Sędziwoj - II. Sztutgard

Transkrypt

Sędziwoj - II. Sztutgard
Nowele, opowiadania, krótkie formy prozatorskie
<h1>Sędziwoj - II. Sztutgard</h1>
Dziekoński Józef Bohdan
Strona 1 z 3
"Dionizy Zachariasz, piękny młodzieniec, bardzo prędko wynalazł kamień mądrości. Wtedy nabrał ochoty
zwiedzenia świata."
Mardocheus de Delle, 1603 r.
DZIEŃ PRZYJAZDU SĘDZIWOJA do Sztudgardu był jakby uroczystością obchodzącą całe miasto. Już się
ściemniało, bramy zamykano, a jeszcze potoki ludu szły lub wracały z jednego przedmieścia, w którym spustoszony
klasztor sławny alchemik zajął na swoje mieszkanie. Z daleka łuna od świateł, dźwięki muzyki i gwar zabawy
mimowolnie wabił ciekawych. Na kupach gruzów z rozwalonego muru, który otaczał dziedziniec i smętarz
klasztorny, paliły się beczki smoły; od miejsca, gdzie niegdyś była brama, do głównego wejścia rozpięty był wielki
pąsowy jedwabny namiot, ziemia pod nim czerwonym suknem usłana, boki otwarte, otoczone pomarańczowymi,
laurowymi i cyprysowymi drzewami w wazonach, a krwawe światło, przedzierające się przez te zbytkowe krzewy
białym okryte kwiatem, ponuro oświecało niedalekie grobowce i mogiły smętarza. Oba okna obok drzwi wchodowych
ustrojone były dywanami, kwiatami, festonami bogatych materii i mnóstwem lamp kolorowych; z pośrodka okien biły
wytryski wina i szumiąc, mieniąc się w świetle, spadały w wystawione wielkie konchy wyzłacane. Dokoła chciwa
tłuszcza tłoczyła się, rozbijała o kosztowny napój; nasyceni, jak na pobojowisku, cokolwiek dalej pomiędzy grobami
spoczywali na trawie.
W klasztorze, którego i pożar nie oszczędził, zamiast dachu tylko gdzieniegdzie sterczały opalone belki. Wielkie okna
pozbawione szyb i ram zasłonięte były przejrzystymi oponami w środkowych salach, gdzie się uczta odbywała; w
dalszych skrzydłach gmachu, pustych, sczerniałych, tylko księżyc smutnie świecił przez wszystkie otwory.
Przed dziedzińcem turkot zajeżdżających karoc, wołanie pachołków trzymających konie, okrzyki ludu, dzikie śpiewy
pijanych, mięszały się w jeden hałas dziwnie z pierwszym przeznaczeniem i pozorem tego miejsca niezgodny.
- Chodźmy już, sąsiedzie, do domu - rzekł któryś z mieszczan bliżej stojących - niech te opoje tu na śmierć się zapiją,
nic tu już nowego nie wypatrzemy, a chłód nocy zaczyna dokuczać.
- Zaczekajcie jeszcze - odrzekł pierwszy. - Wczoraj dopiero około północy on wyszedł na ganek. Mój czeladnik,
Jakub, był przy tym i kiedy goście pili jego zdrowie, z ganku rzucał złote pieniądze węgierskie.
- Cisnął ich pewnie więcej jak garniec - dodała kobieta. - Jakub schwycił jednę sztukę, sama ją widziałam, a moja
kuma, wdowa Marta, przysięgała się, że jej narzeczony pięć sztuk złowił.
- Ale też i guzów, szturchańców, niemało - dodał mieszczanin - całe oko miał sine.
- Niech go tam licho z jego złotem - rzekł pierwszy - może jeszcze zaklęte, rzuca jak psom, wartoż guzy obrywać!
- Zaklęte! ba! ten, co widziałem, był z wizerunkiem Matki Boskiej; a zresztą, sąsiedzie, dukat piechotą nie chodzi;
toby go można i poświęcić, a kułaki bierzesz, kułaki dajesz, to swoja rzecz.
- A jakże wy chcieliście! - zawołała do pierwszego rozgniewana kobieta - chcieliście, aby nie rzucał z góry, ale
zeszedł na dół, wetknął wam w łapę pieniądz i jeszcze prosił: "Weźcie, panie Mateuszu, bardzo proszę, zrobicie mi
łaskę!" On rzuca, bo mu się tak podoba, a wy nie bierzcie, kiedyście tacy bogaci. A ty, mężu, ani kroku! my będziemy
czekać.
Pierwszy sąsiad odsunął się, ale także nie odszedł.
strona 1 / 3
Nowele, opowiadania, krótkie formy prozatorskie
<h1>Sędziwoj - II. Sztutgard</h1>
Dziekoński Józef Bohdan
- Czegóż się tak tłoczysz - zawołał któryś z masztalerzów. - Boże, zmiłuj się, już blisko północy, a oni gawronią się,
jakby mieli czego...
- Ot, zwyczajnie, nie widzieli go w dzień, teraz chcą się przypatrzyć; ale co to ciekawego, taki człowiek jak i drudzy.
- O! widzicie ich, zaraz znać dworskiego sługę! Chcielibyście sami tylko rozszarpać to, co on dla mieszczan rozrzuca.
- Czy widzieliście go - przerwał inny - czy prawda, że on poganin. Tatarzyn?
- Bajki szczere! prawy chrześcijanin, nie Tatar, ale Polak.
- Nie kijem go tylko pałką - dodała kobieta - toć Polacy przyrodni bracia Tatarów. Albo ja to nie wiem! Mój
nieboszczyk pierwszy mąż, co to był zawerbowany do rajtarów, był w Polsce. Albo on to mało naopowiadał się o tym
narodzie. Tam końskie mięso jedzą, chłopi mieszkają w chałupach ze słomy, miast wcale nie mają, tylko jeden zamek,
gdzie król mieszka.
- Gdzież widzieliście tego alchemika?
- Wczoraj rano widziałem go na moście, ledwo mnie nie zadusili, kiedy wjeżdżał do miasta.
- Jak też wygląda, stary? czy tłusty? - zapytało kilka głosów.
- E! z miny wcale nie znaczno, że umie złoto robić. Naprzód, że jest młody.
- I taką sztukę posiada?
- Ba! albo to wiek co pomoże! Patrz na naszych siwych doktorów, co chodzą w opończach jako sowy; żaden tego nie
zna, chociaż cały dymem przesiąkł, to dar Boski!
- Ten jest blady, nosi brodę, wąsy, a co najdziwniejsza, że ma głowę do wpół ogoloną.
- Ach! a mówiliście, że on nie Tatar! Alboście nie widzieli Tatarów, co w zamku za kratą łańcuchami przybici, co to
ich cesarz rzymski podarował naszemu panu?
- Niech tam wszystkie biesy porwą Tatarów; jakże ten alchemik był ubrany?
- Bardzo zwyczajnie. Cały czarno, w dziwacznej sukni z rozprutymi rękawami, w futrzanym kołpaku; jechał na karym
koniu.
- A złota, klejnotów?
- Wcale na sobie nie miał; to też to była najdziwniejsza rzecz. Szablę, nawet i puginał miał oprawne w zwyczajne
żelazo. Jechał wolno i przypatrzyłem mu się dobrze; zdawał mi się nawet niewesoły.
- Ale za to koń jaki paradny! Sługiwałem ja po książęcych stajniach, ale takiego ogiera w życiu nie widziałem. Ogień
z nozdrzy parskał, skóra jak aksamit, a co za nóżka, łeb!
- Chociaż on się nie świecił, to służba jego, dwór cały lśnił się, konie nawet pokryte były złotem i klejnotami.
strona 2 / 3
Nowele, opowiadania, krótkie formy prozatorskie
<h1>Sędziwoj - II. Sztutgard</h1>
Dziekoński Józef Bohdan
- A widzieliście też te dziwne garbate bestie i ludzi czarnych?
- A toć tu stoją z drugiej strony dziedzińca; podobno on ich ma podarować naszemu księciu...
*
Wielkie wschody wiodące na górę wysłane były kosztownymi kobiercami, z obu stron szpaler drzew i wonnych
kwiatów zamorskich wiódł do sali balowej, którą jakby czarodziejską władzą urządzono wpośród rozwalin. Ściany
powleczone były jedwabnymi obiciami, w pośrodku potężny stół w kształcie podkowy, przykryty złotogłowiem,
otaczał szereg biesiadników płci obojej. W pośrodku i po rogach sali fontanny wina i pachniących wódek rozpraszały
po powietrzu upajającą rosę. Stół malowniczo ubrany zastawiony był najwykwintniejszymi potrawami, owocami,
przysmakami z ostatnich krańców świata zebranymi. Pod talerzem każdego z biesiadników, na pamiątkę ofiarowany,
leżał wielki złoty medal.* Paziowie odznaczający się pięknością, strojni ze wschodnim przepychem, roznosili
wyszukane wina i chłodniki. Światło rozchodzące się ze szklannych różnokolorowych latarni w tysiącznych odbite
promionach od zwierściadeł, śród kwiatów, złota, kryształów i srebra, drżąc na liściach całego gaju drzew, wzdłuż
ścian poustawianych, otaczało biesiadników, jaśniejących wspaniałymi strojami i pięknością, atmosferą upajającą
wszystkie zmysły; a jakby nie dość jeszcze było sztucznego światła, wielkie okno, wychodzące na balkon, przez pożar
wyłamane, zostawiono otwarte i tamtędy księżyc szeroki wachlarz promion wpuszczał aż do środka sali.
Z jednej strony za zasłoną pąsową złotem wyszywaną była ukryta muzyka i kilkudziesięciu śpiewaków; niewidzialni
brzmieniem radości i wesela napełniali cały gmach, dodając truciznę muzyki do upojenia wszystkich zmysłów.
wibratory
Sąsiedzka krowa lepsza.
poprzednia - następna &raquo;&raquo;
strona 3 / 3