WIERSZE NIEPOLITYCZNE

Transkrypt

WIERSZE NIEPOLITYCZNE
ARTUR BELING
WIERSZE
NIEPOLITYCZNE
Zielona Góra 2006
ADAŚ I EWKA
Adam do Ewy powiedział kiedyś,
gdy kaca właśnie leczył:
Czemu kobieto ciągle narzekasz
I upierdliwie skrzeczysz?
Wiem, że upiłem się i spóźniłem,
Lecz zwolnij słów twych biegu,
Bo z kolegami się nie włóczyłem,
Gdyż nie mam tu kolegów.
A innych kobiet też tu brakuje Dwoje nas w raju żyje.
Więc nie wiem czemu cię denerwuje,
Że czasem się napiję...
„Brakuje? kobiet?” Ewa zapyta
I w złości zmruży oczy.
A już jej ręka za wałek chwyta
I jak na niego skoczy!
"Dam ja ci po łbie głupi tłumoku,
Byś tu nie smalił dubów.
Upić się możesz, ale raz w roku
Z okazji rocznicy ślubu!!
Dam ja ci inne kobiety, capie.
Małżeństwo to rzecz święta.
Niech tylko ja cię na czymś przyłapię,
Już ty mnie popamiętasz!"
I jak go zacznie okładać wałkiem,
Wciąż na błagania głucha,
Aż Adam upadł już trzeźwy całkiem
I prawie wyzionął ducha.
A morał można z tego wywodzić
Po skutkach i przyczynie:
Alkohol niezwykle zdrowiu szkodzi.
I sprzyja przemocy w rodzinie.
***
JÓZEFEK
Mały Józefek ot, dla zabawy,
Ulepił z piasku serwis do kawy.
Kredkami zręcznie go pomalował,
Godzina mija – praca gotowa.
Wszyscy dorośli aż oniemieli,
Gdy owo cudo z piasku ujrzeli.
Każdy w zachwycie stał osłupiały
W dzieło Józefka wlepiając gały.
A potem – nuże dziecię wychwalać,
Że to dwaj w jednym - rzeźbiarz i malarz.
Że wkrótce zrobi wielką karierę
I posłem będzie albo premierem.
Albo przynajmniej wielkim artystą,
I że w ogóle osiągnie wszystko.
Kiedy Józefek stał się dorosły,
Faktycznie dostał się między posły.
A potem prosto między ministry
Już krótką drogą, młodzieniec bystry.
Tekę finansów dostał w udziale,
Lecz nie mógł sklecić budżetu wcale.
I to właściwie historia cała,
Co lat trzydzieści siedem potrwała,
A morał prosto powiedzieć da się:
Na nic twój talent, gdy pusto w kasie.
***
MARYLA
Maryla była córką goryla.
Nieraz koledzy drwili
Z pochodzenia Maryli.
Śmiali się z biednej dziewczyny
I głupie robili miny.
Marylę to martwiło
I przykro jej było.
Jednak w Maryli tkwiła
Prawdziwie zwierzęca siła,
Więc ją wykorzystała.
Cierpliwie trenowała
I wkrótce kolegów
w zawiści pogrążyła,
Bo na olimpiadzie
Złoty medal zdobyła.
SYMONEK
Symonek lubił ten biały plosek,
Fciongał go zawse plosto psez nosek.
As kiedyś plosek mu sie skońcył
- Symonek myślał, ze sie wykońcy,
Bo źle sie pocuł jak cholela.
Zacoł wienc sukać swego dilela,
A dilel właśnie w alescie siedział,
O cym Symonek fcale nie wiedział.
Na logu stał wienc i myślał gupi,
Ze plosek moze od ludzi kupi.
Lec nie miał plosku zaden psechodzień,
Psynajmniej tego, o któly chodzi.
As posła spotkał, co go poucył,
Aby do zycia bes plosku wlócił.
Odtont Symonek zył psyzwoicie,
Zdlowie ocalił sfoje i zycie.
Widzis Symonku, telas juz wiezys
Nic tak nie daje kopa, jak Jezus.
HENRYCZEK
Chciał raz dowiedzieć się mały Henryczek,
Co też oznacza słowo „stryczek”,
Więc do dorosłych idzie i pyta,
Mówiąc, że w bajce to słowo wyczytał.
Ojciec i matka nie mieli chęci
Mu odpowiadać, gdyż byli…zajęci.
Starsza siostrzyczka, imieniem Róża
Odrzekła „Idź stąd i mnie nie wkurzaj”.
Babcia podobnie latorośl spławiła,
Bo właśnie drugą flaszkę kończyła.
Do dziadka iść chciał, lecz znów miał pecha,
Bo ten na ryby właśnie wyjechał.
Dopiero wujek, gdy mały spytał,
Książkę dał mówiąc: „Sam se przeczytaj”.
Książka nie była na jego lata,
Nosiła tytuł „Poradnik Kata”.
Henryczek pilnie ją przestudiował
I według planów stryczek zbudował.
Stryczek się majta, buja i kusi,
Henrysia świerzbią ręce i uszy.
Na stopnie wchodzi i aby zbadać,
Jak sprzęt ów działa, głowę weń wkłada.
Dalszego ciągu się domyślicie Pacholę straci na stryczku życie.
Morał:
W każdym przypadku - także i stryka Tak jak teoria, jest ważna praktyka.
Teraz nastąpi morał drugi:
Do końca czytaj instrukcje obsługi.
***
JÓZIO
Na strychu bawiąc, Józio naiwny,
Zwierzę zobaczył dziwnej postury:
Niby to szczur był, lecz jakiś dziwny,
Zupełnie inny, niż zwykle szczury.
Wielki był, żółty i głośno sapał,
Z pyska mu dym się szary dobywał,
Wielkie pazury na wszystkich łapach,
A grzbiet mu deseń z łusek pokrywał.
W kierunku Józia dwa kroczki małe
Uczynił, po czym tak się odzywa:
Czy nie masz w domu, chłopcze, zapałek?
Bo jeśli masz to przynieś, co żywo.
Józio wnet pobiegł, bo go uczuli,
Że nie odmawia się, gdy kto prosi.
Do kuchni wpada i już po chwili
Na strych zapałek paczkę przynosi.
Smok, bo to smok był, tak mu powiada:
„Bardzo dziękuję ci, drogie dziecię,
Gdyż mi czasami zapłon wysiada
I nie potrafię już ognia wzniecić
A z zapałkami dam sobie radę.
Rychło tu spalę wszystko dokoła,
Ciebie i dom twój, twoich sąsiadów,
Więc nie ma sensu pomocy wołać”.
Jak zapowiadał smok, tak uczynił
I tylko zgliszcza same zostały.
A tak naprawdę Józio zawinił
Zapałki dając, naiwniak mały.
Choć dość okrutny, morał z tej bajki
Jednak na koniec podać wypada:
Uważaj, komu dajesz zapałki.
Ucz się odróżniać szczura od gada.
***
GÓRAL
Wcale nie w górach - we wsi Klewki,
Leżącej na Mazurach,
Mieszka wesoły jeszcze, krewki
Słynny najstarszy Góral.
I żadnej stałej nie ma pracy,
Bo co dzień, również w święta,
Go odwiedzają różni tacy
Chcąc wiedzieć, co pamięta.
Potem to wszystko zapisują,
A zwłaszcza ciemne sprawy,
I w czarnych teczkach transportują
Do miasta, do Warszawy.
A tam w specjalnym instytucie
Wszystko to segregują
I jak popadnie, na wyczucie,
Do archiwum pakują.
A Góral wciąż z ochotą tworzy
I, choć mu pęka głowa,
Patrzy z radością jak się mnoży
nam pamięć narodowa.
DINOZAUR
Przedpotopowy pewien dinozaur,
Gdy głodny był i wkurzony,
Kolegę swego mniejszego pożarł
I beknął zadowolony.
Lecz kaca po tym miał moralnego:
"Czy dobrze ja uczyniłem?...
Wszak powinienem zeżreć większego,
A ja mniejszego spożyłem."
Gdy tak uczynki swoje rozważał,
Nie zauważył dumając,
Że podszedł większy i się nim nażarł,
Też zresztą głośno bekając.
Morałów z tego pięć aż wynika,
A pierwszy jest kardynalny:
„Zawsze się tego strzeż przeciwnika,
Co nie ma zasad moralnych.”
Druga nauka w podobnym duchu:
„Gdy kto zbyt żądny wyników,
Może obudzić się w czyimś brzuchu,
Więc - jakby z ręką w nocniku.”
Ci zaś niech przyjmą trzecią zasadę,
Co chcą wciąż działać skutecznie:
„Dobrze jest w życiu być dużym gadem,
A myśleć jest niebezpiecznie.”
Dla przedsiębiorców jest ta sentencja,
Niezwykle w biznesie ważna:
„Słaba pożera się konkurencja,
Jednoczy się zaś - poważna.”
Ostatni morał, to prawda szczera.
Niewielu ją cenić potrafi:
„Nawet jeżeli innych kto zżera
I jego w końcu szlag trafi!”
***
TYTOŃ
Żując tytoń raz, pewien marynarz
Głos usłyszał : „Ty karku nie zginasz
Przed Neptuna potęgą
I wciąż spluwasz ciemięgo
Swym tytoniem plugawym
W czyste wody. Zły nawyk
Ja król wód kryształowych
Dziś wybiję ci z głowy.
Zaraz każę więc, by toń
Pochłonęła twój statek, a ty – toń.
TRANSATLANTYK
Gdy transatlantyk wielki zatonął,
Bez ofiar się nie obyło.
Fakt ten żywotów wiele pochłonął Pięć osób tylko przeżyło.
Na tratwie wszyscy wylądowali,
Dzięki chaosu zrządzeniu
I przez wód bezmiar podryfowali
W nieznane, ku przeznaczeniu.
Czterech ich było i jedna dama,
Zły los ją tak był skazał.
Trochę się bała wśród mężczyzn sama,
Że słusznie - czas wnet pokazał.
Bo gdy zgłodnieli - nerwowi byli,
I ona też razem z nimi,
Więc, by się nieco uspokoili,
Kusiła ich wdzięki swymi.
Gdy ją sen zmorzył, rzecze z nich jeden:
"Co nam zależy panowie?
Wszak siedem portów - i dziewcząt siedem,
Poza tym, nikt się nie dowie.
Wszyscy się z jego mową zgodzili.
O, straszny, okrutny losie!
I z morską solą damę spożyli.
Starczyło im na dni osiem.
Lecz za dni cztery - ironia czysta Pojęli, że należało
Może inaczej ją wykorzystać,
Niżeli zjadać jej ciało.
A oto morał z tego zdarzenia,
Na który każdy już czeka:
Dieta wpływ wielki ma bez wątpienia
Na możliwości człowieka.
***
ŚWINIE
Raz dziesięć świnek pięło się w gorę
Po szczeblach, po drabinie.
Wszyscy to widząc pytali chórem:
"Dokąd idziecie świnie?"
Aż powinęła się nóżka jednej,
Na łeb, na ryj zleciała,
Lecz nie żałował nikt świnki biednej,
Dziewiątka wszak została.
Druga też spadla, lecz z własnej winy,
Bo wciąż jej było mało.
Zamiast się mocno trzymać drabiny,
Forsy się jej zachciało.
I się puściła po czek sięgając,
Za pierwszą poleciała,
Lecz świnek osiem jeszcze zostało,
Więc trzódka wciąż niemała.
Trzecia i czwarta się sprzymierzyły,
By zniszczyć resztę całą.
Lecz inne - świnię im podłożyły,
Sześć świnek pozostało.
Sześć małych świnek w górę się pięło,
Trwał wyścig ten zajadły,
Aż coś pod nimi w dole dupnęło
I wszystkie naraz spadły.
Gdy się tak idzie po drabinie,
Podróż to niebezpieczna.
No, a szczególnie, gdy idą świnie,
Drabina zaś jest społeczna.
***
KURS SAMOOBRONY
Przyleciał spodek zielony
W lasery uzbrojony
Polaków kosić bez litości,
Że zostawały same kości.
Cholerne niebieskie ludziki,
To naród podły i dziki,
Bo wszędzie, gdzie przylatują
Porządnych ludzi mordują.
Lecz my się łatwo nie damy!
Niebieskom zarazę zatrzymamy!
Na sucho nie ujdzie tej hordzie!
Każdemu damy po mordzie!
Mieszali Francuzom i Szwedom
Ale nam tutaj nie bedom,
Bo my ich podstępem weźmiemy
I wszystkich wódkom schlejemy.
Mieszali Szwajcarom i Finom,
Ale tu u nas, to zginom.
Każdy na kaca tu skona,
To będzie nasza obrona.
EKOLOGIA
Nietoperze we włosy wplątują się chętnie,
A pająki we śnie człowieka kąsają.
Komary krew wysysają namiętnie,
A piranie ręce i nogi odgryzają.
Grzechotniki swym jadem ludzi zabijają,
Złośliwe tasiemce penetrują jelita,
Konie śmierdzą, gryzą i wierzgają
W głowy ludziom wbijając kopyta.
Obrzydliwe mole ubrania zjadają,
Śmiertelne choroby przenoszą króliki.
Po kątach ohydne karaluchy biegają,
Świat jest okrutny, podstępny i dziki.
Zwierzęta są miłe, ale tylko wypchane,
Gdy chytrym spojrzeniem nie świecą szklane oczy,
Gdy mordercze myśli zastąpi się sianem
I wszystko w formalinie dokładnie wymoczy.
Ekologia to wymysł głupich dekadentów
Co myślą, że wszystkie rozumy pozjadali.
Jeżeli na świecie nie byłoby tych mętów,
Świat by się wcale od tego nie zawalił.
BAJKA
Hen za górami, w zielonych lasach,
Na samym końcu globusa
Mieszka polityk, którego zasad
Żadna nie zwiodła pokusa.
Proponowali mu już machloje,
Bardzo intratne przekręty,
Lecz on wytaczał zasady swoje
I walczył nimi jak święty.
Chcieli go złapać na lep łapówki,
Krocie mu proponowali,
Ale on twardo - nie wziął i stówki.
Cytatem z Kanta przywalił:
"Prawo moralne we mnie - powiada
Niebo gwiaździste nade mną."
Trzeba mi myśleć wciąż o zasadach,
Inaczej to śmierć i ciemność!
Potem mu pięknych kobiet legiony
Proponowały układy,
Lecz on był zimny i niewzruszony,
I też nie dały mu rady.
Taki był twardy, że szkoda gadać
I ciągle zgrywał chojraka,
Można by długo tu opowiadać,
Nie było na niego haka.
Spytacie - co też spowodowało,
Że żyje od ludzi z dala?
Po prostu - miał tu kolegów mało,
Podobnych sobie - nie znalazł.
***
DŁUBINOSEK
Było raz pewne dziecię,
Które najbardziej na świecie
W nosie dłubać lubiło,
Rodzicom na złość robiło.
Mówili doń dorośli:
„Cóż to za nawyk ośli,
Tak ciągle dłubać w nosie?
Źle pewnie skończy to się.”
A dziecko wciąż dłubało
I w nos się zagłębiało,
Jednym palcem i trzema,
Całą ręką, obiema...
Raz rękę tak włożyło,
Że mózg swój uszkodziło.
Głęboko tak grzebało,
Aż rozum wydłubało.
Odtąd już głupie było,
Bardzo źle się uczyło.
I choć już było duże,
Skończyło na maturze.
BAŁAWAN
Gdzieś w samym środku Arktyki,
Gdzie wszystko śniegiem zasłane,
Doszło raz do bijatyki Pobił się bałwan z bałwanem.
Bo każdy z nich chciał być głupszy.
Najpierw się tylko kłóciły,
Lecz głupek kiedy się uprze Pochopnie używa siły.
W obu bojowy wzrósł duch,
Lecz który głupszy z nich dwóch?
Któremu będzie przyznane,
By mienił się Arcybałwanem?
Pierwszy argument wytoczył:
- „Mnie się ten tytuł należy,
Bo starczy spojrzeć mi w oczy,
By w moje kretyństwo uwierzyć.”
A drugi - „Miły kolego,
Co mi kolega tu pieprzy!?
Ja zrobię coś tak głupiego,
Że się okażę najlepszy.”
Wskoczył więc w źródło gorące.
Rozpłynął się w mgnieniu oka,
A pierwszy bałwan milcząco
Przyglądał się temu z wysoka.
Potem nie wyrzekł ni słowa,
Tak go to zamurowało.
Stał tylko i kombinował
I coś mu we łbie świtało,
Że raczej prysła kariera,
Bo bałwan, prawda to znana,
Aby się odbić od zera
Mieć musi drugiego bałwana.
***
SĄSIADKA
Pewna pani za ścianą
Katuje nas co rano,
Bo wiadomości słucha,
A jest już prawie głucha.
Zatem od radia gały
Na regulator cały
Od siódmej już ustawia,
Pobudkę wszystkim sprawia.
Rzekł sąsiad spod dziesiątki:
„Ja zmienię te porządki
I mimo, że jest głucha
Przemówię jej do ucha”.
Stał i we drzwi kołatał,
Lecz w uszach jakby wata.
Nawet nie usłyszała,
Drzwi więc nie otwierała.
Sąsiadka z dziewiątego
Też miała dosyć tego,
Więc próbowała krzyku
Bez większych wszak wyników
Wobec tej pani, która
Myślała, że gra w rurach.
A radio wciąż ryczało,
Jakby to było mało.
Wreszcie ktoś wpadł na pomysł,
Aby listonosz doniósł
Jej wniosek nasz pisemny,
W tonie niezbyt przyjemnym,
Powiedziałbym – wzburzonym,
Lecz w pełni zasłużonym.
Wtedy padło pytanie
O nazwisko tej pani,
Co na głos ludzi głucha,
A tylko mediów słucha.
Wtedyśmy się wszyscy zdziwili,
Gdyśmy jej dane ustalili,
Bo ta sąsiadka niegrzeczna
Na imię ma Sprawiedliwość,
A na nazwisko Społeczna.
***
DZIEWCZYNKA
Była raz dziewczynka mała,
Choć bez przerwy się starała
Zajść wysoko w polityce,
To wciąż była tylko „wice”.
Wciąż mamiły męskie świnie,
Że gdy już kadencja minie
Obecnemu prezesowi,
Ją się wnet prezesem zrobi.
Jednak wnet się okazało,
Iż jej zapał to za mało,
Bo, gdy przyszło co do czego,
Znów jej nic nie wyszło z tego.
Mówili analitycy,
Że to wina tych z lewicy.
Potem chcieli ją przekonać,
Że skrewiła prawa strona.
Ona już im nie wierzyła,
Przestała być dla nich miła
I nie miała wątpliwości
Co do męskiej lojalności.
By zatem samcom dokopać
I zgnębić każdego chłopa,
Czarów zaczęła się uczyć,
By klątwę na nich rzucić.
Laleczkę więc zrobiła
I gwóźdź jej w głowę wbiła.
Nazajutrz prezesowi
Rozum wyleciał z głowy.
Znów chciała być prezesem,
Lecz przepadła z kretesem,
Bo ją ubiegli inni
I wszyscy byli winni.
Zrobiła więc laleczek
Zastępy i legiony,
A każdy mały człeczek
Miał w głowę gwóźdź wsadzony.
Odtąd wszyscy politycy
Robią same głupie uczynki,
Albowiem ciąży nad nimi
Klątwa małej dziewczynki.
***
PRZĄŚNICZKA
W pociągu pośpiesznym siedzieli podróżni,
Wszyscy byli głupi, nadęci i próżni.
Pędzi, pędzi pociąg. Para bucha - buch!
Ten ma większą szansę, kto ma większy brzuch.
Jedli bułki z serem i jajka na twardo,
Popijali piwem kiełbaski z musztardą.
Dudnią, dudnią koła. Para bucha- buch!
Ten się uratuje, kto ma większy brzuch.
Czytali gazety i wiedli rozmowy.
Z naprzeciwka pędził jak wiatr, osobowy.
Pędzi, pędzi pociąg. Para bucha - buch!
Tylko ten przeżyje, kto ma wielki brzuch.
Kiedy się na moście pociągi zderzyły,
To się prosto z mostu do rzeki zwaliły.
Łupu, cupu trzasku, chrzęstu prasku, buch!
Tylko ten wypłynie, kto ma wielki brzuch.
Grubi wypłynęli na wierzch bez przeszkody,
Bowiem tłuszcz z natury jest lżejszy od wody.
Chudzi utonęli. Pękła wątła nić...
Niechaj nikt nie mówi, że nie warto tyć.
PAWIANY
Po zielonej łące biegają pawiany,
Każdy pawian bystry, każdy rozhasany.
Jeden profesorem jest matematyki,
Drugi w polityce niezłe ma wyniki,
Trzeci w telewizji pogodę omawia,
Czwarty z panienkami ciągle się zabawia.
Pawiany, pawiany, pawiany, pawiany…
Każdy pawian chętny, każdy rozbiegany.
Piąty dyrektorem jest wielkiej fabryki,
Szósty gra na harfie i żyje z muzyki,
Siódmy pawian w kosmos rakietami lata,
Ósmy w parlamencie udaje wariata.
Pawiany, pawiany, pawiany, pawiany…
Każdy pawian zwinny, każdy rozhulany.
Dziewiąty kapłanem jest wiodącej sekty,
A dziesiąty w domach wytępia insekty,
Jedenasty pawian robi z drewna beczki,
A dwunasty w mieście prowadzi wycieczki,
Zaś trzynasty pawian ma prywatną szkołę.
Każdy pawian zwinny,
Każdy pawian inny,
Lecz jedno je łączy - mają zady gołe.
ZDZISŁAW
Zdzisław się spóźnił dziś do roboty,
Wpada do biura z poczuciem winy.
Kierownik na to: "Zdzisiek, no, co ty
Robisz mi tutaj te głupie miny?
Siadaj i szybko bierz się do pracy,
Bo pierwszy petent za drzwiami czeka.
Tylko nie próbuj nic mi tłumaczyć!
W petencie trzeba widzieć człowieka!"
A Zdzisław krzyczy: "To nie do wiary!
I mnie samemu trudno uwierzyć,
Co się zdarzyło. To jakieś czary!
Nie wiem, jak mogłem to wszystko przeżyć!
Normalnie z domu sobie wychodzę
A tuż przede mną UFO ląduje,
Ludzik zielony staje na drodze
I prosto do mnie kroki kieruje.
Ja: "Kto ty jesteś?" - pytam go grzecznie On odpowiada mi: "Polak mały".
„Żartować” - mówię - „tak niebezpiecznie
W tym kraju”, a on wytrzeszcza gały.
„Jeszcze obrazić się ktoś gotowy,
Słysząc te słowa” - mówię mu szczerze.
Szanuj więc ludku nasz narodowy
Honor i dumę i to, w co wierzę!
Ja jestem duży Polak, prawdziwy!
Bardzo nieładnie tak się nabijać!
Więc nie pozwolę ci, pókim żywy!
I ci normalnie obiję ryja!
A on ciach! Dowód mi pokazuje,
Że się, skubany, Nowak nazywa.
Mówi: „Co mi pan tu imputuje
I mnie od ludków jakichś wyzywa?!
Może samochód mam nietypowy?
Może mam trochę zieloną skórę,
Lecz to nie powód, by tymi słowy
Mnie tu obrażać! Prostak! Cham! Dureń!”
No i uciekłem, nie chciałem czekać,
Bo z kosmitami marna zabawa.
A on udawał tylko człowieka,
Lecz, że Polaka? Przedziwna sprawa”….
***
GODŻILLA
Gdy w Japonii źle się dzieje,
To nie mija jedna chwila
I nadchodzi wybawienie,
Bo pojawia się Godżilla.
Potwór strasznej jest wielkości,
Żywym ogniem zieje z głowy,
Ale broni on wartości
I tradycji narodowych.
Gdy przylecą tam kosmici
- Sam na filmie to widziałem Wnet zostaną w pień wybici
Przez stworzenie to wspaniałe.
Kiedy inna jakaś siła
Chce zjeść Tokio na śniadanie,
Choćby bardzo groźna była
- Od Godżilli w ryj dostanie.
I tak na każde wezwanie
Godżilla w obronie staje,
Swych ludzi słysząc wołanie.
Zazdroszczą im inne kraje.
My również mamy problemy
Z korupcją, z politykami,
Więc może też zawezwiemy
Potwora, by trzymał z nami.
A może go przywabimy
(Lecz póki co cicho sza),
Gdy nazwę kraju zmienimy
Na powiedzmy …„Japonia II”.
***
MEDYCYNA
U lekarza w poczekalni siedzieli pacjenci,
O chorobach rozmawiali ogromnie przejęci.
Gada jeden przez drugiego, każdy bardzo skory,
By powiedzieć na co cierpi i od kiedy chory.
Jeden mówi, że go w stawach na pogodę wierci,
I że z każdą zmianą frontu bliżej mu do śmierci.
Pani – że jej w mózgu strzyka, gdy transmisji słucha
Z sejmu i wolałaby już być kompletnie głucha.
Trzeci pacjent wciąż narzeka na niskie ciśnienie.
Czwarty, że gdy wódkę pije – rąk odczuwa drżenie.
Piąty skarży się, że viagra już mu nie pomaga.
Szósty, że mu żona śmiercią grozi i nadwaga.
Siódma pani tylko w kącie siedzi uśmiechnięta
Jakoś tak, że wszystkim dziwny dreszcz chodzi po piętach.
Więc pytają się pacjenci, czemu tak szczęśliwa,
I z jakiego jej powodu na humorze zbywa?
Ona na to odpowiada, iż najciężej chora,
A już ósmy rok się leczy u tego doktora.
Medycyna wiele może, ale nie zabije
Poczucia humoru, póki człowiek żyje.
TAPICER
Nie wychodź na ulicę,
Gdy ciemność miasto osnuje,
Bo tam za rogiem tapicer
Kolejną ofiarę pikuje.
Pierwszy był mały Bobby,
Co nie chciał słuchać papy.
Tapicer go przerobił
W oparcie od kanapy.
A mała, słodka Fanny,
Co mu oddała duszę,
Ma gąbką brzuch wypchany,
Obity żółtym pluszem.
Następną dopadł Zuzię,
Marchewką przezywaną.
W mig jej przerobił buzię
Na sofkę pikowaną.
Nie wychodź więc na ulicę,
Gdy Księżyc niebo ozdobi,
Bo ciebie także tapicer
W kolejny mebel przerobi…
ZIELONY
Tysiąc lat temu w kraju kwitnącym,
Gdzie krzywa wciąż szła w górę,
Mieszkał młodzieniec dorastający,
Co miał zieloną skórę.
A inni - czarni byli jak smoła,
On tylko się wyrodził.
I same czarne twarze dokoła,
A ten - zielony chodził.
Radzili wszyscy czarni rodacy:
„Idź może do doktora,
Bo z taką gębą nie znajdziesz pracy.
Idź, bo już wielka pora.
Dorośniesz - będziesz chciał się ożenić,
A tu - ryło zielone.
Która cię zechce?! Musisz się zmienić!
Bo jak ty znajdziesz żonę?”
Na ten argument młodzian osłupiał,
Pomyślał o kobiecie.
Stwierdził - faktycznie, to chyba głupio
Zielonym być na świecie,
Gdy ludzie czarni maja tu szanse
I chyba tylko oni,
Na jakiś sukces, pracę, awanse,
A nie ludzie zieloni.
Poszedł do domu, sięgnął do pieca,
Sadzą się wysmarował,
A w duchu mocno sobie obiecał
Zieloność swą zachować.
Lecz tylko wewnątrz. Na zewnątrz - czarny
Był odtąd ten jegomość.
Odmienił los swój jak dotąd marny
I nową miał świadomość.
Iż w razie czego, to się umyje,
Twarz będzie znów zielona.
Cala zaś reszta z zazdrości zgnije
W swej czerni pogrążona
A morał z tego prosty jest dziwnie:
Zielone zmienić w czarne
Jest bardzo łatwo, ale przeciwnie
Już mamy szanse marne.
***
DALSZY CIĄG HISTORII
O MYŚLIWECZKU
I DZIEWECZCE
[…]
Jakżeś zjadła, to żeś zjadła, to mi się nie chwal hahaha,
to mi się nie chwal hahaha, to mi się nie chwal hahaha,
Bo gwintówkę załaduję, zrobię cel i pal hahaha
zrobię cel i pal hahaha, zrobię cel i pal.
A dzieweczka blondyneczka dalej się drażni hahaha,
dalej się drażni hahaha, dalej się drażni.
Myśliweczek się rozgląda, czy nikt nie patrzy hahaha
czy nikt nie patrzy hahaha, czy nikt nie patrzy.
W końcu tego nie wytrzymał, więc ją udusił hahaha,
więc ją udusił hahaha, więc ją udusił.
Zamiast chleba zjadł dzieweczkę i już syty był hahaha,
i już syty był hahaha, i już syty był.
Morał taki z tej historii sobie wynika hahaha,
Sobie wynika hahaha, sobie wynika.
Nie drażnij się z kanibalem w stroju leśnika hahaha,
w stroju leśnika hahaha, w stroju leśnika!
PUSZEK
Nie jest zbyt ważne to zagadnienie,
Lecz wpadłem w mentalną matnię.
A więc pokrótce tylko nadmienię
O czym myślałem ostatnio.
Moja sąsiadka, prawda to szczera,
Ze wstydem przyznać to muszę,
Kupiła bydlę, psa , chyba boksera
I nazwała go Puszek.
Przychodzi. „O pan poeta!” – kadzi
„Pan słowa tak ładnie składa.
Czy mógłby mi pan nieco doradzić,
Czy psa tak nazwać wypada?
Wypada - mówię - Jak sztuczna szczęka,
Jak ząb wybity wałkiem.
Przecież to hańba dla psa i męka
- Nieadekwatnie całkiem.
Tak jak przybytek ten, proszę pani,
Gdzie za pieniądze się kocha
Mimo, że może byłby on tani,
Nie może zwać się taniocha.
Podobnie jakaś straszna choroba,
Co ma śmiertelny skutek,
Choć pewnie pani się to spodoba,
Nie może zwać się „dziubdziutek”.
Niech pani sobie to wyobrazi,
Jak straszny powstałby zamęt
I jeszcze ktoś by mógł się obrazić,
Gdy cyrk by nazwać „parlament”.
O, widzi pani – się zapędziłem,
Chcąc to dla pani rozwikłać,
Całkiem niechcący sam ułożyłem
Nieadekwatny przykład.
Morał dla pani z tego wypływa,
Niech pani go zapamięta,
Że mózg jest po to, by go używać
I to nie tylko od święta.
PIENIĄDZE
Co tak szeleści? - zapytał Maciek,
Gdy go do firmy zabrał raz tata,
A ojciec odrzekł - Twojemu tacie
W niezwykłym tempie rośnie sałata.
A innym razem wujka swojego
Zapytał o to Jędruś malutki,
A wujek na to : To, mój kolego,
Na fermie mojej klują się dudki.
Gdy Zuzia o to samo spytała
Dziadka, co miał wytwórnię wódek,
Dziadek jej odrzekł: To, moja mała,
słychać szybciutki wzrost jagódek.
Sałata, kaska, bańki, jagódki,
Flota, mamona, ciaćki, patyki,
Kapusta, siano, tatusie, dudki…
W biznesie liczą się wyniki.
MARSJANIE
Są różne narody na świecie,
Lecz wcale nie mają chęci
Żyć w zgodzie na małej planecie,
Którą Bóg, Bóg wie z czego, ukręcił.
Więc Hiszpanie zjadają Zulusów,
Anglicy mordują Szwedów,
Włosi zabijają Ajnusów ,
Rosjanie biją Samojedów,
Meksykanie dręczą Litwinów,
Niemcy ćwiartują Chińczyków,
Grecy nienawidzą Finów,
A Żydzi wieszają Japończyków.
Tak wszyscy normalni Ziemianie
Nawzajem się nienawidzą,
A na Marsie mieszkają Marsjanie
I ludzie o tym nie wiedzą,
Że Marsjanie jedzą wszystkich, jak leci:
Starców, chłopców, kobiety i dzieci.
Marsjanie skrupułów nie mają
I wszystkich równo zjadają.
Na śniadanie zupa z Anglika,
Na obiad udko Wietnamczyka,
Na deser budyń z Cyganki,
Na kolację pieczeń z Indianki.
Rosjanie i Amerykanie,
A takoż wszyscy niech wiedzą,
Że niedługo nikt nie zostanie,
Bo Marsjanie nas wszystkich zjedzą.
***
FUGA
(tekst do zaśpiewania)
Jan Sebastian Bach
Nudził się, że strach
W popołudnie długie
I napisał fugie
- Fafafa lala Brzmiała fuga ta,
Lecz la wnet uciekło,
Fa się na to wściekło.
Co? La może, ja nie mogie?!
Z fugi sobie ot – dać nogie?!!
Zaraz hycnę na podłogie!
No to cześć, żegnajcie, z bogiem!!
Z partytury zeskoczyło,
Pod pianinem się ukryło
I już nie ma fa i la,
Zamiast fugi cisza trwa.
Do re mi sol si zostało,
Lecz do gamy to wciąż mało,
Gdy kto ma muzyczny słuch
Brakuje mu dźwięków dwóch
Ale Ludwig van Beethoven
Rozwiązanie miał gotowe.
Nie chcecie? Cóż! Wystarczy mi
Mimimi…dooooo rerere…..siiiii.
ANDZIA
(rozwinięcie myśli Stanisława Jachowicza)
Nie rusz Andziu tego kwiatka,
Róża kole, rzekła matka.
Andzia mamy nie słuchała,
Ukłuła się i płakała.
Lecz to mało, bo za chwilę
Na dnie tej, po kolcu, rany,
Ocknął się zbudzony mile
Potwór, beztlenowcem zwany.
„Nie wiesz, Andziu, co cię czeka.
Nie znasz, co gangrena, zgorzel.
A ja lubię krew człowieka,
Zaraz tutaj się rozmnożę!”
Zakażenie się rozwija,
Sina pręga mknie po ręce
Niby jadowita żmija,
Aby znaleźć Andzi serce.
Czas już Bozi oddać ducha,
Mała Andziu. Widzisz teraz,
Że kto mamy nie usłucha,
Ten w męczarniach wnet umiera.
ZIEMIA
Myśleli mędrcy, uczeni, święci,
Dlaczego Ziemia w kółko się kręci.
Badali ruch planety w kosmosie
Sądząc, że jakoś wyjaśni to się:
Kepler, Kopernik, Bruno Giordano,
Co za swą pracę na stosie stanął.
Kombinowali wszyscy przez lata,
Chcąc poznać wielką zagadkę świata.
Minęły wieki i pokolenia,
A wciąż w tej kwestii nic się nie zmienia.
Wielu i dzisiaj także próbuje
Odgadnąć, czemu Ziemia wiruje.
A ona, widać, z ludźmi się drażni
I nie chce przyznać się najwyraźniej,
Że liczy na to, się obracając,
Iż ludzie w końcu z niej pospadają.
POMNIK
W pewnym królestwie, dawno już temu,
W czasach dostatku i chwały,
Lud wdzięczny stawiał królowi swemu
Ze śniegu pomnik wspaniały.
Pomysł ten rzucił pewien artysta,
By wśród pałacu ogrodów
Wznieść okazały na łokci trzysta
Dowód wdzięczności narodu.
Wykonał projekt i pomnik stanął,
Zwieńczony śnieżną koroną.
Dni aż trzydzieści go budowano
(Właściwie to go lepiono).
Król, gdy zobaczył to arcydzieło,
Jak bóbr się głośno rozpłakał.
Wzruszenie nagłe tak nim wstrząsnęło,
A w kącie z radości skakał:
"Jacy poddani są moi mili,
Że sami tak pomyśleli
I, że ze śniegu mnie ulepili,
Pomimo, iż nie musieli".
Pomnik stał dzielnie przez zimę całą
Królewskie ciesząc wciąż oczy,
Aż wiosną ciepłym wiatrem powiało
I zaczął się dziwnie moczyć.
Całkiem pokaźne bajorko wody
Pod królem się już zebrało.
Topniały śniegi, tajały lody,
Z pomnika strugą się lało.
A gdy się jeszcze cieplej zrobiło,
Król wydał wiośnie rozkazy:
"Ja nakazuję byś się skończyła,
Nie będę mówił dwa razy!!"
A wiosna jakoś nie posłuchała
I grzała z podwójną siłą.
Się roztopiła konstrukcja cała
I całkiem ją położyło.
A morał taki z tego wynika,
Że politycznej odwilży fala
Sprawia, iż władza pod siebie sika
I wizerunek jej się wywala.
***
ŚMIECI
Uczono raz w szkole dzieci,
Jak niebezpieczne są śmieci,
Że ci, co je wyrzucają
Planetę zanieczyszczają.
Gdy zapełniamy śmietniki,
Zgubne są tego wyniki,
Bo giną zwierzęta i ludzie
W śmieciowym smrodzie i brudzie.
Ptaszki od tego zdychają,
Gniazdek gdzie uwić nie mają.
Cieszą się tylko złe szczury,
Gdy widzą odpadków góry.
Słysząc to, mały Michałek
Zadanie podjął wspaniałe,
Że sam od śmieci świat zbawi
I się z tym brudem rozprawi.
Nie mówiąc nic innym dzieciom
Wojnę wypowiedział śmieciom.
Do swego więc pokoiku
Odpadki znosił po cichu.
Skórki chleba i ogryzki,
Zgniłe mięso, stare miski,
Złom, gruz, papiery, okruszki,
Kości, folie, buty, puszki,
Różne przedmioty dziwne i
Odpady radioaktywne.
Aż wreszcie ktoś zauważył,
Że Michaś cały się jarzy.
Pytają więc panią dzieci,
Czemu kolega tak świeci.
Pani głupawa dość była,
Teorię więc wymyśliła:
„Michał światłem emanuje,
Bo się modli i pracuje!
Widzicie więc drogie dzieci,
Co znaczy przykładem świecić”.
A Michaś tak emanował,
Że dzieci napromieniował.
I wszystkie poumierały
W blasku Michałka chwały.
A morał z tego wynika:
Nie przynoś nic ze śmietnika.
***
„W”
W wigilijny wieczór, wiózł wąskim wąwozem
Wąsaty Wuj Wojciech, wielkie worki wozem.
W workach węgiel woził węgierskim wieśniakom.
W wolne wuj wieczory wiózł wikt wilkołakom.
Wiosną wokół wiosek wyły, wygłodniałe,
Więc Wuj Wojciech woził wyborne, wspaniałe,
Wonne winogrona, wątróbki, wafelki,
Wrzącą wodę, wino, wiśnie w workach wielkich.
We wigilię we wsi wiadro wypił wódki,
Więc wjechał w wyboje, wielce wesolutki.
Wykoleił wózek, wałach wierzgnął wściekły.
Wysypał wafelki, wina wnet wyciekły.
Wnerwiony, wiechciami wuj wyrywał włosy,
Wielkim Wozem wrócił, wrzeszcząc wniebogłosy.
***
Żył wódz pod wielkim namiotem
Co wszystko odkładał na potem.
A gdy tak odkładał, nic przy tym nie jadał.
I z tego powodu wkrótce umarł z głodu.
***
Pewna młoda kumoszka z Windsoru
Miała wielkie poczucie humoru.
Bezustannie się śmiała,
Że aż trzęsła się cała
I choć to niespotykane
Mózg jej się ubił na pianę.
***
Z piątego raz piętra wyskoczył z wieżowca
Jakiś gość w marynarce i niebieskich gumowcach.
Gdyby skoczył z dachu to byłoby mu prościej
Się zabić, lecz niestety - miał lęk wysokości.
Na Marsie
Człowiek przemierza morskie głębiny
Do wnętrza Ziemi też wdarł się,
Ale doczeka jeszcze godziny,
Gdy wyląduje na Marsie.
Stanie, rozejrzy się dookoła
Zdumiony pokręci głową,
Po czym w zachwycie wielkim zawoła:
"Kurnia! Jak tu kolorowo!
Zieloną skórę mają dziewczęta,
Różowe liście na drzewach,
W kropki i ciapki wszystkie zwierzęta.
A tu? O! Niebieski ptak śpiewa!
Niebo jest Złote, liliowe chmury,
Pomarańczowa jest woda,
I żółty deszczyk leci wciąż z góry..
To nie jest deszczyk? A szkoda...."
Przywita Marsjan go delegacja
z chlebem i solą na tacy.
On zaś zapyta "Cóż to za nacja?"
Oni odrzekną - "Polacy!"
"Ja też Polakiem jestem, lecz z Ziemi.
U nas zupełnie inaczej.
Szaro jest, smutno, ludzie zmęczeni
I dużo błędów, wypaczeń.
I nie ci rządzą wciąż, co powinni.
Ludzie to próżni i podli.
Z lewa, czy z prawa - nie chcą być inni,
Mimo, że naród się modli".
Marsjanie trochę go posłuchają,
Zdumieni jego niewiedzą.
Głowami kiwną i poziewają
I tak mu odpowiedzą.
"Przestań narzekać ziemski Polaku,
Bo nas to trochę już nuży.
Polskę ma każda planeta taką,
Na jaką sobie zasłuży.."
teksty te dedykuję wszystkim
którzy rządzili, rządzą i
zamierzają rządzić jakimkolwiek
państwem.
A.B.