Historii parę o Anthrenie i Człowieku
Transkrypt
Historii parę o Anthrenie i Człowieku
Historii parę o Anthrenie i Człowieku Autorstwa ©Vaalandila Númena Prolog Dzień nad Acle niemal jak zawsze chylił się spokojnie ku końcowi, kryjąc ostatnie promienie słońca za linią zabudowań i żegnając kolejny, upalny dzień. Ludzie, którzy dotąd ukrywali się w chłodzie swoich klimatyzowanych pokoi w mieszkaniu czy też biurze mogli w końcu odetchnąć z ulgą i wylegli na ulice, plotkując ze swoimi przyjaciółmi, bądź też udając się do pobliskich pubów, by umoczyć spragnione usta w wyśmienitym, chłodnym piwie, jakie tutaj serwowano. Życie tutaj było tak stabilne i ciche jak płynąca obok miasta Bure. Każdy znał tutaj każdego i nikt nigdy nikomu nie wchodził w drogę, a żeby załatwić kilka spraw, wystarczyło porozmawiać z którymś z sąsiadów. Tutejsi mieszkańcy byli życzliwi zarówno dla gości z innych zakątków Wielkiej Brytanii, jak i dla dalszych obcokrajowców, chociaż niejeden z nich przyznawał, że widok Anthrenów przechadzających się ulicami miastami potrafił ich nieraz dość mocno zaskoczyć. Pierwsze wzmianki o rasie „Anthrenów”, znanej także pod określeniami „anthro” czy też „furry” pojawiły się na Świecie w okolicach roku 1993, lecz były ona jedynie nikłymi cieniami, zagadkami, które wciąż umykały przed czujnymi oczami wszelkiego rodzaju specjalistów i naukowców. Zamazane sylwetki, postaci ukryte pod szczelnymi płaszczami i kryjące swoje głowy w cieniu kapturów bluz, uchwycone na niewyraźnych ujęciach zdjęć i fragmentów filmów… Nienaturalnie duże odciski łap w śniegu bądź mokrej ziemi, których pochodzenia nikt nie mógł wytłumaczyć… Wszystko to było dla szarych ludzi jakąś bajeczką, którą można było straszyć niegrzeczne dzieci. W miarę upływu czasu Anthreni zaczynali coraz bardziej się ośmielać, próbując bezpośredniego kontaktu z pojedynczymi ludzkimi jednostkami, w większości przypadków z dość opłakanym skutkiem. Dopiero obecność kilkunastu przedstawicieli tej rasy podczas konwentu Antrocon w 1997 roku, gdzie wmieszali się pomiędzy ludzi przebranych w fursuity, wywołała szok, który stał się przełomem w historii anthro. Oczywiście amerykański rząd za wszelką cenę starał się zatuszować sprawę do czasu zbadania sytuacji, ale było już za późno… Jednakże nikt z mieszkańców Acle dzisiejszego dnia nie zawracał sobie głowy historią Anthrenów, ani tym bardziej ich dziwacznym wyglądem, czy też „charakterystycznym” sposobem życia. Rozmowa w pubie skupiała się na nieco bardziej przyziemnych sprawach – polityce, imigrantach, samochodach, zbliżającym się jesiennym Święcie Bankowym, imigrantach, plotkach o rzekomych zwolnieniach w pobliskiej fabryce, imigrantach… Ten najbardziej popularny ostatnio temat wywoływał dosyć mieszane uczucia Brytyjczyków – jedni chcieli pomóc, inni – wykurzyć „cholernych brudasów” z wysp i zamknąć im do nich dostęp. Kiedy więc Helen Brickjoy zgasiła lampkę nocną przy łóżku i ułożyła się wygodnie w swojej pościeli, jej głowę zaprzątał jedynie temat uchodźców, który podjęła podczas plotek z koleżankami. Helen pracowała w jednym z biur w Norwich i była kobietą sumienną, lubiącą trzymać się wyznaczonych celów i zasad. Poza pracą ciężko jej jednak było trzymać się zasad, szczególnie gdy miało się w domu trójkę niesfornych dzieci i męża, którego równie dobrze mogła traktować jako trzeciego syna. 1 Sprawa imigrantów, w przeciwieństwie do reszty współpracowników w firmie, wywoływała u niej współczucie. Uważała, że każdy z nich zasługuje choćby na najmniejszą szansę, by spróbować życia gdzie indziej, z dala od piekła w swoim rodzinnym kraju. Mieli do tego prawo, jeśli nie w Wielkiej Brytanii, to w innych krajach świata, choć oczywiście nie za darmo – Helen otwarcie sprzeciwiała się temu, by państwo musiało ze swojej kasy utrzymywać uciekinierów, wypłacając im zasiłki. Jeśli któryś z nich był młody, wyedukowany, czy po prostu zdolny do pracy, pracować powinien, nawet jeśli jego mała wypłata miała starczyć jedynie na podstawowe potrzeby. Niemalże zawsze powtarzała swoim dzieciom: „Choćby praca była ciężka, a wypłata nędzna, zawsze będziecie mieć satysfakcję, że żyjecie skromnie, ale na własny rachunek, niezależni od innych”. Tak powinna mówić swoim dzieciom każda porządna matka, jeśli chciała, aby kiedyś wyrosły na porządnych ludzi. Kiedy z tą myślą w głowie Helen uśmiechnęła się do siebie i obróciła się na drugi bok, jej powieki dość szybko same się zamknęły, a oddech wyrównał się. Czekała ją kolejna, spokojna noc… No może pomijając łomotanie w drzwi. W pierwszej chwili pani Brickjoy pomyślała, że to po prostu się jej przyśniło i nie zareagowała, poprawiając kołdrę, która zsunęła się z jej barku i ponownie wtulając głowę w poduszkę. Jednakże kolejne uderzenia pięści w jej piękne drzwi wejściowe do domu rozwiały wszelkie wątpliwości kobiety – komuś najwyraźniej poprzestawiały się godziny odwiedzin. Spojrzała na budzik – było po 1 w nocy. Mamrocząc niezbyt przytomnie pod nosem coś o bezrobotnych konowałach i dzieciach nocy, Helen zwlekła się z łóżka i nasuwając na nogi swoje ukochane pantofle – króliczki oraz długi szlafrok na ramiona ruszyła w stronę niewielkiego hallu. Modląc się w duchu, aby cały ten hałas nie obudził śpiących na piętrze dzieci, kobieta potruchtała szybko pod drzwi, akurat gdy łomotanie rozległo się raz kolejny. - Idę, na litość boską… Zdajesz sobie sprawę, która jest godzina? - rzuciła ze zdenerwowaniem i podchodząc do drzwi, spojrzała przez wizjer. Jednakże zamiast oświetlonego kawałka własnego podwórza i ulicy zobaczyła jedynie ciemność. - Kim jesteś i czego chcesz? – zapytała, czując że złość zastępuje w jej umyśle strach. Dopiero teraz dotarło do niej, że nikt przyzwoity o tej godzinie nie puka do cudzych drzwi z zamiarem odwiedzin. – Ostrzegam… Jestem uzbrojona! – dodała, starając się by jej głos brzmiał pewnie i groźnie. Odpowiedziała jej jedynie cisza, zmącona głośnym chrapaniem wydobywającym się z sypialni powyżej. Kolejny raz spojrzała przez wizjer i po raz kolejny zobaczyła jedynie ciemność, co raczej nie było winą awarii prądu w ich dzielnicy – przecież budzik na jej szafce wciąż działał. A potem Helen pomyślała, że to po prostu głupi żart. Jakiś podpity, albo wyjątkowo znudzony osobnik musiał zasłonić wizjer papierem lub taśmą, przez chwilę pukał w drzwi, po czym czmychnął, gdy tylko usłyszał nadchodzącego właściciela domu. Dodając sobie otuchy tą myślą, odryglowała drzwi i chwyciwszy za klamkę otworzyła je gwałtownie, żeby ściągnąć z drzwi coś, co przesłaniało wizjer. Kiedy tylko skrzydło drzwi uderzyło lekko o ścianę, wysoka sylwetka ubrana w płaszcz osunęła się do wnętrza mieszkania, padając z łomotem na podłogę. Helen odskoczyła w tył, czując jak serce podchodzi jej do gardła i z trudem stłumiła dłońmi krzyk przerażenia. Patrząc szeroko otwartymi oczyma na nieruchomy kształt leżący na jej ukochanym dywanie, zaczęła się krok po kroku cofać w tył, macając znajdującą się za sobą ścianę w poszukiwaniu włącznika światła. Kiedy w końcu na niego natrafiła, wstrzymała oddech, po czym szybkim ruchem włączyła światło w hallu. 2 Na podłodze pod drzwiami leżał sporych rozmiarów Anthren, który swoim wyglądem przypominał krzyżówkę pumy i tygrysa. Długi, brązowy płaszcz sięgał mu niemalże do kostek, zakrytych wysokimi, podróżnymi butami. Na pysku kota znajdowały się okulary, które zsunęły się teraz lekko na bok, a tuż obok niego leżała teczka, która otworzyła się pod wpływem upadku, wyrzucając z siebie na podłogę wiele czystych i zapisanych kartek, kilka piór(zarówno wiecznych jak i ptasich), butelkę atramentu, oraz coś, co wyglądało na wysłużonego, małego laptopa. Helen nadal stała w tym samym miejscu, w którym włączyła światło i wpatrywała się z lekko otwartymi ustami w nieruchomego Anthrena. Był to pierwszy raz, kiedy mogła przyjrzeć się jednemu z przedstawicieli tej rasy z tak bliska, choć może nie do końca tak, jakby tego chciała. Kilka plotek na ich temat obiło się o jej uszy, ale nigdy nie brała ich na poważnie, biorąc je za kolejny wymysł naukowców, którzy z nudów zaczynali wyszukiwać jakiś dziwnych sensacji. Kiedy w końcu minęło pierwsze osłupienie, kobieta wykonała nieśmiało kilka kroków naprzód i chwytając ze stojaka jedną z parasolek, bardzo powoli i z duszą na ramieniu podeszła do nieruchomego kota i szturchnęła go kilka razy w ramię. Sama do końca nie wiedziała, co chciała w ten sposób uzyskać – sprawdzić czy żyje, czy też utwierdzić się w przekonaniu, że nie jest to przebieraniec w bardzo realistycznym kostiumie… Nagle Anthren jęknął słabo pod wpływem nieco mocniejszego szturchnięcia i poruszył się lekko. Helen pisnęła cicho i odrzucając parasolkę wycofała się szybko, niemalże przewracając się na stojącą pod ścianą komodę. Dopiero po chwili zorientowała się, że kot stara się coś powiedzieć. - Wody… - wychrypiał, próbując wstać. Ramiona ugięły się pod nim niemalże natychmiast i samiec znów upadł, uderzając przodem pyska o dywan. Patrząc na niego Helen miała bardzo mieszane uczucia – z jednej strony bała się jego „inności” i tego, do czego mógłby być zdolny, z drugiej zaś w jej sercu zaczął wzbierać żal do kogoś tak sfatygowanego podróżą. A potem przed jej oczami stanął obraz, który zobaczyła dwa dni temu podczas wiadomości – imigrant, leżący przy metalowym ogrodzeniu odgradzającym granice dwóch państw i błagający jednego z celników o choćby kubek wody… Nikt chyba nie byłby w stanie przejść obojętnie obok ludzi w podobnej sytuacji. Przełykając z trudem ślinę w zaschniętym gardle, kobieta zacisnęła dłonie w pięści, podejmując decyzję. Po kilku minutach główne drzwi mieszkania znów były zamknięte, podczas gdy Helen powoli pomagała napić się wykończonemu Anthrenowi. Opierając się o ścianę plecami kot sączył ostrożnie wodę z wyrazem wdzięczności na pysku, najwyraźniej nie zwracając uwagi na spojrzenie kobiety, która będąc tak blisko niego patrzyła na samca z mieszaniną lęku i zaciekawienia. Gdy tylko skończył pić, westchnął z ulgą i spojrzał na Helen swoimi pomarańczowymi ślepiami. - Dziękuję Ci za pomoc. Gdyby nie ty, umarłbym z pragnienia – mruknął z lekkim uśmiechem na pysku, po czym z trudem ukląkł na podłodze i zaczął zbierać z niej rozrzuconą zawartość teczki z powrotem do jej wnętrza. Pani Brickjoy poczuła, że rumieni się lekko na policzkach. - To miłe z twojej strony… Ale kim właściwie jesteś i co robisz w Acle, jeśli można wiedzieć? – zapytała, przybierając poważny wyraz twarzy. - To dosyć dziwna pora na odwiedziny zupełnie przypadkowych mieszkańców miasta… No i jesteś, ummm… Zamykając teczkę, Anthren odstawił ją pod ścianę, po czym wstał ostrożnie na nogi. Był co najmniej o pół metra wyższy od Helen. 3 - Wybacz, powinienem najpierw się przedstawić i przeprosić za to całe najście – rzucił z zakłopotaniem. – Mam na imię Reeden – przedstawił się, skłaniając się lekko przed kobietą łbem. – Jestem Anthrenem z krwi i kości, na co dzień zajmującym się pisarstwem. - Helen Brickjoy, miło mi – odparła kobieta, dygnąwszy lekko. Dopiero kilka sekund później uświadomiła sobie, że nadal jest w szlafroku i musiała wyglądać w nim dosyć idiotycznie. – Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego odwiedziłeś akurat mnie… Reeden podrapał się łapą po łbie, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. - Powiedzmy, że pod twoje drzwi było mi najbliżej ze drogi, którą dotarłem do miasta – powiedział cicho, starając się nie patrzeć na Helen. – Całe szczęście, że natrafiłem akurat na ciebie. Gdyby to był ktoś inny, mógłbym skończyć z nabojami w losowych częściach ciała… Nagle Helen podskoczyła lekko, słysząc głośny, przytłumiony warkot. Zaskoczona, rozglądnęła się wokół, szukając źródła owego dziwnego dźwięku, podczas gdy kot skulił się w sobie lekko, odwracając się w bok ze wstydem wymalowanym na pysku. Kobieta spojrzała na niego i wtedy ów warkot rozległ się po raz kolejny, podczas gdy Reeden, już wyraźnie zawstydzony, zaczął uporczywie wpatrywać się w jakieś zdjęcie na ścianie. Gdy po chwili do Helen dotarło, co jest źródłem owego dźwięku, zacmokała głośno. - Taki z ciebie duży kot i nie potrafisz sobie upolować posiłku? – zażartowała, po czym odchrząknęła głośno, widząc oburzone spojrzenie samca. – Tak myślę, że w lodówce powinnam znaleźć coś na skromny posiłek. Skoro już mam „gościa”, to wypadało by go czymś poczęstować. Reeden w odpowiedzi mruknął coś cicho pod nosem, chwytając swoją teczkę w łapę i idąc posłusznie za Helen do kuchni. Kiedy jednak usiadł przy stole i postawiono przed nim talerz z odgrzanym wczorajszym obiadem i kilka bułek z wędliną, kot pozbył się resztek pozorów i rzucił się na jedzenie, w ekspresowym tempie wyjadając wszystko co do okruszka. - I tygodniowe zakupy trafił szlag… - mruknęła cicho Helen, patrząc z lekkim niedowierzaniem na wszystkie puste talerze i kota, który oblizał ostatni z nich i wyszczerzył się do niej. - Naprawdę uratowałaś mi życie! – rzucił radośnie, opierając się na krześle i klepiąc nieco bardziej zaokrąglony brzuch. – Już dawno nie jadłem czegoś tak wyśmienitego! - Nie musisz mi dziękować, na zdrowie – odpowiedziała z uprzejmym uśmiechem kobieta, choć jej myśli skupiły się przez chwilę na tym, ile będzie kosztowało ją odnowienie zapasów. – A więc jesteś pisarzem, tak? To chyba dość ciężki kawałek chleba, biorąc pod uwagę dzisiejsze społeczeństwo, pochłonięte przez media i elektronikę… - Czytelnictwo zanika w dzisiejszym społeczeństwie. – Reeden spojrzał na nią z powagą. – Wszyscy powoli stają się pustymi wzrokowcami, bazującymi na setkach obrazów i grafik, które podsuwa się im pod nos. Zarówno ludzie jak i Anthreni są w ten sposób pozbawiani własnej wyobraźni… Stają się więźniami mediów, zbyt leniwi by sięgnąć po książkę i docenić jej piękno oraz to, jak zmusza ona do myślenia. Helen nie wiedziała co odpowiedzieć. Zdawała sobie sprawę, że słowa samca są boleśnie prawdziwe, tym bardziej że sama w tym roku zdążyła przeczytać zaledwie pół książki, a i to z wielkim wysiłkiem, kiedy nie miała telewizora bądź komputera pod ręką. - Zazwyczaj piszę większość tekstów dla własnej satysfakcji – kontynuował Reeden, chwytając kubek ciepłej herbaty i przyciągając go do siebie. – Fantasy, sci-fi, romans… Nie ma chyba gatunku, którego bym się nie chwycił. - A więc jesteś podróżnym pisarzem? – zapytała Helen, siadając naprzeciw kota i stawiając na stole miskę z ciastkami i kubek słabej kawy dla siebie. – To musi być wspaniałe, zwiedzić tyle pięknych miejsc i wędrować, gdzie tylko się zapragnie. 4 Reeden uśmiechnął się lekko, przytakując skinięciem łba. - Ostatnio jednak długie wieczorne godziny spędzone nad kawałkiem kartki zaczęły być nudne, a wymyślane historie nie były już tak porywające jak kiedyś – mruknął, pociągając łyk herbaty i oblizując pysk ze smakiem. – Dlatego też w poszukiwaniu weny zacząłem spotykać się z przeróżnymi Anthrenami i ludźmi wszelkiego pokroju, rozmawiając zarówno o ich codziennych, jak i bardziej niezwykłych przeżyciach. Jedni byli dość skryci, wypowiadając się dość lakonicznie, inni zaś z chęcią dzielili się swoimi opowieściami, dodatkowo ubarwiając je w taki sposób, że sam nie zrobił bym tego lepiej – samiec zachichotał. - I spisywałeś je wszystkie? – kobieta spojrzała na niego z nieukrywaną ciekawością, zatrzymując ciastko w połowie drogi do ust. - Jeśli tylko mój rozmówca się na to zgodził – odparł Reeden. – No i powiedzmy, że pomijałem mało porywające historie o tym, jak ktoś przez cały dzień szukał w domu zgubionej pary ulubionych skarpetek – dodał, szczerząc się znad kubka i samemu sięgając po ciastko. Kobieta uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi, zatrzymując spojrzenie na teczce, którą Anthren postawił obok swojej nogi. Najwyraźniej bardzo cenił sobie swoje zapiski, skoro nie rozstawał się z nimi ani na chwilę. Helen zacisnęła lekko wargi, jakby chciała o coś spytać, ale przychodziło jej to z trudem. - Wiem, że dopiero się poznaliśmy i może za wiele wymagam… - zaczęła nieśmiało, przeczesując włosy palcami w nerwowym geście. - …Ale czy mogłabym rzucić okiem na choćby jedno z nich? Przyznam szczerze, że jestem bardzo ciekawa jak wyglądają teksty twojego autorstwa. Reeden, który już chwilę wcześniej uchwycił spojrzenie Helen, roześmiał się cicho i sięgając po teczkę, położył ją na środku stołu i otworzył. - Trochę tu bałagan, ale myślę, że powinnaś się jakoś odnaleźć – powiedział, dolewając herbaty z dzbanka do swojego kubka. – Staram się pisać w miarę czytelnie, ale w razie czego pytaj. Ja tymczasem pozwolę sobie zjeść nieco więcej tych pysznych ciastek… - mruknął, przysuwając misę bliżej siebie. Sięgając powoli do wnętrza teczki kobieta wyjęła z niej pierwszy z wierzchu plik kartek spiętych niedbale spinaczem biurowym. Strona tytułowa, nieco pobrudzona i w kilku miejscach ozdobiona kleksami nie sprawiała wrażenia imponującej, podobnie jak sam tytuł. Dopiero po chwili Helen zorientowała się, że napis na kartce to imię rozmówcy, którego historię Anthren spisał w trzymanym przez nią opowiadaniu. Mówiąc sobie w myślach, że przecież okładka nie czyni książki, Helen otworzyła tekst na pierwszej stronie i pociągając łyk kawy z kubka, zaczęła czytać. 5