326. Teksty audycji gen. bryg. Stanisława Sosabowskiego w Radio

Transkrypt

326. Teksty audycji gen. bryg. Stanisława Sosabowskiego w Radio
Obrona P ragi 1939
w dokumentach i wspomnieniach
Uścisk spracowanych dłoni przypieczętowała łza, która wolno żłobiła bruzdę na policzkach żołnierzy.
Nie pomnę czym użył tych słów. Taki jednak był ich sens.
„Dotrwacie?
Dotrwamy!
Staniecie?
Staniemy na każde wezwanie!”
Bo taki jest polski lud i wsi i miasta.
IPMS, Kolekcja nr 123 – gen. Stanisława Sosabowskiego, t. 6, Jednodniówka „Wieści. 27 IX 1940”, Szkocja,
27 IX 1940 r.
326.
Teksty audycji gen. bryg. Stanisława Sosabowskiego w Radio „Wolna Europa”
1) Zapis audycji gen. Stanisława Sosabowskiego poświęconej obronie Warszawy [1958 r.]
Obrona Warszawy wrzesień 1939 roku
Gdy we wrześniu roku 1940 już na Obczyźnie w Szkocji w obozie Eliock my oficerowie, podoficerowie i garstka strzelców z kategorią jako kadra kanadyjskiej Brygady Strzelców święciliśmy
pierwszą rocznicę obrony Warszawy, wydaliśmy pierwszy bodaj na terenie W. Brytanii polski periodyk z tej okazji. Nosił on tytuł „Wieści – Warszawa 1–27 wrzesień 1939”. Periodyk ten wypełniliśmy wspomnieniami z obrony Warszawy [będących] w obozie tym obrońców stolicy.
Wstęp do tych wspomnień zatytułowałem „Wielkość decyzji”.
Mam go przed sobą, czytam i dzielę się z Wami, słuchacze, bowiem po 19 latach od tej
chwili podpisuję się pod nim całkowicie.
Oto jego treść:
Wydaje mi się, że na zawsze pozostanie nierozstrzygnięta kwestia czy należało walczyć
w murach bezbronnego miasta, czy też nie, bowiem któż będzie w stanie zmierzyć, zważyć
i porównać i wyprowadzić saldo w tym bilansie, gdzie po stronie aktywów są wartości duchowe tej obrony, a po stronie pasywów straty materialne i żyć ludzkich.
Nie bierzmy się zatem nad rozwiązaniem tej sprawy i przejdźmy do faktów.
Pułk mój 21 piechoty „Dzieci Warszawy” wyłączony został ze składu 8 Dywizji, która
zbierała się na południowym brzegu Wisły i wraz z dywizjonem artylerii został podporządkowany wprost dowódcy grupy operacyjnej gen. Zulaufowi. Zgodnie z tradycją pułku i jego
poprzedników pułk Stolicy miał walczyć o nią.
14 IX szosą radzymińską maszerowaliśmy do stolicy i stanęliśmy na Pradze. Zniszczenia
spowodowane nieustannym bombardowaniem Warszawy przez lotnictwo niemieckie były
nad wyraz widoczne.
352
Tek s t y gen . S t a n i s ł aw a S o s a b ow s k ie go o obron ie Wa r s z aw y
Również improwizacja obrony rzucała się w oczy. Cóż tu ukrywać, Warszawa nie miała
być broniona. Nie było żadnych uprzednich przygotowań do obrony z wyjątkiem niedostatecznej obrony przeciwlotniczej.
Wszystko, co było, było improwizacją kilku ostatnich dni. Skutki panicznej ewakuacji
władz państwowych w dniach 5 IX również były zaobserwowane, bowiem nie tylko władze
państwowe ewakuowały się w pośpiechu.
Uszło ze stolicy wielu i szereg instytucji użyteczności publicznej, które w normalnych
warunkach planowej ewakuacji winne były zostać na miejscu. Natomiast napłynęły z zachodniej połaci Polski masy uchodźców, nawet instytucji, oddziały policji państwowej, które zapewne obciążały warunki obrony stolicy.
Także oddziały przeznaczone do obrony Stolicy nosiły charakter improwizacji, spowodowanej decyzją obrony stolicy, jak i warunkami w jakich znalazły się oddziały walczące
w rejonie Warszawy w tym czasie.
Miało się więc do czynienia z poszczególnymi zgrupowaniami wojsk regularnych, a z drugiej z szeregiem oddziałów ochotniczych sformowanych na modłę regularnych oddziałów
wojskowych, a trzon których stanowili ochotnicy, w większości mieszkańcy Warszawy.
To wszystko stwierdziłem zaraz pierwszego dnia [po przybyciu] swoim i swej grupy, której trzon stanowił 21 pp „Dzieci Warszawy”, gdy wkroczyłem do stolicy, stanąłem na Pradze
i gdy dowódca grupy gen. Zulauf wyznaczył mi odcinek obrony sięgający od Wisły w rejonie
Saskiej Kępy i mostu Poniatowskiego do stacji Warszawa Wschodnia Towarowa. Front mój
był kierunek Wał Miedzeszyński okrakiem szosy grochowskiej oraz kierunek stacji kolejki
w Ząbkach. Na odcinku tym zastałem już 2 bataliony ochotnicze, które sobie podporządkowałem, stojące już na umocnieniach i barykadach prowizorycznie zrobionych i obsadzonych. Nieśmiertelna polska improwizacja, inicjatywa i duch pionierski, chwalebne i tak bardzo związane z naszym narodowym charakterem jak chyba u żadnego innego narodu.
Ale równocześnie trudności ujęcia tej improwizacji w karby porządku i surowej dyscypliny walki, w szczególności wtedy, gdy mamy do czynienia z walką w mieście. Jednak nie
było trudności uchwycenia tego wszystkiego w ramy konieczności obronnych i wynikających z tego surowej dyscypliny walki. Z głębokim szacunkiem wspominam o tych ochotniczych batalionach, które w ciągu jednego czy dwóch dni zrozumiały konieczności walki
i jednolitego dowodzenia w akcji. Niech będzie to wynikiem patriotyzmu ludzi wszystkich
sfer społecznych, którzy znajdowali się w szeregach oraz ich dowódców.
O wiele trudniej było z ludnością cywilną, tak samych Warszawiaków, jak i olbrzymiej
masy uciekinierów z Zachodu, którzy naturalnym biegiem rzeczy ciągnęli do „Mekki”, do
stolicy – bo gdzież indziej mieli ciągnąć.
Dezorganizacja władz wskutek chaotycznej ewakuacji trudności te powiększała. Nie
moją rzeczą było organizować życie zmasowanej ludności cywilnej – głodnej, narażonej na
straty wskutek bombardowania i walk, wśród których, jak wszędzie, znalazły się i musiały się znaleźć elementy przestępcze wykorzystujące okazję bezkarnego rabunku i gwałtu.
Niedostateczność policji miejscowej, która częściowo uległa psychozie pośpiesznej i chaotycznej ewakuacji powiększała trudności. Z konieczności więc musiałem przeznaczyć
część swoich żołnierzy do funkcji bezpieczeństwa i porządku na tych tyłach, zasilając policję miejscową policją ewakuowaną z Zachodu, w konkretnym wypadku policją z województwa poznańskiego. Z konieczności część służby zdrowia musiałem skierować na od-
353
Obrona P ragi 1939
w dokumentach i wspomnieniach
cinek cywilny, by uniknąć niebezpieczeństwa epidemii. Również nie pozostałem głuchy na
głos zmasowanej ludności.
Mój odcinek obrony biegł od Parku Paderewskiego, dotykając prawym skrzydłem alei
Washingtona poprzez Kamionek, flankując ogniem otwartą przestrzeń między Kamion­
kiem, aleją Washingtona i Wałem Gocławskim, za którym siedzieli Niemcy, okrakiem obejmował szosę grochowską, miał wysuniętą redutę na skrzyżowaniu szos alei Washingtona
i Grenadierów, następnie biegł wzdłuż ulicy Podskarbińskiej i Instytutu Weterynaryjnego,
przechodził przez Centralne Zakłady Inżynierii37 i kończył się na Warszawie Wschodniej
Towarowej. Część mojego dywizjonu była właściwie w pierwszej linii w zadrzewieniach
parku Paderewskiego, część zaś w pobliżu Ogrodu Zoologicznego na Pradze. [Na] Kwaterę
Główną wybrałem zabudowania fabryczne Motolotu naprzeciw rzeźni miejskiej na Pradze,
a gdy ogień artyleryjski stamtąd mnie wygonił, zająłem pomieszczenia biurowe samej rzeźni.
15 IX miałem cały odcinek już obsadzony i skontrolowany.
Umocnienia były stale poprawiane. W szczególności silnie umocniłem tak zwaną
„redutę skrzyżowania”, wysunięty i samotnie stojący punkt oporu na skrzyżowaniu alei
Washingtona i Grenadierów, panujący nad otwartym i płaskim terenem dzielącym redutę
od Wału Gocławskiego. Punkty oporu na Kamionku i Podskarbińskiej znalazły się w domach i mieszkaniach w większości nieopuszczonych przez mieszkańców.
I ludność cywilna, nie biorąc udziału w walce zmieszała się z żołnierzami, gdy wielokrotnie trzeba było karabiny maszynowe umieścić w oknach mieszkań, zaś grupy szturmowe w domach. Jak trudno w tych warunkach utrzymać dyscyplinę bojową, skontrolować czujność oddziałów. Jak trudno było nie dzielić się skąpą żywnością, którą mieliśmy,
z mieszkańcami, którzy byli głodni. Takie są normalne warunki walki w mieście, w którym
znajdują się niewalczący cywile.
Amunicji nie było wiele. Posiadaliśmy jej tyle, ile zabraliśmy ze sobą na wojnę i nie
wystrzelaliśmy w naszych walkach pod Koziczynem i później. Zaopatrzenie w ogóle nie
istniało. Prawda, uzupełniliśmy trochę porzuconej amunicji gdyśmy dążyli do Modlina.
Ale ograniczone były nasze środki i możliwości transportowe. Uzupełniliśmy ją również
z opuszczonej porzuconej fabryki amunicji, gdy podążając do Warszawy znaleźliśmy się
w pobliżu Wesołej. Szczęściem odcinek mój objął rejon fabryki amunicji małokokalibrowej
„Pocisk” na Pradze, gdzie znaleźliśmy spory zapas amunicji tej kategorii. Klęską natomiast
był brak amunicji artyleryjskiej. Jednak i tu szczęśliwy los żołnierski miał przyjść nam z pomocą. Jak ją zdobyliśmy opowiem.
Pierwsze nasze zetknięcie z Niemcami nastąpiło 15 po południu. Wysłany silny oddział
rozpoznawczy w kierunku komisariatu na Grochowie i szosy prowadzącej na Rembertów zetknął się z Niemcami. Po krótkiej walce sytuacja się ustaliła. Sytuacja ta, mimo ciągle trwających walk nie uległa zmianie aż do kapitulacji. Niemcy nie uszczknęli piędzi ziemi z naszego
odcinka obronnego. Sami zaś nie wysunęli się dalej jak za Wał Gocławski, tylko w rejonie
Podskarbińskiej i Państwowych Zakładów Inżynierii byli miejscami na odległość szturmową.
Nie wydaje mi się żeby w intencji Niemców było zdobywanie Warszawy odcinek za odcinkiem. Oczywiście na moim odcinku była początkowo taka próba, było to 16 lub 17 IX,
gdy z rejonu Grochowa wyszło poważne natarcie Niemców. Kontratak 21 pp nie tylko od37 Państwowe Zakłady Inżynierii (PZInż).
354
Tek s t y gen . S t a n i s ł aw a S o s a b ow s k ie go o obron ie Wa r s z aw y
rzucił nieprzyjaciela, ale zadając im straty wysunął się poza Grochów, biorąc około batalionu Niemców do niewoli. Miałem świeży kłopot co robić z jeńcami. Oddawałem ich za
zachodni brzeg Wisły do dyspozycji urzędującego tam oficera placu.
Także w mojej intencji nie było zdobywanie na Niemcach tych części terenu, które zajęli, zdobywszy je i pragnąc je utrzymać musiałbym organizować nowe pozycje umocnione.
Natomiast intencją moją było wiązać na moim odcinku maksimum oddziałów niemieckich. Stąd każdej nocy szły na przedpola wypady w sile nie mniej jak batalionu, które systemem szturmowym oczyszczały przedpole i ze świtem wracały na stanowiska.
Nie nieprzerwany ogień artyleryjski, który gnębił nas bez przerwy. Nie stałe naloty niemieckich bombowców, które systematycznie niszczyły Warszawę i trzymały ludzi w podziemiach. Nie nawet zalegające na ulicach trupy osób cywilnych, którymi z natury rzeczy
musiałem również zająć [się], mimo że formalnie do mnie nie należały, chcąc się uchronić
przed możliwą epidemią. Nie sprawy żywności, który dzięki zapobiegliwości mego oficera żywnościowego rozwiązałem pomyślnie, włącznie z wypiekiem chleba, nie sprawy rannych, których po zaopatrzeniu skierowywani byli na lewy brzeg Wisły i koncentrowani byli
w większości w Szpitalu Ujazdowskim.
Troską napełniała mnie sprawa łączności i zaopatrzenia w amunicję artyleryjską.
Bombardowanie i ogień artyleryjski niszczył ciągle sieć telefoniczną i działalność patroli
telefonicznych trwała bez przerwy 24 godziny, nie gwarantując stałej łączności. Moje radiostacje zostały rozwalone ogniem artyleryjskim, zdaje mi się już drugiego dnia obrony,
wtedy kiedy seria pocisków artyleryjskich wymacała swoje miejsce postoju w Motolocie,
niszcząc nie tylko radiostacje i samochody, ale rujnując połowę pokoju, w którym się znajdowałem, unikając szczęśliwie śmierci czy poranień. Stąd łączność moja opierała się przede
wszystkim na gońcach rowerowych spełniających ofiarnie swą służbę. Zaś moja osobista
inspekcja odcinka odbywała się w zasadzie pieszo, tym niezbędniej, że szosa grochowska
wznosi się nieznacznie ku miejscowości Grochów, więc była stale pod obserwacją Niemców.
Bóg łaskaw dał mi rozwiązanie amunicji artyleryjskiej. Kolejarze jak zawsze uprzejmi
i patriotycznie donieśli, że tuż przy liniach niemieckich na przedpolu w pobliżu stacji Marki
stoi pociąg amunicyjny, unieruchomiony. Jak go stamtąd wydobyć. Na stacji Warszawa
Główna w jej tunelu stała kompania saperów kolejowych kapitana Mościbrodzkiego.
Porozu­mieliśmy się rychło co do sposobu zdobycia amunicji. Rozpoznanie saperskie wysłane w nocy pod osłoną silnego oddziału z mego odcinka obronnego stwierdziło nieznaczne uszkodzenie toru między pociągiem a moim odcinkiem. Uszkodzenie to zdołali naprawić nie zwracając uwagi Niemców, którzy byli zaangażowani w walce z moim silnym oddziałem ubezpieczającym. Od osłony tej walki podsunięta została lokomotywa pod pociąg
i przed świtem cały pociąg amunicyjny był już w obrębie mego odcinka, a z nim upragniona
amunicja artyleryjska, którą tam znaleźliśmy.
Przykry był widok, gdy odwiedzając dowództwo grupy operacyjnej gen. Zulaufa mieszczące się w podziemiu Zamku Królewskiego znajdowałem je w bezczynności. Nie była to
wina gen. Zulaufa ani jego sztabu, ale prawdę mówiąc co miał do roboty. Czym mógł interweniować na polu walki, gdy nie miał środków do interwencji. Ani dodatkowych rezerw,
ani środków ogniowych, ani sposobu manewrowania, który w tych warunkach obrony nie
istniał, ani istnieć nie mógł zdaniem moim. Mniej więcej podobna sytuacja była w dowództwie Obrony Warszawy u gen. Czumy i w dowództwie armii Warszawa gen. Rómmla, które
355
Obrona P ragi 1939
w dokumentach i wspomnieniach
te dowództwa mieściły się w pomieszczeniach PKO przy ulicy Świętokrzyskiej. Oczywiście
gen. Rómmel miał moc rozmaitych innych spraw, związanych nie tylko z działaniem wojsk
na poszczególnych odcinkach obrony, naciskanych mniej lub więcej przez Niemców, ale
znowu z uwagi na specyficzne warunki obrony, brak warunków na manewr możliwości jego były ograniczone.
Każdorazowa moja wyprawa do gen. Zulaufa czy Rómmla prowadziła mnie przez niemiecką zaporę ogniową położoną na moście Kierbedzia.
I wsączała się powoli w serca nasze beznadziejność naszej sytuacji obronnej.
*
Było to 16 lub 17 IX, zresztą dzień też nie robi różnicy. Kontrolowałem właśnie odcinek
obejmujący okrakiem szosę grochowską.
Ze strony niemieckiej ucichły strzały, na które z początku nie zwróciłem uwagi.
Zbliżam się do barykady, gdy żołnierze z jej obsady wołają „Panie Pułkowniku, czołgi niemieckie z białą chorągiewką”. Rzeczywiście na szosie między nimi samochód osobowy.
Parlamentariusze. Zatrzymujemy ich w przyzwoitej odległości przez barykadę. Zbliżam się
do samochodu osobowego. Znajdujący się tam oficer niemiecki łamaną polszczyzna informuje, że wiezie list do generała dowódcy obrony Warszawy w sprawie kapitulacji stolicy.
List ten mi oddaje. Znajduje w nim upełnomocnienie do wstępnego omówienia warunków
kapitulacji Warszawy.
Parlamentariusz zostaje zatrzymany przed barykadami. List przekazany do generała Rómmla. Upływa spora chwila gdy przychodzi odpowiedz, dowódca Armii nie będzie
rozmawiał w tej sprawie i parlamentariuszy nie przyjmie. Samochód i czołgi zawracają.
Upływa znowu spora chwila. Od strony Niemców wznawia się ogień. Chwilowe zawieszenie broni już nie istnieje.
24 i 25 IX po wyjeździe resztek przedstawicielstw zagranicznych i częściowej ewakuacji
ludności nastąpiło prawdziwe piekło. Niemcy dotrzymywali swoje groźby, że miasto puszczą w perzynę. Nieustający potop ognia artyleryjskiego, nalotów niemieckich bombowców,
które świadome bezkarności wobec braku obrony przeciwlotniczej zniżały się prawie na
wysokość kominów fabrycznych, obrzucając miasto potopem bomb kruszących i zapalających zamienił miasto w piekło dantejskie.
Siedziałem w piwnicy budynku administracyjnego rzeźni przemienionej na rodzaj mego dowództwa. W pewnej chwili meldują mi, że jakiś cywil pragnie gwałtownie zameldować
się u mnie, cel swej wizyty chce ujawnić tylko mnie osobiście. Każę go wpuścić. Zjawia się
młody człowiek. W rękach trzyma zawiniątko, które odsłania przede mną. Mam przed sobą
lwie szczenię. Panie pułkowniku mówi przybysz. Rozbito nasz Zoolog. Poniszczono okazy.
Zabrałem to lwie szczenię. Przyniosłem je Panu Pułkownikowi, niech się uchowa i służy oddziałom, którym Pan dowodzi. Przyznam, że byłem nieco wzruszony. 21 pułk piechoty „Dzieci
Warszawy”, pułk stolicy i jej honor i lwie szczenię. Czy to znak na przyszłość – dumałem.
Ofiarę przyjąłem. Nawet znalazło się mleko. Przez cały pozostały czas obrony szczeniak był z nami. A gdy po kapitulacji opuszczaliśmy rzeźnię, zjawił się jej urzędnik, wręczyłem mu je, z poleceniem zaopiekowania się i przekazania do Ogrodu Zoologicznego
z powrotem.
356
Tek s t y gen . S t a n i s ł aw a S o s a b ow s k ie go o obron ie Wa r s z aw y
Przyznam, że nie wiem dokładnie jak długo lwy żyją, przypuszczam że powyżej lat 20.
Nie wiem również czy to lwiątko zaadoptowane przez mój pułk żyje również, ale chyba
tak. Jeżeli dar tego nieznanego młodziana warszawiaka oczywiście, jeżeli miał coś symbolizować, to czyż na pułku nie leżały nowe zobowiązania, by uczynić zadość otrzymanemu
symbolowi.
27 IX po ożywionej nocy nastąpiła zastanawiająca nas cisza. Żadnego ruchu ze strony
Niemców, żadnego ognia. Dochodziły nas już wieści drogą pantoflową, że rzekomo bolszewicy jako sprzymierzeńcy Polski osiągnęli już Siedlce i maszerują na zachód. Więc wnioskuję – Niemcy nie chcąc się zetknąć z nimi odstępują oblężenia Warszawy.
Więc trzeba im pomóc i odejście to przyspieszyć. Wysyłam silne oddziały rozpoznawcze na pozycje główną nieprzyjaciela. Zbliżają się do nich, otrzymuję ogień, gdy równocześnie otrzymuję telefoniczny kategoryczny rozkaz z góry „Wstrzymać wszelkie działania.
Oddziały cofać się na pozycje wyjściowe!”, „Czekać dalszych rozkazów”.
Teraz już nic nie rozumiem. Nieświadomość trwała jednak krótko. Jak grom z jasnego
nieba spadła na mnie wiadomość, że zarządzone jest zawieszenie broni, w związku z pertraktacjami o kapitulacji Warszawy.
Nie wiem jaką drogą ta wiadomość dotarła do ludności cywilnej zagęszczonej w fatalnych warunkach bytowania po piwnicach Warszawy. Zaroiły się nagle ulice. Wylegli ludzie oddychają świeżym powietrzem. Zrozumiał i żołnierz, że i jemu nie będzie grozić już
śmierć ani kalectwo. Czy w takich warunkach psychicznych można przypuścić, że w wypadku zerwania pertraktacji kapitulacyjnych żołnierz będzie się bił tak ofiarnie jak dotąd.
Śmiem wątpić. Rozpoczęcie pertraktacji kapitulacyjnych przesądzało już kapitulację. Takie
są prawa odprężenia.
My, dowódcy odcinków obronnych, na odprawie u dowódcy armii zostaliśmy poinformowani o warunkach kapitulacji.
To, co nas najbardziej mogło interesować mówiło, że dowódcy oddziałów jeszcze przez
3 dni od chwili złożenia broni odpowiedzialni są za porządek, dyscyplinę i wyżywienie
swych oddziałów. Że oficerowie idą do „honorowej niewoli” i mają prawo zatrzymać broń
boczną. Podoficerowie i strzelcy po zewidencjonowaniu i wydaniu odpowiednich zaświadczeń wrócą do domów. Te warunki kapitulacyjne dotyczyły nas bezpośrednio.
Zdruzgotany wróciłem do mej Kwatery Głównej. Po drodze wstąpiłem do Kwatery
Głównej gen. Zulaufa i zastałem tam tragiczny nastrój wszystkich, który starano się utopić
w alkoholu.
Zwołałem odprawę dowódców batalionów i artylerii. Przedstawiłem sprawę kapitulacji.
Postawiłem przed nimi dwie alternatywy: jedną – wykonać zarządzenie kapitulacyjne oraz
drugą – nie wykonać, zebrać siły i przebić się w kierunku nadciągających sił bolszewickich,
które jeszcze ciągle uważaliśmy jako sprzymierzone z nami. O nie – poprawna polska uczciwość i przekonanie, że prawa etyki i morale obowiązują w stosunkach międzynarodowych.
Warunkiem tej drugiej alternatywy – przebijania się – była opinia i przekonanie dowódców batalionów czy i w jakim stopniu żołnierze skłonni wykonać tę alternatywę, dobrowolnie godząc się na walkę, gdy przez nimi stoi alternatywa ocalenia życia i pozostania
na własnych śmieciach.
Ankieta przeprowadzona u dowódców batalionów na odprawie dała wynik powodujący moją decyzję złożenia broni.
357
Obrona P ragi 1939
w dokumentach i wspomnieniach
Zarządziłem, by w nocy wszystką ciężką broń włącznie do dział utopić w Wiśle, a właściwie przylegającym do mego odcinka porcie wiślanym. Co się nie da utopić, uszkodzić
tak, by nie było zdolne do użytku. Broń ręczną złożymy tak, by nie oddawać ją ani w ręce
Niemców, ani oddziałów saperskich broń te zbierających.
Żywność, której miałem jeszcze sporo, po rozdzieleniu żołnierzom na trzydniową
porcję, resztę rozwieść samochodami i obdzielić rodziny oficerskie i podoficerskie pułku. Pieniądze po wypłaceniu żołdu i uposażeń rozdzielić między żołnierzy. Potwierdzenia
odbioru wziąć. Wszystkie akta pułku wraz z pokwitowaniami pieniężnymi zakopać
w rejonie rzeki i zabezpieczyć. Akta te po wojnie zostały odkopane i znajdują się w Biurze
Historycznym Ministerstwa Obrony Narodowej w Warszawie.
Zarządziłem pożegnanie się moje z poszczególnymi batalionami w określonych miejscach zbiórki. Po pożegnaniu ci z oficerów, podoficerów czy strzelców, którzy chcą się przebierać w cywila mogą to zrobić.
Zabezpieczyłem tylko, by na każdy oddział pozostał jeden z oficerów do czasu wspomnianego 3-dniowego czasokresu pokapitulacyjnego, w którym jesteśmy odpowiedzialni
za porządek, dyscyplinę i wyżywienie oddziałów.
W ciągu nocy oddziały mego odcinka były bardzo czynne, sumiennie wykonały moje
zarządzenie.
29 rano żegnałem się z oddziałami. Z każdym batalionem osobno. Batalion z kompaniami w rozwiniętym szyku. Tu jeszcze wewnątrz podwórza, tam wśród zgliszczy, ten trzeci itd.
„Prezentuj broń” – tę, którą za chwilę odstawią.
„Żołnierze obrońcy Stolicy, przyszedłem Wam powiedzieć, żeście uczciwie spełnili
swój obowiązek żołnierski. Gdy na rozkaz rozstajecie się z bronią waszą i wrócicie do domów, pamiętajcie sobie żeście nadal żołnierzami Rzeczypospolitej. Niech was nie złamanie
chwilowe niepowodzenie Ojczyzny naszej. Zmienne są wojny koleje, nieraz mówiłem wam,
że żołnierzem jest się przez całe życie, nie tylko wtedy gdy się nosi mundur. Żołnierzami
w cywilu zostajemy teraz wszyscy. Wytężcie uwagę, byście byli gotowi na każde wezwanie
moje lub tych, którzy działać będą w moim imieniu. – Nie żegnam Was chłopcy. Mówię
Wam do widzenia. Spotkamy się znowu przy pracy i w walce. Do widzenia – Niech żyje
Polska.
Nie mogę Was wszystkim uścisnąć dłoni. Z każdego plutonu, drużyny – dowódcy i po
dwóch strzelców – wystąp.
Uścisk spracowanych dłoni przypieczętowała łza, która wolno żłobiła bruzdę na policzkach żołnierzy.
„Dotrwacie” – zapytałem.
„Dotrwamy” – była jednogłośna odpowiedz wszystkich.
„Staniecie” – „Staniemy” zagrzmiało ponownie.
I dotrwali i stanęli przez cały czas okupacji i w Powstaniu Warszawskim w 1944 roku –
po własnym swym imieniem 21 pułku piechoty „Dzieci Warszawy”.
38 Z adnotacji na tekście wynika, że nagrania dokonano 24 I 1967 r.
358