Monsunowe dni_Layout 1
Transkrypt
Monsunowe dni_Layout 1
16 BOMBAJ, LUTY 1877 Gwar i tropikalny upał powitały Katrinę, kiedy wysiadła z pociągu na Dworcu Wiktorii w Bombaju. Uprzednio była już kilka razy w Madrasie, ale to, z czym spotkała się tutaj, przerosło jej najgorsze przewidywania. Wokół niej trwał bezustanny harmider, w ciężkim wilgotnym powietrzu krzyżowały się obco brzmiące dialekty, ludzie tłoczyli się na każdym kroku, a Aidan przypominał jej co chwila, aby uważała na bagaż. Nawet Caleb, któremu usta nie zamykały się przez cały czas jazdy pociągiem, zamilkł teraz i nie odstępując matki na krok, rozglądał się dokoła, wyraźnie onieśmielony. Katrina ściskała go za rękę ze wszystkich sił, jakby się obawiała, że chłopiec zaraz zniknie. – Kiedy wyjdziemy z dworca, poczujesz się lepiej – obiecał Aidan i ujął ją pod rękę, aby wyprowadzić z tłumu. Katrina miała wrażenie, że w tej ciasno zasznurowanej sukni zabraknie jej za chwilę tchu. Już w trakcie jazdy materiał kleił się jej nieprzyjemnie do ciała, a na karku i skroniach czuła gęste krople potu. Woń spoconych ciał w hali dworcowej mieszała się z zapachem parowozów, smarów i dymu. Katrina wsparta na ramieniu Aidana parła ku wyjściu. I kiedy ze zwartego tłumu wydostała się wreszcie na oślepiającą światłość, odetchnęła głęboko, tu jednak przekonała się, że nieznośny, wilgotny żar nie ustąpił ani na jotę przed chłodem. Zmienił się jedynie zapach – na woń przypraw nałożył się ~ 250 ~ teraz słodkawo-gnilny fetor śmieci zalegających pobocze drogi oraz swąd smażonych ryb. – Portugalczycy nazwali to miasto Buon Bahia – wyjaśnił Aidan, który najwyraźniej nic sobie nie robił z upału. – To oznacza: Dobra Zatoka. Katrina rozejrzała się dokoła. Wyglądało na to, że Portugalczykom nie brakowało poczucia humoru. – Mamo. – Caleb pociągnął ją za rąbek sukni. – Pojedziemy dziś z powrotem do domu? – Jedziemy teraz do twojego… – zawahała się. – Twojego dziadka. – Wcale mi się tu nie podoba – kwękał Caleb. Aidan nachylił się i wziął go za rękę. – Chodź ze mną, rozejrzymy się za powozem, który miał podesłać ojciec. – Jakiś czas temu zapowiedział mu, że przyjadą z Katriną już na początku lutego, czyli na cztery tygodnie przed ślubem, w innym wypadku tak daleka i uciążliwa podróż byłaby dla nich niewarta zachodu. Ojciec Aidana, nie znajdując racjonalnej wymówki, aby odrzucić ten pomysł, poprosił jedynie o podanie dokładnej daty przyjazdu i zapewnił, że zatroszczy się o wszystko. Podróż okazała się istotnie uciążliwa, przede wszystkim dla Caleba. Początkowo były to krótkie odcinki trasy, które przejechali pociągiem – najpierw do Majsuru, następnie dalej do Mangaluru na Wybrzeżu Malabarskim. Stamtąd pozostało do Bombaju jeszcze pięćset mil, według pierwotnego planu statkiem, co zajęłoby dziewięć dni, ale wskutek choroby morskiej Caleba musieli w połowie rejsu zejść na ląd i przesiąść się do pociągu. Aidan powiadomił ojca przez posłańca, że przyjadą z jednodniowym opóźnieniem, teraz wątpił jednak, aby ta informacja dotarła na czas. Kiedy zerknął na Katrinę, wydawała się bliska omdlenia. Czym prędzej ujął ją pod ramię i doprowadził do kufrów, które bagażowi zdążyli już wynieść z hali dworcowej i ustawić na dziedzińcu. – Posiedź tu przez chwilę – powiedział. Łagodnie posadził ją na jednym z kufrów, a obok niej Caleba, wyszedł na ulicę i osłaniając oczy dłonią przed słońcem, uważnie przebiegł wzrokiem po przechodniach, rykszach i powozach. ~ 251 ~ – Aidan! – usłyszał nagle okrzyk z lewej strony. Opuścił rękę i obejrzał się. Jego brat Ralph, machając dłonią, już zdążał ku niemu, a za nim biegli dwaj służący. – Powóz zostawiliśmy nieco dalej, tu było zbyt tłoczno, żeby dojechać – wyjaśnił Ralph i przyjaznym gestem poklepał Aidana po ramieniu. – Dawnośmy się nie widzieli! – Tak – mruknął Aidan. – To prawda. – Ale nie z mojej winy, zdawał się mówić jego wzrok. Ralph sprawiał wrażenie, jakby chciał coś jeszcze dodać, widocznie jednak się rozmyślił. – A gdzie reszta rodziny? – zapytał. Aidan wskazał ręką na dziedziniec dworca. – Katrina źle znosi ten skwar, nie jest do tego przyzwyczajona. Tam, w górach, jeszcze miesiąc temu mieliśmy mróz. – Niedługo będzie mogła wypocząć. Przygotowaliśmy dla was pokoje z oknami wychodzącymi na zachód. Odpowiada ci to? Pomyślałem, że twój dawny pokój nie nadawałby się dla was obojga. Aidan skinął twierdząco głową. Podeszli do Katriny, która na ich widok wstała powoli i wygładziła suknię. Sarita nie przyjechała z nimi, bo Katrina nie chciała narażać starszej kobiety na trudy tak długiej podróży. Na ten czas zastąpiła ją przejściowo w roli ayah jedna z młodych służących. Ralph z przyjaznym uśmiechem skłonił głowę, przyglądając się Katrinie badawczo. – Bardzo mi miło – powiedział, podając jej rękę. – Cała przyjemność po mojej stronie – odparła cicho. Ralph przywołał swoich służących, wydał im kilka poleceń, upewnił się, że zostały należycie wykonane, następnie ruszył przodem, prowadząc do powozów. Jeden z nich był przeznaczony dla służby z bagażem, drugi – dla Aidana, Katriny, Caleba i Ralpha. Aidan upewnił się jeszcze, że Katrina i Caleb siedzą wygodnie, sprawdził, czy kufry zostały porządnie umieszczone w powozie, a potem wziął Ralpha na bok. – Co z ojcem? – zapytał. Ralph zerknął na niego z ukosa. – Cierpliwości – odparł. ~ 252 ~ * Podział miasta na część białą i czarną przypominał Katrinie znaną już jej strukturę Madrasu. Południową część Bombaju – tak zwane Białe Miasto – zamieszkiwali Anglicy, część północną nazywano strefą bazarową lub Czarnym Miastem. Aidan nie szczędził Katrinie informacji na temat Bombaju, ona jednak słuchała ich jednym uchem. Była wyczerpana podróżą i na domiar złego nieco wylękniona przed spotkaniem z rodziną Aidana. Wprawdzie jego brat odnosił się do niej życzliwie, ale w sposobie, w jaki taksował ją wzrokiem, dopatrywała się już przedsmaku tego, czego powinna się spodziewać. Caleb był tak śpiący, że już zasypiał na stojąco. Katrina ostrożnie ułożyła sobie jego głowę na kolanach, a on skulił się jeszcze na siedzeniu w kłębek. Czułym gestem odgarnęła mu z czoła wilgotne od potu włosy. Na ulicach roiło się od przechodniów, krowy kręciły się tu i tam, ruch utrudniały wszędobylskie ryksze, a wszystko razem tworzyło barwną mozaikę dialektów i różnorakich języków, zagłuszaną przez ujadanie psów biegnących za powozami oraz rżenie koni. Oba powozy minęły bramę wjazdową i podjechały do białego domu z kolumnami, okolonego przez werandę i balkony z balustradami z ciemnego drewna. Ten styl architektury był, jak Katrina zdążyła się już przekonać w drodze z dworca, charakterystyczny dla Bombaju. Ciemne masywne drzwi otworzyły się na oścież, z domu i ze stajni wybiegła im na powitanie służba. Aidan pchnął drzwiczki powozu, wyskoczył na brukowany dziedziniec, podał rękę Katrinie, aby pomóc jej zejść na ziemię, i w końcu wyciągnął z powozu zaspanego jeszcze Caleba, który, oślepiony blaskiem słońca, zamrugał powiekami i przetarł je dłońmi. Twarz mu pałała i Katrina, zaniepokojona, przytknęła dłoń do jego policzka, nie wyczuła jednak żadnych symptomów gorączki. Ralph wbiegł po szerokich schodach przed głównym wejściem i omal nie zderzył się z mężczyzną, który w tej samej chwili wyszedł z domu. Jak nie ulegało wątpliwości, że Ralph i Aidan są braćmi, tak nie można było nie rozpoznać w owym mężczyźnie ojca Aidana. ~ 253 ~ Katrina poczuła na ramieniu dotknięcie dłoni męża i podążyła za nim do domu, prowadząc syna za rękę. Siwy mężczyzna o oczach podobnych do oczu Aidana onieśmielał ją. Miał poważny, niemal surowy wyraz twarzy, choć drobne zmarszczki wokół oczu pozwalały przypuszczać, że nie jest mu obcy śmiech. Jednak w tym momencie jego oczy były zmrużone i ten rys jego mimiki przywodził jej na myśl Aidana. Tuż za nim stał Ralph w wyczekującej pozie. Spojrzał na Katrinę i skinął głową, jakby chciał jej dodać otuchy, po czym uśmiechnął się przelotnie do Aidana, nieco pobłażliwie, jak starszy brat, który nie potrafi jeszcze przestać czuwać nad młodszym. – Ojcze. – Aidan wyciągnął rękę, którą starszy mężczyzna ujął skwapliwie i przez krótką chwilę wyraz powagi na jego twarzy ustąpił miejsca gorącej niemal do bólu miłości, kiedy nagłym ruchem przytulił Aidana, dość nieporadnie poklepał go po ramieniu i natychmiast cofnął się o krok, jakby ten nagły poryw uczuć wprawił go w zakłopotanie. Aidan nie ujawnił swoich emocji. Objął Katrinę ramieniem i lekko wypchnął ją naprzód. – Ojcze, niestety nie poznałeś jeszcze mojej żony. Czy mogę przedstawić? – Przeniósł wzrok na Katrinę. – Katrino, oto twój teść, Raymond Landor. Uścisk dłoni Raymonda był ciepły i mocny, ale na tyle krótki, aby czynić zadość wymaganiom dobrego wychowania. Mężczyzna wpatrywał się w nią w milczeniu, ale zanim Katrina zdążyła się poczuć nieswojo, wróciły mu dobre maniery i skierował spojrzenie na Caleba. – A ten młody człowiek jest zapewne twoim pasierbem? – zapytał, zwracając się do Aidana. – Owszem. Caleb patrzył na Raymonda, otwierając szeroko oczy. – Naprawdę jesteś moim dziadkiem? – Cóż, sądzę, że można to tak określić – odparł Raymond. Odwrócił się i szerokim gestem zaprosił wszystkich do domu. Weszli do holu, gdzie w przeciwieństwie do oblanego słońcem dziedzińca panował tak nieprzenikniony mrok, że Katrina musiała ~ 254 ~ odczekać dłuższą chwilę, nim cokolwiek dostrzegła. Było tu chłodniej niż na zewnątrz, ale również w domu kumulował się żar dnia. W holu stały dwie kobiety, obie ciemnowłose, o rysach twarzy odrobinę podobnych do Aidana, lecz bardziej miękkich. Młodsza z nich miała twarz w kształcie serca, z dołeczkami w kącikach ust. Druga sprawiała wrażenie poważniejszej, jej oczy, dominujące na owalnej twarzy, były spokojne, z domieszką smutku. Aidan opowiedział przedtem Katrinie, że przed laty jego starsza siostra straciła swoje pierwsze dziecko. Mimo jej badawczego wzroku, Katrina uświadomiła sobie, że tamta budzi w niej współczucie. Ujęła mocniej dłoń Caleba, kiedy kobieta przeniosła spojrzenie na niego i uśmiechnęła się lekko. Na kilka sekund uśmiech złagodził jej rysy, ale wyraz powagi na powrót zagościł na twarzy, gdy spojrzała na Katrinę. Aidan cmoknął obie kobiety w policzek, po czym przedstawił je Katrinie – najpierw Awę, starszą siostrę, a potem Jennifer, młodszą. Wszystko jak należy: chłodny uścisk dłoni, uprzejmy uśmiech i zapewnienie o tym, jak dużą przyjemność sprawia to spotkanie. – Aidanie! – rozległ się w holu głośny okrzyk młodej kobiety, właśnie zbiegającej po schodach. Z dość ryzykownie, jak na damę, zadartą białą suknią i rozwianymi od pędu blond lokami rzuciła się w jego ramiona. – Nareszcie przyjechałeś! Aidan roześmiał się, uniósł ją w górę i okręcił się w miejscu. – A ja myślałem, że może już dorosłaś. Tymczasem widzę przed sobą tego samego niesfornego dzieciaka co dawniej. Z udawanym oburzeniem wyrwała się z jego objęć. – Mam już osiemnaście lat! – Ale twoje zachowanie nie wskazuje na to – zganiła ją Awa. Aidan, nadal obejmując siostrę ramieniem, zwrócił się do żony: – Katrina, to czarujące dziewczę to moja najmłodsza siostrzyczka, Annie. Młoda kobieta roześmiała się i wyciągnęła rękę. – Jestem Annabelle. Nikt nie zwraca się już do mnie tym zdrobnieniem „Annie” prócz Aidana, ale on zagląda tu tak rzadko, że zapomniał, ile mam lat. – Jej głos, ciepły i niski, miał niemal ~ 255 ~ zmysłowe brzmienie, co w połączeniu z jej delikatną, wręcz eteryczną urodą musiało działać na mężczyzn zniewalająco. Aidan objął ją serdecznie. – Czy znam tego nicponia, który ma zostać twoim mężem? – zapytał z udaną powagą. Annabelle parsknęła śmiechem. – Sądzisz, że ośmieliłby się poprosić o moją rękę, gdyby poznał cię przedtem? Śmiech zebranych świadczył o tym, że był to żart, którego sens pojęli wszyscy prócz Katriny. Zakłopotana spuściła oczy. Annabelle uklękła i próbowała przywabić do siebie Caleba, ale chłopiec przytulił się do matki i kurczowo wczepił obydwiema rączkami w jej spódnicę. Był zmęczony, rozdrażniony i tak liczna grupa nieznanych ludzi wcale mu się nie podobała. Wszelkie próby zbliżenia odrzucał więc z całą bezwzględnością, obserwując towarzystwo z nachmurzonym czołem. Awa przejęła inicjatywę. – Przypuszczam, że chcielibyście wypocząć i odświeżyć się trochę. Rani pokaże wam pokoje. Spotkamy się na kolacji. – Spojrzała na Katrinę i skinęła przyjaźnie głową. – Będą już wtedy także nasi mężowie, mój i Jennifer. Dla dzieci będzie to niestety zbyt późna pora, ale przyprowadzimy je jutro rano. Aidan nie zna jeszcze tych najmłodszych. Czyżby ostatnie słowa kryły w sobie wymówkę? Katrina nie była tego pewna. A może tak jej się tylko zdawało, bo pod wpływem zakamuflowanej dezaprobaty, okazywanej jej przez całą rodzinę, stała się już przewrażliwiona? Parwati, dziewczyna, która przejściowo pełniła funkcję ayah Caleba, miała zająć się chłopcem, on jednak nie chciał puścić ręki matki i w końcu Katrina postanowiła, że sama się o niego zatroszczy. Jej ayah, Akhila, czekała już w sypialni przeznaczonej dla Aidana i Katriny, gdzie miała wypakować kufry. Pokój był obszerny, o wysokich oknach z zamkniętymi okiennicami. Nad łożem z baldachimem wisiał punkah, wachlarz, wprawiany w ruch przez chudego chłopca, punkahwallah, za pomocą sznura, którego jeden koniec był uwiązany do jego nogi, a drugi ~ 256 ~ do wachlarza. Katrina wyjęła chusteczkę i wytarła sobie pot z czoła. Punkah nie przynosił oczekiwanej ochłody. – Mamy pokój w zachodnim skrzydle – wyjaśnił Aidan. – Tutaj jest jeszcze względnie chłodno. – Chyba żartujesz?! Aidan odesłał służbę, rozluźnił chustę na szyi, potem podszedł do Katriny, rozpiął haftki jej sukni i rozsznurował gorset. – Nic dziwnego, że trudno ci oddychać. – Niestety, nic na to nie można poradzić. – Mogłabyś przynajmniej w domu nie nosić gorsetu – zaproponował. – No tak, żeby twoja rodzina utwierdziła się w przekonaniu, że gdzie tylko się zjawię, znajdują też nieprawość i upadek moralny. Aidan uniósł brwi. – Sam przecież powiedziałeś, że… kierują się uprzedzeniami. – Katrina usiadła obok Caleba, który leżał już na łóżku, i zdjęła mu buty. – Przekonamy się, jak będzie – mruknął wymijająco Aidan. Katrina, nie patrząc na niego, kiwnęła głową. Zsunęła z nóg buty, zdjęła suknię i w halce położyła się obok Caleba. Chłopiec już zasypiał. – Właściwie powinnam wziąć kąpiel, ale nie mam siły. A ty? Aidan, wsparty pod boki, wydawał się nad czymś rozmyślać. Wpatrywał się przed siebie, marszcząc czoło, a potem, jakby pytanie dotarło do niego dopiero teraz, przeniósł wzrok na Katrinę. – Nie potrafię spać w ciągu dnia. – O której zazwyczaj jada się tu wieczerzę? – Około siódmej. Obudzę cię pół godziny przedtem, wystarczy? – Żeby wykąpać się i ubrać? Raczysz chyba żartować! Uśmiechnął się lekko. – Możesz spokojnie położyć się spać, obudzę cię wystarczająco wcześnie. – Pójdziesz do ojca? – Nie, nie teraz. Pewnie nie oszczędziłby mi uwag na temat mego trybu życia, a nie mam ochoty na takie nauki. Poczytam książkę. ~ 257 ~