Grówno narodowe - Filmoteka Szkolna

Transkrypt

Grówno narodowe - Filmoteka Szkolna
GRÓWNO NARODOWE
Janusz Wróblewski
„Polityka” 2004, nr 3
Piotr Szulkin, enfant terrible polskiego kina, powrócił po dziesięciu latach
milczenia prowokacyjną ekranizacją słynnej XIX-wiecznej farsy „Król Ubu”, napisanej
przez nastoletniego anarchistę Alfreda Jarry'ego.
Reżyser potraktował utwór jak trampolinę dla własnej fantazji na temat historii Polski i
naszych narodowych wad. Szulkin umieścił akcję filmu w opuszczonym, rozwalającym się
hangarze strzeżonym przez oddziały specjalne ZOMO. Na brzydkich, liszajowatych ścianach
budynku powiewają jaskrawoczerwone transparenty z groteskowymi napisami parodiującymi
rewolucyjne slogany poprzednich epok, np.: „Nie ma wolności bez ucisku", „Więzienie
nawozem demokracji” albo „Wiwat więziennictwo, wiwat wszystkie stany". Co pewien czas
chylący się ku upadkowi barak kontrolują wysłannicy zagranicznych rządów, którzy
wyglądają jak postacie ze stalinowskich karykatur. Wszyscy noszą na piersiach przypięte
białe kartoniki z napisami: Ameryka, Niemcy, Anglia i wygłaszają groźne ostrzeżenia pod
adresem króla Folski (tak właśnie, jakby sepleniąc, wymawia się w filmie nazwę Polska),
domagając się spłaty zaciągniętych wcześniej długów.
W filmie mówi się rymowaną prozą, co pewien czas pojawia się mała dziewczynka
pełniąca funkcję narratorki, która w dziecięcych rymowankach komentuje ekranowe
wydarzenia. Co pewien czas sceneria groteskowej bajki o złym, podstępnym Ubu, który
nieudolnymi rządami rujnuje gospodarkę i doprowadza do interwencji obcego mocarstwa
(oczywiście carskiej Rosji z Jerzym Trelą w roli cara), zamienia się w wodewil czy też
śpiewogrę z udziałem tancerek i kabaretowych solistów wykonujących klasyczny repertuar:
od „Marsylianki” po „Odę do radości”.
W „Królu Ubu” mieszają się czasy i scenografie, surrealistyczny charakter scen i
skojarzeń podkreślają korowody roztańczonych żołnierzy strzelających do swoich rodaków, a
o skali i natężeniu szulkinowskiego absurdu świadczy wygłaszana przez Wojciecha
Siemiona, grającego w filmie nawiedzonego intelektualistę, idea przemiany narodowego
grówna (to Jarry dorzucił „r" do brzydkiego słowa) w gaz, mająca wybawić nasz biedny naród
od wszelkich trosk materialnych. Bo – jak obrazowo przekonuje Siemion – mając gaz, mamy
elektryczność, a wtedy to i długi państwowe można popłacić. Trwały w tym zwariowanym,
kalekim świecie chorych wizjonerów i wiecznie pijanych niewolników wydaje się tylko
mechanizm ucisku.
Szulkin naśmiewa się z tyrańskich zapędów Ubu, z jego nieposkromionego apetytu i z
polskiej historii. Istotą zjadliwej ironii filmu czyni nie abstrakcyjny mechanizm historyczny,
tylko godny pożałowania los naszej ojczyzny, szarpanej i obleganej przez kreatury pokroju
samozwańczego Ubu, którego głupie i okrutne rządy charakteryzuje wypowiadana przez
niego kwestia: „jak najlepiej kraj zapaskudzić, żeby móc się wzbogacić”. Tchórz i egoista
Ubu w brawurowym wykonaniu Jana Peszka jest nie tylko zaprzeczeniem światłego
przywódcy, ale i parodią biznesmena, którym przez całe życie pragnął zostać (u Jarry’ego
Ubu nosi stopień rotmistrza dragonów w królewskiej armii). Brak wykształcenia oraz bieda
przeszkodziły mu w zrobieniu kariery, lecz rozbudzona podszeptami żony ambicja
zaprowadziła go na tron.
„My to ty” – śpiewa Ubu w ostatniej scenie filmu rozgrywającej się u stóp Pałacu
Kultury, na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich. Ciągnąc swój wehikuł
napędzany grównianym gazem, Ubu zwraca się wprost do widzów, co stanowi
wystarczająco mocny zabieg, by uświadomić nam, że reżyser stawia znak równości między
głupotą swego bohatera i tęsknotami współczesnych Polaków, którzy podobnie jak Ubu nie
posiadają niczego poza destrukcyjną, niepohamowaną żądzą bogacenia się kosztem dobra
wspólnego.
Pesymizm Piotra Szulkina zupełnie nie dziwi. Wszystkie nakręcone przez niego
filmy żywią się niewiarą w pozytywną siłę tkwiącą w człowieku. Mówią o cynicznych
łajdakach, którzy wykorzystują łatwowierność oraz infantylizm mas po to, by nimi sterować.
Sami niewiele się przy tym różnią, może mają więcej sprytu albo życiowej energii, która pcha
ich ku przepaści wolniej. Pytanie tylko, czy taki nihilistyczny obraz Polski i Polaków pasuje do
aktualnego stanu, czy Szulkin w swoim wizjonerstwie nie utknął jednak w minionej epoce,
gdzie jego bluźnierczy ton z pewnością zostałby odebrany jako proroczy, inteligentny,
zrodzony z ducha troski o los naszego kraju.
Na tym polega kłopot z filmem. Nastroje społeczne, pomimo wielu afer i skandali na
najwyższych szczeblach władzy i polityki, którymi pasjonuje się obecnie cała Polska, nie są
aż tak tragiczne. Nasze osławione wejście do Europy – z wyjątkiem twardej prawicy, która
dopatruje się tu nowej Targowicy – postrzegane jest raczej jako wielka szansa niż klęska. Na
czym miałaby więc polegać analogia z dniem dzisiejszym?
Buntownicze przesłanie „Króla Ubu” Tadeusz Boy-Żeleński tłumaczył tak: „Jak w bajce
Andersena dziecko demaskujące nagość króla kroczącego w urojonej purpurze, tak autor
(piętnastoletni smarkacz!) całej burżuazyjno-rycersko-politycznej błazenadzie kończącego
się wieku, który miał swemu następcy zostawić tak ciężkie dziedzictwo – krzyknął swoje
soczyste Merdre! (przez r)”.
Film Szulkina jest bardziej wygłupem i ponurym żartem na temat bezmyślnych i
okrutnych rządów dyktatorskich niż wyważonym artystycznie dziełem na temat lichoty
istnienia. To „Merdre!” wykrzyczane przeciwko peerelowskiemu zaściankowi i ślepocie
ówczesnych elit skazujących Polskę na bycie marionetką w rękach głupców albo wrogów.
Dziś ten krzyk trafia w próżnię.
Janusz Wróblewski