Zawsze wierzyłam w Europę

Transkrypt

Zawsze wierzyłam w Europę
Rynek Finansowy • gospodarka
Zawsze wierzyłam
w Europę
Spowolnienie gospodarcze w przyszłym
roku to sprawa przesądzona?
– Myślę, że tak. Choć to, co nas czeka w Polsce, nazwałabym obniżeniem
dynamiki wzrostu gospodarczego. Jestem
przekonana, że powinniśmy się w 2012 r.
rozwijać w tempie co najmniej 3 proc. PKB.
Wydaje mi się, że dynamika powinna
kształtować się w przedziale 3,5–3,7 proc.
PKB. Przy czym najwięcej szans mamy na
to, że gospodarka pozostanie bliżej dolnej
granicy tego przedziału. To nie powinien
być w sumie zły rok, ponieważ wciąż
powinna ona rosnąć za sprawą inwestycji związanych z Euro 2012. Prócz tego
dane z połowy obecnego roku pokazują,
że ruszyły inwestycje prywatne. Tu nie
powinno być dla nas niespodzianki, jeśli się
spojrzy na stopień wykorzystania zdolności
produkcyjnych w gospodarce. To są właśnie
te czynniki, które będą napędzać koniunkturę. Oczywiście na tle prognoz sprzed
kilku miesięcy, gdy mówiono o dynamice
rzędu 4,5 proc. PKB jest to odbierane jako
spowolnienie. Proszę jednak nie zapominać,
jak niekorzystnie zmieniła się sytuacja u naszych głównych partnerów handlowych.
Bardziej niż przyszły rok martwi mnie
sytuacja za dwa lata, gdy dynamika PKB
może się obniżyć do 3 proc.
Inflacja także będzie spadać?
– Na taki scenariusz wskazują zgodnie prognozy Komisji Europejskiej oraz
projekcje Instytutu Ekonomicznego NBP.
Pytaniem jest natomiast, czy będzie to
bardzo silne obniżenie wskaźnika cen, czy
powolne wygaszanie inflacji z kwartału na
kwartał. Jestem przekonana, że do połowy
2012 r. inflacja będzie relatywnie wysoka,
10|
Fot. Wojciech Łączyński
O sytuacji gospodarczej po wyborach do Sejmu i o poszukiwaniu przez Unię Europejską
dróg wyjścia z kryzysu z prof. Anną Zielińską-Głębocką, członkiem Rady Polityki Pieniężnej,
rozmawia Grzegorz Brudziński
czyli będzie się kształtować powyżej celu
inflacyjnego NBP. Przypomnę tylko, że cel to
2,5 proc. Nawet jeśli jej wskaźnik zejdzie do
górnego pasma, czyli do 3,5 proc., to i tak
będzie to odbierane przez nas jako sygnał
o utrzymującej się presji inflacyjnej.
Proszę jednak nie łączyć tego stanu rzeczy z zapowiedzią uruchomienia
narzędzi polityki pieniężnej. Bo co innego
jest obserwowanie stopniowego słabnięcia
presji inflacyjnej, a co innego sięganie po jej
kluczowe narzędzia, jakimi są zmiany stóp
procentowych. Podsumowując, choć presja
inflacyjna nadal się utrzymuje, to nie wydaje się niezbędna zmiana stóp procentowych.
Taka jest moja ocena na obecną chwilę.
A efekty drugiej rundy, czyli to, co teoria
ekonomii określa jako spiralę cen i płac?
– Rada zawsze obserwuje z uwagą rynek
pracy. Czy presja inflacyjna nie będzie pociągała za sobą właśnie nacisków na wzrost
płac. To jest bardzo silnie zakorzenione
w naszej świadomości. Jeśli jednak spojrzymy wstecz, to na szczęście tego zagrożenia
nie widać. Sytuacja na rynku pracy jest
dość dobra i stabilna. To przebija zarówno
w danych GUS-u o stopie bezrobocia, jak
i w badaniach aktywności zawodowej ludności. Przed wyborami rząd sygnalizował,
że rozważa wycofanie się z aktywnych instrumentów wspierania rynku pracy. Jest to
o tyle zrozumiałe, że są to instrumenty dość
miesięcznik finansowy bank | październik | 2011
gospodarka
kosztowne dla budżetu, a ich efekty ekonomiczne są mocno ograniczone. Jednak to
kwestia otwarta, ponieważ do aktywizacji
rząd może powrócić, jeśli sytuacja na rynku
pracy na nowo zacznie się pogarszać.
I nie zmieniło tego otwarcie w maju niemieckiego rynku pracy?
– Efekty tego otwarcia były wyraźnie
słabsze, niż się tego spodziewano na
początku roku. Na jego niewielki wpływ
na nasz rynek wskazują także badania
wspomnianego wcześniej Instytutu Ekonomicznego NBP. W dużej części jest to
zjawisko, które dotyczy osób pracujących
wcześniej w Niemczech, tyle że nielegalnie
lub objętych porozumieniami międzyrządowymi. Otwarcie rynków pracy w Austrii,
w Niemczech czy Szwajcarii nie przyśpieszyło zatem dynamiki wzrostu płac. Płace
wprawdzie stale rosną, ale nie w takiej
skali, aby to było zagrożeniem dla polityki
pieniężnej w Polsce. Pozytywnym aspektem
jest to, że wzrost wynagrodzeń jest jednym
z filarów wzrostu gospodarczego.
Po wyborach za to przychodzi czas na
dyskusję o skali redukcji polskiego deficytu budżetowego i na reakcję agencji
ratingowych.
– Prognozy, które przygotowało w programie konwergencji i zaktualizowało
w obecnym roku Ministerstwo Finansów
są moim zdaniem zbyt optymistyczne, jeśli
chodzi o założenia. Ja nie spodziewam się,
aby w roku 2013 udało się spełnić rygory
traktatu z Maastricht, czyli zejść z deficytem poniżej 3 proc. PKB. Inna sprawa,
że jak patrzę teraz na pozostałe kraje Unii
Europejskiej, to nie spodziewam się także,
aby grono krajów, którym to się uda było
zbyt liczne.
Oczywiście pozostaje stanowisko agencji
ratingowych, które jednak znają dokumenty rządowe od dawna i mimo zgłaszanych
zastrzeżeń uznają je za wiarygodne. To
widać w wycenie ubezpieczenia ryzyka
kredytowego, czyli w notowaniach Credit
Default Swaps. CDS-y dla Polski pozostawały
w drugiej połowie roku relatywnie stabilne,
mimo burzy, którą widzieliśmy na rynkach
finansowych. Myślę, że jest to scenariusz
bazowy dla naszego kraju do końca roku,
gdyż Polska zrealizowała swoje główne
potrzeby pożyczkowe. Nowy rok to oczywiście nowy budżet, ale tu największe ryzyko
widzę w postaci zaklasyfikowania Polski
www.miesiecznikbank.pl do jednej grupy wraz z krajami PIIGS lub
państwami zaliczanymi do emerging markets.
Bo zbyt często widzimy odpowiedzialność
zbiorową na rynkach finansowych.
Od wyniku wyborów i siły zaplecza
politycznego nowego rządu zależy jednak
najwięcej.
– To prawda. Jeśli mówimy o redukcji
deficytu budżetowego, to nie unikniemy
dyskusji o cięciach deficytu strukturalnego, na który składają się często wydatki
o charakterze socjalnym. Przed wyborami
słyszeliśmy za to o regule wydatkowej,
której słabością jest to, że w niewielkim
tylko stopniu dotyka deficytu strukturalnego, choć wpływa w sporej części na poziom
wydatków dyskrecjonalnych. Problem
polega na tym, że zmniejszając poziom
wydatków dyskrecjonalnych, nie obniżymy
w znaczącym stopniu deficytu budżetowego i dlatego niezbędne jest cięcie deficytu
strukturalnego. To jest niestety trudne do
przeprowadzenia, ponieważ wymaga przegłosowania odpowiednich ustaw w Sejmie
i tu znów wracamy do wyników wyborów.
Poza wszystkim to są bardzo trudne
decyzje i niech przykładem tu będą losy zawetowanej ustawy o redukcji zatrudnienia
w administracji o 10 proc. Jako były członek
Rady Służby Cywilnej rozumiem stanowisko pana prezydenta i muszę przyznać, że
w tym gronie mieliśmy wątpliwości co do
zasadności automatycznych cięć w każdym
z resortów. Trzeba być jednak realistą
– gdyby skalę redukcji pozostawić tylko
ich szefom, to zapewne nie byłoby mowy
o żadnych zmianach liczby etatów. Tu każde
rozwiązanie rodzi wątpliwości.
Podobnie jak w przypadku ratowania
strefy euro? A może to nie jest ratowanie
tylko nadrabianie zaległości?
– Trzeba się tu cofnąć do jej początków,
tj. do dyskusji, która towarzyszyła jej
narodzinom, czyli do pytania, jak tworzyć
optymalny obszar walutowy. Wówczas
przeważyło stanowisko monetarystów,
że wystarczą tylko te kryteria, które są
powiązane z inflacją i ze stabilnością cen.
Na starcie zdecydowano się zatem na taką
konserwatywną unię walutową bez pogłębionej unii ekonomicznej. Czy to był błąd?
To kolejne trudne pytanie. Jeśli rachuby
były wtedy nawet poprawne, to szybko
straciły moc, gdy świat zaczął się zmieniać.
W otoczeniu, które charakteryzuje globa-
lizacja, otwarta oraz płynna struktura rynków finansowych takie czysto monetarystyczne podejście przestało działać i szybko
zaczęto zdawać sobie sprawę z potrzeby
zarządzania ekonomicznego.
Już w 2000 r. Komisja Europejska zaczęła
promować metodę otwartej koordynacji
polityk gospodarczych krajów strefy, co
wówczas określano jako european governance. Była to głównie jej inicjatywa i to nie
była jedyna słabość tej koncepcji. Znacznie
poważniejszą wadą był miękki charakter
tego zarządzania, który nie sprawdzał się,
gdy wchodziły trudne decyzje dotyczące
deficytu czy długu publicznego. Można
powiedzieć, że wracamy niejako do punktu
startu, do dyskusji nad optymalnym obszarem walutowym. Choć dla niektórych będzie to trudne do zaakceptowania, ale jakieś
formy zarządzania ekonomicznego w strefie
są niezbędne, a ich wprowadzenie zależy od
determinacji Niemiec i Francji.
Oba kraje oraz Włochy to niemal 60 proc.
PKB całej strefy euro.
– Dlatego jeśli największe kraje będą
zdeterminowane, aby unię walutową
utrzymać, to będą podejmowane w tym
celu kolejne kroki. Nie wierzę natomiast
w powstanie jakiegoś europejskiego rządu.
Bo na to nie będzie zgody politycznej szefów rządów narodowych, których pozycja
zostałaby wtedy okrojona. Wystarczy tu
sobie przypomnieć, jakie osoby wymieniano, gdy mówiono o kandydatach na fotel
unijnego ministra spraw zagranicznych
czy przewodniczącego rady Unii Europejskiej, a kto na nich ostatecznie zasiadł. Ten
wybór pokazuje, że nie ma w Unii politycznej zgody na europejski rząd.
Jeśli natomiast mówimy o reformie unii
walutowej, to sprawa wydaje się prostsza.
Tu, w moim przekonaniu, wystarczy wrócić do pierwotnej wersji paktu stabilizacyjnego i rozwoju z roku 1997, w którym
są wyraźnie zapisane kary za naruszanie
wszystkich kryteriów fiskalnych łącznie
z długiem publicznym czy deficytem
budżetowym. Na początek wystarczy
odkurzyć te dokumenty. Pozostaje jeszcze
kwestia euroobligacji. Proszę jednak nie
zapominać, że mówimy tu o instrumencie ratunkowym, a nie strukturalnym.
Z punktu widzenia Berlina opór przed
przyjęciem tego rozwiązania jest zrozumiały. Niemieckie Bundy są benchmarkiem
dla określania rentowności papierów
|11
Rynek Finansowy • gospodarka
skarbowych w całej Europie. Trudno zatem
oczekiwać, że nasz zachodni sąsiad tak
łatwo pogodziłby się z utratą najwyższej
wiarygodności, a tym samym i najniższym
kosztem pozyskania pieniądza na rynku.
W moim przekonaniu najbardziej prawdopodobny wariant to zasilenie Europejskiego Funduszu Stabilizacji przez rządy
wspólnoty przy współudziale Europejskiego
Banku Centralnego. Jeśli chodzi o Grecję,
to wydaje mi się, że ten kraj zmierza jednak
w stronę restrukturyzacji zadłużenia. Tak
jak to robiły wiele lat wcześniej Meksyk czy
Argentyna.
Ratowanie Grecji nie trwa przypadkiem
za długo?
– …bo jest dużo ośrodków decyzyjnych
w Unii. Zacznijmy od grupy państw euro,
na której czele stoi szef rządu luksemburskiego Jean-Claude Juncker. Z tym
gremium jest blisko związany Ecofin, który
tworzą ministrowie finansów państw
wspólnoty, a jest on częścią Rady Unii
bardzo długo starała się o wejście do EWG,
która była prekursorką Unii Europejskiej.
To stało się możliwe dopiero w 1981 r. po
upadku w Grecji junty czarnych pułkowników. Europa doceniła młody demokratyczny rząd w Atenach, wyrażając zgodę
na rozszerzenie EWG. To była decyzja polityczna, a nie ekonomiczna. Polityka jeszcze
raz przeważyła przy zaproszeniu Grecji
do strefy euro. Z dzisiejszej perspektywy
trzeba uznać, że była to błędna decyzja,
nawet gdy uznamy, że miejsce tego kraju
jest w Unii Europejskiej.
Bardzo podobne pytanie można postawić
w przypadku Portugalii czy nawet Hiszpanii. Portugalia czuje się bardzo mocno
związana z Ameryką Łacińską. Podobnie
zresztą jak jej najbliżsi sąsiedzi z uwagi
na kolonialne dziedzictwo. O europejskim wyborze Lizbony przesądził wybór
Madrytu, bo gospodarka obu krajów jest
niemal komplementarna. I być może to
jest tak wspaniałe, że pod jednym dachem
Europa z tylu różnych przeciwieństw, z tylu
Jeśli mówimy o redukcji deficytu budżetowego,
to nie unikniemy dyskusji o cięciach deficytu
strukturalnego, na który składają się często
wydatki o charakterze socjalnym.
Europejskiej. Mamy oczywiście szefów
rządów, którzy także reprezentują określone
interesy. W dodatku część decyzji podejmowanych w Unii Europejskiej wymaga zgody
wszystkich państw Wspólnoty, podczas gdy
pozostałe tylko krajów strefy euro. Nie jest
łatwo w takich warunkach szybko wypracować decyzję. To nie są Stany Zjednoczone
z silną pozycją prezydenta. Nasza Europa
to nie federacja. To unia różnych państw,
gdzie tylko część rozwiązań ma charakter
federacyjny, a reszta narodowy.
Jeśli mówimy o mało skutecznej pomocy
dla Grecji, to część odpowiedzialności
spada także na rząd w Atenach, który
długo wzbraniał się przed zaciskaniem pasa
w obawie przed rozruchami wewnętrznymi. Przy tej okazji nasuwa się pytanie czy…
…Grecja powinna być w strefie euro?
– …lub jeszcze ostrzej postawione. Czy
Grecja w ogóle powinna być w Unii Europejskiej. Interesy gospodarcze tego kraju
leżą poza naszym kontynentem. Grecja
12|
różnorodności stara się budować wspólny organizm. To bardzo mi się podoba.
Takiego ugrupowania integracyjnego, które
działałoby tyle lat, nie ma na świecie. Mimo
wszystkich obecnych turbulencji, które
nią miotają pozostaję optymistką. Zawsze
wierzyłam w Europę.
I to jest spojrzenie z perspektywy Gdańska?
– Może w jakiejś części perspektywa gdańskiej Solidarności. Wprawdzie nie jestem
rodowitą gdańszczanką, bo dopiero z tym
miastem związałam się na studiach, ale jest
to już bardzo mocna więź. Gdańsk, podobnie jak i całe Trójmiasto, jest miejscem wyjątkowo otwartym na świat. Ten szacunek
dla odmienności, tolerancja czy poszanowanie różnorodności w dużej mierze jest
związana z otwarciem na morze. Morze
właśnie dawało poczucie dużej przestrzeni
i budziło tęsknotę za swobodą. Nieprzypadkowo Pomorze było miejscem zrywów do
wolności, miejscem narodzin przedsiębiorczości i wielu inicjatyw gospodarczych.
Historycy gospodarczy lubią porównywać
Polskę i Hiszpanię, zastanawiając się nad
historią alternatywną. Czy w ocenie Pani
Profesor idziemy hiszpańskim śladem,
powielając sukces tego kraju po wejściu do
Unii Europejskiej?
– A ja odpowiem pytaniem na pytanie.
Z którą Hiszpanią chcemy się porównywać? Z Hiszpanią premiera Aznara czy
Hiszpanią premiera Zapatero? Bo jeśli
cofniemy się do czasów sprzed zamachu w madryckim metrze, to mówimy
o modelu centroprawicowym opartym na
gospodarce wolnorynkowej. Hiszpania
pod rządami premiera Aznara była krajem
dobrze zarządzanym i tylko zupełny przypadek sprawił, że wyborcy zadecydowali
inaczej, przekazując władze socjalistom.
Gabinet premiera Zapatero to odwrót od
tego modelu. Czy dla nas może być wzorem do naśladowania stopa bezrobocia
na poziomie 20 proc., olbrzymi deficyt
oraz dług publiczny, nie mówiąc już
o głębokich konfliktach społecznych?
W moim przekonaniu, jeśli mamy sięgać
do modelu hiszpańskiego, to z czasów
premiera Aznara.
Hiszpański cud gospodarczy po wejściu
do Unii to w pierwszym rzędzie zasługa
sektora budowlanego. Czy to przypadkiem
nie brzmi dziwnie znajomo nad Wisłą?
– Zacznijmy najpierw od różnic. Za wielki
plus dla Polski trzeba uznać, że udało się
szybko wprowadzić skuteczny nadzór nad
sektorem bankowym. Na specjalne słowa
uznania zasługuje Komitet Stabilności Finansowej, w skład którego wchodzą przedstawiciele Narodowego Banku Polskiego,
Ministerstwa Finansów oraz Komisji Nadzoru Finansowego. Jest to miejsce, gdzie
te trzy instytucje współpracują ze sobą,
wymieniają poglądy i wspólnie czuwają
nad stabilnością finansową państwa. Jeśli
spojrzymy na poprzednie lata, to znakomicie wywiązały się z tego zadania. Proszę
zwrócić uwagę, że polski sektor bankowy
nie przeżył takiego kryzysu, jak po obu
stronach Atlantyku. Nie pojawiły się problemy z płynnością, wręcz przeciwnie – część
banków sygnalizowała nadpłynność.
Zupełnie z odmiennym obrazem mieliśmy do czynienia w Hiszpanii. Kredyt
hipoteczny był łatwo dostępny, a po
drugie – dzięki wejściu do Unii Europejskiej, a następnie do strefy euro – tani.
Nie dziwmy się zatem, że powstały setki
miesięcznik finansowy bank | październik | 2011
gospodarka
tysięcy domów, które od dawna stoją puste
w oczekiwaniu na kupca. Hiszpańskie
kasy oszczędnościowe, nie czując nad sobą
nadzoru, bardzo hojnie udzielały kredytów,
w tym na rynku hipotecznym. Cenę braku
nadzoru płaci obecnie cała hiszpańska
gospodarka.
Rola nadzoru rośnie?
– Myślę, że tak. Powracając na chwilę do
hiszpańskiej lekcji – nie zapominajmy, że
i w Polsce były próby wyłączenia pewnych części sektora bankowego, czy quasi-bankowego spod nadzoru finansowego.
Na szczęście udało się temu zapobiec,
a myślę tu o SKOK-ach. Wprawdzie nasze
kasy w przeciwieństwie do hiszpańskich
nie udzielają kredytów hipotecznych, ale
poddanie ich regulacjom obowiązującym
sektor bankowy wpłynie korzystnie na ich
rozwój.
Proszę pamiętać, że jednolita polityka
monetarna prowadzona przez Europejski Bank Centralny ogranicza możliwość
interwencji na rynku narodowym. Zawsze
też z perspektywy poszczególnego kraju
będzie można mówić o pewnym jej niedopasowaniu, ponieważ siłą rzeczy jest
ona wypadkową interesów wszystkich
krajów tworzących unię walutową. Tego
niedopasowania nie można zmniejszyć,
sięgając po klasyczne instrumenty polityki
pieniężnej, ponieważ są przekazane do
EBC. Na szczeblu narodowym pozostają za
to instrumenty oddziaływania na sektor
bankowy w postaci nadzoru finansowego,
ostrożnościowego czy płynnościowego.
Trzeba po nie sięgać, jeśli nie chce się mieć
kłopotów na dużą skalę, czyli bańki spekulacyjnej na rynku hipotecznym.
Przykład Irlandii?
– Dokładnie tak. Szmaragdowa wyspa
niskie stopy procentowe zawdzięcza obecności w strefie euro, co oczywiście wzmaga
popyt na kredyt hipoteczny. Jednak ten
apetyt nie był trzymany w ryzach przez
irlandzki nadzór finansowy, co po pewnym czasie obróciło się przeciwko samym
kredytodawcom. Irlandzki sektor bankowy
znalazł się w stanie ciężkiej zapaści, a jego
reanimacja z publicznych pieniędzy okazała
się takim obciążeniem, że z kolan nie może
się podnieść całe państwo. A mówimy tu
o kraju, który do niedawna był stawiany
jako wzór dla innych. Podobne kłopoty,
choć na szczęście w mniejszej skali, widziwww.miesiecznikbank.pl my w Hiszpanii i Portugalii. Tam za to dochodzą jeszcze perturbacje na rynku pracy.
Pozostaje oczywiście Grecja, ale jest to
odrębny przypadek. Wprawdzie grecki
sektor finansowy stosunkowo dobrze
sobie radzi z presją, ale tu głównym
powodem problemów jest nadmiernie
rozbudowany sektor publiczny i jego
kosztowne przywileje. Tą sferą wprawdzie Grecja nie chwaliła się publicznie,
ale trzeba przyznać, że o takie informacje
też specjalnie wcześniej nie zabiegano.
Jeśli grecki kryzys czegoś nas nauczył, to
zapewne zwracania uwagi na te kwestie.
Sądzę, że gdy w przyszłości będziemy mówić o zarządzaniu ekonomicznym w Unii
Europejskiej, to obok pytań o przestrzeganie kryteriów z Maastricht padną i takie.
Jak wygląda relacja sektora publicznego
do prywatnego, jakie są przywileje sektora publicznego, jakie są zmiany strukturalne. Jak wygląda sytuacja w handlu
zagranicznym, co się dzieje ze strukturą
wzrostu gospodarczego.
Zmienia się punkt ciężkości?
– Kiedyś bardzo mocno podkreślano,
że Unia Europejska nie jest klubem dla
bogatych. Bo do wspólnoty może wejść
każdy kraj, który spełnia kryteria kopenhaskie. Gdy tworzono strefę euro taką
kartą wstępu były kryteria z Maastricht.
Myślę, że teraz na plan pierwszy wysunie
się zdolność kraju do konwergencji – czy
to pod względem zmniejszania dystansu
wobec średniej unijnej, czy też pod względem wielkości PKB na głowę mieszkańca
w porównaniu do gospodarek wiodących.
W sumie te wszystkie elementy, które
wpływają na konkurencyjność gospodarczą kraju zyskają zapewne na znaczeniu.
Żeby nie pozostawiać niejasności. Mocno
wierzę, że jakoś strefa euro się pozbiera.
Koszty utrzymania unii walutowej są
gigantyczne, ale byłyby kilkakrotnie większe, gdyby doszło do jej rozpadu. Takie jest
moje zdanie.
Czy wyobraża sobie Pani Profesor powrót
Grecji do drachmy?
– Na wyjściu ze strefy euro Grecja nic by
nie zyskała, a mogłaby wiele stracić. Gdyby
władze w Atenach wybrały drachmę, to
istnieją, jak sądzę, małe szanse, aby udało
się im sfinansować dług publiczny. Bo
trzeba liczyć na dużą determinację inwestorów, by chcieli brać na siebie ryzyko
walutowe obok ryzyka wypłacalności. Dlatego powrót do waluty narodowej w tym
przypadku mógłby się okazać przepisem
na załamanie gospodarki. Bo Grecja nie
ma dużego sektora eksportowego, który
mógłby zyskać na dewaluacji waluty i ją
postawić na nogi. Inwestorzy zupełnie inaczej patrzą na greckie obligacje skarbowe,
jeśli są emitowane w euro. Wprawdzie są
one nisko wyceniane, ale za to są kupowane. Jeśli nie można byłoby ich sprzedać,
to wówczas mówimy o niewypłacalności
i pojawia się pytanie co dalej.
A może to Włochy zyskałyby na powrocie
do waluty narodowej. Wszak mają bardzo
duży sektor eksportowy, który zapewne
kwitłby, gdyby w Rzymie płacono w lirach?
– Być może. Tylko że ja nie wierzę w upadek dużych i silnych krajów. Włochy są
krajem z dobrze rozwiniętą gospodarką,
która ma bogate zasoby i opiera się na
solidnych fundamentach. Proszę zwrócić
uwagę na sektor przemysłowy i usługowy, które na Półwyspie Apenińskim
są jednak bardzo mocne. I jeszcze jedna
rzecz. Wprawdzie Włochy uchodzą za
kraj mocno zadłużony, ale za to 80 proc.
włoskich papierów skarbowych pozostaje
w rękach lokalnych inwestorów. Jeśli
dodamy do tego silny sektor finansowy,
i dopisze miejscowa klasa polityczna, to
jestem spokojna o ten kraj.
Powtarzam – nie wierzę w upadek
dużych krajów o silnych fundamentach.
Spójrzmy na Stany Zjednoczone, które
mają zbyt solidne fundamenty, aby mogły
doznać większego uszczerbku niż okres
turbulencji. Cofnijmy się do niedawnej
decyzji agencji Standard & Poor’s o obniżeniu ratingu Stanów Zjednoczonych,
co stało się sygnałem do gwałtownej przeceny na świecie. Niewiele osób zwróciło
uwagę, że wtedy amerykańskie obligacje
sprzedawano po bardzo dobrych cenach,
czyli przy wyjątkowo niskiej rentowności.
Rynki huczały od krytyki Stanów Zjednoczonych, a jednocześnie miały do nich
zaufanie…
... albo nie miały wyboru…
– Otóż to. Chińskich papierów skarbowych na świecie nie ma. Zresztą sam juan
jest tylko częściowo wymienialny, a szwajcarski rynek jest zbyt mały, aby pomieścić
wszystkich w okresach niepokoju. W ciekawych czasach żyjemy. 
|13