Chojnicki oj Cho nicki jn ik

Transkrypt

Chojnicki oj Cho nicki jn ik
Chojnicki
Ch
hojn
nick
ki
Spis treści
Wojna w pamięci chojniczan
Weronika Sadowska, Druga wojna światowa
we wspomnieniach chojniczan
8 Bernard Cieślik, Moje wspomnienia
15 Czesław Łoński, W dniu wybuchu wojny
miałem niespełna trzy lata…
24 Urszula Steinke, Wojna zabrała mi ojca
5
Kronika chojnicka
31 Irmina Szyca, Reinhold Wietkamp – Honorowy
Obywatel Miasta Chojnice
34 Beata Królicka, Dzień Seniora po raz drugi
38 Anna Maria Zdrenka, Narodowe Czytanie
Trylogii w Chojnicach
43 Stowarzyszenie Automobilklub Chojnicki
46 Marcin Szopiński, Chojnicka Odyseja
52 Anna Maria Zdrenka, Jubileuszowa Chojnicka
Noc Poetów
60 Maria Eichler, Noce operetkowe nie tylko
dwa dni?
63 Beata Królicka, Chojniczanie w Emsdetten
i… w Münster
68 Kronika wydarzeń lipiec-wrzesień 2014,
oprac. Anna Maria Zdrenka
Z dziejów miasta
PISMO SPOŁECZNO-KULTURALNE
KWARTALNIK
Chojnicki
ADRES REDAKCJI
Miejska Biblioteka Publiczna
ul. Wysoka 3
89-600 Chojnice
www.kwartalnikchojnicki.pl
[email protected]
REDAKTOR NACZELNY
Kazimierz Jaruszewski
[email protected]
tel. 669 401 454
KOLEGIUM REDAKCYJNE
Mariusz Brunka
Beata Królicka
(sekretarz redakcji)
[email protected]
tel. 693 664 071
Piotr Rutkowski
Irmina Szyca
Anna Maria Zdrenka
RADA PROGRAMOWA
Arseniusz Finster
(przewodniczący)
Mirosław Janowski
Anna Lipińska
Jan Franciszek Zieliński
73 Kazimierz Jaruszewski, Kartka z kalendarza.
18 lipca 2014 r. Półwiecze śmierci
Stefana Bieszka
75 Mariusz Brunka, Chojnickie korzenie
Fahrenheita
OPRACOWANIE GRAFICZNE
Chojnice i okolice
Miejska Biblioteka Publiczna
81 Kazimierz Jaruszewski, Piła nad Prądzoną
Oficyna artystyczna
89 Kamil Jerzyk: Inspiruje mnie wszystko.
Rozmawiał: Andrzej Ortmann
Maciej Stanke
WYDAWCA
ul. Wysoka 3
89-600 Chojnice
DRUK
ABEDIK Bydgoszcz
ISSN 2299-5269
Wszystkie zamieszczone materiały są objęte prawem autorskim.
Redakcja zastrzega sobie prawo do zmiany tytułów i opracowania redakcyjnego tekstów.
Kwartalnik Chojnicki
nr 9/2014
Wojna w pamięci
chojniczan
KONKURS
WERONIKA SADOWSKA
Druga wojna światowa
we wspomnieniach chojniczan
D
rugiego września 2014 r. w Czytelni Miejskiej Biblioteki Publicznej odbyło się
rozstrzygnięcie konkursu historycznego, zorganizowanego przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Chojnicach, Chojnickie Towarzystwo Przyjaciół Nauk oraz Urząd
Miejski w Chojnicach, pn. „Druga wojna światowa w pamięci chojniczan”. Patronat honorowy nad konkursem objął burmistrz Chojnic, natomiast patronat prasowy – redakcje
„Kwartalnika Chojnickiego” i „Zeszytów Chojnickich”.
Organizatorzy i członkowie komisji konkursowej. Od lewej: Kazimierz Jaruszewski,
Anna Lipińska, Jan Zieliński, Włodzimierz Jastrzębski, Beata Królicka, Paweł Piotr Mynarczyk
6
Wojna w pamięci chojniczan
Autorzy tekstów obecni podczas rozstrzygnięcia konkursu wraz z przewodniczącym jury
prof. Włodzimierzem Jastrzębskim: Urszula Steinke, Jan Malicki,
Kazimierz Jan Jaruszewski oraz Czesław Łoński
Na konkurs napłynęły prace autorstwa ośmiu osób, które przelały na papier swoje
wojenne wspomnienia. Podczas spotkania wszystkich gości w imieniu organizatorów
przywitała dyrektor MBP Anna Lipińska. Następnie oddała głos wiceburmistrzowi
Janowi Zielińskiemu, który wyraził zadowolenie z finalizacji projektu: „Ogromny ukłon
dla tych państwa, którzy zdecydowali się podzielić z nami swoimi przeżyciami”. Wiceburmistrz podkreślił również zasługi Kazimierza Jaruszewskiego, pomysłodawcy konkursu. Następnie przyszedł czas na podsumowanie. Jak stwierdziło jury, w składzie:
Włodzimierz Jastrzębski – przewodniczący, Beata Królicka – sekretarz, Paweł Piotr
Mynarczyk – członek, wszystkie zgłoszone prace były niezmiernie wartościowe, znalazły się w nich wydarzenia z życia zwykłych ludzi, o których badacze historii nierzadko
zapominają. Przewodniczący jury, historyk zajmujący się II wojną światową, przyznał,
że początkowo podchodził sceptycznie do samej idei konkursu. Z czasem zmienił zdanie i jak powiedział: „Wyszła wspaniała rzecz. Po lekturze tych wspomnień uważam, że
przynoszą one wiele emocji. Pojawiły się w nich nie tylko wspomnienia z okupacji niemieckiej, ale także te z wkroczenia Armii Czerwonej”.
Do konkursu zgłoszono następujące prace:
• Józef Bednarz, Chojnice – praca bez tytułu
• Bernard Cieślik, Chojnice – „Moje wspomnienia”
Druga wojna światowa we wspomnieniach chojniczan
7
• Stanisław Gierszewski, Chojnice – „Praca na konkurs historyczny »Druga wojna
światowa w pamięci chojniczan«”
• Kazimierz Jan Jaruszewski, Chojnice – „Początki II wojny światowej w Borach
Tucholskich we wspomnieniach Kazimierza Jana Jaruszewskiego”
• Czesław Łoński, Chojnice – praca bez tytułu
• Jan Malicki, Kowalskie Błota – „Wspomnienia z wojny światowej 1939-1945 roku”
• Irena Mleczek, Chojnice – trzy teksty: „Chleb”, „Ostatni kocioł”, „Sieroty”
• Urszula Steinke, Chojnice – „Wojna zabrała mi ojca”
Komisja konkursowa ustaliła, że pierwsze miejsce otrzyma praca autorstwa Jana
Malickiego, zatytułowana „Wspomnienia z wojny światowej 1939-1945 roku”, a miejsce
drugie ex aequo prace autorstwa Bernarda Cieślika „Moje wspomnienia” oraz Czesława
Łońskiego (bez tytułu). Miejsca trzeciego nie przyznano, a wszystkie pozostałe prace
otrzymały wyróżnienia. – „Komisja konkursowa pragnie podkreślić szczególną wartość
literacką i faktograficzną wspomnień autorstwa Jana Malickiego, które zostaną opublikowane w najbliższym numerze czasopisma naukowego »Zeszyty Chojnickie«
(nr 30/2014). Pozostałe prace (…) będą ukazywać się sukcesywnie na łamach »Kwartalnika Chojnickiego«” – poinformowała Beata Królicka. Ponadto uczestnicy konkursu
otrzymali nagrody książkowe ufundowane przez organizatorów. Książki i pamiątkowe
dyplomy otrzymały także osoby, które pomogły spisać wspomnienia. Uroczystość zakończyły wspomnienia obecnych w czytelni autorów prac.
Fot. ze zbiorów MBP
Laureat pierwszej nagrody Jan Malicki
WSPOMNIENIA
BERNARD CIEŚLIK
Moje
wspomnienia
Z
chwilą wybuchu wojny mieszkałem wraz z rodziną w majątku Chojnaty. Jeszcze
przed wojną widziałem zorzę polarną, bo mój wujek Franciszek, który był stróżem
nocnym, obudził nas i mówił, że jakaś przedziwna zorza jest na niebie. Dziadek mówił,
że to są jakieś znaki, że to nie wróży nic dobrego. Pamiętam z tego, że na południu tak
jakby gotowała się krew na dużej patelni.
W dniu wybuchu wojny była bardzo gęsta mgła, a ja spałem w pałacu, bo właściciel
pan Maciej Połczyński1 był sam. Rano około godziny czwartej, gdy pracownicy obsługi
poszli karmić konie, rozpoczął się ostrzał artyleryjski. Na dworzec w Chojnicach
wjechał pociąg pancerny i była straszna strzelanina na dworcu. Po jakimś czasie został
wysadzony most kolejowy, a pociąg chyba się wycofał, bo wkrótce został wysadzony
drugi most na Angowickiej. Przez długi czas leżały tam jakieś części od pociągu pancernego. Ludzie mówili, że żołnierze uciekali torami do Nieżychowic, bo tam była już
granica. My natomiast rozpoczęliśmy ucieczkę wozem drabiniastym. Do naszego pokoju wleciała kula karabinowa i zrobiła małą dziurkę w oknie, szyba natomiast była
cała. Wujek Jan mówił, że to było z bliska, bo jak z daleka, to szyba pękłaby cała. Była
jednak bardzo wielka mgła i nie było daleko widać.
My natomiast jechaliśmy drogą polną do Granowa. Gdzieś w godzinach południowych dojechaliśmy do majątku Wysoka. W godzinach popołudniowych jechaliśmy
dalej do miejscowości Gołąbek. Było już ciemno, przejechaliśmy przez most na Brdzie
i pan Maciej mówił, że musimy odjechać gdzieś dalej od mostu, bo może on zostać wysadzony.
Rano bardzo wcześnie przyszli do nas żołnierze i kazali nam odjechać dalej, bo most
będzie wysadzony. Wyjechaliśmy i po południu byliśmy w miejscowości Drzycim. Zatrzymaliśmy się u gospodarza, który właśnie zabijał świnię. Było to na początku wioski,
w pewnej odległości od środka wsi. W godzinach popołudniowych nadleciały samoloty
i zbombardowały wioskę, a nas ostrzelały z karabinów maszynowych. W godzinach
wieczornych jechaliśmy dalej. Na wschód od wioski była strzelanina karabinowa,
a wioska Drzycim się paliła, kościół również się palił. My natomiast jechaliśmy, chyba
Moje wspomnienia
9
do Świecia, ażeby dostać się na drugą stronę Wisły. Jechaliśmy nocą i widzieliśmy, jak
strzelano pociskami świetlnymi. Gdy byliśmy już bardzo zmęczeni, zjechaliśmy w las
i zasnęliśmy. Bardzo wcześnie obudziła nas znowu strzelanina. Ja wtedy spałem z rodziną, bo stangretem był mój wujek Józef. Nasz wóz natomiast zahaczył kołem o jakiś
pień i nie można było jechać. Posłano po wujka Józefa, który był bardzo silny, a ja zostałem przy bryczce, gdyż Niemcy byli bardzo blisko. Pan Maciej powiedział „siadaj
i jedziemy”. Niedaleko była szosa, którą uciekaliśmy. My dołączyliśmy się do tej kolumny i rozłączyłem się z rodziną. Rodzina nie spotkała nas, a dojechali aż do Warszawy, bo myśleli, że nas gdzieś w drodze spotkają. Ja natomiast jechałem bryczką
w dwa konie, dołączyliśmy do kolumny uciekających.
Szosą jechały dwa rzędy wozów, tak szybko, jak tylko konie mogły, bo czołgi były
tuż za nami. Było to gdzieś w okolicy Terespola Pomorskiego. Jechaliśmy dosyć długo.
W pewnym momencie szosa miała duży łuk, a w pewnej odległości za tym łukiem
strzelał do nas karabin maszynowy. Cała kolumna stanęła. Mówili, że byli to dywersanci
niemieccy. Leżeliśmy w rowie przy szosie. Po pewnym czasie pojechaliśmy dalej.
W godzinach południowych zatrzymaliśmy się i byliśmy w jakiejś miejscowości, chyba
w pobliżu Wisły. Była tam sama kobieta. Jej mąż poszedł do wojska. Ucieszyliśmy się
bardzo, bo kobieta włączyła radio i nadawano wiadomości, że Anglia i Francja wydały
Niemcom wojnę. Mieliśmy nadzieję, że teraz pojedziemy do domu, bo wojna się skończy. W godzinach popołudniowych ruszyliśmy w dalszą drogę. W nocy zatrzymali nas
polscy żołnierze, żebyśmy zabrali rannego żołnierza. Zabraliśmy go i jechaliśmy tam,
gdzie nam kazano. W czasie tej jazdy zatrzymali nas Niemcy. Pojechaliśmy jeszcze trochę dalej. Tam zdjęto tego rannego i zabrano do pewnego domu. Wzięto także pana
Macieja oraz wszystkie nasze walizki. Do mnie wsiadło dwóch Niemców i pojechaliśmy
przywieźć jeszcze jednego rannego, któremu zrobiono jakiś zabieg tuż przed tym
domem, gdzie zabrano tego pierwszego. Mnie jeden Niemiec trzymał pistolet przy głowie, żebym trzymał konie, bo tamten żołnierz bardzo krzyczał. Później również mnie
zdjęto z powózki i siedziałem obok tych dwóch rannych żołnierzy. Był przy nas też
jeden niemiecki żołnierz. Ci ranni żołnierze byli całkiem cicho, jakby nie żyli. Nie
mogłem z nimi rozmawiać, bo Niemiec stale siedział przy mnie.
Tuż przy tym domu, gdzie byłem, przebiegała szosa. Rano tą szosą przechodziła
wielka kolumna wojska polskiego do niewoli. Mnie również złapano za kołnierz i dołączono do kolumny wojska. O ile dobrze pamiętam, to miejscowość ta nazywała się
Łowiń, później był jeszcze Łowinek. Zaprowadzono nas potem do miejscowości, o której piszą w książce Zbrodnie hitlerowskie na Pomorzu. Była tam duża polana obok jakiejś
wioski. Na końcu tej wioski wybuchła strzelanina i wszyscy musieli położyć się na ziemię. Gdy w końcu przyszedłem do tej miejscowości, był tam również pan Maciej.
W takiej ogromnej masie i się spotkaliśmy.
Nie pamiętam, jak długo tam byłem, ale stamtąd zostaliśmy przewiezieni do Człuchowa, gdzie noc spędziliśmy gdzieś nad jeziorem. Później pojechaliśmy pociągiem
do obozu wojskowego „Grosborn”2. Tam pewien cywil dał mi puszkę z mięsem, bo
10
Wojna w pamięci chojniczan
byłem najmniejszy, miałem 14 lat. Podzieliliśmy się z panem Maciejem. Stamtąd
zawieziono nas do Nürnberg3. Do żadnej pracy nie chodziliśmy, ale jedzenie było bardzo złe, zupełnie trochę suchego chleba, czasem trochę marmolady, obiady tylko zupka.
Po powrocie z obozu do domu musiałem zaraz iść do pracy, a jeżeli nie chciałbym
iść, to pójdę z powrotem tam, gdzie byłem, do obozu. Było mi bardzo ciężko, bo byłem
cały owrzodziały. Kilka razy zdarzyło się, że w czasie obiadu kapnęła mi krew z nosa
do talerza z zupą.
Musiałem wcześnie wstawać, bo obsługiwałem siedem koni i sześć źrebaków.
W polu końmi nic nie robiłem, odwoziłem tylko mleko do mleczarni. Dla zdrowego
byłaby to zabawa, ale ja byłem bardzo młody i słaby. Gdy tylko się wzmocniłem i byłem
silniejszy, pracowałem końmi w pracach polowych. Praca była bardzo ciężka, bo było
trzeba pracować latem po dwanaście godzin. Później pracowałem nawet w woły. Praca
nie była przyjemna, ale nogi nie bolały, bo woły szły powoli, jak to woły, a nie wolno
było ich bić, bo gdyby miały pręgi od bicia, to sam bym dostał cięgi, gdyż woły stanowiły
pokarm dla wojska. Później przyszedł ciągnik marki Lanz Bulldog na żelaznych kołach.
Potrzebny był pomocnik, który obsługiwałby zaczepione do ciągnika, bo początkowo
były zaczepiane, narzędzia konne, a nie było żadnych podnośników. Początkowo brano
różnych pracowników, ale jakoś żaden nie odpowiadał. Przyszła też kolej na mnie i nadawałem się. W Chojnatach był kierownik Walter Wylig, który bardzo bił, najwięcej
za mowę po polsku, ja również od niego oberwałem.
W Chojnatach – 1942 r.
Moje wspomnienia
11
Chojnaty – ciągnik marki Lanz Bulldog
Mieszkaliśmy w budynku po starej cegielni, która była nieczynna. Mój wujek Józef
przyprowadził tam dwóch angielskich żołnierzy. Ukryto ich w nieczynnym piecu w cegielni. Byli na naszym utrzymaniu, mi natomiast nic o tym nie mówiono. Ja pewnego
razu spotkałem ich i powiedziałem o tym rodzinie. Zabroniono mi komukolwiek o tym
mówić, bo może nas spotkać coś bardzo złego. Po pewnym czasie jednak ktoś zdradził,
był to nasz sąsiad.
Później rozpoczął się pobór do wojska. Niemiec Wylig myślał, że wszyscy pójdą
do wojska. Mówił, że kto nie pójdzie, a stanie się coś złego, to on tych wszystkich, co
nie podpisali listy, zastrzeli osobiście. Obawiał się jednak, że traktorzysta również
pójdzie do wojska i nie będzie kto miał pracować na ciągniku. Ja nie byłem wtedy brany
pod uwagę, a nikogo nie mógł znaleźć.
Pewnego razu, było to po nocnej burzy, wysłał nas orać, a było bardzo mokro i ciągnik się kopał. Traktorzysta poszedł powiedzieć, że nie idzie orać, bo jest za mokro. Mnie
natomiast kazał co jakiś czas podjechać kilka metrów, bo ciągnik choć nie był na chodzie, ruszał się i wpadał w ziemię. Gdy ciągnik był już dosyć głęboko w ziemi, podłożyłem klocki i wyjechałem, natomiast Wylig stał niedaleko za stogami i się przyglądał,
co ja robię. Zobaczyłem go, gdy był już blisko mnie. Myślałem, że teraz znowu oberwę,
ale on nie powiedział nawet jednego słowa, tylko kazał mi zjechać na podwórze. Po kilku
dniach dostałem wiadomość, że pójdę na kurs traktorzystów. To był dla mnie szok, bo
nie umiałem prawie nic po niemiecku.
12
Wojna w pamięci chojniczan
Kurs był w Malborku (Marienburg,
Langgasse 48). Poduczyłem się wcześniej
niemieckiego, żeby choć trochę się porozumieć. Mówiono mi, że gdy nie będę
mógł znaleźć tej ulicy, mam się zapytać
jakiegoś starszego człowieka, bo młodzi
zaraz poznają, że ja jestem Polak. Tak też
zrobiłem. Zapytałem o tę ulicę starszego
mężczyznę, a on zaczął mnie okładać
torbą i krzyczeć „ty przeklęty Polaku”.
Wtedy wróciłem z powrotem na dworzec
i przy dworcu był plan miasta. Ulica
Langgasse była tuż przy dworcu. Odszukałem tylko numer tego domu, a tam
zostałem dobrze przywitany. Wydaje mi
się, że instruktor był z pochodzenia Polakiem. Po kilku dniach powiedziano mi,
że muszę wracać do domu, bo Polakom
nie wolno być na żadnych kursach, natomiast Niemiec Wylig dzwonił, że mają
Bernard Cieślik w mundurze 3. Pułku Pancernego
mnie zostawić na kursie.
Po powrocie do domu po kilku dniach dostałem wezwanie na badanie wojskowe,
pomimo że nie byłem wcześniej na żadnej komisji i niczego nie podpisywałem.
Gdy tylko miałem 18 lat, zostałem powołany do wojska. Początkowo byłem w Heilbronn4, ale wkrótce wysłano nas do południowej Francji. Żaden Polak nie umiał
po niemiecku.
Stamtąd zostaliśmy wysłani do Holandii, niedaleko miasta Vlissingen, a wioska nazywała się Zoutelande. Tam było nas bardzo dużo Polaków. Pewnego razu włączyliśmy
radio Londyn w języku polskim: „Tu mówi Londyn, nadajemy wiadomości dobre czy
złe, ale takie, jakie nadaje tylko wolne radio”. Na to wszedł jakiś oficer i do rana nikt
już nie spał, bo gonili nas po placu. Na drugi dzień już nikt nie szedł na żadną wartę
i nie wiedzieliśmy, co z nami zrobią. Wkrótce wysłano nas do północnej Francji, niedaleko miasta Bologne5, ale już tylko po dwóch Polaków w każdej grupie.
Gdy tylko było lądowanie, byliśmy nad samym morzem, ale front przyszedł od strony
lądu. Ja byłem w grupie starszych i przerzucono nas na południowy wschód od miasta
Bologne, do pewnego klasztoru, który był ewakuowany, około pół kilometra przed
główną linią. Było nas trzynaście osób: sześciu Polaków i siedmiu Niemców. Znałem
tylko jednego Polaka. Niemcy mieli dwa granatniki, a my byliśmy takimi pomocnikami.
My spaliśmy w osobnej piwnicy i od razu wszyscy się poznaliśmy. Przy wejściu do klasztoru po prawej stronie była figura Matki Bożej. Ja spojrzałem na figurę i modliłem się
do Matki Bożej, ażeby nie dała mi zginąć za Hitlera, bo jestem przecież Polakiem. My
Moje wspomnienia
13
szliśmy do tego klasztoru kilkanaście kilometrów i ja wtedy obtarłem sobie nogę i trochę
kulałem. Po kilku dniach pobytu, przy myciu przy źródełku, przy drodze klasztornej,
dowódca naszej grupy powiedział mi, że mam się ubrać i iść do dowództwa, a ja
usłyszałem głos na lewe ucho „nie idź” i ja odpowiedziałem „nie idę”. On natychmiast
chwycił się za kaburę, ale my już wcześniej się umówiliśmy, bo wśród nas był jeden
trochę starszy z Grudziądza, że my jesteśmy około 0,5 km przed główną linią frontu,
przed nami nie ma Niemców i planowaliśmy zmusić ich do poddania się. Ja mówiłem, że mam chorą nogę i nie mogę iść. Powiedział mi, że pójdę pod sąd. Poszedłem
do piwnicy, gdzie spaliśmy, i ubrałem się, ale postanowiłem, że nie pójdę, bo miałem
dziwne sny.
Dosłownie za kilka minut, gdy byłbym już w drodze, rozpoczął się atak artyleryjski,
który trwał bardzo długo. Później ostrzał artyleryjski i lotniczy przeniósł się dalej
od nas, trwał jednak nadal. Następnie dowódca wysłał jednego Niemca na zwiady,
bo miał zamiar wyjść w okopy. My czekaliśmy na powrót zwiadowcy, gdyż w okopy
nie mieliśmy żadnego zamiaru iść. Gdy wrócił zwiadowca, mówił, że musimy się
poddać, bo za murami klasztoru, gdzie pola nie były zaminowane, jest pełno czołgów
i poddaliśmy się. Później Niemiec, gdy byliśmy już w niewoli, mówił, że dobrze, że nie
poszedłem, bo gdy przechodziliśmy przez tę drogę, to tam były tylko leje po bombach
i pociskach artyleryjskich. Gdybym poszedł, to nie zostałoby po mnie nawet śladu.
Kelso – przysięga
14
Wojna w pamięci chojniczan
W krótkim czasie przyszedł do nas pewien polski oficer i wszyscy Polacy zgłosili
się na ochotnika do polskiego wojska. Początkowo byliśmy blisko Londynu, ale stamtąd
przewieziono nas do Szkocji6. Tam byli oficerowie z różnych jednostek, mnie przeznaczono do spadochroniarzy. Mam nawet legitymację, że jestem spadochroniarz. Ja
jednak chciałem iść do czołgów. Wszyscy przechodzili różne badania, bo w broni
pancernej każdy miał jakąś funkcję. Mnie po wszystkich badaniach, które wyszły bardzo dobrze, dano funkcję dowódcy czołgu. Ja natomiast miałem zamiar być kierowcą
czołgu lub samochodu, bo mogłoby to przydać się w cywilu. Złożyłem wniosek do dowódcy pułku, że chciałbym być kierowcą, ale pułkownik mi odpowiedział: „Chłopaku,
ja nie mogę, bo brak mi jeszcze ośmiu dowódców, a ty masz wszystkie badania bardzo
dobre”. Zostałem przydzielony do tworzącej się 16. Samodzielnej Brygady Pancernej
3. Pułku i 2. szwadronu. Do nas często przyjeżdżał gen. Maczek, dowódca 1. Dywizji
Pancernej.
Po przeszkoleniu mieliśmy już wszystko przygotowane do wyjazdu, do 1. Dywizji
Pancernej, która była w Niemczech. Tuż przed wyjazdem dostaliśmy wiadomość, że
5. Pułk Pancerny, który też był w 16. Brygadzie, nie jest jeszcze przygotowany do wyjazdu na front i wyjazd odwołano. Pozostaliśmy więc w Szkocji w miejscowości Kelso.
Po zakończeniu wojny wyznaczono nam kilka miejsc, gdzie moglibyśmy pozostać,
ponieważ wyjazd do Polski nam odradzano. Ja wybrałem Kanadę, gdzie mieliśmy dostać mieszkanie i pracę. Napisałem o tym do domu, lecz odpisano mi, że mam wracać.
Było mi bardzo przykro, ale wróciłem do Polski.
Po przyjeździe do Polski zacząłem szukać pracy. U siebie mógłbym dostać pracę
na ciągniku, ale ja chciałem na samochodzie. Dowiedziałem się od wujka Ollika, że
niedaleko Człuchowa, w lasach jest tartak, i że tam są potrzebni trakowi i kierowcy.
Mój wujek był trakowym w Chojnicach, ale tu było wszystko zniszczone przez działania
wojenne. Pojechałem więc z wujkiem i jeszcze jednym, którego nie znałem, i zostaliśmy
przyjęci. Wracaliśmy już do miejscowości Przechlewo i przechodziliśmy po drodze
obok policji. Z drugiej strony była knajpa i stamtąd wyszedł kompletnie pijany funkcjonariusz. Bez żadnego powodu wziął nas na komendę i tam również bez powodu zaczęli nas bić, chyba tylko za to, że byliśmy w wojskowych mundurach. Skończyłoby się
to pewnie dla nas tragicznie, ale do komisariatu wszedł plutonowy i natychmiast kazał
przerwać bicie. Wydał nam nasze dokumenty i kazał jechać do domu. Po tym nie szukałem już innej pracy, tylko zostałem traktorzystą u siebie na miejscu.
Fot. ze zbiorów Bernarda Cieślika
1
Maciej Janta-Połczyński (1903-1940), syn ówczesnego właściciela majątku Chojnaty Leona Janty-Połczyńskiego.
Borne Sulinowo.
Norymberga.
4
Miasto w południowo-zachodnich Niemczech.
5
Region Szampania-Ardeny.
6
Kelso w Roxburghshire.
2
3
WSPOMNIENIA
CZESŁAW ŁOŃSKI
W dniu wybuchu wojny
miałem niespełna trzy lata…
P
rzed wybuchem wojny mieszkaliśmy w Chojnicach przy ul. Wysokiej 19. W tym
starym domu mieszkały oprócz nas jeszcze rodziny Modrzejewskich, Kolińskich,
Otto, właściciel Albert Szydlewski oraz jego córka i zięć Wołoszyk. Na piętrze Nakielscy,
Sawiccy i wdowa Helena Miszewska. Każda rodzina zajmowała po jednym pokoju.
Z pierwszych lat wojny nie pamiętam wiele, ale dużo się zawsze o wojnie mówiło
i część przytoczonych tu wspomnień należy do mojej matki Józefy. To jej opowieści
uzupełniają moje wspomnienia z czasów wojny.
W dniu wybuchu wojny miałem niespełna trzy lata, mój starszy brat cztery, a młodszy roczek. Ojciec jakiś czas wcześniej został wcielony do polskiego wojska, tak że
w czasie agresji mama była z nami sama. Nastąpiła panika, tym bardziej że rozniosła
się wieść, że rodziny, które mają kogoś w wojsku, będą rozstrzeliwane. Tak więc mama
wzięła tłumoki, spakowała to, co uważała za najważniejsze, i zaczęła się ucieczka. Wojsko Polskie mówiło, że powstrzyma Niemców w krótkim czasie, więc wszyscy myśleli,
że opuszczają domy tylko na kilka dni. Wspólnie z nami uciekały także rodzina naszych
krewnych Lepaków oraz sąsiadka z naszego domu, pani Helena Miszewska i jej brat
Zabrocki, który miał pod Silnem gospodarstwo. Moja ciocia Leokadia Ollik, której
rodzina także uciekała z Chojnic, była w ciąży. Dotarła ona wraz z rodziną do Tucholi
i tam 1 września 1939 r. urodziła się moja kuzynka Marysia. Dla nich tułaczka się skończyła. My natomiast uciekaliśmy dalej. Jednego dnia w czasie wędrówki nad kolumną
ludzi przeleciał niemiecki samolot i ostrzelał tabory. Podczas tego nalotu zginęła żona
i dwie córki naszego znajomego, pana Zabrockiego. Został całkiem sam. Stracił wtedy
również konie. Tak nasze drogi rozeszły się i trzeba było razem z rodziną Lepaków iść
dalej pieszo. Ja nie chciałem dać nikomu ręki, tylko naszej mamie, która prowadziła
jeszcze mojego starszego brata i niosła młodszego, który nie potrafił jeszcze chodzić.
Szliśmy pod ciągłym ostrzałem, a ja według słów mojej mamy bez przerwy powtarzałem: „O Jezusku, jak ja się strasznie boję”. Doszliśmy tak do Włocławka, gdzie paliła się
synagoga. Nie było możliwości zatrzymania się tam i tak znaleźliśmy się pod Kutnem.
Tam był kres naszej tułaczki.
16
Wojna w pamięci chojniczan
W Kutnie zostałem wraz z innymi dziećmi, wbrew woli matek, załadowany na niemiecki samochód, ale na szczęście samochód nie mógł zapalić i z powrotem nas zdjęto.
Matka przed ucieczką miała zrobione szkaplerze, powieszone nam na szyi, z naszym
adresem domowym – w razie rozłąki. W Kutnie Niemcy nas nakarmili. Spaliśmy
w schroniskach i brat Edmund dostał rozstroju żołądka, bo nie było porządnego jadła.
Tam dano nam też bilety na kolej i tak dotarliśmy do Torunia. W Toruniu nie można
było przedostać się na drugi brzeg rzeki, mosty były dziurawe. Chcieliśmy jakoś przejść,
ale się nie dało, no i trzeba było przedostać się inaczej. Był tam pewien pan, co tratwami
transportował ludzi na drugi brzeg i tak to po raz pierwszy w życiu przepłynąłem Wisłę.
To wydarzenie tak utkwiło mi w pamięci, że pamiętam to doskonale i jest ono jednym
z moich pierwszych wspomnień. Z Torunia nie wiem już, w jaki sposób wróciliśmy
do Chojnic, dzięki naszej mamie, cali i zdrowi.
W Chojnicach zamieszkaliśmy z powrotem na Wysokiej. Przejeżdżały tamtędy zakryte niemieckie samochody w porach wieczornych i dało się słyszeć głosy ludzi skazanych na rozstrzelanie „Ratujcie nas!”.
W 1939 r. z naszego domu wyprowadziła się rodzina Otto. Dostali oni nakaz przeprowadzki na lepsze mieszkanie przy ul. Mickiewicza, na miejsce rodziny żydowskiej,
którą z tego domu wykwaterowano. Pani Otto mimo to nadal odwiedzała dawnych sąsiadów. Była to bardzo miła niemiecka rodzina z dwiema córkami. Jedna z córek pracowała w drukarni i kiedyś poszedłem nawet do ich nowego mieszkania po kalendarz.
Druga z córek zginęła tragicznie pod kołami samochodu na ul. Gdańskiej.
Z panią Otto wiąże się pewna rodzinna anegdota. Kiedyś, trochę nieświadomie, że innym może być przykro,
Frau Otto przyszła pochwalić się woreczkiem prawdziwej kawy, którą mogła
kupić jako Niemka. Pięknie ta kawa
pachniała i chciała dać przynajmniej
poczuć jej aromat, mówiąc do mojej
mamy: „Frau Lonski riechen Sie”. I tyle
z tej kawy użyła moja mama, tylko powąchała.
Na Wysokiej dorastałem z dziećmi
Modrzejewskich, byliśmy w podobnym wieku. Przyjaźniłem się szczególnie ze Zdzichem, tym bardziej że był
niecały dzień starszy ode mnie. Chodziliśmy razem na tartak Dullka1, bo
Pan Wołoszyk z naszą gromadką przy domu tam pracował ojciec Zdzicha, z obiana Wysokiej. Siedzę pierwszy z lewej, dalej są Mietek dem w kance, na przerwę, która trwała
i Zdzichu Modrzejewscy oraz mój brat Kazik godzinę. Bardzo lubiliśmy tam chodzić,
W dniu wybuchu wojny miałem niespełna trzy lata…
17
w lecie na bosaka. Było tam na co
popatrzeć, jak pracowały traki
i wieża parowa, i sygnały syreny
parowej o dwunastej i o innych
porach, no i zapach drewna. Dzięki Modrzejewskiemu było czym
palić w piecu i na czym gotować,
bo również dla nas starał się
o drewniane obrzynki. Razu pewnego zachciało nam się ze Zdzichem zaśpiewać: Jeszcze Polska
nie zginęła, na co pani Modrzejewska wybiegła z domu i nas upomZdjęcie z niewoli. Ojciec stoi w środkowym rzędzie,
niała, że wszystkich nas wywiozą
czwarty z prawej
do obozu i kazała zamilknąć.
Okupacja nie była dla nas łatwa, bo ojciec dostał się do niewoli, tak że ojca nie znałem przez prawie całą okupację. Ojciec dużo z niewoli do mamy pisał. W obozie byli
Polacy, Francuzi i Anglicy. Rosjanie mieli oddzielny obóz. Ojciec pracował jako niewolnik w posiadłości rodziny Buchenau w Gut Warleberg niedaleko Kilonii. Właściciel
majątku był bardzo dobrym człowiekiem, który nie potrafił bezwzględnie wykorzystywać przyznanych mu robotników. Dzięki niemu ojciec z niewoli przysyłał nam paczki
z żywnością i ukrytymi pieniędzmi. Człowiek ten był dla nas jak dobry wujek, bo kiedyś
przysłał mnie i starszemu bratu harmonijki ustne. Dostaliśmy także kredki i książeczki
do kolorowania (postkartenmalbuch). Tego pozazdrościła nam nawet jedna z sąsiadek
i przyszła raz pożyczyć kredki dla swoich dzieci. Kiedy w 1942 r. zmarł mój dziadek, to
Buchenau zaświadczył za ojca, że ten do niego wróci i na tej podstawie udzielono przepustki na pogrzeb. Bracia ojca namawiali go, żeby zamiast wracać do niewoli uciekł
i poszedł do lasu, do partyzantów, ale ojciec przyrzeczonego słowa nie złamał i wrócił
na niemieckie gospodarstwo. Właściciel bardzo cenił ojca za pracowitość i znajomość
koni. Kiedy kończyła się niewola ojca, zaproponował nawet, by został w Niemczech
i sprowadził naszą rodzinę. Ojciec jednak odmówił.
W czasach okupacji matka zapisała nas do niemieckiej szkoły2. Do szkoły zacząłem
chodzić w szóstym roku życia i to sam, bez żadnej opieki. Latem rzecz jasna na bosaka.
Bardzo polubiliśmy z bratem Kazikiem naukę w szkole i ochoczo do niej chodziliśmy.
Brat był nawet prymusem. Pisać i czytać nauczyliśmy się bardzo szybko. W pierwszej
i drugiej klasie pisaliśmy rysikiem na tabliczkach, które można było zmazać szwamkami
– z jednej strony pisało się literki, z drugiej rachunki – i tak bez końca. Tornister
do szkoły zrobiła mi moja mama z ufarbowanego worka od kartofli. Wewnątrz usztywniony był kartonem po olejkach Dr Oetkera i zapinany był na guzik. Muszę przyznać, że bardzo dobrze się ten tornister prezentował. Do mojej klasy chodził krewny
właściciela hotelu „Engel”, Dieter Taube. Dzięki niemu miałem okazję zobaczyć wnętrze
18
Wojna w pamięci chojniczan
hotelu, jego kuchnie i piwnice. Wychowawczynią naszej klasy była pani Wollschläger,
żona dyrektora szkoły. Na zdjęciu klasowym jestem jednak z inną klasą, której wychowawczynią była Fräulein Matz. W czasie, kiedy robiono zdjęcie mojej klasy, byłem bardzo ciężko chory na dyfteryt. Po moim powrocie okazało się, że akurat w młodszych
klasach jest fotograf. Zapytałem wtedy,
czy mogę przyłączyć się do zdjęcia, gdyż
nie mogłem być z własną klasą. Kazano
mi się szybko ustawić z innymi i dzięki
temu mam teraz miłą pamiątkę.
Po drodze ze szkoły kupowaliśmy
w cukierni lody w małych kartonikach,
w waflu były zbyt drogie. Domu tego,
gdzie była cukiernia, przy kościele farnym, obecnie nie ma. Ulica została spaW niemieckiej szkole. Stoję pierwszy z prawej lona, a domy wyburzone. Po drodze ze
w drugim rzędzie od góry
szkoły wstępowałem także do firmowego sklepu fabryki cukierków Lukullus, gdzie sprzedawała moja ciocia Leokadia
Lepak. Dostawałem zawsze po kilka cukierków, no i makulaturę na punkty do szkoły,
bo do szkoły trzeba było zbierać złom i inne materiały, jak makulaturę.
W domu opiekowała się nami sąsiadka z góry – pani Helena Miszewska, bo matka
musiała iść do pracy – tłukła między innymi cegły na budujący się stadion. Opiekunka
nasza uczyła nas w tym czasie porządku – ścielenia łóżek, zamiatania i przyrządzania
obiadu. Kartofle na zimę przywoził nam pan Zabrocki, brat pani Heleny. Matka dała
mu za to akordeon po ojcu, gdyż bardzo się tym instrumentem zainteresował.
Często pomagałem matce, chodząc po drobniejsze zakupy, np. do sklepu „Albert
Ludwig”, po naftę do lampy i kolonialne, lemoniadę żółtą i czerwoną, a także z kanką
po ciemne piwo, które naprawdę było bardzo dobre. Właściciel sklepu był starszym,
spokojnym człowiekiem. Po wojnie, jako Niemca i prywaciarza, zaangażowano go
do pasienia krów. Długo niestety nie wytrzymał takiego życia.
Jeździłem również na zakupy do Człuchowa, pierwszy raz z panią Modrzejewską.
Byliśmy wtedy nawet na wieży w zamku. Później, w wieku ośmiu lat, do Człuchowa
wybierałem się już sam. Były tam już Niemcy i można było kupić mięso i wędliny
bez kartek. Sklep mięsny był długo w tym samym miejscu jeszcze po wojnie. Do pociągu chodziłem na ślepo, bo pociągi w tym czasie jeździły często. Żeby mnie nikt nie
zaczepiał, że jadę sam, to starałem się przechodzić przez bramkę dworcową z grupą dorosłych. Z zakupem biletu nie miałem kłopotu, bo na dworcu były automaty do sprzedaży biletów. Raz w Człuchowie na ul. Dworcowej spotkał mnie patrol niemieckiej
policji. Trochę dostałem wtedy stracha, ale uśmiechnąłem się do nich i powiedziałem
„Heil Hitler”. Oni mi odpowiedzieli i dalej poszedłem w swoją stronę.
W Chojnicach lubiłem także chodzić do cioci i wujka Lepaków. Michalina Lepak
była siostrą mojej babci z Chojnat – Marii Cieślik. Traktowałem więc moją ciocię jak
W dniu wybuchu wojny miałem niespełna trzy lata…
19
drugą babcię. Była naprawdę świętą kobietą. Mieli tam dużo polskich i niemieckich opowiadań i chętnie je czytałem.
Bardzo często odwiedzałem też moich
dziadków, wujka i ciocię, którzy mieszkali
w Chojnatach na cegielni. Chodziłem do
nich po mleko i maślankę, bo dziadkowie
mieli dwie krowy i trochę inwentarza.
Było tam też, na opuszczonej cegielni,
dużo do zabawy: piec do wypalania cegieł,
młynki, no i rolki na torach, na których lubiliśmy jeździć z dziećmi Rudników. Byli
oni w moim wieku i także mieszkali przy
cegielni. Było tam wspaniałe echo, które
odbijało się od mnóstwa pustych szop.
W 1944 r. został ostatecznie zwolniony
z niewoli nasz ojciec. Nie pamiętałem go,
bo byłem za mały, gdy poszedł do wojska.
Ojciec dostał nakaz pracy u Borkenhagena3 – przewoźnika wszelkich materiałów. Towary rozwoziło się z dworca do
magazynów i sklepów. Miał dużą platformę i dwa potężne konie pociągowe.
Matka z naszą trójką. Identyczne zdjęcie
Ojciec znał się dobrze na koniach, tak że
wysłano ojcu do niewoli
Borkenhagen dał mu przewodnictwo
w grupie robotników. Byt w naszej rodzinie znacznie się polepszył. Muszę tu dodać, że
w dzieciństwie nie miałem praktycznie żadnych zabawek, bo mama nie miała za co ich
kupić. Z jedzeniem także był kłopot, tak że w piątek były np. kartofle z przyprawami
w occie bez śledzia. W 1944 r. mama urodziła nam czwartego brata Bernarda.
Na początku 1945 r. ojciec wywoził dokumenty z magistratu na dworzec kolejowy
i w tym czasie nadleciały samoloty radzieckie i ostrzelały dworzec i ekspedycję kolejową.
Ojciec w tym czasie schował się pod schody ekspedycji i to go uratowało, bo przy załadunku na wagony konie ojca zostały zastrzelone przez nalot samolotów. Ja w tym czasie wraz z innymi dziećmi byłem na mszy w kościele farnym. Było słychać strzelaninę
i wybuchy, tak że ksiądz przerwał mszę i kazał iść do domu pod murami domów, żeby
nam się nic nie stało, ale myśmy nie posłuchali, bo byliśmy chętni zobaczyć samoloty
rosyjskie.
Kiedy front zbliżał się do Chojnic, to już kilka dni przed wkroczeniem wojsk było
słychać artylerię. Mój kuzyn Janek Ollik nie mógł się doczekać pójścia do schronu.
Do schronu z rodzicami poszliśmy do Orłowskich na Wysokiej. Była to piwnica podstemplowana belkami, aby się nie zarwała. W czasie frontu na ten dom padało dużo
20
Wojna w pamięci chojniczan
pocisków, bo stał akurat na linii ostrzału koszar SS4. Na domu tym, na dachu nie zostały
się po tym żadne dachówki. Były to ciężkie chwile dla ludzi, tak że psychicznie nie
można było wytrzymać. Cały czas mówiłem wtedy pacierz, ten sam raz po polsku, raz
po niemiecku. Wszyscy myśleli, że to ich ostatnia godzina życia, więc jak się trochę
uciszyło, to poszukaliśmy innego schronu, który znajdował się też przy Wysokiej,
w pobliżu obecnego pomnika orła. W czasie krótkiej przerwy w ostrzale poszliśmy
do naszego mieszkania, bo było blisko, zrobić kolację. Nagle dał się słyszeć wielki szum
i huk. Cały dom zadrżał i za chwilę widać było, że na górze palą się baraki SS. Prawdopodobnie nad naszym domem przeleciały wtedy katiusze. Po tym wydarzeniu szybko
znowu uciekliśmy do schronu. Walki o Chojnice trwały długo. Z góry, z ul. Wysokiej
widać było, jak paliły się domy w śródmieściu. Po pewnym czasie wróciliśmy do naszego mieszkania i okazało się, że wszystkie nasze zapasy zostały przez Rosjan wysypane
na kartoflach w piwnicy (do piwnicy wchodziło się przez klapę w środku mieszkania),
tak że zostaliśmy bez środków do życia. Nasze mieszkanie nie było zamknięte i prawdopodobnie wszedł tam później także jakiś Niemiec i przebrał się w ubranie ojca,
a na miejscu zostawił swój mundur i elegancki, ciepły płaszcz. Rodzice jednak spalili
wszystko w piecu, gdyż za bardzo bali się Rosjan. Obawiali się, że gdyby znaleziono
w domu niemiecki mundur, to bez pytania zostaliby rozstrzelani za pomaganie Niemcom.
Nie było co jeść, więc ruszyliśmy do Chojnat. Po drodze nastał silny ostrzał. Weszliśmy na ul. Piłsudskiego, gdzie paliły się domy (obecnie Pasibrzuch i poboczne),
a na chodniku leżały zwłoki dwóch niemieckich żołnierzy, dalej przejść na razie nie
mogliśmy i cofnęliśmy się. Kiedy ruszyliśmy ponownie, niemieccy żołnierze mieli
obcięte palce, gdzie były pierścionki. Domy nadal płonęły, ale szliśmy dalej. Na rogu
ul. Warszawskiej także płonął dom. Poszliśmy dalej z ciocią Ollikową i jej czwórką
dzieci. Nas także była czwórka, najmłodszy brat nie miał jeszcze roku. Na Czarnej Drodze zatrzymał nas radziecki patrol, stało tam kilka czołgów. Oficer przejrzał papiery
ojca z obozu jenieckiego, zasalutował i przepuścił nas dalej do Chojnat. Tam spotkaliśmy po raz pierwszy żołnierzy rosyjskich. Poczęstowali nas nawet obiadem, smak tej
zupy pamiętam do dziś – cebulowa z rozdrobnionym mięsem i warzywami. Była bardzo
dobra, a my najedliśmy się do syta. Niestety, u rodziny na cegielni nie mogliśmy się zatrzymać, bo dom przejęła armia radziecka – zrobili na cegielni magazyn broni. W Chojnatach nie było dla nas miejsca, tym bardziej że jeden z domów spłonął, poszliśmy więc
dalej do Lichnów. Po drodze płonęły budynki, palił się nawet czołg. Szosą szedł front,
w tym dużo samochodów z armatami. Na polach pod Lichnowami leżało dużo poległych
żołnierzy. W Lichnowach także nie mogliśmy się zatrzymać, bo i tam spłonęły domy.
Poszliśmy dalej do Sławęcina i tam w końcu mogliśmy się zatrzymać. Naszą kwaterą
była obora po bydle. Zwierząt już tam nie było – wszystkie zabrali Rosjanie. W oborze
dorośli rozesłali słomę i pierzyny, gdyż nakrycia mieliśmy zabrane i tam kilka dni nocowaliśmy. Było nas tam ponad 10 osób. Z żywnością było trudno, ale znalazł się jakiś
dobry, radziecki żołnierz, który mówił po polsku i przynosił nam codziennie z kuchni
wiaderko zupy. Z chlebem natomiast były trudności. Ludzie prosili o niego Rosjan, ale
W dniu wybuchu wojny miałem niespełna trzy lata…
21
nie dostali. Ja także błagałem o chleb przy magazynie i miałem trochę szczęścia, bo
jeden bochenek przy rozładunku upadł w błoto i ten chleb pozwolono mi zabrać.
Z mlekiem nie było już takich trudności, bo Rosjanie pędzili stada krów, które trzeba
było wydoić. Matka świetnie doiła krowy, chociaż bardzo bolały ją po tym ręce. Mleka
starczyło więc dla nas dosyć, mogliśmy dawać je jeszcze innym ludziom, być może
w zamian za inne produkty.
W czasie pobytu w oborze, przyszedł żołnierz, wypatrzył sobie brata mojej mamy,
wujka Jana. Szczególnie interesowały go jego buty. Wujek bardzo dbał o buty, miał je
w bardzo dobrym stanie, skórkowe do kolan. Żołnierz kazał wujkowi iść za nim. Nie
wiedzieliśmy, o co chodzi i dokąd ma iść, gdyż nie znaliśmy języka rosyjskiego. Mama
mi powiedziała, że mam iść z nimi, bo dzieciakowi chyba nie zrobią krzywdy, a gdyby
mieli wujkowi coś zrobić lub gdzieś wysłać, to przybiegnę z powrotem z wiadomością.
Poszliśmy więc do wioski i tam weszliśmy do kościoła, który był całkowicie pusty.
Rosjanin kazał wujkowi usiąść na prawym rogu ołtarza. Na środku położył swój worek,
taki radziecki plecak. Potem zdjął buty z nóg wujka, przypasował sobie i potuptał
w nich trochę. Pasowały jak ulał. Swoje dziurawe kazał zabrać wujkowi, ale w zamian,
z worka, który położył na ołtarzu, wyjął duży, świeży bochen chleba i dał wujkowi. Powiedział: „Idu na Berlin, izwini”. Do dziś nie mogę pojąć, dlaczego tak uczciwie się zachował, gdy większość jego towarzyszy brała, co chciała, bez pytania.
Po kilku dniach przenieśliśmy się do opuszczonego, pięknego domu z czerwonej
cegły. Było tam nam znacznie przyjemniej, tym bardziej że w piwnicach znaleziono
konwie smalcu. Mleka też ciągle było pod dostatkiem. Wodę natomiast czerpaliśmy
z dużego rozlewiska i gotowaliśmy. Ze studni nikt wody nie brał, bo chodziły słuchy,
że zostały zatrute. Tak się jednak stało, że kałuża, z której braliśmy wodę, odsłoniła później padłego konia.
Jakiś czas później wujek Janek dowiedział się, że Rosjanie opuścili cegielnię. Ruszyliśmy więc z powrotem do Chojnat. Po kilku dniach poszliśmy też do naszego mieszkania w Chojnicach. Zastaliśmy je praktycznie w nienaruszonym stanie, tylko drzwi
były przestrzelone przez pocisk, który przeszedł także przez ramię krzyża stojącego
w mieszkaniu. Krucyfiks ten do dziś służy nam w czasie kolędy.
Krótko po wyzwoleniu, naprzeciwko naszego mieszkania zakwaterował się jakiś radziecki major. Był on bardzo elegancki, zawsze w wyprasowanym mundurze. Czasem
traktował mnie jako swojego adiutanta i pod koniec, jak odjeżdżał, podarował mi łyżwy
za dobrą służbę. Razu pewnego przyniósł nam na pięknym talerzyku potrawę z ryżu,
kurczaka i rodzynek. Talerzyka z powrotem nie chciał i do teraz mamy go na pamiątkę.
Dobrze się stało, że wojskowy ten zamieszkał w naszym domu, bo jak rozniosło się to
wśród żołnierzy, to żaden do nas nie odważył się zaglądać, a jak któryś nie wiedział
i próbował nas niepokoić, to wystarczyło powiedzieć, że obok mieszka major i intruz
czym prędzej wychodził.
Razem z innymi chłopakami dużo wałęsaliśmy się wtedy po mieście. Zniszczone
miasto było naszym terenem zabaw. W ratuszu znaleźliśmy wtedy rozwalony sejf.
22
Wojna w pamięci chojniczan
Wokoło walało się dużo porozrzucanych
dokumentów. Pamiętam, że niektóre
napisane były pięknym, odręcznym pismem. Nas jednak bardziej zainteresowała paczka pewnych złotych arkusików.
Były poprzekładane bibułką, żeby się nie
kleiły. Złotka te po rozwarstwieniu pięknie unosiły się na wietrze i błyszczały
w słońcu. Mieliśmy dużo uciechy. Każdy
z nas wziął ich trochę ze sobą do domu,
jednak nikt z dorosłych nie zainteresował
się wtedy naszym znaleziskiem.
W czasie naszych wędrówek dotarliśmy też na ul. Towarową, gdzie bardzo
długo stał spalony radziecki czołg, chyba
T-34. Trochę się przy nim bawiliśmy, aż
odkryliśmy, że w środku zostało ciało
jednego z żołnierzy. Później chodziliśmy
sprawdzać, czy cały czas tam jest. Spalone
zwłoki były jednak w czołgu tak długo,
że w końcu zapleśniały. Był to straszny
Przestrzelony krzyż
widok.
Nadal chodziłem też do Chojnat. Nie mieli już tam jednak krów, bo zabrali je Rosjanie. Wujek miał jednak ukryte zapasy szynki i słoniny, kartofli też dużo jeszcze było
w kopcach. Gdy byłem w Chojnatach, przychodził do mnie codziennie mały Rosjanin.
Mówiliśmy o nim, że to „syn pułku”, bo szedł razem z wojskiem. Miał nawet na miarę
uszyty mundurek. Zawsze mnie znajdował i bawiliśmy się razem przez wiele dni. Chodziliśmy po bunkrach – zawsze wiedział, gdzie jakieś są – i tłukliśmy dla zabawy całkiem
dobre akumulatory, które tam znajdowaliśmy. Były one ze szkła i nam robiło uciechę,
bo powstawał wielki szum. Dużo rosyjskich słów nauczyłem się wtedy od Saszy. Po pewnym czasie przyszedł do mnie się pożegnać i powiedział, że idzie dalej z wojskiem.
W tym czasie byłem w Chojnatach praktycznie na stałe, bo jak były gdzieś dzieci, to
Rosjanie inaczej traktowali taką rodzinę. Do dziadków chodziłem ścieżką przez pola.
Leżał tam bardzo długo poległy, niemiecki żołnierz. Czasem, gdy wracałem do domu,
był już późny wieczór i trochę miałam stracha tamtędy iść. Obchodziłem więc żołnierza
z pięć metrów dalej. Później dowiedziałem się, że był przymarznięty do ziemi i dlatego
nie można go było pochować. Pochowano go przy skarpie kolejowej, blisko wiaduktu.
Z początku był nawet krzyż na grobie. Prawdopodobnie człowiek ten spoczywa tam
do dziś.
Do szkoły polskiej przeszedłem od razu do czwartej klasy, no i początek był trudny.
Brat Edmund w ogóle nie umiał po polsku. Po badaniach przeprowadzonych przez
W dniu wybuchu wojny miałem niespełna trzy lata…
23
Duński Czerwony Krzyż zostałem uznany za niedożywionego i dostałem większą
dawkę tranu i kakao z mlekiem.
Po wojnie z żywnością było bardzo ciężko. Po chleb czekałem na ul. Młyńskiej, przy
piekarni, dwanaście godzin za jednym bochenkiem chleba. Każdy dostał kartkę i czekał
w kolejce. Z jednego pieca nie starczało pieczywa dla wszystkich, tak że trzeba było czekać na następny wypiek. Chodziliśmy wtedy też z ojcem do opuszczonych baraków SS.
Było tam dużo żywności po SS-manach. Niektóre baraki ludzie rozkręcali i brali
na mieszkania. Dużo natomiast było spalonych. W spalonym baraku szpitala na materacach leżały jeszcze zwłoki spalonych ludzi.
W całych Chojnicach było też dużo rozmaitej broni, pozostałej po wojnie. Dzieciaki
bawiły się nią i wiele zginęło lub zostało okaleczonych. Córki sąsiadów nazbierały nawet
cały magazynek pancerfaustów. Ja sam lubiłem chodzić na cegielnię, bo było tam
w szopach dużo broni różnego gatunku i naboi bez liku. Strzelaliśmy tam codziennie
i nikt nas nie wygonił, nie przegnał. Wszystkie pociski szły w stosy cegieł. Były tam także
moździerze i worki z prochem, ale tego sprzętu baliśmy się ruszyć. Krótko po wojnie
zaczęto rozbierać naszą starą cegielnię, z którą wiązało się tyle moich wspomnień.
Fot. ze zbiorów Czesława Łońskiego
Na podstawie rękopisu i ustnych wspomnień opracowała Elżbieta Łońska
1
Tartak i młyn parowy J. Dullka mieścił się przy ul. Towarowej 15/17.
Obecnie Szkoła Podstawowa nr 1, dawniej tzw. szkoła dla chłopców.
3
Bernard Borkenhagen – Ekspedytorstwo PKP, ul. Marszałka Piłsudskiego 7 (informacja na podstawie przedwojennego spisu mieszkańców Chojnic).
4
Koszary znajdowały się w okolicach dzisiejszego Parku Wodnego.
2
WSPOMNIENIA
URSZULA STEINKE
Wojna
zabrała mi ojca
M
oja rodzina mieszkała przed wojną w Brusach przy ul. Gdańskiej 18 i Pocztowej 1.
Tata był kupcem, właścicielem skupu runa leśnego i przetwórni. Jego firma
od 1920 r. miała szyld A. Słomiński. Mama pracowała razem z tatą, przyjmowała
w sklepie jajka, drób, jagody i grzyby. W domu było ośmioro dzieci: Agnieszka, Gertruda, Edmund, Franciszek, Bernard, Czesław, Urszula i Maria.
Ojciec jeszcze przed wybuchem wojny utrzymywał kontakty handlowe z Niemcami,
wysyłał swoje towary także do Danii, Szwecji i Szwajcarii. W 1925 r. do Brus przyjechał
Włoch Francesco Galiano i nakłonił mojego ojca do zawarcia spółki. W wyniku tego
powstały nowa przetwórnia i suszarnia. Po kilku latach wspólnicy się rozstali i zaczęli
ze sobą ostro konkurować.
Kiedy było już prawie pewne, że wybuchnie wojna, moi rodzice postanowili spakować futra i pościele. Wysłali je do Warszawy na Dworzec Centralny. Zastawę stołową
zapakowali do skrzyń, a jeden z krewnych z Kosobud zakopał je na polu. Dwudziestego
siódmego sierpnia 1939 r. ojciec z szóstką dzieci pojechał pociągiem do Warszawy,
chcąc uciec przed Niemcami. Zamieszkaliśmy w hotelu „Metropol”. Moja mama
i dwóch moich starszych braci w razie wybuchu wojny mieli przyjechać do stolicy naszym renault. Moja siostra Agnieszka razem z ojcem chodziła na Dworzec Centralny
i szukali tam paczek przesłanych z Brus. Ale tam były takie tłumy ludzi i paczek, że
w ogóle nie można było znaleźć tej przesyłki. Futra i pościele przepadły. W Warszawie
głównie siedzieliśmy w hotelu, a jednego dnia ojciec zabrał nas do kina na film pt. „Mała
księżniczka” z Shirley Temple. Bardzo mi się ten film podobał.
Ojciec spotykał się z odbiorcami swoich towarów, m.in. z Żydem Bonderem. Oferował ojcu, żeby pojechał do domku letniskowego w Świdrze. Bonder chciał go udostępnić naszej rodzinie.
Pierwszego września przyszli do naszego pokoju ludzie z hotelowej obsługi i zamalowali okna, chyba na niebiesko. Było bombardowanie. Baliśmy się tam zostać. Ojciec
zdecydował, że pojedziemy do Świdra. Po kilku dniach przyjechali tam mama i moi
bracia. Wtedy w Świdrze mój ojciec kupił konia i wóz, a ponieważ Niemcy byli coraz
Wojna zabrała mi ojca
25
bliżej, postanowił przed nimi
uciekać. Moi bracia Franek
i Edmund przed opuszczeniem Świdra wykopali dół
i tam ukryli nasz samochód.
Przez zapomnienie została
w nim również walizka z naszymi szkolnymi świadectwami. Po wojnie Franek
pojechał zobaczyć, co z samochodem. Był, ale bez kół.
Świadectwa ocalały. Franek
przywiózł je do Brus.
Jechaliśmy wozem w taki
sposób, że tata nim powoził,
a moje siostry, ja i mama siedziałyśmy na wozie, bracia
szli obok. W nocy spaliśmy
w stodołach. Ojciec pukał
do gospodarzy i pytał, czy
Urszula Steinke (z d. Słomińska) przed wojną w ogrodzie
możemy przenocować. Każdomu rodzinnego w Brusach
de dziecko miało na szyi kopertę na sznurku, w której było 50 zł, na wszelki wypadek, gdyby ktoś się zgubił. Jak
jechaliśmy, to mijaliśmy naszych żołnierzy i uciekających ludzi, którzy kierowali się
na południe, chcieli uciec do Rumunii.
Zajechaliśmy do jednej ze wsi w województwie lubelskim, gdzie wkroczyli Niemcy.
Nie pamiętam jej nazwy, to było chyba pod Łukowem. Ojciec jako jedyny znał język
niemiecki i poszedł do niemieckiego sztabu. Tam spotkał majora, który był jego kolegą
z wojska. Służył z nim w Gdańsku. I ten major poznał ojca, i dał mu zaświadczenie, że
mogliśmy jechać dalej. Ale wtedy to już chcieliśmy wracać do domu. Wracaliśmy więc
naszym wozem do Brus. Jechaliśmy przez Wyszków, z dwóch stron paliły się tam domy.
To było straszne.
W Brodnicy ojciec podszedł do niemieckiego policjanta zapytać o drogę do Brus,
a ten wyzwał go i powiedział, że wszyscy, którzy uciekali, powinni być rozstrzelani.
Ojciec wrócił bardzo zdenerwowany i przestraszony. Powiedział, że musimy jak najszybciej wracać do domu.
Jak tam wróciliśmy, dowiedzieliśmy się, że Niemcy zabrali naszego szofera Artura
Eliasza, który był Żydem, ale potem przechrzcił się na wiarę katolicką. Jego żona była
Polką. Przyszedł po niego jakiś Niemiec, który zastrzelił go pod Rytlem.
Któregoś dnia przyjechał do nas przedstawiciel niemieckiej firmy Dagoma w Gdańsku, z którym ojciec wcześniej miał kontakty handlowe. Namawiał ojca, żeby pojechał
26
Wojna w pamięci chojniczan
z nim do Gdańska i przeczekał pierwszy okres niemieckich aresztowań Polaków. Ale
tata się nie zgodził. Uważał, że jeśli nie będzie go w domu, to Niemcy wezmą mamę
i ósemka dzieci zostanie bez opieki.
Siedemnastego listopada rano przyszli do nas Niemcy. Powiedzieli, że tata ma się
ubrać i iść z nimi. Czekał już samochód z czarną budą. Oprócz ojca zabrali wtedy dwóch
kupców – Wróblewskiego i Kolińskiego oraz kierownika szkoły Wańtowskiego. Tata
poszedł do święconej wody w sypialni i popłakał się, jak żegnał się z mamą i z nami.
Następnego dnia dostaliśmy od ojca pocztówkę. Prosił, żeby mu przysłać ciepłą bieliznę do dzisiejszego Schroniska dla Nieletnich w Chojnicach. Napisał, żeby pozdrowić
Menarda i Wysockiego. To znaczyło, żeby powiadomić zaprzyjaźnionych Niemców,
że został aresztowany. W tym samym dniu, kiedy przyszła kartka, Edmund pojechał
do Chojnic i zawiózł rzeczy, o które prosił tata. Ale ojca już tam nie było.
Później przyjechała do nas Niemka, pani Szombach, która z ramienia jednej z niemieckich firm sprawdzała jakość naszego towaru. Pojechała do landrata w Chojnicach,
od którego chciała się dowiedzieć, gdzie jest mój ojciec. Landrat powiedział jej, że tyle,
co on wie, to tata został wywieziony do Stutthofu. Czekaliśmy na wiadomość od ojca
ze Stutthofu, ale nie nadchodziła. Codziennie wychodziłam na dworzec w Brusach, bo
myślałam, że tata wróci do nas. Któregoś dnia przyszedł do nas jeden z mieszkańców
z okolicy, który też siedział w zakładzie w Chojnicach. Jego stamtąd zwolniono, ale opowiadał nam, że ci zabrani 17 listopada zostali rozstrzelani. My w to nie wierzyliśmy.
Nadal mieszkaliśmy w naszym domu. Mama pracowała w skupie prowadzonym
przez Niemca (trauhandera). Ja chodziłam do niemieckiej szkoły zawodowej. Nauczycielka była Niemką i można było mówić tylko po niemiecku. Agnieszka pracowała
w firmie Rohde jako księgowa. Trudka w naszym sklepie. Czesiu dojeżdżał do Chojnic
i pracował fizycznie w firmie Rugeberg. Edmund i Franek pojechali do Tarnowa
do Generalnej Guberni z zaprzyjaźnionym z naszym tatą Niemcem Vogtem, który
wcześniej mieszkał w Swornegaciach. Wszystko po to, żeby ich uchronić przed wcieleniem do niemieckiego wojska. Marylka chodziła do szkoły. Bernard przeszedł dyfteryt
i szkarlatynę, od tego czasu był kulawy i nie rozwijał się tak jak inne dzieci.
W naszym domu Niemcy urządzili na parterze posterunek policji. Starsi policjanci
z Reichu jakoś się do nas odnosili. Wiedzieli, że jesteśmy Polakami i że między sobą
mówimy po polsku, ale nie robili nam żadnych wstrętów.
Gdy ukończyłam szkołę, przez Arbeitsamt dostałam pracę w kinie jako bileterka.
Szefem był Niemiec. Wiedział, że jestem Polką, ale nie odnosił się do mnie wrogo.
W Brusach stacjonowali niemieccy żołnierze, którzy przychodzili na seanse. Oglądali
niemieckie filmy, komedie i melodramaty. Zawsze był przed nimi Wochenschau, czyli
coś w rodzaju kroniki filmowej, z wiadomościami z frontu. Polacy też przychodzili
do kina. Ale jeden film nie był dla nich – „Żyd Suss”. Nawet mnie wyproszono z tego
filmu.
W obozie jenieckim, m.in. dla powstańców warszawskich, znalazł się znany aktor
Andrzej Stockinger, który był tam ze swoim ojcem. Obaj przyszli do naszego domu,
Wojna zabrała mi ojca
27
prosząc o chleb. Wtedy dowiedział się, że pracuję w kinie i co jakiś czas przychodził
na filmy. Zawsze miałam dla niego bilet. Po wojnie jako jedyny przyjechał do Brus podziękować za życzliwość i pomoc od nas.
Zbliżał się koniec wojny. Przed likwidacją niemieckiego posterunku do mojej mamy
przyszedł jeden z esesmanów i mówił, że ma uciekać z dziewczynami, bo przyjdą Rosjanie i zrobią nam krzywdę. Myśmy czekali na Rosjan, że oni nas wyzwolą. Mama nie
miała zamiaru przed nimi uciekać.
Posterunek został ewakuowany przed wkroczeniem Rosjan, co nastąpiło 4 marca.
Tydzień wcześniej, gdy Rosjanie byli już w Chojnicach, musieliśmy usuwać śnieg z drogi
na Gdańsk, żeby Niemcy mogli wyjechać. Czekając na Rosjan, siedzieliśmy w piwnicy.
Pamiętam, że graliśmy tam w karty.
Wyszliśmy, jak zjawili się Rosjanie. Zamieszkał u nas u góry jeden kapitan. Gdy
do nas wszedł, to zagrał na pianinie Jeszcze Polska nie zginęła. Wszyscy zaczęliśmy płakać. Kapitan kazał nam na noc zabić gwoździami drzwi do pokoi, żeby żaden Rosjanin
nie mógł tam wejść. A wieczorem kilku stanęło na schodach i prosili o szklankę wody.
Usłyszał to ich dowódca i kazał im odejść. Na drugi dzień Rosjanie urządzili u nas przyjęcie, na które zaprosili również nas. Wódkę nalewali do dużych szklanek, co nas bardzo
zdziwiło, bo u nas piło się w kieliszkach.
Był tam pewien starszy Rosjanin, który przez cały czas przyglądał się mojej siostrze
Marylce, wówczas czternastoletniej. Mówił, że taką doczkę zostawił w Rosji i nie wie,
czy Niemcy nie zrobili jej krzywdy. Płakał. Ta córeczka miała być podobna do Maryli.
Następnego dnia Rosjanin przyprowadził Maryli krowę. Powiedział, że ona jest dla niej.
I krowa została u nas, bo nie wiedzieliśmy, komu została skradziona i komu ją oddać.
A była bardzo dzika. Jak moja ciocia Józefa chciała ją doić, to musiałam stać przy tej
krowie i czytać jej Mickiewicza albo Sienkiewicza. W jednej ręce miałam laskę, w drugiej książkę.
Potem Rosjanie zarządzili, że mamy się wyprowadzić. Więc znaleźliśmy się we wiatraku za Brusami, dziś już go nie ma. A moja siostra Agnieszka zamieszkała u znajomego
leśniczego w Lasce. W tym wiatraku byli też Rosjanie, m.in. 18-letni Sasza. Uczyliśmy
go, jakie są w Polsce maniery, m.in. że jak mężczyzna spotyka kobietę, to całuje ją
w rękę. A on na to: – Ja nie lublu w ruku, a lublu w gubu…
W maju 1945 r. dowiedziałam się, że nasza szkoła handlowa w Chojnicach przy
ul. Dworcowej znów zaczęła działać. Wtedy z moją siostrą Trudką szłyśmy pieszo
do Chojnic, żeby się zapisać, bo pierwszą klasę miałam ukończoną w 1939 r.
Nasz dom wcale nie ucierpiał z powodu wojny. Tylko stodoła została spalona od jakiegoś pocisku, gdy wkraczali Rosjanie.
Kiedy w Chojnicach, chyba w 1946 r. zaczęły się ekshumacje na Igłach w Dolinie
Śmierci, to poszłam tam z koleżanką Jadzią Cysewską, obecnie Gadzała. Myślałam, że
znajdę tam ojca. W Dolinie Śmierci były odkopane zwłoki, zamordowani leżeli tam
warstwami, tam głowa, tu nogi. Przechodziłyśmy wzdłuż tych rowów, ale ojca nie znalazłam. Spotkał nas pan Jednoralski, dentysta z Brus, u którego mój ojciec leczył zęby.
28
Wojna w pamięci chojniczan
Powiedział, że mój ojciec też tu jest. Poznał go po butach, które były zrobione na specjalne zamówienie przez szewca z Brus. Cofnęłyśmy się. Poznałam ojca po siwych włosach, kształcie głowy, no i po tych kamaszach. Ciała były dobrze zachowane, bo leżały
w glinie. Jak wielu innych ojciec zginął od strzału w tył głowy. W jego kamizelce była
obrączka z inicjałami W.S., czyli Waleria Słomińska, moja mama. Nie przypominam
już sobie, czy to ja wzięłam skrawek materiału z ubrania, czy ktoś inny, ale moja ciocia
Józefa rozpoznała garnitur taty.
Potem w Brusach był pogrzeb pomordowanych przez Niemców. Ojca nieśli w trumnie strażacy, bo przed wojną był prezesem OSP.
Dziś leży na cmentarzu w Brusach razem z innymi, którzy zginęli w czasie wojny.
Przynajmniej raz w roku zapalam tu znicz. Cieszę się, że miasto dba o ten cmentarz
i że jest on tak pieczołowicie pielęgnowany.
Spisała Maria Eichler, córka Urszuli Steinke
26 maja 2014 r.
Kwartalnik Chojnicki
nr 9/2014
KRONIKA
chojnicka
WYDARZENIE
IRMINA SZYCA
Reinhold Wietkamp
– Honorowy Obywatel Miasta Chojnice
S
połecznik, wolontariusz, dobry człowiek – tak najczęściej chojniczanie nazywają
Reinholda Wietkampa z Niemiec, od niedawna Honorowego Obywatela Miasta
Chojnice.
Reinhold Wietkamp urodził się 29 stycznia 1942 r. w Emsdetten. Jest najmłodszym
z czworga dzieci Pauli i Wilhelma Wietkampów. Wraz z żoną Moniką mają dwóch
Moment nadania aktu Honorowego Obywatela Miasta Chojnice Reinholdowi Wietkampowi
(fot. Irmina Łysakowska)
32
Kronika chojnicka
Reinhold Wietkamp podczas spotkania z chojnickimi przedszkolakami
(fot. Marian Nowak)
synów Stefana i Markusa. Pan Reinhold jest osobą aktywną i niezwykle chętną do pomocy osobom potrzebującym. Przez 24 lata zajmował stanowisko kierownika technicznego w szpitalu św. Marii w Emsdetten. Od ponad 40 lat jest aktywnym działaczem
Bractwa Kurkowego Hollinger, ponadto od kilkudziesięciu lat działa społecznie w Fundacji Maltańskiej Służby Medycznej, w ramach której począwszy od 1982 r. organizuje
pomoc medyczną dla Polski, w tym dla Chojnic.
Reinhold Wietkamp jest dobrze znany chojniczanom głównie dzięki swojej pomocy
humanitarnej, kierowanej przede wszystkim do chojnickiego szpitala, ale również bezpośrednio do poszczególnych mieszkańców. Pan Reinhold już na rok przed podpisaniem umowy partnerskiej Chojnic z miastem Emsdetten poznał miasto Chojnice.
W roku 1995 uczestniczył w nawiązaniu pierwszych kontaktów pomiędzy Bractwem
Kurkowym Hollinger z Emsdetten i Kurkowym Bractwem Strzeleckim w Chojnicach.
Ponadto w latach 1977-2002 szukał i pozyskiwał na terenie Niemiec sponsorów i darczyńców, a za zebrane fundusze kupował i transportował do chojnickiego szpitala liczne
sprzęty i urządzenia medyczne oraz lekarstwa. W kolejnych latach angażował się w budowanie bezpośrednich i trwałych przyjaźni pomiędzy mieszkańcami obu partnerskich
miast. Zawiązał nawet stowarzyszenie na rzecz wspomagania i podtrzymywania partnerskich stosunków miasta Emsdetten z miastami partnerskimi, w którym przez cztery
Reinhold Wietkamp – Honorowy Obywatel Miasta Chojnice
33
lata pełnił funkcję prezesa. Wówczas rozpoczął akcję promocji walorów turystycznych
i kulturowych ziemi chojnickiej oraz Borów Tucholskich pośród mieszkańców Emsdetten i regionu Nadrenii-Północnej Westfalii.
Aktywna praca społeczna Reinholda Wietkampa na rzecz ciągłego wzmacniania
stosunków partnerskich pomiędzy miastami i ich mieszkańcami przejawia się w wielu
dziedzinach życia społecznego. Pan Reinhold od niemalże 20 lat propaguje tradycje
regionów, wspiera aktywność ludzi, działa na rzecz wymiany doświadczeń pomiędzy
mieszkańcami miast, w tym m.in. pomiędzy muzykami, rolnikami, pedagogami przedszkolnymi, policją, strażakami czy grupami artystycznymi. Tworzy również dobry
wizerunek Chojnic w Niemczech, organizując wyjazdy studyjne dla mieszkańców
Emsdetten, których celem jest poznanie ziemi chojnickiej. Wyjazdy te umożliwiają nawiązanie bezpośrednich kontaktów między mieszkańcami.
Chcąc podziękować panu Reinholdowi za wieloletnią, bezinteresowną pomoc
miastu Chojnice oraz wykonywanie działań na rzecz jego mieszkańców, Rada Miejska
w Chojnicach podjęła w dniu 19 maja 2014 r. Uchwałę nr XLIII/474/14 w sprawie nadania Mu tytułu Honorowego Obywatela Miasta Chojnice. Akt nadania tytułu wraz
z okolicznościowym medalem wykonanym przez artystę Janusza Jutrzenkę Trzebiatowskiego Reinhold Wietkamp odebrał osobiście z rąk Burmistrza Miasta Chojnice
Arseniusza Finstera oraz Przewodniczącego Rady Miejskiej Mirosława Janowskiego
w dniu 4 lipca 2014 r. Uroczystość wręczenia aktu odbyła się w sali obrad Rady Miejskiej
i stanowiła także okazję do złożenia osobistych gratulacji i podziękowań na ręce pana
Reinholda przez Leszka Bonnę – dyrektora Szpitala Specjalistycznego w Chojnicach,
Renatę Dąbrowską – radną Rady Miejskiej, członków Chojnickiego Stowarzyszenia
Partnerstwa Miast oraz Kurkowego Bractwa Strzeleckiego.
Reinhold Wietkamp jest człowiekiem wyjątkowym, o dobrym sercu. W życiu kieruje się bezinteresowną pomocą wobec nie tylko „obcych” ludzi – Polaków, ale także
„obcego” kraju – Polski. Niestrudzony, angażuje się w rozwój przyjaźni niemiecko-polskiej, a także niesienie pomocy na rzecz osób potrzebujących. Właśnie między
innymi te działania spowodowały, że wpisał się na zawsze w karty historii miasta
Chojnice, zostając Honorowym Obywatelem Miasta, a tym samym i jego Przyjacielem.
W niniejszym tekście wykorzystano fragmenty wniosku z dnia 7 maja 2014 r.
o nadanie Honorowego Obywatelstwa Miasta Chojnice dla Pana Reinholda Wietkampa,
skierowanego przez Burmistrza Miasta Chojnice do Przewodniczącego Rady Miejskiej
w Chojnicach. Wniosek opracowała Joanna Gappa z Urzędu Miejskiego w Chojnicach.
WYDARZENIE
BEATA KRÓLICKA
Dzień Seniora
po raz drugi
J
uż po raz kolejny u progu jesieni w parku Tysiąclecia seniorzy mieli swoje święto.
Przygotowane z inicjatywy Ludomiły Paczkowskiej, wiceprezes Stowarzyszenia „Sabat
Szefowych”, zgromadziło wielu mieszkańców Chojnic, nie tylko tych w podeszłym wieku.
Inicjatywę, nad którą patronat honorowy objął Burmistrz Miasta Chojnice, organizacyjnie wsparły m.in.: Chojnicki Dom Kultury, Dom Dziennego Pobytu, Klub Seniora „Wrzos”, Oddział Powiatowy Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, Ośrodek Kultury
w Rytlu, Stowarzyszenie „Sabat Szefowych”, Stowarzyszenie „Szukam Drogi”, Środowiskowy Dom Samopomocy, Warszaty Terapii Zajęciowej oraz chojnickie szkoły.
Dla seniorów przygotowano bardzo bogaty program. W słoneczne, wrześniowe
przedpołudnie licznie odwiedzający park Tysiąclecia mieszkańcy Chojnic mogli obejrzeć trzy wystawy: malarstwa Józefa Kuklińskiego, wystawę poplenerową „Wiosna
w sercu Borów Tucholskich – Rytel 2014” oraz prace przygotowane przez dzieci i młodzież na konkurs plastyczny „Weź Babcię i Dziadka za rekę”. Ediuty artystyczne zaprezentował w plenerze Teatr Niepokorny, a w audytorium Chojnickie Studio Rapsodyczne
wystawiło spektakl „Romeo i…”.
Czas umilały również: koncert Chóru „Astry” oraz występy wokalno-taneczne
dzieci i młodzieży. Piosenki z dawnych lat przypomniał Jerzy Warczak, którego recital
spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem, zwłaszcza osób starszych.
Liczne atrakcje, prezentowane na stoiskach, przygotowali m.in.: Centrum Medyczne
„Gemini” (promocja zdrowia), lekarz stomatolog Elżbieta Kaszubowska (pod hasłem
„Piękny uśmiech seniora”) oraz sklep Resler (stoisko kosmetyczne). Zdrowiu i urodzie
służyły również pokazy ćwiczeń rekreacyjno-sportowych dla osób w starszym wieku.
Nad całością czuwała inicjatorka święta Ludomiła Paczkowska, a wspierał ją Jerzy
Kłodziński, który w roli konferansjera znakomicie nawiązywał kontakt z publicznością.
Dzień Seniora znalazł już swoje miejsce w kalendarzu miejskich imprez i z pewnością również w przyszłym roku zgromadzi liczne grono miłośników spotkań i dobrej
zabawy w plenerze.
Fot. Beata Królicka (s. 35-37)
Dzień Seniora po raz drugi
35
Burmistrz Arseniusz Finster, Ludomiła Paczkowska i Jerzy Kłodziński, w tle Chór „Astry”
Wielu chojniczan skorzystało z pięknej pogody i odwiedziło park Tysiąclecia…
36
Kronika chojnicka
Prace na konkurs plastyczny „Weź Babcię i Dziadka za rękę”
Stoisko Wojewódzkiego Zespołu Szkół Policealnych w Chojnicach
Dzień Seniora po raz drugi
37
Stoisko Stowarzyszenia „Szukam Drogi”
Bawili się wszyscy, również dzieci…
KSIĄŻKA
ANNA MARIA ZDRENKA
Narodowe Czytanie
Trylogii w Chojnicach
W
sobotę 6 września 2014 r. także w Chojnicach odbyło się Narodowe Czytanie
Trylogii pod patronatem prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. Do wspólnego czytania i słuchania Potopu, Ogniem i mieczem oraz Pana Wołodyjowskiego
do parku Tysiąclecia zaprosili: Miejska Biblioteka Publiczna w Chojnicach, Stowarzyszenie LekTURa i Frisk Ogrody Letnie.
Narodowe Czytanie Trylogii odbyło się w sobotę 6 września 2014 r.
w parku Tysiąclecia
Narodowe Czytanie Trylogii w Chojnicach
39
Piotr Rutkowski, aktor Chojnickiego Studia Rapsodycznego, nie tylko prowadził spotkanie,
ale także czytał Trylogię
Sienkiewicz w parku Tysiąclecia
Akcja rozpoczęła się po godz. 16.00 i trwała ponad dwie godziny. W klimat czasów,
w których żyli bohaterowie Trylogii, przenieśli wszystkich członkowie Stowarzyszenia
Dworek Polski, którzy przybyli na czytanie w szlacheckich strojach. Całość poprowadził
Piotr Rutkowski, aktor Chojnickiego Studia Rapsodycznego, który zainaugurował
głośne czytanie fragmentem Potopu.
Następnie z miejscami trudnym językiem Sienkiewiczowskich powieści zmierzyli
się zaproszeni wcześniej goście: wiceburmistrz Chojnic Jan Zieliński, Beata Królicka
– sekretarz redakcji „Kwartalnika Chojnickiego”, Kazimierz Jaruszewski – prezes
Chojnickiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, były poseł na sejm Leszek Redzimski,
kanclerz PWSH „Pomerania” Mariusz Brunka, poetka Bernadeta Korzeniewska, Anna
Gostomczyk-Wieczorkiewicz – z radia Weekend, przedstawiciele Stowarzyszenia Dworek
Polski – Anna Maria Piekarska, Marianna Majer i Bogdan Węgliński, a także zastępca
dyrektora MBP Lidia Polasik oraz bibliotekarki Anna Studzińska i Malwina Miszewska.
Pomimo zachęcania przez prowadzącego, w gronie słuchaczy nie znaleźli się odważni
do głośnego czytania.
40
Kronika chojnicka
Dzieło odkrywane na nowo
Wybór na miejsce akcji parku Tysiąclecia nie był przypadkowy. Letnia, relaksacyjna
atmosfera parku i znajdującego się w nim letniego ogrodu zachęcała osoby spacerujące
do przystanięcia na chwilę czy też zajęcia miejsca przy jednym ze stolików i wsłuchania
się w tekst dzieła Henryka Sienkiewicza. Jak się okazało, nie zabrakło osób, które przyszły właśnie po to, żeby posłuchać czytanej na głos Trylogii. Wielu rowerzystów korzystających z parkowych ścieżek zatrzymywało się przy miejscu akcji. Być może dla
niektórych słuchaczy była to pierwsza po wielu latach okazja do przypomnienia sobie
tekstu poznanego w czasach szkolnych. Jednak, jak można było się przekonać, dla wielu
osób Trylogia pozostaje ulubioną powieścią, po którą chętnie sięgają.
Jednym z czytających był wiceburmistrz Chojnic Jan Zieliński.
Na zdjęciu również przedstawiciele Stowarzyszenia Dworek Polski
Bookcrossing na ławeczkach
Podczas akcji można było również posłuchać ciekawostek i o pisarzu, i o Trylogii,
a także wziąć udział w konkursie ze znajomości dzieła. Ponadto każdy mógł przyjść
ze swoim egzemplarzem Potopu, Ogniem i mieczem oraz Pana Wołodyjowskiego i otrzymać
Narodowe Czytanie Trylogii w Chojnicach
41
Podczas akcji nie mogło zabraknąć bibliotekarzy. Na zdjęciu czyta Anna Studzińska
W ramach bookcrossingu bibliotekarki MBP na ławeczkach parku rozłożyły
kilkanaście egzemplarzy „Trylogii”. „Pana Wołodyjowskiego” można było znaleźć
m.in. na ławeczce Juliana Rydzkowskiego
42
Kronika chojnicka
Narodowe Czytanie Trylogii w parku Tysiąclecia zachęciło chojniczan do sięgnięcia po to dzieło.
Na zdjęciu Lidia Polasik
okolicznościowy stempel wykonany pieczęcią, którą organizatorzy akcji otrzymali
od Prezydenta RP. Bibliotekarki MBP zachęcały także chojniczan do bookcrossingu –
na ławeczkach parku rozłożyły kilkanaście egzemplarzy Trylogii, które każdy przechodzący mógł wziąć do domu i potem po przeczytaniu powinien pozostawić w innym
publicznym miejscu dla kolejnego czytelnika. Jeden z egzemplarzy Ogniem i mieczem
położony został na parkowej ławeczce prezydenckiej, pamiątce po ubiegłorocznej wizycie w Chojnicach prezydenta Bronisława Komorowskiego i jego udziale w otwarciu
parku Tysiąclecia po rewitalizacji.
Fot. ze zbiorów MBP w Chojnicach
STOWARZYSZENIA
Stowarzyszenie
Automobilklub Chojnicki
I
dea utworzenia formalnej grupy miłośników motoryzacji na terenie miasta Chojnice była marzeniem wielu
mieszkańców regionu. Dopiero inicjatywa Chojnickiego
Zlotu Pojazdów Zabytkowych, zapoczątkowana 26 października 2013 r. przez Jordana
Rolbieckiego, była motorem napędowym do utworzenia klubu.
Finalizacja przedsięwzięcia rozpoczęła się w dzień kanonizacji Jana Pawła II, tj.
27 kwietnia 2014 r. poprzez powołanie zebrania założycielskiego tworzonego stowarzyszenia. Postanowiono, iż będzie ono nosiło nazwę Automobilklub Chojnicki.
44
Kronika chojnicka
Cele oraz plany, jakie postawili
sobie założyciele, zostały precyzyjnie odnotowane w statucie. Jest to
m.in.: szeroko pojęta ochrona zabytków motoryzacji oraz propagowanie jej historii; podnoszenie
wiedzy i szerzenie prawidłowych postaw w zakresie bezpieczeństwa w ruchu drogowym, a co za tym idzie – pomoc ofiarom wypadków; popularyzacja sportów motorowych, w szczególności wśród dzieci i młodzieży. Plany są ambitne, a poprzeczka
postawiona wysoko.
Szesnastego czerwca 2014 r. Automobilklub Chojnicki został oficjalnie wpisany
do Krajowego Rejestru Sądowego jako nowe stowarzyszenie z siedzibą w Chojnicach.
Tego samego dnia świeżo upieczony klub z rozmachem zaczął swoją działalność i może
odnotować swój pierwszy sukces. Jest nim przyjęcie w poczet członków Polskiego
Związku Motorowego. Jest to niewątpliwie duży zaszczyt i ogromny sukces. Kolejnym
dużym przedsięwzięciem, którego podjął się Automobilklub Chojnicki, była organizacja
II Chojnickiego Zlotu Pojazdów Zabytkowych. W zamyśle impreza miała, tak jak
I Chojnicki Zlot, odbywać się na płycie Starego Rynku w Chojnicach.
Przygotowania do Zlotu miały swój finał w sobotnie przedpołudnie 20 września
2014 r., jak się okazało, chyba najcieplejsze i najbardziej słoneczne tego miesiąca. Poza
Stowarzyszenie Automobilklub Chojnicki
45
ekspozycją pojazdów uczestniczących, tegoroczną imprezę ubarwiono o elementy edukacyjne, jakimi były: pokaz pierwszej pomocy, prezentacja karetki pogotowia oraz wozu
strażackiego. Po pokazie każdy, kto chciał, mógł zweryfikować swoje umiejętności
i samemu spróbować udzielić pierwszej pomocy poszkodowanemu. W nagrodę Automobilklub Chojnicki rozdawał opaski odblaskowe, promując ustawowe zmiany wprowadzające obowiązek noszenia po zmroku elementów odblaskowych przez pieszych
poruszających się poza terenem zabudowanym. Nie zabrakło atrakcji dla najmłodszych,
którym rozdawano balony z logo Automobilklubu. Czekała na nich trampolina, gumowa zjeżdżalnia oraz stoisko z prażoną kukurydzą i watą cukrową.
Frekwencja na Zlocie przekroczyła nasze najśmielsze oczekiwania. Tego dnia na Starym Rynku
zaprezentowało się w sumie 70 pojazdów. Różnorodność oszałamiała. Najstarsze pojazdy pochodziły
z lat 40. ubiegłego wieku, a najmłodsze do niedawna były częstym widokiem na polskich drogach. Zlot zakończył się paradą ulicami miasta.
Materiały dostarczone przez Automobilklub Chojnicki
Fot. Marek Skajewski
KREATYWNOŚĆ
MARCIN SZOPIŃSKI
Chojnicka
Odyseja
P
isząc o „Odysei Umysłu” w Chojnicach, będę w dużym stopniu odnosił się
do własnych doświadczeń. Nie może być przecież inaczej, skoro sam jestem zaangażowany w wiele odysejowych działań w naszym mieście. Nie uciekam więc od narracji wspomnieniowej, choć postawione przede mną zadanie ma mieć zdecydowanie
szersze spektrum.
Każda wypowiedź na temat „Odysei Umysłu” zaczyna się od wyjaśnienia, czym
ona jest. Myślę, że zbieżność z tytułem dzieła Homera jest bardzo znacząca. Tak jak
ów mityczny Odyseusz musiał nieustannie zmagać się z problemami odkrywania
nowych lądów, tak uczniowie szkół na całym świecie muszą – chcą! – szukać jak
najbardziej zaskakujących i nieszablonowych rozwiązań postawionych przed nimi problemów.
Krótko o historii
W 1978 r. w Stanach Zjednoczonych zorganizowano pierwszy konkurs programu
edukacyjnego, który miał wyzwalać kreatywność w amerykańskich uczniach i studentach. Dr C. Samuel Micklus, pracownik Uniwersytetu Rowana, w trakcie swoich zajęć
skupiał się przede wszystkim na pobudzeniu studentów do kreatywnego myślenia i poszukiwania nowych, innowacyjnych rozwiązań. Od tamtego czasu program rozpowszechnił się w wielu krajach całego świata. Od 1991 r. „Odyseja Umysłu” działa
w Polsce.
Wiosną każdego roku w Gdańsku – stolicy Polskiej Odysei – odbywają się finały
ogólnopolskie, na których 5-7-osobowe drużyny z całego kraju prezentują swoje rozwiązania problemów długoterminowych (ogłaszanych na początku każdego roku szkolnego). A najlepsi z nich mają prawo reprezentowania Polski na Eurofestiwalu w jednym
z europejskich miast (laureaci II miejsca) i Finałach Światowych w USA (zdobywcy
I miejsca). Początkiem drogi są eliminacje regionalne, które odbywają się w sześciu
miastach (Gdańsk, Poznań, Warszawa, Kraków, Wrocław, Łódź). Chojnicka Odyseja
47
Odyseusze ze Szkoły Podstawowej nr 1 w Chojnicach (fot. Aleksandra Małecka)
Początki „Odysei Umysłu” w Chojnicach
W 2007 r. z inicjatywy Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej zorganizowano szkolenie dla trenerów, w którym uczestniczyli nauczyciele i pedagodzy pracujący w placówkach edukacyjnych w powiecie chojnickim.
Zapał po tym doświadczeniu każdy z uczestników przeniósł do swoich placówek.
I już jesienią 2007 r. powstało w Chojnicach kilka grup odysejowych. Przystąpiły one
do pracy nad problemami długoterminowymi, których rozwiązanie musiało się zawierać w 8-minutowym przedstawieniu. Ćwiczyły też zadania spontaniczne, w których
niemal z niczego (np. 2 słomek, spinacza i zapałek) trzeba zrobić coś (np. autostradę
do nieba).
Pierwsze sukcesy
Co jest największym sukcesem dla odyseuszy? Uczestnictwo w konkursie. Kto
chociaż raz zetknął się z tym przedsięwzięciem, wie, że każda godzina spędzona nad
rozwiązaniem problemu długoterminowego jest nieustannym zmaganiem z własnymi
ograniczeniami. To ciągłe przełamywanie niemocy twórczej i euforia w trakcie konkursowej gali.
48
Kronika chojnicka
Licealiści II LO w Chojnicach: Aleksandra Góral, Paulina Lorbiecka, Filina Sztandera,
Robert Welter i Żaneta Wnuk-Lipińska (fot. ze zbiorów autora)
Nie ma większych sukcesów dydaktycznych niż radość uczniów z dobrze wykonanego zadania. Na medalach, które uczestnicy eliminacji otrzymują po zaprezentowaniu
swojego rozwiązania problemu długoterminowego, widnieje najważniejsze hasło:
W „Odysei Umysłu” każdy jest zwycięzcą! Pierwsze członkostwa zarejestrowano
w Szkole Podstawowej nr 1 w Chojnicach, Gimnazjum w Sławęcinie i II LO w Chojnicach. Do finału ogólnopolskiego zakwalifikowała się drużyna z SP 1 pod opieką trenerską Aleksandry Małeckiej i Moniki Szopińskiej. Uczniów ze Sławęcina trenowały
Ewa Rudnik i Katarzyna Kerpert.
W kolejnym roku drużyna z II Liceum Ogólnokształcącego w Chojnicach zdobyła
II miejsce w Polsce wśród grup licealnych w problemie „Prawie jak zwierzę” i uzyskała
prawo reprezentowania Polski na Eurofestiwalu organizowanym w 2009 r. w słowackich
Patincach, koło graniczącego z Węgrami Komarna. Drużyna uzyskała finansowe wsparcie Starostwa Powiatowego w Chojnicach (opłacenie pobytu) i Miasta Chojnice (podróż
busem Chojnickiego Domu Kultury).
W następnym roku szkolnym licealiści zajęli III miejsce w finale ogólnopolskim
w problemie „Latanie jest w planie”. Jednakże bez wątpienia najważniejszym do tej pory
rokiem w historii chojnickiej Odysei był rok szkolny 2010/2011. Wśród startujących
wtedy drużyn mistrzostwo Polski zdobyli uczniowie z Zespołu Szkół nr 7 i II Liceum
Chojnicka Odyseja
49
Ogólnokształcącego. Wszyscy byliśmy w euforii. Zostaliśmy mistrzami Polski i zdobyliśmy prawo do reprezentowania Polski na finałach światowych odbywających się wtedy
na Uniwersytecie Stanu Maryland w Waszyngtonie. Ale do rozwiązania mieliśmy jeszcze jeden, bardzo spontaniczny problem. Jedną z zasad programu jest samofinansowanie.
Organizatorzy i uczestnicy konkursów pracują jako wolontariusze. Pieniądze na wyjazd
musieliśmy zdobyć sami.
W ciągu tych dwóch miesięcy – od finałów ogólnopolskich do wylotu do USA –
doświadczyliśmy wielokrotnie, czym jest rozwiązywanie problemów. Szeroko zakrojona
akcja zbierania środków na wyjazd przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Pomoc
włodarzy miasta i powiatu chojnickiego, portale internetowe, radio lokalne, teatr, szkoły,
lokalni przedsiębiorcy, a nawet polscy obywatele w USA i przede wszyscy mieszkańcy
Chojnic. Oni wszyscy nam pomogli.
Obie drużyny odniosły sukces w czasie konkursu. Drużyna z Zespołu Szkół nr 7
zajęła 14. miejsce (na ponad 60 drużyn z całego świata), a licealiści z II LO zostali
w swojej kategorii wiekowej 4. drużyną na świecie.
Drużyny przed galą rozpoczynającą 5-dniowe Finały Światowe Odysei Umysłu
na Uniwersytecie Stanowym Maryland w Waszyngtonie (maj 2011 r.).
Na zdjęciu: Jonasz Skrzypkowski, Patryk Wilczek, Martyna Czapiewska,
Dominika Gostomska, Zuzanna Wieczorek, Sława Jaruszewska, Joanna Jakubowska,
Dominika Furmanek, Robert Welter, Aleksandra Piekarska, Wiktoria Hoppe,
opiekunka Paulina Józwa, Janka Tenerowicz i trenerka Danuta Połom (fot. ze zbiorów autora)
50
Kronika chojnicka
Drużyna z Zespołu Szkół nr 7 (Patryk Wilczek, Viktoria Szopińska i Wiktoria Hoppe)
w czasie finałowego przedstawienia w USA (fot. ze zbiorów autora)
W kolejnym roku szkolnym trenerkami drużyn II LO zostały Edyta Gryl i Lucyna
Plata. Trenerem wolontariuszem był absolwent szkoły i odysejowy mistrz Polski – Robert Welter. Drużyna zdobyła wtedy na Eliminacjach Regionalnych w Poznaniu prestiżową nagrodę Ranatra Fusca za wyjątkową kreatywność.
W roku szkolnym 2012/2013 do grona chojnickich placówek dołączyli odyseusze
z Ośrodka Psychoedukacji Kreatywnej „Kilimandżaro”, a w roku 2013/2014 trenowani
przez Joannę Glazę licealiści z Zespołu Szkół przy Nowym Mieście.
Kreatywność młodych
„Odyseja Umysłu” to przede wszystkim kreatywność. Umiejętność rozwiązywania
różnorakich problemów w jak najbardziej oryginalny sposób. Wiedzą to wszyscy chojniccy odyseusze. A jest to już kilkadziesiąt drużyn, kilkuset młodych ludzi, którzy wchodzą w dorosłość z poczuciem własnej wartości. I na pewno zarówno spontanicznie, jak
i długoterminowo potrafią rozwiązać niejeden problem.
Cóż więcej możemy zrobić dla kreatywnej edukacji w Chojnicach i w powiecie chojnickim? Nieustannie zachęcać młodych ludzi do poszukiwania oryginalności na co
dzień, ale również od nauczycieli i pedagogów wymagać otwartości i odwagi w podejmowaniu nowych wyzwań. Może wspólny pomysł zorganizowania przez Centrum Edu-
Chojnicka Odyseja
51
kacyjno-Wdrożeniowe i Poradnię Psychologiczno-Pedagogiczną Konferencji Edukacji
Kreatywnej Szkół „KEKS” jest odpowiedzią na to wyzwanie?
W maju 2014 r. do Chojnic przyjechali praktycy i dydaktycy związani od zawsze
z kreatywnością (m.in.: prof. K.J. Schmidt, W. Radziwiłowicz, prof. T. Bauman,
D. i M. Chwastniewscy, W. Idziak) i podzielili się swoimi doświadczeniami z przedstawicielami szkół, które odważyły się przyłączyć do aktywnego udziału w konferencji
oraz zaprezentować przykłady twórczej edukacji w swoich placówkach.
Drużyny „Kilimandżaro” (fot. ze zbiorów autora)
W bieżącym roku szkolnym na odyseuszy czekają następujące problemy długoterminowe: Pociąg do wyzwań, Przejściowe trudności techniczne, Gra z Puszką Pandory,
Odlećcie w kulki, Jak w starym kinie.
Odyseja wciąż trwa!
WYDARZENIE
ANNA MARIA ZDRENKA
Jubileuszowa
Chojnicka Noc Poetów
B
yła to jubileuszowa, dwudziesta już, Chojnicka Noc Poetów, organizowana nieprzerwanie od 1995 r., zawsze w pierwszą sobotę sierpnia. To wydarzenie artystyczne od początku przyciąga do Fosy Miejskiej wierną publiczność. Tak było także
tym razem – w sobotę 2 sierpnia.
Spotkanie z poezją trwało od godz. 18.00, a zakończyło się przed godz. 2.00 w nocy.
Prowadziła je długoletnia konferansjerka tej imprezy Magdalena Kosobucka. Jak przystało na jubileusz, przypominała publiczności historię Nocy, gwiazdy, które się w fosie
pojawiały, oraz prowadzących i organizatorów. Podkreśliła rolę Zbigniewa Buławy
z Urzędu Miejskiego w Chojnicach, dbającego o całość organizacyjną.
Noc zainaugurowało kilka utworów w wykonaniu zespołu Projekt Vołodia, a następnie
odbyło się uroczyste rozstrzygnięcie XX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego Jednego
Wiersza i prezentacja nagrodzonych utworów.
Werdykt odczytali jurorzy Wojciech Boros i Tadeusz Dąbrowski. Jak poinformowali, na konkurs wpłynęło 148 wierszy. Następnie wręczone
zostały nagrody poetom, którzy dotarli na uroczystość. Nieobecni byli wyróżnieni Grzegorz
Berny z Gdyni oraz Katarzyna Dybżyńska
ze Świdnika, nagrody odebrali natomiast laureaci trzech pierwszych miejsc: Wojciech Popik
z Krynic (III nagroda ex aequo), Zbigniew Mysłowiecki z Warszawy (III nagroda ex aequo),
Aleksandra Wrona z Tychowa (II miejsce) oraz
Mariusz Więcek z Gdańska (I nagroda).
Jako pierwsi wystąpili goście z zaprzyjaźnionego z Chojnicami Korsunia Szewczenkowskiego
Jubileuszowa Chojnicka Noc Poetów
53
na Ukrainie – bard Siergiej Kaliniczenko z przyjaciółmi i poeta Wladlen Kowtun. Następnie swoją poezję zaprezentowała poetka z Bydgoszczy Karolina Sałdecka. Potem
na scenę ponownie wyszedł zespół Projekt Vołodia z Wrocławia, który wykonał utwory
rosyjskiego barda i aktora Włodzimierza Wysockiego. Towarzyszył mu aktor teatralny
i filmowy Mirosław Baka.
Kolejnym gościem był Dariusz Siciński z Tucholi, który wystąpił z koncertem poezji
śpiewanej. Anna Chodakowska znakomicie wykonała „Mszę Wędrującego” opartą
na tekstach Stachury, przy akompaniamencie Romana Ziemlańskiego. Swoją poezję
przedstawił poeta z Trójmiasta Wojciech Boros, a potem nastąpiła uroczystość wręczenia wyróżnień chojnickim poetkom Marii Jolancie Kowalskiej i Małgorzacie Ostrowskiej.
Kolejnym gościem Nocy była aktorka Ewa Szykulska, która żywiołowo zaprezentowała
wiersze Tuwima i Szymborskiej. Potem wystąpili: poeta Tadeusz Dąbrowski z Gdańska,
Agnieszka Chrzanowska – krakowska piosenkarka i aktorka oraz aktor Jacek Kawalec,
który zaprezentował sonety Szekspira w rockowej wersji, a także kilka dialogów z Kabaretu Starszych Panów. Ostatnią gwiazdą jubileuszowej Nocy była Lidia Jazgar, która
wystąpiła z zespołem Galicja.
Organizatorami corocznej Chojnickiej Nocy Poetów są: Urząd Miejski w Chojnicach, Chojnicki Dom Kultury i Miejska Biblioteka Publiczna w Chojnicach.
Jurorzy i laureaci XX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego Jednego Wiersza. Na zdjęciu:
jurorzy Tadeusz Dąbrowski i Wojciech Boros, obok Mariusz Więcek (I nagroda),
dyrektor Chojnickiego Domu Kultury Radosław Krajewicz, Aleksandra Wrona (II miejsce),
Wojciech Popik (III nagroda ex aequo), Zbigniew Mysłowiecki (III nagroda ex aequo)
oraz wiceburmistrz Chojnic Jan Zieliński
54
Kronika chojnicka
Bard Siergiej Kaliniczenko (z prawej) z partnerskiego Korsunia Szewczenkowskiego zaśpiewał
ukraińskie piosenki wraz z przyjaciółmi
Poetka z Bydgoszczy Karolina Sałdecka przybliżyła w fosie swoją twórczość
Jubileuszowa Chojnicka Noc Poetów
55
Mirosław Baka, który wystąpił wraz z zespołem Projekt Vołodia, nie tylko śpiewał piosenki
rosyjskiego barda i aktora Włodzimierza Wysockiego, ale także mówił o jego fenomenie
Wokalista Projektu Vołodia Janusz Kasprowicz zaprosił jednego z widzów do odegrania biesiady
zakrapianej alkoholem – scenki do piosenki Wysockiego
56
Kronika chojnicka
Dariusz Siciński, poeta z Tucholi po 18 latach ponownie był gościem Chojnickiej Nocy Poetów
Anna Chodakowska w pięknej interpretacji „Mszy Wędrującego” Edwarda Stachury
Jubileuszowa Chojnicka Noc Poetów
57
Moment wręczenia wyróżnień chojnickim poetkom. Dariusz Lebioda wręczył
Marii Jolancie Kowalskiej (w środku) nagrodę imienia Klemensa Janickiego, która promuje
oryginalną twórczość artystyczną w sztuce, literaturze, muzyce i działalności dziennikarskiej.
Małgorzata Ostrowska uhonorowana natomiast została Nagrodą Pracy Organicznej
im. Marii Konopnickiej za m.in. promowanie poezji wśród najmłodszych
Gościem tegorocznej edycji Nocy Poetów była Ewa Szykulska,
która świetnie interpretowała poezję m.in. Tuwima i Szymborskiej
58
Kronika chojnicka
Krakowska piosenkarka i aktorka Agnieszka Chrzanowska wystąpiła z lżejszym repertuarem,
w którym nie zabrakło akcentów damsko-męskich
Jacek Kawalec zaprezentował sonety Szekspira w… rockowej wersji
Jubileuszowa Chojnicka Noc Poetów
59
Nastrojowy koncert Lidii Jazgar wraz z zespołem Galicja zakończył jubileuszową
XX Chojnicką Noc Poetów
Chojnicka Noc Poetów od 20 lat ma wierną publiczność
Fot. Anna Maria Zdrenka
OPERETKA
MARIA EICHLER
Noce operetkowe
nie tylko dwa dni?
M
imo że odbyły się już po raz czwarty, to chyba się jeszcze chojniczanom nie
przejadły. IV Chojnickie Noce Operetkowe znów ściągnęły w połowie sierpnia
tłumy do Fosy Miejskiej. Kto był, nie żałował. Zainteresowanie było chyba jeszcze większe niż w roku ubiegłym, a zdystansowało też jubileuszową Noc Poetów. Przyczyna?
Małgorzata Grela i Tomasz Madej w roli rzekomo zaręczonej pary
w „Hrabinie Maricy”
Noce operetkowe nie tylko dwa dni?
61
Trzej tenorzy – Paweł Skałuba, Dariusz Stachura i Adam Zdunikowski
bardzo się spodobali publiczności
Kochamy stare, dobre melodie i wciąż potrafimy się przy nich bawić. Operetka przenosi
nas w świat, który jest tak odległy od naszego „tu i teraz”, w którym nawet jeśli dochodzi
do awantury czy konfliktu, to i tak wszystko kończy się szczęśliwie… A któż z nas nie
lubi happy endów? Jeśli dodać do tego świetnie przygotowaną Orkiestrę im. Johanna
Straussa pod batutą Marka Czekały i Jerzego Wołosiuka, jeśli na dodatek występują
soliści obdarzeni pięknymi głosami, to czego chcieć więcej? Chyba tego, żeby z nieba
nie lunęło. A w tym roku pogoda była wymarzona, no może pierwszego wieczoru trochę pokropiło, ale i tak po chwili można było złożyć parasole.
Pierwszego wieczoru bawiliśmy się na operetce „Hrabina Marica” Emmericha Kalmana. Witolda Wronę, anonsowanego na afiszu w pierwszoplanowej partii zastąpił
Janusz Ratajczak i spisał się świetnie, nie tylko olśniewając głosem, ale i świetną dykcją,
z czym w widowiskach muzycznych jest różnie… Opowiedziana przez Kalmana historyjka jest związana z perypetiami miłosnymi tytułowej hrabiny Maricy, którą gra Małgorzata Grela. Wszystko zmierza jednak do szczęśliwego finału, a uśmiech publiczności
wywołują aluzje zgoła współczesne, jak pisanie maili (!) czy odzywki „Game is over” (!).
Porywają też świetnie znane arie, jak np. Graj, Cyganie i komediowe sceny z udziałem
Ewy Olszewskiej i Tomasza Madeja.
62
Kronika chojnicka
Wielkie brawa dostał baryton Adam Zaremba, który jest chojniczaninem
Niedzielny wieczór zatytułowany „Męskich głosów czar” był popisem trzech tenorów – Pawła Skałuby, Dariusza Stachury i Adama Zdunikowskiego. Towarzyszył im
baryton Adam Zaremba, gorąco witany przez publiczność i z tego powodu, że jest chojniczaninem. Tenorzy błysnęli w ariach, które przyniosły sławę Janowi Kiepurze, ale zaśpiewali też powszechnie znane pieśni neapolitańskie. Świetnie bawili się, śpiewając
O sole mio, wspierani rekwizytami w postaci najpierw czarnych, potem kolorowych
okularów. Te ostatnie miały magiczną moc, bo kto je założył, ten miał głos jak dzwon,
co zademonstrował bawiący publiczność rozmaitymi dowcipami dyrygent Marek Czekała. Nie wystarczało mu, że dyryguje orkiestrą, także widownię „zmusił” do miauczenia, szczekania i… śmiechu. A prawie na koniec wszyscy śpiewali razem Wielka sława
to żart!
Brawa były ogromne, musiał być bis, a Marek Czekała uśmiechał się do ewentualnych sponsorów, żeby Noce Operetkowe wydłużyć jeszcze o piątek. Jesteśmy za!
Fot. Maria Eichler
PARTNERSTWO
BEATA KRÓLICKA
Chojniczanie w Emsdetten
i… w Münster
W
dniach 25-29 września br. w partnerskim mieście Emsdetten w Niemczech przebywała kilkunastoosobowa delegacja chojniczan, z wiceburmistrzem Chojnic
Janem Zielińskim na czele. Oficjalną część delegacji stanowili również Joanna Gappa
z Urzędu Miejskiego w Chojnicach oraz radny chojnickiej Rady Miejskiej Leszek Pepliński. Do Emsdetten pojechało też dwoje przedstawicieli niepublicznego przedszkola
„Teddy” oraz członkowie Chojnickiego Stowarzyszenia Partnerstwa Miast, którzy jak
zwykle gościli u zaprzyjaźnionych rodzin.
Przemówienie wiceburmistrza Jana Zielińskiego podczas otwarcia Emsdettener September
(fot. Marian Nowak)
64
Kronika chojnicka
Podczas oficjalnego otwarcia święta Emsdettener September przemówienia wygłosili burmistrz Emsdetten Georg Moenikes oraz wiceburmistrz Chojnic Jan Zieliński,
który zaakcentował potrzebę zacieśnienia współpracy i umocnienia przyjaźni polsko-niemieckiej zwłaszcza w obliczu konfliktu zbrojnego za wschodnią granicą Polski.
Słowa polskiego wiceburmistrza zostały bardzo ciepło przyjęte przez zgromadzonych
przy Frauenstrasse mieszkańców Emsdetten oraz licznych gości.
Podczas święta Emsdettener September swoje stoisko wystawiła Promocja Regionu
Chojnickiego. Odwiedzający stoisko szczególnie chętnie próbowali tradycyjnych polskich specjałów, takich jak bigos i pierogi.
Wizyta w Przedszkolu im. Astrid Lindgren w Emsdetten (fot. Marian Nowak)
Jednym z oficjalnych punktów programu była wizyta w Przedszkolu im. Astrid
Lindgren w Emsdetten, w której wzięli udział m.in. przedstawiciele chojnickiego niepublicznego przedszkola „Teddy”. Celem wizyty było zapoznanie się z systemem opieki
przedszkolnej, jaki realizowany jest w partnerskim mieście Emsdetten.
Udział w święcie Emsdettener September to nie jedyna atrakcja, jaką przygotowali
dla chojniczan gospodarze. Podczas pobytu w Niemczech członkowie chojnickiej
delegacji uczestniczyli w kilku wycieczkach i imprezach. Gościom pokazano m.in.
miasto Emsdetten i okolice, mogli także uczestniczyć w otwarciu wystawy fotograficznej
w ratuszu, na której prezentowano prace niemieckich i holenderskich fotografików
amatorów. Pożegnalnym akcentem było wspólne biesiadowanie przy grillu, zorganizowane na terenie ogrodów działkowych.
Chojniczanie w Emsdetten i… w Münster
65
Nad Münster góruje gotycka katedra św. Pawła – widok na fasadę zachodnią (fot. Beata Królicka)
Inscenizacja ukazująca, jak w średniowieczu budowano katedry (fot. Beata Królicka)
66
Kronika chojnicka
Münster to wymarzone miejsce dla turystów (fot. Beata Królicka)
Hol słynnego ratusza w Münster (fot. Beata Królicka)
Chojniczanie w Emsdetten i… w Münster
67
Dla chojniczan szczególnie atrakcyjna okazała się jednak wycieczka do pobliskiego
Münster, zorganizowana w sobotę 27 września br. To liczące niespełna trzysta tysięcy
mieszkańców miasto, położone około 30 km od Emsdetten, słynie nie tylko ze znakomitych uczelni, ale i licznych zabytków oraz burzliwej historii. W ostatni weekend
września Münster niezwykle uroczyście świętowało 750. rocznicę założenia biskupstwa,
więc chojnicka delegacja mogła nie tylko zwiedzić miasto, ale przyjrzeć się festynom
i występom artystycznym, które przygotowano z tej niecodziennej okazji.
Miłośnikom historii miasto kojarzy się z wojną trzydziestoletnią, bowiem w ratuszach w Münster i Osnabrück podpisano tzw. pokój westfalski, czyli traktaty kończące
długi okres walk religijnych wstrząsających w I połowie XVII w. niemal całą Europą.
Wspólne pożegnalne zdjęcie pod ratuszem w Emsdetten w dniu odjazdu (fot. Marian Nowak)
Pamiątką po krwawej historii miasta są także trzy żelazne klatki zawieszone na wieży
kościoła św. Lamberta. Są to repliki klatek, w których w 1536 r. umieszczono, ku przestrodze wiernych, ciała członków heretyckiego ruchu anabaptystów, na czele z przywódcą – Janem z Lejdy, straconych po okrutnych torturach.
Turyści zwiedzający centrum Münster na ogół nie podejrzewają, że ta piękna,
historyczna część miasta to w zasadzie rekonstrukcja. Zniszczone niemal całkowicie
podczas II wojny światowej miasto zostało pieczołowicie odbudowane – z dbałością
o każdy detal. Dzisiaj zachwyca i miłośników historii, szukających tam śladów przeszłości, i licznych studentów, ale przede wszystkim stanowi wspaniałą i przyjazną
przestrzeń do życia dla swoich mieszkańców.
KRONIKA WYDARZEŃ
LIPIEC
1
15-lecie posługi ks. proboszcza Jacka Dawidowskiego w Bazylice Mniejszej w Chojnicach.
4
Reinhold Wietkamp, działacz społeczny z partnerskiego Emsdetten otrzymał tytuł
Honorowego Obywatela Miasta Chojnice. Uchwałę o nadaniu tytułu Rada Miejska
podjęła 19.05.
Miasto Chojnice zakwalifikowało się do finału konkursu Instytutu Gospodarki Przestrzennej i Mieszkalnictwa w Warszawie oraz Związku Miast Polskich „Lider zrównoważonego gospodarowania przestrzenią 2014” w kategorii miast powiatowych.
5
Kaszubi z Chojnic wraz z Kaszubami z całego świata wzięli udział w XVI Zjeździe
Kaszubów w Pruszczu Gdańskim.
5-6
Speedcubing Chojnice był gospodarzem Ogólnopolskich Mistrzostw w Układaniu
Kostki Rubika Chojnice Open 2014.
Teatry uliczne z Zielonej Góry, Bielawy, Wrocławia, Gliwic i chojnicki „Niepokorny”
wystąpiły podczas XXII Festiwalu Sztuki Ulicznej „Chojnicka Fiesta”.
8
Pożar w kamienicy przy ul. Podgórnej 4, w centrum miasta. W jego efekcie zapadła
decyzja o rozbiórce budynku. W mieście prowadzona była zbiórka pieniędzy dla pogorzelców.
11-13 W obchodach 100. rocznicy powstania Bractwa Kurkowego Holinger z partnerskiego
Emsdetten uczestniczył przedstawiciel Chojnic, radny Grzegorz Wirkus.
13
Kolejny koncert na nowych organach w kościele gimnazjalnym. Zagrał Tomasz Drążkowski z Kartuz.
16
Urząd Miejski oznakował specjalnymi tabliczkami 25 obiektów wpisanych do Rejestru
Zabytków Województwa Pomorskiego.
21-27 W Chojnicach trwały prezentacje w ramach Międzynarodowego Festiwalu Folkloru
„Kaszubskie spotkania z folklorem świata”.
23
Z kurtuazyjną wizytą przyjechała do Chojnic konsul generalna Chińskiej Republiki
Ludowej w Gdańsku pani Liu Yuanyuan.
27
Podczas 37. Kaszubskiej Wystawy Psów Rasowych można było obejrzeć ok. 700 psów
120 ras.
31
170 pątników wyruszyło z Chojnic w pieszej pielgrzymce na Jasną Górę.
Kronika wydarzeń
SIERPIEŃ
1
Miasto Chojnice wystartowało w konkursie „Terra Flower Power” na Najpiękniej
Ukwiecone Miasto w Polsce. Głosować można było przez internet.
Pierwsze Jam Session w parku Tysiąclecia – czyli możliwość posłuchania muzyki
na żywo wspólnie granej przez chojnickich muzyków.
2
Jubileuszowa XX Chojnicka Noc Poetów odbyła się w Fosie Miejskiej.
9-10
Na chojnickim rynku zaprezentowały się zespoły, które wzięły udział w XVII Festiwalu
Piosenki Żeglarskiej w Charzykowach.
W Fosie Miejskiej rozlegała się muzyka operetkowa za sprawą IV Chojnickich Nocy
Operetkowych.
13
W podziemiach kościoła gimnazjalnego otwarta została wystawa malarstwa Józefa
Wróblewskiego, artysty z Raciąża, „Pejzaże bliskie i dalekie”.
16
Miejscowi malarze, rzeźbiarze, graficy i fotografowie prezentowali swoją twórczość
na Starym Rynku podczas I Festiwalu Sztuki Otwartej.
Chojnice Blues Festiwal odbył się na Starym Rynku po raz pierwszy. Wystąpił m.in.
pomysłodawca imprezy – zespół Free Men.
16-17 Na bulodromie w parku Tysiąclecia rozegrany został finał mistrzostw Polski seniorów
w grze w boule, z udziałem 16 zespołów z całej Polski.
18-25 Zbiórkę przyborów szkolnych dla dzieci z ubogich rodzin zorganizowało Stowarzyszenie „Młodzi Demokraci”. Dary trafiły do Szkoły Podstawowej nr 3 i Miejskiego
Ośrodka Pomocy Społecznej.
22
W wieku 98 lat zmarł Zbigniew Jaworski, długoletni prezes Koła Stowarzyszenia
Kombatantów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Pogrzeb odbył się 23.08 w Charzykowach.
24
Kolejne koncerty organowe na nowych organach barokowych w kościele gimnazjalnym. Zagrali Przemysław Woźniak i Adam Zaremba.
Publiczność licznie dopisała podczas drugiej edycji Festiwalu Marzeń.
27
Ruszyła kampania przed wyborami samorządowymi.
30
Fosą Miejską zawładnęli rycerze z okazji Turnieju Rycerskiego, organizowanego co
roku przez Bractwo Rycerskie Herbu Tur.
69
70
Kronika chojnicka
WRZESIEŃ
1
W Dolinie Śmierci trwały obchody ku czci pomordowanych podczas II wojny światowej.
W domku w Lasku Miejskim otwarta została wystawa fotografii oraz materiałów prasowych poświęconych wydarzeniom we wrześniu 1939 r. w Dolinie Śmierci.
Andrzej Rolbiecki i Marcin Wałdoch promowali swoją książkę Chojnice 1939.
6
7
11
II Liceum Ogólnokształcące im. gen. Władysława Andersa świętowało 20-lecie istnienia.
Chojnice przyłączyły się do Narodowego Czytania Trylogii Henryka Sienkiewicza.
W wieku 88 lat zmarł chojnicki kapłan ksiądz Jan Kostera. Pochowany został 12.09
na cmentarzu w Pawłowie.
Park Tysiąclecia został nagrodzony w konkursie „Zielone Miasta – w stronę przyszłości!”, organizowanym przez Ministerstwo Środowiska.
12-28 Chojnickie Studio Rapsodyczne w ramach obchodów swojego 10-lecia pokazało
16 spektakli w 10 miejscach, w tym 3 premiery.
13
Janusz Kasprowicz, jeden z muzyków Projektu Vołodia, wystąpił z koncertem w Centrum Sztuki Collegium ARS.
Rowerzyści z Chojnic licznie wzięli udział w I Rajdzie Kaszubskiej Marszruty po nowo
wybudowanych ścieżkach rowerowych.
18
20
22
25
W centrum miasta odbył się prolog rajdu samochodowego Motul Rallyland Cup 2014.
Gościem specjalnym był Tomasz Kuchar.
W II Liceum Ogólnokształcącym im. gen. Władysława Andersa gościła córka patrona
Anna Maria Anders.
W ramach Dnia Seniora w parku Tysiąclecia trwały imprezy kulturalne i rekreacyjne.
Na Starym Rynku odbył się II Chojnicki Zlot Pojazdów Zabytkowych.
Pięcioro młodych chojniczan straciło życie w wypadku samochodowym pod Słupskiem. Tragicznie zginął m.in. bramkarz Red Devils Michał Papierkiewicz.
Zmarł Józef Majewski (1925-2014), długoletni nauczyciel Szkoły Podstawowej nr 3.
Pogrzeb odbył się 27.09 na cmentarzu komunalnym.
24-28 XVI Chojnickie Filmobranie poświęcone było kinu skandynawskiemu.
25
28
Ludwig Schlereth, Mariusz Szeib i Daniel Wcisło, biegacze Charytatywnego Biegu
Wolności z Gdańska do Berlina przybiegli do Chojnic.
Aktorka Katarzyna Żak została ambasadorką Chojnickiego Towarzystwa Przyjaciół
Hospicjum.
Oprac. Anna Maria Zdrenka
Kwartalnik Chojnicki
nr 9/2014
ZDZIEJÓW
miasta
ROCZNICA
KAZIMIERZ JARUSZEWSKI
Kartka z kalendarza
18 lipca 2014 r.
Półwiecze śmierci Stefana Bieszka
O
d śmierci Stefana Bieszka minęło już 50 lat, ale wciąż pozostaje on we wdzięcznej
pamięci chojniczan. Kim był Stefan Apolinary Bieszk? Niełatwo odpowiedzieć
na to pytanie. Był bezspornie wielkim Pomorzaninem, osobowością prawdziwie renesansową, pasjonatem i znawcą regionalnej kultury. Żył w latach 1895-1964, a z naszym
miastem związany był przez 14 lat (1920-1934):
mieszkał tu i pracował. Zasłużył się jako nauczyciel i wychowawca młodzieży w Państwowym
Gimnazjum Klasycznym w Chojnicach, animator
ruchu harcerskiego i żeglarskiego, publicysta i literat. Napisał trzy dramaty, których akcja wiąże się
z burzliwą historią grodu z turem w herbie: Szturm
na Chojnice, Krwią kapłańską i Tobie Ojczyzno.
Wpływ na kształtowanie się zainteresowań
i kręgu uznawanych wartości S. Bieszka miał też
jego ojciec Ferdynand Józef Bieszk – krzewiciel
ducha narodowego w środowisku emigracyjnym,
pierwszy polski dyrektor gimnazjum chojnickiego po odzyskaniu niepodległości.
Po wyjeździe z Chojnic S. Bieszk nauczał
w Zamościu, a następnie w Chełmnie i w Pelplinie.
Wszędzie, gdzie przebywał, otaczano go szacunChojniczanie 40. rocznicę śmierci
kiem. Jego niezłomna postawa, wierność chrześciautora „Hioba” uczcili m.in. wydaniem
jańskim wartościom i patriotycznym ideałom
okolicznościowej publikacji. Książka
budziły podziw u wielu, szczególnie podczas wojukazała się staraniem Chojnickiego
ny (cudem uniknął śmierci z rąk gestapowców)
Towarzystwa Przyjaciół Nauk
74
Z dziejów miasta
jak i w bardzo trudnych latach powojennych. Po przejściu na emeryturę z zapałem przygotowywał słownik kaszubski. W podróż do ulubionych Charzyków w lipcu 1964 r. zabrał m.in. przydatne mu w pracy książki i zeszyty ze „skarbami folkloru”. Odwiedzał
swojego przyjaciela Ottona Weilanda, założyciela pierwszego klubu żeglarskiego w Polsce (KŻ Chojnice). Jak wspominała córka S. Bieszka, Bożena, ojciec nie zdążył skorzystać z przywiezionych materiałów, bowiem „trzeciego dnia pobytu (…) zakończył żywot
w drodze między Charzykowem a Chojnicami, miejscami, w których osobowość jego
dała najwięcej Kaszubom i młodzieży pomorskiej”.
Chojniczanie pamiętają o zasługach S. Bieszka dla miasta i regionu; wiedzą, iż bardzo przywiązany był on do ziemi chojnickiej i jej mieszkańców. Z Chełmna wielokrotnie wyruszał na Kaszuby, chętnie też zaglądał do Chojnic i nad Jezioro Charzykowskie.
Wyrazem szacunku dla „Sokratesa chełmińskiego” (jak go często nazywano) było nadanie imienia Stefana Bieszka jednej z ulic (sąsiadującej z ul. Bytowską) oraz ważnym
instytucjom: Bibliotece Pedagogicznej (w 1992 r.), Liceum Profilowanemu (w 2002 r.),
a potem Technikum (w 2008 r.) w Zespole Szkół w w Chojnicach. W XXI w. inscenizowano też w naszym mieście Bieszkowe dramaty
(bądź ich fragmenty): kilkukrotnie Tobie Ojczyzno (realizacje uczniów i nauczycieli Zespołu
Szkół oraz Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych
nr 1), ale również wystawiono Szturm na Chojnice
(staraniem uczniów Akademickiego Liceum
Ogólnokształcącego i aktorów Chojnickiego Studia Rapsodycznego), Hioba (spektakl w wykonaniu zespołu młodzieżowego przy parafii MBKP)
i Pokorną Różę (w adaptacji uczniów Zespołu
Szkół).
Świadectwem wdzięczności chojniczan, którzy pamiętają o doniosłej roli autora Sonetów kaszubskich w życiu kulturalnym i oświatowym
miasta w II Rzeczypospolitej, jest także wydanie
w 2004 r. publikacji Śladami Stefana Bieszka
w Chojnicach. W 40. rocznicę śmierci. Książka,
Zaproszenie na spektakl „Szturm prócz obszernej bibliografii, zawiera zbiór matena Chojnice”, który okazał się sukcesem riałów poświęconych okresowi chojnickiemu
młodych aktorów i porwał licznie w biografii Bieszka oraz prezentuje instytucje,
zgromadzoną publiczność. Bieszk był którym on patronuje. Czytelnikom „Kwartalnika
utalentowanym dramaturgiem Chojnickiego” polecamy tę lekturę, zachęcamy
ponadto do zapoznania się z książką o Bieszku wydaną w 2013 r. w poczytnej serii „Pro
memoria” (w opracowaniu prof. Józefa Borzyszkowskiego; 800 stron!).
SYLWETKI
MARIUSZ BRUNKA
Chojnickie korzenie
Fahrenheita
Z
aiste, wielu mogłoby postrzegać Fahrenheita jako swojego. Ten gdańszczanin
z urodzenia, pruski Niemiec z pochodzenia, acz lojalny polski poddany, osiadły
od ok. 1709 r. w Holandii był nade wszystko obywatelem świata nauki. Z zaskoczeniem
wypada zauważyć, że także Chojnice mogą upomnieć się o swój niewielki udział w biografii Gabriela Daniela Fahrenheita (1686-1736). Z naszego miasta pochodzą bowiem
Schumannowie, czyli jego przodkowie po kądzieli, gdyż dziadek jego matki Dawid
Schumann urodził się jeszcze w Chojnicach. Nie można zatem zakładać, iż przyszły
wielki uczony nie znał tych faktów, zwłaszcza iż jego chojniccy przodkowie „sroce spod
ogona nie wyskoczyli”…
Rodzina Schumannów należała do patrycjatu chojnickiego przynajmniej od czasów
Erazma (Asmusa) Schumanna (1490-1571), sędziego i rajcy miejskiego od połowy
XVI w. Zrobił on prawdziwą karierę, w czym pomogło mu dobre pochodzenie (był
synem Michaela, pana na Jeziorkach i Elżbiety von Gleissen, córki Jana, pana na Doręgowicach), a także pięć dobrze uposażonych małżonek, spośród których jedna była
córką Johanna Balaua, burmistrza Chojnic z ok. 1500 r. Spośród czterech synów Asmusa, którzy dożyli dorosłości, dwóch związało się z Gdańskiem: Wolffgang (ok. 1525-?)
został w nim miejskim pisarzem, a Gabriel (1530/1-1601) cenionym kupcem. Z kolei
w Chojnicach pozostał najstarszy Michael, sekretarz miasta oraz urodzony w 1528 r.
Krzysztof (Christoph), który przed swoją śmiercią w maju 1602 r. piął się stale
po szczeblach miejskiej kariery, aż osiągnął zaszczytne stanowisko burmistrza Chojnic.
Z dwóch małżeństw mógł się on pochwalić sporą gromadką dzieci, wśród których część
również przeniosła się do Gdańska. W Chojnicach syn Caspar (ok. 1570-1639), absolwent uniwersytetu lipskiego, był pastorem; burmistrzami natomiast zostali zięć Krzysztofa
– Thomas Klatt i najmłodszy jego syn Daniel (1585-1657), trudniący się początkowo
szewstwem. Spośród pięciu synów tego ostatniego Michał (ok. 1620-1655) został pisarzem miejskim w Chojnicach, zaś najmłodszy Hans (ok. 1636-1661) również szukał
szczęścia w Gdańsku. Nieprzeciętnymi losami wsławili się z kolei ich bracia: Krzysztof
76
Z dziejów miasta
(Christoph), który dosłużył się w służbie Republiki
Weneckiej stopnia generała; Salomon (ok. 1630-1659),
który podczas oblężenia Chojnic został rozstrzelany
przez Szwedów; a przede wszystkim Daniel (1634-1710), który po wieloletnich studiach m.in. we Frankfurcie nad Odrą, Lipsku i Królewcu osiadł w 1669 r.
w Gdańsku, zostając sekretarzem rady tego miasta przy
dworze królewskim, aby następnie przejść na bezpośrednią służbę u króla Jana III Sobieskiego. Jego zasługi
dla służb skarbowych państwa polskiego zostały ostatecznie wynagrodzone nobilitacją, co oznaczało niezwykłe wyniesienie dla całej rodziny; powód nie tylko
do dumy, ale i wzrostu aspiracji.
Nie wykazywali się natomiast nadmierną ambicją
najbliżsi przodkowie Fahrenheita. Jego wzmiankowany
już pradziad Dawid (ok. 1582-1645), syn wspomnianego burmistrza Chojnic Krzysztofa
(Christopha) z trójką swych braci dołączył do tej części rodziny, która już wcześniej
osiadła w Gdańsku. O ile dali oni początek kilku liniom rodowym, które wydały następnie wybitnych przedstawicieli patrycjatu gdańskiego, w tym kilku burmistrzów tego
miasta, o tyle nasz Dawid nie osiągnął tam żadnego publicznego urzędu. Dobrze jednak
wydał za maż córkę Barbarę (1607-1672), albowiem za przyszłego trzykrotnego burmistrza Gdańska – Johanna Rogge (1578-1644). Z kolei jedyny syn Dawida – Michael
(1624-1673) zmarł młodo, tracąc wcześniej żonę Elżbietę z domu Daßaw (1632-1665)
i ich jedynego synka Johanna Georga (1662-1663). Przy życiu pozostała tylko córka
Concordia (1659-1701), która mając zaledwie kilkanaście lat w chwili utraty rodziców,
znalazła się pod opieką dalszych krewnych. I w tej sytuacji wydano ją w 1680 r. za mąż
za gdańskiego kupca Friedricha Runge (ok. 1650-1682). Wobec szybkiego wdowieństwa
i braku potomstwa w dwa lata później (29 II 1684 r.) niespełna 25-letnia Concordia
ponownie stanęła na ślubnym kobiercu. Tym razem jej mężem został inny gdański
kupiec Daniel Fahrenheit (1658-1701). Wprawdzie urodził się on już w mieście nad
Motławą, ale jego ojciec Reinhold pochodził z Królewca, a sama rodzina w żadnym
stopniu nie mogła się równać pozycji, jaką zajmowali na Pomorzu od dawna Schumannowie. Świadomość tego faktu musiał mieć również ich syn Gabriel Daniel Fahrenheit,
który przyszedł na świat 24 maja 1686 r.
Gdańsk w dawnej Rzeczypospolitej stanowił miasto wyjątkowe. Jego status wolnego,
królewskiego grodu z bardzo szerokimi uprawnieniami samorządowymi oraz dominującą pozycją w organizacji eksportu polskiego zboża, pozwalał na rozwój rozlicznych
aspiracji kulturalnych i naukowych. O ile Chojnice mogły się w tym czasie pochwalić
zorganizowaną działalnością stypendialną w ramach Stipendium Fuhrmannianum, którego administratorem w Lipsku był nawet przez pewien czas kuzyn Fahrenheita i świeży
adept studiów filozoficznych – Caspar Schumann (1617-1633), a także wysokim po-
Chojnickie korzenie Fahrenheita
77
ziomem edukacji klasycznej w Kolegium Jezuickim, o tyle Gdańsk oferował praktycznie
„studia na miejscu”. Stąd też młody Fahrenheit rozpoczął swoją edukację w słynnym
Gimnazjum Akademickim, w którym wciąż jeszcze żywa była wówczas pamięć Jana
Heweliusza (1611-1687) i jego niezwykłych naukowych osiągnięć. Niestety, ten wczesny
okres naznaczony został osobistą tragedią, jaką była nagła i wspólna śmierć w 1701 r.
rodziców młodego Gabriela Daniela; ofiar tak częstego i dzisiaj zatrucia grzybami.
Zmusiło to młodego chłopca do szybkiego usamodzielnienia się i „poszukiwania
chleba” za granicą. Decyzję o ostatecznym pozostaniu w Holandii poprzedziła edukacja
zawodowa w Amsterdamie. W tym doświadczeniu może być Fahrenheit bardzo bliski
i współczesnemu młodemu pokoleniu mieszkańców Pomorza.
Powszechnie określa się w licznych opracowaniach G.D. Fahrenheita mianem fizyka. Warto jednak pamiętać, iż w jego czasach było to określenie, które obok swojego
naukowego wymiaru miało również powiązanie z twardym rzemiosłem. To dlatego
w swoich czasach uchodził nasz młody gdański emigrant przede wszystkim za uznanego wytwórcę urządzeń pomiarowych, w tym termometrów. Tak zarobkował i na tym
fundamencie budował swoją pozycję w świecie osiemnastowiecznej nauki – konstruktora termometru rtęciowego (1714), zastępując dotychczas stosowany w tym względzie
alkohol. W przeciwieństwie jednak do zwykłych rzemieślników nieobca była mu naukowa refleksja. Najpełniej objawiła się ona m.in. w zauważeniu zależności, jaka występuje pomiędzy pascalowskim ciśnieniem a temperaturą wrzenia wody. Gdy zastosował
więc rtęć jako ciało termometryczne, szybko zainteresował się nie tylko praktycznym
wymiarem swojego wynalazku (ustaleniem tzw. skali Fahrenheita – 1725), ale i próbą
opisu takiego zjawiska, jak przechłodzenie wody (1721).
Największą sławę przyniosła mu jednak jego skala, która przez długi czas dominowała, nie tylko w świecie anglosaskim. Mieści się ona pomiędzy temperaturą zamarzania mieszaniny roztworu salmiaku (chlorku amonu) i lodu a temperaturą wody wrzącej,
którą określono na 212°F. Gdy w 1742 r. szwedzki fizyk Anders Celsius (1701-1744)
zaproponował swoją stustopniową skalę, którą rozpiął pomiędzy punktem wrzenia
wody a punktem topienia lodu, nie było jeszcze przesądzone, która ze skal zatriumfuje.
W praktyce zadecydowały o tym upodobania świata nauki. Fahrenheit bardzo silnie
oddziaływał na Anglię, w której powołano go nawet 7 maja 1724 r. do prestiżowego
Towarzystwa Królewskiego (Royal Society), założonego przez Karola II w 1662 r. Fahrenheit mógł rzeczywiście odczuwać dumę, skoro poprzedził go spośród jego rodaków
sam J. Heweliusz, który został członkiem Towarzystwa już w 1664 r. Paradoksalnie
w tym samym roku, w którym przyjęto Fahrenheita do Royal Society, urodził się
w Chojnicach kolejny przyszły członek tego szacownego grona – Nataniel Mateusz
Wolff (1724-1784), który stał się godnym kontynuatorem naukowych osiągnięć obu
swych pomorskich poprzedników.
Poszła więc Wielka Brytania i jej rozliczne kolonie za skalą Fahrenheita. Tymczasem
rozmaite związki nauki kontynentalnej z Uppsalą, w której profesorem uniwersyteckim
był Celsjusz, przyczyniły się do rozpowszechnienia jego skali w Europie. Ostatecznie
78
Z dziejów miasta
wyścig formalny zakończył się zwycięstwem Szweda, gdy Międzynarodowe Biuro Miar
i Wag w Sèvres (zał. 1875 r.) uznało na mocy konwencji metrycznej przewagę skali
Celsjusza, choć nie uchybia to prawu do stosowaniu innych miar w obrocie. Tak więc
chociaż 1°F odpowiada 5/9°C, to Gabriel Daniel Fahrenheit jeszcze tego nie wiedział.
Ostatnie kilkanaście lat żył w gościnnej Holandii, ciesząc się pozycją niekwestionowanego autorytetu w dziedzinie termometrii. Tam też zmarł w Hadze 16 września 1736 r.
Mogła być również z niego dumna jego rodzina. Schumannowie pozostali na Pomorzu. Część spośród patrycjuszowskich potomków chojniczanina Asmusa Schumanna dostąpiła nawet w XIX w. wyniesienia do statusu szlachty pruskiej, z którą
zresztą wchodziła od dawna w rozliczne koligacje (m.in. z pannami z rodów von Groddeck, von Pogenhagen, von Bodeck). Stąd pośród zestawień genealogicznych odnajdujemy już i von Schumannów, spośród których najwybitniejszą postacią był urodzony
jeszcze w Gdańsku generał Paul Alexander von Schumann (1854-1925), pełniący
w dobie I wojny światowej funkcję dowódcy Berlina, który wsławił się najpierw
poświęceniem syna, oficera marynarki Hansa Heinricha (1891-1914) „na ołtarzu ojczyzny”, a później w 1918 r. brakiem woli w dalszej obronie istnienia cesarstwa Hohenzollernów…
Dziś potomkowie Schumannów żyją w wielu krajach świata, nie pomijając Polski.
Wykonują różne zawody i zajmują różną pozycję społeczną, ale dla wszystkich powodem do prawdziwej dumy są ich związki z Gabrielem Danielem Fahrenheitem. Dlatego
wypadałoby, abyśmy i my, chojniczanie, o tych związkach nie zapominali…
Kwartalnik Chojnicki
nr 9/2014
CHOJNICE
i okolice
GOCHY
KAZIMIERZ JARUSZEWSKI
Piła
nad Prądzoną
C
zytelnicy „Kwartalnika Chojnickiego”, zainteresowani problematyką językoznawczą, nierzadko podejmują próby rozwikłania zagadek onomastycznych związanych
z nazwami miejscowości położonych na południu Kaszub. Niedawno pisaliśmy o Bindudze w gminie Konarzyny. Interesująco przedstawia się również historia tudzież
etymologia nazwy niewielkiej wsi Upiłka w gminie Lipnica (po reformie administracyjnej od 1999 r. w powiecie bytowskim).
Upiłka wiosną 2014 r. W tle przepływająca przez wieś Prądzona, która na tym odcinku
nazywana była Upiłką. Prądzona ma w sumie 11,5 km długości
82
Chojnice i okolice
Z Upiłki w świat. Autobusem PKS
Płacili hibernę
Upiłka założona została w pierwszej połowie XVIII w. w okolicy rozległych borów
królewskich, dostarczających drewna do miejscowego tartaku istniejącego już w XV stuleciu. Położona na Gochach (obszar południowych Kaszub) Upiłka wzmiankowana
była w zapiskach proboszcza parafii borzyszkowskiej ks. Jana Gotfryda Borka w latach
1751-1772. Ówczesny proboszcz z Borzyszków pisał m.in. o przywileju wydanym
w 1743 r. przez starostę człuchowskiego, księcia Michała Radziwiłła, nadającym – jak
podaje dr Marian Fryda w publikacji Gochy. Szkice do portretu – „sławnemu Janowi
Rudnikowi 52 morgi borowizny pod warunkiem płacenia do zamku złotych 16 groszy
23 rocznie tytułem hiberny”. Hiberna to nazwa daniny pieniężnej pobieranej w latach
1649-1775 z dóbr królewskich i kościelnych, przeznaczonej na utrzymanie wojska
w okresie zimowym (zob. Słownik języka polskiego, pod red. Witolda Doroszewskiego).
Wojna palikowa i… pancerny mit
Upiłka dwukrotnie w pierwszej połowie XX w. gościła na kartach wielkiej pomorskiej
historii. Pierwszy raz w 1920 r. za sprawą „wojny palikowej”. Termin ten do historiografii
Pomorza wprowadził znany Czytelnikom „Kwartalnika” regionalista Zbigniew Talewski.
Piła nad Prądzoną
83
Zgodnie z regulacjami wersalskimi mierniczy z międzynarodowej komisji wytyczali
na Gochach granicę niemiecko-polską. Oznaczali ją palikami wbijanymi w ziemię, które
potem miały być zastąpione słupami granicznymi. Miejscowi Kaszubi nie godzili się
jednak na dzielenie ich ziemi, a wysyłane do Paryża petycje nie skutkowały. W rezultacie
stanowczego protestu mieszkańców Upiłki, Borowego Młyna i okolic, polegającego
na wyrywaniu i przestawianiu palików, geodeci i mierniczy skapitulowali. Dzięki
determinacji Kaszubów od pokoleń czujących się Polakami udało się nieznacznie
powiększyć obszar II Rzeczypospolitej.
Po raz drugi o Upiłce było głośno 1 marca 1945 r. Rzeczywiście: bardzo głośno,
bowiem wtedy pod tą niewielką wsią na Gochach doszło do potyczki pancernej.
Niektórzy współcześni mieszkańcy sołectwa Borowy Młyn twierdzą, że pod Upiłką
miała nawet miejsce wielka bitwa, niewiele ustępująca rangą tej najsłynniejszej – pod
Studziankami. Wyliczają nawet, iż w tym starciu Armia Czerwona straciła ponad
50 czołgów i ponad 200 żołnierzy. Inaczej sprawę przedstawia bytowski historyk Jacek
Żmuda-Trzebiatowski, który od lat bada wojenną przeszłość na tym terenie. Według
niego czerwonoarmiści utracili cztery czołgi, a Niemcy dwa działa pancerne; natomiast
Odnaleziony niedawno kamień młyński na terenie
posesji Upiłka 2
84
Chojnice i okolice
Cmentarz wojenny przy wjeździe do miejscowości
wyobrażenia o większych stratach potęgował fakt, iż w Upiłce Rosjanie zlokalizowali
punkt zbiórki uszkodzonego sprzętu bojowego. Kreowaniu lokalnego mitu o „Pomorskich Studziankach” sprzyjało również później założenie w Upiłce cmentarza wojennego,
na który zwieziono szczątki poległych żołnierzy radzieckich i, w mniejszości, niemieckich.
Szczątki spoczywających w tej nekropolii Niemców zostały po latach ekshumowane
i przewiezione na inny cmentarz (Szczecin). Warto dodać, że w okolicach Upiłki
nierzadko można zobaczyć energicznych „odkrywców” przeczesujących teren wykrywaczami metalu.
Gospodarstwo rybne
Z Upiłki wywodziły się znane na Pomorzu Gdańskim rodziny Rudników, Stanisławskich, Szyprytów czy Olików. W 1753 r. w osadzie mieszkało 29 osób, wszystkie
wyznania rzymskokatolickiego. W roku 1885 we wsi żyło już 287 mieszkańców.
U schyłku XX stulecia Upiłkę zamieszkiwało – jak odnotowali Gabriela i Andrzej
Czarnikowie w przewodniku turystyczno-historycznym Lipczynek i okolice – około
100 osób, które „po likwidacji tartaku i młyna utrzymują się głównie z pracy na roli”.
Piła nad Prądzoną
85
Pozostałością młyna nad Prądzoną jest odnaleziony niedawno na posesji państwa
Kamińskich kamień młyński. Został on zakopany po rozbiórce obiektu.
Pod koniec ubiegłego wieku zaczął też powstawać w Upiłce jeden z niewielu
na Gochach zakładów pracy. Antoni Żynda i Franciszek Adamczyk założyli firmę
„Stawy Pstrągowe Upiłka”, wykorzystując naturalne walory terenu z licznymi źródłami
wodnymi i z rzeką charakteryzującą się bystrym, wartkim nurtem. W hodowli pstrąga
tęczowego w Upiłce stosowane są nowoczesne technologie i profesjonalne urządzenia.
Temperatura wody latem nie przekracza 19°C, zaś zimą nie schodzi poniżej 2°C, dzięki
czemu stawy nie są pokryte lodem.
Widok na gospodarstwo rybne „Stawy Pstrągowe Upiłka”
Kaszubska piła
Nazwę wsi Upiłka możemy wywieść od staropolskiego wyrazu piła – „tartak”
i kaszubskiego piła (wariantywnie: pieła) – również „tartak” (por. Jan Trepczyk, Słownik
polsko-kaszubski, t. II, s. 252, Gdańsk 1994). Pierwotna nazwa osady – Piłka lub Piełka,
zarejestrowana w borzyszkowskiej księdze mesznego, tożsama jest zatem z deminutywną
(zdrobniałą) nazwą pospolitą piłka – mały tartak. Jak podaje prof. Edward Breza
w artykule Ciekawostki etymologiczne z Chojnickiego („Pomerania” 1977, nr 5), „zmiana
86
Chojnice i okolice
Okolice dawnego tartaku
nazwy Piłka na Upiłki może być rozumiana jako zrost przyimka u (pustkowie u Piłki,
tzn. zabudowania wokół tartaku) z nazwą Piłka w dopełniaczu”. Współczesna nazwa
położonej na Gochach wsi jest językowym świadectwem powrotu do mianownikowej
postaci Piłka, lecz wzbogaconej już prefiksem (przedrostkiem) U-, który zrósł się
z pierwotnym toponimem (nazwą własną miejscowości).
Na zakończenie naszych rozważań warto dodać, że w osadzie, której nazwa
utworzona została od staropolskiej i kaszubskiej piły, niewielki tartak działał do końca
lat czterdziestych XX w., zaś tożsama z toponimem nazwa rzeczna (hydronim) Upiłka
odnosiła się ongiś do odcinka przepływającej przez wieś Prądzony.
Fot. Kazimierz Jaruszewski
Kwartalnik Chojnicki
nr 9/2014
OFICYNA
artystyczna
GRAFIKA
Kamil Jerzyk:
Inspiruje mnie wszystko
Kamilu, kiedy rozpoczęła się Twoja przygoda z rysowaniem?
Pierwsze początki to piaskownica, ziemia, żwir i patyki. Gdy przyszła szkoła, zainteresowanie plastyką zniknęło na prawie 10 lat. Taki prawdziwy początek tej przygody
to ostatnia klasa technikum (gdy miałem 19 lat), kiedy natknąłem się na jeden z obrazów C.D. Friedricha. Potem jeden, drugi, trzeci konkurs i nagle uświadamiam sobie,
że lubię to robić, lubię tworzyć. Zamiast skupić się na maturze, zacząłem intensywnie
rysować. Najpierw długopisem, kredkami, ołówkiem, później pojawiło się malarstwo…
Co najbardziej lubiłeś rysować?
Jeśli chodzi o czas przeszły, to sceny batalistyczne, akty, pejzaże. Czyli nic oryginalnego – w gruncie rzeczy nic nowego. Obecnie dość mocno wdepnąłem w chaos,
w grecką mitologię, ciało człowieka i ilustrowanie otaczającej rzeczywistości. Choć tak
naprawdę nie lubię ograniczać się do jednego tematu i często łączę je na jednej płaszczyźnie. Nigdy nie przykładam zbyt wielkiej wagi do portretu jako osobnej historii, ale
i to postaram się zmienić w najbliższym czasie.
Co Cię inspirowało i inspiruje?
Inspirowało i inspiruje mnie nadal wszystko, co mnie otacza. Od sztuki Eurypidesa,
przez ludzkie ciało, jego ruch, każde nowe miejsce i to, co widzę każdego dnia w podróży do domu. Inspirują mnie nadal romantyczne tematy, melancholia, samotność,
a z drugiej strony pozytywne emocje. Od bezdomnego przechodzącego przez ulicę aż
po architekturę czy ludzką bezmyślność. Raczej nigdy się to nie zmieni. Zawsze znajdzie
się coś nowego, intrygującego.
Jakie techniki uprawiałeś i uprawiasz w swojej twórczości?
Zacząłem nieśmiało od kredek, ołówka i długopisu, z czasem jedna technika była
zastępowana inną. Później nadeszły pastele, akryl, olej, tempera, glina i drewno, a także
90
Oficyna artystyczna
techniki graficzne. Dziś najchętniej sięgam po olej, glinę
i ołówek, ale używam wszystkich. Na tym etapie (nadal
udoskonalam przecież warsztat) uważam, że powinienem
używać wszystkiego, co się da,
do tworzenia. Nie sądzę, bym
w przyszłości mógł skupić się
tylko na malarstwie.
Gdzie i kiedy prezentowałeś swoje prace?
Niestety, nie miałem przyjemności uczestniczyć w zbyt
wielu wystawach. Oczywiście
zaczęło się od szkoły. Już
po chwili mogłem pokazać się
w indywidualnej wystawie
„Romantyzm nie umarł”
w Chojnicach. Później było
jeszcze kilka mniejszych puKamil Jerzyk. W tle „Gigantomachia”
blikacji. Po drodze miałem
możliwość wykonania okładki oraz ilustracji do baśni. Niemniej od dwóch lat nigdzie
nie pokazywałem swoich prac (nie licząc internetowych galerii).
Ilustrowałeś również książki i i projektowałeś okładki. Przybliż ten temat.
Wszystko zaczęło się od okładki do książki Andrzeja Ortmanna Przydrożne znaki
pobożności ludowej (...), wydanej w Chojnicach w roku 2010. Był to jeden rysunek
wykonany ołówkiem. Ilustrowałem Chojnickie baśnie Danuty Sikorskiej. W książce
wydanej w języku kaszubskim i polskim znalazło się siedem ilustracji również ołówkowych. Ilustrowanie nigdy nie sprawiało mi trudności. To jak opisywanie wiersza
za pomocą obrazów. Nigdy też nie narzucano mi konkretnego wykonania i pozostawiono wolną rękę. Efekt chyba był zadowalający.
Jesteś studentem akademii sztuk pięknych. Gdzie i co studiujesz, pod czyim kierunkiem?
Studiuję edukację artystyczną w zakresie sztuk plastycznych na Uniwersytecie
Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Rzeźbę prowadzi dr P. Zieleniak, malarstwo –
prof. W. Wróblewski, a rysunek – dr Z. Woźniak.
Kamil Jerzyk: Inspiruje mnie wszystko
91
Jak wyglądała Twoja droga na studia?
Nie mogłem sobie pozwolić na wyjazd po ukończeniu szkoły średniej z przyczyn
ekonomicznych. Niestety, w okolicy niewiele było uczelni o charakterze artystycznym,
Na szczęście szybko znalazłem pracę i dzięki wsparciu bliskich przez następne cztery
lata sukcesywnie odkładałem część pieniędzy, aż w końcu mogłem zapewnić sobie wyjazd, szkołę, przeprowadzkę itd.
Wymień najnowsze swoje prace. Gdzie planujesz wystawy?
Dawno nie wystawiałem prac, zatem sporo się ich uzbierało. Wymienię kilka ważniejszych (według mnie): „Polonia”, „Śpiąca Aleksandra”, „Huzar”, „Po prostu bydło”,
„Homo homini lupus”, „Tabu”, „Kryzys. Kronos pożera Europę”, „Umierający hoplita”,
„Narodziny grzechu”, „Grand Hotel w Lublinie”, a niedługo dojdzie „Gigantomachia”
(olej na płótnie o wymiarach 200 x 90 cm), którą maluję już prawie 1,5 roku. Do tego
kilkanaście mniejszych formatów, które można szczegółowo odnaleźć na stronie internetowej kjart.pl. Myślę, że w tym roku odbędzie się wystawa w Świdniku. Więcej nie
zdradzę.
„Polonia”
92
Oficyna artystyczna
Twoje plany na przyszłość i jakie w nich miejsce zajmują Chojnice?
Trudno powiedzieć, jakie mam plany na przyszłość. Wczoraj mieszkałem na Pomorzu, dzisiaj na Lubelszczyźnie, jutro mogę dołożyć kolejne 600 km. W najbliższym
czasie jest sporo tworzenia. W przerwie pojawi się piesza wędrówka wybrzeżem Bałtyku
z dziewczyną. Później zabiorę się za niedokończone prace („Gigantomachia”, „Portret
dziewczyny” i obraz bez nazwy). Zaraz po nich chciałbym wyrzeźbić „Achillesa i Hektora” i dokończyć sztukę Persefona i Hades.
Przede mną co najmniej dwa lata w Lublinie. Ciężko w tym czasie myśleć o Chojnicach. Z przykrością muszę stwierdzić, że perspektywy rozwoju artystycznego w Lublinie są dużo większe. W moim mieście nie mogłem tak bardzo sobie na to pozwolić.
Aczkolwiek nie mówię „nie”. Niestety, mamy mnóstwo banków w centrum, a niewiele
miejsc dla kultury.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Andrzej Ortmann
Fot. ze zbiorów Kamila Jerzyka
„Studia”
„Człowiek człowiekowi wilkiem”
Kamil Jerzyk: Inspiruje mnie wszystko
93
„Po prostu bydło”
94
Oficyna artystyczna
„Grand Hotel w Lublinie”
„Sztuka dziś”
Kamil Jerzyk: Inspiruje mnie wszystko
95
„Umierający hoplita” (odlew)
„Europa 2014”
Miejska Biblioteka Publiczna
ul. Wysoka 3, 89-600 Chojnice, tel. 52 397 28 07
Wypożyczalnia Literatury Pięknej i Popularnej dla Dorosłych
pn., śr., czw., pt. – godz. 11.00-18.00, wt. – godz. 11.00-15.00, sob. – godz. 10.00-14.00
w czasie wakacji: pn., czw. – godz. 11.00-18.00, wt., śr., pt. – godz. 11.00-15.00
Czytelnia i Informacja Biblioteczna oraz Pracownia Dokumentacji Regionalnej
pn., śr., czw., pt. – godz. 11.00-18.00, wt. – godz. 11.00-15.00, sob. – godz. 10.00-14.00
w czasie wakacji: pn., czw. – godz. 11.00-18.00, wt., śr., pt. – godz. 11.00-15.00
Wypożyczalnia i Czytelnia dla Dzieci
pn. – godz. 11.00-16.00, wt. – godz. 11.00-15.00, śr. – godz. 11.00-18.00, czw. – godz. 11.00-16.00, pt. – godz. 11.00-18.00
w czasie wakacji: od poniedziałku do piątku – godz. 11.00-15.00
Wypożyczalnia i Czytelnia Naukowa
pn., śr., czw., pt. – godz. 11.00-18.00, wt. – godz. 11.00-15.00, sob. – godz. 10.00-15.00
w czasie wakacji: pn., czw. – godz. 11.00-18.00, wt., śr., pt. – godz. 11.00-15.00
Pracownia Internetowa – Mediateka
pn., śr., czw., pt. – godz. 11.00-18.00, wt. – godz. 11.00-15.00
w czasie wakacji: pn., czw. – godz. 11.00-18.00, wt., śr., pt. – godz. 11.00-15.00
www.bibliotekachojnice.pl

Podobne dokumenty

Chojnicki

Chojnicki PISMO SPOŁECZNO-KULTURALNE

Bardziej szczegółowo