Iloraz forsiastości
Transkrypt
Iloraz forsiastości
Anatol Ulman Iloraz forsiastości „...cnocie i wstydowi cenę ustawili...” („Odprawa...”) Nie wiadomo, czy jednostką podstawową wartości człowieka będzie jeden szmal czy jeden cash? Młodzież o pieniądzach mówi teraz „kasa”. Co wywodzi się od „cash” i ma takie oraz owakie znaczenie. Stąd „kupa szmalu” nazywa się obecnie „dużo kasy”. Amerykanizacja pojęć związanych z gotówką wydaje się naturalna, Stany to kraj grubej forsy. Dobrze przynajmniej, że zdycha ten potworny wyraz „szmal”, wywodzący się z niemczyzny, od smalcu pochodzący, także po warszawsku szmalcu. Szmal były to pieniądze wyszantażowane podczas okupacji, pod groźbą zadenuncjowania, od ukrywających się Żydów. Trudniących się ohydnym procederem nazywano szmalcownikami. Były to hieny ludzkie, nie afrykańskie jednak, nie kreolskie, ale nasze, nasze polskie. Bez wstydu używano przez pół wieku w mowie cwaniaków i żartownisiów, jako że raczej niechętnie wspominano genezę wyrazu, tego pojęcia, w którym odciśnięta jest narodowa hańba. Dziwnie jakoś stara i nowa nieformalna nazwa pieniędzy kojarzy się z umieraniem. Szmal, ten smalec wyciskany z wydawanych na śmierć, a „cash in” znaczy również skasować, w sensie wykorkować, odwalić kitę, kopnąć w kalendarz, żeby użyć pojęć wylęgłych w tym samym gnoju pogardy. Piszą teraz w postępowym tygodniku, że lepszego od pieniędzy miernika wartości ludzi jeszcze nie wynaleziono. No bo kto inteligentny, rzutki, przebojowy, pomysłowy, bardzo dorozwinięty, ten gotówki się dorobi i ją ma. Stąd ilość onej winna być internacjonalnym, uniwersalnym, obiektywnym wskaźnikiem. Jest silna tendencja, czyli trend, a raczej trąd, żeby iloraz inteligencji zastąpiony został właściwszym w systemie wolnej konkurencji ilorazem forsiastości i stał się podstawową wyceną prawdziwej wartości człowieka. No, bo oracz pługiem zarżnie w ziemię i co ma, chłopek? Tokarz toczy, toczy, toczy (jak ta teściowa u Różewicza, co szyje i szyje w strachu, że zięć za perukę, by wyrzucić z chałupy), i co wytoczy, wyrobnik? Literata smaruje strony na czarno i nie jest to cenne, amerykańskie. Habilitowanemu jajogłowemu tyle znów dadzą na koniec, co biedującemu policjantowi na początek. I co im mierzyć? Jaką wartość zmierzyć można chudemu poza długim, denerwującym cieniem? Bogatemu natomiast wszystko mierzy się w sposób oczywisty, jednoznaczny, zgodny z międzynarodowym systemem. Nie dość że forsa wyrazić się da w liczbach, to jeszcze linijką można zmierzyć długość rządka cyfr przed i po denominacji, na dolary przeliczyć, a jeszcze lepiej na marki, wyrazić w stosunku do jena i funta. Zaraz też widoczna jest nawet dla analfabetycznej elity grubość książeczki czekowej czy magnetyczny blask kredytowej karty. Opuchlizna konta. Są to wartości bezwzględne, jasne, w niczym podobne do humanistycznych, w których wszystko zależy od tego, co się komu podoba lub jaki preferuje fundamentalizm. Nic nie da się zarzucić twierdzeniu Jana Krzysztofa Bieleckiego, że „Pieniądze są materialną rękojmią wolności”. Nie ma dwóch zdań, że forsa oznacza wolność sposobu odżywiania się, ubierania, wyboru miejsca pobytu, opieki zdrowotnej, ubezpieczeń, kształcenia, uczestniczenia w kulturze. A jeszcze wykupić można z łap prokuratora, z mamra. Można też nabyć dyplom bez marnotrawiącego czas uczenia się. Kupić każdą babę w każdym wieku i rozmiarach, zamiast, pozostając w pętach, budzić się codziennie przy tej samej obrzydłej i wściekłej, mającej nas za wyjątkowego łamagę. Za pieniądz kupisz służalstwo tych, co cię poniżają, pizzę i chińskie żarcie przez telefon. Można też sobie wybrać inna gębę u chirurga plastycznego, większe i twarde cycki w wypadku pań. Dzień tu, ale jasne zorze zapadłyby znowu w morze, niżby mój głos wyrzekł wszytki wolnościowe forsy pożytki! - Żeby konstruktywnie „być”, trzeba jednak „mieć” - stwierdza konstruktywnie Aleksander Hall. Czy widział kto konstruktywnego ubogiego? Nie uczyni taki nic dobrego! A pieniądz „czyni człowieka dobrym”, mówi tenże J. K. Bielecki. To fakt ogólnie znany, choć teoretycznie sprzeczny z ideą dorabiania się przez i twarde trzymanie grosza przy tyłku. Sam jednak dobroć taką muszę potwierdzić. Czekając ostatnio na pachnący amoniakiem osobowy, pomogłem wyleźć z sypialnej klasy pierwszej ekspresu, co stanął mi naprzeciw nosa, starej damie wymalowanej jak Margaret Astor, od której szła zacna woń tęgiej gotówki. Neseser miała wypakowany sztabkami złota, bom się ugiął wyciągając drania na peron. Nie wyciągałem ręki po nic, gest pomocy pochodził ze staroświeckiego przyzwyczajenia, a przecież dobra, bogata pani wsunęła mi do kieszeni nominowaną złotówkę i proszę to przeliczyć na stary pieniądz! Przychód ów niespodziewany od odjęciu działki należnej urzędowi skarbowemu, przekazuję na fundusz literatury polskiej, bo też chcę być dobry. Oczywiście, w wykluwającym się systemie aksjologicznym nie należy pytać o pochodzenie forsy czyniącej człowieka wartościowym na wszelki możliwy sposób. Nie wolno bowiem nawet przypuszczać, że wartościowy człowiek o wysokim ilorazie forsiastości dorobił się na rabunku, oszustwach, prostytucji, kradzieży, malwersacji, aferach, szantażu, wymuszeniach, wyłudzeniach, łapówkach, morderstwach. Czytamy przecież, iż przekonanie, że powodzenie jest cechą kombinatorów „to sposób myślenia wyjątkowo destrukcyjny dla społeczeństwa odchodzącego od kolektywizmu!” Zresztą, jak piszą, co sprawę badali, nawet niezgodne z prawem zarabianie cieszy się społecznym uznaniem. Naród nie przepada za uczciwymi, bo nie lubi odmienności. Dotychczas, diabli wiedzą dlaczego, było tak, że bogacz nie był uznawany za intelektualistę ani kanonizowany, choćby kupił sobie bank z mirry, kadzidła i złota. Musiał sam, lub zastępczo w drugim wykształconym pokoleniu, błysnąć wyjątkowością kiepeły, wrażliwością moralną i artystyczną, dziełem, by prezentować wartości poza sferą pieniężną. Filister pozostawał filistrem w odróżnieniu od głodujących artystów, którym bez forsy wydawało się, że są posiadaczami największych, nie dających się forsiastością mierzyć, ilorazów. A przecież artyści do posiadania forsy dążyli! Dlatego należy zaakceptować pomysł nowego wartościowania, tendencję do przyśpieszonego pójścia na skróty po laury, odrzucenie zbędnego etapu tworzenia dóbr intelektualnych, artystycznych oraz moralnych, które potem i tak się sprzedaje! Łatwo zgadnąć, dlaczego podskakuję obśmiewając smród forsy. Jako jej nieposiadacz jestem nic wart. Zwykła klasowa nienawiść i zawiść proletariusza umysłu, śmiecia ekonomicznego podrzucanego przez wiejący od Zachodu wiatr historii. Sycyna, nr 10/1995, 7 V 1995