GDY MIŁOŚĆ JEST WYSTĘPKIEM
Transkrypt
GDY MIŁOŚĆ JEST WYSTĘPKIEM
GDY MIŁOŚĆ JEST WYSTĘPKIEM Lesław Czapliński „Gdy miłość jest występkiem” Tym tytułem nawiązuję czas nawet zakazanego miłość była zbrodnią” traktowanie przez międzyrasowych jako do zapomnianego, a przez jakiś filmu Jana Rybkowskiego „Kiedy (Rassenschade), podejmującego Trzecią Rzeszę kontaktów przestępstwa. Film Małgorzaty Szumowskiej od pierwszych scen sprawia wrażenie jakby powstał na zamówienie. Dzieci bawiące się na terenie dawnego kirkutu, wśród poprzewracanych macew, przezywające się od Żydów i znęcające nad niedorozwiniętym umysłowo. Żyd jako wyzwisko i napis „Jude raus” na ścianie powróci jeszcze w dalszym ciągu filmu. A więc niejako z góry zostaje określone, iż rzecz rozgrywa się w antysemickim kraju, wśród prymitywnych ludzi, w pejzażu społecznym jakby z „Malowanego ptaka” (podobnie było w „Essential killing” Jerzego Skolimowskiego, gdzie wiejska sceneria kojarzyła się raczej z odległymi już czasami siermiężnej PRL niż współczesnością). Ponadto pozostaje w kręgu stereotypów (obłudny biskup, poprzestający na kolejnym przenoszeniu księdza Adama, a trudną młodzież, wśród której on pracuje, charakteryzuje wyłącznie wulgarne słownictwo). Z kolei postacie są zredukowanymi do prymitywnych odruchów, jednowymiarowymi marionetkami. A grają przecież wybitni aktorzy, miedzy innymi Maja Ostaszewska, Andrzej Chyra i Olgierd Łukaszewicz. Prawdopodobnie dlatego bohaterowie Szumowskiej nie budzą współczucia, wskutek czego można poniekąd uznać jej film za homofobiczny. Reżyserka za bardzo sprowadza problem do aspektów czysto fizjologicznych (masturbacja, ucieczka w alkoholizm), a jest on o wiele bardziej złożony i nie dotyczy, zarówno u księży homoseksualnych, jak i heteroseksualnych, wyłącznie sfery zaspokojenia seksualnego, ale także potrzeby bliskości z drugim człowiekiem, co wyznaje sam bohater w rozmowie za pomocą skype’a z przebywającą w Kanadzie siostrą. Na tym tle głośny swego czasu, angielski „Ksiądz” Antonii Bird o podobnej tematyce jawi się jako wyjątkowo zniuansowany (o dokonującym się postępie świadczyłoby, że tym razem projekcje nie wzbudzają kontrowersji, a kina nie są pikietowane przez starsze kobiety z krzyżami i różańcami w dłoniach). Istnieje też izraelski film Haima Tabakmana „Oczy szeroko otwarte”, który z większym wyczuciem ukazuje rodzące się uczucie pomiędzy żonatym chasydem a przebywającym do Jerozolimy uczniem jesziwy, a mający za tło równie nieprzejednane środowisko religijnej wspólnoty, ale główni bohaterowie potrafią być mimo wszystko bardziej ludzcy (starszy mężczyzna, po rozdzieleniu z ukochanym, popełnia samobójstwo w rytualnej sadzawce, w której wspólnie dokonywali wcześniej oczyszczeń). W nauczaniu Kościoła występuje pojęcie homoseksualnego zranienia, a przecież w związku z celibatem można mówić o okrutnym i nieludzkim traktowaniu księży, ich okaleczaniu, skoro odmawia się im najbardziej elementarnej ludzkiej potrzeby jakim jest okazywanie uczuć, również w formie fizycznej. Może to okrucieństwo wpisane w bycie duchownym jest jednym ze sposobów przywiązania do instytucji, zapewnienia jej spoistości? Z drugiej strony za sprawą powierzchowności Andrzeja Chyry, odtwórcy głównej roli, można odnieść wrażenie, że zostaje on utożsamiony z Jezusem, czyżby ze względu na domniemany homoseksualizm tamtego (Ewangelia wg św. Marka 14,52)? A może zgodnie z kościelnym zaleceniem, że życiowe wyzwania i cierpienia, w tym orientację seksualną, należy przyjąć jako ofiarę, współuczestniczenie w dźwiganiu przez Zbawiciela krzyża? Z kolei Michał, donoszący na niego współpracownik, niedoszły zresztą ksiądz, jawiłby się w tym kontekście Judaszem, a jego żona, starająca się uwieść księdza Adama – Marią Magdaleną? Skądinąd wiele wskazuje na to, zwłaszcza zakończenie, że wszystko dzieje się w udręczonym sumieniu i marzeniach księdza Adama. Powracający w jego życiu Łukasz wydaje się wyłącznie personifikacją pokusy, której jednak nie ulega: ilekroć dochodzi pomiędzy nimi do bliskości czy wręcz zbliżenia, później tamten znika, a w kadrze pojawia się sam Adam, na dodatek jest to zazwyczaj spojrzenie kogoś drugiego, a więc sugerujące faktyczny stan rzeczy. Z kolei zakończenie, w którym Łukasz pojawia się w sutannie, wśród kleryków na dziedzińcu seminarium, rozumieć można jako zapowiedź reprodukowania kolejnych ofiar celibatu, ale może bardziej jako wyjaśnienie, że był on kolegą księdza Adama ze studiów kapłańskich, którego uczynił potem w marzeniach przedmiotem swego wyłącznie pragnieniowego pożądania. A tak na marginesie: czemu kościół nie potępiał z taką wytrwałością wyrządzanych sobie przez mężczyzn krzywd, zabijania i okaleczania w sensie dosłownym, czy to na wojnach, czy przy lada okazji w bardziej codziennych okolicznościach (pojedynki, bójki), natomiast okazywanie sobie miłości traktował i traktuje za zbrodnię? Nie mogę też pojąć dlaczego, skoro Bóg jest wszechmogący, a więc również obdarza człowieka seksualnością i wynikającymi z niej orientacjami, odpowiedzialnością za związane z tym problemy obarcza się wyłącznie ludzi?… „W imię…”. Reż. Małgorzata Szumowska. Scen. Małgorzata Szumowska, Michał Englert. Muz. Paweł Mykietyn. Polska 2013.