Wydawnictwo DolnoŹląskie Prze∏o˝y∏az
Transkrypt
Wydawnictwo DolnoŹląskie Prze∏o˝y∏az
Prze∏o˝y∏a z angielskiego Donata Olejnik Wydawnictwo DolnoÊlàskie Tytu∏ orygina∏u Wings Projekt ok∏adki Mariusz Banachowicz Redakcja Anna Jackowska Korekta Urszula W∏odarska Redakcja techniczna Adam Kolenda Copyright © 2009 by Aprilynne Pike Polish edition © Publicat S.A. MMX, MMXI ISBN 978-83-245-8930-2 Wroc∏aw Wydawnictwo DolnoÊlàskie 50-010 Wroc∏aw, ul. Podwale 62 oddzia∏ Publicat S.A. w Poznaniu tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: [email protected] www.wydawnictwodolnoslaskie.pl Dedykuj´ Kenny’emu – metodzie tkwiàcej w moim szaleƒstwie 1 Buty Laurel wybija∏y radosny rytm, b´dàcy ca∏kowitym zaprzeczeniem jej ponurego nastroju. Dziewczyna sz∏a korytarzem szko∏y Êredniej Del Norte pod obstrza∏em zaciekawionych spojrzeƒ. Nie ma chyba nic gorszego, ni˝ znajdowaç si´ w miejscu, w którym najbardziej na Êwiecie nie chcia∏oby si´ byç. Laurel uwa˝a∏a, ˝e nauka w domu doskonale sprawdza∏a si´ w jej przypadku przez ostatnie dziesi´ç lat, i nie rozumia∏a, dlaczego nagle musia∏o si´ to zmieniç. Ale rodzice byli zdeterminowani, ˝eby zapewniç swojemu jedynemu dziecku wszystko, co najlepsze. Kiedy mia∏a pi´ç lat, sprowadza∏o si´ to do domowej nauki w malutkim miasteczku, w którym wówczas mieszkali. Niestety, teraz, kiedy mia∏a lat pi´tnaÊcie, oznacza∏o to nauk´ w szkole paƒstwowej w nie tak bardzo malutkim miasteczku. Laurel dwa razy sprawdzi∏a plan, a potem znalaz∏a sal´ biologicznà i szybko zaj´∏a miejsce pod oknem. Skoro ju˝ musi siedzieç w Êrodku, niech przynajmniej ma szans´ wyglàdaç na zewnàtrz. Klasa powoli wype∏nia∏a si´ uczniami. Jeden z ch∏opców uÊmiechnà∏ si´ w jej stron´, przechodzàc do przodu, i Laurel zmusi∏a si´ do odwzajemnienia uÊmiechu. Mia∏a nadziej´, ˝e nie wyglàda∏o to jak grymas. Wysoki, szczup∏y m´˝czyzna przedstawi∏ si´ jako pan James i zaczà∏ rozdawaç ksià˝ki. Laurel od razu przerzuci∏a kartki podr´cznika. Pierwsze rozdzia∏y wydawa∏y jej si´ proste – klasyfikacja roÊlin i zwierzàt, to akurat umia∏a – ale dalsze dotyczy∏y anato- 7 APRILYNNE PIKE mii cz∏owieka. Wyglàda∏o znajomo, chocia˝… jej mama by∏a bardziej botanikiem ni˝ specjalistà w dziedzinie anatomii. Laurel wiedzia∏a ju˝, ˝e b´dzie mia∏a troch´ do nadrobienia. Poczàwszy od osiemdziesiàtej strony, teksty podr´cznika zacz´∏y sprawiaç wra˝enie, jakby by∏y napisane w obcym j´zyku. Laurel westchn´∏a pod nosem: – To b´dzie d∏ugi semestr. Nauczyciel zaczà∏ czytaç list´ obecnoÊci i Laurel rozpozna∏a kilka nazwisk z pierwszych dwóch lekcji. Ale i tak czu∏a, ˝e up∏ynie jeszcze sporo czasu, zanim b´dzie umia∏a dopasowaç choçby po∏ow´ z nich do otaczajàcych jà twarzy. Czu∏a si´ zupe∏nie zagubiona w morzu nieznajomych. Mama zapewnia∏a jà, ˝e ka˝dy pierwszoklasista b´dzie czu∏ si´ podobnie – w koƒcu dla wszystkich by∏ to pierwszy dzieƒ w nowej szkole – tylko ˝e nikt inny nie wyglàda∏ na przestraszonego czy zagubionego. Mo˝e po prostu po latach nauki w szkole publicznej cz∏owiek przyzwyczaja si´ do strachu i zagubienia? W klasie zrobi∏o si´ nagle cicho i Laurel us∏ysza∏a ponownie w∏asne nazwisko. – Jestem – powiedzia∏a szybko. Rozleg∏y si´ przyt∏umione parskni´cia i Laurel skuli∏a si´ na krzeÊle, oczekujàc, ˝e nauczyciel b´dzie wyczytywa∏ kolejne nazwiska z listy. Tak si´ jednak nie sta∏o. – Laurel Sewell? JesteÊ córkà Jakuba Sewella? – zapyta∏. – Nie, mój tata ma na imi´ Mark. Dopiero si´ tu przeprowadziliÊmy. Zacz´∏a wierciç si´ na krzeÊle pod bacznym spojrzeniem pana Jamesa rzucanym znad opuszczonych okularów. W koƒcu jednak nauczyciel wróci∏ do listy obecnoÊci. Laurel wypuÊci∏a wstrzymywane dotàd powietrze i wyciàgn´∏a zeszyt, starajàc si´ nie przyciàgaç niczyjej uwagi. 8 Skrzyd∏a Laurel Próbowa∏a s∏uchaç, jak nauczyciel wyjaÊnia zakres materia∏u przewidzianego na ten semestr, ale rozpraszali jà pozostali uczniowie. Przyglàda∏a si´ im uwa˝nie, chcàc zapami´taç najbardziej wyraêne cechy ka˝dego z nich. Co rusz jej wzrok w´drowa∏ w stron´ ch∏opaka, który wczeÊniej si´ do niej uÊmiecha∏. Z trudem powstrzyma∏a uÊmiech, kiedy zauwa˝y∏a, ˝e on te˝ zerka w jej kierunku. Gdy nauczyciel wypuÊci∏ klas´ na lancz, Laurel z ulgà wsun´∏a ksià˝k´ do plecaka. – Hej! Podnios∏a wzrok i ujrza∏a ch∏opaka, który si´ jej wczeÊniej przyglàda∏. Najpierw zauwa˝y∏a jego oczy – jasnoniebieskie, odcinajàce si´ wyraênie od oliwkowej skóry. Ta karnacja wydawa∏a si´ nie pasowaç do otoczenia, ale w pozytywny sposób. Ch∏opak wyglàda∏ egzotycznie. Lekko falujàce jasnobràzowe w∏osy, raczej d∏ugawe, opada∏y ∏agodnym ∏ukiem na czo∏o. – Masz na imi´ Laurel, prawda? – zapyta∏ i uÊmiechnà∏ si´ ciep∏o, ukazujàc bardzo proste z´by. „Pewnie nosi∏ kiedyÊ aparat” – pomyÊla∏a i nieÊwiadomie przesun´∏a j´zykiem po w∏asnych z´bach, równie˝ prostych. Na szcz´Êcie takie by∏y z natury. – Tak – powiedzia∏a zachrypni´tym g∏osem. Odchrzàkn´∏a. Czu∏a si´ jak idiotka. – Jestem Dawid. Dawid Lawson. Chcia∏em… si´ przywitaç. I powitaç ci´ w Crescent City. – Dzi´ki. – Laurel zmusi∏a si´ do bladego uÊmiechu. – Mo˝e masz ochot´ przysiàÊç ze mnà i z moimi przyjació∏mi na lancz? Ch∏opak wydawa∏ si´ mi∏y, ale Laurel mia∏a dosyç siedzenia w czterech Êcianach. – W∏aÊciwie to mia∏am zamiar znaleêç sobie jakieÊ miejsce na zewnàtrz – powiedzia∏a. – Ale dzi´kuj´. – Mo˝e byç na zewnàtrz. Mog´ dotrzymaç ci towarzystwa? 9 APRILYNNE PIKE – Naprawd´ chcesz? – Jasne. Mam kanapki w plecaku, wi´cej nic mi nie trzeba. Zresztà – doda∏, przek∏adajàc plecak na drugie rami´ – nie powinnaÊ siedzieç sama w pierwszy dzieƒ. – Dzi´ki – odpar∏a po krótkim wahaniu. – B´dzie mi mi∏o. Wyszli na trawnik znajdujàcy si´ z ty∏u szko∏y i znaleêli w miar´ suche miejsce. Laurel roz∏o˝y∏a na ziemi bluz´, Dawid swojej nie zdjà∏. – Nie jest ci zimno? – zapyta∏, patrzàc sceptycznie na jej d˝insowe szorty i cienki top. Laurel Êciàgn´∏a buty i zanurzy∏a stopy w g´stej trawie. – Rzadko jest mi zimno, zw∏aszcza tutaj. Kiedy jedziemy gdzieÊ, gdzie le˝y Ênieg, czuj´ si´ strasznie, ale ten klimat jest dla mnie idealny – powiedzia∏a i uÊmiechn´∏a si´ nieÊmia∏o. – Moja mama ˝artuje, ˝e jestem zimnokrwista. – Zazdroszcz´ ci. Ja si´ tu przeprowadzi∏em z Los Angeles i nadal nie mog´ si´ przyzwyczaiç do tych temperatur. – Przecie˝ nie jest a˝ tak zimno. – Nie – zaÊmia∏ si´. – Ale ciep∏o te˝ nie jest. Po roku mieszkania tu przestudiowa∏em wykresy pogody. Czy wiesz, ˝e ró˝nica mi´dzy Êrednià temperaturà lipca i grudnia wynosi tylko czternaÊcie stopni? To dopiero dziwne – doda∏ i wyciàgnà∏ z plecaka kanapk´ i czipsy. Laurel wyj´∏a puszk´ sprite’a i miseczk´ sa∏at. Zamilkli. Dawid zaczà∏ jeÊç swojà kanapk´, a Laurel dzioba∏a widelcem sa∏at´. – Mama zapakowa∏a mi wi´cej ciastek – Dawid przerwa∏ milczenie. – Masz ochot´? – zapyta∏, wyciàgajàc r´k´ z babeczkà polanà niebieskim lukrem. – Mama upiek∏a. – Nie, dzi´ki. Spojrza∏ z powàtpiewaniem na jej sa∏at´, a potem przeniós∏ wzrok na ciastko. – Aha. Rozumiem. 10 Skrzyd∏a Laurel Laurel wiedzia∏a, co sobie pomyÊla∏, i westchn´∏a. Dlaczego wszyscy od razu wyciàgali podobny wniosek? Mo˝na by sobie pomyÊleç, ˝e jest jedynà osobà na Êwiecie, która lubi warzywa. Postuka∏a palcem w puszk´ napoju. – Nie jestem na diecie. – Ja nie chcia∏em… – Jestem wegankà – przerwa∏a mu. – DoÊç rygorystycznà. – Naprawd´? Pokiwa∏a g∏owà, a potem zaÊmia∏a si´ sztywno. – Nigdy za wiele warzyw, co? – rzuci∏a. – Pewnie nie. Kiedy milczenie zacz´∏o si´ robiç niezr´czne, Dawid odchrzàknà∏ i zagai∏: – To kiedy si´ tu przeprowadziliÊcie? – W maju. – Naprawd´? To gdzie ty by∏aÊ przez ca∏e lato? Nie spotka∏em ci´ wczeÊniej. – Sporo pomaga∏am tacie w sklepie. – Laurel wzruszy∏a ramionami. – Prowadzi ksi´garni´ w centrum. – No patrz – by∏em tam w zesz∏ym tygodniu. Fajne miejsce. Ale nie przypominam sobie, ˝ebym ciebie tam widzia∏. – A to ju˝ wina mojej mamy. Przez ca∏y tydzieƒ ciàga∏a mnie po sklepach, ˝eby kupiç wszystko do szko∏y. – Nie robi∏em tego od lat – zaÊmia∏ si´ Dawid. – Pewnie od podstawówki. – Dla mnie to pierwszy rok w szkole, bo wczeÊniej uczy∏am si´ w domu. Mama by∏a przekonana, ˝e absolutnie wszystkiego mi brakuje. – Uczy∏aÊ si´ w domu? – Tak. W tym roku zmusili mnie do pójÊcia do szko∏y. – To bardzo dobra decyzja – zaÊmia∏ si´, nieco kpiàco, ale da∏o si´ w tym wyczuç powa˝nà nut´. Przez chwil´ spoglàda∏ na swojà kanapk´, a potem zada∏ kolejne pytanie. 11 APRILYNNE PIKE – T´sknisz za swoim miastem? – Czasem. – UÊmiechn´∏a si´. – Ale tu te˝ jest ∏adnie. – Mia∏aÊ du˝o przyjació∏? – Niezbyt wielu. Ale Orick to naprawd´ ma∏a mieÊcina. JakichÊ pi´ciuset mieszkaƒców. – Nieêle! Los Angeles jest jednak ciut wi´ksze – zaÊmia∏ si´. Laurel te˝ si´ zaÊmia∏a, krztuszàc si´ przy tym sprite’em. Dawid spojrza∏ na nià, jakby chcia∏ jeszcze o coÊ zapytaç, ale w tej samej chwili rozleg∏ si´ dêwi´k dzwonka, wi´c tylko si´ uÊmiechnà∏. – Jutro te˝ si´ spotkamy na przerwie? – zapyta∏, po czym zawaha∏ si´ na moment. – Mo˝e z moimi przyjació∏mi? W pierwszej chwili Laurel chcia∏a odmówiç, ale polubi∏a towarzystwo Dawida. Zresztà kontakty z rówieÊnikami by∏y jednym z powodów, dla których mamie tak zale˝a∏o na pos∏aniu jej do szko∏y. – Jasne – odpar∏a szybko, ˝eby nie straciç odwagi. – B´dzie mi mi∏o. – To super! – Dawid podniós∏ si´ i poda∏ jej r´k´. Pomóg∏ jej wstaç, uÊmiechajàc si´ kàcikiem ust. – W takim razie… do zobaczenia. Laurel patrzy∏a, jak odchodzi. Mia∏ na sobie bluz´ i luêne d˝insy, tak jak wi´kszoÊç, ale z t∏umu wyró˝nia∏a go pewnoÊç kroku. Bardzo mu jej zazdroÊci∏a. Mo˝e kiedyÊ… *** Laurel rzuci∏a plecak na stó∏ i opad∏a na wysokie krzes∏o kuchenne. Jej mama unios∏a wzrok znad ciasta, które w∏aÊnie zagniata∏a. – I jak by∏o w szkole? – Do dupy. 12 Skrzyd∏a Laurel – Jak ty si´ wyra˝asz, Laurel! – Kiedy naprawd´! Nie ma lepszego s∏owa, ˝eby to okreÊliç. – Potrzebujesz czasu, kochanie. – Wszyscy si´ na mnie gapià, jakbym by∏a jakimÊ dziwad∏em. – Gapià si´, bo jesteÊ nowa. – Wyglàdam inaczej. – Chcia∏abyÊ to zmieniç? – zaÊmia∏a si´ mama. Laurel przewróci∏a oczami, ale musia∏a przyznaç, ˝e mama trafi∏a w sedno. Mo˝e i uczy∏a si´ w domu i w ogóle by∏a chowana pod kloszem, ale wiedzia∏a, ˝e przypomina nastolatki z czasopism i telewizji. I by∏a z tego zadowolona. Dojrzewanie obesz∏o si´ z nià bardzo ∏agodnie. Jej niemal przezroczysta, bia∏a skóra nie zazna∏a tràdziku, a blond w∏osy nigdy si´ nie przet∏uszcza∏y. Ta drobna, szczup∏a pi´tnastolatka mia∏a idealnie owalnà twarz i jasnozielone oczy. Zawsze by∏a chuda, choç nie chorobliwie, a w ostatnich latach jej sylwetka zaokràgli∏a si´ tu i ówdzie. Mia∏a d∏ugie, zgrabne nogi i porusza∏a si´ z wdzi´kiem tancerki, choç nigdy nie bra∏a lekcji taƒca. – Chodzi mi o to, ˝e si´ inaczej ubieram. – Przecie˝ gdybyÊ chcia∏a, mog∏abyÊ ubieraç si´ tak jak inni. – No tak, ale wszyscy noszà niezgrabne buty, obcis∏e d˝insy i trzy koszulki jedna na drugiej. – No i? – Nie lubi´ obcis∏ych rzeczy. Drapià mnie i czuj´ si´ w nich dziwnie. A te toporne buty to ju˝ w ogóle pora˝ka. – Wi´c noÊ to, co ci si´ podoba. Je˝eli to, w co si´ ubierasz, odsunie od ciebie potencjalnych przyjació∏, to znaczy, ˝e nie sà warci miana twoich przyjació∏. „Typowa matczyna rada. Kochana, szczera, ale kompletnie bezu˝yteczna”. – W szkole jest za g∏oÊno. 13 APRILYNNE PIKE Mama przerwa∏a ugniatanie ciasta i odsun´∏a grzywk´ z czo∏a, zostawiajàc na twarzy Êlad màki. – Kochanie, nie mo˝esz oczekiwaç, ˝e w szkole b´dzie tak cicho jak w domu. Bàdê rozsàdna. – Jestem. Nie mówi´ o normalnych dêwi´kach. Ale oni biegajà jak dzikie ma∏py. Kwiczà i chichoczà. I ca∏ujà si´ w szatni. – CoÊ jeszcze? – zapyta∏a mama, opierajàc r´k´ na biodrze. – Tak. Korytarze sà ciemne. – Nie sà ciemne – g∏os mamy przybra∏ karcàcy ton. – Laurel, obesz∏yÊmy ca∏à szko∏´ w zesz∏ym tygodniu i wszystkie Êciany sà bia∏e. – Ale nie ma okien, tylko te okropne jarzeniówki. Dajà blade Êwiat∏o i wcale nie oÊwietlajà korytarzy. Tam jest… ciemno. T´skni´ za Orick. Mama zacz´∏a formowaç bochenki z ciasta. – Powiedz mi, prosz´, coÊ pozytywnego o dzisiejszym dniu. Laurel podesz∏a do lodówki. – Nie. – Mama zatrzyma∏a jà r´kà. – Najpierw jakaÊ dobra wiadomoÊç. – Eee… Pozna∏am mi∏ego ch∏opaka – powiedzia∏a, po czym wymin´∏a mam´ i wzi´∏a puszk´ z napojem. – Dawid… Dawid jakiÊ tam. Tym razem to mama wznios∏a oczy do nieba. – No, ∏adnie – powiedzia∏a. – Przeprowadzamy si´ do nowego miejsca, zapisuj´ ci´ do szko∏y, a ty od razu poznajesz ch∏opaka. – To nie tak, jak myÊlisz. – Przecie˝ ˝artuj´. Laurel sta∏a przez chwil´ w milczeniu, s∏uchajàc odg∏osu ciasta uderzajàcego o stó∏. – Mamo… – Tak? Laurel wzi´∏a g∏´boki oddech. 14 Skrzyd∏a Laurel – Czy ja naprawd´ musz´ tam chodziç? – Ju˝ to przerabia∏yÊmy, kochanie – odpar∏a mama, pocierajàc skronie. – Ale… – Tak, i nie zamierzam ju˝ na ten temat dyskutowaç – powiedzia∏a i opar∏a si´ o blat, zbli˝ajàc twarz do twarzy córki. – Nie mam odpowiednich kwalifikacji, ˝eby dalej ci´ uczyç. Prawd´ powiedziawszy, ju˝ kilka lat temu powinnaÊ iÊç do szko∏y. Ale z Orick by∏o doÊç daleko, a ju˝ tata doje˝d˝a∏ do pracy… Tak czy inaczej, czas najwy˝szy. – Mog∏abyÊ zamówiç program do nauki w domu. Widzia∏am w Internecie – doda∏a szybko Laurel, widzàc, ˝e mama otwiera usta. – Wcale nie musia∏abyÊ mnie uczyç, tam jest wszystko. – A wiesz, ile takie programy kosztujà? – zapyta∏a mama cichym g∏osem. Laurel nic nie odpowiedzia∏a. – Pos∏uchaj mnie – odezwa∏a si´ mama po krótkim milczeniu. – Je˝eli za kilka miesi´cy nadal b´dziesz nienawidzi∏a szko∏y, pomyÊlimy o takim programie. Ale dopóki nie sprzedamy domu w Orick, nie b´dziemy mieç pieni´dzy na nic dodatkowego. Zresztà sama wiesz. Laurel opuÊci∏a wzrok i zgarbi∏a si´. Do Crescent City przeprowadzili si´ przede wszystkim dlatego, ˝e tata kupi∏ ksi´garni´ na Washington Street. Przeje˝d˝a∏ t´dy kiedyÊ i zobaczy∏, ˝e sklep jest wystawiony na sprzeda˝. Laurel by∏a Êwiadkiem kilkutygodniowych rozmów dotyczàcych tego, co mogliby zrobiç, ˝eby go kupiç – by∏o to wspólne marzenie rodziców z poczàtków ma∏˝eƒstwa, ale nie mieli jak go zrealizowaç. A˝ tu nagle, pod koniec kwietnia, w pracy taty pojawi∏ si´ Jeremiasz Barnes, zainteresowany zakupem posiad∏oÊci w Orick. Tata wróci∏ wtedy do domu ogromnie podekscytowany. Potem wszystko dzia∏o si´ tak szybko, ˝e Laurel nie pami´ta∏a ju˝ nawet, co by∏o najpierw. Rodzice sp´dzili sporo czasu w banku 15 APRILYNNE PIKE w Brookings, a na poczàtku maja ksi´garnia nale˝a∏a ju˝ do nich. Wkrótce przeprowadzili si´ z ma∏ej chatki w Orick do jeszcze mniejszego domku w Crescent City. Mija∏y miesiàce, a pan Barnes nie finalizowa∏ umowy. Do tego czasu musieli ˝yç oszcz´dnie. Tata sp´dza∏ d∏ugie godziny w ksi´garni, a Laurel znalaz∏a si´ w szkole. Mama po∏o˝y∏a r´k´ na jej ramieniu. – Laurel, nie chodzi tylko o koszty. Musisz nauczyç si´ walczyç z przeciwnoÊciami. To ci wyjdzie na dobre. W przysz∏ym roku zapiszesz si´ na kursy przygotowawcze, mo˝e wstàpisz do jakiejÊ dru˝yny albo klubu, co jest dobrze widziane w podaniu na studia. – Wiem, ale… – Laurel, to nieodwo∏alne – powiedzia∏a mama i uÊmiechn´∏a si´, ˝eby z∏agodziç stanowczy ton. Dziewczyna prychn´∏a i zacz´∏a rysowaç palcem po fugach pomi´dzy p∏ytkami kuchennego blatu. Zegar przerwa∏ cisz´. Mama w∏o˝y∏a chleb do piekarnika i ustawi∏a czasomierz. – Mamo, sà brzoskwinie w puszce? Jestem g∏odna. – JesteÊ g∏odna? – Mama popatrzy∏a na nià z niedowierzaniem. Laurel przejecha∏a palcem po puszce sprite’a, na której osadzi∏a si´ skroplona para. – Zg∏odnia∏am na ostatniej lekcji. Mama stara∏a si´ nie robiç z tego problemu, ale obie wiedzia∏y, ˝e nie by∏a to zwyczajna sytuacja. Laurel rzadko czu∏a g∏ód. Rodzice przez lata wypominali córce jej dziwne nawyki ˝ywieniowe. Jad∏a coÊ przy ka˝dym wspólnym posi∏ku, ˝eby ich usatysfakcjonowaç, ale ani tego nie potrzebowa∏a, ani nie sprawia∏o jej to przyjemnoÊci. To dlatego mama zgodzi∏a si´ w koƒcu na trzymanie w lodówce zapasów sprite’a. Co prawda ciàgle marudzi∏a o nieudo- 16 Skrzyd∏a Laurel kumentowanym, jednak z pewnoÊcià negatywnym wp∏ywie napojów gazowanych, ale nie mog∏a powiedzieç „nie” 140 kaloriom w puszce. To o 140 kalorii wi´cej ni˝ w wodzie. Dzi´ki temu przynajmniej mia∏a pewnoÊç, ˝e organizm Laurel w ogóle dostaje jakieÊ kalorie, nawet jeÊli by∏y puste. Mama pospieszy∏a do spi˝arni po brzoskwinie, zapewne w obawie, ˝e Laurel si´ rozmyÊli. Ten obcy skurcz w ˝o∏àdku pojawi∏ si´ na lekcji hiszpaƒskiego, dwadzieÊcia minut przed ostatnim dzwonkiem. W drodze do domu uczucie g∏odu nieco os∏ab∏o, ale nie znikn´∏o. – Prosz´ – powiedzia∏a mama, stawiajàc przed Laurel miseczk´, a potem odwróci∏a si´ do niej plecami, jakby chcia∏a zagwarantowaç jej prywatnoÊç. Laurel spojrza∏a na stó∏ – mama postanowi∏a nie ryzykowaç: da∏a jej po∏ówk´ brzoskwini i jakieÊ pó∏ szklanki soku. Laurel jad∏a niewielkimi k´sami, wpatrujàc si´ w plecy mamy, jakby czeka∏a, a˝ ta odwróci si´ i zacznie podglàdaç. Ale mama zaj´∏a si´ naczyniami i ani razu si´ nie obejrza∏a. Laurel i tak mia∏a wra˝enie, ˝e przegra∏a jakàÊ wyimaginowanà bitw´, wi´c kiedy skoƒczy∏a, zabra∏a plecak i wysz∏a na palcach z kuchni, zanim mama zdà˝y∏a si´ obróciç.