13 maja 2007 roku – Puchar Polski w MTB Maraton Murowana

Transkrypt

13 maja 2007 roku – Puchar Polski w MTB Maraton Murowana
13 maja 2007 roku – Puchar Polski w MTB Maraton Murowana Goślina
Kolejny start z cyklu Pucharu Polski w MTB Maratonie. Tym razem możemy trochę dłużej pospać bo bliżej no i
jedziemy autem więc sami sobie tempo narzucimy.
Pobudka przewidziana na 5:30. Wreszcie przestało padać! Tradycyjne kolarskie śniadanko... rowerek na dach, a
torba w bagażnik. Jadę po Radka i jego syna. Radek dzień wcześniej startował w II Leszczyńskim Maratonie na
Szosie w Lesznie i ukończył go w swej kat. wiek. na miejscu 10! GRATULACJE!!!☺ Później zabieram Martynę i
Mariusza. Martyna zadowolona bo to jej debiut po pechu w Karpaczu... Mario trochę zawiedziony. Nie ma to jak
osłabienie po chorobie. Nic przyjemnego. No ale za to dziś to on będzie robił za fotografa! 1,5 h jazdy i
jesteśmy na miejscu.
W porównaniu z Karpaczem o dziwo organizacja się poprawiła (chyba ktoś im nagadał, albo my tak wcześnie
przyjechaliśmy!). Policja kieruje nas na parking. Słoneczko przygrzewa – ładny dzionek w sam raz na ściganie!
Idziemy potwierdzić start, odebrać gadżety i spokojnie się przygotowujemy. Mario i Radziu strzelają fotki jedną
za drugą. Wiktor (syn Radka) zjadłby sobie pizze... Rowerki czyściutkie lśnią w słońcu gotowe do ubrudzenia.
Po Karpaczu zebrałem pierwsze punkty i awansowałem z 3 sektora do 2. Jeszcze kilka startów i będzie 1 sektor,
a wtedy... Zacznie się prawdziwe ściganie!
Start na rynku. Kolejne 1000 kolarzy czeka na sygnał startera. No i ruszyli! Trochę asfaltu tak „lajtowo na
rozgrzewkę” (pod 50 km/h) i rozciągnięcie stawki. Pierwsze przetasowania, grzeje ile pary w nogach by się
przepchać jak najbliżej czubu peletonu, a tu koniec – wjazd do Puszczy „Zielonki” ze swoją „Dziewiczą górą”
(143 m n.p.m.). Dystans Mega – 69 km i 758 m przewyższenia. Niby nie za wiele, ale jednak... No cóż sprzęt
już nie taki czysty, wcześniejsza burza pozostawiła po sobie ślad. Łapię się do ucieczki! Teren dość płaski w
porównaniu z Karpaczem, choć rozjechany piach i błoto utrudniają jazdę. Tempo b. mocne co chwila ktoś
odpada. Patrzę na średnią... no, no, chyba trochę za mocno jak na początek bo tu jeszcze kilkadziesiąt km, ale
nie odpuszczam! Jadę jak na cross cauntry, a nie maratonie. Może się to zemścić...
Mijam kolejnych zawodników, przeskakuję do następnej grupki. Nie chowam się długo w cieniu
aerodynamicznym tylko prę do przodu! Zaczynam widzieć tego pozytywne efekty – w oddali widać czub
peletonu! Myślę sobie mam ich! Krzyczę: „współpraca dajemy zmiany panowie!?” 2 h ostrej jazdy. Wszystko się
rwie mocne tempo i zmiany eliminują słabszych. Stawiam wszystko na jedna kartę i postanawiam odskoczyć
(jak się okazało to był błąd). Zamierzam dogonić liderów i trzymać się y przodu (prawdziwa ułańska szarża)!
Jadę sam. Słońce (temperatura), otwarty teren (wiatr), błoto i piach oraz mocne rwane tempo na początku
mnie zabiły... Słabnę z kilometra na kilometr, tempo spada, pojedynczy zawodnicy zaczynają, mnie
wyprzedzać. Staram się zabrać z nimi, ale jest mi coraz trudniej utrzymać wysoką prędkość. Mam mroczki w
oczach i szumi mi w uszach. No tak wypalenie – cukier... Hipoglikemia jak się patrzy (a tyle się o tym
naczytałem...)! Nogi jak z ołowiu nie chcą kręcić, zwalniam. Picie i jedzenie już nic nie pomaga. Do mety
jeszcze ok. 20 km bólu i walki ze zmęczeniem samym sobą i już niestety mniej z przeciwnikami. Jadę głownie
dzięki sile woli i zacięciu.
Miałem też pewien cel odnośnie tej trasy... Rewanż za ubiegły rok gdzie w wypadku skasowałem tu rower. Myśli
kołują mi si€ w głowie – nie poddam się! Ktoś 3-ma za mnie kciuki...!!!☺ Wreszcie miasto! Wrzucam twardy
bieg wstaje na pedały i resztkami sił wpadam na metę. Pierwsza myśl – dajcie mi wszyscy spokój, pić!!! Siadam
na trawię, pije, mam pustkę w głowie. Później człapie do bufetu (Radek przynosi mi ryż – podziękować
kolego!). Nie ma co jestem wykończony. Patrzę na talerz i nie mogę się ruszyć (cała dramaturgia tej sceny na
zdięciach). No cóż sam się o to postarałem... Człowiek uczy się na błędach. Wsuwam banana, popijam
Powerade. Jeszcze cos słodkiego – dochodz€ do siebie! Humorek wraca! Mario mówi: „mamy medal”, „Martyna
2”!!! GRATULACJE WILKIE!!!☺ Sprawdzam swoje wyniki: 86 OPEN i 39 w KAT.
Hmm... mogło być lepiej, ale w sumie i tak lepiej niż w Karpaczu! Szkoda, że organizm zawiódł bo była szansa
powalczyć. Tak to jest jak się zbyt ambicjonalnie coś traktuje. Trzeba mierzyć siły na zamiary... Jednak jest
pewna różnica między wygrywaniem, a przegrywaniem. Przegrana zawsze czegoś uczy! Przed nami kolejne
starty więc czas wyciągnąć wnioski i do boju! Można przegrać bitwę, ale nie od razu całą wojnę!☺ Myśląc o tym
czekamy na dekorację. Martyna na podium! BRAWO!!!☺ Teraz to już tylko do domciu. Rowerki na dach (ale
brudasy), my w auto i śmigamy...