w górach śnieg też się popsuł — stawitzky

Transkrypt

w górach śnieg też się popsuł — stawitzky
w górach śnieg też się popsuł — stawitzky
Upadałem wielokrotnie. Nic z tych rzeczy – gleba nie jest dla mnie, jest dla mięczaków. Dla frajerów. Ja
podnoszę się i wstaję, albo upadam i leżę. Jedno z dwóch, lub dwa z dwóch, albo cztery z jednego. Upadam, leżę. Wstaję, podnoszę się – zawsze w tej kolejności. Nie odkrywam nic nadzwyczajnego, nieprawdaż? Przecież wielu z nas leży po upadku, wielu z nas po wstaniu, podnosi się. Zatem czemuż mam o tym
pisać?
Pewnie już zauważyliście, że się zgrywam. Taki już jestem. Wstaję, podnoszę się. Na zawsze ścina mnie
z nóg tylko po alkoholu, a że pije zawsze, wychodzi na to, że leżę od lat. Od zawsze. Coś się stało w tym
grudniu, na jego początku, coś we mnie pękło gdy nastał; niebo zrobiło kurwi rozkrok i wessało mnie
swoją zachłanną pizdą. Ot idealny scenariusz dla poszukiwaczy wrażeń, można się porozglądać, podróżować wręcz. Piję i piję, nie ma końca. Piję dla zasady, pijemy właściwie. Dziś napisałem do swojej
szafowej maila: wracam po Nowym Roku trzeźwy. Takie postanowienie mam. Taki już jestem – podnoszę
się i wstaję. Piję z zasady dla zasad.
Mam taką ulubioną sentencje: kurwa, napiłbym się. To się napij. No to piję.
Staram się chlać w każdym ważnym momencie swojego życia. I tym nieważnym. Banalne, wiem, ale
przypomnę – chodzi o to, żeby celebrować złe i dobre naraz. Chodzi o to, żeby zatrzeć granice między
przeciwieństwami, wymazać po lewacku. Zdecydowanie chodzi o to, żeby stworzyć mentalny schengen
na czeluściach rozklekotanej materii. Najebać się, no. Tak też było wczoraj. Przedwczoraj. Cały poprzedni tydzień. Miesiąc. Rok. I chuj, i cześć.
Mam wiele zasad, ale jedną, najważniejszą z nich, jest picie na kaca. Bardzo chętnie zacytowałbym tutaj
Jerofiejewa, ale postaram się o coś swojego. Mam! – ja po prostu nie ufam sobie gdym przechlany.
Wczorajszy. Nie ufam tym stanom, lękom, walącym się ścianom. Ludziom – od zawsze, nawet na
trzeźwo, ale po wódzie nie ufam im na wskroś, ich ani jednemu słowu. Samotność właśnie wtedy nabiera
wody w usta, wtedy, gdy budzisz się z językiem jak ręcznik – tak naprawdę tylko jej potrzebujesz – tej
chwili spokoju, tych paru minut po przebudzeniu gdy nikt nic nie mówi, nawet dusza. No i leci klin. Rzeczywistość prostuje znaki zapytań i znika gdzieś za oknem. No, taki poranek to ja lubię, taki poranek to ja
szanuję, bo ja piję z zasady dla zasad. Taki już jestem. Wstaję i podnoszę się.
A co z tym niepiciem? Ano już wyjaśniam – będę się starał, bo Nowy Rok jest po to, by pierdolić poprzedni. I tak jebiemy się od lat, zamiast zaakceptować to wygrawerowane w nas. Trudno. Czasem zapominam o tym, ile daje mi wóda, ale częściej zapominam o tym, ile mi zabiera. Niech nie zabrzmi to źle,
nie rozstajemy się na zawsze – ja po prostu kolejny raz nie dam się nabrać; gdyż im bardziej uciec chcę,
tym wolniej biegnę. Będę pił. Ale nie będę szmatą, ot co.
Miało być opowiadanie, a wyszło jak wyszło. Trudno. Taki już jestem, upadam i leżę.
Kopiowanie tekstów, obrazów i wszelakiej twórczości użytkowników portalu bez ich zgody jest
stanowczo zabronione. (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z
dnia 4 lutego 1994r.).
stawitzky, dodano 04.01.2017 11:45
1
Dokument został wygenerowany przez www.portal-pisarski.pl.
2