Agnieszka Pietraszek

Transkrypt

Agnieszka Pietraszek
Agnieszka Pietraszek
MONA
© Agnieszka Pietraszek
Wszelkie prawa zastrzeżone
Projekt okładki
Agnieszka Pietraszek
Rysunki
Agnieszka Pietraszek
Jakże mógłbym zwątpić w sztukę, skoro
sztuka to ja.
Roland Topor Pamiętnik starego pierdoły
Łódź, 2014
Dzień wczorajszy
Artysta czuje więcej. Np. czuje zapach
zgniłych owoców (zakupionych miesiąc temu, ale
chyba nie do zjedzenia), odór zepsutej ryby, woń
skisłego mleka. Artysta widzi więcej. Np. stos
naczyń w zlewozmywaku, rysy na lustrze, nieład
na biurku. Artysta czuje i widzi więcej. Czuje smród
przepoconych zbrukanych w psim gównie
porozrzucanych po pokoju dwutygodniowych
skarpetek. Być artystą to czuć i widzieć więcej.
Przeklęty jest zawód artysty! Przeklęty ja. Kimże
ja jestem? Ten czujący i widzący więcej? Ja uczeń
wielkich mistrzów! Uczeń śmietanki artystycznej
tego świata (teoretyczny wprawdzie, ale
zasymilowany z koncepcjami artystycznymi jak
ze swoimi własnymi, których brak). Co znaczy
widzieć? Co znaczy czuć? Widzę codziennie
ptasie gówna na parapecie, ale to chyba za mało…
Za mało, aby wznieść się na wyżyny, za dużo, aby
się stoczyć.
W dół, nie moralnie. Morale u mnie na najwyższym
poziomie. Po robocie wódeczka i śledzik. W trakcie
nawet na kieliszek nie spojrzę. Czasami jednak
zdarzy się usta zamoczyć. Napoić ciało, by uwolnić
duszę. Wtedy energia tryska, farba po ścianie
spływa. Ekspresja artystyczna przyprawiłaby
o zazdrość niejednego mistrza. I kiedy z sił opadam,
oddalam się, by w pełniej krasie podziwiać
stworzenie świata, przybiega ona i krzyczy, że nie
zapłaci. Że wariat, że popapraniec, że do sądu poda.
Pakuje moje rzeczy i wypycha za drzwi. Bez
pieniędzy, bez perspektyw, bez czucia, bez (do)
widzenia. I wtedy tak po kolejnej porażce,
przemierzając zakamarki miasta, szukając
pocieszenia, spotykam ją. Dużą, pustą, idealnie
gładką. Stoję i podziwiam. Wytężam wzrok, czuję,
czuję!, czuję! że ona również bacznie się przygląda.
Czuję! Widzę! Daje mi sygnał. Ten sygnał to
przyzwolenie. Więcej nie potrzebuję. Gotowy jestem
na wyzwanie.
Każda część mego ciała pragnie jej dotknąć.
Patrzy na mnie spragniona dotyku. Mówi: chcę
Objąć całym sobą. Czuję (!), że zaraz eksploduję.
wyzbyć się szarości. I ja dla niej kolory nakładam.
A ona stoi taka niewzruszona. Taka duża, pusta
Tu błękit, purpura, żółć i amarant. I czuję (!) jej
i idealnie gładka. I czuję (!), że to jest ten moment.
radość. Skąpana w blasku zachodzącego słońca
To jest ten czas. To jest to miejsce. Wyciągam
mruży do mnie oko. Jeszcze rzęsę jej podkręcam.
narzędzia. Pędzel i farby. Zbliżam się, dotykam jej
Karminowe usta dopieszczam zmysłowym
powierzchni. Jest lekko chropowata, ale nadal
muśnięciem pędzla. Ogarnia mnie wzruszenie.
idealna. I biorę rozmach. Jeden, drugi, trzeci.
Wycieram nos. Onieśmiela mnie jej piękno. Emocje
I pojawia się linia, a za nią kolejna. Mijają godziny.
są zbyt silne. Padam z nóg. Budzę się o świcie.
Ona nadal niewypełniona.
Brudny i śmierdzący z pędzlem w dłoni. Widzę to
i czuję (nie, nie swój odór). Dzieło na miano Mony
Lisy. To spojrzenie, ten gest, ten urok. I biegnę do
domu pełen wigoru. I już teraz czuję i już teraz
widzę. Czy to sen? Nie. Niemożliwe. Patrzę na
dłonie. Farba. Patrzę na ubranie. Farba. To nie sen,
to działo się naprawdę. Wpadam do mieszkania.
.
I nie widzę tych utytłanych w gównie skarpet, nie
czuję odoru zgniłych jabłek. Pomyliłem lokale?
Nie,to moje kapcie, moja kanapa, mój kot. Cud?
Iluminacja? Biegam jak oszalały po 20 metrach.
I widzę. Kartka. Nie żaden cud, nie iluminacja.
przeciw szkodnikom, przycinać gałązki. I wszystko
Mama. Nieważne z resztą. To, co się teraz liczy
po to, aby zawsze jabłonka wydawała dorodne
mierzy 8 metrów na długość, 2 metry na
jabłka. A co jak pojawi się jakaś zgniłka czy
wysokość, 30 centymetrów na szerokość i ma
robaczywka? Co wtedy? Tyle pracy, tyle pracy
uśmiech Mony Lisy. Dokonały tego moje dłonie.
i zgniłka? Popadam w paranoję. Oddycham. Ale ten
Moja prawa i moja lewa. To, co mną owładnęło,
lęk ciągle mi towarzyszy. Uczucie niepokoju. Tak jak
to jakiś szatański polot artystyczny. Boję się.
podczas tej dyskoteki. Wtedy też miałem to dziwne
Czuję nieposkromioną energię. Czuję moc! Widzę
wrażenie. Stałem z nią twarzą w twarz. Morza
jak muzea sztuki biją się o możliwość
szum… ptaków śpiew. Nie, no żartuję .Nie było
wystawiania moich prac. Widzę te czeki
ptaków, morza też. Była za to sala pełna młodzieży
opiewające na miliony dolarów. Widzę paparazzi
z podstawówki przytulających się w tańcu pod
pod moim oknem. Boże, czy to już woda sodowa
bacznym okiem nauczycieli. I byliśmy my. Ja i ona.
uderzyła mi do głowy? Odrzucam tę myśl i widzę
Ona i ja – ta kolejność jakoś bardziej pasuje do
jak nieśmiało udzielam wywiadów prestiżowym
charakteru tamtego wydarzenia. To ona poprosiła
magazynom i lekko się przy tym rumienię. Jak
mnie to tańca. Ja zobaczyłem ją wtedy pierwszy raz.
młoda jabłonka, co właśnie wydała swój pierwszy
Podobno chodziliśmy razem na wf. Nie
owoc. Pierwszy owoc to duża odpowiedzialność.
potwierdziłem. Nie zaprzeczyłem. Tańczyliśmy.
Na pierwszym nie wolno jednak poprzestać.
Jedna piosenka, druga i kolejna. I ona opowiada, że
Ważne, aby podlewać, wyrywać chwasty, by nie
mnie obserwuje od trzeciej klasy (szybki rachunek
zabierały drzewku wartości odżywczych, pryskać
w głowie, wynik – 6 lat, kurde myślę sobie), że widzi
moje ukradkowe spojrzenia w jej stronę (a to
podczas karnawału w Rio. I wtedy nawinie
ciekawe) i właśnie dziś ona postanowiła zrobić
myślałem, że nic gorszego spotkać mnie nie mogło,
pierwszy krok, bo czekając na inicjatywę z mojej
chociaż ten dziwny lęk cały czas mnie nie
strony mogłaby zostać starą panną. Odważna
opuszczał. Ona w pewnym momencie zatrzymała
myślę sobie. Zamilkła na chwilę. Poczułem
się. Myślę to jest ta chwila i odskakuję w bok. Ona
dziwne napięcie. Na szczęście nic się nie
jakby przewidując mój ruch w tej samej sekundzie
wydarzyło. Tańczyliśmy dalej. Pomimo coraz
robi dokładnie to samo. I stało się - jej usta na moich
gorętszych latynoskich rytmów ona nadal we mnie
ustach, jej nos na moim nosie. I ten potok krwi.
wtulona. Światła z lekko przyciemnionych,
Potem akcja pielęgniarka, rentgen, chirurg
nastrojowych rozbłysły gamą energetycznych
i oskarżenie o pobicie. I dziś czuję ten sam niepokój.
kolorów. Ona jakby nieczuła na dynamicznie
Czy może zdarzyć się coś gorszego od rozbitego
zmieniającą się sytuację trwała w mocnym
nosa na szkolnej dyskotece podczas próby włożenia
uścisku. Zażenowanie malowało się na mojej
mi języka do buzi przez niezrównoważoną
twarzy. Czułem na niej (mojej twarzy znaczy się)
psychofankę? Podszedłem ostrożnie do okna,
również spojrzenia innych osób. Próbowałem
odsłoniłem firankę. Czysto. Nikogo nie ma. Dziś
wyrwać się z objęć. Nadaremnie. Takie
jestem bezpieczny. Ale co z jutrem? Kiedy moja
chucherko, a ramiona mocne. Nie pozostało mi
sława przyćmi swoim blaskiem najdroższe klejnoty
nic innego jak pogodzić się z losem i dotrzymać
świata, czy nadal będę mógł spokojnie przejść
jej towarzystwa. Kręciliśmy się więc w kółko,
ulicą? Niezauważony naturalnie. Ale czy nie po to
podczas gdy inne osoby wirowały niczym tancerki
zostaje się artystą, by stać na piedestale i wzbudzać
ogólny podziw? Stoisz. Twój pawi ogon z jednej
Osuwam się na podłogę. Widzę wirujący sufit.
strony podtrzymuje Gerhard Richter, z drugiej
Oblewa mnie zimny pot. Zarzucam nogi na biurko.
strony Christopher Wool.
Czuję jak normuje się oddech. Telefon zamilkł. Ale
czy to nie cisza przed burzą? Burza – grzmot i błysk.
Tak naturalne, tak piękne i tak niebezpieczne.
Powoli zmieniam pozycję z leżącej na siedzącą. Jest
lepiej. Odzyskuję pewność siebie. I znów dzwoni
telefon. Dźwięk ten sam, ale zabarwienie
emocjonalne już inne. Odbieram ze stoickim
spokojem. To Heniek. Ledwie pamiętam kim on jest.
Krzyczy coś do słuchawki. Gdzie ja jestem, że czeka
od godziny, że przecież od tygodnia umówiona jest
A ty stoisz i robisz się coraz większy i większy.
ta robota, że Halinka zapłaciła już zaliczkę. Heniek.
I pękasz. Stop! Przestań! Przestań krzyczę do
Robota. Halinka. Ale, o co chodzi?
siebie. Nie pękniesz, masz elastyczne ciało.
- Co ty kurwa z choinki się urwałeś? Halinka
Nieraz tego doświadczyłeś. Te nadmierne
z Towarowej, pokój na biało – ryczy Heniek.
kilogramy i drastyczne spadki wagi. Jesteś
- A co ja kurwa, malarzem pokojowym jestem? –
bezpieczny. Nie pękniesz. Tak się właśnie
wtóruję mu ja.
pocieszam. Ale ten lęk nie mija, a złowrogi
- No kurwa przecież nie Pablem Picasso! –
dźwięk telefonu przyprawia mnie o zawrót głowy.
wrzeszczy i rozłącza się.
Dzień dzisiejszy
Ale jak to malarzem pokojowym? Czy to
Czy jestem utytłany w farbie? Spoglądam na siebie.
Farba na butach, farba na spodniach. Spoglądam
jakiś koszmar? Zły sen, z którego nie mogę się
w lustro. Farba na twarzy, farba na włosach. Tak
obudzić? Szczypię się. Czuję, ale słabo. Biorę
kurwa! Wyglądam jak malarz pokojowy! Jestem
młotek, lekko uderzam się w stopę. Czuję, czuję
malarzem pokojowym. Duży chłop ze mnie, wezmę to
nawet bardzo. Jednak nie śnię. Na pewno można
po męsku na klatę. Będzie czas na paparazzi, będzie
to wszystko jakoś racjonalnie wyjaśnić.
czas na wystawy i milionowe czeki. Teraz trzeba
Rozglądam się po mieszkaniu. W kącie
wykonać robotę, a robota czeka u Halinki. U Halinki
dostrzegam drabinę. Drabinę w różnokolorowe
na Towarowej. Brudny i śmierdzący (cały czas czuję
ciapki. Obok drabiny zestaw pędzli. Czy to żart?
i widzę) powlokłem się na tramwaj nr 8. Mój widok
Czy to jakiś niesmaczny żart? Malarz pokojowy.
musiał przyprawić poniektórych o mdłości, bo
Malarz pokojowy. Malarz pokojowy. Te dwa słowa
z obrzydzeniem się ode mnie odsuwali. Tramwaj
sieją spustoszenie w moim umyśle. Umyśle
nadjechał, ale ja nie wsiadłem. Patrzyłem otępiały
niegdyś (jeszcze przed dziesięcioma minutami)
przed siebie. Widziałem Monę Lisę i jej uśmiech,
otwartym, kreatywnym z artystyczną wizją.
podkręcone rzęsy i te karminowe usteczka.
A teraz ta bolesna prawda. Malarz pokojowy. Jaki
Przyjechał kolejny tramwaj, a ja myślami cały czas
wstyd, jakie upokorzenie. Twórca nowej Mony
błądziłem gdzieś daleko. Nim dotarłem do pani
Lisy jest malarzem pokojowym. Malarz pokojowy.
Halinki minęło południe. Z zaciekawieniem mi się
Malarz pokojowy maluje pokój. Czy ja wyglądam
przyglądała. Tu kawka, herbata, ciasteczko. Pyta się,
na kogoś, kto maluje pokoje?
co chciałbym na obiad.
A ja tylko patrzę na tę białą ścianę i macham
Ja w kubeczku plastikowym, a oni z gwintu. Oni o
mechanicznie tym pędzlem. Znużony pracą i jej
sobie, że tacy męscy, a że ja pedał. To były czasy. To
gadaniną rzucam narzędzia pracy i wychodzę.
wino czerwone, jak karminowe usteczka mojej Mony.
Heniek krzyczy, że mi kości porachuje, że mi
A teraz Mona znajduje się w potrzasku. Tu tłumy,
odbiło, że jak robota to nie ma czasu na fochy.
tam reporterzy. I jeszcze ta żółta, policyjna taśma.
Niby racja, ale Mona Lisa mnie wzywa.
Otoczyli ją jak złoczyńca. Jak pospolitego
Energicznym krokiem udałem się w stronę
przestępcę. Moją Monę! Niewinne dziewczę
Zamkowej. Tam właśnie czeka na mnie moja
spłodzone z pasji i wielkiej miłości. Dotarłem na
księżniczka. Ten wzrok i te usteczka. Jeszcze
szczyt. I była tam ona. Mała, upaćkana,
tylko parę metrów. Ludzi coraz więcej.
pomarszczona. Halinka. Przeszedł mnie dreszcz.
Przepycham się. Trącam przechodniów barkami.
Ale nie był rozkoszny. Znów ogarnęło mnie
Widzę jakieś zamieszanie. Ludzie krzyczą,
przerażenie, tym razem ze zdwojoną siłą. Ta
unoszą ramiona do nieba. Olaboga, olaboga.
dziewczyna. Te oczy. Ten nos. O kurwa. Halinka.
Tłum gęstnieje. Policja. Reporterzy. Stacje
Koszmar powrócił. Chciałem odbić w bok, ale
telewizyjne. I ja. Chcę podejść bliżej. Za dużo
pamiętam jej nos, tą krew i wielomiesięczne wizyty
ludzi, nie dam rady. Nic nie widzę, a ludzie tylko
u kuratora. Nagle aura Mony Lisy pojaśniała. Nasz
olaboga, olaboga. Wycofałem się. Znam obejście
wzrok powędrował ku tłumowi. Iluminacja myślę.
przecież. Nieraz z Heńkiem i Adamem piliśmy
Moja mała nabiera blasku. Już wyrywa mi się
tam wino. To były czasy. Te nocne rozmowy. Ja
z piersi okrzyk radości. Dalej maleńka, dasz radę,
o sztuce, o da Vincim, a oni mi o gołych cyckach.
pokaż jaka jesteś piękna! Moja dusza raduje się.
Mona jest w centrum uwagi. Reporterzy robią
zdjęcia. Jest transmisja na żywo. To powinien być
Dzień jutrzejszy
Bohomazy? Bohomazy? Jakie kurwa znowu
również mój moment chwały. Gotów jestem na
bohomazy? Radio i telewizja nieustannie
konfrontację z tłumem. Ale ona nie pozwala
komunikują: To skandal, jakiś wandal zabytek
odejść. Mówi, że czekała na telefon. Że myślami
zrujnował. To skandal, skandal, wandal. Jaki
była zawsze ze mną. Myślę sobie, miło z jej
zabytek, jaki wandal i jaki skandal? Włączam
strony. Ale moja dusza i ciało chcą być z nią.
telewizor. Reportaż z miejsca zbrodni. Reporterka na
Z Moną. Halinka podąża za moim wzrokiem.
czarno jak w żałobie. Kustosz na czarno jak
I pyta się dziwnie, co myślę o tych bohomazach.
w żałobie. A w tle ona. Niewzruszona. Piękna.
Karminowa. I oni mówią, że szok, nie do wiary.
Kurde, czy ktoś zgubił okulary? I ciągną dalej, że
oburzenie, że wandal, graficiarz, artysta za trzy
grosze. Trzy grosze? Przegięcie! Co, jak co, ale nie
trzy grosze. Znawcy sztuki! Uczeni! Profesorowie!
Ja prekursor! Ja otwieram nowy rozdział w sztuce.
To nie bohomazy, to twórcza ekspresja. Wstaję
z kanapy. I widzę ją. Kurwa. Skąpana w strugach
deszczu. Stoi mała, zgarbiona, przemarznięta.
W żółtych kaloszach. Żal na nią patrzeć.
Wpuszczam do mieszkania. A ona, że cudowanie,
że się zgadzam. Że długa na to czekała. Ja
Czy ta dwójka to nie samobójka? Kalkulacja. Już za
myślę, że chyba o czymś nie wiem. Nie dopytuję.
późno. Artysta przeklęty i męczennik. Los płata figle,
Nie chcę pogarszać sytuacji. Ona rozgląda się.
raz pod igłą, raz na igle.
Dostrzegła. Leżały tam w kącie. Czarne,
upaprane w gównie i farbie. Moje skarpetki.
Udaję, że nie widzę. I nie czuję. Zdjęła kurtkę.
Padłem przed nią na kolana. Muzo moja, skarbie
największy. Zacząłem całować ją po rękach. Ona
radośnie ćwierkała. A ja dalej – muzo, skarbie,
cukiereczku, aniołku. A ona, że to jej marzenie,
zrozumiała to wczoraj. Że się nawróciła, że
przeprasza, że to nie bohomazy. Nic już nie miało
znaczenia. Tylko ja i ona. Ona i ja. Moja muza.
Moja Mona na jej koszulce. Nie chciałem ani
chwili zwlekać. Poprosiłem ją o rękę. Chciałem
zawsze mieć ją przy sobie. Ona ochoczo
krzyczała: tak, tak, tak, tak! Od jej pisku rozbolała
mnie głowa. Tyle emocji, tyle emocji. Stop!
Wróciło racjonalne myślenie. Ona, jej ręka,
koszulka i Mona.

Podobne dokumenty