Gavin Smith CRYSIS: Eskalacja Fragment 2/4

Transkrypt

Gavin Smith CRYSIS: Eskalacja Fragment 2/4
Gavin Smith
CRYSIS: Eskalacja
Przekład: Przemysław Bieliński
© 2013 Insignis Media. Wszelkie prawa zastrzeżone
Fragment 2/4
Schizma
Stan Nowy Jork, 2023
– Nazywają mnie Prorokiem. Zapamiętaj mnie.
Czuł chłód przystawionej do głowy lufy automatycznego M12. Dawno już nie miał powodu strzelać
z niego do kogoś z CELL czy Cepidów. Nacisk na spust. Gorąco. Zbyt gorąco, by czuć ból. Przez chwilę
miał bardzo dziwne wrażenie, że coś rusza się w jego głowie, za oczami – ale tylko przelotnie.
Pamiętał, jak osuwa się na kolana. Był już martwy, ale jego mózg wciąż odbierał informacje. Nikt nigdy
o tym nie mówił, bo nikt nigdy stamtąd nie wrócił. Ziemia nachyliła się ku niemu, ale zanim upadł na
twarz, wszystko spowiła czerń.
Pamiętał rozmowę z Hargreavem. Pamiętał, że nieco później przesłuchiwali go. Nie, to nie był on.
On nie żył. Pamiętał, jak wpakował sobie kulkę w głowę. Miał do wyboru – albo to, albo powolną
transformację w Cepida, nieuchronne zrakowacenia i obce DNA pożerające jego ciało, zmieniające go
w nieludzką maszynę do zabijania.
Skoro był martwy, to czemu biegł przez pustkowie, za plecami mając czarny Nowy Jork,
wyciągający ku niebu ruiny wieżowców niczym połamane palce? Krew na rękach nie była dla niego
niczym nowym. Kiedy zabił pierwszy raz, był ledwie chłopcem, młodym oficerem. To wydarzyło się w
Iraku. Wszystko stało się bardzo szybko, z odległości dwudziestu metrów. Jego pierwszy raz z bliska, z
ciepłą krwią na dłoniach, to już Kolumbia. Teraz znów ręce miał zakrwawione, ale przez
nanoskafander nie czuł ciepła. Krew lekko parowała w chłodnym powietrzu. Po HUD-zie kombinezonu
powoli przewijały się w dół informacje o jej składzie chemicznym. Wiedział wszystko, co można było o
niej wiedzieć, za wyjątkiem tego, do kogo należała i jak ten ktoś umarł. Miał jednak świadomość, że tę
śmierć zadały jego ręce.
Spękany beton i karłowatą roślinność omiótł snop intensywnego światła. Na widoku pojawił się
śmigłowiec szturmowy, za nim kolejny. HUD skafandra wyświetlił informacje o modelu helikoptera,
jego uzbrojeniu i możliwościach. Prorok słyszał rozmowy pilotów z kontrolą naziemną. Najemnicy
CELL, bawiący się w żołnierzy za pieniądze większe niż te, które szły na prawdziwe wojsko. Szukali
zbiegłego nanoskafandra. Osobnika o imieniu Alcatraz. Kim jest, kurwa, Alcatraz?, zdziwił się Prorok.
Potem przypomniał sobie chłopaka, którego wyciągnął z rzeki. Wrak USS „Nautilus”. Zimny dotyk lufy
M12 na głowie.
– Cholera. Nie żyję – powiedział do siebie Laurence Barnes, zwany Prorokiem, ale nie przestał biec.
Aktywował tryb maskujący i pole soczewkujące zakrzywiło wokół niego promienie światła. Zniknął,
zanim ostry, błękitny snop reflektora omiótł miejsce, w którym był jeszcze przed chwilą.
Zmienił się w ducha.
***
– Dobra, wychodzę.
– Chyba obaj wiemy, że tak się nie stanie.
– Mam swoje życie… Rodzinę.
Przesłuchujący zerknął w papiery.
– Doprawdy? Z tego, co mówiłeś…
– Zdaje ci się, że mnie znasz, Roger?
Prorok zatrzymał film, który odtwarzał na HUD-zie nanokombinezon. Wiedział już, jak się potoczy
ta historia. Leżał w kanale, starając się ukryć swoją sygnaturę cieplną przed czujnikami
termograficznymi, których na pewno używali piloci śmigłowców CELL.
Wiedział już, kogo zabił. Rogera. Gościa, którego CELL, czy cholera wie kto przysłał, żeby
przesłuchał go po katastrofie, jaką zakończyła się ostatnia operacja w Nowym Jorku.
Pamiętał zarazę, kwarantannę. Pamiętał, jak poproszono CELL, by w roli wojskowego
podwykonawcy korporacja zaprowadziła w mieście stan wyjątkowy. Pamiętał, jak na niego polowali.
Pamiętał też Cepidów. Tych samych obcych, z którymi po raz pierwszy zetknął się na Pacyfiku, na
wyspie Lingshan. Przypominających mątwy kosmitów, obleczonych w machiny wojenne, które
stopniem technologicznego zaawansowania biły na głowę najlepszy ówczesny ziemski sprzęt
wojskowy. Pamiętał, jak jego skafander scalił się z ich technologią. To nie był ostatni raz.
Części spośród tych zdarzeń był świadom, jeśli nie on sam, to przynajmniej był ich świadom
kompozyt jego i Alcatraza, teraz jednak wspomnienia się poszatkowały. Wydarzenia rozgrywały się jak
dwa nagrania tej samej sytuacji, nałożone jedno na drugie i nie do końca zsynchronizowane.
To nie koniec. Im dalej cofał się w przeszłość, tym było gorzej. Pamiętał Lingshan, ale jakimś cudem
odbywał równocześnie szkolenie SERE w Brunswick w Maine. Pamiętał Kolumbię, ale w tym samym
czasie uciekał ze szkoły i włóczył się z kumplami. Pamiętał Irak i jednocześnie czytanie komiksów, jazdę
na rowerze, włamanie do jakiegoś oceanarium. Pamiętał obóz dla rekrutów i mamę wpajającą mu
bojaźń bożą. Problem w tym, że matka ze wspomnień, nałożona teraz na piekło szkolenia rekrutów,
była biała. A pani Barnes z całą pewnością biała nie była.
Dochodziły do niego również i inne sygnały. Strach przed położeniem się w ciemnej wodzie kanału
– skąd się to wzięło? Głowa Proroka zdawała się pękać. Ból atakował jak palące, białe światło za
oczami. Był pewny, że z uszu pod hełmem cieknie mu krew, ale przecież trupy nie krwawią. Może to
kombinezon wrasta mi w głowę, żeby mnie naprawić, pomyślał. Skafander powinien być w stanie
zakomunikować mu, co się dzieje, co jest przyczyną bólu, ale jego medyczne odczyty wydawały się
sprzeczne.
Prorok wiedział, że to wszystko nie ma znaczenia. Jedynym, co się teraz liczyło, była misja. To, co
wiedział. Co widział tam, na Lingshan, w lodzie. Wiedział, że to jeszcze nie koniec. Kiedy przystawił
sobie karabin do głowy, zrobił to z powodu choroby; powtarzał sobie, że nie ma wyboru. Odsuwał od
siebie myśl o tym, jak bardzo dotyk chłodnego metalu kusił go obietnicą upragnionego odpoczynku.
Wrzasnął z bólu. Zalała go czerń.

Podobne dokumenty