Relacje-Interpretacje Nr 1 - Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku

Transkrypt

Relacje-Interpretacje Nr 1 - Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku
Relacje n­ter­pre­ta­cje
Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej
M.in.
O współczesnym malarstwie
Nr 1 luty 2006
Poezja Juliusza Wątroby
Co podobało się Magdalenie Legendź w Banialuce
Reportaże Artura Pałygi
Nowe Ateny Janusza Legonia
37. Biennale Malarstwa
Bielska Jesień
Po lewej:
Przemysław Kmieć: Most
(praca z zestawu
wyróżnionego)
Rafał Borcz: Stado ­(praca
z zestawu wyróżnionego;
Nagroda Publiczności)
Po prawej:
Michał Jankowski: Polska III
(praca z zestawu
wyróżnionego)
Przemysław Kwiek: z cyklu
Awangarda bzy maluje jako plansze (praca
z zestawu nagrodzonego
II nagrodą)
Łukasz Huculak: Pogrzeb
(praca z zestawu
wyróżnionego)
Na okładce:
Karolina Zdunek: Wnętrze
+ Blok 2 (praca z zestawu
nagrodzonego Grand Prix)
Relacje n­ter­pre­ta­cje
Temat numeru : Współczesne malarstwo z perspektywy 37. Bielskiej Jesieni
Okładka/wkładka
Kwartalnik Regionalnego
Ośrodka Kultury
w Bielsku-Białej
Rok I nr 1 luty 2006
2
Obrazy z wystawy
37. Biennale Malarstwa Bielska Jesień
Olej na płótnie
Adres redakcji
ul. 1 Maja 8
43-300 Bielsko-Biała
telefony
0-33-822-16-96 (redakcja)
0-33-822-05-93 (centrala)
[email protected]
www.rok.bielsko.pl
Magdalena Ujma
4
Najpiękniejsze zawody świata
Artur Pałyga
8
Nie wyrzucimy pędzli
czyli o Bielskiej Jesieni 2005 z licznymi dygresjami
Z Józefem Hołardem
rozmawia Leszek Miłoszewski
Elżbieta Kozera: Kupowali, sprzedawali
Recenzja
12
Rozszczepiona tożsamość
Anna Węgrzyniak
Publicyst yka
15
Do Macierzy trzeba dojrzeć
Urszula Witkowska
24
W zwierciadle posłańca
Magdalena Legendź
27
Na swoim – po 60 latach
Leszek Miłoszewski
TL Banialuka: Kot w butach
Repor ta ż
21
Dzień dobry, tu dziennikarz
Artur Pałyga
Nowe Ateny
30 Nie psuć sobie głowy
Janusz Legoń
32
Rozmaitości
36
Rekomendacje
Galeria
Wkładka
Inez i Andrzej Baturowie
Poezja
18
Wiersze
Juliusz Wątroba
20
Owocować wierszem
Juliusz Wątroba
Zofia Strumiłło: Muzyczny plac zabaw, projekt dyplomowy
Zespół redakcyjny
Mirosław Baca
(opracowanie graficzne, DTP)
Ewa Bątkiewicz
Lucyna Kozień
Magdalena Legendź
Janusz Legoń
Leszek Miłoszewski
Artur Pałyga
Jan Picheta
Maria Schejbal
Małgorzata Słonka ­
(redaktor naczelna)
Agata Smalcerz
Juliusz Wątroba
Urszula Witkowska
Projekt logo
Agata ­Tomiczek--Wołonciej
Wydawca
Regionalny ­Ośrodek Kultury
w Bielsku-Białej
dyrektor Leszek Miłoszewski
Nakład 800 egz.
(dofinansowany przez
Urząd Miejski w Bielsku-Białej)
Naświetlanie Art-Line Plus
Druk OW Augustana
Czasopismo bezpłatne
Pierwsze spotkanie
Oddajemy do rąk Czytelników nowe czasopismo kulturalne o charakterze publicystycznym. Naturalną koleją rzeczy jest ono dla nas, wydawcy i redakcji, kontynuacją wychodzącego do grudnia 2005 roku „­Beskidzkiego
Informatora Kulturalnego”. Kontynuacją – ale i przedsięwzięciem nowym, odmiennym.
Podobnie jak wcześniej, naszym celem jest dokumentowanie zdarzeń i wydarzeń z życia kulturalnego naszego regionu, przede wszystkim Bielska-Białej, a także powiatów: bielskiego, cieszyńskiego, żywieckiego. Relacjonowanie wydarzeń znaczących, ważnych i dla małych społeczności lokalnych, i dla całego regionu. Ale
chcemy też poddawać różne wydarzenia i procesy ocenie – przez naszych publicystów, przez krytyków, przez
środowiska współuczestniczące w tworzeniu i upowszechnianiu kultury. Chcielibyśmy stać się pismem opiniotwórczym, wskazującym zjawiska pozytywne, choć nie unikać również mówienia o negatywnych.
Do współpracy zaprosiliśmy osoby piszące na łamach BIK-u, ale nie tylko. Staramy się pozyskiwać nowych
publicystów, znanych i doświadczonych, jednakże czekamy też na współpracowników młodych, zaczynających
swą przygodę z dziennikarstwem. Postaramy się, by pisały dla nas także osoby spoza Bielska-Białej i okolic,
z innej perspektywy patrzące na interesujące nas zjawiska kulturalne.
Bowiem chcemy patrzeć na współczesną kulturę przede wszystkim z miejsca, w którym żyjemy i poprzez to
miejsce. Stąd teksty, również publicystów z zewnątrz, będą mówić głównie o tym, co dzieje się tu, u nas. A jeśli
o tym, co gdzie indziej – to poprzez pryzmat naszych doświadczeń, poszukiwań, wydarzeń. Będziemy szukać
odpowiedzi na pytanie, czy Bielsko-Biała, Cieszyn, Żywiec... to kulturalna prowincja – czy może środowisko,
które ma coś do zaoferowania innym, coś, co warto pielęgnować i promować. Również w kontekście transgraniczności tego obszaru.
Kierujemy nasze czasopismo do różnych środowisk, do różnych odbiorców. Dlatego też zamieszczane teksty oscylują pomiędzy krytyką wysoką a charakterem popularyzatorskim. Stopniowo wprowadzać będziemy
różną problematykę, starając się odzwierciedlać wszystkie możliwe zakresy tematyczne.
Tematem przewodnim pierwszego numeru „Relacji–Interpretacji” stała się Bielska Jesień – ogólnopolski
konkurs malarstwa, który jest niewątpliwie jedną z bardziej znaczących wizytówek kulturalnych Bielska-Białej i regionu. Temat to także ciekawy z tego względu, że sztuka współczesna budzi sporo kontrowersji, zaś pojawiające się stosunkowo często próby jej cenzurowania powodują burzliwe dyskusje zarówno na forach prywatnych, jak i publicznych, stając się pretekstem do rozważań o wolności daleko szerszych niż tylko dotyczących
sztuki. W naszych tekstach, mówiących o współczesnym malarstwie i Bielskiej Jesieni, zabrakło wszakże jednego, bardzo istotnego elementu – widza. Ten temat zostawiliśmy sobie na deser...
Chcielibyśmy bowiem spotkać się z widzami, z publicznością sal wystawowych, a jednocześnie Czytelnikami „Relacji–Interpretacji” i o sztuce współczesnej porozmawiać. Posłuchać, co mają do powiedzenia, jak ją
odbierają, jakie wartości jej przypisują i czego widzom brak. Jednocześnie byłaby to okazja do przedstawienia
nowego pisma i porozmawiania także o jego kształcie. Zapraszamy zatem do Galerii Bielskiej BWA 16 marca
na godzinę 17.00.
Małgorzata Słonka
Redaktor naczelna
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
Olej
na płótnie
Magdalena Ujma
W dzisiejszym świecie malarstwo może istnieć,
tylko podejmując refleksję o samym sobie. Z tego
powodu daje się oglądać jedynie przez własną
­historię. Patrząc na obraz, robimy to ze świadomością, że wszystko już było, tropimy całe łańcuchy obrazów, do których się odnosi, z którymi
podejmuje dialog – świadomie lub nie.
R e l a c j e
Większość z powodów, dla jakich powstało malarstwo, straciło swoją ważność. Film i fotografia przejęły
niektóre z tych dawnych funkcji, jednak nie udało im
się zastąpić malarstwa. Sztuka tworzenia obrazów już
nie dyktuje ducha czasu. Dzisiaj dystansuje się do rzeczywistości. Po ostatniej edycji Bielskiej Jesieni pojawiły się głosy o chłodnym malarstwie młodego pokolenia. To jest właśnie to: dzisiaj obrazy mówią o innych
obrazach, wziętych z telewizji, gazet, reklam.
Ostatnie wydarzenia potwierdzają, że zainteresowanie malarstwem utrzymuje się na mniej więcej stałym poziomie. Jeden z najbardziej wpływowych ludzi
sztuki, Brytyjczyk Charles Saatchi, wyprzedał swoją
kolekcję Młodej Sztuki Brytyjskiej (YBA), którą wylansował w latach dziewięćdziesiątych, i zorganizował
wystawę najnowszego malarstwa. Uczestniczył w niej
także Wilhelm Sasnal – polski malarz młodego pokolenia, który w 1999 roku zdobył Grand Prix bielskiego festiwalu, a potem zrobił wielką karierę na świecie.
Jego melancholijne malarstwo wydaje się wręcz zbyt
proste, pozostaje jednocześnie bardzo eleganckie, a nawet dizajnerskie. Inspiracja telewizją, modą to dla Sasnala chleb powszedni.
Ostatnie biennale w Pradze, zorganizowane przez
„Flash Art” w lecie 2005 roku, zostało całkowicie poświęcone malarstwu. Gwiazdorzy ostatnich lat, Maurizio Cattelan i Francesco Vezzoli, pokazywali malarstwo w konwencji żartu. Cattelan powtórzył gest
swego rodaka, który jako pierwszy rozciął płótno obrazu – Lucio Fontany. Z tym, że Cattelan rozcięciem
zrobił znak Zorro i tak też zatytułował swój obraz...
Brak patosu, poczucie humoru i nawiązywanie do historii pojawiają się też w obrazku Vezzolego, który powtarza motywy jednego z ojców awangardy – Josefa
Albersa – koncentryczne kwadraty. Vezzoli wykonał
je haftem krzyżykowym i tym samym nawiązał też do
technik stosowanych przez historyczne już ugrupowanie Arte Povera.
Magdalena Ujma jest
kuratorem ­i krytykiem
sztuki, pracuje w Bunkrze
Sztuki w Krakowie.
37. Bielska Jesień
– fragment ekspozycji. ­­
Na pierwszym planie
obrazy Kingi Nowak
I n t e r p r e t a c j e
To Niemcy jednak, a nie Włosi, Anglicy czy Amerykanie, wyznaczają malarskie trendy. Najważniejszym
chyba malarzem dzisiejszych czasów jest Gerhard Richter, który zdetronizował Francisa Bacona. Jego melancholijne płótna pokazują sceny na granicy widzialności. Świadczą o wyczerpaniu się możliwości wzroku,
a powstały – znowu – z inspiracji mediami. W Pradze
Richter się nie pojawił, była natomiast ciekawa wystawa szkół lipskiej i drezdeńskiej. Wielka moda na nie
wzięła się od popularności malarstwa Neo Raucha. Malarstwo to wywodzi się z przerysowanego, groteskowego realizmu, z komercyjnych katalogów przedstawiających detalicznie towary, z malarstwa awangardowego,
ale też z socrealizmu.
Także na zeszłorocznym biennale sztuki współczesnej w Wenecji można było obejrzeć wiele malarstwa.
Przede wszystkim – retrospektywną wystawę Brytyjczyka Luciana Freuda, którego twórczość, bazująca na
stylu lat międzywojennych i nienależąca do awangard,
składająca się głównie z portretów i aktów, wyrasta na
znaczący punkt odniesienia dla najnowszych obrazów.
Jedna z głównych wystaw, Doświadczenie sztuki autorstwa Marii de Corral, oferowała prace wielu twórców,
czasem już nieżyjących i muzealnych, przez co stała się
propozycją współczesnego kanonu sztuki. Znaleźli się
tam Francis Bacon, Antonio Tapies, Philip Guston czy
niezwykle dzisiaj popularna Marlene Dumas.
A co dzieje się w Polsce? Krakowskie Muzeum Narodowe otworzyło pod koniec zeszłego roku Galerię
Sztuki XX wieku. Obrazy zajmują tutaj poczesne miejsce. Ekspozycja została doprowadzona do dnia dzisiejszego. Z malarstwa znalazły się tam na przykład (obok
Młodej Polski) prace Grupy Ładnie, czyli Rafała Bujnowskiego, Marcina Maciejowskiego i Wilhelma Sasnala. Jest też wspaniała realizacja wykonana specjalnie do
tego miejsca: pasiaste kolumny Leona Tarasewicza, które odbijają się w nieskończonej przestrzeni luster, jakby
stawiając pytanie o status rzeczywistości w obrazie. Tuż
R e l a c j e
obok znalazły się dzieła Jerzego Nowosielskiego, wyrastające z podobnej linii myślenia o malarstwie – jako
uobecniania bytów czy energii, chwytania ich w przyziemną materialność farb i obrazu. Obok umieszczono
prace młodszych artystów: Grzegorza Sztwiertni i Piotra Lutyńskiego. Proste i oszczędne malarstwo, którego forma łączy się ze znaczącą, zaangażowaną treścią,
i energetyczne abstrakcje w połączeniu z muzyką i żywymi rybkami w akwarium.
Na tym, szkicowym, tle Bielska Jesień prezentuje się
aktualnie. Wśród obrazów najnowszej edycji nie znajdzie się już wiele ironii. Sporo tu eleganckiego, zimnego
obrazowania, abstrakcja przeplata się z figuracją, malarstwo bazuje na dizajnie, inspiruje się architekturą.
Znakiem czasu jest traktowanie go jako medium pozwalającego na przyglądanie się światu z dystansem
pełnym melancholii.
Na biennale w Pradze pojawił się performer Cezary Bodzianowski. Ubrał się w płócienną koszulę i oblał
olejem lnianym, po czym zaczął krzyczeć: „olej na płótnie”, co jest nazwą najbardziej rozpowszechnionej techniki malowania i najczęściej spotykanego podobrazia.
Absurdalność tej akcji dobrze ilustruje sytuację malarstwa dzisiaj. Chociaż może dać nam jeszcze wiele zadowolenia, to nie potrafi już łapać życia na gorąco...
37. Bielska Jesień – fragment
ekspozycji. Od lewej: obrazy
Rafała Borcza, Wojciecha
­Kubiaka i Agnieszki Kieliszczyk
Jerzy Janota
I n t e r p r e t a c j e
Najpiękniejsze
zawody świata
Artur Pałyga
– To był nudny, prowincjonalny konkurs dla tak zwanego środowiska, a obrady jury wyglądały mniej więcej w ten sposób: No, to w tym roku wypadałoby dać nagrodę... bo wiecie, skoro w tamtym roku nagrodziliśmy...
­Natomiast od jakichś pięciu, sześciu edycji Bielska Jesień jest naprawdę
świetną wystawą – mówi Darek Fodczuk, artysta bielski, kiedy rozmawiamy sobie o sztuce i Bielskiej Jesieni, popijając kawkę w hipermarkecie. Nie brał udziału w tegorocznym biennale. Może więc sobie komentować bez obciążeń.
Malowanie
Co się dzieje, gdy patrzy się w gwiazdy
Rafał Borcz patrzy w podłogę. Długo się zastanawia. Wygląda, jakby go mocno peszyła ta rozmowa.
W 2001 roku dostał Grand Prix Bielskiej Jesieni za biegnące wilki. W tym roku wyróżniono wilki śpiące i stado wchodzące do lasu.
– To nie są tak do końca wilki – mówi powoli.
– No tak, to jest oczywiste. O tym zresztą mówiono
dość sporo, kiedy pan dostał Grand Prix. Mówiono
o wilkoszczurach, o wyścigu szczurów...
– No właśnie...
– No to dlaczego te jakby wilki? Dlaczego je pan maluje?
– Lubię jeździć w Bieszczady, bo jest w nich to, czego
mi brakuje w mieście. Lubię malować dzikość, bo mi
jej brakuje, bo może jakoś... za nią tęsknię...
Wiadomo, wszyscy się boimy takich słów, bo straszArtur Pałyga jest dzien- nie są nadużywane, więc się kojarzą z kiczem i z patonikarzem, obecnie współ- sem, dlatego Rafał Borcz mówi to tak, jak mówi, jakpracuje głównie z „Gazetą by chciał, a nie mógł.
Wyborczą” („Duży Format”). – Najwięcej myśli, przeżyć zamknęło się w tym obraPublikował też wywiady ­ zie z gwiazdami...
z artystami między innymi – W tym, który wygląda, jakby się patrzyło w górę,
w czasopiśmie „Raster”. w lesie? I widać wierzchołki drzew i mnóstwo gwiazd?
Redaguje pismo To ryzykowny obraz. Na pograniczu kiczu, taki wido„Akademia” bielskiej ATH. czek... – mówię.
R e l a c j e
– Tak, wiem...
– Ale w tym kontekście... wilczego spojrzenia to jakoś
inaczej... i w ogóle.
– No właśnie... Ja go strasznie długo malowałem. Bo postanowiłem każdą gwiazdkę namalować ręcznie. Wiem,
że wystarczyłoby chlapnąć pędzlem, albo jakoś je odbić,
ale chciałem ręcznie, jedną po drugiej, starannie.
– Tych gwiazd tam są setki!
– No właśnie...
Jelenie w mieście, czyli przeciw filozofii
Z e-maila do Anny Mierzejewskiej:
Pani Anno! Dlaczego namalowała pani koparkę?
W turkusie?
Odpowiedź
Panie Arturze! Mam czteroletniego synka, a we Wrocławiu przebudowa dróg. I wiadomo, kiedy chodzimy
po mieście, przy każdej koparze się trzeba zatrzymać,
a ja mam aparat przy sobie i po kilku takich wycieczkach mam 5000 zdjęć. A to się splotło z pasją do kolorowych płócien... A turkus, bo się dobrze gryzł z błękitem.
Bo pomarańczowy już wykorzystałam do pomarańczowego walca na granacie.
Z panią Anią troszkę się powymienialiśmy e-mailami.
Najśmieszniejsze jest to, że na to filozofowanie wszyscy lecą. I gadanie jest tak ważne, że na malarstwo nie
ma już miejsca. Chodzi mi o to, żeby nie zatracić proporcji – jelenie w mieście – świetnie – każdy widzi, ­kojarzy,
jest zabawa – i już. Anka
Mobilność jako multiplikacja
w przestrzeni dzieła
Bogumił Książek namalował czarnego pieska z jasnobrązowymi łatami na białym tle, w różnych fazach skoku.
I n t e r p r e t a c j e
Anna-Maria Karczmarska:
Mały wybuch – TATA
Szanowny Panie Redaktorze!
Pies o imieniu Dado (po włosku nakrętka, kość do gry)
z godnym podziwu uporem prowokował mnie przez blisko dwa lata, skacząc przy byle okazji. Bijąc nieświadomie wszystkie rekordy w osiąganych wysokościach, czasu
spędzonego w powietrzu i wytrzymałości mięśni. Wreszcie niejako zmuszony sytuacją zacząłem wprowadzać go
na obrazy (...), myślałem o jego nieświadomym udziale
w tym poważnym przedsięwzięciu. (...) Myślałem o mobilności, jako o multiplikacji w przestrzeni dzieła, o interwałach pustych przez nieskończenie długi ułamek sekundy płócien. O pojęciu powierzchni płótna – przestrzeni do
zapełnienia, o jej konotacjach i tym, co ją zapełnia.
Bawiła mnie ta sytuacja, im bardziej serio ją traktowałem. Aż wreszcie poczułem, że ta przygoda zaczyna
już się sama wyczerpywać i w ostatnich godzinach ubiegłego roku skończyłem ostatni obraz z cyklu.
Człowiek w kosmosie
Joga jest mi bliska, bo sama ją ćwiczę. Pracuję też jako
nauczyciel jogi – napisała w e-mailu Malwina Rzonca. Jej
obrazy wystawione na Bielskiej Jesieni mają ­tytuły: Parśwa-Pindasana w Sarvangasanie i Yoganidrasana. Przedstawiają postacie podczas ćwiczeń jogi. Tytuły obrazów
to nazwy pozycji, w jakich mężczyźni znieruchomieli
na zawsze na płótnie. Poprzedni cykl obrazów Malwiny Rzoncy miał tytuł: A potrafisz tak? Przedstawiał gimnastyczki, małe dziewczynki w kolorowych kostiumikach
z cekinami, na brokatowych tłach (cytat z e-maila artystki). Warto dodać, że dziewczynki te zastygły na obrazach w równie nienaturalnych pozycjach jak teraz jogini.
W pracach tych ważne są „efekty świetlne”. Obecnie pracuję właśnie nad serią „obrazów kosmicznych”. Chcę zrobić dużą wystawę dwóch serii obrazów naraz, czyli joginów i kosmicznych (...). Główną intrygą tego pomysłu jest
pytanie o „dziwność istnienia” człowieka w kosmosie, której jednym z przejawów jest np. człowiek ćwiczący jogę –
pisze ­Malwina Rzonca.
R e l a c j e
Wysyłanie
– Ale wiesz, że są tacy, co mówią, że konkursy malarskie są bez sensu, no bo jak porównać ze sobą dwie
prace? – pytam Darka Fodczuka, kiedy tak siedzimy
przy tej kawie. Zdenerwował się.
– A konkursy poezji jest sens robić? A na powieść?
A muzyczne?! – pokrzykuje Fodczuk.
?
* Od redakcji: Pełną korespondencję Artura Pałygi
z artystami znaleźć można
na stronie www.rok.bielsko.pl.
Konkurs to basen
Karolina Kucharska jeszcze na studiach opierała
się konkursom. Bo to sztuczne takie. – Wysyłaj, nic
nie tracisz – mówił profesor od rysunku.
A wydawało się malarce, że jak się już zdało na ASP,
to koniec z ocenianiem, że teraz już będzie wolność.
Ale ocenianie nigdy się nie skończy – pisze w e‑mailu artystka. – Bo ocenianie daje nam orientację w przestrzeni. Po skończeniu studiów branie udziału w konkursach stało się potrzebą. Studiując, chcąc nie chcąc,
tkwi się po same uszy w morzu kipiącym od wypowiedzi
artystycznych, dyskusji mniejszych lub większych, przyprawionych niedosytem tworzenia i płodnością myśli.
Kiedy kończy się ten etap, rodzi się pragnienie zanurzania się w owym morzu. Taki konkurs to basen – przeczytałem w ­e-mailu od Karoliny Kucharskiej.
Artystom brak pieniędzy, siedzą w domach
i są nieśmiali
Malarstwo jest niekonkursowe, to prawda – przyznaje Anna Mierzejewska, ale wysłała koparkę na konkurs z nadzieją, że zdobędzie za nią kilka złotych na
blejtramy. Inaczej by nie słała. Choć oczywiście są i inne korzyści.
Malarstwo zamyka mnie w domu, a konkurs to wyjście na świat. Frajdą jest też poznawanie ludzi, często
bardzo interesujących indywidualności, myślę o malarzach. Pozdrawiam. Anka
Archiwum
Galerii Bielskiej BWA
I n t e r p r e t a c j e
Malwina Rzonca: Parśwa‑Pindasana w Sarvangasanie
Rafał Borcz jest przekonany, że prace na konkursy
wysyłają wszyscy młodzi, którzy o swojej twórczości
myślą poważnie. – Może z wyjątkiem tych, którzy mieli to szczęście, że zaopiekowała się nimi jakaś dobra galeria, ale takich jest niewielu, bo i galerii jest ­ niewiele
– e-mailuje Borcz. – Artysta nie ma łatwego życia, to
najpiękniejszy, ale i jeden z najtrudniejszych zawodów
świata, dlatego wyścig w tej dziedzinie trwa. Na pewno
mało kto myśli przy sztalugach o salonach, konkursach
itp., ale potem spakuje obraz i wyśle, bo co z nim zrobić
innego? Proszę mi uwierzyć, że wielu łatwiej jest anonimowo wysłać prace na Bielską Jesień, niż ośmielić się
pójść ze swoim portfolio do galerii.
O nagrodzie pieniężnej, jako o głównym motywie
wysłania pracy na konkurs, mówi Malwina Rzonca.
– No bo słuchaj, to jest takie stypendium dla artysty! To pozwala spokojnie pracować przez jakiś czas –
mówi mój komentator, Dariusz Fodczuk.
Najostrzej formułuje to Paweł Hajncel: Ponieważ
mam 39 lat i żyję jak biedak. Ot i całe moje zaangażowanie w Bielską Jesień. (...) W tym roku nie miałem nawet
forsy na przesyłkę swoich prac. Galeria Bielska zasponsorowała mi przewóz obrazów. Bardzo jestem wdzięcz-
ny. Postanowiłem już nie narażać na koszty podatników. Pozdrawiam.
Bielska Jesień jako klinika
Paweł Warchoł kończy właśnie malować autoportret z lordem Vaderem. W trakcie zastanawia się:
Czy malarstwo w ogóle jeszcze istnieje? Może ci, co
udowodnili bezsens jego istnienia w dzisiejszych czasach,
mają rację. Dla mnie to zawsze była zabawa, ale ja nie
jestem normalnym malarzem – nie wykładam na żadnych „szkołach”, nie potrafię swojego malarstwa dobrze
sprzedać, a nagród też mi nie chcą dawać. [W rzeczywistości to właśnie środek normy – przyp. A.P.]. Widocznie to nie profesja, ale objaw jakieś mojej choroby.
Ale chyba to dobrze, że jakaś epidemia malarstwa w tym
kraju jeszcze istnieje. Reasumując – Bielska Jesień to coś
w rodzaju kliniki dla nieuleczalnie chorych i chociażby
dlatego warto tam co dwa lata przychodzić i analizować
symptomy choroby. A że na leczeniu w tym kraju, jak zauważył to już Stańczyk, wszyscy się znają – publiczność
na imprezie jak zwykle dopisze. Nie musi ona stawiać
diagnoz celnych i rzeczowych, spokojnie ma prawo mówić, co chce. Na szczęście dla artystów jeszcze nie próbuje nas operować i to jest ważne.
Dylematy organizatora
Agacie Smalcerz, dyrektor Galerii Bielskiej, nieobce
są dylematy przeciwników konkursów malarskich.
– To jest problem, to prawda. Prace często są nieporównywalne i nie da się wskazać, że ta jest lepsza
niż tamta – mówi.
– Tak, tytuł jednej z pokonkursowych wystaw: Zawody malarskie nawiązywał, między innymi, do konkursu Bielska Jesień – przyznaje.
Z drugiej strony nie ma raczej takich artystów, którzy zawracaliby sobie głowę robieniem pracy „pod konkurs”, bo to bez sensu i się nie uda. A więc to nie wyścig, ale konfrontacja postaw, technik, idei.
Prawdą jest też, że jurorzy znają nieraz cały dorobek
artysty, który przysłał prace i nadesłane rzeczy w naturalny sposób umieszczają w kontekście znanych sobie prac. Ewentualne wyróżnienie staje się więc wtedy
niejako czymś w rodzaju nagrody za całokształt.
– Dla mnie najważniejsze jest – mówi Agata Smalcerz – że Bielska Jesień promuje artystów. Dlatego cieszę się, że w styczniu wystawialiśmy prace Rafała Borcza, który jest jednym z laureatów nagrody głównej
Bielskiej Jesieni.
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
Nagrody
Loteria
Anna Lejba: Często podzielam wątpliwości kolegów
odnośnie do różnych decyzji jurorów.
Anna Mierzejewska: Sama bardzo często nie zgadzam się z werdyktem i go nie rozumiem. Też się chętnie dowiem dlaczego, hi hi.
Anna Okrasko: Mam nadzieję, że jury prowadzi między sobą gorące dyskusje, które kończą się jakimś tam
kompromisem. Każdy konkurs jest swego rodzaju loterią. Jeżeli jednak komuś to nie odpowiada, może spokojnie zrezygnować ze zgłaszania swoich prac.
Jakub Budzyński: No pewnie, że jest stronniczo.
Zawsze było i zawsze będzie, chyba że oceną zajmą się
komputery.
Malwina Rzonca: Co do aspektów oceny, najważniejsza jest według mnie indywidualność, oryginalność. Wysoki poziom wykonania powinien być oczywistością, ale
nie jedynym czy głównym warunkiem oceny.
Rafał Borcz: Też często wolę inne prace niż jury.
W tym roku np. bardzo mi było żal, że nie dostały choćby wyróżnienia prace Elżbiety Kozery, szczególnie obraz „Kupowali sprzedawali” bardzo polubiłem. Ale szanuję czyjś wybór, oczywiście gdy stoją za nim autorytety
i gdy nie jest ewidentną wpadką, a nagrody BJ 2005 na
pewno nią nie były.
– Przecież to zawsze wiadomo, że wynik zależy od
tego, kto jest w jury, w każdej dziedzinie. Jakbym zobaczył, że w jury są Starowieyski i Adam Myjak, to
bym na taki konkurs swojej pracy nie wysłał. Każdy przed wysłaniem niech sprawdzi – komentuje Dariusz Fodczuk.
– Słuchaj, ja nie mam żadnych wątpliwości, że ten
obraz zasłużył na to Grand Prix. To jest naprawdę znakomita, świetnie skonstruowana wypowiedź. Nie ma
w tym żadnej... taniości. Dojrzałość widać. Nie ma żadnego śladu jakiejś mody, jakiejś sezonowości, przynajmniej ja tego nie widzę. Nie ma żadnego robienia oka do
widza, żadnego efekciarstwa. Jest jakieś nawiązanie do
konstruktywizmu, czyli do czasu sprzed rozwalenia
w sztuce wszelkich jasnych kryteriów... Są piękne kolory, których nie widać od razu, trzeba się przyjrzeć,
żeby zobaczyć, jak ta praca jest kolorowa. A jednocześnie ona ma w sobie tyle jakiegoś majestatu... Jest taka
skończona. Jak po dobrym, dobrze skomponowanym
filmie, nie czekasz na nic więcej, wiesz, że to jest koniec. To jest fantastyczne!
?
* Od redakcji: Gwoli prawdy musimy dodać, że minister kultury nie miał nic do
przyznania konkretnej nagrody tej właśnie (czy innej)
artystce, zrobiło to jury. Rola
ministra (zresztą jako urzędu, nie osoby) ograniczyła się wyłącznie do ufundowania rzeczonej nagrody,
określonej przez organizatorów jako „nagroda ministra
kultury i dziedzictwa narodowego”.
Anna Lejba: Noosfera IV
Obraz idealny – Grand Prix
Paweł Hajncel, jak rozumiem, z tego powodu między innymi, że Grand Prix przyznano Karolinie Zdunek, rezygnuje na przyszłość z wysyłania prac na Bielską Jesień.
Paweł Hajncel: Wk... się najbardziej, kiedy dowiedziałem się, że zwyciężczyni, która dostała 15 tys. zł
w nagrodę od ministra kultury, otrzymała także od niego wcześniej stypendium. Bielska Jesień stała się niejako kontem doładowującym. Później doszły plotki o rozstrzygnięciu konkursu w sposób kumoterski...*
Dariusz Fodczuk, mój obserwator z zewnątrz, który
nie musi się denerwować, że kto inny wygrał, stara się
wyrazić swój zachwyt tegoroczną decyzją jury:
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
Agnieszka Kieliszczyk:
Wypadek
„Relacje–Interpretacje”: Po co organizować taki konkurs
jak Bielska Jesień?
Józef Hołard: To dobra okazja do zaprezentowania róż-
nych postaw artystycznych, choć uczestnikami są głównie ludzie młodzi. Chcą się pokazać, niektórych nęcą
finansowe nagrody. Kiedyś w Polsce było kilka dużych
konkursów malarskich – Szczecin, Poznań, Katowice... Teraz pozostało chyba tylko Bielsko, jeśli nie liczyć
organizowanego od niedawna przez Art Biznes konkursu na najlepszy obraz. W nim każdy może wziąć
udział, a pierwsza nagroda wynosi aż sto tysięcy złotych. Wszystko kończy się wystawą 100 zakwalifikowanych prac w warszawskiej Królikarni.
Grand Prix Bielskiej Jesieni jest znacznie skromniejsze,
ale piętnaście tysięcy złotych to też spora kwota...
Ważne są nie tylko pieniądze. Sporym wyróżnieniem
na Bielskiej Jesieni był sam udział w pokonkursowej
wystawie, bo zgłoszeń było ogromnie dużo, czemu
sprzyjała kwalifikacja na podstawie fotografii dostarczonych na płytach lub przesłanych internetem.
Ponad 1300 prac autorstwa 349 artystów. Czy to ozna­
cza, że Bielska Jesień 2005 stała się swego rodzaju pa­
noramą współczesnego polskiego malarstwa?
W jakiejś części tak, choć na pewno nie w pełni, bo
obecnie ważną funkcję w tym zakresie spełniają tzw.
wystawy kuratorskie. Do udziału w nich kurator zaprasza tylko tych artystów, którzy go interesują. To czasami przynosi ciekawe efekty.
Nie wyrzucimy
pędzli
Trochę żartem można zauważyć, że Bielska Jesień też
miała charakter kuratorski ze względu na zdecydowaną
dominację młodych.
Nie było zakazu dla starszych artystów. Myślę jednak,
że na Bielską Jesień malarzy znaczących, a niemłodych
można byłoby zapraszać jako gości specjalnych, niepodlegających ocenie jury. Może się przecież zdarzyć
i tak, że prace wybitnego autora nie spodobają się jurorom i będzie sytuacja niezręczna. Ja sam już wycofuję się z takich zawodów.
R e l a c j e
Leszek Miłoszewski
I n t e r p r e t a c j e
Tomasz Kopcewicz: Słońce,
z cyklu Kraty (praca z zestawu wyróżnionego)
Co nie przeszkodziło panu wystartować w Ogólnopol­
skim Biennale Plakatu w Katowicach, zresztą z sukce­
sem. Wykonuje pan też ostatnio ilustracje do książek
i okładki katalogów. Czy dzieje się tak dlatego, że szuka
pan kontaktu z publicznością, bo malarstwo staje się
zajęciem coraz bardziej elitarnym?
Nie narzekam na brak kontaktu. Mam własną stronę
w internecie, gdzie można obejrzeć moje prace, często
biorę udział w wystawach, w ubiegłym roku miałem
autorską ekspozycję w Galerii Bielskiej...
...ale mimo to chyba trudno wyżyć z malarstwa?
W Polsce tylko nielicznym to się udaje. U nas trudno zarobić na malarstwie, dlatego większość artystów
gdzieś etatowo pracuje i w ten sposób zdobywa środki na utrzymanie. Można powiedzieć, że skończył się
socjalizm, kiedyś coś tam z urzędu kupowały muzea,
galerie i inne instytucje publiczne.
Od czasu do czasu podejmowane są różne akcje, by
ożywić rynek sztuki. Niedawno na przykład ruszyły
„Znaki Czasu” firmowane przez Ministerstwo Kultury
i Dziedzictwa Narodowego.
Rozmowa z Józefem Hołardem, artystą malarzem, projektantem, profesorem Wydziału Artystycznego Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie, przewodniczącym jury Bielskiej Jesieni 2005
czyli o Bielskiej Jesieni 2005
z licznymi dygresjami
Pojawia się trochę różnych inicjatyw państwowych,
samorządowych i prywatnych. Najszybciej do nich
można dotrzeć przez internet, tam też najłatwiej coś
sprzedać.
Wspomina pan po raz kolejny o internecie...
Bo to świetna poczta, tania i szybka. I miejsce, gdzie
bez specjalnych zabiegów można „powiesić” obrazy,
które tysiącom nieznanych ludzi w świecie przekazują
informację, że istnieje artysta, który w określony sposób tworzy. Jeśli kogoś zainteresują te prace, to pewnie zechce zobaczyć je w oryginale, a być może spróbuje również skontaktować się z artystą.
Czyli jednak nie obejdzie się bez tradycyjnych galerii
i pracowni. Nie wystarczy sam internet.
Obecnie są też takie galerie, w których nie wiszą obrazy,
ale ekrany. Na nich po naciśnięciu guzika można oglądać wybrane dzieła. Ale oczywiście tradycyjne galerie
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
– prywatne, państwowe, samorządowe czy jakieś inne
– funkcjonowały i nadal będą funkcjonować. Pewnie
czasami tylko w dość nietypowych miejscach, na przykład w opuszczonych halach fabrycznych.
Wróćmy do tradycyjnego miejsca, jakim jest Galeria
Bielska BWA. Czuje pan satysfakcję z pracy przewod­
niczącego jury Bielskiej Jesieni?
Ktoś zarzucił mi, że zestaw nagrodzonych prac jest
taki a nie inny. Od razu wyjaśniam – jako przewodniczący miałem jeden głos, a tylko w ostateczności drugi, kiedy na przykład inaczej nie udawało się rozstrzygnąć, komu przyznać pierwszą, a komu drugą nagrodę.
Wszyscy jurorzy mieli po jednym głosie. Decydował
nie przewodniczący, a większość, której opinie wykazywały głosowania.
Czy to znaczy, że ma pan wątpliwości co do werdyktu?
Bartłomiej Materka:
z cyklu Pył (prace z zestawu
nagrodzonego III nagrodą)
Gdyby był inny skład jury, to i werdykt z pewnością
byłby inny. Gdyby w składzie było więcej zwolenników abstrakcji, to zwróciliby uwagę na tego typu prace, gdyby dla odmiany więcej do powiedzenia mieli
koloryści, to... I tak dalej.
A może przydałoby się w jury więcej malarzy? W tym
było pięcioro krytyków i pan.
Rzeczywiście, tylko jeden juror, który czynnie zajmuje
się twórczością, to chyba za mało. Wprawdzie fakt, że
ktoś trzyma w ręce trąbkę, wcale nie oznacza, że potrafi grać, ale choćby niuansowe różnice między praktykiem a teoretykiem zawsze będą. A jest rzeczą oczywistą, że krytycy, tak samo jak artyści, mają własne
preferencje, i estetyczne, i osobowe.
Może zatem najbardziej obiektywna jest publicz­
ność?
Cóż mogę powiedzieć. Zwykle, poza wyjątkami, nagrodę publiczności zdobywają prace nietrudne, często dekoracyjne. Takie, jakie przeciętny widz chciałby
powiesić u siebie w domu na ścianie. A nie wszystkie
obrazy są po to, by je wieszać w jadalni.
Są też takie, które obliczone są na wywołanie ­ skan­
dalu.
Tak się zdarza, choć znacznie częściej na wystawach
indywidualnych lub zbiorowych, a nie konkursowych.
Jury nie tak łatwo daje się nabrać na chwyty pod publiczkę. Efekt jest taki, że ludzie rozpisują się na przykład, czy pani Natalia LL miała pod spódniczką bieliznę, czy nie. Ha, ha, ha!
Przynajmniej jest ciekawie.
10
Jest sporo szumu, jest darmowa reklama. I o to sprawcom zamieszania na ogół chodzi.
R e l a c j e
Ale też niestety często poprzestaje się na tym pozio­
mie rozmowy o sztuce współczesnej. Mówi się nie
o wartościach, ideach, znaczeniach, tylko o kawałku
gołego ciała.
To jest poniekąd, niestety, normalne. Ja sam nie mam
czasu na telewizję, ale kiedy już ją oglądam, to widzę,
że od rana do wieczora lecą seriale i część z nich jest
bez sensu. Jeśli zdarzy się jakiś lepszy film, to najwyżej
po północy. Tak wychowywane społeczeństwo nie będzie czytać trudniejszych książek, nie pójdzie na bardziej ambitną sztukę do teatru. Nie jest też przygotowane do tego, by oceniać współczesne malarstwo,
w tym Bielską Jesień.
Artyści o tym wiedzą i tylko narzekają...
A co mają zrobić? Przecież nie komplikują specjalnie
swych prac, aby utrudnić życie odbiorcom. Pytanie
brzmi: czy to my mamy dostosować się do odbiorców,
czy raczej odbiorcy powinni przynajmniej próbować
zrozumieć współczesną sztukę? Czy Penderecki ma
zmieniać swe kompozycje po to, by zrozumiał go ktoś
w przysłowiowej Psiej Wólce?
Może nie jest tak źle? Lepiej poczekajmy, co pokaże
czas, komu przyzna rację.
Wszystko z czasem staje się historią. Jedni przepadają, drudzy zyskują. Nikifory pojawiają się dzisiaj w dobrych wydawnictwach, a o Przybyszewskim czy Wieruszu-Kowalskim zapomniano. Bardzo możliwe, że
obecnie działają wybitni artyści, o których nie wiemy, bo nie potrafią się przebić, a nikt im w tym nie
pomaga.
Nie chcę nikogo obrażać, ale kiedy tworzy się w którymś ze światowych centrów sztuki, to czasem wystarczy namalować kolorowe sztachety i cały świat ogłasza,
że powstało arcydzieło. Sztachety muszą być oczywiście duże, pięć metrów na cztery, w dobrej galerii, gdzie
przychodzi eleganckie towarzystwo, które od ręki wydaje po kilka tysięcy dolarów. Tam sztachetowy artysta jest wielki. Uczestniczyłem kiedyś w wystawie pod
Frankfurtem. Tamto środowisko jest hermetyczne, tam
byle kogo związki i inne organizacje nie wpuszczą do
galerii. Patrzyłem na tamtejszą wystawę i widziałem
dziesiątą wodę po kisielu w porównaniu z polską abstrakcją. Ale tam ludzie mają więcej pieniędzy i faktycznie kupują obrazy.
Z tej Bielskiej Jesieni ile obrazów może zachować war­
tość po pięciu-sześciu latach?
Pięć-sześć lat to żaden problem. Trzeba więcej czasu,
by przekonać się, co ma szansę przetrwać. Ale równoI n t e r p r e t a c j e
cześnie jest tak, że pewne kierunki wychodzą z mody
i artyści przestają w ten sposób malować, po czym nagle te mody odżywają. Na tej Bielskiej Jesieni zauważyłem na przykład powrót do specyficznego fotograficznego realizmu.
Tego typu prace przetrwają upływ czasu?
Nie lubię dosłownego realizmu. Na pewno nie powiesiłbym obrazów Kwieka, które otarły się o nagrodę główną. Przy całym szacunku dla filozoficznych przemyśleń
autora, trzeba zauważyć, że przede wszystkim pokazał, jak nie malować obrazów. Wiem, że jest to zamierzony zabieg, ale to nie powód, by tylko dlatego nagradzać go piętnastoma tysiącami złotych.
Chodzi panu o wartość techniczną obrazu?
Oczywiście też, choć techniki mogą być różne, z założenia nawet antyestetyczne. Od techniki ważniejszy
jest jednak temat i sposób jego potraktowania. Kiedy
widzę obraz, na którym uśmiechnięta świnka biegnie
z tasakiem wbitym w szynkę, to od razu mówię, że taka
konfiguracja mi nie odpowiada. Obrazy Kwieka są jak
kiepska reklama wywieszona gdzieś na głębokiej prowincji. Dlatego wolałem typować do Grand Prix abstrakcję, która przecież też nie jest odkryciem.
Wygląda na to, że jury Bielskiej Jesieni 2005 miałoby
wielkie problemy z osiągnięciem pełnej zgodności.
Byłoby to trudne. Ale gorsze w takim sposobie oceny
zmierzającym do jednomyślności jest to, że obrazy radykalne wskutek kompromisu mogłyby zostać w ogóle odrzucone. Często bywa tak, że kiedy jurorzy kłócą się o jakąś pracę, to dla świętego spokoju wybierają
inną.
Czy w takiej sytuacji w ogóle warto brać udział w kon­
kursach?
Jeśli ktoś nie chce poddawać się ocenie, to nie powinien uczestniczyć w konkursach, tylko wystawiać indywidualnie. A komisje są na ogół chimeryczne i każdy
zestaw osób oceniających będzie podejmował odmienne decyzje.
...i robić swoje?
Nie można liczyć na nagrodę, ona się tylko może zdarzyć przy zbiegu różnych okoliczności.
W dzisiejszych czasach, nawet jeśli robi się swoje, to
trudno być oryginalnym
Niczego nowego chyba rzeczywiście nie da się wymyślić. Wystarczy zajrzeć do internetu, by przekonać się,
że wszystko już było. Najlepszym rozwiązaniem jest
stworzenie własnej figuracji, własnego wnętrza. Brzozowski malował w Zakopanem, Tarasewicz robi to
samo gdzieś głęboko na wsi, ale nie miejsce jest ważne. Liczy się to, że artysta ma własne przekonania i je
konsekwentnie realizuje. Jest to indywidualna sprawa,
która wynika z osobistych doświadczeń kulturowych
Nie tak prosto uporządkować te doświadczenia. W po­
przednich wiekach łatwiej było ogarnąć świat i sztukę.
Teraz jesteśmy zalewani przez informacje, a w kulturze
nie widać wyraźnych tendencji i kierunków.
Ogromna łatwość komunikowania sprawia, że wszystko się ze sobą łączy, zlewa w nieokreśloną masę. We
współczesnej sztuce jak w modzie – raz nosi się buty
ze szpicem, a za chwilę zaokrąglone. I tak na zmianę. Nie ma natomiast nowego podejścia do koloru, jak
w impresjonizmie, czy do sposobu postrzegania rzeczywistości, jak w realizmie... Współczesna sztuka kręci się w kółko.
Może więc ciągle przypominane media elektroniczne
skierują sztukę na nowe tory? Może zmienią technikę
obrazowania, sposób malowania?
Kiedyś malowałem farbami olejnymi, teraz używam
akrylu. Pod względem technicznym te obrazy jakoś
się trzymają, mimo upływu niekiedy wielu lat. Tradycyjne techniki plastyczne na pewno nie zginą, pozostaną na zawsze. To nie skończy się tak, że wyrzucimy pędzle.
Fabryka Mebli (Jan Mioduszewski): Mebel biurowy,
Półka (prace z zestawu
wyróżnionego)
Dziękuję za rozmowę i tę puentę.
Gdyby pański student zastanawiał się nad startem
w Bielskiej Jesieni, to co by pan mu doradził?
Jeśli ma ochotę, to niech startuje.
A jeśli ktoś zaczyna kombinować i przygotowuje prace
pod jury?
To da się zauważyć. Kiedy autor przedstawia zestaw
prac, w którym każda jest inna, to widać, że chce się
wstrzelić, liczy na to, że coś z zestawu w końcu się
spodoba. To ryzykowna gra, bo w cenie jest również
konsekwencja, lepiej być sobą...
R e l a c j e
Archiwum
Galerii ­Bielskiej BWA
I n t e r p r e t a c j e
11
Rozszczepiona
tożsamość
Anna Węgrzyniak
Pisząc te reportaże, autor nie wiedział, że w ten
sposób uczci 150. rocznicę śmierci Adama Mickiewicza, nie mógł też przewidywać, że Białoruś
stanie się tak gorącym tematem. Do problemów
Związku Polaków dołączyły niedawno szykany
wobec polskich harcerzy, z czego można wnioskować o dążeniu do rozwiązania i tej organizacji.
Sytuacja sprzyja więc temu, by sięgnąć po reportaże, które pomogą zrozumieć, co się tam dzieje, dlaczego nie lubią Polaków, a ufają prezydentowi Łukaszence.
12
R e l a c j e
Książka podzielona na dwie części: Pieśń o żubrze
i Powrót do Soplicowa obejmuje dwa duże reportaże
z podróży na Białoruś. Jeśli, jak mówią wydawcy, połowę sukcesu zapewnia rynkowy tytuł, to formuła kojarząca kołchoz z wieszczem zasługuje na uznanie.
Koncept autora ma uzasadnienie w faktografii, kołchoz imienia Mickiewicza (wchłonięty potem przez
Drogę Lenina) był naprawdę. Semantycznie pojemny
tytuł jest nie tylko chwytem reklamowym, ale również
kluczem do lektury tekstu, albowiem kołchozowa rzeczywistość dysonansowo zderza się tutaj z krainą mityczną (z oczekiwaniami przybysza z Polski).
Kołchozy (czy polskie PGR-y), szczelne granice,
uroki życia w totalitarnym państwie – dla nas to już
historia, o której młodzi wiedzą niewiele. Jednak wystarczy przekroczyć granicę, by znaleźć się w innym
świecie. Oto epilog podróży a zarazem początek narracji: Białoruscy celnicy w rozpiętych mundurach po
przesłuchaniu, jak w scenie z „Midnight express” Parkera, odebrali mi wszystkie filmy fotograficzne, kilkaset
zdjęć. Skonfiskowano je jako towar, którego z Białorusi
wywozić nie wolno.
Pierwsza informacja i pierwsi mundurowi, a będą
jeszcze milicjanci w mundurach zdobionych naszywkami z żubrem (żubr to narodowy symbol Białorusinów)
i wielu „nieetatowych pracowników milicji” (ten popularny „zawód” cieszy się tam wzięciem, bo z czegoś
trzeba żyć). Pierwsze zdanie to wprowadzenie w świat,
który znamy z czasów PRL, a z drugiej strony – uzasadnienie wyboru odmiany gatunkowej (reportaż literacki jedyną możliwą formą dokumentacji). Dalej
Prof. ATH, dr hab. Anna
Węgrzyniak – literaturoznawca (Katedra Polonistyki
Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej),
redaktor naczelna półrocz­
nika „Świat i Słowo”. Projekt okładki Maciej Buszewicz, zdjęcie Artur Pałyga
I n t e r p r e t a c j e
Artur Pałyga pod
­poznańskim pomnikiem
Adama Mickiewicza
Filip Springer
R e l a c j e
narracja biegnie równolegle do zdarzeń, respektując
czasoprzestrzenny kierunek reporterskiej podróży –
przez Brześć nad Bugiem, Mohylew, Riasnę, Mścisław,
Grodno – która przez pamięć kronik i napotkanych ludzi otwiera się na inne miejsca i czasy.
Na reportaż autor jedzie dobrze przygotowany, zna
historię tej ziemi, wie o niej więcej niż obecni mieszkańcy, ma przewodnika prowadzącego go tam, gdzie
sam z pewnością by nie dotarł, a przede wszystkim
umie patrzeć, słuchać i opowiadać. Rzeczowo, dyskretnie, w sytuacjach budzących grozę „wyręczając
się” głosem tubylców. Prowadząc czytelnika przez
świat‑cmentarz w strefie radiacji (gdzie las umiera na
chorobę popromienną, a ludzie, ci, którzy tu jeszcze zostali, najczęściej umierają na raka), reporter komentuje ten koszmar „głosem” tutejszych: Radiacja to nie odstraszająca dżuma ani głód, ani trąd. Jest tak niepojęta,
że nie budzi strachu. A śmierć? Była tu zawsze i nikomu niedziwna. Jaki tam wróg? Normalnie. Białoruskie
„żubry” każde nieszczęście, niesprawiedliwość, katastrofę, głód, chorobę, a nawet śmierć przyjmują jako
rzecz normalną. Jak tę bezradność i godzenie się z losem (zadowolenie z tego, że się w ogóle żyje) odbiera
wychowany na romantyzmie, dumny, zawsze zbuntowany, „potomek” Mickiewicza?
U większości Polaków ta bierność zapewne wzbudziłaby niechęć i litość, ale Pałyga raczej powściąga
oceny, przyjmuje postawę rozumiejącą, jego zdumieniu towarzyszy smutek i respekt. Tak prowadzi swoją opowieść (selekcjonuje fakty z zamysłem), by i czytelnik pojął, że postawę Białorusinów ukształtowały:
tradycja posłuszeństwa i szacunku dla władzy, bieda,
strach, wzorzec Pawki Korczagina. Na ogół rzeczowo
i spokojnie reporter relacjonuje opowieści o ponurych
zdarzeniach z przeszłości, czasem pojawia się nuta liryzmu lub seria retorycznych pytań, np. Kim zostali
później ci chłopcy, którzy spalili mnicha? Jakie zawody
wykonywali? Jakie mieli żony? Czy kochali swoje dzieci? Jakie mieli sny? Jak umierali?
Pustoszeją wysiedlone wioski w strefach radioaktywnych, ludzie umierają lub wyjeżdżają, dzieci rodzą
się rzadko, a ci, którzy zostali, są pogodzeni z losem lub
zadziwiająco beztroscy. Igor, młody zawadiaka i kłusownik, wcale nie tęskni za Zachodem. Nie przeszkadza mu radiacja, nie dba o pracę, gdy pędzi na swoim
motocyklu, jest mu dobrze. Tu jest raj na ziemi! Naprawdę! – woła do przybysza z innego świata. Wtóruje mu głos ciężko doświadczonej przez życie pani Malinowskiej: Teraz się tu żyje jak w raju. W porównaniu
z tym, co było, to jest raj.
Tego raju pilnują milicjanci i donosiciele. Niezależny Białoruski Związek Zawodowy organizuje głodówki, jednoosobowy Helsiński Komitet Praw Człowieka w Mohylewie wpisuje do „Białej Księgi” przypadki
łamania praw człowieka, Białoruski Front Narodowy
organizuje pikiety, a wszystko to słabe (brak poparcia społeczeństwa), wręcz karykaturalne. Garstka demokratów nie ma szans, bo jak mają przyciągnąć ludzi, którzy wiedzę o świecie czerpią z rosyjskich gazet
i programów TV. Teraz wy jesteście naszym Zachodem,
opowiedz o nas – proszą polskiego reportera białoruscy opozycjoniści.
I n t e r p r e t a c j e
13
Artur Pałyga: Kołchoz
imienia Adama ­Mickiewicza.
Reportaże z Białorusi,
­Wydawnictwo Buffi,
Bielsko-Biała 2005 (160 s.)
14
R e l a c j e
W Pieśni o żubrze Pałyga jest bardziej dziennikarski, podchodzi do tematu z większym dystansem. Pozwala mówić ludziom i faktom, komentuje rzadko
i dyskretnie. Rozmówcy są różni, dzieli ich wiek, status społeczny, narodowość, stosunek do historii. Znajdziemy tu wiele realiów obyczajowych i politycznych,
poznamy stosunek Białorusinów do prezydenta Łukaszenki (większość go szanuje; bo władzę trzeba szanować, a do tego on jest „swój”, rozumie białoruskich ludzi), ich nastawienie do Polaków i Rosjan. Konfrontacja
przeszłości z teraźniejszością ujawnia postępujący proces dewastacji, który zmienia ten niegdyś bogaty, wielokulturowy obszar w krainę ruin, szkieletów, błota,
butelek po wódce i piołunu (co jak narodowa roślina).
Pałyga rejestruje codzienne życie mieszkańców
Białorusi, przybliża ich mentalność, a także – dzięki
wiedzy reportera – ocala to, co bezpowrotnie zniknęło z ludzkiej pamięci i krajobrazu, co przechowują już
tylko nazwy, np. Wzgórze Zamkowe jako ostatni ślad
po zamku (przyjechały spychacze i bach, nie ma zamku).
Dawniej kresy Rzeczypospolitej, dziś świat za murem, obcy i daleki; takaja egzotika – mówi Malinowski, białoruski inteligent, który nigdy nie był za granicą. Oni mało wiedzą o nas, my o Białorusi mniej wiemy
niż o Ameryce czy krajach egzotycznych, do których
samolotem znacznie bliżej niż za Bug – do naszej niegdysiejszej Arkadii.
Polaków z Białorusinami łączy historia zamieszkiwania wspólnego terytorium, współżycie długie
i zgodne (w przeciwieństwie do krwawej historii kresów południowych), upamiętnione tekstami autorów
z „najwyższej półki”, jak Mickiewicz, Konwicki, Miłosz i Kapuściński. O Mickiewiczu i Miłoszu mówi
się „litewskie żubry”, ale kto dziś pamięta o Mikołaju
Husowskim i żubrze – narodowym symbolu Białorusinów. W Wielkim Księstwie mówiło się po białorusku, dziś Białorusini mówią po rosyjsku. Warto więc
zadać sobie pytanie: Gdzie i dlaczego zgubiła się kultura polska?
W części drugiej Powrót do Soplicowa reporter z plecakiem i historyczną mapą w głowie rusza w Białoruś, by szukać środka swojego świata. Rzeczywistość
niemile go zaskoczy; Zaosie umiera ze starości i pijaństwa, w Tuchanowiczach ani śladu po Maryli, nad Świtezią wczasowicze żłopią wódę. Można rzec, podejmując parafrastyczny styl tego reportażu, że Pałyga jest
ostatnim, któremu udało się dotknąć ostatnich śladów
mitycznej polskości. Jeszcze zdążył porozmawiać z po-
mysłodawcą nazwy: Kołchoz im. Adama Mickiewicza
– Tomaszem Pawłyszem (historia rodu to świetny materiał na reportaż historyczny), jeszcze zastał staruszki w Płużynach i nazaretanki w Nowogródku, jeszcze
spotkał ostatnią Marylę – panią Marię Dobrzyńską,
odznaczoną akowskim medalem, która powtarza: życie
skończyło się podczas wojny. Tych, co przechowują bliskie mu wartości, została zaledwie garstka. Legitymujący się polskim pochodzeniem mieszkańcy tej krainy
są Białorusinami z wyraźnie rozszczepioną tożsamością. Tomasz Pawłysz, słuchający latami Wolnej Europy, wychowany w szacunku do polskiej tradycji, ciekawie opowiada historię swojego rodu i śpiewa polskie
piosenki, ale kończy rozmowę takim zastrzeżeniem:
Nie, ja nie jestem Polakiem (...) na Białorusi rodził się,
na Białorusi żył, to i Białorusin. Z kolei Wanda Moszczańska, kucharka w ośrodku wczasowym Świteź, choć
przedstawia się jako Polka (praktyczna i przystosowana) po polsku nie mówi wcale, romantycznych legend
nie zna, polskości nie kultywuje, bo i po co?
W obu reportażach znajdziemy splątane dzieje kilku narodów, echa historii, ludzkie dramaty (wojna, rewolucja, Czarnobyl), a także – w zbliżeniach – wiele
wyrazistych postaci. Przybysza z Zachodu wszyscy podejmują gościnnie, chętnie z nim rozmawiają, są otwarci i serdeczni. On słucha ich uważnie (z pokorą), nie
dzieli się swoim smutkiem, którego tak wiele w narracji, momentami stylizowanej: Nie ma gwiazd nade mną
ani gwiazd pode mną. Jest pusto. Pusto nade mną i pusto
pode mną. Ciemna obręcz zawieszona w próżni. (...) Kołchozowe pola w Solenikach obsypane białym kwieciem
dzięcieliny, jak okiem sięgnąć nic tylko dzięcielina.
Podróż sentymentalna do Soplicowa kończy się
rozczarowaniem, wszędzie popioły, sterylne muzea, cmentarze. To wyzwala czułość, żal i nostalgię,
a z drugiej strony – niechęć i poczucie obcości, w tym
– jakże innym od naszego – świecie strachu i budzącej litość biedy.
Kołchoz imienia Adama Mickiewicza, nostalgiczny
reportaż z Białorusi, a zarazem sentymentalna wędrówka w przeszłość – to rzecz interesująca z uwagi na materiał faktograficzny, napisana z dużą kulturą literacką,
nawiązująca do najlepszych tradycji polskiego reportażu. Jak mawia mistrz Pałygi, Ryszard Kapuściński, reportaż jest gatunkiem zbiorowym, piszą go rozmówcy, oni układają historie, oni podają swoje interpretacje
faktów. Praca Artura Pałygi to kawał uczciwej dziennikarskiej roboty, a także dobra literatura. Bowiem
I n t e r p r e t a c j e
r­ eportaż literacki nie ogranicza się do prezentacji ludzi i faktów, lecz daje do myślenia (np. o uwarunkowaniach ludzkich zachowań, o meandrach historii,
o mechanizmach władzy i pamięci). To, co jednostkowe, poszczególne, historycznie zmienne, skłania do
refleksji uniwersalizującej, zwłaszcza gdy „odbija się”
w lustrze świadomości reportera wrażliwego, obdarzonego pokorą i czułym wejrzeniem.
Tą pozycją Pałyga włącza się w nurt ważnej, szczególnie teraz (w pierwszych latach integracji europejskiej), refleksji o wspólnej małej ojczyźnie i losach
ludzi wykorzenionych, dotkniętych nomadyzmem.
Ponuro-sentymentalną opowieść o „polskiej” Białorusi czyta się jednym tchem. To książka treściwa, dobrze skomponowana, napisana piękną polszczyzną.
Panie Arturze, z takim talentem warto ruszyć
w Podbeskidzie (historycznie wielokulturowe – o czym
mówią cmentarze), pogadać z ludźmi, którzy jeszcze
coś pamiętają... Niewiele wiemy o Bielsku-Białej i okolicach, o Niemcach, Żydach, o mieszczańskich mitach
„małego Wiednia”, przysypanych gruzami historii.
R e l a c j e
Do Macierzy
trzeba dojrzeć
Urszula Witkowska
– Macierz przeżyła dwóch cesarzy, paru prezydentów, Hitlera, sporo sekretarzy... – stwierdza Mariusz Makowski, prezes Macierzy Ziemi Cieszyńskiej. Taka świadomość pozwala nie wątpić w rangę i znaczenie towarzystwa, którego celem jest obecnie budzenie umiłowania ziemi cieszyńskiej
oraz krzewienie wiedzy o jej kulturze materialnej i duchowej. Obecnie,
bowiem jego historia sięga schyłku XIX wieku, kiedy to realizowało cele
określone przez ówczesną sytuację i ówczesne potrzeby.
9 listopada 1885 roku dwunastu polskich działaczy z tego regionu, wśród których był Paweł Stalmach,
redaktor „Gwiazdki Cieszyńskiej”, powołało Macierz
Szkolną Księstwa Cieszyńskiego, która miała umożliwić tworzenie na terenie ówczesnego zaboru austriackiego szkół kształcących w języku i duchu polskim. To
założenie było konsekwentnie realizowane dzięki niespotykanemu zaangażowaniu społeczników i niezwykle hojnemu wsparciu wielu osób, również z innych
ziem polskich. – Otwarcie prywatnych polskich szkół
pozwoliło – mówi Mariusz Makowski – zamanifestować przywiązanie do tradycji i polskości, co w okresie
zaborów było patriotycznym obowiązkiem.
Macierz obchodzi właśnie 120-lecie działalności.
Nie zawsze łatwej, bo przecież kilka razy zawieszanej
(wojny, lata 1949–56) lub ograniczanej, przede wszystkim w konsekwencji podziału Śląska Cieszyńskiego
po I wojnie światowej czy utraty sfer działalności na
rzecz instytucji państwowych po II wojnie światowej.
Zawsze jednak odradzała się, a wynikające z uwarunkowań historycznych czy ideologicznych zmiany znajdowały odzwierciedlenie w nazwach czy statutach.
Przetrwała dzięki kolejnym pokoleniom społeczników, którym idee Macierzy były bliskie i którzy potrafili – co istotne – aktualizować cele i wyznaczać zadania na miarę potrzeb i czasu, jednak zawsze ważne
dla środowiska, regionu i dla Polski. I były to działa-
Urszula Witkowska jest
autorką tekstów i redaktorką
wydawnictw Regionalnego
Ośrodka Kultury
w Bielsku-Białej, publicystką
kulturalną.
I n t e r p r e t a c j e
15
Projekt niezrealizowanego
znaczka pocztowego
Jedna z tablic ­pamiątkowych
ufundowanych przez MZC
16
R e l a c j e
nia niezależne od innych przekonań – czy to politycznych, czy wyznaniowych.
Gdy po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku
szkoły przejęło państwo, Macierz położyła nacisk na
rozwój czytelnictwa, jeszcze później na rozbudowaną działalność kulturalną. Były też lata, gdy należało pracować w ograniczonym zakresie, szczególnie po
wznowieniu działalności po roku 1956. – Na szczęście
– podkreśla prezes – pragmatyzm cieszyniaków okazał
się wówczas bardzo przydatny. Skupiono się na tradycjach regionalnych, na co władze pozwalały. Jakimś też
cudem komuniści zapomnieli o majątku towarzystwa;
dzięki temu przetrwała między innymi kostiumeria
w cieszyńskim Domu Macierzy, w której znajduje się
dzisiaj około 5000 strojów, a dochody z wypożyczeń
stanowią wcale poważną jak na towarzystwo kwotę.
Pragmatyzm zadecydował również o tym, że Macierz
nie angażowała się w politykę, chociaż zawsze manifestowała wartości patriotyczne. A bywało, że sposób
tej manifestacji nie budził aprobaty władz. Można tu
przywołać obchody 75-lecia Rady Narodowej Księstwa
Cieszyńskiego, niezgodne z oficjalnie obowiązującymi
zasadami przyjaźni polsko-czeskiej.
Od obchodów 100-lecia działalności Macierz Ziemi Cieszyńskiej stale się rozwija. Obecnie należy do
niej około 900 osób, które działają w 24 kołach na ziemi cieszyńskiej, ale również w Katowicach, Krakowie,
Wrocławiu i odległym Olsztynie*. Stan posiadania
(­jeśli możemy tak to nazwać) jest więc o wiele mniejszy niż na przykład w roku 1914 czy 1938, ale jak na
czasy współczesne – imponujący. Oczywiście, należy
przypomnieć, że niektóre samodzielnie działające towarzystwa (np. w Skoczowie, Wiśle czy Ustroniu) były
swego czasu również kołami Macierzy. – To usamodzielnianie się jest jednak zrozumiałe i chociaż czasem trochę
przykro, to pozostaje satysfakcja, że Macierz była i jest
nadal zaczynem lokalnego życia kulturalno-­społecznego
– komentuje Mariusz Makowski
Koła prowadzą bardzo różne formy działalności.
Dominujące wcześniej referaty zastąpiły wycieczki,
spotkania opłatkowe i noworoczne, rajdy, bale, nawet
zawody sportowe, które z pewnością o wiele bardziej
integrują działaczy. Koła skupiające nauczycieli realizują lekcje regionalne, przewodnicy PTTK kładą nacisk
na rozwój turystyki, sporo kół dba o kultywowanie rodzimych tradycji poprzez organizowanie przeglądów,
konkursów czy wystaw, niektóre podejmują działalność
wydawniczą itd. Specyficzne formy prowadzi drugie
co do liczebności koło w Olsztynie, skupiające przede
wszystkim naukowców i studentów.
Zarząd Główny Macierzy Ziemi Cieszyńskiej zdecydowanie popiera wszystkie przedsięwzięcia, które
w efekcie przyczyniają się do ożywienia życia społeczno-kulturalnego. Nie jest czapką i nie tworzy obowiązujących schematów działalności, chociaż z drugiej strony
towarzystwo jest perfekcyjnie opracowaną i funkcjonującą strukturą, a roczne sprawozdania mogą zadziwić skrupulatnością.
Również w ostatnich latach wkład Macierzy w życie
społeczne, kulturalne i oświatowe regionu jest istotny
i wielostronny**. Między innymi poprzez dobrą współpracę z wieloma instytucjami, towarzystwami, szkołami. Jej działacze potrafią także podejmować decyzje,
na które odważyłoby się niewiele towarzystw – dzielić
się swoim dorobkiem. Najlepszym tego przykładem jest
porozumienie o współpracy między Zarządem Głów-
I n t e r p r e t a c j e
nym MZC a Książnicą Cieszyńską przy rozbudowie
Centrum Wiedzy o Regionie, które stworzono w Macierzy w 1983 roku. Aktualnie to Książnica jest w stanie
zagwarantować specjalistyczne opracowanie i funkcjonowanie Centrum, na które składają się: katalog cieszyńskich zbiorów bibliotecznych, baza danych o osobach, instytucjach i imprezach związanych ze Śląskiem
Cieszyńskim oraz podmiotowe i przedmiotowe bibliografie regionalne. Tam też (oraz do Książnicy Beskidzkiej) trafiły zbiory biblioteczne Macierzy.
Szczególny nacisk kładzie MZC na rozwijanie działalności wydawniczej (w ostatnim dwudziestoleciu to
około 100 pozycji). Przede wszystkim są to wydawnictwa cykliczne: czytany nie tylko w regionie periodyk
popularnonaukowy „Kalendarz Cieszyński”, którego
wydawanie wznowiono w 1985 roku; sylwetki znanych
osób związanych ze Śląskiem Cieszyńskim; pamiętniki działaczy; są też reprinty, np. pierwszego przewodnika po ziemi cieszyńskiej, map; antologie, np.
Antologia ­ literatury nadolziańskiej opracowana przez
poprzedniego prezesa MZC Leona Miękinę; kalendarze. Kontynuowane są działania związane z gromadzeniem środków na budowę kolejnych pomników (obecnie Leopolda Szersznika) oraz tablic upamiętniających
wybitnych ludzi i ważne wydarzenia.
Z najnowszych inicjatyw z pewnością należy wymienić warsztaty edukacji regionalnej adresowane
do nauczycieli polskich i czeskich w ramach projektu „Śląsk Cieszyński – mała ojczyzna w Europie”, którego organizatorami są Macierz Ziemi Cieszyńskiej
oraz Centrum Pedagogiczne dla Szkolnictwa Polskiego
w Czeskim Cieszynie. Celem projektu finansowanego
z Funduszu Małych Projektów PHARE CBC jest (można przeczytać w dokumentach) zaznajomienie nauczycieli z dziejami, zabytkami, osobliwościami przyrodniczymi i innymi atrakcjami całego Śląska Cieszyńskiego,
rozdzielonego od 1918 roku granicą państwową. Z kolei zadaniem nauczycieli biorących udział w projekcie
jest przekazywanie zdobytej wiedzy nie tylko swoim
kolegom w szkołach, lecz przede wszystkim jak największej liczbie uczniów. Między innymi dzięki takim
działaniom coraz lepiej układa się współpraca z reaktywowaną po 1989 roku Macierzą Szkolną w Czechach
i po pewnym zastoju z Polskim Związkiem Kulturalno-Oświatowym.
Sporym poparciem społecznym cieszy się kolejna
inicjatywa Macierzy – Fundusz Stypendialny Śląska
Cieszyńskiego, dzięki któremu od 2002 roku możliR e l a c j e
wa jest pomoc finansowa
dla maturzystów i studentów I roku. Pieniądze na
ten cel pozyskiwane są
z różnych źródeł, przede
wszystkim jednak z koncertu noworocznego, który odbywa się w cieszyńskim teatrze.
Na swoje działania ZG
MZC pozyskuje dotacje
przede wszystkim z Urzędu Miejskiego w Cieszynie, Starostwa Powiatowego w Cieszynie, Urzędu
Marszałkowskiego Województwa Śląskiego i Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach, część inicjatyw
realizowanych jest z funduszy Unii Europejskiej.
Wypracowuje też dochody własne z prowadzenia
wspomnianej wcześniej
kostiumerii i wynajmowania sali w swojej siedzibie
przy ul. P. Stalmacha.
W towarzystwach społeczno-kulturalnych, również
w Macierzy Ziemi Cieszyńskiej, zdecydowanie przeważają ludzi starsi. – To dlatego – twierdzi Mariusz Makowski – że do Macierzy trzeba dojrzeć. Nie zawsze jednak jest to kwestią wieku, skoro on sam prezesem bądź
co bądź dostojnego towarzystwa został, mając 38 lat.
Umiejętność znalezienia się w nowej rzeczywistości,
modyfikowanie zadań, wprowadzanie nowych form
pracy nie jest zresztą kwestią wieku, ale myślenia i pasji – co działalność Macierzy w pełni potwierdza.
* Z okazji 120-lecia MZC w Książnicy Cieszyńskiej prezentowana była do 21 stycznia br. okolicznościowa wystawa o jej
działalności. Informację o historii Macierzy, z której skorzystano również w artykule, opracował Stefan Król.
** O aktualnej działalności MZC można dowiedzieć się
przede wszystkim z rocznych sprawozdań, wydawanych
drukiem.
Kostiumeria Macierzy przynosi dochody, ale wymaga
stałej opieki
Archiwum Macierzy
Ziemi Cieszyńskiej
I n t e r p r e t a c j e
17
Juliusz Wątroba
Ars Poetica
Cuda
Psi żywot
Na dziewięciu
metrach kwadratowych
mój świat
i wszechświat
1.
Już stępiły się pazury
Wyleciały kły
myśli – mrówki faraona
morze pełne śpiewu syren
wyspa – perła z ręki Boga
(cum grano salis)
Tak – dopisz jeszcze jedną zwrotkę
ale poprawnie i bez błędów
Przepij to wszystko słodkim Miodkiem
Ty klaunie
Ty przybłędo
co znowu smucisz marnym rymem
choć ci mówiłem: wyrzuć rymy
bo ci z ambony anatemy
rzucą krytycy prosto w serce...
Pisz biało jak śnieg i koślawo
Choćby się łasił biały łabądź
tych dobrych manier i błyskotek
tych przytakiwań i uniesień
godzących się na życie w klatce
choć wiem – przez kraty łatwiej patrzeć
klawisz ci nie da zginąć z głodu
A choć nie będzie samochodu
to myślą możesz wszędzie fruwać
mój ty staruszku – niegdyś chłopcze
co łeb ci nagle zmienił kolor
I choć cię w niebo diabli biorą
to tam nie możesz dotrzeć
lecz wciąż się trzymasz głupku ziemi
choć tam się tęcza Bogiem mieni
a tu cię głód za głodem goni
dzwoneczek serca trwogą dzwoni
i namiętnością żarem pragnień
co chociaż zdechły wciąż są w tobie
z milczeniem psa i wyciem owiec
więc wyj wyj wyj z białym wilczurem
nim odpłyniemy razem w górę
w dal na Pegazie stukopytnym
wtuleni w grzywy czułość...
18
R e l a c j e
słońce z ośmiu kątów
nieustannie wschodzi
dookoła lazur spokoju i wód
Niebem obmywany
wszelkich zwątpień chłód
więc mogę wciąż wiarę
ssać z nabrzmiałych chwil
i nurkować do dna
tańczącego nieba
i lecieć beztrosko
w zieleń żywych głębin
Na dziewięciu metrach
w cienkościennej czaszce
w poskręcanym ciałku
cuda
cuda
cuda
Już nikogo nie rozszarpię
Nie zagryzę na śmiech
Mogę co najwyżej warczeć
Jeżyć płową sierść
W czterech ścianach
zimnej budy
o szczeniaku śnić
2.
Wypatrzyłem oczy za panem
Pan jest dobry bo niesie miskę
W misce wiarę że będą kochane
od tej chwili zawsze psy wszystkie:
te bezpańskie bez jednej łapy
te co wiszą na drucie kolczastym
i błagają o łaskę hycla
choć wciąż wyją za ludźmi i miastem
3.
Obroża wrosła mi w szyję
jak wisielcowi sznur
a jednak żyję i wyję
od ziemi po czubki chmur
I łańcuch mi przyjacielem
W budzie matczyne ciepło
– to całe moje kulawe
pieskie niebo
I piekło
I n t e r p r e t a c j e
Prze-mijanie
Niebieski SMS
Jak przyjąć godnie swoje siwe włosy
Starość co wprasza się choć tak niechciana
A przecież jeszcze piegi mam na nosie
i po zabawach rany na kolanach
Jak się pogodzić z przemijania jędzą
co zżera siły i myśli chce mącić
kiedy mi w głowie tabun koni pędzi
a pod czereśnią majowe chrabąszcze
Cóż – tego nie wiem ale wiem że trzeba
Bo nie ma innej drogi czy bezdroża
Bóg mi SMS przysłał: „Masz się nie bać!”
Więc się nie boję tylko słucham Boga...
Po śnie
głowę zadzieram
Rośnie
we mnie zwątpienie
bo śnieg
zasypał teraz
głośne
świata pragnienie
I znów
w smutek się zwijam
Gwizdnął
wicher ze wschodu
Liznął
mnie smak przemijań
W popiół
sypie się młodość
Ale
będę Feniksem
żale
utopię w winie
Nalej
jeszcze bym wcale
nie minął
choć świat minie
Agata Tomiczek-Wołonciej
Do brata Norwida
Twoja samotność ciągle we mnie płonie
mocniej niż wiara nadzieja i miłość
Przez bramę czasu przypływasz co nocy
wylewać myśli z pucharu goryczy
Leżę na pryczy skleconej z czekania
by zaznać pełni której Tyś nie zaznał
choć błazen w lustrze zagrał mi na nosie
rapsod głupoty godnej zdrady błazna
kiedy niedzielnych polityków rzesze
którzy nie wiedzą w jakim żyją kraju
z wody święconej pędzą pychy bimber
by zabić duszę co w kruszynie chleba...
Więc jak żyć w prawdzie
Jak się prawdy nie bać
gdy czarne kwiaty zwątpień nie chcą więdnąć
Gdy w kruchość ramion wbijam skrzydła krucze
na których nawet w pusty grób nie wzlecę...
I stąd Cyprianie – bracie mój w cierpieniu –
wciąż po omacku szukam kształtów światła
wciąż lepię miłość z chwil płonących niebem
wciąż nasłuchuję głuchym sercem Polski...
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
19
Owocować wierszem
Zwierzenia Poety
Nawet po tylu latach pisania widzę i czuję poezję tak samo. Choć trudno to opisać,
zdefiniować, określić jednoznacznie, bo przecież poezja to tajemnica...
Mogę oczywiście, zgodnie z subiektywną prawdą, mówić, że to próba dzielenia się
własną wrażliwością i wyobraźnią, że to próba poznania i kreowania nowych światów,
że to zwielokrotnienie mojego kruchego istnienia na tym świecie, że to nade wszystko
jedyne miejsce i stan, gdzie jestem naprawdę wolnym człowiekiem (mimo wielorakich
zniewoleń). Oczywiście – wir przemijania wciąga coraz szybciej, przeżyte lata i doświadczenia widać pewnie i w wierszach, ale poezja jest jeszcze jednym dowodem na istnienie
wiecznie młodej duszy, której nie są w stanie zasmucać ani siwe włosy, ani choróbska
wszelakie. Bowiem poezja to źródło niewyczerpanej wiary, nadziei i miłości, nawet wtedy,
gdy zwątpienie i bieda pukają do otwartych na przestrzał drzwi...
Dzielenie się poezją z czytelnikami jest dla mnie – proszę tego nie traktować jako zarozumiałości czy lekceważenia bliźnich – sprawą naprawdę mało istotną, choć jednocześnie bardzo
trudną... bo przecież zostałem powołany do pisania (z upływem lat czuję to coraz wyraźniej),
a nie do spotkań autorskich czy błazenad scenicznych. A jednak te spotkania są ważne, boć prze­
cież jesteśmy ludźmi – istotami stadnymi, potrzebującymi bliskości, akceptacji i zrozumienia.
Każde spotkanie jest inne. A miałem tych spotkań setki, jeśli nie tysiące. I przed każdym
ogromna trema, jakby to był mój pierwszy publiczny występ (jak przed prawie pięćdziesięciu
laty w Domu Ludowym w Rudzicy, na scenie, kiedy grałem niemą rolę ...muchomorka, który
siedział pod brzózką). O każdym spotkaniu mógłbym mówić. Ale wspomnę tylko o jednym:
przed wieloma laty zaproszono mnie do domu starców w Żywcu. Zastanawiałem się długo,
jakie wiersze zaprezentować. I doszedłem do wniosku, że w tak szczególnym miejscu, dla
tak wyjątkowych słuchaczy muszą być utwory pogodne, wyciszone, stonowane, religijne.
Bo przecież i kaplica, i uchwyty przy ścianach, i co dzień ubywający pensjonariusz... A po
prezentacji wierszy dyskusja i stwierdzenie osiemdziesięciokilkuletniej inteligentnej pani:
– Coś panu powiem, jestem byłą nauczycielką, osobą niewierzącą, ale jak słuchałam tych
pana wierszy, to czułam się tak, jakbym naprawdę wierzyła w Boga.
I wtedy, bodaj po raz pierwszy w życiu, poczułem, że w poezji jest jednak jakaś siła i wiara, która wprawdzie gór nie przeniesie, ale może kogoś wzruszyć, ubogacić, zachwycić...
Pisanie to i natchnienie, i – wbrew pozorom – ogromna „praca”, o czym nie wszyscy
mówią, bo i po co... Pisanie jest przecież wyzwoleniem ogromnej energii, która gromadzi
się w umyśle, dojrzewa, czasami całymi latami, by w tej jednej, jedynej chwili owocować
wierszem – i to bez żadnej gwarancji, że będzie udany. Wiem też, że gdybym ową energię
skierował w bardziej przyziemne wymiary, to byłbym może dzisiaj właścicielem willi z basenem czy wyspy na Pacyfiku... Ale pisanie wierszy to zadanie, przed którym nie ma ucieczki,
bo to nie mój wybór, tylko mnie wybrano, rzadziej ku radości, częściej ku rozpaczy. Nie
miałem na to wpływu, więc z pokorą musiałem przyjąć ten wybór.
Właśnie drukuje się moja najnowsza książeczka pt. Żyć nie uwierać. Jest to mój dwudziesty piąty tomik, dlatego dla mnie ważny – wiersze w nim pomieszczone to premiery.
Zapraszam Czytelników na spotkanie promocyjne do Książnicy Beskidzkiej 9 marca.
20
R e l a c j e
Juliusz Wątroba ­­­­­­na
fotelu Gustawa Morcinka
w skoczowskim
Muzeum pisarza
Mieczysław Peterek
Juliusz Wątroba – urodził
się (1954) i mieszka z rodziną
w Rudzicy, na Śląsku Cieszyńskim, tuż obok Bielska-Białej.
Z wykształcenia inżynier, absolwent Politechniki Łódzkiej.
Z zamiłowania i powołania poeta, a także satyryk. Debiutował
w „Radarze” (1977). Zamieszczał wiersze w wielu czasopismach, a utwory satyryczne także w „Szpilkach”. Debiut
książkowy to Chwila przemienienia z 1983 roku. Wydał dotąd dwadzieścia cztery tomiki
(m.in. Przypływ niepokoju –
1987, Zamyślenia – 1992, Czas
błazna – 1993, Rysy – 1997, To
było wczora – 2001, (B)Łaźnia
publiczna – 2001, Nieboskłon –
2003, Robaczki świętodrańskie
– 2004). Ostatni to ...i-granie
z czasem... – a pretekstem do
jego wydania były 50. urodziny autora. Teraz czekamy na
najnowy tomik zatytułowany
Żyć nie uwierać. Teksty Juliusza Wątroby można także usłyszeć w audycjach satyrycznych
Polskiego Radia, pisze dla ka-
baretów, jest też autorem słów
piosenek.
Wielokrotnie nagradzano
twórczość rudzickiego poety,
m.in. w konkursach Łódzkiej
Wiosny Poetów, Tatrzańskiej
Jesieni w Zakopanem, o Czerwoną Różę w Gdańsku, o Laur
Klemensa Janickiego w Poznaniu, o Skrzydło Ikara w Katowicach, o Jesienną Chryzantemę
w Płocku, o Grudę Bursztynu
w Gdyni, a także w konkursach satyrycznych. Za swoją
twórczość otrzymał m.in. odznakę „Za Zasługi dla Województwa Bielskiego” (1996),
Laur Mimozy (1997), Ikara –
Nagrodę Prezydenta Miasta
Bielska‑Białej (2001), Nagrodę Starosty Bielskiego im. ks.
Józefa Londzina (2004). Jest
członkiem Związku Literatów
Polskich, Stowarzyszenia Autorów Polskich i Górnośląskiego
Towarzystwa Literackiego.
Dla „Relacji–Interpretacji”
od następnego numeru Juliusz
Wątroba poprowadzi rubrykę
literacką. (m)
I n t e r p r e t a c j e
Dzień dobry,
tu dziennikarz
– Słuchaj, Henri, czy my jesteśmy ludzie dobrzy?
Tadeusz Borowski, Proszę państwa do gazu
Kiedy przyszedłem rano do redakcji, już tam była.
Praktykantka. Drobna, krucha nawet, blondyneczka
z dużymi oczami, jak z obrazków mangghi.
– Ta gazeta ma tradycje robotnicze, tak? – zapytała od razu. Uśmiechnąłem się i poszedłem zrobić sobie kawy. Kpi czy niedoświadczona taka? Miałem dyżur. Musiałem podzwonić do wszystkich innych, którzy
mieli dyżur w różnych instytucjach. Włączyłem komputer. Miałem zamiar przejrzeć sobie gazety, zagrać
trzy razy w gierkę, zanim zacznę dzień na dobre, ale
nie spodziewałem się, że ta praktykantka tu będzie od
rana. Jeszcze wcześniej ode mnie. Krysiunia tylko mi
zrobiła taki wytrzeszcz oczu na powitanie i pokazała
na pokój, że ta już tam siedzi. Sama.
Mówi, że ma na imię Marlena i że będzie miesiąc.
I że potrzebuje zaświadczenie na studia, że tu była.
Pierwszy telefon do strażaków. Bo strażak zawsze
coś ma. Jak się nic nie spali, to zaleje i trzeba pompować. A to ulice czyścić po wypadku, a to łabędzia uwalniać, a to kota. Oczywiście łabędzie i koty interesują
nas najbardziej. No chyba, że jakiś duży pożar, w centrum miasta. Albo że są ofiary.
– Są jakieś ofiary?
– Nie ma żadnych ofiar.
– Całe szczęście – mówię.
I dopijam kawę.
– Pamiętaj – zwracam się do praktykantki. – Jak
nie ma ofiary, to nie wolno ci zatytułować informacji:
tragedia. Ani w ogóle użyć w trakcie pisania tekstu.
Tragedia jest tylko, jak ktoś zginął.
Kiwa głową. – Jak w teatrze.
– Jak w teatrze – mówię. I nie rozumiem zupełnie,
po co oni wybierają takie studia.
– Jak chcesz, to zrób sobie kawy. Każdy ma prywatną, ale możesz wziąć moją, stoi na lodówce. A jutro sobie kup. Nie rozumiem, po co wy wybieracie taR e l a c j e
Artur Pałyga
kie studia, po jaką cholerę. Halo? Komenda miejska?
Halo? Z oficerem dyżurnym poproszę. Co wy studiujecie przez te pięć lat? Przecież tam zawsze jest bardzo
marny poziom. Wszystkiego po trochu. Trochę ekonomii, troszeczkę historii. Niczego naprawdę. Halo?
Dzień dobry! Jak minęła noc? Spokojnie? Żadnych
włamań, żadnego rozboju? Tak... czekam. Nie lepiej
iść na jakieś prawdziwe studia? Przecież i tak zawsze
możesz pisać, jeśli chcesz, po co ci dziennikarstwo?
A jak pójdziesz na prawo, to przynajmniej będziesz
miała jakiś zawód – krzyczę, bo Marlena jest w kuchni i robi sobie moją kawę. – W lodówce jest śmietanka! Tak? Tak??? Próba samobójcza? Tak. Już piszę.
Kobieta w średnim wieku. Próba samobójcza – powtarzam. – Stan bardzo ciężki. Dwoje małych dzieci. Ona je otruła? Najpierw dzieci czy siebie? W którym szpitalu? Dziękuję panu! Acha! Ile dokładnie ma
lat? Ile ma lat?! To ważne! Tak, bardzo ważne! Jak to
pan nie ma? Przecież pan musi mieć! Jak to? Kiedy
pan będzie miał. Zawsze pan miał.
Wiek każą nam zapisywać, bo zapisuje konkurencja. Nieważne, mężczyzna, kobieta, staruszek czy dziecko, musi być wiek. Bo inaczej jest groźba, że w ogóle
tekst nie pójdzie.
Dzwonię do Katowic. Pierwszy telefon, pierwsze
zgłoszenie tematów. Zaczyna się dobrze, bo jest news
i nie trzeba szukać, czym by tu zapchać jakąś dolną
część strony. Nie trzeba wymyślać, szukać koni na resorach.
– No jest samobójstwo, no – mówię do słuchawki
i słyszę, jak Karina wybrzydza.
– O Jezu, a co się stało? A warto to robić?
– To matka jest. Dzieci też otruła.
Ożywia się.
– Jak? Dzieci też? Słuchaj, na kiedy to zrobisz? Dasz
radę do dwunastej?
I n t e r p r e t a c j e
21
Agata Tomiczek-Wołonciej
22
R e l a c j e
– Ale nieskutecznie – mówię. – Ale jest w stanie
ciężkim – dodaję szybko, bo słyszę westchnięcie.
– Ej, ty sobie nie rób ze mnie jaj. – Karinka wstała
dzisiaj lewą nogą, słyszę to w jej głosie.
– Nie robię. Są w stanie ciężkim. Leżą pod kroplówą. Zagrażającym życiu – dodaję od siebie.
– Rób to! Jedź tam! – mówi Karina.
Szit! Nie mam samochodu, a przypomniałem sobie, że o dziesiątej jest konferencja na policji, na której
mają pokazywać satanistę i będzie można zrobić z nim
rozmówkę, i chcę na tym być. Dzwonię do Sylwii z telewizji. Zgadza się nas wziąć. Mnie i praktykantkę. Mają
duże auto przecież.
– Tylko jedziesz tam, gdzie ja i robisz w moim tempie, OK? – rzuca Sylwia. Wiem, że będziemy biegać
za nią i o nic nawet nie zdążę zapytać, ale niech tam.
Trzeba to odbębnić.
– Chodź! Zobaczysz, jak tiwi pracuje! – zabieram
Marlenkę. Zostawia niedopitą kawę. Jedziemy. Czas,
czas, czas, czas nas goni. Cztery telewizje, pięć gazet,
sześć radiowych rozgłośni – wszyscy ruszyli na wiadomość z policji. Jeśli ktoś przegapił, rzecznik prasowy komendy wysyła komunikaty:
W dniu dzisiejszym, o świcie...
Jedziemy. Kierowca, facet z kamerą, Sylwia, ja i praktykantka. Najpierw na komendę. Policjant w mundurze, oddelegowany do kontaktów, wita nas z uśmiechem
w swoim ciasnym kantorku. Wygładza mundur, przy-
czesuje włosy. Pada jakiś żarcik. Żeby rozluźnić. Mówi
sucho, bezbarwnie, jakby łykał kaszkę.
– Z niewyjaśnionych przyczyn...
– Nie. Niedobrze. Źle. Robimy jeszcze raz – dyryguje Sylwia. Widać, że z godzinę robiła makijaż przed
wyjściem do pracy. Puder. Krem. Szmineczka. Rzęsy.
Dekolt odrobinę za mocno wycięty, w dekolcie coś jakby szmaragdzik.
Pan oficer prasowy wreszcie zrozumiał, że chodzi
tylko o jedno, poprawnie zbudowane zdanie. O nic więcej. Albo komentujące, albo o skutkach, albo o przyczynach, albo co się stało. Wszystko jedno, co będzie
w tym zdaniu. Byle miało związek. Cięcie. Dziękujemy. Biegiem do szpitala.
Chorzy przed szpitalem palą papieroski, gawędzą
z rodzinami. Milkną, obserwując auto ze znaczkami
telewizji.
Z kamerą pakujemy się na izbę przyjęć. Trzeba ustalić, gdzie kobieta leży, jeśli jeszcze żyje. Za nami biegnie już druga ekipa z kamerą. Radio było.
Ludzie w kolejce. Podpierają ściany. Twarze zalęknione. Krew płynie z ramienia przez bandaż. Babina
leży na krzesłach ze spuchniętą nogą i jęczy. Patrzą
z niepokojem na nasze wtargnięcie. Lekarz dyżurny
ma roboty potąd. Stoi z pielęgniarkami przy jakiejś kobiecie stękającej z bólu. Wchodzimy. Pielęgniarka trochę protestuje, ale lekarz przyczesuje włosy, zostawia
pacjentkę i uśmiecha się do Sylwii.
I n t e r p r e t a c j e
– Dobrze, pani redaktor, zaprowadzimy państwa.
Do odprowadzenia nas zwalnia sanitariusza. Idziemy korytarzem. Migawka: Krystyna Janda idzie korytarzem w Człowieku z marmuru. Tu też drzwi po
obydwu stronach, korytarz długi, wąski. Obok sali,
w której położono tę kobietę, jest dyżurka lekarska.
Wychodzi z niej lekarz. Przyczesuje włosy. Trochę zawstydzony. Chodzi o to, żeby powiedział szybko jedno zdanie.
– Ale co powiedzieć?
– Proszę powiedzieć, że stan jest poważny.
Lekarz kilkakrotnie powtarza to zdanie, bo nie
wychodzi dobrze. Jąka się, chrzani mu się gramatyka. Trwa to parę minut. Zza uchylonych drzwi sali
słychać pracę aparatury, pikanie, szum. Samobójczyni leży pod kroplówką.
– Nie! – lekarz dotąd nieśmiały nagle się opiera. –
Prawo do prywatności. Proszę nie filmować.
– Chcemy z nią pogadać – upiera się Sylwia.
– Przecież jest nieprzytomna.
Sylwia się uśmiecha. Promiennie. Do lekarza. Dopytuje się z tym uśmiechem, czy on nie wie, gdzie mieszka kobieta, co z dziećmi. Odsuwa się trochę z lekarzem,
zasłania nas plecami. Wtedy facet z kamerą nogą uchyla drzwi na odpowiednią szerokość i wsadza obiektyw w szparę. Jest spokojny. Żuje gumę. Ręka kobiety
z wbitą igłą kroplówki zwisa bezwładnie z łóżka. Palce przykurczone.
– Jurek! Przestań! Daj spokój! – mówi do niego Sylwia i nie wiem, czy mówi naprawdę (Sylwia to dobra
dziewczyna i generalnie lubi ludzi, zjednuje ich sobie),
czy mówi tak tylko, bo my tu jesteśmy, bo praktykantka, bo dzień ma dobry, nastrój pro life.
Kiedy wychodzimy, na korytarzu mija nas ekipa
z innej telewizji. Skradają się do uchylonych drzwi.
Nie ma już czasu na szpital dziecięcy. Mkniemy do
dzielnicy na peryferiach miasta, w której znajduje się
dom samobójczyni, a w domu jej mąż. Chcemy go poprosić o jedno, poprawnie zbudowane zdanie.
Roboty drogowe. Samochód zostaje, a my z kamerą
suniemy po błocie, po krawężniku, obok świeżo wylanego, gorącego asfaltu. Najważniejsze, żeby nie wpadła kamera.
Przed nami willa. Piękny, duży, niedawno zbudowany dom w kolorach pastelowych. Czyli nie żadna
melina, nie podmiejska biedota, menelska patologia,
ale ładny, duży dom. Dookoła płot jeszcze niewykończony. Zasadzone drzewka.
R e l a c j e
Kawałek za nami widzę chłopaka z gazety, jak przedziera się przez błoto z dyktafonem i aparacikiem cyfrowym. Kamera kręci dzieci bawiące się w pobliżu
domu.
– Wczoraj wieczorem bawiłyśmy się z tymi dziećmi – mówią. Sylwia formułuje im poprawne zdania ­­
i prosi o powtórzenie do kamery.
– Nic po niej nie było widać – mówi sąsiadka. Cięcie. Najazd na płot.
Stajemy przed drzwiami. Dobry, zachodni, rzecz jasna, samochód zaparkowany przed wejściem. Pukamy.
Dzwonimy. Nic. Sylwia delikatnie pociąga za klamkę.
Drzwi uchylają się. Ktoś szybko się za nimi pojawia.
– Kręć – rzuca Sylwia do operatora. – Dzień dobry!
– mówi głośno i bardzo wyraźnie, z uśmiechem, przyjaznym głosem. – Jesteśmy z telewizji!
Mężczyzna podbiega do drzwi i je zatrzaskuje bardzo energicznie. Przekręca zamek.
Mamy pecha. Nie byliśmy pierwsi.
Mijamy się z chłopakiem z konkurencyjnej gazety. Też jakiś młodziak (coraz więcej młodych). Robi
zdjęcia willi.
Telewizja gazem gna do Katowic zmontować materiał. Za dwie godziny ma iść. A nas mają wysadzić po
drodze. A tu korki. A tu czas, czas, czas, czas.
– Zrobisz informację – mówię do Marleny. – Pamiętaj. Tekst dziennikarski składa się z nadtytułu, który ma
przyciągać uwagę czytelnika, z tytułu, który ma przyciągać uwagę czytelnika i z leadu (nazywamy tak wyróżnione tłustym drukiem pierwsze wersy), który ma
przyciągać uwagę czytelnika oraz z tekstu pod nimi,
który ma przyciągać uwagę.
Zabieramy jakiegoś faceta, który jest pijany, wszyscy w aucie go znają i on wszystkich zna. Jest z telewizji.
Głaszcze Sylwię po plecach. Plecie coś trzy po trzy.
Sylwia na gołych kolanach, na byle jakiej kartce, pisze informację. Ma być króciutka. Kilka zdań. Że się
truła, że truła dzieci, że trwa śledztwo, przyczyny nieznane, stan zagraża życiu.
– Odczep się! Nie przeszkadzaj! – Sylwia strąca dłoń
pijaka z pleców. Wszyscy się śmieją.
Tekst jest fragmentem większej całości pt. Dziennikarz.
I n t e r p r e t a c j e
23
W
zwierciadle
posłańca
Magdalena Legendź
Co podobało mi się ostatnio w Banialuce najbardziej? Odpowiedź nie jest
łatwa, bo dobrych, widowiskowych, przemyślanych, sprawnie zagranych
przedstawień była większość. Pisząc ostatnio, najlepiej wziąć pod uwagę
dwa minione lata kalendarzowe (czemu tak dziwnie – o tym za moment).
Czekając na wydarzenia w teatrze, często nie doceniamy swego stanu posiadania. Liczą się bowiem nie tylko realizacyjne fajerwerki, ale także znane
baśnie, zrobione normalnie, z jasnym przesłaniem. To ważne: zwykła bajka w zwykłym teatrze.
Magdalena Legendź
– tea­trolog, recenzentka
tea­tralna, choć nie tylko,
­publicystka, redaktorka
książek i czasopism.
Tomasz Sylwestrzak,
archiwum Banialuki
24
R e l a c j e
W poprzednich latach było tak, jakby przestało
być artystycznym wyzwaniem wyreżyserowanie czy
zaprojektowanie scenografii, choćby do klasycznego
Kota w butach... Znacie? Więc posłuchajcie! I popatrzcie. To jedna z zasad mądrej dydaktyki, której zadania
wypełnia również teatr. Wreszcie najmłodsi mają wybór i mogą poznać, prócz wyżej wspomnianego, sceniczny kształt Jasia i Małgosi, Koziołka Matołka, a po
lutowej premierze także Bajki o rybaku i rybce.
Choć życie teatralne zwykło się odmierzać sezonami, tym razem nie byłby to ostry obraz tego, co dzieje
się w bielskim teatrze lalkowym. Warto przyjrzeć się
zachodzącym w nim przemianom, które się dokonały i jeszcze trwają, z szerszej perspektywy czasowej.
W styczniu 2006 minął rok od mianowania Lucyny
Kozień, związanej z tym miejscem przez większość
jej zawodowego życia, dyrektorem naczelnym i artystycznym. Funkcję szefa artystycznego pełni właściwie od 2003 roku, gdy po odwołaniu przez władze
miejskie z dyrektorskiej funkcji Piotra Tomaszuka
Lucyna Kozień łatała dziury w zespole, układała repertuar (rozgoryczony P. Tomaszuk zabronił grania
zrealizowanych przez siebie sztuk, ale nie wracajmy
do tych przykrych momentów), dmuchała na zimne
– i krótko mówiąc – ratowała teatr przed rozprzężeniem. W międzyczasie przemknął przez Banialukę
jako naczelny Andrzej Malaga, specjalista od zarzą-
dzania studiem filmowym, skądinąd, co bardzo teatralne, hodowca rasowych kotów. Po tych zawirowaniach Banialuka otrząsnęła się dość szybko. I to
nie byle jak, organizując w 2004 roku 21. międzynarodowy, znaczący festiwal.
Jako p.o. dyrektora teatru i szefowa festiwalu Lucyna Kozień przywróciła dawną nazwę, nie rezygnując
z zapraszania zespołów poszukujących nowatorskich
rozwiązań, z użyciem elektronicznych mediów. Co
ważne – postawiła na dzieci, powołując po raz pierwszy jury dziecięce, we współpracy z Bielskim Stowarzyszeniem Artystycznym Teatr Grodzki. Nie jest to
może ściśle związane z tematem, ale warto dodać, że
za myślenie o dzieciach jako pełnoprawnych partnerach dialogu w kulturze otrzymała „Medal mecenasa
Teatru Grodzkiego”. Notabene Banialuka włączyła się
w akcję „Cała Polska czyta dzieciom” i „Czytamy Andersena” (w 200. rocznicę jego urodzin), występowała
I n t e r p r e t a c j e
w plenerze podczas osiedlowego święta i dawała spektakle dla dzieci z trudnych środowisk.
Z takiego perspektywicznego myślenia rodzą się
konkretne sezony i konkretne premiery. Rodzi się misja, a z nią wizja. Wizja repertuaru układanego dla
widzów, a nie wyłącznie dla ambicji reżyserskich, co
często zdarza się w teatrach prowadzonych przez dyrektorów kontraktowych. Także ci, o znanych nazwiskach,
twórcze osobowości, potrafią destabilizować, wyjaławiać zespół, który dla właściwego rozwoju potrzebuje
reżyserskiego płodozmianu. Jeśli widz wie, czego ma
się spodziewać po kolejnym spektaklu tego samego reżysera, łatwo nudzi się i... teatr porzuca.
Teatralny sezon można oceniać, stosując bardzo
proste kryteria. Jeśli odbyło się dużo premier – był
udany, jeśli mało – słaby. W sezonie 2004/2005 w Teatrze Lalek Banialuka im. Jerzego Zitzmana przygotowano cztery premiery. We wrześniu Piekną i Bestię
R e l a c j e
Jana ­ Ośnicy, w listopadzie Cesarskie słowiki według
baśni Andersena, w lutym Antygonę Helmuta Kajzara, w kwietniu Siała baba mak Krystyny Miłobędzkiej. Jeśli weźmiemy pod uwagę tzw. target, „proporcje wiekowe grup odbiorczych” układają się, można
powiedzieć, właściwie. Dwie sztuki dla najmłodszych,
jedna dla starszych, jedna dla młodzieży i dorosłych widzów. W 2005 roku teatr zagrał 352 spektakle, z czego
35 w terenie, obejrzało je ponad 60,6 tys. widzów. Rok
wcześniej cyfry te układały się podobnie, przy nieco
niższej liczbie widzów i przedstawień poza siedzibą.
Zespół wystąpił gościnnie w Tychach, Rybniku, Częstochowie, Cieszynie, w promującym twórczość dla
młodzieży i środowisk zagrożonych marginalizacją
Nowohuckim Centrum Kultury w Krakowie, a także
w Gminnym Ośrodku Kultury w Rudźcu.
Jakość sezonu można również mierzyć nazwiskami artystów, którzy realizowali w teatrze swoje wizje. Z tym było nieźle. Spróbujmy przywołać nazwiska z minionego sezonu. Reżyserowali: Marián Pecko,
Andrzej Łabiniec, Bogusław Kierc, Jacek Malinowski.
Zakrojone z rozmachem widowisko, całościowa wizja
teatralnej przestrzeni, poetycka rzeczywistość, zabawa
w teatr – tak można kolejno określić ich propozycje.
Ponadto Paweł Aigner i Lucyna Sypniewska. Mamy zatem do czynienia zarówno z twórcami uznanymi, o bogatym dorobku – np. Pecko wielokrotnie pracował już
z zespołem Banialuki, jak i debiutantami – dla Jacka
Malinowskiego bielska scena była miejscem realizacji
reżyserskiego dyplomu.
Scenografię do przedstawień Banialuki projektowali: Pavol Andraško, Danuta Kierc i Andrzej Łabiniec,
Halina Zalewska-Słobodzianek, Sławomir Lewczuk,
kostiumami zajęły się m.in. takie uznane artystki, jak
Zofia de Ines i Evá Farkašová. Różnorodne formy: „maszyna do grania”, naturalistyczne rzeźby drewnianych
lalek, subtelne marionetki, miękkie pastelowe maski
i bryły, lalka z papieru animowana naraz przez trzech
aktorów – pokazywały inne za każdym razem oblicze teatru. Widać dobrą rękę w doborze „wykonawców” przedstawień.
Chociaż premiery nie sypały się jedna za drugą,
ale nagrody – i owszem, a zespół zaproszono na zagraniczne tournée – i to do kraju, gdzie teatr lalek jest
w powszechnej świadomości czymś więcej niż tylko
rozrywką dla dzieci. W Tokio, Tottori i na Hokkaido w Japonii pokazano Koziołka Matołka 2 w adaptacji i reżyserii Lucyny Sypniewskiej, w scenografii
Antygona w reżyserii
­ ogusława Kierca
B
Lucyna Kozień w samolocie
do Japonii, gdzie Banialuka
uczestniczyła w festiwalu
I n t e r p r e t a c j e
25
Kot w butach według
Ewy Szelburg-Zarembiny
w reżyserii
Lucyny Sypniewskiej
Siała baba mak Krystyny
­Miłobędzkiej w reżyserii
Jacka Malinowskiego
26
Ewy ­ Pietrzyk, z muzyką Krzysztofa Maciejowskiego.
Bielski spektakl był częścią Festiwalu Teatrów Krajów Unii Europejskiej w Podróży po Japonii. Pytanie,
jaką za to wystawić ocenę, brzmi retorycznie. Lalkarze z Bielska-Białej zostali zaproszeni także na międzynarodowe lub ogólnopolskie: spotkania teatralne
we Wrocławiu, festiwale w Ostrawie, Opolu, Toruniu,
Poznaniu. Uczestniczyli w festiwalach i spotkaniach
teatralnych o regionalnym zasięgu w Katowicach, Gliwicach i w Świętokrzyskiem.
Można powiedzieć, że jeśli artyści zostali zauważeni
podczas festiwali, sezon był dobry. Jeśli nie – to nie był.
Imponująca jest lista nagród, wyróżnień i dyplomów
zgromadzonych przez zespół artystyczny z aktorami
na czele, pozostałych pracowników teatru oraz przez
poszczególne przedstawienia. Liczy siedemnaście pozycji, przy czym niektóre dotyczą kreacji zbiorowych,
a zamyka je nominacja dla Banialuki do Nagrody Prezydenta Rzeczpospolitej za Twórczość dla Dzieci i Młodzieży „Sztuka Młodym” w 2005 r. Wracając do nagród,
wymieńmy te najważniejsze. Podczas Międzynarodowych Toruńskich Spotkań Teatrów Lalek nagrodę za
scenografię do spektaklu Siała baba mak otrzymała
Halina Zalewska-Słobodzianek, a honorowe wyróżnienie za kreację zbiorową jego aktorzy: Małgorzata
Król, Eugeniusz Jachym, Tomasz Sylwestrzak i Piotr
Tomaszewski. Chwaląc plastyczną wyobraźnię scenografki, zainspirowanej malarstwem Tadeusza Makowskiego, Janusz R. Kowalczyk na łamach „Teatru Lalek”
4/2005 skomentował: Aktorzy rzeczywiście byli wspaniali. Nie tak łatwo przez 50 minut utrzymać na wodzy
uwagę trzylatków.
Złota Maska za najlepszy spektakl roku dla dzieci
przypadła w udziale Pięknej i Bestii, a przedstawienie
to przyniosło też nagrodę Mariánowi Pecko na ostrawskim „Spectaculo Interesse” za twórczą realizację klasyki. Spektakl, w którym zachwyca niezwykle harmonijny dobór środków inscenizacyjnych, wyjątkowo piękny
plastycznie, w którym każda plama światła i koloru jest
przemyślana, każda zmiana dopracowana w najdrobniejszych szczegółach, a aktorzy tworzą wyborne kreacje. (...) W „Pięknej i Bestii” oglądamy dwa spektakle
w jednym: swoją historie opowiadają i lalki, i aktorzy.
Ludzie nie są tu jedynie animatorami, są także postaciami i także snują swoją opowieść (...). Prawdziwie teatralny spektakl, bijący na głowę większość konkurso-
R e l a c j e
I n t e r p r e t a c j e
wych prezentacji – napisała Katarzyna Migdałowska,
recenzując na łamach cytowanego już „Teatru Lalek”
festiwal w Opolu. Ku jej żalowi widowisko Piękna i Bestia nie zostało tam nagrodzone*. Podczas Ogólnopolskiego Festiwalu Teatrów Lalek w Opolu dwie nagrody
zdobyła natomiast Antygona – dla Bogusława Kierca
za poetyckie uczestnictwo w twórczości teatru lalek
oraz dla Ryszarda Sypniewskiego za kreację roli Terezjasza. Efekt Kajzarowskiej transkrypcji tragedii Sofoklesa jest rzeczywiście znakomity: postacie zrzuciły
koturny, nie tracąc ponadczasowego wymiaru, nabrały krwi i obrosły w kości. W inscenizacji i organizacji
przestrzeni scenicznej brzmi teatralna myśl Wyspiańskiego i Różewicza, a także samego Kajzara i jego „teatru metacodziennego”. Reżyser stara się podążać za
myślą autora, sugerując, że przeżycie teatralne może
być impulsem do poznawania siebie i rzeczywistości,
gdzie widz staje się na swój sposób aktorem. Pragnie
przekroczyć tę umowną granicę, aby widownia przejrzała się w zwierciadle posłańca.
No właśnie to. To podobało mi się najbardziej. I nie
tylko w Antygonie, bowiem ostatnie przedstawienia Banialuki angażowały uwagę widza, poruszały lub chociaż obchodziły. I miały pewną wspólną cechę: były
o czymś. To kwestia indywidualnej interpretacji, przyjmijmy jednak, że były o wolności – tej społecznej, politycznej i o wolności wyobraźni; szczególnie przejmująco akcentowali to twórcy niewymienionego jeszcze
Zielonego Wędrowca (w reżyserii Pawła Aignera), który dopiero co rozpoczął sceniczny żywot. Ostatecznie
bowiem, po co jest teatr? Żeby mówił prawdę o nas,
o rzeczywistości, zafrapował wizją świata. Jeżeli tego
nie ma, nie warto ruszać się z domu.
?
* Od redakcji: Dodajmy jednak, że zauważyła ten spektakl
młodzież redagująca czasopismo „Teatr (L)al” i przyznała Włodzimierzowi Pohlowi, Konradowi Ignatowskiemu
i Ziemowitowi Ptaszkowskiemu nagrodę specjalną za animację Bestyi.
R e l a c j e
Na swoim
– po 60 latach
Leszek Miłoszewski
Dwa piętrowe budynki z kilkudziesięcioma salami do zajęć, stołówką,
salą gimnastyczną, poddaszem zajętym na specjalistyczne pracownie oraz
nowoczesna sala koncertowa z widownią na około 400 miejsc. Tak najkrócej opisać można siedzibę Państwowej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej w Bielsku-Białej w kształcie planowanym na grudzień 2008 roku.
Dzisiaj gotowy kompleks widać tylko na rysunkach i makietach projektantów, choć nie trzeba wcale wielkiej wyobraźni, by patrząc na to, co
już wybudowano, zobaczyć całą resztę.
Początki inwestycji
Wszystko zaczęło się przed ponad dziesięciu laty,
kiedy to Andrzej Kucybała w trzynastym roku pracy
na stanowisku dyrektora bielskiej Szkoły Muzycznej
przedstawił w Ministerstwie Kultury koncepcję stworzenia w centrum Podbeskidzia kompleksu oświatowego kształcącego młodych artystów. Chodziło nie tylko
o postawienie nowych budynków, mieszczących szkołę,
salę koncertową i bursę, z której mieli korzystać również
uczniowie zaprzyjaźnionego Liceum Sztuk Plastycznych.
To w istocie był projekt stworzenia centrum twórczego fermentu, wypełnionego koncertami i sympozjami,
sprzyjającego rozwijaniu nowych inicjatyw, takich jak
Międzynarodowa Akademia Młodzieży Artystycznej.
Pomysł spodobał się. Wiosną 1996 roku na placu
przy ulicy S. Wyspiańskiego, obok Technikum Gastronomicznego, uroczyście wbudowano kamień węgielny. Inwestycja ruszyła. Przed Bielskiem-Białą pojawiła się szansa wzbogacenia o obiekt na miarę ambicji
prężnego wówczas miasta wojewódzkiego, dla szkoły
oznaczało to natomiast, że po latach tułaczki uzyska
wreszcie własną siedzibę. Szkoła Muzyczna od początków swego istnienia w 1945 roku była zmuszona do korzystania z cudzej gościnności. Najpierw (1945–1951)
w kamienicy przy ulicy J. Dąbrowskiego, później przy
Schodowej (1951–1988), a w końcu, po dzień dzisiejszy, w gmachu przy placu M. Lutra.
Leszek Miłoszewski – ­dziennikarz, publicysta,­
obecnie dyrektor Regio­
nalnego­ Ośrodka Kultury
w ­Bielsku-Białej.
I n t e r p r e t a c j e
27
Obiekty POSM w budowie,
luty 2006
Makieta powstającego kompleksu (na sąsiedniej stronie)
Leszek Miłoszewski
28
R e l a c j e
Co państwowe, a co samorządowe
Rok 1996 otworzył przed szkołą nową perspektywę, ale równocześnie – jak to w Polsce na ogół bywa
– z upływem lat coraz bardziej przypominała o sobie skrzecząca rzeczywistość. W 2000 roku upadł pomysł przejęcia przez POSM budynku Technikum Gastronomicznego i dołączenia tego gmachu do całego
budowanego kompleksu. To z kolei spowodowało, że
trzeba było zmienić koncepcję zagospodarowania budowanego obiektu, co oznaczało spore korekty w realizowanym projekcie. Z tym problemem poradzono
sobie na szczęście szybko, nie naruszając głównych założeń architektonicznych kompleksu, gorzej było natomiast z zapewnieniem systematycznego finansowania inwestycji.
Państwowa Ogólnokształcąca Szkoła Muzyczna
w Bielsku-Białej – tak samo jak zdecydowana większość szkół artystycznych w kraju – podlega Ministerstwu Kultury, a nie lokalnemu samorządowi. W efekcie
zatem budowa kompleksu przy ulicy S. Wyspiańskiego jest inwestycją centralną i postępuje tak szybko, jak
dużą kwotę na jej realizację uda się co roku wykroić
ministerialnym urzędnikom w budżecie państwa. Skutek jest taki, że budowa się przewleka, a jej koszty rosną
i dzisiaj opiewają na kwotę 31 milionów złotych.
Można w tym miejscu ubolewać nad stanem publicznych finansów albo nad licznymi zmianami
w Ministerstwie Kultury, które politykę tego resortu
czyniły dość nieprzewidywalną. Można też zastanawiać się nad tym, na ile samorząd Bielska-Białej był
w stanie wspomóc tę inwestycję. Pomijając skomplikowane rozważania na temat tego, co i komu wolno w Polsce finansować z publicznych pieniędzy, jest
oczywiste, że szkoła muzyczna służy przede wszystkim społeczeństwu Bielska-Białej i dlatego też na
pomoc miasta ma prawo liczyć. Równocześnie trzeba pamiętać, że bieg budowy na całym świecie jest
zmartwieniem inwestora, a inni przychodzą z odsieczą na ogół tylko wtedy, kiedy muszą albo kiedy widzą w tym własny interes. W przypadku szkół artystycznych jest jeszcze jeden problem, dotyczący już
nie inwestycji, ale kosztów ich bieżącej działalności.
Oto w normalnej szkole na jednego ucznia wyłożyć
trzeba średnio miesięcznie 250 złotych, podczas gdy
w szkole muzycznej jest to 1400 złotych! Tyle kosztuje system kształcenia indywidualnego i stąd też
w naszym kraju szkoły artystyczne są i pewnie długo jeszcze pozostaną przede wszystkim w gestii państwa, a nie samorządów.
Przeprowadzka na raty
Mimo rozmaitych zawirowań i trudności we wrześniu 2005 roku, czyli dziewięć lat od wmurowania kamienia węgielnego, została oddana do użytku pierwsza
część kompleksu – budynek A, tzw. dydaktyka muzyczna. Mieści się tutaj 36 sal zajęć nauki indywidualnej,
12 sal zajęć grupowych (kształcenie słuchu, zasady muzyki, historia muzyki, harmonia), biblioteka, pracownia
informatyczna, sala rekreacyjno-sportowa, administracja szkolna. Wszystko bardzo starannie wykończone,
odpowiadające światowym standardom.
W złym stanie są tylko instrumenty, zwłaszcza
fortepiany i pianina. Niestety, od lat pomoce naukowe i wyposażenie kupowane są wyłącznie z własnych
środków szkoły i darowizn. W ten sposób udaje się zaspokoić tylko niektóre potrzeby. Tak było na przykład
ze stołówką, na której uruchomienie 554 tysiące złotych przeznaczyła Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej.
W chwili obecnej szkoła funkcjonuje w dwóch budynkach. W obiekcie przy ulicy S. Wyspiańskiego odbywają się zajęcia muzyczne, a w dotychczasowej, wynajmowanej siedzibie przy placu M. Lutra wykładane
są przedmioty ogólnokształcące. Sytuacja zmieni się
od 1 września, kiedy to cała szkoła przeniesie się do
nowego kompleksu, bowiem w najbliższych miesiąI n t e r p r e t a c j e
cach oddany zostanie budynek B, mieszczący sale dydaktyki ogólnej, pracownie ogólnokształcące, szatnie
i portiernię.
Od 1 września, po raz pierwszy po 61 latach istnienia, bielska POSM będzie wreszcie we własnym
budynku. To oznacza nie tylko zdecydowanie lepsze warunki pracy, to także znaczące oszczędności,
bo odpadną czynsz i wysokie koszty utrzymania starych obiektów. Zdaniem dyrektora Andrzeja Kucybały szkoła zaoszczędzi rocznie nawet 160 tysięcy
złotych, które w pierwszej kolejności przeznaczy na
zakup instrumentów.
A + B nie równa się „koniec”
Oprócz budynków A i B jest jeszcze C, o czym przypominają sterczące z ziemi zbrojenia. Zejście do obszernych wybetonowanych podziemi daje niezłe wyobrażenie o tym, co powstanie u góry. Będzie to nowoczesna
sala koncertowa z estradą na 140 metrów kwadratowych, mieszczącą spokojnie 90-osobową orkiestrę symfoniczną i 45-osobowy chór. Do tego dochodzą: amfiteatralna widownia dla około 400 widzów, garderoby,
kawiarenka, studio nagrań z najnowocześniejszym
sprzętem, stałe mikrofony, a nawet słuchawki umożliwiające udział w koncertach osobom słabosłyszącym.
Gwarancję jakości dają projektanci, którzy m.in. stworzyli podobno najlepsze w kraju Studio im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie.
R e l a c j e
O pieniądze na budowę sali koncertowej szkoła zamierza prosić Unię Europejską. Ministerstwo Kultury
i Dziedzictwa Narodowego popiera ten pomysł, deklarując 5 milionów na pokrycie tzw. wkładu własnego.
Być może z pomocą pospieszy też miasto, wszak byłoby absurdem, gdyby sala koncertowa służyła wyłącznie szkole. Wniosek o unijne środki jest przygotowany, teraz pozostaje tylko czekać na ogłoszenie naboru
do Zintegrowanego Programu Operacyjnego Rozwoju
Regionalnego na lata 2007–2013. Gdyby wszystko ułożyło się po myśli szkoły, to prace budowlane mogą ruszyć z początkiem 2007 roku, a wówczas sala koncertowa powinna być gotowa w grudniu 2008 roku.
Radość będzie wówczas wielka. I nie mniejsza ulga,
że jednak udało się dzieło doprowadzić do końca. Pozostaje mocno trzymać kciuki.
Andrzej Kucybała (z prawej)
odbiera z rąk prezydenta
Jacka Krywulta Ikara 2005
Jacek Kachel
Państwowa Ogólnokształcąca Szkoła Muzyczna I i II
stopnia im. Stanisława Moniuszki w Bielsku-Białej zatrudnia obecnie 125 osób,
w tym 100 nauczycieli. Aktualnie kształci się w niej 370
uczniów. W jubileuszowym
60. roku działalności szkoła została uhonorowana Ikarem – Nagrodą Prezydenta
Bielska-Białej w dziedzinie
kultury i sztuki.
I n t e r p r e t a c j e
29
Nowe Ateny
Teraźniejszy wiek nie psuje sobie głowy nad syllab, słów,
do wiersza dobieraniu i rachowaniu, mierzeniu, woli liczyć
pieniądze, bo Virtus post nummos, a mierzyć Hreczkę, nie
Horatiana pisać Carmina, wieku starożytnemu zostawując
w tym palmam.
Benedykt Chmielowski, Nowe Ateny albo Akademia
wszelkiej sciencji pełna, na różne tytuły jak na classes
podzielona, mądrym dla memorjału, idiotom dla nauki,
politykom dla praktyki, melancholikom dla ­ rozrywki
­erygowana (1745–46)
Nie psuć sobie
głowy
Janusz Legoń
Janusz Legoń – teatrolog,
kierownik literacki Teatru
Polskiego w Bielsku‑Białej,
specjalista DTP,
który zwykł mawiać o sobie:
ja, prosty zecer...
30
R e l a c j e
Pierwsza polska encyklopedia. Legendarna – bo
tam właśnie znalazła się wiecznie aktualna definicja
konia: jaki jest, każdy widzi. Każdy – czytając powyższy cytat – widzi, że ten dokument czasów saskich bardzo się może przydać i dzisiaj.
Ten tekst powstaje na komputerze, obok na biurku
elektroniczny organizator przypomina natrętnie o kolejnych niedotrzymanych terminach, a że zmyślnie połączony jest z telefonem komórkowym, potrafi nawet
przekazać głosową reprymendę niecierpliwej redaktorki... Piszę więc spiesznie, a sprawca tego wszystkiego,
najbogatszy człowiek świata William Gates III, odwiedza właśnie ojczyznę naszą, bez obstawy – jak się zdaje
– chodząc. Prezydent go nie przyjął, bo chory, a Dubler
zajęty jest właśnie cywilizowaniem ugorów Samoobrony i LPR-u. Jest więc wiek XXI, epoka technologicznych
gadżetów, a ja po Nowe Ateny sięgam, żeby w świecie
jako tako się zorientować, bo aktualność tej książki
dziwnie silnym blaskiem dziś świeci.
I nie chodzi tu wcale o zawarty właśnie „pakt stabilizacyjny”, choć słówko pakt bliższe cyrografowi niż
umowie i do rozdziałów Nowych Aten czartowskim
sprawom poświęconych odsyła... Chodzi o psucie głowy – a raczej niechęć do psucia tejże.
Kto nie miał szczęścia zetknąć się w szkole z językiem Cycerona, może mieć niejakie trudności w zrozumieniu cytatu otwierającego tekst niniejszy. Wyjaśniam
więc, że Virtus post nummos to cytat z listu Horacego, w którym autor atakuje swych współczesnych: najpierw o majątek dbacie, dopiero później o cnotę. Pojęcie cnoty też wypadałoby wyjaśnić, poprzestańmy
jednak na spostrzeżeniu, że nie o seks tu idzie. Horatiana Carmina to Pieśni Horacego, palmam – palmę
pierwszeństwa oznacza.
Chmielowski krytykuje więc swoich współczesnych
za to, że przedkładają mieć nad być. Tak jakby Ziemię
obiecaną czy sążniste eseje o zmierzchu inteligencji
czytał albo na demonstracje alterglobalistów okrzyki
wznosić jeździł. Kiedy jednak dokładniej się przyjrzeć,
na przykład własne nasze, lokalne podwórko excusez
le mot lustrując, widać, że problem nie polega na wyborze pomiędzy liczeniem sylab a liczeniem kasy, ale
na niechęci do psucia sobie głowy.
Przykłady z miejsca, gdzie umiejętność dobrego
rachowania pieniędzy jest cnotą, bo to nasze wspólne pieniądze – czyli z Rady naszej Miejskiej. Minęło
już prawie dziesięć lat, od kiedy na pierwszej wystawie
Kobieta o kobiecie w bielsko-bialskim BWA zaprezentowano przejmującą pracę Katarzyny Kozyry Więzy
krwi – cztery barwne fotografie przedstawiające nagą
kobietę (modelką była kaleka siostra artystki) na tle
czerwonego krzyża równoramiennego lub czerwonego półksiężyca. Na dwóch odbitkach pojawiały się też
zielone główki kapusty. Praca ta powstała w 1995 roku
pod wpływem wydarzeń w byłej Jugosławii. Znak czerwonego czerwienią krwi krzyża i półksiężyca to symbole organizacji humanitarnych niosących pomoc człowiekowi. Realizując tę pracę, myślałam o symbolicznej
metaforze bratobójczej rywalizacji i walki na tle ideologii religijnych i etnicznych – wyjaśniała autorka. Jednak
w katalogu bielskiej wystawy natchniona feminizmem
krytyczka komentowała to mniej trafnie, a bardziej dosadnie: ciała symbolizują przemoc, jaką kościół stosuje wobec człowieka (szczególnie kobiety) poprzez swoje
ideologie. Podkreślając związek między siostrami, artystka protestuje przeciw zmaskulinizowaniu i patriarchalizacji władzy, która rozszerza swój zasięg za pośrednictwem kościoła i religii... Ideologia prowokuje ideologię,
I n t e r p r e t a c j e
a głupstwo rodzi głupstwo. W Warszawie PCK zaprotestowało przeciwko „nadużyciu” znaków Czerwonego
Krzyża i Czerwonego Półksiężyca, a w naszej Radzie
pewna pani, biorąc w obronę zarówno chrześcijaństwo,
jak i islam, złożyła interpelację na temat dzieła sztuki – zapewne pierwszą w historii dwumiasta (proszę
ekspertów o sprostowanie, jeśli się mylę). Zapachniało
cenzurą, na szczęście Galeria nie wycofała pracy. Zabrakło jednak publicznej debaty, obejmującej zarówno
kwestię interpretacji dzieła, jak i stosowności używania forum Rady do „polemiki” z artystką. Gdyby pani
radna, mając – skądinąd godne uszanowania – wątpliwości, zechciała psuć sobie głowę nad sztuką współczesną, mielibyśmy może burzliwą dyskusję zamiast żałosnej awantury.
Ponieważ historia powtarza się jako farsa, kolejna
„artystyczna” interpelacja w historii Bielska i Białej dotyczyła bielizny Natalii LL na plakacie reklamującym
monograficzną wystawę znanej na całym świecie artystki. Rzecz niemożliwa do rozstrzygnięcia z powodu
cienia rzucanego przez czarną (owszem, kusą) halkę na
miejsca interesujące interpelanta. Te wątpliwości naprawdę trudno uszanować, zwłaszcza że użyta w plakacie praca Natalii LL nawiązywała ikonograficznie
do alegorycznych obrazów średniowiecznych, na których postać kobiety mogłaby nawet być całkiem naga.
Trzeba by jednak to wiedzieć. Na posiedzeniu komisji kultury autor interpelacji dumnie ogłosił, iż swoją wiedzę o sztuce czerpie z internetu – współczesnej
akademii wszelkiej sciencji pełnej – nie widząc, że go to
jako prawnika (czyli humanistę) z lekka obnaża. Rzecz
byłaby nawet zabawna, gdyby nie groźne wnioski. Tu
już cenzurą nie pachniało. Fetor unosił się obrzydliwy – wnioskowano bowiem o odebranie Galerii środków przeznaczonych na wydanie gotowej już do druku
gruntownej monografii artystki. Na szczęście większość komisji uchroniła miasto przed potęgowaniem
kompromitacji.
Co się dzieje, kiedy historia powtarza się po raz
drugi? Czy można farsę podnieść do kwadratu? Otóż
w październiku roku ubiegłego inny radny złożył interpelację w sprawie stosowania pełnej nazwy miasta
we wszystkich wystąpieniach, dokumentach, podczas
imprez itp. W uzasadnieniu czytamy: Radny przypomniał, iż w Teatrze Polskim – pod kierownictwem nowego dyrektora – odbył się spektakl pt. „Bielsko kontra
reszta świata”, a przecież nasze miasto nazywa się „Bielsko-Biała”. Dlatego też radny prosi o poważne potrakR e l a c j e
towanie sprawy, tak aby we wszystkich oficjalnych wystąpieniach publicznych była używana poprawna, czyli
pełna nazwa miasta. Chociaż następny koncert z tego
cyklu nosił już tytuł Bielsko-Biała kontra reszta świata, interpelację ponowiono, ponieważ sytuacja nie została jednak rozwiązana: Z posiadanych przez Radnego
informacji wynika, że Dyrektor Teatru w wystąpieniach
publicznych nadal używa niepełnej nazwy miasta, czego
przykładem może być wypowiedź dla „Gazety Wyborczej”: „Zapraszam na tak ważne dla mnie wydarzenie, bo
moje pierwsze w Bielsku, odkąd zostałem dyrektorem”.
Z posiadanych informacji! James Bond czyta gazety!
Znowu śmieszne – z pozoru. Przecież radny (tym razem dziennikarz o niewątpliwym wykształceniu humanistycznym), interpelując, redaguje tytuł spektaklu!
W teatrze, który oficjalną nazwę miasta ma w nazwie
i w logotypie! Czy to oznacza, że wystawiając sztukę
pt. Pipidówka, teatr powinien w przypisie wyjaśnić, że
chodzi/nie chodzi o Bielsko-Białą? Czy – nawiązując do
drugiego cytatu – wypowiedź dla prasy musi brzmieć
jak oficjalny dokument?
Bielszczanie i bialanie, jak potocznie nazywacie
swoje miasto? Ja, bialanin, mówię że jestem z Bielska.
Czyżby wieloletnia obecność na dostojnych salach obrad powodowała, że zapomina się o zjawisku mowy potocznej? A co z przymiotnikami?
Słownik poprawnej polszczyzny z nieznanej inspiracji dopuszcza dwie formy przymiotników utworzonych od nazwy naszego miasta: zalecaną ’bielski’
i dopuszczalną ’bielsko-bialski’. No i popatrzcie: było
województwo bielskie, jest powiat bielski (tak, w ustawach, mimo że niektóre właśnie pan radny uchwalał!).
A placówki miejskie: Bielskie Centrum Kultury, Galeria Bielska BWA? A imprezy przez miasto wspierane,
jak Bielska Zadymka Jazzowa? A Diecezja Bielsko-Żywiecka? Przewiduję koniunkturę na rynku pieczątek,
papierów firmowych i szyldów!
To jeszcze nie koniec. Farsa do potęgi trzeciej musi
być w szalonym tempie. Więc krótko. Radny (bieliźniany) dostaje kartkę świąteczną z BWA. Tam ławica
karpi. Radny martwi się. Może nawet interpeluje. Że
nie znalazł. Akcentów żadnych. Na szczęście prezydent
miasta przypomniał, że ryba to ­symbol chrześcijański,
a w postaci karpia – świąteczny. Uff, ulga.
Teraźniejszy wiek nie psuje sobie głowy... – ale, jak
się okazuje, miast liczyć, ciągle gada o sztuce.
I n t e r p r e t a c j e
31
ROZMAITOŚCI
N
agrodę Starosty Bielskiego im. ks. Józefa Londzina za rok 2005 otrzymała Waleria Owczarz,
przewodnicząca Towarzystwa Miłośników Ziemi
Bes­twińskiej. Z jej inicjatywy powstało w Bestwinie Muzeum Regionalne im. ks. Zygmunta Bubaka
i uporządkowano zbiory muzealne. Z pieczołowitością zbiera wszystko, co dotyczy małej ojczyzny,
jest autorką kilku książek o rodzinnej miejscowości.
Prowadzi także niezwykłe lekcje historyczne dla
młodzieży szkolnej. To tylko niektóre z licznych
działań laureatki. Nagrodę wręczono podczas gali
w Teatrze Polskim 18 listopada ubiegłego roku.
P
od koniec listopada Teatr Lalek Banialuka
zaprezentował premierę Kota w butach Ewy
Szelburg-Zarembiny w adaptacji i reżyserii Lucyny
Sypniewskiej, ze scenografią Ewy Pietrzyk i muzyką
Krzysztofa Maciejowskiego. Grają: Maria Byrska,
Magdalena Obidowska, Lucyna Sypniewska,
Władysław Aniszewski, Konrad Ignatowski, Ziemowit Ptaszkowski. To rozegrana w żywym planie
opowieść o młynarczyku Janku i starym Kocie,
którzy wędrują przez świat, by szukać szczęścia
wśród ludzi. To także żartobliwie opowiedziana
historia szczęśliwej miłości ubogiego Janka i pięknej Królewny. Przedstawienie przeznaczone jest
przede wszystkim dla dzieci najmłodszych, choć
z pewnością chętnie obejrzą je także dzieci starsze,
a nawet rodzice.
W
Bielsku-Białej grudzień przywitał nas jaz­
zo­wymi nutami. Kilkunastu znakomitych
mu­­zyków z całego świata zagrało nad Białą. A to
za sprawą III Jazzowej Jesieni w Biel­skim Centrum
Kultury. Program został tak ułożony, by zaprezentować polskiej publiczności najświeższe i najciekawsze
propozycje katalogu wytwórni ECM. M.in. odbyła
się polska premiera albumu Manu Katché, wybitnego francuskiego perkusisty; również premierowy
był nowy projekt Tomasza Stańki, realizowany ze
światowej sławy amerykańskimi muzykami Johnem
Abercrombiem i Markiem Johnsonem; wystąpił
niezwykły duet: Anja Lechner i Vassilis Tsabropoulos. Koncertom towarzyszyła wystawa okładek
płytowych wytwórni ECM, zdjęć Andrzeja Tyszki,
rzeźb wideo Mirosława Bałki i oprawy wizualnej
Joanny Stańko. Autorem oprawy graficznej był
Piotr Młodożeniec.
32
R e l a c j e
B
uczkowice, Kozy, Porąbka i Bystra – to miej­
scowości, w których chóry zrzeszone w biel­skim
oddziale Polskiego Związku Chórów i Orkiestr zaprezentowały się w tradycyjnym Spotkaniu z kolędą.
Spotkania odbywały się 7 i 8 stycznia.
W
konkursie na najlepszą akcję „Cała Polska
czyta dzieciom” w roku szkolnym 2004/2005
wzięły udział 404 podmioty z całej Polski. Uroczysty
finał odbył się 1 grudnia 2005 w Teatrze Studio
w Warszawie. Przyznano 11 głównych nagród,
a wśród laureatów znalazła się Książnica Bes­
kidzka. Placówka ta została również nagrodzona
w konkursie o Europejskie Trofeum Energetyczne,
a nagrodę odbierali w siedzibie przedstawicielstwa
regionu Nadrenia Północna-Westfalia przy Komisji
Europejskiej w Brukseli wiceprezydent Bielska-Białej
Zbigniew Michniowski i dyrektor Książnicy Bogdan
Kocurek.
P
o raz dziewiąty w Domu Kultury w Kozach
odbyły się Remanenty Kulturalne. Podczas
podsumowania mijającego roku wręczona została
Złota Superata, nagroda fundowana przez Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, organizatora
Remanentów. Kandydatów do nagrody typują starostowie z południowej części województwa śląskiego. Tegoroczna Złota Superata przypadła kapeli
Wałasi z Istebnej za przeprowadzenie IV Spotkania
Gajdoszy i Dudziarzy na Stecówce. Pozostałe nagrody odebrali: Stefania Szyp z Czerwionki-Leszczyn
za organizację Festiwalu Kultury Młodzieży Szkolnej
oraz konkursu recytatorskiego, Gminny Ośrodek
Kultury w Jasienicy za projekt pn. Wendelin – sztuka i tradycja, Lothar Dziwoki z Żor za cykl spotkań
z różnymi gatunkami muzyki. Nagroda rzeczowa
trafiła do Zespołu Szkół Specjalnych w Raciborzu
za Biesiadę Śląską Szkół Specjalnych pn. Bajtel Gala.
Bibliografia opracowana w Książnicy Beskidzkiej
sfinansowana została ze środków Samorządu Województwa Śląskiego, Gminy Bielsko-Biała i Powiatu
Bielskiego.
O
d 9 grudnia 2005 do 13 stycznia 2006 Galeria
Sztuki Regionalnego Ośrodka Kultury w Biel­
­sku‑Białej prezentowała wystawę Boże Narodzenie
w kolekcji Stanisława Gerarda Trefonia. Rudzki
kolekcjoner gromadzi malarstwo nieprofesjonalne,
dzieła górników, robotników, mieszkańców szarych
familoków, głównie z Górnego Śląska. Prace dwudziestu dziewięciu autorów prezentowane w Galerii
Sztuki ROK to tylko niewielki wycinek tej pokaźnej
kolekcji, malarskie ujęcie wyjątkowego czasu pełnego magicznego oczekiwania i następującej po
nim radości, czasu, który rozpoczyna się adwentem,
a kończy świętem Trzech Króli.
Stanisław Gerard Trefoń pośród swoich zbiorów
Zbigniew Micherdziński
U
kazała się Bibliografia Bielska-Białej i powiatu
bielskiego za lata 1999–2000. To kontynuacja
wydawanej wcześniej bibliografii województwa
bielskiego. Uwzględniono w niej zmiany zasięgu
terytorialnego związane z reformą administracyjną,
zarejestrowano materiały ze wszystkich dziedzin życia miasta i powiatu. W zrębie głównym bibliografii
jest XVI działów, zawiera on 2141 pozycji. Tom opatrzono indeksami: alfabetycznym i przedmiotowym.
I n t e r p r e t a c j e
ROZMAITOŚCI
9
grudnia ruszył portal internetowy – www.silesiakultura.pl. Jego twórcą i administratorem
jest Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej.
Portal prezentuje aktualne wydarzenia kulturalne
w województwie śląskim, zapowiedzi dużych i małych imprez w poszczególnych miesiącach, repertuary kin, teatrów, wystawy w galeriach, nowości
wydawnicze, a także działania na terenach przygranicznych. Z redakcją portalu można kontaktować się
pod adresem: [email protected].
20
grudnia w kinoteatrze Rialto w Katowicach
wręczono Nagrody Marszałka Województwa Śląskiego w dziedzinie kultury za rok 2005.
Nagrody dla młodych twórców otrzymali: Ewa Kutynia-Lipińska – za znaczące osiągnięcia aktorskie,
Piotr Banasik – za wybitne osiągnięcia w dziedzinie
muzyki, Sławomir Rumiak – za wybitne osiągnięcia
w dziedzinie fotografii. W zakresie upowszechniania
kultury i ochrony jej dóbr nagrody przyznano: Janowi Brodce – za wybitne osiągnięcia w upowszechnianiu folkloru Żywiecczyzny, Krzysztofowi Pośpiechowi – za wybitne zasługi w upowszechnianiu
muzyki, Barbarze Zielonce – za wybitne dokonania
artystyczne i organizacyjne na rzecz amatorskiego
ruchu muzycznego. Nagrody artystyczne otrzymali:
Marcin Pospieszalski – za dokonania w dziedzinie
muzyki, Marek Moś – za osiągnięcia w dziedzinie
muzyki, Bogumiła Murzyńska-Głybin – za znaczące
osiągnięcia aktorskie.
P
od koniec 2005 roku Regionalny Ośrodek
Kultury w Bielsku-Białej po raz siódmy wydał
Kalendarz Kulturalny Województwa Śląskiego
na rok 2006. Po raz drugi oprócz wersji książkowej przygotowano też internetową, będącą częścią
portalu www.silesiakultura.pl. Wersja elektroniczna zawiera niemal wszystkie przekazane do końca
listopada ubiegłego roku informacje o planowanych
festiwalach, konkursach, przeglądach, wystawach,
koncertach, warsztatach czy prezentacjach. Można
– a nawet trzeba – na bieżąco ją aktualizować: zarówno rejestrować nowe imprezy, jak i wprowadzać
zmiany. Wersja książkowa z oczywistych względów
zawiera mniej danych. Posługiwanie się publikacją
ułatwiają dwa skorowidze: imprez i miejscowości.
Kalendarz zredagowała po raz siódmy Urszula
Witkowska, graficznie opracował Janusz Legoń,
R e l a c j e
© Alessandro Bee, Włochy: Lot o zmierzchu, wystawa Fotografia dzikiej przyrody 2005, Galeria Bielska BWA
a przygotowany został na zlecenie Wydziału Kultury
Urzędu Marszałkowskiego Województwa Śląskiego. Wydawnictwo można kupić w Regionalnym
Ośrodku Kultury.
U
kazał się trzeci zeszyt z cyklu Studia i ma­
teriały do dziejów historii i kultury Beskidu
­Śląskiego szczegółowo przedstawiający zagadnienia związane ze strojem ludowym górali śląskich,
a dokładniej mieszkańców Istebnej, Jaworzynki,
Koniakowa. Jego autorką jest Małgorzata Kiereś,
etnograf, badaczka historii, kultury, folkloru górali
Beskidu Śląskiego, autorka wielu artykułów, kura­
tor­ka wystaw etnograficznych, organizatorka sesji
popularnonaukowych, konsultantka grup folklorystycznych, kierowniczka Muzeum Beskidzkiego
w Wiśle, laureatka nagród im. J. Ligonia, Ministra
Kultury i Sztuki, Powiatu Cieszyńskiego.
D
o 31 grudnia w Galerii Bielskiej BWA trwała pokonkursowa wystawa Bielskiej Jesieni. Styczeń
natomiast przywitał widzów wystawami Fotografia
dzikiej przyrody 2005 oraz Wilk (6–29.01.2006).
Pierwsza to prezentacja najnowszej edycji największego, najbardziej prestiżowego międzyna­ro­
dowego konkursu fotograficznego dzikiej przyrody,
której polska inauguracja miała miejsce właśnie
w Bielsku-Białej. Organizatorem wystawy w Polsce
jest Agencja Zegart – Jerzy Zegarliński.
Na drugą ekspozycję składało się kilka dużych,
drapieżnych rzeźb Marioli Wawrzusiak spawanych
ze złomu i kilkanaście najnowszych wielkoformatowych obrazów olejnych na płótnie Rafała Borcza
– laureata Grand Prix i Nagrody Publiczności Bielskiej
Jesieni 2001 oraz wyróżnienia i również Nagrody
Publiczności w 2005 roku. Wystawa pokazuje to, co
powstaje pomiędzy wieloma ucieczkami artystów
z wielkiego miasta, w sam środek dzikiego bieszczadzkiego lasu, i to na długie miesiące.
I n t e r p r e t a c j e
33
ROZMAITOŚCI
S
zafa gra to tytuł płyty zespołu stworzonego
przez aktorów Teatru Polskiego w Bielsku-Białej
– 4&4 Singers. 14 stycznia odbył się koncert promocyjny krążka, na którym znalazły się piosenki
Marii Koterbskiej w nowych aranżacjach. Dlaczego Maria Koterbska – bo to znakomita wokalistka,
prawdziwa gwiazda polskiej piosenki i na dodatek
bielszczanka. Grupę tworzy ósemka młodych ludzi
pod wodzą Tomasza Lorka, a powstała pod koniec
2004 roku.
14
stycznia w Szczyrku w Beskidzkiej Galerii
Sztuki otwarto wystawę pod tytułem Topo­
grafie kobiet. Złożyły się na nią malarstwo Ludwiki
Kimmel oraz szkło, a właściwie unikatowe witraże
Renaty Pawlik-Kiebdój. Obie panie współpracują ze
sobą od dłuższego czasu. Renata Pawlik-Kiebdój
ma dwie pracownie: w Nowym Jorku i w Dąbrowie Górniczej. Łączy szkło z innymi materiałami,
osiągając niezwykłe rezultaty. Ludwika Kimmel
maluje wielkoformatowe obrazy, o których prowadzący szczyrkowską galerię Mirosław Bator
napisał: To nie jest świat wygładzonych sytuacji
i towarzystwa wzajemnej adoracji. To jest świat
sennych koszmarków i kończącej swoje działanie
koki. Te obrazy, wystawione gdzieś w hallu banku,
z pewnością skutecznie zmniejszyłyby jego obroty,
ale byłyby ogromną inspiracją dla jeszcze młodszych
od Ludwiki twórców.
Zofia Strumiłło: Muzyczny plac zabaw,
Wydział Wzornictwa Przemysłowego
­A SP ­­w­ Warszawie, projekt dyplomowy
F
ilm W beskidzkich izbach twórczych przybliża
izby i galerie twórczości ludowej powiatów bielskiego, żywieckiego i cieszyńskiego. Film prezentuje
sylwetki dwudziestu czterech beskidzkich twórców
ludowych – rzeźbiarzy, koronczarek, malarzy na
szkle, budowniczych instru­mentów. We wnętrzach
warsztatów wysłuchujemy opowieści o początkach
ich artystycznej aktywności, o fascynacji sztuką
ludową, która stała się ich sposobem na życie. Obserwujemy proces powstawania dzieł. Scenariusz
i reżyseria Jerzy Kołodziejczyk, zdjęcia i współpraca
Aleksander Dyl, montaż Mirosław Kubiczek. Produkcja Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej.
I
kara – doroczną Nagrodę Prezydenta Miasta
Bielska-Białej za osiągnięcia w roku kalendarzowym otrzymał Władysław Szczotka – dyrektor
Bielskiego Centrum Kultury – za organizację X Fe­
stiwalu Kompozytorów Polskich. W tej kategorii
nominowani zostali: Magdalena Obidowska
– aktorka Banialuki, Dominika Jurczuk – muzyk,
Bogdan Kocurek – dyrektor Książnicy Beskidzkiej.
Za dotychczasową działalność statuetkę wręczono
Inez i Andrzejowi Baturom, a nominacje otrzymali:
Irena Edelman – szefowa Spółdzielczego Centrum
Kultury Best, Grażyna Bułka – aktorka Teatru Polskiego, Mieczysław Peterek – fotograf i Dom Kultury
w Kamienicy. Specjalnym Ikarem, w jubileuszowym
roku 60-lecia działalności, uhonorowano Państwową Ogólnokształcącą Szkołę Muzyczną. Dyplomy
otrzymali: biskup Paweł Anweiler, zespół redakcyjny „Beskidzkiego Informatora Kulturalnego” i Chór
Mieszany Echo. Tytuł Dobrodzieja Kultury w roku
2005 przyznano firmom Enersys i Philips Lighting.
M
uzyczny plac zabaw; szkolna ławka, która rośnie razem z uczniem; lampa, o której kształcie
decyduje posiadacz. To wszystko przedmioty, które
są na razie w sferze projektu, a zaprezentowano je
na wystawie Najlepsze dyplomy projektowe 2004/
2005 w Śląskim Zamku Sztuki i Przedsiębiorczości
w Cieszynie (16 stycznia – 21 lutego). Na wystawie
znalazły się wyróżniające się prace licencjackie i magisterskie z zakresu grafiki użytkowej i wzornictwa
przemysłowego. Celem wystawy była promocja najzdolniejszych absolwentów. Młodzi projektanci nie
tylko zaprezentowali swoje dyplomy, mieli też możliwość spotkania się z potencjalnymi producentami.
34
R e l a c j e
W tym samym czasie w Śląskim Zamku Sztuki i Przed­
siębiorczości trwała wystawa AGRAFA 2005, czyli
przegląd projektów graficznych studentów katowickiej ASP.
L
otos Jazz Festival – czyli Bielska Zadymka Jazzowa już ósmy raz opanowała Bielsko-Białą, od
19 do 22 stycznia. Podczas koncertów wystąpili
wykonawcy polscy, europejscy i amerykańscy (m.in.
pianista Peter Beets, kontrabasista Arild Andersen,
pianista Hank Jones, saksofonista Courtney Pine).
Goście specjalni to członkowie japońskiej grupy
tancerzy z Tokio Stax Groove. Na festiwalu nie zabrakło również naszych najlepszych – i uznanych,
i młodych muzyków, a podczas koncertów galowych wystąpili laureaci konkursu towarzyszącego
Zadymce. Otwarto także wystawę fotograficzną
autorstwa Henryka Malesy, tym razem poświęconą
kolebce jazzu – Nowemu Orleanowi.
Ś
ląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości w Cieszynie zainaugurował działalność w styczniu
2005 roku. Od tego czasu zorganizowano tam wiele
szkoleń, wystaw, warsztatów, starając się odpowiadać na potrzeby mieszkańców oraz działających na
terenie całego Śląska przedsiębiorstw. Główny cel:
lepsze wykorzystanie wzornictwa dla pobudzenia
gospodarki całego regionu. Pierwsze urodziny
świętowano 27 stycznia m.in. poprzez organizację
seminarium 2006. Zaplanuj sukces, przygotowano
także dzień otwarty z licznymi atrakcjami dla zwiedzających.
II
Karpacki Karnawał to koncerty (28 stycznia,
COK Dom Narodowy, Cieszyn; 29 stycznia,
Kass Strelnice, Czeski Cieszyn) przygotowane przez
Cieszyńskie Studio Teatralne, a przywołujące echa
tradycyjnego karpackiego kolędowania. W ubiegłorocznej edycji pojawiły się kolędy czeskie, polskie,
słowackie i oczywiście łemkowskie, a w tym roku
wzbogacono je o muzykę żydowską, huculską, cygańską, a także węgierską. Wystąpiły połączone siły
prawie dwudziestu muzyków i śpiewaków – kapela
łemkowska ze wsi Mokre, kapela Torka Kazimierza
Urbasia oraz muzycy i aktorzy CST.
I n t e r p r e t a c j e
ROZMAITOŚCI
P
asja według dzieci i dorosłych to hasło VI Kon­
k­ ursu Malarstwa na Szkle, który po kilkuletniej przerwie organizują Regionalny Ośrodek
Kul­tury w Bielsku-Białej, Miejskie Centrum Kultury
w Żywcu, Gminna Biblioteka Publiczna w Wilkowicach, Beskidzkie Stowarzyszenie Kulturalne Osada
w Żywcu. Tym razem konkurs będzie miał zasięg
ogólnopolski. Nowa edycja poprzedzona została
kilkuletnimi warsztatami malarstwa na szkle w szkołach, przedszkolach, bibliotekach, domach kultury
w powiatach bielskim, żywieckim, pszczyńskim oraz
w Słowacji (Orawa, Kysuce). Zajęcia odbywały się
w ramach Beskidzkiej Szkoły Folkloru, prowadzonej
przez bielski ROK, a nauczyciele to twórcy ludowi
oraz animatorzy kultury. Prace można składać do
30 marca 2006.
P
odczas Żywieckich Godów w kon­kursowych
prezentacjach w Milówce (20 stycznia) i Żywcu (21 stycznia) wystąpiło 27 grup kolędników
z Beskidu Śląskiego i Beskidu Żywieckiego. Wśród
dzieci najwyższe oceny uzyskali kolędnicy z gwiazdą
z zespołu Mała Roztoka z Czernichowa oraz połaźniczki i winszowniczki z Ogniska Pracy Pozaszkolnej
w Koniakowie, a wśród dorosłych – szlachcice z Lalik
i szlachcice ze Zwardonia. Najciekawsze inscenizacje
obrzędów przedstawiły dzieci z Zespołu Regionalnego w Lesznej Górnej i zespołu Mali Istebniocy
z Istebnej oraz dorosłe grupy – Romanka z Sopotni
Małej i Zgrapianie z Jaworzynki. Główną nagrodą
było wytypowanie do udziału w międzynarodowej
części Żywieckich Godów. Taką kwalifikację uzyskali: szlachcice z Kamesznicy, kolędnicy z szopką
z zespołu Roztoka z Czernichowa i kolędnicy
z gwiazdą z Zarzecza.
I
nagrodę Międzynarodowych Prezentacji Zespo­
łów Kolędniczych i Obrzędowych, ­k tóre czwarty
rok z rzędu odbyły się w ramach Żywieckich Godów,
zdobył słowacki zespół Raslavičan. Koncert finałowy
odbył się 28 stycznia w Miejskim Centrum Kultury
w Żywcu. Tego samego dnia przy pięknej pogodzie
i dużym zainteresowaniu publiczności w Milówce
został zorganizowany konkurs grup plenerowych.
I nagrodą podzielili się jukace z Zabłocia, dzielnicy
Żywca, i połączone grupy Przebierańcy z Górnej
Żabnicy oraz „Spod Pawlusiej” z Żabnicy. W tym
konkursie z bardzo dobrej strony zaprezentowali się
R e l a c j e
Kadr z planu Wędrowca
przebierańcy buso z węgierskiego Mohacza, którzy
zdobyli II nagrodę. W tegorocznych Prezentacjach
wystąpiły grupy z Polski, Słowacji, Węgier, Czech
i Ukrainy. Tak samo jak w trzech poprzednich latach,
głównym sponsorem Prezentacji był Międzynarodowy Fundusz Wyszehradzki.
O
d kilku lat w Ślemieniu odbywa się Konkurs
Kolęd i Pastorałek. W tym roku (27–29 stycznia) objął przygraniczne obszary Polski i Sło­wacji,
a współfinansowany był z funduszy Unii Europejskiej. Wśród zespołów ­dziecięcych I miejsce wyśpiewały Boże Owieczki z Korbielowa, a młodzieżowych
– Mladeżnicky cirkevny zbor z Orawskiego Wesela
(Słowacja) i Nadzieja ze Ślemienia. Wyróżnienie
I stopnia wśród dorosłych przyznano Chórowi Parafialnemu z Międzybrodzia Żywieckiego. Wśród
najmłodszych solistów wyróżniono Małgorzatę
Nakonieczną z Krakowa. Nagrodę główną zdobył
solista ślemieńskiej grupy Nadzieja – Marcin Pokusa.
Organizatorem konkursu była Gmina Ślemień, a odbywał się w Gminnym Ośrodku Kultury Jemioła.
Grzegorz Kuboszek
T
eatr Polski w Bielsku-Białej od nowego sezonu
pracuje pod dyrekcją Roberta Talarczyka. Pierwszą premierą był listopadowy Korowód według
Marka Grechuty – spektakl złożony z piosenek
tego artysty. 7 stycznia odbyła się kolejna premiera – adaptacji kultowego brytyjskiego serialu
komediowego Allo!Allo!, z udziałem m.in. Jadwigi Grygierczyk, Anny Guzik, Kuby Abrahamowicza,
Kazimierza Czapli, Grzegorza Sikory. Towarzyszył
jej koncert Seriale, seriale – czyli najpiękniejsze piosenki z polskich seriali. Reżyserował oba spektakle
Robert Talarczyk.
W
ędrowiec Franciszka Dzidy jest już gotowy.
Zaplanowana na 30 stycznia premiera filmu
w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej została odwołana, jak wiele imprez, w związku z żałobą narodową.
Przeniesiono ją na 6 marca. F. Dzida jest jednym
z najbardziej znanych w Polsce twórców kina niezależnego, to jego siódme pełnometrażowe dzieło.
Główną rolę zagrał Piotr Machalica, w pozostałych
wystąpili m.in. Anna Guzik, Grzegorz Sikora, Tomasz Lorek, Cezariusz Chrapkiewicz. Zdjęcia kręcono głównie w plenerze.
I n t e r p r e t a c j e
35
REKOMENDACJE
12
8
51
17
B i e ls k o - B ia ł a
Ogólnopolski Konkurs Malarstwa Nieprofesjonalnego im. I. Bieńka – otwarcie wystawy
pokonkursowej, ogłoszenie wyników
23 marca, Miejski Dom Kultury – Dom Kultury
Włókniarzy
Informacje: tel. 0-33-812-56-93, mdkbb@poczta.­
onet.pl, www.mdk.beskidy.pl
Ogólnopolski Konkurs Recytatorski – eliminacje rejonowe
1–2 kwietnia, Centrum Wychowania Estetycznego
im. W. Kubisz
Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku‑Białej, tel. 0-33-822-05-93, [email protected],
www.rok.bielsko.pl
8
Międzynarodowy Festiwal Muzyki Sakralnej na
Podbeskidziu – koncerty z udziałem artystów
polskich i zagranicznych, prezentacja muzyki religijnej różnych wyznań
23–27 kwietnia, Bielskie Centrum Kultury
Informacje: tel. 0-33-828-16-40, [email protected], www.bck.bielsko.pl
16
Bielskie Spotkania Teatralne – przegląd teatrów amatorskich województwa śląskiego
22 kwietnia, Miejski Dom Kultury – Dom Kultury
w Kamienicy
Informacje: tel. 0-33-811-93-62, mdkbb@poczta.­
onet.pl, www.mdk.beskidy.pl
Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Bez
granic” – konkursowy przegląd spektakli,
koncerty, wystawy, warsztaty
24–27 maja, Cieszyn, Czeski Cieszyn, teatry, plener
Informacje: Stowarzyszenie Solidarność Polsko­‑Czesko-Słowacka, tel. 0-604-869-025
C z ę st o c h o wa
Międzynarodowy Konkurs Fotografii Cyfrowej
„Cyberfoto” – otwarcie wystawy i podsumowanie konkursu
28 kwietnia, Regionalny Ośrodek Kultury
Informacje: tel. 0-34-324-46-51, [email protected], www.rok.czestochowa.pl
9
Kat o wi c e
Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej „Interpretacje”
W ramach konkursu zaprezentowany zostanie
dorobek młodych reżyserów, a poza konkursem
– mistrzów.
5–11 marca, Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego
Informacje: tel. 0-32-251-66-81, [email protected], www.estradaslaska.pl
8
B u c z k o wi c e
ziecięca Scena Miniatur Teatralnych – konkurs spektakli teatralnych i monodramów,
warsztaty
18–19 maja, Gminny Ośrodek Kultury, Sportu i Rekreacji
Informacje: tel. 0-33-498-23-15, [email protected]
P aw ł o wi c e
Przegląd Zespołów Młodzieżowych „Sala Prób”
– konkurs o zasięgu wojewódzkim dla zespołów
amatorskich
11–12 marca, Gminny Ośrodek Kultury
Informacje: tel. 0-32-472-25-70, [email protected], www.gokpawlowice.hg.pl
Ci e s z y n
ni Teatru Polonia – X edycja Dni Teatru w Cieszynie, prezentacja Teatru Polonia Krystyny
Jandy
28–31 marca, Teatr im. A. Mickiewicza
Informacje: tel. 0-33-857-75-90, www.teatr.cieszyn.pl
Pszczyna
Europejska Majówka. Wielka Gala Orkiestr
Wojskowych
maj, Pszczyńskie Centrum Kultury
Informacje: tel. 0-32-210-45-51, pszczynapck­@poczta.onet.pl, www.pszczyna-centrumkultury.pl
D
D
36
Przegląd Filmowy „Kino na granicy” – edycja
cyklicznej imprezy realizującej idee wzajemnego
zbliżenia poprzez kulturę
19–23 kwietnia, Cieszyn, Czeski Cieszyn
Informacje: Stowarzyszenie Solidarność Polsko‑Czesko-Słowacka, tel. 0-604-869-025, www.kinonagranicy.pl
R e l a c j e
9
3
Rybnik
Rybnicki Festiwal Fotografii – prezentacje prac
twórców już uznanych i młodych, spotkania,
pokazy multimedialne
24–26 marca, Klub Energetyka Fundacji Elektrowni Rybnik
Informacje: tel. 0-32-739-18-98, [email protected], www.fundacja.rybnik.pl
3
Szczyrk
iosenny Jarmark Twórczości Ludowej – tradycyjna prezentacja twórczości ludowej Beskidów, kiermasz
maj, Miejski Ośrodek Kultury
Informacje: tel. 0-33-817-86-36, mok5@poczta.
onet.pl, www.szczyrk.pl
W
Tychy
Tyskie Spotkania Teatralne – konkurs dla grup
nieprofesjonalnych z kraju i polonijnych
20–25 kwietnia, Teatr Mały
Informacje: tel. 0-32-227-20-67, [email protected], http://teatrmaly.tychy.pl/tyskie_spotkania_teatralne/index.htm
33
Zabr z e
iędzynarodowy Festiwal Tańca – największe
wydarzenie taneczne w Polsce w 2006 roku
14 maja, hala Pogoń
Informacje: Urząd Miasta, tel. 0-32-373-33-30
M
Żory
iędzynarodowy Festiwal Gitarowy – koncerty
uznanych artystów i międzynarodowy konkurs dla muzyków do lat 20
27–30 kwietnia, Miejski Ośrodek Kultury
Informacje: tel. 0-32-434-24-36, [email protected], www.mok.zory.pl
M
Ż y wi e c
ielkanoc w tradycji naszych przodków”
– cykl imprez prezentujących zwyczaje
wielkanocne
kwiecień, Żywiec, powiat żywiecki
Informacje: tel. 0-33-860-22-44, [email protected], www.starostwo.zywiec.pl
W
I n t e r p r e t a c j e
GALERIA
Inez i Andrzej Baturowie
Ikara 2005 – doroczną nagrodę Prezydenta Miasta Bielska‑Białej w dziedzinie kultury i sztuki za wybitną dotychczasową działalność otrzymali Inez i Andrzej Baturowie.
Oboje są fotografikami, członkami Związku Polskich Artystów Fotografików. Andrzej Baturo przez wiele lat był fotoreporterem prasowym. Otrzymał dwukrotnie tytuł Fotoreportera Roku. Brał udział w kilkudziesięciu wystawach
krajowych i zagranicznych, w tym trzykrotnie w prestiżowej
World Press Photo, zdobywał nagrody krajowe i zagranicz-
ne. Jest autorem wielu albumów głównie o tematyce górskiej. Inez Baturo z wykształcenia jest anglistką. Przetłumaczyła wydaną w ubiegłym roku przez Wydawni­ctwo Baturo
Historię fotografii światowej Naomi Rosenblum. Fotografuje
przede wszystkim pejzaż. Jej zdjęcia ukazywały się w wielu
albumach. Miała kilkanaście wystaw indywidualnych w kra­ju
i za granicą. Państwo Baturowie od lat prowadzą Galerię Fo­
­to­grafii B&B, a w roku 2005 zorganizowali w Bielsku-Białej pierwszy światowy Foto Art Festival.
Inez Baturo
Inez Baturo
Andrzej Baturo
XXII Międzynarodowy Festiwal
Sztuki Lalkarskiej
20–24 maja 2006
Jeden z najważniejszych i najbardziej prestiżowych
przeglądów sztuki lalkarskiej, konkurs, warsztaty,
­seminaria, spotkania i dyskusje.
Teatr Lalek Banialuka im. J. Zitzmana
Bielsko-Biała, ul. A. Mickiewicza 24
tel. 0-33-812-33-94, 0-33-822-10-46
[email protected], www.banialuka.pl
Projekt Michał Kliś

Podobne dokumenty