Przeczytaj sprawozdanie z wyprawy Tatry 2013r.
Transkrypt
Przeczytaj sprawozdanie z wyprawy Tatry 2013r.
TATRY Z „RELAKSEM NR 1” W marcu Decyzja zapadła w marcu: latem jedziemy do Zakopanego. Szefowa, Ola Błażejewska zasięgnęła wiadomości na górze i ustaliła, że najlepsza pogoda będzie od 1 do 7 sierpnia 2013 roku. I rzeczywiście: cały czas świeciło słooce, czasami niemiłosiernie, temperatury sięgały szczytów termometru, ale widoki były piękne, a noce zachęcały do długich – jak mówią górale - posiadów. Natomiast pierwszego dnia po naszym wyjeździe pogoda się załamała, w sąsiedniej Białce Tatrzaoskiej spadł grad wielkości kurzego jaja, szalała wichura i lał deszcz. W Zakopanem nie mogło byd dużo lepiej. Tymczasem trwały przygotowania. Na wyjazd zdecydowały się osoby chodzące na niedzielne wycieczki Klubu Turystyki Pieszej „Relaks nr 1”, a także zaproszone lub nawet całkiem wcześniej nieznane. Grupa liczyła 18 osób i zarówno pod względem ilości jak i jakości była znakomita. Szefowa, czyli Ola przeprowadziła analizę ofert mieszkaniowych i wybrała prywatny pensjonat przy ul. Stara Pardałówka, tuż przy Drodze na Olczę. Był to też niezwykle dobry wybór, bo miejsce okazało się wygodne, dobrze położone, z sympatycznymi właścicielami, znakomitym wyżywieniem i tanie (nocleg – 30 zł). Opracowany przez Olę program obejmował raczej spacery po dolinach niż zdobywanie szczytów, chod chodzenia pod górkę nie dało się wyeliminowad. Bilety na pociąg do Zakopanego Ola z delegacją wykupiła wcześniej, aby skorzystad z dostępnych zniżek. 31 lipca O 17.20 stawiliśmy się na dworcu. Następnego dnia w Kostrzynie rozpoczynał się Woodstock, a więc wszyscy jechali w odwrotnym do naszego kierunku. Ale to nam nie przeszkodziło ani w jeździe do Krzyża zamiast do Kostrzyna, ani nie odebrało nam bardzo dobrych humorów. Pociąg ze Szczecina do Zakopanego w zasadzie prawie dla nas, dużo miejsc wolnych. Teraz każdy wsiada do pociągu mając już określone miejsce, bo bilet połączony jest z miejscówką. Z rozrzewnieniem wspominaliśmy czasy, kiedy największym szczęściem było dostanie się do pociągu, a potem do Zakopanego lub nad morze jechało się na korytarzu, w ścisku. Tymczasem teraz Ola z Renatą miały takie szczęcie, że przez całą drogę nikt nie dosiadł się do ich przedziału. Podróż odbyły na leżąco. 1 sierpnia. Ranek w Zakopanem przepiękny. Giewont już roztoczył nad nami opiekę. Niebawem podjechał specjalnie wynajęty bus na ok. 20 miejsc, którym pojechaliśmy na miejsce. Przez cały czas pobytu w Zakopanem busy firmy „Genio” zawoziły nas z domu do miejsca startu wycieczki i o uzgodnionej godzinie odbierały, by odwieźd z powrotem. Pan kierowca zawsze miał stosowną czapkę, do której każdy wrzucał 3 złote za krótką trasę (np. z dworca do Starej Pardałowki) lub trochę więcej np. do Doliny Chochołowskiej. Idealne rozwiązanie – grupowa taksówka. W Zakopanem w ogóle kursuje dużo prywatnych busów. Nasza siedziba była bardzo dobrze skomunikowana z centrum: wystarczyło wyjśd na przystanek, a już podjeżdżał jakiś bus. Za 3 złote płatne przy wyjściu. Mieszkamy w drewnianym, oszczędnościowo wybudowanym pensjonacie: ciasne pokoje, ale wszystkie z łazienkami (malutkimi). Niektórzy mają pokoje z widokiem na Giewont, inni – na sąsiedni budynek. Mieszkamy pod spadzistymi sufitami. Jednych budzi poranne słooce, drudzy duszą się wieczorem, bo grzeje słooce z okien, a dach od góry. Ale jest dobrze. W każdym pokoju dzbanek do gotowania wody. Dostajemy, ile kto chce szklanek, talerzy, sztudców. Swoje zasoby jedzeniowe możemy trzymad w kuchennej lodówce. Można zamówid całodzienne wyżywienie lub tylko obiady. Były znakomite, więc codziennie coraz więcej osób je zamawiało: pyszna zupa z wazy (więc, ile kto chce), wielka porcja mięsa, mnóstwo kartofli i jeszcze dwie-trzy surówki. Na deser kompot z dolewką i ciasto, a nawet dwa rodzaje. I to wszystko za jedyne 15 zł podane w 5 minut po powrocie w z wycieczki. Cudo! O 14.00 ruszamy na wycieczkę po Zakopanem. Akurat tego dnia pod krokwią kooczył się etap Tour de Pologne, więc nasza droga i całe miasto było ubrane w balony i gadżety kolarskie, a także sparaliżowane pod względem komunikacyjnym. Chod nie uczestniczyliśmy w przyjmowaniu kolarzy, warto było zobaczyd taką fetę. Z naszej Pardałówki idziemy przez Antałówkę do nowego kościoła, potem dalej do skoczni, gdzie przygotowywano się do finiszu kolarzy. Ale my Drogą pod Reglami idziemy od skoczni do Drogi do Danela, czyli prawie Doliny Strążyskiej. Miał byd spacer po mieście, większośd z nas ubrała lekkie sandałki, a droga wcale „miastowa” nie jest, przydałoby się bardziej twarde obuwie. Widoki na pasmo Gubałówki i Zakopane przepiękne. Potem Kasprusiami i przez miasto docieramy do cmentarza na Pęksowym Brzysku. Kawał zakopiaoskiej historii. Kłaniamy się grobom wielkich zakopiaoczyków. Idziemy na Krupówki. Tłum, tłum, tłum. Podobno wszyscy mieli przyjmowad kolarzy, a tu jeszcze tyle ludzi! Jesteśmy zmęczeni. Ola zamawia zbiorową taksówkę, ale nie może ona do nas dowieźd na miejsce, bo ulice są zamknięte z powodu wyścigu. Nikomu nie chce się iśd pod górę piechotą. Piwo i czekanie. A w programie na ten dzieo mamy jeszcze wieczorek zapoznawczy. I odbył się. Miał formę grilla w specjalnie do tego celu przygotowanym budynku na terenie naszego gospodarstwa. W zasadzie większośd z nas już wcześniej się znała lub tutaj poznała, ale mamy jednego nowego gościa. Do Oli dojechał Romano. Przyjmujemy go życzliwie, chod wiemy, że ze względu na stan zdrowia (kręgosłup) nie będzie uczestniczył w wycieczkach. 2 sierpnia. Bus dowozi nas do Doliny Strążyskiej. Prawie wszyscy ruszamy piękną doliną na Polanę Strążyską, tuż do podnóża Giewontu. Prawie, bo Zosia i Ada jako doświadczone wędrowniczki po Tatrach najczęściej wybierają indywidualne trasy. Monumentalnie patrzy na nas z góry Giewont. Przepiękny. Trzeba dojśd do wodospadu Siklawicy, ale wody w nim wyjątkowo mało, bo lato mamy w tym roku wyjątkowo gorące. Nawet górskie rzeki jakieś bardziej płytkie. Dalej wspinamy się ostro na Sarnią Skałę, skąd widoki niezwykle piękne. Droga była trudna, ale warto, by zobaczyd te cuda przyrody. Schodzimy innym cudem – Doliną Białego. Do domu docieramy bardzo zmęczeni, a najbardziej nam dokuczyło wejście z miasta na naszą Pardałówkę. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że łatwo poruszad się komunikacją miejską, bo na pewno byśmy skorzystali z busa. Po długim odpoczynku mamy ochotę na posłuchanie muzyki góralskiej. Idziemy do pobliskiej restauracji, ale tam ruch ogromny, górale wciśnięci w kąt, ich granie bez nagłośnienia dociera z trudem. Ciepły wieczór spędzamy więc u siebie. 3 sierpnia. Dzieo wypoczynkowy. Rano jedziemy pod Gubałówkę (1120 n.p.m.). Wjeżdżamy kolejką na górę. Żadnych wrażeo, jazda jak tramwajem, tyle że widoki coraz szersze, chod czasami zasłonięte szpalerem świerków rosnących wzdłuż torów. Na górze – jedno wielkie targowisko. Jesteśmy dośd wcześnie, więc budy szykują się dopiero do rozruchu, ale już wiadomo, że tu będzie strasznie. Idziemy asfaltową drogą szczytem góry. Po drodze zaglądamy do kaplicy Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Do celu wycieczki, czyli stacji wyciągu na Butorowym Wierchu mamy najwyżej ze trzy kilometry. Trochę leżymy na polanie z pięknym widokiem na… Giewont, oczywiście. Zjazd z Butorowego Wierchu kolejką krzesełkową oferuje widoki zapierające dech. Słoneczna pogoda, znakomita widocznośd, Tatry jak na talerzu. Miejskim busikiem docieramy do centrum miasta. Idziemy najpierw do kina aż 7D. Oglądamy jakiś film ze straszącymi insektami, a siedem efektów obejmuje nawet chwytanie za łydki (na niby, oczywiście). Zabawa pyszna, ale nie wszyscy chcieli się namówid na takie harce dla dzieci. Niech żałują. Potem idziemy do Muzeum Tatrzaoskiego. Dawka historii i stylu. Punkt obowiązkowy podczas pobytu w Zakopanem. Ponieważ program tego dnia był krótki, wypełniliśmy własnymi pomysłami. Spora grupa chętnych poszła najpierw do Koliby, czyli pierwszego domu zbudowanego według projektu Stanisława Witkiewicza, który stworzył styl zakopiaoski, dziś powszechnie ob. owiązujący. Wewnątrz jest Muzeum Stylu Zakopiaoskiego, ale po dawce z Muzeum Tatrzaoskiego, to sobie darowaliśmy. Potem – na Kasprusie do „Atmy” - niedawno otwartego po generalnym remoncie muzeum Karola Szymanowskiego. Ciekawe. Nie oddawaliśmy się słuchaniu muzyki Mistrza, natomiast zobaczyliśmy dwa filmy: o młodości Szymanowskiego na Ukrainie i o Szymanowskim w Zakopanem. Były jeszcze cztery inne, ale sobie odpuściliśmy. Mnie wzruszył frak z muszką i butami, czyli strój, w którym Szymanowski dyrygował koncerty, a także przenośny aparat do inhalacji, który zawsze nosił z sobą, bo jako gruźlik często miał kłopoty z oddychaniem. Po piwie lub obiedzie w restauracji „Nad potokiem” poszliśmy do galerii Władysława Hasiora. Mieści się ona w miejscu szczelnie zabudowanym z wszystkich stron, trudno było ją znaleźd, ale dotarliśmy. Przyjęci zostaliśmy bardzo ciepło, bo w Gorzowie mamy drugą co do wielkości kolekcję prac Hasiora, a Jerzego Gąsiorka, który te prace skupywał pani kustosz muzeum ciepło wspomina, bo to tylko on płacił Hasiorowi za prace wtedy, gdy artysta był bez grosza. A teraz szefową galerii Hasiora jest Danka, która uczestniczy w tej wizycie. Po usłyszeniu tych nowinek, pani kustosz przyjęła nas niezwykle życzliwie, opowiedziała dużo ciekawych historii o Hasiorze, a nawet żałowała, że wzięła od nas pieniądze za wstęp (po 5,50). Galeria duża, ciekawa, prace ciągle oryginalne a nawet aktualne, chod od ich powstania minęło sporo lat. Z tą dawką sztuki szczęśliwi wróciliśmy do domu. Program wieczorny obejmował taoce przy góralskich nagraniach. Atrakcją był syn właścicieli – Krzysiu, który jako prawdziwy góral śpiewał wszystkie piosenki i obtaocowywał panie. Aż jego żona Marta – wyraźnie było widad – stawała się bardzo zazdrosna. Zadanie jej ułaskawienie otrzymał Andrzej. Wywiązał się z niego dobrze, bo konsekwencji ani animozji nie było. Ciężarna Marta spoglądała tylko wymownie na zegarek z nadzieją, że szybko skooczymy zabawę. 4 sierpnia. W programie wycieczka z Brzezin przez Dolinę Suchej Wody i Polanę Waksmundzką na Gęsią Szyję. Droga przez cały czas w górę, ale niezbyt forsownie, więc pokonujemy ją bez większych trudności. Polegiwanie na Polanie Wakmundzkiej bardzo miłe z widokiem na prawdziwe góry, a niżej liliowe pola z taoczącymi pannami (tak się powinno wydawad). Gęsia Szyja to wysoki a wąski, jednak bezpieczny grzbiet skalny. Duża przyjemnośd posiedzied na szczycie. Po drodze w tamtą stronę ludzi niewiele, wracających nie ma prawie wcale. Natomiast zejście z Gęsiej Szyi ostro w dół. Chod po wyznaczonych stopniach, ale to nie jest szczególnie wygodne zejście: stopnie są nieregularne, podmyte przez wodę, wysokie. Natomiast ilośd ludzi wspinających się po nich – ogromna. Dla nich ta droga musi byd niezwykle trudna. Kto kazał im iśd właśnie w tę stronę? Dobrze, że nasza Ola wybrała taki kierunek, jakim szliśmy. Docieramy do pięknej Rusinowej Polany. Chyba jeszcze nigdy żętyca nie smakowała tak dobrze. Także serki wędzone lub białe. Leżymy pod świerkami. Życie jest piękne. Dalej schodzimy obok pięknego, drewnianego kościoła na Wiktorówkach. Właśnie odprawia się msza św., nastrój się potęguje. Ale jako prawdziwi turyści idziemy dalej, a raczej schodzimy jeszcze bardziej w dół. Na koocu trasy, w Zazadni zaraz podjeżdża nasz bus. W naszym domu czeka niedzielny obiad. A potem prawdziwy odpoczynek. Należy nam się. A przecież niektórzy jeszcze chcą pójśd do kościoła na mszę św., a wszyscy wybierają się na Święto Olczy, czyli naszej dzielnicy. Jak się okazało, zabawa odbywała się dośd daleko, ale droga wygodna, łatwa, a muzyka góralska wzywała. Wygospodarowaliśmy dla siebie stół i ławy, zabezpieczyliśmy piwo i bawiliśmy się z zapamiętaniem. Razem z miejscowymi, chyba góralami, ale takimi już ucywilizowanymi. Dobrze było. 5 sierpnia. W programie Kasprowy Wierch. Mieliśmy zamówione przez Internet bilety na określoną godzinę – 10.20. Taka przyjemnośd kosztuje 10 zł więcej, czyli 50 zł za bilet w jedną stronę, ale ma tę zaletę, że nie czeka się w kolejce. Tymczasem kolejka po bilety ogromna. Długa i gruba. A słooce wali z nieba upałem na pewno powyżej 30 st. C. Moim zdaniem żaden widok, nawet najpiękniejszy z Kasprowego nie jest wart takiego wysiłku przy czekaniu. Ale my jesteśmy lepsi. Na nas kolejka czeka. Nawet zabrała Irenę, która gdzieś się zapodziała, kiedy wchodziliśmy do poczekalni (zamykanej za nami na klucz). Jeden wagonik kolejki zabiera 30 osób. Jedzie co 10 minut. Na pewno zadbano o pełne bezpieczeostwo pasażerów, a jednak serce trochę bije, jak wisi się wysoko nad stokiem góry i widzi tylko cieo wagonika. Przesiadka na Myślenickich Turniach bezpośrednio z jednego do drugiego wagonika, bo zmiana kierunku jazdy. Znana sylwetka schroniska na szczycie coraz bliżej. Wreszcie jest. Hura! Ziemia pod nogami! Zabraliśmy z sobą ciepłe okrycia, bo na szczycie zawsze jest chłodniej niż na dole. Tymczasem nie były potrzebne, bo mamy tak piękną pogodę, że ciepłe powietrze dociera nawet na ten szczyt. Siedzimy na kamieniach zapatrzeni w dół na wszystkie strony. Tylko niewiele gór nas przewyższa. Pięknie wyglądają wytyczone drogi, a na nich grupy turystów pokonujących kolejne odcinki. Bo większośd wjeżdżających schodzi wybranym szlakiem, a jest ich kilka. Taty żyją. Większośd z naszej grupy także schodzi. To był trudny szlak, ale tym większa satysfakcja z jego pokonania. Wśród nas nie ma całkiem młodych, większośd ma za sobą sporo życia, a przecież nie boimy się odległości ani wysokości. Nawet schodzenia, które dla wielu osób jest trudniejsze od wchodzenia. Ci, którzy zjechali kolejką, mieli możliwośd obejrzenia ciekawych wystaw w budynkach Tatrzaoskiego Parku Narodowego w Kuźnicach. Historyczne to: o hrabim Władysławie Zamojskim, który dał Zakopanemu Morskie Oko i trochę okolicznych gór a także stworzył prestiż tej przed nim zwykłej wsi. Druga wystawa o szkole dla dziewcząt hrabiny Zamojskiej (matki), w której uczono nie tylko gospodarstwa, ale i patriotyzmu. Jest też ciekawa wystawa przyrodnicza o regionie Tatr. Wieczorem – wyprawa na nocne Krupówki. Ta główna ulica Zakopanego tętni życiem. Tłumy ludzi, oferta barów, kawiaro, pubów, restauracji bardzo bogata, a mimo to trudno o miejsce na tarasie. Uliczni artyści, muzycy, mimowie, sprzedawcy rozmaitości ze spływem Dunajcem na czele. Ulica lśni i błyszczy, ale światłem nieagresywnym, ciepłym. Odkrywamy pierwsze piętra domów, a na tarasach także stoliki restauracyjne, których w dzieo nie widad. Pojechaliśmy większą grupą, ale w tłumie nie dało się utrzymad grupy. Wracaliśmy w mniejszych. Ale problemów nie było. My wróciliśmy na piwo do naszej restauracji, bo na Krupówkach nie mogliśmy znaleźd wolnego miejsca. U siebie najlepiej. Tu nie było żadnych problemów. 6 sierpnia. Dzieo wolny, wypoczynkowy. W programie była wizyta w basenach termalnych dla rozgrzewki, ale rozgrzewanie się, gdy z nieba leje się żar, przestaje byd atrakcyjne. Większośd wybrała trasy wycieczkowe. Jedni poszli do Harendy i Kasprowiacza w Poroninie, inni wybrali Nosal. Danusia, Dziunia, Jan i ja poszliśmy Drogą pod Reglami do doliny Strążyskiej, obok której znajduje się dom i galeria Antoniego Rząsy, znakomitego rzeźbiarza zakopiaoskiego. Ojciec już nie żyje, ale galerię prowadzi i dzieło ojca kontynuuje syn – Marcin. Odbyliśmy ciekawą rozmowę o życiu w Zakopanem, a ta częśd miasta należy do najspokojniejszych i najpiękniejszych. Urokliwa. Zaskakujący był program wieczorny. Od mojego męża dowiedziałam się, że tego dnia będzie miał spotkanie autorskie jego kolega – Andrzej Dębkowski, a odbędzie się ono w Domu Pracy Pisarzy, Poetów i Tłumaczy „Astoria” przy Drodze do Białego. Zalecił mi, abym tam poszła. Podzieliłam się tą informacją z innymi Relaksowiczami. Większośd zadeklarowała chęd pójścia ze mną. Tuż przed 18.00 przed „Astorią” stawiło się aż 14 osób z naszej grupy. Spotkanie było ciekawe, tyle że zupełnie niezwiązane z Zakopanem. Autor więcej mówił i swojej miejscowości – Zdunowie – leżącej na pograniczu dawniej trzech zaborów, a obecnie trzech województw: łódzkiego, wielkopolskiego i śląskiego, gdzie zderzały się różne tradycje i religie. Potem czytał swoje wiersze. Interesujące było miejsce spotkania: salonik z eleganckimi, stylowymi meblami, na ścianach nieznane zdjęcia znanych pisarzy, którzy tu bywali, na czele z Wisławą Szymborską, która często do „Astorii” przyjeżdżała i właśnie tu dotarła do niej wiadomośd o przyznaniu jej nagrody Nobla. Spotkania organizowane w tym domu mają nazwę „Posiadów u Szymborskiej”. Byliśmy więc na „posiadzie”, chod nie góralskiej. Dziunia z serca dała autorowi karteczkę ze świętym Franciszkiem Antoniego Rząsy, my wypiliśmy wino i zjedliśmy ciasteczka przygotowane dla gości. 7 sierpnia. Cel wycieczki – dolina Kościeliska. W planie mieliśmy chodzenie po górach wokół doliny, ale ze względu na upał zdecydowaliśmy się na najprostszą trasę: do schroniska na polanie Kościeliskiej i z powrotem. Po drodze zatrzymujemy się obok sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej na Krzeptówkach wyświęcone przez papieża Jana Pawła II w 1997 roku. Stoi dokładnie naprzeciwko Giewontu. Szczyt góry przegląda się w szybie zamkniętych drzwi. Kościół nowy, ale stylowy, drewniany, góralski. W oknach duże witraże przedstawiające sceny dotyczące stojącej obok kapliczki oraz papieża. Pierwszy z lewej – zranienie Jana Pawła II na placu świętego Piotra w Rzymie. Dolina Kościeliska – jak zawsze – bardzo piękna ze względu na widoki jak i zespoły skalne. Ludzi mnóstwo. Jakby całe Zakopane przeniosło się tutaj. Czy naprawdę nikt nie pozostał na Krupówkach? – pytaliśmy sami siebie. Skręcamy do wąwozu Kraków. Kawałek drogi po wielkich głazach. Całkiem odmienny klimat niż w pobliskiej dolinie. Dochodzimy do wylotu Smoczej Jamy. Wchodzi się do niej po drabinie. Niektórzy z drabiny robią zdjęcia. Władek wszedł dośd wysoko, by mied szerszy obraz na zdjęciu, a w międzyczasie zebrała się grupa chętnych do zdobycia Smoczej Jamy. I zablokowali Władka. Nie miał szansy się wrócid, musiał iśd naprzód. A nie jest to łatwe przejście, bo miejscami przez tunel w skale, całkiem po ciemku, po śliskich głazach. Tak więc Władek, najstarszy (chyba) z naszej grupy, znalazł się w grupie najdzielniejszych zdobywców. Świetnie sobie poradził. Odpoczynek na Polanie Chochołowskiej był zasłużony, chod cieo trudno znaleźd. Jak zwykle żar lał się z nieba. Z Polany wysłaliśmy kartki do życzliwych nam gorzowskich instytucji: redakcji SPAM-u i informacji turystycznej. W drodze powrotnej tą samą trasą z przyjemnością posiedzieliśmy na kamieniach mocząc nogi w potoku. Trasa tego dnia była łatwa, ale okazało się, że i tak Władek, którego maszyna liczy kroki, zrobił ich blisko 21 tysięcy, a inni nieco mniej lub więcej, w zależności od długości osobistego kroku. Tego dnia z programu wyłamali się Zdzisław z żoną….. Okazało się, że jeszcze przed naszym wyjazdem ruszyli na Giewont. Oboje w wielu około osiemdziesiątki, ona po ciężkiej chorobie. Wrócili szczęśliwi, chod bardzo zmęczeni. Wieczorny program dla zainteresowanych kulturą bardzo napięty. Ostatnia szansa, aby w willi Oksza zobaczyd wystawę prac artystów związanych z Zakopanem do 1939 roku, czyli przede wszystkim Witkacego, młodego Malczewskiego, Zofii Stryjeoskiej i innych. Bo Zakopane przed wojną było prawdziwą Mekką dla artystów, wielu ich tu mieszkało, inni przyjeżdżali na dłużej lub krócej. Chcieliśmy w tej samej wilii zobaczyd przedstawienie teatralne o Witkacym, które miało się rozpocząd zaraz po zamknięciu ekspozycji. Zobaczyliśmy… scenografię, czyli łóżko Witkacego, jego książki, umywalkę, suszące się skarpetki itp. Przedstawienie jest grane dla tylko 25 osób i bilety były już wcześniej sprzedane. Trudno. Wróciliśmy piechotą na naszą Antałowkę, a po drodze zobaczyliśmy trzy ciekawe domy: willę „Pod Jedlami”, najwspanialsze dzieło Stanisława Witkiewicza zbudowane dla rodziny Pawlikowskich (tu jakiś czas mieszkała Maria PawlikoskaJasnorzewska), willę Koziaoskich, po wojnie dom wypoczynkowy Rady Ministrów, w którym lubiła wypoczywad Nina Andrycz, aktorka, żona Józefa Cyrankiewicza, obecnie to Galeria Sztuki Włodzimierza i Jerzego Kulczyckich, a na zakooczenie willę, w której w latach 30. mieszkał i pracował Witkacy i stąd wyjechał w ostatnią podróż swojego życia. Do naszego domu od niego było całkiem blisko. Wieczorem pożegnalny grill. Ola była naprawdę wzruszona, gdy jej dziękowaliśmy słowami i drobnym upominkiem. Trzeba myśled o powrocie. 8 sierpnia. Dzieo ostatni. Jako pierwsze wyjeżdżają Dziunia i Ada, każda w innym kierunku. Potem Roman. Żegnamy go mówiąc „do widzenia”, chod bez wiary, że się spełni. Spacer doliną Chochołowskiej, najdalej od centrum Zakopanego położoną z tatrzaoskich dolin. Przez pierwsze 4 kilometry droga asfaltowa, nudna, więc decydujemy się na jazdę kolejką. Nawet miło, chod za 5 złotych. Dalej też droga stosunkowo prosta, lekko w górę dopiero na samej polanie Chochołowskiej. A tam prawdziwy folklor z owieczkami, więc dźwięki ich dzwonków i zapachy swoiste. W schronisku wspaniały jabłecznik z jagodami i bitą śmietaną. Odwiedzamy kapliczkę. Tam księga, do której można wpisywad swoje życzenia, prośby, przemyślenia, nawet złości. Niektórzy wpisują. Podobno pomaga. Tego dnia padł rekord temperatury. Odczuwaliśmy to na sobie. Przy bramie kupujemy serki na prezenty dla najbliższych w Gorzowie. Czas, aby o nich pomyśled. Po powrocie z wycieczki trzeba się spakowad. Mili gospodarze pozwolili nam pozostad w pokojach do wieczora, więc korzystamy z łazienek i możliwości odpoczynku na swoich tapczanach. Jest jeszcze czas na poleżenie na szczycie Antałówki w cieniu z widokiem na leżące niżej Zakopane. Kolejny widok do zapamiętania. Przyjeżdża nasz bus. Z trudem ładujemy się razem z naszymi bagażami. Podwozi nas prawie pod sam pociąg. Mamy bilety w różnych wagonach. Szybko każdy znajduje swoje miejsce. Mnie zabrakło wspólnego pożegnania i powiedzenia wszystkim, że było wspaniale i dziękuję za najlepsze towarzystwo przez zakopiaoski tydzieo z okładem. Musimy spotkad się w Gorzowie przy wspomnieniach i zdjęciach. Do zobaczenia. Naprawdę. Krystyna Kamioska