Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl
Transkrypt
Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl
Pacyfista II cz. 5 (dzień drugi) Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl Autor: siremil - Cieszę się, Boży Bojownicy, że was zastałem! Młodszy pacyfista zerwał się na nogi. W wejściu do namiotu stał kniaź Mikołaj. Za nim szarzyła się jutrznia. - Witam – burknął gramolący się z łoża, zaspany Daelon. - Co się stało? - Zaszedłem sprawdzić czy i wy nie postanowiliście wziąć sobie wolne. Na ustach stepowego władcy malował się szeroki, niebezpieczny uśmiech, w oczach tańczyły szalone ogniki. Dublet i nogawice zbryzgane miał krwią. Śmierdział końskim potem. - Oczir! – warknął. Zza pleców hospodara wychynął ponury koczownik. Nim Morthon zorientował się co trzyma w ręku, ten cisnął do stóp pacyfisty dwie odrąbane, kudłate głowy. Drgnął zaskoczony. Nie poznał twarzy naznaczonych zastygłymi grymasami przerażenia. Sądząc po umorusanych gębach i poklejonych nie tylko krwią, lecz także brudem włosach, wpatrywała się w niego matowym wzrokiem dwójka kniaziowych kmieci. - Co?! – jęknął. - Wiem, żeś jest agrofilem, mości Morthonie – Mikołaj zgodnie ze swym zwyczajem podwinął sumiastego wąsa. – Toteż z bólem serca spieszę donieść, że tych dwóch bydlaków, których tak cenisz i miłujesz zdradziło dziś swojego pana i dobrodzieja. Kiedyśmy spali porzucili swoje obowiązki i zbiegli ze służby. Morthon nie wiedział co myśleć, co powiedzieć. Stał jak wryty i wpatrywał się, to w pokrwawione czerepy, to w rozpromienioną postać kniazia. Szalony władca zabił dwójkę ludzi tylko dlatego, że bali się o swoje życie i bezpieczeństwo swej nieśmiertelnej duszy. A może… a może zginęli by pokazać pacyfiście jak manifestuje się hospodarska władza w obrębie jego ziem. - Prawie by im się udało. Na ich nieszczęście inna dwójka parszywych, cuchnących tchórzy również próbowała zbiec. Strona: 1/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl - Igor i Obsraniec – dodał beznamiętnie nomad. - Byli jednak na tyle głupi, że próbowali skraść konie. Rozumiesz, mości Morthonie, próbowali skraść konie nocą, w cichym stepie spod samego nosa, czy też raczej ucha, Oczira! Kniaź zarechotał. Starł dłonią ślinę z ust. - Dopadliśmy ich po kilku stajach. Troszkę oćwiczyliśmy ich płazami, zdarliśmy łachy, bo coś chyba za mało powodów do wstydu mieli, odebraliśmy konie i puściliśmy wolno. Wszak nie jestem mściwy. - Jesteś zbyt miłosierny panie – potwierdził jego zausznik. - Wiem, wiem – kniaź kokieteryjnie machnął ręką. – No ale do rzeczy. Wcale ich nie szukaliśmy, nawet nie wiedziałem, że zbiegli, tym niemniej wracając ze skradzionymi wierzchowcami napotkaliśmy pierzchającą grupkę czterech chamów. Nie chciałem przeciążać koni, a miałem tylko dwa luzaki, tak więc troszkę problem ukróciłem – parsknął rozbawiony własnym dowcipem. W Morthonie się aż gotowało. Gdyby spojrzenie mogło zabijać władca padłby na miejscu trupem. Nie powiedział jednak nic. Nic jednak nie uczynił. Czuł na sobie palący wzrok swojego nauczyciela. Był pacyfistą, świat żywych go nie obchodził, a przynajmniej obchodzić nie powinien. - A tak na poważnie, kara karą, ale nauczka dla innych też musi być. Właśnie! – wycelował palcem wskazującym w sufit namiotu. - Muszę coś jeszcze zrobić. O upiorach porozmawiamy niebawem. Ukochane makówki możecie, mości Morthonie, zachować na pamiątkę. Bywajcie. Gdy wyszli pacyfista jeszcze chwilę wpatrywał się w makabryczny prezent u swych nóg. I co na Boga miał z nimi zrobić? - Później! – mruknął, nie wiadomo czy bardziej do siebie czy do drugiego pacyfisty. Zarzucił na siebie tunikę, pelerynę, kapelusz, zgarnął pas z szablą ze stolika i wyszedł za Mikołajem. Nie mógł stać tak zupełnie bezczynnie podczas gdy szaleniec będzie mordował kolejnych ludzi. Na szczęście Daelon nie próbował go powstrzymywać. Zapowiadał się kolejny piękny dzień. Mimo wczesnej pory Morthon musiał już przymrużyć oczy by dostrzec dwójkę wojów zmierzających dziarskim krokiem za obręb obozowiska. Obok namiotu oparty o stos drewna stał drugi rękodajny. Ze skwaszoną minął żuł źdźbło trawy i popatrywał na pacyfistę spode łba. - Ani mi on brat, ani swat – burknął tak jakby każdemu musiał tłumaczyć, że nie łączy go nic z tchórzliwym dezerterem. Morthon zupełnie go zignorował. Szedł tam gdzie kniaź - w stronę chłopskiego zbiegowiska. Wszyscy zebrali się wokół pilnowanych przez Dobka koni. Na jednym z nich siedział przerażony starzec w podartych łachach, na drugim młoda, krągła kobieta. Płakała rzewnymi łzami. Kniaź Mikołaj bez żadnych ceregieli, bez żadnej przemowy, zaraz gdy tylko do niej podszedł, ściągną ją z siodła jednym energicznym ruchem. Runęła głucho na ziemię. Wybuchła jeszcze głośniejszym płaczem, pozbierała się niezdarnie z pleców i klęknęła przed Strona: 2/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl swym panem. Morthon przyspieszył, lecz nie mógł jeszcze dokładnie usłyszeć co takiego zrozpaczona kobieta wykrzykuje. Na pewno błagała, na pewno przepraszała, zaklinała się, że już nigdy, przenigdy nie zawiedzie swojego dobroczyńcy. Wśród jęków i lamentów dało się słyszeć jak co i rusz powtarza coś o jakieś dziewuszce, zapewne małej córeczce. Kniaź krążył wokół niej chwilę, uśmiechał się szeroko, przytakiwał. Nagle zatrzymał się w miejscu i bez słowa chlasnął ją w kark klingą bułata. Morthon zamarł w pół kroku. Mimo wszystkiego czego tu doświadczył nie mógł uwierzyć własnym oczom. Kobieta pisnęła głośno, cienko i krótko. Chyba skonała od razu, lecz głowa nie odłączyła się od karku. Mikołaj czym prędzej postanowił to naprawić. Chwycił drugą ręką kobietę za włosy i poprawił brzeszczotem, raz i drugi. W końcu kręgi szyjne poddały się i trzasnęły. Ciało bezwładnie osunęło się na ziemię. Kniaź odrzucił kobiecą głowę i zepchnął z konia drugiego uciekiniera – żylastego, czerstwego starca. Ten nie płakał, przynajmniej nie w głos. Po brudnych, pomarszczonych policzkach płynęły strużki łez, trząsł się jak osika. Mimo to klęknął, pochylił głowę i pokornie czekał na koniec z ręki władcy. Ów zatrzymał się tuż za jego plecami. Bez słowa powiódł spojrzeniem po przerażonych, zszokowanych obliczach zebranych chłopów i chłopek. W oczach hospodara dało się ujrzeć zimny błysk jakby szaleństwo i obezwładniający gniew właśnie na krótką ale jakże newralgiczną chwilę zepchnęły rozum gdzieś głęboko w głąb czaszki. Już uniósł uzbrojone ramię nad karkiem starego, już jego usta rozciągnęły się w nienaturalnie szerokim, strasznym grymasie imitującym uśmiech. Pacyfista podbiegł. - Panie! – krzyknął. Mikołaj spojrzał na niego gniewnie, lecz powstrzymał uderzenie. - Panie, myślę że dałeś im już nauczkę, a do pracy potrzebujesz nadal wielu rąk. Musimy też omówić wiele pilnych spraw. Nie powinniśmy więcej mitrężyć. - Racja – odparł władca, uśmiechnął się, tym razem, beztrosko, a jego oczy na powrót odzyskały swoją klarowność. – Masz rację Morthonie. Zbierzmy się w moim namiocie, uradzimy co i jak. A ty – zwrócił się do leżącego nieszczęśnika – i wy wszyscy, do roboty! Won! Zabierzcie jeno to ścierwo… I pochowajcie. Niech któryś skoczy też do namiotu naszych gości i zabierze tamte szczątki! Nie czekał na efekt swych słów, wziął z rąk Dobka lejce ogiera i ruszył w stronę zagrody. Oczir poprowadził swoją klacz, a chłopak stajenny pozostałe luzaki. Strwożeni kmiecie czym prędzej rozpierzchli się w poszukiwaniu zajęć, byleby jak najszybciej zejść z oczu władcy. Dwóch mężczyzn chwyciło ciało kobiety, ktoś złapał jej odciętą głowę, ktoś inny puścił się pędem w stronę namiotu Bożych Bojowników. Jedynie niedoszły zbieg dłużej nie mógł dojść do siebie. Gdy w końcu rozdygotany próbował się niezgrabnie podnieść, coś z cichym brzękiem wypadło z rękawa jego lichej koszuliny i padło między trawy. Starzec zamarł i wbił wilgotne spojrzenie w oblicze nadal stojącego nieopodal pacyfisty. Morthon podszedł bliżej, odgarnął butem brunatne źdźbła, z pomiędzy których przebijał się niemrawo złoty poblask i zobaczył mały, żółty krążek – zapewne jedyny skarb jaki chłop odważył się kiedykolwiek skryć dla siebie. - Gla… Glawa swjatego Jo… Joana[1] – wydukał stary kmieć, a wstęgi gęstej śliny spłynęły spomiędzy drżących warg – Pane pomnij, toć to wsjo szto maju. Wyglądał jakby miał zaraz rzucić się do stóp Białego Pielgrzyma by szlochać i błagać. Wszak wystarczyło jedno słówko by stracił nie tylko drogocenną monetę, ale i dopiero co ocalone życie. Takiej zdrady i zniewagi to hospodar nie darowałby już na pewno. Z drugiej Strona: 3/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl strony, nawet ten ułamek wygrzebanego bogactwa mógł zawładnąć poczciwym umysłem nieszczęśnika i odmienić jego życie, oddalając go od Boga. Urok złota był potężny i przejmujący. Nawet teraz przyciągał wzrok i myśli pacyfisty. Przeklęty urok… - Nie daj mu sobą zawładnąć – wyszeptał Morthon i ruszył za skarogniadym ogierem i jego właścicielem. Mikołaj szedł powoli, czekając chyba na pacyfistę, gdyż gdy tylko się zrównali zatrzymał się i spojrzał mu w oczy. - Za tamto przepraszam – Machnął niedbale ręką w stronę namiotu. - Głupia krotochwila. Szczerzę żałuję. Morthon nie odpowiedział, bo i za bardzo nie wiedział jak miałby odpowiedź. - A co do tego – dla odmiany wskazał kciukiem miejsce za ich plecami. - Twoje oburzenie jest chwalebne, ale nie rozumiesz jednej rzeczy mości Morthonie. Uśmiechnął się szeroko i poklepał przyjacielsko pacyfistę po plecach. - Otóż ja ich przejrzałem lata temu i już wiem, że oni nie są ludźmi. Ty ich za takowych bierzesz, ale jesteś w błędzie. Co prawda kopulują, rozmnażają się, ale nie są zdolni do miłości tak jak ty czy ja. Potrafią nas zmylić tym, że mówią, ale czy tak naprawdę jesteś w stanie zrozumieć ten bełkot? Nie sądzę. A wiesz czemu? Bo tak naprawdę kwiczą jak świnie. To zwierzęta, powiadam ci, czasami przydatne jak woły w zaprzęgu, ale jednak zwierzęta. Nie frasuj się więc waćpan. Myśl o tym jak… – podkręcił wąsa szukając właściwych słów. – Jak o tresurze, albo uboju najsłabszych sztuk – radośnie mrugnął okiem. – I nie miej do mnie żalu. Morthon zacisnął zęby. Gdyby nie był jego zleceniodawcą, gdyby mu tyle nie zawdzięczał to… To co? Pacyfiści budzili postrach jako niezrównani szermierze i słudzy Boga, lecz tak naprawdę Morthon jako pacyfista, jeśli nie został bezpośrednio zaatakowany, nie mógł mu zrobić zupełnie nic, co najwyżej nagadać do słuchu. Zacisnął pięści w bezsilnej złości. - Przyznać muszę, że dekapitacja to dość egzotyczna forma tresury – mruknął tylko. Kniaź roześmiał się głośno i klepnął pacyfistę raz jeszcze w plecy. - Równy z ciebie chłop, mości Morthonie! Myślę, że zostaniemy jeszcze przyjaciółmi. Morthon o mało nie zakrztusił się własną śliną. Teraz był już tego pewien - Mikołaj był obłąkany. Czasami można było odnieść wrażenie, że hospodar zapomina o swoich nikczemnych uczynkach chwilę po ich popełnieniu tak jakby w jego głowie zalęgły się co najmniej dwie osoby. Jedna okrutna, porywcza i bezlitosna, druga hulaszcza, beztroska i otwarta na innych ludzi. Zaiste bardzo niebezpieczne połączenie. Pacyfista zastanawiał się czasem czy stepowy watażka był taki zawsze, czy to tylko przeklęte złoto wykradzione ze starożytnych grobów opętało go, odebrało mu rozum i obudziło w nim bestię? Bez względu na odpowiedź, Morthonowi robiło się niedobrze na sam jego widok. Zatrzymał się nagle, ukłonił się lekko. - Wybacz hospodarzu, Daelon jest znawcą umarłych wojowników, tyś jest tu władcą. Dostosuję się do wszystkiego co uradzicie, nie czekajcie jednak na mnie. Za pozwoleniem, rozejrzę się z góry trochę po okolicy i pomodlę się w samotności. Strona: 4/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl - Jak wolisz. – Kniaź wzruszył ramionami, ukłonił się również i poprowadził konia dalej. Pacyfista ruszył w stronę górującego nad obozowiskiem wzniesienia. Po kliku pacierzach wspinaczki stanął na jego łysym, łagodnym szczycie. Wziął kilka głębokich oddechów. Słońce wiszące jeszcze nisko nad horyzontem, świeciło już raźno, grzejąc przyjemnie, budząc do życia setki długich, wątłych cieni rzucanych przez mrowie usypanych mogił. Jak okiem sięgnąć, we wszystkie strony ciągnął się brunatny step usiany niezliczoną ilością mniejszych i większych kurhanów. Cmentarzysko ulokowane być musiało wokół pagórka na którym stał, stanowiącym – jak się zdawało - jego centralną część. Mimo pogodnego poranka, przyjemnie grzejącego słońca, błękitnego nieba, wiatru delikatnie muskającego jego skronie czuł rozpościerający się wszędzie wokół mrok. Okolica emanowała złą mocą. Teraz, na szczycie wzniesienia, dawało się to odczuć szczególnie wyraźnie. Usiadł na ziemi. Miał nadzieję, że Daelon przekona szalonego kniazia do zwinięcia obozu. Inaczej przyjdzie im tu walczyć do upadłego. Nie mogą wypowiedzieć służby. Pacyfista, który podjął się zlecenia, ma jedynie trzy możliwości zakończenia kontraktu. Albo zostanie zwolniony ze służby przez tego, który go najął, albo wykona powierzone mu zadanie, albo zginie próbując. Morthon jednak coraz częściej zastanawiał się nad czwartą opcją: śmierć zleceniodawcy. - Panie? – westchnął zerkając w niebo. Nieświadomie począł palcami pocierać swój srebrny medalion przedstawiający połamany krzyż. Prócz przyjemnego chłodu nie odczuł jednak żadnej ulgi. Jak do tego doszło? Jak to się stało, że wylądował tutaj? Gdzieś na okrajach świata, gdzie ludzie są gorszymi potworami niż upiory. Gdzie, by ratować swoją własną skórę, musi zginać kark przed okrutnikiem i pomyleńcem… Uśmiechnął się do siebie. Doskonale wiedział co go tu doprowadziło. To południca coś z nim zrobiła, sprawiła, że umarł i narodził się ponownie jako nowa osoba. Czy to szatańska igraszka, czy część boskiego planu? Tego miał nadzieję się kiedyś dowiedzieć. Teraz wiedział jedynie, że coś w nim pękło. Bielmo z oczu znikło. Dlatego zabił zbrodniczego mieszczanina, dlatego obiecał pomóc ghulom. A jeszcze parę miesięcy wcześniej świat prezentował się zupełnie inaczej. On był zupełnie innym człowiekiem. Jeszcze kilka tygodni przed spotkaniem z księciem Subomirskim, od którego przyjął zlecenie na zagajskiego sukkuba, gdy przyszło mu zatrzymać się na parę dni w pewnej dosyć zamożnej wiosce, był innym człowiekiem, wzorcowym pacyfistą. Miejscowość ta, o ile pamiętał, nazywała się Wsią Spiską, zresztą jak co druga na tamtych terenach. Planował jedynie trochę odpocząć, uzupełnić zapasy i ruszyć dalej. Tak się jednak złożyło, że trafiło mu się tam zlecenie na pewnego uwodzicielskiego upiora lubującego się w leżeniu na nagich kobietach. Wbrew obiegowej, złośliwej opinii, Biały Pielgrzym czwartego rzędu chcący spacyfikować incubusa wcale nie stara się z nim flirtować. Na tego upiora jest inny, równie trywialny i powszechnie stosowany sposób. Istota ta ze swej natury nienawidzi konkurencji, nie jest w stanie zaakceptować porażki – przynajmniej na polu zmagań sercowych – dlatego też pacyfista chcący sprowokować incubusa do pochopnej reakcji musi, flirtować – tak, to akurat prawda – lecz nie z podejrzanym, a ze wszystkimi białogłowami w okolicy. Im więcej niewiast – czy to starych, czy młodych, czy to urodziwych, czy tych nieco mniej – na widok pacyfisty będzie trzepotało rzęsami, tym prędzej rozdrażniony upiór się zdemaskuje, a ostatecznie sam podejmie konfrontację, nieświadomie, na dogodnych dla Bożego Bojownika warunkach. Tak było i tym razem. Upiorem okazał się około dwudziestoletni mężczyzna przybyły do Wsi Spiskiej ledwo kilka niedziel przed nim. Bardzo Strona: 5/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl szybko zaskarbił sobie przyjaźń większości mieszkańców. Między mężczyznami był odważny, konkretny, a przy gorzałce głośny i sprośny, wśród kobiet zaś dowcipny, szarmancki i romantyczny. Nim minął księżyc wrósł w krajobraz sioła jakby żył tam od zawsze. Stał się swój. Wydawało się, że nie zdobył zaufania jedynie jednej kobiety, matki zauroczonego upiorem dziewczęcia, która to właśnie, podejrzewając szatańskie sztuczki wynajęła Morthona do zbadania sprawy. Gdy w końcu casus[2] zakończył się tak jak zakończyć się powinien, czyli udaną pacyfikacją, okazało się, że nikt z mieszkańców się nie raduje, a zadurzona w nim po uszy dziewczyna – Morthon nie mógł przypomnieć sobie jej imienia – była wręcz zdruzgotana. Pacyfista miał nawet wrażenie, że w pewnym momencie rzuci się na niego z pazurami, gotowa wydrapać mu oczy. W ostatniej chwili, na całe szczęście, poszła po rozum do głowy i się opanowała. Nie mogła zrozumieć, że nigdy nie poznała prawdziwego człowieka, a zakochała się jedynie w jego bladej, przekłamanej imitacji. Nie chciała zrozumieć lub nie miało to dla niej żadnego znaczenia… Pacyfista przeciągnął się, westchnął. Słońce stało coraz wyżej, grzało coraz mocniej. Kniaź z Daelonem musieli nadal radzić, gdyż nigdzie nie było ich widać. U podnóży zachodniego stoku wzniesienia, na którym siedział, w ponurej ciszy pracowała przygięta do ziemi grupka chłopów. Harowali, ryzykowali życiem nie dla swoich bogactw… Nie powinien tak myśleć, nie powinien tego nawet zauważać. W końcu to nie jego świat. Przypomniał sobie rozmowę z tamtą dziewczyną. Tłumaczył jej chłodnym, rzeczowym tonem, że upiór pragnął ją tylko zdobyć, iż wiedział co sprawi, że szybciej zabije jej serce i starał się to wykorzystać. Że był gotowy zrobić wszystko, przyjąć każdą pozę, przywdziać każdą maskę byle tylko dowieść ją do grzechu. Wówczas wydawało mu się to takie rozsądne. - I czym tak bardzo się różnił od innych chłopców, że zasłużył sobie na śmierć? – odparła. Trzeba przyznać, że zaskoczyła go tą odpowiedzią. Może i miała rację. Na szczęście pacyfista nie po to pełnił posługę i nie po to mu płacono, by decydować co jest dobre, a co złe. Tak przynajmniej wtedy myślał. - Jakim prawem wszystko niszczysz? – załkała. Chciał odpowiedzieć: „Prawem boskim”, lecz wzruszył tylko ramionami. Jako pacyfista miał obowiązek bronić ludzi przed Złym i jego pomiotami. Nie musiał jednak ich ani kochać, ani rozumieć, ani pocieszać. - Upiór został spacyfikowany. Nie będzie cię więcej niepokoił. Odejdź w pokoju – rzucił tylko. Dziewczyna splunęła mu w twarz, po czym bez słowa odwróciła się i ruszyła w głąb wioski, dygocząc i szlochając. Nigdy więcej już jej nie zobaczył. Nazajutrz jednak, zanim wyruszył w dalszą drogę, dowiedział się, że odebrała sobie życie… Nie pamiętał, by specjalnie się tym wówczas przejmował. Swoją pracę wykonał należycie. Przystosowanie, jak nazywał to Daelon. A może zwykła znieczulica? Czy teraz może powrócić do tamtych dni? Czy może znów stać się ślepy na ludzką krzywdę i troski? Cokolwiek stało się w Zagaju, cokolwiek uczyniła mu południca obdarowując go nowym życiem, miał wrażenie, że już nie ma powrotu do dawnego Morthona. Tam, w samo południe, umarł ostatecznie. Czy będzie nadal potrafił zasłaniać się tradycją i sztywnym, uświęconym kodeksem Bractwa przed całym brudem tego świata, przed odpowiedzialnością za swoje czyny i swoje zaniechania? Był pewien, że nie. Czy Strona: 6/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl będzie umiał – ot tak, po prostu – dalej służyć pokornie władcy z piekła rodem? Nie sądził, nie kniaziowi. Kniaź… Jego uczynki nie są mniej niegodziwe od uczynków Ottona Bramecke. Dlaczego zatem obłąkany hospodar miałby w mniejszym stopniu zasłużyć na los jaki stał się udziałem tego pierwszego? Kto ucierpiałby tym razem, gdyby pacyfista ponownie wziął sprawy we własne ręce, gdyby zrobił to co zrobić należy? Gdy Daelon rzekł mu jakie konsekwencje niosła ze sobą egzekucja krasnyżańskiego kupca poczuł jakby ogromny ciężar zawisł mu u szyi. Nie mógł tego przewidzieć, podobnie jednak niemożliwością jest przewidzenie wszystkich wydarzeń, jakie by nastąpiły, gdyby nie zrealizował swojego planu i gdyby go nie zabił. Jaki los wówczas zgotowałby ów psychopata innym, możliwe nawet nie znającym go jeszcze ludziom? Ile osób by cierpiało, ile zginęło? Czy młoda pani Bramecke nie wycierpiałaby więcej z rąk swojego małżonka niż oszalałego motłochu? Zaczynał wątpić w racje swojego mistrza. Początkowo poczucie winny zaćmiewało mu umysł. Teraz stawało się dla niego jasne, że nie sposób przewidzieć wszystkich możliwości, wszystkich wariantów dnia jutrzejszego, napiętnowanych naszymi działaniami lub ich brakiem i nierozsądne czy wręcz absurdalne jest stawianie owych nieweryfikowalnych możliwości na szalach jednej wagi. Tym samym coraz częściej utwierdzał się w przekonaniu, że postąpił jednak słusznie. Nie może przecież brać odpowiedzialności za postępowanie innych, rozumnych ludzi. Bóg obdarował ich wolną wolą i sami są kowalami swojego losu, czynią dobro, czynią kurestwo tylko i wyłącznie na własną rękę i żaden pacyfista nie powinien użyczać im swojego sumienia. I kiedy powiedziało się już A, powinno się też powiedzieć i B. W pewnym sensie byłoby bardziej sprawiedliwie w stosunku do pana Bramecke, gdyby kniaź Mikołaj również za swe zbrodnie zapłacił gardłem. Nie chciał jednak zawieść swego mistrza, który przez lata nauki traktował go jak syna, który uczynił go dziedzicem swej mądrości, swej postawy wobec świata, Boga, wiary. Swym kontynuatorem. Starszy pacyfista wyszedł właśnie z pstrokatego namiotu. Jaśniał w słońcu bielą odzienia i włosów. Dostrzegł Morthona i podjął wspinaczkę. No właśnie, wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby nie Daelon – jego osobisty, pacyfistyczny wyrzut sumienia. - Zostajemy – westchnął, gdy dotarł na szczyt. Morthon uniósł brwi. Znając temperament i zachłanność kniazia, łatwo było można to przewidzieć, lecz do końca łudził się, że jednak stary pacyfista przemówi mu do rozsądku. - A więc? – spytał. Siwowłosy usiadł koło niego. Przez chwilę milczał patrząc gdzieś w dal jakby stamtąd miała nadejść odpowiedź. - Poświęcimy ich oręż – rzekł w końcu. Morthon parsknął śmiechem. Żeby ojciec Igor mógł go teraz usłyszeć! Starszy pacyfista wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - Choć nie jestem pewien czy to wystarczy. – Spoważniał momentalnie. – Powiadam ci przyjacielu, mam złe przeczucia co do najbliższej nocy. Zobacz – nakreślił ręką szeroki łuk. – Jesteśmy w samym centrum cmentarzyska budzącego swoich zmarłych. Do tego to Strona: 7/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl potępieńcze złoto z zaklętą weń ponurą magią. Za wysokie progi na nas. Oj, za wysokie. - A jednak się zgodziłeś? Daelon wzruszył ramionami. - Wiesz dobrze, że nie miałem wyjścia. - Wiem. Odprawiałeś już kiedyś Rytuał? - Nigdy – odparł bez wahania. Morthon wcale się nie dziwił. Rytuał, żartobliwie porównany przez pacyfistę do święcenia wodą święconą, pochodził ponoć z okresu, gdy jeszcze Nazarejczyk stąpał jako człowiek po ziemi. Z czasem praktykowany był coraz rzadziej, a dziś właściwie w ogóle. Co prawda nie było ku temu żadnych praktycznych przeciwwskazań, lecz w ciągu lat wśród kleru narastało przekonanie, iż bardziej ów Rytuał przypomina pogańskie obrządki, okultystyczną magię niż liturgię dobrego chrześcijanina. Potrzebne było wino, woda święcona i krew… krew pacyfisty. Nad sporządzoną miksturą należało odprawiać wielogodzinne, żarliwe modły, co miało zapewnić błogosławieństwo, podobne jakiego doświadczali Biali Pielgrzymi. - Oczyścimy obóz z niepotrzebnych namiotów, wszelkich rupieci i sprzętów. Rozpalimy tyle ogni, ile się tylko da. Kniaź zewrze wozy zroszone Krwią i pospina je łańcuchami w przyzwoity tabor. Schronimy się wewnątrz i nastawimy się na obronę. Musimy mieć nadzieję, że to wystarczy. - A chłopi? Daelon milczał przez chwilę głaszcząc swoją ściętą w szpic białą bródkę. - Chłopi muszą radzić sobie sami. Morthon zmełł przekleństwo w ustach. - Przykro mi. Mam do ciebie jednak jedną gorącą prośbę. - Słucham? Spojrzenia dwóch par zimnych, bladych oczu spotkały się. - Odpuść na razie kniaziowi. Nie pielęgnuj w sobie zawiści i niechęci. Nie zaprzątaj sobie nim głowy. Młodszy pacyfista prychnął, odwrócił wzrok. Na dole akurat pojawił się hospodar, rozmawiał o czymś z Oczirem. - Nie proszę cię dlatego, że czuję jakiś afekt do tego bydlaka. Chcę byś się skupił na tym do czego zostaliśmy powołani. Uwierz mi, czeka nas nielicha przeprawa. Nie jestem już młody, ale jeszcze do grobu mi nie spieszno. A na pewno już nie do któregoś tutaj. Będę cię dziś potrzebował. Chciałbym, by twoje myśli zajmowała tylko walka z upiorami, nic i nikt więcej. Chcę mieć dwóch pacyfistów na placu boju. Morthon niechętnie przytaknął. Strona: 8/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl - Nie obawiaj się zatem. Będziesz miał dwóch pacyfistów. - Cieszę się. – Siwowłosy uścisnął byłego ucznia za ramię. – Nawet nie wiesz jak bardzo. - Hej! Hej! – rozbrzmiało gromko. – Hej, Morthonie, Hej! To hospodar Mikołaj machał do nich z wysokości obozowiska. Promieniał radością i witalnością, niemalże skacząc wokół kmieci, wydając przy tym rozporządzenia i upewniając się, że do nich dotarły, nahajem. Miał na sobie czystą, karmazynową tunikę, zwiewny czarny płaszcz wierzchni, a pod szyją gruby złoty łańcuch. - Widzicie może Michała?! Młodszy z Białych Pielgrzymów odruchowo zerknął na północ. Oczywiście, jak w ciągu całego pobytu na wzniesieniu, nie dostrzegł nic prócz bezkresnego stepu. - Nikogo nie widać! - Kiep! – burknął ponuro kniaź, kopnął niefortunnie blisko przechodzącego chłopa, zrugał innego, lecz po krótkiej chwili uspokoił się i wrócił do nadzorowania przygotowań. - Sądzisz, że powróci? – zapytał cicho Daelon, gdy władca na dobre zajął się swoimi sprawami. - Sądzę, że już dawno zaopiekował się bogactwem, a i pewnie gródkiem, i ludźmi starszego brata. Taka ilość złota nie musi być przeklęta, by zdeprawować człowieka. - I ja tak myślę. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co się stanie, gdy nasz watażka w końcu uzmysłowi sobie tą niewesołą prawdę. Morthon uśmiechnął się pod nosem, lecz zaraz uświadomił sobie, że w takim wypadku i tak największą cenę przyjdzie zapewne zapłacić Bogu ducha winnym poddanym okrutnika. - Na nas już czas. Czeka nas długi dzień - mruknął ponuro. Zebrali się z ziemi, otrzepali. Mieli schodzić, gdy na dole wszczął się jakiś harmider. Ktoś darł się w niebogłosy, ktoś cienko skomlał, nahajka ze świstem cięła powietrze. Mikołaj, niezadowolony widać z postępów prac rozdzielał razy na lewo i prawo. Pół pacierza później wszystko ucichło. Władyka szybko uzyskał zadawalający efekt. Najwyraźniej tresura skutkowała. - Na Boga, czym sobie ci nieszczęśliwcy zasłużyli na takie traktowanie? – syknął Morthon. – Cały czas nie mogę pojąć tej zawiści. Siwobrody pacyfista nachylił się lekko nad uczniem. - Tak, szczerze nimi gardzi i ich nienawidzi – podjął. – Jedynie ten chłopaszek, Dobek, ma szczęście być nieco lepiej traktowanym. Zanim obóz opustoszał, przed twoim przybyciem, było tu u kogo zasięgnąć języka, toteż wywiedziałem się – ściszył głos – że kniaź podobno nie zawsze był taki okrutny wobec kmieckiego stanu. Kiedyś pono zakochał się bez pamięci w pewnej urodziwej chłopce, z wzajemnością zresztą. Z tego co słyszałem, Strona: 9/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl Mikołaj był nawet gotów – wbrew swej rodzicielce – stanąć z nią przed ołtarzem, tak był w niej rozmiłowany. Niestety stare, zmurszałe babska z jej sioła wzięły ją na złe języki. Zrobiły z niej ostatnią ladacznicę co młodemu paniczowi we łbie miesza i do portek się dobiera – zapewne tylko dlatego, by położyć swe chciwe łapska na jego dobrach. Omawiały ją jakoby była najgorszą, najbardziej wyrachowaną małpą, której w dupie się poprzewracało i – pewnie za diabelskim podszeptem – w ród szlachecki chce się wżenić. Biedne dziewczę nie wytrzymało. Zelżona i upokorzona zbiegła od swego lubego i ze swojej wsi, a kilka miesięcy potem dokonała swojego żywota gdzieś w dziczy wydając na świat chłopca. Gdy znaleźli ją pasterze miała jeszcze żyć, lecz nie zdołali jej wyratować. Ponoć, gdyby znachor mógł się nią zająć byłaby dla niej nadzieja, ale nikogo takiego nie było w promieniu kilku dni drogi… - I Dobek jest tym chłopcem? Daelon przytaknął. - Trudno powiedzieć, czy bardziej go kocha za to, że przypomina mu jego oblubienicę, czy nienawidzi za to, że na zawsze mu ją odebrał. Trzyma go jednak przy sobie i w sumie nie daje zrobić krzywdy. Rodzinną wioskę jego matki zaś spalił do gołej ziemi, a jej mieszkańców – i starych, i młodych, kobiety i dzieci – wszystkich powywieszał. - I najchętniej na tym by nie poprzestał. - Zapewne. A teraz już chodźmy, chłopcze. – Daelon począł ostrożnie schodzić po stoku. Morthon już miał iść w ślady mistrza, gdy nagle uderzyło go dziwne przeczucie, serce zabiło szybciej. Rozejrzał się po krajobrazie rozpościerającym się poniżej. Nie działo się nic szczególnego. Wiatr kołysał stepową trawą, konie w zagrodzie zajadały się furażem, ludzie poganiani przez kniazia i koczownika zajmowali się nowo wyznaczonymi obowiązkami. Panowała względna cisza i spokój. A jednak miał wrażenie, że przyjdzie mu na długo zapamiętać ten widok, to miejsce. - Chodź, chodź! Czas otworzyć sobie żyły. – Ponaglał z dołu Daelon. - Przecież idę. – Zignorował niepokojące wrażenie i starał się już do tego po drodze na dół nie wracać. Zaraz po zejściu, bez dalszej zwłoki, przystąpili do przygotowania błogosławionej mikstury. Masywny brązowy kocioł hospodara napełnili zapasami ciemnego wina, dodali wody święconej, której – jak się okazało – ojczulek Igor przygotował całkiem pokaźną rezerwę. Pozostał tylko jeszcze jeden składnik… Po dłuższej chwili wahań i wątpliwości podjęli w końcu decyzję, że Morthon nie wytoczy sobie krwi. Ze względu na fakt, że jest renegatem, który dopuścił się zabójstwa, istniało ryzyko, że zbruka krew chrystusową, w którą przecież, jak podczas eucharystii, miało zamienić się wino. Daelon natomiast rozciął sobie lewe przedramię i upuścił jej dobrą półkwartę. Gdy wszystkie elementa już się wymieszały obaj klęknęli przed naczyniem, unieśli ramiona ku niebu i rozpoczęli modły. Zawodzili długo i bez przerwy wsłuchując się we własne głosy, opróżniając umysły z myśli, obaw i nadziei. Otwierając się na boską moc i wolę. Poranek przeszedł w południe, południe we wczesny wieczór. Spierzchłymi ustami powtarzali raz po raz kolejne uświęcone wersy. W międzyczasie obóz zmieniał swoje oblicze. Po spięciu ze sobą kolas wyznaczających jego zasięg, obozowisko straciło nieco na powierzchni. Zyskało jednak na przestrzeni, gdy usunięto zeń większość namiotów, rozwalających się skrzyń, klatek na drób i innych rupieci. Strona: 10/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl Pod koniec dnia ich miejsce zastąpiły ułożone w liczne stosiki, polane oliwą szczapy drewna. Gdy Biali Pielgrzymi skończyli było już zupełnie ciemno i ludzie kniazia poczęli rozniecać ogień pod paleniskami. Odrętwiałe ciała pacyfistów, obolałe kolana i wyschnięte gardła domagały się natychmiastowej reakcji. Sami nie byli jednak pewni czy obrzęd zakończył się sukcesem i mają przed sobą mityczną Krew Pacyfistów. Morthon zerknął niepewnie, i na zawartość kotła, i na mistrza. Obaj wzruszyli jednocześnie ramionami. - W Bogu nadzieja – rzucił tylko cicho białowłosy. Podczas gdy Daelon z Morthonem poszli się posilić, nieco odświeżyć i odpocząć, Mikołaj ze sługami wziął się za skraplanie błogosławioną miksturą oręża, pancerzy i tarcz, którymi na dziś wieczór hospodar zdecydował dozbroić swoich ludzi. Zaraz po tym Oczir wraz z Dobkiem z końskich grzbietów zrosili Krwią, przy pomocy bukłaków oraz igorowego kropidła, zewnętrzną stronę taboru. W razie ataku licznej hordy umarłych właśnie to miało stanowić główny filar obrony, barierę nie do przebycia. Obrońców nie było wielu. Prócz samego kniazia i nomada pozostali mu jeszcze tylko: młody Dobek i odważniejszy z żołdaków. Razem, z przybyłymi właśnie pacyfistami, zostało ich sześciu. Ustawili się w jaśniejącym od dziesiątków ognisk centrum obozowiska. - Gotowi? – spytał Daelon. W odpowiedzi wojowie mruknęli tylko ponuro. - To dobrze. Bądźcie czujni. Czekali w napięciu na to co ma się wydarzyć. Nie rozmawiali, wpatrywali się w noc. Mgła pojawiła się równie niespodziewanie jak poprzedniej nocy. Tym razem jednak była tak gęsta, tak nieprzenikniona, że zdawało się, by można było ją kroić nożem. Otoczyła ich zewsząd niczym kokon. Nawet światło księżyca i gwiazd przebijało się z trudem niczym przez przydymione szkło. Nawet płonące jasnym płomieniem ogniska przypominały ledwie rozmazane, niewyraźne żółte plamy. Zaczęło się! C.D.N. [1] Św. Jan Chrzciciel został ścięty pod koniec lat dwudziestych lub w pierwszej połowie lat trzydziestych I w. n.e.; zgodnie z tradycją jego głowa została podana na srebrnym półmisku w podarunku Herodiadzie – nikczemnej żonie Herodota Antypasa; dlatego też w średniowieczu pospólstwo główkami świętego Jana nazywało odnajdywane, najczęściej przypadkiem, monety greckie i rzymskie z wizerunkami bohaterów i władców przedstawianymi na awersach; teoretycznie określenie ‘główka świętego Jana’ winna dotyczyć tylko srebrnych numizmatów skoro na takim półmisku wylądowała głowa świętego, ale sądzę, że pojęcie to rozprzestrzeniło się na wszystkie zadziwiające jakością wykonania monety antyczne wydobyte na światło dzienne z mroków dziejów; Strona: 11/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl [2] Tj. przypadek, sprawa; Strona: 12/12 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl