wybór wierszy poetki

Transkrypt

wybór wierszy poetki
Ianina Hahula urodzona 1984 r. w Suczawie w Rumunii. Pochodzi z rodziny polskich
górali osiedlonych na terenach Bukowiny Rumuñskiej w 1834 roku. Studentka UJ na
kierunku pedagogika - animacja kultury. Jej wiersze znajduja sie w Antologii wierszy
studentów zagranicznych - Rzeszów 2003 i Almanachu II Polonijnych Spotkañ Literacko Artystycznych wydanym w Krosnie (2004).
Martwa myśl
Trzymam na dłoniach
Zmarłego motyla
Patrzę z podziwem
Na jego niebiesko – fioletowe skrzydła
Trzymam go w dłoniach
I myślę
Ile ma lat?
Dni?
Sekund?
Od kiedy jest martwy?
Wypadł mi z głowy.
1 III 2006, Kraków
Sen na początku grudnia
Dotykam cię
Miękkimi rzęsami pamięci
lekko
jak pastelowe skrzydła motyli
I płynę posrebrzana
W głuchym świetle księżyca
ku tobie…
Kołyszesz mnie jak lampę miłości
Twoim uśmiechem
I przetwarzam się
w srebrnym pyłku
Na dłoni twojego serca…
Wdychasz mnie
Ocieplam ci pierś
I jestem jedno z tobą, w tobie
Zasypiam…
…śnię srebrny sen
na początku grudnia
30 XI 2005, Kraków
Sen z czerwonymi makami
Ubieram się miękkością moich włosów
Podnoszę się na palcach
i kroczę do twego snu
Dotykam ci czoło
pocałunkiem czerwonych maków…
…i we śnie budzisz mi się
czeszesz me włosy
tysiącami pieszczotami
mówiąc mi
że śniłam ci się
z czerwonymi makami w zbożowych włosach.
30 XI 2005, Kraków
Skamieniała
Jestem smutnym wesołym aniołem
Płaczę zmarłymi kwiatami
Tymi oczami kiedyś letnimi
Dłonie skamieniały mi
dookoła narządu
Kiedyś nazwanym „serce”
Nogi ugięły mi się pod ciężarem
Ciała
Rozbiłam kolano
o takich kamieniach zwanych „słowa”
Włosy mam ciężkie i chaotyczne
a brudne skrzydła
wiszą ołowiane.
Kamieniują mnie
Twe ciężkie słowa.
14 I 2006, Kraków
Nie mów
Kupiłam wczoraj od żebraka
przyrządzenie do mierzenia słów.
Przed powiedzenia czegokolwiek
poddaję słowa
niektórym zabiegom.
Bystry instrument mierzy
długość i wielkość
objętość i ciężar.
Jeśli słowo jest za długie
Nie mogę mówić.
Tak samo jeśli jest za duże.
Z ciężarem…tu jest bardziej skomplikowane:
nie mogę mówić żadnych ciężkich słów…
…w zamian, noszę twoje.
10 X 2006, Suceava
Teraz ja…
Teraz ja cię wołam
Bojaźliwym głosem
Przez ściany serca
I boję się
Tak jakbym kradła miłości
Z kieszeni przy piersi
Teraz ja czekam
Oglądając okno
drzwi
słuchając puls korytarza
przychodzisz?…
nie przychodź.
Nie chcę żeby mi odpadła
Przynożna bransoletka.
28 IX 2005, Kraków
Portret
Idealny mężczyzna
Zabójca z zimną krwią
Trzymasz mnie pod twą dłonią
jak muchę
i szepczesz słodkim uśmiechem:
Jesteś wolna.
Aniele zielono oczy
Groźny tyran
Dusisz mnie srebrnymi łańcuchami
i mówisz:
Wszystko od ciebie zależy.
Źródło mojej radości
Demonie z jasnym uśmiechem
Sądzisz mnie o chłód
I szepczesz:
Jestem tylko twoim.
10 II 2006 , Suceava
Kiedy ściskasz mnie
Taką błyszczącą miłością
W twej pięści
Rosną rozbite okna
We mnie
I duszą własne myśli
Kiedy uderzasz mnie wzrokiem
Słyszę słowa
Które już nie chciałam usłyszeć
Kwitną kaktusy
Pod szorstką dłoń
Twoich słów.
Nie chcę już widzieć czerwono.
Invocatio
Lalko
Z oczami błyszczącymi fałszem
Połóż twoimi ustami
Z weneckiego szkła
Najbardziej fałszywego pocałunku
Na czele me
Kamieniuj mnie twoją perfekcyjną delikatnością
Podbij mnie
jak zrobiłaś z wszystkimi
Z tym wczorajszym
I z tym dzisiejszym
Przerób mnie też
W lalkę
Z oczami błyszczącymi fałszem
22 X 2006, Kraków
Czasami…
Czasami jest tak
Ciemno
Bez ciebie…
Zaczynam zasypiać
Lecz budzi mnie
Czerń.
Czasami jest tak
Chłodno
Bez ciebie…
Zaczynam śnić
Lecz budzi mnie
Chłód.
Czasami jest tak zawsze
Bez ciebie…
Zapach dzieciństwa…
Przypomina mi się czasami
Czereśniawy zapach dzieciństwa
Szczebiocą mi wspomnienia
Przy okienku myśli…
Nie można wrócić
Chociaż na chwilę
Do czereśniawego świata
Już nie można usłyszeć
Borowikowego śpiewu
I śmiechu poziomek.
Sen
Pieścisz łzy kwiatów lipy
Co mówisz
Że się w mych oczach ukryły.
Oglądasz zadumę księżyca
Co mówisz
Że się w moich myślach schowała.
Dotykasz rzęsów motyli
Co mówisz
Że się do moich powiek przykleiły.
Całujesz słodkość moreli
Co mówisz
Że na moich ustach usnęła.
21 VI 2005, Suceava
Łza
Wiszę na jednej z twoich rzęs
Odczepiam się z Samotności
I mówię przez Boleść.
Jesteś nieprzytomny kiedy rzucasz mnie tak
Z głębi wspomnień.
Nawet nie wiesz że
Cierpię
Przez ciebie
I więcej niż ty.
Ani nie wiesz
Jak mam na imię czasami.
Ani nie wiesz
Że teraz mówię do ciebie
Chłodem
Pieszcząc ci oblicze.
Dalej mnie nie znasz?
To ja
Twoja Łza .
Krajobraz
Góry –
Chór góralskich głosów
Goniący ku niebu.
Lasy –
Wstęgi wianeczków dziewcząt
Płynących w wysokościach.
Potok –
Łza przecierająca
Oblicze ziemi
i
My –
Chwile zadumania boskiego.
9 X 2004, Iwonicz – Zdrój
Powrót córki marnotrawnej
Las ze swoimi chłodnymi dłońmi
Nie zapomniał mnie
Ani trawa
Co rodzi wciąż
Tysiące łuków
W uśmiechu słońca.
Wędrowny potok
Też rozpoznał mnie
Przechodząc obok źródła spod mostu.
I jabłoń uśmiecha się do mnie
Swoimi gałęziami
Wiszącymi płodnością.
Wracam.
sierpień, Nowy – Sołoniec
Broniąc Wrony
Myślami
Cię bronie
Przed młodszymi wronami.
Twoje teraz nieme skrzydła
Na pewno przeleciały
Cały Kraków
Cały kraj
Cały świat.
Twój wklęsły dziób
Pokruszył miliardy
Kawałków suchego chleba
Rzucanego przez turystów…
…gołębiom.
Na pewno twoje widelcowate nogi
Pozostawiły ślady
Na jakimś mokrym cemencie
Jak hoollywódzkie gwiazdy
Ale nikt
Nie płace
Że giniesz
Pod dziobem młodszych
Które są piórem z twojego pióra
Nikt.
Tylko ja
i
ta pani
co karmi tym samym chlebem
wnuka w wózeczku
i
ciebie.
październik 2004, Kraków
Współczesne Auschwitze
są niewidzialne
Widać ofiary
w każdym kraju
na każdej ziemi.
Współczesne Auschwitze
są niewidzialne
Widzialny tylko kat
którym jest
Każdy
Z nas.
4 XI 2004, Kraków
Geneza
Ogień powstał z wody
Stwierdził że nie podoba mu się
Szum fal
Że ciasno jest
Wśród
Miliardów molekuł H2O!
Także zapalił się z gniewu
i powstał
- z wody.
4 XI 2004, Kraków
Droga
Ludzie piszą sobie
Życie
Krokami po asfalcie
Tupią z gniewu
I powstaje kałuża.
Czasami skaczą
(w boku najczęściej)
i rodzi się kamień
wystający z gładkości
swojego
asfaltu.
4 XI 2004, Kraków
Himera
Chciałam podarować Ci
kwiat nocy
Ale po co ci
taki kwiat
Który w dniu umiera.
Chciałam wykuć
Twe imię
w snach
Ale po co ci taka płaskorzeźba
co ginie
każdej nocy.
Chciałam podarować ci
Mą istotę
Ale po co ci takie ciało
co ginie
Każdego życia?
Gra w kochanie
Żartowałam
Gdy wybiegłam
Chciałam cię przestraszyć
tak, dla przyjemności
Nie widziałam
Że twoja miłość
Jest chora na serce.
Żartowałam
Gdy schowałam się
Za inna miłością.
Kradzież
To nie ja
Biegłam urwistą ścieżką słonca
Ja kołysałam się
Aksamitnymi snami
Przy twojej piersi.
To nie ja
Urywałam kolczyki nieba
Ja szydełkowałam
cieniowaty strój gór.
To nie ja
Kradłam posrebrzane szczęścią talizmany
Z niebiańskiej kieszeni Boga.
Ja wybierałam z śmietnika Edenu
Komórki swego ciała.
Urodziło się;
małe, krzywe i mokre.
Rośnie;
wyrasta, prostuje się i wysusza.
Wyrosło;
duże, proste i suche
Słowo.
5 XI 2004, Kraków
Pojawiły się puzzle w
mym życiu.
Byłam ja
rozproszona
w setkach miłości;
Ktoś musiał mnie
wybierać
tak jak się wybiera
ziarna maku z piaskowca.
a jeszcze byłeś ty
Na którym ktoś musiał mnie układać
Żeby tworzyć
Jedno
Chylę się ku tobie
Jak kwiat ku wodzie
Głaszcząc korzeniami
Źdźbła podziemnych źródeł.
Chylę się ku tobie
Jak motyl ku słońcu
Pieszczona przez
Blask ciepłoty.
Podnoszę się ku tobie
Na palcach
Jak przy zbieraniu gwiazd…
Tarzam się w perłowym kolorze
Księżyca.
Wznoszę pełne rozkoszy dłonie
Żeby cię objąć całkowicie.
Miodowa się tarzam
Po uśpionym prześcieradle snu
I czekam
Na powrót
Do
Cenzurowanej, wspólnej
Poduszki.
Nasze dzieci
poszarpane moim zdrowiem
kołysane twą urodą
rosną w łożysku
naszych snów.
Wyciągają rączki ku świeci
a my
tłumimy ich chęć.
Nasze dzieci
kochane moim pragnieniem
ubierane twoimi marzeniami
Czekają…
Gwiazdy śpiewają im
kołysanki
aż my nauczymy się
Śpiewać…
W tym momencie
Czas nie istnieje
Przychodzę
Nocą na cień chmur
Żeby płakać gwiazdami
Na twoim niebie
Przychodzę
Śladami kroków księżyca
Żeby pieścić rzęsami
Twe oblicze
Przychodzę
Na szeptach chwil
Żeby płakać myślami.
Zawsze się spóźniam
Nazbierałam ze śmietnika darów
To
Co nie było innym potrzebne
Ulepiłam siebie z tego
Co pozostało Bogu
Pod paznokciami
Po stworzeniu świata.
Pozwolono mi jeszcze grzebać
Otwierają mi się wrota słów
i wpuszczają mnie do
ogrodu czerwcowego zapachu.
Lipy zamiast liści
noszą wersy
a zamiast kwiatów
myśli poetów.
Na chylącej się ku mnie
gałązce
przemawia Eminescu i Leśmian
Bacovia rzuca symbolami
żeby Herbert zwrócił uwagę
na jego ołowiane chmury
a mi się głupio robi
i chce mi się śmiać
z mojej niewoli.
Otworzyły mi się wrota słów –
Była sprzątaczka została poetką;
Siedzi na drzewie.
Jaka drogę wybrałam gdy
opuściłam polanę gwiazd
Nie wiem.
Obudziłam się
w lesie ludzi
której żywymi istotami były
tylko ich oczy.
Co wrzuciłam sobie do torby
jako pokarm
Nie wiem.
Zgłodniałam szukając coś ciepłego.
Do jakiego weszłam kraju że nie ma
śladu światła
Nie wiem.
Mam tylko miłość w
kieszeni.
Szafa pełna snów jest otwarta.
Wita swoimi srebrzystymi drzwiami
Zachęca otwartymi oczami
Zamków
Do snucia marzeń
drobnych jak fiołki
rozpraszane na łące
dużych jak niepłodne
magnolie.
Wybierać może każdy
wśród pudełkach
Pandory.
Jutro będzie licytacja
Nadziei.
Wylecz mnie ode mnie
Przynieś mi ulgę na jednej
Z twoich rzęs
Ukryj me bruzdy pod twą stopą…
Już nie chcę być
Noszona przez nikogo.
Chcę ubierać tylko twą istotę
Ciepłem i światłem.
Ale najpierw…wylecz mnie ode mnie
I od reszty świata
A…
A czekałam na Ciebie…
spędzałam noce
w towarzystwie zgniłych pni
z lasu stracenia
szukałam zielonych liści
zbierałam tylko martwe.
A szukałam Cię…
we wszystkich jaskiniach myśli
i w przepaściach:
znalazłam lisie ogony
wilcze kły i dwunogie jaszczurki.
A zrezygnowałam…
Za dużo drzazg nazbierałam palcami
I wchodziłam do uśpionego stadium
putrefakcji.
A przybyłeś…
W końcu późnej wiosny.
Drzemałam z oczami zalepionymi pleśnią
I nie rozpoznałam
Żywych liści z twych oczach.
A chciałeś odejść…
Jeszcze nie dokończywszy mojego oczyszczenia
z pleśni.
Wciąż opierałam się na drzazgach
z okolicy piersi
i cierpłam.
A zostałeś…
Jeszcze pracujesz przy drzazgach
Co pozostały mi w oczach
Próbujesz je wyjąć
Żywą wodą ze
Świątyni duszy twej.
Wywiad
Jestem tym
com zawsze był.
Nie mam ciała
wciąż ubierają mnie
w godzinach, w sekundach.
Nakładają mi różne akcesoria
Tak jak budzik czy zegar itd.
Nadali mi imię: CZAS
i liczą mnie i mną
choć nigdy nie nadałem się
do tego…
Już? Dobra bo śpieszę się
Już nie mam czasu…
sierpień 2004, Sighisoara
Kronika
Szept liści
spadających ponad moją głową
i
wklęsłe korzenie
po moich stopach
pochowały czas.
Iglaste spojrzenia
lasów
i strzały gór
pochowały pamięć
moich przodków.
Ani złamany krzyż
ni spleśniałe groby
nie mogą opowiadać
Tylko wy…
sierpień 2004, Sighisoara
Światło…
Ale ja wciąż czuję się w ciemności
Ale wciąż widzę w mych oczach dym
Ukryta jest mi ciepłota i w deszczu oczy me są
Dlaczego cię szukam ale nie mogę znaleźć…
W mgły schowałeś się
I ty, i tamci…
Teraz jest jesień duszy mej
Niech schodzi mi noc na ustach
Niech zaśnie, ja będę spała też.
Jest ołowiana ta mgła
I jesień co mnie ukrywa
I nie ma cię…ty nie chcesz przyjść
W twych oczach
Chciałabym się skryć
Światło…
Ale ja czuję się w ciemności
I jesień mnie ukryła znów
Tylko ten wiatr z swą zamarzniętą dłonią
Dotyka moich włosów, i duszę…co ciężka już
Światło…
Ale jeszcze nie dla mnie
Bo niebo ciężkie mnie ukrywa
Żelazne jest
Ty przybądź i zaczerwień tej żyły
Przez której leciała miłość
Światło…
Będzie i dla mnie
Kiedy rozproszysz twoimi oczami
Jesieni duszy mej
Liście z twych oczach
przypominają mi drzewo życia
w nich zamknęłabym swój świat
płaczę z obydwiema rękami
bo nie mogę cię objąć
trzymałabym cię w mym świecie
ceniłabym cię…bo trzęsą się liście
z oczu twych
tak…tam bym schowała me dłonie
gdzie pulsuje życie
i zamknęłabym się w ciebie
Bije nadaremnie w szklanych drzwiach
Ty uważasz tylko na latanie lipowych kwiatów
Marznę bo nic nie mogę czynić
i czuję ogromną żelazną
chmurę na piersi mej
Otwórz i zamknij mnie obok ciebie
Bym mogła całować liści z oczu twych
I przywiązani w zapamiętaniach
Słuchajmy pieśń lipowych kwiat
Proszę cię, odejdź
Ja…nie chciałabym
Ale powieki twe przeszkadzają mi
Oglądać twej duszy.
Przyleciałeś przez okno mej duszy
I teraz nie chcesz więcej odejść
Ja…nie chciałabym
Ale mnie
gałęzie i korzenia bolą
bo ty zaplatałeś się w nich
wtedy gdy myślałam że już są skamieniałe
Proszę cię, odejdź…
Ja …nie chciałabym
Ale mnie kwiaty bolą
Przez twe zamarznięte oczy
Siedzę pod niedobrym znakiem
Nieszczęścia i niemożności
Miłość mi wrzeszczy i płaczę
A ja przegrywam wciąż.
Siedzę pod znakiem gwiazdy stracone
I niebo ciężkie mnie zgniata
Uśmiecha się we mnie słońce.
Siedzę pod znakiem gwiazdy niedobrej
A czas zaczyna boleć mnie
Bolą mnie też skrzydła
I nie chcą latać już.
Zmęczona jestem od tylu siedzenia
Pod znakiem chorej miłości
Bo wrzeszczy i płacze we mnie
A czas umierać chce
Oglądam się czasami i nie mogę rozpoznać się
Czyje te oczy? Kogo te myśli?
Skąd przychodzę i dokąd idę
Wciąż pytam się
Z którego urodziłam się prochu
Albo z którego słońca
Chciałabym wiedzieć
Jaki skryty wzywa mnie sen
Schylcie głowy przed łzami
Schowajcie swe kły i przyjmijcie mnie
Patrzcie na mnie, powiedzcie mi na imię
Moje imię jest Boleść.
Wyciągnijcie ręce i pomóżcie mi
Zamknijcie oczy i obejmijcie mnie
Głaszczcie mnie, wołajcie mnie na imię
Moje imię jest Samotność.
Próbujcie skosztować z tej sakralnej miłości
Którą podaję wam do nieskończoności na dłoniach
Roztopcie lód co was otacza
I zawołajcie me imię,
Moje imię jest Cisza.
Schylcie swe głowy, schowajcie swe kły
Wyciągnijcie ręce i obejmijcie mnie
Przestańcie obrzucać mnie błotem
A przyjmijcie sakralnej miłości
Zawołajcie me imię, a ja będę was kochać
Me imię jest którykolwiek wybierzecie.
Napisałam sobie twe imię na ciele
Napisałam go żeby patrząc na niego
Ciebie czuć
Napisałam go w prawym boku
Bo, jeśli bym wpisała go w lewym
Serce by mi za mocno drżało
Napisałam twe imię
W ukrytym miejscu
Tam gdzie możemy być tylko my
Napisałam sobie twe imię
W duszy…
Śniłeś mi się w hotelu mego życia
W którym odpoczywają
A potem rusza w drogę
tylu wędrowców.
Ty błądziłeś po korytarzach
Z myślą na ramionach
Z latem w oczach
A ja…ja czekałam żebyś przyszedł ty.
Śniłeś mi się w hotelu mego życia
Przez którego przechodzi tyle dni
Ty, błądziłeś wśród moich myślach
A ja…ja czekałam żebyś przyszedł.
Śniłeś mi się w hotelu naszego życia
Błądziliśmy jak ślepcy szukając się…
Urodziłam się z tobą w myślach
I zdecydowałam szukać cię.
Ciągle myślę że cię znalazłam
Żeby cię stracić znów.
Kiedy przyjdzie ta chwila
W której znajdziesz mnie
Szukając cię…
Aniele stracony między moimi rzęsami
Dlaczego zjawiasz mi się tylko we śnie?
Dlaczego nie przychodzisz krocząc gwiazdami
Samotność żeby zmniejszać mi?
Aniele stracony między moimi wargami
Dlaczego chowasz mi się w myślach?
Kiedy przylecisz z wieczorem na ramię
Samotność wypełniać mi?
Aniele stracony między moimi myślami
Dlaczego chowasz mi się w duszy?
Dlaczego nie przychodzisz w moje ramiona
Samotność stracić na wiek?
Zawiesiłeś sobie gwiazdy w oczach
Ozdobiłeś mnie snami
Drogę serca zasiałeś mi kwiatami
Odkryłeś mi się jak skarb
A wciąż pytasz mnie
Dlaczego cię kocham…
Śniłam Latającego
Czekałam Hyperiona
Żeby mi w okno zapukał
Śniłam Latającego
Żeby mi czoło rozgrzał.
Szukałam między zmarłymi gwiazdami
Gorącej duszy…lecz nie znalazłam
Myliłam się
Uderzałam się wciąż
W szklane ściany
Aż zjawiłeś się ty
Bardziej błyszczący niż Hyperion
Bardziej tajemniczy niż Latający
Cieplejszy od Słońca
I tylko dla mnie
Z śmietniku tego świata powstałam
Trawiły mnie własne łzy odżyłam
Jak kwiat który prostuje zaspane płatki
W promyku słońca.
Podniosłam główkę zmęczoną fałszywym blaskiem
Podniosłam łzy ku niebu…
W śmietniku tego świata wszyscy żyjemy
Słowa rzucone i przyklejone do tablicy
Błędy, dużo błędów pomiędzy nimi
O tam, troszeczkę w lewo
Tam kłamstwo,
A trochę niżej zbrodnia
Na tym samym rzędzie zdrada
Troszeczkę w prawo pycha,
Bardziej w lewo gniew
A niżej łakomstwo
A wyżej …łez?
Skąd łez?
To duży błąd gramatyczny!
To łzy!
Słowa rzucone i przyklejone na ustach
Błędy, za dużo błędów pomiędzy nimi…
Jeśli bym nie była człowiekiem
Byłabym wiatrem
wijącym się ponad życiem.
Jeśli bym nie była kobietą
Byłabym czerwonym jabłkiem
Wiszącym na zabronionej jabłoni…
Na krawędzi krzesła
Zasypia mój sen
Kurczy się jak kot
Okryty puszystym cieniem
Na wieszaku
Płoną moje myśli
Pod cienką pajęczynę
Spoczywają me słowa
A na ścianach
Wiszą oblicze mojej wyobrażnu
Ja siedzę na okrytym zielenią tapczanie
I padam w głębi
Tęsknoty
Zapach ekspresowej herbaty
Przypomina mi
O podziemiach dużego dworca
Kolejowego.
Tam prowadzi mnie jej zapach
Gdzie czas leci dla niektórych
I gdzie stoi dla innych
Gdzie z tym mrowiskiem ludzi
Łączy mnie tylko
Zapach ekspresowej herbaty
Sprzedawanej w plastikowych kubkach
Ubiera mnie kolor maków
Blisko czerwca.
Odczuwam ciepłotę słońca
Co konsze delikatnie skórę.
Podnoszę się w zielonym świetle
Twych oczu
I odkrywam na alei snów
Drogę do ciebie.
Zapach lip płynie
Jak miodowe fale
Chmury tarzają się rzadko, mlecznie
Na niebie zamkniętym
Po tamtej stronie okna.
Tonę w dywanie zielonym
Twych oczu
I odkrywam Szczęście.
Wiatr stoi skwarny
I leniuchuje pod korę drzew
I w skrzydłach ptaków
Kapie diamentowo z tęczy
A ja chowam się
Pod zieloną zasłonę twych oczu
Żeby cię kochać.
Do ptaka
Szczebioczesz.
Łączysz świat
zamknięty poza oknem
z moim światem.
Urodziłeś się z myśli
Adama w Raju
czy
Boga
i szczebioczesz
mą tęsknotę
Kiedy kroczysz kołysany marzeniami
Wiem
Że kroczysz ku mnie
Wiem
Że jesteś kołysany
Przeze mnie.
Kiedy patrzysz kołysany
Snami
Wiem
Że patrzysz na mnie
Zwisam sobie perły do powiek
Żeby prowadziły mnie
Do wspólnego snu.
Ubieram się w zapachu konwalii
I zalewam cię
Miłością ogromną jak niebo
Palce kołyszą mi się
Miodem
I jesteś bliżej.
Usta maluję
Kolorem twego ciała
I śpię
Daleko od ciebie
Lecz blisko we śnie.

Podobne dokumenty