Duszpasterz
Transkrypt
Duszpasterz
bożena szaynok (ur. 1965) – historyk, dr hab., adiunkt w Instytucie Historii Uniwersytetu Wrocławskiego. Specjalizuje się w najnowszej historii Polski, historii stosunków polsko-izraelskich, historii Żydów w Polsce po 1945 roku. Należała do duszpasterstwa ojca Ludwika we Wrocławiu, gdzie mieszka do dziś. Duszpasterz Z książki wyłania się portret niezwykłego człowieka – autorytetu, który jednak nie przytłaczał studentów swoją osobowością, duszpasterza, który potrafił zarówno kształtować młodych duchowo i intelektualnie, jak i wyjeżdżać z nimi na spływy kajakowe i górskie wędrówki, kogoś, kto potrafi rozmawiać z ludźmi o bardzo różnej orientacji politycznej, choleryka, a zarazem człowieka o wielkiej wrażliwości. Rozmowy dotyczące kolejnych miejsc pracy ojca Ludwika przeplatane są wypowiedziami jego licznych wychowanków. bożena szaynok O jciec Ludwik Wiśniewski, dominikanin, stał się szerzej znany pod koniec 2010 roku za sprawą swego głośnego listu do nuncjusza apostolskiego w Polsce, w którym krytykował rozbicie polskiego Kościoła. Jednak dla wielu ludzi ojciec Ludwik był jedną z najważniejszych osób w życiu już od bardzo dawna. To legenda Solidarności, jeden z najsłynniejszych duszpasterzy akademickich w PRL. Na spotkania z młodzieżą zapraszał m.in. Stefana Kisielewskiego, Wiesława Chrzanowskiego czy Władysława Frasyniuka. Niepokorny i bezkompromisowy, jednocześnie wpajał studentom, wśród których byli na przykład Aleksander Hall czy Arkadiusz Rybicki, ideę walki bez przemocy. Spośród jego wychowanków wywodzą się założyciele Ruchu Młodej Polski i działacze KOR-u, on sam zaś współpracował z różnymi grupami opozycjonistów i był sygnatariuszem pierwszej deklaracji Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Przez wiele lat inwigilowany przez bezpiekę, w stanie wojennym organizował pomoc dla represjonowanych. Pracował w Gdańsku, Lublinie, Wrocławiu, Krakowie i Petersburgu. Obecnie mieszka w Lublinie. bożena szaynok Duszpasterz Rozmowy z ojcem Ludwikiem Wiśniewskim Cena detal. 36,90 zł Duszpasterz_OKLADKA.indd 1 2012-02-08 09:56:25 bożena szaynok Duszpasterz Rozmowy z ojcem Ludwikiem Wiśniewskim Wydawnictwo Znak Kraków 2012 Prolog Jak uwierzyć w Boga? Jest taka książka Autobiografia, zawierająca rozmowy z ojcem Joachimem Badenim. Pytają go tam między innymi: „Jak się ojciec modli?”. A Joachim na to: „Pojęcia nie mam”. Ty mnie pytasz o Pana Boga i ja mógłbym, a może nawet powinienem odpowiedzieć: „Pojęcia nie mam”. Ale spróbuję odpowiedzieć, jak potrafię. Przez całe życie o tym myślę. Można by nawet rzec, że moje powołanie do kapłaństwa i do życia w zakonie świętego Dominika zrodziło się z tego pytania. Pamiętam takie wydarzenie z dzieciństwa. Któregoś dnia usłyszałem, jak grupa dorosłych mężczyzn rozmawia o Bogu i życiu po śmierci. I nagle jeden z nich mówi: „A może tam i coś jest”. Nie wiem, ile miałem wtedy lat, byłem jeszcze małym chłopcem, ale pamiętam, że natychmiast postanowiłem sobie, że poświęcę życie, aby odpowiedzieć na to pytanie. Wielokrotnie mnie w życiu pytano: Jak uwierzyć w Boga? Jak odkrywa się Boga? Odpowiadałem, jak umiałem. Były trzy różne etapy w moim życiu kapłańskim, podczas których, próbując odpowiedzieć na te pytania, akcentowałem różne momenty. Na początku, zaraz po święceniach, bardzo wielką wagę przywiązywałem do czegoś, co się nazywa dowodami na istnienie Pana Boga, do „pięciu dróg” świętego Tomasza z Akwinu. W ogóle przez całe swoje zakonne życie byłem przekonany, że założyciel zakonu, nasz patriarcha święty Dominik, chciał, aby przy naszych klasztorach istniały szkoły filozoficzno-teologiczne. Duszpasterstwa akademickie, które prowadziłem, upodabniałem do takiej szkoły. Było to jednak ciągle za mało, dlatego podejmowałem 6 — Duszpasterz. Rozmowy z ojcem Ludwikiem Wiśniewskim próby jakiegoś sformalizowania tej pracy. Dotyczy to zwłaszcza okresu mojego pobytu w Gdańsku. Właśnie w Gdańsku stworzyliśmy „studium filozoficzne”, do którego z wykładami przyjeżdżali wybitni profesorowie, głównie – choć nie wyłącznie – z KUL-u. Niestety, studium to istniało jedynie dwa lata i po moim wyjeździe z Gdańska upadło. Jednym z wykładowców przyjeżdżających do nas był profesor Mieczysław Gogacz1. I właśnie w obecności Gogacza prowadziliśmy zażarte dyskusje na temat istnienia Pana Boga i owych pięciu wiodących do Niego dróg. Wszystko, co jest w świecie, nie musi być, jest zatem przygodne. Ale skoro wszystkie byty są przygodne, to musi istnieć chociaż jeden byt, który nie jest przygodny, którego istnienie jest konieczne i który jest podstawą i źródłem wszystkiego. Inaczej świat byłby absurdalny. Ten konieczny byt nazywa się Bogiem. To jest w wielkim skrócie rozumowanie świętego Tomasza. Potem przyszedł drugi etap w moim mówieniu i myśleniu o Panu Bogu, etap Chrystusa. Dobrze – mówiłem rozmówcy – możesz nie wierzyć, ale co zrobisz z Chrystusem? Z tym fenomenem, który przez dwa tysiące lat ciągle zadziwia? Z Chrystusem, który mówił o najprostszych rzeczach, a jednocześnie wskazywał ludziom rozwiązania zasadniczych problemów życiowych? Czy można rzeczywiście Chrystusa odrzucić? Czy można przejść obojętnie obok tej postaci? Trzeci etap, chyba jeszcze nie ostatni, jest zadziwiająco prosty. Mówiłem – wystarczy patrzeć na świat, na ludzi, na siebie. Kiedy się uważnie patrzy, odkrywa się Boga. Gdy widziałem, że młody człowiek szuka, nie zamyka się w sobie, interesuje się światem, przyrodą, człowiekiem, byłem spokojny. Wcześniej czy później dotrze do Pana Boga, choć może należałoby powiedzieć: Pan Bóg dotrze do niego. Jestem przekonany, że jeśli człowiek cieszy się światem, ukwieconą łąką, jeziorem, górami, intensywnie patrzy, szukając odpowiedzi na zasadnicze pytania, to wtedy – w sposób trudny do opisania – ukazuje się mu Twarz Pana Boga. Podobnie kiedy człowiek patrzy na drugiego człowieka. Ale powinien patrzeć z miłością. Jeżeli ktoś uważa, że ludzie są wilkami, patrzy na innych z nienawiścią, nie zobaczy Pana Boga, wręcz przeciwnie, będzie się od Niego oddalał. Wielokrotnie 1 Mieczysław Gogacz, ur. 17.11.1926 r., filozof, profesor KUL i ATK, twórca neotomizmu konsekwentnego, autor wielu publikacji i książek z zakresu filozofii i teorii kultury, tłumacz. Prolog — 7 pytano mnie – czynili to zwłaszcza młodzi – po czym poznać prawdziwą miłość. Otóż prawdziwa, zwłaszcza rodząca się miłość ma to do siebie, że otwiera człowieka na Pana Boga. Prawdziwa miłość jest darem Pana Boga i prowadzi do Niego. Podobne doświadczenie mają rodzice, kiedy rodzą się im dzieci. Tak mi wielokrotnie mówiono. Dziecko też jest jakimś oknem, poprzez które można w swoisty sposób dostrzec Twarz Boga. W Rosji jednym z głównych moich zadań było przygotowywanie dorosłych do chrztu. Zazwyczaj kiedy ktoś prosił o chrzest, pytałem, jakie ma motywy, co go skłania do tego kroku. Odpowiedzi były różne, czasem banalne. Ale kilka razy zostałem dosłownie powalony dojrzałością tego, co usłyszałem. Przychodzi oto czterdziestoletni człowiek i mówi: „Ojcze, gdzie ja nie byłem, czego nie próbowałem! Zaspokajałem wszelkie zachcianki i wszelkie głody, także cielesne i zmysłowe. I oto odkryłem w sobie głód, który zaspokoić potrafi chyba tylko Bóg. Dlatego przychodzę i proszę o chrzest”. Starożytni mówili „poznaj samego siebie”. Kiedy człowiek spogląda w głąb siebie i odkrywa swoje głody, to zarazem odkrywa mu się Boża przestrzeń. Ochrzciłem pewną dziewczynę w Petersburgu, miała osiemnaście lat. Po jakimś czasie przyszła do mnie i mówi: „Przyznałam się w domu, że się ochrzciłam”. Nikt z rodziny o tym nie wiedział. A oto jak zareagowali: „Wieczorem tata z moim starszym bratem usiedli przy stoliku, poprosili mnie, bym także usiadła, i powiedzieli: »Jak jesteś taka wierząca, to nam udowodnij, że Bóg istnieje«. I co ja im miałam powiedzieć?”. Na to ja odrzekłem: „Rzeczywiście znalazłaś się w trudnej sytuacji. Powinnaś była im powiedzieć: »Nawet gdybym jakiś cud przed wami uczyniła, to i tak nie uwierzycie, jeżeli sami Pana Boga nie odkryjecie«”. Najgorzej, jeśli człowiek zamknie się w kryształowym pałacu, jak mawiał Dostojewski, i przestaje się czymkolwiek interesować. Na zakończenie mojej służby w Rosji wziąłem udział w pielgrzymce autokarowej z Sankt Petersburga do miejsc naznaczonych działaniem Matki Bożej – Lourdes, Fatimy, La Salette. Byliśmy także w bardzo dziwnym miejscu: w małej hiszpańskiej wiosce górskiej Garabandal. Od wielu lat trwa spór, czy rzeczywiście w Garabandal przemówiła do dzieci Maryja, czy też nie. Bardzo dziwne, choć bardzo zwyczajne jest to miejsce. Otóż jednego dnia siadłem sobie na zboczu góry, aby popatrzeć na cudowny świat i pomyśleć jeszcze o tym, jak człowiek może dostrzec Pana Boga. I po raz kolejny, ale 8 — Duszpasterz. Rozmowy z ojcem Ludwikiem Wiśniewskim z wielką mocą, zrozumiałem, że nie trzeba szukać nadzwyczajności, nie trzeba czynić jakichś nadludzkich wysiłków, wystarczy patrzeć na świat, którego my sami jesteśmy cząstką. Po prostu patrzeć z akceptacją, z radością, że jest piękny, z podziwem. Wiara przychodzi ze zwykłego patrzenia. Zanim porozmawiamy o tym, jak Ojciec trafił do dominikanów, przypomnijmy parę faktów z dzieciństwa Ojca. Urodził się Ojciec w październiku 1936 roku w Skierbieszowie, na Zamojszczyźnie. Rodzice pracowali na roli, ma Ojciec starszą o cztery lata siostrę. Właśnie od Skierbieszowa miała się według niemieckich planów rozpocząć akcja wysiedlania Polaków z Zamojszczyzny. Pamięta Ojciec wydarzenia z listopada 1942 roku? Tak, do dzisiaj to pamiętam. Był poranek i mam w oczach, jak – chociaż to był listopad – słońce zagląda do domu. Widzę stojących Niemców. Dorośli chyba się czegoś spodziewali, najprawdopodobniej z tego powodu zostaliśmy ze starszą siostrą wysłani na jakiś czas do dziadków, niedaleko Chełma. Ale wysiedlono nas, kiedy już od dziadków zdążyliśmy wrócić. Kiedy przyszli Niemcy, mieliśmy około pół godziny, żeby zabrać najpotrzebniejsze rzeczy – można było wziąć tylko to, co się uniesie w rękach. Rodzice nasze rzeczy włożyli w jakieś płachty, mnie dano do niesienia litr mleka i kasetkę, śliską strasznie, w której były dokumenty rodzinne. Co chwila wysuwała mi się z rąk. Rodzice stawali przed komisją niemiecką na badania, chodziło chyba o czystość rasową i o przydatność do pracy. Komisja decydowała, czy kogoś wywożono do Oświęcimia, czy na roboty do Niemiec. A część, w tym moich rodziców, przesiedlono do sąsiedniej wioski jako siłę roboczą. Tak trafiliśmy do Zawody. W tej wsi było bardzo dużo ludzi, wiele przesiedlonych rodzin – jeśli się miało jakiś pokoik dla swoich bliskich, to było bardzo dobrze. Zostaliśmy w tej wiosce aż do przyjścia wojsk rosyjskich. Kiedy skończyła się wojna, miał Ojciec osiem lat. Jak Ojciec trafił do dominikanów? Byłem w małym seminarium w Lublinie, u dominikanów. O tym, że będę księdzem, wiedziałem od dzieciństwa. Miałem jednak być księdzem diecezjalnym, broń Boże zakonnikiem. No, ale tam w Lublinie „urodziłem się” do zakonu. Zastanawiałem się tylko, czy wstąpić do jezuitów, czy do dominikanów. Ale chyba już wtedy zrozumiałem, że skoro „urodziłem Prolog — 9 się” do zakonu u dominikanów, to właśnie oni mają być moją rodziną. To zaowocowało w późniejszym czasie, kiedy młodzi ludzie radzili się mnie, gdzie mają wstąpić. Odpowiadałem im: „Tam, gdzie się narodziłeś do kapłaństwa czy do zakonu; może być lepsza i gorsza rodzina, ale najważniejsze, że to jest twoja rodzina”. Mówili mi czasem młodzi: „Przyjechał do naszej parafii misjonarz i w czasie jego kazania postanowiłem wstąpić do zakonu”. „Jeżeli tak – odpowiadałem – to chyba jest jasne, gdzie jest twoja rodzina duchowa. Ale oczywiście masz wybór”. Ja narodziłem się do zakonu u dominikanów. Dlaczego Ojciec wybrał imię Ludwik? Nie wybrałem, dostałem. Nikt nie wybierał sobie imienia. Jak wyglądało życie młodych kleryków dominikańskich w okresie stalinizmu w Polsce? Ojciec trafił do nowicjatu w Poznaniu w 1952 roku. Żyliśmy pod kloszem. Przełożeni mieli świadomość, że zakony są rozwiązywane, że ciągle gromadzą się nad nimi chmury. Świadomość tego jakby ich pochłaniała: wciąż obawiali się, żeby broń Boże gdzieś się nie wychylić, żeby ktoś z zewnątrz nie pomyślał, że w klasztorach się politykuje. Czy pamięta Ojciec wydarzenia z 1953 roku, śmierć Stalina i pół roku później aresztowanie prymasa Wyszyńskiego? Pamiętam, że kiedy umarł Stalin, nakazywano bić w dzwony. Dotarła do nas oczywiście informacja o aresztowaniu Prymasa, miałem wtedy siedemnaście lat, byłem w Poznaniu, tuż po nowicjacie. Jak wspomina Ojciec wydarzenia z 1956 roku, co z tej pozaklasztornej rzeczywistości do was docierało? Niezbyt wiele... Pod nasz klosz nie docierała polityka. Pamiętam uwolnienie Prymasa, to już śledziliśmy. Proszę pamiętać, że kiedy Prymas był więziony, tylko nieliczni potrafili się modlić za niego publicznie. To groziło więzieniem. Tak czerwony potrafił zastraszyć ludzi i duchowieństwo. W 1956 roku coś już do nas docierało, czytaliśmy przemówienie Gomułki, trochę się śmialiśmy z jego języka, ale to nie był nasz świat. Nie przygotowywaliśmy się do obalania czegokolwiek ani kogokolwiek. Nie znaliśmy 10 — Duszpasterz. Rozmowy z ojcem Ludwikiem Wiśniewskim ludzi, którzy w tym uczestniczyli. Owszem, zjawił się kiedyś w klasztorze Jerzy Zawieyski, ale nie łączyliśmy tej postaci z żadnymi wydarzeniami politycznymi. Żyliśmy w innym świecie. Czytaliśmy „Tygodnik Powszechny” i „Znak”. To wszystko. Nasze lektorium było słabo zaopatrzone. Dzisiaj są w nim czasopisma nie tylko z Polski, ale także z całego świata – wtedy to wszystko było w powijakach. Z czasem docierały inne media. W Krakowie, w październiku 1958 roku, kiedy Jan XXIII został papieżem, słuchaliśmy radia. Mieliśmy jedno radio, i to nie najlepszej jakości, na sześćdziesięciu chłopa! W mojej pierwszej placówce w Gdańsku był jeszcze telewizor, który nam się bezustannie psuł, trzeba było mocno tupać, żeby się włączył. Oglądaliśmy przeważnie Dziennik telewizyjny. Czy mieliście kontakt ze światem poza klasztorem? Kiedy przyszliśmy do zakonu, wydawało nam się, że nie potrzebujemy żadnego kontaktu. Może trochę przesadzam, ale proszę się wczuć w tamtą rzeczywistość – to był zupełnie inny świat. Dostęp do mediów był ograniczony, nawet po kapłańskich święceniach nikt nie mógł mieć prywatnego radia. Na swoich prymicjach dostałem w prezencie małe, świetne radyjko amerykańskie. Ale trzeba je było oddać przeorowi. Raz w tygodniu bracia studenci mieli tak zwaną popołudniową przechadzkę. Raz w miesiącu przechadzkę całodzienną. Zawsze w habitach! W czasie wakacji ojciec magister, czyli wychowawca, urządził naszemu rocznikowi – byliśmy chyba już diakonami – rajd po Beskidzie Sądeckim. Akurat padał deszcz, byliśmy umorusani jak nieszczęście, ale habitów nie zdjęliśmy. Moi koledzy – nie brałem w tym udziału – w habitach wchodzili na Granaty w Tatrach! Do domów nie jeździliśmy. W tamtych czasach przez cały okres studiów, aż do święceń kapłańskich, nie wyjeżdżało się do domu. Nawet na wakacje? Przez siedem studenckich lat – a dla takich jak ja, którzy do zakonu wstąpili w wieku szesnastu lat, przez lat dziewięć – zawsze wakacje spędzaliśmy razem. Jeździło się do innych klasztorów – żartowaliśmy sobie, że wyjeżdżamy na półkolonie. Do Tarnobrzega, gdzie siedzieliśmy nad Wisłą, Prolog — 11 graliśmy w piłkę, czasem pomagaliśmy w żniwach. Do Jarosławia, do Borku Starego, ale nigdy do rodziny. Tak po prostu było. Wstępuje się do zakonu i do rodziny się nie jeździ. Raz jeden, po kilku latach, udało mi się, na kilka godzin, odwiedzić rodzinny dom. Ojciec Jacek Salij wspominał, że kiedyś w czasie wakacji Ojciec pozwolił mu odwiedzić rodzinę. Byłem wówczas bardzo młodym księdzem, tuż po święceniach. Wysłano mnie do Poręby w Kotlinie Kłodzkiej, gdzie wypoczywała grupa kleryków, a wśród nich brat Jacek Salij. Był to obóz rowerowy, chyba pierwszy taki obóz w historii naszej zakonnej prowincji. Jechaliśmy na rowerach do Szklarskiej Poręby, a ponieważ przejeżdżaliśmy niedaleko miejscowości, w której mieszkali rodzice brata Salija, tośmy o nią zahaczyli i tam Jackowi pozwoliłem zostać jeszcze dzień dłużej. Na marginesie, przypomina mi się taka dość zabawna historia. Jesteśmy w Szklarskiej Porębie, dziesięciu kleryków i ja. Szukamy noclegu. Jakiś gospodarz udostępnił nam izbę, naniósł słomy (nie było mowy o materacach). Jesteśmy cali w skowronkach, bo mamy dach nad głową i nie zapłacimy zbyt dużo. Na kolację mamy chleb, konserwy, gospodyni przygotowała wrzątek, mamy więc herbatę. Wszystko jest jak trzeba. W pewnym momencie nieśmiało zagląda do nas gospodarz, patrzy na nas – same młode chłopaki – i pyta: „A dziewczynki nie są potrzebne?”. Konsternacja... Mówimy: „No... nie”. No nie! Nazajutrz wcześnie rano, bez śniadania, żegnamy gospodarzy i odjeżdżamy na rowerach... do kościoła, aby odprawić mszę świętą. Traf chciał, że w naszym noclegowym pokoju został aparat fotograficzny. Zauważył to uczciwy właściciel domu i pędzi z tym aparatem za nami. Dogonił nas w kościele. Ja zaczynam mszę, a klerycy śpiewają. Bardzo nas przepraszał, bardzo był skruszony. Czy pamięta Ojciec decyzję o zwołaniu Soboru, wasze oczekiwania z tym związane? Cieszyliśmy się. Dostrzegaliśmy, że Jan XXIII jest inną osobowością niż jego poprzednik. Kiedy umarł Pius XII, w Kościele, nie wiem, do jakiego stopnia, zapanowało poczucie pewnej ulgi. On jednak jakoś zmęczył Kościół. Jan XXIII był jego całkowitym przeciwieństwem. 12 — Duszpasterz. Rozmowy z ojcem Ludwikiem Wiśniewskim Czy przed decyzją o zwołaniu Soboru było wewnątrz Kościoła oczekiwanie zmian? Jeszcze w okresie naszych studiów mieliśmy profesora, który twierdził, że już raczej soborów nie będzie, ponieważ został uchwalony dogmat o nieomylności papieża i teraz wszystkie sprawy on potrafi załatwić. Zwołanie Soboru było więc dla nas dużą niespodzianką. Nie wiem, jak wielkie było oczekiwanie na zmiany, na otwarcie. Byłem zbyt młody, nie miałem możliwości szerszego spojrzenia, a przy tym siedziałem pod kloszem. Jednak po święceniach kapłańskich zaczęło się to zmieniać. Pamiętam, jak po pierwszej sesji odbyło się w Gdańsku spotkanie z ojcem Soboru biskupem Edmundem Nowickim, który właśnie wrócił z Rzymu. Na tym spotkaniu biskup Nowicki oświadczył, że będzie zniesiona egzempcja zakonów. Co to takiego? Zakony podlegają bezpośrednio papieżowi, miejscowemu biskupowi natomiast tylko w sprawach duszpasterstwa. Biskup Nowicki ogłosił na tym spotkaniu, że zostanie zniesiona egzempcja i biskupi będą mieli prawo likwidowania klasztorów. Rozległy się oklaski, brawa... Zgromadzeni księża spontanicznie wyrażali swoją radość. Ja do dziś żałuję, że nie wyszedłem wtedy z hukiem z sali... Jednak to pokazuje, jak zakony były wówczas postrzegane. Przez całe życie przeżywam to boleśnie. Ale wina jest chyba po obu stronach. Pamiętam taką historię sprzed Soboru: prymas Wyszyński postanowił uporządkować problemy wielu zgromadzeń, także naszego zakonu. Czy miał takie prawo, nie bardzo wiadomo, powoływał się na ustne pełnomocnictwo papieża. W jakiś sposób nas zresztą uhonorował, bo dał nam na wizytatora biskupa Jaroszewicza z Kielc. To był wybitny biskup. Kiedy jednak skończyła się czteroletnia kadencja prowincjała i zjechali się ojcowie wybierać jego następcę, na kapitułę prowincjalną wkroczył wizytator, otworzył kopertę i odczytał dekret Prymasa mianujący następnego prowincjała. Był wielki bunt, protesty. Zdaje się, że Rzym nie wiedział, co z tym fantem zrobić. Wtedy generał zakonu przysłał swojego wizytatora i ustanowił swojego wikariusza nad prowincjałem. Taka sytuacja trwała przez kolejną czteroletnią kadencję. Potem były już normalne Prolog — 13 wybory. Mianowany przez Prymasa prowincjał był zresztą, moim zdaniem, bardzo dobry, to była rzetelna postać. Dlaczego Prymas tak postąpił, trudno dociec, chyba uważał, że zakony przeżywają kryzys i nie pracują tak, jak powinny. Czy po Soborze zmieniła się jakoś sytuacja w zakonie? Zostały wydane nowe konstytucje zakonne, a na szczeblu ogólnozakonnym, w każdej prowincji, był układany nowy statut. Wszystko trzeba było dostosować do postanowień Soboru. Wprowadzaliśmy zmiany do liturgii. Deklaracja Nostra aetate musiała być zauważona chociażby ze względu na zmiany w nabożeństwie w Wielki Piątek. Były lata kryzysu w zakonie? Tak, tuż po Soborze było sporo odejść. W trakcie Soboru niewielu było także chętnych do zakonu. Jednym słowem: chude lata. Ja sobie wtedy myślałem: „Jeśli Pan Bóg nie będzie miał do nas zaufania i nie będziemy potrzebni, to trudno, wymrzemy”. Po jakimś czasie, kiedy znowu zaczął zapełniać się nowicjat, okazało się, że nie ma u nas średniego pokolenia. Teraz jest nieźle, ale ciągle jesteśmy niedużym zakonem. Co jest szczególnego u dominikanów? A, to trudne pytanie, z wielu powodów. Także z tego, że każda sroczka swój ogonek chwali. Powiem tak, jak ja to widzę. Trzy momenty są dla mnie ważne, choć listę można by rozszerzać. Po pierwsze, dewizą zakonu jest Veritas – Prawda. Zadaniem zakonu jest nie tylko głoszenie prawdy, ale także służba prawdzie. A co to znaczy służyć prawdzie, uczyłem się z autobiografii Gandhiego, choć można się tego uczyć z życiorysów naszych dominikańskich świętych. Po wtóre, zakon powstawał na terenach ogarniętych gorączką katarów, albigensów. To nam mówi, choć nie tylko to – cała nasza historia to pokazuje – że jesteśmy posłani szczególnie do ludzi z pogranicza, z pogranicza wiary i niewiary, chrześcijaństwa i pogaństwa, z wszelkiego pogranicza. I wreszcie, po trzecie, odwaga. Nie klakierstwo, nie chowanie się za plecy, ale odwaga. Tego w moim przekonaniu uczy nas historia dominikanów. Zakon nie tylko ma wychowywać ludzi do odważnego wypowiadania się 14 — Duszpasterz. Rozmowy z ojcem Ludwikiem Wiśniewskim i działania, ale także powinien bronić braci odważnych. Bez odwagi nie ma przyszłości. Może tak być, że ktoś z naszych braci wygłasza kontrowersyjne poglądy. Jeśli pozostaje synem Kościoła, to jest dla niego miejsce w zakonie. Nie tak dawno zmarł wielki i kontrowersyjny teolog ojciec Schillebeeckx. Cieszę się, że on sam nie wystąpił z zakonu i że było w nim dla niego miejsce. Otwarcie na ludzi z pogranicza, na ludzi szukających, niepewnych – czy to nie powoduje, że jesteście bardziej uwrażliwieni, jeśli w Kościele tej otwartości brakuje? Otwarcie i tolerancja to nie tylko nasza dominikańska specjalność, to postawa zdrowego rozsądku. Brak otwartości na innego człowieka jest z gruntu niechrześcijański. Bywa, że w Kościele zbyt łatwo osądza się negatywnie, odrzuca czyjeś poglądy, potępia je. Zmorą są ludzie, którzy wszystko wiedzą i mają zawsze rację. Tacy ludzie są wszędzie: na uczelniach, na wysokich stanowiskach rządowych, w małżeństwie, w Kościele i naturalnie w zakonach. Co Ojciec chciał robić jako zakonnik? Miał Ojciec jakieś wyobrażenia o tym, jakie będzie jego miejsce w zakonie? Kiedy przyszedłem do nowicjatu, nasz wspaniały magister ojciec Włodzimierz Kucharek wielokrotnie powtarzał, że mamy być do dyspozycji zakonu: „Nie ty sam sobie będziesz wymyślał, co będziesz robił, ale będziesz robił to, do czego cię zakon pośle”. W materiałach Służby Bezpieczeństwa w charakterystyce Ojca napisano: „Były próby z jego strony ustawienia pracy w prowincji, reformowania jej, w tym celu pisał listy, memoriały”. To przesada z tym reformowaniem. Ale memoriały pisałem, zwłaszcza w okresie gdańskim. Wspominał Ojciec kiedyś o pogotowiu strajkowym w zakonie... Nie wiem, czy o tym opowiadać... Był taki moment, kiedy poinformowaliśmy ojca prowincjała, że jeśli pewna sytuacja nie będzie w ciągu trzech dni rozwiązana, to ogłosimy coś w rodzaju strajku, zaprzestaniemy sprawować Prolog — 15 sakramenty i służyć ludziom, a jedynie będziemy korzystać z posiłków. Prowincjał natychmiast zareagował, przyjechał i problem został rozwiązany. W 1961 roku były święcenia Ojca, miał Ojciec plany, co potem? Moi przełożeni oznajmili mi, że posyłają mnie do Gdańska, a później mam studiować. W grę wchodziły filozofia albo teologia dogmatyczna. Wybrałem dogmatykę. Do Gdańska miałem trafić tylko na dwa lata. Ojciec Ludwik na początku swojej duszpasterskiej drogi. Spis treści Prolog . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5 Rozdział I. Gdańsk . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 17 Rozdział II. Lublin . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 67 Rozdział III. Wrocław . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 177 Rozdział IV. Kraków . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 235 Rozdział V. Leningrad (Sankt Petersburg) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 251 Rozdział VI. Małe Ciche, Szczecin, Lublin . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 277 Rozdział VII. Duszpasterz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 289 Rozdział VIII. O ojcu Ludwiku opowiadali . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 339 Podziękowania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 358 Indeks nazwisk . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 359 Źródła zdjęć . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 366 bożena szaynok (ur. 1965) – historyk, dr hab., adiunkt w Instytucie Historii Uniwersytetu Wrocławskiego. Specjalizuje się w najnowszej historii Polski, historii stosunków polsko-izraelskich, historii Żydów w Polsce po 1945 roku. Należała do duszpasterstwa ojca Ludwika we Wrocławiu, gdzie mieszka do dziś. Duszpasterz Z książki wyłania się portret niezwykłego człowieka – autorytetu, który jednak nie przytłaczał studentów swoją osobowością, duszpasterza, który potrafił zarówno kształtować młodych duchowo i intelektualnie, jak i wyjeżdżać z nimi na spływy kajakowe i górskie wędrówki, kogoś, kto potrafi rozmawiać z ludźmi o bardzo różnej orientacji politycznej, choleryka, a zarazem człowieka o wielkiej wrażliwości. Rozmowy dotyczące kolejnych miejsc pracy ojca Ludwika przeplatane są wypowiedziami jego licznych wychowanków. bożena szaynok O jciec Ludwik Wiśniewski, dominikanin, stał się szerzej znany pod koniec 2010 roku za sprawą swego głośnego listu do nuncjusza apostolskiego w Polsce, w którym krytykował rozbicie polskiego Kościoła. Jednak dla wielu ludzi ojciec Ludwik był jedną z najważniejszych osób w życiu już od bardzo dawna. To legenda Solidarności, jeden z najsłynniejszych duszpasterzy akademickich w PRL. Na spotkania z młodzieżą zapraszał m.in. Stefana Kisielewskiego, Wiesława Chrzanowskiego czy Władysława Frasyniuka. Niepokorny i bezkompromisowy, jednocześnie wpajał studentom, wśród których byli na przykład Aleksander Hall czy Arkadiusz Rybicki, ideę walki bez przemocy. Spośród jego wychowanków wywodzą się założyciele Ruchu Młodej Polski i działacze KOR-u, on sam zaś współpracował z różnymi grupami opozycjonistów i był sygnatariuszem pierwszej deklaracji Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Przez wiele lat inwigilowany przez bezpiekę, w stanie wojennym organizował pomoc dla represjonowanych. Pracował w Gdańsku, Lublinie, Wrocławiu, Krakowie i Petersburgu. Obecnie mieszka w Lublinie. bożena szaynok Duszpasterz Rozmowy z ojcem Ludwikiem Wiśniewskim Cena detal. 36,90 zł Duszpasterz_OKLADKA.indd 1 2012-02-08 09:56:25