Gdyby Słońce zgasło…

Transkrypt

Gdyby Słońce zgasło…
Gdyby Słońce zgasło…
C
zy energia słoneczna rozwiąże nasze problemy energetyczne na Ziemi? Ona jest
rozwiązaniem tych problemów od zawsze. Gdyby Słońce zgasło, nastąpiłaby
zupełna ciemność, niewyobrażalny chłód i śmierć. Żyjemy dzięki energii Słońca.
Wszystkie pozostałe źródła energii wypełniają tylko niewielki margines naszych
potrzeb. I w ramach tego marginesu pragniemy zaprząc do pracy także Słońce,
wychwytując jego promienie za pomocą kolektorów świetlnej energii. Wydaje się
nam, że wykorzystaliśmy tyle tej energii, ile w owe kolektory zdołaliśmy pochwycić.
A reszta padająca na łąki i lasy, na pola uprawne, rozgrzewająca atmosferę i powodująca parowanie wód z oceanów? Tak na tę sprawę patrzy humanista i docenia rolę
Słońca, nawet jeżeli baterie słoneczne na dachach i zwierciadła na pustyni uważa
za ekologiczną utopię.
Humanista powie więcej: problem energii stał się zagadnieniem
nie tylko praktycznym, którym zajmują się głównie fizyka
i technika, a w temacie energii odnawialnej również biologia i geografia (hydrologia, klimatologia), ale także
zagadnieniem ideologicznym i biznesowym.
Oczywiście mówimy o wskazanym powyżej
marginesie potrzeb energetycznych wynikającym z naszego dążenia do dobrobytu.
Trzeba przyznać, że surowce tradycyjne,
czyli drewno z lasu oraz węgiel, ropa
i gaz spod ziemi w wyniku spalania zatruwają atmosferę i w końcu ulegną wyczerpaniu. Jedynym
rozwiązaniem jest energia nuklearna: surowca nie
zabraknie, odpady można zabezpieczyć, spalin nie
ma. Wystarczy przestrzegać procedur bezpieczeństwa.
Z tym ostatnim jest największy problem. Póki nasz świat jest stabilny,
póki ład państwowy przeważa nad anarchią, póki kataklizmy naturalne
nie poruszą fundamentów pod reaktorami – nie ma się czego bać. Z tym
zgadzają się nawet ekolodzy (z wyjątkiem tych skrajnych). Ale w przypadku
wojny lub pechowego trzęsienia ziemi – możemy za rozwój energetyki nuklearnej
zapłacić ogromną cenę. Alternatywą jest powolne zatruwanie się węglowymi spalinami
i czekanie na chłód w dniu, gdy kopalnych paliw zabraknie.
Może jednak przyszłość wskaże wyjście z tego dylematu? W połowie XIX wieku
w Londynie, który już wtedy był wielomilionową metropolią, martwiono się, co zrobić
z tonami końskich odchodów produkowanych przez setki tysięcy koni ciągnących
wozy dostawcze i dorożki. Dziennikarze o katastroficznych inklinacjach prorokowali
na łamach najważniejszych gazet, że stolica światowego imperium utonie w końskim…
powiedzmy… nawozie. A tu wkrótce skonstruowano samochód. Z początkiem XX
wieku zaprzęgi konne zaczęły znikać z ulic. A wraz z nimi koński nawóz. Pięćdziesiąt lat
później, w połowie XX wieku, inni dziennikarze na łamach tych samych gazet zaczęli
się martwić chmurami spalin. Może inżynierowie skonstruują efektywny i opłacalny
w eksploatacji samochód na wodór pozyskiwany z wody? Do tego jednak potrzebna
jest znów energia. Może uratuje nas nowy rodzaj elektrolizy, jakieś glony, energia geotermalna? Fizycy, biolodzy, geolodzy wraz z geografami – do dzieła! Humaniści będą
wam życzliwie kibicować. Po zachodzie Słońca potrzebują świecących się żarówek.
Jerzy Pilikowski