Cenzura, matka nasza
Transkrypt
Cenzura, matka nasza
Anatol Ulman Cenzura, matka nasza „...cnocie i wstydowi cenę ustawili...” („Odprawa...”) Jeden przyjaciel ustrojów ciemnych, niewolniczych podniósł był niedawno i taki argument, że cenzura dzieła rodzi, bo nakłada twórcy kłódę na pysk, a on głosu tak dobywając językiem ezopowym mówi niezmiernie artystycznie. Tu określenie pożyczę od Pounda, żeby Ezra odpowiadał za słowo nieobyczajne i spytam: „Przemawiający do tłumów przez dziurę w dupie?” Zamiera, to znów ożywa, ale przetacza się niewątpliwie dyskusja o cenzurze. Chęć jest wielka i cel zbożny: zabronienie tego, owego, wszystkiego. Bo jak powiedział S. P. Pawłow, pierwszy sekretarz Komsomołu na XV Zjeździe Związku: „Nie może nam być obojętne, co czyta młody człowiek!” Ani co ogląda młody, stary. Ani czego słucha, a kogo zwłaszcza! I co na co wdziewa! Problem w zasadzie jest tylko jeden: jak zrobić, żeby cenzura bardzo była, ale żeby nikt bardzo nie mówił, że jest, a to z uwagi na fakt, że brzydactwo strasznie się niedawno rządziło. Nie po to żeśmy wyskakali wolność, żeby cenzura! Ale też nie po to, żeby baby cycki gołe w telewizorze! Istne wahadło Foucaulta. Pęd do ponownego urządzenia cenzury (tu złośliwie przypomnę, że niedawni uprzedni nie wynaleźli draństwa, tylko pożyczyli z długiej tradycji) bierze się ze szlachetności. Żeby niewinne chronić. Ona ma na celu dobro. Najbardziej najlepsze dobro. Precyzowane przez znawców, specjalistów, przez trzymających w ręku sprawiedliwość. Im, poruczono. By bronili przed libertynami i plugastwem, co lęgnie się w wolności nieprawdziwej. Wiadomo bowiem, że prawdziwą wolność odróżnia się od różnych innych właśnie po ograniczaniu wolności. Zawsze. Konkretnie chodzi o kuszenie. Gdyby węźa w raju ocenzurowano, źylibyśmy teraz w szczęśliwości. To znaczy w ogóle. Bo nie my, nas by nie było z przyczyny przeludnienia. Od czasu, jak ten małpa stał się homo, umarło na Ziemi około pięćdziesięciu miliardów ludzi. Toźby to się nie zmieściło na kuli, gdyby nadal wegetowało. Zwłaszcza bez rozrywek takich, jakimi są wojny. Teraz kusi telewizor, elektroniczne drzewo wiadomości dobrego i złego. Niby można pudło wyłączyć, nawet zdalnie, źeby nie podniecało tymi częściami bab, co podniecają, ale na potrzeby siły woli. A po co odwoływać się do słabej przecież woli, skoro moźna babom części lubieźne ocenzurować? (Nasuwa się pytanie, czemu części takie w ogóle stworzone zostały, skoro rozmnaźać się by moźna przez pączkowanie? I kto je zmajstrował?) Zapis cenzury nazywa się teraz, by zerwać semantyczne koneksje z zabranianiem na mocy prawa, opinią wiąźącą. Wydaje ją krajowa rada telewizji i telegrafii. Przykładem opinia o moralnej czystości programów polskiej TV między godziną szóstą a dwudziestą trzecią. O północy mogą się budzić demony elektroniczne. Ale to do czasu. Zapis ten ma róźne konsekwencje. Najpierw dla kupujących telewizory. Kto kupuje sobie odbiornik TV, obojętne, czy narodowy, czy japoński zrobiony przez Chińczyków, myśli obłędnie, że nabywa tylko odbiornik, a on nabywa takźe swoje własne ubezwłasnowolnienie, staje się zaleźny od jakiegoś zaszrańca, który zadecydował o scenach, jakie posiadaczowi aparatu oglądać wolno i kiedy! Ba, za produkowanie owych opinii właściciel telewizora płaci cenzorowi, ponosząc co miesiąc wydatek na abonament. A wszystko dlatego, źe kiedy zaszraniec był chłopaczkiem, babcia zabraniała mu trzymania paskudnych łapek pod kołderką i typ mści się na ludności kraju. Po wtóre, w zapisie zawarta została bezmyślna sugestia, źe erotyzm i zbrodnia biorą się z telewizora! Naoglądali się fundamentaliści oraz nacjonaliści wszelkich maści scen płciowych czy mordobicia w programach TV, więc gwałcą i zabijają oraz torturują w źyciu realnym. Naoglądał się Dźyngis-chan i Stalin? Bośniaccy Serbowie? Wyrzynacze przed nocą św. Bartłomieja? Rozmyta teź zostaje w powaźnej części odpowiedzialność instytucji i urządzeń państwowych, co mają w obowiązku przeciwdziałanie złu: zdziczeniu, agresji i bandytyzmowi szerzącemu się wśród obywateli. Wystarczy przecieź, źe nie będzie „instrukcji” w telewizorze jak kobieta ma się rozbierać do golizny, a juź dziewuszki zakują się w staniki i majtki blaszane, o czym śpiewano tęsknie w słynnej ongiś podwórkowej balladzie, kiedy nie było jeszcze telewizji nieprzyzwoitej. Kiedy cenzura przystępuje do boju, zaczyna się nie od polityki, lecz moralności publicznej. Tu najłatwiej uzasadnić ideały konieczne do poszerzania, a nawet „niezbędne”, a jeszcze „decydujące” o zdrowiu duchowym narodu i nawet świata. W istocie, jak wiadomo z przeszłości, choć historia uczy jedynie uporczywego powtarzania głupot, cenzura stanowi bezwzględne narzędzie polityki skoncentrowanej na przechwytywaniu rządu nad duszami, by dusze paść potem jak bezmyślnie owce sianem wszelkich koniecznych ograniczeń wolności. A przestrzegał Adorno: jeźeli podmiot potraktuje pozór jako prawdę, daje się zdominować ideologii. I twierdził: totalitaryzm jest konsekwentnym rezultatem całego dotychczasowego rozwoju społecznego. Wprowadzacze cenzury wiedzą, że w ogólnym odczuciu jest to rzecz brzydka. Stąd nieufność przed nią kruszona bywa zmyślnie przy uźyciu prostego zabiegu ze spójnikiem „ale”. Ta część mowy wyraźająca przeciwieństwa, kontrast lub odmienne treści, jest skuteczna niezmiernie przy otwieraniu furtek wrogom wolności. Oto mówi palant: „Instytucjonalny zapis cenzury jest dzisiaj marą senną. Ale obecne rozpasanie wymaga oczywistych ograniczeń”. Mówi drugi filozof: „Formy ograniczenia instytucjonalnego, jakiekolwiek zakazy osłabiają demokrację. Ale prawdziwa demokracja narzuca ograniczenia!” Kto ośmieli się przeciw demokracji prawdziwej? Cenzura, jak kaźda zaraza, zaczyna się od zakaźenia pojedynczych idiotów, a potem, zdobywszy przyczółki, poszerza front. Przyczółki zaś juź zdobyła. Dlatego nie walczyć mi z wiatrakami, co wolność mielą na plewy. Natomiast do bezprawia na Dzikim Wschodzie Europy chciałbym dołoźyć swoje zapisy cenzuralne, to znaczy opinie wiąźące. Po pierwsze, źeby nie inscenizować w jakiejkolwiek postaci, tym bardziej telewizyjnej, okrutnych bajek braci Grimm, zwłaszcza ohydnej historii o Jasiu I Małgosi, w której porzucone przez ojca i jego kochanicęladacznicę dzieci tuczy się jak gęsi, źeby je upiec oraz zjeść, i w której przez dzieci spalona jest w piecu głodna starucha. Głownie zaś źądam, źeby między szóstą rano a dwudziestą trzecią po południu nie pokazywać w TV polityków, od których dzieci uczą się nie tylko ciemnych niepoprawności językowych, ale takźe wszelkiej pogardy dla ludzi oraz prawa. Sycyna, nr 4/1995, 12 II 1995