W drodze do domu… - II Liceum Ogólnokształcące im. Marii

Transkrypt

W drodze do domu… - II Liceum Ogólnokształcące im. Marii
Anna Kowalska
II Liceum Ogólnokształcące w Zamościu
„W drodze do domu…”
Listopad 1941-wrzesień 1943r. To najtrudniejsze trzy lata II wojny
światowej. To dni przepełnione krwią, łzami matek, rozłąką z bliskimi
i cierpieniem. Dla wielu tamte czasy stanowiły wręcz „apokalipsę
spełnioną”. Dla rodziny Kowalskich mieszkającej we wsi Janówka pod
Zamościem, a szczególnie dla małej Marysi, te trzy lata szczególnie boleśnie
utkwiły w pamięci. Życie dla Marysi okazało się nadzwyczaj okrutne,
zabierając jej wszystko, co ma. Dom, dzieciństwo, tożsamość…
Marysia…
Maria Kowalska, a później Marylka… W czasie wysiedlenia swojej
miejscowości miała zaledwie 4 latka. Razem z matką, ojcem i trójką rodzeństwa
wiedli spokojne, wiejskie życie. Choć lata II wojny światowej były czasem
zniewolenia, nie można było narzekać. Marysia niewiele pamięta z tego dnia.
„Byłam jeszcze mała, najmłodsza spośród rodzeństwa. Nie wiedziałam, co się
dzieje. W zimną, ciemną noc Janek obudził mnie i zabrał z ciepłego łóżka. Nie
wiedziałam tylko po co… Ubrał mnie i zaniósł do kuchni. Byli tam wszyscy.
Jadzia, Maniek, tata i mama. Mamusia, która strasznie płakała i krzyczała.
Przytulała się do taty, który próbował ją jakoś uspokoić, choć daremnie…
W pewnym momencie drzwi otworzył jakiś pan z karabinem w ręku i psami.
Zaczął krzyczeć. Przestraszyłam się i z płaczem rzuciłam do tata na ręce”.
Był to ostatni raz, kiedy mogła przytulić się do niego. „Mama zabrała mnie
i moje rodzeństwo. A tata? Dlaczego z nami nie zostanie? Gdzie on idzie?
Przecież jest tak zimno i ciemno…” Matka miała oczy zapuchnięte od płaczu.
Wzięła dziewczynkę na ręce i mocno przytuliła. Zaczęło się robić jasno. Znów
przyszedł jakiś nieznajomy pan i zabrał ją… Małą, bezbronną dziewczynkę.
„Nigdy nie zapomnę tego wielkiego strachu. Nie zapomnę tego przeraźliwego
uczucia, że już nigdy nie wrócę do domu…
Nie
wiedziałam,
co
teraz
ze
mną
będzie?
Co
dalej…?”
Kiedy nastał dzień, była już w innym miejscu. Mnóstwo ludzi, trąbiące duże
samochody, matki z płaczącymi dziećmi trzymające w ręku walizki. Przed
1
wagonem stała jakaś nieznajoma kobieta i wysoki mężczyzna. Uśmiechali się,
coś mówili. Pan z karabinem, który zabrał dziewczynkę z domu, przedstawił jej
obce osoby - twoja nowa mama Zosia i tata Zdzisław Bissingerowie. „ Ja już
mam mamę i tatę i chcę do domu!”. Kobieta wzięła Marysię na ręce i wszyscy
razem wsiedli do zatłoczonego i dusznego przedziału pociągu numer 16.
Marysia przez cały czas płakała. Krzyczała, że chce do domu, do mamy...
Marylka
Po kilku godzinach drogi byli już na miejscu. Innym miejscu, obcym dla
Marysi. Brakowało pasących się krów, ludzi pracujących na polu. Budynek, do
którego weszli był wyjątkowo wysoki, miał wiele okien. Za firanką widać było
ukrywającą się starszą panią. Kobieta z zainteresowaniem patrzyła na całą
sytuację. Na klatce słychać było głośne rozmowy współlokatorów i odbijający
się od szarych ścian głośny szloch Marysi… Drzwi do mieszkania otworzyła
nieznana dziewczynka – również Marysia.
„Kobieta, która przez całą drogę trzymała mnie na kolanach powiedziała, że to
mój nowy dom, a ta dziewczynka to moja starsza siostra Marysia. Nowy „tata”
powiedział, że od dziś jestem Marylka, nie Marysia…”. Znów się rozpłakała.
„Przecież ja już mam mamę, tatę, trójkę starszego rodzeństwa. Co tu się dzieje,
jaka Marylka, gdzie ja jestem i po co?”.
Zrozpaczona zasnęła. Mijały kolejne tygodnie, długie miesiące, lata…
Nadal mieszkała w tym wysokim budynku. Coraz częściej bawiła się ze
„starszą” siostrą. „Nie było już tak źle jak wcześniej. „Mama i tata” byli dla
mnie bardzo dobrzy” - mówiła. Traktowali ją jak prawdziwą córkę. Kupowali
zabawki, zabierali na spacery. Nie płakała już tak często, ale nadal bardzo
tęskniła za mamą, tatą, za Jadzią i chłopakami. Za kaflowym piecem, w którym
mama piekła kartofle, za krową i pysznym mlekiem, które piła każdego ranka.
Brakowało jej dawnego świata, choć Bissingerowie chcieli stworzyć małej
Marylce prawdziwą rodzinę… Tak mijał czas.
Pewnego dnia w lipcu 1943 roku „tata” wrócił z pracy. Radosny „kinął”
skafander w kąt i uroczyście oznajmił, że to koniec wojny! Zdezorientowana nie
wiedziała o jaką wojnę chodzi. Szczęśliwa „mama” Zosia przytuliła Marysię.
Powiedziała, że za kilka dni gdzieś pojadą. Nadszedł dzień wyprawy. Był to
piękny, sierpniowy dzień. Świeciło wręcz przypiekało. „Poszłyśmy na dworzec
kolejowy. Jakaś pani mówiła przez tubę, że pociąg Lublin-Zamość jest
opóźniony. Mimo że wiał „wiater”, było dość pogodnie, a na samą myśl
2
o wycieczce podekscytowana skakałam z radości. Pociąg podjechał na to samo
stanowisko, z którego w 1941 roku odebrali mnie nowi rodzice. Wszystko było
tak jak przed laty. Na peronie panował gwar, ludzie nosili pakunki ciążące na
ich spracowanych ramionach. Przed drzwiami pociągu numer 16 ustawiło się
mnóstwo ludzi. Każdy się przepychał, strasznie spieszył. Nie mogłam doczekać
się chwili, kiedy wreszcie wejdę do środka i spokojnie usiądę. Na przeciwko
mnie i „mamy ”siedziały trzy obce kobiety, choć jedna była do kogoś bardzo
podobna… Bardzo intensywnie mi się przyglądała. Siedziała wpatrzona we mnie
przez całą drogę. Wydawało mi się, że jest zdenerwowana. Szybkimi ruchami
przeplatała palce u dłoni, przegryzała wargi. W pewnym momencie krzyknęła:
Marysia?! (z ogromnym zastanowieniem) popatrzyłam jej wtedy prosto w oczy
i już wiedziałam… „Mamo, to ty?! Nagle rzuciłam się jej w ramiona. Jej oczy
znów, jak kilka lat temu, przepełnione były łzami”. Wysiadły z pociągu. Mama
oraz „mama” Zosia zaczęły rozmawiać. Mama Marysi wiele lat szukała
dziewczynki. Jeździła po całym świecie, pisała do ludzi. Wierzyła, że jej
najmłodsza córeczka wróci. Każdego wieczora kładła się z pytaniem: Gdzie
jest? Co robi? Czy jest jej ciepło? Czy ma gdzie spać, za co żyć? Nigdy nie
zwątpiła w powrót córeczki. Ze spokojem oczekiwała dnia, w którym razem
wrócą do domu.
„Mama powiedziała, że muszę jeszcze wrócić do tego dużego budynku, ale za
kilka dni zabierze mnie do domu.” Wróciłyśmy. Byłam taka podekscytowana.
Wszystko opowiedziałam Marysi. Spotkałam prawdziwą mamę i za kilka dni
wrócę do domu”! Marysia rozpłakała się. Płakała całą noc z powodu rozłąki ze
mną, a ja całą noc ze szczęścia i powrotu do domu”.
Historia się powtarza…
„Mama” Zosia, „tata” Zdzisław i Marysia przyprowadzili mnie na
dworzec. Tam już czekała mama z chłopakami i Jadzią. Nie było tylko taty...
Rzuciłam się mamie w ramiona. Marysia chciała już wrócić do swojego domu.
Płakała. Uściskałam ją i powiedziałam, że jeszcze się na pewno zobaczymy!
Podbiegłam do pani Zosi i pana Zdzisława, wyszeptałam na ucho:
„DZIĘKUJĘ”...
Razem z mamą i rodzeństwem wsiedli do pociągu. To był ten sam pociąg,
w którym jechała do dużego budynku, do innego świata. Siedziała na tym
samym miejscu. Przed oczami miała scenariusz z 1941 roku. Łzy mamy,
3
rozpacz, ból rozłąki i tęsknotę za prawdziwym domem. Weszli do domu. Nic się
nie zmieniło. Nadal w kącie stał piec i piekły się w nim kartofle. Wszystko było
tak jak kiedyś. Nie było tylko taty…
4