Wywiad z Księdzem Proboszczem, przeprowadzony w listopadzie

Transkrypt

Wywiad z Księdzem Proboszczem, przeprowadzony w listopadzie
Wywiad z Księdzem Proboszczem, przeprowadzony w listopadzie 1998 roku
E.R.: Z okazji urodzin Księdza Proboszcza składam w imieniu Akcji Katolickiej serdeczne życzenia radości,
zdrowia, pomyślności, wszelkich łask Bożych i aby żniwo Pańskie było coraz większe. Pragnę również
namówić Księdza Proboszcza na wspomnienia z dzieciństwa i młodości. Chciałabym dowiedzieć się, w jaki
sposób atmosfera domu rodzinnego wpłynęła na decyzję zostania kapłanem.
Ks. Proboszcz: Dziękuję za zaproszenie. Sięganie do lat młodości jest bardzo trudne, bo to odległe lata.
Dom rodzinny zawsze stoi mi w pamięci i chciałoby się śpiewać razem z Moniuszką: Kochasz ty dom,
rodzinny dom. Dom rodzinny decydował o moim życiu. Miałem pobożnych rodziców i pamiętam
dziadka, który z nami mieszkał. Rodzice starali się wychowywać mnie i moje siostry bardzo religijnie.
Niedziela była dniem szczególnym, do którego dokładnie wszyscy się przygotowywali. Przed domem i w
domu sprzątano bardzo starannie. Zawsze wstawialiśmy świeże kwiaty. A w niedzielę rano, podczas gdy
mama przygotowywała śniadanie, śpiewaliśmy godzinki. Dziadek wtórował nam i sprawdzał, czy
śpiewamy porządnie. Do kościoła szło się dwiema grupami. Część rodziny na godzinę 9.00, a druga część
na godzinę 11.00. Do kościoła szło się pieszo trzy kilometry. Od wczesnego dzieciństwa braliśmy czynny
udział w życiu kościoła. Ja byłem ministrantem, a siostry brały udział w procesji. Byłem często
egzaminowany przez dziadka ze znajomości ministrantury, którą mówiło się po łacinie. Kiedy podrosłem,
byłem w Krucjacie Eucharystycznej, a starsza siostra aspirowała do Katolickiego Stowarzyszenia
Młodzieży Żeńskiej. W naszym domu odprawiane było nabożeństwo majowe i różańcowe, nie tylko
rodzina brała w nich udział ale i sąsiedzi. Kiedy byłem w trzeciej, czwartej klasie pozwolono mi prowadzić
różaniec.
Następnie przyszła bardzo ciężka okupacja. Najpierw niespodziewanie przyszli sowieci. Bardzo ich się
bałem. Mama nie puściła nas do rosyjskiej szkoły. Zresztą sami zapowiedzieliśmy bojkot. Nie uczyliśmy
się w rosyjskiej szkole. Potem przyszła równie ciężka okupacja niemiecka. Proboszcz naszej parafii, ks.
Kazimierz Radziszewski, zaproponował, żebym uczęszczał na tajne komplety na plebanii. Brat księdza nauczyciel szkoły średniej - przerobił z nami program aż do pierwszej klasy gimnazjalnej. Tak więc
uczyliśmy się wielu przedmiotów, na przykład łaciny. Korzystałem również z biblioteki ks. proboszcza.
Wskazał nam regał, z którego mogliśmy bez ograniczeń brać książki. Mnie jednak zaciekawiły sąsiednie
regały, zacząłem przeglądać je i trafiła mi się książka ojca Jacka Woronieckiego Królewskie
kapłaństwo. Bez zgody i pozwolenia księdza tę książkę wziąłem i przeczytałem. Ksiądz proboszcz poznał
mnie na tyle, że powiedział mi, że muszę się uczyć, bo zostanę kapłanem.
W 1945 roku wyjechałem z rodzinnego domu sam do Polski, bo okazało się, że moje rodzinne strony
znalazły się poza granicami Polski. Wyjechałem sam, żeby się uczyć. Proboszcz nazwał mój wyjazd
ucieczką. Mówił, że tutaj jest Polska i uciekać nie możemy. Te decyzje zakończyły moje dzieciństwo. Sam
w nowym środowisku musiałem dawać sobie radę. Najpierw pojechałem do Warszawy z myślą, że znajdę
mieszkających tu krewnych ale Warszawy nie było. Była tylko kupa gruzu i nie znalazłem nikogo.
Następnie pojechałem do Siedlec, poszedłem do szpitala prowadzonego przez siostry Szarytki. Siostry
przygarnęły mnie, gdy dowiedziały się, że pragnę się uczyć, by zostać księdzem. Dały mieszkanie i
utrzymanie. Pracowałem w szpitalu, a wieczorem uczyłem się w szkole. Kiedy wracałem do domu, siostra
Franciszka przynosiła kolację. Tak minęły trzy lata. Maturę zdałem w czerwcu i już następnego dnia
byłem w Częstochowie, a po pięciu dniach w Białymstoku, żeby złożyć wymagane dokumenty w
Seminarium Duchownym. Dlaczego Białystok? Bo to i diecezja wileńska, i bliżej domu, i moi rodzice oraz
cała rodzina byli na Wileńszczyźnie. Biskup Jałbrzykowski przyjął mnie serdecznie. Zostałem jego
ulubieńcem. Ponieważ nie miałem tu rodziny, na święta, wolne dni i wakacje przydzielano mnie jako
kleryka do parafii Tryczówka, do księdza Grabowskiego. Tam doświadczyłem niezwykle troskliwej opieki
ze strony księdza i jego mamy. Spędziłem tak kolejne trzy lata. Księdza Grabowskiego przeniesiono do
Warszawy na stanowisko dyrektora biblioteki ATK, a mnie biskup skierował do parafii w Choroszczy. Tam
odbyła się moja Msza św. prymicyjna i pozostałem tam jako prefekt, a później jako administrator parafii
(pełniłem urząd proboszcza).
Do Starosielc trafiłem przypadkowo. U władz państwowych byłem podpadnięty i nie chciano
http://www.abobola.aplus.pl - Parafia św. Andrzeja Boboli M. w Białymstoku
Powered by Mambo
Generated: 7 March, 2017, 22:55
zatwierdzić mnie jako proboszcza ani w Dobrzyniewie, ani w Nowym Dworze, dokąd kierował mnie
biskup. W tym czasie w Starosielcach wakowało stanowisko proboszcza. Administrator ksiądz Łagutko
zrzekł się funkcji i biskup, nie zwalniając mnie z Choroszczy, dodał kolejne obowiązki administrowanie parafią w Starosielcach. Byłem więc gospodarzem dwóch parafii. Praca ciężka i ciągle w
drodze między Choroszczą i Starosielcami. Czekałem na zatwierdzenie przez władze cywilne decyzji
biskupa. Dwukrotnie byłem wzywany na rozmowy do Urzędu Wojewódzkiego. Druga rozmowa zakończyła
się sukcesem i biskup po kilku dniach dał mi nominację na funkcję proboszcza w Starosielcach, zwalniając
jednocześnie z obowiązków w Choroszczy. 2 lutego, w święto Matki Boskiej Gromnicznej, ks. dziekan
Lewosz wprowadził mnie do kościoła. Wejście było skromne, bez tłumów i fanfar. W parafii pracowali
wówczas księża Krahel i Krawczenko. Byłem najmłodszym proboszczem w diecezji. Początki pracy w
Starosielcach były trudne. Nie znałem nikogo. Pierwsze kolędowanie postanowiłem odbyć sam, by poznać
parafię. Kolędę zakończyłem w sobotę przed Palmową Niedzielą ale miałem obraz parafii i wiedziałem,
na co mogę liczyć i co mogę robić. Pierwsza praca to ułożenie chodnika wokół kościoła, potem
podpisałem umowę na otynkowanie kościoła i dobudowanie wieży. Władze cywilne nie zezwoliły
wcześniejszemu proboszczowi, księdzu Zmitrowiczowi, na budowę wieży i podtrzymywały tę decyzję.
Rozmowy z pracownikami urzędów, mniej czy bardziej oficjalne, nie mogły być skuteczne. O wszystkim
decydowała partia. Podsunęliśmy więc do zatwierdzenia projekt kolorystyki kościoła ale z wieżą, która
przecież w pierwotnych planach była. Postanowiliśmy pracować zgodnie z planem. W razie wpadki
mieliśmy przygotowane wyjaśnienie, że przecież powietrza tynkować i malować się nie da. Wszyscy
uwierzyli, nawet pracownicy SB, że mam pozwolenie na budowę wieży.
E.R.: Jak Ksiądz przezwyciężał nieprzychylność władz?
Ks. Proboszcz: Byłem grzeczny wobec wszystkich, kiedy przyjeżdżali, nigdy nie wyrzucałem za drzwi.
Zapraszałem, częstowałem kawą, zapraszałem innych księży. Kiedy rozmawia się nie w cztery oczy, jest
zazwyczaj delikatniej i grzeczniej. Miałem trochę znajomości i to też nie było bez znaczenia. Ze strony
parafian także nie miałem trudności. Parafia była mi przychylna. Nigdy nie krzyczałem, dziękowałem,
prosiłem.
E.R.: Czyli dobry proboszcz trafił do dobrej parafii?
Ks. Proboszcz: Nie, to raczej dobrzy parafianie wychowali sobie proboszcza.
E.R.: A współpracownicy Księdza?
Ks. Proboszcz: Przez te lata przewinęło się bardzo wielu księży. Na początku było nas trzech. Gdy
Starosielce się rozrastały, liczba księży w parafii wzrastała. Wszystkim nam wystarczy pracy i chleba.
E.R.: Co to znaczy być kapłanem według Księdza?
Ks. Proboszcz: Kapłaństwo to służba Bogu i ludziom. Jestem zawsze do dyspozycji wiernych. Nie mam
godzin urzędowania i w każdej chwili mogę nieść posługę. Poza tym nie chcę nazywać siebie
przewodnikiem, chcę być jednym z parafian.
E.R.: Proszę opowiedzieć o swojej pracy związanej z procesami beatyfikacyjnymi w naszej diecezji.
Ks. Proboszcz: W diecezji miałem dużo funkcji. Byłem wizytatorem katechetycznym, dziekanem,
referentem do spraw organistów, referentem do spraw duszpasterstwa ogólnego, referentem do spraw
zakonnych, konsultorem diecezjalnym (w czasie, gdy nie było kapituły, działała rada konsultorów),
referentem liturgicznym, podczas wprowadzania reformy Kościoła animatorem odnowy liturgii w diecezji
białostockiej i krótko wykładowcą liturgii w Seminarium Duchownym. Biskup nie pozwolił na łączenie
funkcji proboszcza i wykładowcy. Wybrałem proboszczowanie, w tym czułem się lepiej i było to
http://www.abobola.aplus.pl - Parafia św. Andrzeja Boboli M. w Białymstoku
Powered by Mambo
Generated: 7 March, 2017, 22:55
bliższe memu powołaniu. Dużo czasu zajęły mi procesy beatyfikacyjne. Około ośmiu lat trwał proces bł.
Matki Bolesławy Lament. Posiedzenia i wyjazdy poza diecezję były częste, niejednokrotnie dalekie.
Ponieważ byłem promotorem wiary, musiałem pilnować przestrzegania prawa podczas przesłuchań
świadków, czuwać, by czegoś nie pominięto w zeznaniach. Proces ukoronowany został sukcesem: papież
ogłosił w Białymstoku Matkę Bolesławę Lament błogosławioną i mogłem razem z papieżem koncelebrować
Mszę św. Drugi długotrwały proces dotyczył księdza Michała Sopoćki. Wynik naszej pracy został wysłany
do Rzymu, do kongregacji do spraw świętych. Kolejny proces to proces trzech księży, których Niemcy
zamordowali w Berezweczu za nauczanie religii. Będą być może ogłoszeni męczennikami w przyszłym
roku podczas wizyty Ojca Świętego w Polsce (w 1999 r. przyp. red.).
E.R.: Proszę powiedzieć, co Ksiądz uważa za swój największy sukces.
Ks. Proboszcz: Największym sukcesem jest to, że jestem kapłanem. Bóg do mnie przemówił, ja
usłyszałem i poszedłem za tym głosem. Starałem się coś zrobić i jeżeli zrobiłem, to Bogu dzięki. 44 lata
kapłaństwa (w 1998 r. przyp. red.) nie wydają mi się zmarnowane, ale niech to Pan Bóg osądzi.
E.R.: Jak wyglądał ostatni urlop Księdza i kiedy to było?
Ks. Proboszcz: To trzeba przypomnieć. Było to w 1975 roku. Z księdzem Stanisławem Wojno
pojechaliśmy do Francji na dwa tygodnie. Poznaliśmy północną Francję. Wieża Eiffla była za wysoka, żeby
na nią wejść, a z Dzielnicy Łacińskiej Paryża woleliśmy uciec. Za to byliśmy w wielu miejscach ważnych
dla Kościoła. I był to ładny urlop. A potem osiadłem już na laurach chyba się nie zmęczyłem.
Wcześniej z biskupem Kisielem byłem w Ziemi Świętej, też na dwutygodniowym urlopie. Mam dużo
pamiątek z Ziemi Świętej: kamyki z jeziora Genezaret, ziemię z Nazaretu, rośliny z tych miejsc.
Odprawialiśmy Mszę św. i Drogę Krzyżową na Kalwarii. Były to niezapomniane przeżycia. Chciałbym
wrócić tam jeszcze raz. Z tym wyjazdem wiąże się pewna anegdota: ponieważ czytam trochę po
hebrajsku, byłem żartobliwie nazywany rabinem przez współuczestników pielgrzymki.
E.R.: Dziękuję za rozmowę i życzę spełnienia również innych marzeń.
Rozmawiała Elżbieta Rutkowska
(przedruk z Naszej Wspólnoty nr 6 (11) listopad/grudzień98)
http://www.abobola.aplus.pl - Parafia św. Andrzeja Boboli M. w Białymstoku
Powered by Mambo
Generated: 7 March, 2017, 22:55