Nr 2(35)luty 2006
Transkrypt
Nr 2(35)luty 2006
MIESIĘCZNIK Towarzystwa Przyjaciół Konina luty 2006 r. Nr 2 (35) Gorącym powitaniem Państwa pragnę ocieplić nieco „lute” mrozy 1. Z KART PRZESZŁOŚCI – ciekawostki z dawnej prasy konińskiej 2. ZE WSPOMNIEŃ – przedruk fragmentów pamiętników i wspomnień 3. Z DZIEJÓW KONINA – artykuły o treściach historycznych, archiwalia 4. TWORZYLI WIZERUNEK MIASTA – sylwetki ludzi zasłużonych dla miasta 5. NASZYM ZDANIEM – wypowiedzi na aktualne tematy dotyczące rozwoju miasta 6. INSPIRACJE KULTURALNE – poezja, proza, rysunek konińskich twórców 7. Z ŻYCIA TPK – zapowiedzi i sprawozdania z imprez, konferencji, zebrań 8. BARWY CODZIENNOŚCI – podpatrzone fotoobiektywem obiekty w mieście 9. ODPOWIEDZI REDAKCJI M i e siąc krótki, materiałów zatrzęsienie, rozpisaliście się Państwo jak nigdy dotąd – stąd serdeczne podziękowanie, ale oczywiście z prośbą, aby nie osiąść broń Boże na laurach, tylko pisać jak najwięcej nadal. Wzruszyła nas bardzo korespondencja pani Agnieszki Kieliszewskiej. Wzruszyła podwójnie – faktem opieki nad nekropoliami i jednocześnie skłonieniem wychowanków do zajęcia się tym niełatwym problemem. UWAGA – „KONINIANA” SERDECZNIE DZIĘKUJĄ UCZNIOM ZE SPECJALNEGO OŚRODKA SZKOLNO–WYCHOWAWCZEGO W KONINIE ZA ICH PIĘKNĄ POSTAWĘ. LISTY DO REDAKCJI Z dużą satysfakcją (jak napisaliśmy w styczniu) przyjęliśmy list p. Agnieszki Kieliszewskiej wraz z wybranymi gazetkami uczniowskimi ze Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Koninie. Pani Agnieszko, oprócz tego, że list świadczy o wysokim kunszcie sztuki epistolograficznej, to załączone do niego Kroniki Szkolne traktujące o postanowieniu podjęcia się opieki nad miejscami pamięci narodowej są na pewno balsamem na niejedno wrażliwe serce w naszym mieście. Kilkakrotnie zresztą na ten temat już pisaliśmy. „Głos Młodzieży” nr 111/112 (listopad, grudzień) 2005 r. „21 czerwca Agata, Ewelina, Karol, Klaudia, Ola i Teresa z klasy Ic razem z panią Agnieszką Kieliszewską poszli na cmentarz przy ul. Specjalny dyplom od Towarzystwa Przyjaciół Konina już jest w drodze do Waszej szkoły. Tak się złożyło, że w dzisiejszym numerze dominują różnego rodzaju wspomnienia, jak pamięć o tym, że luty to pierwszy miesiąc, gdy już nie było słychać na ulicach wystrzałów, że można było wreszcie spacerować bez zdejmowania czapki przed okupantem. Tak o zdobytej niedawno wolności mówi w dalszej części swoich wspomnień pan Stanisław Andrzejewski. Również Ryszard Grundman, opisem wojennych młodzieńczych przeżyć przybliża czytelnikowi atmosferę tamtych niepewnych dni, niekiedy godzin czy nawet minut. Zresztą wnikliwy i uważny czytelnik z zamieszczonych tekstów wspomnieniowych może złożyć sobie zupełnie ciekawą historię powojennych czasów naszego miasta. Janusz Gulczyński postanowił zagubionym mieszkańcom Konina wyjaśnić, gdzie są niektóre nowe i raczej mało znane ulice oraz dlaczego noszą takie nazwy. Wyjaśnia również ciekawie, jak zrozumieć pojęcie „małej ojczyzny”. Przykładem właśnie dumy z autentycznego lokalnego patriotyzmu jest artykuł Włodzimierza Kowalczykiewicza (młodszego). Natomiast Z. Kowalczykiewicz (starszy) oprócz „lutowej impresji” omawia jeden z ciekawszych artykułów Piotra Rybczyńskiego, który tymczasem w dalszym ciągu oddaje się pasji motoryzacyjnej. Anonsujemy również z przyjemnością nowy tomik poezji Stefana Rusina. Postanowiliśmy też, zdecydowanie szerzej, zaprezentować sylwetkę doktora nauk medycznych Fabiana Kolskiej (.....) Koleżanki oraz Karol uporządkowali teren wokół grobowca Z.Urbanowskiej i mogił żołnierzy polskich. Stan obu miejsc nie był najgorszy, ale dlaczego nie możemy nigdy napisać, że był bardzo dobry.” „13 września koleżanki i koledzy z kl. Iic wraz z Panią poszli zapalić znicze na dawnym cmentarzu żydowskim i pod pomnikiem Ofiar Faszyzmu. Drugoklasiści nastawieni na konieczność sprzątania, zostali mile zaskoczeni – w obu miejscach było wyjątkowo czysto.” „12 października uczniowie klasy VI razem z p. Kieliszewską poszli zapalić znicze na cmentarzu przy ul.Szpitalnej. Mur okalający najwyższą część cmentarza oraz niektóre nagrobki są poniszczone, ale na pierwszy rzut oka cmentarz wręcz zaskakiwał porządkiem i czystością. Właśnie – na pierwszy rzut oka... Wystarczyło przejść kilkanaście metrów dalej, by zobaczyć mnóstwo śmieci i chwastów. Maluchy były oburzone tym, co zobaczyły. Uspokoiła ich dopiero obietnica Pani, że uczniowie szkoły zawodowej przyjdą uporządkować teren wokół żołnierskich mogił.” „Głos Młodzieży” nr 113 (listopad) 2005 r. „24 października grupa uczniów (Arek, Krzysztof, Monika i Magda z IIb oraz Sławek, Rafał, Łukasz, Karolina, Marcin i Kasia) pod opieką p. J. Grzejszczak i p. M. Kuli poszli na cmentarz wojskowy. Zgrabili i spalili liście oraz zebrali siedem (!) worków śmieci. Cmentarz znów wyglądał porządnie, ale na jak długo? „28 listopada przedstawiciele kl. IIa (Kasia, Julia) oraz z Ib (Adam) pod opieką Pani poszli zapalić znicze na cmentarzu wojennym. Żołnierskie mogiły przysypane śniegiem wyglądały wyjątkowo smutno... Cmentarz tchnął powagą i spokojem. Nastrój Fabian Frankiewicz Owoce Mądrości Jeśli dobro ma człowiek dzięki łasce Bożej, To cóż dlań od mądrości cenniejsze być może? Jeśli rozwaga twórcza jest, które ze stworzeń Bardziej twórcze, niż mądrość, okazać się może? I jeśli kto miłuje sprawiedliwość, prawość, Miłuje także mądrość, za jej bowiem sprawą I jej dziełem są cnoty w życiu i zwycięstwa; Uczy umiarkowania, roztropności, męstwa, Od których w nim dla ludzi nic lepszego nie ma. Dzięki niej się pojawia wielkiej wiedzy temat: Nieodparte dążenie wciąż do jej zdobycia I wzięcia ją za swoją towarzyszkę życia, Wiedząc, że się w nim stanie doradczynią moją, Pocieszycielką w smutku i w troskach ostoją. (fragment z „Księgi Mądrości” poematu opartego na tekście biblijnym.) Z przyjemnością chcę Państwa zapoznać z nowym tomikiem wierszy znanego konińskiego poety Stefana Rusina. Myślę, że przeczytanie jednego z wybranych ładniejszych wierszy zachęci czytelnika do sięgnięcia po książeczkę. * * * Świat miał być uroczym czarodziejem, ptakiem Zen, słodkim miąższem, przyjazną przełęczą. Zaprzeczają temu Księgi Wschodu, Biblia, Koran. Traktaty i egzegezy uczonych teologów. Groby ludzi zakatowanych. Piece krematoryjne. Choroby, pożary, nieszczęśliwe wypadki. Zasługi świętych są zaledwie kroplą w Księdze szlachetnych uczynków. Guru, prorok, przywódca narodu gubią się w swojej małości. Również nasza pamięć, wiara, strach. „Magala” – Stefan Rusin, Konin 2006 Frankiewicza, jego piękne wiersze oraz tłumaczenia i liczne poematy oparte na tekstach biblijnych. Na początek próbka twórczości, zaś w następnych numerach wywiad z tym prawdziwym tytanem pracy twórczej. Natomiast ja z prawdziwą satysfakcją powiadamiam wszystkich wychowanków I LO, że udało mi się „sposobem” przeprowadzić wywiad z przemiłą panią Klarą Tupalską. Obowiązkowe, nie tylko dla naszych absolwentów. Nie obniżając temperatury pozdrowień Stanisław Sroczyński PS Honorową Odznaką Towarzystwa Przyjaciół Konina, za kolejną wystawę fotograficzną o naszym mieście, odznaczyliśmy Ryszarda Fórmanka, natomiast Włodzimierza Kowalczykiewicza (młodszego) za wprowadzenie „Koninianów” do internetu zadumy psują jednak rysunki wykonane na murze przez pseudoartystów. Smutne jest również to, że w tak szczególnym miesiącu jak listopad zebraliśmy dużą torbę śmieci. Mówi Agnieszka Kieliszewska: Stan cmentarza przy ul. Szpitalnej – mimo starań Urzędu Miasta, księdza proboszcza tamtejszej parafii, Policji, Straży Miejskiej i naszych uczniów – pozostawia cały czas wiele do życzenia. Bądźmy jednak optymistami, że spotkanie (z p. Andrzejem Łęckim z Wydziału Spraw Społecznych) będzie pierwszym krokiem do skoordynowania działań mających na celu zachowania, tak ważnego dla historii miasta, miejsca. PS „Koniniana” bardzo się cieszą, że już w trochę lepszej atmosferze możemy opisywać, wydawało się do niedawna, sprawy bez wyjścia. Dziękujemy za informację p. Agnieszce. Pawłowi Hejmanowi z powodu śmierci Matki serdeczne wyrazy współczucia składa redakcja „Koninianów” Małe ojczyzny Pojęcie „małe ojczyzny”, znane z historii, socjologii i innych dyscyplin naukowo-badawczych, od lat robi prawdziwą furorę, a obecnie, wraz z tendencją uruchamiania szerokich mechanizmów regionalizacji, wydaje się tym bardziej czymś wyjątkowo istotnym i ważnym społecznie. Pojęcie „małej ojczyzny” może być przypisane do określonego regionu, czy też mikroregionu: miasta, jakiejś jego części – np. dzielnicy, także – w jeszcze większym zawężeniu – do konkretnego zakątka, środowiska, ulicy, a nawet pojedynczego domu. Wszystko zależy od nas, co jest naszą „małą ojczyzną”, z czym jesteśmy życiowo i emocjonalnie związani; zazwyczaj miejsce naszego urodzenia, zamieszkania, czy też pracy. Dla starszych mieszkańców Konina „małą ojczyzną” jest niewątpliwie lewobrzeżna część miasta, stojąca bardzo często wyraźnie w opozycji do wszystkiego, co nowe na prawym brzegu Warty. W obrębie Starówki, zwanej potocznie starym Koninem, są wszakże i inne środowiskowe zakątki, jeszcze mniejsze, specyficzne „małe ojczyzny”, w niedostatecznym chyba stopniu znane i zauważane. Kto np. potrafi umiejscowić znaną jeszcze w międzywojniu i krótko po wojnie tzw. „Utratę” – rejon obecnej ulicy Kościuszki; „Kapkaz” (czy też Kaukaz?) – rozciągający się w obrębie ulic: Reformackiej, Kolskiej i Wzgórze? Kto pamięta „Krykowkę” za parkiem, „Heimat” i wiele jeszcze innych, egzotycznych często w nazwach, miejsc naszego miasta? Ze słownego obiegu wychodzi wiele zarówno historycznych, jak i potocznych, środowiskowych nazw. Mało kto dzisiaj np. posługuje się nazwą Czarków, dla określenia obecnie najstarszego osiedla nowego Konina – terenów przedwojennej wsi podmiejskiej. Niewielka i zupełnie niedostateczna wydaje się – zwłaszcza wśród młodych i nowych mieszkańców naszego miasta – wiedza regionalna i związana z nią świadomość historyczna. Szkoda, że tak się dzieje. Kiedy zaglądam do rozmaitych materiałów, bibliografii historycznych, np. niemieckich, także do opracowań dotyczących Pomorza i Wielkopolski będącej w czasie zaborów poza Kongresówką – co rusz natrafiam na pozycje dotyczące najmniejszych nawet miast i innych ośrodków osadniczych. Każda niemal mieścina, każdy zakątek, zabytek odnotowany jest w lokalnej historiografii. Każdy najmniejszy nawet Heimat ma swoją spisaną, opracowaną Geschichte. U nas, niestety, zdarza się to znacznie rzadziej. Tymczasem miasto rośnie. Planowane są nowe założenia urbanistyczne, powstają nowe bloki i całe osiedla. Dla poszczególnych mikrodzielnic i ich ulic przypisywani są różni patronowie. Na Zatorzu np. spotykamy ulice, których patronami zostali znani muzycy i kompozytorzy. Na Chorzniu, dla odmiany, przydzielono ulicom bardzo piękne nazwy kwiatów. Najdalej wysuniętemu zakątkowi miasta, w kierunku do Kalisza, osiedlu im. Gen. Sikorskiego, ulicom patronują postaci historyczne, częściowo także bohaterowie dziejów regionalnych. Myślę, że chyba nietrudno jest powiedzieć coś mieszkańcom tego osiedla o gen. Sikorskim, podobnie jak o J. Piłsudskim, „Hubalu”, mjr. Sucharskim.... Trochę trudniej wypada egzamin ze znajomości np. M. Rataja, czy E. Kwiatkowskiego, znacznie gorzej, gdyby zapytać o patronów regionalnych, a jest kilka ulic o takich nazwach na sąsiadującym z Osiedlem Sikorskiego, osiedlem im. Jana Zemełki. Któż może z mieszkańców tego zakątka powiedzieć coś o Janie Zemeliuszu, tak samo jak np. o Aleksandrze Kurowskim, Mordche Słodkim, Janie Augustynowiczu, Stefanii Esse, Izabeli Łopuskiej... Podobnie jest z ulicami położonymi w pobliżu tzw. Heimatu, których patronami zostali obwołani dla przykładu Edmund Ta- Pierwsze godziny wolności Ze wspomnień Stanisława Andrzejewskiego gi, mimo ostrzeżeń ludzi, wychylił się na zewnątrz. Padł strzał, nieszczęśnik został trafiony w brzuch. Mój kuzyn Janek, żołnierz września, udzielał rannemu pierwszej pomocy. Od strzałów zza rzeki zginął również mieszkaniec Konina, Leon Ptak. Spłonął również zdj. – RAD Dzień 20 stycznia 1945 r. był sło- mańców” bez chwili namysłu wygarneczny. Ucichła strzelanina. Ludzie nął z „pepeszy”. Do czasu zbierania jeszcze niepewnie zaczęli wychodzić trupów, cała piątka leżała w ogrodzie z piwnic, zakamarków i kryjówek. Błaszaków. Są zabici na ul. Kaliskiej. To żołnieWędrowałem po mieście. Widziarze niemieccy, w ostatniej chwili wy- łem osmalonych, zmęczonych czołjeżdżający na motorze z przyczepą gistów, niewiele starszych ode mnie, z bramy koszar przy ul. Kaliskiej, ostrzelali grupę naszych. W latach późniejszych wmurowano w tym miejscu tablicę upamiętniającą zabitych. Ulice miasta zaczęły przypominać wielkie śmietnisko. Przed sklepami leżały kartony, opakowania, papiery. Mieszkańcy brali odwet za lata biedy, głodu oraz upokorzeń. Zabierano żywność, ubrania, obuwie. Łupem padła rektyfikacja spirytusu. Radzieccy żołnierze nie reagowali na grabież poniemieckiego mienia. Było już po czter- Tutaj padały pociski z wilkowskiej góry nastej. Znalazłem się na ul. Dąbrowskiego. Ludzie wynosili siedemnastolatków. Na pl. Wolności piwo z browaru Kowalskiego (obec- ludzie przesuwali się wzdłuż murów. nie Win-Kon). Ktoś powiedział – w Po tej stronie rzeki Niemców już nie ogrodzie leżą zastrzeleni Niemcy – z było, ale z tamtej, z budynku syndykolegą Z. Błaszakiem poszliśmy zo- katu (obecnie Sąd Rejonowy) padały baczyć. To byli wermachtowcy. Rzu- pojedyńcze strzały. cili broń i schowali się w krzakach Na plac wjechał samochód panogrodu. Ktoś z ludzi zawiadomił cerny. Ustawił się naprzeciw zawalożołnierza. Ten pchnął furtkę i do sto- nego mostu. jących z podniesionymi rękami „GerOtworzył się właz i jeden z zało- str. II w tym czasie budynek ekspedycyjny, stojący na zapleczu poczty przy ul. Urbanowskiej. Na Kolskiej, Dąbrowskiego, 3 Maja leżały porozrywane przewody elektryczne i połamane słupy. Jednak przez cały czas walk elektrownia miejska (róg ul. Staszica i Szarych Szeregów) pracowała normalnie. Obsługa była polska pod nadzorem czanowski czy też Piotr Barański. Śpieszę donieść w iście telegraficznej formie kilka najistotniejszych informacji: Edmund Taczanowski – to generał z okresu powstania styczniowego, naczelnik sił zbrojnych na powstańcze województwo kaliskie, do którego w tym czasie również przynależał Konin. Piotr Barański – westerplatczyk, związany z Koninem po wojnie, zmarły na początku lat siedemdziesiątych. Miłośnik regionalnej historii i przyjaciel młodzieży. Odnotowany wielokrotnie w lokalnej publicystyce, także przed paroma miesiącami w „Koninianach”. Jan Zemełka – żyjący na przełomie XVI i XVII wieku doktor medycyny i filozofii, absolwent uniwersytetu w Padwie. Związany był przez długie lata z Kaliszem, a także z Koninem. Zostawił po sobie jeden z najciekawszych w mieście domów, usytuowany narożnikowo na obecnym placu Wolności. Zemełka, związany z Uniwersytetem Jagiellońskim w Krakowie, stał się inicjatorem uruchomienia na tej uczelni katedry anatomii i botaniki lekarskiej. Aleksander Kurowski i Mordche Słodki. – Wielokrotnie byli już odnotowywani w lokalnej publicystyce, niemniej jednak w niedostatecznym stopniu poznani. Połączyła obu tych mieszkańców Konina egzekucja w dniu 22 września 1939 r., kiedy zostali rozstrzelani przez żołnierzy Wehrmachtu właśnie pod ścianą wspomnianego Domu Zemełki. Kurowski niemieckim. Pracowali tam pp. Matuszewski, Grochowski i inni. Przystąpiono do wygaszania kotłów po godz.14, już po walkach. Na długo, bo na kilka tygodni, miasto zostało bez prądu. W domu tragedia. Zginęła siostra ojca, Józefa Przybylska. Osierociła trójkę dzieci. Mieszkali przy ul. Kolskiej – w czasie walki o miasto schronili się w wykopanym w ogrodzie rowie przeciwodłamkowym. Akurat tamtędy wycofywali się Niemcy. Ostrzeliwali ich nacierający czerwonoarmiści. Jeden z nich, widząc okop i ukrytych ludzi, bez zastanowienia strzelił. Zorientowawszy się o pomyłce złapał się za głowę – było za późno, ciotka już nie żyła. Niedziela następnego dnia minęła spokojnie. Dźwigałem zdobyczne konserwy – zarekwirowali mi je radzieccy pancerniacy – oddałem bez żalu. Widziałem rannego z wczorajszych walk. Wlókł się z ręką na obandażowanej szynie dopytując o lazaret. W nocy z niedzieli na poniedziałek spłonęła szkoła przy ul. Kolskiej. Ktoś zaprószył ogień. Może niemieccy maruderzy, może nasi. Ojciec z braćmi, Stefanem i Janem, poszli na cmentarz wykopać grób dla ciotki. Poszedłem z nimi. Widać było ślady walki. Porozrzucana broń, pancerfausty, porozbijane grobowce. Leżał zabity czerwonoarmista. Zamarznięty, bez śladu ran, jakby spał. W okolicy cmentarza bronił się oddział Wermachtu oraz formacji policyjnej. Uciekali w kierunku ul. Świętojańskiej i Reformackiej. Tam leżały ich trupy. Byli bez butów, które pewnie przydały się naszym mieszkańcom lub radzieckim żołnierzom. Stanisław Andrzejewski PS W następnym odcinku – „Tygodnie po wyzwoleniu” (opr. J. Sznajder) – znany koniński restaurator, działacz społeczny i niepodległościowy, członek Polskiej Organizacji Wojskowej. Słodki – siedemdziesięcioletni kupiec żydowski. Stefania Esse – konińska nauczycielka, działaczka społeczna i niepodległościowa jeszcze z okresu zaborów, przed 1918 r. członek POW, wielu organizacji i stowarzyszeń regionalnych w Koninie w okresie II Rzeczypospolitej. Zmarła w 1959 r. Jan Augustynowicz – istniejącą na osiedlu Zemełki ulicę jego imienia należy łączyć również z postacią Kazimierza Błaszaka, którego ulica od lat istnieje w prawobrzeżnej części miasta. Obaj, Błaszak i Augustynowicz, w okresie okupacji hitlerowskiej byli przywódcami konińskiej komórki Związku Walki Zbrojnej. Zdekonspirowani przez Niemców w 1942 r. zostali zamordowani w więzieniu w Inowrocławiu. Izabela Łopuska – z Koninem związana w dzieciństwie i młodości, córka praktykującego w mieście lekarza, Zygmunta Łopuskiego. Absolwentka Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Warszawskiego, dr medycyny. W czasie okupacji przebywała w Warszawie, brała czynny udział w konspiracji (SZP, ZWZ, AK). Aresztowana przez Gestapo, więziona była w Alejach Szucha i na Pawiaku. Rozstrzelana w 1944 r. w ruinach getta. (skrót tekstu z marca 1996 r.) Janusz Gulczyński Heimat W języku niemieckim słowo Heimat oznacza: ojczyznę, ojczyste miasto czy też ojczystą wieś. W rozmowie potocznej na ulicach Konina również można usłyszeć to zgoła obce językowi polskiemu słowo. By zrozumieć skąd się w naszym mieście wzięło, należy pamięcią wrócić do lat drugiej wojny światowej. Tuż za murem dawnej Szkoły Podoficerskiej dla Małoletnich, a obecną Szkołą Nauczania Specjalnego zaczyna się ulica Szpitalna, do 1939 roku nosząca miano „Szosy Kaliskiej”. Na niewielkim wzniesieniu, prostopadle do wspomnianego traktu, okupanci wytyczyli ulicę nazywając ją Haupterschliessungsstrasse. Wokół niegdyś polnej drogi, od 1942 roku zaczęto budować domy, w których zamieszkali prominentni urzędnicy władz niemieckich. W latach 1942 44 wybudowano tutaj jedenaście jedno piętrowych bloków mieszkalnych, nazywając nowo powstałą dzielnicę Noue Heimat. Wszystkie mieszkania posiadały kanalizację oraz instalację wodociągową zasilaną ze studni głębinowej wywierconej opodal. Jako ciekawostkę dodam, że studnia służyła mieszkańcom nieprzerwanie do początku lat dziewięćdziesiątych. Po śmierci pana Ludwika Wolskiego opiekującego się pompami – osiedle podłączono do sieci miejskiej(ku niezadowoleniu mieszkańców). Ponieważ domy budowano podczas wojny, wszystkie posiadały schrony. (dokończenie na stronie IV) Wywiady Stanisława Sroczyńskiego Świat wg pani Klary Tupalskiej Musiałem „zużyć” sporawo cierpliwości oraz „wdzięku osobistego”, aby skłonić Panią Klarę do zwierzeń. Udało się, gdy przyjęła nasze zaproszenie na kawę noworoczną. Ta szalenie skromna osoba uważa, że nic takiego przecież w życiu nie zrobiła by o niej pisać. Dopiero powołanie się na rzeszę niezliczonych wychowanków, którzy na każdym zjeździe otaczają Panią Profesor szczelnym kordonem, by zamienić choć jedno słowo, by się koniecznie przypomnieć i cieszyć serdecznie, kiedy okazuje się, że ich pamięta. A pamięta nawet to, co chcielibyśmy, żeby uległo „zatarciu”. I mimo że pamięta wszystko, to dobroć emanująca od starszej już nauczycielki jest Jej cechą dominującą. Pani Klara urodziła się w niedalekim Rychwale, ale po skończeniu podstawówki związała się z Koninem na dobre i złe. Chyba dobrego było więcej, choć życie Pani Profesor przypadło na czasy bardzo „ciekawe”, lecz mało stabilne. Szkołę średnią zaczynała „u Zemełki”(!!). Pamięta nazwisko woźnego, zacnego Pana Ciesielskiego (notabene pełnił to stanowisko do końca w nowej już szkole średniej przy ul. Mickiewicza, gdzie Klara z uczennicy zdążyła przemienić się w nauczycielkę, a potem przejść na zasłużoną emeryturę). Ale trochę za daleko wybiegłem w przyszłość. Wracam więc do czasów uczniowskich p. Klary. Spotyka się z osobami które znamy już tylko z historii: słynną Stefanię Esse, polonistę Ostrowskiego, fizyka Lusthausa czy wreszcie łacinnika Witkowskiego. Może to dzięki niemu została studentką filologii klasycznej na Uniwersytecie poznańskim. U Zemełki poznała również profesora Wypychowskiego, z którym spotka się po latach na Mickiewicza już jako nauczycielka. Z życia studenckiego udało mi się „wydusić”, że zdarzyło się Jej wrócić kiedyś do akademika przez okno, ale gdzie się zasiedziała, to już pozostało tajemnicą. Na studiach poznała swego pierwszego męża. Gdy jednak wybucha wojna, wyjeżdżają do Krakowa. Po dwóch latach młody mąż (pod konspiracyjnym nazwiskiem Słabolepszy) zostaje aresztowany i osadzony w więzieniu na Montelupich. Nie udało się Jej nigdy dowiedzieć jakie były dalsze losy męża. Gdy próbowała pytać Niemców, odpowiadali krótko „gdyby był niewinny, to byśmy go nie zabrali”. Do dzisiaj nie wie, gdzie może być jego grób. To było drugie tragiczne przeżycie wojenne. Pierwszym dużym wstrząsem dla młodziutkiej dziewczyny była samobójcza śmierć, tuż po wybuchu wojny, p. Jedyńskiego, kierownika szkoły w Rychwale. Człowiek, który zbudował tam szkołę, remizę strażacką oraz był znanym działaczem społecznym, wiedział, że to jedyny sposób, aby uniknąć poni- żenia i śmierci z rąk okupantów, którzy zaczynali swoje rządy właśnie od likwidacji inteligencji. Po wojnie wraca do Konina gdzie w Liceum Ogólnokształcącym zaczyna pracę jako nauczycielka łaciny. Szkole tej będzie wierna aż do przejścia na emeryturę. Ale zaraz po wojnie, jako najmłodsza z grona nauczycielskiego, zostaje „oddelegowana” przez dyrektora by zajęła się również wychowaniem fizycznym. Ponownie zaczynają się uciążliwe dojazdy do Poznania, gdzie na różnych specjalistycznych kursach zdobywa niezbędne kwalifikacje do nauczania nie tylko „wuefu”, ale i tańców – tych klasycznych ale i nowoczesnych jak również gimnastyki artystycznej. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że zobytej nowej specjalizacji pozostanie wierna do końca swojej pracy zawodowej. Jest rok 1955 – życie p. Klary ponownie ulega dość gwałtownej zmianie, ale tym razem, ta zmiana ustabilizuje je na wiele lat. Przecinają się szczęśliwie drogi dwojga przeuroczych osób p. Klary oraz p. Władysława Tupalskiego. Uczą w tej samej szkole, oboje są łacinnikami, a p. Władysław również nie stroni od lekcji wychowania fizycznego. Cieszą się oboje ogromną, zasłużoną zresztą, sympatią otoczenia. Jedynym przeciwnikiem jest tylko nieubłagany czas, który zabiera nieodżałowanej pamięci profesora Tupalskiego. Dopiero po Jego śmierci okazało się, że pisał również przepiękne wiersze, ten skromny człowiek trzymał to w tajemnicy. Dzięki p. Klarze udało się próbkę tej twórczości pokazać w ubiegłym roku w „Koninianach”. Tak właśnie wygląda świat według pani Klary Tupalskiej. Uporządkowany, pełen dobroci i zrozumienia dla innych. Wciąż pełna zainteresowania losami byłych uczniów, ciesząca się ich sukcesami i martwiąca ich niepowodzeniami. Wciąż mająca czas i dobrą radę dla swoich wychowanków. Jest to być może nieco nietypowy „wywiad”, ale na pytania p. Profesor nie chciała odpowiadać – uważa, i słusznie, że od zadawania pytań jest ONA. rozmowę towarzyską skrycie zanotował Stanisław Sroczyński Mruganie gwiazd na przedwiośniu Noc płynęła razem z rzeką, a nad nią błyszczały szczęśliwe gwiazdy. Świeciły jasno, bo zazdrosny księżyc się gdzieś zawieruszył i pełni ich blasku nie przyćmiewał. Astronomowie, ci co swymi wielkimi lunetami po nocach w niebo spozierają, przekonują nas, że do gwiazd jest od Ziemi bardzo daleko. Uważam, że nie mają racji, bowiem nad Koninem niziutko sobie mrugają tworząc kobierzec rozsypanych diamentów. Kobierzec ten był ponoć podłogą rajskiej krainy. Na nim to aniołowie tańcowali tak dziarsko przytupując, że kurz srebrny na zie- mię się sypał. Tak było o letnich porach. Potem jesieniami inne anioły wymyślnymi trzepakami omiatały nieboskłon ze zbędnych gwiezdnych drobin. A wtedy ludziska mówili, że gwiazdy z nieba spadają. Teraz jest drugi miesiąc roku z polska zwany lutym – groźnym, srogim. Razem z tym miesiącem powinna Wartą spłynąć zima. Czas najwyższy, bo zza horyzontu spoziera ku nam wiosenka. Dzieweczka o zielonych włosach, modrych niczym niezapominajki oczach i uśmiechu kwitnącej moreli. W swoich rękach błyszczących kroplami rosy trzymać będzie wielkie bukiety kaczeńców. Śmiać się do niej będą zawilce i umizgiwać koteczki wierzbowe. A na łąkach nadrzecznych strojących się w nowe kobierce traw, czajki podnosić będą wrzask płaczliwy, że przyleciały do nas tylko na krótko, aby tylko wychować dzieci. A co z gwiazdami? Zostaną razem z nami. No bo jakże. Wiosna bez gwiazd? Ejże! To tak, jakby „Przegląd Koniński” bez „Koninianów”. Zygmunt Kowalczykiewicz (starszy) Opisywanie dziejów Konina W numerze piętnastym Rocznika Konińskiego z 2005 r. znajdziemy rozprawę naukową, zatytułowaną „Rozwój gospodarczy i społeczny Konina w latach 1867-1914”. Autorem jest koninianin, historyk Piotr Rybczyński. Przeczytałem rozprawkę z dużym zainteresowaniem. Tym bardziej że autor kontynuuje opisywanie naszego grodu, podjęte przez A. Wędzkiego w książce „Dzieje Konina. Tom I. Konin w czasach przedrozbiorowych”. Książka ukazała się w dwutysięcznym roku. Pięć lat czekania na nowe fakty z dziejów mojego rodzinnego grodu, to sporo dla dojrzałego wiekiem czytelnika. Stąd też, z dużą ciekawością przystąpiłem do studiowania zgromadzonych wiadomości. Piotr Rybczyński uszeregował je w czterech blokach tematycznych: warunki rozwoju gospodarczego miasta, zarządzanie majątkiem i finansami miasta, rzemiosło i przemysł, handel i usługi. Tak opisane zagadnienia są powodem do prześledzenia etapów dziejowych rozbudowy miejskiej Konina. Truizmem jest powiedzenie, że miasto budują ludzie. A ci przecież, by w nim żyć, muszą mieć zaplecze gospodarcze wraz z infrastrukturą ekonomiczną i socjalną. Autor, przypominając o położeniu geograficznym, uzmysłowił nam o jego olbrzymim wpływie na rozwój przestrzenny zabudowy miejskiej. Opowiedział o mieszkańcach utrzymujących się z rzemiosła i handlu. Przywrócił do życia dawne sklepy, jatki, fabryki. Przypomniał o więzieniu, koszarach wojskowych, rzeźniach miejskich oraz sławnych przeprawach przez Wartę i jej starorzeczach. Wiadomym jest, że Konin był i nadal jest uzależniony od czynników politycznych i ekonomicznych państwa. Wzloty i upadki gospodarcze Polski miały olbrzymi wpływ na losy mieszkańców nadwarciańskiego grodu. Wojny, ponad stuletni okres rozbiorowy, okupacja hitlerowska odcisnęły swoje piętno. Piotr Rybczyński wydarzenia dziejowe skrupulatnie odnotował w ścisłym oparciu o materiały źródłowe. Ilość przypisów umieszczonych w rozprawie świadczy o dociekliwości i rzetelności badacza. Przypisy świadczą również o bogatym dorobku pisarskim. Brawo Piotrze, gratulacje, proszę o więcej. Zygmunt Kowalczykiewicz (starszy) Towarzystwo Przyjaciół Konina wyraża jak najserdeczniejsze podziękowanie Polskiemu Towarzystwu Numizmatycznemu Oddział w Koninie, za wsparcie naszej działalności okolicznościowym banknotem z wydrukowanym na nim logo towarzystwa. Zainteresowanych nabyciem numizmatu poinformujemy w następnych „Koninianach”, gdzie oraz za ile będzie można go kupić. Prezes Tow. Przyjaciół Konina Stanisław Sroczyński Powitanie w internecie Serdecznie witamy w „Koninianach”, comiesięcznym dodatku do „Przeglądu Konińskiego”. Dodatek redaguje Towarzystwo Przyjaciół Konina. Pomocą służą nam chętni koninianie – zarówno miejscowi jak i ci, którzy z różnych powodów opuścili swoje rodzinne strony. Bywa, że dostajemy korespondencję nawet z zagranicy od nękanych chandrą rodaków. Bardzo życzliwie odnoszą się do pisma również ci, którzy są koninianami z wyboru. Tak więc gazeta trafia do sporej grupy spragnionych wieści oraz opowieści o naszym grodzie. Liczne prośby o przesyłanie „Koninianów” do nieraz odległych czy wręcz egzotycznych miejsc na świecie skłoniły właśnie Towarzystwo Przyjaciół Konina do wprowadzenia czasopisma na strony internetowe – teraz już tylko zapraszamy i oczekujemy miłych odwiedzin. Proszę pamiętać, że łamy pisma są do Państwa dyspozycji, a więc przysyłajcie Wasze wspomnienia czy też przemyślenia. Stanisław Sroczyński (redaktor prowadzący) PS Czytelnikom „Koninianów” oraz Gościom strony internetowej należą się wyjaśnienia. Zanim zasoby naszego czasopisma zostały poddane „obróbce elektronicznej” przez Tomasza Kowalczykiewicza (jr), wszystkie je musiałem wprowadzić do komputera. Duża ilość artykułów, wierszy, związane z nimi imiona i nazwiska mogły spowodować niezamierzone przekłamania. Dlatego Autorów tekstów oraz Czytelników proszę o wyrozumiałość. Zauważone pomyłki zostaną natychmiast poprawione. z poważaniem Włodzimierz Kowalczykiewicz str. III Pistolet i inne okupacyjne przygody Od najmłodszych lat miałem zamiłowanie do broni i wojska (wtedy dokładnie w takiej właśnie kolejności). Oglądając paradę kawalerii, postanowiłem zostać kawalerzystą. Koń i szabla mocno mnie pociągały. Jednakże wojna i okupacja dość szybko moje fantazje skonfrontowały z twardą rzeczywistością. Zmieniły się również diametralnie moje zamiłowania. Oglądając niemieckie pismo ilustrowane „der Adler” (Orzeł) ukazujące podniebnych bohaterów, postanowiłem nieodwołalnie zostać pilotem. (Oczywiście nie wiedziałem wtedy, czy kiedykolwiek to się ziści). Rozmowy okupacyjne z rówieśnikami to permanentna licytacja, jaki rodzaj wojska jest najlepszy oraz kto i kim zostanie. Mamy miały na to z reguły dość podobne „lekarstwo” – zapędzały nas po prostu do czytania. Na początku wojny praktyki te nie były jeszcze dla okupanta „przestępstwem”. Któregoś dnia mama mojego przyjaciela Janka, aby przerwać zmierzającą raczej ku bójce „przyjacielską pogawędkę”, zaciągnęła nas do mieszkania, wręczyła grubą książkę i zaczęła na wyrywki sprawdzać biegłość w sztuce czytania. Do dzisiaj pamiętam, że był to „Potop” oraz to, że Janek miał bardziej ode mnie czerwone uszy (i to wcale nie ze wstydu). Dla ścisłości historycznej dodam, że nasza edukacja w owym czasie to jedna klasa szkoły podstawowej w całości oraz kilka tygodni drugiej. Potem Niemcy doszli do wniosku, że Polakom żadna wiedza na nic się nie przyda, a książki zostały głęboko pochowane. Janka zapamiętałem jeszcze z innego zdarzenia. Miał on starszego brata, który przed wojną pracował w majątku pod Żychlinem. Uciekając przed Niemcami, ukrył na strychu posiadany pistolet belgijski oraz lunetę. Janek penetrował kiedyś strych, znalazł broń, a tajemnicą podzielił się ze mną. Z lunety korzystaliśmy często – po rozciągnięciu była długa i błyszcząca wypolerowanym mosiądzem. Patrząc jednym okiem przez lunetę, czuliśmy się jak kapitanowie na korsarskim okręcie. Mnie jednak bardziej interesował pistolet – tak długo trułem Jankowi głowę, aż dopiąłem swego. Nie pamiętam już za co wyhandlowałem, czy raczej wycyganiłem ową belgijkę, ale wreszcie stałem się jej właścicielem. Posiadając broń poczułem się wreszcie dorosłym, nie na tyle jednak, by zdawać sobie sprawę czym to grozi. Z nastaniem roku 1942 zaistniała poważna obawa, że mogę być wywieziony do Niemiec jak wielu starszych kolegów. Dla bezpieczeństwa wujek, brat mamy, załatwił mi pracę w miejskim ogrodzie, którym kierował ogrodnik pan Gęsicki. Początkowo pracowałem jako goniec, z czasem dostałem książkę pracy robotnika ogrodowego (artsbajtbuches nr 463/ KO/37614). Ogród był przy klasztorze, a ja mieszkałem tuż obok przy ulicy Kolskiej 1. W następnym roku przyjęto kolejnego pracownika, Felka Anczykowskiego, z którym również się zaprzyjaźniłem. Obdarzyłem go pełnym zaufaniem i dopuściłem do mojej pilnie strzeżonej tajemnicy dotyczącej pistoletu. No bo co to za bohater, którego nikt nie zna, a co gorsze nikt nie podziwia. Któregoś dnia umówiliśmy się po pracy za mostem na Pociejewie. Tak nazywaliśmy teren za rzeką Wartą. Było to idealne miejsce do naszych tajemniczych zamiarów. Za fabryką narzędzi rolniczych „Rajmunda” O przedwojennej motoryzacji W latach I wojny światowej nowy rodzaj transportu, jakim był ciągle samochód, wykazał swoją przydatność i narastającą przewagę nad tradycyjną trakcją konną. W każdym razie na krótkich i średnich odległościach, bo w innym przypadku nadal bezkonkurencyjna pozostawała kolej. Automobil zaczął jednak służyć głównie potrzebom wojny, a w transporcie cywilnym wręcz nastąpił regres i z konieczności monopol ponownie odzyskał poczciwy koń. Odzyskanie Niepodległości w 1918 r. niewiele początkowo zmieniło w stanie ówczesnej motoryzacji kraju. Park samochodowy stanowiły pojazdy przejmowane od okupacyjnych wojsk austriackich i niemieckich, których było niewiele i na ogół w złym stanie technicznym. Wobec braku rodzimej produkcji jedynym źródłem zakupu pozostawał import, który był niewielki i przeznaczony przede wszystkim dla armii i innych instytucji państwowych. Samochód w rękach prywatnych był postrzegany jako wyraz wyjątkowego bogactwa i obłożony wysokim podatkiem od luksusu, dodatkowo obciążającym posiadaczy. Nie był to zresztą jedyny problem właścicieli automobili. Kiedy w 1920 r. kraj znalazł się w stanie zagrożenia wszystkie siły i środki przeznaczono na potrzeby obrony, co oznaczało również mobilizację samochodów oraz motocykli znajdujących się w rękach instytucji i osób prywatnych. Zgodnie z zarządzeniem Wojewody Łódzkiego (do str. IV 1938 r. powiaty wschodniej Wielkopolski należały do województwa łódzkiego) w dniu 16 lipca 1920 r. należało dostarczyć na wyznaczone miejsce zbiórki w Łodzi wszystkie prywatne samochody i motocykle. Niewykonanie rozkazu groziło, oprócz konfiskaty pojazdu i grzywny, karą aresztu do jednego roku. Zgodnie z tym zarządzeniem od 12 lipca tegoż roku wstrzymano w ogóle aż do odwołania (co trwało kilka miesięcy) wszelki ruch samochodów i motocykli, stanowiących własność lub będących w posiadaniu osób i instytucji prywatnych. Dopiero wraz z końcem wojny w 1921 r. ponownie zaczęła się rozwijać cywilna motoryzacja, czemu jednak nie sprzyjała słabość gospodarcza kraju, niska stopa życiowa ludności oraz brak przez dłuższy czas poparcia ze strony państwa. W 1924 r. w kraju było zarejestrowanych ok. 7,5 tys. samochodów (w tym ok. 27% ciężarowych). Według zachowanych danych urzędowych w 1925 r. Starostwo Powiatowe w Koninie doliczyło się 57 sztuk /.../ cywilnego taboru samochodowego zarejestrowanego na terenie powiatu. Co ciekawe w wykazie tym, obok samochodów osobowych, ciężarowych i autobusów uwzględniono również ...motocykle, a nawet /.../ rower z motorkiem.., czyli pierwowzór motoroweru. Absolutnym potentatem motoryzacyjnym była w tym czasie cukrownia Gosławice (największy wówczas zakład przemysłowy w regionie), która posiadała 6 samocho- dów ciężarowych i 2 osobowe, a także rektyfikacja Braci Szpilfogel i Waldman w Koninie, posiadająca 2 samochody ciężarowe oraz 2 osobowe. Większość samochodów określanych mianem osobowych służyła celom zarobkowym, a tylko dla nielicznych właścicieli był to wyłącznie środek prywatnego i osobistego transportu. Byli to przede wszystkim zamożni ziemianie, tacy jak m.in.: L. Pułaski z Grzymiszewa, S. Mańkowski z Kazimierza Biskupiego, M. Kwilecki z Malińca, K. Kwilecki z Grodźca. Wśród marek spotykamy takie, które istnieją do dnia dzisiejszego (Fiat, Ford, Opel, Chevrolet, Peugeot), jak też będące już tylko kartą w historii motoryzacji (m.in. Bean, Union, Rex, Bussing, Adler, N.A.G., Magirus). Pomimo słabości ekonomicznej kraju liczba pojazdów mechanicznych z czasem wzrastała, ale i tak w stosunku do liczby mieszkańców stopień motoryzacji Polski był jednym z najniższych w Europie i w 1938 r. na 10 tys. mieszkańców przypadało zaledwie ok. 10 samochodów. Wzrostowi liczby samochodów i motocykli sprzyjało zniesienie w 1926 r. podatku od luksusu, a także podjęcie produkcji (częściej zresztą tylko montażu) w kraju. Poważnym ograniczeniem rozwoju motoryzacji był natomiast fatalny stan dróg, szczególnie we wschodnich województwach ówczesnej Rzeczpospolitej. Piotr Rybczyński (dokończenie w następnym numerze) rozciągały się bezkresne (dla nas) przestrzenie porośnięte zaroślami z Pociągała mnie broń każdego kalibru niewielkimi polankami białego piasku. Tu postanowiłem pokazać mu moje „cudo”. Felek – raptus chciał natychmiast wypróbować właściwości belgijki. Z wielkim trudem (dokończenie ze strony II) Wejście do nich prowadziło przez piwnicę, za to wyjście osłonięte betonową czaszą umieszczono na zewnątrz. Osłony zburzono podczas budowy cieplika. We wschodniej części osiedla na ziemiach należących do przedwojennego burmistrza Konina pana Ludwika Ganowicza wybudowano parterowe domki, w których zamieszkali Niemcy przesiedleni znad Morza Czarnego. Tuż po opuszczeniu miasta przez Niemców w styczniu 1945 roku, domy zaczęli zasiedlać mieszkańcy Konina. Trudne warunki lokalowe w mieście powodowały, że do mieszkań trzy- lub cztero-pokojowych dotychczas zajmowanych przez jednego lokatora dokwaterowano innych. W ten sposób nieraz wielodzietnym małżeństwom przypadł tylko jeden pokój ze wspólną kuchnią i łazienką. W połowie lat sześćdziesiątych na mieszkania zaczęto adaptować również strychy. Po wojnie ulica przyjęła nazwę Karola Świerczewskiego, by obecnie nosić miano Armii Krajowej. Obecnie, w wyniku rozbudowy Konina, osiedle „zbliżyło” się do centrum. Wówczas, tj. od zakończenia wojny do końca lat siedemdziesiątych „Heimat” otaczały uprawne grunta, sady i ogrody. Ta oaza sielskości i spokoju nie pozostawała bez wpływu na charakter tutaj zamieszkałych. Obecnego czytelnika zapewne zaskoczy fakt, że śluby, chrzciny, ba, nawet imieniny stawały się świętem i radością dla wszystkich mieszkańców. Za to troska sąsiadów o pozostawione mienie przez współmieszkańca domu powodowała, że nikt nie przywiązywał uwagi do zamykania drzwi. Brak zrozumienia dla panującej tu swoistej enklawy serdeczności i szacunku nie- zdjęcia portretowe: RAD udało mi się odciągnąć przyjaciela od tego pomysłu. Po nacieszeniu się groźną zabawką, nasze żołądki chyba nie wytrzymały emocji „militarnej przygody”, musieliśmy poszukać jeszcze bardziej intymnego odosobnienia. Wydawało się, że to koniec przygody. Ale wszystko, jak się okazało, było jeszcze przed nami. Z tej niezbyt wygodnej „żabiej perspektywy” zobaczyliśmy nagle nogi, potem zaś całego policjanta w dodatku z dubeltówką pod pachą. Instynkt samozachowawczy był na szczęście silniejszy od fizjologii. Z „portkami” w garści i dyndającymi sznurkami od majtek (taka była moda) daliśmy susa w najgęściejsze szuwary i tyle było nas widać. Oniemiały żandarm oczywiście wystrzelił za nami, ale szansę trafienia miał raczej bliską zeru. Muszę dodać, że uciekając, myślałem aby nie trafił w głowę. Liczyłem, że każdy inny postrzał nie będzie ostatecznym. Z Felkiem odnaleźliśmy się pod mostem. Do dzisiaj nie wiem, czy śmialiśmy się z siebie, z głupoty czy ze szczęścia. Poprawiliśmy dopiero teraz nieszczęsną garderobę i „bohatersko” powędrowaliśmy do domu. płk. dypl. (w st. spocz.) pilot Ryszard Grundman (dokończenie w następnym numerze) raz odbijał się fałszywym obrazem przedstawianym przez mieszkańców z „miasta”. Jednakże wystarczyło, by ktoś z „centrum” zawędrował w te okolice i natychmiast zmieniał zdanie, bowiem gościnność, przywiązanie do tradycji – to cechy, które dzieci z Heimatu wysysały wraz z mlekiem matki. Dla wyjaśnienia panującego tutaj bezpieczeństwa posłuży nam anegdota: Jeden ze współlokatorów osiedla nadużył alkoholu. Ponieważ domy na pierwszy rzut oka wyglądają jednako… nieszczęśnik pomylił wejścia, zapewne na wskutek zmęczenia, rower, którym przyjechał postawił przed drzwiami bloku innego niż zamieszkiwał. Nazajutrz niewiele pamiętając wstydził się zapytać o swój środek transportu. Po tygodniu, lokator domu, przed którym stał rower zwrócił uwagę panu X… – Weź wreszcie swój pojazd, bo cały zardzewieje!!! Mieszkaniec „Heimatu” pozostawione mienie – niezależnie, do kogo należało uważał za rzecz świętą. Rozbudowa miasta spowodowała, że z krajobrazu zniknęły otaczające osiedle żyzne pola, sady i ogrody, wraz z nimi we wspomnienia odpłynęły wspólne majówki i zabawy. W rozmowie z „najstarszymi” mieszkańcami słychać wyraźną tęsknotę do atmosfery z „tamtych lat”. Świadectwem, że taka była są obywatele, na trwale zapisani złotymi zgłoskami w konińskim sporcie, regionalizmie i samorządzie. Zmieniając słowa ostatniego wersu „Pana Tadeusza” pragnę się przyznać, że: I ja tam w gościnie nieraz byłem, miód i wino piłem, A com widział i słyszał, na łamach „Koninianów” umieściłem. Włodzimierz Kowalczykiewicz ADRES REDAKCJI: 62-510 Konin, ul. Przemys³owa 9, tel. 063 243 77 00, 243 77 03 Redaguje zespó³ Zarz¹du Towarzystwa Przyjació³ Konina ISSN 0138-0893