Prawo spółek każdy chce nowelizować wedle własnych upodobań

Transkrypt

Prawo spółek każdy chce nowelizować wedle własnych upodobań
Prawo spółek każdy chce nowelizować wedle własnych upodobań
Dobromiła Niedzielska-Jakubczyk, Dziennik Gazeta Prawna, wypowiedź prof. Stanisława Sołtysińskiego
Dlaczego kodeks spółek handlowych i przepisy mu towarzyszące nie mogą być zmienione raz a dobrze,
tylko dzieje się to po kawałku, czyli tak, że ciągle potrzebne są poprawki poprawek. I dlaczego nie daje
się uchwalić wszystkiego, co potrzebne prowadzącym działalność gospodarczą – zastanawiali się
uczestnicy debaty DGP, którą prowadziła Dobromiła Niedzielska-Jakubczyk
Prawo gospodarcze zmienia się jak w kalejdoskopie. Czy jest tak złe i niedopasowane do realiów gospodarczych?
Czy może, jak w przypadku prawa spółek, ci, którzy przygotowywali obowiązujące przepisy, nie zadbali od razu,
by zapewnić wspólnikom i ich kontrahentom wszystko to, co konieczne, żeby rynek działał bez zagrożeń?
Andrzej Kidyba Zawsze mówię, że legislacją musi rządzić logika. Cóż takiego wydarzyło się w Polsce ostatnio, że
kolejny raz musimy reformować kodeks spółek handlowych? Czy jest zły? Nie. Jest nowoczesny. Czy zmieniła się
sytuacja polityczna? Nie. Czy światowy kryzys finansowy dał impuls pomysłom na dekapitalizację spółek? Nie. Czy
rząd ogłosił, że ma koncepcję zmian gospodarczych i prawnych? Nie. Tymczasem znów tkwimy w pułapce
dyskusji o cząstkowych kwestiach. Ten brak synchronizacji między rządem, Komisją Kodyfikacyjną Prawa
Cywilnego i działaniami w parlamencie rozpoczął się przy najgorszej nowelizacji kodeksu, jaką mieliśmy, tej z
października 2008 r. To wtedy nawet nie pytano ekspertów o opinię w sprawie zniesienia obowiązkowego
przekształcania spółek cywilnych prowadzących działalność w wielkim rozmiarze czy zmniejszenia bez
dodatkowych zabezpieczeń kapitału zakładowego spółek kapitałowych. Wcześniej rzadziej zdarzały się akcje
wprowadzania regulacji bokiem. Pamiętam jednak, że w czasie obrad komisji na temat k.s.h. pojawili się kilka lat
temu urzędnicy Ministerstwa Finansów i chcieli przeforsować niejako przy okazji jakąś zmianę dotyczącą
gospodarki materiałowej. Dziś coraz częściej tak się dzieje. Bywa również, że jakaś regulacja odrzucona przez
jedną komisję sejmową trafia, przez przypadek oczywiście, z powrotem do ustawy po debacie w innej, specjalnej
podkomisji.
Tomasz Siemiątkowski Z repliką wice ministra sprawiedliwości, że nie można dłużej zajmować się regulacją espółki z o.o., ponieważ Polska musi szybko awansować w rankingu Banku Światowego, to niestety nie żart. I
chociaż nie wykluczam, że w prawie podatkowym trzeba reagować natychmiast, to prawo prywatne, do którego
należy prawo cywilne, a więc i prawo spółek, wymaga namysłu. Bo łatwiej jest zepsuć system, niż go wprowadzić.
Równie dobrym przykładem dolegliwości nękających proces tworzenia prawa mogą być dantejskie sceny, jakie
obserwowaliśmy w związku z co najmniej dwoma konkurującymi ze sobą projektami prawa holdingowego. Walka
oparła się o kancelarię premiera, a skończyło się na niczym. I do tej pory nie mamy całościowej regulacji w tej
dziedzinie! Uważam więc, że warto byłoby wrócić do jasnego podziału ról na poszczególnych etapach legislacji.
Wojciech Łukowski Prawda jest taka, że każdy ciągnie to przetarte sukno w swoją stronę. Kolejnym przykładem
dwutorowego stanowienia, czy raczej pilnowania prawa, może być tylko z pozoru zabawna historia regulacji
dotyczącej wszystkich spółek nieprzerejestrowanych z dawnego RHB do KRS, do rejestru przedsiębiorców. Otóż
mimo protestów tak niezwiązanych ze sobą gremiów, jak stowarzyszenie sędziowskie i Krajowa Rada Notarialna,
wskazując, że może się zdarzyć, że pozostanie majątek bez właściciela, jeżeli spółki będące właścicielami np.
nieruchomości przestaną istnieć, najpierw wycofano się z projektu, a potem przywrócono go w Sejmie. Planowane
regulacje wycofano ze zmienianych przepisów wprowadzających ustawę o Krajowym Rejestrze Sądowym, po czym
cichaczem przywrócono je na wniosek posła współrządzącej partii. To pokazuje, że zjawisko – choć groźne – stało
się uniwersalne.
Dlaczego jednak dopuszczono taką fuszerkę, jak brak zabezpieczeń praw wierzycieli, gdy przygotowywano
obowiązujące przepisy obniżające kapitał zakładowy spółek z o.o. i akcyjnych? Andrzej Kidyba Wielu z nas,
zaangażowanych w tworzenie prawa spółek, nie ma sobie nic dozarzucenia. Pracowaliśmy na rzecz odrzucenia
niefirmowanych przez nikogo, nietrafnych albo tylko niefirmowanych przez nikogo, nietrafionych albo tylko
fragmentarycznych rozwiązań. Zwyciężyły procedury prowadzone równolegle, pomijające nasze stanowisko.
Tymczasem w dzisiejszej dyskusji na temat reformy kapitału zakładowego i przemodelowania spółki z o.o., która
nawiązuje do tamtej nowelizacji, słyszę argument, że kapitał zakładowy jest już tak niski, że nie pełni żadnej
funkcji. I dlatego trzeba pójść o wiele dalej. Zaproponowano więc udziały beznominałowe. Mnie jednak bliższa
jest koncepcja uwzględniająca wartości wnoszone do spółki, czyli spółka z o.o. bis czy light. A test wypłacalności
trzeba było moim zdaniem wprowadzić od razu, wraz z obniżką minimum kapitałowego.
Wojciech Łukowski Kapitał zakładowy stracił swoją pierwotną rolę zabezpieczenia dla wierzycieli już dawno. Tym
bardziej że dziś wnoszone są do spółek nie tylko twarde aktywa, lecz również aporty w postaci instrumentów
finansowych, nawet opcji. Dlatego wierzyciele, i to wszyscy, bo przecież takie spółki jak Amber Gold miały
niemały kapitał zakładowy, muszą zawsze przyglądać się swoim kontrahentom. Przewrotnie powiem, że to nie
ustawa jest panaceum na bezpieczeństwo obrotu. Równie ważna jest konieczność zmiany przyzwyczajeń tych,
którzy zawierają umowy. I w obrocie profesjonalnym, i kiedy występują w roli konsumentów. Przy wielkich
kontraktach powinno być normalne zadawanie pytań wywiadowniom gospodarczym, a przy mniejszych –
przynajmniej zaglądanie do rejestru przedsiębiorców i sprawdzanie dorocznych sprawozdań finansowych.
Stanisław Sołtysiński To bardzo ważny argument: stosunkowo wysoki kapitał zakładowy usypia czujność
wierzycieli. Nauczyliśmy się tego przez ostatnie 20–30 lat. Działa tu jednak siła tradycji. Z drugiej strony
klasyczne udziały utrudniają refinansowanie spółki, kiedy najbardziej potrzebny jest jej zastrzyk pieniędzy.
Właśnie dlatego dobrym rozwiązaniem będą udziały beznominałowe. Przypominam sobie przy tej okazji
odsądzoną od czci i wiary konstrukcję jednogroszowych akcji. Tymczasem chodziło o zabieg czysto formalny,
który ułatwiał kolejne emisje. Analogicznie ma się dziać z nowego rodzaju udziałami w spółce z o.o. Po prostu
pozbywamy się fetyszu nominału. Przybysze z pieniędzmi, którzy zechcą wejść do spółki, nie będą musieli
kupować odsetka kapitału zakładowego od starych udziałowców. Andrzej Kidyba To prawda, że rozwiązanie nie
jest złe, ale tylko dlatego, że nie jest to propozycja zmierzająca do obowiązkowego wywrócenia obecnego stanu
rzeczy. Kapitał zakładowy i tradycyjne udziały pozostają dla tych, którzy będą zawiązywali i prowadzili spółki
klasyczne. To dobra wiadomość, że zaproponowano coś obok, a nie zamiast, choć warto pamiętać, że zgodnie z
prawem będą rodziły się mętne sytuacje.
A test wypłacalności, czy nie budzi żadnych wątpliwości?
Tomasz Siemiątkowski Budzi, ale na razie tylko co do szczegółów tej nowej instytucji. Warto przy tym pamiętać,
że jest to dokument, który ma przede wszystkim znaczenie dla spółki. Dopiero potem, pośrednio jest istotny dla
wierzycieli. Takie oświadczenie członków zarządu będzie bowiem pokazywało, że można wypłacić dywidendę lub
nie. Test ma być obowiązkowym badaniem, które pozwoli stwierdzić płynność finansową spółki lub jej brak.
Andrzej Kidyba Dla mnie nie ma żadnego prostego iunctim między testem wypłacalności a wzmocnieniem
bezpieczeństwa wierzycieli. Dlatego nie wykluczam, że warto dołożyć jeszcze jakiś inny instrument, który
zastąpiłby dawną funkcję gwarancyjną kapitału zakładowego. Mateusz Rodzynkiewicz Podstawową zaletą testu
wypłacalności będzie przynajmniej względne uniezależnienie zarządów od nacisków wspólników żądających – bez
względu na sytuację ekonomiczną spółki – wypłaty dywidendy. Bo przecież wcale nierzadko zdarza się, że
przedsiębiorca ma zdolność dywidendową, lecz nie ma pieniędzy na wypłaty. I co? Dziś musi brać kredyt. Mam
więc nadzieję, że test wypłacalności położy temu kres.
Co się jednak będzie działo, jeżeli zarząd złoży nieprawdziwe oświadczenie?
Tomasz Siemiątkowski Nie jest sensowne traktowanie wszystkich, na wszelki wypadek, jak potencjalnych
przestępców. Wiele jednak będzie zależało od tego, która koncepcja interpretacji skutków testu sprzecznego z
rzeczywistym stanem rzeczy zwycięży w ostatecznej wersji projektu ustawy. Możliwe są dwa warianty: formalny i
starannościowy. Pierwszy zakładałby, że w razie fałszu zawartego w oświadczeniu zarządu udziałowcy musieliby
zwrócić nienależną wypłatę. Zarząd zaś odpowiadałby za szkodę. Nie byłaby nią jednak sama wypłata dywidendy,
a tylko koszt jej odzyskania. Projekt nie zakłada wszak budowy szafotów dla zarządów.
Wojciech Łukowski Konstrukcja przepisów musi jasno odpowiadać na pytanie o odpowiedzialność za nietrafną
prognozę. Tym bardziej że jeśli test wypłacalności będzie dokumentem składanym w sądach rejestrowych, które
nie będą przecież weryfikować sytuacji ekonomicznej spółek, to będzie to znowu niepotrzebnie jakiś sygnał dla
łatwowiernych kontrahentów. Bo przecież nikt poza zainteresowanymi nie będzie wiedział, czy ze spółką wszystko
jest w porządku. Trzeba więc chyba pójść w kierunku ustalenia, że dokument będzie miał wartość czysto
informacyjną. W przeciwnym razie mogą się pojawić głosy, że Skarb Państwa wyrządził szkodę, bo nie zareagował
na możliwość wyprowadzenia pieniędzy z nieuczciwie zarządzanejspółki. Wiem, że to brzmi dla prawników
dziwnie, ale w praktyce zdarzają się takie głosy korzystających z informacji zawartych w rejestrze
przedsiębiorców.
Mateusz Rodzynkiewicz Uważam, że pod pretekstem ochrony wierzycieli nie wolno paraliżować działania
przedsiębiorców. Przecież nigdy żaden wspólnik nie uzyskałby żadnego świadczenia ze swojej firmy, gdyby
wcześniej musiała ona spłacić wszystkie długi. Musimy pamiętać, że prowadzenie przedsiębiorstwa jest
działalnością ciągłą i wszyscy są jednocześnie dłużnikami i wierzycielami. Nie można więc stawiać spółek w
sytuacji firm upadłych. Trzeba też założyć, że ludzie co do zasady są uczciwi. Bo jeśli przyjmiemy odwrotne
założenie, to musimy zrezygnować z kapitalizmu. Nie wolno tworzyć prawa tylko dlatego, że przydarzyła się
historia Amber Gold.
Tomasz Siemiątkowski Nie ma idealnego rozwiązania dla nierzetelnego członka zarządu. Przecież mamy przepisy
k.s.h., które mówią, że jeśli wartość wkładów niepieniężnych została znacznie zawyżona w stosunku do ich
wartości zbywczej w dniu zawarcia umowy spółki, to i wspólnik, który wniósł taki wkład, i członkowie zarządu,
którzy wiedząc o tym zgłosili spółkę do rejestru, obowiązani są solidarnie wyrównać przedsiębiorcy brakującą
wartość. Nowe przepisy nie będą bardziej restrykcyjne. Niepokoi mnie jednak niedopracowana kwestia
ewentualnej odpowiedzialności karnej za składanie nieprawdziwych oświadczeń spółce. Ta sprawa zostanie
gruntownie przeanalizowana, jak sądzę.
Prawnicy praktycy skarżą się, że przepisy nie mówią, co jest interesem spółki.
Czy przy okazji najbliższej nowelizacji kodeksu spółek handlowych nie warto by było tego zapisać?
Stanisław Sołtysiński Powiedziałbym tym wszystkim adwokatom i radcom prawnym: starajcie się
skonstruować precedens. Nie ma nigdzie tej koncepcji uregulowanej szczegółowo. Możliwości tworzenia sytuacji,
w której wspólnik spółki z o.o. powinien odpowiadać za zobowiązania spółki, są tak wielorakie, że słusznie
zostawia się to orzecznictwu właśnie. A zaletą ogólnych konstrukcji jest to, że nie starają się one rozwiązać
wszystkich potencjalnych problemów szczegółowych.
Tomasz Siemiątkowski Orzeczenia nie zawsze jednak spełniają oczekiwania zainteresowanych. Nawet te wyroki,
które nie mijają się ze wskazaniami zdrowego rozsądku. Dlatego broniłbym konieczności rzetelnego regulowania
sytuacji, w których często rodzą się konflikty. Na przykład wiem, że na forum komisji kodyfikacyjnej pojawiły się
propozycje, żeby poszerzyć kompetencje kuratora w spółce. Orzecznictwo Sądu Najwyższego jest w tym zakresie
bardzo niekorzystne dla praktyki. Mówi bowiem tak: kurator jest tylko po to, żeby doprowadzić do powołania
zarządu. A przecież on często nie jest w stanie tego zrobić, bo wspólnicy są skonfliktowani. To zaś może
doprowadzić do niepotrzebnej likwidacji spółki. Moim zdaniem nie ma żadnych przeszkód, żeby kurator mógł
prowadzić zwykłe, bieżące sprawy spółki.
Dlatego nie składałbym rozwiązywania wszelkich spraw, które można uregulować w ustawie, na barki sądów.
Wojciech Łukowski Tym bardziej że po to, żeby utarła się linia orzecznicza, trzeba lat. A prawo stanowione
pozwala na trzymanie się go od razu po tym, kiedy zaczyna obowiązywać.
W takim razie dlaczego ciągle nie ma regulacji, które czyniłyby skutecznym obowiązek składania sprawozdań
finansowych? Przecież to co najmniej równie ważne jak zmiana struktury udziałowej spółki z o.o.
Wojciech Łukowski Mimo wszelkich niedoskonałości, które można jeszcze poprawić, widzę w projekcie dodatkową
ważną regulację, dotyczącą właśnie przymuszania do składania sprawozdań finansowych. Wiem, że nawet ogólnie
krytyczne środowisko wobec projektu dobrze ją ocenia. A chodzi o sposób odnotowywania informacji o
sprawozdaniach finansowych. Dziś oczywiście te informacje też są, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że brak
wpisu jest informacją, niemniej jest ona dostępna, że tak powiem, analogowo. Kiedy bowiem patrzę na tę pozycję
rejestru, to ją widzę. Przeszukanie bazy danych wydaje się jednak dzisiaj w praktyce niemożliwe. Nie ma bowiem
wyraźnej, aktualnej informacji, że spółka sprawozdania nie złożyła. Takie przeszukanie tak naprawdę sądy
zamawiają sobie w Ministerstwie Sprawiedliwości po zakończeniu okresu sprawozdawczego. Niemniej
wyszukiwanie jest w takich razach obarczone niebezpieczeństwem wielu błędów. Nie krytykuję systemu,
ponieważ odpowiada on standardom lat 1999–2000, a nie roku 2013. Trochę się jednak przez te lata zmieniło i
sposób prowadzenia KRS wymaga zmian. Jeśli chodzi o wpisywanie okresów, za które złożono sprawozdania,
naliczono chyba 17 różnych sposobów wpisywania dat. W związku z tym wyszukanie informacji o złożeniu lub
niezłożeniu sprawozdania finansowego jest trudne.
Zaprojektowana zmiana zakłada zaś znaczące ułatwienie wyszukiwania. I co najważniejsze, będzie ujawniana
końcowa data pierwszego roku obrotowego. To zaś umożliwi pewne zautomatyzowanie procesu. Sąd dostanie
powiadomienie o niezłożeniu sprawozdania finansowego w każdej sprawie indywidualnie. W rezultacie nie będzie
obarczony koniecznością analizowania 10 tys. danych i równocześnie. W rezultacie będzie mógł w każdej sprawie,
w której okaże się to konieczne, przeprowadzić postępowanie przymuszające. To kolejny dowód na to, że systemy
informatyczne działają tylko wtedy, kiedy da się je automatycznie przeszukać.
Niemniej zautomatyzowanie wyszukiwania nie uwolni ani sądów, ani wierzycieli od zasadniczego problemu, który
można streścić w pytaniu, co zrobić, żeby skutecznie zmuszać do składania sprawozdań tych, którzy tego nie
robią. Bo dopóki nie będzie kompletu sprawozdań w rejestrach, dopóty takie sprawy będą pobłażliwie traktowane
przez prokuratury. Po Amber Gold na przykład sąd w Gdańsku wysłał wszystkie należne doniesienia o podejrzeniu
popełnienia przestępstwa. I co się okazało? Kilka tysięcy postępowań prokuratura umorzyła. Tomasz
Siemiątkowski To jest kpina z wymiaru sprawiedliwości.
Wojciech Łukowski Można postawić jedno pytanie: co z tego, że mamy regulacje, które nie tylko nakazują
spółkom składanie sprawozdań finansowych, lecz także z zaniechania wypełnienia tego obowiązku czynią
przestępstwo? Co z tego ma wynikać, skoro aktywność zmierzająca do uzyskania dokumentów kończy się na
sądzie rejestrowym? To on musi wypełnić obowiązek zawiadomienia o przestępstwie. A prokuratury masowo
umarzają takie sprawy. Może więc lepiej by było, gdyby sądy ten ogrom sił i środków przeznaczyły na
zastanawianie się nad tym, czy np. aporty do spółek mogą być nimi właśnie w razie wnoszenia do spółki
instrumentów finansowych. Skoro więc przeżywamy inwazję cyfryzacji wszystkiego, bez względu na wagę tych e-
spraw, to czy nie należałoby wprowadzić w przygotowywanej nowelizacji przepisów dotyczących spółek regulacji
nakazujących składać sprawozdania finansowe w sieci?
Tomasz Siemiątkowski Musiałyby temu towarzyszyć spore inwestycje w software. Wojciech Łukowski Ja się nie
tyle boję o koszty systemu, bo wbrew pozorom wcale nie muszą być wysokie. Większą obawą napełnia mnie koszt
realizacji powinności jaka obciąża nas na podstawie prawa europejskiego, a mianowicie udostępniania nie tylko
stanu rejestru, ale i szeregu dokumentów o spółkach drogą elektroniczną. Przede wszystkim sprawozdań
finansowych. tak naprawdę mamy obowiązek to robić więc i tak musimy tworzyć do tego infrastrukturę.
Natomiast na pewno nie mamy szansy udostępnić tej informacji drogą elektroniczną dopóki np. wspomniane
sprawozdania finansowe byłyby składane w postaci papierowej. To są miliony kart papieru rocznie, dokumenty te
trzeba choćby rozszyć, ponownie zszyć, więc nie ma tu mowy o jakimkolwiek automatyzmie. Powiedzmy sobie
jasno, koszty przetworzenia tego co wpływa w postaci papierowej na postać elektroniczną by w pełni udostępnić
dane o spółkach byłyby tak ogromne, że nie stać nas na to. Jeżeli chcemy więc, żeby dane te były dostępne drogą
elektroniczną, to nie ma innego rozwiązania niż składanie ich w postaci elektronicznej. Inaczej realizacja tego
czego wszyscy chcą, czyli elektronicznej dostępności sprawozdań finansowych jest nierealna.
Prowadzenie przedsiębiorstwa jest działalnością ciągłą, wszyscy są jednocześnie dłużnikami i wierzycielami. Nie
można więc stawiać spółek w sytuacji firm upadłych. Trzeba też założyć, że ludzie co do zasady są uczciwi. Bo
jeżeli przyjmiemy odwrotne założenie, to musimy zrezygnować z kapitalizmu. Nie wolno tworzyć prawa tylko
dlatego, że przydarzyła się historia Amber Gold

Podobne dokumenty