Trzy listy - Kazimierz Nagórski

Transkrypt

Trzy listy - Kazimierz Nagórski
Kazimierz Nagórski
Trzy listy – dwa telefony
(zamiast opowiadania)
Kochana siostro Alko!
Pisanie listów w Wigilię Bożego Narodzenia jest na pewno ewenementem na skalę światową.(Kurde, co to jest „ewenement”,
przecież ja się tylko domyślam, co znaczy to słowo, ale tak
naprawdę, nie wiem, co znaczy. Na wszelki wypadek zaglądnę do
słownika.)Nie wiem też co znaczy „kurde”, ale tego w słowniku
sprawdzał nie będę, bo takiego słowa tam nie ma.
Już jestem po sprawdzeniach. Zaglądnąłem do komputerowego
słownika języka polskiego a tam pod „ewenement” napisane: niezwykłe wydarzenie, osobliwy wypadek, sensacja. A pod spodem
przykład: „czyjś utwór uchodzi za ewenement artystyczny – literacki”. Niezła paranoja, albo najkrótsza recenzja. No dobra.
Jedźmy dalej. Miałem nie sprawdzać „kurde”, ale sprawdziłem.
Rzeczywiście „kurde” nie ma, ale jest „kurdebalans” – z takim
oto wyjaśnieniem – „żart. rodzaj przekleństwa”. No tak. Komputerowy Słownik Języka Polskiego - drzewem wiadomości dobrego i
złego. Jak będę częściej pisał, to będę więcej wiedział, jak
będę więcej wiedział, to będę tylko więcej wiedział. Nie będę
mądrzejszy. Mądrość nie zależy od wiedzy. Człowiek mądry jest mądry i koniec. Ale głupcy też są potrzebni. Gdyby nie
było głupców, nie moglibyśmy odróżnić mądrych od głupich. Niesamowite – „odróżnić” – czy tak zaczyna się wojna? Wygląda na
to, że zaczynam filozofować, takie samonakręcanie prowadzące
do nikąd, ale jak dobrze można się z tym czuć? Okropny dupek
ze mnie. Ale siostro – czytaj ten trzypiętrowy list, bo to Ty
go sprowokowałaś. Opisałem Twój sen, najwierniej jak zapamiętałem. Dosyć początku, bo nie będę miał, o czym pisać na końcu
listu.
Ewo i Staszku!
No i zaczęło się. Nie wiem nawet jak zatytułować ten list, bo
w takim „Ewo i Staszku” kompletnie brak emocji, ciepła, nawet
zwykłego wdzięku. Zostawiłem Wam (jakie Wam – Tobie Ewko, bo
Staś fruwał po okolicy) adres elektroniczny, ale okazało się,
że dwa dni wcześniej Firma KKI zbankrutowała i serwer „kki”
nie istnieje. Od razu przyszło mi na myśl, że wiadomości od
Was już nie otrzymam i nawet z tego powodu posmutniałem trochę
(za chwilę mi przeszło, bo jestem optymistą), ale ile radochy
miałem, kiedy przyszedł list od Was, to tylko ja jeden wiem, a
na dodatek dowiedziałem się z niego, że przeczytaliście opo-
2
wiadania. Muszę jeszcze napisać trzy. Jedno jest zaczęte, drugie od dawna w głowie, a trzecie, no właśnie.
Mieszka w Warszawie pani Ewa Gren. Zna moje opowiadania, jej
prawie dorosła córka też, i obie są fankami „pisarza” Kazka
Nagórskiego. Ewa Gren powiedziała nawet, że jeśli napiszę wystarczającą ilość opowiadań to ona postara się by wydrukowała
je warszawska oficyna „NOVA”. Ale ja jestem wystarczająco leniwy i pewnie za mało zdolny by w dziesięciu zdaniach napisać
recenzję z wystawy Giacomettiego, (bo właśnie na tym utknąłem
w niedokończonym opowiadaniu ponad rok temu), więc zamiast się
trudzić, by jednak sprostać wymogom, które sam sobie narzuciłem, zająłem się rzeczą lekką, łatwą i przyjemną, bo oto nie
wiedząc co zrobić z pewnym pomysłem napisałem do Pani Ewy
list. Nie dlatego, że bardzo chciałbym aby moje opowiadania
wydane były w „NOVEJ”, bo przekonany jestem, że mogą być wydane w każdym innym, równie dobrym wydawnictwie, ale dlatego, że
lubię panią Ewę, choć przyznam, że czasem wydaje mi się ona zupełnie nierealna. Ciekaw też jestem Waszego zdania. Bowiem
gdyby dołączyć do zbioru ten list. I zatytułować go „Dwa telefony – czyli list do Ewy Gren”, to nawet niespójność i niechlujstwo tego „opowiadania”, byłoby usprawiedliwione. A
zresztą czy jest możliwe by w Polsce jakaś kobieta miała na
nazwisko Gren. Przyznacie, że nie. I tu po odstępie ten list w
całości.
Szanowna Pani Ewo. Piszę do Pani, bo przydarzyły mi się, dwa
dość niezwykłe telefony. Pierwszy sprowokowałem sam telefonując do jednej z moich sióstr w jej imieniny. Oto co mi opowiedziała.
„Nie wiem czy wiesz mój bracie,(nie wiedziałem), że jak czegoś
chcę, to stosuję tak zwane afirmacje, i oczywiście wczoraj taką zastosowałam, ale wieczorem, kiedy kładłam się spać, pomyślałam, że chyba zwariowałam, że chcę za wiele i że mogłabym
się przecież zadowolić jakąś częścią tego. Położyłam się spać
i przyśnił mi się następujący sen:
„Zobaczyłam rabina, który odsłonił przede mną zasłonę. Za zasłoną było pole, a na polu klęczał człowiek w podeszłym wieku.
Miał pooraną zmarszczkami twarz i spracowane ręce. Patrzył w
niebo i mówił do Boga: „Panie Boże, spójrz na mnie, całe życie
haruję jak wół, wypełniam wszystkie Twoje przykazania, nie ma
we mnie kłamstwa i nienawiści, a dzieci swoje wychowałem najlepiej jak potrafiłem, czy ja naprawdę nie jestem wart tej
jednej na wpół zgniłej cebuli o którą proszę?”. Potem ukazało
się niebo. Siedział tam anioł i z góry patrzył na tego człowieka. Anioł odwrócił się do Boga i powiedział: „Panie Boże,
przecież my mamy tyle cebul, czy nie możemy dać mu jednej?”
„Nie” – odpowiedział Bóg – „Bo nie mamy ani jednej na wpół
zgniłej”. Tu sen się skończył. Pogadaliśmy jeszcze chwilę o
tym, co jest całością, a co tylko częścią i że niektóre całości są niepodzielne, po prostu „kompaktowe” i albo dostajesz
całość, albo nic, więc nie proś o połowę, albo o jakąś część,
bo i tak dostaniesz tylko tyle ile dostaniesz, i jeszcze o
3
tym, że starożytni grecy wierzyli, iż bogini Nemezis (strażniczka zemsty i sprawiedliwości) czuwa szczególnie nad tym, by
niczyje powodzenie nie przekroczyło wyznaczonych dla niego
granic. I odłożyłem słuchawkę. Za chwilę jednak uświadomiłem
sobie, że jest to niezwykły temat na opowiadanie. Zadzwoniłem
do niej jeszcze raz i powiedziałem jej to. „Masz rację bracie”
– powiedziała, i dodała „W takim razie do roboty”. No i temat
jest. Tylko nie mam pojęcia co z nim zrobić.
Nie minęła godzina i zatelefonowała do mnie Jola – malarka i
była narzeczona. „Czy mógłbyś mi Kazku” – powiedziała – „napisać ciąg dalszy bajki »o śpiącej królewnie?«”. „Czy chcesz,
żebym napisał to co zawiera się w zdaniu »I żyli długo i
szczęśliwie«” „No niby tak” – odpowiada - „ale chciałabym żeby
ona spała dalej”.
Spełniłem jej życzenie. Oto, co napisałem.
„Przez dwa lata rzeczywiście żyli dość szczęśliwie, nie licząc
paru awantur, kilku scysji, ambicjonalnego obrażalstwa i
ostentacyjnego stawiania na swoim, z tupaniem nóżką włącznie.
Potem Królowa, (bo z królewny zrobiła się królowa) znudziła
się Królowi, (bo z królewicza zrobił się zwykły król). A Król
jak to Król. Zaczął jeździć na polowania, bankietować – czyli
po prostu chlać z kumplami, sypiać z fraucymerem, a nawet ze
zwykłymi ladacznicami. Po zamku nawet chodziły słuchy, że onanizował się potajemnie. Potem przyszło jeszcze gorsze. Król
stał się chciwy. Najpierw zaczął uciskać chłopów, potem zgnębił ludność horrendalnymi podatkami czasem większymi nawet niż
50% dochodu na głowę mieszkańca. W końcu stał się tyranem i
dzierżymordcą, czyli po prostu skurwysynem i opojem.
Królewna zaczęła narzekać. Najpierw cichutko, potem głośniej,
potem jeszcze głośniej, aż wreszcie podniosła taki raban na
cały zamek, że szyby drżały. Nikt jej nie słyszał i nikt jej
nie słuchał. Króla bali się wszyscy.
Dla poprawienia nastroju zaczęła Królowa popijać w długie samotne wieczory. Jadła też za dużo. Nie minęło wiele czasu, a
roztyła się, zbrzydła i najzwyczajniej wpadła w alkoholizm.
Pewnego wieczoru, w lekko pijanym widzie, pomyślała, że najpiękniejszym okresem w jej życiu, był czas, gdy spała w grocie, bo sny wtedy miała piękne, przeźroczyste i niezwykłe. Wezwała starą piastunkę i zapytała:
- Nianiu, powiedz proszę, co stało się z czarownicą?
- Czarownica – moje dziecko - ma się zupełnie dobrze, mieszka
teraz za miastem, na skraju lasu i śmieje się z Ciebie w
kułak.
- A co ona teraz robi?
- Ano odczynia uroki, przepisuje proszki na zgagę i takie
tam.
- Czy mogę pójść do niej nianiu?
4
- Idź dziecko, nie może ona tobie nic zrobić, bo teraz żadnej
przepowiedni nie ma. Nie zdziw się tylko, bo ona ciągle piękna.
- Coś ty Nianiu, przecież to stara rura.
- Stara, stara, ale jara.
- No właśnie, pewnie jara. Sama bym zajarała, gdybym co miała,
ale Król alkoholik wytępił chłopów uprawiających marychę.
- A po co ty dziecko chcesz do niej pójść?
- Nianiu droga. Byłam taka szczęśliwa gdy spałam w grocie. Sny
miałam takie piękne. Ja tam chcę wrócić.
- Odradzała bym ci dziecko, bo każdy swój krzyż dźwigać musi,
mnie zresztą już ósmy krzyżyk idzie i wiem co to znaczy.
- Przestań pieprzyć Nianiu – warknęła królowa – ze sklerozy
cierpienie z wiekiem ci się myli. Wynocha do swojej izby.
I Królowa klasnęła w ręce, a pachołkom, którzy się pojawili,
kazała zaprzęgać.
Minęło może dwie godziny z okładem, a Królowa stała przed chatą czarownicy. Faktycznie – stała na skraju lasu. Chata oczywiście nie czarownica. Stangret zlazł z kozła, otworzył
drzwiczki i pomógł Królowej-grubasce wytarabanić się z karety.
Zanim zdołał ją przepchnąć na zewnątrz, już Czarownica stała w
progu.
Pewnie można grubaska potrzebuje ziół na odchudzanie – pomyślała Czarownica, bo nie poznała Królewny w Królowej.
- Zapraszam w moje skromne progi – powiedziała uprzejmie Czarownica, czując niezły interes.
Królowa wtoczyła się do chaty, a gdy zamknęła za sobą drzwi,
powiedziała:
- To ja. To ja byłam śpiącą królewną.
- Nie pieprz mi tutaj banialuków, królewna była piękna, zgrabna i wiotka a ty jesteś taka.
I czarownica postawiła przed królową lustro.
Królowa popatrzyła w lustro, usiadła na zydlu i zapłakała.
- No cóż – powiedziała królowa – muszę ci opowiedzieć całą historię.
I królowa opowiedziała czarownicy o swoim życiu od momentu, w
którym królewicz znalazł ją w grocie i pocałował.
Czarownica zdumiała się wielce i zapytała:
- Czego ty właściwie ode mnie chcesz?
- Chodzi o to, że chciałabym spać dalej. Daj mi to zatrute
jabłko, ugryzę go i pójdę spać do groty. Nie wyobrażasz nawet
sobie, jakie ja wtedy miałam piękne sny.
- Co ty, co ty królowo - czarownica nie kryła zdumienia – pomyliłaś bajki, ty się przecież ukłułaś wrzecionem.
- No i proszę, z tego alkoholizmu nawet pamięć mi odjęło, właśnie wrzeciono – masz je jeszcze.
- Nie. Wrzeciono stary król rozpirzył w złości w drobny mak,
ale ty nie możesz tego pamiętać, boś już wtedy spała. Mogę zaradzić twojej tęsknicy do spania, ale spełnić musisz, pewien
warunek.
5
Czarownica podeszła do komody, pogrzebała w szufladach i wyjęła pięknej roboty sztylet.
- To zaczarowany sztylet – powiedziała - ale będziesz spała
pod warunkiem, że zwabisz do groty swego męża Króla-Tyrana,
tam wbijesz mu sztylet w serce. Gdy go wyjmiesz, na ostrzu pozostanie tylko jedna kropla krwi. Musisz ją zlizać. Natychmiast staniesz się znowu piękna, młoda i będziesz znowu dziewicą. A gdy położysz się na łożu – zaśniesz natychmiast. Tylko
pamiętaj – trzymaj sztylet w pobliżu, w fałdzie sukni, albo
pod poduszką, bo ze snu może obudzić cię pocałunkiem byle jaki
królewicz, a z doświadczenia wiesz, że to zwykłe palanty.
- Kosztuje osiem złotych monet – przypomniała sobie o interesie czarownica.
Królowa wysupłała z sakiewki osiem błyszczących złotych monet,
podała je czarownicy i powiedziała:
- Ale jeśli go zabiję, to popełnię okropne morderstwo, zacznę
mieć wyrzuty sumienia i nie będę mogła zasnąć.
- Zaśniesz, zaśniesz – odpowiedziała czarownica – miej tylko
na uwadze, że to tyran, kanalia, pijak, cudzołożnik i onanista. Swoim czynem uwolnisz swój lud od ciemiężcy.
- No chyba że tak – powiedziała królowa i schowała sztylet.
I stało się tak jak powiedziała czarownica. Królowa zwabiła do
groty swego męża, wbiła w jego serce sztylet. Kropelkę krwi
zlizała. Stała się znowu piękna, młoda i znowu była dziewicą.
Położyła się na łożu, schowała pod poduszkę sztylet i zasnęła.
Spała tak przez 700 lat. Przez te 700 lat grotę odwiedziło
trzech królewiczów. Całowali królewnę i ginęli od sztyletu. A
Królewna spała dalej.
PEWNEGO DNIA, A MOŻE NOCY, MIAŁA NIEZWYKŁY SEN.
Przyśniła się jej grota, w której właśnie spała. Do groty na
białym koniu przybył królewicz. Królewicz nie był ani piękny,
ani młody. Był mężczyzną w sile wieku z gębą paskudną, poznaczoną w licznych bojach szramami, a to, że żył jeszcze, świadczyło, że był przebiegły, chytry i cwany.
Królewicz zlazł z konia i wszedł do groty. Od razu zauważył
wielkiej piękności śpiącą królewnę, przypomniał sobie bajkę i
natychmiast zakochał się w królewnie. Już, już miał ją pocałować, ale nagle uzmysłowił sobie obecność w grocie czterech kościotrupów. To go zastanowiło.
- Coś tu nie gra – pomyślał królewicz – najpierw przeszukam
grotę.
Jak pomyślał, tak zrobił. I opłaciło się. Znalazł pod poduszką
sztylet.
Ona może być morderczynią – znowu pomyślał królewicz – ciekawe
co zrobi gdy ją obudzę pocałunkiem.
I królewicz pocałował królewnę. Królewna otworzyła oczy, ziewnęła i włożyła rękę pod poduszkę.
- A morderczyni – powiedział królewicz – szukasz sztyletu by
mnie zabić – nic z tego, sztylet mam tu.
I królewicz pokazał gdzie ma sztylet.(Jakby się kto pytał, to
oczywiście miał go za pasem, ale jakby kto myślał, że ma go
6
gdzie indziej np. za cholewą, albo po prostu w dupie, to i tak
może myśleć.)
- Wcale nie jestem morderczynią – powiedziała królewna, bo natychmiast zorientowała się, że ma do czynienia z typem chytrym
i przebiegłym, i na przebiegłość przebiegłością odpowiedzieć
musi – sztylet jest zacnej roboty i to moja pamiątka rodzinna.
- A te cztery trupy? – królewicz nie dawał za wygraną.
- A skąd ja mogę wiedzieć?
Królewna zdziwiła się tak, że niejedna światowej sławy aktorka
mogłaby jej pozazdrościć
– Pojęcia nie mam skąd się tu wzięli. I jak mogłabym ich pozabijać – przecież cały czas spałam.
- Logiczne – pomyślał królewicz i zaraz powiedział:
- W takim razie niech się wypełni, co napisane, ale sztyletu
ci nie oddam, bom okropnie podejrzliwy.
I królewicz zawiózł królewnę do swego królestwa. Odbył się
ślub, a potem weselisko. I rzecz się stała dziwna. Królewna
zakochała się w królewiczu, była dla niego dobrą żoną i czułą
kochanką, a on odwzajemniał to uczucie. Żyli szczęśliwie przez
trzydzieści parę lat. Mieli trójkę wspaniałych dzieci, a ich
małżeństwo opierało się na wzajemnej szczerości i poszanowaniu. O jednej rzeczy jednak, nigdy nie rozmawiali – o sztylecie. Bowiem król ukrył sztylet w sobie tylko wiadomym miejscu.
I tu możliwe są dwa zakończenia. Oto pierwsze:
Aż pewnego dnia, królowa zatęskniła do swoich snów. Nie chciała jednak krzywdzić króla, używać krętactw i kłamstw, bo nadal
go kochała. Poszła pewnego wieczoru do jego komnaty, odprawiła
służbę, a gdy zostali sami powiedziała:
- Drogi mężu. Przeżyłam z tobą piękne, pełne miłości i oddania
życie, urodziłam ci trójkę zdrowych i mądrych dzieci, które
wykształciliśmy i przygotowali do objęcia władzy. Wiem też, od
dawna gdzie jest ukryty sztylet. Ale nigdy nie opowiedziałam
ci jego historii. Nadszedł czas byś ją poznał.
I królowa-królewna, opowiedziała królowi-królewiczowi, historię sztyletu. Powiedziała mu również, że bardzo chce być znowu
piękna i młoda i bardzo chce nadal spać.
Król zmartwił się i zapłakał, ale bardzo kochał swoją żonę.
Szybko napisał testament. Wyjął ze schowka sztylet i udał się
z żoną do groty. Tam królewna zatopiła w jego piersi sztylet i
zlizała kropelkę krwi.
Zakończenie drugie.
Aż pewnego dnia królowa zatęskniła do swoich snów. Po trzydziestu paru latach małżeństwa znała króla jak łysą kobyłę.
Pomyślała chwilę i odgadła gdzie może być ukryty sztylet. Rzeczywiście – sztylet leżał sobie spokojnie w schowku. Królowa
pomyślała raz jeszcze i w tajemnicy przed królem kazała zrobić
7
kopię sztyletu. A kiedy kopia była gotowa, królowa podmieniła
sztylety, poszła do męża i powiedziała:
- Drogi mężu, chciałabym odwiedzić grotę, w której spałam
przez siedemset lat, czy mógłbyś pójść tam ze mną, bo sama
się boję.
- Poczekaj chwilę – odpowiedział król.
Bo choć był już stary, to nadal był podejrzliwy, chytry i
przebiegły. Szybko pobiegł do schowka i zobaczył, że sztylet
spokojnie leży na swoim miejscu, a kiedy wrócił, zgodził się
pójść z żoną do groty.
Tam królowa-królewna zatopiła w jego sercu sztylet, i zlizała
kropelkę krwi.
A tu już zakończenie.
I choć zlizała kropelkę krwi, to wcale nie stała się piękna i
młoda, i zupełnie nie wróciło jej dziewictwo, i choć położyła
się na łożu - to zasnąć nie mogła.
BO WE ŚNIE CZAR SZTYLETU NIE DZIAŁAŁ.
I KRÓLEWNA CHOCIAŻ ŚPI – TO ZASNĄĆ NIE MOŻE.”
Wygląda na to, że kretyństwo mam we krwi. Trudno.
niespójna i momentami zalatuje groteską (żeby nie
grotechą) i trzeba by nad nią trochę popracować,
jest zadziwiający. Niech więc leży i czeka na lepsze
Bajka jest
powiedzieć
ale pomysł
czasy.
Z drugiej jednak strony, gdyby go zatytułować „List do Ewy
Gren”, mógłby całkiem przyzwoicie robić za opowiadanie. Lekko
dziwaczne i nieco niechlujne – zamierzone działanie perfekcyjnego pisarza, do wyimaginowanej przyjaciółki.
Serdeczności Kazek
Kraków dnia 12 grudnia 2002 r.
P.S. A swoją drogą ciekaw jestem czy domyśla się Pani, które z
ostatnich zdań zostało dopisane właśnie dzisiaj 12 grudnia, bo
list leży w komputerze od miesiąca.
K.
Długo się Wam (piszę Wam, chociaż wiem, że pierwsza będzie
czytać Ewa), ale niech tam - czyta ten list, ale czy coś takiego właśnie mogłoby się znaleźć wśród tych perfekcyjnych perełek? A swoją drogą (pytam przez ciekawość) skąd mieliście
mój adres? A teraz z innej beczki. KKI zbankrutowało, ale Robert (informatyk po najlepszym w Polsce wydziale na AGH w cywilu mąż mojej siostrzenicy) mój guru komputerowy otworzył mi
inny port internetowy. Oto mój nowy adres elektroniczny (tzw.
e-mail) [email protected]
8
Od paru dni jestem chory, a właściwie to już zdrowieję. Mam
nadzieję, że dostaniecie ten list jeszcze przed Bożym Narodzeniem. No to w takim razie Wesołych Świąt, wśród rodziny, z
prezentami, karpiem i choinką. Oraz Najlepszego z możliwych
roku 2003, fantastycznego SYLWESTRA z tańcami i fajerwerkami i
szczęścia i zdrowia i dobrego humoru i spełnienia najskrytszych marzeń. A może jednak nie. Może tych najskrytszych nie.
Macie e-mail, ale ja dużo bardziej się cieszę z listu tradycyjnego.
Uściski.
Kazek.
Kraków 17 grudnia 2002 r.
A teraz czas na dokończenie tego piętrowca. I teraz już widzisz – moja siostro Alko, że czegoś podobnego nie ma w całej
światowej literaturze, nie ma również w historii korespondencji, bo zawsze naturalnym było wysyłanie JEDNEGO listu do JEDNEJ osoby. Tymczasem ja wysyłam ten sam list (niejako ten sam)
do trzech osób, a na dodatek wysyłam list do Ciebie o Tobie.
Za chwilę zupełnie zeświruję. I oprócz tego, że wymyślam ciąg
dalszy istniejącej bajki, to opowiadam wszystko po kolei. Kolej, czyli pociąg – obydwa słowa mają, co najmniej dwa znaczenia, więc proszę bardzo niezwykły biały wierszyk:
Z kolei – kolej, to przecież pociąg
Pociąg, (z kolei) mamy do kobiet
Zasię, do mężczyzn (z kolei) pociąg - mają kobiety,
I w białym wierszu, rym jest niestety
I tu się okazało, że Ja (z kolei) mam pociąg
Do rymo-kobietek nieco pociągających
Tak zwanych rympałów
Głupi ten wierszyk (biały)
Jak pies z kulawą nogą
I co wspólnego mają rympały
A swoją drogą
Jestem wspaniały
I to mnie napawa trwogą
No nareszcie coś wyjątkowo artystycznego, nie dość, że wierszyk fantastyczny, rymowany, modernistyczny, klasyczny i wybuchowo erotyczny, to jeszcze na dodatek krótki i zwięzły. I
właśnie o to mi chodzi w poezji ulicznej, której jestem jedynym przedstawicielem. Zapędziłem się w kozi róg. Przestałem
pamiętać co napisałem do Ciebie kilka wersów temu i straciłem
tamten wątek, a zyskałem ten, a ten właśnie się skończył,
więc... przerwałem na chwilę i przeczytałem com tam napisał, a
pisałem, że piszę wszystko po kolei (już bez dygresji, proszę)
niemal dzień po dniu, a na dodatek super naturalistycznie,
oczywiście jeżeli w ogóle naturalistycznie pisać potrafię.
9
Tak więc, pisanie w Wigilię 24 grudnia, nie może być całkiem
zdrowe, a niech tam, pokopane trochę będzie, bo bez pokopania
życie byłoby nudne jak flaki z olejem (o czym nas w młodości
dość często informowała ciotka Mokrzyńska – jedyna analfabetka
w naszej rodzinie – Panie świeć nad jej duszą), albo jak rynna
od drapacza chmur, albo jak Statua Wolności (to są cytaty z
jakiegoś głupiego dowcipu, którego już nie pamiętam), ale tak
właśnie chcę skończyć ten list. Bo ma już kupę stron. I więcej
nie powinien mieć.
Kraków dnia 24 grudnia, 2002 r. – czyli w Wigilię Bożego Narodzenia.
A dziś już 25 grudnia – pierwszy dzień Świąt i nasz siostrzeniec Marcin zaraz do mnie przyjedzie. I zamiast pocztą wyślę
Ci ten list Marcinem. Będziesz go miała już jutro. Co mnie
bardzo cieszy.
Czy wiesz siostro że bardzo Cię kocham. Pewnie wiesz. Więc
przypominam tak na wszelki wypadek.
Twój brat
Kazek
P.s. A miało być tak: najpierw że, co najmniej lekkie skretynienie, jest ze wszech miar wskazane, a potem :
Motto:
„...no i ten facet zaprzągnął krowę do traktora
– a przecież krowa nie rozumie po końskiemu.”
i mówi: »wio«
To nie jest fragment kretyńskiego dowcipu Kazka Nagórskiego –
to jest cały kretyński dowcip.
Motto - oczywiście, powinno być na początku, a nie na końcu tekstu, zwykle zresztą jest cytatem z innego, najlepiej
nieżyjącego autora, a na dodatek jest mądre.
Popieprzyłem wszystko, dlatego spokojnie mogę napisać –
KONIEC

Podobne dokumenty