JAK DOBRzE mIEĆ SĄSIADA
Transkrypt
JAK DOBRzE mIEĆ SĄSIADA
PYTAM Jacek Jędrysiak JAK DOBRZE MIEĆ SĄSIADA Pojednanie to jedno z wielkich słów. Jego treść to wspólnota krzywdy, pamięci, wstydu, dobrej woli i chęci przebaczenia. To naprawdę sporo. Zwłaszcza, że nie zawsze samo uznanie wyrządzonego zła, zwykle podszyte ludzką chęcią oczyszczenia imienia, zdaje się równoważyć pamięć grozy minionego czasu. Nie każdy bezwzględnie odpowie, że warto. A jednak czasem trzeba... Sąsiedztwo to jeden z bardziej osobliwych stosunków międzyludzkich. Tzw. „wspólnota sąsiedzka” to zwykle zestaw przypadkowo zamieszkujących obok siebie ludzi, którzy nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Jest raczej wręcz przeciwnie, a wątek „życzliwego sąsiada”, utrwalony w licznych anegdotach i dowcipach, to swoista kronika pożycia ludzi rzuconych przez los do tego samego bloku. A wtedy są już na siebie skazani. Muszą ułożyć sobie wzajemne relacje, a wachlarz możliwości jest szeroki: od wspólnych spotkań towarzyskich po regularną sąsiedzką wojnę. Sąsiadów zazwyczaj się nie wybiera, można próbować przeprowadzek, a chcąc mieć pewność spokoju możemy ewentualnie wybrać odludzie. Sytuacja komplikuje się, gdy sąsiadami są narody. Te raczej mają dość mizerne widoki na zmianę swego sąsiada. Niemcy to nasz odwieczny towarzysz. Historycznie rzecz ujmując jakaś emanacja państwowości niemieckiej zawsze wyznaczała zachodnią granicę terytorium Polski. Niemcy asystowali zresztą przy narodzinach Polski jako państwa, od razu odgrywając jednak dwuznaczną rolę (anty) wzoru. Być może dlatego, że już wtedy byli starsi i silniejsi, co pozwalało im spoglądać na Polaków pobłażliwym wzrokiem. A tego zadziorna dusza Polaka nie znosi. O konflikty nie było zatem trudno, ale były one tylko tym najbardziej spektakularnym przejawem wzajemnych relacji. Pomiędzy wojnami i rozbiorami kwitła codzienność kształtująca oba narody. Mentalność obu to w jakimś sensie także produkt tych stuleci wzajemnego oddziaływania, utrwalonych choćby w setkach stereotypów. Po tym względem stosunki polsko-niemieckie mają pecha. Jego imię to druga wojna światowa. Choć wspólne dzieje to ponad tysiąclecie różnych zdarzeń to tak na prawdę odruchowym skojarzeniem z hasłem „Niemiec” jest ponury osobnik w hełmie. Wszelkie kwestie historyczne mają posmak drugiej wojny światowej, tak że bitwa pod Grunwaldem zdaje się być jakimś wstępnym akordem prowadzącym do roku 1945. Pytanie, co na to Niemcy? Może to zabrzmi szokująco, ale z moim zdaniem mają oni prawo sądzić, że na prawdę głośno i dosadnie wyrazili swój żal za zbrodnie poprzedniej wojny. I naprawdę postarali się zmienić. Ich postawa to dowód, że można szczerze uderzyć się w piersi i zachować twarz, czego do dziś nie pojmują choćby Japończycy. Choć zapewne pokoleniu nie pamiętającemu wojny ciężko wciąż żałować za minione winy. Nawet jeśli Polacy, ci, którzy wybaczyli nadal tego potrzebują. Od wojny minęło ponad pół wieku i obie nacje zdążyły dorobić się spokojnie kolejnej ciężkiej walizki do bagażu dziejów. Warto o niej rozmawiać, bo jak inaczej prowadzić sąsiedzką egzystencję? I to jest moim zdaniem element, którego brakuje w polsko-niemieckim pojednaniu – zrozumienie. Sąsiedztwo to również współpraca. Może i nasz sąsiad jest namolny, ale ma też zalety. Popilnuje domu, pożyczy pieniądze, wspólnie możemy utrzymywać klatkę schodową w czystości. Podobnie jest z Polakami i Niemcami. Jakbyśmy nie kombinowali łączy nas tysiąc lat. I sądzę, że warto w końcu zanucić słowa piosenki „jak dobrze mieć sąsiada” po obu stronach Odry. 5