Władysław Bartoszewski - Ze wspomnień starego bibliofila

Transkrypt

Władysław Bartoszewski - Ze wspomnień starego bibliofila
23
W ładysław Bartoszewski
Ze wspomnień starego bibliofila
Tytuł tego tekstu obrałem nieprzypadko­
wo. Jestem m iłośnikiem książek od lat gim na­
zjalnych do dziś. A że dzisiaj liczę sobie lat p o ­
nad dziewięćdziesiąt, m ożna uznać określenie
„stary” w tytule jako podw ójnie prawdziwe,
gdyż dotyczy nie tylko długoletniej ciągłości
m oich zamiłowań, a nawet pasji zbierackiej,
lecz także mej dzisiejszej kondycji.
Życie m oje zaczęło się od zbieractwa
w okresie gim nazjum , a kończy zbieractwem ,
które trw a do dziś. W iele pozycji przekazuję
do zbiorów Zakładu N arodow ego im. O sso­
lińskich jak też częściowo (w przypadku tem atyki Powstania Warszawskiego) do zbiorów
Biblioteki Publicznej przy ulicy Koszykowej 2 6 /2 8 w Warszawie, rów nocześnie jednak nie­
które rzeczy kupuję, przeglądam i w ciągu niew ielu tygodni oddaję. Przykładow o, jeśli uka­
zuje się coś now ego o Pow staniu W arszawskim (broszura, książeczka, artykuł), staram się
w to zaopatryw ać i zapoznaw ać, zanim przekażę w form ie daru dla celów publicznych.
M oje w ieloletnie bibliofilstw o z czegoś w ynikało, z interesow ania się czymś, co potem
było ukierunkow ane, w m iarę rozw oju um ysłow ego chłopca, który w gim nazjum , liceum ,
na uniwersytecie kształtow ał i um acniał swoje zainteresow ania i zam iłow ania. D o nich
należały u m nie historia, historia kultury, k u ltu ra polska, literatura polska, czyli coś, co
bardzo sprzyjało grom adzeniu książek. C ala działalność bibliofilska wiązała się ze świado­
m ością kulturow ą, obywatelską, św iatopoglądow ą. W m oim przypadku akurat m ów im y
0 Warszawie: skończyłem katolickie G im nazjum im. Stanisława Kostki na Traugutta - m a­
ła m atura, i katolickie liceum Towarzystwa W ychowawczo-Oświatowego „Przyszłość” - duża
m atura. C hodziłem na tajny Uniwersytet Warszawski, do - m iędzy innym i - Krzyżanow­
skiego, Doroszewskiego, Ossowskiej i Szmydtowej. Te kom plety uniwersyteckie były bardzo
warszawskie, bardzo związane z tym miejscem i bardzo specjalne. W płynęło to w pewnym
stopniu na kierunek m ego zbieractwa. M iałem świadomość, że wszystkiego zebrać się nie da.
1 nawet nie m a sensu próbować.
D ruga rzecz przyniesiona przez los, to już nie tylko varsaviana, ale historia wojny w ogóle,
historia okupacji, historia terroru, cierpień i walk. Bibliofil nie m usi pisać książek, a ten, co
pisze książki, nie musi być bibliofilem. U mnie się to nakładało, uzupełniało, kompletowało.
C en n y m i przekonyw ającym świadectwem początków m ojego św iadom ego zbieractw a
są ważne ustępy pięknego eseju Juliusza W ik to ra G om ulickiego ogłoszonego p o d tytułem
„Diabeł i zboże” - o miłośnikach i ratownikach książki w dw utom ow ej publikacji wydanej
przez Państwowy In sty tu t W ydaw niczy w ro k u 1970 pt. Wałka o dobra kułtury. Juliusz
W ik to r G om ulicki, prow adzący w latach okupacji antykw ariat najpierw przy ulicy Niecałej
(wtedy A lberta, króla Belgów) nr 10, a późnie] przy ulicy N ow y Świat, opow iada:
Głównymi nabywcami tego rodzaju książek: polskich, i niemieckich, dozwolonych, zakaza­
nych oraz wydawanych konspiracyjnie - byli ludzie młodsi, a nawet zupełnie młodzi, przede
wszystkim jednak ci wszyscy, którzy byli osobiście zaangażowani w konspiracyjną działalność
polityczną. Jeden wymowny przykład starczy tu zresztą za długie wywody i komentarze.
* W ystąpienie Władysława
Bartoszewskiego p o otrzym aniu
dyplom u członka honorow ego
Towarzystwa Bibliofilów Polskich
18 czerwca 2012 r. w Warszawie
Gdzieś w połowie 1941 r. Wacław Bojarski, m łodziutki poeta z grupy „Sztuka i N aród”,
przyprowadził do antykwariatu przy Niecałej równie m łodziutkiego, wysokiego i bardzo szczu­
płego towarzysza, który z wielkim zapałem rzucił się wtedy na rozłożone na stole num ery
„W iadomości Literackich”, przerzucając je z niebywałą szybkością i z jeszcze większą szyb­
kością wyrzucając z siebie potoki słów, zdradzających jego doskonałe rozeznanie nie tylko
w przedwojennym życiu literackim, ale również w aktualnej sytuacji politycznej.
O tóż owym m łodziutkim , wówczas bowiem zaledwie dziewiętnastoletnim, bibliofilem
był Władysław Bartoszewski, powszechnie dzisiaj znany publicysta i historyk, wybitny badacz
i znawca dziejów okupacji hitlerowskiej, wówczas zaś były więzień Oświęcimia i kandydat na
studium polonistyczne tajnego Uniwersytetu Warszawskiego, który już w następnym roku
rozpoczął ścisłą współpracę z konspiracyjnymi placówkami Delegatury Rządu.
M alownicza postać Bartoszewskiego zasługuje tutaj na tym większą uwagę, że - abstrahu­
jąc od jego konkretnej działalności konspiracyjnej - łączył on w sobie jako zbieracz i miłośnik
książki dwie cechy stosunkowo rzadko występujące obok siebie. Był on mianowicie urodzo­
nym księgolubem i księgożercą, wrażliwym na wiek, kształt i treść każdej napotkanej książki,
a zarazem urodzonym dokum entalistą, pragnącym za wszelką cenę nie tylko nadążać szybko
mijającej historii, ale co więcej, chwytać tę historię w jej locie i błyskawicznie konserwować jej
ślady, odciśnięte we wszelkiego rodzaju książkach, broszurach, ulotkach, czasopismach i in­
nych dokum entach pisanych i drukowanych.
Te właśnie rzadkie cechy Bartoszewskiego stowarzyszone z jego wytrwałością i energią
ukształtowały także jego księgozbiór okupacyjny, im ponujący zarówno ilością pozycji (do
w ybuchu Powstania ok. 8000), jak i charakterystyczną tematyką, która odbijała nie tylko jego
zainteresowania ogólnokulturalne i literackie, ale również jego pasję dokum entacyjną.
O to zaś zwięzły przegląd znajdujących się w tym księgozbiorze dokum entów życia spo­
łecznego, które Bartoszewski przechowywał w sześciu miejscach, przeważnie w specjalnych
. skrytkach pod podłogą:
a) ok. 200 różnych tytułów prasy konspiracyjnej (w ok. 10 000 egz.);
b) książki i broszury wydane w konspiracji;
c) ulotne druki konspiracyjne;
d) ulotne druki okupacyjne (w tym prawie kom pletny zbiór afiszów egzekucyjnych);
e) warszawska prasa okupacyjna („szmatławiec” itp.);
f) wydawnictwa hitlerowskie, poświęcone sprawom polskim (ok. 350 tytułów);
g) warszawska prasa powstańcza.
Akcji ratowniczej Bartoszewskiego (w pełni zasługuje ona bowiem na to miano), który
pragnął przechować dla potom ności wszystkie ważne świadectwa chwili bieżącej, towarzyszyły
podobne (ale zawsze realizowane na mniejszą skalę) akcje innych działaczy konspiracyjnych,
których już tutaj nie wymieniam.
W dzięczny za tak znakom ite zrozum ienie m o ich intencji i życzliwe ich oświetlenie,
p róbow ałem się zrewanżować w 1959 roku (na łam ach tygodnika „Stolica”) m o im widze­
niem roli Juliusza W iktora G om ulickiego w konspiracyjnym życiu kulturalnym okupow a­
nej Warszawy:
Ulica Alberta I, króla Belgów (dawniej Niecała), należała w latach II wojny światowej do
najmniej ruchliwych zakątków Śródmieścia Warszawy. O gród Saski przeznaczony był nurfiir
Deutsche, zam knięto bramę~od strony Niecałej i Fredry, opustoszała ruchliwa dawniej aleja
wiodąca przez ogród obok posesji Teatru Letniego. Zamarłą uliczkę przemierzali teraz głównie
interesanci zdążający pod n r 14 - do biur Elektrowni Miejskiej, klienci kilkunastu sklepów, za­
kochane parki i konspiratorzy, spotykający się chętnie w ciemnawej cukierence (chyba w dom u
nr 4), nieopodal rogu Wierzbowej.
W początkach okupacji w lokalu sklepowym przy ul. Alberta nr 10 otwarto księgarnię. Jej
współwłaścicielami byli Alfons Prabucki, znany księgarz-wydawca, którego przedwojenna firma
spłonęła w dniach oblężenia Warszawy przy ul. Miodowej 1, oraz W iktor Łazowski - w latach
młodzieńczych członek grupy literackiej „Q uincunx” (w której zdobywali ostrogi pisarskie gło­
śni potem publicyści - Rom an Fajans i O tm ar Berson), ostatnio już przed wojną zajmujący
się księgarstwem. W pierwszym pomieszczeniu nowo otwartej księgarni gospodarowali panowie
Prabucki, Łazowski i ich pracownik Paweł Ulrych, w drugim pokoju prowadzono antykwariat.
Założył go w początkach 1941 roku Juliusz W iktor Gomulicki, miłośnik i badacz Norwida, pod­
ówczas ponadto kolekcjoner rozproszonych dzieł z księgozbioru swego ojca [Wiktora], zbieracz
25
arcyrzadkich druków Wacława Rolicz-Liedera, znawca starych ksiąg i varsovianów, imponujący
niepoślednią erudycją i rozległością zainteresowań. W tym przybytku cennych i poszukiwanych
książek, nazwanym antykwariatem „Pod Białym Krukiem” (jak objaśniał napis umieszczony na
zewnątrz księgarni), toczył Gomulicki długie dyskusje bibliofilskie ze swymi stałymi klientami.
Przypadkowi goście należeli tu bowiem do rzadkości. M ożna było spotkać za to na Alberta
samych niemal rzetelnych miłośników książek, którzy w najcięższych latach nie wyrzekli się swej
szlachetnej pasji wyszukiwania i gromadzenia druków rzadkich i arcyrzadkich. A warto dodać,
że w obliczu eksterminacji wszelkich dóbr kultury polskiej, zamykania bibliotek i zniszczenia
licznych księgozbiorów, wobec braku norm alnego rynku wydawniczego - antykwariaty spełniały
w ówczesnej Warszawie szczególną rolę zbiornic drukowanych dokum entów historii i literatury
polskiej, a znaczenie tych placówek wybiegało poza dorywcze cele handlowe. Gromadzenie ksią­
żek, a specjalnie zbieractwo rzadkich ksiąg, unikatowych pozycji naszego piśmiennictwa, stanowi­
ło nie tylko przedm iot zamiłowań - było akcją wielce pożyteczną.
Juliusz G om ulicki prowadził antykwariat „Pod Białym Krukiem ” do początków 1943 roku.
W początkach r. 1942 zorganizował na Alberta po raz pierwszy - przy współudziale właścicieli
księgarni - aukcję rzadkich druków antykwarycznych. Zorganizowanie takiej imprezy natrafiało
w w arunkach okupacyjnych na znaczne trudności. Nie brakowało wprawdzie pozycji książ­
kowych. Znaczna ich część pochodziła z prywatnego zakupu, kom isantem był p o nadto sam
Gomulicki, rzadkie druki z okresu Sejmu Czteroletniego powierzyli m u też do sprzedaży dr
Stefan Rygiel, m iłośnik i znawca książek, b. dyrektor Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie,
czy ruchliwy zbieracz - Stefan Zatorski. Aukcja bibliofilska nie m ogła jednak stać się oficjalnie
imprezą dostępną dla każdego. Przede wszystkim: na sprzedaż wystawiano liczne druki treści
patriotycznej, a po nadto wszelkie zebrania były zakazane. D ostrzeżenie kilkunastu inteligentów-Polaków, spotykających się w jakichkolwiek celach w miejscu publicznym , m ogło grozić
poważnymi konsekwencjami. Należało więc imiennie zaprosić do udziału w licytacji stałych
klientów antykwariatu, znanych i godnych zaufania, a przy tym sporządzić zawczasu spis ksią­
żek przeznaczonych na aukcję.
O statecznie w pewne niedzielne południe w początkach 1942 r. odbyła się „Pod Białym
Krukiem” pierwsza aukcja bibliofilska w okupowanej Warszawie. Księgarnia była zam knięta na
głucho, jak zawsze w dniu świątecznym. Zaproszeni goście wchodzili tylnym wejściem od po­
dwórza. Książki przeznaczone do sprzedaży aukcyjnej w tym dniu (a było ich p onad 100 pozy­
cji) wyłożono na ladzie. Spis dzieł przygotowany na maszynie w niewielkiej ilości egzemplarzy
doręczono już poprzednio zaproszonym gościom: obejmował przede wszystkim starodruki
polskie, druki z wieku XIX i varsaviana.
Juliusz Gomulicki, kierując imprezą, komentował wyczerpująco każdą licytowaną pozycję.
W aukcji uczestniczyli: dr Stefan Rygiel, inż. Jan Pomorski, Tadeusz Wolski, inż. Karczewski, dr
Stanisław K onopka, prof. Jan Michalski, Wacław Błażejewski, dr Ludwik Gocel, inż. Ossowski,
dr Ludom ił Lewestam, Stefan Zatorski, Stefan Idzikowski, mec. [Stefan] Talikowski, Tadeusz
Kwiatkowski, Wacław Jankowski, Tadeusz Sokołowski, Władysław Bartoszewski i inni.
W kilkunastu wypadkach rozgorzała dość zawzięta walka o kupno niektórych pozycji. Po
kilkugodzinnej licytacji, której uczestnicy musieli przeważnie liczyć się z ograniczonym i m oż­
liwościami finansowymi, zaczęto się pojedynczo i małymi grupkam i rozchodzić do domów.
W zamkniętej księgarni, wśród książek pięknych i rzadkich zapom nieć m ożna było na kilka
godzin o wszystkim, co się działo poza nią, o wszystkim, co groziło w każdej chwili na ulicach
okupowanej Warszawy.
W ślad za pierwszą aukcją „Pod Białym Krukiem” nastąpiło niebawem kilka dalszych im­
prez w tym lokalu. Pojawiało się na nich mniej więcej to samo grono wiernych gości, którzy
tygodniam i w spominali potem ciekawsze pozycje licytowane na aukcji. Rolę „bicza” na gości
aukcyjnych odegrał przy ul. A lberta kilkakrotnie farmaceuta - zbieracz książek p. [Jan] Knobloch, który wołając gromko: „Ja to wezmę! Zobaczy pan, że ja to kupię wszystko” - podbijał
stawki bez miary, ku przerażeniu i w zburzeniu pozostałych uczestników imprezy.
W początkach roku 1943 G om ulicki rozstał się z „Białym Krukiem” i uruchom ił niewielki
antykwariat w ruchliwszym punkcie miasta - na Nowym Świecie przy Chm ielnej - w pokoju za
księgarnią sortym entow ą Michalaka. Tradycja konspiracyjnych aukcji bibliofilskich przylgnęła
jednak nierozłącznie do lokalu przy ul. Alberta.
Słychać było w owych latach o jeszcze jednej licytacji antykwarskiej zorganizowanej przez
J.W. Gomulickiego doraźnie w roku 1943 w pewnym mieszkaniu prywatnym na Kanonii,
w celu spieniężenia księgozbioru po dr. [Władysławie] Podczaskim - były to przede wszystkim
dzieła dotyczące Francji oraz książki w języku francuskim. W roku 1943 odbyły się też ostatnie
aukcje bibliofilskie księgarni Prabuckiego i Łazowskiego.
Księgarnia ta nie stanowiła zresztą bezpiecznego lokum dla zebranych. Mieścił się w niej
jeden z dużych punktów rozdzielczych różnorakich wydawnictw konspiracyjnych, a szczególnie
wydawanych nielegalnie broszur i książeczek. Stały gość firmy dr med. Bonawentura Kamiński,
pełniący odpowiedzialne funkcje w tajnym sanitariacie warszawskim, odwiedzał często Alfonsa
Prabuckiego, pozostawiając w księgarni hurtow o bibułę i wykorzystując pokój za sklepem do
różnych spotkań, aż do chwili swego aresztowania w lipcu 1944 roku. Takich stałych gości
bywało więcej przy ulicy Alberta... Niewielu tylko klientów księgarni i antykwariatu zdawało
sobie z tego sprawę.
M inęło lat kilkanaście - i oto 4 i 5 grudnia 1958 odbyła się w salach Klubu Księgarza na
Rynku Starego M iasta po raz pierwszy od roku 1947 aukcja antykwarska. Spotkali się na niej
- w jakże odm iennych w arunkach - starzy znajomi. Za stołem organizatorów zasiadał i aukcję
prowadził W iktor Łazowski, b. współwłaściciel księgarni na ul. Alberta. Z nakom ity znawca
i kolekcjoner druków Wielkiej Emigracji, historyk i bibliofil dr Ludwik Gocel przybył na au­
kcję aż z Krakowa. W pierwszym rzędzie licytantów zasiadał, pilnie śledząc wydarzenia na sali
i wertując katalog Juliusz W iktor Gomulicki. Piszący te słowa dostrzegł na sali i inne twarze wi­
dywane czasu wojny w warszawskich antykwariatach. Myśl pobiegła ku tym, którzy już w tym
spotkaniu uczestniczyć me mogli: dr Stefan Rygiel, prof. Jan Michalski, Tadeusz Sokołowski
i inni - nie m a już ich między żyjącymi (W. Bartoszewski, Konspiragjne aukcje bibliojilskie „Pod
Białym Krukiem”, „Stolica” 1959, n r 1, s. 10).
B iblioteka Publiczna m iasta stołecznego Warszawy, w której gościnie w ypow iadam te
słowa w spom nień, odegrała w życiu społeczeństw a stolicy w latach wojennej próby rolę
w ybitną i w zorcową, a w okresie Powstania Warszawskiego znalazła się w sercu walk. W o d ­
ległości kilkuset m etrów, na Marszałkowskiej 62 stoi do dziś dom - niezniszczony, tylko
uszkodzony, w yrem ontow any, ale pow ierzchow nie; podw órka są również w yrem ontow ane,
do niedaw na były tam jeszcze ślady kul. O tó ż tam byłem w czasie Powstania. I żeby była
anegdota, że koło m nie dzieją się rów nież rzeczy satyryczne: kiedy zaczęto przypom inać
sobie znaczenie pew nych obiektów i miejsc dla historii Warszawy dla przew odników oraz
ośw iaty (było to oczywiście w czasach III R zeczpospolitej), przy p o m n ian o sobie o ra­
diostacji, punkcie inform acyjnym K om endy Głównej AK, k ryptonim „A nna , która to
radiostacja i p u n k t inform acyjny znajdow ały się na M arszałkowskiej 62, na najwyższym
piętrze. N ie należało to do najbezpieczniejszych miejsc w okresie bom bardow ania i ostrza­
łu m iasta. K o m en d an t czy szef tej radiostacji - b o takiej nazwy w tedy używ ano - i jeden
z jego czołow ych w spółpracow ników byli znanym i praw nikam i, nie warszawiakami - obaj
zm arli p o wojnie w Krakowie. W obec tego była okazja, żeby napisać na tablicy, że tu m ie­
ściło się to i to - dwa zdania oraz nazwiska tych czołow ych ludzi. Ale ktoś z nieznanego
m i p o w o d u (poniew aż ja tej tablicy nie robiłem , ale obejrzałem ją dopiero na odsłonięciu)
dopisał, co jest w ogóle nie w naszym zwyczaju, żyjącego Bartoszewskiego. Czyli jestem
żywym dow odem na tej tablicy w bliskości Biblioteki Publicznej.
B iblioteka P ubliczna m.st. W arszawy na ul. Koszykowej była tym m iejscem oraz
obiektem , którego losy w tedy szalenie m nie obch o d ziły i w każdej wolnej godzinie sta­
rałem się dow iedzieć, czy coś się stało i czy d o m stoi, b o znajdow ał się dosłow nie za
rogiem . I tak było w tych dram atycznych kilku tygo d n iach do 2 października 1944, do
zakończenia działań w ojennych, kiedy sam w yniosłem się już w inne miejsce w Śródm ie­
ściu, przew idując w ykonanie innych zadań, niem ających nic w spólnego z bibliofilstw em
ani Biblioteką.
Z ostałem dzisiaj zaszczycony przyznaniem m i bardzo m iłego i nietypow ego w yróżnie­
nia, jakim jest C złonkostw o H onorow e Towarzystwa Bibliofilów Polskich. W szyscy znam y
kategorie honorow ania. W iemy, że o b o k orderów i m edali m ogą to byc obywatelstwa
polskich m iast, b o nie m a honorow ego obywatelstwa państw a polskiego. Jest też tradycja
nadaw ania tytułów doktora honoris causa. W Bawarii jestem np. obyw atelem h o n o ro ­
wym społeczności uniwersyteckiej U niw ersytetu w A ugsburgu. Są u nas również nadaw ane
członkostw a honorow e, dopisuję dziś Towarzystwo Przyjaciół Książki, którego członkiem
h onorow ym m am zaszczyt być. To piękne Towarzystwo, dlatego wymienię je o b o k m.in.
Polskiej A kadem ii U m iejętności, Polskiego C zerw onego Krzyża i Światowego Związku
Żołnierzy A rm ii Krajowej, którego nie jest członkiem , ale jestem członkiem honorow ym .
N o i wreszcie - Prezesem H on o ro w y m Polskiego Pen C lu b u , po rezygnacji z dalszego
kandydow ania na prezesa ze względu na wiek.
A skąd ten Polski C zerw ony Krzyż? To jest historia zupełnie osobliwa. Polski C zerw ony
Krzyż uratow ał m i życie dwa razy. Po pierwsze, w 1940 roku byłem w iosną w Warszawie pra­
cownikiem Polskiego C zerw onego Krzyża w dzielnicy P ółnoc i pracow nikiem Przychodni
n r 1 dla ludzi biednych, przy ul. H ozjusza na Ż oliborzu. D oradził m i to m ój ojciec: w ojna
się toczy, to rób coś takiego, co i dla ludzi m oże być pożyteczne. Przynajm niej będziesz
pracował dla Polaków, a nie dla o kupanta. Sam pracował w banku. Zacząłem tam pracować
i z legitymacją PC K zostałem ujęty i wywieziony w spólnym transportem ze wszystkim
dzisiaj znanym W itoldem Pileckim d o O święcim ia, tzw. drugim transportem warszawskim
(21/22 września 1940).
Przy selekcji policja niem iecka nie uw zględniła tego, że byłem pracow nikiem PCK, bo
legitym acja m oja ch o ć była w dw óch językach, nie m iała tzw. wrony, czyli hitlerowskiego
potw ierdzenia z orłem niem ieckim . Ale Polski C zerw ony Krzyż m iał m ożliw ość oficjalnej
interw encji w M iędzynarodow ym C zerw onym Krzyżu w Genewie, który z kolei interw e­
niował w N iem ieckim C zerw onym Krzyżu. Przed w ojną 17-letni Bartoszewski w żadnych
kartotek ach gestapo nie istniał, w związku z czym znalazłem się w grupie kilkuset zw olnio­
nych z O św ięcim ia n a kró tk o przed w ybuchem w ojny niemieclco-sowieckiej.
Bibliofilstwo w ojenne, w którym uczestniczyłem , i które zgodnie z prawdą scharaktery­
zował G om ulicki, to rozdział zam knięty u tratą zbiorów. Po w ojnie trafiłem na kilka lat do
kom unistycznych więzień, tak że praktycznie m oje zbieractw o w znow iłem dopiero w d ru ­
giej połow ie lat pięćdziesiątych. Rynek antykw aryczny był już ustabilizowany, szczególnie
w Krakowie, C zęstochow ie, R adom iu, Kielcach. W Warszawie też już funkcjonow ał, już
bez wcześniejszych nacisków politycznych, gdzie ingerow ano w zawartość antykwariatów.
Nasze Towarzystwo, które jak słusznie przy p om niał prof. Towpik, pow stało 90 lat
tem u, było prawie jedyną z tych instytucji ciągłości k u ltu ry polskiej, nastaw ionych n a oca­
lanie d ó b r wielowiekowych czy w ielopokoleniow ych w różnym kontekście. W tym now ym
dla m nie, pow ięziennym świecie, zaczynając pracę jako dziennikarz, kiedy m iałem trochę
więcej środków m aterialnych, oczywiście kupow ałem . Pracowałem najpierw w tygodniku
„Stolica”, p o tem p o n a d dwadzieścia lat w krakowskim „Tygodniku Pow szechnym ”. M ia­
łem częstszą okazję odw iedzania krakowskich, n iektórych bardzo znanych antykw ariatów
i zaopatryw ania się u nich. O d k ład an o dla m nie rzeczy przez szereg, szereg lat, właściwie
aż do stanu w ojennego.
Towarzystwo Przyjaciół Książki, B iblioteka Publiczna m.st. W arszawy oraz środow i­
sko bibliotekarzy i bibliofilów stało się dla m nie przytułkiem p o wyjściu z więzienia.
N ajpierw w budy n k u , gdzie m ieścił się w tedy gościnnie Zarząd G łów ny Stowarzyszenia
B ibliotekarzy Polskich, później przeniesiony n a ul. K onopczyńskiego. W tym b u dynku
zaczynałem pracę w Zarządzie G łów nym Stowarzyszenia, a w drodze awansu doszedłem
do członkostw a Z arządu, nie jako pracow nik, a jako działacz społeczny w ro k u 1972, na
kilka lat. R ów nocześnie w 1969 roku, co było już dziś przez prof. Towpika w spom niane,
zostałem pierw szym Prezesem W arszawskiego O ddziału Towarzystwa Przyjaciół Książki na
lata 1969-1973. M usiałem p o tem nieco rozluźnić te więzy form alne bibliofilskie, poniew aż
w 1972 roku zostałem w ybranym Sekretarzem G eneralnym Polskiego Pen C lubu. Było to
skrzydło organizacji m iędzynarodow ej o dużym znaczeniu dla kontaktów m iędzynarodo­
wych, tolerow ane u nas p o m im o barier m iędzy blokam i politycznym i. I tem u oddałem
się w bardzo dużym zakresie, z bardzo d o b ry m i skutkam i. Sekretarzem G eneralnym Pen
C lu b u byłem aż do stanu w ojennego. Praca ta nie przeszkadzała m i bynajm niej w działal­
ności stricte bibliofilskiej jako zbieraczow i - przeciwnie, poznaw ałem wielu znakom itych
pisarzy i zbieraczy, obracaliśm y się w tym sam ym środowisku. Jednym z przejawów tej
działalności pozostaje piękny to m ik bibliofilski w ydany pięć lat tem u w Zakładzie N aro d o ­
wym im. O ssolińskich, gdzie d o k o n a n o w yboru z książek dedykow anych Bartoszewskim.
N ie m a go w sprzedaży, egzem plarz przyniosłem , aby tu ofiarować. Nasze Towarzystwo
biblioteki własnej chyba nie prow adzi, ale gdyby m iało, to m ogłoby grom adzić nie tylko
p rotok o ły i m ateriały z zebrań, ale i dary, które Towarzystwo m ogłoby przyjm ow ać. Rzecz
29
jest o tyle p ik a n tn a , że o d B arto szew sk ieg o „ z e ro ”, w y w iezionego d o O św ięcim ia w 1940
M ó w ię o ty m , aby zw ró cić uw agę, jak w ażn e m o ż e by ć b ib lio filstw o . B ibliofilstw o
ro k u , m a m y tu B arto szew sk ieg o , k tó re m u d ed y k u ją książki p o lity cy , b isk u p i, rab in i, a n a­
w m o im życiu zaczęło się sk ro m n y m z b ie ra n ie m w okresie g im n azjaln y m , ale i w tej chw ili
w et o so b iście (o d ręczn ie) D alajlam a. W szy stk o jest ju ż w p o lsk ic h p u b lic z n y c h z b io ra c h ,
zach o w u ję k ażd y św istek, k ażd ą w izytów kę, k aż d y list, b o n ie w ia d o m o , k ied y co z tego
ory g in ały są d o stę p n e w g ab in ecie B a rto szew sk ich w O sso lin e u m . Pow stają p rac e m ag i­
w yniknie.
sterskie, naw et d o k to rsk ie , w iem y o sied m iu , gdzie k o rz y sta n o z m ateria łó w b ib lio filsk ich
z m o ic h zbiorów . C zy li id eał teg o , d o czeg o m o g ą służyć z b io ry - n ie ty lk o d o zabaw y.
Je ste m w ielkim e n tu z ja stą idei bibliofilskiej i u w ażam , że n ie m a w a ru n k ó w ta k sk ro m ­
ny ch , w k tó ry c h n ie m o ż n a b y zb ierać. W n ajb liż szy c h ty g o d n ia c h o fiaru ję tu tejszej B ib lio ­
M o je b ib lio filstw o w tej chw ili jest k o n ty n u o w a n e w n ajb ard ziej jaskraw ej fo rm ie, p o ­
tece P u b licz n ej kilka n ie m ie c k ic h o k u p a c y jn y c h książek te lefo n ic zn y c h W arszaw y, k tó re
p rz e z zachow yw an ie k o re sp o n d e n c ji lu d z i zn aczący ch , ró ż n e g o ty p u , o k a z jo n a ln e j i nie
były d la m n ie n ie o c e n io n y m ź ró d łe m in fo rm ac ji. P rzez te lefo n y b y ła też, o czy m h isto ry c y
ty lk o . S taran iem k o m ite tu p o w o ła n e g o p rz e z P ana P re zy d e n ta RP w lu ty m 2012 ro k u ,
czasów n ajn o w szy c h w iedzą, łą cz n o ść te le fo n ic z n a w czasie P o w stan ia W arszaw skiego. Ja,
u k azała się w n ak ład zie 500 n u m e ro w a n y c h eg zem p larzy k siążka d o ty c z ą c a m o je g o ju b ile­
w sie rp n iu 1944 ro k u , ab y d o w ied zieć się o los m o ic h ro d zicó w , d z w o n iłe m z M arszałk ow ­
u szu 90-lecia. W książce tej zaw arte są n ie w szystkie, ale w w y b o rze, najw ażniejsze ży czen ia
skiej 62 p rz e z te lefo n d o k o m isariatu p o lic ji pań stw o w ej n a Ż o lib o rz u , ju ż o b sa d z o n e g o
i g ratu lacje - w ty c h ży czen iach i g ratu lacjac h n iek ied y jest o p isa n a w jak im ś s to p n iu dzia­
p rze z siły p o w sta ń cz e, i p ro siłe m o in fo rm ac ję, w jak im sta n ie stał d o m . C zyli książka
ła ln o ść lau reata. N ie b y ło b y to tak ie w ażne, g d y b y p isa ło d o m n ie jed y n ie g ro n o b a rd z o
te le fo n ic z n a to b a rd z o ciekaw e ź ró d ło p o m o c n ic z e .
sy m p a ty c zn y ch u c z n ió w jakiegoś liceu m . A le pisze p a p ie ż B en ed y k t XVI, p re z y d e n t Izraela
S zy m o n Peres, p re z y d e n t N iem iec, k an c le rz N iem iec, p re z y d e n t Sarkozy, pisze p re z y d e n t
A ustrii. W szy stk o to jest w y d ru k o w an e, a o ry g in a ln e ręk o p isy są ju ż w O sso lin e u m .
P o zo stają ślady o b e c n o śc i p o lsk ieg o in te lig e n ta , d o teg o człow ieka zw iązanego, co jest
ja sn o p o w ied z ia n e w ró ż n y c h b io g rafiach , z o k re ślo n y m i śro d o w isk am i i za in tereso w an ia­
m i w ciągu sw ego życia w tej fazie h isto rii Polski.
Je ste m b a rd z o szczęśliw y z d o k o n y w a n y c h w y b o ró w śro d o w isk o w y ch , ty p u za in te re ­
sow ań, k tó re u m o żliw iły m i w tej chw ili, k ied y jestem , n iew ątp liw ie u b io lo g ic z n e g o kresu
życia, ale m ó z g jeszcze p racu je, w stan ie n p . m n iej w ięcej co 8-10 m iesięcy w ydaw ać n o w ą
książkę. W ty m ro k u 2012 w yszły dwie. P iąty to m
dzieł ro z p ro sz o n y c h , w y b ran y ch , w yda­
n y p rz e z U niversitas, i książka W iosna jesienią, o lu d z iac h , k tó rz y o d eg rali w m o im życiu
d u ż ą rolę, .w fazie o d w yjścia z w ięzienia n a fali tzw. o d w ilży p aźd ziern ik o w ej d o p o c z ą tk u
lat sześćdziesiątych . N a stę p n y to m u k aże się w zim ie i b ęd z ie o b ejm o w ał lata m n iej więcej
1963-1968, p o te m p rzew id u ję to m za lata p o 1969. D o n ic h są p rzy g o to w a n e
n o ta tk i, teczki p ro b lem o w e , n ag ry w am to , te c h n ik a p rac y jest stale
ta k a sam a. Siedzi ze m n ą ro zm ó w c a, zadaje m i p y ta n ia,
p ó ź n ie j n ag ra n ie jest p rze p isan e , ro zszerzan e.
D o sta ję w y d ru k i liczące d o 1000 stro n , a wy­
daw ca m i po w iad a, jak to w ydaw ca, że g o tó w
jest w ydać 350 stro n . R o zm ó w cą jest najczęściej
M ic h a ł K om ar, czasam i A n d rz ej K u n e rt - m o i
przyjaciele, ludzie p o w sze ch n ie z n a n i w świecie
k u ltu ry . Z n ag ra ń ro b ią stro n y . T o jest p rze ze m n ie
a u to ry z o w an e, c h o ć o sta te c z n ie d ru k ie m u k azu je
się część tego, co p o w ied ziałem . W szy stk ie ręk o p isy
spisane z ta śm y i n o ta tk i id ą n a to m ia st d o O sso li­
n e u m . Z w ró ciłem o s ta tn io uw agę w tro c h ę ż a rto b li­
w ym liście d y rek to ro w i O sso lin e u m d o k to ro w i Juzw ence, szalenie za słu ż o n y m i człow iekow i: „M ac ie g ab in et
Je zio rań sk ieg o i m acie g a b in e t B artoszew skiego. G a b in e t
Je zio rań sk ieg o był d are m wielkiej w arto ści p o lo n ik ó w ,
o b ra z ó w itd ., k tó ry sk o ń czy ł się. M o ż n a teraz n a d ty m
siedzieć, u d o stę p n ia ć . N a to m ia s t g a b in e t B arto szew sk ieg o
jest w ciągłym d y n a m ic z n y m ru c h u , d o stajecie b e z u sta n n ie
now e rzeczy. D o sta jec ie k ilk aset p o zy cji, o p rac o w u jecie je,
ale n ie m o ż ec ie ic h z a m k n ą ć w całość, b o p rz y c h o d z ą n o w e ” .
P ow iedzm y, teraz są o b c h o d y K arskiego, a ja o K arsk im w y­
syłam m a teria ły o d lat. Są ta m m ateriały k o m p le m e n ta rn e d o
tego, co się dzieje p u b lic z n ie . K ażd y m ą d ry d z ie n n ik a rz , k tó ry
nie zajm o w a łb y się ta b lo id o w y m i sensacjam i, ty lk o p isał o p o ­
w ażn y ch spraw ach, zn a la złb y o K arsk im ró ż n e głosy, sprawy, k tó ­
re są b a rd z o ciekaw e dla h isto ry k a , p o lito lo g a .
S zan o w n i P aństw o, m acie w ięc o b o k w s p o m n ie ń ta k że za p o w ied ź teg o , w jak im kie­
r u n k u p ó jd ą d alsze m o je w ysiłki w d zied zin ie i n a rzecz spraw n a m w sp ó ln ie bliskich.
D ziękuję!