nowy kościół - Śląska Biblioteka Cyfrowa

Transkrypt

nowy kościół - Śląska Biblioteka Cyfrowa
JÓZEF JANKOWSKI
LISTY
D O
WSZYSTKI®
NOWY
KOŚCIÓŁ
W A R S Z A WA
W
ie k u
X X ^ R ok I
N A K Ł A D D R U K A R N I W . D U N I N A I S-ki
'*
h
--t’
y ~ ~ r < -*
t
■
ó
^
.■
.
■•*,, ' \y' v -j
■ ' '■
.y
,
■' "
' ii.'.
■.
■
■
'•
a s
vtłC.i
■
•
1
l
:'
S » ji:
£■■■•*\ ..
.
- ■
■
-•■
* ; r ' ;< ' - - ■*
" -• •..>. .
‘
tpw? .--Ic
i■ 1 ■■>
'' ■■“
*
/’ * K - VU I
.
I
r
' 1-
> w-
■ •
A
■
;
'
• '
;
■
*~
1
■..■
.i - • ■ « > : "
' ..
■/
' '
■ *.
;
.
•* ............................
‘V* 1
m i
:. , f e .
®
'
■
%
■
•• ■ ■
;•*
"
'
■ v-
• ; ■: .
f e #
* •... v.,
.. -
'€■ v :'$ Ą |v
-
1
-
- ■
’
,
•
■ ... W<-■ ; ': ■.■-"X - ■
i
t
;
\
.>•
JÓZEF JANKOWSKI
LISTY
D O
WSZYSTKI®
NOWY
KOŚCIÓŁ
W ARSZAW A
W ieku
XX= R o k I
N A K Ł A D D R U K A R N I W. D U N I N A I S-ki
JI,03B0JreH0 IJ,eH3ypoio
BapmaBa, 4 fleicaCipfl 1900 ro^a.
NOWY KOŚCIÓŁ.
W arszaw a, w Październiku 1900.
I.
W
przeszłym — zd aje się — m iesiącu uzy­
sk an o p o zw o len ie w ład z na zb ieran ie
sk ład ek i b u d o w ę n o w e g o kościoła
w W arszaw ie. P o n ie w a ż — jak sądzi­
m y —n ik t n ie w ątpi, że b u d o w a now ej św iątyni
jest sp ra w ą n ajd o n io ślejszej w agi, k asu jącą w szy­
stkie in n e zam iary i przed sięw zięcia ludzkie
w sto su n k u d o sam y ch siebie, jak o rzecz o b o ­
w iązku w zg lęd em T ego, k tó ry dzieje i sp raw y
ludzkie na szali w iecznej w aży, jako h o łd i d zięk­
czynienie za życie, p o m o c i łaskę kierującą, p rze­
to o m ó w ie n ie tej sp ra w y u w ażan em b y ć w in n o
za n ajbliższe serco m w szystkich, którzy w B ogu
trw ając, życie k u celow ości pięk n ej pro w adzą.
W tym w zg lęd zie p ra g n ie m y w y p o w ie d z ie ć kilka
m yśli, ro zjaśn ić d o n io sło ść te g o w y p a d k u i p rze d ­
staw ić w należytem św ietle o b o w iązek społeczny.
Z an im je d n a k p rzejd ziem y d o w łaściw eg o zada-
6
nia, m u sim y p ierw ej rzu cić g a rść u w ag , d o ty ­
czących sztuki w o g ó le, arch itek tu ry , jak o rzeczy
b ez p o śre d n io zw iązanej z n o w e m p rzed sięw zię­
ciem, w szczególności.
N ie b ęd ziem y o m aw iali szczegółow o celów
i przeznaczeń życia lu d zk ieg o , ani roztrząsali za­
g ad n ie ń , życia dotyczący ch . Z azn aczy m y tylko
o g ó ln ie fakt, nie p o d le g a ją c y u łu d zie ludzkich
zm ysłów , w im ię k tó reg o : życie jest w id o m y m
w yrazem i d o k u m e n te m d u c h a lu d zk ieg o n a
przestrzeni sw e g o ziem sk ieg o b y to w an ia. N a tych
d ro g a c h k rzyżow ych życia, czy jak je inaczej
nazw iem y, p o zo staje zaw sze jed n o : d u c h ludzki,
p o stęp u ją c y w b re w w szelkiej d ążności ziem skiej,
ku zagładzie w iodącej, p o zo staw ia p o so b ie św ia­
d ectw o na ziem i, św iad ectw o targ an , w zniesień,
tęsk n o ty działu sw e g o n ieb iesk ieg o , lo tó w w y ­
zw olen ia z o k ó w ziem i, try u m fu i chw ały n ie ­
zniszczalnej. T e d o k u m e n ty życia p o d p o stacią
ró ż n o ro d n y c h dzieł sztuki: b u d o w li, czasom u rą ­
gających, książek, w k tó ry ch d u c h ten zaw arty,
p o sąg ó w , m alo w id eł, idei szczytnych etc., są jed y n em d o stateczn ie zaszczytnem św iad ectw em
istnien ia ro d zaju lu d zk ieg o n a ziem i. L u d y i n a ­
ro d y giną, p o zo stają dzieła ich d u ch a, w o g ó l­
n ym p o stę p ie d u c h a d o k u m e n t i o g n iw o celo ­
w ych przeznaczeń stanow iący.
A jako w ak o rd zie m uzycznym p o trz e b n e są
to n y d la p ełn o ści b rz m ie n ia i b o g a c tw a w yrazu
m uzycznego, tak i w o g ó ln ej h arm o n ii św iata
7
p o trz e b n e są ró ż n o ro d n e to n y d u c h a ludzk iego,
n a je d e n a k o rd ch w ały w ieczystej p rzed ziw n ie się
splatające. T em i to n am i w h a rm o n ii o g ó ln ej d u ­
ch a lu d zk ieg o są p o szczeg ó ln e d u c h y n a ro d ó w ,
ch o ć co d o cech i w łaściw ości o d m ie n n e , w szy­
stkie z jed n ej całości w y g a rn ię te i d o o g ólnej
zasad y zdążające.
D ziw nem się m oże z d aw ać n a razie, g d y
p o w iem y , że ze w szystkich sztuk p ięk n y ch a rc h i­
te k tu ra jest sztuką, najbliższą d u c h a ludzkiego,
sztuką, w której d u c h ludzki n a jw id o m szy d o k u ­
m en t sw ój n a ziem i pozostaw ia. Jest o n a p ra ­
w d ziw ie sk am ien iało ścią d u c h a ludzk ieg o , żyw ą je ­
g o księgą, sk am ien iałą h isto ry ą d u c h a , jak g ó ry
i skały są żyw ą k sięg ą p rz y ro d y i jej u kształtow ań.
R zućm y ok iem w p rzeszłość istn ien ia lu d zkie­
go: szczątki św iątyni S alo m o n a, p ira m id y e g ip ­
skie, sfinks, obelisk, p a rte n o n grecki, colosseum ,
pan teo n , p ałace W enecyi, tu m strasb u rsk i, k ate­
d ra k olońska, zam ki śred n io w ieczn e, —oto żyw a
księg a n a ro d ó w , k tó re alb o zniknęły z p o w ie rz­
chni, alb o p rzeo b raziły się d o n iep o zn an ia.
Z w ró ć m y teraz u w a g ę n a jed n o : czem się
dzieje i jakich w a ru n k ó w w y m a g a d zieło rąk
ludzkich, b y stało się d o k u m e n te m życia i p rz e ­
trw a ło w szystko kruszący czas. C zem się dzieje,
że z ty siąca rzeczy jed n e, o to czo n e czcią i sza­
cun k iem , z p o k o le n ia w p o k o le n ie p rzechodzą,
jako p am iątk a św ięta, nieskruszona, in n e g in ą
w o g ó ln ej życia zagładzie. Czy o g ro m lu b trw a ­
ło ść m atery ału stan o w i o tej n iesk ru szo n o ści ?
C zy zew n ętrzn a ich m alo w n iczo ść lu b p o m y sło ­
w ość tysiącznych form i o d m ia n ? Czy b o g a c tw o
lu b przep y ch , k tó ry je fu n d u je ? N ie! Z aw sze
pozostaje jed n o : to tylk o dzieło rąk lu d zk ich p o ­
zostaje stałą, n ie sk ru sz o n ą w arto ścią życia, na
k tó rem sp o czął cały d u c h ludzki, z całą b e z in te­
reso w n o śc ią i p o św ięcen iem , czysty, w y zw olony,
korzyścią ani sp ek u la c y ą d o c z e sn e g o n ie sp la ­
m iony, w szystkie sw o je tc h n ie n ia najlep sze na
św iad ectw o Nieśm iertelnego o d d ający . I nie p o ­
trz eb a n a to szczególnej tech n ik i ani w iedzy,
często życie paczącej, n ie p o trz e b a zdo b yczy
p rzem y słu i k u n sztu z d o b n ic z e g o (które je d y n ie
n a w z b o g a c e n ie d u c h a tw ó rc z e g o i ku p o b u d li­
w ości je g o służą), je n o —w iary i b e z in te re so w n o ­
ści b ezg ran iczn ej, nam aszczeń i u m iło w a n ia tych
w zo ró w p rzed w ieczn y ch , k tó re ręk ą A rcy-M istrza
w p ierś lu d zk ą rzucone, u ja w n ie ń sw o ich cze­
kają.
T a jest o g ó ln a zasad a tw ó rczy ch p o p ę d ó w
człow ieka i trw ałości dzieł jeg o . I ta je g o d o sto j­
no ść o b o w ią z u ją c a —p o za w a ru n k a m i czasu i
przestrzeni.
R zućm y teraz okiem w przeszłość ostatnich
czasów , d a jm y n a to, d ru g iej p o ło w y d o b ie g a ją ­
cego stulecia, i ro zp atrzm y d o k u m e n ty sk a m ie ­
niałe sp ó łczesn eg o d u c h a lu d zk ieg o . W id zim y
tu zjaw isko te g o rodzaju: alb o to, co istnieje, nie
jest zu p ełn ie dziełem d u c h a ludzk ieg o , czyli, że
d u c h ten w dziejach spółczesn y ch n ie istnieje,
albo, że d u c h te n b e z in te re so w n y tak został
zg w ałco n y i o b łąk an y przez w ład ze p o śled n ie, do
ziem i i jej chw ili należące, że o g o d n o śc i sw o ­
jej, życie w y kreślającej, d o reszty zap o m n iał.
W o lim y p rzy ch y lić się d o te g o d ru g ie g o m n ie ­
m ania.
O dzież są p o m n ik i sp ó łczesn eg o życia n a ro ­
dów , je g o ch w ały i g o d n o ś c i? Je g o b e z in te reso ­
w n y ch p o p ę d ó w służenia w ieczystej idei piękna?
Je g o am b icy i p rzek azan ia p o to m n y m p am iątki
tę sk n o t i p ra g n ie ń sw ych, najczystszych sk arb ó w
duszy: p o k o ry i m iłości, n ie b o p rzychylającej ?
C zy g ie łd y w ielkom iejskie, b ru d n e o d tch n ień
żądzy b ru d n e j, k tó ra w n ich i n a n ich o s ia d ła ?
C zy św iąty n ie b ez Boga, bez w yrazu n ie tylko
jakiej takiej g o rliw o śc i lu b u siło w ań m yśli lu d z­
kiej, n ie b o kuszącej, n a d w lasn em o b łąk an iem
bolejącej, lecz n a w e t b ez o b o w iązu jącej zim nej
przyzw oitości, ła d u i ra c h u n k u , z d o b y ty ch zasad
s to su n k u form i lin ij? C zy g m a c h y p a rla m e n ­
tó w krzykliw e, w k tó ry ch roztrząsa się p ra w o
p o g w a łc e ń najśw iętszej w iary n a ro d ó w ? Czy p o ­
sąg i w ielkich m ężó w g ran iczn ej przeszłości, w k tó ­
rych spółcześni d u ch a, u rą g a ją c e g o w szelkiej m i­
łości, d u c h a k u p cząceg o , — je d y n ie w im ię ja ­
kiejś ślepej w y p ad k o w o ści lu b gorszej jeszcze
intry g i — z ich zasłu g ą k o ja rz ą ? O d zie jest je ­
d e n g m ach , jed en m ur, je d n a ceg ła w reszcie, na
której b y m yśl ludzka, o d zorzy p o ra n n e j czyst­
10
sza, sp oczęła z całą b ezin tereso w n o ścią, a m iłość
b ezg ran iczn a trw alej o d cem e n tu części g m a c h u
spoiła?...
A, p raw da! jest je d e n —jest p o m n ik i doku­
m ent w sp ó łczesn eg o ducha ludzkiego, d o k u m e n t
szczytny, w yniosły, całą m ech an ik ę w spółczesnej
um y sło w o ści i spek u lacy i ra c h u n k o w e j w y b o rn ie
streszczający, c a ły —z żelaza, jak o sy m b o l żelaznej
w ytrw ałości ch a ra k te ru sp ó łczesn eg o w k ieru n k u
zyskow nej p o g o n i za łu p em , — z św iatłem elektry czn em u szczytu, sło ń ce n ieb iesk ie zu ch w a le
p rzedrzeźniającem , p o m n ik postępu i rozum u try u m ­
fującego, p o m n ik in żyn ierski czy żydow ski, —m a ­
ch in a piekielna, piek ło sp ry tem przew yższająca
i z te g o c h lu b ę sw oję czerpiąca, b ilan s ro zu m u
ludzk ieg o , su m a b ezd u szn o ści i p rzeb ieg ły ch za­
p ę d ó w geniuszu fa b ry c z n e g o !.. T o w ieża E iffla—
z całą P a n a m ą d u c h a poblizką.
P o zo stan ie też, jak o p am iątk a zb łąk an ia d u ­
cha ludzk ieg o , jako n o w o ż y tn a w ieża B abel zb łą­
k anych u m y słó w ludzkich, tęczę życia w p o n ie ­
w ierce m ających i b o sk ą o b ie tn ic ę w łasn ym ro ­
zu m em w szaleń stw ie u zu p ełn iający ch .
C h cecie w idzieć a rc h ite k tu rę p o lsk ą — w a r­
szaw ską — z całej przeszłości m iasta u b ieg łej?
Z w ró ć c ie kroki w asze w dzieln ice zm roczone
S tareg o M iasta, g d y ż tu, w e w spó łczesn em , p ró cz
o h y d y nic nie odnajdziecie! T am —w raz z sk ro m ­
ną o sło n ą m u ru , często n ie u d o ln ie lu b n aiw nie,
zaw sze szczerze w zniesioną, ujrzycie m yśl ludzką
ro zu m n ą, tow arzyszącą każdej piędzi, k ażd em u
calow i b u d o w y ; u jrzycie d u c h a p o czciw eg o , c n o ­
tą m ieszczańską p ra w e g o , d u m ą i g o d n o śc ią tej
praw o ści n ac e c h o w an e g o ,
w zn o sząceg o m u ry
w im ię szczytnej zasady budowania — tak jak się
b u d o w a ła ich p ra w o ść i g o d n o ś ć w ew n ę trz n a —
w im ię sa m e g o o b o w iązk u życia. T am —w e w n ę ­
ce fron to w ej d o m u m ieszk aln eg o u jrzycie n ie u ­
dolną, lecz szczerością intencyi i ofiary w y p ro m ie n io n ą fig u rę M atki Boskiej, k tó ra b u d o w ie to w a ­
rzyszyła i kieln ię m u larza w zro k iem p rzy p racy
b ło g o sław iła. T am ujrzycie drzw i, kraty i o k u cia
d ło n ią p o czciw ą z żelaza m istern ie w y p ro w a d z o ­
n e —p racą ręczną, g o d n o ś ć sw o ję n a p rzezw y ­
ciężeniu k ruszcu o p o rn e g o p o k ład ającą, n a d o ­
p ro w a d z e n iu g o d o form d u c h a —try u m fem m y ­
śli ro zu m n ej i potem , czoło zraszającym . T am
w reszcie o d n ajd ziecie d o m e k te g o m ieszczanina,
k tóry ze sk ro m n y c h sw ych fu n d u szó w zam iar
obyw atelsk i przedsięw ziąw szy, d łu g ie lata ciepłem
b ijąc eg o serca w n o cach b ezsen n y ch g o o g rz e ­
wał, aż w reszcie, w zniósłszy sk ro m n e n a d p o d ziw
m ury, nie w ah ał się p o ło ży ć n a froncie la p id a r­
n e g o n apisu, p ro sto tą i szczerością u m iło w a n ia
tak rozrzew n iająceg o : ,,M iastu — n a o z d o b ę, p o ­
to m n y m —ku p am ięci". O to są dokum enty d u c h a
ludzkieg o , o to k sięg a żyw a W arszaw y z okład ką
sw oją kam ien n ą, d u c h a zam ykającą, w sp an iałą
k ated rą św. Ja n a ! B ow iem raz jeszcze zw róćcie
uw agę, n a co zw ró cić należy: o w arto ści celow ej
12
życia i je g o d o k u m e n tó w stan o w i n ie o g ro m n a ­
g ro m a d z o n e j cegły, n ie p ro d u k c y a te ch n iczn a
pracy m aszynow ej, n a której m yśl lu d zk a ro z ­
p ro szo n a nieledw ie, jak d ech n a s ta li, p o zo staje —
b e z p o śre d n io i zaso b em ślep y ch sił w yręczająca
się, lecz ta b e z p o śre d n io ść sk u p io n a d u c h a lu ­
dzkiego, k tó ra rzecz tc h n ie n ie m sw o jem najsuciej
o w ie w a i zn am ię n a jg o d n ie jsz e m yśli ro zum nej
i ro zw ag i kierującej n a niej pozostaw ia.
M ó w ią n am o zw alczeniu czasu i p rzestrze­
ni, ja k b y w życiu isto tn ie ch o d ziło o to, ile się
robi, n ie — ja k się ro b i, — ja k b y te p o jęcia były
isto tn ie czem ś po za człow iekiem —i ja k b y p rze ­
strzeń zbliżyć by ło m o żn a d ro g ą serc zw aśn io ­
nych i um y słó w , n ajb ard ziej p o ró żn io n y ch ; jakby
isto tn ie ch o d ziło o to, żeb y d ro g ę d o g ro b u
prz e b y ć jak n ajp ręd zej —w bezład n ej, szalonej galopadzie, n ie zaś o to, b y n a tej d ro d z e krótkiej
zerw ać ja k najw ięcej k w iató w d u c h a i p o g o d ą
b łę k itó w ro z u m n ie się nacieszyć. Jakież jest ży­
cie i jaki cel życia, g d y się nie pam ięta o tem ,
że się żyje, g d y się tę pam ięć zabija, a w raz z nią
to, co ta pam ięć zaw iera: czasu i przestrzeni k ró ­
lestw o n iezm ierzo n e?
M ó w ią n a m o k o m fo rcie i w y g o d z ie w sp ó ł­
czesnych u rząd zeń życiow ych i tech n ik i w yręcza­
jącej. A jakaż b y ć m o że w y g o d a zew nętrzna,
g d y z d u c h e m b e zład n y m się kojarzy? I na co
się zd ad zą zło co n e klatki w sc h o d o w e i sto p n ie
m arm u ro w e, k o b iercem w yściełane, g d y n a nich
13
d u ch ludzki, żądzą pijany, p o tw o rn ie się zatacza,
a m yśl zm ięta, trw o g ą życia i nieszczęściem ciem n em obłąkana, rozpaczniej, niźli p rzep aść stro ­
m ą, w y g o d ę sw o ję w ita ? N a co się zdały ja s­
kraw e sło ń ca elektryczne, g d y duszę n o c ciem n a
za śc ie ła ? I g d y b y ż isto tn ie co z tych u rządzeń
służyło celow ej p o trzeb ie człow ieka. G d y b y isto ­
tn ie tysiączne o zdoby, p o d szab lo n tłoczone, ty ­
siąck ro tn ie b ezm y śln o ść lu d zk ą obnoszące, o z d o ­
by, n ale p ia n e na g m a c h a c h i o k n ach naszych
o g n isk ro d zin n y ch , jak etykieta w s trę tn a —g o r ­
sząca zaw artej w n ich b ezduszności, ch o ć w sto ­
p n iu d ro b n y m o d p o w ia d a ły —n ie p o trz e b o m d u ­
cha, le c z —oka, szab lo n em nie zaślep io n eg o : n a j­
pierw o tn iejszy m p o trz e b o m g u stu i sm ak u ludzi,
u p ro g u sztuki stojących.
D o b rze zaiste czynią w spółcześni, m u ry d o ­
m o stw g ru b ą w arstw ą ty n k u osłaniając, g d y ż
inaczej —ceg ły niem e, ru m ie n ią c się ze w stydu,
g ło sem w ielkim krzyczeć b y p o w in n y —za z o h y ­
dzenie m yśli Bożej i w zo ró w p iękna, w d u szę
ludzką rzuco n y ch .
II.
rzech o d zim y d o w łaściw eg o z ad an ia — d o
św iątyni p o d g o d łe m czczonem Z b a w i­
ciela, której p o b u d o w a n ie m a się stać
m iasta udziałem . C zy u św iad am iacie sobie,
czem b y ć w in n a ś w ią ty n ia —i co so b ą ozn aj­
m iać p o w in n a ? I czy u św iad am iacie so b ie to
d o b r z e ? G d y b y —p rz y p u śćm y —d o b ro d z ie j jaki
sa m o tn y p o d k o n ie c sw e g o życia o b d a ro w a ł w as,
w kole ro d zin n em , k ap itałem d o statn im —i g d y ­
by ście z te g o k ap itału w szyscy w k ole ro d z in ­
nem urad zili je d n o z g o d n ie p o b u d o w a ć d o m m ie­
szkalny, nie w ątpię, że u św ia d o m ilib y śc ie sobie
to d o b rz e i w iele w to z ain tereso w an ia o so b i­
steg o w łożyw szy, dzieło d o k o ń ca przep ro w adzili,
notabene, g d y b y śc ie się pierw ej jeszcze o działy
zy sk o w n e fatalnie n ie skłócili.
K iedy je d n a k ch o d zi o kap itał D o b ro d z ieja
stokroć, tysiąckroć, m ilio n k ro ć w iększy, o k a p i­
P
15
tał, k tó re g o w szystek w asz d o ro b e k w idzialny, a
n aw et i to d o b ro d z ie jstw o d aro w iz n y pieniężnej,
tak w ielce d la w as p o n ętn e, jest je d y n ie skutkiem
d ro b n y m i o d setk iem z najlich szy ch najlichszym ,
jako w id z ia ln a reszta niew id zialn ej w iecznie ca­
łości, w ątpię, czy u św ia d o m ic ie so b ie to ró w n ie
dobrze, a p rzy n ajm n iej —ró w n ie nie lek k o m y śl­
nie. A le —d o b rze. P rzy p u śćm y , żeście so b ie to
u św iad o m ili. C óż te d y uczynicie? D acie g ro sz
w asz o fiarn y n a b u d o w ę n o w e g o k ościoła (z racyą k o n ieczn ą w y d ru k o w a n ia w aszego nazw iska
o fiaro d aw czeg o n a szpaltach naszych pism ) i —ro ­
la w asza sk o ńczona. Jakto? W y, k tórzy w k ład ali­
ście, lu b w k ład alib y ście tyle żaru n am iętn eg o ,
tyle ra c h u n k u i zap o b ieg liw o ści, g d y ch odziło o
kapitał i d a ro w izn ę m ilio n k ro ć i m ilia rd k ro ć m n ie j­
szą, nie tylko w celach zysku i korzyści, lecz n a ­
w et w o b ro n ie w łasnej w aszej słuszności i św ię­
tej sp raw ied liw o ści, g d y b y o nią w tej sp raw ie
w alczyć w am w y p ad ło , w y —w o b e c kapitału, o ca­
łe n ie b o przew y ższająceg o sk ro m n ą w aszą su m ­
kę, k ap itału najw iększej waszej g o d n o śc i, g dyż
g o d n o śc i całeg o w aszeg o życia, pozo stajecie zi­
m ni i obojętni?... Z g o ła niep o jęte. A jed n a k tak
jest w istocie, g d y ż w p rzeciw n y m razie nie b y ­
ło by tej o h y d y n azew n ątrz rażącej: g m a c h ó w
w ielkich i p o tw o rn y c h , bardziej, niż p o tw o rn y ch ,
g d y ż i p o tw ó r m a sw ój w yraz celow y, —g m ach ów ,
p o d szn u r w aszej duszy w y p ro w a d z o n y c h , nie
ciem n y ch , nie g łu ch y ch , n ie ślepych ani m ilczą­
16
cych, g d y ż w szystkie te rzeczy z m yślą ro z u m n ą
kojarzyć się potrafią, lecz g m a c h ó w w p ro st bez
celu d u c h o w e g o , jak o zera d u ch a, n ico ść o b w ie ­
szczające, i m niej o d sied zib n a w o d n y c h i szała­
só w p astersk ich w te n cel p ię k n a zaso b n y ch.
B ow iem zro zu m cie to ostatecznie: w szystko,
co jest nazew nątrz, jest je d y n ie w yrazem i o d ­
biciem w aszej d u szy żyjącej, jest w łasn ą duszą
waszą, na ja w w y p ro w a d z o n ą i św iad ectw o ży­
ciu dającą. A jakież św iad ectw o d ają życiu dzi­
siejsze dzieła rąk w aszych, p ró cz św iad ectw a najniegodziw szej o b o ję tn o śc i i w strętn iejszy ch jesz­
c z e —św iad o m y ch p o g w a łc e ń św iętości waszegosum ienia.
I nie p o b u d u je c ie św iątyni, tak jak ją p o j­
m o w a ć należy i jak ją g o d n o ś ć lu d zk a b u d o w a ć
nakazuje, d o p ó k i nie p o b u d u je c ie jej p ierw ej w
sercach w aszych! T o, co p o b u d u je c ie , b ęd zie je ­
d y n ie p u stk ą b iern ą, m u re m o k o lo n ą i d ach em
pokrytą, zaw arto ścią ty lu a ty lu tysięcy stóp
sześciennych zag ro d zo n ej o d sło ń ca przestrzeni,
nie tylk o B o g a i d u c h ó w d o b ry c h , n a d ziem ią
krążących, o k ru tn ie p o zb aw io n ą, lecz n a w e t p ta ­
ctw a ze śp ie w n ą B o g u m o d litw ą, h ałasem m iasta
w tych m iejscach sp ło szo n eg o . N ie dziełem sztu­
ki, n ie d o k u m e n te m życia, g o d n o ś ć lu d zk ą o b ­
w ieszczającym , lecz fałszyw em św iad ectw em , le k ­
k o m y śln ie i św ięto k rad zk o zan iesio n em przed
tro n N ajw yższego Sędziego, g d y ż — sęd zieg o r o ­
zum n y ch serc waszych!
17
I p ró ż n o krzyżem leżeć b ęd ziecie n a p o d ło ­
dze te g o d o m o s tw a —i p ró ż n o b iciem w piersi
g ło śn e m B o g a w niem o b u d z ić b ęd ziecie u siło ­
wali: nie b ęd zie g o w tem m iejscu, jeżeli n i e b y ­
ło g o —w sercach n a ro d u .
B u d o w a n o w ej św iątyni p rz y p a d a n a erę p o ­
czy n ająceg o się stulecia, n ib y b ra m a św iętości
d la serc, w n o w e życie w ch o d zący ch . N iechże
nią stanie się w rzeczyw istości. Bo chociaż czas
i w ieki tę tn e m serca lu d z k ie g o się m ierzą, m ilej,
g d y n o w e sło ń ce w sch o d z ą c e zam iaro m zacnym
przyśw ieci. N iechże im św ieci w istocie. N iech
każde serce bijące, w stę p u ją c w tę n o w ą b ra m ę
w ieku, w ten n o w y k o śció ł życia, u św ia d o m i so ­
b ie —n ie jakiś nad zw y czajn y p ro g ra m m o raln y
czy sp o łeczn y (gdyż p ro g ra m y w ted y d o p ie ro są
d o b re, g d y n a d o ro b k u m o raln y m , jak o rach unek,
się w esprą), lecz zw ykły, najzw yklejszy sp o só b
p o stę p o w a n ia ludzi uczciw ych —p o d łu g p ro g ra ­
m u n ig d y n ie z aw o d ząceg o lu d zk ieg o sum ienia.
N iech nie przeczy m u w czy n nościach życia n a j­
d ro b n ie js z y c h —po cząw szy o d ro zw arcia pow iek,
z chw ili na chw ilę, z g o d z in y na g o d zin ę, b ło ­
g o śc ią sp e łn io n e g o o b o w iązk u serce w y p ełn iając
19
i zd o b y w ając coraz w iększe zaso b y sił d o w y ­
trw a n ia i d o u św ia d o m ie ń coraz jaśniejszych. N iech
to n o w e sło ń ce w sch o d zące p rzy św ieca o d sa m e ­
g o zaran ia d n ia pracy, jak p rzy św ieca siew cy w
polu, ziarn o siejącem u —sam n a s a m —z B o g iem
i z przestrzenią, czule p ra c y o d śm iech n iętą. N iech,
jak śp iew sk o w ro ń czan y , dźw ięczy w tej p rz e ­
strzeni w ieść d o b ra —n a g ro d y , k tó ra n ie m inie,
plonu, k tó ry się w yzłoci.
N ie chodzi tu o żad en ideał życia, g d y ż on
su m ie n io m i u św ia d o m ie n io m w aszym m o że b yć
jeszcze daleki, g d y ż o n i w życiu n ig d y się nie
kończy, lecz o p o stę p o w a n ie , z g o d n e z ty m g ło ­
sem w aszym w ew n ętrzn y m , k tó ry d la w as j u ż
jest jasn y i zrozum iały, a k tó re m u przeczyć jest
cechą ludzi n iero zu m n y ch , g aszących w n o c cie­
m n ą latarn ię śró d cie m n e g o lasu, d la o d szu k an ia
d ro g i w łaściw ej.
Z p o d w arstw y zasn u w ająceg o dziś m ro k u ,
z przeczeń d łu g iej przeszłości w aszej p ow stałej,
tą d ro g ą z d n ia n a dzień w y b ły śn ie n o w e p o z n a ­
n ie celó w i o b o w iązk ó w , tw o rząc n ajw sp an ialszy
p ro g ra m , n a in sty n k cie n ajg łęb szy m szczęścia
lu d zk ie g o op arty , p ro g ra m n atch n io n y , bezw ied ny.
Lecz baczcie n a ten in sty n k t n ieo m y ln y , n a ten
g ło s w yroczny, n ie łącząc g o z zap ęd am i nizkiej
waszej chuci, i o d k o p u jc ie g o ocalając z g łęb in
duszy, jak o cala się człow ieka z c iem n y ch p ie ­
czar z a g łę b ia —n a głos, k tó ry jeszcze d o c h o d z i.
G d y ż zm ilknąć m oże.
20
P o w iecie mi: tru d n e w aru n k i bytu, tro sk a
o ch leb pow szed n i, nędza, n ie b u urągająca...
W iem , w iem ! Lecz d o w as zw racam się, n ajubożsi,
b o k o m u -ż cn o tą św iecić przystoi, jeżeli n ie w am ,
w ydziedziczonym , k tórzy niczem in n e m św iecić nie
zdołacie. D o w as zw racam się, w p o c ie czoła na
chleb p o w szed n i pracujący!
C zyście d o p ełn ili
w szystkich zo b o w iązań w zg lęd em życia p o d łu g
głosu, który w as d o g o d n o śc i n aw o łu je? C zyście
trw ali i w ytrw ali?... I czy n ie czujecie cu d o w n ej
zależności w lo sach m iędzy w aszą zasłu g ą i n a ­
gro d ą, k tó ra w as spotyka?... I czy m ożecie sar­
kać n a lo só w przeciw ień stw o , w y, źli życia p ła ­
tnicy, u b o g im lo so m w aszym w iększą część za­
płaty zatrzym ując?... S p ró b u jc ie rok, p ó ł roku,
m iesiąc choćby, żyć w trw ałej zasadzie ścisłego
z losem o b ra c h u n k u , n ic m u n ie o d ejm ując,
w niczem n ie u chybiając, siebie i su m ien ie w ła­
sne um iłow aw szy! S p ró b u jc ie —d la p ró b y , dla
żartu ch o ćb y w y trw an ia, a zobaczycie, czy ta c u ­
d o w n a zależność nie w yp łaci w am n ajh o jn iej,
nad p o d ziw w aszej zam ożności! I czy ta sp ra w a
chleba powszedniego, tak w ielce dziś w ażna, nie
stanie się d la w as p o d rzęd n ą, jako skutek należny
słuszniejszej znacznie przyczyny? I czy g o w am
zab rak n ie naów czas? I czy b la d e w id m o nędzy
zatrw oży w as sw em ju trem ?
C o? N ie czujecie te g o g ło su ? W ięc m oże
czujecie jeszcze, że bez te g o g ło su żyć n ie m o ­
żna, że w as ktoś o p u śc ił i że w y te g o byliście
21
przyczyną. P rzyłóżcie w ięc w szystkie siły, b y te ­
g o w z g a rd z o n e g o an io ła stróża, trad y cy ę i w sp o ­
m n ien ie dziecin n y ch lat w aszych, tę w iarę waszą
dziecięcą, p rzy w o łać zd alek a i z n ią n o w e życie
rozpocząć. N ie w stydźcie się, że ktoś o d w as
w g rz e c h u d o św iadczeńszy, że z m ro k ó w w ięcej
czerpie; dajcie się p ro w a d z ić tej sk ro m n ej, b o ­
w iem o n a w ja sn o ść p ro w ad zi. I trw ajcie.
P ow iecie: m rzonki, poezy e życia! Być m oże —
w k raju m y m cn o ty i o b o w iązek życia tak nizko
u p ad ły , że najzw yklejszy ich w yraz d o k rainy
n ied o ścig łej Poezyi należy, a zw ykła lu d zk a ucz­
ciw ość d o d ziw ó w Fantazyi nieziszczonej... Lecz
baczcie: b y ta w ielka fala w an d alizm u d ziejo w e­
go, k tó ra w w ieku b a rb a rz y ń sk im o d N aro d zen ia
C h ry stu sa d ziew iętn asty m zn aczną część je g o za­
lała, a k tó ra dzięki d u c h a ofierze tytanicznej
św iatłych ludzi w E u ro p ie ju ż nieco została o d ­
chyloną, nie stała się isto tn ie p o w tó rn y m p o to ­
pem d la n o w y ch w iek u zasiew ów , a g ło s p ro ro ­
czy w aszego s u m ie n ia —isto tn ie g ło se m w o łające­
g o na puszczy w aszego życia, n a k tó rą p o raz
d ru g i Z baw iciel w asz n ie zstąpi.
T o m a b y ć w aszym k ościołem , a każdy
dzień w y trw a n ia n o w ą cegiełką o fiarn ą d o jeg o
b u d o w y . T o m a b y ć w aszą szkołą, w aszą o św ia­
tą p raw d ziw ą, ośw iatą, w o b e c której —przy dzi­
siejszej p lą ta n in ie p o ję ć św iatłodaw czych, przy
dzisiejszej w iedzy bez n atch n ień , n au ce bez m i­
łości i p ro g ra m a c h bez B oga, —jako p reju dykat,
22
czekający dalszych u zasadnień, n ie w ah am się
położyć tych słó w nakazujących: N ie uczcie się,
lecz stawajcie się lepszym i.
W te d y je d y n ie to, co stan ie nazew nątrz, b ę ­
dzie g o d n y m w yrazem g o d n e j d u szy w aszej.
W chw ili, g d y to piszę, p rzed o k n am i m em i, b o w iem tę d y ta d ro g a Z asłu g i n aro d o w ej
w yp ad a, p rzeciąg a tysiące, dziesiątki tysięcy, -całe
m iasto, cały kraj, cały n aró d , cały niek o ń czący
się szn u r ludzki, karet, p o w o z ó w (m niejsza o nie)
i zw y k łeg o tłu m u pieszeg o —n a p o le m o k o to w ­
skie, n a św ięto uroczy ste w y ścig ó w k o n n y c h i
h azard u u m iło w an eg o .
J a k to ? p y tam . T o jest sp ołeczeństw o, które
B og u św iąty n ię b u d o w a ć zam ierza? T o sam o
społeczeństw o, k tó re tu, g w a łc ą c n ajp ro stsze za­
sad y ro zu m u , n ie p racy rąk sw o ich ufne, lecz
ślepej g ry u rą g o w isk u , sp ołeczeństw o, czyniące
sa k ram en tem sw y m p o tw o ra najw strętniejszej żą­
23
dzy, p o d ąży ć m a w blaski zorzy, sercam i w łasnem i skrzesane? T o sp o łeczeń stw o m a b y ć p o ­
w o łan e d o b u d o w y g m a c h u Z asłu g i n aro d o w ej?
Czy złoży ch o ć w setnej części tyle n a ofiarę
w św iętej sp raw ie o caleń życia, ile tu składa
w nikczem nej sp raw ie je g o zag ład y i ta m o w a ń ?
P o cóż m u d ru g a św iąty n ia i n o w a b ra m a w ie ­
ku, g d y d o tej w yrocznej d w a razy d o ro k u w ę ­
d ró w k ę tłu m n ą o d p ra w ia . G d y ż w ątpię, b y m kie­
d y w św iętej sp ra w ie ujrzał w iększą p ro cesy ę
n aro d u , niż ta, k tó ra teraz p rzed o k n am i m em i
przeciąga.
P y tacie się, zkąd w ziąć arty stę-arch itek ta,
który b y zad an iu szczytnem u p o d o łał. Jużci z
w ła sn e g o w aszego śro d o w isk a. Bo jak jest rz e­
czą p ew n ą, że n ik czem n e sp o łeczeń stw o n ie w y ­
d a d zieln eg o artysty, tak jest ró w n ie p ew n ą, że
artysta, jak k w iat róży polnej, z całeg o krzaka
c iern io w e g o społecznej Z asłu g i w y rasta i d o ca­
łości krzew u należy. Lecz zróbcie, b y p ra c a w a ­
sza b yła isto tn ie ciern io w y m krzakiem zasługi, tym
krzakiem róży polnej, o której B ó g n aw et na
g ru n c ie kam ien isty m najtro sk liw iej radzi; zróbcie,
b y w szystkie siły i p ę d y p rzyłożyły się d o p ię ­
k n e g o dzieła k w itnienia. P o zw ó lcie to so b ie w ytłom aczyć n a przykładzie. P rzy p u śćm y , że w k o ­
le ro d z in n e m m acie kogoś, d o w aszej ro d zin y n a ­
leżącego, człow ieka m ło d eg o , k o c h a n e g o , z odm ie n n e m n ieco o d w as u sp o so b ie n ie m , z z a d u ­
m ą d ziw n ą n a czole i sercem g o łę b ie m w p ie r­
si. C złow ieka, p e łn e g o d ziw n y ch p o ry w ó w i za
25
p ału św iętego, d la k tó re g o czujecie b ezw ied n y
szacunek. K ochacie g o też w szyscy: jest on Ben iam in k iem w aszej ro d zin y . P rzy p u śćm y , że ten
m ło d y człow iek p rzed sięb ierze jakąś czynność
życiow ą, jakiś zam iar, k tó ry —czujecie —w niesie
blask i słon eczn e w w asze o g n isk o , d u m ą ro d z in ­
n ą serca w asze w y p ełn i. Czy n ie b ędziecie m u
d o d aw ali otuch y ? C zy n ie otoczycie g o tą d z i­
w n ą atm o sferą w sp ó łczu cia i u p ra g n ie ń , k tó ra za­
m ia r c u d o tw ó rc z o ro zw ija p o d tc h n ie n ie sy m p a ­
ty i najczulszej?
I czy m u się zam iar w ted y n ie u d a? Czy
m oże się n ie udać, p o d trz y m y w a n y n apięciem
serc tylu? G d y b y m iał ru n ą ć sam w chw ilach
zw ątp ien ia i p ró b y , w y m u n ie pozw olicie. W y
to zro b icie z b io ro w ą p ra c ą d u c h a w aszego, aż
d o krzyku i w alki g o rącej nap iętą. I w szystko
p o d ty m tru d e m z b io ro w e g o n ap ięcia w yw iąże
się jak n ajsn ad n iej. Z a m ia r p o d łu g w zo ru p ra ­
g n ie ń n ajg łęb szy ch stanie się rzeczyw istością,
dzień ch w ały oznajm iając. I czy nie przyjm iecie
w te d y w szyscy u d ziału w u ro czy sto ści p o św ię ce ­
nia p lo n u , d o k tó re g o d u c h a przyłożyliście?
N ie sądźcie, b y te g o ro d zaju w sp ó łd ziałan ie
d u sz żyw ych b y ło m isty k ą życia u łu d n ą . Jest
o n o n ajg łęb szą je g o rzeczyw istością, ra c h u n k ie m
n ajp ew n iejszy m , najso lid n iejszy m , g d y ż dotyczy
rzeczy najsolidniejszej: duszy ludzkiej. Z nacie-ż
p ra w a w zro stu i k w itn ie n ia krzew u róży polnej?
W iecie, p o d jakiem i w p ły w a m i w y rasta i ile
26
tch n ie ń p o w ie trz n y c h po trzeb a, b y z iarn o się
w szczepiło? I d la czego w tem , a n ie w in n em
m iejscu, w szczepia się n a jp len n iej? I czy n ie za­
stosujecie te g o p ra w a d o rzeczyw istości sto k ro ć
rozum niejszej, —d o d u szy ludzkiej, k tó ra kw iaty
sw oje p o d tc h n ie n ia n iew id zialn y ch sym patyj lu ­
dzkich w y p ro w ad za, n iem i stale żyzniona? Bo
g le b a d u ch a, jak g le b a rolna, w y m a g a sw oich
w zruszeń i użyznień —i n ie tylko o d p racy sa m o ­
istnej k rzew iąceg o zależy, lecz ró w n ież o d w sp ó ł­
działan ia ży w io łó w przyjaznych, k tó re ją o tacza­
ją, a k tó rem i są ludzkie sym patye.
Z p racy zb io ro w ej d u c h a w aszego, z cnót
i p ra g n ie ń w aszych, z sym patyj i u m iło w ań , ze
w zruszeń i utęsk n ień , z p raw o ści i u m o cn ień , w
kole szerszeni jed n ej ro d z in y ludzkiej, w yśw ięci
się ta g le b a cu d o w n a, któ ra w jed n ej piersi p o ­
w o ła n e g o stu listn ym k w iatem w y b ły śn ie. I w te ­
dy tylko kościół, k tó ry stan ie n a zew nątrz, jako
o d b ic ie rzeczyw istości k ościoła duszy w aszej, b ę ­
dzie św iątynią, B o g a g o d n ą , i dziełem sztuki
p raw d ziw em .
M ó w ią m i doo k o ła: Jakże za g ro sz tak m a ­
ły m o żn a p o b u d o w a ć w sp a n ia łą św iątynię, d o ­
k u m e n t sztuki p raw d ziw y ? D arujcie, lecz w tem
tkw i b łą d n ajg ru b sz y n a jg ru b sz e g o życia p o g a ń ­
stwa, p ra w d z iw y d o k u m e n t m ało d u szn o ści i n ie ­
zro zu m ien ia w arto ści dzieł n iem ijającej.
Bo oto: za d ziesięćk ro ć m niejszą su m ę m o ­
żna p o b u d o w a ć dzieło sztuki, sto k ro ć przew yższa­
jące w szystko, co dotychczas istnieje, jeżeli ch o ­
dzi o istotę p ra g n ie ń i d u c h a b ezw zg lęd n ego,
k tó re g o n aw et B óg d o b ry o d w as n ie w ym aga...
Lecz w y m ag a, byście ro zrządzając su m ą w ię­
kszą, sum ą, całkiem B o g u w ystarczającą, z ro z u ­
m ieli, że nie o d te g o dzieło p o czy n ać należy i
nie na tem o so b liw o ść je g o g ru n to w a ć , lecz n a
p ro m ie n n e j d u c h a okazałości, k tó ra glinę, p ro ch
i kam ień ziem i w yrazem sw oim rozjaśni i suciej
o d sk a rb ó w ziem i w blaski w yposaży.
M ało w am trzykroć, d o d a jc ie m ilion —najpraw szych, najżyczliw szych, n ajlotniejszych tch nień
serca g o rą c e g o —i w ierzcie, w ięcej zaw ażą o n e w
b u d o w ie i piękniej ją o z d o b ią nie tylko o d m a r­
m u ró w i g ra n itu w ieczystego, lecz n aw et o d sztab
złota m asy w n y ch , z któ ry ch b y ście ten kościół
b u d o w ali.
B ow iem zap ał ludzki tyleż waży, co sztuki
złota m asyw ne, —c h o ć jest w iększą o d n ie g o rze­
czyw istością.
W reszcie —o stylu now ej św iątyni. N a tu ra l­
n ie —p o w ie c ie —g otycki, jako n ajb ard ziej o d p o ­
w iad ający w aszem u g u sto w i: styl taki w zniosły,
strzelisty, d o n ie b a p ro sto trafiający... N a tu ra ln ie —
p o w iem —n ie g otycki, jako zu p ełn ie n ie o d p o w ia ­
dający istocie w aszej duszy, jeżeli w o g ó le o fo r­
m ie p rzed d u c h a u św ięcen iem ro z p ra w ia ć się g o ­
dzi. K ażdy styl jest d o b ry , jeżeli jest szczerym
w yrazem d u szy artysty, streszczającej w sobie
u sp o so b ie n ia n ajlepsze całości n a ro d u , a naw et
je w przyszłość p rześcig ająceg o . I każdy du ch
g o rą c y fo rm ę słu szn ą o d n ajd zie, b e z w ie d n ie w nią
się w lew ając i sam ją tw o rząc w łaściw ie. Lecz —
najm n iej dzisiaj go ty ck i. Styl g o ty ck i zrodziła
su ro w a asceza życia, m ro czn a i n ie u w z g lę d n iająca, ta p ie rw o tn o ść g ro ź n a jeszcze duszy chrześci­
jańskiej, k tó ra w ufności Bożej ro z p ły n ą ć się nie
m o g ła i tym w ytry sk iem d u c h a p o przez m roki
29
żyw io łu obciążająceg o , jak o tryum f, b o lesn y n ie­
co, w n ie b o w ystrzeliła. W tem zaran iu b y ł on
szczerym w y razem duszy, był p o trz e b ą duszy —
i dla te g o został d o k u m e n te m życia. P ó ź n ie j­
sze je g o o d m ia n y b y ły m niej lu b w ięcej afektow an em św iad ectw em duszy, k tó ra g ru n t sw ój
p ie rw o tn y utraciła. I dziw o, że d o dziś jeszcze
k ołace się n iew olniczo. Bo d u c h ludzki, przez
w ieki idący, b a rw ę sw o ję o d m ie n ia i ro zcień ­
cza — i jakże d alece o d tych w zo ró w dziś rozb łękitniony! Jakiż w ięc te d y styl n a jo d p o w ie ­
d niejszy d la w aszej św iąty n i?
Pozw ólcie, że
zam iast m ó w ić o stylu, w skażę w am tę istotę
duszy, k tó ra b ęd zie d o m in u ją c ą n a rozłogach
p rzyszłego w ieku, a k tó rą św iątynia, jak o d o ­
k u m e n t czasu, streszczać w so b ie p o w in n a.
Bo chociaż w a m dziś sk ru c h a o fiarn a przystoi
jedynie, artysta, w przestrzeń czasu m ierzący, w i­
nien b ęd zie z n a m io n a przyszłe p rzeczuć cu d o tw ó rczo i niem i życie w yprzedzić. W in n a w ięc
być w asza św iąty n ia lekką, jak lekką jest m yśl
pro m ien ista, ufnie w B o g u zestrzelona; w in n a być
ja sn ą i czystą, jak ja sn y m jest d u c h ludzki,
z p ro c h ó w ziem i odm yty; w yzw o lo n ą, jak w y ­
zw o lo n ą jest m o d litw a, n ajbliższa słonecznych
ok ręg ó w ; w in n a m ieć w y raz dzięk czy n ien ia i
tkliw ości zarannej, jak oko zach w y co n e, w tęczę
n ie b io s patrzące. W in n a rozłożyć się n a d ziem ią,
czysta i nieskazitelna —n a tle b łęk itu przyszłego
w ieku, w szystko n ie b o ku so b ie przychylając.
30
W in n a b y ć cała, jak czysta dusza ludzka, k tóra
stanie się n ajtrw alszą rzeczyw istością, n ajisto tn iej­
szym w yrazem p rzyszłego w ieku, jak serce do
ziem i należące, b y ło w yrazem ro m a n ty k i p rze ­
szłego. W in n a być, jak e w a n g e lia czysta i p rze­
z ro c z a —p rzyszłego w iek u ewangelicznego, wieku
dobrej w ieści narodów. W in n a m ieć to ro zrze­
w n ien ie c u d o w n e i to zam arzen ie p ro m ie n n e,
k tóre u czu w a d u c h p o sk o łatan iach życia, w p o r ­
cie B oga n ajw dzięczniej jaśniejący. W in n a b y ć
tem w św ietle m yśli chrześcijańskiej, czem b y ła
św iąty n ia g re c k a w św ietle m yśli p o g ań sk iej,
tym sam ym sp o k o je m i ró w n o w a g ą , je n o —n ie
d u c h a i ciała w po ło w ie, lecz d u c h a sam ego,
n ad ciałem k ró lew sk o w y n iesio n eg o , —ró w n o w a ­
g ą sło n eczn ą i sp o k o jn ą, całkiem d o n ie b a n a le ­
żącą. W in n a m ieć w reszcie sw o je u śm ie c h y p ro ­
m ie n n e —d u ch a, b ez p rężeń —d ziecięco n a d cia­
łem try u m fu jąceg o .
P o za tem —b y ło b y rzeczą p o żad an ą, b y
z tych m o ty w ó w w w iek u przyszłym , ta k w ielce
d la sztuki i życia ob iecu jący m , w y p ły n ą ł sa m o ­
istny styl p olski —słow iański, k tó re g o n ie m a d o ­
ty c h c z a s—i k tó ry n a tw ó rc ę sw e g o oczekuje.
S łoneczn y g e n iu sz słow iański, n ajb ard ziej n a zie­
m i istotny, n ajb ard ziej i n ajg łęb iej życie stresz­
czający, n ajg łęb iej p ę d y życia w łaniający, choć
najpó źn iej je u jaw n iający , b ęd zie m iał tu m isyę
szczytną d o sp ełn ien ia. Już dziś z k iełk o w ań i
z a ro d k ó w w tym k ie ru n k u coś nie coś w różyć
31
m ożna; zaw iązek stylu zak o p iań sk ieg o , jakkolw iek
nie m oże b y ć p o d staw ą, ani n aw et m o ty w em
og ó ln ej m yśli p olskiej, jak o n a ro d u , d o sło n e­
cznych ro z ło g ó w n ależącego, św iadczy o g łę b o k o
ukrytej p o trz e b ie i in sty n k tach n o w e g o życia
tw órczeg o . W esp rzeć g o też całą d u szą należy.
Reszta o d w as zależy, g d y ż sztuki przy szło­
ści n a cn o tach w a rstw n a ro d o w y c h o p ie ra ć się
będą.
O to są o b o w iązk i n a ro d u , k tó rem i w in n o się
kiero w ać każde serce chrześcijańskie, b u d u jące
w sw ym k raju św iątynię.
B u d u jcie w ięc, u w zg lęd n iw szy szczytne p o ­
jęcie b u d o w a n ia w n ajisto tn iejszem i w najrozleglejszem je g o znaczeniu. B udujcie, b u d u ją c się
pierw ej sam i, g d y ż bez te g o b u d o w a w szelka na
zew n ątrz b ę d z ie —jak o p lew a pusta, n ico ść zam y­
kająca, d la której n ie b ęd zie m iejsca w śpichlerzu W ie lk ie g o L o só w Z arząd cy . I baczcie, by
tw arz p ro m ie n n a C h ry stu sa, w im ię k tó re g o b u ­
32
dujecie, i d la k tó re g o w szelka sztuka p ię k n a jest
m iłą, g d y n a g łę b i d u c h o w e j i cn o tach n a ro d u
się w sp iera, n ie o d w ró c iła się ze sm u tk iem od
m u ró w n o w ej św iątyni, b y k o śció ł w asz n ow y
nie stał się —nie, jak o się należy, k ościołem od
u św ię c o n e g o sw ego: castellum , jak o tw ie rd z y ży­
cia i o c h ro n y o d c h m u r g ro źn y ch , n a d życiem
przeciąg ający ch , lecz k ościołem o d p o śle d n ie jsz e­
g o sto k ro ć łożyska: kości ludzkich, k tó re w szędy
p o d ziem ią szeroko ro zrzu co n e, a o któ rych
przyszłe czasy p o w ie d z ie ć b y m usiały, że w raz
z n iem i i d u c h czeladzi C h ry stu so w ej został
o k ru tn ie p o g rz e b a n y .
K O N IE C .
D ru k o w a n o w d r u k a r n i W . D U N IN A i S -k i.
S k ła d a ł W . W IŚ N IE W S K I.
D ru k o w a ł n a m a s z y n ie A . T A T A R O W S K I .
•' .
v.'-
i
'; '"
.
.
> - V " ; :v '>'*-;■■■
'<
'
-s
., ,
•
'J
s.
" \
'
:t
\
; ^ v -.t . :^v
. r ....n
-f
\
..
i>%
M ;- :
. i-p
r>
t
1
,
■’
■
•
,
: ■ 'sć>- ■
".)■
'
.
.
.
.
I
.
.
"
V'■ ‘'-I
•>
- : v/'f ',>
/?■&
‘
< r. ■
•
s
•
! Pj
• .
‘r i A ;■*■
.
■ v
-:.
'■
VL*.'■
■
J-J
' •*
S- S Ą
‘ ,• ^
J j
i,
'
. . .
r -
, -
'
■,■
;
■ ■
'1
'
t
v
\
5
v
\
i
'
:■ .
•
~
'
y ł , ‘U v !
'';
..
V'
7 'v ?
Jv ' v
^
;
jftj S
* i
■
1
j fl ,
...
.;,
m
. '*
.
\
' ‘J l o
■ ,
:'h. ;--V
śi
'
,
^
n
?t I
....................
,
,
>•
.
.
. - . '■
-V (
.
.
:’
.•''-'.■
:;,;
■■i_
r
‘ ?
,
.. - A . :':■
;.•% , ’
’
v':'-t'
« - ■V-.: ■
'• ' .' :., ■':= ■- i". . !: i ?:;»' '.-A
■
Biblioteka Śląska w Katowicach
Id: 0030000287116

Podobne dokumenty