Nr 2(35)luty 2006

Transkrypt

Nr 2(35)luty 2006
MIESIĘCZNIK Towarzystwa Przyjaciół Konina
luty 2006 r.
Nr 2 (35)
Gorącym powitaniem Państwa
pragnę ocieplić nieco „lute” mrozy
1. Z KART
PRZESZŁOŚCI
– ciekawostki z dawnej
prasy konińskiej
2. ZE WSPOMNIEŃ
– przedruk fragmentów
pamiętników
i wspomnień
3. Z DZIEJÓW KONINA
– artykuły o treściach
historycznych,
archiwalia
4. TWORZYLI
WIZERUNEK
MIASTA
– sylwetki ludzi
zasłużonych dla miasta
5. NASZYM ZDANIEM
– wypowiedzi na aktualne
tematy dotyczące
rozwoju miasta
6. INSPIRACJE
KULTURALNE
– poezja, proza, rysunek
konińskich twórców
7. Z ŻYCIA TPK
– zapowiedzi
i sprawozdania z imprez,
konferencji, zebrań
8. BARWY
CODZIENNOŚCI
– podpatrzone
fotoobiektywem obiekty
w mieście
9. ODPOWIEDZI
REDAKCJI
M i e siąc krótki,
materiałów
zatrzęsienie,
rozpisaliście
się Państwo
jak nigdy dotąd – stąd serdeczne podziękowanie, ale oczywiście z prośbą, aby nie osiąść broń Boże na laurach, tylko pisać jak najwięcej nadal.
Wzruszyła nas bardzo korespondencja pani Agnieszki Kieliszewskiej.
Wzruszyła podwójnie – faktem opieki nad nekropoliami i jednocześnie
skłonieniem wychowanków do zajęcia się tym niełatwym problemem.
UWAGA – „KONINIANA” SERDECZNIE DZIĘKUJĄ UCZNIOM
ZE SPECJALNEGO OŚRODKA
SZKOLNO–WYCHOWAWCZEGO W KONINIE ZA ICH PIĘKNĄ POSTAWĘ.
LISTY
DO REDAKCJI
Z dużą satysfakcją (jak napisaliśmy w styczniu) przyjęliśmy list p.
Agnieszki Kieliszewskiej wraz z wybranymi gazetkami uczniowskimi ze
Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Koninie. Pani Agnieszko, oprócz tego, że list świadczy
o wysokim kunszcie sztuki epistolograficznej, to załączone do niego Kroniki Szkolne traktujące o postanowieniu podjęcia się opieki nad miejscami
pamięci narodowej są na pewno balsamem na niejedno wrażliwe serce w
naszym mieście. Kilkakrotnie zresztą
na ten temat już pisaliśmy.
„Głos Młodzieży” nr 111/112 (listopad, grudzień) 2005 r.
„21 czerwca Agata, Ewelina,
Karol, Klaudia, Ola i Teresa z klasy
Ic razem z panią Agnieszką Kieliszewską poszli na cmentarz przy ul.
Specjalny dyplom od Towarzystwa Przyjaciół Konina już jest w
drodze do Waszej szkoły. Tak się złożyło, że w dzisiejszym numerze dominują różnego rodzaju wspomnienia,
jak pamięć o tym, że luty to pierwszy
miesiąc, gdy już nie było słychać na
ulicach wystrzałów, że można było
wreszcie spacerować bez zdejmowania czapki przed okupantem. Tak o
zdobytej niedawno wolności mówi w
dalszej części swoich wspomnień pan
Stanisław Andrzejewski. Również Ryszard Grundman, opisem wojennych
młodzieńczych
przeżyć przybliża
czytelnikowi atmosferę tamtych niepewnych dni, niekiedy godzin czy nawet minut. Zresztą wnikliwy i uważny
czytelnik z zamieszczonych tekstów
wspomnieniowych może złożyć sobie
zupełnie ciekawą historię powojennych czasów naszego miasta.
Janusz Gulczyński postanowił zagubionym mieszkańcom Konina wyjaśnić, gdzie są niektóre nowe i raczej
mało znane ulice oraz dlaczego noszą
takie nazwy. Wyjaśnia również ciekawie, jak zrozumieć pojęcie „małej
ojczyzny”.
Przykładem właśnie dumy z autentycznego lokalnego patriotyzmu
jest artykuł Włodzimierza Kowalczykiewicza (młodszego). Natomiast Z.
Kowalczykiewicz (starszy) oprócz
„lutowej impresji” omawia jeden z
ciekawszych artykułów Piotra Rybczyńskiego, który tymczasem w dalszym ciągu oddaje się pasji motoryzacyjnej.
Anonsujemy również z przyjemnością nowy tomik poezji Stefana Rusina. Postanowiliśmy też, zdecydowanie szerzej, zaprezentować sylwetkę
doktora nauk medycznych Fabiana
Kolskiej (.....) Koleżanki oraz Karol
uporządkowali teren wokół grobowca Z.Urbanowskiej i mogił żołnierzy
polskich. Stan obu miejsc nie był najgorszy, ale dlaczego nie możemy nigdy napisać, że był bardzo dobry.”
„13 września koleżanki i koledzy
z kl. Iic wraz z Panią poszli zapalić
znicze na dawnym cmentarzu żydowskim i pod pomnikiem Ofiar Faszyzmu. Drugoklasiści nastawieni na
konieczność sprzątania, zostali mile
zaskoczeni – w obu miejscach było
wyjątkowo czysto.”
„12 października uczniowie klasy VI razem z p. Kieliszewską poszli
zapalić znicze na cmentarzu przy
ul.Szpitalnej. Mur okalający najwyższą część cmentarza oraz niektóre nagrobki są poniszczone, ale na pierwszy
rzut oka cmentarz wręcz zaskakiwał
porządkiem i czystością. Właśnie
– na pierwszy rzut oka... Wystarczyło
przejść kilkanaście metrów dalej, by
zobaczyć mnóstwo śmieci i chwastów. Maluchy były oburzone tym,
co zobaczyły. Uspokoiła ich dopiero
obietnica Pani, że uczniowie szkoły
zawodowej przyjdą uporządkować teren wokół żołnierskich mogił.”
„Głos Młodzieży” nr 113 (listopad) 2005 r.
„24 października grupa uczniów
(Arek, Krzysztof, Monika i Magda z
IIb oraz Sławek, Rafał, Łukasz, Karolina, Marcin i Kasia) pod opieką p.
J. Grzejszczak i p. M. Kuli poszli na
cmentarz wojskowy. Zgrabili i spalili
liście oraz zebrali siedem (!) worków
śmieci. Cmentarz znów wyglądał porządnie, ale na jak długo?
„28 listopada przedstawiciele kl.
IIa (Kasia, Julia) oraz z Ib (Adam)
pod opieką Pani poszli zapalić znicze
na cmentarzu wojennym. Żołnierskie
mogiły przysypane śniegiem wyglądały wyjątkowo smutno... Cmentarz
tchnął powagą i spokojem. Nastrój
Fabian Frankiewicz
Owoce Mądrości
Jeśli dobro ma człowiek dzięki łasce Bożej,
To cóż dlań od mądrości cenniejsze być może?
Jeśli rozwaga twórcza jest, które ze stworzeń
Bardziej twórcze, niż mądrość, okazać się może?
I jeśli kto miłuje sprawiedliwość, prawość,
Miłuje także mądrość, za jej bowiem sprawą
I jej dziełem są cnoty w życiu i zwycięstwa;
Uczy umiarkowania, roztropności, męstwa,
Od których w nim dla ludzi nic lepszego nie ma.
Dzięki niej się pojawia wielkiej wiedzy temat:
Nieodparte dążenie wciąż do jej zdobycia
I wzięcia ją za swoją towarzyszkę życia,
Wiedząc, że się w nim stanie doradczynią moją,
Pocieszycielką w smutku i w troskach ostoją.
(fragment z „Księgi Mądrości”
poematu opartego na tekście biblijnym.)
Z przyjemnością chcę Państwa zapoznać z nowym tomikiem wierszy znanego konińskiego poety Stefana Rusina.
Myślę, że przeczytanie jednego z wybranych ładniejszych
wierszy zachęci czytelnika do sięgnięcia po książeczkę.
* * *
Świat miał być uroczym czarodziejem,
ptakiem Zen, słodkim miąższem, przyjazną
przełęczą.
Zaprzeczają temu Księgi Wschodu, Biblia,
Koran. Traktaty i egzegezy uczonych teologów.
Groby ludzi zakatowanych. Piece krematoryjne.
Choroby, pożary, nieszczęśliwe wypadki.
Zasługi świętych są zaledwie kroplą w Księdze
szlachetnych uczynków. Guru, prorok, przywódca
narodu gubią się w swojej małości.
Również nasza pamięć, wiara, strach.
„Magala” – Stefan Rusin, Konin 2006
Frankiewicza, jego piękne wiersze
oraz tłumaczenia i liczne poematy
oparte na tekstach biblijnych. Na
początek próbka twórczości, zaś
w następnych numerach wywiad
z tym prawdziwym tytanem pracy
twórczej. Natomiast ja z prawdziwą
satysfakcją powiadamiam wszystkich wychowanków I LO, że udało
mi się „sposobem” przeprowadzić
wywiad z przemiłą panią Klarą Tupalską. Obowiązkowe, nie tylko dla
naszych absolwentów. Nie obniżając temperatury pozdrowień
Stanisław Sroczyński
PS Honorową Odznaką Towarzystwa Przyjaciół Konina, za kolejną wystawę fotograficzną o naszym
mieście, odznaczyliśmy Ryszarda
Fórmanka, natomiast Włodzimierza
Kowalczykiewicza (młodszego) za
wprowadzenie „Koninianów” do
internetu
zadumy psują jednak rysunki wykonane na murze przez pseudoartystów.
Smutne jest również to, że w tak
szczególnym miesiącu jak listopad
zebraliśmy dużą torbę śmieci.
Mówi Agnieszka Kieliszewska:
Stan cmentarza przy ul. Szpitalnej –
mimo starań Urzędu Miasta, księdza
proboszcza tamtejszej parafii, Policji,
Straży Miejskiej i naszych uczniów
– pozostawia cały czas wiele do życzenia. Bądźmy jednak optymistami,
że spotkanie (z p. Andrzejem Łęckim
z Wydziału Spraw Społecznych) będzie pierwszym krokiem do skoordynowania działań mających na celu
zachowania, tak ważnego dla historii
miasta, miejsca.
PS „Koniniana” bardzo się cieszą, że już w trochę lepszej atmosferze możemy opisywać, wydawało się
do niedawna, sprawy bez wyjścia.
Dziękujemy za informację p. Agnieszce.
Pawłowi Hejmanowi
z powodu śmierci
Matki
serdeczne wyrazy
współczucia
składa
redakcja
„Koninianów”
Małe ojczyzny
Pojęcie
„małe ojczyzny”, znane z
historii, socjologii i innych
dyscyplin
naukowo-badawczych, od lat robi
prawdziwą furorę, a obecnie, wraz
z tendencją uruchamiania szerokich
mechanizmów regionalizacji, wydaje
się tym bardziej czymś wyjątkowo
istotnym i ważnym społecznie.
Pojęcie „małej ojczyzny” może
być przypisane do określonego regionu, czy też mikroregionu: miasta, jakiejś jego części – np. dzielnicy, także
– w jeszcze większym zawężeniu – do
konkretnego zakątka, środowiska,
ulicy, a nawet pojedynczego domu.
Wszystko zależy od nas, co jest naszą
„małą ojczyzną”, z czym jesteśmy
życiowo i emocjonalnie związani; zazwyczaj miejsce naszego urodzenia,
zamieszkania, czy też pracy.
Dla starszych mieszkańców Konina „małą ojczyzną” jest niewątpliwie
lewobrzeżna część miasta, stojąca
bardzo często wyraźnie w opozycji
do wszystkiego, co nowe na prawym
brzegu Warty. W obrębie Starówki,
zwanej potocznie starym Koninem, są
wszakże i inne środowiskowe zakątki,
jeszcze mniejsze, specyficzne „małe
ojczyzny”, w niedostatecznym chyba
stopniu znane i zauważane. Kto np.
potrafi umiejscowić znaną jeszcze w
międzywojniu i krótko po wojnie tzw.
„Utratę” – rejon obecnej ulicy Kościuszki; „Kapkaz” (czy też Kaukaz?)
– rozciągający się w obrębie ulic:
Reformackiej, Kolskiej i Wzgórze?
Kto pamięta „Krykowkę” za parkiem,
„Heimat” i wiele jeszcze innych, egzotycznych często w nazwach, miejsc
naszego miasta?
Ze słownego obiegu wychodzi
wiele zarówno historycznych, jak i
potocznych, środowiskowych nazw.
Mało kto dzisiaj np. posługuje się nazwą Czarków, dla określenia obecnie
najstarszego osiedla nowego Konina
– terenów przedwojennej wsi podmiejskiej.
Niewielka i zupełnie niedostateczna wydaje się – zwłaszcza wśród młodych i nowych mieszkańców naszego
miasta – wiedza regionalna i związana z nią świadomość historyczna.
Szkoda, że tak się dzieje. Kiedy
zaglądam do rozmaitych materiałów,
bibliografii historycznych, np. niemieckich, także do opracowań dotyczących Pomorza i Wielkopolski
będącej w czasie zaborów poza Kongresówką – co rusz natrafiam na pozycje dotyczące najmniejszych nawet
miast i innych ośrodków osadniczych.
Każda niemal mieścina, każdy zakątek, zabytek odnotowany jest w lokalnej historiografii. Każdy najmniejszy
nawet Heimat ma swoją spisaną, opracowaną Geschichte. U nas, niestety,
zdarza się to znacznie rzadziej.
Tymczasem miasto rośnie. Planowane są nowe założenia urbanistyczne, powstają nowe bloki i całe
osiedla. Dla poszczególnych mikrodzielnic i ich ulic przypisywani są
różni patronowie. Na Zatorzu np.
spotykamy ulice, których patronami
zostali znani muzycy i kompozytorzy.
Na Chorzniu, dla odmiany, przydzielono ulicom bardzo piękne nazwy
kwiatów.
Najdalej wysuniętemu zakątkowi
miasta, w kierunku do Kalisza, osiedlu
im. Gen. Sikorskiego, ulicom patronują postaci historyczne, częściowo także bohaterowie dziejów regionalnych.
Myślę, że chyba nietrudno jest powiedzieć coś mieszkańcom tego osiedla
o gen. Sikorskim, podobnie jak o J.
Piłsudskim, „Hubalu”, mjr. Sucharskim.... Trochę trudniej wypada egzamin ze znajomości np. M. Rataja, czy
E. Kwiatkowskiego, znacznie gorzej,
gdyby zapytać o patronów regionalnych, a jest kilka ulic o takich nazwach
na sąsiadującym z Osiedlem Sikorskiego, osiedlem im. Jana Zemełki.
Któż może z mieszkańców tego
zakątka powiedzieć coś o Janie Zemeliuszu, tak samo jak np. o Aleksandrze Kurowskim, Mordche Słodkim,
Janie Augustynowiczu, Stefanii Esse,
Izabeli Łopuskiej... Podobnie jest z
ulicami położonymi w pobliżu tzw.
Heimatu, których patronami zostali
obwołani dla przykładu Edmund Ta-
Pierwsze godziny wolności
Ze wspomnień Stanisława Andrzejewskiego
gi, mimo ostrzeżeń ludzi, wychylił się
na zewnątrz. Padł strzał, nieszczęśnik
został trafiony w brzuch. Mój kuzyn
Janek, żołnierz września, udzielał rannemu pierwszej pomocy. Od strzałów
zza rzeki zginął również mieszkaniec
Konina, Leon Ptak. Spłonął również
zdj. – RAD
Dzień 20 stycznia 1945 r. był sło- mańców” bez chwili namysłu wygarneczny. Ucichła strzelanina. Ludzie nął z „pepeszy”. Do czasu zbierania
jeszcze niepewnie zaczęli wychodzić trupów, cała piątka leżała w ogrodzie
z piwnic, zakamarków i kryjówek. Błaszaków.
Są zabici na ul. Kaliskiej. To żołnieWędrowałem po mieście. Widziarze niemieccy, w ostatniej chwili wy- łem osmalonych, zmęczonych czołjeżdżający na motorze z przyczepą gistów, niewiele starszych ode mnie,
z bramy koszar przy
ul. Kaliskiej, ostrzelali grupę naszych. W
latach późniejszych
wmurowano w tym
miejscu tablicę upamiętniającą zabitych.
Ulice miasta zaczęły
przypominać
wielkie śmietnisko.
Przed sklepami leżały
kartony, opakowania,
papiery. Mieszkańcy
brali odwet za lata
biedy, głodu oraz
upokorzeń. Zabierano żywność, ubrania,
obuwie. Łupem padła
rektyfikacja spirytusu.
Radzieccy żołnierze
nie reagowali na grabież poniemieckiego
mienia.
Było już po czter- Tutaj padały pociski z wilkowskiej góry
nastej. Znalazłem się
na ul. Dąbrowskiego. Ludzie wynosili siedemnastolatków. Na pl. Wolności
piwo z browaru Kowalskiego (obec- ludzie przesuwali się wzdłuż murów.
nie Win-Kon). Ktoś powiedział – w Po tej stronie rzeki Niemców już nie
ogrodzie leżą zastrzeleni Niemcy – z było, ale z tamtej, z budynku syndykolegą Z. Błaszakiem poszliśmy zo- katu (obecnie Sąd Rejonowy) padały
baczyć. To byli wermachtowcy. Rzu- pojedyńcze strzały.
cili broń i schowali się w krzakach
Na plac wjechał samochód panogrodu. Ktoś z ludzi zawiadomił cerny. Ustawił się naprzeciw zawalożołnierza. Ten pchnął furtkę i do sto- nego mostu.
jących z podniesionymi rękami „GerOtworzył się właz i jeden z zało-
str. II
w tym czasie budynek ekspedycyjny,
stojący na zapleczu poczty przy ul.
Urbanowskiej.
Na Kolskiej, Dąbrowskiego, 3
Maja leżały porozrywane przewody
elektryczne i połamane słupy. Jednak przez cały czas walk elektrownia
miejska (róg ul. Staszica i Szarych
Szeregów) pracowała normalnie.
Obsługa była polska pod nadzorem
czanowski czy też Piotr Barański.
Śpieszę donieść w iście telegraficznej formie kilka najistotniejszych
informacji:
Edmund Taczanowski – to generał z okresu powstania styczniowego,
naczelnik sił zbrojnych na powstańcze
województwo kaliskie, do którego w
tym czasie również przynależał Konin.
Piotr Barański – westerplatczyk,
związany z Koninem po wojnie,
zmarły na początku lat siedemdziesiątych. Miłośnik regionalnej historii
i przyjaciel młodzieży. Odnotowany
wielokrotnie w lokalnej publicystyce, także przed paroma miesiącami w
„Koninianach”.
Jan Zemełka – żyjący na przełomie
XVI i XVII wieku doktor medycyny i
filozofii, absolwent uniwersytetu w Padwie. Związany był przez długie lata z
Kaliszem, a także z Koninem. Zostawił
po sobie jeden z najciekawszych w mieście domów, usytuowany narożnikowo
na obecnym placu Wolności. Zemełka,
związany z Uniwersytetem Jagiellońskim w Krakowie, stał się inicjatorem
uruchomienia na tej uczelni katedry
anatomii i botaniki lekarskiej.
Aleksander Kurowski i Mordche
Słodki. – Wielokrotnie byli już odnotowywani w lokalnej publicystyce,
niemniej jednak w niedostatecznym
stopniu poznani. Połączyła obu tych
mieszkańców Konina egzekucja w
dniu 22 września 1939 r., kiedy zostali rozstrzelani przez żołnierzy Wehrmachtu właśnie pod ścianą wspomnianego Domu Zemełki. Kurowski
niemieckim. Pracowali tam pp. Matuszewski, Grochowski i inni. Przystąpiono do wygaszania kotłów po
godz.14, już po walkach. Na długo,
bo na kilka tygodni, miasto zostało
bez prądu.
W domu tragedia. Zginęła siostra
ojca, Józefa Przybylska. Osierociła
trójkę dzieci. Mieszkali przy ul. Kolskiej – w czasie walki o miasto schronili się w wykopanym w ogrodzie
rowie przeciwodłamkowym. Akurat
tamtędy wycofywali się Niemcy.
Ostrzeliwali ich nacierający czerwonoarmiści. Jeden z nich, widząc okop
i ukrytych ludzi, bez zastanowienia
strzelił. Zorientowawszy się o pomyłce złapał się za głowę – było za późno, ciotka już nie żyła.
Niedziela następnego dnia minęła spokojnie. Dźwigałem zdobyczne
konserwy – zarekwirowali mi je radzieccy pancerniacy – oddałem bez
żalu. Widziałem rannego z wczorajszych walk. Wlókł się z ręką na obandażowanej szynie dopytując o lazaret.
W nocy z niedzieli na poniedziałek
spłonęła szkoła przy ul. Kolskiej.
Ktoś zaprószył ogień. Może niemieccy maruderzy, może nasi.
Ojciec z braćmi, Stefanem i Janem, poszli na cmentarz wykopać
grób dla ciotki. Poszedłem z nimi.
Widać było ślady walki. Porozrzucana broń, pancerfausty, porozbijane
grobowce. Leżał zabity czerwonoarmista. Zamarznięty, bez śladu ran,
jakby spał. W okolicy cmentarza bronił się oddział Wermachtu oraz formacji policyjnej. Uciekali w kierunku
ul. Świętojańskiej i Reformackiej.
Tam leżały ich trupy. Byli bez
butów, które pewnie przydały się naszym mieszkańcom lub radzieckim
żołnierzom.
Stanisław Andrzejewski
PS W następnym odcinku – „Tygodnie
po wyzwoleniu” (opr. J. Sznajder)
– znany koniński restaurator, działacz
społeczny i niepodległościowy, członek Polskiej Organizacji Wojskowej.
Słodki – siedemdziesięcioletni kupiec
żydowski.
Stefania Esse – konińska nauczycielka, działaczka społeczna i niepodległościowa jeszcze z okresu zaborów,
przed 1918 r. członek POW, wielu organizacji i stowarzyszeń regionalnych
w Koninie w okresie II Rzeczypospolitej. Zmarła w 1959 r.
Jan Augustynowicz – istniejącą
na osiedlu Zemełki ulicę jego imienia należy łączyć również z postacią
Kazimierza Błaszaka, którego ulica
od lat istnieje w prawobrzeżnej części
miasta. Obaj, Błaszak i Augustynowicz, w okresie okupacji hitlerowskiej byli przywódcami konińskiej
komórki Związku Walki Zbrojnej.
Zdekonspirowani przez Niemców w
1942 r. zostali zamordowani w więzieniu w Inowrocławiu.
Izabela Łopuska – z Koninem
związana w dzieciństwie i młodości, córka praktykującego w mieście
lekarza, Zygmunta Łopuskiego. Absolwentka Wydziału Lekarskiego
Uniwersytetu Warszawskiego, dr
medycyny. W czasie okupacji przebywała w Warszawie, brała czynny
udział w konspiracji (SZP, ZWZ,
AK). Aresztowana przez Gestapo,
więziona była w Alejach Szucha i na
Pawiaku. Rozstrzelana w 1944 r. w
ruinach getta.
(skrót tekstu z marca 1996 r.)
Janusz Gulczyński
Heimat
W języku
niemieckim
słowo Heimat
oznacza: ojczyznę, ojczyste miasto czy
też
ojczystą
wieś. W rozmowie potocznej na ulicach
Konina również można usłyszeć to
zgoła obce językowi polskiemu słowo. By zrozumieć skąd się w naszym
mieście wzięło, należy pamięcią wrócić do lat drugiej wojny światowej.
Tuż za murem dawnej Szkoły
Podoficerskiej dla Małoletnich, a
obecną Szkołą Nauczania Specjalnego zaczyna się ulica Szpitalna, do
1939 roku nosząca miano „Szosy Kaliskiej”. Na niewielkim wzniesieniu,
prostopadle do wspomnianego traktu,
okupanci wytyczyli ulicę nazywając
ją Haupterschliessungsstrasse. Wokół
niegdyś polnej drogi, od 1942 roku
zaczęto budować domy, w których
zamieszkali prominentni urzędnicy
władz niemieckich. W latach 1942 44 wybudowano tutaj jedenaście jedno piętrowych bloków mieszkalnych,
nazywając nowo powstałą dzielnicę
Noue Heimat. Wszystkie mieszkania
posiadały kanalizację oraz instalację wodociągową zasilaną ze studni głębinowej wywierconej opodal.
Jako ciekawostkę dodam, że studnia
służyła mieszkańcom nieprzerwanie
do początku lat dziewięćdziesiątych.
Po śmierci pana Ludwika Wolskiego
opiekującego się pompami – osiedle
podłączono do sieci miejskiej(ku niezadowoleniu mieszkańców). Ponieważ domy budowano podczas wojny,
wszystkie posiadały schrony.
(dokończenie na stronie IV)
Wywiady Stanisława Sroczyńskiego
Świat wg pani Klary Tupalskiej
Musiałem
„zużyć” sporawo
cierpliwości oraz „wdzięku osobistego”, aby skłonić Panią Klarę do
zwierzeń. Udało się, gdy przyjęła nasze zaproszenie na kawę noworoczną. Ta szalenie skromna osoba uważa,
że nic takiego przecież w życiu nie
zrobiła by o niej pisać. Dopiero powołanie się na rzeszę niezliczonych
wychowanków, którzy na każdym
zjeździe otaczają Panią Profesor
szczelnym kordonem, by zamienić
choć jedno słowo, by się koniecznie
przypomnieć i cieszyć serdecznie,
kiedy okazuje się, że ich pamięta. A
pamięta nawet to, co chcielibyśmy,
żeby uległo „zatarciu”. I mimo że pamięta wszystko, to dobroć emanująca
od starszej już nauczycielki jest Jej
cechą dominującą.
Pani Klara urodziła się w niedalekim Rychwale, ale po skończeniu
podstawówki związała się z Koninem na dobre i złe. Chyba dobrego
było więcej, choć życie Pani Profesor
przypadło na czasy bardzo „ciekawe”,
lecz mało stabilne.
Szkołę średnią zaczynała „u Zemełki”(!!). Pamięta nazwisko woźnego, zacnego Pana Ciesielskiego (notabene pełnił to stanowisko do końca
w nowej już szkole średniej przy ul.
Mickiewicza, gdzie Klara z uczennicy
zdążyła przemienić się w nauczycielkę, a potem przejść na zasłużoną
emeryturę). Ale trochę za daleko wybiegłem w przyszłość. Wracam więc
do czasów uczniowskich p. Klary.
Spotyka się z osobami które znamy
już tylko z historii: słynną Stefanię
Esse, polonistę Ostrowskiego, fizyka Lusthausa czy wreszcie łacinnika
Witkowskiego. Może to dzięki niemu
została studentką filologii klasycznej
na Uniwersytecie poznańskim. U
Zemełki poznała również profesora
Wypychowskiego, z którym spotka
się po latach na Mickiewicza już jako
nauczycielka. Z życia studenckiego
udało mi się „wydusić”, że zdarzyło
się Jej wrócić kiedyś do akademika
przez okno, ale gdzie się zasiedziała, to już pozostało tajemnicą. Na
studiach poznała swego pierwszego
męża. Gdy jednak wybucha wojna,
wyjeżdżają do Krakowa. Po dwóch
latach młody mąż (pod konspiracyjnym nazwiskiem Słabolepszy) zostaje aresztowany i osadzony w więzieniu na Montelupich. Nie udało się
Jej nigdy dowiedzieć jakie były dalsze losy męża. Gdy próbowała pytać
Niemców, odpowiadali krótko „gdyby był niewinny, to byśmy go nie zabrali”. Do dzisiaj nie wie, gdzie może
być jego grób. To było drugie tragiczne przeżycie wojenne. Pierwszym
dużym wstrząsem dla młodziutkiej
dziewczyny była samobójcza śmierć,
tuż po wybuchu wojny, p. Jedyńskiego, kierownika szkoły w Rychwale.
Człowiek, który zbudował tam szkołę, remizę strażacką oraz był znanym
działaczem społecznym, wiedział, że
to jedyny sposób, aby uniknąć poni-
żenia i śmierci z rąk okupantów, którzy zaczynali swoje rządy właśnie od
likwidacji inteligencji.
Po wojnie wraca do Konina gdzie
w Liceum Ogólnokształcącym zaczyna pracę jako nauczycielka łaciny.
Szkole tej będzie wierna aż do przejścia na emeryturę.
Ale zaraz po wojnie, jako najmłodsza z grona nauczycielskiego,
zostaje „oddelegowana” przez dyrektora by zajęła się również wychowaniem fizycznym. Ponownie zaczynają
się uciążliwe dojazdy do Poznania,
gdzie na różnych specjalistycznych
kursach zdobywa niezbędne kwalifikacje do nauczania nie tylko „wuefu”,
ale i tańców – tych klasycznych ale
i nowoczesnych jak również gimnastyki artystycznej. Wtedy jeszcze nie
wiedziała, że zobytej nowej specjalizacji pozostanie wierna do końca
swojej pracy zawodowej.
Jest rok 1955 – życie p. Klary
ponownie ulega dość gwałtownej
zmianie, ale tym razem, ta zmiana
ustabilizuje je na wiele lat. Przecinają się szczęśliwie drogi dwojga
przeuroczych osób p. Klary oraz p.
Władysława Tupalskiego. Uczą w tej
samej szkole, oboje są łacinnikami,
a p. Władysław również nie stroni
od lekcji wychowania fizycznego.
Cieszą się oboje ogromną, zasłużoną
zresztą, sympatią otoczenia. Jedynym
przeciwnikiem jest tylko nieubłagany
czas, który zabiera nieodżałowanej
pamięci profesora Tupalskiego. Dopiero po Jego śmierci okazało się,
że pisał również przepiękne wiersze,
ten skromny człowiek trzymał to w
tajemnicy. Dzięki p. Klarze udało
się próbkę tej twórczości pokazać w
ubiegłym roku w „Koninianach”.
Tak właśnie wygląda świat według pani Klary Tupalskiej. Uporządkowany, pełen dobroci i zrozumienia
dla innych. Wciąż pełna zainteresowania losami byłych uczniów, ciesząca się ich sukcesami i martwiąca
ich niepowodzeniami. Wciąż mająca
czas i dobrą radę dla swoich wychowanków.
Jest to być może nieco nietypowy
„wywiad”, ale na pytania p. Profesor
nie chciała odpowiadać – uważa, i
słusznie, że od zadawania pytań jest
ONA.
rozmowę towarzyską skrycie
zanotował
Stanisław Sroczyński
Mruganie gwiazd
na przedwiośniu
Noc płynęła razem z rzeką, a nad
nią błyszczały szczęśliwe gwiazdy.
Świeciły jasno, bo zazdrosny księżyc się gdzieś zawieruszył i pełni
ich blasku nie przyćmiewał.
Astronomowie, ci co swymi
wielkimi lunetami po nocach w niebo spozierają, przekonują nas, że do
gwiazd jest od Ziemi bardzo daleko.
Uważam, że nie mają racji, bowiem
nad Koninem niziutko sobie mrugają tworząc kobierzec rozsypanych
diamentów. Kobierzec ten był ponoć podłogą rajskiej krainy. Na nim
to aniołowie tańcowali tak dziarsko
przytupując, że kurz srebrny na zie-
mię się sypał. Tak było o letnich porach. Potem jesieniami inne anioły
wymyślnymi trzepakami omiatały
nieboskłon ze zbędnych gwiezdnych
drobin. A wtedy ludziska mówili, że
gwiazdy z nieba spadają.
Teraz jest drugi miesiąc roku
z polska zwany lutym – groźnym,
srogim. Razem z tym miesiącem
powinna Wartą spłynąć zima. Czas
najwyższy, bo zza horyzontu spoziera ku nam wiosenka. Dzieweczka o
zielonych włosach, modrych niczym
niezapominajki oczach i uśmiechu
kwitnącej moreli. W swoich rękach
błyszczących kroplami rosy trzymać
będzie wielkie bukiety kaczeńców.
Śmiać się do niej będą zawilce
i umizgiwać koteczki wierzbowe. A
na łąkach nadrzecznych strojących
się w nowe kobierce traw, czajki
podnosić będą wrzask płaczliwy, że
przyleciały do nas tylko na krótko,
aby tylko wychować dzieci.
A co z gwiazdami? Zostaną razem z nami. No bo jakże. Wiosna
bez gwiazd? Ejże! To tak, jakby
„Przegląd Koniński” bez „Koninianów”.
Zygmunt
Kowalczykiewicz
(starszy)
Opisywanie dziejów Konina
W numerze piętnastym Rocznika Konińskiego z 2005 r. znajdziemy rozprawę naukową, zatytułowaną
„Rozwój gospodarczy i społeczny
Konina w latach 1867-1914”. Autorem jest koninianin, historyk Piotr
Rybczyński.
Przeczytałem rozprawkę z dużym
zainteresowaniem. Tym bardziej że
autor kontynuuje opisywanie naszego
grodu, podjęte przez A. Wędzkiego w
książce „Dzieje Konina. Tom I. Konin w czasach przedrozbiorowych”.
Książka ukazała się w dwutysięcznym
roku. Pięć lat czekania na nowe fakty
z dziejów mojego rodzinnego grodu,
to sporo dla dojrzałego wiekiem czytelnika. Stąd też, z dużą ciekawością
przystąpiłem do studiowania zgromadzonych wiadomości.
Piotr Rybczyński uszeregował je
w czterech blokach tematycznych:
warunki rozwoju gospodarczego miasta, zarządzanie majątkiem i finansami miasta, rzemiosło i przemysł, handel i usługi.
Tak opisane zagadnienia są powodem do prześledzenia etapów dziejowych rozbudowy miejskiej Konina.
Truizmem jest powiedzenie, że miasto budują ludzie. A ci przecież, by w
nim żyć, muszą mieć zaplecze gospodarcze wraz z infrastrukturą ekonomiczną i socjalną.
Autor, przypominając o położeniu geograficznym, uzmysłowił nam
o jego olbrzymim wpływie na rozwój
przestrzenny zabudowy miejskiej.
Opowiedział o mieszkańcach utrzymujących się z rzemiosła i handlu.
Przywrócił do życia dawne sklepy,
jatki, fabryki. Przypomniał o więzieniu, koszarach wojskowych, rzeźniach
miejskich oraz sławnych przeprawach
przez Wartę i jej starorzeczach.
Wiadomym jest, że Konin był i
nadal jest uzależniony od czynników politycznych i ekonomicznych
państwa. Wzloty i upadki gospodarcze Polski miały olbrzymi wpływ na
losy mieszkańców nadwarciańskiego
grodu. Wojny, ponad stuletni okres
rozbiorowy, okupacja hitlerowska odcisnęły swoje piętno.
Piotr Rybczyński wydarzenia
dziejowe skrupulatnie odnotował w
ścisłym oparciu o materiały źródłowe. Ilość przypisów umieszczonych
w rozprawie świadczy o dociekliwości i rzetelności badacza. Przypisy
świadczą również o bogatym dorobku
pisarskim. Brawo Piotrze, gratulacje,
proszę o więcej.
Zygmunt Kowalczykiewicz
(starszy)
Towarzystwo Przyjaciół Konina wyraża jak najserdeczniejsze podziękowanie Polskiemu Towarzystwu Numizmatycznemu Oddział w Koninie, za wsparcie naszej działalności okolicznościowym banknotem z wydrukowanym na
nim logo towarzystwa. Zainteresowanych nabyciem numizmatu poinformujemy w następnych „Koninianach”, gdzie oraz za ile będzie można go kupić.
Prezes Tow. Przyjaciół Konina
Stanisław Sroczyński
Powitanie w internecie
Serdecznie witamy w „Koninianach”, comiesięcznym dodatku do „Przeglądu Konińskiego”. Dodatek redaguje Towarzystwo Przyjaciół Konina. Pomocą
służą nam chętni koninianie – zarówno miejscowi jak i ci, którzy z różnych
powodów opuścili swoje rodzinne strony. Bywa, że dostajemy korespondencję
nawet z zagranicy od nękanych chandrą rodaków. Bardzo życzliwie odnoszą się
do pisma również ci, którzy są koninianami z wyboru. Tak więc gazeta trafia do
sporej grupy spragnionych wieści oraz opowieści o naszym grodzie.
Liczne prośby o przesyłanie „Koninianów” do nieraz odległych czy
wręcz egzotycznych miejsc na świecie skłoniły właśnie Towarzystwo Przyjaciół Konina do wprowadzenia czasopisma na strony internetowe – teraz
już tylko zapraszamy i oczekujemy miłych odwiedzin. Proszę pamiętać, że
łamy pisma są do Państwa dyspozycji, a więc przysyłajcie Wasze wspomnienia czy też przemyślenia.
Stanisław Sroczyński (redaktor prowadzący)
PS Czytelnikom „Koninianów” oraz Gościom strony internetowej należą się wyjaśnienia. Zanim zasoby naszego czasopisma zostały poddane
„obróbce elektronicznej” przez Tomasza Kowalczykiewicza (jr), wszystkie
je musiałem wprowadzić do komputera. Duża ilość artykułów, wierszy,
związane z nimi imiona i nazwiska mogły spowodować niezamierzone przekłamania. Dlatego Autorów tekstów oraz Czytelników proszę o wyrozumiałość. Zauważone pomyłki zostaną natychmiast poprawione.
z poważaniem Włodzimierz Kowalczykiewicz
str. III
Pistolet i inne okupacyjne przygody
Od najmłodszych lat miałem zamiłowanie do broni i wojska (wtedy
dokładnie w takiej właśnie kolejności). Oglądając paradę kawalerii, postanowiłem zostać kawalerzystą. Koń
i szabla mocno mnie pociągały.
Jednakże wojna i okupacja dość
szybko moje fantazje skonfrontowały
z twardą rzeczywistością. Zmieniły
się również diametralnie moje zamiłowania. Oglądając niemieckie pismo ilustrowane „der Adler” (Orzeł)
ukazujące podniebnych bohaterów,
postanowiłem nieodwołalnie zostać
pilotem. (Oczywiście nie wiedziałem wtedy, czy kiedykolwiek to się
ziści).
Rozmowy okupacyjne z rówieśnikami to permanentna licytacja, jaki
rodzaj wojska jest najlepszy oraz kto i
kim zostanie. Mamy miały na to z reguły dość podobne „lekarstwo” – zapędzały nas po prostu do czytania.
Na początku wojny praktyki te nie
były jeszcze dla okupanta „przestępstwem”. Któregoś dnia mama mojego przyjaciela Janka, aby przerwać
zmierzającą raczej ku bójce „przyjacielską pogawędkę”, zaciągnęła nas
do mieszkania, wręczyła grubą książkę i zaczęła na wyrywki sprawdzać
biegłość w sztuce czytania. Do dzisiaj
pamiętam, że był to „Potop” oraz to,
że Janek miał bardziej ode mnie czerwone uszy (i to wcale nie ze wstydu).
Dla ścisłości historycznej dodam, że
nasza edukacja w owym czasie to
jedna klasa szkoły podstawowej w
całości oraz kilka tygodni drugiej.
Potem Niemcy doszli do wniosku, że
Polakom żadna wiedza na nic się nie
przyda, a książki zostały głęboko pochowane.
Janka zapamiętałem jeszcze z
innego zdarzenia. Miał on starszego
brata, który przed wojną pracował w
majątku pod Żychlinem. Uciekając
przed Niemcami, ukrył na strychu
posiadany pistolet belgijski oraz lunetę. Janek penetrował kiedyś strych,
znalazł broń, a tajemnicą podzielił się
ze mną. Z lunety korzystaliśmy często
– po rozciągnięciu była długa i błyszcząca wypolerowanym mosiądzem.
Patrząc jednym okiem przez lunetę,
czuliśmy się jak kapitanowie na korsarskim okręcie. Mnie jednak bardziej interesował pistolet – tak długo
trułem Jankowi głowę, aż dopiąłem
swego. Nie pamiętam już za co wyhandlowałem, czy raczej wycyganiłem ową belgijkę, ale wreszcie stałem
się jej właścicielem. Posiadając broń
poczułem się wreszcie dorosłym, nie
na tyle jednak, by zdawać sobie sprawę czym to grozi.
Z nastaniem roku 1942 zaistniała
poważna obawa, że mogę być wywieziony do Niemiec jak wielu starszych
kolegów. Dla bezpieczeństwa wujek, brat mamy, załatwił mi pracę w
miejskim ogrodzie, którym kierował
ogrodnik pan Gęsicki. Początkowo
pracowałem jako goniec, z czasem
dostałem książkę pracy robotnika
ogrodowego (artsbajtbuches nr 463/
KO/37614). Ogród był przy klasztorze, a ja mieszkałem tuż obok przy
ulicy Kolskiej 1. W następnym roku
przyjęto kolejnego pracownika, Felka
Anczykowskiego, z którym również
się zaprzyjaźniłem. Obdarzyłem go
pełnym zaufaniem i dopuściłem do
mojej pilnie strzeżonej tajemnicy dotyczącej pistoletu. No bo co to za bohater, którego nikt nie zna, a co gorsze
nikt nie podziwia.
Któregoś dnia umówiliśmy się po
pracy za mostem na Pociejewie. Tak
nazywaliśmy teren za rzeką Wartą.
Było to idealne miejsce do naszych
tajemniczych zamiarów. Za fabryką narzędzi rolniczych „Rajmunda”
O przedwojennej
motoryzacji
W latach I wojny światowej nowy
rodzaj transportu, jakim był ciągle samochód, wykazał swoją przydatność
i narastającą przewagę nad tradycyjną trakcją konną. W każdym razie na
krótkich i średnich odległościach, bo
w innym przypadku nadal bezkonkurencyjna pozostawała kolej. Automobil zaczął jednak służyć głównie
potrzebom wojny, a w transporcie
cywilnym wręcz nastąpił regres i z
konieczności monopol ponownie odzyskał poczciwy koń.
Odzyskanie Niepodległości w
1918 r. niewiele początkowo zmieniło w stanie ówczesnej motoryzacji
kraju. Park samochodowy stanowiły
pojazdy przejmowane od okupacyjnych wojsk austriackich i niemieckich, których było niewiele i na ogół
w złym stanie technicznym. Wobec
braku rodzimej produkcji jedynym
źródłem zakupu pozostawał import,
który był niewielki i przeznaczony
przede wszystkim dla armii i innych
instytucji państwowych. Samochód w
rękach prywatnych był postrzegany
jako wyraz wyjątkowego bogactwa
i obłożony wysokim podatkiem od
luksusu, dodatkowo obciążającym
posiadaczy.
Nie był to zresztą jedyny problem właścicieli automobili. Kiedy
w 1920 r. kraj znalazł się w stanie
zagrożenia wszystkie siły i środki
przeznaczono na potrzeby obrony,
co oznaczało również mobilizację
samochodów oraz motocykli znajdujących się w rękach instytucji i
osób prywatnych. Zgodnie z zarządzeniem Wojewody Łódzkiego (do
str. IV
1938 r. powiaty wschodniej Wielkopolski należały do województwa
łódzkiego) w dniu 16 lipca 1920 r.
należało dostarczyć na wyznaczone
miejsce zbiórki w Łodzi wszystkie
prywatne samochody i motocykle.
Niewykonanie rozkazu groziło,
oprócz konfiskaty pojazdu i grzywny, karą aresztu do jednego roku.
Zgodnie z tym zarządzeniem od 12
lipca tegoż roku wstrzymano w ogóle aż do odwołania (co trwało kilka
miesięcy) wszelki ruch samochodów
i motocykli, stanowiących własność
lub będących w posiadaniu osób i
instytucji prywatnych.
Dopiero wraz z końcem wojny w
1921 r. ponownie zaczęła się rozwijać
cywilna motoryzacja, czemu jednak
nie sprzyjała słabość gospodarcza
kraju, niska stopa życiowa ludności
oraz brak przez dłuższy czas poparcia
ze strony państwa. W 1924 r. w kraju było zarejestrowanych ok. 7,5 tys.
samochodów (w tym ok. 27% ciężarowych).
Według zachowanych danych
urzędowych w 1925 r. Starostwo Powiatowe w Koninie doliczyło się 57
sztuk /.../ cywilnego taboru samochodowego zarejestrowanego na terenie
powiatu. Co ciekawe w wykazie tym,
obok samochodów osobowych, ciężarowych i autobusów uwzględniono
również ...motocykle, a nawet /.../ rower z motorkiem.., czyli pierwowzór
motoroweru. Absolutnym potentatem
motoryzacyjnym była w tym czasie
cukrownia Gosławice (największy
wówczas zakład przemysłowy w regionie), która posiadała 6 samocho-
dów ciężarowych i 2 osobowe, a także
rektyfikacja Braci Szpilfogel i Waldman w Koninie, posiadająca 2 samochody ciężarowe oraz 2 osobowe.
Większość samochodów określanych mianem osobowych służyła
celom zarobkowym, a tylko dla nielicznych właścicieli był to wyłącznie środek prywatnego i osobistego
transportu. Byli to przede wszystkim
zamożni ziemianie, tacy jak m.in.:
L. Pułaski z Grzymiszewa, S. Mańkowski z Kazimierza Biskupiego,
M. Kwilecki z Malińca, K. Kwilecki
z Grodźca. Wśród marek spotykamy
takie, które istnieją do dnia dzisiejszego (Fiat, Ford, Opel, Chevrolet, Peugeot), jak też będące już tylko kartą
w historii motoryzacji (m.in. Bean,
Union, Rex, Bussing, Adler, N.A.G.,
Magirus).
Pomimo słabości ekonomicznej
kraju liczba pojazdów mechanicznych z czasem wzrastała, ale i tak w
stosunku do liczby mieszkańców stopień motoryzacji Polski był jednym
z najniższych w Europie i w 1938 r.
na 10 tys. mieszkańców przypadało
zaledwie ok. 10 samochodów. Wzrostowi liczby samochodów i motocykli
sprzyjało zniesienie w 1926 r. podatku
od luksusu, a także podjęcie produkcji (częściej zresztą tylko montażu)
w kraju. Poważnym ograniczeniem
rozwoju motoryzacji był natomiast
fatalny stan dróg, szczególnie we
wschodnich województwach ówczesnej Rzeczpospolitej.
Piotr Rybczyński
(dokończenie w następnym numerze)
rozciągały się bezkresne (dla nas)
przestrzenie porośnięte zaroślami z
Pociągała mnie broń każdego
kalibru
niewielkimi polankami białego piasku. Tu postanowiłem pokazać mu
moje „cudo”. Felek – raptus chciał
natychmiast wypróbować właściwości belgijki. Z wielkim trudem
(dokończenie ze strony II)
Wejście do nich prowadziło przez
piwnicę, za to wyjście osłonięte betonową czaszą umieszczono na zewnątrz. Osłony zburzono podczas budowy cieplika. We wschodniej części
osiedla na ziemiach należących do
przedwojennego burmistrza Konina
pana Ludwika Ganowicza wybudowano parterowe domki, w których zamieszkali Niemcy przesiedleni znad
Morza Czarnego.
Tuż po opuszczeniu miasta przez
Niemców w styczniu 1945 roku,
domy zaczęli zasiedlać mieszkańcy
Konina. Trudne warunki lokalowe w
mieście powodowały, że do mieszkań
trzy- lub cztero-pokojowych dotychczas zajmowanych przez jednego lokatora dokwaterowano innych. W ten
sposób nieraz wielodzietnym małżeństwom przypadł tylko jeden pokój ze
wspólną kuchnią i łazienką. W połowie lat sześćdziesiątych na mieszkania zaczęto adaptować również strychy. Po wojnie ulica przyjęła nazwę
Karola Świerczewskiego, by obecnie
nosić miano Armii Krajowej.
Obecnie, w wyniku rozbudowy
Konina, osiedle „zbliżyło” się do centrum. Wówczas, tj. od zakończenia
wojny do końca lat siedemdziesiątych
„Heimat” otaczały uprawne grunta,
sady i ogrody. Ta oaza sielskości i
spokoju nie pozostawała bez wpływu na charakter tutaj zamieszkałych.
Obecnego czytelnika zapewne zaskoczy fakt, że śluby, chrzciny, ba, nawet
imieniny stawały się świętem i radością dla wszystkich mieszkańców. Za
to troska sąsiadów o pozostawione
mienie przez współmieszkańca domu
powodowała, że nikt nie przywiązywał uwagi do zamykania drzwi. Brak
zrozumienia dla panującej tu swoistej
enklawy serdeczności i szacunku nie-
zdjęcia portretowe: RAD
udało mi się odciągnąć przyjaciela
od tego pomysłu. Po nacieszeniu
się groźną zabawką, nasze żołądki
chyba nie wytrzymały emocji „militarnej przygody”, musieliśmy poszukać jeszcze bardziej intymnego
odosobnienia. Wydawało się, że to
koniec przygody. Ale wszystko, jak
się okazało, było jeszcze przed nami.
Z tej niezbyt wygodnej „żabiej perspektywy” zobaczyliśmy nagle nogi,
potem zaś całego policjanta w dodatku z dubeltówką pod pachą. Instynkt
samozachowawczy był na szczęście
silniejszy od fizjologii. Z „portkami”
w garści i dyndającymi sznurkami od
majtek (taka była moda) daliśmy susa
w najgęściejsze szuwary i tyle było
nas widać. Oniemiały żandarm oczywiście wystrzelił za nami, ale szansę
trafienia miał raczej bliską zeru. Muszę dodać, że uciekając, myślałem
aby nie trafił w głowę. Liczyłem, że
każdy inny postrzał nie będzie ostatecznym. Z Felkiem odnaleźliśmy się
pod mostem. Do dzisiaj nie wiem,
czy śmialiśmy się z siebie, z głupoty czy ze szczęścia. Poprawiliśmy
dopiero teraz nieszczęsną garderobę
i „bohatersko” powędrowaliśmy do
domu.
płk. dypl. (w st. spocz.)
pilot Ryszard Grundman
(dokończenie w następnym numerze)
raz odbijał się fałszywym obrazem
przedstawianym przez mieszkańców
z „miasta”. Jednakże wystarczyło, by
ktoś z „centrum” zawędrował w te
okolice i natychmiast zmieniał zdanie, bowiem gościnność, przywiązanie do tradycji – to cechy, które dzieci
z Heimatu wysysały wraz z mlekiem
matki. Dla wyjaśnienia panującego
tutaj bezpieczeństwa posłuży nam
anegdota: Jeden ze współlokatorów
osiedla nadużył alkoholu. Ponieważ
domy na pierwszy rzut oka wyglądają jednako… nieszczęśnik pomylił
wejścia, zapewne na wskutek zmęczenia, rower, którym przyjechał postawił przed drzwiami bloku innego
niż zamieszkiwał. Nazajutrz niewiele pamiętając wstydził się zapytać o
swój środek transportu. Po tygodniu,
lokator domu, przed którym stał rower zwrócił uwagę panu X… – Weź
wreszcie swój pojazd, bo cały zardzewieje!!! Mieszkaniec „Heimatu”
pozostawione mienie – niezależnie,
do kogo należało uważał za rzecz
świętą.
Rozbudowa miasta spowodowała, że z krajobrazu zniknęły otaczające osiedle żyzne pola, sady i ogrody,
wraz z nimi we wspomnienia odpłynęły wspólne majówki i zabawy. W
rozmowie z „najstarszymi” mieszkańcami słychać wyraźną tęsknotę
do atmosfery z „tamtych lat”. Świadectwem, że taka była są obywatele,
na trwale zapisani złotymi zgłoskami
w konińskim sporcie, regionalizmie i
samorządzie.
Zmieniając słowa ostatniego wersu „Pana Tadeusza” pragnę się przyznać, że: I ja tam w gościnie nieraz
byłem, miód i wino piłem, A com
widział i słyszał, na łamach „Koninianów” umieściłem.
Włodzimierz Kowalczykiewicz
ADRES REDAKCJI:
62-510 Konin, ul. Przemys³owa 9,
tel. 063 243 77 00, 243 77 03
Redaguje zespó³
Zarz¹du Towarzystwa Przyjació³ Konina
ISSN 0138-0893