Dr Paweł Kubicki Instytut Europeistyki Uniwersytet Jagielloński

Transkrypt

Dr Paweł Kubicki Instytut Europeistyki Uniwersytet Jagielloński
Dr Paweł Kubicki
Instytut Europeistyki
Uniwersytet Jagielloński
Komentarz do seminarium inaugurującego III cykl „Kultura i Rozwój”: „Metropolis XXI.
Zmiana, rozwój, opór – współczesne strategie miejskie”
W dniach 3-4 lutego odbyła się w Lublinie dwudniowa impreza zatytułowana „Polskie Stolice
Kultury. Jak wykorzystać ich potencjał kulturalny?” W ramach tego spotkania miało miejsce
seminarium „Kultura i Rozwój” zorganizowane przez Collegium Civitas i Narodowe Centrum
Kultury, którego głównym celem była wymiana doświadczeń poszczególnych miast z procesu
ubiegania się o miano Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Do Lublina przyjechali
przedstawiciele 10 z 11 miast-kandydatów, zabrakło jedynie delegacji z Torunia, byli
natomiast przedstawiciele Olsztyna – miasta, które nie ubiegało się o tytuł ESK 2016. W
trakcie seminarium zaprezentowano wiele, często bardzo różnych doświadczeń związanych z
konkursem na ESK, poruszono też sporo ważnych kwestii dla rozwoju kultury miejskiej. Chcąc
uchwycić prawidłowości tego procesu konieczne są pogłębione badania analizujące „efekt
ESK” w odniesieni do konkretnego kontekstu, specyfiki poszczególnych miast. Prezentowane
poniżej wnioski siłą rzeczy sprowadzają się jedynie do generalnego oglądu sytuacji i zwracają
uwagę na najważniejsze kwestie, które zarysowały się w trakcie lubelskiego spotkania.
Współpraca. Uczestnicy spotkania byli zgodni, że jednym z największych zagrożeń dla
rozwoju kultury miejskiej w Polsce jest niezdrowa rywalizacja pomiędzy miastami, częściej
wyzwalająca negatywne emocje, niż przyczyniająca się to twórczych działań. W trakcie
seminarium podjęto bardzo ważną decyzję o ustanowienie trwałej sieci współpracy i
zaprzestania ambicjonalnej rywalizacji pomiędzy miastami. Jest to z pewnością najważniejszy
1
efekt lubelskiego spotkania. Sieć współpracy przyczyniać się będzie do rozwoju kultury
miejskiej w wielu różnych wymiarach. Po pierwsze, sieć pozwala na cyrkulację idei,
pomysłów i dobrych praktyk, co dla każdego z miast okaże się ożywczym impulsem. Po
drugie, wzajemna sieć wsparcia pozwoli na tworzenie skutecznego lobbingu na rzecz kultury
miejskiej, czego nie były wstanie dokonać pojedyncze miasta zainteresowane rywalizacją
pomiędzy sobą. Pozwoli to na zwiększanie podmiotowości i autonomii miast w sferze
kultury. Jednym z kluczowych problemów, który wyraźnie dał znać o sobie w Lublinie, jest
silne uzależnienie kultury miejskiej od władz; zarówno centralnych, jak i lokalnych. Po trzecie,
sieć pozwoli podtrzymać energię obywatelską wyzwoloną w trakcie ubiegania się o ESK. To
szczególnie ważne dla takich miast jak np. Szczecin czy Białystok, gdzie - z różnych przyczyn optymizm i energia wyzwolone w trakcie konkursu uleciały już niemal zupełnie. Po czwarte
wreszcie, sieć współpracy będzie pełnić funkcję swoistego think-tanku, zasobnika wiedzy i
dobrych praktyk, z którego czerpać będą także mniejsze miast niebiorące udziału w
konkursie na ESK, a które w ostatniej dekadzie zostały mocno wydrenowane ze swoich
kapitałów kreatywnych przez najsilniejsze i najszybciej rozwijające się miasta.
Ewaluacja skutków konkursu na ESK. Niemal wszyscy uczestnicy zgodzili się co do tego, że
proces ubiegania się o ESK wyzwolił spore pokłady obywatelskiej energii. Pojawił się nawet
specjalny termin opisujący to zjawisko: „efekt ESK”. W wielu przypadkach, aby się o tym
przekonać nie potrzeba stosować wyrafinowanych narzędzi badawczych, wystarczy odrobina
wyobraźni socjologicznej i wprawne oko. Problem jednak w tym, że w świecie zamkniętym w
żelaznej klatce racjonalności, aby udowodnić, że kultura przyczynia się w sposób istotny do
rozwoju miasta, konieczne jest zaprezentowanie tzw. twardych danych, najlepiej wyrażonych
w wartościach liczbowych. Takie dane mają te zaletę, że są czytelne, z łatwością przemawiają
do wyobraźni decydentów i dają się używać, jako kluczowe argumenty w myśl zasady, że
liczby nie kłamią. Poważną jednak wadą tych danych jest to, że w niewielkim stopniu potrafią
odtworzyć proces zmiany kulturowej i redefiniowania tożsamości miasta – a to właśnie
okazuje się być najważniejszym skutkiem konkursu na ESK. Skrupulatnie wyliczone koszty,
ilość zorganizowanych wydarzeń kulturalnych, liczba wolontariuszy, sondaże opinii, ilość
zasadzonych kwiatów, itp., to dane, które nie wyjaśnią „efektu ESK.” Uczestnicy obrad mieli
tego absolutną świadomość, dając jako przykłady wyniki zamawianych sondaży opinii, które
jak w przypadku Lublina czy Warszawy mocno odbiegały od zdroworozsądkowej wiedzy. Aby
2
w pełni uchwycić „efekt ESK” – mechanizm zmiany kulturowej w miastach, konieczne jest
stosowanie metod jakościowych. To metody wymagające większego zaangażowania,
rozciągnięcia w czasie, a wyniki trudno przedstawić w skrótowej, chwytliwej formie. Jednak
tylko w taki sposób będzie można odpowiedzieć na pytanie o długofalowe skutki społeczne i
kulturowe wywołane konkursem na ESK.
Język. Z problemem ewaluacji skutków ESK wiąże się także kwestia języka, w jakim mówi się
o kulturze miejskiej. Nie miejsce tu, aby rozstrzygać w sposób akademicki problem definicji
kultury.
Na
potrzeby
niniejszego
podsumowania
można
zaproponować
jedynie
prowizoryczny podział na: zinstytucjonalizowaną kulturę sacrum (stosunkowo łatwo
mierzalną) i amorficzną kulturę profanum (wymykając się standardowym narzędziom
pomiarowym). W trakcie lubelskiego spotkania dyskutowano głównie o tej pierwszej,
posiadającej oparcie w oficjalnych instytucjach (także NGO) i odgrodzonej od codziennej
rzeczywistości symbolicznymi granicami. Poza tymi granicami rozpościera się całą sfera
pozainstytucjonalnej
kultury
miejskiej
dziejącej
się
w
zwykłych
(profanicznych)
przestrzeniach; na ulicach, placach, w klubokawiarniach, itp. W przypadku kultury
zinstytucjonalizowanej mamy do czynienia ze sformalizowanym uczestnictwem (bilety),
które często przybiera znamiona weekendowych rytuałów oczyszczających – wizyt w
miejscach powszechnie uznawanych za „kulturalne”. Z drugiej strony, amorficzna (brak
formalnych struktur) kultura profanum ma charakter bardziej egalitarny, nie tworzy
symbolicznych granic, dzieje się w różnych przestrzeniach miasta, niekoniecznie tych
uznawanych za „kulturalne”.
Obie sfery: sacrum i profanum składają się na kulturę miejską, a o jej sile świadczy właściwy
balas pomiędzy nimi. Dyskusja w Lublinie pokazała, że kultura miejska w Polsce wciąż jeszcze
jest źle zbalansowana i zbytnio wychyla się w kierunku zinstytucjonalizowanej kultury
sacrum, co w dłuższej perspektywie może przyczynić się zahamowania jej rozwoju, z co
najmniej
trzech
powodów.
Po
pierwsze,
im
bardziej
sfera
kultury
przybiera
zinstytucjonalizowane formy, tym mniej miejsca na kreatywność. Przestrzenie nieformalne,
często nazywane anty-strukturami, stanowią swoiste „szczeliny”, gdzie dopuszczalne są
eksperymenty dotyczące norm i wartości, gdzie presja zasadniczych struktur jest słabsza, a
wszelkie odstępstwa od głównego nurtu traktowane są, jako niegroźne dla struktury
3
właściwej. To w tej sferze dokonuje się zasadnicza zmiana kulturowa, i to właśnie ta sfera
definiowana jest zgodnie z dzisiejszą nomenklaturą, jako przestrzeń kreatywna. Po drugie,
przewaga kultury zinstytucjonalizowanej może prowadzić do dwóch groźnych zjawisk:
„grantozy” i klientelizmu, które coraz wyraźniej zaczynają występować w polskich miastach.
Skutkiem „grantozy” jest to, że wydarzenia kulturalne przestraja prowokować, dawać do
myślenia, odkrywać genius loci miasta. Ich głównym celem jest wpasowanie się w
specyficzną logikę urzędników weryfikujących granty i dostosowanie się do aktualnego
zapotrzebowania (rocznice, kampanie społeczne, poprawność polityczna, itp.). Klientelizm
natomiast prowadzi do silnego uzależnienia od władz dysponujących środkami finansowymi,
co w konsekwencji sprowadza się do traktowania sfery kultury, jako „outsourcingowego”
biura promocji miasta i prezydenta. Po trzecie wreszcie, brak właściwego bilansu między
obiema sferami kultury odbija się na jakości życia w mieście. Jakość ta nie zależy od kubatury
filharmonii czy ilość festiwali, ale różnorodności oferty adresowanej do wszystkich obywateli
miasta. Jednym z ważniejszych obecnie problemów polskich miast jest to, że
zinstytucjonalizowana kultura staje się coraz bardziej elitarna i coraz droższa, a śródmiejskie
instytucje kultury przypominają wyspy otoczone kulturalną pustynią „ulic bankowych”.
Wszystko to zaczyna przypominać błędne koło. Spadek jakości życia sprawia, że w
dramatycznie szybkim tempie wyludniają się centra miasta. To z kolei hamuje rozwój kultury
miejskiej, która bez mieszkańców współtworzących i współfinansujących ją, nie może się
efektywnie rozwiać.
Partycypacja. My czy Oni. Problem partycypacji i podziału na My (obywatele) i Oni (władza)
okazał się być jednym z kluczowych punktów dyskusji, która po zakończeniu lubelskiego
seminarium przeniosła się do cyberprzestrzeni. W Lublinie zarysowały się dwa punkty
widzenia, które dość umownie zostały nazwane, jako: bydgoski i poznański. Stanowiska te są
konsekwencją
doświadczeń
ze
współpracy
lokalnych
aktywistów
z
władzami
samorządowymi. W każdym z miast startujących w konkursie na ESK sytuacja ta wygląda
odmiennie. Jednak to doświadczenia Poznania i Bydgoszczy pozwoliły na zarysowanie dwóch
różnych biegunów. Przykład Bydgoszczy prezentowany był niemal, jako ideał partycypacji.
Harmonijna współpraca pomiędzy Obywatelską Radą ds. Kultury i władzami miasta,
doprowadziła do podpisania Bydgoskiego Paktu dla Kultury. Co zrozumiałe, wyzwoliło to
spore pokłady optymizmu wśród lokalnych aktywistów. W Bydgoszczy zaistniał cały splot
4
okoliczności, który pozwolił na zbudowanie wzajemnego zaufania pomiędzy nowym
prezydentem miasta a bydgoskimi Obywatelami Kultury. W Poznaniu natomiast kluczowym
problemem okazał się być właśnie brak wzajemnego zaufania. Trudno się jednak temu
dziwić. Wieloletnie, fatalne doświadczenia, jakie mają lokalni aktywiści w kontaktach z
samorządowcami, wpływa na ich sceptycyzm co do kwestii faktycznej partycypacji
społecznej.
Zasypywanie podziałów na My i Oni, a co za tym idzie rzeczywista partycypacja w procesach
zarządzania i współtworzenia kultury miejskiej, możliwa jest tylko dzięki dużym pokładom
zaufania społecznego rozłożonego równomiernie po obu stronach. W praktyce sytuacja ta
jest bardzo trudna do osiągnięcia. Dlatego też, trzeba raczej szukać złotego środka pomiędzy
pesymistycznym pragmatyzmem poznańskim i huraoptymizmem bydgoskim. Pozostawanie
we wzajemnej nieufności i opozycji do lokalnych władz odbija się negatywnie na kondycji
kultury w mieście. Z drugiej jednak strony, zbyt łatwe zacieranie granic pomiędzy My i Oni
pozbawia Obywateli Kultury ważnej funkcji kontrolnej. Ponadto, w sytuacji, gdy
reprezentacja Obywateli Kultury ma wciąż raczej elitarny charakter i problemy z
otworzeniem się na różnorodne środowiska miejskie, bardzo łatwo może stać się „Onymi”
dla pozostałych obywateli miasta.
Tożsamość vs marka. Opozycja pomiędzy tożsamością a promocją miasta to, moim zdaniem,
jeden z najciekawszych wątków, jaki pojawił się na lubelskim seminarium. W ostatnich latach
kwestia promocji miasta stała się prawdziwym fetyszem. Logice marketingu, myśleniu w
kategoriach korporacyjnych rankingów, podporządkowano polityki społeczne i kulturalne
miast. Uwierzono, że za fasadą marki miasta zbudowanej ze sloganów reklamowych, można
schować prawdziwe miasto z cała swoją złożonością i problemami. Konkurs na ESK został
potraktowany zgodnie z tą logiką i rozpoczął się od morderczej rywalizacji pomiędzy
poszczególnymi miastami. Jednak w trakcie lubelskiego seminarium wszyscy uczestnicy byli
zgodni co do tego, że był to największy błąd. Paradoksalnie, pierwsze zdały sobie z tego
sprawę miasta, które w sferze kultury uchodziły za peryferyjne, i które słusznie uznały, że
branie działu w takim wyścigu z góry skazuje je na porażkę. Zamiast ścigać się o miano „naj”
postanowiły potraktować konkurs na ESK, jako impuls do odkrycia własnych zasobów,
redefinicję tożsamości. Podczas gdy jedne miasta koncentrowały się na głoszeniu swoich
5
zalet orbi, inne skoncentrowały się na urbi. Promocja miasta „do wewnątrz”, odkrywanie
jego wyjątkowości dla zwykłych mieszkańców sprawiło, że „efekt ESK” objawił się z tam
największą siłą. W sposób najbardziej spektakularny stało się to udziałem Katowice i Lublin i
to te miasta zostały prawdziwymi zwycięzcami konkursu. Miasta, które potraktowały konkurs
na ESK, jako ambicjonalny wyścig i skupiły się na promowani marki oderwanej od lokalnej
specyfiki, poniosły spektakularną klęskę. Zupełnie zlekceważono tam prostą zasadę; że
najlepszą i najtańszą promocją są zadowoleni i dumni ze swojego miasta mieszkańcy.
6