wybór wierszy poetki
Transkrypt
wybór wierszy poetki
Ianina Hahula urodzona 1984 r. w Suczawie w Rumunii. Pochodzi z rodziny polskich górali osiedlonych na terenach Bukowiny Rumuñskiej w 1834 roku. Studentka UJ na kierunku pedagogika - animacja kultury. Jej wiersze znajduja sie w Antologii wierszy studentów zagranicznych - Rzeszów 2003 i Almanachu II Polonijnych Spotkañ Literacko Artystycznych wydanym w Krosnie (2004). Martwa myśl Trzymam na dłoniach Zmarłego motyla Patrzę z podziwem Na jego niebiesko – fioletowe skrzydła Trzymam go w dłoniach I myślę Ile ma lat? Dni? Sekund? Od kiedy jest martwy? Wypadł mi z głowy. 1 III 2006, Kraków Sen na początku grudnia Dotykam cię Miękkimi rzęsami pamięci lekko jak pastelowe skrzydła motyli I płynę posrebrzana W głuchym świetle księżyca ku tobie… Kołyszesz mnie jak lampę miłości Twoim uśmiechem I przetwarzam się w srebrnym pyłku Na dłoni twojego serca… Wdychasz mnie Ocieplam ci pierś I jestem jedno z tobą, w tobie Zasypiam… …śnię srebrny sen na początku grudnia 30 XI 2005, Kraków Sen z czerwonymi makami Ubieram się miękkością moich włosów Podnoszę się na palcach i kroczę do twego snu Dotykam ci czoło pocałunkiem czerwonych maków… …i we śnie budzisz mi się czeszesz me włosy tysiącami pieszczotami mówiąc mi że śniłam ci się z czerwonymi makami w zbożowych włosach. 30 XI 2005, Kraków Skamieniała Jestem smutnym wesołym aniołem Płaczę zmarłymi kwiatami Tymi oczami kiedyś letnimi Dłonie skamieniały mi dookoła narządu Kiedyś nazwanym „serce” Nogi ugięły mi się pod ciężarem Ciała Rozbiłam kolano o takich kamieniach zwanych „słowa” Włosy mam ciężkie i chaotyczne a brudne skrzydła wiszą ołowiane. Kamieniują mnie Twe ciężkie słowa. 14 I 2006, Kraków Nie mów Kupiłam wczoraj od żebraka przyrządzenie do mierzenia słów. Przed powiedzenia czegokolwiek poddaję słowa niektórym zabiegom. Bystry instrument mierzy długość i wielkość objętość i ciężar. Jeśli słowo jest za długie Nie mogę mówić. Tak samo jeśli jest za duże. Z ciężarem…tu jest bardziej skomplikowane: nie mogę mówić żadnych ciężkich słów… …w zamian, noszę twoje. 10 X 2006, Suceava Teraz ja… Teraz ja cię wołam Bojaźliwym głosem Przez ściany serca I boję się Tak jakbym kradła miłości Z kieszeni przy piersi Teraz ja czekam Oglądając okno drzwi słuchając puls korytarza przychodzisz?… nie przychodź. Nie chcę żeby mi odpadła Przynożna bransoletka. 28 IX 2005, Kraków Portret Idealny mężczyzna Zabójca z zimną krwią Trzymasz mnie pod twą dłonią jak muchę i szepczesz słodkim uśmiechem: Jesteś wolna. Aniele zielono oczy Groźny tyran Dusisz mnie srebrnymi łańcuchami i mówisz: Wszystko od ciebie zależy. Źródło mojej radości Demonie z jasnym uśmiechem Sądzisz mnie o chłód I szepczesz: Jestem tylko twoim. 10 II 2006 , Suceava Kiedy ściskasz mnie Taką błyszczącą miłością W twej pięści Rosną rozbite okna We mnie I duszą własne myśli Kiedy uderzasz mnie wzrokiem Słyszę słowa Które już nie chciałam usłyszeć Kwitną kaktusy Pod szorstką dłoń Twoich słów. Nie chcę już widzieć czerwono. Invocatio Lalko Z oczami błyszczącymi fałszem Połóż twoimi ustami Z weneckiego szkła Najbardziej fałszywego pocałunku Na czele me Kamieniuj mnie twoją perfekcyjną delikatnością Podbij mnie jak zrobiłaś z wszystkimi Z tym wczorajszym I z tym dzisiejszym Przerób mnie też W lalkę Z oczami błyszczącymi fałszem 22 X 2006, Kraków Czasami… Czasami jest tak Ciemno Bez ciebie… Zaczynam zasypiać Lecz budzi mnie Czerń. Czasami jest tak Chłodno Bez ciebie… Zaczynam śnić Lecz budzi mnie Chłód. Czasami jest tak zawsze Bez ciebie… Zapach dzieciństwa… Przypomina mi się czasami Czereśniawy zapach dzieciństwa Szczebiocą mi wspomnienia Przy okienku myśli… Nie można wrócić Chociaż na chwilę Do czereśniawego świata Już nie można usłyszeć Borowikowego śpiewu I śmiechu poziomek. Sen Pieścisz łzy kwiatów lipy Co mówisz Że się w mych oczach ukryły. Oglądasz zadumę księżyca Co mówisz Że się w moich myślach schowała. Dotykasz rzęsów motyli Co mówisz Że się do moich powiek przykleiły. Całujesz słodkość moreli Co mówisz Że na moich ustach usnęła. 21 VI 2005, Suceava Łza Wiszę na jednej z twoich rzęs Odczepiam się z Samotności I mówię przez Boleść. Jesteś nieprzytomny kiedy rzucasz mnie tak Z głębi wspomnień. Nawet nie wiesz że Cierpię Przez ciebie I więcej niż ty. Ani nie wiesz Jak mam na imię czasami. Ani nie wiesz Że teraz mówię do ciebie Chłodem Pieszcząc ci oblicze. Dalej mnie nie znasz? To ja Twoja Łza . Krajobraz Góry – Chór góralskich głosów Goniący ku niebu. Lasy – Wstęgi wianeczków dziewcząt Płynących w wysokościach. Potok – Łza przecierająca Oblicze ziemi i My – Chwile zadumania boskiego. 9 X 2004, Iwonicz – Zdrój Powrót córki marnotrawnej Las ze swoimi chłodnymi dłońmi Nie zapomniał mnie Ani trawa Co rodzi wciąż Tysiące łuków W uśmiechu słońca. Wędrowny potok Też rozpoznał mnie Przechodząc obok źródła spod mostu. I jabłoń uśmiecha się do mnie Swoimi gałęziami Wiszącymi płodnością. Wracam. sierpień, Nowy – Sołoniec Broniąc Wrony Myślami Cię bronie Przed młodszymi wronami. Twoje teraz nieme skrzydła Na pewno przeleciały Cały Kraków Cały kraj Cały świat. Twój wklęsły dziób Pokruszył miliardy Kawałków suchego chleba Rzucanego przez turystów… …gołębiom. Na pewno twoje widelcowate nogi Pozostawiły ślady Na jakimś mokrym cemencie Jak hoollywódzkie gwiazdy Ale nikt Nie płace Że giniesz Pod dziobem młodszych Które są piórem z twojego pióra Nikt. Tylko ja i ta pani co karmi tym samym chlebem wnuka w wózeczku i ciebie. październik 2004, Kraków Współczesne Auschwitze są niewidzialne Widać ofiary w każdym kraju na każdej ziemi. Współczesne Auschwitze są niewidzialne Widzialny tylko kat którym jest Każdy Z nas. 4 XI 2004, Kraków Geneza Ogień powstał z wody Stwierdził że nie podoba mu się Szum fal Że ciasno jest Wśród Miliardów molekuł H2O! Także zapalił się z gniewu i powstał - z wody. 4 XI 2004, Kraków Droga Ludzie piszą sobie Życie Krokami po asfalcie Tupią z gniewu I powstaje kałuża. Czasami skaczą (w boku najczęściej) i rodzi się kamień wystający z gładkości swojego asfaltu. 4 XI 2004, Kraków Himera Chciałam podarować Ci kwiat nocy Ale po co ci taki kwiat Który w dniu umiera. Chciałam wykuć Twe imię w snach Ale po co ci taka płaskorzeźba co ginie każdej nocy. Chciałam podarować ci Mą istotę Ale po co ci takie ciało co ginie Każdego życia? Gra w kochanie Żartowałam Gdy wybiegłam Chciałam cię przestraszyć tak, dla przyjemności Nie widziałam Że twoja miłość Jest chora na serce. Żartowałam Gdy schowałam się Za inna miłością. Kradzież To nie ja Biegłam urwistą ścieżką słonca Ja kołysałam się Aksamitnymi snami Przy twojej piersi. To nie ja Urywałam kolczyki nieba Ja szydełkowałam cieniowaty strój gór. To nie ja Kradłam posrebrzane szczęścią talizmany Z niebiańskiej kieszeni Boga. Ja wybierałam z śmietnika Edenu Komórki swego ciała. Urodziło się; małe, krzywe i mokre. Rośnie; wyrasta, prostuje się i wysusza. Wyrosło; duże, proste i suche Słowo. 5 XI 2004, Kraków Pojawiły się puzzle w mym życiu. Byłam ja rozproszona w setkach miłości; Ktoś musiał mnie wybierać tak jak się wybiera ziarna maku z piaskowca. a jeszcze byłeś ty Na którym ktoś musiał mnie układać Żeby tworzyć Jedno Chylę się ku tobie Jak kwiat ku wodzie Głaszcząc korzeniami Źdźbła podziemnych źródeł. Chylę się ku tobie Jak motyl ku słońcu Pieszczona przez Blask ciepłoty. Podnoszę się ku tobie Na palcach Jak przy zbieraniu gwiazd… Tarzam się w perłowym kolorze Księżyca. Wznoszę pełne rozkoszy dłonie Żeby cię objąć całkowicie. Miodowa się tarzam Po uśpionym prześcieradle snu I czekam Na powrót Do Cenzurowanej, wspólnej Poduszki. Nasze dzieci poszarpane moim zdrowiem kołysane twą urodą rosną w łożysku naszych snów. Wyciągają rączki ku świeci a my tłumimy ich chęć. Nasze dzieci kochane moim pragnieniem ubierane twoimi marzeniami Czekają… Gwiazdy śpiewają im kołysanki aż my nauczymy się Śpiewać… W tym momencie Czas nie istnieje Przychodzę Nocą na cień chmur Żeby płakać gwiazdami Na twoim niebie Przychodzę Śladami kroków księżyca Żeby pieścić rzęsami Twe oblicze Przychodzę Na szeptach chwil Żeby płakać myślami. Zawsze się spóźniam Nazbierałam ze śmietnika darów To Co nie było innym potrzebne Ulepiłam siebie z tego Co pozostało Bogu Pod paznokciami Po stworzeniu świata. Pozwolono mi jeszcze grzebać Otwierają mi się wrota słów i wpuszczają mnie do ogrodu czerwcowego zapachu. Lipy zamiast liści noszą wersy a zamiast kwiatów myśli poetów. Na chylącej się ku mnie gałązce przemawia Eminescu i Leśmian Bacovia rzuca symbolami żeby Herbert zwrócił uwagę na jego ołowiane chmury a mi się głupio robi i chce mi się śmiać z mojej niewoli. Otworzyły mi się wrota słów – Była sprzątaczka została poetką; Siedzi na drzewie. Jaka drogę wybrałam gdy opuściłam polanę gwiazd Nie wiem. Obudziłam się w lesie ludzi której żywymi istotami były tylko ich oczy. Co wrzuciłam sobie do torby jako pokarm Nie wiem. Zgłodniałam szukając coś ciepłego. Do jakiego weszłam kraju że nie ma śladu światła Nie wiem. Mam tylko miłość w kieszeni. Szafa pełna snów jest otwarta. Wita swoimi srebrzystymi drzwiami Zachęca otwartymi oczami Zamków Do snucia marzeń drobnych jak fiołki rozpraszane na łące dużych jak niepłodne magnolie. Wybierać może każdy wśród pudełkach Pandory. Jutro będzie licytacja Nadziei. Wylecz mnie ode mnie Przynieś mi ulgę na jednej Z twoich rzęs Ukryj me bruzdy pod twą stopą… Już nie chcę być Noszona przez nikogo. Chcę ubierać tylko twą istotę Ciepłem i światłem. Ale najpierw…wylecz mnie ode mnie I od reszty świata A… A czekałam na Ciebie… spędzałam noce w towarzystwie zgniłych pni z lasu stracenia szukałam zielonych liści zbierałam tylko martwe. A szukałam Cię… we wszystkich jaskiniach myśli i w przepaściach: znalazłam lisie ogony wilcze kły i dwunogie jaszczurki. A zrezygnowałam… Za dużo drzazg nazbierałam palcami I wchodziłam do uśpionego stadium putrefakcji. A przybyłeś… W końcu późnej wiosny. Drzemałam z oczami zalepionymi pleśnią I nie rozpoznałam Żywych liści z twych oczach. A chciałeś odejść… Jeszcze nie dokończywszy mojego oczyszczenia z pleśni. Wciąż opierałam się na drzazgach z okolicy piersi i cierpłam. A zostałeś… Jeszcze pracujesz przy drzazgach Co pozostały mi w oczach Próbujesz je wyjąć Żywą wodą ze Świątyni duszy twej. Wywiad Jestem tym com zawsze był. Nie mam ciała wciąż ubierają mnie w godzinach, w sekundach. Nakładają mi różne akcesoria Tak jak budzik czy zegar itd. Nadali mi imię: CZAS i liczą mnie i mną choć nigdy nie nadałem się do tego… Już? Dobra bo śpieszę się Już nie mam czasu… sierpień 2004, Sighisoara Kronika Szept liści spadających ponad moją głową i wklęsłe korzenie po moich stopach pochowały czas. Iglaste spojrzenia lasów i strzały gór pochowały pamięć moich przodków. Ani złamany krzyż ni spleśniałe groby nie mogą opowiadać Tylko wy… sierpień 2004, Sighisoara Światło… Ale ja wciąż czuję się w ciemności Ale wciąż widzę w mych oczach dym Ukryta jest mi ciepłota i w deszczu oczy me są Dlaczego cię szukam ale nie mogę znaleźć… W mgły schowałeś się I ty, i tamci… Teraz jest jesień duszy mej Niech schodzi mi noc na ustach Niech zaśnie, ja będę spała też. Jest ołowiana ta mgła I jesień co mnie ukrywa I nie ma cię…ty nie chcesz przyjść W twych oczach Chciałabym się skryć Światło… Ale ja czuję się w ciemności I jesień mnie ukryła znów Tylko ten wiatr z swą zamarzniętą dłonią Dotyka moich włosów, i duszę…co ciężka już Światło… Ale jeszcze nie dla mnie Bo niebo ciężkie mnie ukrywa Żelazne jest Ty przybądź i zaczerwień tej żyły Przez której leciała miłość Światło… Będzie i dla mnie Kiedy rozproszysz twoimi oczami Jesieni duszy mej Liście z twych oczach przypominają mi drzewo życia w nich zamknęłabym swój świat płaczę z obydwiema rękami bo nie mogę cię objąć trzymałabym cię w mym świecie ceniłabym cię…bo trzęsą się liście z oczu twych tak…tam bym schowała me dłonie gdzie pulsuje życie i zamknęłabym się w ciebie Bije nadaremnie w szklanych drzwiach Ty uważasz tylko na latanie lipowych kwiatów Marznę bo nic nie mogę czynić i czuję ogromną żelazną chmurę na piersi mej Otwórz i zamknij mnie obok ciebie Bym mogła całować liści z oczu twych I przywiązani w zapamiętaniach Słuchajmy pieśń lipowych kwiat Proszę cię, odejdź Ja…nie chciałabym Ale powieki twe przeszkadzają mi Oglądać twej duszy. Przyleciałeś przez okno mej duszy I teraz nie chcesz więcej odejść Ja…nie chciałabym Ale mnie gałęzie i korzenia bolą bo ty zaplatałeś się w nich wtedy gdy myślałam że już są skamieniałe Proszę cię, odejdź… Ja …nie chciałabym Ale mnie kwiaty bolą Przez twe zamarznięte oczy Siedzę pod niedobrym znakiem Nieszczęścia i niemożności Miłość mi wrzeszczy i płaczę A ja przegrywam wciąż. Siedzę pod znakiem gwiazdy stracone I niebo ciężkie mnie zgniata Uśmiecha się we mnie słońce. Siedzę pod znakiem gwiazdy niedobrej A czas zaczyna boleć mnie Bolą mnie też skrzydła I nie chcą latać już. Zmęczona jestem od tylu siedzenia Pod znakiem chorej miłości Bo wrzeszczy i płacze we mnie A czas umierać chce Oglądam się czasami i nie mogę rozpoznać się Czyje te oczy? Kogo te myśli? Skąd przychodzę i dokąd idę Wciąż pytam się Z którego urodziłam się prochu Albo z którego słońca Chciałabym wiedzieć Jaki skryty wzywa mnie sen Schylcie głowy przed łzami Schowajcie swe kły i przyjmijcie mnie Patrzcie na mnie, powiedzcie mi na imię Moje imię jest Boleść. Wyciągnijcie ręce i pomóżcie mi Zamknijcie oczy i obejmijcie mnie Głaszczcie mnie, wołajcie mnie na imię Moje imię jest Samotność. Próbujcie skosztować z tej sakralnej miłości Którą podaję wam do nieskończoności na dłoniach Roztopcie lód co was otacza I zawołajcie me imię, Moje imię jest Cisza. Schylcie swe głowy, schowajcie swe kły Wyciągnijcie ręce i obejmijcie mnie Przestańcie obrzucać mnie błotem A przyjmijcie sakralnej miłości Zawołajcie me imię, a ja będę was kochać Me imię jest którykolwiek wybierzecie. Napisałam sobie twe imię na ciele Napisałam go żeby patrząc na niego Ciebie czuć Napisałam go w prawym boku Bo, jeśli bym wpisała go w lewym Serce by mi za mocno drżało Napisałam twe imię W ukrytym miejscu Tam gdzie możemy być tylko my Napisałam sobie twe imię W duszy… Śniłeś mi się w hotelu mego życia W którym odpoczywają A potem rusza w drogę tylu wędrowców. Ty błądziłeś po korytarzach Z myślą na ramionach Z latem w oczach A ja…ja czekałam żebyś przyszedł ty. Śniłeś mi się w hotelu mego życia Przez którego przechodzi tyle dni Ty, błądziłeś wśród moich myślach A ja…ja czekałam żebyś przyszedł. Śniłeś mi się w hotelu naszego życia Błądziliśmy jak ślepcy szukając się… Urodziłam się z tobą w myślach I zdecydowałam szukać cię. Ciągle myślę że cię znalazłam Żeby cię stracić znów. Kiedy przyjdzie ta chwila W której znajdziesz mnie Szukając cię… Aniele stracony między moimi rzęsami Dlaczego zjawiasz mi się tylko we śnie? Dlaczego nie przychodzisz krocząc gwiazdami Samotność żeby zmniejszać mi? Aniele stracony między moimi wargami Dlaczego chowasz mi się w myślach? Kiedy przylecisz z wieczorem na ramię Samotność wypełniać mi? Aniele stracony między moimi myślami Dlaczego chowasz mi się w duszy? Dlaczego nie przychodzisz w moje ramiona Samotność stracić na wiek? Zawiesiłeś sobie gwiazdy w oczach Ozdobiłeś mnie snami Drogę serca zasiałeś mi kwiatami Odkryłeś mi się jak skarb A wciąż pytasz mnie Dlaczego cię kocham… Śniłam Latającego Czekałam Hyperiona Żeby mi w okno zapukał Śniłam Latającego Żeby mi czoło rozgrzał. Szukałam między zmarłymi gwiazdami Gorącej duszy…lecz nie znalazłam Myliłam się Uderzałam się wciąż W szklane ściany Aż zjawiłeś się ty Bardziej błyszczący niż Hyperion Bardziej tajemniczy niż Latający Cieplejszy od Słońca I tylko dla mnie Z śmietniku tego świata powstałam Trawiły mnie własne łzy odżyłam Jak kwiat który prostuje zaspane płatki W promyku słońca. Podniosłam główkę zmęczoną fałszywym blaskiem Podniosłam łzy ku niebu… W śmietniku tego świata wszyscy żyjemy Słowa rzucone i przyklejone do tablicy Błędy, dużo błędów pomiędzy nimi O tam, troszeczkę w lewo Tam kłamstwo, A trochę niżej zbrodnia Na tym samym rzędzie zdrada Troszeczkę w prawo pycha, Bardziej w lewo gniew A niżej łakomstwo A wyżej …łez? Skąd łez? To duży błąd gramatyczny! To łzy! Słowa rzucone i przyklejone na ustach Błędy, za dużo błędów pomiędzy nimi… Jeśli bym nie była człowiekiem Byłabym wiatrem wijącym się ponad życiem. Jeśli bym nie była kobietą Byłabym czerwonym jabłkiem Wiszącym na zabronionej jabłoni… Na krawędzi krzesła Zasypia mój sen Kurczy się jak kot Okryty puszystym cieniem Na wieszaku Płoną moje myśli Pod cienką pajęczynę Spoczywają me słowa A na ścianach Wiszą oblicze mojej wyobrażnu Ja siedzę na okrytym zielenią tapczanie I padam w głębi Tęsknoty Zapach ekspresowej herbaty Przypomina mi O podziemiach dużego dworca Kolejowego. Tam prowadzi mnie jej zapach Gdzie czas leci dla niektórych I gdzie stoi dla innych Gdzie z tym mrowiskiem ludzi Łączy mnie tylko Zapach ekspresowej herbaty Sprzedawanej w plastikowych kubkach Ubiera mnie kolor maków Blisko czerwca. Odczuwam ciepłotę słońca Co konsze delikatnie skórę. Podnoszę się w zielonym świetle Twych oczu I odkrywam na alei snów Drogę do ciebie. Zapach lip płynie Jak miodowe fale Chmury tarzają się rzadko, mlecznie Na niebie zamkniętym Po tamtej stronie okna. Tonę w dywanie zielonym Twych oczu I odkrywam Szczęście. Wiatr stoi skwarny I leniuchuje pod korę drzew I w skrzydłach ptaków Kapie diamentowo z tęczy A ja chowam się Pod zieloną zasłonę twych oczu Żeby cię kochać. Do ptaka Szczebioczesz. Łączysz świat zamknięty poza oknem z moim światem. Urodziłeś się z myśli Adama w Raju czy Boga i szczebioczesz mą tęsknotę Kiedy kroczysz kołysany marzeniami Wiem Że kroczysz ku mnie Wiem Że jesteś kołysany Przeze mnie. Kiedy patrzysz kołysany Snami Wiem Że patrzysz na mnie Zwisam sobie perły do powiek Żeby prowadziły mnie Do wspólnego snu. Ubieram się w zapachu konwalii I zalewam cię Miłością ogromną jak niebo Palce kołyszą mi się Miodem I jesteś bliżej. Usta maluję Kolorem twego ciała I śpię Daleko od ciebie Lecz blisko we śnie.