Chojnicki oj Cho nicki jn ik
Transkrypt
Chojnicki oj Cho nicki jn ik
Chojnicki Ch hojn nick ki Spis treści Wojna w pamięci chojniczan Weronika Sadowska, Druga wojna światowa we wspomnieniach chojniczan 8 Bernard Cieślik, Moje wspomnienia 15 Czesław Łoński, W dniu wybuchu wojny miałem niespełna trzy lata… 24 Urszula Steinke, Wojna zabrała mi ojca 5 Kronika chojnicka 31 Irmina Szyca, Reinhold Wietkamp – Honorowy Obywatel Miasta Chojnice 34 Beata Królicka, Dzień Seniora po raz drugi 38 Anna Maria Zdrenka, Narodowe Czytanie Trylogii w Chojnicach 43 Stowarzyszenie Automobilklub Chojnicki 46 Marcin Szopiński, Chojnicka Odyseja 52 Anna Maria Zdrenka, Jubileuszowa Chojnicka Noc Poetów 60 Maria Eichler, Noce operetkowe nie tylko dwa dni? 63 Beata Królicka, Chojniczanie w Emsdetten i… w Münster 68 Kronika wydarzeń lipiec-wrzesień 2014, oprac. Anna Maria Zdrenka Z dziejów miasta PISMO SPOŁECZNO-KULTURALNE KWARTALNIK Chojnicki ADRES REDAKCJI Miejska Biblioteka Publiczna ul. Wysoka 3 89-600 Chojnice www.kwartalnikchojnicki.pl [email protected] REDAKTOR NACZELNY Kazimierz Jaruszewski [email protected] tel. 669 401 454 KOLEGIUM REDAKCYJNE Mariusz Brunka Beata Królicka (sekretarz redakcji) [email protected] tel. 693 664 071 Piotr Rutkowski Irmina Szyca Anna Maria Zdrenka RADA PROGRAMOWA Arseniusz Finster (przewodniczący) Mirosław Janowski Anna Lipińska Jan Franciszek Zieliński 73 Kazimierz Jaruszewski, Kartka z kalendarza. 18 lipca 2014 r. Półwiecze śmierci Stefana Bieszka 75 Mariusz Brunka, Chojnickie korzenie Fahrenheita OPRACOWANIE GRAFICZNE Chojnice i okolice Miejska Biblioteka Publiczna 81 Kazimierz Jaruszewski, Piła nad Prądzoną Oficyna artystyczna 89 Kamil Jerzyk: Inspiruje mnie wszystko. Rozmawiał: Andrzej Ortmann Maciej Stanke WYDAWCA ul. Wysoka 3 89-600 Chojnice DRUK ABEDIK Bydgoszcz ISSN 2299-5269 Wszystkie zamieszczone materiały są objęte prawem autorskim. Redakcja zastrzega sobie prawo do zmiany tytułów i opracowania redakcyjnego tekstów. Kwartalnik Chojnicki nr 9/2014 Wojna w pamięci chojniczan KONKURS WERONIKA SADOWSKA Druga wojna światowa we wspomnieniach chojniczan D rugiego września 2014 r. w Czytelni Miejskiej Biblioteki Publicznej odbyło się rozstrzygnięcie konkursu historycznego, zorganizowanego przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Chojnicach, Chojnickie Towarzystwo Przyjaciół Nauk oraz Urząd Miejski w Chojnicach, pn. „Druga wojna światowa w pamięci chojniczan”. Patronat honorowy nad konkursem objął burmistrz Chojnic, natomiast patronat prasowy – redakcje „Kwartalnika Chojnickiego” i „Zeszytów Chojnickich”. Organizatorzy i członkowie komisji konkursowej. Od lewej: Kazimierz Jaruszewski, Anna Lipińska, Jan Zieliński, Włodzimierz Jastrzębski, Beata Królicka, Paweł Piotr Mynarczyk 6 Wojna w pamięci chojniczan Autorzy tekstów obecni podczas rozstrzygnięcia konkursu wraz z przewodniczącym jury prof. Włodzimierzem Jastrzębskim: Urszula Steinke, Jan Malicki, Kazimierz Jan Jaruszewski oraz Czesław Łoński Na konkurs napłynęły prace autorstwa ośmiu osób, które przelały na papier swoje wojenne wspomnienia. Podczas spotkania wszystkich gości w imieniu organizatorów przywitała dyrektor MBP Anna Lipińska. Następnie oddała głos wiceburmistrzowi Janowi Zielińskiemu, który wyraził zadowolenie z finalizacji projektu: „Ogromny ukłon dla tych państwa, którzy zdecydowali się podzielić z nami swoimi przeżyciami”. Wiceburmistrz podkreślił również zasługi Kazimierza Jaruszewskiego, pomysłodawcy konkursu. Następnie przyszedł czas na podsumowanie. Jak stwierdziło jury, w składzie: Włodzimierz Jastrzębski – przewodniczący, Beata Królicka – sekretarz, Paweł Piotr Mynarczyk – członek, wszystkie zgłoszone prace były niezmiernie wartościowe, znalazły się w nich wydarzenia z życia zwykłych ludzi, o których badacze historii nierzadko zapominają. Przewodniczący jury, historyk zajmujący się II wojną światową, przyznał, że początkowo podchodził sceptycznie do samej idei konkursu. Z czasem zmienił zdanie i jak powiedział: „Wyszła wspaniała rzecz. Po lekturze tych wspomnień uważam, że przynoszą one wiele emocji. Pojawiły się w nich nie tylko wspomnienia z okupacji niemieckiej, ale także te z wkroczenia Armii Czerwonej”. Do konkursu zgłoszono następujące prace: • Józef Bednarz, Chojnice – praca bez tytułu • Bernard Cieślik, Chojnice – „Moje wspomnienia” Druga wojna światowa we wspomnieniach chojniczan 7 • Stanisław Gierszewski, Chojnice – „Praca na konkurs historyczny »Druga wojna światowa w pamięci chojniczan«” • Kazimierz Jan Jaruszewski, Chojnice – „Początki II wojny światowej w Borach Tucholskich we wspomnieniach Kazimierza Jana Jaruszewskiego” • Czesław Łoński, Chojnice – praca bez tytułu • Jan Malicki, Kowalskie Błota – „Wspomnienia z wojny światowej 1939-1945 roku” • Irena Mleczek, Chojnice – trzy teksty: „Chleb”, „Ostatni kocioł”, „Sieroty” • Urszula Steinke, Chojnice – „Wojna zabrała mi ojca” Komisja konkursowa ustaliła, że pierwsze miejsce otrzyma praca autorstwa Jana Malickiego, zatytułowana „Wspomnienia z wojny światowej 1939-1945 roku”, a miejsce drugie ex aequo prace autorstwa Bernarda Cieślika „Moje wspomnienia” oraz Czesława Łońskiego (bez tytułu). Miejsca trzeciego nie przyznano, a wszystkie pozostałe prace otrzymały wyróżnienia. – „Komisja konkursowa pragnie podkreślić szczególną wartość literacką i faktograficzną wspomnień autorstwa Jana Malickiego, które zostaną opublikowane w najbliższym numerze czasopisma naukowego »Zeszyty Chojnickie« (nr 30/2014). Pozostałe prace (…) będą ukazywać się sukcesywnie na łamach »Kwartalnika Chojnickiego«” – poinformowała Beata Królicka. Ponadto uczestnicy konkursu otrzymali nagrody książkowe ufundowane przez organizatorów. Książki i pamiątkowe dyplomy otrzymały także osoby, które pomogły spisać wspomnienia. Uroczystość zakończyły wspomnienia obecnych w czytelni autorów prac. Fot. ze zbiorów MBP Laureat pierwszej nagrody Jan Malicki WSPOMNIENIA BERNARD CIEŚLIK Moje wspomnienia Z chwilą wybuchu wojny mieszkałem wraz z rodziną w majątku Chojnaty. Jeszcze przed wojną widziałem zorzę polarną, bo mój wujek Franciszek, który był stróżem nocnym, obudził nas i mówił, że jakaś przedziwna zorza jest na niebie. Dziadek mówił, że to są jakieś znaki, że to nie wróży nic dobrego. Pamiętam z tego, że na południu tak jakby gotowała się krew na dużej patelni. W dniu wybuchu wojny była bardzo gęsta mgła, a ja spałem w pałacu, bo właściciel pan Maciej Połczyński1 był sam. Rano około godziny czwartej, gdy pracownicy obsługi poszli karmić konie, rozpoczął się ostrzał artyleryjski. Na dworzec w Chojnicach wjechał pociąg pancerny i była straszna strzelanina na dworcu. Po jakimś czasie został wysadzony most kolejowy, a pociąg chyba się wycofał, bo wkrótce został wysadzony drugi most na Angowickiej. Przez długi czas leżały tam jakieś części od pociągu pancernego. Ludzie mówili, że żołnierze uciekali torami do Nieżychowic, bo tam była już granica. My natomiast rozpoczęliśmy ucieczkę wozem drabiniastym. Do naszego pokoju wleciała kula karabinowa i zrobiła małą dziurkę w oknie, szyba natomiast była cała. Wujek Jan mówił, że to było z bliska, bo jak z daleka, to szyba pękłaby cała. Była jednak bardzo wielka mgła i nie było daleko widać. My natomiast jechaliśmy drogą polną do Granowa. Gdzieś w godzinach południowych dojechaliśmy do majątku Wysoka. W godzinach popołudniowych jechaliśmy dalej do miejscowości Gołąbek. Było już ciemno, przejechaliśmy przez most na Brdzie i pan Maciej mówił, że musimy odjechać gdzieś dalej od mostu, bo może on zostać wysadzony. Rano bardzo wcześnie przyszli do nas żołnierze i kazali nam odjechać dalej, bo most będzie wysadzony. Wyjechaliśmy i po południu byliśmy w miejscowości Drzycim. Zatrzymaliśmy się u gospodarza, który właśnie zabijał świnię. Było to na początku wioski, w pewnej odległości od środka wsi. W godzinach popołudniowych nadleciały samoloty i zbombardowały wioskę, a nas ostrzelały z karabinów maszynowych. W godzinach wieczornych jechaliśmy dalej. Na wschód od wioski była strzelanina karabinowa, a wioska Drzycim się paliła, kościół również się palił. My natomiast jechaliśmy, chyba Moje wspomnienia 9 do Świecia, ażeby dostać się na drugą stronę Wisły. Jechaliśmy nocą i widzieliśmy, jak strzelano pociskami świetlnymi. Gdy byliśmy już bardzo zmęczeni, zjechaliśmy w las i zasnęliśmy. Bardzo wcześnie obudziła nas znowu strzelanina. Ja wtedy spałem z rodziną, bo stangretem był mój wujek Józef. Nasz wóz natomiast zahaczył kołem o jakiś pień i nie można było jechać. Posłano po wujka Józefa, który był bardzo silny, a ja zostałem przy bryczce, gdyż Niemcy byli bardzo blisko. Pan Maciej powiedział „siadaj i jedziemy”. Niedaleko była szosa, którą uciekaliśmy. My dołączyliśmy się do tej kolumny i rozłączyłem się z rodziną. Rodzina nie spotkała nas, a dojechali aż do Warszawy, bo myśleli, że nas gdzieś w drodze spotkają. Ja natomiast jechałem bryczką w dwa konie, dołączyliśmy do kolumny uciekających. Szosą jechały dwa rzędy wozów, tak szybko, jak tylko konie mogły, bo czołgi były tuż za nami. Było to gdzieś w okolicy Terespola Pomorskiego. Jechaliśmy dosyć długo. W pewnym momencie szosa miała duży łuk, a w pewnej odległości za tym łukiem strzelał do nas karabin maszynowy. Cała kolumna stanęła. Mówili, że byli to dywersanci niemieccy. Leżeliśmy w rowie przy szosie. Po pewnym czasie pojechaliśmy dalej. W godzinach południowych zatrzymaliśmy się i byliśmy w jakiejś miejscowości, chyba w pobliżu Wisły. Była tam sama kobieta. Jej mąż poszedł do wojska. Ucieszyliśmy się bardzo, bo kobieta włączyła radio i nadawano wiadomości, że Anglia i Francja wydały Niemcom wojnę. Mieliśmy nadzieję, że teraz pojedziemy do domu, bo wojna się skończy. W godzinach popołudniowych ruszyliśmy w dalszą drogę. W nocy zatrzymali nas polscy żołnierze, żebyśmy zabrali rannego żołnierza. Zabraliśmy go i jechaliśmy tam, gdzie nam kazano. W czasie tej jazdy zatrzymali nas Niemcy. Pojechaliśmy jeszcze trochę dalej. Tam zdjęto tego rannego i zabrano do pewnego domu. Wzięto także pana Macieja oraz wszystkie nasze walizki. Do mnie wsiadło dwóch Niemców i pojechaliśmy przywieźć jeszcze jednego rannego, któremu zrobiono jakiś zabieg tuż przed tym domem, gdzie zabrano tego pierwszego. Mnie jeden Niemiec trzymał pistolet przy głowie, żebym trzymał konie, bo tamten żołnierz bardzo krzyczał. Później również mnie zdjęto z powózki i siedziałem obok tych dwóch rannych żołnierzy. Był przy nas też jeden niemiecki żołnierz. Ci ranni żołnierze byli całkiem cicho, jakby nie żyli. Nie mogłem z nimi rozmawiać, bo Niemiec stale siedział przy mnie. Tuż przy tym domu, gdzie byłem, przebiegała szosa. Rano tą szosą przechodziła wielka kolumna wojska polskiego do niewoli. Mnie również złapano za kołnierz i dołączono do kolumny wojska. O ile dobrze pamiętam, to miejscowość ta nazywała się Łowiń, później był jeszcze Łowinek. Zaprowadzono nas potem do miejscowości, o której piszą w książce Zbrodnie hitlerowskie na Pomorzu. Była tam duża polana obok jakiejś wioski. Na końcu tej wioski wybuchła strzelanina i wszyscy musieli położyć się na ziemię. Gdy w końcu przyszedłem do tej miejscowości, był tam również pan Maciej. W takiej ogromnej masie i się spotkaliśmy. Nie pamiętam, jak długo tam byłem, ale stamtąd zostaliśmy przewiezieni do Człuchowa, gdzie noc spędziliśmy gdzieś nad jeziorem. Później pojechaliśmy pociągiem do obozu wojskowego „Grosborn”2. Tam pewien cywil dał mi puszkę z mięsem, bo 10 Wojna w pamięci chojniczan byłem najmniejszy, miałem 14 lat. Podzieliliśmy się z panem Maciejem. Stamtąd zawieziono nas do Nürnberg3. Do żadnej pracy nie chodziliśmy, ale jedzenie było bardzo złe, zupełnie trochę suchego chleba, czasem trochę marmolady, obiady tylko zupka. Po powrocie z obozu do domu musiałem zaraz iść do pracy, a jeżeli nie chciałbym iść, to pójdę z powrotem tam, gdzie byłem, do obozu. Było mi bardzo ciężko, bo byłem cały owrzodziały. Kilka razy zdarzyło się, że w czasie obiadu kapnęła mi krew z nosa do talerza z zupą. Musiałem wcześnie wstawać, bo obsługiwałem siedem koni i sześć źrebaków. W polu końmi nic nie robiłem, odwoziłem tylko mleko do mleczarni. Dla zdrowego byłaby to zabawa, ale ja byłem bardzo młody i słaby. Gdy tylko się wzmocniłem i byłem silniejszy, pracowałem końmi w pracach polowych. Praca była bardzo ciężka, bo było trzeba pracować latem po dwanaście godzin. Później pracowałem nawet w woły. Praca nie była przyjemna, ale nogi nie bolały, bo woły szły powoli, jak to woły, a nie wolno było ich bić, bo gdyby miały pręgi od bicia, to sam bym dostał cięgi, gdyż woły stanowiły pokarm dla wojska. Później przyszedł ciągnik marki Lanz Bulldog na żelaznych kołach. Potrzebny był pomocnik, który obsługiwałby zaczepione do ciągnika, bo początkowo były zaczepiane, narzędzia konne, a nie było żadnych podnośników. Początkowo brano różnych pracowników, ale jakoś żaden nie odpowiadał. Przyszła też kolej na mnie i nadawałem się. W Chojnatach był kierownik Walter Wylig, który bardzo bił, najwięcej za mowę po polsku, ja również od niego oberwałem. W Chojnatach – 1942 r. Moje wspomnienia 11 Chojnaty – ciągnik marki Lanz Bulldog Mieszkaliśmy w budynku po starej cegielni, która była nieczynna. Mój wujek Józef przyprowadził tam dwóch angielskich żołnierzy. Ukryto ich w nieczynnym piecu w cegielni. Byli na naszym utrzymaniu, mi natomiast nic o tym nie mówiono. Ja pewnego razu spotkałem ich i powiedziałem o tym rodzinie. Zabroniono mi komukolwiek o tym mówić, bo może nas spotkać coś bardzo złego. Po pewnym czasie jednak ktoś zdradził, był to nasz sąsiad. Później rozpoczął się pobór do wojska. Niemiec Wylig myślał, że wszyscy pójdą do wojska. Mówił, że kto nie pójdzie, a stanie się coś złego, to on tych wszystkich, co nie podpisali listy, zastrzeli osobiście. Obawiał się jednak, że traktorzysta również pójdzie do wojska i nie będzie kto miał pracować na ciągniku. Ja nie byłem wtedy brany pod uwagę, a nikogo nie mógł znaleźć. Pewnego razu, było to po nocnej burzy, wysłał nas orać, a było bardzo mokro i ciągnik się kopał. Traktorzysta poszedł powiedzieć, że nie idzie orać, bo jest za mokro. Mnie natomiast kazał co jakiś czas podjechać kilka metrów, bo ciągnik choć nie był na chodzie, ruszał się i wpadał w ziemię. Gdy ciągnik był już dosyć głęboko w ziemi, podłożyłem klocki i wyjechałem, natomiast Wylig stał niedaleko za stogami i się przyglądał, co ja robię. Zobaczyłem go, gdy był już blisko mnie. Myślałem, że teraz znowu oberwę, ale on nie powiedział nawet jednego słowa, tylko kazał mi zjechać na podwórze. Po kilku dniach dostałem wiadomość, że pójdę na kurs traktorzystów. To był dla mnie szok, bo nie umiałem prawie nic po niemiecku. 12 Wojna w pamięci chojniczan Kurs był w Malborku (Marienburg, Langgasse 48). Poduczyłem się wcześniej niemieckiego, żeby choć trochę się porozumieć. Mówiono mi, że gdy nie będę mógł znaleźć tej ulicy, mam się zapytać jakiegoś starszego człowieka, bo młodzi zaraz poznają, że ja jestem Polak. Tak też zrobiłem. Zapytałem o tę ulicę starszego mężczyznę, a on zaczął mnie okładać torbą i krzyczeć „ty przeklęty Polaku”. Wtedy wróciłem z powrotem na dworzec i przy dworcu był plan miasta. Ulica Langgasse była tuż przy dworcu. Odszukałem tylko numer tego domu, a tam zostałem dobrze przywitany. Wydaje mi się, że instruktor był z pochodzenia Polakiem. Po kilku dniach powiedziano mi, że muszę wracać do domu, bo Polakom nie wolno być na żadnych kursach, natomiast Niemiec Wylig dzwonił, że mają Bernard Cieślik w mundurze 3. Pułku Pancernego mnie zostawić na kursie. Po powrocie do domu po kilku dniach dostałem wezwanie na badanie wojskowe, pomimo że nie byłem wcześniej na żadnej komisji i niczego nie podpisywałem. Gdy tylko miałem 18 lat, zostałem powołany do wojska. Początkowo byłem w Heilbronn4, ale wkrótce wysłano nas do południowej Francji. Żaden Polak nie umiał po niemiecku. Stamtąd zostaliśmy wysłani do Holandii, niedaleko miasta Vlissingen, a wioska nazywała się Zoutelande. Tam było nas bardzo dużo Polaków. Pewnego razu włączyliśmy radio Londyn w języku polskim: „Tu mówi Londyn, nadajemy wiadomości dobre czy złe, ale takie, jakie nadaje tylko wolne radio”. Na to wszedł jakiś oficer i do rana nikt już nie spał, bo gonili nas po placu. Na drugi dzień już nikt nie szedł na żadną wartę i nie wiedzieliśmy, co z nami zrobią. Wkrótce wysłano nas do północnej Francji, niedaleko miasta Bologne5, ale już tylko po dwóch Polaków w każdej grupie. Gdy tylko było lądowanie, byliśmy nad samym morzem, ale front przyszedł od strony lądu. Ja byłem w grupie starszych i przerzucono nas na południowy wschód od miasta Bologne, do pewnego klasztoru, który był ewakuowany, około pół kilometra przed główną linią. Było nas trzynaście osób: sześciu Polaków i siedmiu Niemców. Znałem tylko jednego Polaka. Niemcy mieli dwa granatniki, a my byliśmy takimi pomocnikami. My spaliśmy w osobnej piwnicy i od razu wszyscy się poznaliśmy. Przy wejściu do klasztoru po prawej stronie była figura Matki Bożej. Ja spojrzałem na figurę i modliłem się do Matki Bożej, ażeby nie dała mi zginąć za Hitlera, bo jestem przecież Polakiem. My Moje wspomnienia 13 szliśmy do tego klasztoru kilkanaście kilometrów i ja wtedy obtarłem sobie nogę i trochę kulałem. Po kilku dniach pobytu, przy myciu przy źródełku, przy drodze klasztornej, dowódca naszej grupy powiedział mi, że mam się ubrać i iść do dowództwa, a ja usłyszałem głos na lewe ucho „nie idź” i ja odpowiedziałem „nie idę”. On natychmiast chwycił się za kaburę, ale my już wcześniej się umówiliśmy, bo wśród nas był jeden trochę starszy z Grudziądza, że my jesteśmy około 0,5 km przed główną linią frontu, przed nami nie ma Niemców i planowaliśmy zmusić ich do poddania się. Ja mówiłem, że mam chorą nogę i nie mogę iść. Powiedział mi, że pójdę pod sąd. Poszedłem do piwnicy, gdzie spaliśmy, i ubrałem się, ale postanowiłem, że nie pójdę, bo miałem dziwne sny. Dosłownie za kilka minut, gdy byłbym już w drodze, rozpoczął się atak artyleryjski, który trwał bardzo długo. Później ostrzał artyleryjski i lotniczy przeniósł się dalej od nas, trwał jednak nadal. Następnie dowódca wysłał jednego Niemca na zwiady, bo miał zamiar wyjść w okopy. My czekaliśmy na powrót zwiadowcy, gdyż w okopy nie mieliśmy żadnego zamiaru iść. Gdy wrócił zwiadowca, mówił, że musimy się poddać, bo za murami klasztoru, gdzie pola nie były zaminowane, jest pełno czołgów i poddaliśmy się. Później Niemiec, gdy byliśmy już w niewoli, mówił, że dobrze, że nie poszedłem, bo gdy przechodziliśmy przez tę drogę, to tam były tylko leje po bombach i pociskach artyleryjskich. Gdybym poszedł, to nie zostałoby po mnie nawet śladu. Kelso – przysięga 14 Wojna w pamięci chojniczan W krótkim czasie przyszedł do nas pewien polski oficer i wszyscy Polacy zgłosili się na ochotnika do polskiego wojska. Początkowo byliśmy blisko Londynu, ale stamtąd przewieziono nas do Szkocji6. Tam byli oficerowie z różnych jednostek, mnie przeznaczono do spadochroniarzy. Mam nawet legitymację, że jestem spadochroniarz. Ja jednak chciałem iść do czołgów. Wszyscy przechodzili różne badania, bo w broni pancernej każdy miał jakąś funkcję. Mnie po wszystkich badaniach, które wyszły bardzo dobrze, dano funkcję dowódcy czołgu. Ja natomiast miałem zamiar być kierowcą czołgu lub samochodu, bo mogłoby to przydać się w cywilu. Złożyłem wniosek do dowódcy pułku, że chciałbym być kierowcą, ale pułkownik mi odpowiedział: „Chłopaku, ja nie mogę, bo brak mi jeszcze ośmiu dowódców, a ty masz wszystkie badania bardzo dobre”. Zostałem przydzielony do tworzącej się 16. Samodzielnej Brygady Pancernej 3. Pułku i 2. szwadronu. Do nas często przyjeżdżał gen. Maczek, dowódca 1. Dywizji Pancernej. Po przeszkoleniu mieliśmy już wszystko przygotowane do wyjazdu, do 1. Dywizji Pancernej, która była w Niemczech. Tuż przed wyjazdem dostaliśmy wiadomość, że 5. Pułk Pancerny, który też był w 16. Brygadzie, nie jest jeszcze przygotowany do wyjazdu na front i wyjazd odwołano. Pozostaliśmy więc w Szkocji w miejscowości Kelso. Po zakończeniu wojny wyznaczono nam kilka miejsc, gdzie moglibyśmy pozostać, ponieważ wyjazd do Polski nam odradzano. Ja wybrałem Kanadę, gdzie mieliśmy dostać mieszkanie i pracę. Napisałem o tym do domu, lecz odpisano mi, że mam wracać. Było mi bardzo przykro, ale wróciłem do Polski. Po przyjeździe do Polski zacząłem szukać pracy. U siebie mógłbym dostać pracę na ciągniku, ale ja chciałem na samochodzie. Dowiedziałem się od wujka Ollika, że niedaleko Człuchowa, w lasach jest tartak, i że tam są potrzebni trakowi i kierowcy. Mój wujek był trakowym w Chojnicach, ale tu było wszystko zniszczone przez działania wojenne. Pojechałem więc z wujkiem i jeszcze jednym, którego nie znałem, i zostaliśmy przyjęci. Wracaliśmy już do miejscowości Przechlewo i przechodziliśmy po drodze obok policji. Z drugiej strony była knajpa i stamtąd wyszedł kompletnie pijany funkcjonariusz. Bez żadnego powodu wziął nas na komendę i tam również bez powodu zaczęli nas bić, chyba tylko za to, że byliśmy w wojskowych mundurach. Skończyłoby się to pewnie dla nas tragicznie, ale do komisariatu wszedł plutonowy i natychmiast kazał przerwać bicie. Wydał nam nasze dokumenty i kazał jechać do domu. Po tym nie szukałem już innej pracy, tylko zostałem traktorzystą u siebie na miejscu. Fot. ze zbiorów Bernarda Cieślika 1 Maciej Janta-Połczyński (1903-1940), syn ówczesnego właściciela majątku Chojnaty Leona Janty-Połczyńskiego. Borne Sulinowo. Norymberga. 4 Miasto w południowo-zachodnich Niemczech. 5 Region Szampania-Ardeny. 6 Kelso w Roxburghshire. 2 3 WSPOMNIENIA CZESŁAW ŁOŃSKI W dniu wybuchu wojny miałem niespełna trzy lata… P rzed wybuchem wojny mieszkaliśmy w Chojnicach przy ul. Wysokiej 19. W tym starym domu mieszkały oprócz nas jeszcze rodziny Modrzejewskich, Kolińskich, Otto, właściciel Albert Szydlewski oraz jego córka i zięć Wołoszyk. Na piętrze Nakielscy, Sawiccy i wdowa Helena Miszewska. Każda rodzina zajmowała po jednym pokoju. Z pierwszych lat wojny nie pamiętam wiele, ale dużo się zawsze o wojnie mówiło i część przytoczonych tu wspomnień należy do mojej matki Józefy. To jej opowieści uzupełniają moje wspomnienia z czasów wojny. W dniu wybuchu wojny miałem niespełna trzy lata, mój starszy brat cztery, a młodszy roczek. Ojciec jakiś czas wcześniej został wcielony do polskiego wojska, tak że w czasie agresji mama była z nami sama. Nastąpiła panika, tym bardziej że rozniosła się wieść, że rodziny, które mają kogoś w wojsku, będą rozstrzeliwane. Tak więc mama wzięła tłumoki, spakowała to, co uważała za najważniejsze, i zaczęła się ucieczka. Wojsko Polskie mówiło, że powstrzyma Niemców w krótkim czasie, więc wszyscy myśleli, że opuszczają domy tylko na kilka dni. Wspólnie z nami uciekały także rodzina naszych krewnych Lepaków oraz sąsiadka z naszego domu, pani Helena Miszewska i jej brat Zabrocki, który miał pod Silnem gospodarstwo. Moja ciocia Leokadia Ollik, której rodzina także uciekała z Chojnic, była w ciąży. Dotarła ona wraz z rodziną do Tucholi i tam 1 września 1939 r. urodziła się moja kuzynka Marysia. Dla nich tułaczka się skończyła. My natomiast uciekaliśmy dalej. Jednego dnia w czasie wędrówki nad kolumną ludzi przeleciał niemiecki samolot i ostrzelał tabory. Podczas tego nalotu zginęła żona i dwie córki naszego znajomego, pana Zabrockiego. Został całkiem sam. Stracił wtedy również konie. Tak nasze drogi rozeszły się i trzeba było razem z rodziną Lepaków iść dalej pieszo. Ja nie chciałem dać nikomu ręki, tylko naszej mamie, która prowadziła jeszcze mojego starszego brata i niosła młodszego, który nie potrafił jeszcze chodzić. Szliśmy pod ciągłym ostrzałem, a ja według słów mojej mamy bez przerwy powtarzałem: „O Jezusku, jak ja się strasznie boję”. Doszliśmy tak do Włocławka, gdzie paliła się synagoga. Nie było możliwości zatrzymania się tam i tak znaleźliśmy się pod Kutnem. Tam był kres naszej tułaczki. 16 Wojna w pamięci chojniczan W Kutnie zostałem wraz z innymi dziećmi, wbrew woli matek, załadowany na niemiecki samochód, ale na szczęście samochód nie mógł zapalić i z powrotem nas zdjęto. Matka przed ucieczką miała zrobione szkaplerze, powieszone nam na szyi, z naszym adresem domowym – w razie rozłąki. W Kutnie Niemcy nas nakarmili. Spaliśmy w schroniskach i brat Edmund dostał rozstroju żołądka, bo nie było porządnego jadła. Tam dano nam też bilety na kolej i tak dotarliśmy do Torunia. W Toruniu nie można było przedostać się na drugi brzeg rzeki, mosty były dziurawe. Chcieliśmy jakoś przejść, ale się nie dało, no i trzeba było przedostać się inaczej. Był tam pewien pan, co tratwami transportował ludzi na drugi brzeg i tak to po raz pierwszy w życiu przepłynąłem Wisłę. To wydarzenie tak utkwiło mi w pamięci, że pamiętam to doskonale i jest ono jednym z moich pierwszych wspomnień. Z Torunia nie wiem już, w jaki sposób wróciliśmy do Chojnic, dzięki naszej mamie, cali i zdrowi. W Chojnicach zamieszkaliśmy z powrotem na Wysokiej. Przejeżdżały tamtędy zakryte niemieckie samochody w porach wieczornych i dało się słyszeć głosy ludzi skazanych na rozstrzelanie „Ratujcie nas!”. W 1939 r. z naszego domu wyprowadziła się rodzina Otto. Dostali oni nakaz przeprowadzki na lepsze mieszkanie przy ul. Mickiewicza, na miejsce rodziny żydowskiej, którą z tego domu wykwaterowano. Pani Otto mimo to nadal odwiedzała dawnych sąsiadów. Była to bardzo miła niemiecka rodzina z dwiema córkami. Jedna z córek pracowała w drukarni i kiedyś poszedłem nawet do ich nowego mieszkania po kalendarz. Druga z córek zginęła tragicznie pod kołami samochodu na ul. Gdańskiej. Z panią Otto wiąże się pewna rodzinna anegdota. Kiedyś, trochę nieświadomie, że innym może być przykro, Frau Otto przyszła pochwalić się woreczkiem prawdziwej kawy, którą mogła kupić jako Niemka. Pięknie ta kawa pachniała i chciała dać przynajmniej poczuć jej aromat, mówiąc do mojej mamy: „Frau Lonski riechen Sie”. I tyle z tej kawy użyła moja mama, tylko powąchała. Na Wysokiej dorastałem z dziećmi Modrzejewskich, byliśmy w podobnym wieku. Przyjaźniłem się szczególnie ze Zdzichem, tym bardziej że był niecały dzień starszy ode mnie. Chodziliśmy razem na tartak Dullka1, bo Pan Wołoszyk z naszą gromadką przy domu tam pracował ojciec Zdzicha, z obiana Wysokiej. Siedzę pierwszy z lewej, dalej są Mietek dem w kance, na przerwę, która trwała i Zdzichu Modrzejewscy oraz mój brat Kazik godzinę. Bardzo lubiliśmy tam chodzić, W dniu wybuchu wojny miałem niespełna trzy lata… 17 w lecie na bosaka. Było tam na co popatrzeć, jak pracowały traki i wieża parowa, i sygnały syreny parowej o dwunastej i o innych porach, no i zapach drewna. Dzięki Modrzejewskiemu było czym palić w piecu i na czym gotować, bo również dla nas starał się o drewniane obrzynki. Razu pewnego zachciało nam się ze Zdzichem zaśpiewać: Jeszcze Polska nie zginęła, na co pani Modrzejewska wybiegła z domu i nas upomZdjęcie z niewoli. Ojciec stoi w środkowym rzędzie, niała, że wszystkich nas wywiozą czwarty z prawej do obozu i kazała zamilknąć. Okupacja nie była dla nas łatwa, bo ojciec dostał się do niewoli, tak że ojca nie znałem przez prawie całą okupację. Ojciec dużo z niewoli do mamy pisał. W obozie byli Polacy, Francuzi i Anglicy. Rosjanie mieli oddzielny obóz. Ojciec pracował jako niewolnik w posiadłości rodziny Buchenau w Gut Warleberg niedaleko Kilonii. Właściciel majątku był bardzo dobrym człowiekiem, który nie potrafił bezwzględnie wykorzystywać przyznanych mu robotników. Dzięki niemu ojciec z niewoli przysyłał nam paczki z żywnością i ukrytymi pieniędzmi. Człowiek ten był dla nas jak dobry wujek, bo kiedyś przysłał mnie i starszemu bratu harmonijki ustne. Dostaliśmy także kredki i książeczki do kolorowania (postkartenmalbuch). Tego pozazdrościła nam nawet jedna z sąsiadek i przyszła raz pożyczyć kredki dla swoich dzieci. Kiedy w 1942 r. zmarł mój dziadek, to Buchenau zaświadczył za ojca, że ten do niego wróci i na tej podstawie udzielono przepustki na pogrzeb. Bracia ojca namawiali go, żeby zamiast wracać do niewoli uciekł i poszedł do lasu, do partyzantów, ale ojciec przyrzeczonego słowa nie złamał i wrócił na niemieckie gospodarstwo. Właściciel bardzo cenił ojca za pracowitość i znajomość koni. Kiedy kończyła się niewola ojca, zaproponował nawet, by został w Niemczech i sprowadził naszą rodzinę. Ojciec jednak odmówił. W czasach okupacji matka zapisała nas do niemieckiej szkoły2. Do szkoły zacząłem chodzić w szóstym roku życia i to sam, bez żadnej opieki. Latem rzecz jasna na bosaka. Bardzo polubiliśmy z bratem Kazikiem naukę w szkole i ochoczo do niej chodziliśmy. Brat był nawet prymusem. Pisać i czytać nauczyliśmy się bardzo szybko. W pierwszej i drugiej klasie pisaliśmy rysikiem na tabliczkach, które można było zmazać szwamkami – z jednej strony pisało się literki, z drugiej rachunki – i tak bez końca. Tornister do szkoły zrobiła mi moja mama z ufarbowanego worka od kartofli. Wewnątrz usztywniony był kartonem po olejkach Dr Oetkera i zapinany był na guzik. Muszę przyznać, że bardzo dobrze się ten tornister prezentował. Do mojej klasy chodził krewny właściciela hotelu „Engel”, Dieter Taube. Dzięki niemu miałem okazję zobaczyć wnętrze 18 Wojna w pamięci chojniczan hotelu, jego kuchnie i piwnice. Wychowawczynią naszej klasy była pani Wollschläger, żona dyrektora szkoły. Na zdjęciu klasowym jestem jednak z inną klasą, której wychowawczynią była Fräulein Matz. W czasie, kiedy robiono zdjęcie mojej klasy, byłem bardzo ciężko chory na dyfteryt. Po moim powrocie okazało się, że akurat w młodszych klasach jest fotograf. Zapytałem wtedy, czy mogę przyłączyć się do zdjęcia, gdyż nie mogłem być z własną klasą. Kazano mi się szybko ustawić z innymi i dzięki temu mam teraz miłą pamiątkę. Po drodze ze szkoły kupowaliśmy w cukierni lody w małych kartonikach, w waflu były zbyt drogie. Domu tego, gdzie była cukiernia, przy kościele farnym, obecnie nie ma. Ulica została spaW niemieckiej szkole. Stoję pierwszy z prawej lona, a domy wyburzone. Po drodze ze w drugim rzędzie od góry szkoły wstępowałem także do firmowego sklepu fabryki cukierków Lukullus, gdzie sprzedawała moja ciocia Leokadia Lepak. Dostawałem zawsze po kilka cukierków, no i makulaturę na punkty do szkoły, bo do szkoły trzeba było zbierać złom i inne materiały, jak makulaturę. W domu opiekowała się nami sąsiadka z góry – pani Helena Miszewska, bo matka musiała iść do pracy – tłukła między innymi cegły na budujący się stadion. Opiekunka nasza uczyła nas w tym czasie porządku – ścielenia łóżek, zamiatania i przyrządzania obiadu. Kartofle na zimę przywoził nam pan Zabrocki, brat pani Heleny. Matka dała mu za to akordeon po ojcu, gdyż bardzo się tym instrumentem zainteresował. Często pomagałem matce, chodząc po drobniejsze zakupy, np. do sklepu „Albert Ludwig”, po naftę do lampy i kolonialne, lemoniadę żółtą i czerwoną, a także z kanką po ciemne piwo, które naprawdę było bardzo dobre. Właściciel sklepu był starszym, spokojnym człowiekiem. Po wojnie, jako Niemca i prywaciarza, zaangażowano go do pasienia krów. Długo niestety nie wytrzymał takiego życia. Jeździłem również na zakupy do Człuchowa, pierwszy raz z panią Modrzejewską. Byliśmy wtedy nawet na wieży w zamku. Później, w wieku ośmiu lat, do Człuchowa wybierałem się już sam. Były tam już Niemcy i można było kupić mięso i wędliny bez kartek. Sklep mięsny był długo w tym samym miejscu jeszcze po wojnie. Do pociągu chodziłem na ślepo, bo pociągi w tym czasie jeździły często. Żeby mnie nikt nie zaczepiał, że jadę sam, to starałem się przechodzić przez bramkę dworcową z grupą dorosłych. Z zakupem biletu nie miałem kłopotu, bo na dworcu były automaty do sprzedaży biletów. Raz w Człuchowie na ul. Dworcowej spotkał mnie patrol niemieckiej policji. Trochę dostałem wtedy stracha, ale uśmiechnąłem się do nich i powiedziałem „Heil Hitler”. Oni mi odpowiedzieli i dalej poszedłem w swoją stronę. W Chojnicach lubiłem także chodzić do cioci i wujka Lepaków. Michalina Lepak była siostrą mojej babci z Chojnat – Marii Cieślik. Traktowałem więc moją ciocię jak W dniu wybuchu wojny miałem niespełna trzy lata… 19 drugą babcię. Była naprawdę świętą kobietą. Mieli tam dużo polskich i niemieckich opowiadań i chętnie je czytałem. Bardzo często odwiedzałem też moich dziadków, wujka i ciocię, którzy mieszkali w Chojnatach na cegielni. Chodziłem do nich po mleko i maślankę, bo dziadkowie mieli dwie krowy i trochę inwentarza. Było tam też, na opuszczonej cegielni, dużo do zabawy: piec do wypalania cegieł, młynki, no i rolki na torach, na których lubiliśmy jeździć z dziećmi Rudników. Byli oni w moim wieku i także mieszkali przy cegielni. Było tam wspaniałe echo, które odbijało się od mnóstwa pustych szop. W 1944 r. został ostatecznie zwolniony z niewoli nasz ojciec. Nie pamiętałem go, bo byłem za mały, gdy poszedł do wojska. Ojciec dostał nakaz pracy u Borkenhagena3 – przewoźnika wszelkich materiałów. Towary rozwoziło się z dworca do magazynów i sklepów. Miał dużą platformę i dwa potężne konie pociągowe. Matka z naszą trójką. Identyczne zdjęcie Ojciec znał się dobrze na koniach, tak że wysłano ojcu do niewoli Borkenhagen dał mu przewodnictwo w grupie robotników. Byt w naszej rodzinie znacznie się polepszył. Muszę tu dodać, że w dzieciństwie nie miałem praktycznie żadnych zabawek, bo mama nie miała za co ich kupić. Z jedzeniem także był kłopot, tak że w piątek były np. kartofle z przyprawami w occie bez śledzia. W 1944 r. mama urodziła nam czwartego brata Bernarda. Na początku 1945 r. ojciec wywoził dokumenty z magistratu na dworzec kolejowy i w tym czasie nadleciały samoloty radzieckie i ostrzelały dworzec i ekspedycję kolejową. Ojciec w tym czasie schował się pod schody ekspedycji i to go uratowało, bo przy załadunku na wagony konie ojca zostały zastrzelone przez nalot samolotów. Ja w tym czasie wraz z innymi dziećmi byłem na mszy w kościele farnym. Było słychać strzelaninę i wybuchy, tak że ksiądz przerwał mszę i kazał iść do domu pod murami domów, żeby nam się nic nie stało, ale myśmy nie posłuchali, bo byliśmy chętni zobaczyć samoloty rosyjskie. Kiedy front zbliżał się do Chojnic, to już kilka dni przed wkroczeniem wojsk było słychać artylerię. Mój kuzyn Janek Ollik nie mógł się doczekać pójścia do schronu. Do schronu z rodzicami poszliśmy do Orłowskich na Wysokiej. Była to piwnica podstemplowana belkami, aby się nie zarwała. W czasie frontu na ten dom padało dużo 20 Wojna w pamięci chojniczan pocisków, bo stał akurat na linii ostrzału koszar SS4. Na domu tym, na dachu nie zostały się po tym żadne dachówki. Były to ciężkie chwile dla ludzi, tak że psychicznie nie można było wytrzymać. Cały czas mówiłem wtedy pacierz, ten sam raz po polsku, raz po niemiecku. Wszyscy myśleli, że to ich ostatnia godzina życia, więc jak się trochę uciszyło, to poszukaliśmy innego schronu, który znajdował się też przy Wysokiej, w pobliżu obecnego pomnika orła. W czasie krótkiej przerwy w ostrzale poszliśmy do naszego mieszkania, bo było blisko, zrobić kolację. Nagle dał się słyszeć wielki szum i huk. Cały dom zadrżał i za chwilę widać było, że na górze palą się baraki SS. Prawdopodobnie nad naszym domem przeleciały wtedy katiusze. Po tym wydarzeniu szybko znowu uciekliśmy do schronu. Walki o Chojnice trwały długo. Z góry, z ul. Wysokiej widać było, jak paliły się domy w śródmieściu. Po pewnym czasie wróciliśmy do naszego mieszkania i okazało się, że wszystkie nasze zapasy zostały przez Rosjan wysypane na kartoflach w piwnicy (do piwnicy wchodziło się przez klapę w środku mieszkania), tak że zostaliśmy bez środków do życia. Nasze mieszkanie nie było zamknięte i prawdopodobnie wszedł tam później także jakiś Niemiec i przebrał się w ubranie ojca, a na miejscu zostawił swój mundur i elegancki, ciepły płaszcz. Rodzice jednak spalili wszystko w piecu, gdyż za bardzo bali się Rosjan. Obawiali się, że gdyby znaleziono w domu niemiecki mundur, to bez pytania zostaliby rozstrzelani za pomaganie Niemcom. Nie było co jeść, więc ruszyliśmy do Chojnat. Po drodze nastał silny ostrzał. Weszliśmy na ul. Piłsudskiego, gdzie paliły się domy (obecnie Pasibrzuch i poboczne), a na chodniku leżały zwłoki dwóch niemieckich żołnierzy, dalej przejść na razie nie mogliśmy i cofnęliśmy się. Kiedy ruszyliśmy ponownie, niemieccy żołnierze mieli obcięte palce, gdzie były pierścionki. Domy nadal płonęły, ale szliśmy dalej. Na rogu ul. Warszawskiej także płonął dom. Poszliśmy dalej z ciocią Ollikową i jej czwórką dzieci. Nas także była czwórka, najmłodszy brat nie miał jeszcze roku. Na Czarnej Drodze zatrzymał nas radziecki patrol, stało tam kilka czołgów. Oficer przejrzał papiery ojca z obozu jenieckiego, zasalutował i przepuścił nas dalej do Chojnat. Tam spotkaliśmy po raz pierwszy żołnierzy rosyjskich. Poczęstowali nas nawet obiadem, smak tej zupy pamiętam do dziś – cebulowa z rozdrobnionym mięsem i warzywami. Była bardzo dobra, a my najedliśmy się do syta. Niestety, u rodziny na cegielni nie mogliśmy się zatrzymać, bo dom przejęła armia radziecka – zrobili na cegielni magazyn broni. W Chojnatach nie było dla nas miejsca, tym bardziej że jeden z domów spłonął, poszliśmy więc dalej do Lichnów. Po drodze płonęły budynki, palił się nawet czołg. Szosą szedł front, w tym dużo samochodów z armatami. Na polach pod Lichnowami leżało dużo poległych żołnierzy. W Lichnowach także nie mogliśmy się zatrzymać, bo i tam spłonęły domy. Poszliśmy dalej do Sławęcina i tam w końcu mogliśmy się zatrzymać. Naszą kwaterą była obora po bydle. Zwierząt już tam nie było – wszystkie zabrali Rosjanie. W oborze dorośli rozesłali słomę i pierzyny, gdyż nakrycia mieliśmy zabrane i tam kilka dni nocowaliśmy. Było nas tam ponad 10 osób. Z żywnością było trudno, ale znalazł się jakiś dobry, radziecki żołnierz, który mówił po polsku i przynosił nam codziennie z kuchni wiaderko zupy. Z chlebem natomiast były trudności. Ludzie prosili o niego Rosjan, ale W dniu wybuchu wojny miałem niespełna trzy lata… 21 nie dostali. Ja także błagałem o chleb przy magazynie i miałem trochę szczęścia, bo jeden bochenek przy rozładunku upadł w błoto i ten chleb pozwolono mi zabrać. Z mlekiem nie było już takich trudności, bo Rosjanie pędzili stada krów, które trzeba było wydoić. Matka świetnie doiła krowy, chociaż bardzo bolały ją po tym ręce. Mleka starczyło więc dla nas dosyć, mogliśmy dawać je jeszcze innym ludziom, być może w zamian za inne produkty. W czasie pobytu w oborze, przyszedł żołnierz, wypatrzył sobie brata mojej mamy, wujka Jana. Szczególnie interesowały go jego buty. Wujek bardzo dbał o buty, miał je w bardzo dobrym stanie, skórkowe do kolan. Żołnierz kazał wujkowi iść za nim. Nie wiedzieliśmy, o co chodzi i dokąd ma iść, gdyż nie znaliśmy języka rosyjskiego. Mama mi powiedziała, że mam iść z nimi, bo dzieciakowi chyba nie zrobią krzywdy, a gdyby mieli wujkowi coś zrobić lub gdzieś wysłać, to przybiegnę z powrotem z wiadomością. Poszliśmy więc do wioski i tam weszliśmy do kościoła, który był całkowicie pusty. Rosjanin kazał wujkowi usiąść na prawym rogu ołtarza. Na środku położył swój worek, taki radziecki plecak. Potem zdjął buty z nóg wujka, przypasował sobie i potuptał w nich trochę. Pasowały jak ulał. Swoje dziurawe kazał zabrać wujkowi, ale w zamian, z worka, który położył na ołtarzu, wyjął duży, świeży bochen chleba i dał wujkowi. Powiedział: „Idu na Berlin, izwini”. Do dziś nie mogę pojąć, dlaczego tak uczciwie się zachował, gdy większość jego towarzyszy brała, co chciała, bez pytania. Po kilku dniach przenieśliśmy się do opuszczonego, pięknego domu z czerwonej cegły. Było tam nam znacznie przyjemniej, tym bardziej że w piwnicach znaleziono konwie smalcu. Mleka też ciągle było pod dostatkiem. Wodę natomiast czerpaliśmy z dużego rozlewiska i gotowaliśmy. Ze studni nikt wody nie brał, bo chodziły słuchy, że zostały zatrute. Tak się jednak stało, że kałuża, z której braliśmy wodę, odsłoniła później padłego konia. Jakiś czas później wujek Janek dowiedział się, że Rosjanie opuścili cegielnię. Ruszyliśmy więc z powrotem do Chojnat. Po kilku dniach poszliśmy też do naszego mieszkania w Chojnicach. Zastaliśmy je praktycznie w nienaruszonym stanie, tylko drzwi były przestrzelone przez pocisk, który przeszedł także przez ramię krzyża stojącego w mieszkaniu. Krucyfiks ten do dziś służy nam w czasie kolędy. Krótko po wyzwoleniu, naprzeciwko naszego mieszkania zakwaterował się jakiś radziecki major. Był on bardzo elegancki, zawsze w wyprasowanym mundurze. Czasem traktował mnie jako swojego adiutanta i pod koniec, jak odjeżdżał, podarował mi łyżwy za dobrą służbę. Razu pewnego przyniósł nam na pięknym talerzyku potrawę z ryżu, kurczaka i rodzynek. Talerzyka z powrotem nie chciał i do teraz mamy go na pamiątkę. Dobrze się stało, że wojskowy ten zamieszkał w naszym domu, bo jak rozniosło się to wśród żołnierzy, to żaden do nas nie odważył się zaglądać, a jak któryś nie wiedział i próbował nas niepokoić, to wystarczyło powiedzieć, że obok mieszka major i intruz czym prędzej wychodził. Razem z innymi chłopakami dużo wałęsaliśmy się wtedy po mieście. Zniszczone miasto było naszym terenem zabaw. W ratuszu znaleźliśmy wtedy rozwalony sejf. 22 Wojna w pamięci chojniczan Wokoło walało się dużo porozrzucanych dokumentów. Pamiętam, że niektóre napisane były pięknym, odręcznym pismem. Nas jednak bardziej zainteresowała paczka pewnych złotych arkusików. Były poprzekładane bibułką, żeby się nie kleiły. Złotka te po rozwarstwieniu pięknie unosiły się na wietrze i błyszczały w słońcu. Mieliśmy dużo uciechy. Każdy z nas wziął ich trochę ze sobą do domu, jednak nikt z dorosłych nie zainteresował się wtedy naszym znaleziskiem. W czasie naszych wędrówek dotarliśmy też na ul. Towarową, gdzie bardzo długo stał spalony radziecki czołg, chyba T-34. Trochę się przy nim bawiliśmy, aż odkryliśmy, że w środku zostało ciało jednego z żołnierzy. Później chodziliśmy sprawdzać, czy cały czas tam jest. Spalone zwłoki były jednak w czołgu tak długo, że w końcu zapleśniały. Był to straszny Przestrzelony krzyż widok. Nadal chodziłem też do Chojnat. Nie mieli już tam jednak krów, bo zabrali je Rosjanie. Wujek miał jednak ukryte zapasy szynki i słoniny, kartofli też dużo jeszcze było w kopcach. Gdy byłem w Chojnatach, przychodził do mnie codziennie mały Rosjanin. Mówiliśmy o nim, że to „syn pułku”, bo szedł razem z wojskiem. Miał nawet na miarę uszyty mundurek. Zawsze mnie znajdował i bawiliśmy się razem przez wiele dni. Chodziliśmy po bunkrach – zawsze wiedział, gdzie jakieś są – i tłukliśmy dla zabawy całkiem dobre akumulatory, które tam znajdowaliśmy. Były one ze szkła i nam robiło uciechę, bo powstawał wielki szum. Dużo rosyjskich słów nauczyłem się wtedy od Saszy. Po pewnym czasie przyszedł do mnie się pożegnać i powiedział, że idzie dalej z wojskiem. W tym czasie byłem w Chojnatach praktycznie na stałe, bo jak były gdzieś dzieci, to Rosjanie inaczej traktowali taką rodzinę. Do dziadków chodziłem ścieżką przez pola. Leżał tam bardzo długo poległy, niemiecki żołnierz. Czasem, gdy wracałem do domu, był już późny wieczór i trochę miałam stracha tamtędy iść. Obchodziłem więc żołnierza z pięć metrów dalej. Później dowiedziałem się, że był przymarznięty do ziemi i dlatego nie można go było pochować. Pochowano go przy skarpie kolejowej, blisko wiaduktu. Z początku był nawet krzyż na grobie. Prawdopodobnie człowiek ten spoczywa tam do dziś. Do szkoły polskiej przeszedłem od razu do czwartej klasy, no i początek był trudny. Brat Edmund w ogóle nie umiał po polsku. Po badaniach przeprowadzonych przez W dniu wybuchu wojny miałem niespełna trzy lata… 23 Duński Czerwony Krzyż zostałem uznany za niedożywionego i dostałem większą dawkę tranu i kakao z mlekiem. Po wojnie z żywnością było bardzo ciężko. Po chleb czekałem na ul. Młyńskiej, przy piekarni, dwanaście godzin za jednym bochenkiem chleba. Każdy dostał kartkę i czekał w kolejce. Z jednego pieca nie starczało pieczywa dla wszystkich, tak że trzeba było czekać na następny wypiek. Chodziliśmy wtedy też z ojcem do opuszczonych baraków SS. Było tam dużo żywności po SS-manach. Niektóre baraki ludzie rozkręcali i brali na mieszkania. Dużo natomiast było spalonych. W spalonym baraku szpitala na materacach leżały jeszcze zwłoki spalonych ludzi. W całych Chojnicach było też dużo rozmaitej broni, pozostałej po wojnie. Dzieciaki bawiły się nią i wiele zginęło lub zostało okaleczonych. Córki sąsiadów nazbierały nawet cały magazynek pancerfaustów. Ja sam lubiłem chodzić na cegielnię, bo było tam w szopach dużo broni różnego gatunku i naboi bez liku. Strzelaliśmy tam codziennie i nikt nas nie wygonił, nie przegnał. Wszystkie pociski szły w stosy cegieł. Były tam także moździerze i worki z prochem, ale tego sprzętu baliśmy się ruszyć. Krótko po wojnie zaczęto rozbierać naszą starą cegielnię, z którą wiązało się tyle moich wspomnień. Fot. ze zbiorów Czesława Łońskiego Na podstawie rękopisu i ustnych wspomnień opracowała Elżbieta Łońska 1 Tartak i młyn parowy J. Dullka mieścił się przy ul. Towarowej 15/17. Obecnie Szkoła Podstawowa nr 1, dawniej tzw. szkoła dla chłopców. 3 Bernard Borkenhagen – Ekspedytorstwo PKP, ul. Marszałka Piłsudskiego 7 (informacja na podstawie przedwojennego spisu mieszkańców Chojnic). 4 Koszary znajdowały się w okolicach dzisiejszego Parku Wodnego. 2 WSPOMNIENIA URSZULA STEINKE Wojna zabrała mi ojca M oja rodzina mieszkała przed wojną w Brusach przy ul. Gdańskiej 18 i Pocztowej 1. Tata był kupcem, właścicielem skupu runa leśnego i przetwórni. Jego firma od 1920 r. miała szyld A. Słomiński. Mama pracowała razem z tatą, przyjmowała w sklepie jajka, drób, jagody i grzyby. W domu było ośmioro dzieci: Agnieszka, Gertruda, Edmund, Franciszek, Bernard, Czesław, Urszula i Maria. Ojciec jeszcze przed wybuchem wojny utrzymywał kontakty handlowe z Niemcami, wysyłał swoje towary także do Danii, Szwecji i Szwajcarii. W 1925 r. do Brus przyjechał Włoch Francesco Galiano i nakłonił mojego ojca do zawarcia spółki. W wyniku tego powstały nowa przetwórnia i suszarnia. Po kilku latach wspólnicy się rozstali i zaczęli ze sobą ostro konkurować. Kiedy było już prawie pewne, że wybuchnie wojna, moi rodzice postanowili spakować futra i pościele. Wysłali je do Warszawy na Dworzec Centralny. Zastawę stołową zapakowali do skrzyń, a jeden z krewnych z Kosobud zakopał je na polu. Dwudziestego siódmego sierpnia 1939 r. ojciec z szóstką dzieci pojechał pociągiem do Warszawy, chcąc uciec przed Niemcami. Zamieszkaliśmy w hotelu „Metropol”. Moja mama i dwóch moich starszych braci w razie wybuchu wojny mieli przyjechać do stolicy naszym renault. Moja siostra Agnieszka razem z ojcem chodziła na Dworzec Centralny i szukali tam paczek przesłanych z Brus. Ale tam były takie tłumy ludzi i paczek, że w ogóle nie można było znaleźć tej przesyłki. Futra i pościele przepadły. W Warszawie głównie siedzieliśmy w hotelu, a jednego dnia ojciec zabrał nas do kina na film pt. „Mała księżniczka” z Shirley Temple. Bardzo mi się ten film podobał. Ojciec spotykał się z odbiorcami swoich towarów, m.in. z Żydem Bonderem. Oferował ojcu, żeby pojechał do domku letniskowego w Świdrze. Bonder chciał go udostępnić naszej rodzinie. Pierwszego września przyszli do naszego pokoju ludzie z hotelowej obsługi i zamalowali okna, chyba na niebiesko. Było bombardowanie. Baliśmy się tam zostać. Ojciec zdecydował, że pojedziemy do Świdra. Po kilku dniach przyjechali tam mama i moi bracia. Wtedy w Świdrze mój ojciec kupił konia i wóz, a ponieważ Niemcy byli coraz Wojna zabrała mi ojca 25 bliżej, postanowił przed nimi uciekać. Moi bracia Franek i Edmund przed opuszczeniem Świdra wykopali dół i tam ukryli nasz samochód. Przez zapomnienie została w nim również walizka z naszymi szkolnymi świadectwami. Po wojnie Franek pojechał zobaczyć, co z samochodem. Był, ale bez kół. Świadectwa ocalały. Franek przywiózł je do Brus. Jechaliśmy wozem w taki sposób, że tata nim powoził, a moje siostry, ja i mama siedziałyśmy na wozie, bracia szli obok. W nocy spaliśmy w stodołach. Ojciec pukał do gospodarzy i pytał, czy Urszula Steinke (z d. Słomińska) przed wojną w ogrodzie możemy przenocować. Każdomu rodzinnego w Brusach de dziecko miało na szyi kopertę na sznurku, w której było 50 zł, na wszelki wypadek, gdyby ktoś się zgubił. Jak jechaliśmy, to mijaliśmy naszych żołnierzy i uciekających ludzi, którzy kierowali się na południe, chcieli uciec do Rumunii. Zajechaliśmy do jednej ze wsi w województwie lubelskim, gdzie wkroczyli Niemcy. Nie pamiętam jej nazwy, to było chyba pod Łukowem. Ojciec jako jedyny znał język niemiecki i poszedł do niemieckiego sztabu. Tam spotkał majora, który był jego kolegą z wojska. Służył z nim w Gdańsku. I ten major poznał ojca, i dał mu zaświadczenie, że mogliśmy jechać dalej. Ale wtedy to już chcieliśmy wracać do domu. Wracaliśmy więc naszym wozem do Brus. Jechaliśmy przez Wyszków, z dwóch stron paliły się tam domy. To było straszne. W Brodnicy ojciec podszedł do niemieckiego policjanta zapytać o drogę do Brus, a ten wyzwał go i powiedział, że wszyscy, którzy uciekali, powinni być rozstrzelani. Ojciec wrócił bardzo zdenerwowany i przestraszony. Powiedział, że musimy jak najszybciej wracać do domu. Jak tam wróciliśmy, dowiedzieliśmy się, że Niemcy zabrali naszego szofera Artura Eliasza, który był Żydem, ale potem przechrzcił się na wiarę katolicką. Jego żona była Polką. Przyszedł po niego jakiś Niemiec, który zastrzelił go pod Rytlem. Któregoś dnia przyjechał do nas przedstawiciel niemieckiej firmy Dagoma w Gdańsku, z którym ojciec wcześniej miał kontakty handlowe. Namawiał ojca, żeby pojechał 26 Wojna w pamięci chojniczan z nim do Gdańska i przeczekał pierwszy okres niemieckich aresztowań Polaków. Ale tata się nie zgodził. Uważał, że jeśli nie będzie go w domu, to Niemcy wezmą mamę i ósemka dzieci zostanie bez opieki. Siedemnastego listopada rano przyszli do nas Niemcy. Powiedzieli, że tata ma się ubrać i iść z nimi. Czekał już samochód z czarną budą. Oprócz ojca zabrali wtedy dwóch kupców – Wróblewskiego i Kolińskiego oraz kierownika szkoły Wańtowskiego. Tata poszedł do święconej wody w sypialni i popłakał się, jak żegnał się z mamą i z nami. Następnego dnia dostaliśmy od ojca pocztówkę. Prosił, żeby mu przysłać ciepłą bieliznę do dzisiejszego Schroniska dla Nieletnich w Chojnicach. Napisał, żeby pozdrowić Menarda i Wysockiego. To znaczyło, żeby powiadomić zaprzyjaźnionych Niemców, że został aresztowany. W tym samym dniu, kiedy przyszła kartka, Edmund pojechał do Chojnic i zawiózł rzeczy, o które prosił tata. Ale ojca już tam nie było. Później przyjechała do nas Niemka, pani Szombach, która z ramienia jednej z niemieckich firm sprawdzała jakość naszego towaru. Pojechała do landrata w Chojnicach, od którego chciała się dowiedzieć, gdzie jest mój ojciec. Landrat powiedział jej, że tyle, co on wie, to tata został wywieziony do Stutthofu. Czekaliśmy na wiadomość od ojca ze Stutthofu, ale nie nadchodziła. Codziennie wychodziłam na dworzec w Brusach, bo myślałam, że tata wróci do nas. Któregoś dnia przyszedł do nas jeden z mieszkańców z okolicy, który też siedział w zakładzie w Chojnicach. Jego stamtąd zwolniono, ale opowiadał nam, że ci zabrani 17 listopada zostali rozstrzelani. My w to nie wierzyliśmy. Nadal mieszkaliśmy w naszym domu. Mama pracowała w skupie prowadzonym przez Niemca (trauhandera). Ja chodziłam do niemieckiej szkoły zawodowej. Nauczycielka była Niemką i można było mówić tylko po niemiecku. Agnieszka pracowała w firmie Rohde jako księgowa. Trudka w naszym sklepie. Czesiu dojeżdżał do Chojnic i pracował fizycznie w firmie Rugeberg. Edmund i Franek pojechali do Tarnowa do Generalnej Guberni z zaprzyjaźnionym z naszym tatą Niemcem Vogtem, który wcześniej mieszkał w Swornegaciach. Wszystko po to, żeby ich uchronić przed wcieleniem do niemieckiego wojska. Marylka chodziła do szkoły. Bernard przeszedł dyfteryt i szkarlatynę, od tego czasu był kulawy i nie rozwijał się tak jak inne dzieci. W naszym domu Niemcy urządzili na parterze posterunek policji. Starsi policjanci z Reichu jakoś się do nas odnosili. Wiedzieli, że jesteśmy Polakami i że między sobą mówimy po polsku, ale nie robili nam żadnych wstrętów. Gdy ukończyłam szkołę, przez Arbeitsamt dostałam pracę w kinie jako bileterka. Szefem był Niemiec. Wiedział, że jestem Polką, ale nie odnosił się do mnie wrogo. W Brusach stacjonowali niemieccy żołnierze, którzy przychodzili na seanse. Oglądali niemieckie filmy, komedie i melodramaty. Zawsze był przed nimi Wochenschau, czyli coś w rodzaju kroniki filmowej, z wiadomościami z frontu. Polacy też przychodzili do kina. Ale jeden film nie był dla nich – „Żyd Suss”. Nawet mnie wyproszono z tego filmu. W obozie jenieckim, m.in. dla powstańców warszawskich, znalazł się znany aktor Andrzej Stockinger, który był tam ze swoim ojcem. Obaj przyszli do naszego domu, Wojna zabrała mi ojca 27 prosząc o chleb. Wtedy dowiedział się, że pracuję w kinie i co jakiś czas przychodził na filmy. Zawsze miałam dla niego bilet. Po wojnie jako jedyny przyjechał do Brus podziękować za życzliwość i pomoc od nas. Zbliżał się koniec wojny. Przed likwidacją niemieckiego posterunku do mojej mamy przyszedł jeden z esesmanów i mówił, że ma uciekać z dziewczynami, bo przyjdą Rosjanie i zrobią nam krzywdę. Myśmy czekali na Rosjan, że oni nas wyzwolą. Mama nie miała zamiaru przed nimi uciekać. Posterunek został ewakuowany przed wkroczeniem Rosjan, co nastąpiło 4 marca. Tydzień wcześniej, gdy Rosjanie byli już w Chojnicach, musieliśmy usuwać śnieg z drogi na Gdańsk, żeby Niemcy mogli wyjechać. Czekając na Rosjan, siedzieliśmy w piwnicy. Pamiętam, że graliśmy tam w karty. Wyszliśmy, jak zjawili się Rosjanie. Zamieszkał u nas u góry jeden kapitan. Gdy do nas wszedł, to zagrał na pianinie Jeszcze Polska nie zginęła. Wszyscy zaczęliśmy płakać. Kapitan kazał nam na noc zabić gwoździami drzwi do pokoi, żeby żaden Rosjanin nie mógł tam wejść. A wieczorem kilku stanęło na schodach i prosili o szklankę wody. Usłyszał to ich dowódca i kazał im odejść. Na drugi dzień Rosjanie urządzili u nas przyjęcie, na które zaprosili również nas. Wódkę nalewali do dużych szklanek, co nas bardzo zdziwiło, bo u nas piło się w kieliszkach. Był tam pewien starszy Rosjanin, który przez cały czas przyglądał się mojej siostrze Marylce, wówczas czternastoletniej. Mówił, że taką doczkę zostawił w Rosji i nie wie, czy Niemcy nie zrobili jej krzywdy. Płakał. Ta córeczka miała być podobna do Maryli. Następnego dnia Rosjanin przyprowadził Maryli krowę. Powiedział, że ona jest dla niej. I krowa została u nas, bo nie wiedzieliśmy, komu została skradziona i komu ją oddać. A była bardzo dzika. Jak moja ciocia Józefa chciała ją doić, to musiałam stać przy tej krowie i czytać jej Mickiewicza albo Sienkiewicza. W jednej ręce miałam laskę, w drugiej książkę. Potem Rosjanie zarządzili, że mamy się wyprowadzić. Więc znaleźliśmy się we wiatraku za Brusami, dziś już go nie ma. A moja siostra Agnieszka zamieszkała u znajomego leśniczego w Lasce. W tym wiatraku byli też Rosjanie, m.in. 18-letni Sasza. Uczyliśmy go, jakie są w Polsce maniery, m.in. że jak mężczyzna spotyka kobietę, to całuje ją w rękę. A on na to: – Ja nie lublu w ruku, a lublu w gubu… W maju 1945 r. dowiedziałam się, że nasza szkoła handlowa w Chojnicach przy ul. Dworcowej znów zaczęła działać. Wtedy z moją siostrą Trudką szłyśmy pieszo do Chojnic, żeby się zapisać, bo pierwszą klasę miałam ukończoną w 1939 r. Nasz dom wcale nie ucierpiał z powodu wojny. Tylko stodoła została spalona od jakiegoś pocisku, gdy wkraczali Rosjanie. Kiedy w Chojnicach, chyba w 1946 r. zaczęły się ekshumacje na Igłach w Dolinie Śmierci, to poszłam tam z koleżanką Jadzią Cysewską, obecnie Gadzała. Myślałam, że znajdę tam ojca. W Dolinie Śmierci były odkopane zwłoki, zamordowani leżeli tam warstwami, tam głowa, tu nogi. Przechodziłyśmy wzdłuż tych rowów, ale ojca nie znalazłam. Spotkał nas pan Jednoralski, dentysta z Brus, u którego mój ojciec leczył zęby. 28 Wojna w pamięci chojniczan Powiedział, że mój ojciec też tu jest. Poznał go po butach, które były zrobione na specjalne zamówienie przez szewca z Brus. Cofnęłyśmy się. Poznałam ojca po siwych włosach, kształcie głowy, no i po tych kamaszach. Ciała były dobrze zachowane, bo leżały w glinie. Jak wielu innych ojciec zginął od strzału w tył głowy. W jego kamizelce była obrączka z inicjałami W.S., czyli Waleria Słomińska, moja mama. Nie przypominam już sobie, czy to ja wzięłam skrawek materiału z ubrania, czy ktoś inny, ale moja ciocia Józefa rozpoznała garnitur taty. Potem w Brusach był pogrzeb pomordowanych przez Niemców. Ojca nieśli w trumnie strażacy, bo przed wojną był prezesem OSP. Dziś leży na cmentarzu w Brusach razem z innymi, którzy zginęli w czasie wojny. Przynajmniej raz w roku zapalam tu znicz. Cieszę się, że miasto dba o ten cmentarz i że jest on tak pieczołowicie pielęgnowany. Spisała Maria Eichler, córka Urszuli Steinke 26 maja 2014 r. Kwartalnik Chojnicki nr 9/2014 KRONIKA chojnicka WYDARZENIE IRMINA SZYCA Reinhold Wietkamp – Honorowy Obywatel Miasta Chojnice S połecznik, wolontariusz, dobry człowiek – tak najczęściej chojniczanie nazywają Reinholda Wietkampa z Niemiec, od niedawna Honorowego Obywatela Miasta Chojnice. Reinhold Wietkamp urodził się 29 stycznia 1942 r. w Emsdetten. Jest najmłodszym z czworga dzieci Pauli i Wilhelma Wietkampów. Wraz z żoną Moniką mają dwóch Moment nadania aktu Honorowego Obywatela Miasta Chojnice Reinholdowi Wietkampowi (fot. Irmina Łysakowska) 32 Kronika chojnicka Reinhold Wietkamp podczas spotkania z chojnickimi przedszkolakami (fot. Marian Nowak) synów Stefana i Markusa. Pan Reinhold jest osobą aktywną i niezwykle chętną do pomocy osobom potrzebującym. Przez 24 lata zajmował stanowisko kierownika technicznego w szpitalu św. Marii w Emsdetten. Od ponad 40 lat jest aktywnym działaczem Bractwa Kurkowego Hollinger, ponadto od kilkudziesięciu lat działa społecznie w Fundacji Maltańskiej Służby Medycznej, w ramach której począwszy od 1982 r. organizuje pomoc medyczną dla Polski, w tym dla Chojnic. Reinhold Wietkamp jest dobrze znany chojniczanom głównie dzięki swojej pomocy humanitarnej, kierowanej przede wszystkim do chojnickiego szpitala, ale również bezpośrednio do poszczególnych mieszkańców. Pan Reinhold już na rok przed podpisaniem umowy partnerskiej Chojnic z miastem Emsdetten poznał miasto Chojnice. W roku 1995 uczestniczył w nawiązaniu pierwszych kontaktów pomiędzy Bractwem Kurkowym Hollinger z Emsdetten i Kurkowym Bractwem Strzeleckim w Chojnicach. Ponadto w latach 1977-2002 szukał i pozyskiwał na terenie Niemiec sponsorów i darczyńców, a za zebrane fundusze kupował i transportował do chojnickiego szpitala liczne sprzęty i urządzenia medyczne oraz lekarstwa. W kolejnych latach angażował się w budowanie bezpośrednich i trwałych przyjaźni pomiędzy mieszkańcami obu partnerskich miast. Zawiązał nawet stowarzyszenie na rzecz wspomagania i podtrzymywania partnerskich stosunków miasta Emsdetten z miastami partnerskimi, w którym przez cztery Reinhold Wietkamp – Honorowy Obywatel Miasta Chojnice 33 lata pełnił funkcję prezesa. Wówczas rozpoczął akcję promocji walorów turystycznych i kulturowych ziemi chojnickiej oraz Borów Tucholskich pośród mieszkańców Emsdetten i regionu Nadrenii-Północnej Westfalii. Aktywna praca społeczna Reinholda Wietkampa na rzecz ciągłego wzmacniania stosunków partnerskich pomiędzy miastami i ich mieszkańcami przejawia się w wielu dziedzinach życia społecznego. Pan Reinhold od niemalże 20 lat propaguje tradycje regionów, wspiera aktywność ludzi, działa na rzecz wymiany doświadczeń pomiędzy mieszkańcami miast, w tym m.in. pomiędzy muzykami, rolnikami, pedagogami przedszkolnymi, policją, strażakami czy grupami artystycznymi. Tworzy również dobry wizerunek Chojnic w Niemczech, organizując wyjazdy studyjne dla mieszkańców Emsdetten, których celem jest poznanie ziemi chojnickiej. Wyjazdy te umożliwiają nawiązanie bezpośrednich kontaktów między mieszkańcami. Chcąc podziękować panu Reinholdowi za wieloletnią, bezinteresowną pomoc miastu Chojnice oraz wykonywanie działań na rzecz jego mieszkańców, Rada Miejska w Chojnicach podjęła w dniu 19 maja 2014 r. Uchwałę nr XLIII/474/14 w sprawie nadania Mu tytułu Honorowego Obywatela Miasta Chojnice. Akt nadania tytułu wraz z okolicznościowym medalem wykonanym przez artystę Janusza Jutrzenkę Trzebiatowskiego Reinhold Wietkamp odebrał osobiście z rąk Burmistrza Miasta Chojnice Arseniusza Finstera oraz Przewodniczącego Rady Miejskiej Mirosława Janowskiego w dniu 4 lipca 2014 r. Uroczystość wręczenia aktu odbyła się w sali obrad Rady Miejskiej i stanowiła także okazję do złożenia osobistych gratulacji i podziękowań na ręce pana Reinholda przez Leszka Bonnę – dyrektora Szpitala Specjalistycznego w Chojnicach, Renatę Dąbrowską – radną Rady Miejskiej, członków Chojnickiego Stowarzyszenia Partnerstwa Miast oraz Kurkowego Bractwa Strzeleckiego. Reinhold Wietkamp jest człowiekiem wyjątkowym, o dobrym sercu. W życiu kieruje się bezinteresowną pomocą wobec nie tylko „obcych” ludzi – Polaków, ale także „obcego” kraju – Polski. Niestrudzony, angażuje się w rozwój przyjaźni niemiecko-polskiej, a także niesienie pomocy na rzecz osób potrzebujących. Właśnie między innymi te działania spowodowały, że wpisał się na zawsze w karty historii miasta Chojnice, zostając Honorowym Obywatelem Miasta, a tym samym i jego Przyjacielem. W niniejszym tekście wykorzystano fragmenty wniosku z dnia 7 maja 2014 r. o nadanie Honorowego Obywatelstwa Miasta Chojnice dla Pana Reinholda Wietkampa, skierowanego przez Burmistrza Miasta Chojnice do Przewodniczącego Rady Miejskiej w Chojnicach. Wniosek opracowała Joanna Gappa z Urzędu Miejskiego w Chojnicach. WYDARZENIE BEATA KRÓLICKA Dzień Seniora po raz drugi J uż po raz kolejny u progu jesieni w parku Tysiąclecia seniorzy mieli swoje święto. Przygotowane z inicjatywy Ludomiły Paczkowskiej, wiceprezes Stowarzyszenia „Sabat Szefowych”, zgromadziło wielu mieszkańców Chojnic, nie tylko tych w podeszłym wieku. Inicjatywę, nad którą patronat honorowy objął Burmistrz Miasta Chojnice, organizacyjnie wsparły m.in.: Chojnicki Dom Kultury, Dom Dziennego Pobytu, Klub Seniora „Wrzos”, Oddział Powiatowy Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, Ośrodek Kultury w Rytlu, Stowarzyszenie „Sabat Szefowych”, Stowarzyszenie „Szukam Drogi”, Środowiskowy Dom Samopomocy, Warszaty Terapii Zajęciowej oraz chojnickie szkoły. Dla seniorów przygotowano bardzo bogaty program. W słoneczne, wrześniowe przedpołudnie licznie odwiedzający park Tysiąclecia mieszkańcy Chojnic mogli obejrzeć trzy wystawy: malarstwa Józefa Kuklińskiego, wystawę poplenerową „Wiosna w sercu Borów Tucholskich – Rytel 2014” oraz prace przygotowane przez dzieci i młodzież na konkurs plastyczny „Weź Babcię i Dziadka za rekę”. Ediuty artystyczne zaprezentował w plenerze Teatr Niepokorny, a w audytorium Chojnickie Studio Rapsodyczne wystawiło spektakl „Romeo i…”. Czas umilały również: koncert Chóru „Astry” oraz występy wokalno-taneczne dzieci i młodzieży. Piosenki z dawnych lat przypomniał Jerzy Warczak, którego recital spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem, zwłaszcza osób starszych. Liczne atrakcje, prezentowane na stoiskach, przygotowali m.in.: Centrum Medyczne „Gemini” (promocja zdrowia), lekarz stomatolog Elżbieta Kaszubowska (pod hasłem „Piękny uśmiech seniora”) oraz sklep Resler (stoisko kosmetyczne). Zdrowiu i urodzie służyły również pokazy ćwiczeń rekreacyjno-sportowych dla osób w starszym wieku. Nad całością czuwała inicjatorka święta Ludomiła Paczkowska, a wspierał ją Jerzy Kłodziński, który w roli konferansjera znakomicie nawiązywał kontakt z publicznością. Dzień Seniora znalazł już swoje miejsce w kalendarzu miejskich imprez i z pewnością również w przyszłym roku zgromadzi liczne grono miłośników spotkań i dobrej zabawy w plenerze. Fot. Beata Królicka (s. 35-37) Dzień Seniora po raz drugi 35 Burmistrz Arseniusz Finster, Ludomiła Paczkowska i Jerzy Kłodziński, w tle Chór „Astry” Wielu chojniczan skorzystało z pięknej pogody i odwiedziło park Tysiąclecia… 36 Kronika chojnicka Prace na konkurs plastyczny „Weź Babcię i Dziadka za rękę” Stoisko Wojewódzkiego Zespołu Szkół Policealnych w Chojnicach Dzień Seniora po raz drugi 37 Stoisko Stowarzyszenia „Szukam Drogi” Bawili się wszyscy, również dzieci… KSIĄŻKA ANNA MARIA ZDRENKA Narodowe Czytanie Trylogii w Chojnicach W sobotę 6 września 2014 r. także w Chojnicach odbyło się Narodowe Czytanie Trylogii pod patronatem prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. Do wspólnego czytania i słuchania Potopu, Ogniem i mieczem oraz Pana Wołodyjowskiego do parku Tysiąclecia zaprosili: Miejska Biblioteka Publiczna w Chojnicach, Stowarzyszenie LekTURa i Frisk Ogrody Letnie. Narodowe Czytanie Trylogii odbyło się w sobotę 6 września 2014 r. w parku Tysiąclecia Narodowe Czytanie Trylogii w Chojnicach 39 Piotr Rutkowski, aktor Chojnickiego Studia Rapsodycznego, nie tylko prowadził spotkanie, ale także czytał Trylogię Sienkiewicz w parku Tysiąclecia Akcja rozpoczęła się po godz. 16.00 i trwała ponad dwie godziny. W klimat czasów, w których żyli bohaterowie Trylogii, przenieśli wszystkich członkowie Stowarzyszenia Dworek Polski, którzy przybyli na czytanie w szlacheckich strojach. Całość poprowadził Piotr Rutkowski, aktor Chojnickiego Studia Rapsodycznego, który zainaugurował głośne czytanie fragmentem Potopu. Następnie z miejscami trudnym językiem Sienkiewiczowskich powieści zmierzyli się zaproszeni wcześniej goście: wiceburmistrz Chojnic Jan Zieliński, Beata Królicka – sekretarz redakcji „Kwartalnika Chojnickiego”, Kazimierz Jaruszewski – prezes Chojnickiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, były poseł na sejm Leszek Redzimski, kanclerz PWSH „Pomerania” Mariusz Brunka, poetka Bernadeta Korzeniewska, Anna Gostomczyk-Wieczorkiewicz – z radia Weekend, przedstawiciele Stowarzyszenia Dworek Polski – Anna Maria Piekarska, Marianna Majer i Bogdan Węgliński, a także zastępca dyrektora MBP Lidia Polasik oraz bibliotekarki Anna Studzińska i Malwina Miszewska. Pomimo zachęcania przez prowadzącego, w gronie słuchaczy nie znaleźli się odważni do głośnego czytania. 40 Kronika chojnicka Dzieło odkrywane na nowo Wybór na miejsce akcji parku Tysiąclecia nie był przypadkowy. Letnia, relaksacyjna atmosfera parku i znajdującego się w nim letniego ogrodu zachęcała osoby spacerujące do przystanięcia na chwilę czy też zajęcia miejsca przy jednym ze stolików i wsłuchania się w tekst dzieła Henryka Sienkiewicza. Jak się okazało, nie zabrakło osób, które przyszły właśnie po to, żeby posłuchać czytanej na głos Trylogii. Wielu rowerzystów korzystających z parkowych ścieżek zatrzymywało się przy miejscu akcji. Być może dla niektórych słuchaczy była to pierwsza po wielu latach okazja do przypomnienia sobie tekstu poznanego w czasach szkolnych. Jednak, jak można było się przekonać, dla wielu osób Trylogia pozostaje ulubioną powieścią, po którą chętnie sięgają. Jednym z czytających był wiceburmistrz Chojnic Jan Zieliński. Na zdjęciu również przedstawiciele Stowarzyszenia Dworek Polski Bookcrossing na ławeczkach Podczas akcji można było również posłuchać ciekawostek i o pisarzu, i o Trylogii, a także wziąć udział w konkursie ze znajomości dzieła. Ponadto każdy mógł przyjść ze swoim egzemplarzem Potopu, Ogniem i mieczem oraz Pana Wołodyjowskiego i otrzymać Narodowe Czytanie Trylogii w Chojnicach 41 Podczas akcji nie mogło zabraknąć bibliotekarzy. Na zdjęciu czyta Anna Studzińska W ramach bookcrossingu bibliotekarki MBP na ławeczkach parku rozłożyły kilkanaście egzemplarzy „Trylogii”. „Pana Wołodyjowskiego” można było znaleźć m.in. na ławeczce Juliana Rydzkowskiego 42 Kronika chojnicka Narodowe Czytanie Trylogii w parku Tysiąclecia zachęciło chojniczan do sięgnięcia po to dzieło. Na zdjęciu Lidia Polasik okolicznościowy stempel wykonany pieczęcią, którą organizatorzy akcji otrzymali od Prezydenta RP. Bibliotekarki MBP zachęcały także chojniczan do bookcrossingu – na ławeczkach parku rozłożyły kilkanaście egzemplarzy Trylogii, które każdy przechodzący mógł wziąć do domu i potem po przeczytaniu powinien pozostawić w innym publicznym miejscu dla kolejnego czytelnika. Jeden z egzemplarzy Ogniem i mieczem położony został na parkowej ławeczce prezydenckiej, pamiątce po ubiegłorocznej wizycie w Chojnicach prezydenta Bronisława Komorowskiego i jego udziale w otwarciu parku Tysiąclecia po rewitalizacji. Fot. ze zbiorów MBP w Chojnicach STOWARZYSZENIA Stowarzyszenie Automobilklub Chojnicki I dea utworzenia formalnej grupy miłośników motoryzacji na terenie miasta Chojnice była marzeniem wielu mieszkańców regionu. Dopiero inicjatywa Chojnickiego Zlotu Pojazdów Zabytkowych, zapoczątkowana 26 października 2013 r. przez Jordana Rolbieckiego, była motorem napędowym do utworzenia klubu. Finalizacja przedsięwzięcia rozpoczęła się w dzień kanonizacji Jana Pawła II, tj. 27 kwietnia 2014 r. poprzez powołanie zebrania założycielskiego tworzonego stowarzyszenia. Postanowiono, iż będzie ono nosiło nazwę Automobilklub Chojnicki. 44 Kronika chojnicka Cele oraz plany, jakie postawili sobie założyciele, zostały precyzyjnie odnotowane w statucie. Jest to m.in.: szeroko pojęta ochrona zabytków motoryzacji oraz propagowanie jej historii; podnoszenie wiedzy i szerzenie prawidłowych postaw w zakresie bezpieczeństwa w ruchu drogowym, a co za tym idzie – pomoc ofiarom wypadków; popularyzacja sportów motorowych, w szczególności wśród dzieci i młodzieży. Plany są ambitne, a poprzeczka postawiona wysoko. Szesnastego czerwca 2014 r. Automobilklub Chojnicki został oficjalnie wpisany do Krajowego Rejestru Sądowego jako nowe stowarzyszenie z siedzibą w Chojnicach. Tego samego dnia świeżo upieczony klub z rozmachem zaczął swoją działalność i może odnotować swój pierwszy sukces. Jest nim przyjęcie w poczet członków Polskiego Związku Motorowego. Jest to niewątpliwie duży zaszczyt i ogromny sukces. Kolejnym dużym przedsięwzięciem, którego podjął się Automobilklub Chojnicki, była organizacja II Chojnickiego Zlotu Pojazdów Zabytkowych. W zamyśle impreza miała, tak jak I Chojnicki Zlot, odbywać się na płycie Starego Rynku w Chojnicach. Przygotowania do Zlotu miały swój finał w sobotnie przedpołudnie 20 września 2014 r., jak się okazało, chyba najcieplejsze i najbardziej słoneczne tego miesiąca. Poza Stowarzyszenie Automobilklub Chojnicki 45 ekspozycją pojazdów uczestniczących, tegoroczną imprezę ubarwiono o elementy edukacyjne, jakimi były: pokaz pierwszej pomocy, prezentacja karetki pogotowia oraz wozu strażackiego. Po pokazie każdy, kto chciał, mógł zweryfikować swoje umiejętności i samemu spróbować udzielić pierwszej pomocy poszkodowanemu. W nagrodę Automobilklub Chojnicki rozdawał opaski odblaskowe, promując ustawowe zmiany wprowadzające obowiązek noszenia po zmroku elementów odblaskowych przez pieszych poruszających się poza terenem zabudowanym. Nie zabrakło atrakcji dla najmłodszych, którym rozdawano balony z logo Automobilklubu. Czekała na nich trampolina, gumowa zjeżdżalnia oraz stoisko z prażoną kukurydzą i watą cukrową. Frekwencja na Zlocie przekroczyła nasze najśmielsze oczekiwania. Tego dnia na Starym Rynku zaprezentowało się w sumie 70 pojazdów. Różnorodność oszałamiała. Najstarsze pojazdy pochodziły z lat 40. ubiegłego wieku, a najmłodsze do niedawna były częstym widokiem na polskich drogach. Zlot zakończył się paradą ulicami miasta. Materiały dostarczone przez Automobilklub Chojnicki Fot. Marek Skajewski KREATYWNOŚĆ MARCIN SZOPIŃSKI Chojnicka Odyseja P isząc o „Odysei Umysłu” w Chojnicach, będę w dużym stopniu odnosił się do własnych doświadczeń. Nie może być przecież inaczej, skoro sam jestem zaangażowany w wiele odysejowych działań w naszym mieście. Nie uciekam więc od narracji wspomnieniowej, choć postawione przede mną zadanie ma mieć zdecydowanie szersze spektrum. Każda wypowiedź na temat „Odysei Umysłu” zaczyna się od wyjaśnienia, czym ona jest. Myślę, że zbieżność z tytułem dzieła Homera jest bardzo znacząca. Tak jak ów mityczny Odyseusz musiał nieustannie zmagać się z problemami odkrywania nowych lądów, tak uczniowie szkół na całym świecie muszą – chcą! – szukać jak najbardziej zaskakujących i nieszablonowych rozwiązań postawionych przed nimi problemów. Krótko o historii W 1978 r. w Stanach Zjednoczonych zorganizowano pierwszy konkurs programu edukacyjnego, który miał wyzwalać kreatywność w amerykańskich uczniach i studentach. Dr C. Samuel Micklus, pracownik Uniwersytetu Rowana, w trakcie swoich zajęć skupiał się przede wszystkim na pobudzeniu studentów do kreatywnego myślenia i poszukiwania nowych, innowacyjnych rozwiązań. Od tamtego czasu program rozpowszechnił się w wielu krajach całego świata. Od 1991 r. „Odyseja Umysłu” działa w Polsce. Wiosną każdego roku w Gdańsku – stolicy Polskiej Odysei – odbywają się finały ogólnopolskie, na których 5-7-osobowe drużyny z całego kraju prezentują swoje rozwiązania problemów długoterminowych (ogłaszanych na początku każdego roku szkolnego). A najlepsi z nich mają prawo reprezentowania Polski na Eurofestiwalu w jednym z europejskich miast (laureaci II miejsca) i Finałach Światowych w USA (zdobywcy I miejsca). Początkiem drogi są eliminacje regionalne, które odbywają się w sześciu miastach (Gdańsk, Poznań, Warszawa, Kraków, Wrocław, Łódź). Chojnicka Odyseja 47 Odyseusze ze Szkoły Podstawowej nr 1 w Chojnicach (fot. Aleksandra Małecka) Początki „Odysei Umysłu” w Chojnicach W 2007 r. z inicjatywy Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej zorganizowano szkolenie dla trenerów, w którym uczestniczyli nauczyciele i pedagodzy pracujący w placówkach edukacyjnych w powiecie chojnickim. Zapał po tym doświadczeniu każdy z uczestników przeniósł do swoich placówek. I już jesienią 2007 r. powstało w Chojnicach kilka grup odysejowych. Przystąpiły one do pracy nad problemami długoterminowymi, których rozwiązanie musiało się zawierać w 8-minutowym przedstawieniu. Ćwiczyły też zadania spontaniczne, w których niemal z niczego (np. 2 słomek, spinacza i zapałek) trzeba zrobić coś (np. autostradę do nieba). Pierwsze sukcesy Co jest największym sukcesem dla odyseuszy? Uczestnictwo w konkursie. Kto chociaż raz zetknął się z tym przedsięwzięciem, wie, że każda godzina spędzona nad rozwiązaniem problemu długoterminowego jest nieustannym zmaganiem z własnymi ograniczeniami. To ciągłe przełamywanie niemocy twórczej i euforia w trakcie konkursowej gali. 48 Kronika chojnicka Licealiści II LO w Chojnicach: Aleksandra Góral, Paulina Lorbiecka, Filina Sztandera, Robert Welter i Żaneta Wnuk-Lipińska (fot. ze zbiorów autora) Nie ma większych sukcesów dydaktycznych niż radość uczniów z dobrze wykonanego zadania. Na medalach, które uczestnicy eliminacji otrzymują po zaprezentowaniu swojego rozwiązania problemu długoterminowego, widnieje najważniejsze hasło: W „Odysei Umysłu” każdy jest zwycięzcą! Pierwsze członkostwa zarejestrowano w Szkole Podstawowej nr 1 w Chojnicach, Gimnazjum w Sławęcinie i II LO w Chojnicach. Do finału ogólnopolskiego zakwalifikowała się drużyna z SP 1 pod opieką trenerską Aleksandry Małeckiej i Moniki Szopińskiej. Uczniów ze Sławęcina trenowały Ewa Rudnik i Katarzyna Kerpert. W kolejnym roku drużyna z II Liceum Ogólnokształcącego w Chojnicach zdobyła II miejsce w Polsce wśród grup licealnych w problemie „Prawie jak zwierzę” i uzyskała prawo reprezentowania Polski na Eurofestiwalu organizowanym w 2009 r. w słowackich Patincach, koło graniczącego z Węgrami Komarna. Drużyna uzyskała finansowe wsparcie Starostwa Powiatowego w Chojnicach (opłacenie pobytu) i Miasta Chojnice (podróż busem Chojnickiego Domu Kultury). W następnym roku szkolnym licealiści zajęli III miejsce w finale ogólnopolskim w problemie „Latanie jest w planie”. Jednakże bez wątpienia najważniejszym do tej pory rokiem w historii chojnickiej Odysei był rok szkolny 2010/2011. Wśród startujących wtedy drużyn mistrzostwo Polski zdobyli uczniowie z Zespołu Szkół nr 7 i II Liceum Chojnicka Odyseja 49 Ogólnokształcącego. Wszyscy byliśmy w euforii. Zostaliśmy mistrzami Polski i zdobyliśmy prawo do reprezentowania Polski na finałach światowych odbywających się wtedy na Uniwersytecie Stanu Maryland w Waszyngtonie. Ale do rozwiązania mieliśmy jeszcze jeden, bardzo spontaniczny problem. Jedną z zasad programu jest samofinansowanie. Organizatorzy i uczestnicy konkursów pracują jako wolontariusze. Pieniądze na wyjazd musieliśmy zdobyć sami. W ciągu tych dwóch miesięcy – od finałów ogólnopolskich do wylotu do USA – doświadczyliśmy wielokrotnie, czym jest rozwiązywanie problemów. Szeroko zakrojona akcja zbierania środków na wyjazd przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Pomoc włodarzy miasta i powiatu chojnickiego, portale internetowe, radio lokalne, teatr, szkoły, lokalni przedsiębiorcy, a nawet polscy obywatele w USA i przede wszyscy mieszkańcy Chojnic. Oni wszyscy nam pomogli. Obie drużyny odniosły sukces w czasie konkursu. Drużyna z Zespołu Szkół nr 7 zajęła 14. miejsce (na ponad 60 drużyn z całego świata), a licealiści z II LO zostali w swojej kategorii wiekowej 4. drużyną na świecie. Drużyny przed galą rozpoczynającą 5-dniowe Finały Światowe Odysei Umysłu na Uniwersytecie Stanowym Maryland w Waszyngtonie (maj 2011 r.). Na zdjęciu: Jonasz Skrzypkowski, Patryk Wilczek, Martyna Czapiewska, Dominika Gostomska, Zuzanna Wieczorek, Sława Jaruszewska, Joanna Jakubowska, Dominika Furmanek, Robert Welter, Aleksandra Piekarska, Wiktoria Hoppe, opiekunka Paulina Józwa, Janka Tenerowicz i trenerka Danuta Połom (fot. ze zbiorów autora) 50 Kronika chojnicka Drużyna z Zespołu Szkół nr 7 (Patryk Wilczek, Viktoria Szopińska i Wiktoria Hoppe) w czasie finałowego przedstawienia w USA (fot. ze zbiorów autora) W kolejnym roku szkolnym trenerkami drużyn II LO zostały Edyta Gryl i Lucyna Plata. Trenerem wolontariuszem był absolwent szkoły i odysejowy mistrz Polski – Robert Welter. Drużyna zdobyła wtedy na Eliminacjach Regionalnych w Poznaniu prestiżową nagrodę Ranatra Fusca za wyjątkową kreatywność. W roku szkolnym 2012/2013 do grona chojnickich placówek dołączyli odyseusze z Ośrodka Psychoedukacji Kreatywnej „Kilimandżaro”, a w roku 2013/2014 trenowani przez Joannę Glazę licealiści z Zespołu Szkół przy Nowym Mieście. Kreatywność młodych „Odyseja Umysłu” to przede wszystkim kreatywność. Umiejętność rozwiązywania różnorakich problemów w jak najbardziej oryginalny sposób. Wiedzą to wszyscy chojniccy odyseusze. A jest to już kilkadziesiąt drużyn, kilkuset młodych ludzi, którzy wchodzą w dorosłość z poczuciem własnej wartości. I na pewno zarówno spontanicznie, jak i długoterminowo potrafią rozwiązać niejeden problem. Cóż więcej możemy zrobić dla kreatywnej edukacji w Chojnicach i w powiecie chojnickim? Nieustannie zachęcać młodych ludzi do poszukiwania oryginalności na co dzień, ale również od nauczycieli i pedagogów wymagać otwartości i odwagi w podejmowaniu nowych wyzwań. Może wspólny pomysł zorganizowania przez Centrum Edu- Chojnicka Odyseja 51 kacyjno-Wdrożeniowe i Poradnię Psychologiczno-Pedagogiczną Konferencji Edukacji Kreatywnej Szkół „KEKS” jest odpowiedzią na to wyzwanie? W maju 2014 r. do Chojnic przyjechali praktycy i dydaktycy związani od zawsze z kreatywnością (m.in.: prof. K.J. Schmidt, W. Radziwiłowicz, prof. T. Bauman, D. i M. Chwastniewscy, W. Idziak) i podzielili się swoimi doświadczeniami z przedstawicielami szkół, które odważyły się przyłączyć do aktywnego udziału w konferencji oraz zaprezentować przykłady twórczej edukacji w swoich placówkach. Drużyny „Kilimandżaro” (fot. ze zbiorów autora) W bieżącym roku szkolnym na odyseuszy czekają następujące problemy długoterminowe: Pociąg do wyzwań, Przejściowe trudności techniczne, Gra z Puszką Pandory, Odlećcie w kulki, Jak w starym kinie. Odyseja wciąż trwa! WYDARZENIE ANNA MARIA ZDRENKA Jubileuszowa Chojnicka Noc Poetów B yła to jubileuszowa, dwudziesta już, Chojnicka Noc Poetów, organizowana nieprzerwanie od 1995 r., zawsze w pierwszą sobotę sierpnia. To wydarzenie artystyczne od początku przyciąga do Fosy Miejskiej wierną publiczność. Tak było także tym razem – w sobotę 2 sierpnia. Spotkanie z poezją trwało od godz. 18.00, a zakończyło się przed godz. 2.00 w nocy. Prowadziła je długoletnia konferansjerka tej imprezy Magdalena Kosobucka. Jak przystało na jubileusz, przypominała publiczności historię Nocy, gwiazdy, które się w fosie pojawiały, oraz prowadzących i organizatorów. Podkreśliła rolę Zbigniewa Buławy z Urzędu Miejskiego w Chojnicach, dbającego o całość organizacyjną. Noc zainaugurowało kilka utworów w wykonaniu zespołu Projekt Vołodia, a następnie odbyło się uroczyste rozstrzygnięcie XX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego Jednego Wiersza i prezentacja nagrodzonych utworów. Werdykt odczytali jurorzy Wojciech Boros i Tadeusz Dąbrowski. Jak poinformowali, na konkurs wpłynęło 148 wierszy. Następnie wręczone zostały nagrody poetom, którzy dotarli na uroczystość. Nieobecni byli wyróżnieni Grzegorz Berny z Gdyni oraz Katarzyna Dybżyńska ze Świdnika, nagrody odebrali natomiast laureaci trzech pierwszych miejsc: Wojciech Popik z Krynic (III nagroda ex aequo), Zbigniew Mysłowiecki z Warszawy (III nagroda ex aequo), Aleksandra Wrona z Tychowa (II miejsce) oraz Mariusz Więcek z Gdańska (I nagroda). Jako pierwsi wystąpili goście z zaprzyjaźnionego z Chojnicami Korsunia Szewczenkowskiego Jubileuszowa Chojnicka Noc Poetów 53 na Ukrainie – bard Siergiej Kaliniczenko z przyjaciółmi i poeta Wladlen Kowtun. Następnie swoją poezję zaprezentowała poetka z Bydgoszczy Karolina Sałdecka. Potem na scenę ponownie wyszedł zespół Projekt Vołodia z Wrocławia, który wykonał utwory rosyjskiego barda i aktora Włodzimierza Wysockiego. Towarzyszył mu aktor teatralny i filmowy Mirosław Baka. Kolejnym gościem był Dariusz Siciński z Tucholi, który wystąpił z koncertem poezji śpiewanej. Anna Chodakowska znakomicie wykonała „Mszę Wędrującego” opartą na tekstach Stachury, przy akompaniamencie Romana Ziemlańskiego. Swoją poezję przedstawił poeta z Trójmiasta Wojciech Boros, a potem nastąpiła uroczystość wręczenia wyróżnień chojnickim poetkom Marii Jolancie Kowalskiej i Małgorzacie Ostrowskiej. Kolejnym gościem Nocy była aktorka Ewa Szykulska, która żywiołowo zaprezentowała wiersze Tuwima i Szymborskiej. Potem wystąpili: poeta Tadeusz Dąbrowski z Gdańska, Agnieszka Chrzanowska – krakowska piosenkarka i aktorka oraz aktor Jacek Kawalec, który zaprezentował sonety Szekspira w rockowej wersji, a także kilka dialogów z Kabaretu Starszych Panów. Ostatnią gwiazdą jubileuszowej Nocy była Lidia Jazgar, która wystąpiła z zespołem Galicja. Organizatorami corocznej Chojnickiej Nocy Poetów są: Urząd Miejski w Chojnicach, Chojnicki Dom Kultury i Miejska Biblioteka Publiczna w Chojnicach. Jurorzy i laureaci XX Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego Jednego Wiersza. Na zdjęciu: jurorzy Tadeusz Dąbrowski i Wojciech Boros, obok Mariusz Więcek (I nagroda), dyrektor Chojnickiego Domu Kultury Radosław Krajewicz, Aleksandra Wrona (II miejsce), Wojciech Popik (III nagroda ex aequo), Zbigniew Mysłowiecki (III nagroda ex aequo) oraz wiceburmistrz Chojnic Jan Zieliński 54 Kronika chojnicka Bard Siergiej Kaliniczenko (z prawej) z partnerskiego Korsunia Szewczenkowskiego zaśpiewał ukraińskie piosenki wraz z przyjaciółmi Poetka z Bydgoszczy Karolina Sałdecka przybliżyła w fosie swoją twórczość Jubileuszowa Chojnicka Noc Poetów 55 Mirosław Baka, który wystąpił wraz z zespołem Projekt Vołodia, nie tylko śpiewał piosenki rosyjskiego barda i aktora Włodzimierza Wysockiego, ale także mówił o jego fenomenie Wokalista Projektu Vołodia Janusz Kasprowicz zaprosił jednego z widzów do odegrania biesiady zakrapianej alkoholem – scenki do piosenki Wysockiego 56 Kronika chojnicka Dariusz Siciński, poeta z Tucholi po 18 latach ponownie był gościem Chojnickiej Nocy Poetów Anna Chodakowska w pięknej interpretacji „Mszy Wędrującego” Edwarda Stachury Jubileuszowa Chojnicka Noc Poetów 57 Moment wręczenia wyróżnień chojnickim poetkom. Dariusz Lebioda wręczył Marii Jolancie Kowalskiej (w środku) nagrodę imienia Klemensa Janickiego, która promuje oryginalną twórczość artystyczną w sztuce, literaturze, muzyce i działalności dziennikarskiej. Małgorzata Ostrowska uhonorowana natomiast została Nagrodą Pracy Organicznej im. Marii Konopnickiej za m.in. promowanie poezji wśród najmłodszych Gościem tegorocznej edycji Nocy Poetów była Ewa Szykulska, która świetnie interpretowała poezję m.in. Tuwima i Szymborskiej 58 Kronika chojnicka Krakowska piosenkarka i aktorka Agnieszka Chrzanowska wystąpiła z lżejszym repertuarem, w którym nie zabrakło akcentów damsko-męskich Jacek Kawalec zaprezentował sonety Szekspira w… rockowej wersji Jubileuszowa Chojnicka Noc Poetów 59 Nastrojowy koncert Lidii Jazgar wraz z zespołem Galicja zakończył jubileuszową XX Chojnicką Noc Poetów Chojnicka Noc Poetów od 20 lat ma wierną publiczność Fot. Anna Maria Zdrenka OPERETKA MARIA EICHLER Noce operetkowe nie tylko dwa dni? M imo że odbyły się już po raz czwarty, to chyba się jeszcze chojniczanom nie przejadły. IV Chojnickie Noce Operetkowe znów ściągnęły w połowie sierpnia tłumy do Fosy Miejskiej. Kto był, nie żałował. Zainteresowanie było chyba jeszcze większe niż w roku ubiegłym, a zdystansowało też jubileuszową Noc Poetów. Przyczyna? Małgorzata Grela i Tomasz Madej w roli rzekomo zaręczonej pary w „Hrabinie Maricy” Noce operetkowe nie tylko dwa dni? 61 Trzej tenorzy – Paweł Skałuba, Dariusz Stachura i Adam Zdunikowski bardzo się spodobali publiczności Kochamy stare, dobre melodie i wciąż potrafimy się przy nich bawić. Operetka przenosi nas w świat, który jest tak odległy od naszego „tu i teraz”, w którym nawet jeśli dochodzi do awantury czy konfliktu, to i tak wszystko kończy się szczęśliwie… A któż z nas nie lubi happy endów? Jeśli dodać do tego świetnie przygotowaną Orkiestrę im. Johanna Straussa pod batutą Marka Czekały i Jerzego Wołosiuka, jeśli na dodatek występują soliści obdarzeni pięknymi głosami, to czego chcieć więcej? Chyba tego, żeby z nieba nie lunęło. A w tym roku pogoda była wymarzona, no może pierwszego wieczoru trochę pokropiło, ale i tak po chwili można było złożyć parasole. Pierwszego wieczoru bawiliśmy się na operetce „Hrabina Marica” Emmericha Kalmana. Witolda Wronę, anonsowanego na afiszu w pierwszoplanowej partii zastąpił Janusz Ratajczak i spisał się świetnie, nie tylko olśniewając głosem, ale i świetną dykcją, z czym w widowiskach muzycznych jest różnie… Opowiedziana przez Kalmana historyjka jest związana z perypetiami miłosnymi tytułowej hrabiny Maricy, którą gra Małgorzata Grela. Wszystko zmierza jednak do szczęśliwego finału, a uśmiech publiczności wywołują aluzje zgoła współczesne, jak pisanie maili (!) czy odzywki „Game is over” (!). Porywają też świetnie znane arie, jak np. Graj, Cyganie i komediowe sceny z udziałem Ewy Olszewskiej i Tomasza Madeja. 62 Kronika chojnicka Wielkie brawa dostał baryton Adam Zaremba, który jest chojniczaninem Niedzielny wieczór zatytułowany „Męskich głosów czar” był popisem trzech tenorów – Pawła Skałuby, Dariusza Stachury i Adama Zdunikowskiego. Towarzyszył im baryton Adam Zaremba, gorąco witany przez publiczność i z tego powodu, że jest chojniczaninem. Tenorzy błysnęli w ariach, które przyniosły sławę Janowi Kiepurze, ale zaśpiewali też powszechnie znane pieśni neapolitańskie. Świetnie bawili się, śpiewając O sole mio, wspierani rekwizytami w postaci najpierw czarnych, potem kolorowych okularów. Te ostatnie miały magiczną moc, bo kto je założył, ten miał głos jak dzwon, co zademonstrował bawiący publiczność rozmaitymi dowcipami dyrygent Marek Czekała. Nie wystarczało mu, że dyryguje orkiestrą, także widownię „zmusił” do miauczenia, szczekania i… śmiechu. A prawie na koniec wszyscy śpiewali razem Wielka sława to żart! Brawa były ogromne, musiał być bis, a Marek Czekała uśmiechał się do ewentualnych sponsorów, żeby Noce Operetkowe wydłużyć jeszcze o piątek. Jesteśmy za! Fot. Maria Eichler PARTNERSTWO BEATA KRÓLICKA Chojniczanie w Emsdetten i… w Münster W dniach 25-29 września br. w partnerskim mieście Emsdetten w Niemczech przebywała kilkunastoosobowa delegacja chojniczan, z wiceburmistrzem Chojnic Janem Zielińskim na czele. Oficjalną część delegacji stanowili również Joanna Gappa z Urzędu Miejskiego w Chojnicach oraz radny chojnickiej Rady Miejskiej Leszek Pepliński. Do Emsdetten pojechało też dwoje przedstawicieli niepublicznego przedszkola „Teddy” oraz członkowie Chojnickiego Stowarzyszenia Partnerstwa Miast, którzy jak zwykle gościli u zaprzyjaźnionych rodzin. Przemówienie wiceburmistrza Jana Zielińskiego podczas otwarcia Emsdettener September (fot. Marian Nowak) 64 Kronika chojnicka Podczas oficjalnego otwarcia święta Emsdettener September przemówienia wygłosili burmistrz Emsdetten Georg Moenikes oraz wiceburmistrz Chojnic Jan Zieliński, który zaakcentował potrzebę zacieśnienia współpracy i umocnienia przyjaźni polsko-niemieckiej zwłaszcza w obliczu konfliktu zbrojnego za wschodnią granicą Polski. Słowa polskiego wiceburmistrza zostały bardzo ciepło przyjęte przez zgromadzonych przy Frauenstrasse mieszkańców Emsdetten oraz licznych gości. Podczas święta Emsdettener September swoje stoisko wystawiła Promocja Regionu Chojnickiego. Odwiedzający stoisko szczególnie chętnie próbowali tradycyjnych polskich specjałów, takich jak bigos i pierogi. Wizyta w Przedszkolu im. Astrid Lindgren w Emsdetten (fot. Marian Nowak) Jednym z oficjalnych punktów programu była wizyta w Przedszkolu im. Astrid Lindgren w Emsdetten, w której wzięli udział m.in. przedstawiciele chojnickiego niepublicznego przedszkola „Teddy”. Celem wizyty było zapoznanie się z systemem opieki przedszkolnej, jaki realizowany jest w partnerskim mieście Emsdetten. Udział w święcie Emsdettener September to nie jedyna atrakcja, jaką przygotowali dla chojniczan gospodarze. Podczas pobytu w Niemczech członkowie chojnickiej delegacji uczestniczyli w kilku wycieczkach i imprezach. Gościom pokazano m.in. miasto Emsdetten i okolice, mogli także uczestniczyć w otwarciu wystawy fotograficznej w ratuszu, na której prezentowano prace niemieckich i holenderskich fotografików amatorów. Pożegnalnym akcentem było wspólne biesiadowanie przy grillu, zorganizowane na terenie ogrodów działkowych. Chojniczanie w Emsdetten i… w Münster 65 Nad Münster góruje gotycka katedra św. Pawła – widok na fasadę zachodnią (fot. Beata Królicka) Inscenizacja ukazująca, jak w średniowieczu budowano katedry (fot. Beata Królicka) 66 Kronika chojnicka Münster to wymarzone miejsce dla turystów (fot. Beata Królicka) Hol słynnego ratusza w Münster (fot. Beata Królicka) Chojniczanie w Emsdetten i… w Münster 67 Dla chojniczan szczególnie atrakcyjna okazała się jednak wycieczka do pobliskiego Münster, zorganizowana w sobotę 27 września br. To liczące niespełna trzysta tysięcy mieszkańców miasto, położone około 30 km od Emsdetten, słynie nie tylko ze znakomitych uczelni, ale i licznych zabytków oraz burzliwej historii. W ostatni weekend września Münster niezwykle uroczyście świętowało 750. rocznicę założenia biskupstwa, więc chojnicka delegacja mogła nie tylko zwiedzić miasto, ale przyjrzeć się festynom i występom artystycznym, które przygotowano z tej niecodziennej okazji. Miłośnikom historii miasto kojarzy się z wojną trzydziestoletnią, bowiem w ratuszach w Münster i Osnabrück podpisano tzw. pokój westfalski, czyli traktaty kończące długi okres walk religijnych wstrząsających w I połowie XVII w. niemal całą Europą. Wspólne pożegnalne zdjęcie pod ratuszem w Emsdetten w dniu odjazdu (fot. Marian Nowak) Pamiątką po krwawej historii miasta są także trzy żelazne klatki zawieszone na wieży kościoła św. Lamberta. Są to repliki klatek, w których w 1536 r. umieszczono, ku przestrodze wiernych, ciała członków heretyckiego ruchu anabaptystów, na czele z przywódcą – Janem z Lejdy, straconych po okrutnych torturach. Turyści zwiedzający centrum Münster na ogół nie podejrzewają, że ta piękna, historyczna część miasta to w zasadzie rekonstrukcja. Zniszczone niemal całkowicie podczas II wojny światowej miasto zostało pieczołowicie odbudowane – z dbałością o każdy detal. Dzisiaj zachwyca i miłośników historii, szukających tam śladów przeszłości, i licznych studentów, ale przede wszystkim stanowi wspaniałą i przyjazną przestrzeń do życia dla swoich mieszkańców. KRONIKA WYDARZEŃ LIPIEC 1 15-lecie posługi ks. proboszcza Jacka Dawidowskiego w Bazylice Mniejszej w Chojnicach. 4 Reinhold Wietkamp, działacz społeczny z partnerskiego Emsdetten otrzymał tytuł Honorowego Obywatela Miasta Chojnice. Uchwałę o nadaniu tytułu Rada Miejska podjęła 19.05. Miasto Chojnice zakwalifikowało się do finału konkursu Instytutu Gospodarki Przestrzennej i Mieszkalnictwa w Warszawie oraz Związku Miast Polskich „Lider zrównoważonego gospodarowania przestrzenią 2014” w kategorii miast powiatowych. 5 Kaszubi z Chojnic wraz z Kaszubami z całego świata wzięli udział w XVI Zjeździe Kaszubów w Pruszczu Gdańskim. 5-6 Speedcubing Chojnice był gospodarzem Ogólnopolskich Mistrzostw w Układaniu Kostki Rubika Chojnice Open 2014. Teatry uliczne z Zielonej Góry, Bielawy, Wrocławia, Gliwic i chojnicki „Niepokorny” wystąpiły podczas XXII Festiwalu Sztuki Ulicznej „Chojnicka Fiesta”. 8 Pożar w kamienicy przy ul. Podgórnej 4, w centrum miasta. W jego efekcie zapadła decyzja o rozbiórce budynku. W mieście prowadzona była zbiórka pieniędzy dla pogorzelców. 11-13 W obchodach 100. rocznicy powstania Bractwa Kurkowego Holinger z partnerskiego Emsdetten uczestniczył przedstawiciel Chojnic, radny Grzegorz Wirkus. 13 Kolejny koncert na nowych organach w kościele gimnazjalnym. Zagrał Tomasz Drążkowski z Kartuz. 16 Urząd Miejski oznakował specjalnymi tabliczkami 25 obiektów wpisanych do Rejestru Zabytków Województwa Pomorskiego. 21-27 W Chojnicach trwały prezentacje w ramach Międzynarodowego Festiwalu Folkloru „Kaszubskie spotkania z folklorem świata”. 23 Z kurtuazyjną wizytą przyjechała do Chojnic konsul generalna Chińskiej Republiki Ludowej w Gdańsku pani Liu Yuanyuan. 27 Podczas 37. Kaszubskiej Wystawy Psów Rasowych można było obejrzeć ok. 700 psów 120 ras. 31 170 pątników wyruszyło z Chojnic w pieszej pielgrzymce na Jasną Górę. Kronika wydarzeń SIERPIEŃ 1 Miasto Chojnice wystartowało w konkursie „Terra Flower Power” na Najpiękniej Ukwiecone Miasto w Polsce. Głosować można było przez internet. Pierwsze Jam Session w parku Tysiąclecia – czyli możliwość posłuchania muzyki na żywo wspólnie granej przez chojnickich muzyków. 2 Jubileuszowa XX Chojnicka Noc Poetów odbyła się w Fosie Miejskiej. 9-10 Na chojnickim rynku zaprezentowały się zespoły, które wzięły udział w XVII Festiwalu Piosenki Żeglarskiej w Charzykowach. W Fosie Miejskiej rozlegała się muzyka operetkowa za sprawą IV Chojnickich Nocy Operetkowych. 13 W podziemiach kościoła gimnazjalnego otwarta została wystawa malarstwa Józefa Wróblewskiego, artysty z Raciąża, „Pejzaże bliskie i dalekie”. 16 Miejscowi malarze, rzeźbiarze, graficy i fotografowie prezentowali swoją twórczość na Starym Rynku podczas I Festiwalu Sztuki Otwartej. Chojnice Blues Festiwal odbył się na Starym Rynku po raz pierwszy. Wystąpił m.in. pomysłodawca imprezy – zespół Free Men. 16-17 Na bulodromie w parku Tysiąclecia rozegrany został finał mistrzostw Polski seniorów w grze w boule, z udziałem 16 zespołów z całej Polski. 18-25 Zbiórkę przyborów szkolnych dla dzieci z ubogich rodzin zorganizowało Stowarzyszenie „Młodzi Demokraci”. Dary trafiły do Szkoły Podstawowej nr 3 i Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. 22 W wieku 98 lat zmarł Zbigniew Jaworski, długoletni prezes Koła Stowarzyszenia Kombatantów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Pogrzeb odbył się 23.08 w Charzykowach. 24 Kolejne koncerty organowe na nowych organach barokowych w kościele gimnazjalnym. Zagrali Przemysław Woźniak i Adam Zaremba. Publiczność licznie dopisała podczas drugiej edycji Festiwalu Marzeń. 27 Ruszyła kampania przed wyborami samorządowymi. 30 Fosą Miejską zawładnęli rycerze z okazji Turnieju Rycerskiego, organizowanego co roku przez Bractwo Rycerskie Herbu Tur. 69 70 Kronika chojnicka WRZESIEŃ 1 W Dolinie Śmierci trwały obchody ku czci pomordowanych podczas II wojny światowej. W domku w Lasku Miejskim otwarta została wystawa fotografii oraz materiałów prasowych poświęconych wydarzeniom we wrześniu 1939 r. w Dolinie Śmierci. Andrzej Rolbiecki i Marcin Wałdoch promowali swoją książkę Chojnice 1939. 6 7 11 II Liceum Ogólnokształcące im. gen. Władysława Andersa świętowało 20-lecie istnienia. Chojnice przyłączyły się do Narodowego Czytania Trylogii Henryka Sienkiewicza. W wieku 88 lat zmarł chojnicki kapłan ksiądz Jan Kostera. Pochowany został 12.09 na cmentarzu w Pawłowie. Park Tysiąclecia został nagrodzony w konkursie „Zielone Miasta – w stronę przyszłości!”, organizowanym przez Ministerstwo Środowiska. 12-28 Chojnickie Studio Rapsodyczne w ramach obchodów swojego 10-lecia pokazało 16 spektakli w 10 miejscach, w tym 3 premiery. 13 Janusz Kasprowicz, jeden z muzyków Projektu Vołodia, wystąpił z koncertem w Centrum Sztuki Collegium ARS. Rowerzyści z Chojnic licznie wzięli udział w I Rajdzie Kaszubskiej Marszruty po nowo wybudowanych ścieżkach rowerowych. 18 20 22 25 W centrum miasta odbył się prolog rajdu samochodowego Motul Rallyland Cup 2014. Gościem specjalnym był Tomasz Kuchar. W II Liceum Ogólnokształcącym im. gen. Władysława Andersa gościła córka patrona Anna Maria Anders. W ramach Dnia Seniora w parku Tysiąclecia trwały imprezy kulturalne i rekreacyjne. Na Starym Rynku odbył się II Chojnicki Zlot Pojazdów Zabytkowych. Pięcioro młodych chojniczan straciło życie w wypadku samochodowym pod Słupskiem. Tragicznie zginął m.in. bramkarz Red Devils Michał Papierkiewicz. Zmarł Józef Majewski (1925-2014), długoletni nauczyciel Szkoły Podstawowej nr 3. Pogrzeb odbył się 27.09 na cmentarzu komunalnym. 24-28 XVI Chojnickie Filmobranie poświęcone było kinu skandynawskiemu. 25 28 Ludwig Schlereth, Mariusz Szeib i Daniel Wcisło, biegacze Charytatywnego Biegu Wolności z Gdańska do Berlina przybiegli do Chojnic. Aktorka Katarzyna Żak została ambasadorką Chojnickiego Towarzystwa Przyjaciół Hospicjum. Oprac. Anna Maria Zdrenka Kwartalnik Chojnicki nr 9/2014 ZDZIEJÓW miasta ROCZNICA KAZIMIERZ JARUSZEWSKI Kartka z kalendarza 18 lipca 2014 r. Półwiecze śmierci Stefana Bieszka O d śmierci Stefana Bieszka minęło już 50 lat, ale wciąż pozostaje on we wdzięcznej pamięci chojniczan. Kim był Stefan Apolinary Bieszk? Niełatwo odpowiedzieć na to pytanie. Był bezspornie wielkim Pomorzaninem, osobowością prawdziwie renesansową, pasjonatem i znawcą regionalnej kultury. Żył w latach 1895-1964, a z naszym miastem związany był przez 14 lat (1920-1934): mieszkał tu i pracował. Zasłużył się jako nauczyciel i wychowawca młodzieży w Państwowym Gimnazjum Klasycznym w Chojnicach, animator ruchu harcerskiego i żeglarskiego, publicysta i literat. Napisał trzy dramaty, których akcja wiąże się z burzliwą historią grodu z turem w herbie: Szturm na Chojnice, Krwią kapłańską i Tobie Ojczyzno. Wpływ na kształtowanie się zainteresowań i kręgu uznawanych wartości S. Bieszka miał też jego ojciec Ferdynand Józef Bieszk – krzewiciel ducha narodowego w środowisku emigracyjnym, pierwszy polski dyrektor gimnazjum chojnickiego po odzyskaniu niepodległości. Po wyjeździe z Chojnic S. Bieszk nauczał w Zamościu, a następnie w Chełmnie i w Pelplinie. Wszędzie, gdzie przebywał, otaczano go szacunChojniczanie 40. rocznicę śmierci kiem. Jego niezłomna postawa, wierność chrześciautora „Hioba” uczcili m.in. wydaniem jańskim wartościom i patriotycznym ideałom okolicznościowej publikacji. Książka budziły podziw u wielu, szczególnie podczas wojukazała się staraniem Chojnickiego ny (cudem uniknął śmierci z rąk gestapowców) Towarzystwa Przyjaciół Nauk 74 Z dziejów miasta jak i w bardzo trudnych latach powojennych. Po przejściu na emeryturę z zapałem przygotowywał słownik kaszubski. W podróż do ulubionych Charzyków w lipcu 1964 r. zabrał m.in. przydatne mu w pracy książki i zeszyty ze „skarbami folkloru”. Odwiedzał swojego przyjaciela Ottona Weilanda, założyciela pierwszego klubu żeglarskiego w Polsce (KŻ Chojnice). Jak wspominała córka S. Bieszka, Bożena, ojciec nie zdążył skorzystać z przywiezionych materiałów, bowiem „trzeciego dnia pobytu (…) zakończył żywot w drodze między Charzykowem a Chojnicami, miejscami, w których osobowość jego dała najwięcej Kaszubom i młodzieży pomorskiej”. Chojniczanie pamiętają o zasługach S. Bieszka dla miasta i regionu; wiedzą, iż bardzo przywiązany był on do ziemi chojnickiej i jej mieszkańców. Z Chełmna wielokrotnie wyruszał na Kaszuby, chętnie też zaglądał do Chojnic i nad Jezioro Charzykowskie. Wyrazem szacunku dla „Sokratesa chełmińskiego” (jak go często nazywano) było nadanie imienia Stefana Bieszka jednej z ulic (sąsiadującej z ul. Bytowską) oraz ważnym instytucjom: Bibliotece Pedagogicznej (w 1992 r.), Liceum Profilowanemu (w 2002 r.), a potem Technikum (w 2008 r.) w Zespole Szkół w w Chojnicach. W XXI w. inscenizowano też w naszym mieście Bieszkowe dramaty (bądź ich fragmenty): kilkukrotnie Tobie Ojczyzno (realizacje uczniów i nauczycieli Zespołu Szkół oraz Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 1), ale również wystawiono Szturm na Chojnice (staraniem uczniów Akademickiego Liceum Ogólnokształcącego i aktorów Chojnickiego Studia Rapsodycznego), Hioba (spektakl w wykonaniu zespołu młodzieżowego przy parafii MBKP) i Pokorną Różę (w adaptacji uczniów Zespołu Szkół). Świadectwem wdzięczności chojniczan, którzy pamiętają o doniosłej roli autora Sonetów kaszubskich w życiu kulturalnym i oświatowym miasta w II Rzeczypospolitej, jest także wydanie w 2004 r. publikacji Śladami Stefana Bieszka w Chojnicach. W 40. rocznicę śmierci. Książka, Zaproszenie na spektakl „Szturm prócz obszernej bibliografii, zawiera zbiór matena Chojnice”, który okazał się sukcesem riałów poświęconych okresowi chojnickiemu młodych aktorów i porwał licznie w biografii Bieszka oraz prezentuje instytucje, zgromadzoną publiczność. Bieszk był którym on patronuje. Czytelnikom „Kwartalnika utalentowanym dramaturgiem Chojnickiego” polecamy tę lekturę, zachęcamy ponadto do zapoznania się z książką o Bieszku wydaną w 2013 r. w poczytnej serii „Pro memoria” (w opracowaniu prof. Józefa Borzyszkowskiego; 800 stron!). SYLWETKI MARIUSZ BRUNKA Chojnickie korzenie Fahrenheita Z aiste, wielu mogłoby postrzegać Fahrenheita jako swojego. Ten gdańszczanin z urodzenia, pruski Niemiec z pochodzenia, acz lojalny polski poddany, osiadły od ok. 1709 r. w Holandii był nade wszystko obywatelem świata nauki. Z zaskoczeniem wypada zauważyć, że także Chojnice mogą upomnieć się o swój niewielki udział w biografii Gabriela Daniela Fahrenheita (1686-1736). Z naszego miasta pochodzą bowiem Schumannowie, czyli jego przodkowie po kądzieli, gdyż dziadek jego matki Dawid Schumann urodził się jeszcze w Chojnicach. Nie można zatem zakładać, iż przyszły wielki uczony nie znał tych faktów, zwłaszcza iż jego chojniccy przodkowie „sroce spod ogona nie wyskoczyli”… Rodzina Schumannów należała do patrycjatu chojnickiego przynajmniej od czasów Erazma (Asmusa) Schumanna (1490-1571), sędziego i rajcy miejskiego od połowy XVI w. Zrobił on prawdziwą karierę, w czym pomogło mu dobre pochodzenie (był synem Michaela, pana na Jeziorkach i Elżbiety von Gleissen, córki Jana, pana na Doręgowicach), a także pięć dobrze uposażonych małżonek, spośród których jedna była córką Johanna Balaua, burmistrza Chojnic z ok. 1500 r. Spośród czterech synów Asmusa, którzy dożyli dorosłości, dwóch związało się z Gdańskiem: Wolffgang (ok. 1525-?) został w nim miejskim pisarzem, a Gabriel (1530/1-1601) cenionym kupcem. Z kolei w Chojnicach pozostał najstarszy Michael, sekretarz miasta oraz urodzony w 1528 r. Krzysztof (Christoph), który przed swoją śmiercią w maju 1602 r. piął się stale po szczeblach miejskiej kariery, aż osiągnął zaszczytne stanowisko burmistrza Chojnic. Z dwóch małżeństw mógł się on pochwalić sporą gromadką dzieci, wśród których część również przeniosła się do Gdańska. W Chojnicach syn Caspar (ok. 1570-1639), absolwent uniwersytetu lipskiego, był pastorem; burmistrzami natomiast zostali zięć Krzysztofa – Thomas Klatt i najmłodszy jego syn Daniel (1585-1657), trudniący się początkowo szewstwem. Spośród pięciu synów tego ostatniego Michał (ok. 1620-1655) został pisarzem miejskim w Chojnicach, zaś najmłodszy Hans (ok. 1636-1661) również szukał szczęścia w Gdańsku. Nieprzeciętnymi losami wsławili się z kolei ich bracia: Krzysztof 76 Z dziejów miasta (Christoph), który dosłużył się w służbie Republiki Weneckiej stopnia generała; Salomon (ok. 1630-1659), który podczas oblężenia Chojnic został rozstrzelany przez Szwedów; a przede wszystkim Daniel (1634-1710), który po wieloletnich studiach m.in. we Frankfurcie nad Odrą, Lipsku i Królewcu osiadł w 1669 r. w Gdańsku, zostając sekretarzem rady tego miasta przy dworze królewskim, aby następnie przejść na bezpośrednią służbę u króla Jana III Sobieskiego. Jego zasługi dla służb skarbowych państwa polskiego zostały ostatecznie wynagrodzone nobilitacją, co oznaczało niezwykłe wyniesienie dla całej rodziny; powód nie tylko do dumy, ale i wzrostu aspiracji. Nie wykazywali się natomiast nadmierną ambicją najbliżsi przodkowie Fahrenheita. Jego wzmiankowany już pradziad Dawid (ok. 1582-1645), syn wspomnianego burmistrza Chojnic Krzysztofa (Christopha) z trójką swych braci dołączył do tej części rodziny, która już wcześniej osiadła w Gdańsku. O ile dali oni początek kilku liniom rodowym, które wydały następnie wybitnych przedstawicieli patrycjatu gdańskiego, w tym kilku burmistrzów tego miasta, o tyle nasz Dawid nie osiągnął tam żadnego publicznego urzędu. Dobrze jednak wydał za maż córkę Barbarę (1607-1672), albowiem za przyszłego trzykrotnego burmistrza Gdańska – Johanna Rogge (1578-1644). Z kolei jedyny syn Dawida – Michael (1624-1673) zmarł młodo, tracąc wcześniej żonę Elżbietę z domu Daßaw (1632-1665) i ich jedynego synka Johanna Georga (1662-1663). Przy życiu pozostała tylko córka Concordia (1659-1701), która mając zaledwie kilkanaście lat w chwili utraty rodziców, znalazła się pod opieką dalszych krewnych. I w tej sytuacji wydano ją w 1680 r. za mąż za gdańskiego kupca Friedricha Runge (ok. 1650-1682). Wobec szybkiego wdowieństwa i braku potomstwa w dwa lata później (29 II 1684 r.) niespełna 25-letnia Concordia ponownie stanęła na ślubnym kobiercu. Tym razem jej mężem został inny gdański kupiec Daniel Fahrenheit (1658-1701). Wprawdzie urodził się on już w mieście nad Motławą, ale jego ojciec Reinhold pochodził z Królewca, a sama rodzina w żadnym stopniu nie mogła się równać pozycji, jaką zajmowali na Pomorzu od dawna Schumannowie. Świadomość tego faktu musiał mieć również ich syn Gabriel Daniel Fahrenheit, który przyszedł na świat 24 maja 1686 r. Gdańsk w dawnej Rzeczypospolitej stanowił miasto wyjątkowe. Jego status wolnego, królewskiego grodu z bardzo szerokimi uprawnieniami samorządowymi oraz dominującą pozycją w organizacji eksportu polskiego zboża, pozwalał na rozwój rozlicznych aspiracji kulturalnych i naukowych. O ile Chojnice mogły się w tym czasie pochwalić zorganizowaną działalnością stypendialną w ramach Stipendium Fuhrmannianum, którego administratorem w Lipsku był nawet przez pewien czas kuzyn Fahrenheita i świeży adept studiów filozoficznych – Caspar Schumann (1617-1633), a także wysokim po- Chojnickie korzenie Fahrenheita 77 ziomem edukacji klasycznej w Kolegium Jezuickim, o tyle Gdańsk oferował praktycznie „studia na miejscu”. Stąd też młody Fahrenheit rozpoczął swoją edukację w słynnym Gimnazjum Akademickim, w którym wciąż jeszcze żywa była wówczas pamięć Jana Heweliusza (1611-1687) i jego niezwykłych naukowych osiągnięć. Niestety, ten wczesny okres naznaczony został osobistą tragedią, jaką była nagła i wspólna śmierć w 1701 r. rodziców młodego Gabriela Daniela; ofiar tak częstego i dzisiaj zatrucia grzybami. Zmusiło to młodego chłopca do szybkiego usamodzielnienia się i „poszukiwania chleba” za granicą. Decyzję o ostatecznym pozostaniu w Holandii poprzedziła edukacja zawodowa w Amsterdamie. W tym doświadczeniu może być Fahrenheit bardzo bliski i współczesnemu młodemu pokoleniu mieszkańców Pomorza. Powszechnie określa się w licznych opracowaniach G.D. Fahrenheita mianem fizyka. Warto jednak pamiętać, iż w jego czasach było to określenie, które obok swojego naukowego wymiaru miało również powiązanie z twardym rzemiosłem. To dlatego w swoich czasach uchodził nasz młody gdański emigrant przede wszystkim za uznanego wytwórcę urządzeń pomiarowych, w tym termometrów. Tak zarobkował i na tym fundamencie budował swoją pozycję w świecie osiemnastowiecznej nauki – konstruktora termometru rtęciowego (1714), zastępując dotychczas stosowany w tym względzie alkohol. W przeciwieństwie jednak do zwykłych rzemieślników nieobca była mu naukowa refleksja. Najpełniej objawiła się ona m.in. w zauważeniu zależności, jaka występuje pomiędzy pascalowskim ciśnieniem a temperaturą wrzenia wody. Gdy zastosował więc rtęć jako ciało termometryczne, szybko zainteresował się nie tylko praktycznym wymiarem swojego wynalazku (ustaleniem tzw. skali Fahrenheita – 1725), ale i próbą opisu takiego zjawiska, jak przechłodzenie wody (1721). Największą sławę przyniosła mu jednak jego skala, która przez długi czas dominowała, nie tylko w świecie anglosaskim. Mieści się ona pomiędzy temperaturą zamarzania mieszaniny roztworu salmiaku (chlorku amonu) i lodu a temperaturą wody wrzącej, którą określono na 212°F. Gdy w 1742 r. szwedzki fizyk Anders Celsius (1701-1744) zaproponował swoją stustopniową skalę, którą rozpiął pomiędzy punktem wrzenia wody a punktem topienia lodu, nie było jeszcze przesądzone, która ze skal zatriumfuje. W praktyce zadecydowały o tym upodobania świata nauki. Fahrenheit bardzo silnie oddziaływał na Anglię, w której powołano go nawet 7 maja 1724 r. do prestiżowego Towarzystwa Królewskiego (Royal Society), założonego przez Karola II w 1662 r. Fahrenheit mógł rzeczywiście odczuwać dumę, skoro poprzedził go spośród jego rodaków sam J. Heweliusz, który został członkiem Towarzystwa już w 1664 r. Paradoksalnie w tym samym roku, w którym przyjęto Fahrenheita do Royal Society, urodził się w Chojnicach kolejny przyszły członek tego szacownego grona – Nataniel Mateusz Wolff (1724-1784), który stał się godnym kontynuatorem naukowych osiągnięć obu swych pomorskich poprzedników. Poszła więc Wielka Brytania i jej rozliczne kolonie za skalą Fahrenheita. Tymczasem rozmaite związki nauki kontynentalnej z Uppsalą, w której profesorem uniwersyteckim był Celsjusz, przyczyniły się do rozpowszechnienia jego skali w Europie. Ostatecznie 78 Z dziejów miasta wyścig formalny zakończył się zwycięstwem Szweda, gdy Międzynarodowe Biuro Miar i Wag w Sèvres (zał. 1875 r.) uznało na mocy konwencji metrycznej przewagę skali Celsjusza, choć nie uchybia to prawu do stosowaniu innych miar w obrocie. Tak więc chociaż 1°F odpowiada 5/9°C, to Gabriel Daniel Fahrenheit jeszcze tego nie wiedział. Ostatnie kilkanaście lat żył w gościnnej Holandii, ciesząc się pozycją niekwestionowanego autorytetu w dziedzinie termometrii. Tam też zmarł w Hadze 16 września 1736 r. Mogła być również z niego dumna jego rodzina. Schumannowie pozostali na Pomorzu. Część spośród patrycjuszowskich potomków chojniczanina Asmusa Schumanna dostąpiła nawet w XIX w. wyniesienia do statusu szlachty pruskiej, z którą zresztą wchodziła od dawna w rozliczne koligacje (m.in. z pannami z rodów von Groddeck, von Pogenhagen, von Bodeck). Stąd pośród zestawień genealogicznych odnajdujemy już i von Schumannów, spośród których najwybitniejszą postacią był urodzony jeszcze w Gdańsku generał Paul Alexander von Schumann (1854-1925), pełniący w dobie I wojny światowej funkcję dowódcy Berlina, który wsławił się najpierw poświęceniem syna, oficera marynarki Hansa Heinricha (1891-1914) „na ołtarzu ojczyzny”, a później w 1918 r. brakiem woli w dalszej obronie istnienia cesarstwa Hohenzollernów… Dziś potomkowie Schumannów żyją w wielu krajach świata, nie pomijając Polski. Wykonują różne zawody i zajmują różną pozycję społeczną, ale dla wszystkich powodem do prawdziwej dumy są ich związki z Gabrielem Danielem Fahrenheitem. Dlatego wypadałoby, abyśmy i my, chojniczanie, o tych związkach nie zapominali… Kwartalnik Chojnicki nr 9/2014 CHOJNICE i okolice GOCHY KAZIMIERZ JARUSZEWSKI Piła nad Prądzoną C zytelnicy „Kwartalnika Chojnickiego”, zainteresowani problematyką językoznawczą, nierzadko podejmują próby rozwikłania zagadek onomastycznych związanych z nazwami miejscowości położonych na południu Kaszub. Niedawno pisaliśmy o Bindudze w gminie Konarzyny. Interesująco przedstawia się również historia tudzież etymologia nazwy niewielkiej wsi Upiłka w gminie Lipnica (po reformie administracyjnej od 1999 r. w powiecie bytowskim). Upiłka wiosną 2014 r. W tle przepływająca przez wieś Prądzona, która na tym odcinku nazywana była Upiłką. Prądzona ma w sumie 11,5 km długości 82 Chojnice i okolice Z Upiłki w świat. Autobusem PKS Płacili hibernę Upiłka założona została w pierwszej połowie XVIII w. w okolicy rozległych borów królewskich, dostarczających drewna do miejscowego tartaku istniejącego już w XV stuleciu. Położona na Gochach (obszar południowych Kaszub) Upiłka wzmiankowana była w zapiskach proboszcza parafii borzyszkowskiej ks. Jana Gotfryda Borka w latach 1751-1772. Ówczesny proboszcz z Borzyszków pisał m.in. o przywileju wydanym w 1743 r. przez starostę człuchowskiego, księcia Michała Radziwiłła, nadającym – jak podaje dr Marian Fryda w publikacji Gochy. Szkice do portretu – „sławnemu Janowi Rudnikowi 52 morgi borowizny pod warunkiem płacenia do zamku złotych 16 groszy 23 rocznie tytułem hiberny”. Hiberna to nazwa daniny pieniężnej pobieranej w latach 1649-1775 z dóbr królewskich i kościelnych, przeznaczonej na utrzymanie wojska w okresie zimowym (zob. Słownik języka polskiego, pod red. Witolda Doroszewskiego). Wojna palikowa i… pancerny mit Upiłka dwukrotnie w pierwszej połowie XX w. gościła na kartach wielkiej pomorskiej historii. Pierwszy raz w 1920 r. za sprawą „wojny palikowej”. Termin ten do historiografii Pomorza wprowadził znany Czytelnikom „Kwartalnika” regionalista Zbigniew Talewski. Piła nad Prądzoną 83 Zgodnie z regulacjami wersalskimi mierniczy z międzynarodowej komisji wytyczali na Gochach granicę niemiecko-polską. Oznaczali ją palikami wbijanymi w ziemię, które potem miały być zastąpione słupami granicznymi. Miejscowi Kaszubi nie godzili się jednak na dzielenie ich ziemi, a wysyłane do Paryża petycje nie skutkowały. W rezultacie stanowczego protestu mieszkańców Upiłki, Borowego Młyna i okolic, polegającego na wyrywaniu i przestawianiu palików, geodeci i mierniczy skapitulowali. Dzięki determinacji Kaszubów od pokoleń czujących się Polakami udało się nieznacznie powiększyć obszar II Rzeczypospolitej. Po raz drugi o Upiłce było głośno 1 marca 1945 r. Rzeczywiście: bardzo głośno, bowiem wtedy pod tą niewielką wsią na Gochach doszło do potyczki pancernej. Niektórzy współcześni mieszkańcy sołectwa Borowy Młyn twierdzą, że pod Upiłką miała nawet miejsce wielka bitwa, niewiele ustępująca rangą tej najsłynniejszej – pod Studziankami. Wyliczają nawet, iż w tym starciu Armia Czerwona straciła ponad 50 czołgów i ponad 200 żołnierzy. Inaczej sprawę przedstawia bytowski historyk Jacek Żmuda-Trzebiatowski, który od lat bada wojenną przeszłość na tym terenie. Według niego czerwonoarmiści utracili cztery czołgi, a Niemcy dwa działa pancerne; natomiast Odnaleziony niedawno kamień młyński na terenie posesji Upiłka 2 84 Chojnice i okolice Cmentarz wojenny przy wjeździe do miejscowości wyobrażenia o większych stratach potęgował fakt, iż w Upiłce Rosjanie zlokalizowali punkt zbiórki uszkodzonego sprzętu bojowego. Kreowaniu lokalnego mitu o „Pomorskich Studziankach” sprzyjało również później założenie w Upiłce cmentarza wojennego, na który zwieziono szczątki poległych żołnierzy radzieckich i, w mniejszości, niemieckich. Szczątki spoczywających w tej nekropolii Niemców zostały po latach ekshumowane i przewiezione na inny cmentarz (Szczecin). Warto dodać, że w okolicach Upiłki nierzadko można zobaczyć energicznych „odkrywców” przeczesujących teren wykrywaczami metalu. Gospodarstwo rybne Z Upiłki wywodziły się znane na Pomorzu Gdańskim rodziny Rudników, Stanisławskich, Szyprytów czy Olików. W 1753 r. w osadzie mieszkało 29 osób, wszystkie wyznania rzymskokatolickiego. W roku 1885 we wsi żyło już 287 mieszkańców. U schyłku XX stulecia Upiłkę zamieszkiwało – jak odnotowali Gabriela i Andrzej Czarnikowie w przewodniku turystyczno-historycznym Lipczynek i okolice – około 100 osób, które „po likwidacji tartaku i młyna utrzymują się głównie z pracy na roli”. Piła nad Prądzoną 85 Pozostałością młyna nad Prądzoną jest odnaleziony niedawno na posesji państwa Kamińskich kamień młyński. Został on zakopany po rozbiórce obiektu. Pod koniec ubiegłego wieku zaczął też powstawać w Upiłce jeden z niewielu na Gochach zakładów pracy. Antoni Żynda i Franciszek Adamczyk założyli firmę „Stawy Pstrągowe Upiłka”, wykorzystując naturalne walory terenu z licznymi źródłami wodnymi i z rzeką charakteryzującą się bystrym, wartkim nurtem. W hodowli pstrąga tęczowego w Upiłce stosowane są nowoczesne technologie i profesjonalne urządzenia. Temperatura wody latem nie przekracza 19°C, zaś zimą nie schodzi poniżej 2°C, dzięki czemu stawy nie są pokryte lodem. Widok na gospodarstwo rybne „Stawy Pstrągowe Upiłka” Kaszubska piła Nazwę wsi Upiłka możemy wywieść od staropolskiego wyrazu piła – „tartak” i kaszubskiego piła (wariantywnie: pieła) – również „tartak” (por. Jan Trepczyk, Słownik polsko-kaszubski, t. II, s. 252, Gdańsk 1994). Pierwotna nazwa osady – Piłka lub Piełka, zarejestrowana w borzyszkowskiej księdze mesznego, tożsama jest zatem z deminutywną (zdrobniałą) nazwą pospolitą piłka – mały tartak. Jak podaje prof. Edward Breza w artykule Ciekawostki etymologiczne z Chojnickiego („Pomerania” 1977, nr 5), „zmiana 86 Chojnice i okolice Okolice dawnego tartaku nazwy Piłka na Upiłki może być rozumiana jako zrost przyimka u (pustkowie u Piłki, tzn. zabudowania wokół tartaku) z nazwą Piłka w dopełniaczu”. Współczesna nazwa położonej na Gochach wsi jest językowym świadectwem powrotu do mianownikowej postaci Piłka, lecz wzbogaconej już prefiksem (przedrostkiem) U-, który zrósł się z pierwotnym toponimem (nazwą własną miejscowości). Na zakończenie naszych rozważań warto dodać, że w osadzie, której nazwa utworzona została od staropolskiej i kaszubskiej piły, niewielki tartak działał do końca lat czterdziestych XX w., zaś tożsama z toponimem nazwa rzeczna (hydronim) Upiłka odnosiła się ongiś do odcinka przepływającej przez wieś Prądzony. Fot. Kazimierz Jaruszewski Kwartalnik Chojnicki nr 9/2014 OFICYNA artystyczna GRAFIKA Kamil Jerzyk: Inspiruje mnie wszystko Kamilu, kiedy rozpoczęła się Twoja przygoda z rysowaniem? Pierwsze początki to piaskownica, ziemia, żwir i patyki. Gdy przyszła szkoła, zainteresowanie plastyką zniknęło na prawie 10 lat. Taki prawdziwy początek tej przygody to ostatnia klasa technikum (gdy miałem 19 lat), kiedy natknąłem się na jeden z obrazów C.D. Friedricha. Potem jeden, drugi, trzeci konkurs i nagle uświadamiam sobie, że lubię to robić, lubię tworzyć. Zamiast skupić się na maturze, zacząłem intensywnie rysować. Najpierw długopisem, kredkami, ołówkiem, później pojawiło się malarstwo… Co najbardziej lubiłeś rysować? Jeśli chodzi o czas przeszły, to sceny batalistyczne, akty, pejzaże. Czyli nic oryginalnego – w gruncie rzeczy nic nowego. Obecnie dość mocno wdepnąłem w chaos, w grecką mitologię, ciało człowieka i ilustrowanie otaczającej rzeczywistości. Choć tak naprawdę nie lubię ograniczać się do jednego tematu i często łączę je na jednej płaszczyźnie. Nigdy nie przykładam zbyt wielkiej wagi do portretu jako osobnej historii, ale i to postaram się zmienić w najbliższym czasie. Co Cię inspirowało i inspiruje? Inspirowało i inspiruje mnie nadal wszystko, co mnie otacza. Od sztuki Eurypidesa, przez ludzkie ciało, jego ruch, każde nowe miejsce i to, co widzę każdego dnia w podróży do domu. Inspirują mnie nadal romantyczne tematy, melancholia, samotność, a z drugiej strony pozytywne emocje. Od bezdomnego przechodzącego przez ulicę aż po architekturę czy ludzką bezmyślność. Raczej nigdy się to nie zmieni. Zawsze znajdzie się coś nowego, intrygującego. Jakie techniki uprawiałeś i uprawiasz w swojej twórczości? Zacząłem nieśmiało od kredek, ołówka i długopisu, z czasem jedna technika była zastępowana inną. Później nadeszły pastele, akryl, olej, tempera, glina i drewno, a także 90 Oficyna artystyczna techniki graficzne. Dziś najchętniej sięgam po olej, glinę i ołówek, ale używam wszystkich. Na tym etapie (nadal udoskonalam przecież warsztat) uważam, że powinienem używać wszystkiego, co się da, do tworzenia. Nie sądzę, bym w przyszłości mógł skupić się tylko na malarstwie. Gdzie i kiedy prezentowałeś swoje prace? Niestety, nie miałem przyjemności uczestniczyć w zbyt wielu wystawach. Oczywiście zaczęło się od szkoły. Już po chwili mogłem pokazać się w indywidualnej wystawie „Romantyzm nie umarł” w Chojnicach. Później było jeszcze kilka mniejszych puKamil Jerzyk. W tle „Gigantomachia” blikacji. Po drodze miałem możliwość wykonania okładki oraz ilustracji do baśni. Niemniej od dwóch lat nigdzie nie pokazywałem swoich prac (nie licząc internetowych galerii). Ilustrowałeś również książki i i projektowałeś okładki. Przybliż ten temat. Wszystko zaczęło się od okładki do książki Andrzeja Ortmanna Przydrożne znaki pobożności ludowej (...), wydanej w Chojnicach w roku 2010. Był to jeden rysunek wykonany ołówkiem. Ilustrowałem Chojnickie baśnie Danuty Sikorskiej. W książce wydanej w języku kaszubskim i polskim znalazło się siedem ilustracji również ołówkowych. Ilustrowanie nigdy nie sprawiało mi trudności. To jak opisywanie wiersza za pomocą obrazów. Nigdy też nie narzucano mi konkretnego wykonania i pozostawiono wolną rękę. Efekt chyba był zadowalający. Jesteś studentem akademii sztuk pięknych. Gdzie i co studiujesz, pod czyim kierunkiem? Studiuję edukację artystyczną w zakresie sztuk plastycznych na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Rzeźbę prowadzi dr P. Zieleniak, malarstwo – prof. W. Wróblewski, a rysunek – dr Z. Woźniak. Kamil Jerzyk: Inspiruje mnie wszystko 91 Jak wyglądała Twoja droga na studia? Nie mogłem sobie pozwolić na wyjazd po ukończeniu szkoły średniej z przyczyn ekonomicznych. Niestety, w okolicy niewiele było uczelni o charakterze artystycznym, Na szczęście szybko znalazłem pracę i dzięki wsparciu bliskich przez następne cztery lata sukcesywnie odkładałem część pieniędzy, aż w końcu mogłem zapewnić sobie wyjazd, szkołę, przeprowadzkę itd. Wymień najnowsze swoje prace. Gdzie planujesz wystawy? Dawno nie wystawiałem prac, zatem sporo się ich uzbierało. Wymienię kilka ważniejszych (według mnie): „Polonia”, „Śpiąca Aleksandra”, „Huzar”, „Po prostu bydło”, „Homo homini lupus”, „Tabu”, „Kryzys. Kronos pożera Europę”, „Umierający hoplita”, „Narodziny grzechu”, „Grand Hotel w Lublinie”, a niedługo dojdzie „Gigantomachia” (olej na płótnie o wymiarach 200 x 90 cm), którą maluję już prawie 1,5 roku. Do tego kilkanaście mniejszych formatów, które można szczegółowo odnaleźć na stronie internetowej kjart.pl. Myślę, że w tym roku odbędzie się wystawa w Świdniku. Więcej nie zdradzę. „Polonia” 92 Oficyna artystyczna Twoje plany na przyszłość i jakie w nich miejsce zajmują Chojnice? Trudno powiedzieć, jakie mam plany na przyszłość. Wczoraj mieszkałem na Pomorzu, dzisiaj na Lubelszczyźnie, jutro mogę dołożyć kolejne 600 km. W najbliższym czasie jest sporo tworzenia. W przerwie pojawi się piesza wędrówka wybrzeżem Bałtyku z dziewczyną. Później zabiorę się za niedokończone prace („Gigantomachia”, „Portret dziewczyny” i obraz bez nazwy). Zaraz po nich chciałbym wyrzeźbić „Achillesa i Hektora” i dokończyć sztukę Persefona i Hades. Przede mną co najmniej dwa lata w Lublinie. Ciężko w tym czasie myśleć o Chojnicach. Z przykrością muszę stwierdzić, że perspektywy rozwoju artystycznego w Lublinie są dużo większe. W moim mieście nie mogłem tak bardzo sobie na to pozwolić. Aczkolwiek nie mówię „nie”. Niestety, mamy mnóstwo banków w centrum, a niewiele miejsc dla kultury. Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał: Andrzej Ortmann Fot. ze zbiorów Kamila Jerzyka „Studia” „Człowiek człowiekowi wilkiem” Kamil Jerzyk: Inspiruje mnie wszystko 93 „Po prostu bydło” 94 Oficyna artystyczna „Grand Hotel w Lublinie” „Sztuka dziś” Kamil Jerzyk: Inspiruje mnie wszystko 95 „Umierający hoplita” (odlew) „Europa 2014” Miejska Biblioteka Publiczna ul. Wysoka 3, 89-600 Chojnice, tel. 52 397 28 07 Wypożyczalnia Literatury Pięknej i Popularnej dla Dorosłych pn., śr., czw., pt. – godz. 11.00-18.00, wt. – godz. 11.00-15.00, sob. – godz. 10.00-14.00 w czasie wakacji: pn., czw. – godz. 11.00-18.00, wt., śr., pt. – godz. 11.00-15.00 Czytelnia i Informacja Biblioteczna oraz Pracownia Dokumentacji Regionalnej pn., śr., czw., pt. – godz. 11.00-18.00, wt. – godz. 11.00-15.00, sob. – godz. 10.00-14.00 w czasie wakacji: pn., czw. – godz. 11.00-18.00, wt., śr., pt. – godz. 11.00-15.00 Wypożyczalnia i Czytelnia dla Dzieci pn. – godz. 11.00-16.00, wt. – godz. 11.00-15.00, śr. – godz. 11.00-18.00, czw. – godz. 11.00-16.00, pt. – godz. 11.00-18.00 w czasie wakacji: od poniedziałku do piątku – godz. 11.00-15.00 Wypożyczalnia i Czytelnia Naukowa pn., śr., czw., pt. – godz. 11.00-18.00, wt. – godz. 11.00-15.00, sob. – godz. 10.00-15.00 w czasie wakacji: pn., czw. – godz. 11.00-18.00, wt., śr., pt. – godz. 11.00-15.00 Pracownia Internetowa – Mediateka pn., śr., czw., pt. – godz. 11.00-18.00, wt. – godz. 11.00-15.00 w czasie wakacji: pn., czw. – godz. 11.00-18.00, wt., śr., pt. – godz. 11.00-15.00 www.bibliotekachojnice.pl