Kaliningradczycy: nie Rosjanie, lecz Baltorusini

Transkrypt

Kaliningradczycy: nie Rosjanie, lecz Baltorusini
Kaliningradczycy: nie Rosjanie, lecz Baltorusini
Wpisany przez Jakub Łoginow
piątek, 08 lutego 2013 22:54
Fot. Wikipedia
Mówiąc o mieszkańcach Obwodu Królewieckiego z reguły używamy słowa „Rosjanie”. To
poważne uproszczenie. Bałtycka enklawa jest bowiem pod względem etnicznym wspólnym
domem trzech narodów: Rosjan, Białorusinów i Ukraińców, przesiedlonych tu po wojnie z
całego ZSRR – a nie tylko z Rosji.
//
To truizm, ale w Obwodzie Królewieckim obecnie nie mieszka autochtonna ludność. Rdzenni
mieszkańcy tych ziem, czyli Niemcy, Polacy i Mazurzy, zostali stąd w całości wywiezieni
podczas i zaraz po wojnie. Po przyłączeniu tych terenów do ZSRR na ich miejsce sprowadzono
nowych mieszkańców – przesiedleńców z pozostałych miejsc ówczesnego Związku
Radzieckiego. I wbrew pozorom w tych przesiedleniach wcale nie dominowali Rosjanie, lecz
migranci z innych niż Rosja republik radzieckich, przede wszystkim z Białorusi i Ukrainy.
Przesiedlenia do Królewca i okolic były częściowo centralnie sterowane, a częściowo
dobrowolne. W obu przypadkach miała miejsce nadreprezentacyjność nie-Rosjan. Spróbujmy
wyjaśnić, dlaczego.
Otóż jeśli chodzi o dobrowolne migracje, to siłą rzeczy nad Bałtyk wyjeżdżali przede wszystkim
ci, którzy dzięki temu polepszyli swój status. Gdy ktoś mieszkał w zamożnej Moskwie czy
Leningradzie, to po co miałby wyjeżdżać w nieznane? Co innego, gdy mówimy o mieszkańcach
zapyziałej białoruskiej czy ukraińskiej wioski albo nieprzyjaznych stepów Kazachstanu. Dla
takich ludzi wyjazd do Królewca, Tylży czy Iławy Pruskiej oznaczał awans cywilizacyjny.
1/3
Kaliningradczycy: nie Rosjanie, lecz Baltorusini
Wpisany przez Jakub Łoginow
piątek, 08 lutego 2013 22:54
Skojarzmy sobie ten fakt z tym, że władze Związku Radzieckiego celowo faworyzowały Rosję i
dyskryminowały tereny zamieszkane przez Białorusinów czy Ukraińców. Dyskryminowały to
mało powiedziane: stosowano w tym celu takie sposoby wynaradawiania, jak Wielki Głód na
Ukrainie czy właśnie przesiedlenia. Najgorzej żyło się na świadomej narodowo ukraińskiej czy
białoruskiej wiosce, którą Stalin chciał zniszczyć głodem i szykanami. Dlatego gdy pojawiła się
możliwość wyjechania do Prus Wschodnich, wielu Ukraińców czy Białorusinów z tego
skorzystało.
Dodajmy, że mówiąc o migracji z ukraińskiej czy białoruskiej wsi nad Bałtyk, wcale nie należy
mieć na myśli obecnych granic Ukrainy i Białorusi. W 1945 roku etnicznie białoruska była
również cała Smoleńszczyzna, a także obwody Brański i Pskowski. Jeszcze w 1990 roku, gdy
walił się ZSRR, ówczesny białoruski lider Zianon Paźniak prowadził negocjacje z Borysem
Jelcynem na rzecz zwrotu Obwodu Smoleńskiego Białorusi. Jeszcze do niedawna etnicznie
białoruskie były wszystkie te tereny Rosji, które w przeszłości należały do Wielkiego Księstwa
Litewskiego. Z kolei ukraińskojęzyczne wsie były również na Kubaniu i w rejonie Bielgorodu.
Tak więc ludzie, którzy z tych ziem wyjechali do Królewca, formalnie byli mieszkańcami
Rosyjskiej Federalnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, ale w istocie byli (oczywiście nie
wszyscy) nie Rosjanami, ale właśnie Białorusinami i Ukraińcami. Tym bardziej nie-Rosjanami
byli ci przesiedleńcy, którzy wyjechali nad Bałtyk z właściwej Ukrainy i Białorusi – z rejonu
Żytomierza, Kamieńca Podolskiego, Połtawy czy Witebska.
Jeśli chodzi o drugi czynnik, czyli zamiary Moskwy odnośnie procesu przesiedleńczego, to
również sprzyjał on powstaniu nadreprezentacji nie-Rosjan na terenie Obwodu
Kaliningradzkiego. Władze robiły wszystko, by zmniejszyć liczbę etnicznych Białorusinów i
Ukraińców na ich ziemiach, tj. by wysiedlić tych ludzi na tereny rosyjskojęzyczne, a na ich
miejsce przesiedlić Rosjan. Chodziło o to, by zrusyfikować Ukrainę, Białoruś i
białoruskojęzyczną wówczas Smoleńszczyznę, wymieszać ludność różnych narodowości i
stworzyć w ten sposób „naród radziecki”, który zapomni o swojej ukraińskiej czy białoruskiej
tożsamości. Oczywiście Stalin nie zrobił tego w taki sposób, by przesiedlić do Obwodu samych
Ukraińców i Białorusinów – to by się mijało z celem, w ten sposób powstałaby nowa
Białorusio-Ukraina nad Bałtykiem. Zadbano o to, by Rosjan było w Obwodzie Królewieckim
nieco ponad połowę, a resztę stanowiły pozostałe narodowości, w tym również Kazachowie,
Polacy, Tatarzy, Buriaci, Czeczeńcy, Gruzini, Dagestańczycy i inni. Równocześnie królewieckim
Ukraińcom czy Białorusinom nie zapewniono żadnych praw do posługiwania się własnym
językiem, które to prawa mieli oni mimo wszystko w radzieckiej Ukrainie czy Białorusi. Dzięki
temu wystarczyło, by Rosjanie stanowili tylko połowę ludności (a może nawet mniej), a reszta i
tak musiała się do nich dostosować, mówić po rosyjsku i stopniowo się asymilować.
Kalkulacja okazała się skuteczna. Dziś Obwód Królewiecki jest niemal całkowicie
zrusyfikowany, a mniejszości narodowe są zastraszane i pozbawione wszelkich praw. Owszem,
władze autorytarnej enklawy tolerują działalność ukraińskich, białoruskich czy polskich
stowarzyszeń, ale odbywa się to na zasadzie takiej ciekawostki folklorystycznej. O tym, by
otwierać na szeroką skalę ukraińskie szkoły czy stworzyć ukraińskojęzyczny program w
państwowej telewizji czy radiu, nawet nie ma mowy.
Ale nawet mimo tej brutalnej rusyfikacji i sowietyzacji i mimo fałszowania statystyk, oficjalne
2/3
Kaliningradczycy: nie Rosjanie, lecz Baltorusini
Wpisany przez Jakub Łoginow
piątek, 08 lutego 2013 22:54
dane mówią o tym, że co szósty mieszkaniec Obwodu to nie-Rosjanin. Głównie Ukrainiec lub
Białorusin. W rzeczywistości jest ich o wiele więcej – przynajmniej jedna trzecia mieszkańców
enklawy jest nierosyjskiej narodowości, jednak głośne przyznawanie się do tego jest przyczyną
szykan i represji.
Jakie wnioski z tego stanu rzeczy powinna wynieść Polska? Oczywiście nie zmusimy w żaden
sposób Rosję do tego, by szanowała prawa mniejszości narodowych czy w ogóle europejskie
wartości. Jedyne, co możemy zrobić, to po prostu mieć świadomość, że z tym znakiem
równości między „mieszkaniec Królewca” a „Rosjanin” to nie jest tak prosto. Powinniśmy
wiedzieć, że Obwód Kaliningradzki to nie wyłączna zdobycz wojenna Rosjan, ale wspólny dom
trzech narodów: Rosjan, Białorusinów i Ukraińców, z których każdy powinien być traktowany
równorzędnie. Gdyby Rosja była krajem demokratycznym, to na miejscu byłoby oczekiwanie, że
na terenie Obwodu Królewieckiego będą funkcjonować trzy języki oficjalne: rosyjski, ukraiński i
białoruski, a kilkadziesiąt innych mniejszości (w tym polska) będzie miało zapewnione warunki,
by rozwijać swój język, tożsamość narodową i kulturę. Sam kraj powinien mieć nazwę,
odzwierciedlającą specyfikę tego miejsca. Może powinniśmy nazywać ten obwód Bałtorusią, a
ich mieszkańców – Bałtorusinami?
Dziwi w tym wszystkim jedno – tak bardzo przejmujemy się (polski rząd, organizacje broniące
praw człowieka) sytuacją polityczną na Białorusi czy w Chinach, a równocześnie zupełnie nie
dostrzegamy jeszcze większego pogwałcenia praw człowieka, które ma miejsce za naszą
północną granicą. Takie rzeczy dzieją się zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Gdańska, miasta
szczycącego się swoim upodobaniem wolności, solidarności i wartości europejskich. Może to
właśnie w Gdańsku powinny odezwać się głosy sprzeciwu wobec dyskryminacji mniejszości
narodowych w sąsiednim Obwodzie Królewieckim i stamtąd powinny przyjść realne gesty
solidarności wobec szykanowanych królewieckich Ukraińców, Białorusinów i Polaków? Niestety,
Gdańsk woli robić ciemne interesy z autorytarną enklawą, nawet nie wspominając o prawach
człowieka. A Europejskie Centrum Solidarności i gdańskie organizacje pozarządowe bardziej
przejmują się brakiem demokracji w Chinach, niż dyskryminacją mniejszości, odbywającej się
na naszych oczach tuż za rogatkami „ceniącego wolność” Gdańska.
3/3