GAZETA WYBORCZA Po co nam szpitale
Transkrypt
GAZETA WYBORCZA Po co nam szpitale
GAZETA WYBORCZA Po co nam szpitale Rozmawiała ElŜbieta Cichocka 2009-03-18, ostatnia aktualizacja 2009-03-17 16:11:07.0 Dziś skomercjalizujemy, jutro sprywatyzujemy. To droga do naduŜywania dobra publicznego i zwiększenia chaosu - przestrzega prof. dr Stanisława Golinowska z Collegium Medium UJ ElŜbieta Cichocka: Słowo "kryzys" jest ostatnio na ustach wszystkich. Ale czy w odniesieniu do ochrony zdrowia jest sens o nim mówić? Od 20 lat słyszymy albo o katastrofie, albo o zapaści tego sektora. - Tym niemniej kryzys gospodarczy uderzy w sektor zdrowia dodatkowo. Środków relatywnie i tak byłoby mniej, poniewaŜ nie wzrasta w tym roku wysokość składki zdrowotnej - będzie to 9 proc., tak jak w zeszłym. Ponadto gdy nie wzrosną zatrudnienie i dochody z pracy, to nie będzie wzrostu przychodów ze składek. W recesji naleŜy się spodziewać spadku zatrudnienia. A Polska ma i tak najniŜszy w Europie wskaźnik ludzi pracujących. U nas pracuje zaledwie 57 proc. obywateli w wieku aktywności zawodowej. W krajach skandynawskich pracuje 80 proc., a oczekiwania Unii wobec swoich członków to przynajmniej 70 proc. Sytuacja ubezpieczeń społecznych, w tym ubezpieczenia zdrowotnego, stanie się więc dramatyczna. Na kontrakty ze szpitalami NFZ nie moŜe wydać mniej pieniędzy, niŜ podpisał w umowach. Ale kaŜdy następny kontrakt moŜe być mniejszy, jeśli ze składek wpłynie mniej pieniędzy. I co tu robić? - Kiedy w XIX-wiecznej Anglii badano skalę ubóstwa rodzin, badacze byli zdumieni, Ŝe przy tych samych dochodach niektóre rodziny Ŝyją w nędzy, a inne radzą sobie całkiem przyzwoicie. Dzieci są nakarmione, ubrane, posyłane do szkół. W tych rodzinach wiele dóbr wytwarzano samodzielnie - nicowało się stare ubrania, robiło przetwory, uprawiało ogródki itp. Trudno wymagać, Ŝeby współczesny lekarz sam kręcił pigułki - Chodzi o filozofię. Nie moŜna zakładać, Ŝe jak jest mało pieniędzy, to od razu będzie katastrofa. To moŜe być wyzwanie sprzyjające racjonalności. Trzeba lepiej zarządzać tym, co się ma. Potrzebne są rozwiązania, które bardziej trzymają system w ryzach. Takie jak w stanie nadzwyczajnym. Uszczelniać system? - Hasłem uszczelniania politycy tworzą wizję, Ŝe pieniędzy na zdrowie jest wystarczająco duŜo, tylko one uciekają przez dziurawe wiadro. A tę dziurę tworzy albo nadmierne korzystanie (winni są pacjenci), albo rozrzutność i korupcja lekarzy (winni są lekarze). Oba załoŜenia w bardzo niewielkim stopniu wyjaśniają sytuację w Polsce. W gruncie rzeczy są fałszywe. Ale minister zdrowia i prezes NFZ ciągle nas przekonują, Ŝe pieniędzy od 10 lat dynamicznie przybywa, a pacjenci nie zauwaŜyli poprawy. - Tworzenie obrazu nieszczelności systemu źle ukierunkowuje działania naprawcze, bo wszyscy szukają mitycznych dziur, zamiast usuwać sprzeczności i niewłaściwe motywacje w konstrukcji systemu. Problem powstał juŜ dziesięć lat temu, kiedy szpitale przekazano samorządom. A one, choć są organami załoŜycielskimi szpitali, nie mają wpływu na to, ile pieniędzy szpitale dostaną od płatnika (przedtem kasy chorych, a teraz NFZ) na leczenie i niewielki wpływ na to, ile wydadzą na rozwój. W praktyce samorząd o inwestycjach decyduje tylko formalnie. W gruncie rzeczy sprzęt nabywa dyrektor szpitala (pod wpływem róŜnych nacisków i argumentów), a następnie przekonuje marszałka czy starostę do jego sfinansowania. Samorządy na ogół przeznaczają na to zbyt mało środków, bo albo ich preferencje wydatkowe są inne, albo po prostu są za biedne. A NFZ potem ma sfinansować eksploatację tego sprzętu czy stworzenie nowego oddziału na nim opartego. To jedna z przyczyn zadłuŜania się szpitali. Tę sprzeczność juŜ dawno powinno się usunąć. MoŜna więc uznać, Ŝe ubiegłoroczny plan rządu z powszechną komercjalizacją szpitali był po to, by tę sprzeczność usunąć. Był krokiem w kierunku zwiększenia odpowiedzialności samorządów. - Tylko Ŝe to był krok w tym samym kierunku, czyli przesuwania problemu do najsłabszego ogniwa. Po komercjalizacji dług szpitala bezpośrednio obciąŜałby samorząd, który zapewne otrzymałby jednorazowo jakieś środki (ale nie systematyczną dotację w postaci np. subwencji zdrowotnej - wzorem subwencji oświatowej) i z czasem moŜe podjął decyzję o zamknięciu szpitala. Tylko gdzie tu narzędzia sprzyjające dostępności, gdzie interes ubezpieczonych i pacjentów? Argument, Ŝe samorząd będzie bronił się przed zamknięciem szpitala ze względów politycznych, to argument w gruncie rzeczy lekcewaŜący problem dostępności. W sprawie zadłuŜenia szpitali trzeba teŜ szukać praprzyczyn i te likwidować. ZauwaŜmy, Ŝe zadłuŜenie dotyczy dwóch rodzajów szpitali - klinik uniwersyteckich i szpitali skoncentrowanych przy naszej zachodniej granicy. Te dwie grupy dają 80 proc. całego zadłuŜenia. Kliniki tak naprawdę nie mają organu właścicielskiego, bo rektorzy uniwersytetów medycznych nie mają Ŝadnych ekonomicznych narzędzi do zarządzania nimi. Natomiast odpowiedzią na problemy szpitali, które swego czasu powstały z przyczyn politycznych, na potrzeby wojenne Układu Warszawskiego, bez związku z potrzebami zdrowotnymi mieszkańców, nie jest ich komercjalizacja. Proszę sobie wyobrazić szpital w powiecie A na Dolnym Śląsku. Kilkanaście kilometrów dalej - ale juŜ w powiecie B - jest szpital, który robi to samo. NFZ limituje oba podobnie, ale jeden zaczyna inwestować w modernizację przestarzałej infrastruktury. ZadłuŜa się. Który szpital zamknąć? Sytuację uzdrowiłoby wcześniejsze porozumienie, które oddziały w jakim szpitalu rozwijać. Problem w tym, Ŝe taki krok musiałby być zrobiony wspólnie przez oba samorządy i oba szpitale. Wystarczy, jeśli w powiecie B rządzi inna partia, i uzgodnienie wspólnego działania jest niemoŜliwe. Temu problemowi zaradziłaby tylko ustawa o sieci (byłoby znacznie łatwiej, gdyby była uchwalona przed reformą decentralizacyjną!). Państwo zdecydowałoby, które szpitale są nie tylko niezbędne dla ratowania zdrowia, ale takŜe zapewniają wyrównany dostęp ludności do usług zdrowotnych, i tym szpitalom zagwarantowałoby środki na działalność. Taki plan zagospodarowania przestrzennego powstał w większości krajów, gdzie sektor zdrowotny lepiej funkcjonuje. Zrobili to takŜe Czesi i dlatego teraz spokojnie przystąpili do komercjalizacji. Zasada jest słuszna, ale jak wybrać szpitale do sieci? WyobraŜa sobie pani tę gigantyczną awanturę z udziałem lokalnych polityków? Demonstracje pod hasłem: "Nie oddamy naszego szpitala". Pomysł z siecią próbował wprowadzić rząd PiS i minister Religa. Nie wyszło - bo nikt nie wiedział, jak tę słuszną skądinąd ideę wprowadzić. Środowisko medyczne teŜ Ŝywi wobec pomysłu sieci szpitali ogromne obawy. - Sieci szpitali nie robi się oddolnie i w sposób "uspołeczniony", bo w ten sposób nigdy racjonalna sieć nie powstanie. Z kolei słabe państwo nie podejmie wyzwania stworzenia i narzucenia racjonalnej sieci, bo zawsze naruszy jakieś interesy, o które zabiega. Dlatego środowisko medyczne postawiło na prywatyzację. Jednak na prywatyzację jednostronną (tylko prywatny status, a nie finansowanie), bo widzi, jaka jest bieda w systemie. Przy tak niskich dochodach jak w Polsce prywatyzacja nie gwarantuje rozwoju szerokiego zakresu medycyny prywatnej, bo rynek jest za płytki. Trzeba więc ustawić się w kolejce po środki publiczne, ale mieć przy tym zagwarantowaną większą swobodę działania. MenedŜerowie, którzy wchodzą do takich szpitali, oczekują, Ŝe zaraz będą robić wielkie interesy. To nie tylko nierealistyczne, ale i nieuczciwe. Pomysł, by za pieniądze podatników w biednym sektorze usług społecznych robić biznesy jak w banku, jest bulwersujący. Biznes róbmy w sektorze prywatnym, co jest gospodarce bardzo potrzebne. Natomiast jeśli godzimy się na to, Ŝeby płacić wyŜsze podatki, to po to, aby w szerszym zakresie realizowane były usługi społeczne. I jedyny biznes polega tu na tym, by poŜądane i akceptowane cele zdrowotne osiągane były niŜszymi kosztami. Jednak o biznesie w medycynie marzy większość dyrektorów. I wielu polityków. - Tylko Ŝe takie rozwiązanie popycha rozwój systemu w kierunku pogłębiania nierówności w dostępie do leczenia i zdrowia. Elementy rynku i konkurencji powinny być obecne w sektorze, bo one sprzyjają ograniczaniu kosztów i w konsekwencji dają korzystny efekt. Musimy jednak jednoznacznie podporządkować je celom zdrowotnym i nie tworzyć fałszywych oczekiwań. To jest skomplikowany sektor. Ścierają się w nim interesy wielu grup. NiemoŜliwe, by wszyscy byli zadowoleni, szczególnie przy tak bardzo ograniczonej puli środków. Rozbija pani mit, Ŝe jak będzie konkurencja między szpitalami i między towarzystwami ubezpieczeniowymi, publicznymi i prywatnymi, to pacjent dostanie o wiele więcej, niŜ mu dzisiaj oferuje system publicznej opieki zdrowotnej. - Bo to szkodliwy mit. Rynek i konkurencja tworzą znacznie wyŜsze koszty obsługi samego systemu. Nie stać nas na to przy finansowaniu na poziomie 4 proc. PKB. Pogłębia to róŜnice w dostępie do leczenia. Takie działanie byłoby bardzo nieekonomiczne, jeśli myślelibyśmy w kategoriach długiego okresu. Dla rozwoju potrzebne jest zdrowe i wykształcone społeczeństwo i sektor zdrowotny powinien realizować przede wszystkim ten cel. Polski system ochrony zdrowia jest - z załoŜenia - egalitarny, nie wyklucza nikogo. - Przez 20 lat transformacji staliśmy się społeczeństwem bardzo zróŜnicowanym dochodowo. Bardziej niŜ w Wielkiej Brytanii (!). Im bardziej zróŜnicowane jest społeczeństwo, tym większa powinna być troska państwa o równy dostęp do opieki zdrowotnej. Tymczasem prywatyzacja szpitali czy komercjalizacja i decentralizacja przez planowany podział NFZ na kilka funduszy zróŜnicują warunki i w konsekwencji efekty działania, a państwo równolegle nie wypracowuje narzędzi na wyrównywanie szans zdrowotnych obywateli. Wielka Brytania ma system opieki zdrowotnej, który moŜe być wzorem równości dostępu. Tyle Ŝe ten wzór nie przemówi ani do polskiego pacjenta, ani do lekarza. Konsekwencją faktu, Ŝe państwo dba o równe prawa dla wszystkich, są niesłychane kolejki. - A co ma być naszym celem? Łatwy dostęp do kaŜdego pojedynczego leczenia czy poprawa zdrowia całego społeczeństwa? Jeśli zdrowie, to system opieki w Wielkiej Brytanii się broni. W stosunku do wielkości nakładów ma bardzo dobre wskaźniki zdrowotne, takie jak długość Ŝycia czy śmiertelność noworodków oraz zdrowie dzieci i młodzieŜy. Natomiast dokuczliwość kolejek moŜna łagodzić róŜnymi metodami. Ustawowo regulować kolejki? - Przyznaję, Ŝe zarządzanie kolejkami jest dla nas, doświadczonych socjalistyczną gospodarką niedoboru, rozwiązaniem trudnym do zaakceptowania. Zdecydowanie popierałabym inne rozwiązania, np. określony pakiet świadczeń gwarantowanych, do których wszyscy mają równy dostęp. Dodatkowo mógłby być pakiet świadczeń częściowo współpłacony przez pacjenta (to postulowaliśmy juŜ parę lat temu) i w końcu - tworzenie rozwiązań rynkowych dla tych, którzy chcą mieć wszystko, bo stać ich na to i chcą tego natychmiast. Ale czy to nie pogłębia nierówności w dostępie do leczenia? - Nie, jeśli pilnujemy nie tylko zakresu podstawowego w leczeniu, ale i zdrowia publicznego (badania, prewencja, profilaktyka i promocja zdrowia) i stosujemy mechanizmy wyrównawcze. To w niektórych krajach się udaje. Francja jest przykładem, gdzie jest bardzo duŜo prywatnych lecznic, dodatkowych ubezpieczeń i dobry dostęp do zdrowia publicznego. Francuzi bardzo sobie te moŜliwości cenią i dlatego chwalą swój system. Mówią jednocześnie, Ŝe podstawą jest solidny rdzeń publicznych usług opieki zdrowotnej, bo gdy pojawi się dolegliwość powaŜna, to zawsze moŜna liczyć na szpital publiczny, gdzie leczy się przypadki najtrudniejsze. A swoją drogą sektor prywatny zawsze wypchnie trudne przypadki do sektora publicznego. Co zatem powinien zawierać pakiet podstawowy, Ŝeby pacjent mógł się czuć w miarę bezpiecznie? - Tutaj nie musimy niczego wymyślać. Wystarczy przyjrzeć się koszykom w innych krajach europejskich, a moŜe nie tylko, takŜe koszykowi kanadyjskiemu czy izraelskiemu. Mamy w nich zwykle opiekę podstawową i kompleksową diagnozę, wszystkie nagłe i trudne przypadki oraz zdrowie publiczne, w tym np. badania przesiewowe, by wcześniej móc interweniować. W efektywnym systemie zasadnicze znaczenie ma dobra diagnoza, która jednak zwykle jest kosztowna. Dalsza opieka powinna juŜ bardziej zaleŜeć od pacjenta - albo czeka w kolejce w sektorze publicznym, albo wybiera sektor prywatny finansowany przez dodatkowe ubezpieczenie i ma szybszy dostęp do lekarza. Młodzi i dobrze zarabiający są niecierpliwi i chcą mieć natychmiastową usługę medyczną, a nie sprawiedliwy system opieki zdrowotnej. Wystarczy, Ŝe w telewizji wystąpi dziennikarz, który opowie, Ŝe jak sobie skręcił kolano na nartach, to miał błyskawicznie zrobioną operację w prywatnej klinice za dodatkowe ubezpieczenie, Ŝeby przekonać innych. - To dobrze, Ŝe istnieją prywatne kliniki odpowiadające na popyt tego rodzaju pacjentów, tylko proszę spytać tego dziennikarza, czy byłoby to równie dobre rozwiązanie dla jego ojca lub dziadka z przypadkiem udaru mózgu czy ze skomplikowaną chorobą przewlekłą. Jakie ubezpieczenie prywatne bierze na swój rachunek takich pacjentów? Czy duch solidarności społecznej między zdrowymi i chorymi oraz między młodymi i starymi w naszym kraju gdzieś się zagubił ? W styczniu była w Polsce delegacja WHO, która rozmawiała o równym dostępie do leczenia polskich obywateli. Byli zdumieni, kiedy dowiedzieli się, Ŝe nie mamy Ŝadnych narzędzi do pilnowania równego dostępu. Nie ma sieci szpitali, nie kontynuuje się prac nad standaryzacją postępowania medycznego, nie ma raportów dotyczących nierówności zdrowia obywateli w poszczególnych regionach. Najbardziej bolesnym przykładem ignorowania tej problematyki jest zdystansowanie się władz do Narodowego Programu Zdrowia. Jest to dokument pomyślany jako przewodnik dla ośrodków regionalnych na lata 2006-15 zawierający analizę epidemiologiczną kraju ze wskazaniami, co powinno się robić, by wyrównywać szanse obywateli na zdrowe Ŝycie. Jak dbać o dzieci, jak dbać o kobiety, jak rehabilitować niepełnosprawnych i zdrowiej się starzeć. Przez pierwsze dwa lata NPZ nie mógł wyjść na światło dzienne z powodu procedur biurokratycznych, a w tej chwili jest tylko papierem bez instytucjonalnej mocy. Kilka miesięcy temu grupa ekspertów pod pani przewodnictwem opracowała raport o problemach finansowych sektora zdrowia, Zieloną Księgę II. Wnioski z niej wypływające były w sprzeczności z tym, co mówiła minister Ewa Kopacz. - Niedawno Zielona Księga zawisła na stronach internetowych Ministerstwa Zdrowia. Istotnie, po pewnej zwłoce. Jednak debaty na temat wniosków wynikających z tej diagnozy nie było. W innych krajach są instytucje eksperckie, z których opiniami liczą się rządy i samorządy. W Szwecji np., kiedy przyspieszono decentralizację, region miał obowiązek korzystać z ekspertyzy swej regionalnej uczelni, a ona otrzymywała na to środki i pomoc. W Niemczech istnieją rady rzeczoznawców dla rządu. W Wielkiej Brytanii dla rządu pracuje mnóstwo instytutów. U nas takich instytucji brakuje. Te z poprzednich lat zostały zlikwidowane; eksperci się rozproszyli, a nowe zaplecze jest niekiedy przypadkowe, partyjne, czasami lobbystyczne. Zajmuję się organizacją systemu zdrowia od 20 lat i ekspertów zajmujących się tą dziedziną mogłabym policzyć na palcach. - Jest wielu ludzi dobrze wykształconych, którzy mogliby zrobić ekspertyzę, ale musi być na nią popyt. Kiedy przychodzi do publicznej debaty na temat zmian w systemie, to w mediach widać głównie spory polityków albo odzwierciedlenie walki wielkich interesów, wobec których sprawy prawdziwie społeczne przestają się liczyć. Ale jeśli celem polityków od kilkunastu lat jest stopniowe i systematyczne zmniejszanie roli państwa w opiece zdrowotnej? - To moŜe któryś z tych polityków udowodni, Ŝe zdrowie jest wyłącznie dobrem prywatnym, Ŝe niepotrzebna nam jest polityka zdrowotna i publiczna słuŜba zdrowia. Sądzę, Ŝe obecnym reformatorom przyświeca wizja prywatyzacji z zachowaniem finansowania publicznego, w przyszłości zdywersyfikowanego i jeszcze mniej poddającego się racjonalnej kontroli publicznej. Ten kierunek działań moŜe wskazywać na dąŜenie do zagarniania dobra publicznego przez grupy interesu prywatnego. W literaturze tego rodzaju działania polityczne nazywa się policy muddles. Pod pozorem zrozumiałego dąŜenia do efektywności wprowadza się warunki do naduŜywania dobra publicznego oraz chaosu w istocie uniemoŜliwiającego realizację interesu zdrowotnego populacji w sposób społecznie mniej kosztowny. Kiedy słyszę od polityka ze sfery zdrowia, Ŝe niepotrzebne nam jest Ministerstwo Zdrowia, gdy tak wiele jest do zrobienia, to zastanawiam się, czy to nie jest właśnie owo polityczne bałamuctwo. Kto się ma zajmować zdrowiem społeczeństwa - minister finansów? Oczywiście, Ŝe Ministerstwo Zdrowia jest konieczne. Ale moŜe nie takie jak teraz. Rozmawiała ElŜbieta Cichocka