drapanie - Bogumiła Dziel

Transkrypt

drapanie - Bogumiła Dziel
drapanie
BOGUMIŁA DZIEL
Copyright © by Bogumiła Dziel
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części niniejszej
publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora. Zabrania się jej publicznego
udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży.
fotografie na okładce | Angelika Kotlarz
drapanie
Bogumiła Dziel
Wyd. DBM
Wydanie I
ISBN 978-83-941333-1-3
BOGUMIŁA DZIEL
drapanie
Wyd. DBM
Sto słów
Zamykanie opowieści w stu słowach może się wydawać podobne do zamykania
jej w więzieniu. Zazdrośnie, zaborczo, paranoicznie. Zakodowanie tematu, by nikt więcej nie
mógł go dorwać. Zatrzaśnięcie go w stu słowach, jak odgrodzenie od świata dziewczyny
uwięzionej przez wiedźmę w wieży. I tytuł jak zatrzaśnięcie drzwi, z całej siły, impulsywnie
i lekkomyślnie, przypieczętowanie losu, bez którego można by się obyć. Niepotrzebne
dodatkowe okrucieństwo. Pieczęć na podkreślenie prawa własności, elektryczne ogrodzenie
z tablicą zakazującą wstępu. Teren prywatny, teren wykupiony, teren oznaczony.
Już nikt nie wdrapie się do okienka na szczycie wieży po drabinie stu słów. Ten warkocz
nigdy nie dotknie ziemi.
4
Mała poetyka
Porównanie jest dla mnie konstytutywne. Ustanawia podstawowe więzi społeczne, słowne,
drogi oddechowe dla myśli i pojęć, dla pamięci i pomysłów, dla rzeczywistości i fantazji.
Wyłapuje ich punkty styku, punkty napięcia, głaszcze ich sploty w miejscach przesytu,
rozprostowuje napięte mięśnie, rozluźnia gardło w trakcie przemowy.
Potrafi szyć i odcinać szybkim, precyzyjnym ruchem, a potem przeszywać na nowo, tworzyć
drogi i połączenia o nowym smaku, i starym, zupełnie niezmiennym zapachu, który ciągnie
się za słowami na odległość bolesnego wspomnienia. Nici i igły pracują w ciemnościach,
ledwie zauważalne, łącząc materię snów z jawą i wydobywając na powierzchnię punkty
nieznanych wcześniej styków, parzące odciski.
5
Sekcja
Czy można porozcinać człowieka stoma słowami tak, by pooglądać jego wnętrzności?
Wyjmować je po kolei, rozdzielać, oczyszczać i przyglądać im się z każdej strony,
metodycznie, na zimno, zachłannie. Zmieniać ich kolejność, funkcje, przynależności, układać
narządy w nowe konstelacje, tworzyć nowe układy, odwracać w nich bieg krwi. Odwracać
ich historie, patrzeć, jak się tworzą, jak umierają, jak działają, jak budują nowe połączenia
i jak oplatają je neurony. Tysiące połączeń, tysiące umysłów w jednej komórce, w każdej
komórce, wszystkie umysły w jednej komórce i wszystkie komórki w jednym umyśle, na raz,
aż do duszności, aż wyjmie je na zewnątrz sto zwyczajnych słów.
6
Drapanie
Zdrapywanie kolejnych warstw naskórka, brudu i pomysłów na przyszłość nie jest proste
ani bezbolesne. Niektóre substancje zalegają na powierzchni ciała całymi latami, inne nie
rozkładają się wcale. Przydałaby się mojej psychice lekcja ekologii, skorzystałoby na niej
moje ciało. Niektóre słowa nie dają się wcale rozłożyć w rozkopanej ziemi mojej skóry, mogę
tylko wpatrywać się w nie przez szkło mikroskopu i robić precyzyjne notatki. Dziś w moim
organizmie zaburzyła się gdzieś harmonia i któraś rzeka wylała.
Najbardziej boję się wstrząsów sejsmicznych. Fale opływają pewne miejsca z daleka, ale gdy
grunt się zatrzęsie, stracę precyzyjne odczyty i morze powali pierwszą napotkaną przeszkodę.
7
Fizyka cząstek elementarnych
To nie była emocja. Nie fizyczne doznanie. Gdzieś na styku granic pozostało tlące się w niej istnienie? Może tylko pamięć o istocie. Może fragment innego bytu, przebłysk, echo, mgła,
która pozostała w świecie żywych i nie chciała odejść.
Jako dziecko obcowała z nią częściej, choć ten skrawek pamięci przerażał ją i paraliżował.
Ale czuła, że jest coś winna zmarłej bliźniaczce, coś więcej niż wyobrażanie sobie jej dorosłej
twarzy i tonu głosu. Skoro tamta nie dorośnie, trzeba zatrzymać w sobie jedyne, co po niej
pozostało, zamrożony w pamięci moment jej śmierci.
Fizyczną pustkę i psychiczny chłód, perwersyjną wersję ujemnej materii.
8
Kompulsja
Zaczęło się od drapania łokci i pięt, miejsc, gdzie mogła zdzierać skórę bez przyciągania
podejrzeń. Potem drapała już wszędzie, starając się nie rzucać w oczy i większość czasu
spędzając w samotności. Przyłapali ją w końcu, zaciągnęli do szpitala i prześwietlili
na wskroś. Psycholog stwierdził, że to nerwowa kompulsja i pacjentka będzie musiała przejść
terapię, by znów odnaleźć siebie.
A ona chciała tylko zdążyć.
W sylwestrowy wieczór psycholog w końcu się poddał. Psychiatra ruszył na pomoc
uzbrojony w psychotropy.
Ale nie było potrzeby nikogo i niczego ratować. Już skończyła. Skóra została wymieniona,
dogłębnie i dokładnie. Szczęśliwego nowego roku, szczęśliwego nowego życia.
9
Depresja
Dobrze jest się zamknąć, szczelnie i dokładnie pozatrzaskiwać, pozginać wszystkie zawiasy,
wykrzywić i unieważnić, na zgięciach dodać zagięć, połamać wszystkie proste. Zamiast
jednego łokcia jest pięć łokci i każdy z nich broni dostępu w głąb, pięć zamków zamiast
jednego, pięć przeszkód do pokonania, pięć paszczy smoka. Smoki moich kości zmienione
w smoki stawów-zawiasów, dokładnie zamknięte, zatrzaśnięte, broniące dostępu.
Ciało zwinięte w kłębek, zawiązane wokół siebie, posupłowane i szczelne, nieprzepuszczalne.
Nic już nie wejdzie do wewnątrz, nic na zewnątrz nie wyjdzie, wszystkie drzwi i okna straciły
swoje miejsce w trójwymiarowej przestrzeni, już ich nie ma, w tym miejscu nie ma nic.
10
Histeria
Nigdy nie sądziła, że skończy jako księżniczka z wieży. Pokój był ciasny, bez możliwości
swobodnego ruchu, ale dobrze oświetlony. Siedziała tam miesiącami sama, w ciszy,
wpatrując się w ogromne lustro naprzeciw. Ściana za jej plecami była zapełniona do granic,
pełna nierozwiązanych równań i niedokończonych szkiców. Wolała patrzeć na nie
w lustrzanym odbiciu, bo jej proteza oka, eksperymentalny prototyp, spisywała się wtedy
lepiej.
Była coraz bliżej rozwiązania, czuła to, wiedziała, że uda jej się stworzyć nowy model silnika,
maszynę napędzaną elektrycznością. Zniszczy i zostawi za sobą wiek pary, niezależnie
od kosztów. Nie opuści wieży bez rozwiązania. Nieważne, jaką postawią jej diagnozę.
11
Pora spać
Najtrudniejszy jest moment, gdy trzeba zasnąć. Położyć się, przerwać wszelkie działanie,
zamknąć oczy, stracić poczucie czasu i zaufać, że po kilku godzinach będziesz mieć szansę
ponownie otworzyć oczy. Zaufać, że kiedy pod powiekami zapadnie ciemność i ciemność
zatrzyma twój umysł w klatce czasu, nie strawi cię ogień, nie udusi cię dym, nie zabierze
cię nikt silniejszy. Nie odwiedzi cię ktoś, kto lepiej niż ty porusza się w ciemności,
kto na oślep wychodzi z pułapki czasu, raz za razem, każdego dnia, po każdej nocy. Zaufać
łóżku, że w ciągu twoich godzin w zapomnieniu nie przemieni się w otwartą paszczę
pędzącego zegara.
12
Dzień dobry
Najtrudniejszy jest moment, gdy trzeba wstać. Otwarcie oczu nie wymaga wysiłku,
ale pozwala wizji kolejnego dnia uderzyć z całym impetem – w ciebie osłabionego, jeszcze
niepogodzonego z powrotem ze snu, z walizkami źle spakowanymi. Dopiero zaczynasz
uświadamiać sobie, że zgubiłeś ulubiony termos, że kawa w nim pozostawiona dawno
wystygła, może wylała się, może straciła smak, ale ty już jej nie spróbujesz. Dopiero
uświadamiasz sobie, że twoje bagaże są źle przygotowane, że nie jesteś gotowy po podróży,
że na twoim paszporcie brakuje pieczątek – ale otwierasz oczy i już wiesz, że mięśniom brak
siły, by podnieść twoje ciało. Taka prosta, taka śmiertelna bezradność.
13
Niepokój
Jest we mnie dziwne napięcie, stale obecne w moim ciele, jak drugi lokator. Nie potrafimy
ze sobą zwyczajnie koegzystować, pójść na kompromis w najmniejszej kwestii, żremy się jak
para bachorów pierwszy raz wypuszczona w świat na przedszkolnym podwórku. On zamyka
okna, kiedy potrzebuję powietrza, zamyka drzwi na kłódkę i przysuwa do nich najcięższą
szafę, kiedy chcę wyjść, rozprostować myśli. Kostnieją mi słowa, kurczą się w zbyt małej
przestrzeni, słyszę, jak z dnia na dzień oddychają ciężej.
Kiedy
jednak
chcę
on niespodziewanie
pozostać
wyrywa
w
środku,
okiennicę,
nasycona
odcina
nieprzygotowaną, porażoną blaskiem poranka.
14
drogę
zewnętrzem
odwrotu
i
do
przesady,
wyrzuca
mnie
Jeszcze o drapaniu
Porozmawiajmy jeszcze o drapaniu. Bo przecież różne są drapania. Są drapania przyjemne
i bolesne, relaksujące i pełne napięcia. Są drapania psa za uchem i są rozdrapywania
uciążliwej ospy. Są drapania spokojne, chwilowe i codzienne, są też takie natarczywe,
są obsesyjne, są kompulsywne. Są drapania po przegranej walce z komarem albo pokrzywą,
są i takie triumfalne przy tłamszeniu strupów. Są męczące alergiczne drapania i są pełne
niepokoju poszukiwania objawów, na które nikt nie ma apetytu.
Niewiele jest czynności, które zamykają w sobie tyle przyjemności i bólu równocześnie
w psychosomatycznej mieszance. Są więc drapania wojenne i są te właśnie, cichutko,
na dobranoc.
15
Czary
Czasem marzę o tym, że do mojej kuchni wejdzie nagle obcy dzieciak, skądś-znikąd, królik
z kapelusza, wejdzie, zapatrzy się, owioną go wszystkie zapachy ze wszystkich moich kotłów,
oczarują i zamroczą, i ten obcy dzieciak spyta, kim jestem. A ja odpowiem obcemu
dzieciakowi tak szczerze i tak bezpośrednio, jak mówi się tylko do obcych, powiem
mu: Jestem czarownicą kuchenną. A dzieciak uwierzy, uwierzy mi na słowo, bo przecież
to tylko dzieciak z mojego snu. A potem oprowadzę go po moim królestwie i pokażę
mu każdy zapach – każdy smak z osobna, i oczaruję go najmniej spodziewaną tajemnicą
w najbardziej oczywistym ich połączeniu.
16
Mrówki
I
Jest dziwna bezsilność w człowieku otoczonym przez owady. Stado przeciw olbrzymowi,
grupowy instynkt przeciw panice, zwierzęca dzikość przeciwko krzykowi. Ludzki strach
bywa zwierzęcy, zwierzęce okrucieństwo nigdy nie jest ludzkie. Trudno powiedzieć,
czy nagły, wściekły atak bywa czasem niesprowokowany, czy to tylko potwór z ludzkich
snów każe wierzyć we wrogość natury. Ale kiedy obejdą cię mrówki, kiedy otoczą
cię chrząszcze, i osy, i dżdżownice, i odetną ci drogę ćmy, i zabiorą ci tlen szerszenie, wtedy
stracisz rozum i pomylisz rzeczywistość koszmaru z rzeczywistością życia. I będzie
ci wszystko jedno, czy z tego można się obudzić, bo zrobisz wszystko, by otworzyć oczy.
17
II
Jest dziwny bezwład w rękach, w nogach, na koniuszkach palców i nawet w oczach tej małej.
W jednej chwili bawiła się całkiem dobrze, całkiem spokojnie na krawędzi mrowiska –
lecz w następnej chwili krawędź bawiła się już całkiem dobrze na skraju dziewczynki, pełna
niepokoju i dzikiej urazy, że nie budzi dostatecznie silnego strachu, by odstręczyć
drapieżców. Krawędź bywała czasem groźna w baśniach i w filmach przygodowych, ale
rozmiar owada wracającego do mrowiska i znikomość korytarzy pętlących się w podziemne
domy odbiera rezon lękom.
Rozgrzebywanie mrowiska staje się dziecięcym rytuałem, a dorosłe krawędzie zyskują uroczy
poślizg. Przecież krawędzie nie odgryzają dzieciom głów.
18
Apokatastaza
Zbyt wiele dostałam, żebym mogła oddać to tak po prostu, bez buntu. Zbyt wiele dostałam,
za bardzo się rozsmakowałam, sięgnęłam po zbyt wiele, by to z ręki wypuścić. Wpisał mi się
już w instynkt przetrwania nowy kod: kurczowe zaciskanie palców na tym, co moje i na tym,
co kiedyś będzie moje, i jeszcze na tym, czego dosięgają tylko pragnienia. Zaciskam
kurczowo palce rąk i wyobraźni w nerwowym tiku, gromadzę moje skarby po piwnicach,
buduję tajemne zakamarki.
Uporczywie próbuję zamurować te piwnice jak bagaż w swojej trumnie.
Zbyt wiele dostałam, by zapanować nad mimowolnym skurczem mięśni, wypuścić z rąk
i odejść.
19
O metaforze
Wierzę słownikom, tą ciężko wyćwiczoną wiarą wiecznie podejrzliwej uczennicy. Wierzę
im, naprawdę, ale wiem też swoje i swoje zapisuję z tyłu myśli. Upycham w komórce pełnej
zepsutych sprzętów tę wiedzę, że metafora jest zawsze tylko porównaniem.
Lubię tę dumę i pewność siebie, i dziecinną zadziorność matematycznej wiary w świętość
równania. A jest b, c jest f+z, h zawsze równa się kwadratowi n. Ale Nil nigdy nie jest tylko
wstęgą, a miłość nigdy nie jest światłem. Nawet jeśli ona posiada tę dziwaczną,
korpuskularno-falową strukturę, to jest to tylko opowieść szaleńca, który nie chce przyznać,
że podobne nigdy nie jest tym samym.
20
Piaskownica
Jeśli wierzyć Jungowi, sprzeniewierzanie się swojej kreatywności jest jak okradanie dzieci
w piaskownicy przez bandę dorosłych. Potrafię wyobrazić ich sobie dokładnie: dumne,
przesadnie wyprostowane sylwetki, garnitury skrojone na miarę, wypolerowane skórzane
buty, na które nawiało trochę piasku. Widzę grymas niższego, stojącego po lewej, jego
irytację na ten widok i próby strzepnięcia kamyków szybko, niezauważalnie. Ale piasek jest
cierpliwy i lepki. Wierzę w piasek.
Paru takich wysokich i poważnych w zupełności wystarczy, by odebrać dzieciom przemocą
ich zabawki. Tylko kilka słów potrzeba, żeby kiełkujące przyjaźnie rozprysnęły się pod
eleganckim naporem wątpliwości. Na osłodę o właściciela gruntu zapyta przewiązany
wstążką stos formularzy.
21
Seria
Najpierw umarła babka. To był zawał, rozległy i silny, ułożył ją na dnie trumny jednym
precyzyjnym ciosem. Po niej nadszedł czas dziadka, czy może raczej – czas mu się zatrzymał,
ale staruszek tego nie zauważył, pogrążony we śnie. Potem wuj Tadeusz spłynął na dno
miękkimi ruchami, w towarzystwie swojej ukochanej łodzi motorowej, której silnik umarł
o wiele zwyczajniej, ze starości. Trzech kuzynów zatruło się gazem z niesprawnej kuchenki.
Trzech kuzynów, wszystkie ciotki i druga babka.
Coraz wyraźniej to czuję, coraz ostrzej widzę: jest tak, jakbyśmy dostali się w ręce seryjnego
mordercy – za dobrze ukrytego, żeby można go było złapać, zakuć, zamknąć.
22
Wywar z muchomorów
Mówią, że kobieta pisze macicą. Bezwonne uproszczenie.
Bo macica to nic stałego: zmienia się z dnia na dzień wraz z cyklem faz księżyca. I rzęsy się
zmieniają, i tęczówki, i połączenia neuronów w zalewie myśli wędrują z minuty na minutę
nowymi ścieżkami, z adidasem na prawej półkuli, z czerwoną szpilką na lewej. Zupełnie
rozhuśtana równowaga pachnie półsłodkim winem, kołysze biodrami i przesypuje chili, o trzy
szczypty za dużo, do wywaru z muchomorów. Ostrożne balansowanie na jedynym obcasie
może czasem decydować o końcowym efekcie: trucizna okaże się popisową kolacją.
Stos książek służący lokatorce za drabinę do najwyższej półki pachnie zwietrzałą intuicją.
23
Lalki
I
Moje lalki nigdy nie stały w rządku, ułożone idealnie jak na wystawie, nie wpatrywały
się we mnie nienaturalnie dużymi, nieruchomymi oczami. Kochałam je jak tylko mała
dziewczynka potrafi kochać swoje lalki – każdą tak samo, każdą po kolei, kiedy przychodziły
i przepadały. Nie śledziłam ich tras, nie zastanawiałam się, gdzie znikają. Cieszyłam się ich
obecnością, kiedy były przy mnie i dbałam o nie, nie chcąc nic w zamian. Musiały tylko
być piękne.
Ale żadna dziewczynka nie jest wystarczająco piękna i żadna lalka nie jest wystarczająco
piękna, każda pięciolatka wie o tym, nawet jeśli jeszcze nie podejrzewa, że Ziemia nie jest
płaska.
24
II
Moje lalki miały ogromne, wyraziste oczy w wyrazistych kolorach. Zachwycamy się wszyscy
oczami lalek, bo są jak ludzkie marzenie, a przy tym tak zupełnie nieludzkie. Gdyby tylko
poruszały się, zmieniały pod wpływem emocji, gdyby stał za nimi potężny i piękny umysł,
takie oczy stanowiłyby najlepszą pułapkę na ludzi. Raz złapani, nie przestawalibyśmy
patrzeć.
Ale piękne oczy nie są nigdy idealne. Powinny być idealne. Mają obowiązek być piękne.
Czasami nic nie boli bardziej, niż brak perfekcji.
Więc rysowałam im rzęsy. Długie rzęsy, ogromne rzęsy, monstrualne rzęsy. Rzęsy widoczne,
rzęsy przesadne, rzęsy rażące. Pięciolatka nie wie jeszcze, że perfekcja to tylko karykatura.
25
Kuchnia
Lubię łączyć ze sobą składniki; to jak piknik z prywatnym pokazem magii i fizyki kwantowej
w jednym. Gotowanie otwiera we mnie za każdym razem zupełnie nowe przestrzenie:
odmienne miejsca walencyjne, których interpretacja ujawnia się przede mną niespodziewanie
wiele dni później.
Wszystko się łączy, chaotycznie i stopniowo: moje składniki, moje smaki, moja konsystencja.
Barwy, zapachy, historia, myśli i zmysły. Moja kuchnia jest jak wielki cyrk, który odkrywa
przede mną mnie, kiedy ja wydobywam zza kotary niespodziankę.
Jestem czasem swoim własnym królikiem z kapelusza. Wyciągam siebie za uszy i usadzam
przy stole, zanim napijemy się obie czekoladowego eksperymentu przeprowadzonego
na poziomie molekularnym.
26
Stawy
Siedzi we mnie złość wielu pokoleń kobiet i zupełnie nie wiem, co z nią zrobić. Pozbyć
się jak kuchennych resztek, z grymasem obrzydzenia, by więcej już do nich nie wracać?
Czy może usiąść na ziemi, porozkładać wokół siebie potłuczone fragmenty i wpatrywać
się w nie tak długo, z wieloletnią cierpliwością, aż zaczną mówić razem i z osobna,
po kobiecemu i po męsku, po dziecięcemu, z dziecięcym bólem przejedzonego brzucha
i z męską raną na piersi i z kobiecymi dłoniami, z których starł się dawno naskórek i ścięgna,
i kości, z których woda rzeczna zostawiła tylko stawy, dla utrzymania płynności ruchu.
27
Kości
Mówią na to postpamięć. Podobno to się trzyma kolejnych pokoleń, wspomnienie-wesz,
nie do wyplenienia, po wielkiej katastrofie, po zupełnej zagładzie. Ale ja trzymam rękę swojej
prababki, po której nie został ani list, ani testament, bo nikt jej nie nauczył pisać. Miała tylko
trzęsącą się dłoń, tylko tę dłoń może wyciągnąć z ziemi, bo robaki nie jedzą kości. Kości
wytrzymają.
Myślę, że kobiety w mojej rodzinie składają się przede wszystkim z wapnia. Taki odwrócony
porządek: trzydzieści procent wody, siedemdziesiąt – czystych kości. Zostają po nich
oddechy i ciężar, który trudno zrozumieć.
Ukochaj mnie i odczytaj moje plecy braillem, może się wreszcie wyprostuję.
28
Mięśnie
Jest w nas tyle gniewu uciszonego, chodzącego na palcach wokół zatrzaśniętych na amen
powiek.
Jest w nas tyle gniewu, że porusza nami jak samodzielny zespół mięśni, jak nowy narząd,
narodzony tylko po to, by dodawać nam rozpędu i ciągnąć w odpowiednim kierunku.
Wściekała się od zawsze moja babka, i jej córki wściekają się ciągle, nie wiedzieć skąd
ani dokąd. I my, ich córki, kolejne pokolenie wściekłych kobiet kręcimy się bez celu,
próbując przebić widelcami ścianę w korytarzu. Żywimy się naszym gniewem, karmimy nimi
młodszych, byle go z siebie wyciągnąć, byle wbić ten przeklęty widelec w ścianę
jakiegokolwiek płuca.
29
Czerwień
Z całego dziedzictwa kulturowego, które na mnie w 1991 roku spadło i które spada na mnie
do tej pory, wybrałabym i postawiła na piedestale krwistoczerwoną szminkę. Nie do końca
potrafię określić, czy byłaby to szminka lśniąca czy matowa i czy ukoronowałabym odcień
krwi świeżej, uchwyconej w momencie wypływania z ciała, czy może raczej ciemną, głęboką
barwę zeschniętej plamy na białym dywanie, której nie sposób się pozbyć, którą można
jedynie zachować dla wspomnień. Ale ogołocone z krwi ciała i niespieralne plamy mało
kto chce pamiętać.
Każdy za to zapamiętuje kobietę z czerwoną szminką, ich idealne partnerstwo,
ich perfekcyjny, obciążony kulturowo uśmiech.
30
Kilka kroków
Jest coś dziwacznie pierwotnego w czółenkach na szpilce, coś, co rzuca na kolana większość
przypadkowych przechodniów. Żaden z nich nie przyzna się za nic w świecie, że jest w tym
jakaś siła, jakieś szarpnięcie w okolicy kolan, jakby stukająca obcasami kobieta zarzucała
wokół siebie cieniutką sieć, wyławiając co słabsze ofiary z tłumu i wabiąc je, mało subtelnie,
nieznacznymi drganiami sznurka. W tej pajęczynie nie ma, wbrew słowom zaklinających
się na grób matki dżentelmenów, żadnych toksycznych substancji, podejrzanych impulsów,
otępiających zapachów.
Nie ma nic, poza stukotem obcasów, gładkością pończoch, magicznymi liczbami wplatanymi
w staranne kroki i nicią bardzo starych instynktów.
31
Marzenia rosną razem z nami
Orient Express ruszył punktualnie, rozpędzając się z tak niezwykłą delikatnością i płynnością,
że wino w jej kieliszku zaledwie zadrżało, zatrzymując się wewnątrz szkła.
Odkąd była małą dziewczynką, uczącą się samodzielnie myśleć i czerpać radość z życia,
miała jedno marzenie: zniszczyć Paryż. W wyobraźni widziała pożerające go płomienie,
rozprzestrzeniające się zbyt szybko, by można je było powstrzymać, słyszała huk starych,
uświęconych w pamięci Europejczyków budowli, grzebiących brukowane uliczki i ustawione
przy nich kawiarniane stoliki.
To było dawne marzenie. Ale jeśli podpali cały zapas prochu, który zgromadziła w wagonie
bagażowym Orient Expressu, to będzie trochę tak, jakby wysadziła Paryż i Konstantynopol
równocześnie.
32
Liczenie
Liczby są we mnie jak domowe zwierzątka. Łaszą się niecierpliwie, kiedy im przyjdzie
ochota i nadstawiają kudłate łebki. Podgryzają poduszki, obśliniają prześcieradła, wydrapują
dziury w ścianie w rytm moich myśli.
Liczby są we mnie jak szkielet wieżowca. Układają mnie, jakbym była miękką tkaniną
na odsłoniętych kościach, organizują mnie i współtworzą, nadają strukturę i rytm. Wypełniają
we mnie sterty przedawnionych formularzy i budują moje dni.
Liczby osaczają mnie czasem stadnie, perfekcyjnie przygotowane, i wtłaczają mi się
do gardła, do mózgu, do pamięci, mówią moim językiem, tkają moje pisanie, uczą nowych
przyzwyczajeń.
I zawsze gaszą światło trzy razy, trzy razy, trzy razy.
33
Archiwum
Moje ciało jest trochę jak archeologiczna studnia. Pokłady węgla, odciśnięte w kamieniu
ślady wymarłej paproci i szkielety ryboptaków mieszają się z ruinami Troi, z księgami,
których nie strawił aleksandryjski ogień, z mądrością praskich alchemików. Mieszkają
we mnie trolle i golemy, śpiewają we mnie dżiny i meduzy, a z gardła unosi mi się czasem
dym arabskich kadzideł. (Pieczony w popiele mamut powraca czasem czkawką.) Ale niełatwo
jest przedostać się z warstwy do warstwy, od jednego smaku do kolejnych, trzeba z całych
siły zagłębić paznokcie w glebę namiękłą od prysznica i szarpnąć, szybkim, precyzyjnym
ruchem, a potem ostrożnie wykopać skarb spośród zgliszczy.
34
Ciało
Moje-pisanie jest zawsze cielesne. Nie rozumiem pisania, które nie pochodzi od ciała, które
nie jest ciałem, które się odseparowuje, odchodzi, odsuwa, które nie współodczuwa drgań,
mikrowstrząsów i eksplozji. Nie rozumiem pisania, które nie oddycha i nie krwawi i nie gnije
i nie trawi – działając razem, równocześnie, ciągle. I nie rozumiem ciała, które nie jest
opowieścią, żyjącym słownikiem, obiegiem rządzonym przez system gramatyki i przez
system wyjątków, najpiękniejszą symbiozę. Nie rozumiem biologii, która nie jest
najszczerszym wyznaniem, ani biologii, która nie ukrywa w panicznym, wiecznie
powtarzanym odruchu, swoich treści.
Moja-anatomia jest tylko wieczorkiem poetyckim, ucztą, seksem i zapchanym koszem
na pranie.
35

Podobne dokumenty