Zawsze wierzyłam w Europę
Transkrypt
Zawsze wierzyłam w Europę
Rynek Finansowy • gospodarka Zawsze wierzyłam w Europę Spowolnienie gospodarcze w przyszłym roku to sprawa przesądzona? – Myślę, że tak. Choć to, co nas czeka w Polsce, nazwałabym obniżeniem dynamiki wzrostu gospodarczego. Jestem przekonana, że powinniśmy się w 2012 r. rozwijać w tempie co najmniej 3 proc. PKB. Wydaje mi się, że dynamika powinna kształtować się w przedziale 3,5–3,7 proc. PKB. Przy czym najwięcej szans mamy na to, że gospodarka pozostanie bliżej dolnej granicy tego przedziału. To nie powinien być w sumie zły rok, ponieważ wciąż powinna ona rosnąć za sprawą inwestycji związanych z Euro 2012. Prócz tego dane z połowy obecnego roku pokazują, że ruszyły inwestycje prywatne. Tu nie powinno być dla nas niespodzianki, jeśli się spojrzy na stopień wykorzystania zdolności produkcyjnych w gospodarce. To są właśnie te czynniki, które będą napędzać koniunkturę. Oczywiście na tle prognoz sprzed kilku miesięcy, gdy mówiono o dynamice rzędu 4,5 proc. PKB jest to odbierane jako spowolnienie. Proszę jednak nie zapominać, jak niekorzystnie zmieniła się sytuacja u naszych głównych partnerów handlowych. Bardziej niż przyszły rok martwi mnie sytuacja za dwa lata, gdy dynamika PKB może się obniżyć do 3 proc. Inflacja także będzie spadać? – Na taki scenariusz wskazują zgodnie prognozy Komisji Europejskiej oraz projekcje Instytutu Ekonomicznego NBP. Pytaniem jest natomiast, czy będzie to bardzo silne obniżenie wskaźnika cen, czy powolne wygaszanie inflacji z kwartału na kwartał. Jestem przekonana, że do połowy 2012 r. inflacja będzie relatywnie wysoka, 10| Fot. Wojciech Łączyński O sytuacji gospodarczej po wyborach do Sejmu i o poszukiwaniu przez Unię Europejską dróg wyjścia z kryzysu z prof. Anną Zielińską-Głębocką, członkiem Rady Polityki Pieniężnej, rozmawia Grzegorz Brudziński czyli będzie się kształtować powyżej celu inflacyjnego NBP. Przypomnę tylko, że cel to 2,5 proc. Nawet jeśli jej wskaźnik zejdzie do górnego pasma, czyli do 3,5 proc., to i tak będzie to odbierane przez nas jako sygnał o utrzymującej się presji inflacyjnej. Proszę jednak nie łączyć tego stanu rzeczy z zapowiedzią uruchomienia narzędzi polityki pieniężnej. Bo co innego jest obserwowanie stopniowego słabnięcia presji inflacyjnej, a co innego sięganie po jej kluczowe narzędzia, jakimi są zmiany stóp procentowych. Podsumowując, choć presja inflacyjna nadal się utrzymuje, to nie wydaje się niezbędna zmiana stóp procentowych. Taka jest moja ocena na obecną chwilę. A efekty drugiej rundy, czyli to, co teoria ekonomii określa jako spiralę cen i płac? – Rada zawsze obserwuje z uwagą rynek pracy. Czy presja inflacyjna nie będzie pociągała za sobą właśnie nacisków na wzrost płac. To jest bardzo silnie zakorzenione w naszej świadomości. Jeśli jednak spojrzymy wstecz, to na szczęście tego zagrożenia nie widać. Sytuacja na rynku pracy jest dość dobra i stabilna. To przebija zarówno w danych GUS-u o stopie bezrobocia, jak i w badaniach aktywności zawodowej ludności. Przed wyborami rząd sygnalizował, że rozważa wycofanie się z aktywnych instrumentów wspierania rynku pracy. Jest to o tyle zrozumiałe, że są to instrumenty dość miesięcznik finansowy bank | październik | 2011 gospodarka kosztowne dla budżetu, a ich efekty ekonomiczne są mocno ograniczone. Jednak to kwestia otwarta, ponieważ do aktywizacji rząd może powrócić, jeśli sytuacja na rynku pracy na nowo zacznie się pogarszać. I nie zmieniło tego otwarcie w maju niemieckiego rynku pracy? – Efekty tego otwarcia były wyraźnie słabsze, niż się tego spodziewano na początku roku. Na jego niewielki wpływ na nasz rynek wskazują także badania wspomnianego wcześniej Instytutu Ekonomicznego NBP. W dużej części jest to zjawisko, które dotyczy osób pracujących wcześniej w Niemczech, tyle że nielegalnie lub objętych porozumieniami międzyrządowymi. Otwarcie rynków pracy w Austrii, w Niemczech czy Szwajcarii nie przyśpieszyło zatem dynamiki wzrostu płac. Płace wprawdzie stale rosną, ale nie w takiej skali, aby to było zagrożeniem dla polityki pieniężnej w Polsce. Pozytywnym aspektem jest to, że wzrost wynagrodzeń jest jednym z filarów wzrostu gospodarczego. Po wyborach za to przychodzi czas na dyskusję o skali redukcji polskiego deficytu budżetowego i na reakcję agencji ratingowych. – Prognozy, które przygotowało w programie konwergencji i zaktualizowało w obecnym roku Ministerstwo Finansów są moim zdaniem zbyt optymistyczne, jeśli chodzi o założenia. Ja nie spodziewam się, aby w roku 2013 udało się spełnić rygory traktatu z Maastricht, czyli zejść z deficytem poniżej 3 proc. PKB. Inna sprawa, że jak patrzę teraz na pozostałe kraje Unii Europejskiej, to nie spodziewam się także, aby grono krajów, którym to się uda było zbyt liczne. Oczywiście pozostaje stanowisko agencji ratingowych, które jednak znają dokumenty rządowe od dawna i mimo zgłaszanych zastrzeżeń uznają je za wiarygodne. To widać w wycenie ubezpieczenia ryzyka kredytowego, czyli w notowaniach Credit Default Swaps. CDS-y dla Polski pozostawały w drugiej połowie roku relatywnie stabilne, mimo burzy, którą widzieliśmy na rynkach finansowych. Myślę, że jest to scenariusz bazowy dla naszego kraju do końca roku, gdyż Polska zrealizowała swoje główne potrzeby pożyczkowe. Nowy rok to oczywiście nowy budżet, ale tu największe ryzyko widzę w postaci zaklasyfikowania Polski www.miesiecznikbank.pl do jednej grupy wraz z krajami PIIGS lub państwami zaliczanymi do emerging markets. Bo zbyt często widzimy odpowiedzialność zbiorową na rynkach finansowych. Od wyniku wyborów i siły zaplecza politycznego nowego rządu zależy jednak najwięcej. – To prawda. Jeśli mówimy o redukcji deficytu budżetowego, to nie unikniemy dyskusji o cięciach deficytu strukturalnego, na który składają się często wydatki o charakterze socjalnym. Przed wyborami słyszeliśmy za to o regule wydatkowej, której słabością jest to, że w niewielkim tylko stopniu dotyka deficytu strukturalnego, choć wpływa w sporej części na poziom wydatków dyskrecjonalnych. Problem polega na tym, że zmniejszając poziom wydatków dyskrecjonalnych, nie obniżymy w znaczącym stopniu deficytu budżetowego i dlatego niezbędne jest cięcie deficytu strukturalnego. To jest niestety trudne do przeprowadzenia, ponieważ wymaga przegłosowania odpowiednich ustaw w Sejmie i tu znów wracamy do wyników wyborów. Poza wszystkim to są bardzo trudne decyzje i niech przykładem tu będą losy zawetowanej ustawy o redukcji zatrudnienia w administracji o 10 proc. Jako były członek Rady Służby Cywilnej rozumiem stanowisko pana prezydenta i muszę przyznać, że w tym gronie mieliśmy wątpliwości co do zasadności automatycznych cięć w każdym z resortów. Trzeba być jednak realistą – gdyby skalę redukcji pozostawić tylko ich szefom, to zapewne nie byłoby mowy o żadnych zmianach liczby etatów. Tu każde rozwiązanie rodzi wątpliwości. Podobnie jak w przypadku ratowania strefy euro? A może to nie jest ratowanie tylko nadrabianie zaległości? – Trzeba się tu cofnąć do jej początków, tj. do dyskusji, która towarzyszyła jej narodzinom, czyli do pytania, jak tworzyć optymalny obszar walutowy. Wówczas przeważyło stanowisko monetarystów, że wystarczą tylko te kryteria, które są powiązane z inflacją i ze stabilnością cen. Na starcie zdecydowano się zatem na taką konserwatywną unię walutową bez pogłębionej unii ekonomicznej. Czy to był błąd? To kolejne trudne pytanie. Jeśli rachuby były wtedy nawet poprawne, to szybko straciły moc, gdy świat zaczął się zmieniać. W otoczeniu, które charakteryzuje globa- lizacja, otwarta oraz płynna struktura rynków finansowych takie czysto monetarystyczne podejście przestało działać i szybko zaczęto zdawać sobie sprawę z potrzeby zarządzania ekonomicznego. Już w 2000 r. Komisja Europejska zaczęła promować metodę otwartej koordynacji polityk gospodarczych krajów strefy, co wówczas określano jako european governance. Była to głównie jej inicjatywa i to nie była jedyna słabość tej koncepcji. Znacznie poważniejszą wadą był miękki charakter tego zarządzania, który nie sprawdzał się, gdy wchodziły trudne decyzje dotyczące deficytu czy długu publicznego. Można powiedzieć, że wracamy niejako do punktu startu, do dyskusji nad optymalnym obszarem walutowym. Choć dla niektórych będzie to trudne do zaakceptowania, ale jakieś formy zarządzania ekonomicznego w strefie są niezbędne, a ich wprowadzenie zależy od determinacji Niemiec i Francji. Oba kraje oraz Włochy to niemal 60 proc. PKB całej strefy euro. – Dlatego jeśli największe kraje będą zdeterminowane, aby unię walutową utrzymać, to będą podejmowane w tym celu kolejne kroki. Nie wierzę natomiast w powstanie jakiegoś europejskiego rządu. Bo na to nie będzie zgody politycznej szefów rządów narodowych, których pozycja zostałaby wtedy okrojona. Wystarczy tu sobie przypomnieć, jakie osoby wymieniano, gdy mówiono o kandydatach na fotel unijnego ministra spraw zagranicznych czy przewodniczącego rady Unii Europejskiej, a kto na nich ostatecznie zasiadł. Ten wybór pokazuje, że nie ma w Unii politycznej zgody na europejski rząd. Jeśli natomiast mówimy o reformie unii walutowej, to sprawa wydaje się prostsza. Tu, w moim przekonaniu, wystarczy wrócić do pierwotnej wersji paktu stabilizacyjnego i rozwoju z roku 1997, w którym są wyraźnie zapisane kary za naruszanie wszystkich kryteriów fiskalnych łącznie z długiem publicznym czy deficytem budżetowym. Na początek wystarczy odkurzyć te dokumenty. Pozostaje jeszcze kwestia euroobligacji. Proszę jednak nie zapominać, że mówimy tu o instrumencie ratunkowym, a nie strukturalnym. Z punktu widzenia Berlina opór przed przyjęciem tego rozwiązania jest zrozumiały. Niemieckie Bundy są benchmarkiem dla określania rentowności papierów |11 Rynek Finansowy • gospodarka skarbowych w całej Europie. Trudno zatem oczekiwać, że nasz zachodni sąsiad tak łatwo pogodziłby się z utratą najwyższej wiarygodności, a tym samym i najniższym kosztem pozyskania pieniądza na rynku. W moim przekonaniu najbardziej prawdopodobny wariant to zasilenie Europejskiego Funduszu Stabilizacji przez rządy wspólnoty przy współudziale Europejskiego Banku Centralnego. Jeśli chodzi o Grecję, to wydaje mi się, że ten kraj zmierza jednak w stronę restrukturyzacji zadłużenia. Tak jak to robiły wiele lat wcześniej Meksyk czy Argentyna. Ratowanie Grecji nie trwa przypadkiem za długo? – …bo jest dużo ośrodków decyzyjnych w Unii. Zacznijmy od grupy państw euro, na której czele stoi szef rządu luksemburskiego Jean-Claude Juncker. Z tym gremium jest blisko związany Ecofin, który tworzą ministrowie finansów państw wspólnoty, a jest on częścią Rady Unii bardzo długo starała się o wejście do EWG, która była prekursorką Unii Europejskiej. To stało się możliwe dopiero w 1981 r. po upadku w Grecji junty czarnych pułkowników. Europa doceniła młody demokratyczny rząd w Atenach, wyrażając zgodę na rozszerzenie EWG. To była decyzja polityczna, a nie ekonomiczna. Polityka jeszcze raz przeważyła przy zaproszeniu Grecji do strefy euro. Z dzisiejszej perspektywy trzeba uznać, że była to błędna decyzja, nawet gdy uznamy, że miejsce tego kraju jest w Unii Europejskiej. Bardzo podobne pytanie można postawić w przypadku Portugalii czy nawet Hiszpanii. Portugalia czuje się bardzo mocno związana z Ameryką Łacińską. Podobnie zresztą jak jej najbliżsi sąsiedzi z uwagi na kolonialne dziedzictwo. O europejskim wyborze Lizbony przesądził wybór Madrytu, bo gospodarka obu krajów jest niemal komplementarna. I być może to jest tak wspaniałe, że pod jednym dachem Europa z tylu różnych przeciwieństw, z tylu Jeśli mówimy o redukcji deficytu budżetowego, to nie unikniemy dyskusji o cięciach deficytu strukturalnego, na który składają się często wydatki o charakterze socjalnym. Europejskiej. Mamy oczywiście szefów rządów, którzy także reprezentują określone interesy. W dodatku część decyzji podejmowanych w Unii Europejskiej wymaga zgody wszystkich państw Wspólnoty, podczas gdy pozostałe tylko krajów strefy euro. Nie jest łatwo w takich warunkach szybko wypracować decyzję. To nie są Stany Zjednoczone z silną pozycją prezydenta. Nasza Europa to nie federacja. To unia różnych państw, gdzie tylko część rozwiązań ma charakter federacyjny, a reszta narodowy. Jeśli mówimy o mało skutecznej pomocy dla Grecji, to część odpowiedzialności spada także na rząd w Atenach, który długo wzbraniał się przed zaciskaniem pasa w obawie przed rozruchami wewnętrznymi. Przy tej okazji nasuwa się pytanie czy… …Grecja powinna być w strefie euro? – …lub jeszcze ostrzej postawione. Czy Grecja w ogóle powinna być w Unii Europejskiej. Interesy gospodarcze tego kraju leżą poza naszym kontynentem. Grecja 12| różnorodności stara się budować wspólny organizm. To bardzo mi się podoba. Takiego ugrupowania integracyjnego, które działałoby tyle lat, nie ma na świecie. Mimo wszystkich obecnych turbulencji, które nią miotają pozostaję optymistką. Zawsze wierzyłam w Europę. I to jest spojrzenie z perspektywy Gdańska? – Może w jakiejś części perspektywa gdańskiej Solidarności. Wprawdzie nie jestem rodowitą gdańszczanką, bo dopiero z tym miastem związałam się na studiach, ale jest to już bardzo mocna więź. Gdańsk, podobnie jak i całe Trójmiasto, jest miejscem wyjątkowo otwartym na świat. Ten szacunek dla odmienności, tolerancja czy poszanowanie różnorodności w dużej mierze jest związana z otwarciem na morze. Morze właśnie dawało poczucie dużej przestrzeni i budziło tęsknotę za swobodą. Nieprzypadkowo Pomorze było miejscem zrywów do wolności, miejscem narodzin przedsiębiorczości i wielu inicjatyw gospodarczych. Historycy gospodarczy lubią porównywać Polskę i Hiszpanię, zastanawiając się nad historią alternatywną. Czy w ocenie Pani Profesor idziemy hiszpańskim śladem, powielając sukces tego kraju po wejściu do Unii Europejskiej? – A ja odpowiem pytaniem na pytanie. Z którą Hiszpanią chcemy się porównywać? Z Hiszpanią premiera Aznara czy Hiszpanią premiera Zapatero? Bo jeśli cofniemy się do czasów sprzed zamachu w madryckim metrze, to mówimy o modelu centroprawicowym opartym na gospodarce wolnorynkowej. Hiszpania pod rządami premiera Aznara była krajem dobrze zarządzanym i tylko zupełny przypadek sprawił, że wyborcy zadecydowali inaczej, przekazując władze socjalistom. Gabinet premiera Zapatero to odwrót od tego modelu. Czy dla nas może być wzorem do naśladowania stopa bezrobocia na poziomie 20 proc., olbrzymi deficyt oraz dług publiczny, nie mówiąc już o głębokich konfliktach społecznych? W moim przekonaniu, jeśli mamy sięgać do modelu hiszpańskiego, to z czasów premiera Aznara. Hiszpański cud gospodarczy po wejściu do Unii to w pierwszym rzędzie zasługa sektora budowlanego. Czy to przypadkiem nie brzmi dziwnie znajomo nad Wisłą? – Zacznijmy najpierw od różnic. Za wielki plus dla Polski trzeba uznać, że udało się szybko wprowadzić skuteczny nadzór nad sektorem bankowym. Na specjalne słowa uznania zasługuje Komitet Stabilności Finansowej, w skład którego wchodzą przedstawiciele Narodowego Banku Polskiego, Ministerstwa Finansów oraz Komisji Nadzoru Finansowego. Jest to miejsce, gdzie te trzy instytucje współpracują ze sobą, wymieniają poglądy i wspólnie czuwają nad stabilnością finansową państwa. Jeśli spojrzymy na poprzednie lata, to znakomicie wywiązały się z tego zadania. Proszę zwrócić uwagę, że polski sektor bankowy nie przeżył takiego kryzysu, jak po obu stronach Atlantyku. Nie pojawiły się problemy z płynnością, wręcz przeciwnie – część banków sygnalizowała nadpłynność. Zupełnie z odmiennym obrazem mieliśmy do czynienia w Hiszpanii. Kredyt hipoteczny był łatwo dostępny, a po drugie – dzięki wejściu do Unii Europejskiej, a następnie do strefy euro – tani. Nie dziwmy się zatem, że powstały setki miesięcznik finansowy bank | październik | 2011 gospodarka tysięcy domów, które od dawna stoją puste w oczekiwaniu na kupca. Hiszpańskie kasy oszczędnościowe, nie czując nad sobą nadzoru, bardzo hojnie udzielały kredytów, w tym na rynku hipotecznym. Cenę braku nadzoru płaci obecnie cała hiszpańska gospodarka. Rola nadzoru rośnie? – Myślę, że tak. Powracając na chwilę do hiszpańskiej lekcji – nie zapominajmy, że i w Polsce były próby wyłączenia pewnych części sektora bankowego, czy quasi-bankowego spod nadzoru finansowego. Na szczęście udało się temu zapobiec, a myślę tu o SKOK-ach. Wprawdzie nasze kasy w przeciwieństwie do hiszpańskich nie udzielają kredytów hipotecznych, ale poddanie ich regulacjom obowiązującym sektor bankowy wpłynie korzystnie na ich rozwój. Proszę pamiętać, że jednolita polityka monetarna prowadzona przez Europejski Bank Centralny ogranicza możliwość interwencji na rynku narodowym. Zawsze też z perspektywy poszczególnego kraju będzie można mówić o pewnym jej niedopasowaniu, ponieważ siłą rzeczy jest ona wypadkową interesów wszystkich krajów tworzących unię walutową. Tego niedopasowania nie można zmniejszyć, sięgając po klasyczne instrumenty polityki pieniężnej, ponieważ są przekazane do EBC. Na szczeblu narodowym pozostają za to instrumenty oddziaływania na sektor bankowy w postaci nadzoru finansowego, ostrożnościowego czy płynnościowego. Trzeba po nie sięgać, jeśli nie chce się mieć kłopotów na dużą skalę, czyli bańki spekulacyjnej na rynku hipotecznym. Przykład Irlandii? – Dokładnie tak. Szmaragdowa wyspa niskie stopy procentowe zawdzięcza obecności w strefie euro, co oczywiście wzmaga popyt na kredyt hipoteczny. Jednak ten apetyt nie był trzymany w ryzach przez irlandzki nadzór finansowy, co po pewnym czasie obróciło się przeciwko samym kredytodawcom. Irlandzki sektor bankowy znalazł się w stanie ciężkiej zapaści, a jego reanimacja z publicznych pieniędzy okazała się takim obciążeniem, że z kolan nie może się podnieść całe państwo. A mówimy tu o kraju, który do niedawna był stawiany jako wzór dla innych. Podobne kłopoty, choć na szczęście w mniejszej skali, widziwww.miesiecznikbank.pl my w Hiszpanii i Portugalii. Tam za to dochodzą jeszcze perturbacje na rynku pracy. Pozostaje oczywiście Grecja, ale jest to odrębny przypadek. Wprawdzie grecki sektor finansowy stosunkowo dobrze sobie radzi z presją, ale tu głównym powodem problemów jest nadmiernie rozbudowany sektor publiczny i jego kosztowne przywileje. Tą sferą wprawdzie Grecja nie chwaliła się publicznie, ale trzeba przyznać, że o takie informacje też specjalnie wcześniej nie zabiegano. Jeśli grecki kryzys czegoś nas nauczył, to zapewne zwracania uwagi na te kwestie. Sądzę, że gdy w przyszłości będziemy mówić o zarządzaniu ekonomicznym w Unii Europejskiej, to obok pytań o przestrzeganie kryteriów z Maastricht padną i takie. Jak wygląda relacja sektora publicznego do prywatnego, jakie są przywileje sektora publicznego, jakie są zmiany strukturalne. Jak wygląda sytuacja w handlu zagranicznym, co się dzieje ze strukturą wzrostu gospodarczego. Zmienia się punkt ciężkości? – Kiedyś bardzo mocno podkreślano, że Unia Europejska nie jest klubem dla bogatych. Bo do wspólnoty może wejść każdy kraj, który spełnia kryteria kopenhaskie. Gdy tworzono strefę euro taką kartą wstępu były kryteria z Maastricht. Myślę, że teraz na plan pierwszy wysunie się zdolność kraju do konwergencji – czy to pod względem zmniejszania dystansu wobec średniej unijnej, czy też pod względem wielkości PKB na głowę mieszkańca w porównaniu do gospodarek wiodących. W sumie te wszystkie elementy, które wpływają na konkurencyjność gospodarczą kraju zyskają zapewne na znaczeniu. Żeby nie pozostawiać niejasności. Mocno wierzę, że jakoś strefa euro się pozbiera. Koszty utrzymania unii walutowej są gigantyczne, ale byłyby kilkakrotnie większe, gdyby doszło do jej rozpadu. Takie jest moje zdanie. Czy wyobraża sobie Pani Profesor powrót Grecji do drachmy? – Na wyjściu ze strefy euro Grecja nic by nie zyskała, a mogłaby wiele stracić. Gdyby władze w Atenach wybrały drachmę, to istnieją, jak sądzę, małe szanse, aby udało się im sfinansować dług publiczny. Bo trzeba liczyć na dużą determinację inwestorów, by chcieli brać na siebie ryzyko walutowe obok ryzyka wypłacalności. Dlatego powrót do waluty narodowej w tym przypadku mógłby się okazać przepisem na załamanie gospodarki. Bo Grecja nie ma dużego sektora eksportowego, który mógłby zyskać na dewaluacji waluty i ją postawić na nogi. Inwestorzy zupełnie inaczej patrzą na greckie obligacje skarbowe, jeśli są emitowane w euro. Wprawdzie są one nisko wyceniane, ale za to są kupowane. Jeśli nie można byłoby ich sprzedać, to wówczas mówimy o niewypłacalności i pojawia się pytanie co dalej. A może to Włochy zyskałyby na powrocie do waluty narodowej. Wszak mają bardzo duży sektor eksportowy, który zapewne kwitłby, gdyby w Rzymie płacono w lirach? – Być może. Tylko że ja nie wierzę w upadek dużych i silnych krajów. Włochy są krajem z dobrze rozwiniętą gospodarką, która ma bogate zasoby i opiera się na solidnych fundamentach. Proszę zwrócić uwagę na sektor przemysłowy i usługowy, które na Półwyspie Apenińskim są jednak bardzo mocne. I jeszcze jedna rzecz. Wprawdzie Włochy uchodzą za kraj mocno zadłużony, ale za to 80 proc. włoskich papierów skarbowych pozostaje w rękach lokalnych inwestorów. Jeśli dodamy do tego silny sektor finansowy, i dopisze miejscowa klasa polityczna, to jestem spokojna o ten kraj. Powtarzam – nie wierzę w upadek dużych krajów o silnych fundamentach. Spójrzmy na Stany Zjednoczone, które mają zbyt solidne fundamenty, aby mogły doznać większego uszczerbku niż okres turbulencji. Cofnijmy się do niedawnej decyzji agencji Standard & Poor’s o obniżeniu ratingu Stanów Zjednoczonych, co stało się sygnałem do gwałtownej przeceny na świecie. Niewiele osób zwróciło uwagę, że wtedy amerykańskie obligacje sprzedawano po bardzo dobrych cenach, czyli przy wyjątkowo niskiej rentowności. Rynki huczały od krytyki Stanów Zjednoczonych, a jednocześnie miały do nich zaufanie… ... albo nie miały wyboru… – Otóż to. Chińskich papierów skarbowych na świecie nie ma. Zresztą sam juan jest tylko częściowo wymienialny, a szwajcarski rynek jest zbyt mały, aby pomieścić wszystkich w okresach niepokoju. W ciekawych czasach żyjemy. |13