Nr 6/2012 (grudzień)

Transkrypt

Nr 6/2012 (grudzień)
OGIEŃ KRZEPNIE, BLASK CIEMNIEJE
Nadchodzą Święta Bożego Narodzenia. Z tej okazji redakcja „Harmelu”
pragnie złożyć wszystkim najserdeczniejsze życzenia. Niech ten czas ubogaci nas
przede wszystkim duchowo. Otoczeni atmosferą rodzinnego ciepła i rozczuleni
uroczym Dzieciątkiem w żłóbku nie zapominajmy jednak, co tak naprawdę świętujemy. Współczesne utożsamianie Świąt
Bożego Narodzenia z czerwono-białym
krasnoludem wciskającym się przez komin, udającym św. Mikołaja, reniferami,
„Kevinem” i całym tym cyrkiem wynika
bowiem właśnie z takiego zapominania.
Sięgnijmy wgłąb historii: w pierwszych wiekach chrześcijaństwa Boże Narodzenie świętowano razem z hołdem mędrców ze wschodu oraz z Chrztem Jezusa
w Jordanie podczas święta Epifanii. Ostatecznie rozdzielono to święto na trzy różne, wciąż pozostające jednak bardzo blisko siebie w kalendarzu. Obecnie w powszechnej świadomości Epifania to po
prostu „Trzech Króli”, jednak samo słowo
pochodzi z greki i oznacza: ukazanie, obja-
wienie się. To właśnie bowiem objawienie
się Boga ludziom jest elementem wspólnym dla narodzin Jezusa, przybycia mędrców i Chrztu w Jordanie.
Zadumajmy się nad tym niezwykłym zjawiskiem: Bóg – stwórca świata
zawierającego tyle gwiazd, że mogłoby nie
starczyć stron w naszym miesięczniku, by
zapisać ich liczbę, ze Swej kosmicznej perspektywy zstępuje na Ziemię i staje się
jednym z ludzi, których sam stworzył,
a którzy wobec ogromu tego stworzenia
są niczym. I po co to robi? Żeby dać się
zamęczyć na jakimś narzędziu tortur.
Bóg ingeruje w historię stając się
jej częścią. Pokazuje, że pomimo wszystkich haniebnych wydarzeń: zbrodni, wojen, chce być tej historii częścią. Nie da się
tego wytłumaczyć inaczej jak tylko tym, że
Bóg kocha nas ponad wszystko i jest gotów wybaczyć nam każdy grzech.
Redaktor Naczelny
pwd. Michał Kozanecki HO
SŁOWO DUSZPASTERZA
Drogie Druhny i Druhowie !
Ziemię pokryła warstwa białego
śniegu - nadeszła zima. Kiedy mróz oczyszcza powietrze tak, że gwiazdy lśnią jeszcze
intensywniej, zwracamy swoje myśli ku
nadchodzącym Świętom Bożego Narodzenia. Które to już Święta w naszym życiu?
Każdy z nas dobrze to wie, ale przeżywamy je wciąż na nowo i każdego roku inaczej.
Dzisiejszy świat wciąż podk r e ś l a
" c z a r " ,
"niesamowitość",
"ciepło"
tego "rodzinnego" czasu
i oferuje coraz to nowe propozycje na ustrajanie domów, choinek, wystaw sklepowych. W tym całym hałasie przygotowań często gubi
się ciszę i pokój, oraz to, co
tak naprawdę jest najważniejsze. Bo przecież media nic
nie mówią o przyjściu Syna
Bożego, o ubogim żłobie, tylko wciąż podają nowe propozycje zakupów. Stańmy jednak na chwilę w tej pogoni za
nie wiadomo czym i zwróćmy
twarz i myśli ku tajemnicy betlejemskiej
szopki. Oto z dala od zgiełku świata,
w samotnej nocy przychodzi na ziemię
Dziecię Jezus - nasz Zbawiciel. Nie pragnie
On fanfar i hołdów od możnych, bo otaczają Go Aniołowie, którzy wielbią Boga za
Jego nieskończoną miłość.
Tegoroczne obchody Bożego Narodzenia nie są pierwszymi w dziejach Kościoła, ale wciąż zdumiewa cud, jaki doko-
nał się przeszło dwa tysiące lat temu. Cud
ten trwa do dnia dzisiejszego i trwać będzie do końca świata, tylko my niejednokrotnie nie chcemy na niego zwrócić uwagi. Dzieje się tak dlatego, że przychodzi on
bardzo cicho - jak tamtej nocy w Betlejem.
Doniosła tajemnica odsłania się tym, którzy całkowicie i bezgranicznie zaufali. Maryja i Józef przyjęli Wolę Bożą, choć może
jej do końca nie rozumieli. Najwyższy obdarzył Ich największym skarbem, jakiego tylko mógł Im
udzielić. Tym też skarbem
nieprzerwanie obdarza każdego człowieka - daje Swego
Syna, by i dla nas stał się najbliższym Dziecięciem, byśmy
Go wzięli pod opiekę do naszych dusz. W nich właśnie
szuka On dzisiaj tego żłóbka,
gdzie mógłby się narodzić
i jaśnieć Swą chwałą. Chce
opromieniać nasze życie blaskiem Swej miłości i dzielić
z nami los wygnańców.
Oby
przychodzący
Chrystus ogrzał się w naszych
kochających sercach i zastał
ich drzwi otwarte - nie tylko
teraz, w czasie tych rodzinnych, pełnych
radości i przebaczenia Świąt, ale przez
całe nasze życie.
Tego Wam, Waszym rodzinom,
przyjaciołom i znajomym życzę
ks. Mikołaj
Kapelan Okręgu Wlkp. ZHR
O WRÓŻBITACH, EGIPSKIM BOGU ŚWIATŁA I ANIELE ŚMIERCI
6 stycznia obchodzimy uroczystość
Objawienia Pańskiego, potocznie zwaną
świętem Trzech Króli. Tego dnia dzieci na
Mszę idą chętnie, bo przynoszą z niej kredę i kadzidło. Przyznam, że ja do dzisiaj
czuję radość na myśl o tych „gadżetach”.
A przecież nie one są istotą święta...
Najpierw o Nowotestamentowych wróżbitach, którzy mają swoje święto
Nasze święto Trzech Króli równie
dobrze mogłoby być świętem wróżbitów.
Ewangelia podaje, iż „przyszli magowie ze
wschodu i złożyli trzy dary”. Po pierwsze,
nie mamy pojęcia czy magów było trzech,
czy dwóch czy dziesięciu, bo to wcale nie
musiało być tak, że każdy gość przynosił
jeden prezent. Jest teoria, że magów było
czterech: Chińczyk, Amerykanin, Azjata i
czwarty Murzyn – rezerwowy. Po drugie,
mag w I wieku to był taki wróżbita, co patrzył w niebo i wierzył, że gwiazdy odwzorowują to, co dzieje się na ziemi. I co się
stało? Wróżbici zauważyli coś dziwnego w
gwiazdach, jakąś anomalię, za którą poszli
aż do... trzyosobowej rodziny, która z braku miejsca w gospodzie musiała zatrzymać
się na kilka dni w stajni. Mama, tata i niemowlę. I co zrobili? Nie posłuchali rozumu, tylko serca. Oddali Dzieciątku taki pokłon, jakiego nie składało się przed żadnym królem. Oni uwierzyli temu, co czuli –
narodził się Bóg.
Skąd więc teoria o trzech królach?
W VI w. mnich Cezary z Arles na podstawie starotestamentowego Psalmu 72, w
którym mowa o królach oddających Bogu
pokłon, wywnioskował, że mędrcy musieli
być władcami, natomiast na podstawie
Ewangelii według św. Mateusza i wymienionej tam liczby darów przyniesionych
Jezusowi (mirra, kadzidło i złoto) określił,
że mędrców było trzech. Również ze średniowiecza pochodzi pomysł, aby nazwać
magów imionami Kacper, Melchior i Baltazar.
Nie tylko wróżbici, ale jeszcze... egipski
bóg światła
6 stycznia wspominamy trzy biblijne wydarzenia: pokłon mędrców, chrzest
Jezusa oraz cud w Kanie Galilejskiej. Data
święta Epifanii związana była z wierzeniami staroegipskimi. 6 stycznia obchodzono
święto narodzenia boga światła. Wierzono, że nocą poprzedzającą święto, kiedy
rodził się nowy bóg, wody Nilu zamieniały
się w krew. I nie było to takie bezpodstawne, ponieważ początek stycznia to
pora deszczowa, podczas której czerwony
piasek mącił wody Nilu, dając im czerwonawy odcień. A czerwone wody Nilu posłużyły chrześcijanom do zastąpienia wierzeń pogańskich ukazaniem pierwszego
biblijnego cudu Jezusa w Kanie Galilejskiej, gdzie Chrystus wodę przemienił w
wino.
Anioł Śmierci i drzwi przypieczętowane
Błogosławieństwem Boga
Zwyczaj pisania znaków na
drzwiach jest bardzo stary – pochodzi
jeszcze ze starotestamentowej Księgi Wyjścia. Gdy przez Egipt przechodził Anioł
Śmierci, zabijając pierworodnych, czyli
najlepszych, ominął tylko te domy, które
oznaczone były krwią baranka. Odtąd
Żydzi znakowali wejścia do swoich namiotów, co miało oznaczać, iż Jahwe jest
wśród nich i będzie ich chronił.
Spójrzmy realnie i bez strachu na
świat w którym żyjemy – ten materialny i
ten duchowy. Po obu codziennie przechadza się Anioł Śmierci. Dlatego warto przypieczętować drzwi – naszych domów i
naszych serc. Drzwi naszego serca – jak
Izraelitów w Egipcie – ochroni Krew Baranka, którą dzięki kapłanom codziennie
możemy spożywać podczas Eucharystii
(dziękuję wszystkim kapłanom – dobrze,
ze jesteście!). Aby domowi stale towarzyszyło Boże Błogosławieństwo, kościół daje nam trzy litery: C + M + B. Św. Augustyn rozwijał te litery: Christus Multorum
Benefactor, czyli: "Chrystus dla wielu jest
dobroczyńcą". Starochrześcijańskie tłumaczenie brzmi: Christus Mansionem
Benedicat – Niech Chrystus błogosławi
temu mieszkaniu.
Niedawno wydana została książka „Błogosławieństwo ma moc” (o. Adam
Szustak OP, Karol Sobczyk, wyd. gloria24.
pl). „Książka opowiada o niezwykłej mocy
słów, które każdy z nas może codziennie
wypowiadać”. Bóg dał nam obietnicę, że
przez nasze słowa On sam będzie błogosławił, „bo wzywając Moje Imię nad nimi,
Ja osobiście będę im błogosławił”. Bóg
zawsze dotrzymuje danego słowa. Jeśli
napiszemy symbol Bożego Błogosławieństwa na drzwiach, z całą pewnością On
Osobiście będzie stał u progu błogosławiąc, a więc dobrze mówiąc. I to wystarczy, bo Jego słowo, ma moc sprawczą.
pwd. Magdalena Szymańska HR
ZACZAROWANY SKARBIEC – CZYLI TAJEMNICA ODPUSTÓW
Znany dziennikarz Szymon Hołownia powiedział kiedyś, że za zrozumienie
katolickiej nauki o odpustach powinno się
bez żadnych procedur przyznawać kościelne ordery. I chyba trzeba mu przyznać
rację. Co ciekawe, w historii nie było drugiego takiego tematu, który by wzbudzał
aż tyle zamieszania i kontrowersji
(wystarczy tylko pomyśleć o Lutrze i jego
kolegach). W związku z tym spróbujmy
trochę rozjaśnić ten mroczny dogmat naszego Kościoła. Mam nadzieję, że po przeczytaniu tego artykułu okaże się, że zamiast „kolejnego katolickiego zabobonu”
odkryjemy prawdę o „Bogu bogatym
w miłosierdzie”.
Co to jest odpust?
„Odpust jest to darowanie przed
Bogiem kary doczesnej za grzechy, zgładzonej już co do winy” (Paweł VI, Indulgentiarum doctrina). Oznacza to, że
grzech – największe przekleństwo człowieka – wywiera podwójny skutek. Po
pierwsze tworzy „przepaść między wami a
Bogiem” (Iz 59,2), czyli pozbawia nas życia
wiecznego. Jest to tzw. kara wieczna. Bóg
jednak za bardzo nas kocha, żeby pozwolił
nam tak po prostu pójść na wieczne potępienie. Posłał swojego Syna, Jezusa Chrystusa, który przez swoją śmierć na krzyżu
zgładził nasze grzechy! Od tego momentu
każdy chrześcijanin, który żałuje za swoje
grzechy, pragnie nawrócenia i prosi
o przebaczenie w sakramencie pojednania, otrzymuje odpuszczenie winy – dług
zostaje usunięty. Pozostaje jednak drugi
skutek grzechu, a mianowicie: kara doczesna. I tu pojawiają się schody…
Kary doczesne
Co to za ojciec, który choć przebacza swemu dziecku i tak musi go ukarać
klapsem? Czy to oznacza, że spowiedź nie
wystarcza i aby całkowicie złagodzić „Boży
gniew” trzeba wykonać jedną z praktyk
podanych przez Watykan? Trudno zatem
dziwić się oburzeniu, kiedy na dodatek,
aby otrzymać sto lat odpustu, wystarczyło
kiedyś kupić (!) kosmyk włosów Marii
Magdaleny…
Oczywiście, sprawa wygląda zupełnie inaczej! To, co Bóg uczynił dla nas,
przekracza najśmielsze oczekiwania. On
nie tylko dał nam dostęp do Nieba, ale
także daje nam możliwość oczyszczenia
się z tego błota, w które sami z wolnej
woli wdepnęliśmy. Innymi słowy, to nie
Bóg karze nas za grzechy, lecz my sami!
Znak drogowy mówi wyraźnie: zwolnij!
Skoro nie zwolniłeś, to nie dziw się, że
wleciałeś do rowu. I niestety, chociaż potem żałowałeś i zostało ci to przebaczone – tym jest właśnie spowiedź – to jednak twój samochód dalej jest zepsuty. Potrzeba interwencji mechanika – czyli potrzeba oczyścić się z tych wszystkich konsekwencji, z tego całego bałaganu i różnych nieuporządkowanych przywiązań,
które pojawiły się przez grzech. Po to są
właśnie odpusty. A skąd one się biorą?
Kościelny skarbiec
Może to niektórych zaskoczyć, ale
Kościół posiada swój skarbiec. Nie ma w
nim jednak złota ani innych tego rodzaju
bogactw. Cóż zatem tam jest? Otóż okazuje się, że wszyscy chrześcijanie są w Chrystusie ze sobą połączeni. Niektórzy z
nich „wytwarzają swoim życiem tyle światła, że wystarczyłoby go do oświetlenia i
ogrzania wielu innych”. I w tym skarbcu
jest zgromadzone właśnie to „światło”,
czyli wszelkie dobre uczynki, cierpienia,
modlitwy, ofiary, zadośćuczynienia dokonane w pierwszej kolejności przez samego
Chrystusa, przez Jego Matkę Maryję,
przez świętych w niebie, aż wreszcie przez
nas, pielgrzymujących jeszcze na ziemi.
Nauka o odpustach to nic innego, jak przypowieść o miłosiernym Ojcu, który nie
pozwala upaść na ziemię żadnemu, najdrobniejszemu nawet, dobru.
Aby brać, trzeba dać
Jednak aby można było korzystać z tego
skarbca, samemu trzeba coś do niego
wnieść. I stąd te różne warunki otrzymania odpustu, czyli: stan łaski uświęcającej
(należy wyrzec się wszelkiego przywiązania do grzechu i w razie konieczności przy-
stąpić do spowiedzi sakramentalnej),
przyjęcie Komunii świętej, modlitwa
w intencjach wyznaczonych przez papieża
(a nie w intencji samego papieża – z reguły wystarczy odmówić „Ojcze nasz”,
„Zdrowaś Maryjo” i „Wierzę w Boga”)
oraz spełnienie jakiegoś czynu (spis takich
praktyk można znaleźć m.in. na stronie:
www.duchprawdy.com/wykaz_odpustow.
pdf).
Dziś Kościół zna dwa rodzaje odpustów:
zupełny i cząstkowy. Każdy może przyjąć
odpust za siebie lub za osobę,
która szykuje się na spotkanie z Bogiem
w czyśćcu. Oni tego bardzo od nas
oczekują…
diakon Piotr Szymański
WYKAZ ODPUSTÓW ZUPEŁNYCH
Odpusty zupełne, które można uzyskać każdego dnia:
1. Za odprawienie adoracji Najświętszego Sakramentu przez pół godziny – natomiast za
samo tylko nawiedzenie Najświętszego Sakramentu odpust cząstkowy.
2. Za pobożne czytanie Pisma Św. przez pół godziny z należnym szacunkiem dla Słowa
Bożego i traktowanie tej czynności jako czytanie duchowe. Za każdorazowe czytanie
Pisma Św. pod tymi samymi warunkami, ale przez krótszy czas – odpust cząstkowy.
3. Za odmówienie cząstki Różańca (czyli pięciu dziesiątek) w kościele, w publicznej kaplicy, w rodzinie, w społeczności zakonnej, w stowarzyszeniu publicznym, przy czym
kolejne tajemnice należy rozważać bez przerwy i zachowaniem przyjętej kolejności
tajemnic.
Odpusty zupełne, które można uzyskać w oznaczonych dniach:
1. Za pobożne, publiczne odmówienie hymnu Veni Creator w dniu 1 stycznia i w uroczystość Zesłania Ducha Świętego (odpust cząstkowy za pobożne odmówienie tego
hymnu w inne dni).
2. Za publiczne odmówienie hymnu "Ciebie Boże wysławiamy" w ostatni dzień roku jako podziękowanie Panu Bogu za otrzymane łaski (za podziękowanie w inne dni – odpust cząstkowy).
3. Za przyjęcie z pobożnym usposobieniem błogosławieństwa papieskiego Urbi et Orbi
(nawet przez radio lub telewizję).
KTO UZYSKUJE ODPUST ZUPEŁNY, JEST W TAKIM STANIE, JAK ZARAZ PO CHRZCIE
ŚWIĘTYM. GDYBY UMARŁ, POSZEDŁBY WPROST DO NIEBA.
KTO CI POMOŻE? POMORZE!
czyli relacja z Konferencji Organizacji
Harcerek „Trzymaj kurs!”, która
odbyła się w Trójmieście w dniach
23-25.11.2012 roku.
Bez wątpienia konferencje instruktorskie należą do wydarzeń, na które czeka każda instruktorka. Dzieje się tak z najróżniejszych powodów. Może z tego
względu, że podczas takiego wyjazdu będzie dużo czasu na rozmowy z tymi dawno nie widzianymi? Albo z tego powodu,
iż otrzymujemy realne propozycje dla
nas – możemy być uczestniczkami? Nie
wykluczone, że dlatego, iż organizatorki
zawsze nas zaskakują – czekamy na niespodzianki! A może z powodu bardziej
przyziemnego: na konferencjach jest
zawsze dużo dobrych dań.
Tak czy inaczej, myślę, że konferencja na Pomorzu zaspokoiła wszystkie
te potrzeby – przede wszystkim w jej założeniach czaił się mały-wielki harc: Jak to
zrobić, aby w ciągu jednego weekendu
znaleźć się aż w trzech miastach? Nic
trudnego dla Trójmiasta i świetnej organizacji gospodyń!
Dlatego też zaczęłyśmy od Gdańska. Jego historyczne miejsca mogłyśmy
poznać poprzez grę opartą na zasadach
popularnej gry planszowej „Monopoly”,
a na spoczynek udałyśmy się w domowe
pielesze do gdańskich instruktorek – była
to okazja do rozmów i wymiany doświadczeń. Następnego dnia czekała nas pierwsza niespodzianka: rejs statkiem na historyczne Westerplatte, gdzie odbył się apel
rozpoczynający konferencję. Następnie
przejechałyśmy do Sopotu, aby na miejscu zacząć zajęcia, które odbywały się na
trzech poziomach: Konkret - skąd można
było wynieść coś dla siebie; Open Space gdzie można było wnieść swój głos; oraz
Inspiracje - gdzie można było wymienić
spojrzenia na różne tematy. Klamrą spinającą wszystkie zajęcia i warsztaty stanowiło zagadnienie kształcenia, rozumianego jako umiejętność przekazywania
doświadczeń. Wieczorem czekała nas kolejna niespodzianka - szantowisko
z udziałem prawdziwego Szantymena
(który okazał się twórcą tak dobrze znanych nam piosenek, jak: „To zuchy” czy „
Bieszczady”) oraz rywalizacja chorągwi
przygotowana przez Drużynę Naczelniczki
(z konkurencjami „morskimi” - np. rzucanie śledzia namiotowego do wiadra). Po
tak mocnych wrażeniach trudno było
pójść spać, dlatego wiele instruktorek
urzędowało jeszcze do późnych godzin
nocnych. Trzeci i ostatni dzień zaczęłyśmy
aktywnie, bo od nordic walkingu brzegiem morza pod czujnym okiem trenerek,
aby dojść (prawie!) do Gdyni i uczestniczyć we Mszy św. gdyńskiego środowiska.
Następnie przeszłyśmy na miejsce
apelowe do portu, gdzie na zakończenie
czekały nas najlepsze w Polsce pączki
z cukierni „Pączuś”. Tak pozytywnie
„nabodźcowane” mogłyśmy powrócić do
domów i śnić o kolejnej konferencji… już
za rok!
pwd. Natalia Pawlak
WILIJNE ZAGWOZDKI
czyli: czy znasz staropolskie
tradycje wigilijne
1. 24 grudnia nie można szyć i rąbać
drewna.
PRAWDA: Wierzono, że w wigilię Bożego
Narodzenia bliskich nawiedzają zmarli.
Tego dnia nie można było szyć, prząść,
spluwać na podłogę, a ostrych narzędzi
(jak nóż) należało używać z ostrożnością.
Trzeba było uważać, by nie obrazić i nie
skaleczyć duszy przodka. Przed zajęciem
miejsca przy stole dmuchano na krzesła
i ławy – by zdmuchnąć z niego gościa
z zaświatów. Dla zmarłych stawiano dodatkowe nakrycie przy stole.
2. W wigilię każdy każdemu chętnie pożycza czego mu zbywa.
FAŁSZ: Zachowanie w ciągu całego wigilijnego dnia miało rzutować na najbliższy
rok. Pożyczanie czegoś sąsiadom mogło
prowadzić nawet do utraty posiadanych
dóbr. Wstawano też wcześnie rano i kąpano się w strumieniach, by zapewnić sobie
zdrowie. Poranne połowy i polowania
miały przez cały rok przynosić powodzenie
myśliwym i rybakom.
3. Dekorowanie gałązek świerku zapoczątkowała moda na choinki.
FAŁSZ: Dekorowanie domów gałązkami „
wiecznie” zielonymi w Polsce występowało od dawna. Przybijano je na ścianach,
nad wejściem, a nawet na płotach. Gałązki
drzew iglastych oraz jemioła były ścinane
w wigilijny poranek. Najładniejsze zawieszano nad stołem i dekorowano: jabłkami – mającymi zapewnić zdrowie, urodę
i leczyć ból zębów; orzechami – również
przynoszącymi zdrowie, ale i powodzenie
w amorach; słomą i ziarnami – obfitość
w plonach; ozdobami wykonanymi
z opłatka – miłość, zgodę, ufność i wzajemną życzliwość domowników.
4. Snopki stawiano tylko w domostwach
chłopskich.
FAŁSZ: Snopki zboża (lnu, konopi, maku,
grochu, itd.) stawiano również na dworach szlacheckich i magnackich. Umiejscawiano je w rogach pomieszczenia, w którym ucztowano. Często też rozsypywano
słomę po całej izbie, kładziono sianko pod
obrus, na ławach, pod stołem, pleciono
z niego gwiazdy i zawieszano na ścianach.
Miało to zbliżyć biesiadników do betlejemskiej stajenki. Po wieczerzy wigilijnej
pleciono powrozy ze słomy i zawieszano
je na drzewkach owocowych, by zapewnić
urodzaj w kolejnym roku.
5. Przy stole powinna zasiąść parzysta
liczba osób.
PRAWDA: nieparzysta liczba osób wróżyła
śmierć jednemu z domowników. Można
było doprosić do stołu kogoś z służby, sąsiadów lub ludzi samotnych.
6. Opłatek jest tylko biały.
FAŁSZ: opłatek w innych kolorach dawany
był zwierzętom. W niektórych regionach
żółty podawano krowom, by dawały tłustsze mleko, a czerwony – koniom, by mniej
męczyły je pasożyty. Zielone opłatki dawano pozostałym zwierzętom gospodarskim
(w tym też ptactwu). Bydło kropiono również wodą święconą.
7. Tradycyjnie na stole wigilijnym powinno znajdować się dwanaście potraw –
tyle ilu było apostołów.
FAŁSZ: nieparzysta liczba potraw miała
zapewnić szczęście biesiadnikom. Na stołach chłopskich podawano zwyczajowo
5/7 potraw, 9 na dworach szlacheckich,
a 11 na magnackich. Często przygotowywano więcej dań, co miało przynieść syty
rok. Do stołu zasiadano wedle starszeństwa – zgodnie z kolejnością odchodzenia
ze świata. Nie wstawano póki wszyscy nie
zjedli. Nie odkładano również łyżki na stół
aż do końca wieczerzy.
8. Smażony karp jest typową potrawą
wigilijną.
FAŁSZ: wieczerza wigilijna zawsze była
postna. W wielu regionach przygotowywano posiłki tylko z tego, co urosło na polu i w sadzie – nie jedzono nawet ryb i produktów pochodzenia zwierzęcego
(Pogórze, na Spiszu, w Wielkopolsce). Pośród ryb spożywanych na wieczerzy wigilijnej, najczęściej wymienia się: szczupaka
z szafranem, śledzie w mące smażone na
oleju konopnym, karaski smażone w oleju
z kapustą, karaski w śmietanie, okonie,
liny, karpia na szaro, sandacze, pstrągi,
łososie i węgorze. W zamożniejszych domach podawano kilka zup i różne gatunki
ryb.
9. Po wieczerzy wigilijnej nie sprzątano.
PRAWDA: Pozostawiano resztki jedzenia
na stole na noc, by obecne w domu duchy
mogły się posilić. Często też rozsypywano
mąkę na ziemi i ławach, by nazajutrz rankiem odczytać z pozostawionych śladów
kto nawiedził domostwo.
10. Kwiat paproci kwitnie w noc wigilijną.
PRAWDA: W noc wigilijną miało dziać się
wiele niezwykłych rzeczy: kwitnięcie kwiatów pod śniegiem, rodzenie owoców
przez drzewa owocowe, przyklękanie bydła przy żłobie, wypowiadanie przez zwierzęta słów oraz proroctw dotyczących
przyszłości ich opiekunów. Woda w studniach stawała się miodem, a w potokach –
złotem. Pośród tych cudów kwitnąć miał
również kwiat paproci.
phm. Mateusz Mayer HR
POWSTANIE WIELKOPOLSKIE
czyli Wielkopolanie umieją wygrywać
Pod koniec grudnia będziemy obchodzili już po raz kolejny rocznicę wybuchu powstania wielkopolskiego. Dla poznaniaków to najważniejszy dzień w roku.
Blednie przy nim nawet czasami zbyt
przez nas marginalizowany 11 listopada,
przyćmiony u nas imieninami św. Marcina
i rogalami. Dzień niepodległości upamiętnia datę przekazania Piłsudskiemu władzy
wojskowej zaraz po jego powrocie z więzienia w Magdeburgu. Warto przypomnieć, że został zwolniony pod przysięgą,
że nie będzie dążył do odzyskania Wielkopolski. W ten sposób przekreślił nadzieje
Wielkopolan na pomoc w odzyskaniu niepodległości. Musieli poradzić sobie sami
i zabrali się do tego z niezwykłą starannością. Stworzono namiastki prawdziwej,
polskiej władzy, powstały liczne organizacje militarne, Polacy przejmowali kontrolę
w radach żołnierskich, popularnych w czasach rewolucji ogarniającej powoli Niemcy. Impuls do wybuchu powstania dało
przybycie Paderewskiego do Poznania.
Jego obecność wywołała wielki entuzjazm.
Antypolskie manifestacje nie przynosiły rezultatów, a nastroje patriotyczne
stopniowo rosły tak, że Niemcy za najlepsze rozwiązanie uznali użycie siły i otworzyli ogień z okien prezydium policji.
W walkach nie było widać niebezpiecznego chaosu i spontaniczności. Było to przede wszystkim zasługą sprawnego
kierownictwa zarówno politycznego jak i wojskowego. Rozproszone oddziały
powstańcze
zjednoczył
w armię wielkopolską Stanisław Taczak, przed powstaniem zaledwie kapitan. Później zastąpił go
„importowany” z Warszawy Dowbór-Muśnicki, niewygodny konkurent Piłsudskiego.
Wielkopolanie własnymi siłami wyzwolili swoją małą ojczyznę, a potem
obronili ją przed niemieckim kontratakiem. Najbardziej zasługuje na pochwałę
to, że byli w tej walce zgodni i zjednoczeni. Razem, ramię w ramię walczyli narodowcy, socjaliści i komuniści, mieszczanie,
robotnicy, rolnicy i ziemianie. Wszyscy
mieli wspólny cel i nie rozpatrywali zanadto różnych interpretacji wolnej ojczyzny.
Nie zwalczali się jak AL, AK i NSZ podczas
II wojny albo czerwoni i biali w powstaniu
styczniowym. Powstańcy byli zorganizowani, a w walce widzieli sens i realne
szanse na zwycięstwo. Daleko im było do
rozproszonych i zagubionych patroli powstania styczniowego. Właśnie te elementy, a właściwie ich sprzężenie zaowocowało jedynym w dziejach Polski zwycięskim powstaniem (może za wyjątkiem powstania, również wielkopolskiego, w 1806
roku). Jest to największy wyczyn militarny
Wielkopolan, których od średniowiecza
wojna rzadko dotykała.
U źródeł tego sukcesu nie leżały
bowiem przede wszystkim zdolności wojenne, ale długie lata
pokojowej
walki
z zaborcą, wcielania
w życie zasad pracy organicznej oraz poczucie
zgody w dążeniu do
wspólnego celu. Na rozliczenie się ze sobą nawzajem zawsze przyjdzie czas później (jak
chociażby obecnie ma to
miejsce).
27 grudnia pozostanie zawsze najważniejszą dla nas rocznicą,
początkiem współczesnego Poznania
i przynależności do Rzeczypospolitej Polskiej. Dla upamiętnienia wspólnej bohaterskiej walki naszych pradziadków, wujów, stryjów, dziadków i ojców niech będzie to dla nas także dzień zgody, o którą
tak trudno dzisiaj w naszym kraju. Niech
w Warszawie narodowcy biją się z lewakami, ale my pamiętajmy, że tylko odrzucenie wzajemnych nieporozumień pozwoliło, żebyśmy dzisiaj byli częścią wolnej Polski.
Stanisław Knapowski
PIRAMIDA „HARCU”
Na początek jedna opowieść
„O trzech starcach i biskupie” z tomiku
„Przyczynki” ks. Kazimierza Wójtowicza
CR.
„Lew Tołstoj opowiada, jak to
pewien biskup w czasie wizytacji spotkał
gdzieś na odległej wysepce trzech starców, o których wieść gminna niosła, że są
to święci mężowie. Święci, nie święci –
pomyślał sobie biskup – ale znają tylko
jedną dziwaczną modlitwę: Was jest
Trzech i nas jest trzech; zmiłujcie się nad
nami! Więc gorliwy pasterz zabrał się zaraz do nauczenia ich Modlitwy Pańskiej.
Poświęcił im nawet sporo czasu, stosował
różne chwyty pedagogiczne, ale Ojcze
nasz przelatywało jakoś przez siatkę pamięci staruszków.
Biskup w końcu musiał jechać dalej
(obowiązki wzywały), a ci trzej zostali na
wyspie. Gdy już statek odpływał od brzegu, wszyscy trzej nagle zaczęli za nim gonić, idąc po wodzie jak po lądzie. Biskup
oniemiał, całą świta zbladła z wrażenia,
kapitan zatrzymał statek. Wówczas usłyszano błagalne wołanie: - Biskupie zapomnieliśmy słów tej modlitwy, której nas
nauczyłeś, a która – jak mówiłeś – jest tak
bardzo ważna.
Następca apostoła zrozumiał, że
ci starcy mieli wielką wiarę. Nie bardzo
wiedział, jak zareagować na tę prośbę,
więc cały czerwony ze wstydu powiedział
tylko:
- Idźcie w pokoju i módlcie się
jak dotychczas; nie ja was powinienem
uczyć, ale wy mnie!”
Zastanawiałem się, czy rozpocząć,
czy zakończyć tą opowieścią. Zdecydowałem, że rozpocznę, bo ona określa, czym
będzie rubryka pod nazwą „Piramida harcu”. Rubryka niełatwa, traktująca o sprawach harcerskich. Jestem przekonany, że
stać nas na wymianę myśli o sprawach
ważnych.
„Piramida” wykorzystywana jest
w różnych porównaniach, wszyscy na
pewno zetknęliśmy się z piramidą żywieniową. Podobnie postrzegam elementy
harcerskiego ruchu – byliśmy i jesteśmy
organizacją o konkretnej, uporządkowanej strukturze, a występujące w niej zależności mają bezpośredni wpływ na jej
funkcjonowanie, na jej jakość.
Świat wokół nas dynamicznie się
zmienia, nie zawsze tak, jakbyśmy chcieli,
co więcej, ma na nas duży wpływ. Na nas,
to znaczy na naszą harcerską organizację,
na nasze środowiska i drużyny.
Moim zdaniem opowieść symbolizuje zjawisko, które coraz wyraźniej jest
u nas widoczne. U podstaw piramidy są
nasze gromady i drużyny, na czele których stoją wodzowie i drużynowi. Jest to
najliczniejsza grupa instruktorów. Cała
energia organizacji powinna być skierowana w ich kierunku, bo przecież naszym
podstawowym celem jest praca z dziećmi
i młodzieżą.
Co prawda w opowieści ważnym
elementem jest wiek bohaterów, jednak
dla nas nie jest to jedyne istotne kryterium oceny harcerskich relacji.
Dajemy się porywać obecnym
trendom, które opanowały świat. Ulegając technikom zarządzania i komunikowania, badań i sterowania, motywowania
i wreszcie ładowi zaczerpniętemu z bizne-
su, gubimy po drodze coś, co jest żywe,
autentyczne, może nawet trochę nieprzewidywalne.
Oczywiście rodzi się pytanie, czy
dziś możemy się różnić od otoczenia,
w tym co i jak robimy. Czy możemy ryzykować, że jako harcerki i harcerze przegramy z aktywną i agresywną, perfekcyjnie zestrojoną konkurencją. Czy musimy
wprowadzać coraz to bardziej skomplikowane mechanizmy kontroli i ingerencji
w pracę u podstaw.
Ponieważ jestem zwolennikiem
harcerstwa tradycyjnego, uważam, że
możemy zaryzykować. A biorąc pod uwagę wysiłek poprzednich pokoleń instruktorek i instruktorów, powinniśmy wręcz
ciągle wędrować „ryzykowną” ścieżką, by
zauważać naturalne i indywidualne potrzeby naszych harcerskich sióstr i braci
oraz wskazywać cele do zdobycia. Powinniśmy sobie wzajemnie ufać i się wspierać. Im ktoś wyższy posiada stopień czy
piastuje wyższą funkcję, tym bardziej służebną postawą powinien się charakteryzować. Powinniśmy najpierw wymagać
od siebie, a następnie od innych, zwłaszcza „podwładnych”. Przełożeni powinni
dążyć do rozwiązywania problemów,
wsparcia i pomocy tym, którzy tego potrzebują. Wszyscy w harcerstwie jesteśmy dobrowolnie i powinno ono być dla
nas działaniem, które przynosi radość
i satysfakcję.
Są to nierealne marzenia? Jeżeli
zastosujemy model proponowany przez
sir Baden Powella, czyli zachowamy ciągłość w wychowaniu następców, opartej
na prawdziwej przyjaźni i bezpośrednich
relacjach, to się uda. Jestem o tym głęboko przekonany.
Dziś nie jesteśmy w stanie zadać
wszystkich istotnych pytań, o odpowiedziach nie wspominając, ale zakończę
słowami Pierwszego Skauta, które zapewne oddają to, co wielu z nas w sercach
nosi.
„Dla zachęty kandydatów na
drużynowych chciałbym przede wszystkim usunąć zwykłe nieporozumienie, że
dobry drużynowy musi być jakimś godnym podziwu, wszystkowiedzącym bohaterem. Otóż ani trochę.
Trzeba być tylko chłopcem – mężczyzną,
to jest:
1. Trzeba mieć w sobie chłopięcego ducha, umieć przede wszystkim zająć od
pierwszej chwili odpowiednie stanowisko wobec swoich chłopców.
2. Trzeba rozumieć potrzeby, poglądy
i pragnienia różnych okresów chłopięcego życia.
3. Trzeba działać raczej na poszczególne
jednostki, niż na cały zespół zbiorowy.
4. Trzeba umieć wzbudzić ducha wspólnoty między swoimi chłopcami, aby
uzyskać jak najlepsze wyniki.
Zadanie domowe:
- konkurencja i współzawodnictwo mają
dobry, czy zły wpływ na rozwój naszych
środowisk?
- jaką powinny mieć formę?
- czym dysponujemy w tym obszarze?
Przemo Stawicki
O PICIU W DRUŻYNIE ROZWAŻANIA
Ilekroć w artykule mowa o podopiecznym, autorzy mają oczywiście na
myśli również podopieczną, ale podstawowym przedmiotem poniższej analizy był
umysł charakterystyczny dla chłopca.
Zbliżający się czas karnawału
i imprez sylwestrowych skłania nas do refleksji nad zagrożeniami i pułapkami,
w które mogą wpaść nasi podopieczni
w tym okresie. W kontekście harcerskiego
systemu wychowania i „stylu życia” jednym z podstawowych nasilających się
w tym przypadku niebezpieczeństw jest
spożycie alkoholu. Musimy postawić sobie
pytanie: jak postępować, kiedy okaże się,
że nasz wychowanek pije? Z czego wynika
ten problem i co jako instruktorzy możemy zrobić, by go rozwiązać?
Po pierwsze, warto uświadomić
sobie dlaczego właściwie my nie spożywamy alkoholu. Co skłania nas do podjęcia
takiego wyrzeczenia i jak możemy to zaszczepić podopiecznemu?
Najważniejszy wydaje się tutaj
aspekt moralno-etyczny. Przyrzekliśmy, że
mamy szczerą wolę być posłusznym prawu harcerskiemu. Jedyny kategoryczny
zakaz, jaki został sformułowany w dziesięciu punktach prawa harcerskiego dotyczy
palenia tytoniu i spożywania napojów alkoholowych. Jeden zakaz. Jeden zakaz
i mielibyśmy mieć problemy z jego przestrzeganiem? Jeśli możemy się w przypadku wyrzeczenia tak prostego posunąć do
złamania danej przysięgi, to dlaczego mielibyśmy dotrzymać raz danego słowa
w przypadkach mogących mieć daleko
poważniejsze konsekwencje? Jak w takim
przypadku wygląda nasza słowność, jaki
wizerunek samych siebie budujemy dla
innych? Jeśli z jakichkolwiek powodów
skłonni jesteśmy złamać bodaj pierwsze
wiążące się z budową naszej postawy
przyrzeczenie, jakie złożyliśmy do tej pory,
jeśli nie potrafimy zachować twardej postawy w zakresie sprawy tak priorytetowej, to jakiego zachowania możemy się
spodziewać po sobie w świetle kryzysów
religijnych, edukacyjnych, własnych przekonań? Jeśli wobec takich problemów nie
będziemy twardzi jak skała, nie tylko nie
przyczynimy się do wytworzenia lub
ochrony jakiegoś dobra, wartości, lecz nawet możemy spowodować pewne zniszczenia. A co właściwie wstrzymuje nas
przed łamaniem drobnych obietnic dnia
codziennego?.
Nieco mniej istotny, chociaż
oczywiście równie wart uwagi jest tu
aspekt zdrowotny. Nie od dziś wiadomo,
że alkohol – nie tylko w dużych ilościach –
ma właściwości destrukcyjne dla ludzkiego organizmu. Nie tylko łatwo może doprowadzić nasze ciała do ruiny, ale też
bardzo łatwo uzależnia. Często możemy
spotkać się z postulatami o zdrowotnych
właściwościach alkoholu – mówi się, że
lampka wina do posiłku nie zaszkodzi,
a wręcz uratuje nas przed zbyt wysokim
stężeniem i powstaniem złogów „złego”
cholesterolu LDL, a w konsekwencji może
nas ustrzec przed zawałem serca i miażdżycą. W rzeczywistości zaś, by osiągnąć
taki sam efekt, wystarczyłoby ograniczyć
spożycie produktów o wysokiej zawartości
cholesterolu LDL – tego typu argumentacja usprawiedliwia więc zwyczajną uciecz-
kę od niewielkiego wyrzeczenia w kierunku „małej przyjemności”, która w rzeczywistości może niezwykle łatwo przerodzić
się w poważny problem. „Mnie to nie grozi, mam silną wolę”? Człowieku, właśnie
dajesz dowód, że jest zupełnie inaczej!
A piąte Przykazanie? Nie zabijaj, również
samego siebie![1] A alkohol – w ilościach
spożywanych przez „no-przecież-jestemjuż-dorosłą” młodzież – może zabić.
Dość znaczącym powodem, dla
którego my, harcerze, powstrzymujemy
się od spożycia alkoholu, jest kultywowanie tradycji, które stoją u podstaw naszego ruchu. Korzystamy z wzorca, jaki stanowią dla nas założyciele “Eleusis”, ruchu,
który propagował programową abstynencję, a którego kadry miały niemały wpływ
na tworzenie pierwszych jednostek skautowych na terenie Rzeczpospolitej. Nie
robimy tego jednak bezkrytycznie, by uhonorować ideę. Z “Eleusis” łączy nas wspólny cel – budowa przyszłych elit naszego
kraju w oparciu o abstynencję i wychowanie w duchu patriotycznym
Mając treść powyższego wywodu
w pamięci, możemy przystąpić do dokładniejszej diagnozy problemu, który
„sprawiają” nasi podopieczni. Odszukanie
bezpośredniej przyczyny takiego zachwiania postawy jest niezwykle ważne, okazać
się bowiem może, że szukając prostego
powodu znajdziemy silne źródło zmian
o wiele poważniejszych, światopoglądowych. Jako instruktorzy musimy zadać sobie pytanie, dlaczego człowiek, w którego
zainwestowaliśmy (w domniemaniu) wiele
czasu i energii, złamał się. Ile w tym jego
słabości, a ile naszej winy czy zaniedbania? Może poświęcaliśmy mu za mało czasu, nie angażując go w życie drużyny? Jeśli
podopieczny czuje się wyobcowany we
własnej drużynie, to zwyczajnie nie będzie
identyfikował się z przesłankami, dla których „cała reszta” nie pije. Możliwe, że nie
prowadziliśmy życia drużyny w ogóle, robiliśmy coś nieprawidłowo lub przynajmniej nie tak dobrze, jak nasze możliwości
pozwalają? Warto zastanowić się, czy nie
popełniliśmy błędu kardynalnego: czy nie
pozwoliliśmy naszej jednostce „stać”
w miejscu. Jeśli drużyna nie działa lub
działa słabo, to oznacza, że zostawiamy
podopiecznego samemu sobie. Łatwo bowiem jest wyłamać się z zasad, które w
rzeczywistości nie funkcjonują – nie istnieje wszak grupa, która ich przestrzega. Może przestaliśmy być dla naszego podopiecznego partnerami, utraciliśmy cenny
autorytet?
Może pozbawiony przewodnika
zaczął adaptować się do wymagań i norm
respektowanych w innych środowiskach,
w których może realizować swoje młodzieńcze pasje, a których standardy wychowawcze często odbiegają od harcerskich? Młodzież szuka i często znajduje to,
czego wydaje jej się, że potrzebuje,
w miejscach, w których nie powinna.
Rozwiązanie problemu picia alkoholu będzie wymagało od nas zlikwidowania przyczyn. W przypadku wyobcowania
podopiecznego musimy jak najszybciej
uruchomić magnes, który wciągnie
„młodego” do działań drużyny. Zwiększmy
regularność zbiórek i akcji, stwórzmy atmosferę wytężonego „działania”. Zweryfikujmy atrakcyjność podejmowanych wyzwań z perspektywy problematycznego
harcerza. Nakierujmy je na pole, które
stanowi istotny fragment jego zainteresowań. Niech wykaże się swoimi umiejętno-
ściami i wiedzą! Niekiedy nasi podopieczni
robią poza drużyną rzeczy wspaniałe, ba,
spektakularne! Wykorzystajmy jego pasję.
Podobnie powinniśmy postępować, jeśli
nasza drużyna „stoi”. Regularność działań
jest ważna. Nie mniej istotna jest ich przydatność, która musi być dla starszych harcerzy, wędrowników widoczna. Może
warto zwiększyć skalę tego co robimy?
Wprowadźmy do podejmowanych zadań
przyciągający pierwiastek wyjątkowości,
elitarności. Innymi słowy – całą parą naprzód!
Osobny akapit autorzy chcieliby
poświęcić sytuacji, w której dojdziemy do
wniosku, że przyczyną złamania się jednego z podopiecznych jest zmiana jego priorytetów spowodowana upadkiem naszego
autorytetu. To bardzo ważka kwestia, rozwiązanie problemu wymaga bowiem krytycznego oglądu naszej osoby i podjęcia
próby odzyskania wpływu na jednostkę
poprzez zmianę samego siebie. Ja, instruktor, muszę być mistrzem w tym, co robię.
Nie ma miejsc na półśrodki i działania na
pół gwizdka. Jeśli w czymś jestem słaby,
muszę to natychmiast zmienić. Zainteresowania moich harcerzy powinny być moimi zainteresowaniami. Muszę wiedzieć co
lubią robić, co ich kręci i wykorzystywać to
w pracy z członkami drużyny, a to wymaga
poświęcenia uwagi ich hobby. Muszę stale
poszerzać swoje horyzonty uczyć się, myśleć, analizować i poprawiać.
I wreszcie – musisz porozmawiać
z naszym podopiecznym o problemie. Zadbaj o wyjątkowe okoliczności rozmowy,
której Ty przewodniczysz, ponieważ Ty
jesteś liderem. W rozmowie ukaż jasno
rangę przewinienia. Bądź opoką i mędrcem – zbudujesz swój autorytet, obrzędowo dając swojemu podopiecznemu zadanie. Jednocześnie pokażesz mu, że jesteś
jego kumplem, kimś, na kogo może zawsze liczyć, kto zawsze znajdzie rozwiązanie.
Kacper Kozanecki
i Wojciech “Gofer” Bielecki
Przypisy:
[1] Zabijanie samego siebie nie jest karane
przez prawo stanowione, ale musimy
zgodzić się, że życie ludzkie jest wartością wyższą, której przysługuje specjalna ochrona. A skoro tak, to ochrona ta przysługuje również Twojemu
życiu. Więc jeśli i Bóg, i państwo mówią Ci, żebyś go nie niszczył, to czy
mógłbyś, proszę, odłożyć butelkę,
o tak, a potem przestać robić głupoty
i usprawiedliwiać je tym, że to w końcu Twoje życie?
PRZYCZAJONY WRÓG?
W naszej pracy harcerskiej bardzo wiele uwagi przywiązujemy do ostatniego punktu Prawa Harcerskiego,
a przede wszystkim do części dotyczącej
picia alkoholu oraz palenia papierosów.
Tymczasem, jak wynika z samej systematyki, zamyka on Prawo Harcerskie, ustępując miejsca spisanym we wcześniejszych
punktach wskazaniom. Stanowi on więc
istotne, ale jednak uzupełnienie.
lować w ten sposób społeczeństwo. Propagowanie abstynencji, zwłaszcza wśród
młodych osób, miało więc swoje głębokie
uzasadnienie społeczne, które pozostaje
zresztą nadal aktualne. Było ono także
przejawem przenikliwości historycznej
oraz dobrej intuicji wychowawczej pierwszych instruktorów harcerskich. Stąd jej
ogromna wartość i trwanie w takiej postawie przez nas wszystkich.
Dziesiąty punkt Prawa Harcerskiego składa się z dwóch części, które
wydają się nie mieć ze sobą wiele wspólnego – najpierw mowa jest o czystości,
a dalej o powstrzymywaniu się od picia
alkoholu i palenia tytoniu. Aby znaleźć
przyczynę ich połączenia, konieczne jest
szersze spojrzenie, którym objąć należy
sens tego punktu, a jest nim wolność człowieka. Wolność, czyli bycie niezdeterminowanym przez czynniki zewnętrzne, które wpływać mogą na podejmowane przez
nas decyzje. Ograniczeniem naszej wolności zawsze jest nieuporządkowanie w sferze płciowości – stąd też postulat czystości – jak i każdy rodzaj nałogów i uzależnień – w tym te związane z piciem lub paleniem. Pomysł zupełnego odrzucenia alkoholu i tytoniu przez polskie harcerstwo,
które jest naszą specyfiką, wynikał z przekonania, że w Polsce – zarówno w chwili
powstawania ruchu harcerskiego, jak
i obecnie – konieczny jest wyraźny przykład, że możliwe jest życie piękne i radosne bez korzystania z jakichkolwiek używek. Okupanci, którzy zniewalali Polskę,
niezależnie od epoki zainteresowani byli
rozpijaniem Polaków, aby łatwiej kontro-
Ponieważ obszerność treści zawartej w ostatnim punkcie Prawa Harcerskiego nie pozwala na jego omówienie w
ramach krótkiej formy tego artykułu,
chciałbym pozostawić całe zagadnienie
czystości, a zasygnalizować kilka myśli dotyczących kwestii alkoholu. Jak napisałem
na początku, bardzo skupiamy się w pracy
drużyn na tym, aby abstynencja była ściśle
respektowana przez naszych harcerzy.
Warto zastanowić się, czy w tym propagowaniu umiemy wyraźnie przekazać jej
przyczyny, czy jedynie wskazujemy, że
„tak musi być”. Warto także dbać o to,
aby nie zatracić odpowiednich proporcji
i poprzez ogromne przywiązywanie uwagi
do tego jednego aspektu, nie wyrobić w
naszych wychowankach wrażenia, że jest
to najważniejszy element Prawa Harcerskiego, który jest kluczowy dla harcerzy
w całym systemie wychowawczym. Zawsze pytamy: „a jak u Ciebie z dziesiątym
punktem?” Tymczasem służba Bogu i Polsce, sumienność, braterstwo wydają się
zdecydowanie istotniejszymi wartościami.
Często jednak rozliczamy z niepicia alkoholu, a nie z nieterminowego wykonywania zadań lub z zachowań w ramach jed-
nego zastępu, które z braterstwem nie
mają nic wspólnego. Jak pisał św. Hieronim: „cóż to za cnota nie pić wina, a upijać
się gniewem i nienawiścią?” Wreszcie
trzecia refleksja – za mało rozmawia się
w naszym gronie o tym, jak na sens dziesiątego punktu patrzeć po zakończeniu
harcerskiej przygody. Oczywiste jest – bo
wynika to z całej metodyki harcerskiej – że
jedynie część osób wybierze drogę instruktorską, a większość przestanie być
członkami drużyn. Ideałem jest, aby osoby
te kończyły swoją drogę ze stopniem Harcerki lub Harcerza Rzeczpospolitej co
oznacza, że zostały w pełni uformowane
w ramach harcerskiego systemu wychowawczego. Czy jednak rozmawiamy
o tym, w jaki sposób mają oni odnaleźć się
w kwestii spożywania alkoholu po odejściu z drużyny? Uważam, że nie jest naczelnym celem harcerstwa obrzydzanie
alkoholu, wyrabianie przekonania, że jego
picie jest czymś moralnie nagannym, czy
też sugerowanie, że osoby niepijące są
lepsze od osób pijących. Uważam, że
istotniejsze jest uformowanie pewnej cnoty – umiarkowania – która pozwala na
zachowanie wolności. Jeżeli ktoś po zakończeniu swojej drogi harcerskiej pozostaje abstynentem, to jest to godne uznania i pochwały, a jeżeli zdecyduje się na
to, aby korzystać z alkoholu, to o skuteczności formacji harcerskiej będzie decydo-
wało to, czy będzie robił to mądrze. Jeżeli
więc nie będzie upijał się do nieprzytomności, tracił kontroli nad tym co robi, kim
jest i gdzie się znajduje, jego żona nie będzie musiała sprowadzać go do domu
z jakiegoś baru, a dzieci nie będą go widziały zataczającego się po mieszkaniu, to
również będzie to sukces harcerstwa. Brak
rozmowy na ten temat, a zatem brak
wskazywania na kulturę picia, może skutkować po zakończeniu drogi harcerskiej
niepohamowanym korzystaniem z alkoholu, co może przynieść tylko opłakane skutki. Czym innym jest też picie lampki wina
do obiadu, a czym innym picie wódki pod
sklepem. Warto podjąć więc wysiłek szerszego spojrzenia na tę kwestię, rozmawiania na ten temat z osobami, które posiadają najwyższe stopnie harcerskie. Oczywiście tak długo, jak jesteśmy harcerzami,
nie ma żadnej innej alternatywy poza zupełnym powstrzymywaniem się od spożywania alkoholu, co również musi być postawione jednoznacznie. Nie ma też miejsca na żadne furtki czy usprawiedliwienia.
Później jednak – po zakończeniu harcerskiej przygody – trzeba mieć na uwadze
sens tego punktu, tym bardziej, że na weselu w Kanie Galilejskiej Chrystus zamienił
wodę w wino i to w sporych ilościach.
phm. Artur Piwowarczyk
UWAGA!!!
Jeśli chcesz otrzymać brakujące numery HARMELU lub brakujące odcinki
„Gier skautowych”, prosimy o kontakt za pośrednictwem:
www.harmel.zhr.pl lub [email protected]
HOBBIT CHRZEŚCIJAŃSKI
Narodził się on pewnego dnia w
głowie angielskiego profesora. Stało się
to niespodziewanie - nigdy wcześniej
Tolkien nie zetknął się z takim słowem (a
jako filolog słyszał ich wiele w wielu językach) i od tej pory rozpoczęło się jego
odkrywanie, kim jest hobbit.
Książka z założenia powstała dla
dzieci. Dużo później uznał, że użycie dziecięcego języka i wprowadzenie bohaterów
o infantylnych zachowaniach było błędem.
Spowodowało to niezadowolenie inteligentnych dzieci czytających „Hobbita” i żal
Tolkiena do samego siebie. „«Hobbit» nie
był przecież tak prosty, jak się wydawało
i został raczej przypadkiem wyrwany ze
świata, w którym już istniał”, pisał, gdyż
z biegiem czasu uświadomił sobie, że pozostałe dzieje Śródziemia zawierają w sobie coś z mitologii; że komiczna opowiastka o roztrzepanych krasnoludach była jedynie wstępem do eposu o wartościach
moralnych.
Tolkien zaczął pisać ciąg dalszy
„Hobbita” (przez dłuższy czas tylko w taki
sposób określał „Władcę Pierścieni”) za
namową wydawcy i czytelników, którzy
nie mogli się doczekać kolejnych przygód
w nowo poznanym świecie, chcieli dowiedzieć się jeszcze więcej o hobbitach, Gandalfie i Czarnoksiężniku. Jako że czytelnicy
rośli i klimat nowej opowieści mógł być
poważniejszy, znajdujemy w niej znacznie
rozwinięty wątek Czarnoksiężnika
(Saurona), a sam pisarz tworząc zastanawiał się nad każdym słowem, gdyż tu akcja
miała posiadać większe znaczenie.
Aby zrozumieć, że historie opowiedziane przez Tolkiena są w pełni chrześcijańskie, musimy cofnąć się do początków
Śródziemia. W „Silmarilionie”, opisującym
szczegółowo dzieje sprzed czasów
„Hobbita”, na samym początku czytamy
opis stworzenia świata. Jest on niezwykle
podobny do tego, który znamy z Księgi
Rodzaju. Stworzenie świata Ardy dokonuje
się w chwili wypowiedzenia przez jedynego Boga, Eru Ilúvatara słów „Eä! Niech się
stanie!” (podobnie jak w Księdze Rodzaju
Bóg mówi: „Niech się stanie światłość! (…)
Niech się stanie człowiek!”). Muzyka Ainurów, aniołów, powoduje, że powstają kolejne elementy świata, ale to Bóg osobiście wykonuje najważniejsze zadanie
w swoim planie – stwarza Dzieci Ilúvatara,
Dzieci Boga: elfów i ludzi.
Potem pojawi się również zbuntowany Ainur, Melkor, który chce sam rządzić ziemią i odłącza się od Eru. Podobnie
jak Lucyfer, założy własne królestwo i zbierze wokół siebie swoich zwolenników. Będzie wśród nich także Sauron, który odbudowuje swoją potęgę we „Władcy Pierścieni” i tam również ją na zawsze traci.
Innym motywem biblijnym są bez
wątpienia Nazgûle, Czarni Jeźdźcy, dawni
ludzcy królowie Śródziemia. Otrzymali kiedyś Pierścienie Władzy, które doprowadziły ich do uległości wobec twórcy pierścieni. W Apokalipsie św. Jana znaleźć można
postacie czterech Jeźdźców, siejących
przerażenie i strach, zaś Upiorów Pierścienia jest dziewięć. Jak to wytłumaczyć?
W innym miejscu Apokalipsy widnieje zdanie „A dziesięć rogów, które widziałeś, to
dziesięciu jest królów, którzy władzy królewskiej jeszcze nie objęli, lecz wezmą
władzę jakby królowie na jedną godzinę
wraz z Bestią.” (Ap 17,12). Po dodaniu do
dziewięciu Jeźdźców Saurona i Melkora
otrzymamy budzących grozę dziesięciu
władców i Bestię.
Apokalipsa wspomina również
o pojawieniu się Fałszywego Proroka, drugiej bestii. Będzie on zwodził ludzi swoim
łagodnym głosem i przekonującymi mowami, by przeszli na stronę Bestii. W taką
rolę wpisuje się Saruman, który w pewnej
chwili zaczyna popierać Saurona. Ponadto
można zauważyć, że u św. Jana zwolennicy
Złego będą mieć znamię Bestii na ręce lub
czole, zaś znakiem rozpoznawczym Sarumana jest rysunek białej ręki, a Saurona –
czerwone oko.
To jedne z najbardziej dostrzegalnych podobieństw historii Śródziemia do
chrześcijańskiej tradycji, ale jest ich o wiele więcej. Wystarczy wspomnieć o roli Froda – bezbronnego, małego hobbita, który
jednak przeciwstawiając się licznym pokusom użycia Pierścienia, dochodzi wreszcie
do Góry Przeznaczenia. Zanim tego dokonał przeszedł pewnego rodzaju drogę krzyżową, w czasie której spotkał się i z przyjacielską pomocą Faramira, i ze zdradzieckim zachowaniem Golluma. Miał on swoją
Misję do spełnienia i mimo że podczas niej
niemal umarł, poświęcając swoją spokojną
norkę w Shire i w końcu część samego siebie, zdołał, wraz z Samem, wyzwolić świat
od zła. Zrobił to zresztą właśnie na Górze,
w którym to miejscu odbywają się w Biblii
najważniejsze wydarzenia. Innymi nawiązaniami do chrześcijaństwa są postacie
Gandalfa, który jest swego rodzaju
„aniołem stróżem” całej opowieści, przysłanym do Śródziemia przez Valarów
(swoistych „bogów”, zamieszkujących daleki Valinor) czy Aragorna – ukrytego dziedzica tronu, który po przejściu przez Ścież-
kę Umarłych przywrócił życie upadającemu królestwu Gondoru.
Na koniec warto wspomnieć o tym,
że ani w „Hobbicie”, ani we „Władcy” nie
ma żadnego bezpośredniego odniesienia
do religii. Jedynym wyjątkiem jest
„modlitwa” Faramira przed posiłkiem
w drugiej części „Władcy Pierścieni” i panujący w Śródziemiu zwyczaj czczenia pamięci zmarłych. Nie ma w Śródziemiu
świątyń, jednak w chwilach wielkiej trwogi
cisną się na usta wezwania do Elbereth,
Vardy, królowej Błogosławionego Królestwa Valinoru, niedostępnego dla nikogo
poza elfami. Jej postać pojawia się w myślach Froda, gdy dążąc przez nieprzenikniony mrok jaskiń Szeloby, używa światła
gwiazdy Elbereth rozpraszającego wszelkie
ciemności. Historia elfów pokazuje, że kiedyś, przed tysiącami lat Ziemski Raj, królestwo Valarów, istniał kiedyś fizycznie na
ziemi, jednak grzech pychy odsunął je poza zasięg istot żyjących. Religia w dzisiejszym Śródziemiu odnosi się więc do czegoś poza światem fizycznym, poza krainami śmiertelnych, czegoś, co nigdy nie przemija – do czasów wiecznej Szczęśliwości.
Mimo że nie wiemy jeszcze jak bardzo inwencja reżysera wpłynęła na
„Hobbita”, którego pierwsza część właśnie
wchodzi do kin, oglądając go warto pamiętać, że twórca Śródziemia był katolikiem i pozostawił w nim kawałek siebie,
gdyż poświęcił temu dziełu większość swojego życia.
(Więcej o intencjach autora i Śródziemiu
można dowiedzieć się ze zbioru „J.R.R.
Tolkien. Listy” Prószyński i S-ka, Warszawa
2010)
pwd. Monika Wojtkowiak
HARMEL POLECA
„Miejsce płciowości w miłości”
Jacek Pulikowski
Jacek Pulikowski to ceniony autor
wielu książek, artykułów oraz wykładów
kierowanych przede wszystkim do ludzi
młodych, traktujący o relacjach między
mężczyzną a kobietą. Znany jest choćby
z takich publikacji jak: „Ewa czuje inaczej”
czy „Krokodyl dla ukochanej”.
Książka, którą dzisiaj chciałbym
wszystkim polecić – „Miejsce płciowości
w miłości” – to zapis szeregu wykładów
poświęconych właśnie płciowości (którego
to słowa autor woli używać zamiast pojęcia „seksualność”, bowiem, jak sam twierdzi, to drugie sprawia, że zaczynamy uważać, że nasze bycie kobietą lub mężczyzną
przejawia się wyłącznie podczas stosunku).
„Miejsce płciowości w miłości”
porusza wiele ważnych tematów. Autor
omawia podstawowe cechy przeżywania
płciowości zarówno przez kobietę, jak
i mężczyznę, opisuje problemy i dylematy
pojawiające się podczas dorastania, wskazuje na ogromną wartość płynącą z zachowywania czystości przedmałżeńskiej,
a także wykazuje jak płytki, powierzchowny i zubożony obraz współżycia prezentują nam media, filmy i tym podobne, które
całą rzecz sprowadzają do egoistycznego
poszukiwania własnej przyjemności, pomijając rolę uczuć i emocji. Zdaniem Jacka
Pulikowskiego sytuacja ta wynika – między innymi – z przypisania mężczyznom
roli „ekspertów w sprawach seksu”, co
powoduje, że warstwa emocjonalna i duchowa współżycia przestaje być zauważana przez wiele osób.
Największą jednak zaletą książki
jest fakt, że autor przedstawia poruszane
zagadnienia w sposób lekki i zrozumiały,
unikając przemądrzałego tonu, okraszając
je anegdotami i dowcipnymi, lecz celnymi
uwagami każącymi zastanowić się nad
funkcjonującymi wśród młodzieży błędnymi stereotypami.
Książka ta jest idealna dla właściwie każdej osoby powyżej 14 roku życia,
a sądzę, że jest szczególnie dobrą propozycją dla harcerek otwierających próbę
wędrowniczki i harcerzy rozpoczynających
próbę harcerza orlego (o ile oczywiście już
jej nie przeczytali). Wszystkim zaś chciałbym polecić stronę Jacka Pulikowskiego,
na której można znaleźć wiele jego artykułów oraz wywiadów z nim przeprowadzonych: http://www.jacek-pulikowski.
izajasz.pl/
pwd. Michał Kozanecki HO
POLACY NIE GĘSI...
Dziesiąty punkt Prawa Harcerskiego przez jednych uważany jest za najłatwiejszy, przez innych zaś – za najtrudniejszy. Kiedy jednak prowadzi się nad nim
dyskusje, najczęściej dotyczą one picia i
palenia albo czystości w myślach i uczynkach. Odnoszę wrażenie, że z całej jego
treści czystość w mowie jest najbardziej
pominiętą i ograniczoną do krótkiego – „
nie przeklinać”.
Jesteśmy jednak harcerzami i dążymy do ideału, prawda? Czy można więc
realizować nakaz „harcerz jest (…) czysty
w mowie” w szerszym stopniu? Sięgając
dalej? Warto pamiętać, że czystość mowy
dotyczyć może nie tylko tego CO mówimy,
ale i JAK mówimy. Spośród wszystkich
brudów nękających naszą mowę pozwolę
sobie skupić się na trzech głównych:
wspomnianej już wulgaryzacji, egzotyzacji
i – sięgającej obecnie rozmiary epidemii –
tak zwanej dysortografii.
Skąd się bierze wulgaryzacja? Złość, zdenerwowanie, smutek, frustracja, poirytowanie... To mowa jest tym kanałem, którym skotłowane w naszych głowach emocje wyciekają, czasem nawet nie „na hurra”, wiązką przekleństw czy rzucanym naokoło „mięsem”, ale drobnym ciurkiem.
To może być mała złośliwość. Bezwiednie
dodany „przecinek” w zdaniu. Niepotrzebny epitet. Niewielki defekt w naszej wypowiedzi, element, który ją zabrudza. I jak
wtedy harcerz – „czysty w mowie”...?
Nie każdemu się to oczywiście zdarza z
równą częstotliwością. Są tacy, co i dwóch
zdań nie powiedzą bez kilkunastu „
wtrąceń”, a i tacy, dla których sformułowanie takiego elementu językowego stanowi rzadki eksces. Są i ludzie, którzy języka pilnują tylko w określonym towarzystwie. Są i tacy harcerze – którzy w drużynie przodują w pięknym wysławianiu się, a
pośród znajomych ich mowa odmienia się
nie do poznania. Aż nasuwa się tu skojarzenie, że przecież nie jest tak, że z piciem
alkoholu po prostu „czeka się” aż podopieczni wyjdą – prawda? Nie pijemy tu i
nie pijemy gdzie indziej; nie palimy tu i w
żadnym innym miejscu – to dlaczego z
tego punktu wyłączona miałaby być tylko
czystość językowa?
Mowę zaśmiecić można jednak nie tylko
przekleństwami czy trującą treścią. Łatwo – i niestety coraz łatwiej – przychodzi
nam zapełniać ją naleciałościami z innych
języków, a już najczęściej – z języka angielskiego. Naturalnie w zapożyczeniach
samych w sobie nic złego tak naprawdę
nie ma – stanowią one bowiem de facto
blisko połowę używanych przez nas słów,
kryjąc się tam, gdzie nawet się tego nie
spodziewamy. Problem pojawia się jednak
wtedy, kiedy nie używamy tylko pojedynczych wyrazów „zasiedziałych” już w naszej mowie, ale pozwalamy sobie na tak
daleko posunięty liberalizm językowy, że
zastępujemy językiem obcym całe frazy i
zdania. „Bo to fajnie brzmi” - tej myśli na
głos nikt pewnie nie wypowie, a jednak
często w używanym języku i w zachowaniu poszczególnych osób dostrzec można
właśnie taki pogląd. Zamiast „nie” powiem „niet” albo „nein” - zabrzmi wtedy
bardziej stanowczo. Zamiast „
przepraszam” powiem „sorry” - będzie
bardziej „cool”. „Please”, „oh, come on”, „
wait a minute”... Jeszcze jedno pokolenie i
poprawniej mówić będziemy po angielsku, niż po polsku. I w końcu ci nieszczęśni
narodowie zapomną, że Polacy nie gęsi.
Ba! Sami Polacy tak się zapamiętają w
swojej kosmopolityzacji, że zaczną gęgać.
Do tej tendencji bowiem dokłada się trzeci główny brud języka, zdawać by się mogło, że najtrudniej w pewnych kręgach
wybaczalny – lekceważenie zasad ortograficznych. I nie jest ono potępiane tylko
przez polonistów i skrajnych purystów
językowych! Łatwo zauważyć przecież
można pewną regułę. Jeśli osoba publiczna zaklnie w obecności kamer, sypią się
gromy, ale kto wie, może to nawet poniekąd „ocieplić” jej wizerunek, bo okazuje
się być „normalna”, „taka jak my”. Jeśli
taka osoba publicznie nadmiernie zacznie
używać obcego języka – może brzmieć
zabawnie, może sztucznie, ale może też
sugerować swego rodzaju „obeznanie w
świecie”. Ale jeżeli ta osoba popełni banalny błąd ortograficzny? Nic, tylko wstyd,
zażenowanie. Bo „każdy wie, jak to się
pisze”.
Pamiętać przy tym należy, że poprawność
ortograficzna nie sprowadza się li i tylko
do niestawiania „byków”. To także brak
literówek. Wielkie litery w zdaniach. To
polskie znaki diakrytyczne, tak bezlitośnie
mordowane przez epokę SMSów. Wymieniając trzy główne rodzaje brudów pozwoliłam sobie użyć sformułowania „tak zwana dysortografia” - nie mam tu bowiem na
myśli tego znikomego ułamka społeczeństwa, który posiada nadprzyrodzoną zdolność ignorowana zasad ortografii. Myślę
tu tylko o tych, którzy choć wiedzą, że
zdarza im się popełniać błędy, nie zajrzą
do słownika. O takich ludziach, którzy napisawszy tekst, list, SMSa, e-maila czy głupi wpis na facebooku nie potrafią zdobyć
się na ten drobny wysiłek i z szacunku do
odbiorcy przeczytać raz jeszcze tych kilka
napisanych zdań, usunąć błędy, literówki,
wstawić polskie litery. To jest tak niewiele – a ile o nas świadczy. Nikt chyba będąc
studentem nie napisze do profesora emaila z błędami. Pytanie, czy swoich kolegów powinniśmy traktować gorzej?
Czy istnieje ratunek? Lek? Antidotum?
Właściwie tylko jedno, ale szczęśliwie jeśli
dawkowane jest w dużych ilościach, pozwala na utrzymanie się na powierzchni
polszczyzny zalewanej przez fale wulgaryzacji, egzotyzacji i dysortografii. To kontakt z językiem polskim. Ale nie ze zwykłą
potoczyzną spotykaną na ulicy. Z prawdziwym Językiem Polskim – w literaturze,
poezji, filmie, utworach muzycznych. Nie
trzeba od razu robić przeglądu literatury
polskiej (choć, jak najbardziej, można!) wystarczy sięgnąć po jakąś dobrze przetłumaczoną książkę, obejrzeć film z lektorem albo z oficjalnymi napisami (zamiast
ze ściągniętymi kiepskiej jakości tłumaczeniami z translatorów z sieci), pośpiewać
trochę – a może i nawet trochę samemu
napisać. O tak – bo spisywanie swoich myśli pozwala nam na w swej istocie fascynujący proces: na spojrzenie i uporządkowanie własnej mowy. Im więcej więc piszemy, z tym większą poprawnością możemy
się wypowiadać. Mowa nie do końca zależy od nas. Jako dzieci uczymy się jej poprzez naśladowanie, ale ta nauka nie ustaje wraz z zyskaniem kompetencji komunikacyjnej. To jest nauka przez całe życie,
bez ustanku. Które słowo usłyszysz, zapamiętasz – i zrozumiesz – trafia do twojego
zasobu leksykalnego. Nawet niechciane.
A – czasem: niestety – im częściej trafia
ono do naszych uszu (czy oczu, za pośrednictwem pisma), tym większe istnieje
prawdopodobieństwo, że kiedyś opuści i
NASZE usta – bo „z jakim przestajesz, takim się stajesz”...
Świadome stosowanie mowy nie jest rzeczą łatwą. Być może to nie odkrycie Ameryki – ale fakt, że zignoruje się ten fragment między „w myśli” a „w uczynkach”,
nie sprawi, że nie będzie to dla nas kolejnym wyzwaniem na drodze do harcerskiego ideału. Warto realizować zatem i ten
fragment dziesiątego punktu umyślnie.
Kaleczenie języka jest coraz powszechniejsze w dzisiejszym społeczeństwie – może
więc to również jest dla nas pole do przykładu. Jeśli bowiem my, harcerze, nie zadbamy o nasz język i mowę – to kto?
pwd. Paulina Skorupska HR – wicehufcowa I PHH „Polana”
DUSZPASTERZ NA NIEDZIELE I ŚWIĘTA
Niedziela, 23 grudnia 2012 r.
Łk 1, 39-45
„Błogosławiona jesteś między
niewiastami i błogosławiony jest owoc
Twojego łona.”
Maryja wiedząc, że jej krewna Elż-
bieta jest w stanie błogosławionym, postanowiła ją odwiedzić. Wraz z pozdrowieniem Maryi Elżbieta odczuła życie dziecka
w swoim łonie. Błogosławieństwo, które
spłynęło na Elżbietę, było uświęcone
przez wiarę. To wiara przyniosła najwięk-
szą radość z wypełnionego słowa.
* * *
Boże Narodzenie, 25 grudnia 2012 r.
J 1, 1-18
„Słowo stało się ciałem i zamieszkało
między nami”
Jan odsłania nieco zasłonę tajemnicy: Syn Boży przyjmując ciało stanął na
równi z człowiekiem, aby go podnieść do
Swojej godności. Ten świętuje prawdziwie
narodzenie Pańskie, kto przyjmuje do siebie Pana z wiarą i miłością coraz gorętszą,
ten, kto pozwala Mu narodzić się i żyć we
własnym sercu, aby mógł objawić się
światu poprzez dobroć, łaskawość
i oddanie wszystkich w Niego wierzących.
* * *
Niedziela Świętej Rodziny,
30 grudnia 2012 r.
Łk 2,41-52
„Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec
Twój i ja z bólem serca szukaliśmy
Ciebie”
Można dużo mówić, a mało czynić.
Dziś jest dzień szczególnej modlitwy za
Twoją rodzinę. Może kłócisz się z bratem,
siostrą, może nie zawsze rozumiesz się
z rodzicami, może czujesz głębokie zranienia powstałe przed laty, dni przez mamę
czy tatę. Dziś jest dzień spojrzenia na
Świętą Rodzinę i proszenia o błogosławieństwo i miłość dla Twojej rodziny. Dziś
jest dzień podziękowania za Twoją rodzinę pełną…
* * *
Objawienie Pańskie,
6 stycznia 2013 r.
Mt 2, 1-12
„Ujrzeliśmy bowiem Jego gwiazdę na
Wschodzie i przybyliśmy oddać Mu pokłon”
W dzień Objawienia Pańskiego, to
Niemowlę narodzone w noc betlejemską
objawia się światu jako Światło Zbawienia,
jako Słowo Wcielone dla całej ludzkości,
tej byłej, obecnej i przyszłej. Bóg wcielił
się w człowieka, ażeby poczuć jego ziemski los, ale przede wszystkim by go odkupić i zbawić. Droga mędrców jest dla nas
symbolem tych wszystkich dróg, którymi
ludzie z bliska i z daleka podążają przez
wieki w stronę Chrystusowego światła.
Jest także wzorem dla naszych czasów.
* * *
Niedziela Chrztu Pańskiego,
13 stycznia 2013 r.
Łk 3,15-16.21-22
„Ja chrzczę was wodą, lecz idzie potężniejszy ode mnie, któremu nie jestem
godny rozwiązać rzemyka u sandałów.”
Chrzest jest sakramentem otwierającym nad nami niebo w każdym doświadczeniu – oczyszcza i przeistacza. Zawsze
otwarte niebo, gdziekolwiek zatrzymamy
się w strumieniu wydarzeń. Chrzest nie
zapewnia człowiekowi losu, w którym nic
złego nas nie spotka, ale sprawia, że każde
doświadczenie, nawet miażdżące, staje się
uobecnieniem Ducha Pocieszyciela. Ducha, który stoi tuż obok nas jak wierny
przyjaciel i jest darem nieskończonej i niewyczerpalnej miłości Boga.
* * *
II Niedziela Zwykła,
20 stycznia 2013 r.
J 2,1-12
„Zróbcie wszystko, cokolwiek wam
powie”.
Bóg jest Bogiem wesela, a nie
smutku, tyle że nasza tęsknota za radością
od wczesnego dzieciństwa jest narażona
na okaleczenie. Te okaleczenia sprawiają,
że zamykamy się w sobie, odcinamy się od
prawdziwych pragnień, zabraniamy sobie
uczuć, przestajemy wierzyć w szczęście,
podejrzewamy każdą radość o podstęp
cierpienia. Czego naprawdę pragniesz?
Szczęścia, czułości, miłości, rozmowy, rozweselenia, które nie jest pustym śmiechem. Kto ci może to dać? Tylko Jezus zaradził pustce kamiennych stągwi. Było ich
sześć. To szóstego dnia stworzono człowieka. Żeby poczuć smak prawdziwego
szczęścia, trzeba uczynić to, co mówi Jezus – zgodnie z zachętą Maryi: „Zróbcie
wszystko, cokolwiek wam powie”.
Kapelan ks. Mikołaj Graja
SŁOWO NA KONIEC
Czas podsumowania.
Pierwszy krok, z trzech zaplanowanych, wykonaliśmy. Chodzi oczywiście
o plany Duszpasterstwa Harcerek i Harcerzy Grodu Przemysława.
Przez cały rok regularnie się spotykaliśmy na Mszach św., w każdą czwartą
niedzielę, wędrując szlakiem punktów
Prawa Harcerskiego i rozważając jego
treść. Modliliśmy się w ważnych dla nas
intencjach. Zuchy znalazły też dla siebie
miejsce.
Spotykaliśmy się po tych mszach
w harcerskim stylu, na kominkach, ognisku, śpiewie i zabawie. Za nami Rajd Świętego Jerzego i rozpoczęcie obchodów
wielkopolskiej „Setki”. Wrócił do naszych
rąk „Harmel” i „Poznańczyk”. A latem ukazały się rozważania na każdy dzień wakacji. Razem z „resztą” Polski przeżyliśmy 30.
pielgrzymkę harcerską na Jasną Górę.
Można powiedzieć Św. Wojciech zaczął
„nabierać rumieńców”.
Świetnie działa schola i służba liturgiczna, to m.in. zasługa dh. Ani i dh. Bartka. Szczególnie cieszy nas, że wiele środowisk podjęło służbę liturgiczną. To wszystko dzięki Waszej obecności i zaangażowaniu. Nie obyło się bez porażek, jednak nie
one ważą o rozwoju naszego duszpasterstwa.
Hasło roku „Po prostu być” dobrze
wypełniliśmy – JESTEŚMY.
Czas marzeń.
Nie możemy poprzestać na tym,
co już osiągnęliśmy. Przed nami kolejny
krok. Rok 2013 niesie hasło „Umocnieni
Duchem” i obchodzić będziemy setną
rocznicę urodzin (22 stycznia) naszego
harcerskiego patrona – błogosławionego
księdza druha Wincentego Frelichowskiego, za którego wstawiennictwem będziemy prosić, wzorem uczniów Chrystusa,
o łaski Ducha Świętego, by mieć silę nieść
Dobrą Nowinę innym.
Czas Bożego Narodzenia.
Składamy Wam i Waszym rodzinom serdeczne życzenia spokojnych i radosnych świąt Bożego Narodzenia, byście
spędzili ten czas wśród najbliższych, pamiętając o potrzebujących oraz o siostrach i braciach w harcerstwie.
Czuwajcie!
ks. Mikołaj Graja
z Radą DHiH Grodu Przemysława
OGŁOSZENIA
1. 24 grudnia (poniedziałek) o godz. 6.45
zapraszamy na harcerskie roraty.
2. Na Mszę św. w styczniu zapraszamy 27
stycznia 2013 roku na 16.00 w kościele
pw. Św. Wojciecha.
3. Na Mszę św. w lutym zapraszamy 24
lutego 2013 roku na 16.00 w kościele
pw. Św. Wojciecha.
Pismo Duszpasterstwa Harcerek
i Harcerzy Grodu Przemysława
Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej
Redaktor Naczelny: Michał Kozanecki
Skład: Przemo Stawicki
Korekta: Paulina Skorupska
Ilustracje: Aleksandra Włodarczyk
Wydawca: Przemysław Stawicki
Redaguje zespół.
Kontakt: [email protected]