pobierz pdf - Fronda LUX

Transkrypt

pobierz pdf - Fronda LUX
FRONDA
PISMO P O Ś W I Ę C O N E
Nr 32
Rok 2 0 0 4 od narodzenia Chrystusa
FRONDA
Nr 32
ZESPÓŁ
Waldemar Bieniak, Nikodem Bończa-Tomaszewski, Natalia Budzyńska,
Marek Jan Chodakiewicz, Michał Dylewski, Paweł Filipiak, Piotr Frączyk-Smoczyński,
Grzegorz Górny (redaktor naczelny), Marek Horodniczy, Robert Jankowski,
Aleksander Kopiński, Estera Lobkowicz, Filip Memches, Sonia Szostakiewicz,
Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan Zieliński
PROJEKT OKŁADKI
Iwona i Jan Zielińscy
OPRACOWANIE GRAFICZNE
Jan Zieliński
grafiki i fotografie na stronach: 45,68,78,79,82-89,145,146,147,149
Maciej M. Michalski
grafiki na stronach: 58,62,66,117,119,120,125,264,268,271
Robert Trojanowski
REDAKCJA STYLISTYCZNA I KOREKTA
Joanna Kłeczek i Michał Dylewski
ADRES REDAKCJI I WYDAWCY
ul. J a n a Olbrachta 9 4 ; 0 1 - 1 0 2 Warszawa
tek: 8 3 6 54 4 4 ; fax: 877 37 3 5
www.fronda.pl
[email protected]
WYDAWCA
Fronda.pl Sp. z o.o.
Zarząd: Michał Jeżewski
DRUK
Apostolicum. 0 5 - 0 9 1 , Ząbki, ul. Wilcza 8
PRENUMERATA PISMA POŚWIĘCONEGO FRONDA
KSIĘGARNIA LUDZI MYŚLĄCYCH
ul. Tamka 4 5 , 00-355 Warszawa
tel.: 828 13 79 • e-mail: [email protected] • www.xlm.pl,
w firmie Kolporter (wszelkie informacje - www.kolporter.com.pl)
oraz w firmie RUCH S.A. (wszelkie informacje - www.ruch.com.pl).
Aby otrzymywać kolejne numery za zaliczeniem pocztowym, prosimy wypełnić stałe
zamówienie na stronie internetowej www.ksiegarnia.fronda.pl
Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów.
Materiałów niezamówionych nie odsyłamy.
ISSN 1231-6474
Indeks 380202
S
P
I
S
R
Z
E
C
Z
Y
SONIA SZOSTAKIEW1CZ
Powietrzne królestwo upadłych duchów
6
KS. ALEKSANDER POSACK1 SJ
Rozeznanie duchowe w obliczu śmierci
28
O. JACEK SALIJ OP
O czyśćcu i teloniach
46
O. JOSEPH-MARIE VERLINDE
Śmierć Buddy i śmierć Jezusa
54
DARIUSZ KARŁOWICZ
Śmierć zwierzęcia, śmierć człowieka, śmierć boga
56
Ars moriendi
68
ROZMOWA Z TOMASZEM DANGLEM
Wszystko, co uczyniliście...
80
BOHDAN KOROLUK
Bydlęca nirwana Włodzimierza lljicza
90
DIAKON ANDRIEJ KURAJEW
Reinkarnacja Lenina
WIOSNA2004
100
3
ALEKSANDER DUCIN
To ja zabiłem Lenina
106
TOMASZ P. TERLIKOWSKI
Wielka Seksualna Rewolucja Październikowa
112
SAMUEL BRACŁAWSKI
Trzecia rewolucja
126
SZCZEPAN TWARDOCH
Konserwatyzm jako klęska
134
CIANNA JESSEN
Jestem „spapraną aborcją"
142
JILL STANEK
Śmierć w Szpitalu Chrystusa
146
KASZA 1 ŚRUBOKRĘT
150
NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKI
„Ogólnodostępny i nieopatentowany symbol"
168
MAREK KLECEL
Kultura kiczu
177
PRZEMYSŁAW DULĘBA
Celtycki danse macabre
184
IMPRIMATUR*
• MICHAEL NOVAK
Misterium pasyjne
190
Wokół Pasji Mela Gibsona
198
•MAREK HORODNICZY
Gdzie jest Neo?
206
• MAREK ŁAZAROWICZ
Kastrowanie Terminatora
212
• ALEKSANDER KOPIŃSKI
Przeciw
4
t e m u " światu
230
FRONDA 32
• CRZECORZ GÓRNY
Opowieść o zranionej niewinności
246
• DŻEBEL-AL-NUR
Kebab z wędzidłem
250
TOMASZ PAPKA
Nieplanowana awaria
252
ANDRZEJ Z GŁUBCZYC
Sześć stóp za wysoko
261
KS. LESŁAW JUSZCZYSZYN CM
Nie rządem Polska stoi
262
FILIP MEMCHES
Żydostwo - ostatnia nadzieja białego człowieka
276
ZENON CHOCIMSKI
WIOSNA-2004
Nadreprezentacja czy aryzacja?
290
Poczta
294
Indeks ksiąg zakazanych
295
Noty o Autorach
296
5
Po dwunastu latach doświadczeń „wychodzenia poza
ciało" Robert A. Monroe stwierdził, że nigdy nie zna­
lazł „dowodów na potwierdzenie biblijnych pojęć Boga
i życia po śmierci w miejscu o nazwie niebo".
Powietrzne królestwo
upadłych duchów
SONIA
SZ O S T A K I EW ICZ
W 1975 roku w Stanach Zjednoczonych ukazała się książka, k t ó r a u r u c h o m i ­
ła lawinę publikacji na t e m a t d o z n a ń w czasie „śmierci klinicznej". Life after
life (Zycie po życiu) - praca m ł o d e g o psychiatry amerykańskiego, dr. Raymon­
da A. Moody'ego - sprzedała się w nakładzie dwóch m i l i o n ó w egzemplarzy.
W k r ó t c e p o t e m pojawiły się dziesiątki publikacji na t e n t e m a t , z których naj6
FRONDA
32
większą popularność zyskaia książka jednej z inicjatorek r u c h u hospicyjnego,
dr Elisabeth Kubler-Ross, Death does not exist (Śmierć nie istnieje).
Z n a u k o w e g o p u n k t u widzenia najciekawsza wydaje się praca d o k t o r ó w
Karlisa Osisa i Erlendura Haraldsona At the Hour of Death (W godzinę śmierci),
w której autorzy zebrali około tysiąca szczegółowych relacji lekarzy oraz pielę­
gniarek z USA i z Indii na t e m a t doświadczeń umierających pacjentów.
Książki te oparte są na opisach osobistych d o ś w i a d c z e ń wielu ludzi, k t ó ­
rzy przeżyli... W tym miejscu pojawia się t r u d n o ś ć w d o k ł a d n y m określeniu,
co tak n a p r a w d ę oni przeżyli. Jedni m ó w i ą o „ d o z n a n i a c h p o ś m i e r t n y c h " ,
drudzy o „śmierci klinicznej", jeszcze inni o „doświadczeniu przyśmiertn y m " . Chodzi w każdym razie o taki m o m e n t , w k t ó r y m o t o c z e n i e stwier­
dzało zatrzymanie pracy serca człowieka, a j e d n a k po p e w n y m czasie wracał
on do życia i okazywało się, że kiedy był u w a ż a n y za zmarłego, o t w i e r a ł a się
przed n i m z u p e ł n i e n o w a sfera rzeczywistości.
„Reportaże z zaświatów"
Dla części naukowców, którzy przystępowali do b a d a ń jako agnostycy lub
ateiści, stawały się o n e początkiem z m i a n y światopoglądu, w wielu b o w i e m
wypadkach po wykluczeniu możliwości halucynacji, s p o w o d o w a n y c h cho­
ciażby zażywaniem narkotyków, u s z k o d z e n i a m i m ó z g u czy innymi czynnika­
mi, jedyna s e n s o w n a interpretacja analizowanych d o ś w i a d c z e ń z m u s z a ł a ich
- jak napisali Osis i H a r a l d s o n - do „przyjęcia h i p o t e z y o istnieniu życia po
śmierci jako najlepszego w y t ł u m a c z e n i a swoich d a n y c h " . Jeszcze dalej p o ­
szedł Moody, który stwierdził, że na gruncie n a u k o w y m , przy użyciu scjentystycznych ś r o d k ó w badawczych z r o z u m i e n i e tego f e n o m e n u jest niemożli­
we. Z a p r o p o n o w a ł więc wyjaśnienie o w e g o zjawiska, odwołując się do
literatury d u c h o w e j .
Tak d o c h o d z i m y do w ą t k u kluczowego dla naszych rozważań. Literatura
duchowa, do której odwołują się badacze „zjawisk p o ś m i e r t n y c h " , nawiązu­
je bowiem głównie do tradycji buddyjskiej, hinduistycznej lub okultystycz­
nej, w przeważającej części n a t o m i a s t ignoruje n a u c z a n i e chrześcijańskie.
Skąd się to bierze?
Po pierwsze - opisy doznań wielu osób, które doświadczyły „śmierci klinicz­
nej", i n t e r p r e t o w a n e są często jako swoiste „ r e p o r t a ż e z zaświatów", relacje
WIOSNA-2004
7
z życia pozagrobowego. Mają więc posiadać p e w n ą wyższość n a d n a u c z a n i e m
teoretycznym, pon iewa ż są b e z p o ś r e d n i m wglądem w p o ś m i e r t n ą rzeczywi­
stość. Po drugie - w opisach tych nie pojawiają się w ogóle rzeczy ostateczne,
o których naucza Kościół. Nie ma Sądu Ostatecznego, nie ma potępienia i pie­
kła, nie ma też Nieba - przynajmniej w t a k i m sensie, w jakim rozumieją je
chrześcijanie. Jest n a t o m i a s t wiele innych e l e m e n t ó w , które m o ż n a odnaleźć
w odległych od chrześcijaństwa tradycjach duchowych.
Lektura o p i s ó w owych d o z n a ń w p ł y n ę ł a na ś w i a d o m o ś ć wielu ludzi - i to
nie tylko w USA, lecz również na świecie, gdyż za a m e r y k a ń s k i m i wydania­
mi książek Moody'ego czy Kubler-Ross poszły ich liczne przekłady na języki
obce. Dla czytelników najważniejsze były d w a wnioski - pierwszy, że istnie­
je życie po śmierci, drugi - że nie wygląda o n o wcale tak, jak n a u c z a Kościół.
Czy jest tak j e d n a k w istocie? O d p o w i e d z i na to pytanie p o s t a n o w i ł
udzielić amerykański m n i c h prawosławny, o. Serafin R o s e ( 1 9 3 4 - 1 9 8 2 ) ,
który dwa lata przed śmiercią wydał p o ś w i ę c o n ą t e m u zagadnieniu książkę
Soul after death (Dusza po śmierci). Jest to do d n i a dzisiejszego najbardziej
wyczerpująca chrześcijańska o d p o w i e d ź na niechrześcijańską interpretację
„doświadczeń p o ś m i e r t n y c h " .
Model „doświadczenia śmierci"
Z a n i m j e d n a k przyjrzymy się a r g u m e n t o m o. Rose'a, należy zapoznać się
z tym, co piszą ci, z którymi on polemizuje. Przede w s z y s t k i m trzeba p o w t ó ­
rzyć, że p u n k t e m wyjścia ich rozważań są relacje ludzi umierających, którzy
„wrócili s t a m t ą d " . W ich opowieściach p o w t a r z a ł y się tak często te s a m e
motywy, że dr M o o d y sporządził nawet m o d e l całościowego „doświadczenia
śmierci", na który składa się kilka e l e m e n t ó w . O t o najważniejsze z nich:
Doświadczenie „wyjścia z ciała". Wielu ludzi opisywało, że widzieli siebie
z góry, n p . oglądali swoje ciało r e a n i m o w a n e przez lekarzy. N i e k t ó r z y byli
w stanie dokładnie powtórzyć rozmowy, jakie odbywały się wówczas w są­
siednich pomieszczeniach
lub nawet w bardziej
oddalonych miejscach.
Pewna n i e w i d o m a osoba w czasie, gdy znajdowała się w stanie „śmierci
klinicznej", widziała siebie i cały pokój z góry i m o g ł a p o t e m precyzyjnie
opisywać wygląd pomieszczenia, a po przywróceniu do życia nadal była
niewidoma.
8
FRONDA 32
„Spotkanie z innymi". W wielu relacjach p o w t a r z a ł się t e n sam m o t y w :
spotkania z u m a r ł y m i wcześniej k r e w n y m i lub przyjaciółmi, czasami też
z ludźmi nieznajomymi, którzy oznajmiali, że d a w n o już nie żyją.
„Świetlista istota". Jest to przeżycie pojawiające się w relacjach o s ó b u m i e ­
rających najczęściej. C h o d z i o s p o t k a n i e z i s t o t ą nieziemską, emanującą nie­
zwykłym światłem i ciepłem, powodującą u o b s e r w a t o r a uczucie błogości.
P o r o z u m i e w a się o n a za p o m o c ą „przekazywania myśli" i najczęściej pyta
o to, czy człowiek jest gotów u m r z e ć , albo czego d o b r e g o w życiu d o k o n a ł .
Czasami niczym w kalejdoskopie pokazuje człowiekowi migawki z jego ży­
cia. Wielu mówi, że s p o t k a ł o wówczas „ a n i o ł a " lub n a w e t „ C h r y s t u s a " .
Wizja nieba. Wiele o s ó b doświadcza wizji, k t ó r ą odbierają jako rzeczywi­
stość niebiańską. P r z y p o m i n a ona ziemskie krajobrazy - są t a m łąki, ogrody,
góry, strumyki, a n a w e t domy, ulice, biblioteki, uniwersytety, w s z y s t k o zaś
p r z e p e ł n i o n e d o s k o n a ł ą h a r m o n i ą i p i ę k n e m . Przebywaniu w tych pejzażach
towarzyszy wielka radość, pokój d u c h a i zgoda na śmierć. Dotyczy to n a w e t
ateistów, n p . członków partii k o m u n i s t y c z n e j , czy ludzi, którzy usiłowali p o ­
pełnić samobójstwo.
Oddzielenie duszy od c i a ł a
Ojciec Serafin Rose nie próbuje, jak wielu dogmatycznych racjonalistów,
uważać owych relacji za rezultat halucynacji, przywidzeń czy s n ó w . Nie pod­
waża prawdziwości przedstawianych o p i s ó w ani szczerości tych, którzy zda­
ją relację z tego, co widzieli „po tamtej s t r o n i e " , chce tylko ukazać te prze­
życia w świetle nauki chrześcijańskiej.
Przede wszystkim - zauważa o. Rose - n a d u ż y c i e m jest identyfikowanie
opisywanych wizji z rzeczywistością ostateczną, gdyż osoby, k t ó r e przeżyły
to doświadczenie, znajdowały się w t a k i m stanie od kilku do kilkudziesięciu
m i n u t , prawdziwa śmierć jest n a t o m i a s t zjawiskiem n i e o d w r a c a l n y m . Nie
m o ż n a więc na tej p o d s t a w i e m ó w i ć o p o z n a n i u Nieba, lecz tylko o znalezie­
niu się w sytuacji granicznej, na krawędzi życia i śmierci.
Opisywane przez Moody'ego czy Kubler-Ross d o z n a n i a stały się zjawi­
skiem częściej spotykanym w XX wieku niż czasach wcześniejszych głównie
z p o w o d u rozwoju medycyny. Możliwe s t a ł o się b o w i e m p o k o n a n i e s t a n u
„śmierci klinicznej" poprzez stymulację przestającego bić serca. Nie znaczy
WIOSNA
2004
9
to, że wcześniej ludzie nie doświadczali p o d o b n y c h historii, były o n e j e d n a k
znacznie rzadsze. M i m o to z a c h o w a ł o się s p o r o o p i s ó w takich sytuacji.
Jeśli chodzi o doświadczenie „wyjścia z ciała", jest to znane chrześcijanom
oddzielenie się duszy od ciała w m o m e n c i e śmierci. W literaturze patrystycz­
nej m o ż n a znaleźć wiele opisów tego typu zjawiska - łącznie z p o w r o t e m da­
nej duszy do ciała, czyli z ożyciem osoby uważanej za umarłą. Święty Augustyn
opisał n p . przypadek niejakiego Curmy, duumvira (odpowiednik burmistrza)
z miasta Tullo niedaleko Hippony, który w roku 410 zapadł na ciężką chorobę
i był uważany za zmarłego. Kiedy jednak wrócił do siebie, opowiadał o rze­
czach, których był świadkiem podczas letargu - widział n p . śmierć mieszkają­
cego w pobliżu kowala również o imieniu C u r m a .
Wiele owych o p i s ó w wskazuje, że oddzielenie duszy od
ciała nie jest nieodwracalne - dotyczy to j e d n a k pierwszych
chwil, kiedy śmierć człowieka nie jest wcale p r z e s ą d z o n a .
Zmarli czy d e m o n y ?
Jeśli chodzi o „ s p o t k a n i a
z
innymi",
to
literatura
chrześcijańska zna wiele przy­
kładów, kiedy w chwili śmierci
umierającym
pojawiali
zmarli
święci, n p . św. Piotr Apostoł, Św.
Benedykt z Nursji, Św. Katarzyna
ze Sieny czy inni. Tak t ł u m a c z y to
zjawisko
Św.
Grzegorz
Wielki:
„ C z ę s t o się zdarza, że święci nie­
biescy zjawiają się sprawiedliwym
w godzinie śmierci, aby nie stra­
szyła ich męcząca myśl o śmierci.
Żeby rozłączyli się od więzów
ciała bez strachu lub trwogi ko­
nania, w tym czasie pojawia się
przed
ich
duchowymi
oczami
społeczność m i e s z k a ń c ó w n i e b i o s " .
10
FRONDA 32
Tak więc Kościół dopuszcza możliwość „postrzegania p o n a d z m y s ł o w e go" w t a k i m m o m e n c i e . D o ś w i a d c z e n i o m t y m towarzyszą j e d n a k - jak pod­
kreśla o. Rose - „specjalne znaki Bożej przychylności", a pojawiający się „in­
n i " są świętymi Pańskimi. T y m c z a s e m w większości relacji z USA owymi
„ i n n y m i " są - jak już w s p o m n i a n o - zmarli k r e w n i lub przyjaciele. W a r t o
podkreślić, że dotyczy to głównie świadectw amerykańskich, gdyż w rela­
cjach zebranych przez Osisa i H a r a l d s o n a w Indiach d o m i n u j ą s p o t k a n i a
z h i n d u s k i m i bogami: Kriszną, Siwą, Kali i innymi. Skłoniło to o b u n a u k o w ­
ców do stwierdzenia, że identyfikacja n a p o t k a n y c h istot zależy od subiek­
tywnej interpretacji, ta zaś wynika głównie z k u l t u r y i tradycji religijnej, w ja­
kiej dany człowiek został wychowany.
Różnicę tę zaobserwował już św. Grzegorz Wielki w VI wieku, pisząc, że
zwykli grzesznicy w chwili śmierci rozpoznają u m a r ł y c h ludzi, n a t o m i a s t
sprawiedliwym ukazują się święci niebiescy. O ile święci m o d l ą się w i n t e n ­
cji umierających, o tyle w o d r ó ż n i e n i u od nich zmarli k r e w n i czy znajomi nie
podejmują takich m o d l i t w . Święty A u g u s t y n w V stuleciu wyjaśniał, że
„święci m o c ą Bożą biorą udział w sprawach żyjących, ale zmarli s a m i z sie­
bie nie mają mocy i n t e r w e n i o w a n i a w sprawach żyjących". Biskup z H i p p o ny pisał też, że ponieważ „ d u s z e zmarłych znajdują się w miejscu, w k t ó r y m
nie widzą tego, co ma miejsce i dzieje się w t y m ś m i e r t e l n y m życiu" - m o ż ­
na owe pojawienia się o s ó b zmarłych i n t e r p r e t o w a ć dwojako: albo są to ob­
jawienia świętych Pańskich d o k o n y w a n e m o c ą Bożą (wówczas święci przy­
chodzą w prawdzie,
pod własnymi
imionami),
albo
są to
fałszywe
objawienia, mające na celu u g r u n t o w a n i e człowieka w błędnej wizji życia po
śmierci (wówczas p o d postaciami krewnych, przyjaciół lub „ b o g ó w " poja­
wiają się d e m o n y ) .
Analogicznie - jak nauczają d e m o n o l o g o w i e i egzorcyści - podczas sean­
sów spirytystycznych nigdy nie pojawiają się d u s z e o s ó b zmarłych, chociaż
za takowe się podają, lecz zawsze siły ciemności.
S t r a c h w godzinie śmierci
W o b e c tego rodzi się pytanie: kim są o w e „świetliste istoty", o których naj­
częściej opowiadają ludzie po „śmierci klinicznej"? Przeważnie są o n e iden­
tyfikowane przez samych zainteresowanych jako anioły, gdyż z a r ó w n o Biblia,
WIOSNA-2004
11
jak i podążająca za nią ikonografia p r z e d s t a w i a ł a anioły j a k o postaci w lśnią­
cych, białych szatach. Z drugiej j e d n a k s t r o n y - jak n a u c z a św. Paweł - „ s a m
szatan podaje się za anioła światłości", a „jego słudzy podszywają się p o d
sprawiedliwość" (2 Kor 11,14-15).
P o d s t a w o w a różnica polega na sposobie i celach działania: o ile anioły
ukazują się zawsze we własnej postaci i wypełniają w o l ę Boga, o tyle u p a d ł e
anioły, czyli diabły, najczęściej przybierają r ó ż n e i n n e postacie, aby zwodzić
ludzi (choć bywali święci, k t ó r y m d e m o n y objawiały się we własnej postaci
- i zawsze były to obrazy przerażające).
Aniołowie i d e m o n y pojawiają się zwłaszcza w godzinie śmierci. Istnieje
w literaturze chrześcijańskiej,
p r z e d e w s z y s t k i m w Żywotach
Świętych,
m n ó s t w o przykładów przyjścia aniołów, których misja s p r o w a d z a się zawsze
do tego s a m e g o - do o d p r o w a d z e n i a d u s z y z m a r ł e g o do życia wiecznego.
T y m c z a s e m „świetliste istoty" z d o ś w i a d c z e ń „śmierci klinicznej" najczę­
ściej wciągają człowieka w dialog lub pokazują mu sceny z jego życia.
R a y m o n d A. Moody, który słyszał coś p e w n i e o chrześcijańskim naucza­
niu na t e n t e m a t , pyta s a m siebie, czy nie d o c h o d z i w t y m m o m e n c i e do dia­
belskiego kuszenia o s ó b umierających. O d p o w i a d a j e d n a k naiwnie, że to nie­
możliwe, gdyż „szatan z a p e w n e powiedziałby s w o i m s ł u g o m , żeby kroczyli
drogą nienawiści i zniszczenia", podczas gdy „świetlista i s t o t a " oddziałuje na
umierających raczej „pozytywnie".
Jak zauważa o. Serafin Rose, dr M o o d y wykazuje nie tylko brak znajomo­
ści literatury chrześcijańskiej, lecz również skrajną naiwność. M e t o d ą działa­
nia szatana jest b o w i e m zawsze p r z e d s t a w i a n i e zła p o d postacią d o b r a - na
tym polega zwodzenie. Poza t y m dr M o o d y nie uwzględnił w swojej książce
tych spotkań z n i e z i e m s k i m i istotami, k t ó r e wcale nie wywarły na umierają­
cych „pozytywnego" wrażenia.
Święty
Grzegorz
pewnego
grzesznego
mnóstwo
złych
Wielki
opisuje
bogacza,
d u c h ó w , jakich
np.
który
nie
w
swoich Dialogach
umierając
mogli
widział
zobaczyć jego
przypadek
wokół
siebie
domownicy:
„Ze śmiertelnego przerażenia przed ich straszliwymi t w a r z a m i rzucał się na
łożu, to w jedną, to w d r u g ą s t r o n ę . [...] Z a m ę c z o n y przez nie do granic
wytrzymałości, nie mogąc się od nich uwolnić, w p a d ł w rozpacz i zaczął gło­
śno krzyczeć: «Dajcie mi czas do rana! Poczekajcie chociaż do rana!». Z t y m
krzykiem u m a r ł " .
12
FRONDA 32
Nie trzeba się jednak cofać aż do VI wieku, aby natknąć się na p o d o b n e
świadectwa. J o h n Myers w książce Voices from the Edge of Eternity (Głosy znad
krawędzi wieczności) zebrał relacje wizji, jakie mieli na łożu śmierci niektórzy
umierający w Stanach Zjednoczonych w XIX wieku. Z a n i m odeszli na zawsze,
często wydawali przerażające okrzyki, np.: „ R a t u n k u ! Ciągną m n i e w d ó ł ! " ,
„Idę do piekła!" albo „Idzie diabeł, aby zaciągnąć moją duszę do piekła!".
Co ciekawe, p o d o b n e relacje zebrali Osis i H a r a l d s o n w latach 70.
XX wieku w Indiach. Co trzeci pacjent, który przeżył „śmierć kliniczną",
przeżywał niepokój, strach i depresję z p o w o d u pojawienia się jamdutów h i n d u s k i c h p o s ł a ń c ó w śmierci. Ich w i d o k był tak straszliwy, że budziły u wi­
dzących je o s ó b grozę. N a u k o w c y opisują n p . śmierć j e d n e g o z h i n d u s k i c h
urzędników, który naraz zaczął krzyczeć: „Ktoś t a m stoi! Ma ze sobą w ó z to na p e w n o jamdutl P e w n i e ze sobą kogoś bierze. Mówi, że chce m n i e wziąć
ze sobą...! Trzymajcie m n i e ! Nie i d ę ! " . Chwilę później mężczyzna z m a r ł .
Albo inna historia. Oddajmy głos Osisowi i H a r a l d s o n o w i : „Pewien
umierający H i n d u s powiedział nagle: «Nadchodzi jamdut, aby m n i e zabrać.
Zdejmijcie m n i e z łóżka, by jamdut m n i e nie znalazł». Pokazywał na z e w n ą t r z
i w górę: «On jest tam». Szpitalny pokój był na p a r t e r z e . Na zewnątrz, przy
ścianie b u d y n k u rosło wielkie d r z e w o z d u ż y m s t a d e m w r o n siedzących na
jego gałęziach. W chwili kiedy pacjent miał to widzenie, wszystkie w r o n y odfrunęły nagle z d r z e w a z wielkim h a ł a s e m , jakby ktoś wystrzelił. Byliśmy
tym bardzo zaskoczeni i wybiegliśmy na zewnątrz przez o t w a r t e drzwi p o k o ­
ju, lecz nie zobaczyliśmy niczego, co m o g ł o b y spłoszyć w r o n y . Zwykle były
spokojne, więc było to b a r d z o p a m i ę t n e w y d a r z e n i e dla wszystkich n a s obec­
nych, kiedy w r o n y odfrunęły z wielką wrzawą, d o k ł a d n i e w czasie, gdy pa­
cjent miał swoje widzenie. Było to tak, jak gdyby również ptaki u ś w i a d o m i ­
ły sobie coś strasznego. Kiedy to się wydarzyło, pacjent w p a d ł w śpiączkę
i wyzionął d u c h a p a r ę m i n u t później".
Ojciec Serafin Rose zastanawia się, skąd się bierze różnica między współ­
czesnym a m e r y k a ń s k i m a indyjskim „doświadczeniem śmierci" - dlaczego to
pierwsze w odróżnieniu od drugiego jest z u p e ł n i e p o z b a w i o n e e l e m e n t u stra­
chu i przerażających wizji, chociaż jeszcze w XIX stuleciu były o n e w n i m
obecne? Prawosławny mnich odpowiada na to następująco: „Nie jest dla nas
konieczne d o k ł a d n e określenie n a t u r y zjaw ukazujących się umierającym, aby
zauważyć, że zależą o n e do p e w n e g o stopnia od tego, co - jak już widzieliśmy
WIOSNA-2004
13
- umierający spodziewa się albo jest gotów zobaczyć. A zatem,
chrześcijanie minionych w i e k ó w - którzy mieli żywą wiarę
, w piekło, a s u m i e n i e oskarżało ich dostatecznie - widzieli czę­
sto d e m o n y w chwili śmierci; dzisiejsi H i n d u s i - którzy są
z pewnością bardziej «prymitywni» niż Amerykanie w swo­
ich wierzeniach i zdolnościach p o j m o w a n i a - widzą czę­
sto istoty, które odpowiadają ich wciąż bardzo prawdzi­
wym
lękom
o
życie
pozagrobowe;
podczas
gdy
współcześni Amerykanie ze swoimi «oświeconymi»
poglądami widzą zjawy w zgodności ze s w o i m «wygodnym» życiem i wierzeniami, które na ogół nie zawierają b a r d z o realistycz­
nego lęku przed piekłem ani świadomości istnienia d e m o n ó w .
Obiektywnie biorąc, s a m e d e m o n y p o d s u w a j ą p o k u s y z g o d n e ze s t a n e m
d u c h o w y m lub oczekiwaniami kuszonych. Bojącym się piekła d e m o n y m o g ą
się ukazywać w strasznych postaciach, aby d a n a o s o b a z m a r ł a w rozpaczy;
tym jednak, którzy nie wierzą w piekło (albo p r o t e s t a n t o m , którzy wierzą, że
są niezawodnie «zbawieni» i dlatego nie potrzebują bać się piekła), d e m o n y
p o d s u w a ć b ę d ą p o k u s y oczywiście w jakiejś innej postaci, k t ó r a nie ujawni
tak wyraźnie ich złych z a m i a r ó w " .
Tak naiwni jak M o o d y nie byli z p e w n o ś c i ą a u t o r z y Tybetańskiej Księgi
Umarłych, pochodzącej z VIII wieku. O p i s a n e są w niej losy d u s z y po opusz­
czeniu ciała, przypominające w s p ó ł c z e s n e d o z n a n i a w czasie „śmierci kli­
nicznej". D u s z a ma wizje z a r ó w n o pokojowych, jak i gniewnych bóstw, a jed­
nak księga utrzymuje, że są to w s z y s t k o iluzje, i przestrzega, by nie odbierać
ich jako rzeczywistości. D o k t r y n a buddyjska jest więc prawdziwa, gdy m ó w i
o iluzyjności zjawisk na „poziomie Bardo", b ł ę d n a jest n a t o m i a s t wówczas,
gdy wyprowadza z t e g o wniosek, iż za tymi iluzorycznymi zjawiskami nie
kryje się żadna obiektywna rzeczywistość. T r u d n o j e d n a k mieć o to p r e t e n ­
sje do b u d d y z m u jako religii pozbawionej Objawienia.
W a r t o też dodać, że krytycy współczesnych „doświadczeń p o ś m i e r t n y c h "
często wskazują na p o d o b i e ń s t w a „świetlistych i s t o t " do znanych ze spiryty­
z m u „ d u c h ó w p r z e w o d n i k ó w " i „ d u c h ó w przyjaciół". Szereg takich p o d o ­
b i e ń s t w zebrali n p . w swej książce Is there life after death? (Czy istnieje życie
po śmierci?) J o h n W e l d o n i Zola Levitt. Na przykład „świetliste istoty" oka­
zywały się „uciesznymi o s o b a m i " z „poczuciem h u m o r u " , dostarczającymi
14
FRONDA
32
umierającym „dobrej zabawy". W świetle całej tradycji chrześcijańskiej nale­
ży wykluczyć, aby mogły to być anioły.
Królestwo powietrzne
P o d o b n e wątpliwości rodzą się, gdy czytamy o w s p o m n i a n y c h już „wizjach
nieba" doświadczanych w czasie „śmierci klinicznej". Na przykład wizja Betty Malz o p i s a n a w jej książce My Glimpse of Eternity (Moje spojrzenie na
wieczność) p r z y p o m i n a raczej świat k r e s k ó w e k disneyowskich lub k o l o r o w e
obrazki z b r o s z u r e k świadków Jehowy. David Wheeler, który również prze­
żył „śmierć kliniczną" i opisał ją w książce Journey to the Other Side (Podróż
na drugą s t r o n ę ) , w s p o m i n a , że w „ n i e b i e " widział wieżowce M a n h a t t a n u
i wesołe miasteczko. Osis i H a r a l d s o n o d n o t o w u j ą też i n n e znaczące różni­
ce w wizjach A m e r y k a n ó w i H i n d u s ó w - o ile pierwszym zdarza się przyje­
chać do „ n i e b a " taksówką, o tyle d r u d z y przyjeżdżają t a m na krowie.
Jak zauważa o. Serafin Rose, są to wizje nie d u c h o w e , lecz świeckie: „Są
o n e na tyle szybkie, tak ł a t w o osiągalne, p o w s z e c h n e i ziemskie w swojej ob­
razowości, że nie m o ż n a ich p o w a ż n i e p o r ó w n y w a ć z p r a w d z i w y m i chrześci­
jańskimi wizjami nieba w przeszłości". D o z n a n i a te p o z b a w i o n e są głębokiej
czci, skruchy i bojaźni Bożej. Niemniej j e d n a k o. Rose nie o d m a w i a im real­
ności - umiejscawia je j e d n a k nie w niebie, lecz w z u p e ł n i e innej sferze rze­
czywistości. Co to za sfera?
Człowiek zazwyczaj nie widzi oczyma świata d u c h o w e g o . Istnie­
ją jednak p e w n e chwile, kiedy możliwe jest „otwarcie z m y s ł ó w "
czy też - jak powiedziałby Aldous Huxley - o d e m k n i ę c i e „drzwi
percepcji". Tak pisał o tym XIX-wieczny b i s k u p rosyjski Ignacy
Brianczaninow: „Zmysły cielesne są jakby d r z w i a m i i b r a m a m i
do w e w n ę t r z n e j izby, gdzie przebywa dusza, a w r o t a o w e
otwierają się i zamykają wedle Bożego nakazu. Wielce m ą d r z e
i miłosiernie b r a m y o w e w upadłych ludziach są n i e u s t a n ­
nie zamknięte, aby zaprzysięgli nasi wrogowie, u p a d ł e
duchy, nie wdzierali się do nas i nie gubili n a s . Rzecz
to tym bardziej konieczna, że my, po u p a d k u , znaj­
dujemy się w sferze d u c h ó w upadłych, okrążeni
przez nie i zniewoleni. Nie mając możliwości
WIOSNA2004
15
wtargnąć w nas, starają się o n e dać znać o sobie z zewnątrz, przynosząc roz­
liczne grzeszne myśli i marzenia, przyciągając n i m i lekkomyślną d u s z ę do
obcowania ze sobą. Człowiekowi nie w o l n o o d s u w a ć troski O p a t r z n o ś c i Bo­
żej i w ł a s n y m i siłami, z d o p u s z c z e n i a Bożego, ale nie z Bożej woli, otwierać
swoich z m y s ł ó w i wchodzić w j a w n e o b c o w a n i e z d u c h a m i . Ale i to się zda­
rza. Oczywiste jest, że w ł a s n y m i siłami m o ż n a dojść do o b c o w a n i a tylko
z duchami upadłymi".
P o d o b n i e m ó w i ł XX-wieczny rosyjski teolog p r a w o s ł a w n y o. A l e k s a n d e r
Mień, w e d ł u g którego świat niewidzialny „otwiera się p r z e d człowiekiem al­
bo w stanie bardzo wielkiej świętości, albo w stanie głupoty, kiedy «ściana»
łamie się i nagle coś się przez nią przedziera. Człowiek p o w i n i e n być odgro­
dzony od tego. Tak jak j e s t e ś m y o d g r o d z e n i od czarnej głębi k o s m o s u błę­
kitną k o p u ł ą sklepienia niebieskiego, tak też j e s t e ś m y o d g r o d z e n i od tajem­
niczego, niebezpiecznego dla nas, w jakiś s p o s ó b s t r a s z n e g o i mglistego
świata a s t r a l n e g o " .
„Drzwi percepcji" m o g ą się otwierać w d w ó c h wypadkach: albo o t w o r z y
je Bóg, który zaprasza człowieka w świat n a d p r z y r o d z o n y i wówczas zapew­
nia mu o c h r o n ę , albo człowiek s a m forsuje te wrota, ale w t e d y wystawia się
na wszelkie niebezpieczeństwa w tej nieznanej mu rzeczywistości. Stwórca
nieprzypadkowo zakrył ten świat przed n a m i , gdyż jest to p r z e s t r z e ń tajem­
na, niebezpieczna, zwodnicza i t r u d n a dla człowieka.
Co to za rzeczywistość? Ojciec Mień w s p o m i n a o „świecie a s t r a l n y m " ,
biskup Brianczaninow pisze o „królestwie p o w i e t r z n y m " . Obaj nieco i n n y m
językiem m ó w i ą j e d n a k o t y m s a m y m zjawisku. W świecie n a d p r z y r o d z o ­
nym nie istnieje b o w i e m s a m a tylko rzeczywistość niebiańska. Gdzie w prze­
ciwnym wypadku miałyby przebywać i działać d e m o n y ? W e d ł u g t e o l o g ó w
miejscem ich obecności jest świat upadły, do k t ó r e g o należy nie tylko piekło,
lecz również ziemska doczesność z człowiekiem z r a n i o n y m przez grzech
pierworodny. N a s z a d o c z e s n o ś ć jest miejscem aktywności d e m o n ó w , lecz
nasza władza z m y s ł ó w nie pozwala n a m ich zobaczyć.
G ł ó w n y m siedliskiem d e m o n ó w - jak w s p o m i n a Biblia - jest k r ó l e s t w o
powietrzne. Święty Paweł w Liście do Efezjan pisze o szatanie jako „Władcy
m o c a r s t w a p o w i e t r z a " (Ef 2,2), a w i n n y m miejscu t e g o s a m e g o p o s ł a n i a
wzywa chrześcijan do walki „przeciwko p i e r w i a s t k o m d u c h o w y m zła na wy­
żynach niebieskich" (Ef 6,12).
16
FRONDA 32
Refleksję tę kontynuują Ojcowie Kościoła. Święty J a n Kasjan w V wieku
pisze: „Tak wielka rzesza diabelskich d u c h ó w wypełnia p o w i e t r z e rozciąga­
jące się między n i e b e m a ziemią, w k t ó r y m latają o n e w niepokoju i nie bez­
czynnie, a O p a t r z n o ś ć Boża dla naszego d o b r a ukryła je p r z e d l u d z k i m wzro­
kiem; w p r z e c i w n y m razie - ze strachu p r z e d ich a t a k i e m albo z p o w o d u
przerażającego wyglądu ich twarzy, p r z e t w o r z o n e g o lub z m i e n i o n e g o przez
ich w ł a s n ą wolę na każde życzenie - ludzie byliby dotknięci p a n i c z n y m stra­
chem i gotowi do u p a d k u " .
Święty Augustyn także umiejscawia aktywność złych d u c h ó w głównie
w sferze powietrznej, przypisując im „naturę ciała powietrznego". W swym
traktacie Opisanie demonów tak charakteryzuje ich aktywność: „ N a t u r a d e m o n ó w
jest taka, że - dzięki wnikliwości zmysłowej należącej do ciała powietrznego przekraczają one bez trudu wnikliwość posiadaną w ciałach ziemskich, a także
szybkością - z powodu doskonałej możliwości poruszania się ciała powietrzne­
go - przekraczają one nie tylko zdolność poruszania się ludzi i zwierząt lądo­
wych, lecz nawet lot ptaków. O b d a r z o n e tymi d w i e m a zdolnościami na tyle, na
ile są to właściwości ciała powietrznego, a mianowicie, przenikliwością postrze­
gania i szybkością ruchu - przepowiadają one i oznajmiają wiele rzeczy, które
rozpoznały o wiele wcześniej. Zadziwia to ludzi z p o w o d u powolności ziem­
skiego postrzegania. Ponadto d e m o n y - wskutek długiego okresu ich życia uzyskały daleko większe doświadczenie co do wydarzeń, niż przypada ludziom
w związku z ich krótkim życiem. Dzięki tym zdolnościom - które dała im na­
tura powietrznego ciała - d e m o n y nie tylko przepowiadają wiele rzeczy, które
się wydarzą, lecz także dokonują wielu cudownych czynów".
B a d a n i e duszy
Tak więc - konkluduje chrześcijańską n a u k ę w tym względzie o. R o s e - „spe­
cjalne miejsce, k t ó r e zamieszkują d e m o n y w tym u p a d ł y m świecie, i miejsce,
gdzie spotykają się z n i m i d u s z e d o p i e r o co u m a r ł y c h ludzi - to p o w i e t r z e " .
Każda d u s z a po śmierci ciała m u s i przejść przez o w o „ m o c a r s t w o powietrz­
n e " , gdzie jest b a d a n a przez d e m o n y . N i e k t ó r e z d u s z d o t r ą do Nieba, i n n e
zaś z o s t a n ą po d r o d z e pochwycone przez złe duchy.
Biskup Brianczaninow opisuje to następująco: „Dla dręczenia dusz, prze­
chodzących p o w i e t r z n e przestrzenie, c i e m n e w ł a d z e w wielkim p o r z ą d k u
WIOSNA
2004
17
ustanowiły oddzielne miejsca sądzenia i straże. W w a r s t w a c h przestworzy,
od ziemi do s a m e g o nieba, stoją strażnicze p u ł k i upadłych d u c h ó w . Każdy
oddział zarządza szczególnym rodzajem grzechu i dręczy n i m duszę, gdy du­
sza do niego dojdzie. P o w i e t r z n e biesowskie straże nazywają się w P i s m a c h
Ojców mytarstwami (po grecku - teloniami, po p o l s k u - k o m o r a m i celnymi),
a duchy służące w nich - celnikami".
Niech nikogo nie zwiedzie ta militarno-administracyjna terminologia.
W p o w i e t r z u nie ma oczywiście „ b u d e k strażniczych" ani „granicznych szla­
b a n ó w " . Chodzi raczej o wyrażenie w s p o s ó b symboliczny i o b r a z o w y istoty
doświadczenia d u c h o w e g o - rzeczywistości b a d a n i a duszy. W katolicyzmie
nazywa się to s ą d e m szczegółowym, który p o p r z e d z a Sąd O s t a t e c z n y .
Duszy po śmierci towarzyszą nie tylko d e m o n y , lecz również anioły. O ile
te pierwsze oskarżają człowieka i wypominają mu jego grzechy, o tyle te dru­
gie starają się go usprawiedliwić i obronić. Taki opis m o ż e m y odnaleźć
w wielu p i s m a c h Ojców Kościoła, n p . u św. A t a n a z e g o Wielkiego, św. Makarego Wielkiego czy św. Hezychiusza z Jerozolimy.
Święty Izajasz Pustelnik w VI wieku pisze: „Gdy d u s z a o p u s z c z a ciało, t o ­
warzyszą jej anioły. C i e m n e siły wychodzą jej na spotkanie, chcąc ją zatrzy­
mać, i badają ją, aby zobaczyć, czy m o g ą w niej znaleźć coś swojego".
Święty Efrem Syryjczyk dwieście lat wcześniej opisuje, że „Boży wysłan­
nicy, wziąwszy duszę, wstępują w powietrze, gdzie stoją w o d z o w i e , rządzą­
ce światem w ł a d z e sił przeciwnych. O n i są naszymi oskarżycielami, strasz­
nymi celnikami, rejestratorami, p o b o r c a m i p o d a t k o w y m i ; spotykają d u s z ę
na drodze, rejestrują, sprawdzają i wyliczają grzechy i długi t e g o człowieka grzechy młodości i starości, d o b r o w o l n e i m i m o w o l n e , p o p e ł n i o n e uczyn18
FRONDA 32
kiem, s ł o w e m i myślą. Wielki jest t a m strach, wielkie d r ż e n i e biednej duszy,
niewyobrażalna bieda, k t ó r ą cierpi od niezliczonego m n ó s t w a otaczających ją
c h m a r a m i wrogów, rzucających na nią oszczerstwa, aby nie dać jej wstąpić
do nieba i osiedlić się w świecie żywych, wstąpić do krainy życia. Ale anioły
święte, broniąc duszy, odprowadzają ją".
Inny z Ojców Kościoła, św. Cyryl Aleksandryjski, pisze w Słowie na odejście
duszy: „Jakiż strach i drżenie oczekują cię, d u s z o moja, w d n i u śmierci! Ujrzysz
straszne, dzikie, o k r u t n e , bezlitosne i bezwstydne d e m o n y [...] stojące przed
tobą. Sam ich widok jest gorszy niż jakiekolwiek męki. Gdy je ujrzy dusza, do­
zna wstrząsu, zadrży, zadygocze i w trwodze i ze zgrozą będzie szukać ochro­
ny u Aniołów Bożych. Lecz będąc przyjęta przez aniołów i p o d ich opieką prze­
chodząc powietrzną przestrzeń i wznosząc się na wysokość, spotka rozliczne
mytarstwa [...], które będą jej przeszkodą w drodze do Królestwa, będą ją za­
trzymywać i powstrzymywać od wznoszenia się ku n i e m u . Na każdym z tych
mytarstw będzie żądane zdanie sprawy z osobnych grzechów.
[...]
Każdy
grzech, każda n a m i ę t n o ś ć duszy będą miały swoich celników i dręczycieli".
Dlatego też inny z Ojców Kościoła, św. J a n C h r y z o s t o m podkreśla, jak
bardzo w godzinie śmierci p o t r z e b n a jest umierającym m o d l i t w a : „ P o t r z e b ­
nych n a m będzie wiele modlitw, wielu p o m o c n i k ó w , wiele dobrych uczyn­
ków, wielkie w s t a w i e n n i c t w o A n i o ł ó w przy przejściu przez p r z e s t r z e ń p o ­
wietrzną. Jeżeli podczas p o d r ó ż y przez obcy kraj lub w o b c y m mieście
potrzebujemy przewodnika, to o ileż bardziej p o t r z e b n i n a m b ę d ą p r z e w o d ­
nicy i p o m o c n i c y dla p r z e p r o w a d z e n i a n a s przez niewidzialne s t a n o w i s k a
rządzących ś w i a t e m władz sfer powietrza, k t ó r e n a z y w a m y p r z e ś l a d o w c a m i ,
celnikami i p o b o r c a m i p o d a t k o w y m i " .
N i e p r z y p a d k o w o najbardziej r o z p o w s z e c h n i o n a w świecie katolickim oprócz Ojcze nasz - m o d l i t w a kończy się s ł o w a m i s k i e r o w a n y m i do Matki Bo­
żej: „Módl się za n a m i grzesznymi teraz i w godzinę śmierci n a s z e j " .
Opisy telonii czyli mytarstw m o ż n a też znaleźć w żywotach wielu świętych,
m.in.: św. Eustracjusza M ę c z e n n i k a (IV wiek), św. Nifonta z Konstancji (IV
wiek), św. S y m e o n a z Edessy (VI wiek), św. K o l u m b a n a (VI wiek), św. J a n a
Miłościwego (VII wiek), św. Bonifacego (VIII wiek) i wielu innych. Najbar­
dziej chyba szczegółowy opis zjawiska p o c h o d z i z opowieści błogosławionej
Teodory. Co ciekawe, w 1996 r o k u ukazały się na U k r a i n i e d w a wydania ob­
jawień tej błogosławionej - pierwsze, p r a w o s ł a w n e , z Żytomierza, n o s i ł o
WIOSNA-2004
19
p o d t y t u ł Mytarstwa błogosławionej Teodory; drugie, greckokatolickie, ze Lwo­
wa, m i a ł o z kolei p o d t y t u ł Czyściec według błogosławionej Teodory.
Ojciec Serafin Rose pisze, że „ s p o t k a n i e z mytarstwami po śmierci jest tyl­
ko szczególną i o s t a t e c z n ą formą generalnej bitwy, k t ó r ą każda d u s z a chrze­
ścijańska prowadzi przez cały czas swojego życia". W każdej d u s z y toczy się
b o w i e m walka między d o b r e m a złem. Ci święci, w których sercach j u ż za
życia z a t r i u m f o w a ł o d o b r o , p r z e c h o d z ą do nieba, omijając mytarstwa i nie bę­
dąc przez nie a t a k o w a n i . Kilku u c z n i ó w św. M a k a r e g o Wielkiego, będących
świadkami jego śmierci, o p o w i a d a ł o , że widzieli d u s z ę swojego m i s t r z a
wznoszącą się do nieba oraz złe duchy, k t ó r e j e d n a k nie śmiały jej zaczepiać
i w y p o m i n a ć grzechów. P o d o b n i e teologia katolicka naucza, że święci po
śmierci trafiają do nieba, omijając czyściec, gdyż j u ż za życia o s t a t e c z n i e się
oczyścili, wygrywając w swych ciałach wojnę ze z ł e m .
Tak jak p r a w o s ł a w n a teologia d o g m a t y c z n a uznaje przejście przez mytar­
stwa za część sądu szczegółowego, tak teologia katolicka za część sądu szcze­
gółowego uznaje czyściec.
Na szczególną uwagę zasługuje to, czego na t e m a t mytarstw nauczał je­
den z największych XIX-wiecznych p r a w o s ł a w n y c h m i s t y k ó w rosyjskich, św.
Teofan Pustelnik. Pisał on mianowicie: „Niezależnie od tego, jak b a r d z o dzi­
waczną wydawałaby się n a s z y m m ą d r a l o m myśl o mytarstwach,
przejście
przez nie jest nie do uniknięcia. Czego szukają ci celnicy w przechodzących?
Tego, czy nie mają oni ich t o w a r u . A co to za towar? N a m i ę t n o ś c i . To zna­
czy, że jeśli ktoś ma serce n i e p o k a l a n e i obce n a m i ę t n o ś c i o m , nie m o g ą zna­
leźć niczego takiego, do czego mogliby się przyczepić; przeciwnie, obca im
dobroć będzie porażać ich samych, jak strzały błyskawicy. Na to p e w i e n czło­
wiek bardzo uczony taką o t o jeszcze wyraził myśl: mytarstwa w y o b r a ż a m y so­
bie jako coś strasznego; a przecież b a r d z o możliwe, że biesy, z a m i a s t czegoś
strasznego, przedstawiają coś czarującego. W e d l e wszelkich rodzajów na­
miętności, pokazują przechodzącej duszy oszukańczo-czarujące kolejne wi­
dzenia. Gdy w czasie ziemskiego życia w y g n a n e zostały z serca n a m i ę t n o ś c i ,
a zaszczepione p r z e c i w n e im cnoty, d u s z a nie ma żadnej przychylności do
żadnych zwodniczych czarujących widzeń, m i n i e je, odwracając się z obrzy­
d z e n i e m . A gdy serce nie jest oczyszczone, to d u s z a rzuca się na tę n a m i ę t ­
ność, do której żywi największą przychylność. T o t e ż biesy biorą ją jak gdyby
byli przyjaciółmi, a p o t e m już wiedzą, gdzie ją podziać. To znaczy, b a r d z o
20
FRONDA
32
wątpliwe jest, żeby dusza, póki w niej pozostają uczucia ku p r z e d m i o t o m ja­
kichkolwiek n a m i ę t n o ś c i , nie zawstydziła się na mytarstwach. Z a w s t y d z e n i e
tutaj polega na tym, że d u s z a s a m a rzuca się w p i e k ł o " .
Święty Teofan P u s t e l n i k wyraża więc intuicję, że to nie tyle Bóg p o t ę p i a
duszę, ile dusza sama siebie skazuje na potępienie, wybierając zło. Jest to
zgodne z niektórymi objawieniami p r y w a t n y m i w katolicyzmie, w których
J e z u s miał powiedzieć - n p . siostrze Josefie M e n e n d e s czy siostrze F a u s t y n i e
Kowalskiej - że tak n a p r a w d ę to ludzie sami, w b r e w woli Boga, wybierają dla
siebie potępienie.
W a r t o zacytować jeszcze j e d e n p r a w o s ł a w n y opis przejścia przez mytarstwa, przypominający katolickie opisy czyśćca. Ojciec A l e k s a n d e r Mień pisze:
„Po śmierci osoba nie r o z p a d a się, rozpada się w niej tylko zło. Lecz jeśli roz­
pada się zło - to stanowi kolosalne n i e b e z p i e c z e ń s t w o dla osoby, ponieważ,
wyrażając się obrazowo, im więcej zła w osobie, tym mniej zostaje jej samej.
Ponieważ wszystko p o w i n n o przejść przez ogień. Oczywiście nie chodzi
o ogień fizyczny. W c h o d z ą c w atmosferę Ziemi, m e t e o r rozżarza się i spala.
W c h o d z ą c w atmosferę innych światów, w d u s z y spala się w s z y s t k o złe,
wszystko c i e m n e , wszystko czarne i p e ł n i a bytu człowieka po śmierci w du­
żym s t o p n i u zależy od tego, ile, wyrażając się z n ó w metaforycznie, z o s t a n i e
z niej po tym spaleniu".
Podróż a s t r a l n a
O p i s ó w d e m o n ó w czy ich „ k o m ó r celnych" p r ó ż n o szukać we współczesnych
opisach „doświadczeń p o ś m i e r t n y c h " . Przede wszystkim dlatego, że pokazu­
ją o n e stan duszy znajdującej się na krawędzi życia i śmierci, nie zaś sytuację
nieodwołalnego zgonu. Analizując jednak te opisy, o. Serafin Rose doszedł do
wniosku, że przypominają mu o n e i n n e relacje, z którymi się już spotkał. Miał
na myśli głównie literaturę parapsychologiczną i okultystyczną.
Na przykład „niebo", tak jak je odmalował w swych pismach XVIII-wieczny
wizjoner szwedzki E m a n u e l Swedenborg, b a r d z o p r z y p o m i n a „ n i e b o " opisy­
w a n e przez osoby, które przeżyły „śmierć kliniczną". Swoje objawienia Swe­
d e n b o r g otrzymywał od istoty, k t ó r a pojawiła się p r z e d n i m po raz pierwszy
podczas medytacji i k t ó r a p r z e d s t a w i ł a mu się jako „Pan Bóg". Istota ta „za­
bierała" go nie tylko na i n n e planety U k ł a d u Słonecznego, gdzie p o z n a w a ł
WIOSNA-2004
21
d z i w n e c z ł e k o p o d o b n e stwory (np. na Marsie o d z i a n e
były o n e w u b r a n i a z r o b i o n e z kory d r z e w ) , lecz rów­
nież p o k a z a ł a mu „ n i e b o " , k t ó r e właściwie niczym spe­
cjalnym nie r ó ż n i ł o się od rzeczywistości ziemskiej.
S w e d e n b o r g opisuje, że spotkał t a m Lutra, k t ó r e g o na­
wrócił na swoją wiarę, ale Kalwina j u ż nie u d a ł o mu się
nawrócić.
P o d o b n e m o t y w y w opisach niewidzialnego świata
m o ż n a też znaleźć w opisach „płaszczyzny a s t r a l n e j " t e o zofów XIX i XX wieku czy też „projekcji a s t r a l n e j " parapsychologów
w XX stuleciu. Okazuje się, że relacje spirytystów i m e d i ó w z tzw. „do­
świadczeń bycia poza c i a ł e m " (OOBE - Out ofBody Experience), z e b r a n e przez
dr Celię Green czy dr. R o b e r t a Crookalla są identyczne z relacjami z „do­
świadczeń p o ś m i e r t n y c h " , zebranymi przez dr. M o o d y ' e g o czy dr Kubler-Ross. Jak zauważa o. Serafin Rose, „identyczność ta jest tak d o k ł a d n a , że
m o ż e tu chodzić o opis j e d n e g o i t e g o s a m e g o d o ś w i a d c z e n i a " . O s o b y d o ­
świadczające OOBE tak często odwiedzają „ n i e b o " , że badacz tego zjawiska
dr Crookall postawił tezę, iż m u s i istnieć „ziemia całkowita", k t ó r a obejmu­
je nie tylko z n a n ą n a m sferę fizyczną, lecz również sferę niefizyczną ze stre­
fami „Raju" i „ H a d e s u " .
Najbardziej z n a n ą osobą, k t ó r a opisała swoje d o z n a n i a w trakcie OOBE,
jest R o b e r t A. M o n r o e , a u t o r książki Journeys Out of the Body (Podróże poza
ciało). T e n agnostyk religijny wszedł w k o n t a k t ze ś w i a t e m n a d p r z y r o d z o ­
n y m p o d o b n i e jak S w e d e n b o r g - podczas medytacji. W czasie swoich „po­
dróży astralnych" spotykał z a r ó w n o zmarłych, jak i r ó ż n e nieziemskie inte­
ligentne istoty. Z czasem został ich u c z n i e m i p o d d a ł się ich p r o w a d z e n i u .
Po d w u n a s t u latach t e g o typu d o ś w i a d c z e ń stwierdził, że nigdy nie znalazł
„ d o w o d ó w na p o t w i e r d z e n i e biblijnych pojęć Boga i życia po śmierci w miej­
scu o nazwie n i e b o " .
Nie oznacza to, że M o n r o e w czasie swoich „wyjść z ciała" nie doświad­
czył osobiście „ b o g a " swojego „ n i e b a " : „ O t ó ż p o ś r ó d n o r m a l n e j aktywności
- gdziekolwiek się o n a odbywa - rozlega się odległy Sygnał, przypominający
trąby heroldów. Wszyscy odbierają go b a r d z o spokojnie i zaprzestają wszel­
kich działań i r o z m ó w . Jest to sygnał, że ON (lub O N I ) p r z e m i e r z a Swoje
Królestwo.
22
FRONDA 32
Nie ma t a m czołobitności wywołanej grozą czy u p a d a n i a na kolana. Po­
stawa jest nadzwyczaj k o n k r e t n a . Jest to zjawisko, do k t ó r e g o wszyscy są
przyzwyczajeni,
a
kiedy
zachodzi,
ma
absolutne
pierwszeństwo
przed
wszystkim. Bez żadnych wyjątków.
Na Sygnał b o w i e m każda istota żywa kładzie się na ziemi... Głowy od­
w r ó c o n e są na bok, aby nikt nie widział G O , kiedy p r z e c h o d z i . C e l e m wyda­
je się u t w o r z e n i e żywej drogi, po której ON podróżuje... Kiedy ON przecho­
dzi, nikt się nie porusza, n a w e t nie myśli. W s z y s t k o z a m i e r a w chwilowym
b e z r u c h u , całkowicie i bez żadnych wyjątków [...].
Kilkakrotnie, kiedy d o ś w i a d c z a ł e m tego zjawiska, l e ż a ł e m r a z e m z inny­
mi. W takich chwilach nie powstaje n a w e t cień p o m y s ł u , by zrobić coś inne­
go. Kiedy ON przechodzi, rozlega się głośna m u z y k a i doznajesz uczucia roz­
chodzącej się promieniście potężnej życiowej siły, której szczyt w z n o s i się
wysoko nad głową, a o n a cała rozpływa się d o p i e r o gdzieś w mglistej dali.
[...] Zdarzenie to jest tak s a m o n a t u r a l n e , jak z a t r z y m a n i e się na światłach
ruchliwego skrzyżowania lub czekanie p r z e d s z l a b a n e m na przejazd pociągu.
Nie jesteś zaniepokojony, ale czujesz jakiś niewypowiedziany r e s p e k t p r z e d
siłą, jaką reprezentuje r o z p ę d z o n y pociąg. To wydarzenie ma także całkiem
bezosobowy charakter.
Czy to jest Bóg? A m o ż e jego Syn? Czy jego r e p r e z e n t a n c i ? " .
Komentując ten fragment, o. Rose pisze, że „ t r u d n o byłoby znaleźć
w światowej literaturze okultystycznej bardziej wyrazistą relację o kulcie
szatana w jego w ł a s n y m królestwie, u p r a w i a n y m przez jego b e z o s o b o w y c h
niewolników".
W i n n y m miejscu M o n r o e opisuje w ł a s n e s t o s u n k i z księciem obszaru,
do którego przeniknął. Poczuł mianowicie o b e c n o ś ć potężnej, inteligentnej,
osobowej siły, k t ó r a uczyniła go bezsilnym i p o z b a w i o n y m woli: „ O d e b r a ­
ł e m silne wrażenie, że j e s t e m związany n i e o d w o ł a l n ą lojalnością z tą inteli­
g e n t n ą siłą, że zawsze tak było i że m a m tu na Z i e m i do w y k o n a n i a p e w n e
zadanie".
W kolejnym fragmencie M o n r o e opisuje, że o w a niewidzialna, o s o b o w a
siła jakby weszła w niego i „ p r z e s z u k i w a ł a " jego u m y s ł . Po tak bliskim d o ­
świadczeniu opisał ją następująco: „Była to b e z o s o b o w a z i m n a inteligencja
bez żadnych śladów tak s z a n o w a n y c h przez n a s u n i e s i e ń m i ł o s n y c h czy
współczucia [...]. U s i a d ł e m i r o z p ł a k a ł e m się, jak jeszcze nigdy w życiu.
WIOSNA-2004
23
Szlochałem jak m a ł e dziecko, p o n i e w a ż wiedziałem już - bez żadnych wąt­
pliwości i żadnych nadziei na przyszłość - że o t o Bóg mojego dzieciństwa,
kościołów i wszystkich religii świata wcale nie był taki, jakim pragnęliśmy,
aby był, i że przez resztę życia będę cierpiał z p o w o d u «utraty» tej iluzji".
Czy jakiś d e m o n o l o g mógłby się pokusić o lepsze opisanie s p o t k a n i a
z s z a t a n e m ? D o s z ł o do niego - jak pisze M o n r o e - w „planie a s t r a l n y m " , ina­
czej mówiąc w miejscu, które chrześcijańska tradycja określa m i a n e m króle­
stwa p o w i e t r z n e g o nad ziemią. Nie jest to wcale - jak podkreśla o. Rose „inny" świat, lecz niewidzialna część „ t e g o " świata. Każdy człowiek m u s i
przez nią przejść po śmierci w d r o d z e do „ i n n e g o " świata. Niektórzy ludzie
wchodzą jednak w tę sferę, choćby za p o m o c ą narkotyków, inicjacji okulty­
stycznych, medytacji t r a n s c e n d e n t a l n e j , s z a m a n i z m u itd. Uczucie błogości,
przyjemności czy pokoju, jakiego wówczas doświadczają, nie m u s i wcale
mieć charakteru d u c h o w e g o , lecz naturalny, związany z o d e r w a n i e m się du­
szy od ociężałego ciała.
Misja zwodzenia
Ojciec Serafin Rose dochodzi do wniosku, że jeśli autorzy tacy, jak Raymond
A. Moody czy Elisabeth Kubler-Ross, skłaniają się do niechrześcijańskiej interpre­
tacji „doświadczeń pośmiertnych", to nie dlatego, że doznania te udowadniają ta­
ką tezę, ale dlatego, że badacze ci już na początku sami zakładają niechrześcijań­
ską interpretację. Na pokrewieństwo owych doświadczeń ze spirytyzmem
i mediumizmem zwracali już uwagę tacy badacze, jak Hans Holzer, Robert Crookall czy wspomniany Raymond Moody. Najbardziej wyrazisty jest jednak przy­
kład dr Elisabeth Kubler-Ross, autorki głośnej książki Rozmowy o życiu i umieraniu.
Ojciec Serafin Rose pisze, że zasługi dr Kubler-Ross dla rozwoju ruchu h o spicyjnego na świecie są t r u d n e do przecenienia, zwraca jednak uwagę na nie­
pokojące związki owej lekarki z okultyzmem. O n a sama bowiem przyznaje, że
swoją wiedzę na t e m a t życia p o ś m i e r t n e g o czerpie głównie z kontak­
tów z d u c h a m i umarłych. Pierwsze doświadczenie tego
typu m i a ł o miejsce w 1967 roku w Chicago, kiedy
w swym uniwersyteckim gabinecie zniechęcona roz­
myślała o porzuceniu pracy z umierającymi. Wówczas
w pomieszczeniu pojawiła się osoba, która przedstaFRONDA 32
wiła się jako kobieta zmarła dziesięć miesięcy wcześniej. Zjawa zaczęła nama­
wiać ją, aby nie porzucała swojej pracy. Z a n i m znikła, napisała na kartce kilka
słów. Doktor Kubler-Ross odszukała dane zmarłej pacjentki - jej wygląd był
identyczny z wyglądem zjawy, zaś analiza grafologiczna słów zapisanych na
kartce potwierdziła, że był to charakter pisma zmarłej.
Od t a m t e g o czasu dr Kubler-Ross w i e l o k r o t n i e w c h o d z i ł a w k o n t a k t
z „ d u c h a m i p r z e w o d n i k a m i " . O p o w i a d a ł a n p . jak w Kalifornii zmaterializo­
wały się na jej oczach trzy osoby, z których j e d n a p r z e d s t a w i ł a się jako jej
anioł stróż. „Nazwał m n i e Izabelą i zapytał m n i e , czy p a m i ę t a m , jak d w a ty­
siące lat t e m u oboje pracowaliśmy z C h r y s t u s e m " .
Podczas konferencji medycznej w San Francisco w 1976 roku, w o b e c n o ­
ści dwóch tysięcy trzystu lekarzy i pielęgniarek, dr Kubler-Ross opowiadała,
że poprzedniej nocy przeżyła „głębokie doświadczenie m i s t y c z n e " : „ O s t a t ­
niej nocy odwiedził m n i e Salem - mój d u c h p r z e w o d n i k i dwaj jego towarzy­
sze - Anka i Willie. Byli z n a m i do trzeciej godziny n a d r a n e m . Rozmawiali­
śmy,
śmialiśmy się
i wspólnie
śpiewaliśmy.
[...]
Był
to najważniejszy
m o m e n t mojego życia".
Opowiadając o swoich doświadczeniach d w a lata później l u d z i o m w Ash­
land w stanie O r e g o n , dr Kubler-Ross zachęcała d w a tysiące d w u s t u słucha­
czy, aby przywoływali o w e istoty, a o n e na p e w n o przyjdą im z p o m o c ą .
Literatura d e m o n o l o g i c z n a i egzorcystyczna nie p o z o s t a w i a wątpliwości,
że „duchy p r z e w o d n i k i " są w rzeczywistości u p a d ł y m i d u c h a m i k r ó l e s t w a
powietrznego, czyli po p r o s t u d e m o n a m i . Dlatego też i s t o t n e wydaje się
prześledzenie, jaką wizję z a ś w i a t ó w o w e „ d u c h y p r z e w o d n i k i " przedstawia­
ją s w o i m ludzkim a d e p t o m . D o k t o r Elisabeth Kubler-Ross m ó w i o tej wizji
jak o n i e w z r u s z o n y m p e w n i k u , wypowiadając się przy tym z pozycji kogoś,
k t o wie lepiej, jak wygląda życie po śmierci, gdyż m ó g ł t e g o d o t k n ą ć .
Na ową wizję składa się pięć podstawowych p u n k t ó w : po pierwsze - nie
trzeba się bać śmierci, po drugie - nie będzie żadnego sądu ani piekła, po trze­
cie - śmierć nie jest wydarzeniem wyjątkowym i ostatecznym, lecz raczej bezbolesnym przejściem do „wyższego stanu świadomości", po czwarte - celem duszy
nie jest zbawienie wieczne, lecz nieograniczony proces „wzrostu" w „miłości",
„rozumieniu" i „samorealizacji", po piąte zaś - doświadczenia „wyjścia z ciała"
są najlepszym przygotowaniem do życia po śmierci. Jak zauważa o. Serafin
Rose, „każdy z owych pięciu p u n k t ó w jest częścią XIX-wiecznego nauczania
WIOSNA.2004
25
spirytystycznego, odsłanianego w tamtym czasie przez same «duchy» za pośred­
nictwem mediów".
O ile jednak w XIX-wiecznym świecie epoki wiktoriańskiej w ezoteryczny
spirytyzm wierzyła garstka zapaleńców, o tyle dziś - w czasach postępującej dechrystianizacji - zdobywa on, przybierając formy popularne, coraz więcej zwo­
lenników. Potwierdził to jeden z największych m e d i ó w XX wieku, A r t h u r Ford,
który zauważył, że „dzień profesjonalnego m e d i u m ma się ku końcowi", gdyż
doświadczenie spirytystyczne, niegdyś d o s t ę p n e tylko dla wtajemniczonych,
stało się dziś tak powszechne, iż m o ż e się z n i m zetknąć niemal każdy.
W swej książce The Life Beyond Death (Zycie po śmierci) A r t h u r Ford przy­
znaje wprost, że cała misja współczesnych spirytystów i m e d i ó w polegała na
„usunięciu raz na zawsze z ziemskich u m y s ł ó w s t r a c h u p r z e d przejściem
przez śmierć". T e n s a m cel stawiają sobie również dr Elisabeth Kubler-Ross
czy dr R a y m o n d A. Moody.
W tym podejściu do śmierci brak jest e l e m e n t ó w , na k t ó r e zawsze zwra­
cała uwagę tradycja chrześcijańska - p o s t a w y głębokiej czci i bojaźni Bożej,
skruchy i żalu za p o p e ł n i o n e grzechy, p o k o r y i n i e p e w n o ś c i co do w ł a s n e g o
zbawienia oraz całkowitego zawierzenia m i ł o s i e r d z i u Jezusa.
Przejście przez śmierć nie musi być wcale tak „łatwe, lekkie i przyjemne", jak
utrzymują ci, którzy chcą raz na zawsze wyeliminować strach przed tym do­
świadczeniem. Przekonuje o tym książka amerykańskiego lekarza, dr. Maurice'a
Rawlingsa Beyond Death's Door (Po drugiej stronie życia), w której zgromadził on
wiele relacji pacjentów na t e m a t „śmierci klinicznej". O ile książki Moody'ego
czy Kubler-Ross są dziełami psychologów, którzy zebrali wspomnienia świad­
ków, o tyle Rawlings jako lekarz medycyny wewnętrznej i specjalista od chorób
sercowo-naczyniowych sam osobiście reanimował wielu „klinicznie u m a r ł y c h "
ludzi i spisywał ich relacje niemal na bieżąco po przywróceniu bicia serca. Zaob­
serwował on ciekawą prawidłowość - przeżycia niepokojące i traumatyczne zda­
rzały się równie często, jak doznania przyjemne, te pierwsze jednak były dla pa­
cjentów tak bolesne, że jak najszybciej starali się je wymazać z pamięci i nigdy
więcej do nich nie wracać. Wielokrotnie natomiast o swoich doznaniach chcieli
rozmawiać pacjenci, którzy mieli przyjemne wrażenia.
Niemniej j e d n a k dr Rawlings sporządził p e w i e n „ m o d e l " owych złych
doświadczeń, na który składały się najczęściej powtarzające się elementy, ta­
kie jak: wejście w m ę t n e i m r o c z n e ś r o d o w i s k o (zamiast w y n u r z e n i a się
26
FRONDA 32
w jasnych krajobrazach), s p o t k a n i a z czającymi się w cieniu g r o t e s k o w y m i
potworami
(zamiast s p o t k a ń ze świetlistymi
i s t o t a m i ) , wizje p ł o n ą c e g o
ognistego jeziora (zamiast wizji n i e b a ) . „Horrory o w e są nie do o p i s a n i a
i t r u d n o je w s p o m n i e ć " - p o d s u m o w u j e w z a k o ń c z e n i u lekarz.
Nie są to oczywiście d o ś w i a d c z e n i a piekła, n i e m n i e j j e d n a k w n o s z ą o n e
c e n n ą korektę d o r ó ż o w e g o obrazu „doświadczeń p o ś m i e r t n y c h " , pokazując,
że sfera „poza c i a ł e m " nie m u s i być wcale przyjemna i świetlista. Być m o ż e ,
jak pisze o. Serafin Rose, d e m o n y odsłaniają w ó w c z a s l u d z i o m część swojej
prawdziwej natury...
Cala tradycja chrześcijańska - w ślad za Biblią, która nazywa szatana „oj­
cem k ł a m s t w a " - podkreślała zwodzicielską misję upadłych aniołów, których
zadaniem jest doprowadzić duszę do stanu wiecznego potępienia. J e d n y m
z niezmiennych sposobów działania d e m o n ó w w ciągu wieków są fałszywe ob­
jawienia i wizje, mające narzucić ludziom nieprawdziwą n a u k ę o celu ludzkie­
go istnienia i o rzeczywistości nadprzyrodzonej. W różnych epokach zmienia­
ją się tylko okoliczności i formy owych pozornych objawień, ich zwodnicza
istota n a t o m i a s t pozostaje ta sama. Praca o. Serafina Rose'a pozwala n a m le­
piej zrozumieć jeden z tych duchowych f e n o m e n ó w współczesności.
SONIA SZOSTAKIEWICZ
PS
Istnieją dwa tłumaczenia książki o. Serafina R o s e ' a Soul o/ter death ( D u s z a po śmierci) na język
polski - autorstwa Jarosława Kadyty i Tadeusza W a s i l e w s k i e g o . Do tej pory praca ta nie została
jednak wydana po polsku.
WIOSNA-2004
27
Autor Życia po życiu Raymond Moody w swojej ostatniej
książce pozwala sobie na pewnego rodzaju profanację
Imienia Jezus, nawet jeśli nie do końca jest świa­
dom tego, co czyni: „Jeżeli oglądali państwo kiedyś
w telewizji błazeństwa funda-chrześcijan, czy nie mie­
li państwo wrażenia, iż podczas modlitwy wyglądają
oni, jakby mieli problemy z oddawaniem stolca?
Z opuszczonymi głowami, zaciśniętymi oczami i twa­
rzami, na których maluje się wielki wysiłek, postęku­
ją: «...JAY-zes...uch...uch..., JAY-zus...uch...uch»".
rozeznanie duchowe
w obliczu śmierci
KS.
ALEKSANDER
POSACKI
Sj
J e d n ą z najbardziej z n a n y c h w s p ó ł c z e s n y c h prac teologicznych, poświęco­
nych d o ś w i a d c z e n i o m w stanie tzw. śmierci klinicznej o r a z n a u c e o życiu p o ­
zagrobowym, jest książka p t . Dusza po śmierci. Jej a u t o r to a m e r y k a ń s k i pra­
w o s ł a w n y k a p ł a n i eremita, o. Serafin R o s e ( 1 9 3 4 - 1 9 8 2 ) , z m a r ł y w opinii
świętości w wieku czterdziestu o ś m i u lat, a n a w e t u z n a w a n y przez n i e k t ó r e
p r a w o s ł a w n e w s p ó l n o t y kościelne za świętego (blessed) - jego ikony p r z e z n a 28
FRONDA
32
czone do kultu m o ż n a znaleźć w Internecie. M i m o t e g o z a r ó w n o postać, jak
i dzieła o. Serafina R o s e ' a były t r a k t o w a n e jako kontrowersyjne także w śro­
dowisku p r a w o s ł a w n y m . W s t ą p i w s z y d o m o n a s t e r u p o d w e z w a n i e m św.
H e r m a n a (St H e r m a n of Alaska B r o t h e r h o o d ) , po j a k i m ś czasie wyprowadził
się na pustelnię, aby z kilkoma braćmi założyć fraternię w o d l u d n y m , gór­
skim miejscu z w a n y m Platina. Był to wyraz radykalnych, mistycznych poszu­
kiwań o. Rose'a, a także odzwierciedlenie jego silnej o s o b o w o ś c i . Rys t e n
jest zresztą widoczny w jego pracach, k t ó r e przebiły się do ś w i a d o m o ś c i nie
tylko prawosławnych chrześcijan. Ojciec Serafin jest dziś czczony w świecie
p r a w o s ł a w n y m jako o d w a ż n y m n i c h - p u s t e l n i k , k o n t y n u a t o r d u c h o w o ś c i
serca, apologeta i p r o r o k czasów ostatecznych 1 .
Książka Dusza po śmierci dotyczy nie tylko t e m a t ó w b a r d z o aktualnych
i kontrowersyjnych, jak wiele innych prac o. Rose'a, ale także swoiście nie­
bezpiecznych, gdyż o d n o s i się do d o ś w i a d c z e ń „ p o ś m i e r t n y c h " , związanych
z a r ó w n o z parapsychologią i o k u l t y z m e m , jak i z religią oraz wiarą, szczegól­
nie w ich wymiarze eschatologicznym, ostatecznym, dotyczącym zbawienia.
Chodzi więc o sprawę najwyższej wagi.
Praca o. Serafina Rose'a ukazała się w postaci książkowej w 1980 roku.
Wcześniej była p r e z e n t o w a n a w postaci a r t y k u ł ó w w p r a w o s ł a w n y m czaso­
piśmie „The O r t h o d o x W o r d "
( P r a w o s ł a w n e Słowo) w y d a w a n y m przez
wydawnictwo m o n a s t e r u , do którego przynależał o. Rose. W pracy tej a m e ­
rykański m n i c h podjął p o l e m i k ę z okultystycznymi t e o r i a m i „życia po śmier­
ci", zaniepokojony ich popularnością w kręgach prawosławnych i j e d n o c z e s n ą
nieznajomością autentycznej, własnej wykładni teologiczno-dogmatycznej
w tej kwestii. Ojciec Rose próbuje j e d n a k nie tylko p o l e m i z o w a ć z tymi teo­
riami (propagowanymi p o w s z e c h n i e już w XIX wieku przez teozofię i spiry­
tyzm, a n a s t ę p n i e przez będący p o d ich w p ł y w e m r u c h N e w Age oraz liczne
sekty), ale także z i n t e r p r e t o w a ć te doświadczenia w kluczu p r a w o s ł a w n y m ,
szczególnie w kontekście teologii mytarstw (ang. Toll-House), która, nawia­
s e m mówiąc, jest teorią eschatologiczną k o n t r o w e r s y j n ą n a w e t w kręgach
prawosławnych.
W prawosławiu często jest przywoływany obraz przejścia przez „komory
celne" (telonie) jako element teologicznej doktryny mytarstw (mytar to w języku
starorosyjskim celnik). Doktryna ta zawiera także e l e m e n t y walki duchowej
w stanie oczekiwania na zmartwychwstanie. Teoria ta (nad której s t a t u s e m
WIOSNA-2004
29
teologiczno-dogmatycznym oraz właściwym znaczeniem ciągle to­
czą się dyskusje w ś r ó d prawosławnych teologów) zakłada, że czło.wiek m o ż e być atakowany po śmierci przez demony, które badają
jak celnicy jego stan duchowy, co m o ż n a uznać za e l e m e n t sądu
wstępnego, przypominającego sąd szczegółowy w katolicyzmie.
W interpretacji niektórych teologów jest to metafora p o ś m i e r t n e g o
samopoznania i samookreślenia (Sergiusz Bułgakow).
Ojciec Rose postawił więc sobie p o d w ó j n e zadanie. Z jednej s t r o n y kry­
tykę okultystycznych teorii życia po śmierci, z drugiej zaś o d n o w i e n i e teolo­
gii mytarstw czy w ogóle p r z y p o m n i e n i e prawosławnej wykładni życia poza­
grobowego. Ponieważ próbuje on powiązać obydwie kwestie, w m o m e n c i e
krytyki j e d n e g o z ogniw osłabia się również drugie ogniwo, a w rezultacie
słabiej wypada całość argumentacji. W pracy m a m y więc do czynienia z dwo­
ma różnymi językami. J e d e n z nich dotyczy t e m a t ó w porusza­
nych
w
chrześcijańskiej
tradycji
teologiczno-mistycznej
(głównie patrystycznej), drugi zaś tematyki okultystyczno-parapsychologicznej (ocierającej się w jakiejś m i e r z e o mi­
stykę), która zawsze (od r e n e s a n s o w y c h p r ó b Paracelsusa,
poprzez e k s p e r y m e n t y M e s m e r a w czasach oświecenia, po wysił­
ki teozofów i spirytystów w XIX wieku) była o d z i a n a w p r z e d z i w n y scjentystyczny i często p s e u d o n a u k o w y język.
Prorok w ogniu k r y t y k i
Od strony teologicznej książka o. Rose'a, m i m o swej o g r o m n e j p o p u l a r n o ś c i
w kręgu anglojęzycznym (doczekała się wielu w y d a ń i była t ł u m a c z o n a na
wiele języków, w tym także na francuski, rosyjski, r u m u ń s k i , serbski czy ło­
tewski), spotkała się z krytyką teologów prawosławnych, którzy mieli za­
strzeżenia z a r ó w n o do samych t w i e r d z e ń a u t o r a (szczególnie wykładni my­
tarstw), jak i do strony formalnej (metodologicznej), szczególnie do s p o s o b u
traktowania źródłowej literatury patrystycznej. Krytycy tacy jak d u c h o w n y ,
dr Michael Azkoul, zarzucali o. Rose'owi, że nie zna w s p o s ó b d o s t a t e c z n y
Ojców Kościoła i dlatego nie o d r ó ż n i a tego, co a u t e n t y c z n e , od tego, co wąt­
pliwe 2 . Twierdzą oni, że żywoty świętych są w a ż n e dla o. R o s e ' a tylko o ty­
le, o ile m o ż e ich on używać (swobodnie i n t e r p r e t o w a ć ) jako ilustracji swo30
FRONDA 32
ich koncepcji. N i e o s t r o ż n i e używa p o d s t a w o w y c h pojęć, takich
jak n p . d u s z a (anima) czy d u c h (spiritus). W historii o m n i c h u
z W e n l o c k św. Bonifacy m ó w i , że jego „ d u c h " został p o r w a n y
przez anioła, o. Rose pisze n a t o m i a s t , że m n i c h u m a r ł . Z ż y w o t ó w
świętych korzysta zaś, lekceważąc zasady h e r m e n e u t y k i , traktując li­
teralnie to, co p o w i n n o być i n t e r p r e t o w a n e alegorycznie, n p . w kwestii my­
tarstw s a m niby zastrzega, że nie chodzi o d o s ł o w n e obrazy, ale nie wyjaśnia,
gdzie jest granica między „ d o s ł o w n o ś c i ą " a metaforycznością scen z życia Oj­
ców Kościoła czy ich doświadczeń mistycznych. W i d a ć to w rzeczy samej
szczególnie na przykładzie mytarstw, które p r e z e n t u j ą jakby legalistyczną,
wręcz fizykalną wizję sądu n a d człowiekiem, k t ó r e g o na d o d a t e k d o k o n u j ą
d e m o n y . Koliduje to r z e k o m o z antylegalistyczną wizją greckich Ojców Ko­
ścioła, a także z p r a w o s ł a w n ą d o k t r y n ą łaski kładącą nacisk na Boże m i ł o ­
sierdzie. Wszystkie cytaty zaczerpnięte z Ojców Kościoła służą u o. R o s e ' a
jako ilustracja walki z d e m o n a m i , i to jeszcze w tym, a nie w przyszłym świe­
cie. Taka interpretacja ma związek z p e w n y m i t e o r i a m i gnozy. Na przykład
podział sfer d u c h o w y c h (ziemia, t a r t a r i niebiosa, d e m o n i c z n e straże i d e m o ­
niczne sfery, przez które d u s z a m u s i przejść) jest wyraźnie p o c h o d z e n i a gnostyckiego (co nie znaczy, że te akurat intuicje g n o s t y k ó w były nieprawdzi­
we). Ojciec Serafin Rose przywiązuje d u ż ą wagę do wątpliwej autentyczności
historii zjawienia się św. Teodory (historii opowiedzianej w d o d a t k u przez
gnostyka, Grzegorza z Thrace, i przekazywanej przez innych g n o s t y k ó w - bog o m i ł ó w ) . Ojciec Rose traktuje tę historię p o w a ż n i e i p r z e d e w s z y s t k i m d o ­
słownie, inaczej niż chociażby o. Michael Pomazańsky, k t ó r e g o zresztą bar­
dzo szanuje. Używając słowa „ m e t a f o r a " w o d n i e s i e n i u do mytarstw, o. R o s e
chce być m o ż e okazać szacunek w ł a ś n i e P o m a z a ń s k y ' e m u . T a k czy owak nie
jest do końca jasne, jak r o z u m i e on to pojęcie, s k o r o n i e u s t a n n i e opiera się
na dosłowności w interpretacji wszelkich t e k s t ó w biblijnych czy patrystycz­
nych oraz doświadczeń okultystycznych.
Z a r z u c a n o też o. Rose'owi, że niewłaściwie interpretuje n a w e t doświad­
czenia św. Pawła (2 Kor 12,2-4), ponieważ w przeciwieństwie do Ojców Ko­
ścioła wprowadza tu pojęcie „ciała subtelnego", z n a n e g o z jogi, teozofii oraz
nauk okultystycznych opartych na teoriach indyjskich. Doświadczenia okulty­
styczne, które krytykuje, bierze zbyt realistycznie, dlatego stara się realistycz­
nie je interpretować, również w kontekście teorii mytarstw p o t r a k t o w a n y c h
WIOSNA-2004
31
właśnie literalnie i bardzo realistycznie. N o t a b e n e zgodnie z d e m o n o l o g i c z n ą
logiką o. Rose'a, który p r z y p o m i n a o „zwodniczej pozytywności" w działaniu
3
szatana jako „anioła światłości" (2 Kor 2,11) , wszystkie l u b przynajmniej
niektóre scenariusze życia po śmierci r o d e m z okultyzmu m o g ą być j e d n y m
wielkim z ł u d z e n i e m poznawczym i nie posiadać żadnej ontologii, k t ó r ą o. Ro­
se być m o ż e niepotrzebnie zakłada.
Krytycy prawosławni twierdzą też, że teorie o. Serafina czy w ogóle teo­
ria mytarstw, na której się o n e opierają, są p o d o b n e do katolickiego pojęcia
czyśćca (z tą tylko i s t o t n ą różnicą, że w czyśćcu nie ma oczyszczania i osą­
dzania człowieka przez d e m o n y ) i dlatego o. Rose, chcąc ukryć t e n fakt, od­
wołuje się do św. Marka z Efezu, który krytykuje w ł a ś n i e teorię czyśćca. Po­
m i m o p o d o b i e ń s t w do czyśćca mytarstwa nie są j e d n a k jego formą, gdyż
czyściec jest związany z o d p u s z c z e n i e m grzechów. Czyściec jest, n a w i a s e m
mówiąc, bliższy nauce prawosławnej niż „gnostyckie" mytarstwa, o których
nie ma m o w y w liturgii prawosławnej, a której fragmenty - wedle niektórych
krytyków - o. Rose także interpretuje tendencyjnie.
Teologiem j e s t t e n , kto się modli
Ojciec Serafin Rose zawsze odróżniał mistyków od racjonalistycznych (akade­
mickich) teologów, ulegających zazwyczaj zeświecczeniu, niezależnie od repre­
zentowanego przez siebie nurtu chrześcijaństwa, a więc także w prawosławiu.
Uważał on, że nie uniwersytet, ale monaster jest najodpowiedniejszym miejscem
do studiowania teologii i rozumienia jej. Twierdził, że najważniejsze jest życie ży­
ciem duchowym, a nie rozprawianie o nim. Rozpowszechniał on tego ro­
dzaju fundamentalne (w sensie metodologiczno-hermeneutycznym dla
teologii) opinie m.in. na ł a m a c h „The O r t h o d o x W o r d " , co sprawi­
ło, że nawet niektóre prawosławne ośrodki teologiczne o d n o s z ą
się z niechęcią do dorobku o. Serafina. Bracia z Platiny traktowa­
li fakt uczynienia z teologii gałęzi uniwersyteckiej jako błąd,
twierdząc, że jest to radykalne odejście od myśli Ojców, dla
których autentyczne uprawianie teologii było nieodłączne od
modlitwy i doświadczenia liturgicznego („teologiem jest ten,
kto się modli", twierdzili Ojcowie Kościoła), a nawet wię­
cej, bo nieodłączne od dążenia do świętości.
32
FRONDA 32
Ojciec Serafin Rose był świętym eremitą, który bez
wątpienia posiadał doświadczenie mistyczne. Można
wobec tego założyć, że poznanie o. Rose'a mogło być
w jakiś sposób „ n a d n o r m a l n e " (nie mylić z doświad­
czeniem p a r a n o r m a l n y m ) , a jego wgląd duchowy
nadzwyczajny i mający charakter rozeznania duchowe­
go. Tego rodzaju natchniony i charyzmatyczny charakter
mogła mieć więc również jego „wybiórczość" oraz „dosłow­
n o ś ć " w interpretacji rozmaitych tekstów, tak bardzo z d a n i e m
niektórych niezgodna z k a n o n a m i metodologii teologicznej. Rozeznanie du­
chowe czy wręcz rozeznanie d u c h ó w wiąże się też z wyczuciem przez o. Ro­
s e ^ niebezpieczeństw okultyzmu oraz d u c h o w y m wglądem podczas interpre­
tacji okultystycznych faktów i teorii 4 .
„ D o s ł o w n o ś ć " zbliża n a s z e g o p r a w o s ł a w n e g o m n i c h a d o p r o t e s t a n t ó w ,
których wprawdzie krytykuje, ale j e d n o c z e ś n i e p o w o ł u j e się w swoich pra­
cach na dr. Kurta Kocha, niemieckiego ewangelickiego lekarza, teologa, eg­
zorcystę i światowej sławy e k s p e r t a od s p r a w o k u l t y z m u (szczególnie od
„ d u s z p a s t e r s t w a o k u l t y z m u " ) 5 . Koch, który poświęcił życie (płacąc za to
o g r o m n ą cenę w postaci wielkich osobistych walk i cierpień) t e g o rodzaju
niebezpiecznym (ale kluczowym dla zbawienia w r o z u m i e n i u chrześcijań­
skim) b a d a n i o m , prowadził je w kilkudziesięciu krajach świata (najczęściej
wśród misjonarzy) oraz miał k o n t a k t osobisty z co najmniej 20 tysiącami lu­
dzi w ciągu 40 lat 6 . Także u tego badacza, p o d o b n i e jak u o. Rose'a, widać
n i e u s t a n n e z m a g a n i e z teologami akademickimi, którzy zdążyli ulec oświeceniowo-racjonalnym
matrycom
interpretacyjnym
w
kwestiach
teologii,
zwłaszcza w kwestii powagi zła czy istnienia szatana, czy w k o ń c u niebezpie­
czeństwa o k u l t y z m u (w tradycji biblijno-patrystycznej związanego z działa­
n i e m szatana) 7 .
Demitologizujące tendencje rozpowszechnione przez Rudolfa Bultmanna,
ocierające się o przesądy intelektualne, przypominają j e d n o s t r o n n y d o g m a t alegoryzmu wśród niektórych teologów - biblistów i patrologów, którzy wszelkie
doświadczenia oraz teksty duchowo-mistyczne (biblijne i patrystyczne) inter­
pretują właśnie bardzo „dogmatycznie" (w d u c h u swoistego fundamentalizmu
a rebours) jako alegorie, mity, symbole czy w końcu archetypy - i to nawet
w wersji wypracowanej przez samego gnosfyka Carla Gustawa Junga, którego
WIOSNA-2004
33
poglądy niektórzy teologowie prawosławni (Paul Evdokimov) czy (pseudo) ka­
toliccy (Eugen D r e w e r m a n n ) niefrasobliwie wykorzystują do interpretacji tek­
stów objawionych czy patrystycznych 8 . Ojciec Serafin Rose, podobnie jak Kurt
Koch, jest uczulony na tego rodzaju j e d n o s t r o n n i e demitologizujące, zeświec­
czone, zracjonalizowane czy w końcu w y d u m a n e interpretacje autorstwa ludzi
nie mających żadnego kontaktu z doświadczeniem mistycznym i d u c h o w y m czy
choćby duszpasterskim. Dlatego zresztą tego rodzaju teologiczni teoretycy są
często bezradni i zagubieni w sprawach rozeznania duchowego, kluczowego
w kwestii diagnozy doświadczeń demonicznych czy okultystycznych 9 .
Z p o d o b n y m p r o b l e m e m spotykają się dzisiaj wybitni egzorcyści katolic­
cy (i nie tylko), jak ks. Gabriel A m o r t h 1 0 , ks. Raul Salvucci" czy ks. M a t t e o
La Grua 1 2 , którzy swoje wieloletnie d o ś w i a d c z e n i e m u s z ą k o n f r o n t o w a ć
z „ f u n d a m e n t a l i z m e m racjonalistycznym" i „ p r z e s ą d a m i i n t e l e k t u a l n y m i "
czy „ d o g m a t y z m e m scjentystycznym" rozmaitych teologów i p s e u d o t e o l o gów, którzy naiwnie, optymistycznie i często p r z e w r o t n i e interpretują p r o ­
blem zła j e d n o s t r o n n i e w d u c h u gnozy Junga, a szczególnie jego koncepcji
tzw. „archetypu cienia", która w u m y s ł a c h ludzkich z łatwością zastąpiła bi­
blijnego szatana 1 3 . T y m c z a s e m p o z n a n i e praktyczno-egzystencjalne czy ra­
czej m i s t y c z n o - d u c h o w e jest także rodzajem p o z n a n i a teologicznego 1 4 .
T e n sposób p o z n a n i a nie tylko potwierdził s t a n o w i s k o o. Rose'a, ale tak­
że zrodził w n i m z n a k o m i t e intuicje w kwestii n i e b e z p i e c z e ń s t w a okulty­
z m u , którego n i e k t ó r e teorie studiował on wcześniej na u n i w e r s y t e t a c h
amerykańskich. Głębokie r o z e z n a n i e d u c h o w e jest w a ż n e szczególnie w ze­
tknięciu z h i p o t e z a m i i d o ś w i a d c z e n i a m i p r o m o w a n y m i przez R a y m o n d a
Moody'ego, który zresztą okazał się, szczególnie w o s t a t n i m czasie, j e d n o -
34
FRONDA 32
znacznie anty chrześcijańsko n a s t a w i o n y m spirytystą, poszukującym kontak­
tu z d u c h a m i zmarłych 1 5 . Ponieważ M o o d y jest dziś naiwnie a d o r o w a n y
przez wielu prawosławnych i katolików, jego krytyka d o k o n a n a przez o. Se­
rafina Rose'a m o ż e mieć szczególne znaczenie także dla nas, Polaków.
N o w e formy s p i r y t y z m u
Z d a n i e m wielu chrześcijan, w tym także o. Serafina Rose'a, za n o w ą formę
spirytyzmu m o ż n a uznać także n i e k t ó r e doświadczenia typu OBE lub O O B E
(Out of Body Experience - „doświadczenia p o z a c i a ł e m " ) , w takiej formie, w ja­
kiej doświadczał ich R o b e r t Monroe 1 6 , zwłaszcza zaś ich szczególną formę,
jaką są tzw. doświadczenia N D E (Near-Death Experience - „doświadczenia bli­
skie śmierci"). Badania n a d tymi d o ś w i a d c z e n i a m i rozpoczął dr R a y m o n d
Moody (Life after Life, 1975; wyd. polskie: Życie po życiu, 1980) 1 7 oraz popie­
rająca go dr Elisabeth Kubler-Ross, która jako spirytystka o t r z y m a ł a w t y m
względzie misję od swoich d u c h ó w p r z e w o d n i k ó w . W autobiografii pisze
ona, że jeden z d u c h ó w p r z e w o d n i k ó w p o i n f o r m o w a ł ją, iż została w y b r a n a
celowo jako „osoba ze świata medycyny i nauki, a nie religii i teologii, p o n i e ­
waż przedstawiciele tych d w ó c h o s t a t n i c h dziedzin nie spełnili p o k ł a d a n y c h
w nich nadziei, m i m o że w ciągu o s t a t n i c h d w u tysięcy lat mieli dostatecz­
nie d u ż o okazji, aby się wykazać". D u c h t e n powiedział dr Kubler-Ross:
„Czas, byś powiedziała światu, że śmierć nie istnieje" 1 8 .
W swoim środowisku uniwersyteckim (gdzie studiował filozofię, a nie m e ­
dycynę, jak zwykło się sądzić) także dr R a y m o n d Moody został zapamiętany
jako czynny uczestnik spotkań spirytystycznych. Jego przyjaciel - Tal Brooke,
WIOSNA-2004
35
prowadzący na uniwersytecie „Spiritual Counterfeits Project", napisał w swo­
ich wspomnieniach: „Moody twierdzi, że regularnie rozmawia z bytami d u c h o ­
wymi". Sam Moody we wstępie do amerykańskiego wydania swoich książek
przedstawia się jako znawca zjawisk paranormalnych i okultyzmu. Młodzień­
cza fascynacja okultyzmem sprawiła, że później wierny s w o i m p r z e k o n a n i o m
o równości wszystkich religii chętnie zaglądał nie tylko do Biblii, ale też do Ty­
betańskiej Księgi Umarłych, p i s m XVIII-wiecznych mistyków szwedzkich czy
Emanuela Swedenborga. Cytując cokolwiek, Moody nie czyni żadnych rozgra­
niczeń pomiędzy źródłami okultystycznymi i chrześcijańskimi, uważając je za
pożyteczne jedynie o tyle, o ile popierają jego teorię. W swojej ostatniej książ­
ce Kto się śmieje ostatni Moody przyznaje się otwarcie: „Wyroczniami zmarłych
zainteresowałem się po raz pierwszy w 1962 roku, przeżyciami zaś z pograni­
cza śmierci w roku 1965!"; „eksperyment przywoływania d u c h ó w zmarłych
przeprowadziłem z p o n a d 100 osobami" 1 9 .
Nie jest więc dziwne, że jako spirytystyczne m o ż n a ocenić - jak czyni to
o. Rose - n i e k t ó r e doświadczenia o p i s a n e w Tybetańskiej Księdze U m a r ł y c h
czy w p i s m a c h
36
Swedenborga,
p o d o b n i e jak doświadczenia „astralnych
FRONDA 32
p l a n ó w " teozofii, doświadczenia „projekcji a s t r a l n e j "
wreszcie „podróży a s t r a l n e j "
(astral projection) czy
(astral traveling) w wersji chociażby R o b e r t a
20
M o n r o e . Doświadczenia te przypominają wizje ludzi, z k t ó r y m i r o z m a w i a !
Moody. J e d n a k ż e scenariusz opisany przez tych a u t o r ó w , szczególnie przez
Moody'ego i jego r o z m ó w c ó w , ma c h a r a k t e r gnostycki, w k a ż d y m razie na
p e w n o nie biblijny (K. Koch). J e d n y m b o w i e m z e l e m e n t ó w tzw. „para­
dygmatu M o o d y ' e g o " jest nabycie nowej wiedzy oraz d o ś w i a d c z e n i e i n t e ­
gralnego p o z n a n i a („świadomości u n i w e r s a l n e j " ) . N i e p r z y p a d k o w o zresztą
dr Kubler-Ross, sympatyzująca z M o o d y m (por. Wprowadzenie do jego książ­
ki Życie po życiu), propaguje tzw. „ ś w i a d o m o ś ć k o s m i c z n ą " - r o d e m z n e o gnostyckiego klucza N e w Age 2 1 .
Konflikt z n a u k ą c h r z e ś c i j a ń s k ą
Ze względu na związki ze spirytyzmem w s p o m n i a n e doświadczenia (z do­
świadczeniami R a y m o n d a Moody'ego na czele) są więc krytykowane przez
wielu chrześcijan, szczególnie przez p r o t e s t a n t ó w (K. Koch) 2 2 , ale także przez
prawosławnych, którzy się na nich powołują (o. Rose czy Mileant). Ich zda­
niem niektórzy autorzy, również ci przyznający się do chrześcijaństwa, mają
dziwne pojęcie o biblijnych i patrystycznych zakazach nekromancji, przypisu­
jąc je jedynie niektórym formom spirytyzmu. Dopuszczają oni eksperymento­
wanie w tym względzie, kierując się jakimiś chwiejnymi n o r m a m i i usprawie­
dliwiając się chęcią poznania „prawdy", które jednak m u s i doprowadzić do
przedefiniowania objawionej n a u k i chrześcijańskiej. T a k czynią katoliccy
WIOSNA-2004
37
duchowni, n p . ks. Giovanni Martinetti
23
24
czy ks. Francois Brune , którego
25
słusznie krytykuje ks. Valentin Strappazzon . Pomijając fakt, iż doświadczenia
Moody'ego, w których stale m ó w i się m.in. o spotkaniu ze „świetlistą" istotą
d u c h o w ą czy innymi istotami duchowymi, m o g ą być formą zwodniczego spi­
rytyzmu (por. 2 Kor 11,14), p e w n y m ostrzeżeniem p o w i n n a być choćby infor­
macja, że Moody zmienił przedmiot zainteresowań. Przeszedł on b o w i e m od
badań nad N D E do zwykłego spirytyzmu, który polega na nawiązywaniu kon­
taktu ze zmarłymi 2 6 . W swojej ostatniej książce 2 7 p o s u w a się p o n a d t o do rady­
kalnego propagowania doświadczeń paranormalnych oraz do ośmieszającej
krytyki chrześcijańskich interpretacji i zakazów dotyczących okultyzmu czy
spirytyzmu. Chrześcijan, którzy bronią biblijnej i patrystycznej wizji oceniają­
cej zjawiska okultystyczne jako niebezpieczne czy wręcz zakazane przez Boga 28 ,
Moody określa w swojej książce pogardliwym m i a n e m „funda-chrześcijan". Są
to wedle słów Moody'ego „religijnie poprawni, [...] zatwardziali dogmatycy, [..]
ci, którym imię Jezusa nie schodzi z ust" 2 9 . Są to w jego opinii „ludzie, którzy
wierzą, że wszystkie zjawiska paranormalne są dziełem diabła, i aby to u d o w o d ­
nić często posługują się cytatami z Biblii" 3 0 . „ Z d a n i e m Funda-chrześcijanina
nic nie sprawi, że szybciej trafisz do piekła, niż to, że wykazujesz zdrową cie­
kawość dotyczącą zjawisk paranormalnych lub przychylne n i m i zainteresowa­
nie" 3 1 . „Podejrzewają oni, że uczucia wypełnienia światłem i miłością są po
prostu wynikiem sztuczek Szatana przeprowadzającego j e d n ą ze swoich taj­
nych operacji" 3 2 . „Ponury przedstawiciel religijnie poprawnych obywateli, który
ostrzega przed d e m o n a m i i m ę k a m i piekielnymi" 3 3 . „Funda-chrześcijanie
cieszą się, gdy z w o l e n n i k o k u l t y z m u zawraca z dawnej drogi i p o w r a c a do
JAY-zusa" 3 4 . Moody pozwala sobie tutaj na p e w n e g o rodzaju profanację Imie­
nia Jezus, nawet jeśli nie do końca jest świadom tego, co czyni: „Jeżeli ogląda3g
F R O N D A 32
li Państwo kiedyś w telewizji błazeństwa funda-chrześcijan, czy nie mieli pań­
stwo wrażenia, iż podczas modlitwy wyglądają oni, jakby mieli problemy z od­
dawaniem stolca? Z opuszczonymi głowami, zaciśniętymi oczami i twarzami,
na których maluje się wielki wysiłek, postękują: „...JAY-zes...uch...uch..., JAY35
-zus...uch...uch" .
Teorie n i e b e z p i e c z n e d l a z b a w i e n i a
N D E , rozwijające się dzisiaj b a r d z o szeroko, u w a ż a się często za d o w ó d na
n i e ś m i e r t e l n o ś ć duszy lub przynajmniej na istnienie życia po śmierci. T e g o
rodzaju doświadczenia to - z d a n i e m wielu - d o w ó d potwierdzający wiarę, że
d u s z a jest o d r ę b n y m b y t e m mieszkającym w ciele. Tego typu a r g u m e n t y są
jednak nieprzekonywające, m o ż n a je wręcz i n t e r p r e t o w a ć jako sprzeczne
z antropologią chrześcijańską. Mówi się też o tym, iż doświadczenia N D E
powodują swoistą d u c h o w ą p r z e m i a n ę . T y m c z a s e m n a t u r a tej p r z e m i a n y
jest dosyć problematyczna, p r z y p o m i n a b o w i e m gnostycką inicjację, szerzą­
cą nie tylko kult zdolności p a r a n o r m a l n y c h , ale r ó w n i e ż s y n k r e t y z m religij­
ny. Jeden b o w i e m widział „po ś m i e r c i " Jezusa, inny Buddę, jeszcze inny Moj­
żesza. Gdyby p o t r a k t o w a ć te spotkania „ p o w a ż n i e " , byłyby o n e d o w o d e m
nie tylko na synkretyzm, ale także religijny relatywizm (każdy b o w i e m miał­
by „swojego" boga). T y m c z a s e m z filozoficzno-teologicznego p u n k t u widze­
nia nie są to ż a d n e „doświadczenia p o ś m i e r t n e " , gdyż ś m i e r ć jest ostatecz­
nym i nieodwracalnym oddzieleniem duszy od ciała. P o w t ó r n e połączenie
duszy i ciała oznaczałoby jakby p o n o w n e s t w o r z e n i e człowieka. Nie są więc
to żadne d o w o d y na istnienie życia po śmierci ani n a w e t na jakiekolwiek
spotkanie z rzeczywistym „życiem po życiu". Nie są to b o w i e m doświadcze­
nia „po śmierci", tylko doświadczenia „bliskie ś m i e r c i " ( N D E ) . Z empirycz­
nego p u n k t u widzenia doświadczenia o w e m o g ą być więc zwykłymi halucy­
nacjami p r o d u k o w a n y m i w sytuacji śmierci klinicznej przez n i e d o t l e n i o n y
mózg oraz p o b u d z o n y układ nerwowy. Sam M o o d y przyznaje zresztą, że
„być m o ż e życie po śmierci w ogóle nie istnieje" 3 6 . Mogą też być o w e d o ­
świadczenia szatańską iluzją, dlatego nie ma sensu p r z e s a d n e ich „ontologizowanie", tj. t r a k t o w a n i e zbyt d o s ł o w n i e .
Przy pomocy rozmaitych „ m i k s t u r " sporządzonych z wniosków Moody'ego
oraz z koncepcji okultystycznych naucza się dziś, jak wspaniałe i bezproblemowe
WIOSNA-2004
39
jest doświadczenie śmierci (skoro tak, to nie należy się do
niej przygotowywać), przecież pozytywnie rozumianą nie­
śmiertelność i tak otrzymuje się za d a r m o (o. Rose do­
skonale podsumowuje tę wspólną wszystkim okultyz m o m naukę właśnie w książce Dusza po śmierci).
W ten sposób, w poczuciu bezgrzeszności i ducho­
wego bezpieczeństwa, dowodzi się (rzekomo) na­
ukowo istnienia „Boga, który nikogo nie osądza"
(„non-judgemental God") oraz propaguje się „nauko­
wą nekromancję". Czy nie jest to realizacja „wężo­
wej" obietnicy nieśmiertelności (reinkarnacja, za­
przeczenie Sądu, Wcielenia, Zmartwychwstania,
grzechu i pokuty za grzech, piekła i zwodzenia przez
demony)? W istocie obietnica „nie umrzecie" m o ż e
przecież oznaczać także
„zostaniecie p o t ę p i e n i " .
M. Rawlings - kardiolog cytowany przez o. Rose'a, a wy­
śmiewany przez Raymonda Moody'ego (w swojej ostatniej
książce Moody przekręca jego nazwisko na Ravings, co po an­
gielsku znaczy „bredzący, oszalały") 3 7 - skupia się na w s p o m n i e ­
niach tych pacjentów, którzy utrzymują, jakoby doświadczyli obec­
ności w piekle, i dowodzi, że spora procentowo liczba ludzi ma „po tamtej
stronie" koszmarne doświadczenia 3 8 . Tymczasem nauka o śmierci prezentowa­
na przez Moody'ego i Kubler-Ross jest bardzo popularna w środowiskach N e w
Age jako element tzw. „positive way" („pozytywna droga"), w której wszelkie
przejawy sumienia (związanego z teologią sądu Bożego) konsekwentnie likwi­
duje się jako „negatywne" czy „toksyczne" (tak jest w Metodzie Silvy) 39 .
Istota p r o b l e m u : osiągnąć z b a w i e n i e w i e c z n e
Intencją o Rose'a jest p o d k r e ś l e n i e wagi odpowiedzialności moralnej czło­
wieka po śmierci oraz jego wolności w tym względzie. To jest istota proble­
m u p o r u s z o n e g o przez p r a w o s ł a w n e g o a u t o r a niezależnie o d kwestii teolo­
gicznych, których broni i k t ó r e pozostają dyskusyjne. Ojciec Rose s a m
zresztą się zastanawia, co tak n a p r a w d ę i do końca oznacza obraz mytarstw.
Jeszcze bardziej u n i w e r s a l n a jest p o l e m i c z n a s t r o n a książki, chodzi tu bo40
FRONDA 32
w i e m o ostrzeżenie człowieka p r z e d z w o d n i c z y m o p t y m i ­
z m e m , który p r z e w r o t n i e propagują r o z m a i t e k o n c e p ­
cje
spirytystyczne
(pseudoteologiczne),
wspierane
przez teorie p s e u d o n a u k o w e .
Przy czym najważniejsze z p u n k t u widzenia
o b r o n y człowieka przed fałszywym i zwodniczym
o p t y m i z m e m są nie tyle doświadczenia po śmier­
ci, pozostające zawsze w m r o k u tajemnicy (któ­
rą zresztą niebezpiecznie jest w d u c h u gnozy
przenikać do końca), ile doświadczenia w obli­
czu śmierci. Te zaś zależą od właściwego przygo­
towania do śmierci, czyli od uczciwego życia
opartego na prawdziwej wizji świata. W a ż n e jest
jednak, aby zastanawiać się n a d s a m y m m o m e n ­
t e m śmierci, n a d o w y m d o ś w i a d c z e n i e m „granicy",
podczas którego prawdziwa m a p a duchowej topogra­
fii nie jest bez znaczenia. C h o d z i o to, aby m o m e n t
śmierci był przeżyty w s p o s ó b godny, bezpieczny w sensie
d u c h o w y m i w wolności od zwodniczej iluzji u m y s ł u i d u c h a .
Jak b o w i e m p r z y p o m i n a p r z e w o d n i k duchowy, p o w a ż a n y zarów­
no w tradycji Z a c h o d u jak i W s c h o d u , Wawrzyniec Scupoli, „cztery
najbardziej niebezpieczne sposoby, w jakie nieprzyjaciel atakuje człowieka
w godzinie śmierci, t o : p o k u s a odejścia od wiary, rozpacz, pycha oraz złudze­
nia i ukazania diabła w postaci anioła światłości" 4 0 .
Należy w s p o m n i e ć także o p r o b l e m i e istnienia d u c h ó w , którego o. Sera­
fin Rose broni przy okazji przed inną formą fałszywego o p t y m i z m u , jaką jest
zdefiniowanie pojęcia d u c h ó w jako bezosobowych energii k o s m o s u czy nie­
świadomości 4 1 . Wielu psychologów i psychiatrów „nie wierzy" w istnienie du­
chów (a w zasadzie arbitralnie je wyklucza), tego zaś rodzaju redukcjonizm
ontologiczny przyczynia się w tragiczny s p o s ó b do fałszowania optyki w dia­
gnozie zaburzeń psychicznych, które m o g ą mieć przyczynę d u c h o w ą (czy
wręcz „spirytystyczną", tj. d e m o n i c z n ą ) . T e n błąd jest niebezpieczny szcze­
gólnie dla ludzi w obliczu śmierci. I n n y m n i e b e z p i e c z e ń s t w e m jest również
fakt, że psychologowie i psychiatrzy pracujący w hospicjach m o g ą pod szyl­
d e m nauki naruszać n e u t r a l n o ś ć światopoglądową, uprawiając p s e u d o t e r a p i ę
WIOSNA2004
41
„reinkarnacjonistyczną" czy „karmiczną", i w rezultacie w p r o w a d z a ć u m i e r a ­
jących w określony, d u c h o w y świat.
P r o b l e m d u c h ó w jest ściśle związany z p r o b l e m e m eschatologii. Dotyczy
on - p a r a d o k s a l n i e - szczególnie tych, którzy parają się o k u l t y z m e m . Z a o b ­
s e r w o w a n o b o w i e m , jak t r u d n a jest śmierć okultystów, k t ó r y m d u c h y prze­
szkadzają odejść l u b których niepokoją w m o m e n c i e śmierci (K. Koch). J u ż
trydencka teologia s a k r a m e n t u o s t a t n i e g o n a m a s z c z e n i a z w n i k l i w ą intuicją
formułuje sąd, iż celem tego s a k r a m e n t u jest p r z y g o t o w a n i e do bezpieczne­
go przejścia na „ d r u g ą s t r o n ę " i o c h r o n a ludzkiej duszy p r z e d d e m o n a m i ,
k t ó r e w t e d y atakują szczególnie zaciekle. „Bo chociaż «przeciwnik nasz»
w ciągu całego naszego życia szuka s p o s o b n o ś c i i zabiega, by j a k i m ś sposo­
b e m «pożreć» [1 P 5,8] nasze d u s z e , j e d n a k nie ma chwili, w której by gwał­
towniej natężał wszystkie siły swej chytrości dla zgubienia n a s z u p e ł n i e i dla
pozbawienia - gdyby m ó g ł - n a w e t ufności w m i ł o s i e r d z i e Boże, jak wtedy,
gdy widzi zbliżający się koniec życia" (DS 1694).
Z t a k i m t w i e r d z e n i e m , jak widać, zgadzają się katolicy, p r a w o s ł a w n i
i p r o t e s t a n c i . P r o b l e m zbawienia w i e c z n e g o w obliczu śmierci oraz ostrzeże­
nie przed zagrożeniami ze s t r o n y fałszywych ideologii, k t ó r e mogłyby w t y m
zbawieniu przeszkodzić - jest dla chrześcijaństwa sprawą najwyższej wagi,
sprawą u n i w e r s a l n ą i e k u m e n i c z n ą . P o r u s z e n i e t e g o p r o b l e m u - w czasach
z a m ę t u i fałszywego sceptycyzmu - bardziej n a w e t niż p r ó b a jego rozwiąza­
nia jest największą profetyczną zasługą o. Serafina R o s e ' a i j e d n ą z głównych
zalet jego książki.
KS. ALEKSANDER POSACKI Sj
PRZYPISY
1
Por. T. Wyszomirski, O. Serafin Rose, prorok prawosławia w Ameryce, w: „Fronda" nr 1 3 / 1 4
( 1 9 9 8 ) , s. 1 1 6 - 1 2 7 .
2
W e d ł u g M. Azkoula o. Serafin R o s e naiwnie zakłada, że rosyjscy mistycy, na których się opie­
ra, tłumaczą P i s m o ś w i ę t e zgodnie z autorytetem Ojców Kościoła. Traktuje on np. świętych,
Ignacego Brianczaninowa oraz Teofana Zatwornika (Pustelnika), jako ortodoksyjnych rzecz­
ników Kościoła prawosławnego, podchodząc do nich zbyt m a ł o krytycznie.
42
FRONDA
32
3
W taki sam s p o s ó b (tj. opierając się na zasadzie św. Pawła) przeprowadza rozeznanie du­
c h ó w św. Ignacy Loyola (Ćwiczenia duchowne, 3 3 2 ) oraz w y p o w i a d a się w kwestii o k u l t y z m u
K. Koch (K. Koch, Pomiędzy wiarą a okultyzmem, tłum. J. Muranty, bez daty i miejsca wydania).
^
Można mieć jednak wątpliwości co do rozważań o. R o s e ' a nad ruchem charyzmatycznym ja­
ko zjawiskiem m e d i u m i s t y c z n y m (por. Orthodoxy and the Religion of the Futurę, St H e r m a n M o nastery Press, 1 9 7 9 , rozdział VII). Autor o d n o s i się do ruchu charyzmatycznego krytycznie,
n i e s ł u s z n i e utożsamiając jednoznacznie negatywnie d o ś w i a d c z e n i e charyzmatyczne z do­
świadczeniem medialnym, które tylko czasami bywa s w o i s t ą „podróbką" d o ś w i a d c z e n i a cha­
ryzmatycznego. Interesujące jest, że autor powołuje się na autorytet K. Kocha w kwestii mediumizmu. N i e widzi jednak, że Koch krytykuje tylko przerost charyzmatyzmu, s z c z e g ó l n i e
fałszywy dar języków, a nie u t o ż s a m i a c a ł e g o doświadczenia charyzmatycznego z mediumiz m e m , jak to czyni on sam. N e g a t y w n y s t o s u n e k do ruchu charyzmatycznego jest zresztą
charakterystyczny dla Kościoła p r a w o s ł a w n e g o w ogóle, a nie tylko dla o. Rose'a. W tym
aspekcie widać p o d o b i e ń s t w o ze s t a n o w i s k i e m tradycjonalistów z Kościoła lefebrystycznego.
Por. K. Stehlin, Ruch charyzmatyczny. Czy to jest katolickie?, Warszawa 1 9 9 7 .
^
Por. K. Koch, Okkultes ABC, Aglasterhausen 1988; tenże, Seelsorge und Okkultismus. Eine Untersuchung unter Beriicksichtigung der Inneren Medizin, Psychiatrie, Psychologie, Tiefenpsychologie, Religionspsychologie, Parapsychologie, Theologie, Basel 1 9 8 2 .
6
Na autorytecie K. Kocha w kwestii okultyzmu opiera się także prawosławny biskup, zwolen­
nik o. Rose'a, A. Mileant, w swojej własnej p o l e m i c e z o k u l t y z m e m .
^
Por. A. Posacki SJ, Okultyzm, magia, demonologia, Kraków 1 9 9 6 ; tenże, Niebezpieczeństwa okul­
tyzmu, Kraków 1997.
®
Sam o. R o s e nie docenił p e w n y c h n i e b e z p i e c z e ń s t w związanych z teoriami Junga, które zo­
stały skwapliwie przejęte przez N e w Age. O Jungu wypowiada się jak o o b i e k t y w n y m bada­
czu psychologii, co nie jest prawdą, gdyż psychologia Junga jest bliska ś w i a t o p o g l ą d o w o teo­
riom gnozy i, jak przyznaje J. Prokopiuk, nie posiada charakteru n a u k o w e g o sensu stricto (por.
J. Prokopiuk, Wstęp, w: C G . Jung, Rebis, czyli kamień filozofów, Warszawa 1 9 8 9 ) .
9
Por. A. Posacki SJ, Problem okultyzmu w starym i nowym Rytuale Egzorcyzmów, w: „Horyzonty
wiary" 1 2 / 2 0 0 1 , s. 2 7 - 5 1 ; tenże, Wprowadzenie do wydania polskiego, w: M. La Grua, Modlitwa
o uwolnienie, Kraków 2 0 0 2 .
10
G. Amorth, Wyznania egzorcysty, C z ę s t o c h o w a 1997; tenże, Nowe wyznania egzorcysty, C z ę s t o ­
chowa 1998; tenże, Egzorcyści i psychiatrzy, C z ę s t o c h o w a 1 9 9 9 .
11
R. Salvucci, Podręcznik egzorcysty, Kraków 1 9 9 8 .
12
M. La Grua, Modlitwa o uwolnienie, Kraków 2 0 0 2 .
13
Za Jungiem i za owymi teologami podążają dziś rozmaici „specjaliści od duszy", którzy przed­
wcześnie i często fałszywie przyszywając różnym ludziom prowadzącym walkę duchową (stąd
m.in. atakowanym przez szatana) etykietki tzw. „chorób psychicznych", próbują następnie
w swoistym poczuciu winy wpływać na społeczeństwo, aby tolerowało ludzi naznaczonych tym
znamieniem.
14
Por. R. Laurentin, Jak rozpoznać znak dany od Boga, Katowice 1996, s. 14.
Katolicki egzorcysta G. A m o r t h popełnia błąd, twierdząc, że doświadczenia M o o d y ' e g o nie
mają nic w s p ó l n e g o ze spirytyzmem (por. G. Amorth, Egzorcyści..., dz.cyt., s. 9 3 ) .
16
17
Por. na ten temat A. Posacki SJ, Eksterioryzacja, w: Encyklopedia Białych Plam, t. V, R a d o m 2 0 0 1 .
R. Moody, Życie po życiu, Warszawa 1 9 8 0 ; tenże, Refleksje nad życiempo życiu, Bydgoszcz 1 9 9 2 ;
tenże, W stronę światła, Bydgoszcz 1 9 9 2 ; tenże, Życie przed życiem, Bydgoszcz 1 9 9 2 .
WIOSNA2004
43
E. Kubler-Ross, Kolo życia. Autobiografia, Warszawa 2 0 0 0 , s. 2 2 1 . W języku angielskim (przy­
najmniej w bibliografii książki o. Rose'a) p i s z e się n a z w i s k o autorki (wielokrotnie zresztą cy­
towanej przez o. Rose'a): Kubler-Ross. Autorka jest Szwajcarką, która w y e m i g r o w a ł a do
USA, i stąd problemy z p i s o w n i ą jej panieńskiego nazwiska.
]
9
2"
R. Moody, Kto się śmieje ostatni, Warszawa 2 0 0 0 , s. 2 0 5 i 2 1 5 .
Ten sam spirytystyczny (czyli demoniczny, p o n i e w a ż chodzi tu zasadniczo o demony, pod­
szywające się pod duchy w s z e l k i e g o rodzaju) charakter mają doświadczenia z U F O , które
o. S. R o s e poddaje krytyce w p o d o b n y sposób, konfrontując je z doświadczeniami duchowy­
mi Ojców Kościoła (por. O.S. Rose, Znaki z niebios, w: UFO w perspektywie chrześcijańskiej [pra­
ca zbiorowa], Warszawa - Ząbki 2 0 0 1 ) .
2^
E. Kiibler-Rosse, dz.cyt., s. 2 2 8 i nast. Autorka przyznaje się zresztą do w p ł y w u teorii guru
N e w Age, jakim był C G . Jung, na jej badania dotyczące „doświadczeń p o ś m i e r t n y c h "
(dz.cyt., s. 9 2 ) .
22
K. Koch oburza się, że w e d ł u g M o o d y ' e g o Bóg śmieje się z naszych g r z e c h ó w (por. K. Koch,
23
G. Martinetti SJ, Oni byli poza ciałem, Warszawa 1 9 9 8 .
W raju, Warszawa 1 9 8 6 ) .
24
F. Brune, Umarli mówią, Warszawa 1 9 9 3 .
25
V. Strapazzon, Kontakty z zaświatami, Kraków 1 9 9 6 .
26
Można też powiedzieć, że Moody wrócił do spirytyzmu, którym się wcześniej zajmował. Jed­
nym z e l e m e n t ó w „paradygmatu M o o d y ' e g o " są typowe dla tradycji spirytystycznej (np. w kon­
cepcji A. Kardeca) spotkania z tzw. duchami błądzącymi. Badani spotykali istoty, które byty
jakby w „sidłach", w „pułapce", w stanie n i e m o ż n o ś c i oderwania się od ciała fizycznego.
Stan ten wskazywał,
że nie są s z c z ę ś l i w e .
Istoty te były jakby „ z d e z o r i e n t o w a n e " .
Jak stwierdził jeden z badanych, „duchy te nie dawały mi żadnego znaku, że mają ś w i a d o m o ś ć
mojej obecności. [...] N i e można było się z nimi kontaktować... to było deprymujące, przykre".
27
R. Moody, Kto się śmieje..., dz.cyt.
28
Por. Katechizm Kościoła Katolickiego 2 1 1 6 - 2 1 1 7 .
29
R. Moody, Kto się śmieje..., dz.cyt., s. 10.
30
Tamże, s. 3 3 .
3^
Tamże, s. 10.
^2
Tamże, s. 11.
33
Tamże, s. 2 6 .
34
Tamże, s. 105.
35
Tamże, s . 8 0 .
36
Tamże, s . 27.
37
R. Moody w y ś m i e w a p o w a g ę nie tylko życia pozagrobowego, ale życia w o g ó l e , a zwłaszcza
wiary chrześcijańskiej. Łatwo to poznać po j e g o głupawej deklaracji o pakcie z diabłem (Kto
się śmieje..., dz.cyt., s. 15) czy po tym, jak w y ś m i e w a się on z ludzi, którzy się m o d l ą (s. 8 0 ) .
N i e dziwi w i ę c fakt, że najgłupsze są j e g o zdaniem przestrogi o tym, iż szatan m o ż e ukazy­
wać się pod postacią duszy zmarłego, najśmieszniejsza jest m o d l i t w a za zmarłych, polecenie
zaś czytania Biblii dla kogoś, kto utraci! bliską o s o b ę , jest wręcz o k r u c i e ń s t w e m (s. 1 5 2 ) .
Opisane w książce Życie po życiu doświadczenia p o r ó w n y w a n e c z ę s t o do czyśćca mają zda­
niem autora „rozrywkową wartość" (s. 2 2 5 i nast.). To, że „piekło jest rozrywką", miał po­
d o b n o od dawna głosić Kościół (s. 2 3 0 ) . A już słysząc o p o w i e ś c i o antychryście, m o ż n a we­
dług M o o d y ' e g o pęknąć ze śmiechu (s. 2 3 5 i nast.).
44
FRONDA 32
38
Por. M. Rawlings, Beyond Death's Door, Nashville 1 9 7 8 .
39
Por. A. Posacki SJ, Dlaczego nie Metoda Silvy..., Kraków 1 9 9 8 .
40
W . Scupoli, Walka duchowa, Poznań 2 0 0 2 , s . 190.
41
T e g o rodzaju przedefiniowanie jest kolejną formą „materialistycznej paranoi" ( m o t y w o w a n e j
c z ę s t o zwykłym r e s e n t y m e n t e m w o b e c świata d u c h o w e g o ) w r z e k o m y m wyjaśnianiu zjawi­
ska duchów, która tym razem przybiera formę materializmu „ e n e r g e t y c z n e g o " lub „libidalnego". W istocie chodzi tu o zwykły problem nieuczciwości intelektualnej (ratio), a nie tylko
apologetyki religijnej (fides), gdyż wyklucza się rzeczywistość duchów, której nie m o ż n a in­
telektualnie wykluczyć przynajmniej jako hipotezy, bo jeśli n a w e t nie s p o s ó b u d o w o d n i ć , to
nie s p o s ó b również obalić. Por. A. Posacki SJ, Duchy, w: Encyklopedia Białych Plam, t. V, dz.cyt.
Ogień czyśćcowy to wyrażone naszym ziemskim języ­
kiem spotkanie z kochającym Bogiem kogoś, kto rów­
nież kocha Boga, ale jeszcze nie całym sobą. To dlate­
go święta Katarzyna z Genui opisywała czyściec jako
sytuację dialektyczną. Dusze w czyśćcu są szczęśliwe
tak niewyobrażalnie, że tylko zbawieni w niebie są od
nich szczęśliwsi, a zarazem są tak niewyobrażalnie nie­
szczęśliwe, że tylko potępieni w piekle są od nich bar­
dziej nieszczęśliwi.
O
^ CZYŚĆCU ^
I TELONIACH
Uwagi
Duszy po
na
marginesie
lektury
śmierci ojca Serafina Rose*a
O.
JACEK
SALII
OP
Nieraz w a r t o p o s ł u c h a ć kogoś, k t o n a s b a r d z o nie lubi. A u t o r książki Dusza
po śmierci, amerykański m n i c h prawosławny, ojciec Serafin Rose, nie ukrywa
swojej awersji do k u l t u r y Z a c h o d u oraz do jego religii w o b u jej o d m i a n a c h ,
katolickiej i protestanckiej. K u l t u r o w o , m o ż n a powiedzieć, jest on e p i g o n e m
XIX-wiecznych słowianofilów oraz ich alergii na „zgniły Z a c h ó d " .
Okazuje się jednak, że ktoś, k t o nas nie lubi, jeśli jest człowiekiem poważ­
nym i myślącym, potrafi czasem pokazać taką p r a w d ę na nasz t e m a t , jakiej sa­
mi byśmy nie zobaczyli i jakiej nie zauważą nasi przyjaciele. Jako p u n k t wyj46
FRONDA
32
ścia dla swoich analiz ojciec Rose wybrał słynną książkę M o o d y ' e g o Zycie po
życiu. Pytanie postawił sobie proste: co m o ż n a powiedzieć o k u l t u r z e i d u c h o ­
wości, której przedstawiciele w najbardziej k r a ń c o w y m p u n k c i e swojego ży­
cia, jaki jest jeszcze d o s t ę p n y naszym z i e m s k i m obserwacjom, doświadczają
takich przeżyć, jak to opisał Moody? I o czym świadczy niezwykła wręcz po­
pularność tego rodzaju opisów w ś r ó d ludzi naszego pokolenia?
Odpowiedź na te pytania daje n a m ojciec Serafin druzgocącą. J e d n o i drugie
- zarówno ten rodzaj doświadczeń ostatecznych, jak i popularność ich opisów
- „jest przede wszystkim odbiciem strasznego braku powagi większości ludzi
w świecie zachodnim w stosunku do sprawy życia i śmierci". J e d n o i drugie
świadczy przede wszystkim o zagubieniu tradycyjnie chrześcijańskiego stosun­
ku do grzechu i łaski, do śmierci i sądu Bożego, wreszcie do życia wiecznego.
Tezę swoją ojciec Rose uzasadnia bardzo poważnymi a r g u m e n t a m i . W m o ­
im poczuciu o słuszności jego tezy świadczy jeszcze i to, że reportaże z „życia
po życiu" - bo przecież książka Moody'ego nie jest u n i k a t e m swojego gatun­
ku - nie spotkały się z p o w a ż n ą reakcją na terenie teologii zachodniej.
G ł ó w n ą uwagę chciałbym poświęcić nie u k r y w a n e m u przez a u t o r a Duszy
po śmierci antykatolicyzmowi, który sprawia z r o z u m i a ł ą przykrość katolickim
czytelnikom tej książki. O g r o m n i e przywiązany do swojej tradycji w s c h o d ­
niej, ojciec Serafin nie chce nic wiedzieć o tym, że już w czasach Ojców Ko­
ścioła j e d n a i ta s a m a wiara katolicka m i a ł a swoje - wzajemnie wzbogacają­
ce się - o d m i e n n o ś c i na W s c h o d z i e i na Zachodzie. To w ł a ś n i e dlatego
m o ż n a m ó w i ć o d w ó c h p ł u c a c h Kościoła. O t ó ż ojciec Rose żadnych o d m i e n ­
ności nie uznaje, a każde ujęcie o d m i e n n e niż w jego wschodniej tradycji
piętnuje po p r o s t u jako herezję.
Nie tak uczyli Ojcowie Kościoła. Przypomnę, że Kościół katolicki na
Wschodzie i na Zachodzie różnił się n a w e t w przedstawianiu najważniejszej
prawdy swojej wiary, prawdy o Trójcy Świętej. Wystarczy sobie u p r z y t o m n i ć
g r u n t o w n i e inne terminy, jakie w y b r a n o w teologii greckiej i łacińskiej na
oznaczenie obecnego pojęcia „osoba". Katoliccy teologowie greccy mówili, że
jeden Bóg istnieje w trzech „ h i p o s t a z a c h " - a przecież łacińskim odpowiedni­
kiem greckiego wyrazu hipostasis jest s ł o w o substantia. Z kolei katoliccy teolo­
gowie łacińscy woleli mówić, że j e d e n Bóg istnieje w trzech „ p e r s o n a c h " - d o ­
piero później, dzięki takiemu wyborowi, wyraz t e n zaczął oznaczać osobę,
pierwotnie oznaczał raczej „postać".
W1OSNA-2004
47
Różnica między tymi d w i e m a decyzjami t e r m i n o l o ­
gicznymi jest kolosalna. Wystarczy się przypatrzyć t y m
d w ó m w y r a z o m - hipostasis oraz persona - żeby zrozu­
mieć,
d l a c z e g o p o dziś d z i e ń t r y n i t o l o g i a Kościoła
w s c h o d n i e g o bardziej p o d k r e ś l a o d r ę b n o ś ć O s ó b Boskich,
podczas gdy trynitologia łacińska widzi p r z e d e w s z y s t k i m
jedność i niepodzielność Trójjedynego. A przecież s a m
święty Atanazy - na s ł y n n y m synodzie wyznawców, jaki
się odbył w roku 361 w Aleksandrii - d o p r o w a d z i ł do
tego, że obie strony u z n a ł y wzajemnie swoją p r a w o w i e r n o ś ć oraz swoją o d m i e n n o ś ć .
Prawowierne, a przecież o d m i e n n e wydają się również obie doktryny o p o ­
kucie pośmiertnej, jaką Bóg w swoim miłosierdziu umożliwia tym, których
śmierć zastała jako należących do Niego, a jednak jeszcze nie do końca uwol­
nionych od grzechu. Na Zachodzie prawdę tę wyraża n a u k a o ogniu oczyszcza­
jącym, który skrótowo przyzwyczailiśmy się nazywać czyśćcem, na Wschodzie
- nauka o teloniach, czyli o k o m o r a c h celnych, przez jakie m u s i przejść dusza,
żeby zostawić diabłu i jego aniołom wszystko, co do nich należy.
Ale p r z e d t e m w e ź m y w o b r o n ę ojca Serafina p r z e d z a r z u t a m i ze strony
niektórych jego braci prawosławnych, którzy w n a u c e o teloniach dopatrują
się wpływów pogańskich. Materialnie, o w s z e m , mają rację. O t o co na t e n te­
m a t pisze religioznawca tej miary, co Gerard van der Leeuw:
„Droga do nieba oznacza oczyszczenie; celem ostatecznym jest zjednoczenie
z bóstwem.
Wyobrażenie to, przypuszczalnie pochodzenia irańskiego, zna­
lazło klasyczny wyraz w nurtach gnostyckich, hellenistycznych i judaistycz­
nych, panujących na przełomie naszej ery. Świat składa się z siedmiu sfer
(planetarnych), a każda z nich ma swego strażnika (bóstwo), którego mi­
nąć musi dusza wzlatująca do nieba. Stopień po stopniu wznosi się ona do
najwyższego nieba, uważanego zazwyczaj za ósmą sferę, do empireum.
Hebdomas albo Ogdoas to stopniowe oczyszczanie,
dzięki któremu dusza
zostawia za sobą wszystko, co ziemskie. Również mitraizm znał to wzno­
szenie się po siedmiu stopniach: drabinę złożoną z ośmiu bram. [...] Każ­
dej bramy strzeże jeden anioł. Im dalej dusza docierała, tym bardziej zrzu­
cała z siebie, jak szaty, namiętności i zdolności, które otrzymała zstępując
48
FRONDA 32
na ziemię. Naga, wolna od wszelkiej zmysłowości, dociera do ósmego nie­
ba, gdzie znajduje się szczęśliwość"1.
Już na pierwszy rzut oka widać istotną różnicę między tymi wyobrażeniami a ob­
razem pośmiertnych telonii, o których pisze ojciec Rose. W e d ł u g wyobrażeń
gnostyckich dusza musiała się uwolnić od wszelkich związków ze swoim ciałem,
natomiast tradycyjna nauka Kościoła prawosławnego głosi coś zupełnie innego:
dusza potrzebuje uwolnienia od wszelkich pozostałości grzechu. Tylko materia
obrazu jest tu przejęta od pogan, treść jest jednoznacznie chrześcijańska.
Za chwilę spróbuję zwrócić u w a g ę na zgodność, a z a r a z e m w z a j e m n ą
k o m p l e m e n t a r n o ś ć o b u tych objaśnień - n a u k i o ogniu oczyszczającym oraz
nauki o k o m o r a c h celnych. Ponieważ j e d n a k ojciec Serafin radykalnie odrzu­
ca katolicką n a u k ę o czyśćcu, trzeba powiedzieć kilka s ł ó w w jej o b r o n i e .
Przede wszystkim zauważmy, że n i e d o p u s z c z a l n y m z n i e k s z t a ł c e n i e m jest je­
go twierdzenie, jakoby Kościół katolicki nauczał o czyśćcu, że polega on na
daniu Bogu satysfakcji znęcania się n a d b i e d n y m grzesznikiem. T a k a doktry­
na rzeczywiście byłaby nie do p o g o d z e n i a z wiarą chrześcijańską.
Czego naprawdę Kościół katolicki naucza o czyśćcu? Wsłuchując się w słowa
Pana Jezusa o możliwości odpuszczenia grzechów nie tylko w tym, ale również
w przyszłym życiu (Mt 12,32), oraz w Jego naukę, że po skończeniu drogi moż­
na się znaleźć w więzieniu, z którego się wyjdzie dopiero po zwróceniu całego
długu (Mt 5,25n; 18,34n), Kościół wierzy, że ostatecznego oczyszczenia, jeżeli
jest o n o potrzebne, można dopełnić nawet po śmierci. Właśnie dlatego modlimy
się za umarłych, a trzeba wiedzieć, że modlitwa za umarłych znana była
już w judaizmie przedchrześcijańskim (2 Mch 12,43-46), prak­
tykowali ją też Apostołowie (2 Tm 1,18).
Dlaczego Kościół uczy o ogniu czyśćco­
wym? Najczęściej w odpowiedzi na to pyta­
nie przytacza się słynny fragment Pierw­
szego Listu do Koryntian (1 Kor 3,11-15):
„Fundamentu nikt nie może położyć inne­
go, jak ten, który jest położony, a którym
jest Jezus Chrystus. I tak jak ktoś na tym
fundamencie buduje: ze złota, ze sre­
bra, z drogich kamieni, z drzewa,
WIOSNA-2004
z trawy lub ze słomy, tak też j a w n e się stanie dzieło każdego. O d s ł o n i je
dzień [Pański]; okaże się b o w i e m w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest.
Ten, którego dzieło w z n i e s i o n e na fundamencie przetrwa, o t r z y m a zapłatę;
ten zaś, którego dzieło spłonie, poniesie szkodę: sam w p r a w d z i e ocaleje, lecz
tak jakby przez ogień".
O t ó ż w a r t o sobie u p r z y t o m n i ć , że w Piśmie świętym ogień b a r d z o często
wskazuje na szczególną i przekraczającą nasze p o j m o w a n i e o b e c n o ś ć Bożą.
W ogniu, który r o z p ł o m i e n i a ł krzak, ale go nie spalał, Bóg objawił się Moj­
żeszowi (Wj 3). Podczas w ę d r ó w k i Izraelitów do Ziemi Obiecanej „Pan szedł
przed nimi podczas d n i a jako s ł u p obłoku, by ich prowadzić drogą, podczas
nocy zaś jako s ł u p ognia, aby im świecić, żeby mogli iść we d n i e i w nocy"
(Wj 13,21; por. Lb 14,14). Ogień towarzyszył również p a m i ę t n y m wydarze­
niom, w których lud Boży otrzymał Dekalog: „Góra zaś Synaj była cała spo­
wita d y m e m , gdyż Pan zstąpił na nią w o g n i u " (Wj 19,18). W słynnej wizji
Izajasza wargi p r o r o k a zostają oczyszczone r o z ż a r z o n y m węglem, w z i ę t y m
z ołtarza (Iz 6,6n). Z a u w a ż m y , że jeśli n a w e t t e n ogień Boży budzi c z a s e m
lęk (tak było zwłaszcza podczas objawienia na Synaju), zawsze jest z n a k i e m
d a r ó w Bożych przekraczających ludzkie oczekiwania.
Również w N o w y m T e s t a m e n c i e s p o t y k a m y t e n tajemniczy ogień, który
jest z n a k i e m Bożej obecności. W d n i u zesłania D u c h a Świętego n a d głowa­
mi a p o s t o ł ó w spoczęły „języki jakby z o g n i a " (Dz 2,3). O zwycięskim Chry­
stusie Apokalipsa w s p o m i n a d w u k r o t n i e , że „oczy Jego jak p ł o m i e ń o g n i a "
(Ap 1,14; 19,12). N a t o m i a s t List do Hebrajczyków po p r o s t u powiada: „Bóg
nasz b o w i e m jest o g n i e m pochłaniającym" (Hbr 12,29).
Stąd właśnie wziął się obraz ognia w opisie p o ś m i e r t n e g o oczyszczenia.
Ogień czyśćcowy to wyrażone naszym z i e m s k i m językiem s p o t k a n i e z ko­
chającym Bogiem kogoś, k t o również k o c h a Boga, ale jeszcze nie całym so­
bą. To dlatego święta Katarzyna z G e n u i opisywała czyściec jako sytuację dia­
lektyczną. D u s z e w czyśćcu są szczęśliwe tak niewyobrażalnie, że tylko
zbawieni w niebie są od nich szczęśliwsi, a z a r a z e m są tak niewyobrażalnie
nieszczęśliwe, że tylko p o t ę p i e n i w piekle są od nich bardziej nieszczęśliwi.
Bo d u s z e w czyśćcu spotykają się z Bogiem, który jest s a m ą Miłością, nie­
p o r ó w n a n i e głębiej i pełniej niż na ziemi najwięksi n a w e t mistycy. J e d n o c z e ­
śnie dla dusz, które jeszcze nie całymi sobą kochają Boga, jest to s p o t k a n i e
bardzo bolesne. Człowiek widzi wówczas z całą oczywistością, jak m a ł a jest
50
FRONDA 32
w n i m p o j e m n o ś ć na Boga w p o r ó w n a n i u z tą, do któ­
rej został stworzony. Widzi też tę część s a m e g o siebie,
która rozwinęła się w fałszywym k i e r u n k u - i p r a g n i e
najserdeczniej, aby to, co w n i m n i e g o d n e życia wiecz­
nego, zostało przez ten boski ogień spalone. Nie da­
jąca się wyobrazić fascynacja Bogiem, który jest
Miłością, budzi w człowieku wielkie p r a g n i e n i e
wejścia w t e n ogień, aby - bez względu na
o g r o m n y ból - oczyścić się z tego, co Boga
niegodne, i żeby rozszerzyć się jak najwię­
cej, aby się jak najbardziej Bogiem n a p e ł n i ć .
Ci sami Ojcowie Kościoła, dla których ojciec Serafin Rose żywi tak wiele
pietyzmu, wyraźnie uczyli o t y m oczyszczającym ogniu. U w a ż a m więc za ro­
dzaj nadużycia, iż fakt t e n ojciec Rose nie tylko ukrywa, ale - kierując się an­
tykatolicką emocją - n a u k ę na t e n t e m a t p r z e d s t a w i a jako n i e d o p u s z c z a l n ą
innowację Kościoła katolickiego. A przecież nie k t o inny, jak tyle razy cyto­
wany w ś r ó d wyrazów najwyższego h o ł d u święty Grzegorz Wielki, nazywany
przez ojca Serafina Dialogistą, wyraźnie pisze, „że za p e w n e lekkie winy ist­
nieje przed Sądem oczyszczający ogień" 2 - i na d o w ó d przytacza z n a n y n a m
już tekst z Pierwszego Listu do Koryntian (1 Kor 3,12-15).
N a t o m i a s t święty Augustyn, r ó w n i e ż szalenie h o n o r o w a n y przez nasze­
go Autora, tak k o m e n t u j e m o d l i t w ę P s a l m u Me kard mnie Panie, w Twoim gnie­
wie i nie karz mnie w Twej zapalczywosci: „Karcenie z o s t a ł o z a p o w i e d z i a n e
w przyszłości i [Psalmista] tak je opisuje, jakby m i a ł o się d o k o n a ć przez
ogień. [...] [Panie,] w t y m życiu m n i e oczyszczaj i spraw, a b y m stał się taki,
żeby już nie było p o t r z e b a ognia oczyszczającego" 3 . O idei ognia oczyszcza­
jącego u obu tych świętych m o ż n a by napisać o d r ę b n e artykuły, ale tu p o ­
p r z e s t a ń m y na tych d w ó c h cytatach.
Radykalnym przeciwnikiem n a u k i o ogniu czyśćcowym był M a r k o s Eugenikos, bardziej u n a s z n a n y jako Marek z Efezu (ok. 1391 - ok. 1444),
główny p r a w o s ł a w n y przeciwnik Unii Florenckiej. On j e d n a k - ś w i a d o m te­
go, że Ojcowie łacińscy wyraźnie mówili o ogniu oczyszczającym d u s z e tych,
którzy już zeszli z tego świata - kategorycznie żądał od Łacinników p o r z u c e ­
nia tej nauki, n a w e t jeżeli znajdą ją u świętych A u g u s t y n a czy p a p i e ż a Grze­
gorza, czy u któregokolwiek ze swoich u z n a n y c h nauczycieli.
WIOSNA-2004
51
Z dwóch powodów, jak się wydaje, stanowczo odrzucał on naukę o ogniu
oczyszczającym. Po pierwsze, lękał się - i wyraźnie to mówił - że dopuszczenie
istnienia pośmiertnego ognia, który nie jest ogniem wiecznym, byłoby otwar­
ciem furtki dla idei apokatastazy, zaś Metropolita Efeski był tej idei jednoznacz­
nym przeciwnikiem. Po wtóre, ogień czyśćcowy (podobnie zresztą jak ogień
piekielny) Marek z Efezu wyobrażał sobie w kategoriach quasi-materialnych, co
zamykało go na ogarnięcie całej tej problematyki w perspektywie biblijnej sym­
boliki ognia jako szczególnego wymiaru obecności samego Boga 4 .
Duchowość katolicka unika, gdzie się to tylko da, postawy „albo - albo", pre­
ferując rozwiązania typu „i-i". Właśnie dlatego w przedstawioną przez ojca Se­
rafina Rose'a naukę o teloniach warto wsłuchać się życzliwie i z szacunkiem.
Co w s p ó l n e g o wyrażają te dwa obrazy - ognia oczyszczającego oraz ko­
m ó r celnych - i jakie o d m i e n n o ś c i w sobie zawierają? O t ó ż w j e d n y m i dru­
gim obrazie p o d k r e ś l a się, że ci, którzy zeszli z tego świata j a k o Boży przyja­
ciele (czyli po p r o s t u w łasce uświęcającej), ale nie u m a r ł s z y jeszcze do
końca dla grzechu, mogą, dzięki Bożemu miłosierdziu, dokończyć u m i e r a n i a
dla grzechu już na t a m t y m świecie. O b a obrazy zawierają w sobie p o n a d t o
wielką zachętę do tego, żebyśmy się modlili za u m a r ł y c h .
O d m i e n n o ś c i zawarte w obu tych o b r a z a c h są o d w r o t n e w o b e c o d m i e n ­
ności, jakie znajdują się w z a c h o d n i m i w s c h o d n i m doświadczaniu tajemni­
cy Eucharystii. W Kościele w s c h o d n i m d a r Eucharystii d o ś w i a d c z a n y jest
przede wszystkim jako z s t ę p o w a n i e n i e b a na nasz ziemski p a d ó ł , w Koście­
le z a c h o d n i m widzimy w tajemnicy Eucharystii raczej szczególną Bożą p o ­
m o c w naszej d r o d z e do nieba.
Jakby w o d w r o t n y m kierunku uzupełniają się obie nauki - w s c h o d n i a i za­
chodnia - o możliwości ostatecznego oczyszczenia po śmierci. N a u k a o k o m o ­
rach celnych zawiera w sobie obraz drogi do Boga: im więcej k o m ó r celnych
dusza ma za sobą, tym mniej w niej pozostałości grzechu i tym bliżej jej do Bo­
ga. N a u k a o ogniu oczyszczającym zawiera w sobie przesłanie, że Tym, który
ostatecznie przygotowuje nas na spotkanie z Bogiem, jest On sam.
W prosty s p o s ó b wyraził to święty Jan od Krzyża: Bóg jest p o d o b n y do
ognia, do którego wrzuca się d r e w n o . Jeśli d r e w n o było m o k r e , „ p o d wpły­
w e m ognia staje się czarne, c i e m n e i brzydkie oraz wydziela swąd. W m i a r ę
j e d n a k o s u s z a n i a ogień coraz bardziej ogarnia d r e w n o p ł o m i e n i e m i u s u w a
zeń wszystkie c i e m n e i brzydkie przypadłości, k t ó r e są jego przeciwień52
F R O N D A 32
s t w e m . W k o ń c u , ogarnąwszy je od z e w n ą t r z , rozpala je, z a m i e n i a w siebie
i czyni je tak p i ę k n y m jak on s a m " 5 .
O. JACEK SALIJ OP
PRZYPISY
'
G. van der Leeuw, Fenomenologia religii, Warszawa 1 9 7 8 , s. 3 5 8 , z p o w o ł a n i e m się na m o n o ­
grafię W. Bousseta, Die Himmelsreise der Seełe.
2
Święty Grzegorz Wielki, Dialogi ( 4 , 3 9 ) , tium. W. Szołdrski, Warszawa 1 9 6 9 , s. 1 9 9 .
3
Święty Augustyn, Objaśnienie Psalmu 37,4, tłum. J. Sulowski, t. 2, Warszawa 1986, s. 4 1 - 4 2 .
4
A przecież w tej perspektywie Ojcowie potrafili widzieć nawet o g i e ń piekielny. O g n i e m pie­
kielnym byłaby - trudno się dziwić temu, że w Kościele rzadko kto tę myśl podejmuje - ta
sama n i e s k o ń c z o n a Miłość Boża, która jest s z c z ę ś c i e m zbawionych. Quod erit iucunditas mentibus nitidis, hoc erit poena maculosis - m ó w i ł papież Leon Wielki. „To, co dla d u s z jasnych bę­
dzie szczęściem, dla zbrukanych stanowić będzie karę" (Św. Leon Wielki, De beatitudinibus,
hom. 9 5 , 8 ) . Krótko mówiąc, człowiek m o ż e się doprowadzić do takiej negacji Boga, że całym
sobą nie chce, żeby Bóg był. A Bóg po prostu jest. 1 nie m o ż e przestać być sobą, czyli Bogiem.
N i e m o ż e przestać być w s z e c h o b e c n ą Miłością. O w s z e m , tutaj, na ziemi, c z ł o w i e k m o ż e
ogłosić Jego nieistnienie albo swoją wolę, że nie chce m i e ć z N i m nic w s p ó l n e g o . Jednak po
śmierci każdy z nas stanie bezpośrednio w o b e c rzeczywistości Boga. Tam nie da się być po­
za w s z e c h o b e c n ą Bożą Miłością. N i e o b e c n o ś ć Boga dla p o t ę p i o n y c h polegałaby na c a ł o o s o bowym skurczu protestu przeciwko temu, że Bóg jest Miłością, oraz przeciwko t e m u , że
jest się zanurzonym w Bożej Miłości.
Por. wstrząsający wiersz Sergiusza Awierincewa
pt. L'Enfer c'est les autres (Tenże, Modlitwa o słowa, Poznań 1995, s. 48 i nast.):
...Miłość sama jest nieodpartym, n i e z n o ś n y m p ł o m i e n i e m
trawiącym otchłań. [...]
...Nie m o ż e nie być Bóg,
i wszystko
W p ł o m i e n i u Jego miłości, i p ł o m i e ń
dla wszystkich; lecz dla Piekła Bóg
jest Piekłem.
^
Święty Jan od Krzyża, Noc ciemna (2,10), tłum. O. Bernard od Matki Bożej, w: tenże, Dzieła,
t. 1, Kraków 1 9 7 5 , s. 4 6 2 .
WIOSNA-2004
53
Budda umiera z tym tajemniczym uśmiechem, który
znamy - osiągnął radość, pokój naturalny. Jezus przeciwnie. Umiera w wielkim krzyku.
ŚMIERĆ B U D D Y
I ŚMIERĆ J E Z U S A
O.
JOSEPH-MARIE
V E R L I N D E
Był p e w i e n w a ż n y m o m e n t w m o i m n a w r ó c e n i u . Była to konfrontacja d w ó c h
obrazów: śmierci Buddy i śmierci C h r y s t u s a . Śmierć jest m o m e n t e m , który
p o d s u m o w u j e całe życie człowieka i o d s ł a n i a jego najgłębszy s e n s . Budda
gromadzi swoich uczniów w o k ó ł siebie. Jest chory i wie, że ma u m r z e ć . Da­
je im o s t a t n i e instrukcje. Siada w pozycji lotosu, k o n c e n t r u j ą c całą energię.
Jest to układ, który odkryto w pozycji e m b r i o n u w ł o n i e m a t k i . Cała energia
s k o n c e n t r o w a n a jest na samej sobie.
Budda więc stopniowo odchodzi w samego siebie. Poprzez medytację
wchodzi w onstazę łączącą z naturą, z wielką jednią kosmiczną, w której uni­
cestwi swoje „ja o s o b o w e " definitywnie. Używając p o r ó w n a n i a psychologizującego, m o ż n a powiedzieć, że powraca do łona m a t k i natury. Jest to zgodne
z całym h o r y z o n t e m ontologicznym b u d d y z m u , w e d ł u g którego cała n a t u r a
jest w swej istocie boska. Łączę się z boskością, jeśli łączę się z n a t u r ą . Budda
umiera z tym tajemniczym u ś m i e c h e m , który z n a m y - osiągnął radość, pokój
naturalny. Jezus - przeciwnie. U m i e r a w wielkim krzyku. N i e schowany w sa­
mego siebie, w stanie onstazy, ale całkowicie rozpostarty w wielkim porusze­
niu ekstazy, wyjścia z siebie. W geście rozłożonych r a m i o n - uniwersalnego
przygarnięcia każdego z nas do siebie. Próbuje objąć wszystkich ludzi, przytu­
lić ich do tego serca, które za chwilę zostanie przebite i które będzie o t w a r t ą
bramą. Bramą, przez którą wchodzi się do Królestwa Niebieskiego.
Jezus jest n o w y m człowiekiem - człowiekiem, który o d w a ż a się narodzić
dla miłości, który poszedł aż do końca tej drogi miłości. Krzyk J e z u s a na
54
FRONDA 32
krzyżu to nie jest krzyk umierającego, to krzyk n a r o d z i n człowieka do życia
w Bogu.
Oczywiście, C h r y s t u s był j u ż Bogiem, ale kiedy Bóg stał się człowiekiem,
zebrał w sobie całą ludzkość. J e z u s p r z e p r o w a d z a przez swoją śmierć moje
człowieczeństwo, aby m o g ł o się otworzyć i żyć życiem Boga. Śmierć Buddy
jest k o ń c e m pewnej przygody. Śmierć C h r y s t u s a to początek największej
przygody, jaką jest p r z e b ó s t w i e n i e człowieka przez Boga w relacji coraz b a r r
dziej osobistej.
W t y m miejscu cierpienie n a b i e r a s e n s u . Śmierć Buddy p r o w a d z i do resorbcji (wchłonięcia) w wielkiej jedności n a t u r y . Śmierć C h r y s t u s a , k t ó r a
jest z a d a n a przez ludzi, ale jest też w p e w n y m sensie d z i e ł e m szatana, nada­
je całkiem inny sens n a s z e m u cierpieniu. J e z u s Z m a r t w y c h w s t a ł y ciągle ma
rany, i to przez te rany j e s t e ś m y uleczeni. N a s z e cierpienie w świetle śmier­
ci C h r y s t u s a jest t y m uprzywilejowanym miejscem, w k t ó r e Bóg w l e w a swo­
ją łaskę. Każde cierpienie jest s k u t k i e m grzechu i każde cierpienie jest próż­
nią - rozwarciem t a m , gdzie p o w i n n a być p e ł n i a . I to w ł a ś n i e w tę p r ó ż n i ę
Bóg wlewa łaskę.
Jezus zabrał na krzyż wszystkie nasze cierpienia, nie tylko fizyczne, ale
również psychiczne i d u c h o w e . Wypełnił wszystkie o t c h ł a n i e n a s z e g o cier­
pienia Swoją łaską. P e w n e g o dnia p r z e k o n a m y się, że to w ł a ś n i e w naszych
cierpieniach Bóg stał się n a m najbliższy.
O. JOSEPH-MARIE VERLINDE
WIOSNA-2004
55
Wydaje mi się, że hospicjum - przynajmniej czasem daje życie. Nie, nie o to chodzi, że pacjenci odzyskują
zdrowie. Nie myślę też o życiu wiecznym. To daje Pan
Bóg. Hospicjum, ucząc żyć w perspektywie śmierci,
przywraca życiu utraconą wartość, nadaje sens życiu
i umieraniu. To, co robi hospicjum, nazywało się kie­
dyś filozofią - którą pojmowano jako medycynę du­
szy, sztukę leczenia z życia, które nie jest prawdziwym
życiem, terapię nadającą sens każdej mijającej chwili.
śmierć
zwierzęcia,
śmierć
człowieka,
śmierć
boga
DARIUSZ
KARŁOWICZ
M i m o iż hospicjów d o m o w y c h jest w Polsce coraz więcej, ich d z i a ł a n i u cią­
gle towarzyszą wątpliwości i silne emocje. T r u d n o się dziwić. Z a ł o ż e n i a
przyświecające r u c h o w i m o g ą wydać się zdumiewające l u d z i o m żyjącym
w epoce, k t ó r a straciła z d o l n o ś ć życia w obliczu śmierci.
56
FRONDA 32
Hospicja domowe najczęściej są mylone z hospicjami stacjonarnymi. Słysząc
o hospicjum, wielu ludzi myśli o jakimś budynku - rodzaju szpitala dla ludzi nie­
uleczalnie chorych. Tymczasem hospicja domowe, o których będziemy tu mówić,
zajmują się - zgodnie z nazwą - opieką nad ludźmi nieuleczalnie chorymi, którzy
opuścili szpital i wrócili do d o m u . Z a t r u d n i e n i w t a k i m h o s p i c j u m lekarze,
pielęgniarki, psychologowie, wolontariusze czy duszpasterze odwiedzają chorych
w ich domach. Tam towarzyszą im w trudnych chwilach choroby i śmierci. Lu­
dzie z hospicjów domowych wkraczają wówczas, gdy - z perspektywy medycznej
- właściwie nie ma już nic do zrobienia. Wkraczają, ponieważ wierzą, że do zro­
bienia jest bardzo dużo i to nie tylko w obszarze medycyny paliatywnej, która po­
maga uporać się z bólem fizycznym. Hospicja wyrosły z obserwacji, że jeden z naj­
większych problemów człowieka umierającego stanowi samotność. Ten problem
narasta. W cywilizacji lęku przed śmiercią najbliżsi unikają jakiegokolwiek kon­
taktu z umierającym. Często stosowany (zwłaszcza wobec najmłodszych pacjen­
tów) pozór leczenia do samego końca, kłamstwo o rzekomych rokowaniach po­
prawy, przetrzymywanie w szpitalu aż do ostatniej chwili - to najczęstsze formy
ucieczki przed ryzykiem stanięcia twarzą w twarz ze śmiercią. Niestety, dotyczy
to zarówno rodziny człowieka umierającego, jak i lekarzy.
Nie chciałbym stworzyć wrażenia, że sprawa jest p r o s t a . Czy człowiek
m u s i umierać w szpitalnej fabryce, z dala od ludzi, których kocha, o t o c z o n y
przez obojętny lub bezradny wobec jego p o t r z e b personel? A z drugiej stro­
ny - czy w o l n o zaniechać leczenia n a w e t w o b e c nikłych r o k o w a ń p o p r a w y
s t a n u pacjenta? Czy należy unikać prawdy o zbliżającej się śmierci? Czy przy­
p a d k i e m k ł a m s t w o nie jest najlepszą m e t o d ą , aby nie pozbawiać nadziei, nie
wtrącać w rozpacz? To pytania, na k t ó r e nie ma łatwych o d p o w i e d z i .
Nieobecność śmierci - ż y c i e w obliczu śmierci
Z pewnością p o s t a w a lekarzy i ich rodzin w o b e c ludzi umierających łączy się
z r o z p o w s z e c h n i o n ą dziś p o s t a w ą w o b e c śmierci. P o d o b n o starożytni rabini,
widząc zbliżający się k o n d u k t - przerywali wykład, polecając u c z n i o m dołą­
czyć do grona ż a ł o b n i k ó w . Uważali, że p o g r z e b jest najlepszą lekcją m ą d r o ­
ści, d u ż o lepszą od tego, co m o g ą zaoferować słowa.
O tym, że meditatio mortis nie jest ćwiczeniem d u c h o w y m zalecanym przez
współczesnych mędrców, nikogo przekonywać nie trzeba. Współczesna kultura
WIOSNA
2004
57
u s u w a śmierć poza obszar świadomości p o d o b n i e jak c m e n t a r z e , k t ó r e usu­
wa się poza obszar miasta. Z r e s z t ą i tu zachodzą g w a ł t o w n e zmiany. D a w n ą
dyskrecję, ściszony głos i parawan szczelnie zasłaniający przerażającą tajem­
nicę śmierci zastępuje strategia ostentacji. J e d n a k rosnąca liczba t r u p ó w
w grach komputerowych, filmach i k o m i k s a c h nie łączy się z rosnącą zdolno­
ścią do „życia w obliczu śmierci". Liczba zabitych rośnie proporcjonalnie do
beztroski, z jaką m a m y myśleć - czy raczej nie myśleć - o n i e u c h r o n n e j per­
spektywie doczesnego końca. Strach u b r a n y w m a s k ę z Halloween ma p o m ó c
uniknąć zaduszkowej medytacji śmierci. Karnawałowa cywilizacja, która daje
każdemu
trzy życia,
proponuje
n o w y rodzaj
irracjonalizmu - niewiarę
w śmierć. Prawda o śmierci psuje zabawę i zmniejsza gotowość do k o n s u m p ­
cji, więc żyjmy tak, jakby śmierci nie było! Hulaj dusza! Śmierci nie m a !
Czy j e d n a k p r ó b ę uczynienia życia znośniejszym przez p r z e n i e s i e n i e
śmierci w obszar zabawy, przez karnawalizację śmierci m o ż n a u z n a ć za uda­
ną? Chyba nie i to przynajmniej z d w u p o w o d ó w . R e k l a m o w a n a p o g o d a du­
cha jakoś nie nadchodzi, a strachu i tak wyprzeć n i e p o d o b n a .
Nie jest ł a t w o wyprzeć myśl o śmierci. Strategia beztroski zawodzi, a kar­
n a w a ł o w a niby-nieśmiertelność nie daje obiecywanych słodyczy. Letejska
w o d a z a p o m n i e n i a nie zmniejsza s t r a c h u p r z e d p e r s p e k t y w ą fizycznej zagła­
dy, a niewiara w śmierć, paradoksalnie, o d b i e r a życiu wagę i smak. Być m o ­
że dlatego do hospicjów w całej Polsce trafia tak wielu wolontariuszy. C h c ą
p o m ó c i n n y m i sobie. Szukają odpowiedzi, k t ó r a znikła z obszaru codziennej
kultury. Przychodzą do miejsca, gdzie śmierć wydaje się najbardziej niewąt­
pliwa - p o z b a w i o n a cudzysłowów. C h c ą stanąć w obliczu śmierci. Bo czy jest
miejsce, gdzie śmierć jest bardziej rzeczywista? Tu jej p r o b l e m o d s ł a n i a się
z całą mocą. Tu śmierć jest faktem. Tu nie ma wątpliwości. J e d n o życie - jed­
na śmierć.
To prawda - t r u d n o dziś pojąć s e n s działania hospicjum. W języku, k t ó ­
rym się posługujemy, nie ł a t w o wyrazić s e n s działań, k t ó r e nie kończą się
d o c z e s n y m happy endem. W i e m , jakie to t r u d n e , bo p r o w a d z ą c k a m p a n i e in­
formacyjne hospicjów, s t a n ą ł e m w o b e c konieczności znalezienia s p o s o b u
przekazania misji Hospicjum, a więc k l a r o w n e g o p o k a z a n i a r e z u l t a t ó w ich
działań. Co powiedzieć, prosząc ludzi o pieniądze? Jak powiedzieć, że nasi
podopieczni nie z o s t a n ą wyleczeni? Jak wytłumaczyć, że to ma sens, że mi­
mo wszystko jest coś do zrobienia? Jak wytłumaczyć s e n s t r w a n i a i towarzy­
szenia ludziom umierającym?
Otóż wydaje mi się, że hospicjum - przynajmniej czasem - daje życie.
Nie, nie o to chodzi, że pacjenci odzyskują zdrowie. Nie myślę też o życiu
wiecznym. To daje Pan Bóg. Hospicjum, ucząc żyć w perspektywie śmierci,
przywraca życiu u t r a c o n ą wartość, nadaje sens życiu i u m i e r a n i u . To, co ro­
bi hospicjum, nazywało się kiedyś filozofią - k t ó r ą p o j m o w a n o jako medycy­
nę duszy, sztukę leczenia z życia, które nie jest p r a w d z i w y m życiem, terapię
nadającą sens każdej mijającej chwili. Mówiąc o d u c h o w o ś c i hospicjum,
t r u d n o p o m i n ą ć wywodzącą się z Grecji i rozwiniętą przez d u c h o w y c h mi­
strzów chrześcijaństwa tradycję przygotowania do śmierci. W p l a t o ń s k i m Fedonie Sokrates w p r o s t określa filozofię jako p r z y g o t o w a n i e do śmierci czy też
ćwiczenie w śmierci, mówiąc, że filozofowie niczym i n n y m się nie zajmują,
jak tylko śmiercią i u m i e r a n i e m . W śmierci ćwiczyć się będzie każdy filozof,
który „w s p o s ó b należyty podejmuje się o w e g o zajęcia" (Fed. 61c). W Teajtecie podaje i n n ą definicję, m ó w i ą c o filozofii jako o u p o d o b n i e n i u do boga.
W m n i e m a n i u Platona definicje te uzupełniają się wzajemnie - człowiek
przygotowany do śmierci staje się bogiem. Śmierć pojęta jako kategoria filo­
zoficzna ukazuje p e w i e n aspekt zadanej człowiekowi d o s k o n a ł o ś c i . T o , czym
być możemy, jeśli s t a n i e m y się wolni.
A przecież właśnie przygotowanie do śmierci to być m o ż e najważniejsza
część pracy hospicjum. I chodzi nie tylko o podopiecznych i ich bliskich, ale tak­
że o siebie samych. Co znaczy „żyć w obliczu śmierci"? W pojęciu starożytnych
WIOSNA
2004
59
przygotowanie do śmierci to zasadniczy w a r u n e k dostępu do prawdy, dobra
i pełnej wolności. Idzie p r z e d e w s z y s t k i m o w o l n o ś ć od t e g o wszystkiego, co
człowieka pomniejsza. Filozoficzna śmierć to metafora niezależności od te­
go, co z n i k o m e - w tym od największej ludzkiej n a m i ę t n o ś c i : od s t r a c h u
przed śmiercią. Nic dziwnego, że taka śmierć jest z a r a z e m n a r o d z e n i e m n o ­
wego człowieka - człowieka p o d o b n e g o bogu. Mówiąc pozytywnie, oznacza
ona b o w i e m proces b u d o w a n i a w e w n ę t r z n e j h a r m o n i i polegającej p r z e d e
wszystkim na prymacie tego, co r o z u m n e i d u c h o w e n a d ludzkimi n a m i ę t ­
nościami. W b r e w p a r o d y s t o m chrześcijańska medytacja śmierci nie jest p o ­
stawą nihilisty, lecz w e z w a n i e m do miłości. Stojąc w obliczu śmierci, rozu­
miemy, że każdy dzień jest n i e p o w t a r z a l n ą okazją. Powraca b a r w a i waga
każdej chwili. Ż a d e n stracony dzień, ż a d n a chwila już nie wróci! Nie w o l n o
czekać. W ł a ś n i e dlatego na plakatach H o s p i c j u m umieściliśmy początek
słynnego wiersza księdza J a n a T w a r d o w s k i e g o , który p r z y p o m i n a : „Spiesz­
my się kochać ludzi tak szybko o d c h o d z ą " . Czas jest policzony.
Jest więc hospicjum filozofią? Cóż, oczywiście nie w tym znaczeniu, by
głosiło jakąkolwiek n o w a t o r s k ą doktrynę, lecz dlatego, że o b o k walki z t o ­
warzyszącym umierającemu cierpieniem fizycznym kładzie wielki nacisk na
sprawy d u c h o w e . Praca hospicjum polega - w o g r o m n y m s t o p n i u - na deza­
w u o w a n i u strategii u n i k a n i a p r a w d y o tym, że p o m r z e m y . Dotyczy to rów­
nież lekarzy i ich rodzin. Człowiek niezdolny pogodzić się z w ł a s n ą śmiercią
- nie jest zdolny pogodzić się ze śmiercią cudzą.
Tylko co w s p ó l n e g o z filozofowaniem ma p o w a ż n a , empiryczna dziedzi­
na naukowa, jaką jest dziś medycyna? Liczne k o n t r o w e r s j e związane z dzia­
łalnością hospicjów dotyczą właśnie tej sprawy. Pojawia się pytanie: czy le­
karz nie przekracza swoich kompetencji n a u k o w y c h , aplikując c h o r e m u
wyznawaną przez siebie filozofię? M o ż e m y j e d n a k odwrócić to pytanie. Czy
nie jest z ł u d z e n i e m , że lekarz m o ż e u n i k n ą ć filozofii, u n i k n ą ć pytań o to
wszystko, co nie podlega dyscyplinie n a u k empirycznych? Oczywiście nie
może. Nie istnieje spór: medycyna versus hospicjum. W istocie spór, który
istnieje między lekarzami gotowymi zaleczyć człowieka na śmierć a hospicja­
mi, jest właśnie s p o r e m filozoficznym. P o z o s t a w i e n i e umierającego w szpi­
talu jest również wyborem, k t ó r e g o nie da się wyjaśnić w kategoriach n a u k o ­
wych. Nie ma p o w o d u umniejszać wagi wyboru, p r z e d k t ó r y m staje lekarz,
podejmujący decyzję przeniesienia chorego do h o s p i c j u m . N i e ma też p o w o 60
FRONDA 32
du sądzić, że zatrzymując chorego w szpitalu, gwarantuje n a m , że pozostaje­
my w obszarze czystej, neutralnej aksjologicznie medycyny.
Chciałbym poruszyć dwie kwestie związane z filozofią r u c h u hospicyjnego: problem, który Cicely S o u n d e r s nazywa z a n i e c h a n i e m „uporczywego le­
czenia" na rzecz „opieki n a d człowiekiem umierającym", i założenie m ó w i e ­
nia prawdy o faktycznym r o z p o z n a n i u i r o k o w a n i a c h na w y z d r o w i e n i e o s ó b
nieuleczalnie chorych. W y b r a ł e m te kwestie n i e p r z y p a d k o w o . Podejście do
p r o b l e m ó w prawdy, wolności i koncepcja godnej śmierci s t a n o w i ą w a ż n e
elementy tożsamości r u c h u hospicjów d o m o w y c h . T r z e b a też zaznaczyć, że
odpowiedzi, którymi kierują się hospicja, s t a n o w i ą t e m a t poważnych s p o r ó w
z ciągle przeważającym podejściem wobec o s ó b umierających.
Przedłużanie umierania
Lęk przed stanięciem w obliczu śmierci sprawia, że ludzie umierający pod­
dawani są izolacji. Człowiek umierający zostaje skazany na s a m o t n o ś ć
w chwili, gdy najbardziej potrzebuje ludzkiej p o m o c y . W s p ó l n o t a ludzka,
stając się coraz bardziej w s p ó l n o t ą przyjemności, a nie cierpienia i współczu­
cia, wyklucza umierających ze swego grona, tak jak kiedyś wykluczała zadżumionych. Swoisty wstyd i b e z r a d n o ś ć w o b e c śmierci sprawiają, że r o d z i n a za
wszelką cenę u n i k a rzeczywistego k o n t a k t u z chorym, lekarze zaś jak ognia
boją się jakiegokolwiek d u c h o w e g o zbliżenia z umierającym, stosując podej­
ście nazywane często „byle nie na m o i m d y ż u r z e " .
T r u d n o nie zauważyć związku między t a k i m podejściem do śmierci
i u m i e r a n i a a skłonnością do tego, co określamy m i a n e m „uporczywego le­
czenia". Idzie tu o leczenie, k t ó r e w istocie lekceważy f u n d a m e n t a l n y dla ety­
ki lekarskiej nakaz h a r m o n i i między czynieniem d o b r a a p o w o d o w a n i e m naj­
mniejszej szkody.
Z d a n i e m Cicely Sounders, duchowej p a t r o n k i r u c h u hospicyjnego, spra­
wę najwyższej wagi stanowi r o z p o z n a n i e m o m e n t u , w k t ó r y m „uporczywe
leczenie" p o w i n n o zostać zastąpione „opieką n a d człowiekiem umierają­
cym". Z d a n i e m przedstawicieli r u c h u hospicyjnego p r z e d ł u ż a n i e życia nie
jest t o ż s a m e z tym, co m o ż n a nazwać p r z e d ł u ż a n i e m u m i e r a n i a . Oczywiście
podział t e n wywołuje d u ż e kontrowersje. Nie ma wątpliwości, że w oczach
wielu lekarzy w Polsce decyzja skierowania c h o r e g o do h o s p i c j u m wygląda
WIOSNA-2004
61
na zdradę w ł a s n e g o p o w o ł a n i a . Z a d a n i e m lekarza jest leczyć. Czy lekarzowi
wolno decydować, że nie ma już żadnych szans? Czy w o b e c k o n k r e t n e g o
człowieka wolno stosować wiedzę opartą na statystyce? Czy m o ż e m y zrezygno­
wać z leczenia tylko dlatego, że w większości p o d o b n y c h p r z y p a d k ó w lecze­
nie nie przyniosło rezultatów? Doświadczenie uczy, że p r o g n o z o w a n i e czę­
sto zawodzi w o d n i e s i e n i u do pojedynczych ludzi. Czy z a t e m nadzieja na
wyleczenie nie m o ż e być wyrażana w p r o c e n t a c h ?
Nie ma p o w o d u ukrywać, że wybór lekarza, który kieruje chorego do ho­
spicjum, jest niezwykle trudny. M a m y tu dwa zasadniczo różne podejścia.
Część lekarzy powiada: leczmy w imię tego, co m o ż e m y stracić. Jeśli choć je­
den pacjent na tysiąc m o ż e przeżyć w wyniku nawet bardzo uciążliwej terapii,
to zawsze w a r t o tę próbę podjąć. Filozofia hospicjum wyrasta z odwrócenia tej
kwestii. Pytamy: co m o ż e stracić człowiek umierający, jeśli p o d e j m i e m y
„uporczywe leczenie"? Odpowiedź zmusza do przemyśleń. Otóż z pewnością
nie damy mu szansy na to, by u m a r ł w d o m u , wśród najbliższych, otoczony ich
miłością i troską. To nie wszystko. Jeśli naprawdę chodzi n a m o d o b r o pacjen­
ta, to dotkliwość zabiegów, cierpienia towarzyszące terapii, jej dojmujące skut­
ki uboczne i wreszcie przeraźliwa s a m o t n o ś ć w działającym w systemie zmia-
nowym szpitalu m u s z ą być wzięte p o d uwagę. Czy nawet w dobrej wierze wol­
no skazywać chorego na rodzaj medycznego eksperymentu, którego koszty p o ­
niesie w całości tylko on?
Filozofia hospicjum przyjmuje, że n a s z y m obowiązkiem w k a ż d y m m o ­
m e n c i e leczenia jest pytanie o to, jaki jest r a c h u n e k zysków i strat. N i e ma
tu żadnego a u t o m a t y z m u , który pozwala trzymać się jednej n i e z m i e n n e j pro­
cedury. Każdy przypadek jest inny, a sytuacja z m i e n i a się z godziny na godzi­
nę. W istocie, jak piszą lekarze związani z r u c h e m hospicyjnym, rozróżnie­
nia, które w p r o w a d z a Sounders, nie da się wyjaśnić bez o d w o ł a n i a się do
zasadniczej dla etyki lekarskiej idei r ó w n o w a g i między czynieniem d o b r a
a p o w o d o w a n i e m najmniejszej szkody. Kategorię „uporczywego leczenia"
m o ż n a r o z u m i e ć jako u t r a t ę tej h a r m o n i i na rzecz faktycznych szkód wyrzą­
dzanych pacjentowi w procesie leczenia. Ż e b y j e d n a k określić granicę, p o z a
którą h a r m o n i a ta ulega zburzeniu, n i e z b ę d n e są założenia dotyczące d o b r a
pacjenta. W procesie leczenia nie m o ż n a stracić z oczu konieczności uzgod­
nienia szacunku dla życia pacjenta z s z a c u n k i e m dla jego godności - i to nie
absolutyzując żadnej z tych wartości.
T r u d n o zaprzeczyć, że często zdarza się, iż „ p r z e d ł u ż a n i e życia" staje się
„ p r z e d ł u ż a n i e m u m i e r a n i a " , a więc leczeniem w istocie obojętnym na rachu­
nek zysków i strat. Z d a r z a się, że przyczyną śmierci chorych stają się skutki
uboczne wycieńczających i nieomal oczywiście b e z s e n s o w n y c h terapii, a nie
sama choroba. Nie m u s z ę zaznaczać, jak daleki j e s t e m od uogólniania tych
tez wobec wszystkich lekarzy, albo od twierdzenia, że m a m y tu sytuację
p r o s t ą i klarowną. W a r t o j e d n a k zastanowić się, jak często to w ł a ś n i e lęk
przed p r z y z n a n i e m się do porażki, naciski rodziny czy w ł a s n y strach p r z e d
śmiercią sprawiają, że c h o r e m u o d e b r a n a zostaje szansa, by u m a r ł w ś r ó d
najbliższych.
P r a w d a czy n a d z i e j a ?
D r u g i m tragicznym s k u t k i e m lęku p r z e d śmiercią jest tak z w a n a strategia
„optymistycznego k ł a m s t w a " , którego celem jest u t r z y m a n i e nadziei chore­
go i jego rodziny. Jej s k u t k i e m staje się nie tylko o d e b r a n i e wolności i a u t o ­
nomii, ale nierzadko również pogłębienie izolacji umierającego, który staje
się p r z e d m i o t e m , a nie p o d m i o t e m zabiegów lekarza i jego najbliższych.
WIOSNA-2 004
63
„Kiedy dziecko choruje na o s t r ą białaczkę limfoblastyczną i n a w e t należy
do grupy największego ryzyka, staramy się pocieszać rodziców, że większości
pacjentów z taką chorobą m o ż e m y obecnie przywrócić zdrowie. W najgorzej
rokujących przypadkach nie m o ż e m y również pozbawiać rodziców nadziei.
Łudzimy ich i siebie, że przedłużając życie dziecku m o ż e m y doczekać się po­
jawienia się skutecznych leków, które będą mogły o p a n o w a ć c h o r o b ę " (cytat
ten, p o d o b n i e jak szereg przedstawionych tu a r g u m e n t ó w , zaczerpnąłem
z książki T o m a s z a Dangla Domowa opieka paliatywna nad dziećmi w Polsce, Za­
kład Opieki Paliatywnej, Instytut Matki i Dziecka, W a r s z a w a 2 0 0 1 ) . Cytowa­
na opinia dobrze
ilustruje podejście
nazywane
s t w e m " . Jego motywy są bardzo złożone.
„optymistycznym k ł a m ­
W a r t o zauważyć,
że w b r e w
p o z o r o m „optymistyczne k ł a m s t w o " nie stanowi prostej konsekwencji decy­
zji dalszego leczenia m i m o bardzo złych r o k o w a ń . Tym r a z e m nie chodzi o to,
że lekarz decyduje się działać w b r e w u o g ó l n i e n i o m statystycznym, lecz że za­
taja je przed chorym i jego rodziną. Podkreślmy: a u t o r pisze wyraźnie, że na­
wet wobec chorych z grupy największego ryzyka decyduje się mówić, iż więk­
szości pacjentów z taką chorobą m o ż n a przywrócić zdrowie. Dlaczego lekarz
kłamie? Dlaczego zamierza łudzić siebie i innych? P o m i ń m y a r g u m e n t ocze­
kiwania na pojawienie się nowych, skutecznych leków. Jest to a r g u m e n t wa­
dliwy. Może on stanowić p o w ó d dalszej terapii prowadzonej „ w b r e w statysty­
ce", nie zaś k ł a m s t w a o stanie chorego. Zasadniczy a r g u m e n t jest inny: lekarz
decyduje się kłamać, żeby c h o r e m u i jego rodzinie nie odebrać nadziei.
W a r g u m e n c i e tym u d e r z a oczywistość założenia, że p r a w d a i nadzieja
wykluczają się wzajemnie. Nie ma k o n i e c z n e g o związku przyczynowego ani
psychologicznego między s t a n e m wiedzy o z d r o w i u pacjenta a b r a k i e m na­
dziei na wyzdrowienie. Lekarz mówiący o nikłych szansach na w y z d r o w i e n i e
nie m u s i i w istocie nie ma żadnych p o d s t a w do p r z e d s t a w i a n i a swojej opi­
nii jako ostatecznego wyroku. Mówi wszak tylko w i m i e n i u statystyki, a p r o ­
gnozy o p a r t e na empirycznych uogólnieniach zawodzą. W a r t o zauważyć, że
również twórcy filozofii h o s p i c j u m podkreślają, iż p r z e k a z a n i e p r a w d y o sta­
nie chorego nie p o w i n n o pozbawiać go życiodajnej nadziei - pytanie b r z m i :
czy m u s i to być nadzieja na całkowite wyzdrowienie?
Powiedziano, że celem k ł a m s t w a jest nie odbierać nadziei. Jak pokazuje
praktyka hospicjów, p r a w d a też wcale nie m u s i jej odebrać. Spytajmy z ko­
lei: co odbiera człowiekowi umierającemu k ł a m s t w o ? O t ó ż k ł a m s t w o p r z e d e
64
FRONDA 32
wszystkim odbiera mu wolność. Spyta ktoś: o jakiej wolności m o ż e być m o ­
wa w wypadku człowieka umierającego? Po co mu wolność? W s z a k o k ł a m u ­
jąc go, oferujemy mu m a k s y m a l n y komfort. My do ostatniej chwili leczymy
go, w niczym nie zaniedbując naszych obowiązków, on zaś do k o ń c a nie jest
świadomy ryzyka śmierci, co pozwala mu u n i k n ą ć rozpaczy i przerażenia.
Czy jednak już w samym p o s t a w i e n i u tej kwestii nie kryje się intencja ode­
brania p o d m i o t o w o ś c i ludziom umierającym? W o l n o ś ć , o której m o w a , nie
jest filozoficzną abstrakcją. Idzie o w o l n o ś ć a u t o n o m i c z n e g o wyboru posta­
wy wobec w ł a s n e g o życia i własnej śmierci. Człowiek o k ł a m a n y zostaje po­
zbawiony już choćby możliwości wyboru p o s t a w y nadziei w b r e w w s z y s t k i m
oczywistościom, w b r e w wszystkim r o k o w a n i o m lekarzy. Wierzymy, że cho­
ry m u s i mieć p r a w o do podjęcia ś w i a d o m e g o wyboru między o p i e k ą palia­
tywną a kontynuacją ryzykownego leczenia szpitalnego. Może ją ś w i a d o m i e
przyjąć bądź też odrzucić. By tak się stało, człowiek m u s i znać p r a w d ę . Czło­
wiek okłamywany zostaje w istocie u p r z e d m i o t o w i o n y w imię arbitralnej
koncepcji komfortu niewiedzy.
Odbierając człowiekowi umierającemu możliwość r o z u m n e j refleksji n a d
w ł a s n y m losem, k ł a m s t w o oddala człowieka umierającego od odkrycia sen­
su własnego życia, które, jak d o w o d z i praktyka hospicjum, staje się dla
umierających ź r ó d ł e m szczególnej siły i nadziei innej od nadziei wyzdrowie­
nia. Za sprawą lekarza śmierć chorego przyjdzie nagle i n i e s p o d z i e w a n i e .
Człowiek nie zdąży zapytać: „gdzie j e s t e m ? " , „skąd p r z y c h o d z ę ? " , „dokąd
z m i e r z a m ? " . „ O p t y m i s t y c z n e k ł a m s t w o " kradnie czas n i e z b ę d n y d o pogo­
dzenia się ze światem, l u d ź m i i Bogiem, zabiera szansę na p r z y g o t o w a n i e się
do śmierci, a co za tym idzie - szansę na g o d n ą śmierć. Być m o ż e u t r u d n i
uczynienie kroku, który umożliwi g o d n ą śmierć.
Kłamstwo i samotność
Jak twierdzi Cicely Sounders, kluczowy p r o b l e m e m ludzi stojących w obliczu
śmierci stanowi samotność, na k t ó r ą skazuje ich otoczenie. Jest to powód, dla
którego ruch hospicyjny przykłada taką wagę właśnie do d o m o w e j opieki n a d
nieuleczalnie chorymi. Tak silny nacisk na opiekę d o m o w ą łączy się z przeko­
naniem, że w chwili śmierci człowiek szczególnie potrzebuje przyjaźni, m i ł o ­
ści i obecności drogich mu ludzi. Bliscy skrępowani n a d c h o d z ą c ą śmiercią
WIOSNA-2004
65
odwracają się t y ł e m do człowieka, który być m o ż e jak nigdy d o t ą d p o t r z e b u ­
je ich obecności, zrozumienia, z a i n t e r e s o w a n i a i szczerej r o z m o w y . To p o ­
wód, dla k t ó r e g o p r a w d a stanowi pierwszy i zasadniczy k r o k w s t r o n ę uczło­
wieczenia śmierci. W atmosferze troski, z r o z u m i e n i a i miłości człowiek
zdolny jest zmierzyć się z p r a w d ą o własnej śmierci. Najważniejszą p r a w d ą
dla człowieka umierającego jest p r a w d a o jego skończoności, o tym, że u m i e ­
ra (z czego zresztą często zdaje sobie sprawę niezależnie od tego, czy mu to
powiedziano, czy nie). K ł a m s t w o p o w o d u j e pogłębienie izolacji. W ł a ś n i e
w m o m e n c i e , kiedy człowiek wkracza w chwilę prawdy, gdy chciałby szcze­
rze spojrzeć na całe życie, d o k o n a ć r o z r a c h u n k u ze ś w i a t e m i l u d ź m i - wszy­
scy wokół uciekają w nieszczerość. Niszcząc więzi z odgrywającą o p t y m i ­
styczną k o m e d i ę rodziną i lekarzami,
k ł a m s t w o skazuje człowieka na
koszmar s a m o t n o ś c i . Wiemy, że często w imię p o d t r z y m a n i a jakichkolwiek
k o n t a k t ó w z o t o c z e n i e m umierający podejmuje tę grę. C h o ć zdaje sobie
sprawę lub przeczuwa, że nie ma już nadziei, to udaje, że wierzy w swoje wy­
zdrowienie.
To dlatego, jak pisze Cicely S o u n d e r s , „szczerość przynosi wielkie wy­
zwolenie" - wyzwalając z a r ó w n o umierającego, jak i jego rodzinę. Odkry­
ciem ruchu hospicyjnego - jak pisze S o u n d e r s - było to, iż większość pacjen­
tów
hospicjum
nie
oczekuje
wyleczenia,
lecz
zrozumienia.
Wiele
wstrząsających świadectw ukazuje, w j a k i m s t o p n i u k ł a m s t w o w o b e c śmier-
teinie chorego staje się formą p o g r z e b a n i a go żywcem. K ł a m s t w o , niszcząc
t k a n k ę zaufania, zrywa w s p ó l n o t ę zaufania i w p e w n y m sensie wyklucza
umierającego ze społeczności ludzkiej.
Wyjaśniając tezę o społecznej n a t u r z e człowieka, Arystoteles pisał, że
człowiek s a m o t n y to albo zwierzę, albo bóg. C i e l e s n o - d u c h o w a n a t u r a czło­
wieka uzależnia jego szczęście od innych. Kto żyje w s a m o t n o ś c i , t e n albo
uzyskał całkowitą niezależność od tego, co cielesne, albo też z r e d u k o w a ł
swoje potrzeby do tego, co zwierzęce. Jeśli jest to p r a w d ą o człowieku zdro­
wym, bodaj w d w ó j n a s ó b m u s i być p r a w d ą o człowieku umierającym. Ska­
zując na s a m o t n ą śmierć człowieka, który nie osiągnął za życia d o s k o n a ł o ś c i
upodabniającej go do boga, m o ż e m y go skazać na śmierć zwierzęcia.
Tak m o ż e wyglądać śmierć w dobie k a r n a w a ł u .
DARIUSZ KARŁOWICZ
WIOSNA-2004
67
Pracując z dziećmi umierającymi, nieraz mam takie
wrażenie, jakbym siedział w poczekalni do nieba i wi­
dział, jak te dzieci przechodzą przez drzwi tej pocze­
kalni, i czasem mógł zajrzeć do środka i zobaczyć, co
jest tam, po drugiej stronie życia.
Ars
moriendi
Grzegorz Górny: W dawnych czasach ludzie modlili się: „Od nagłej
a niespodziewanej śmierci wybaw nas, Panie". Nagła a niespodziewa­
na śmierć uważana była za przekleństwo; do śmierci należało się od­
powiednio przygotować. W społeczeństwach tradycyjnych istniała
nawet tak zwana ars moriendi, czyli sztuka umierania - sztuka godne­
go przechodzenia na tamten brzeg. Dziś, jak pokazują badania opinii
publicznej, coraz więcej osób pragnie umrzeć śmiercią gwałtowną
i szybką. Ludzie nie chcą przygotowywać się do śmierci, nie chcą mó­
wić o umieraniu. Śmierć stanowi w naszej kulturze tabu. Jeżeli na­
wet dorośli uciekają od tego tematu, to jak mówić o śmierci dzie­
ciom. Jak mówić dzieciom nieuleczalnie chorym, że wkrótce umrą?
Jak przygotowywać je do tego wydarzenia? Co im mówić? Jak rozu­
mieją one śmierć?
Dr Tomasz Dangel (kierownik Zakładu Opieki Paliatywnej):
W naszej kulturze, oczywiście, bardzo trudno jest rozmawiać na te­
mat śmierci dzieci. Stanowi to trudność zarówno dla lekarzy i pielę­
gniarek, którzy w ogóle w swoich programach szkoleniowych nie są
do czegoś takiego przygotowywani, jak również dla rodziców.
Bartłomiej Jełowicki (pedagog w hospicjum dla dzieci): Niejed­
nokrotnie dzieje się tak, że tworzy się wokół dziecka zmowa milcze­
nia. Lekarz często mówi rodzicom, żeby sami nie informowali dziec­
ka o jego stanie, o tym, że ono umiera. Cały personel medyczny też
nie mówi, co się tak naprawdę dzieje. Rodzice przychodzą, uśmiecha­
ją się, udają, że wszystko w porządku, a dziecko widzi, że... nie wiem,
że mama przed chwilą płakała, bo ma przekrwione oczy, widzi, że
trzęsą jej się ręce. Dziecko czuje, że wszyscy dookoła kłamią, że cze­
goś nie mówią... coś starają się ukryć. I dziecko w swojej wyobraźni
tworzy rzeczy, których później się boi.
Artur Laskowski (były pracownik socjalny hospicjum dla dzieci):
Dziecko niepokoi się i zadaje pytania, czyli wysyła sygnały, przede
wszystkim właśnie do najbliższych, do których ma największe zaufa­
nie. I od tego, w jaki sposób zareagują najbliżsi, zależy jakość relacji,
jaka się nawiąże w tym ostatnim okresie jego życia. Kiedy dziecku nie
mówi się prawdy, kiedy nie reaguje się na sygnały płynące od niego,
oczekiwanie na odpowiedzi na ważne dla niego pytania, kiedy się je
przemilcza, bagatelizuje albo przejaskrawia odpowiedzi, kiedy po
prostu okłamuje się dziecko, ono przestaje wierzyć, przestaje ufać,
przestaje zadawać pytania, przestaje wysyłać sygnały, ponieważ wie,
że nie uzyska zadowalającej dla siebie informacji.
Dr Tomasz Dangel: Jest to rodzaj gry, przedstawienia, gdzie zarów­
no rodzice, jak i dziecko udają, że wszystko jest w porządku. Nie
chcąc nawzajem się ranić i powiększać swojego cierpienia, nie podej­
mują tego tematu. Nie sądzę, aby to milczenie było dobre, dlatego że
prowadzi ono do izolacji. Dziecko jest pozostawione samo z najtrud­
niejszymi sprawami, a ludzie, których najbardziej kocha, to znaczy
mama i tata, nie mają dostępu do jego świata. Dzieci często zostają
same w pokoju; patrzą wtedy w sufit, płaczą, niejednokrotnie stają
się też agresywne, apodyktyczne.
O. Filip Buczyński (dyrektor hospicjum dla dzieci w Lublinie):
Czasem dochodzi do bardzo skrajnych sytuacji, kiedy dziecko oszu­
kiwane, gdy rodzic wchodzi do niego do pokoju, odwraca się pleca­
mi, nie chce z nim rozmawiać. Kiedyś młody, nastoletni chłopak po­
kazał mi zdjęcie rentgenowskie, które gdzieś tam mu wpadło w ręce:
„Zobacz, widzisz? Guz się powiększa". Rodzice mu powiedzieli,
szesnastoletniemu chłopakowi, że to jest jakaś torbiel, że to jest do
wyleczenia. W końcu on powiedział: „Widzisz, Filip, wszyscy kła­
mią". A potem przychodzili rodzice, którzy się tylko uśmiechali,
i w tej wielości tematów, które należało podjąć, były tylko pytania
dotyczące podstawowych potrzeb, owoców, tego, jak się chłopiec
czuje... i właściwie nic więcej. Innych obszarów tam nie było, ponie­
waż dotyczyłyby one rzeczywistości śmierci, umierania, a rodzice nie
chcieli z dzieckiem o tym rozmawiać. I chłopak odchodził w osamot­
nieniu i w poczuciu, że te najbliższe osoby zamiast mu pomóc
przejść, pomóc umrzeć, utrudniły mu to.
Marianna Kalisiak (mama zmarłego Mariusza): Do tej pory mam
do siebie żal, że nie poinformowałam Mariusza otwarcie o tym, na co
jest chory. Na pewno wiedział, bo dawał sygnały. Chociażby to, że...
w ostatnim dniu powiedział: „Mama, ja już nie będę jadł obiadu",
jakby czuł, że jego już rzeczywiście nie będzie. W tym czasie ja bez­
pośrednio z Mariuszem na ten temat nie rozmawiałam. Nie potrafi­
łam mu tego przekazać. I nikt mi w tym nie pomógł.
Dr Tomasz Dangel: Dziecko wie. Chodzi tylko o to, żebyśmy my,
dorośli, uświadomili sobie, co ono wie i jak to rozumie, i żebyśmy
potrafili mu pomóc. Dziecko to nie jest jakiś mały idiota. To jest ży­
wy człowiek, który na swój sposób rozumie życie, rozumie chorobę,
rozumie umieranie, rozumie śmierć. Tylko nam, dorosłym, trudno
jest to zrozumieć bądź też nie chcemy myśleć o tym, że dziecko wie.
I wolimy żyć w przekonaniu, że jeśli nie poinformujemy dziecka,, to
dziecko nie będzie wiedziało. A to jest niezgodne z prawdą. Prawda
jest taka, że i dzieci wiedzą, i dorośli wiedzą, tylko nie chcą na ten te­
mat rozmawiać. Może dlatego, że tak bardzo się kochają i chcą sobie
oszczędzić cierpienia. Ale to nie jest dobre rozwiązanie. Potem pod­
czas pracy z rodzicami (nieraz ta praca trwa jeszcze kilka lat po
śmierci dziecka) dochodzimy do wniosku, że byłoby lepiej, gdyby
zdobyli się na tę rozmowę. Oni sami sobie to uświadamiają. Jest na
przykład taka metoda pracy, w której prosimy rodziców, żeby napi­
sali list do swojego zmarłego dziecka. [...]
Najważniejszą rzeczą dla człowieka, który wkrótce umrze i cierpi,
jest obecność drugiej osoby. Na czym miałaby polegać obecność tego
kogoś, na czym miałby polegać kontakt z tym kimś, jeżeli on by kła­
mał, jeżeli nie chciałby rozmawiać, jeżeli nie chciałby odpowiadać
uczciwie na pytania człowieka, który umiera? Nie chodzi o to, że na­
leży chorego informować o czymkolwiek wbrew jego woli, tylko o to,
żeby przy nim być i rozmawiać z nim o tyle, o ile on sobie tego ży­
czy. On nie oczekuje od nas, że przyjdziemy i powiemy: „Jesteś cho­
ry na raka i niedługo umrzesz"; on o tym wie i być może wcale nie
chce na ten temat rozmawiać. Ale są różne inne ważne sprawy, o któ­
rych chciałby być może porozmawiać. Może chciałby coś komuś
przekazać. Ale wszystko to pod warunkiem, że nie odrzucamy rze­
czywistości, nie udajemy, że wszystko jest dobrze, a w ogóle to
w przyszłym roku wyjedziemy na wakacje, a nasze chore dziecko
przejdzie do następnej klasy...
Bartłomiej Jełowicki: Ważne jest, aby człowiek przed śmiercią bli­
skiej osoby mógł jej powiedzieć to, co jest dla niego ważne, aby mógł
uregulować wszystkie sprawy z osobą umierającą. Może warto powie­
dzieć drugiemu człowiekowi, że się go kocha, bo w życiu codziennym
nie było na to czasu. Warto załatwić wszystkie sprawy, póki jeszcze
jest czas, bo później świadomość niedopowiedzeń i niezałatwionych
spraw zostaje w nas na całe życie i gdzieś wewnątrz nas gniecie.
Artur Laskowski: Człowiek, umierając, ma prawo do tego, żeby do­
konać bilansu życia, rozstać się z najbliższymi, pozamykać wszystkie
sprawy, które za życia prowadził. To jest jego obowiązek i przywilej
- jego prawo. Dlatego tyle się mówi o godnym umieraniu i o sztuce
umierania, i o wadze tego etapu w życiu człowieka.
Bartłomiej Jełowicki: Dla umierających, także dla dzieci umierają­
cych, jest bardzo ważną rzeczą móc porozmawiać z najbliższymi
o wielu sprawach. Umierający muszą załatwić wiele rzeczy, zanim
odejdą, a przecież czują, że ich czas jest krótki, że się kończy. Dziec­
ko na przykład może chcieć dać swojemu młodszemu bratu piłkę al­
bo powiedzieć: „Teraz możesz jeździć na moim rowerze". Te rzeczy
mogą nam się wydawać bardzo błahe i głupie, a dla tego dziecka są
bardzo ważne.
Dr Tomasz Dangel: Proces umierania, kiedy opadają złudzenia,
również kłamstwa, to taki moment, w którym człowiek konfrontuje
się z własnym życiem, podsumowuje to życie.
O. Filip Buczyński: Jak dzieci postrzegają śmierć? Zupełnie inaczej
niż my, dorośli. Powiedziałbym - prościej. Jeśli rodzic - ukochana dla
dziecka osoba - powie, czym jest śmierć, to ono to przyjmie. Jeżeli ja
mówię dziecku z płaczem i z lękiem: „Nie umieraj, bo...", to znaczy,
że śmierć jest czymś strasznym, skoro dla mnie samego jest ona
straszna. Natomiast - mówię to na podstawie wieloletniego do­
świadczenia - jeśli rodzic bardzo obrazowo wyjaśni: „Słuchaj, kocha­
nie, śmierć to jest takie przejście do kolejnego życia, gdzie nic cię nie
będzie bolało, gdzie są twoi bliscy, ludzie, których kochałeś i którzy
po ciebie wyjdą, gdzie wkrótce przyjdzie mama czy tato...", wtedy
dziecko, które widzi, że rodzic sam się nie boi i nie rozpacza, także
czuje się lepiej i mniej się lęka. Podam przykład: niedawno odeszło
nam dziecko i jego mala, czteroletnia siostrzyczka, gdy byliśmy na
wyjeździe dla rodzin w żałobie, którym odeszły nasze dzieci, zapyta­
ła jednej pani: „Jak masz na imię?". Ona powiedziała: „Mam na imię
Monika". „Monika, to tak jak moja siostrzyczka, która jest w niebie"
- stwierdziła dziewczynka, po czym dalej zaczęła się bawić. Siedzia­
łem obok wraz z rodzicami tej małej. Spojrzeliśmy na siebie i zrozu­
mieliśmy, że dla dziecka było to coś zupełnie naturalnego: „miałam
siostrzyczkę, która już jest w niebie i która tam na mnie czeka.
Bartłomiej Jełowicki: Co to znaczy, że poszła do nieba? Co to zna­
czy niebo, skoro wszyscy dookoła płaczą, lamentują... To znaczy, że
poszła w jakieś najstraszniejsze miejsce, jakie tylko można sobie wy­
obrazić, że stało się z nią coś strasznego. Dlatego bardzo ważna jest
rozmowa z dzieckiem na temat tego wydarzenia. Dziecko potrzebuje
takiej rozmowy, bo wielokrotnie to, co ono sobie wyobraża, jest du­
żo straszniejsze od tego, co się dzieje.
Dr Tomasz Dangel: Pamiętam siedmioletnią dziewczynkę chorą na
mukowiscydozę. To jest choroba płuc, która doprowadza do śmierci.
Tata tej dziewczynki zmarł nieco wcześniej. Pamiętam jej rysunek, na
którym były dwa kwiatki. Zapytaliśmy ją, co to oznacza. Odpowie­
działa: „Ten kwiatek to jestem ja, a ten drugi to jest mój tata". [...]
Bartłomiej Jełowicki: Kiedy rozmawiam z dziećmi na temat śmier­
ci, często wykorzystuję bajkę, którą kiedyś napisałem. Jest to bajka
o larwach ważki, które żyją pod wodą... „Żyły sobie pod wodą trzy
sympatyczne larwy: Teorii, Iga i Pulpet, które uwielbiały się razem
bawić. Pewnego razu podczas zabawy Pulpet upadł na Igę i bardzo
mocno przycisnął ją do dna. Następnego dnia Igę bardzo rozbolały
plecy. Doktor powiedział, że jej stan jest ciężki. Pulpet i Teofil bar­
dzo się martwili, ponieważ choroba Igi nie chciała ustąpić. Pewnego
dnia Iga odeszła od nich na zawsze; Pulpet i Teofil byli niepociesze­
ni. To jednak nie był koniec - po drugiej stronie tafli wody gruba lar­
wa, Iga, zamieniła się w szczupłą i piękną ważkę. Kiedyś Pulpet
i Teofil do niej dołączą". Wielokrotnie było tak, że ja czytałem bajkę,
a dzieci mówiły: „O, to jest bajka o moim bracie. To jest dokładnie
0 moim bracie i o mnie".
Artur Laskowski: Śmierć wyszła z domu i weszła do szpitala. Ponie­
waż szpital stał się miejscem walki ze wszystkimi groźnymi choroba­
mi. Niestety wiąże się z tym odejście człowieka z domu rodzinnego
w tym ważnym dla niego przecież momencie życia - w momencie
śmierci. Wiąże się z tym śmierć w samotności, w izolacji, w opusz­
czeniu.
Teresa Oskroba-Guźniczak (mama zmarłego Piotra): Pamiętam,
jak byliśmy traktowani w szpitalu: jak rzeczy, jak przedmioty. Lekarz
nie chciał rozmawiać z nami, rodzicami, uciekał od tych ważnych dla
nas rozmów. A przecież każdy rodzic pragnie, żeby usiąść przy nim
1 porozmawiać o stanie zdrowia jego dziecka czy chociażby o tym, ja­
kie leki będą podawane. Myśmy się tego dowiadywali z etykiety na
butelce, która była podłączona do kroplówki.
Marianna Kalisiak: Były to krótkie chwile, ale bardzo dla mnie waż­
ne. W tak bardzo trudnej chwili, jak ostatnie minuty życia mojego
dziecka, byli przy mnie pracownicy hospicjum. Było to coś szczegól­
nego - razem przygotowywaliśmy się na jego śmierć. Przyjechał dok­
tor i powiedział, że Mariuszek już odchodzi. A potem czekaliśmy
w ciszy, w skupieniu. Mój synek był już nieprzytomny, ale na pewno
czuł, że przy nim jesteśmy. Najważniejsze jest dla mnie chyba to, że
w tym tak trudnym momencie nie zostałam sama, że byli ludzie, któ-
rzy mi pomogli. Nie wiem, co by było, gdybym była w szpitalu. Wi­
działam wiele odchodzących dzieci i ich rodziców zrozpaczonych,
kiedy nie wiedzieli, co ze sobą zrobić, jak sobie poradzić. W takich
chwilach wszyscy w szpitalu - pielęgniarki, lekarz - chowają się
w swoich gabinetach, a rodzice zostają sami. Tu jednak tak nie było,
zostaliśmy otoczeni opieką i do tej pory to się nie zmieniło.
Joanna Bereda (pielęgniarka w hospicjum dla dzieci): W tej chwili
społeczeństwo bardzo się zamyka. Oglądamy telewizję, mamy Inter­
net i porozumiewamy się za pomocą skomplikowanych urządzeń
technicznych, natomiast izolujemy się od swojego otoczenia. Myślę,
że komuś, komu umiera dziecko i kto nie znajduje wsparcia w oto­
czeniu, jest szalenie trudno sobie poradzić. Taki człowiek widzi, że
nie ma nikogo, kto rozumiałby jego krzyż, nie ma nikogo, kto chcia­
łaby go wysłuchać, a tu chodzi właśnie o wysłuchanie. Ponieważ je­
steśmy odizolowani, to problem śmierci jest już dla nas za trudny.
Dlatego wtedy najczęściej staramy się unikać telefonów do takiego
człowieka, bo nie wiemy, co mu powiedzieć. Skoro nie dzwonimy, to
tym bardziej nie chcemy się spotykać. I w rezultacie człowiek, które­
mu umiera ktoś bliski, jest bardzo samotny.
Marianna Kalisiak: Pierwszy okres żałoby jest bardzo trudny. Pa­
miętam takie sytuacje, że kiedy spotykałam znajomych, oni po pro­
stu przechodzili na drugą stronę ulicy. My zupełnie nie potrafimy się
zachować w tak trudnym momencie. Ja nie potępiam tych ludzi. My­
ślę, że po prostu nie byli przygotowani, nie wiedzieli, jak pomóc.
A wystarczyłby niewielki gest - zwykły dotyk, zwykły pocałunek. Pa­
miętam, że jedna z mam podeszła do mnie i mnie po prostu pocało­
wała. I to już był dla mnie balsam na moje cierpienie. Wiedziałam, że
ktoś jeszcze rozumie, jak ja bardzo cierpię.
O. Filip Buczyński: Opowiem wam, jak odchodziło pewne trzyletnie
dziecko, Oleńka. Otóż Oleńka zażyczyła sobie, gdzie chce być. Nie
chciała być w szpitalu, nawet nie w domu, tylko u dziadków, ponieważ
było to jej najukochańsze miejsce. Tam były jej pieski, kurki, jej ulubione
zwierzątka, tam była babcia i dziadek i tam mogli być rodzice. To było
miejsce najbliższe temu dziecku. Oleńka sobie zażyczyła, że chce być
u babci, mimo że warunki były tam dużo gorsze niż w domu w mieście,
więc powiedziała: „Mamusiu, kąp mnie w jakiejś małej wannie czy w mi­
sce. Ja nie chcę do domu, tu mi jest najlepiej". Muszę powiedzieć, że
chciałbym odchodzić tak, jak odchodziła Oleńka. W dniu jej śmierci byli
wszyscy, których kochała. Byli rodzice, dziadkowie, byliśmy my, którzy ją
znaliśmy już wiele miesięcy - byliśmy takimi wujkami, dziadkami, ciocia­
mi. Z nami wszystkimi Oleńka była na „ty", po imieniu. Jakieś cztery go­
dziny przed śmiercią była Eucharystia, rodzice się wyspowiadali, przyjęli
Pana Jezusa i modliliśmy się o spokojne odejście Oli, o spokojną, łagod­
ną śmierć. Dziecko już nie cierpiało. W momencie śmierci mama ją wzię­
ła na ręce, zaczęła jej opowiadać ukochane bajki, które to dziecko już zna­
ło na pamięć, zaczęła jej śpiewać jej ulubione piosenki. Kiedy już się
wszyscy z Oleńką pożegnaliśmy i powiedzieliśmy jej, o co ją prosimy, gdy
będzie już w niebie, mamusia ją przytuliła i powiedziała: „Kochana Oleń­
ko, zobacz, nikt już za tobą nie płacze. Jesteśmy przy tobie i bardzo cię
kochamy. Ale jeżeli chcesz tam iść, to możesz odejść, dajemy ci do tego
prawo". I w tym momencie małemu, trzyletniemu dziecku popłynęły
z oczu dwie ogromne łzy, które tato starł, i dziecko odeszło.
Bartłomiej Jełowicki: Pracując z dziećmi umierającymi, nieraz mam
takie wrażenie, jakbym siedział w poczekalni do nieba i widział, jak
te dzieci przechodzą przez drzwi tej poczekalni, i czasem mógł zaj­
rzeć do środka i zobaczyć, co jest tam, po drugiej stronie życia.
O. Filip Buczyński: Pewne dziesięcioletnie dziecko po reanimacji
wróciło do życia i powiedziało: „Wiesz, mama, ja już tam byłam. Ja
już to widziałam. Tam było cudownie". I gdy kilka dni później Moni­
ka, bo tak ta dziewczynka miała na imię, odeszła, to rodzice powie­
dzieli mi: „Proszę ojca, jakie to szczęście, że jeszcze do nas wróciła,
bo nam powiedziała, dokąd idzie, bo nam powiedziała, co widziała.
I my w tej chwili, kiedy myślimy o Monice, to myślimy o niebie,
w którym ona jest szczęśliwa i w którym na nas czeka".
Teresa Oskroba-Guźniczak: Powoli człowiek sobie zdaje sprawę,
że odejście dziecka to nie jest takie odejście naprawdę. To dziecko ca­
ły czas jest z nami, choć nie fizycznie. Czuję, że wciąż mam je przy
sobie, tak jak mi obiecało w chwili odejścia: „Zawsze przy tobie bę­
dę, mamo".
O. Filip Buczyński: Niedawno byłem świadkiem takiej oto modli­
twy, którą dziecko w agonii modliło się do Chrystusa: „Panie Jezu,
oddaję Ci swoje cierpienie...". Dla mnie to są święci ludzie. Jestem
o tym przekonany... Jasne, że Kościół nie ogłosił w sposób pewny, ilu
jest świętych nieogłoszonych, ale przypuszczam, że dużo więcej niż
tych ogłoszonych. Jestem przekonany, że nasze dzieci, które w spo­
sób tak świadomy przygotowują się do odejścia, ofiarowując jedno­
cześnie swoje cierpienia i łącząc z cierpieniem Chrystusa, są w nie­
bie. Ja się do tych dzieci modlę, przedstawiając im różne nasze
ziemskie, codzienne, życiowe sprawy, prosząc, żeby one pomagały,
żeby jakoś interweniowały. Jeszcze nigdy się nie zawiodłem.
Zapis r o z m o w y z filmu d o k u m e n t a l n e g o Ars moriendi,
zrealizowanego w 1999 r o k u w r a m a c h cyklu „ F r o n d a " dla P r o g r a m u 1 T V P
Realizacja: Grzegorz G ó r n y
Czy Polacy muszą umierać w samotności i anonimowości
szpitali? Czy rodzina chorego na raka albo inną chorobę
w fazie terminalnej musi przeżywać dręczący dylemat:
pozostawić bliską osobę w szpitalu, oddać do hospicjum
stacjonarnego czy zrezygnować z pracy zawodowej
i opiekować się umierającym w domu? Gdzie leży grani­
ca odpowiedzialności chrześcijanina żyjącego w społecz­
ności parafialnej za drugiego człowieka?
WSZYSTKO,
CO
UCZYNILIŚCIE...^
ROZMOWA
Z
TOMASZEM
DANCLEM
D o c T o m a s z Dangel - kierownik Zakładu Opieki Paliatywnej Instytutu Matki i Dziecka,
lekarz Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci
Skąd wziął się pomysł stworzenia w Polsce parafialnych zespołów opieki
paliatywnej?
Kiedyś przeczytałem książkę-wywiad z siostrą M a ł g o r z a t ą C h m i e l e w s k ą
Wszystko, co uczyniliście..., w y d a n ą przez Z n a k w 1999 roku, w której a u t o r k a
dosyć krytycznie wypowiadała się o n a s z y m Kościele. Opisywała przypadki
o s ó b potrzebujących odsyłanych do jej o ś r o d k a przez parafie bez udzielenia
żadnej pomocy. A przecież Polska jest krajem katolickim i p o w i n n i ś m y oka­
zywać więcej miłosierdzia w praktyce, jeśli n a p r a w d ę c h c e m y z a c h o w a ć pra80
FRONDA 32
wo do nazywania się chrześcijanami. Miłość bliźniego w m o i m pojęciu albo
przekłada się na działanie, albo jest p u s t y m frazesem. Pracując w h o s p i c j u m
dla dzieci już od dziewięciu lat, w i d z ę w ś r ó d Polaków o g r o m n y potencjał
ludzki, który n a p r a w d ę m o ż n a i trzeba wykorzystać. M a m tu na myśli głów­
nie wolontariuszy, którzy zgłaszają się do n a s w liczbie kilku n o w y c h o s ó b
co tydzień. Nie chciałbym niczego sugerować m o i m k o l e g o m z hospicjów dla
dorosłych. Niemniej j e d n a k jako katolik i jako lekarz, który zajmuje się oso­
bami umierającymi, sądzę, że p r o b l e m właściwej opieki paliatywnej n a d d o ­
rosłymi m o ż n a s t o s u n k o w o ł a t w o rozwiązać. Polska jest krajem, gdzie nie
w p r o w a d z o n o dotychczas p r z e p i s ó w zezwalających na eutanazję, i m a m na­
dzieję, że takie przepisy nigdy nie z o s t a n ą w p r o w a d z o n e . J e d n o c z e ś n i e jeste­
śmy d r u g i m krajem w Europie (po Wielkiej Brytanii) p o d w z g l ę d e m liczby
hospicjów. Istnieją więc korzystne w a r u n k i do dalszego rozwoju opieki pa­
liatywnej niespotykane w wielu innych krajach. P o t r z e b n a jest koncepcja.
W opiece paliatywnej nie chodzi o to, żeby kogoś wyleczyć, ale o to, żeby nie
cierpiał i żeby nie m u s i a ł być n a r a ż o n y na t r a u m a t y c z n e k o n t a k t y z p a ń s t w o ­
wą służbą zdrowia. Jeżeli zgodzimy się z tym, że właściwym miejscem śmier­
ci człowieka jest d o m , a nie szpital, to zostanie do rozwiązania p r o b l e m
stworzenia o d p o w i e d n i c h w a r u n k ó w , szczególnie dla o s ó b s a m o t n y c h albo
dla żyjących w rodzinach, gdzie pozostali d o m o w n i c y pracują czy uczą się
i w ciągu dnia nie ma ich w d o m u . Hospicja świadczące opiekę d o m o w ą obej­
mują obecnie s w o i m zasięgiem albo całe miasta, albo d u ż e dzielnice. Liczba
chorych zgłaszana do hospicjów jest tak duża, że s t o s u n k o w o niewielu pra­
cowników i w o l o n t a r i u s z y nie jest w stanie zapewnić im opieki spełniającej
wszystkie oczekiwania chorych. C h o d z i tu głównie o ilość czasu poświęca­
nego chorym. M o ż n a to b a r d z o ł a t w o wyliczyć, znając liczbę p r a c o w n i k ó w
i liczbę pacjentów. W i e m , że właściwy s t a n d a r d opieki m o ż n a uzyskać, p o d
w a r u n k i e m że wizyta d o m o w a trwa co najmniej dwie godziny. W d o b r y m
hospicjum nie m o ż e być p o ś p i e c h u ani braku czasu dla chorych. W r ę c z od­
w r o t n i e , m u s z ą istnieć rezerwy czasowe i k a d r o w e . W ż a d n y m s t o p n i u nie
chcę krytykować działalności tych hospicjów, bo nie z n a m w y n i k ó w oficjal­
nych b a d a ń robionych na t e m a t jakości świadczonej przez nie opieki. W r ę c z
przeciwnie, wiele o s ó b z W a r s z a w y dzwoni do nas i s z u k a za n a s z y m pośred­
n i c t w e m miejsca w hospicjach dla dorosłych. P o t e m na ogół słyszę b a r d z o
d o b r e opinie o t a m t y c h placówkach.
WIOSNA-2004
81
Na czym zatem polega Pana propozycja?
Uważam, że d o m o w a opieka paliatywna p o w i n n a być o p a r t a nie na lekarzach,
ale na dobrze wyszkolonych pielęgniarkach, t a k jak to jest chociażby w Wiel­
kiej Brytanii. Myślę o systemie d o s t ę p n y m , t a n i m , który nie obciążałby
b u d ż e t u p a ń s t w a i który pozwoliłby n a m , katolikom, wykorzystać potencjał,
o którym m ó w i ł e m wcześniej. System t e n p o w i n i e n być niezależny od p a ń ­
stwowej służby zdrowia, a więc nie finansowany przez N F Z . Parafialne zespo­
ły opieki paliatywnej p o w i n n y zmniejszyć liczbę pacjentów w istniejących h o ­
spicjach,
a t y m s a m y m poprawić jakość uzyskiwanej przez nich opieki.
Wydaje mi się, że p o z a p r z y p a d k a m i wymagającymi specjalistycznej opieki
paliatywnej
(tzn. udziału lekarza specjalisty medycyny paliatywnej) wielu
chorych m o g ł o b y znaleźć się p o d opieką pielęgniarki i z e s p o ł u w o l o n t a r i u s z y
na szczeblu niższym. W t a k i m kraju jak Polska, gdzie istnieje k o m p l e t n a geo­
grafia parafii katolickich, to w ł a ś n i e parafie byłyby najlepszym u s y t u o w a n i e m
dla zespołów opieki p o d s t a w o w e j . Jeśli w Polsce jest 10 tysięcy parafii, a lu­
dzi na raka u m i e r a rocznie 100 tysięcy, to na
j e d n ą parafię
wypada
zaledwie
10
chorych
w ciągu roku. N i e jest to d u ż a liczba, t y m bar­
dziej że część z tych ludzi tak czy inaczej u m r z e
w szpitalu. Są też inni potrzebujący, n p . z cho­
robą Alzheimera czy innymi c h o r o b a m i n e u r o ­
logicznymi, których proces u m i e r a n i a jest bar­
d z o rozciągnięty w czasie, a c o d z i e n n a opieka
bardzo wyczerpująca dla rodziny. Oczywiście
przeniesienie opieki n a d o s o b a m i umierający­
mi do parafialnych z e s p o ł ó w opieki paliatyw­
nej
wymagałoby
wcześniejszego
spełnienia
pewnych w a r u n k ó w . Najważniejszym i w s t ę p ­
nym w a r u n k i e m jest p o r o z u m i e n i e w tej spra­
wie episkopatu z r z ą d e m i w p r o w a d z e n i e od­
powiednich regulacji prawnych. P o t r z e b n a jest
wola polityczna z a r ó w n o ze strony p a ń s t w a ,
jak i Kościoła. W ł a d z e kościelne m u s z ą wyrazić
zgodę, aby rada parafialna przeznaczała na do82
m o w ą opiekę paliatywną środki finansowe z pieniędzy zbieranych w koście­
le. Środki te p o w i n n y ograniczyć się do z a t r u d n i e n i a przez parafię jednej pie­
lęgniarki na p e ł n y m etacie jako głównej k o o r d y n a t o r k i opieki paliatywnej na
podległym jej terenie. Pozostałe osoby wchodzące w skład zespołu to oczywi­
ście ksiądz, który udziela opieki duchowej oraz w o l o n t a r i u s z e . Aby t e n sys­
t e m m ó g ł sprawnie funkcjonować, zespoły parafialne m u s z ą uzyskać p r a w o
do gromadzenia ś r o d k ó w finansowych i m a t e r i a l n y c h (takich jak łóżka, m a ­
terace przeciwodleżynowe, a p a r a t u r a m e d y c z n a itd.). Bardzo w a ż n ą s p r a w ą
jest, aby działalność z e s p o ł ó w nie była obciążona p o d a t k i e m oraz by była jak
najmniej zbiurokratyzowana. Kontrolę finansową p o w i n n a sprawować rada
parafialna z p r o b o s z c z e m (a nie instytucja p a ń s t w o w a l u b s a m o r z ą d o w a ! ) .
N a d z ó r medyczny należy oczywiście do k o n s u l t a n t a wojewódzkiego medycy­
ny paliatywnej (może on udzielić pielęgniarce licencji l u b licencję taką cof­
nąć). Myślę, że od 80 do 90 proc. chorych m o g ł o b y być w o s t a t n i m okresie
życia pod opieką parafialnych z e s p o ł ó w opieki paliatywnej, a tylko ci, którzy
potrzebowaliby bardziej specjalistycznych zabiegów czy sprzętu, trafialiby do
hospicjów stacjonarnych czy do z e s p o ł ó w opieki d o m o w e j , k t ó r e funkcjonują
obecnie i zatrudniają na stałe lekarzy.
Jak wygląda system szkolenia pielęgniarek w dziedzinie medycyny palia­
tywnej i gdzie zainteresowane tym osoby mogą się kierować?
W t y m roku w n a s z y m kraju uzyskała dyplomy pierwsza g r u p a 50 specjali­
s t ó w medycyny paliatywnej. Jest to j u ż wystarczająca g r u p a lekarzy, aby zor­
ganizować we wszystkich w o j e w ó d z t w a c h s y s t e m szkolenia dla pielęgniarek.
Wojewódzcy specjaliści medycyny paliatywnej mogliby t a k ż e z a p e w n i ć pie­
lęgniarkom raz w r o k u t y g o d n i o w e kursy w celu p o d n o s z e n i a kwalifikacji
oraz staże w istniejących hospicjach. Kursy p o d s t a w o w e są o r g a n i z o w a n e
między i n n y m i
przez
ośrodki w G d a ń s k u ,
w Poznaniu,
w
Bydgoszczy
i w Krakowie, a także w innych m i a s t a c h . T a k ż e W a r s z a w s k i e H o s p i c j u m dla
Dzieci we w s p ó ł p r a c y z I n s t y t u t e m Matki i Dziecka kształci lekarzy, pielę­
gniarki i innych p r a c o w n i k ó w w opiece paliatywnej n a d dziećmi. J e s t e m
k i e r o w n i k i e m n a u k o w y m tych k u r s ó w , k t ó r e p r o w a d z i m y o d 1996 r o k u .
W p r o w a d z e n i e w życie projektu z e s p o ł ó w parafialnych wiązałoby się z ko­
niecznością przeszkolenia 10 tysięcy pielęgniarek. To bardzo p o w a ż n e zadanie.
W1OSNA2004
83
Sądzę jednak, że możliwe do w y k o n a n i a . Kursy p o w i n n i z o r g a n i z o w a ć kon­
sultanci wojewódzcy medycyny paliatywnej. O p r ó c z k u r s u pielęgniarka p o ­
w i n n a ukończyć miesięczny staż w h o s p i c j u m d o m o w y m . Koszty szkolenia
każdej pielęgniarki p o w i n n i pokryć parafianie z parafii, k t ó r a z d e c y d o w a ł a
się t a k ą pielęgniarkę z a t r u d n i ć . N i e chodzi o t o , żeby z pielęgniarki zrobić le­
karza, ale żeby ją wyszkolić tak, jak są w y s z k o l o n e tzw. Macmillan n u r s e s l u b
Marie C u r i e n u r s e s w Wielkiej Brytanii, k t ó r e zapewniają o p i e k ę p a l i a t y w n ą
chorym z a r ó w n o w szpitalach, jak i w d o m a c h . N a z w y „ M a c m i l l a n " i „Maria
C u r i e " p o c h o d z ą od n a z w fundacji, k t ó r e finansują pracę pielęgniarek.
W Polsce nie ma p o t r z e b y t w o r z e n i a w t y m celu żadnej nowej fundacji.
Kościół jest s t r u k t u r ą d o s t a t e c z n i e d o b r z e zorganizowaną, żeby w jej r a m a c h
ludzie mogli działać.
Na czym konkretnie miałaby polegać praca pielęgniar­
ki medycyny paliatywnej zatrudnionej w parafii?
Pielęgniarka p o w i n n a kierować działaniami całego ze­
społu. Powinna mieć dyplom, podpisany przez kon­
sultanta wojewódzkiego w dziedzinie medycyny palia­
tywnej, upoważniający ją do świadczenia tej opieki.
W ramach swoich obowiązków zajmowałaby się o n a
bezpośrednio osobami umierającymi z p o w o d u cho­
roby nowotworowej lub innej przewlekłej choroby
w fazie terminalnej, która powoduje wyniszczenie lub
zniedołężnienie w takim stopniu, że chory traci samo­
dzielność. Z a d a n i e m pielęgniarki byłoby p r o w a d z e n i e
fizykoterapii,
zapobieganie
odleżynom,
zwalczanie
bólu, leczenie duszności i wielu innych objawów,
a przede wszystkim p r z e ł a m a n i e s a m o t n o ś c i chorego.
Swoją wiedzę i doświadczenie przekazywałaby wolon­
tariuszom i członkom rodziny chorego. Pielęgniarka
p o w i n n a umieć współpracować z lekarzem pierwsze­
go kontaktu, ponieważ chorzy często wymagają jego
pomocy. Pojawienie się zespołów parafialnych nie
oznaczałoby, że zostałby on automatycznie zwolniony
84
ze swoich obowiązków. Jako lekarz m u s z ę jednak powiedzieć, że s t o s u n k o w o
niewielu moich kolegów chce się zajmować medycyną paliatywną. Zjawiskiem
szeroko opisywanym na świecie, i dotyczy o n o również Polski, jest niechęć le­
karzy do przepisywania ludziom morfiny jako leku przeciwbólowego. Niedaw­
no czytałem, że niektóre kraje wprowadzają przepisy pozwalające pielęgniar­
kom na wypisywanie recept na morfinę i niektóre leki p o t r z e b n e o s o b o m
umierającym. Pielęgniarki w naszym kraju nie mają takiego prawa. Sprawą
kluczową dla powodzenia naszego projektu jest udzielenie pielęgniarkom dy­
plomowanym w opiece paliatywnej takich uprawnień. To m o ż e i powinien zro­
bić minister zdrowia. Chory cierpiący powiedzmy z p o w o d u bólu n o w o t w o r o ­
wego pierwszą receptę mógłby otrzymywać od lekarza, n a t o m i a s t później
pielęgniarka kierująca zespołem wypisywa­
łaby kolejne recepty i uwolniłaby chorego
i jego rodzinę od przykrego obowiązku cze­
kania w kolejkach w przychodni albo wzy­
wania lekarza do d o m u tylko po to, żeby
przepisał po raz kolejny ten s a m lek. Aby
stało się to w Polsce możliwe, m u s i najpierw
pojawić się przepis prawny umożliwiający
wyspecjalizowanym
pielęgniarkom
wypisy­
wanie recept na niektóre leki. Morfina i inne
silnie działające opioidy (nazywane błędnie
przez laików narkotykami) potrzebne do le­
czenia bólu i duszności są u nas u w a ż a n e za
niebezpieczne substancje, których dostęp­
ność jest bardziej ograniczona niż chociażby
antybiotyków. Ludzie zapominają, że nasz
organizm wytwarza substancje opioidowe.
Żyjemy w kraju, gdzie prawdziwe narkotyki
dostępne są na ulicy i nikt, kto jest od nich
uzależniony, nie symuluje choroby nowo­
tworowej, żeby zdobyć tabletki z morfiną
lub plastry z fentanylem. Te preparaty są dla
n a r k o m a n ó w nieatrakcyjne. W Polsce istnie­
je bardzo interesujący precedens - tzw. centra
WIOSNA-2004
m e t a d o n o w e . Są to ośrodki, w których n a r k o m a n i przyjmują m e t a d o n . Metadon jest silnie działającym lekiem opioidowym, zresztą c h ę t n i e używanym
przez nas w leczeniu bólu n o w o t w o r o w e g o , czasem nawet bardziej skutecz­
nym od morfiny. W centrach m e t a d o n o w y c h jest on wydawany przez pielę­
gniarki bez konieczności uzyskiwania recept od lekarza. W Polsce osoby uza­
leżnione przyjmujące m e t a d o n nie m o g ą zabierać go do d o m u i z tego p o w o d u
m u s z ą zgłaszać się codziennie. Ten przepis zostanie p r a w d o p o d o b n i e w k r ó t c e
zmieniony. Skoro więc istnieje w Polsce prosty system dystrybucji m e t a d o n u
dla osób uzależnionych, to stwórzmy p o d o b n y system dystrybucji morfiny,
m e t a d o n u , fentanylu i innych opioidów dla chorych z b ó l e m n o w o t w o r o w y m .
Powinny się tym zająć pielęgniarki z zespołów parafialnych. Zwiększenie do­
stępności leków przeciwbólowych jest kluczową sprawą w zwiększeniu sku­
teczności leczenia bólu n o w o t w o r o w e g o . Polska jest krajem, gdzie zdaniem
Światowej Organizacji Zdrowia zużycie morfiny jest dalece niewystarczające.
A jakie korzyści, Pana zdaniem, płyną z pracy parafialnych wolontariuszy?
Chodzi głównie o to, aby uświado­
mić parafianom, że żyją w o k ó ł nich
ludzie, którzy potrzebują w ł a ś n i e ich
pomocy. Wychodząc r a n o d o pracy,
widzę księdza, który idzie z Euchary­
stią do
szpitala.
Z tym
księdzem
i z żywym C h r y s t u s e m p o w i n n i iść
w o l o n t a r i u s z e . Ile czasu ksiądz ma
dla j e d n e g o chorego? Trzy m i n u t y ?
Wolontariusz może natomiast po­
święcić osobie chorej i s a m o t n e j wię­
cej czasu, wysłuchać jej skarg, coś jej
przeczytać, napisać list itd. To nie
jest nic s k o m p l i k o w a n e g o . O b e c n i e
istniejące hospicja d o m o w e działają
na tej
zasadzie,
ale obejmują o n e
swoim zasięgiem zbyt d u ż e rejony
i o b a w i a m się, że zwalniają parafie
FRONDA 32
z obowiązku dbania o swoich parafian. O d n o s z ę czasem wrażenie, że życie
w wielu naszych parafiach jest m a r t w e . Większość katolików idzie do kościo­
ła raz w tygodniu na godzinę, kładzie parę złotych na tacę i na t y m sprawa się
kończy. To prawda, że działają przy parafiach r ó ż n e grupy bardziej czy mniej
charyzmatyczne,
k t ó r e dbają o swój w ł a s n y rozwój w e w n ę t r z n y ,
czytają
wspólnie P i s m o święte i spędzają ze s o b ą wakacje. To wszystko b a r d z o d o ­
brze, ale kiedy ktoś zaczyna u m i e r a ć na raka, to jego r o d z i n a zostaje sama.
A przecież ktoś z parafii p o w i n i e n im po p r o s t u p o m ó c , bo nie zawsze ludzie
m o g ą zostawić swoją pracę. Przecież nie w i e m y (i żaden lekarz nie potrafi te­
go określić), ile człowiek chory będzie jeszcze żył. Gdybyśmy wiedzieli, że
u m r z e za miesiąc, wzięlibyśmy miesięczny urlop i zostalibyśmy przy c h o r y m
w d o m u . P o m o c wolontariuszy w parafii polegałaby na tym, że zamiast oglą­
dać telewizję czy pić piwo, wsiedliby do swojego eleganckiego s a m o c h o d u ,
pojechali do chorego i spędzili z n i m dwie czy trzy godziny swojego w o l n e g o
czasu. Człowiek chory wcale nie m u s i cierpieć fizycznie, jeśli ma p o d a n e od­
powiednie leki i z a p e w n i o n ą fachową p o m o c pielęgniarską. Jego największym
cierpieniem pozostaje j e d n a k s a m o t n o ś ć . Najlepszym l e k a r s t w e m na tę bole­
sną s a m o t n o ś ć m o ż e okazać się obecność nas, ludzi zdrowych, którzy chcą zo­
stać zbawieni i dostrzegą, że mają szansę zrobić coś d o b r e g o dla drugiego
człowieka. Kościół m o ż e im tę szansę dać i w o d p o w i e d n i s p o s ó b zorganizo­
wać. Jest n a p r a w d ę wielu ludzi, którzy chcieliby p o m a g a ć . Zobaczmy, jak
c h ę t n i e ludzie angażują się w j e d n o r a z o w e akcje, n p . w akcję Jerzego Owsia­
ka. Jeżeli przy parafiach powstałyby takie zespoły opieki paliatywnej, to wie­
le osób na p e w n o zaangażowałoby się w ich pracę i byłaby to dla nich także
szansa bliższego k o n t a k t u z Kościołem. U w a ż a m , że jeśli coś d o b r e g o w Pol­
sce m o ż e się zdarzyć, to tylko na dole, przez ludzi, którzy znają sytuację swo­
ich sąsiadów i spotykają się regularnie podczas niedzielnej Mszy świętej.
Zdarza się jednak często, że ludzie zdrowi, którzy chcieliby robić coś dobre­
go, podświadomie boją się kontaktu z osobami ciężko chorymi ze względu
na odpowiedzialność w sytuacji, gdy stan chorego się pogorszy, a w pobli­
żu nie będzie fachowej pomocy.
Aby uniknąć niepotrzebnego lęku, pielęgniarka p o w i n n a mieć telefon komór­
kowy i wolontariusze w każdej chwili powinni mieć możliwość skontaktowania
W1OSNA-2004
87
się z nią. Najpierw zawsze trzeba rozwiązać sprawę leczenia objawów fizycz­
nych c h o r o b y d a n e g o pacjenta, a d o p i e r o p o t e m wysyłać do niego w o l o n t a ­
riusza, aby udzielił mu wsparcia psychicznego czy d u c h o w e g o . Tej kolejno­
ści nie m o ż n a odwracać. Jeżeli s t a n c h o r e g o się pogorszy i zacznie się
u m i e r a n i e , to też nie znaczy, że należy go w tej sytuacji zostawić s a m e g o .
Owszem,
należy p o w i a d o m i ć pielęgniarkę l u b lekarza z h o s p i c j u m ,
ale
w ż a d n y m razie nie w p a d a ć w p a n i k ę i nie wzywać n p . p o g o t o w i a r a t u n k o ­
wego. To prawda, żeby u m i e ć asystować przy u m i e r a n i u , t r z e b a być d o ­
świadczonym w o l o n t a r i u s z e m , ale t e g o m o ż n a się nauczyć. Umierający czło­
wiek nie potrzebuje „fachowej p o m o c y " , ale bliskości drugiej osoby, miłości
i braterstwa.
Jak wobec tego zmobilizować ludzi, żeby zechcieli poświęcić swój wolny
czas potrzebującym? Jak zachęcić ich do włączenia się w wolontariat?
M ł o d y m ludziom, który mają wiele dobrych chęci i niewykorzystanej energii,
trzeba dawać dobry przykład. W parafii przykład p o w i n i e n dawać proboszcz.
Dlaczego nie m o ż e powiedzieć parafianom, że nie lubi s a m chodzić do cho­
rych i oczekuje, aby k t o ś chodził r a z e m z nim? Ksiądz zna swoich parafian. Je­
śli zadaje p o k u t ę w konfesjonale, to przecież zamiast o d m a w i a n i a jakiejś lita­
nii m o ż e powiedzieć: „Przyjdź do m n i e j u t r o o szóstej r a n o , pójdziemy r a z e m
do chorego". W każdej parafii znajdzie się na p e w n o j e d n a osoba, k t ó r a chcia­
łaby zacząć. Jeśli ktoś przyjdzie i zastąpi o p i e k u n ó w przez dwie godziny, że­
by mogli pójść do lekarza, do fryzjera czy do kina, to już będzie to b a r d z o du­
ża p o m o c . Jedynym w y d a t k i e m ze s t r o n y w o l o n t a r i u s z a jest czas. A co my
robimy z naszym w o l n y m czasem? Albo dłużej śpimy albo oglądamy telewi­
zję. Może pooglądajmy telewizję r a z e m z c h o r y m sąsiadem i to też już będzie
jakiś k o m p r o m i s . Z d u m i e w a m n i e , że ludzie o t y m wcale nie myślą. Tworzy
się specjalistyczne ośrodki dla chorych na raka, na AIDS, a my, katolicy, czu­
jemy się zwolnieni z odpowiedzialności za bliźnich żyjących t u ż o b o k nas. To
jest bierność ludzi, na k t ó r ą czasem n a k ł a d a się niestety także bierność Ko­
ścioła. Papież m ó w i , że m u s i m y jeszcze raz się nawrócić. Dziwimy się, że
młodzież odchodzi od Kościoła. Młodzi d o s k o n a l e w i d z ą n a s z ą hipokryzję. Co
z tego, że ładnie się ubiorę, przeczytam p s a l m podczas Mszy świętej, jeśli p o ­
t e m nic z tego nie wyniknie? Skoro parafia ma być p r a w d z i w ą w s p ó l n o t ą , to
88
FRONDA 32
m u s z ą w niej istnieć rzeczywiste więzi między l u d ź m i . Niech sobie nawzajem
pomagają, przecież jest tak wiele do zrobienia. W Katechizmie Kościoła Katolic­
kiego są tylko d w a zdania na t e m a t opieki paliatywnej. Brzmią o n e następują­
co: „Opieka paliatywna s t a n o w i p i e r w s z o r z ę d n ą p o s t a ć b e z i n t e r e s o w n e j m i ­
łości. Z tego tytułu p o w i n n a być p o p i e r a n a " . To drugie zdanie szczególnie
polecam u w a d z e naszych d u s z p a s t e r z y i polityków.
Dziękuję za rozmowę.
ROZMAWIAŁA: LILLA DANILECKA
ŹRÓDŁO: KAI, 9 LISTOPADA 2003
WIOSNA 2 0 0 4
89
Zimą 1921 roku w pewnym klubie robotniczym w Mos­
kwie orkiestra zaczęła grać na jego cześć stary romans.
Lenin kazał im natychmiast przestać i wytłumaczył:
„Wybaczcie, towarzysze, ale nie mogę słuchać muzyki.
Pod wpływem muzyki staję się dobry".
Bydlęca nirwana
Włodzimierza
Iljicza
BOHDAN
KOROLUK
Pięćdziesięciotrzyletni A l e k s a n d e r S o k u r o w jest dziś - o b o k Nikity Michalkowa i Andrieja Konczalowskiego - najbardziej u z n a n y m na świecie rosyj­
skim reżyserem. W obecnych czasach, gdy - jak m ó w i I n g m a r Bergman 90
FRONDA
32
współczesne kino to „rzeźnia i prostytucja", S o k u r o w pokazuje, że film ma
również ambicje ideowo-artystyczne i chodzi w n i m o coś więcej niż tylko
o rozrywkę. Nic więc dziwnego, że obrazy S o k u r o w a zdobyły wiele n a g r ó d
na zagranicznych k o n k u r s a c h . Rok t e m u podczas Festiwalu w Berlinie An­
drzej Wajda wręczył Rosjaninowi p r e s t i ż o w ą N a g r o d ę Pokoju.
A jednak był pewien film, jeden z lepszych w d o r o b k u reżysera, który nie
zdobył żadnej nagrody podczas Festiwalu w C a n n e s w 2 0 0 1 roku, choć był
typowany n a w e t do Złotej Palmy. Cielec S o k u r o w a wywołał wściekłość czę­
ści jurorów, którzy zagrozili, że jakiekolwiek u h o n o r o w a n i e t e g o obrazu spo­
woduje opuszczenie przez nich jury i zerwanie festiwalu. Skąd wzięła się tak
nerwowa reakcja?
Być może stąd, że b o h a t e r e m filmu jest mózg Lenina. A k o n k r e t n i e to, co
Lenin miał w głowie. Reżysera in­
teresują ostatnie miesiące życia
sowieckiego wodza, spędzone na
daczy w Górkach. Tak o tym okre­
sie i o mózgu Włodzimierza Iljicza m o ż e m y przeczytać pod ha­
słem „Lenin" w szóstym tomie
popularnej
w
Polsce
w
międzywojniu
Encyklopedii Powszechnej
Ultima Thule: „Gasł w zrabowanej
willi w Górkach, pod opieką żony
Krupskiej,
nie
dopuszczając
do
siebie doktorów, prócz jednego,
a w bezwładnej kałmuckiej czasz­
ce z wolna, nieubłaganie gnił jego
mózg. [...] Gdy po zgonie o t w a r t o
czaszkę Lenina, wylał się z niej
cuchnący zielony płyn. Parę kub­
ków tej cuchnącej cieczy, zanim
całkiem się jeszcze nie rozpłynęła,
dokonało
niewątpliwie
najwięk­
szego kataklizmu w dziejach ludz­
kości".
WIOSNA-2004
91
Co najbardziej u d e r z a w tych zdaniach, to fakt, że zostały o p u b l i k o w a n e
w encyklopedii. Przyzwyczailiśmy się b o w i e m uważać, że encyklopedie p r e ­
zentują obiektywny stan rzeczy. T y m c z a s e m u samych źródeł t e g o typu p r o ­
j e k t u leżał zamysł ideologiczny. D i d e r o t i francuscy encyklopedyści chcieli
zmienić świat, a żeby to uczynić, musieli najpierw opisać świat na n o w o . Te­
mu służył pomysł encyklopedii, której siła polegała na tym, iż encyklopedia
miała przedstawiać rzeczywistość o b i e k t y w n ą czyli taką, jaka jest n a p r a w d ę .
W gruncie rzeczy p r e z e n t o w a ł a raczej p e w n e o tej rzeczywistości wyobraże­
nie, związane ze ś w i a t o p o g l ą d e m a u t o r ó w .
Widać to najmocniej, kiedy kartkuje się Wielką Encyklopedię Sowiecką, chociaż
w czasach komunistycznych główny nacisk położony był już na inny kanał in­
doktrynacji. Nieprzypadkowo powiedzenie, że „kino to najważniejsza ze sztuk",
powstało w kremlowskich gabinetach. Rola filmu nie uległa od tamtej pory
zmianie, stąd być m o ż e właśnie tak nerwowa reakcja j u r o r ó w w Cannes.
Dla jednych Lenin jest b o w i e m wielkim b o h a t e r e m , w z o r e m rewolucjo­
nisty i w o d z e m światłej części ludzkości, dla drugich zaś - g e n i u s z e m zła,
krwawym z b r o d n i a r z e m i psychopatycznym ludobójcą. T y m c z a s e m z filmu
wyziera zupełnie inny obraz Lenina. Najbardziej pasuje on do k r ó t k i e g o sfor­
m u ł o w a n i a George'a H e r b e r t a Wellsa, który p o z n a ł osobiście przyszłego w o ­
dza rewolucji bolszewickiej i określił go d w o m a s ł o w a m i : „little man". T e n
„mały człowiek" p o d koniec życia, także na s k u t e k p u s t o s z ą c e g o jego orga­
n i z m syfilisu, wydaje się jeszcze mniejszy. A już na p e w n o żałosny.
Sokurow wraz ze scenarzystą Jurijem Arbatowem korzystali z utajnionych
dotąd materiałów wydobytych z sowieckich archiwów, dzięki którym mogli do­
kładnie zrekonstruować końcówkę życia Lenina w Górkach. Gasnący wódz jest
zniedołężniały, nie m o ż e trafić palcem w nos, czasami szczeka jak pies, w p a d a
w furię, gdy nie m o ż e w pamięci obliczyć, jaki jest wynik działania 17 razy 22.
Prawdziwy napad szału ogarnia go, gdy się dowiaduje, że cała zastawa stołowa,
na której jada posiłki, jest kradziona. Jadąc na polowanie, strzela z palca, a na
uwagę szofera: „Macie dobrą b r o ń " , odpowiada: „ D o s t a ł e m od robotników".
A m b i w a l e n t n y jest s t o s u n e k do niego żołnierzy, którzy p e ł n i ą w d o m u
służbę, będąc czymś p o m i ę d z y a d i u t a n t a m i a d o z o r c a m i . Z jednej s t r o n y od­
dają mu cześć jako największemu geniuszowi w dziejach ludzkości, z drugiej
zaś traktują go p o g a r d ą i z lekceważeniem, zwłaszcza kiedy go kąpią, rzuca­
ją jego ciało na łóżko czy też wywożą jak n i e m o w l ę w w ó z k u na powietrze,
92
FRONDA 32
głośno wymieniając między sobą uszczypliwe uwagi na jego t e m a t . Kiedy pa­
trzy się na to, jak odpowiadają niekiedy Leninowi, p r z y p o m i n a się zdanie
z Dostojewskiego: „I spojrzał n a ń tym szczerym, uczciwym, p r o m i e n n y m
spojrzeniem, którym patrzy Rosjanin zawsze wtedy, kiedy k ł a m i e " .
Film pokazuje też s p o t k a n i e ze Stalinem, który przyjeżdża na daczę w od­
wiedziny. Gruzin jest p a n e m sytuacji, r o z m o w a z L e n i n e m bawi go, drwi
w żywe oczy z Uljanowa, ale ten n a w e t t e g o nie zauważa. Po wyjściu Stalina
Lenin zastanawia się: „Kto to był? Gruzin? Żyd? Szkoda, bo z Ż y d a m i się
m o ż n a dogadać".
Jak napisała Aleksandra Tuczyńska:
„W obliczu choroby
historyczna osobistość nabiera
ludzkich rysów, zamienia się po
prostu w człowieka, zbyt bezsil­
nego, by wpłynąć w jakikolwiek
sposób nie tylko na los podda­
nego mu kraju, lecz także na los
swej poświęcającej się daremnie
rodziny, a nawet na los swej
rozpadającej
się
osobowości".
W e d ł u g niej zestawienie global­
nych ambicji i nieugiętej woli
Lenina z jego fizyczną i intelek­
tualną
bezsilnością daje
efekt
tragikomiczny.
To
wyobcowanie
Lenina
z rzeczywistości jest z a r ó w n o
wynikiem
jego
choroby,
jak
i p r a k t y k o w a n e g o doktryner­
stwa, które - zgodnie z relacja­
mi biografów - charakteryzo­
wało
go
przez
całe
życie.
C h o r o b a wydaje się tylko wy­
olbrzymiać t e n rys jego osobo­
wości.
WIOSNA-2004
93
W ł o d z i m i e r z Iljicz w filmie S o k u r o w a jawi się j a k o o s o b o w o ś ć szalenie
n u d n a , b e z b a r w n a i nijaka. Pędzi żywot na p o d o b i e ń s t w o d r o b n e g o bourgeois,
statecznego mieszczanina, zwykłego biurokraty. Nie ma w n i m nic z p o t w o ­
ra. N a w e t gdy przed zaśnięciem każe Nadieżdzie Krupskiej, aby mu czytała
jego u l u b i o n e fragmenty - opisy kar cielesnych w carskiej Rosji i relację
o śmierci Marksa.
Tak p r z e d s t a w i o n y Lenin p r z y p o m i n a najbardziej p o r t r e t sowieckiego
wodza, o d m a l o w a n y w latach międzywojennych przez C u r z i o Malapartego.
Włoski pisarz tak opisywał u r z ę d o w a n i e W ł o d z i m i e r z a Iljicza na K r e m l u :
W swym gabinecie nie słyszy odgłosów rzezi. Z miną uśmiechniętą, z iro­
nicznym spojrzeniem, opracowuje dekrety, pisze artykuły, odezwy, łisty,
gryzmoli karteczki. Nienawiść do świętej Rosji, do społeczeństwa burżuazyjnego, do wrogów ludu pozba­
wiona jest zacietrzewienia.
Słowo
„zniszczyć" nie zawiera dlań tego,
co można by nazwać ujemnym zna­
czeniem.
Nienawiść jego
uczuciem,
ani
nawet
nie jest
rozumowa­
niem. Jest ideą. Nienawiść jego jest
teoretyczna,
działbym
abstrakcyjna,
powie­
bezinteresowna
nawet.
„Potwór" ten ma poczucie humoru.
Najstraszliwsze
słowa
wymawia
z uśmiechem. Nie należy doszuki­
wać się cynizmu tam, gdzie mamy
do
czynienia
z
dobrodusznością.
[...] Gdy podpisuje dekret, ma czy­
ste sumienie. Nie czuje odrazy do
swej ręki, jak Lady Macbeth. Sło­
wa „zniszczyć,
wykorzenić"
mają
dlań znaczenie, że się tak wyrazi­
my,
wyłącznie
administracyjne,
biurokratyczne. [...] O takich lu­
dziach nie można wydawać sądu
94
FRONDA
32
podług ich serca - należy ich oceniać podług ich głowy. Niby palące słońce,
rozum wysusza im wnętrznos'ci. [...] Lenin to nowoczesny potwór, najbar­
dziej
uderzający przykład
dobroduszności,
drobnomieszczańskiego fanatyzmu,
doktrynera gwałtownego w dialektyce,
rozpętanej
bojaźliwego zaś,
gdy chodzi o czyny, dla którego najkonkretniejsze problemy sprowadzają
się do kilku oderwanych formuł, najtragiczniejsze potrzeby - do kwestii za­
sadniczych, najkrwawsza zaś rzeczywistość - do doświadczenia laborato­
ryjnego. Ten potwór o przeciętnym sercu, domatorskich upodobaniach i spo­
kojnych obyczajach, którego niechęć do czynu płynie z poczucia własnej
niezdolności do aktywnego przeciwstawiania się wypadkom,
ten poczci­
wiec, wahający się przez całe życie między ambicją kształtowania rzeczy­
wistości na wzór swoich teorii a obawą, że wydarzenia zawładną nim,
zniszczą go i uniosą na swej fali, że doktryny jego ugną się i zniekształcą
pod ciężarem rzeczywistości, ten pomocnik adwokata przysięgłego, zabłą­
kany wśród zawieruchy rewolucyjnej, który, aby móc zastosować swe teo­
rie w praktyce, nie musi odczuwać kontaktu z rzeczywistością - ten czło­
wiek potrafi działać tylko w próżni, umie objawiać swą abstrakcyjną wolę
tylko na pewnym rodzaju arbitralnej rzeczywistości, którą sam wynalazł,
którą sam tworzy, którą narzuca samemu sobie, swym współpracownikom,
ludowi rosyjskiemu, rewolucji proletariackiej, przyszłości Europy.
T e n długi cytat opisujący Lenina przywodzi na myśl c h a r a k t e r y s t y k ę
Adolfa E i c h m a n n a , jaką zostawiła n a m H a n n a h A r e n d t . Eichmann w Jerozoli­
mie był a t a k o w a n y przez n i e k t ó r e ś r o d o w i s k a żydowskie za t o , że t y t u ł o w a
p o s t a ć została p r z e d s t a w i o n a nie j a k o patologiczny z b r o d n i a r z i diaboliczny
twórca Endlosung, lecz j a k o szary, n i e p o z o r n y t e c h n o k r a t a , w z o r o w y urzęd­
nik w o g r o m n e j m a c h i n i e t o t a l i t a r y z m u . Jego c e c h a m i były nijakość, prze­
ciętność i ograniczenie u m y s ł o w y c h h o r y z o n t ó w , stąd też p o d t y t u ł książki:
O banalności zła.
Lenin - chociaż w odróżnieniu od E i c h m a n n a był twórcą totalitarnego
systemu, a nie j e d n ą z p o d r z ę d n y c h śrubek w maszynerii - jest w filmie So­
kurowa p r z e d s t a w i o n y jako r ó w n i e banalny i ograniczony typ. Kiedy ogląda­
my Cielca, nie opuszcza nas niedowierzanie, jak taki Człowiek Nikt, który wła­
ściwie nie ma nic interesującego do p o w i e d z e n i a i k t ó r e g o h o r y z o n t y
umysłowe zawężone są do spraw partii, socjalizmu i władzy, jak taki człowiek
WIOSNA
2004
95
mógł porwać za sobą miliony ludzi, wzbudzając ich entuzjazm, a zarazem
stworzyć największy system zbrodni w dziejach ludzkości.
Wasilij G r o s s m a n opisał swego czasu następującą sytuację: „ P e w n a au­
torka p a m i ę t n i k ó w opowiada, jak w Szwajcarii wyruszyła kiedyś w góry na
niedzielny spacer z W ł o d z i m i e r z e m Iljiczem. Zadyszani weszli po stromej
ścieżce na szczyt i usiedli na k a m i e n i u . W ł o d z i m i e r z Iljicz zdawał się pochła­
niać w z r o k i e m każdy szczegół p i ę k n e g o krajobrazu alpejskiego. M ł o d a ko­
bieta w z r u s z o n a wyobrażała sobie, jaka poezja wypełnia d u s z ę jej towarzy­
sza. Nagle on w e s t c h n ą ł
i powiedział: «Och, ale
p a s k u d z ą n a m ci m i e n szewicy»".
W
filmie
podobnie
Sokurowa
zachowuje
się
Lenin w obliczu śmierci.
Gdy inni modlą się w takiej
sytuacji do Boga, on wzno­
si dytyramby na cześć elek­
tryczności. Do końca zaj­
mują go jedynie kwestie
praktyczne: „Rosyjski kli­
m a t nie sprzyja łączności
telefonicznej".
Kwestia Boga nie ob­
chodziła zresztą specjalnie
Lenina nigdy. Religia była
wrogiem, którego należało
bezwzględnie
zniszczyć,
ale pytanie o Najwyższą
Istotę, o Stwórcę Wszech­
świata - jak utrzymują bio­
grafowie - nie nurtowało
go w ogóle. Chyba że Bóg
stawał się sprawą partyjną.
Tak było, gdy w 1908 roku
96
FRONDA
32
grupa jego towarzyszy z Bogdanowem, Gorkim i Łunaczarskim na czele, ogłosi­
ła plan „bogotwórstwa". Głosili oni konieczność zastąpienia „starego" Boga
chrześcijańskiego nowym „bogiem" stworzonym przez postępowe klasy spo­
łeczne. Lenin wystąpił przeciw t e m u kategorycznie, gdyż - jak pisał w liście do
Gorkiego - „każda idea religijna, każda idea o każdym bozi, nawet każdy flirt
z bozią jest niewymowną ohydą". Napisał wówczas jedną z najbardziej dyletanc­
kich prac w dziejach filozofii - Materializm i empiriokrytycyzm, w której z ideami
wielkich myślicieli (od Sokratesa do Kanta) rozprawiał się za p o m o c ą środków
retorycznych wziętych z arsenału partyjnego agitatora. Później do kwestii Boga
już nie powracał.
Także o s t a t n i e miesiące w G ó r k a c h to życie bez Boga. J e s t to egzysten­
cja, a właściwie wegetacja ś m i e r t e l n i e n u d n a . Reżyserowi p o p r z e z u k a z a n i e
realizmu upływających chwil udaje się uchwycić tę b e z d e n n ą n u d ę . To waż­
ny m o m e n t : zazwyczaj ludzie zmysłowi (w o d r ó ż n i e n i u od ludzi d u c h o w y c h
- zgodnie z p o d z i a ł e m św. Pawła) wyobrażają sobie N i e b o jako s t a n wiecz­
nej nudy. T y m c z a s e m to piekło jest n u d n e . Zycie bez Boga jako n a m i a s t k a
piekła na ziemi jest już t a k ą zapowiedzią wiecznej n u d y w przyszłości.
Intrygujący jest również tytuł filmu. W zamyśle reżysera jest to druga część
zamierzonej tetralogii o pokusach władzy. Pierwsza część, powstała kilka lat
t e m u , była poświęcona Adolfowi Hitlerowi i nosiła tytuł Moloch. Jak w i a d o m o ,
Moloch był krwawym bożkiem, który żądał ofiar z dzieci. Cielec z kolei jako
symbol oddania się m a m o n i e m o ż e nawiązywać do marksistowskich teorii,
które wszystko t ł u m a c z ą przez pryzmat s t o s u n k ó w ekonomicznych.
M o ż n a też p o t r a k t o w a ć tytuł bardziej d o s ł o w n i e . Cielec to po p r o s t u by­
dlę. Człowiek, który wyrugował ze swojego życia wszelkie odniesienia do ab­
solutu, który w s z y s t k o sprowadził do ciasno p o j m o w a n e g o m a t e r i a l i z m u ,
ulega zbydlęceniu i zaczyna żyć jak bydlę.
Z wielu świadectw wiemy, że do takiego s t a n u Lenin s a m się d o p r o w a ­
dził. Szczególnie s y m p t o m a t y c z n a jest jego reakcja, gdy z i m ą 1921 r o k u
w p e w n y m klubie r o b o t n i c z y m w Moskwie o r k i e s t r a zaczęła grać na jego
cześć stary r o m a n s . Lenin kazał im n a t y c h m i a s t przestać i w y t ł u m a c z y ł :
„Wybaczcie, towarzysze, ale nie m o g ę s ł u c h a ć muzyki. Pod w p ł y w e m muzy­
ki staję się dobry".
Zbydlęcenie to nie bestialstwo czy p o t w o r n o ś ć . Bydlę nie jest bestią ani
p o t w o r e m . G ł ó w n ą cechą bydlęcia jest b e z m y ś l n o ś ć . Witkacy na wieść
WIOSNA-2004
97
0 w k r o c z e n i u do Polski b o l s z e w i k ó w p o p e ł n i ł s a m o b ó j s t w o , d l a t e g o że to
w k o m u n i z m i e przerażało go najbardziej - „ b e z m y ś l n a wegetacja nasyco­
nych bydląt", jak p o w t a r z a ł . N i e z d o l n o ś ć do wzniesienia się p o n a d t ę p ą cie­
lesność, wyjścia poza ciasny m a t e r i a l i z m . Jeżeli człowiek jest j e d n o ś c i ą ciała
1 duszy, to k o m u n i z m odwołuje się do czystej fizjologii, do zwierzęcia
w człowieku, walcząc z a r a z e m z p i e r w i a s t k i e m d u c h o w y m , a więc występu­
jąc przeciw religii, kulturze, m o r a l n o ś c i .
W czasie wojny prowadzi to do wyzwolenia najgorszych i n s t y n k t ó w
tkwiących - jak mawiał Andrzej Wierciński - w „ m a ł p i m psychociele". Tak
opisywał to w 1919 roku rosyjski pisarz Leonid Andriejew: „Odrzuciwszy
wszystko, co ludzkie i m o r a l n e , jako n i e p o t r z e b n y balast, Lenin stał się jak
m a g n e s , przyciągający do siebie niczym opiłki wszystko, co z e p s u t e , t ę p e ,
nikczemnie zezwierzęcone. Ten, który na n o w o zebrał ziemie ruskie, zebrał
całą katorżniczą, czarną i ślepą Ruś i stał się j e d y n y m w historii w ł a d c ą kró­
lestwa niskich d u c h e m . Ż a d n e m u l u d o w e m u przywódcy nie u d a ł o się zebrać
pod swoimi s z t a n d a r a m i tylu złodziejów, m o r d e r c ó w , złych w y r o d k ó w , ta­
kiej kolosalnej armii tępych i zwierzęcych głów! Kogokolwiek by on nie we­
zwał, zawsze na jego zawołanie zbierają się jedynie złodzieje, w ś r ó d których
odnaleźć m o ż n a tylko garstkę uczciwych, lecz niezbyt m ą d r y c h fantastów,
o k ł a m a n y c h kobiet i ślepych jak sowy oraz nieczułych d o k t r y n e r ó w " .
Kiedy mijają j e d n a k czasy wojny i nastaje pokój, bestia z a m i e n i a się w by­
dlę. Prowadzi swą b e z m y ś l n ą wegetację w zagrodzie, d o g l ą d a n a i p o d k a r m i a na przez strażników. Żreć, pić i pieprzyć się - to wszystko, do czego ścieśnia
się życie.
W t y m sensie śmierć Lenina s t a n o w i ł a d o s k o n a ł e u k o r o n o w a n i e k o m u ­
nistycznej egzystencji. Stosując k r y t e r i u m zgodności głoszonej n a u k i z czy­
n a m i , m o ż n a powiedzieć, że tak jak i d e a ł e m b u d d y s t ó w jest śmierć Buddy czyli osiągnięcie nirwany, tak ideałem l e n i n i s t ó w p o w i n n a być śmierć Leni­
na - zdechnięcie jak bydlę.
W filmie S o k u r o w a Lenin w y p o w i a d a właściwie tylko dwie kwestie, k t ó ­
re m o ż n a u z n a ć za metafizyczne (choć s a m określał w swoich p i s m a c h m e ­
tafizykę jako „ideologiczną nekrofilię"). Dzieje się to n i e d ł u g o p r z e d śmier­
cią, z której n i e u c h r o n n o ś c i zdaje sobie sprawę. Najpierw pyta s a m siebie:
„Czy słońce wzejdzie po mojej śmierci? Czy wiatr będzie nadal wiać?". Póź­
niej zaś m ó w i : „Wieczność szykuje n a m głęboką j a m ę " . Jest już w ó w c z a s
gg
FRONDA
32
u n i e r u c h o m i o n y na wózku i wywożony na p o w i e t r z e . Tych słów nie ma jed­
nak w zachowanych archiwach. Być m o ż e ich w ł o ż e n i e w u s t a Lenina było
ze strony reżysera g e s t e m miłosierdzia o k a z a n y m u m i e r a j ą c e m u .
Sam Sokurow w j e d n y m z w y w i a d ó w stwierdził, że p o c h ł o n i ę t y gigan­
tycznymi p l a n a m i zmiany nie tylko władzy czy ustroju, ale wręcz całej H i s t o ­
rii - Lenin po p r o s t u nie potrafił n o r m a l n i e żyć. A u m i e r a ć potrafił? - p y t a
reżyser, lecz nie daje o d p o w i e d z i na to pytanie.
Ostatni kadr filmu przestawia n i e r u c h o m y krajobraz: zielona polana, a nad
nią przesuwające się po niebie obłoki. Obraz t e n trwa długo, bardzo długo, aż
nagle zdajemy sobie sprawę, że jest to świat widziany oczami Lenina. W koń­
cu nagle robi się ciemno, film się kończy, a my wiemy, że to Leninowi powie­
ki zamknęły się po raz ostatni.
BOHDAN KOROLUK
Cielec, rei. Aleksander Sokurow, Rosja 2 0 0 0
WIOSNA2004
99
Indolog Aleksiej Pimenow zwrócił uwagę na religijny
ładunek zawarty w poezjach Majakowskiego i Wozniesienskiego. Zaciekawił się nimi z powodu swoich
zawodowych zainteresowań. Uważa, że w poezjach
tych wyraża się tradycyjne wierzenie wedyjskie w cza­
sowe wcielenie bezosobowego Absolutu na ziemi.
Reinkarnacja
DIAKON
ANDRIEJ
Lenina
KURAJEW
Lata p a ń s t w o w e g o a t e i z m u stały się dla Rosji s w e g o rodzaju w e h i k u ł e m cza­
su, ściślej zaś m ó w i ą c - m a c h i n ą do walki z czasem, m a c h i n ą zmieniającą hi­
storię. W s z y s t k o t o , czego ludzkość d o b i ł a się przez tysiąclecia religijnej
ewolucji, z o s t a ł o o d r z u c o n e i zniszczone. A t e i z m cofnął do p u n k t u zero myśl
religijną, urzeczywistnił u p a d e k k u l t u r y religijnej.
Kultura j a k o taka powstaje po t o , aby okiełznać i przeobrazić ludzkie in­
stynkty. Każdy instynkt w y m a g a w y c h o w a n i a i k o n t r o l i . Należy formować
uczucia n a r o d o w e i p a t r i o t y c z n e (żeby były twórcze, a n i e niszczycielskie),
należy u m i e ć okiełznać i n s t y n k t płciowy, należy uczyć człowieka p a n o w a n i a
nad sztuką m o w y i myśli. D o k ł a d n i e tak s a m o t r z e b a uczyć człowieka, aby
100
FRONDA
32
p a n o w a ł nad s w o i m i n s t y n k t e m religijnym. T y m c z a s e m dyscyplina religijnej
myśli i życia, k t ó r ą w ciągu tysiąca lat stworzyła w Rosji C e r k i e w p r a w o s ł a w ­
na, została w k r ó t k i m czasie g w a ł t o w n i e o d r z u c o n a .
J e d n a k instynkt religijny nie znikł. Każdy b o w i e m i n s t y n k t (w t y m także
religijny) to stały e l e m e n t antropologiczny, dlatego jest niezniszczalny. Lecz
instynkt religijny w ZSRS został p o z b a w i o n y kontroli. I nic dziwnego, że za­
czął wyprawiać najdziwniejsze sztuczki.
Przede wszystkim zmienił p r z e d m i o t swoich p o s z u k i w a ń i formy wyra­
zu. To, co wcześniej było świątynią, p r z e s t a n o za t a k o w ą uważać. Pojawiły
się za to n o w e świątynie, rytuały i mity...
Już formuła Majakowskiego: „Lenin żył, Lenin żyje, Lenin będzie żyć"
n a z a z n a c z o n a była p i ę t n e m niewątpliwego e n t u z j a z m u religijnego. Jego
p r z e k o n a n i e , że „ m ó w i m y Lenin - myślimy partia; m ó w i m y p a r t i a - myśli­
my Lenin", było d o k ł a d n y m p r z e t r a n s f o r m o w a n i e m formuły relacji m i ę d z y
C h r y s t u s e m a Kościołem. Co więcej - w p o e m a c i e Władimir Iljicz Lenin jest
b a r d z o wyraźnie p r z e d s t a w i o n e r o z r ó ż n i e n i e m i ę d z y U l j a n o w e m a L e n i n e m .
Lenin to „ d u c h Rewolucji", a Uljanow - to czasowe o w e g o d u c h a wcielenie.
To rewolucyjne wierzenie z o s t a ł o później d o p r o w a d z o n e do całkowicie
dogmatycznej precyzji przez Andrieja W o z n i e s i e n s k i e g o :
Myślę, że geniusz
Wciela się w drugich.
Mijają czasy i daty,
A geniusz zmienia swój strój.
Jest duchem ludu.
W tym sensie
Był Leninem - Andriej Rublow.
Jak po klasztornych archaniołach
Przelatywał
ogień
nieugaszony.
I może na sekundę Leninem
Był Lermontow i Pugaczow.
Aż oto w kraju wąskotorowym
Prysł przestraszony
motłoch
Bo w Uljanowa wcielił się Lenin,
Tak że garnitur aż trzeszczał w szwach!
WIOSNA-2004
101
To Lenin dyktował jego dekrety.
Uljanow był tyłko ich redaktorem.
Nabrzmiały i skupiony, jak soczewka,
Na gniewy cełownik brał
To co myślała sala. I aforyzmem
Salę tę podbijał.
I często od bezsennych planów,
Twarz ukrywając w dłoniach,
Zmęczony szeptał Uljanow:
„Trudno mi, Leninie. Pomóż!"
A kiedy chodził z karabinem,
Wtedy nie był już Leninem.
A Lenin z chłopskim profilem
Zdobywał legendarne miasta!
Wnosili ciało do nieogrzewanej izby,
A on - w kufajki, w czoła, w oczy,
W masy pochmurne wchodził,
Jak partyzant idzie w las...
Budował, świecił i rzucał
Kraj w wielkie chłody.
Nie mówcie więc: „Gdyby on żył!"
Mówcie: „A jeśłiby umarł - co wtedy?"
Indolog Aleksiej P i m e n o w zwrócił uwagę na religijny ł a d u n e k zawarty w p o ­
ezjach Majakowskiego i W o z n i e s i e n s k i e g o . Zaciekawił się n i m i z p o w o d u
swoich zawodowych z a i n t e r e s o w a ń . Uważa, że w poezjach tych wyraża się
tradycyjne wierzenie wedyjskie w czasowe wcielenie b e z o s o b o w e g o Absolu­
tu na ziemi:
Tak więc jeśli Ułjanow-Lenin jest jednostką, to „towarzysz Lenin" z jego
„długim trwaniem" jest „mózgiem", „siłą" i „sumieniem" klasy robotni­
czej, tzn. główną wartością na ziemi. Innymi słowy -jest bytem wyższym.
Jest Absolutem w rodzącej się wówczas religijno-mitologicznej tradycji bolszewizmu. Absolut,
nazywany Lenin-partia, w istocie jest niespersonifiko-
wany. Jego granice w czasie są rozmyte. Czy jest on wieczny, czy nie? Ma102
FRONDA
32
jakowski nie doprowadza do końca swoich wywodów, ale ich konsekwencje
są właśnie takie.
Bezosobowość Absolutu nie czyni go jednak abstrakcyjnym i rozmytym.
Podkreślając ją, poeta dąży do jak najjaskrawszego wyrażenia jego nie­
skończoności i niemożliwości zredukowania do jakiejkolwiek „jednostki",
choćby najwybitniejszej.
Także być wszechwiedzącym czy „Ziemię całą
ogarniając za jednym razem, widzieć to, co czasowo zakryte" - ma swoje
dodatkowe uzasadnienie, kiedy okazuje się przypisane nie do konkretnego
„bohatera" lecz do substancji posiadającej wiele dopełniających się wzajem­
nie oblicz. Tę właśnie substancję
obrazują i w niej się zlewają pal­
ce „milionopalcej ręki", „jednost­
ki", które utraciły swą osobowość
w zamkniętym organizmie. Trauma zamienia się w wybuch entu­
zjazmu w tym momencie, kiedy
masa przechodzi w ruch, kiedy
marsz
„żelaznych
proletariatu"
batalionów
(wyrażenie
realne­
go, historycznego Lenina) staje się
odpowiedzią na pytanie: w co go zamienić? Nie trzeba go jednak w nic za­
mieniać,
on jak dawniej jest w „strasznym zrywie" Placu Czerwonego
i czerwonej gwieździe powiewającej nad nim. Wszyscy cierpiący i idący za
grobem - oni są wiecznie żywym Leninem.
Ciekawe, że z tym bardzo wschodnim potraktowaniem obrazu bolszewic­
kiego wodza możemy się spotkać u poetów współczesnych Majakowskiemu,
choć nadzwyczaj dalekich zarówno od jego politycznych przekonań, jak i wy­
obrażeń o zadaniach poezji. Charakterystyczne są także słowa napisane przez
Jesienina: „Powiedz mi, kim jest Lenin? Cicho odpowiedziałem: on - wy". Ob­
raz „bezosobowego" Lenina spotykamy też u innego oprócz Majakowskiego fu­
turysty tamtych czasów - Wasyla Kamieńskiego. Majakowski w poetyckiej for­
mie opisał dwa najważniejsze czynniki charakteryzujące sacrum obecne
w archaicznych religiach: ideę „wszechwiedzy" nauczyciela oraz ideę bezosobo­
wego Absolutu... Porażające jest to, że odmalowując swój ideał, owi poeci, sa­
mi tego nie pragnąc, najzupełniej nieświadomie wykorzystywali cechy archaiczWIOSNA-2004
103
nego myślenia religijnego, które zarazem były najważniejszymi typologicznymi
elementami pozbawionych objawienia religii starożytnego Wschodu.
Do spostrzeżenia tego należy
dodać jeszcze, że możliwe jest
wskazanie
wschodniej,
innej,
już
nie
lecz zachodniej
i historycznie bliższej paraleli
z
przytoczonymi
powyżej
utworami poetyckimi. Chodzi
mianowicie o gnostycyzm, do­
konujący ścisłego rozróżnienia
między Jezusem a Chrystu­
sem. Chrystus to duch Boży,
który zagnieździł się w duszy
J e z u s a w m o m e n c i e chrztu
w Jordanie, a opuścił tuż przed
ukrzyżowaniem...
Przy czym
sam ten gnostycyzm jest próbą
pogańskiego odczytania chrze­
ścijańskiej historii, próbą zreinterpretowania
„nowości"
Nowego Testamentu w kate­
goriach archaiki.
M o ż n a także w s p o m n i e ć o twórczości Andrieja P ł a t o n o w a . W j e d n y m
z jego u t w o r ó w „ k o m u n a " wyznacza d o k ł a d n ą d a t ę z b u d o w a n i a k o m u n i ­
z m u . I kiedy oznaczonego d n i a wcześnie r a n o główny b o h a t e r wychodzi ze
swojego baraku, zamiera porażony, niedowierzając w ł a s n y m o c z o m . Jest
wstrząśnięty tym, że Słońce nadal wstaje na W s c h o d z i e . Jak to możliwe, by
za p a n o w a n i a k o m u n i z m u ś m i a ł o o n o świecić, jak za starego reżimu, po carsku...?! To o s ł u p i e n i e P ł a t o n o w s k i e g o b o h a t e r a d o k ł a d n i e i w pełni oddaje
kosmiczny r o z m a c h uczuć i zamysłów, nadziei i wierzeń, który był charakte­
rystyczny dla ludowej recepcji b o l s z e w i z m u . Bolszewizm był b o w i e m przyj­
m o w a n y nie jako p r o g r a m socjalny, lecz jak prawdziwy p r z e w r ó t kosmiczny,
obdarzony s t a t u s e m religijnego m i s t e r i u m , władający magiczną siłą z d o l n ą
104
FRONDA
32
przerzucić a d e p t a z j e d n e g o p l a n u bytu w inny, „z k r ó l e s t w a konieczności do
królestwa w o l n o ś c i " .
Kiedy t e n e n t u z j a z m religijnego przeżywania k o m u n i z m u wygasi, okaza­
ło się, że bez kryptoreligijnej idei ustrój nie m ó g ł p r z e t r w a ć dłużej niż życie
jednego pokolenia.
DIAKON ANDRIEJ KURAJEW
TŁUMACZYŁ: BOHDAN KOROLUK
Fragment z książki Christianstwo na priedielie istorii, M o s k w a 2 0 0 3
WIOSNA-2004
105
Włodzimierz lljicz Lenin był małym eurazjatyckim awatarem. Chciał zatrzymać czas i otworzyć cykl Wielkiego
Powrotu.
TO JA
ZABIŁEM
LENINA
ALEKSANDER
DUGIN
Wcześniej nigdy nie l u b i ł e m Lenina. Wszyscy w o k ó ł mówili: „Lenin, Le­
nin...", a przecież większość zawsze się myli. W czasach k o m u n i z m u chodzi­
ł e m ze s w o i m m a l u t k i m s y n e m i pluliśmy r a z e m na p o m n i k i Iljicza. Czyta­
ł e m Evolę i Małynskiego i b y ł e m p r z e k o n a n y , że Lenin to p o d ł y a g e n t
kontrinicjacyjny „ w s p ó ł c z e s n e g o świata", który zburzył o s t a t n i b a s t i o n Tra­
dycji - I m p e r i u m Rosyjskie.
Wyśmiewałem Lenina, drwiłem z leninistów, a stykając się z jego cytatami,
gotów byłem tych, którzy je przywoływali, oblać wrzątkiem. Przypominam, że
106
FRONDA
32
wówczas zdecydowana więk­
szość dzisiejszych reformato­
rów to byli zajadli leniniści,
którzy swoimi ostrymi języcz­
kami - wiercąc
się,
rzężąc
i wijąc w garniturach niczym
w
przytulnych,
wilgotnych
norach - wychwalali Iljicza.
Nie p a m i ę t a m j u ż cza­
sów, kiedy w Lenina (i Stali­
na) w i e r z o n o na poważnie,
jak
w
świętość.
Pamiętam
rozkładającą się, o b m i e r z ł ą
Sowdepię, gdzie nikt już ni­
czego nie wiedział i w nic już
nie
wierzył,
ale
wszyscy
przystosowywali się do tego, co było. Myślałem, że Lenin to ciemny idol (tagut),
który
zmusza
późnosowieckich
Untermenschów
do
pochrząkiwania
w wysokich tonacjach.
Myliłem się. Również byłem wówczas zbyt przytłoczony ogólną atmosfe­
rą gnicia, ale z konformistycznej głupoty wyciągnąłem o d w r o t n y w n i o s e k
(zresztą z u p e ł n i e n i e a d e k w a t n y ) . Myślałem b o w i e m , że leninizm to rodzaj
antytradycjonalistycznej hipnozy. Po p r o s t u nie b y ł e m jeszcze w ó w c z a s na
Zachodzie i nie m o g ł e m sobie wyobrazić, że bez ż a d n e g o l e n i n i z m u ludzkość
m o ż e upaść jeszcze niżej. Przypuszczałem, że czwarty s t a n - robotniczy prezentuje niższy p o z i o m niż stan trzeci - burżuazyjny - (tak utrzymywał
Evola) i dlatego t r a k t o w a ł e m t e n daleki i n i e z n a n y kapitalizm jako zło, ale
drugiej kategorii, n a t o m i a s t szczerze u w a ż a ł e m , że to Lenin, jako rusofob,
okcydentalista i wróg tradycjonalizmu, jest j e d n y m z oblicz antychrysta.
Mój stosunek do Lenina zmienił się w czasie pierestrojki. Szczególnie moc­
ne wrażenie wywarły na m n i e pierwsze podróże do Europy. Obraz, który ukazał
się m o i m oczom, był na tyle odpychający, na tyle zdegenerowany, na tyle zako­
rzeniony w totalitarnej Untermenschlichkeit (przy czym o w o „podczłowieczeństwo" ludzi Zachodu w odróżnieniu od Sowietów nie było pełne cierpienia i ab­
surdu, lecz triumfalistyczne, zakochane w sobie, optymistyczne, ostateczne
WIOSNA-2004
107
i agresywne), że zacząłem
rewidować swój stosunek do
Socjalistycznej Ojczyzny.
R ó w n o c z e ś n i e w samej
Rosji najbardziej o b m i e r z ­
łe, najbardziej denerwujące
m n i e fizjonomicznie i typo­
logicznie w późnej Sowdepii ogryzki, zapisały się do
o b o z u „ d e m o k r a t ó w " i „re­
formatorów".
Im
bardziej
służalcza i obrzydliwa była
figura - chociażby t w ó r c a
najbardziej
niniany"
albo
kłamliwej
„le-
Jegor Jakowlew
„szewczyk"
Politycznego,
z
Biura
„architekt
pierestrojki" Aleksander J a k o w l e w - t y m bardziej b e z w s t y d n i e i p o d l e oplu­
wała o n a sowietyzm. W o d r ó ż n i e n i u od nich zatwardziali sowieccy o r t o d o k ­
si emanowali nie w i a d o m o skąd wypływającą godnością, wysoką etyką, stoicyzmem i wiernością.
S t o p n i o w o emocje te u m a c n i a ł y się we m n i e wraz z obserwacją p r a w i d ł o ­
wości geopolitycznych. Pewien - n a w e t niewielki - d y s t a n s od czasów późnosowieckich p o m ó g ł mi spojrzeć na wszystko bardziej b e z s t r o n n i e . I wów­
czas zaczęła we m n i e kiełkować koncepcja, że s p o ł e c z e ń s t w o sowieckie nie
było wcale przejawem d u c h a współczesności i antytradycjonalistycznej za­
chodniej dżumy, lecz nadzwyczaj p o p l ą t a n y m i m ę t n y m , ale m i m o w s z y s t k o
wściekłym zrywem wielkiego n a r o d u , pragnącego wyrwać się z m r o c z n e g o
uchwytu antychrysta w s p ó ł c z e s n e g o świata. I n n y m i słowy, r o z p o z n a ł e m
w sowieckim społeczeństwie p e ł n ą p a r o k s y z m u p r ó b ę z a c h o w a n i a n i e k t ó ­
rych filarów tradycyjnego s p o ł e c z e ń s t w a w b r e w postępującej zachodniej, liberalno-kapitalistycznej entropii.
Nie m o ż n a nazywać m o d e l u m a r k s i s t o w s k i e g o „tradycyjnym" w n o r m a l ­
nym tego słowa znaczeniu, ale w p o r ó w n a n i u z m o d e l e m liberalnym posia­
da on nieporównywalnie więcej cech s p o ł e c z e ń s t w a tradycyjnego. I kiedy
108
FRONDA 32
nadchodzi m o m e n t historycznego wyboru, w t e d y r o z r ó ż n i e n i e t o nabiera
szczególnie wielkiego sensu.
W tym czasie z r o z u m i a ł e m d o s k o n a l e i p o d z i e l a ł e m prosowieckie sym­
patie eurazjatów i nacjonal-bolszewików. Ich koncepcje jako jedyne zostały
p o t w i e r d z o n e przez historię, podczas gdy wąsko ograniczone konstrukcje
bolszewików i mity białogwardzistów nie sprostały p r ó b i e czasu i zostały
przez historię z d e m a s k o w a n e .
Tak więc Lenin zmienił swoje znaczenie. Myślę, że po p r o s t u k o ł o histo­
rii wykonało taki obrót, iż znaczenie to s a m o się o d s ł o n i ł o . S y m p t o m a t y c z n e
jest, że nawet tak zaciekły
hiperreakcjonista i antykom u n i s t a , jak Gejdar Dżemal,
poświęcił
niedawno
Leninowi przenikliwie cie­
płe uwagi.
Mutacja
metafizycznej
jakości W ł o d z i m i e r z a Leni­
na - to
fakt
obiektywny.
Kiedy b r u d n e t ł u m y , k t ó r e
(w k o ń c u ) uszły w kanali­
zacyjne p r z e s t r z e n i e „libe­
ralnych reform", przestały
oblizywać jego czaszkę jak
smaczne lody, na horyzon­
cie sekretnej linii rzeczy za­
częły
majaczyć
kontury
k o n t y n e n t a l n e g o Tytana.
Strasznego, zbłąkanego
Tytana, o b d a r z o n e g o wielką
siłą - Starkę von oben - m a ­
gicznego
kiego,
karła eurazjatyc-
ogłaszającego
swój
niemożliwy nie-do-pomyślenia dżihad przeciw globalnej pajęczynie p r o c e n t o ­
wej, przeciw światu eksploatatorów finansowej entropii, przeciw przygniata­
jącym w y s t ę p k o m i... i... triumfalnie wygrywającego wielką bitwę.
WIOSNA
2004
109
Lenin r o z g r o m i ! m ó z g obywatela, zrównał z ziemią giełdy i banki, wy­
m i ó t ł do czysta przedrewolucyjne r o b a c t w o (ówczesnych gusinskich i bierezowskich), wywrócił do góry n o g a m i kadrową, wyobcowaną, p ó ź n o r o m a nowską
Rosję,
zbudowaną
na
trupach
starowierców,
powstałą
na
europejskiej nicości...
Lenin zmobilizował n a r ó d do t o t a l n e g o w s t r z ą s u . To p r a w d a : było
to krwawe - ale każdy p o r ó d w y m a g a krwi. To oczywiście p r z e n o ś n i a ale
światopoglądowy
dyskurs
Tradycji
już
wiele
wieków
temu
powi­
nien przybrać wątpliwe, k o m p r o m i s o w e formuły, inaczej ludzkość epoki
Kali-jugi niczego po p r o s t u nie dosłyszy, otępiała i zbydlęcona p o n a d wszel­
ką miarę.
N o w a interpretacja Lenina i Ieninizmu nie jest j e d n a k sprawą prostą. Nie
mają sensu wulgarności prostackiej nostalgii czy bezrefleksyjnego dogmatyzmu, tak jak płaskie sztance a n t y k o m u n i s t ó w (zresztą dzisiejsi a n t y k o m u n i ści to najbardziej obrzydliwi wczorajsi k o m u n i ś c i - nieprzypadkowo prawdzi­
wym dysydentom i szczerym p r z e c i w n i k o m reżimu ani razu nie u d a ł o się
objąć jakiegokolwiek ważniejszego stanowiska w politycznej rzeczywistości).
N o w y leninizm p o w i n i e n być odczytany w s p o s ó b magiczny, eurazjatycki, eschatologiczny i geopolityczny. Jest on niczym uroczysta i b o l e s n a
figura, subtelny szaleniec, przez k t ó r e g o na w s k r o ś wyją n i e p o w s t r z y m a ­
ne wichry K o n t y n e n t u . Sepleniący, niespokojny, ruchliwy, chytry, osłupiały,
drapieżnie cielesny, z p o ł o w ą m ó z g u i świdrującymi oczkami - jest bardziej
wartościowy i d o s k o n a ł y niż wszyscy atleci i pięknisie r a z e m wzięci, jest
też żywszy i bardziej n a t c h n i o n y idealizmem niż wszyscy d e m a g o d z y „ideali­
z m u " czy „tradycjonalizmu". W E u r o p i e s p o t y k a ł e m wielu g u e n o n i s t ó w
i evolianistów. Niektórzy z nich byli e w i d e n t n y m i schizofrenikami, inni zaś
p o s ł u s z n y m i i p o p r a w n y m i politycznie obywatelami (wielu pracuje w ban­
kach albo wykłada p o d s t a w y m a r k e t i n g u ) . To z b i e r a n i n a n e p t k ó w niezdol­
nych ani do wyraźnego osądu, ani do czynu - ni do a k t u terrorystycznego, ni
do najmniejszego n a w e t działania, które dałoby jakikolwiek efekt historycz­
ny. Oni tylko jęczą, zagryzają się nawzajem z p o w o d u b ł a h o s t e k i kichają na
świat zewnętrzny, k t ó r e g o z u p e ł n i e nie pojmują i k t ó r e g o b e z r o z u m n i e się
boją. Pierwszy lepszy półgłupek-terrorysta z C z e r w o n y c h Brygad czy R o t e
A r m e e Fraktion jest sto razy bardziej przyciągający od plejady europejskich
„tradycjonalistów".
110
FRONDA 32
Lenin - to tragiczny i m o c n y Anioł, j e d e n z A n i o ł ó w Apokalipsy, wylewa­
jący na ogłupiałą ziemię groźną zawartość ostatniej czary. Anioł o s t a t n i c h
wiatrów... Anioł krwi i bólu...
Myślę, że W ł o d z i m i e r z Iljicz Lenin był m a ł y m eurazjatyckim a w a t a r e m .
Chciał zatrzymać czas i otworzyć cykl Wielkiego P o w r o t u . To był n a s z Le­
nin. Ale on u m a r ł . Zabiliście go wy.
Wy i ja.
ALEKSANDER DUCIN
TŁUMACZYŁ: BOHDAN KOROLUK
WIOSNA-2004
111
Do wyzwalania kobiet bolszewicy zabrali się bardzo
szybko. Rozpoczęło się od powołania w wielu miastach
sowieckich Komisariatów Wolnej Miłości. Ich zadanie
było proste - nawoływać do oddawania się uciechom
cielesnym i karać tych, którzy odmawiali. Generał Pool
w styczniu 1919 roku donosił angielskiemu ministrowi
wojny, że kobiety odmawiające oddawania się wskaza­
nym przez komisariaty mężczyznom są karane batoga­
mi i rózgami.
WIELKA
SEKSUALNA
REWOLUCJA
PAŹDZIERNIKOWA
TOMASZ
P.
TERLIKOWSKI
Żyjemy w świecie wartości s t w o r z o n y c h p r z e z kolejne rewolucje niszczące
podstawy bytu s p o ł e c z n e g o na najbardziej p o d s t a w o w y m p o z i o m i e . Zaczęło
]]2
FRONDA 32
się od rewolucji francuskiej, która zalegalizowała rozwody. „ S p o w o d o w a ł o
to u p a d e k pozycji kobiety, która p r z e s t a ł a być a d o r o w a n a i czczona, stając się
t o w a r e m , który przechodzi z rąk do rąk [...]; jest to p o w r ó t do poligamii, bi­
gamii, to usankcjonowanie p r a w n e prostytucji i p r o m i s k u i t y z m u . Instytucja
rozwodu w z b u d z a instynkty s a m o l u b n e ,
s k o r o m a ł ż o n k o w i e m o g ą się
w każdej chwili rozstać" 1 - p o d s u m o w u j e znaczenie w p r o w a d z e n i a rozwo­
d ó w w porewolucyjnej Francji A d a m W i e l o m s k i .
Później było już tylko gorzej. Kolejni myśliciele rewolucyjni, k o m u n i ­
styczni, socjalistyczni czy anarchistyczni mniej lub bardziej otwarcie o d r z u ­
cali znaczenie rodziny. I nie było to o d r z u c e n i e przypadkowe, ale sięgające
sedna ich doktryn. Zwracali na to uwagę już XIX-wieczni krytycy ich syste­
m ó w . „Ta n o w a ewangelia [...] dla u ł a t w i e n i a d o c z e s n e g o używania rozprze­
strzenia różne więzy, k t ó r e dotychczas ludzi krępowały, znosi p o d ł u g wielu
a p o s t o ł ó w m a ł ż e ń s t w o , bo powiada, że m a ł ż e ń s t w o w d o t y c h c z a s o w y m p o ­
rządku rzeczy jest tylko spekulacją pieniężną bez miłości albo n i e g o d n ą czło­
wieka niewolą, s k o r o m i ł o ś ć u s t a n i e . Dlatego zostawia k a ż d e m u w o l n o ś ć za­
wierania związków p o d ł u g swego u p o d o b a n i a i z o s t a w a n i a w nich tylko
dopóty, póki mu się p o d o b a . Rozwiązuje o n a familię, bo powiada, że cała
społeczność jest familią się kochającą; zrywa związki dzieci z rodzicami
i w miejsce energii macierzyńskiej miłości, która dzień i noc czuwa n a d ko­
lebką niemowlęcia, stawia n a w e t n a d p i e r w i a s t k o w y m jego w y c h o w a n i e m
ogólną miłość obcych do tego o d k o m e n d e r o w a n y c h , której w o d n i s t o ś ć każ­
d e m u w oczy wpada. Familia zaś m u s i być rozwiązana, bo sukcesja nie m o ­
że być d o p u s z c z o n a " 2 - wyjaśnia Józef G o ł u c h o w s k i .
Różnica między poszczególnymi n u r t a m i k o m u n i z m u dotyczyła nie tyle
s t o s u n k u do rodziny i tradycyjnej m o r a l n o ś c i seksualnej, ile s p o s o b ó w ich
odrzucania i zwalczania. Radykalni k o m u n i ś c i czy nihiliści chcieli je po p r o ­
stu zniszczyć p r a w n y m i zakazami i n a k a z a m i , przeprowadzając p e ł n ą rewo­
lucję seksualną. Socjaliści i u m i a r k o w a n i k o m u n i ś c i woleli widzieć rozkład
rodziny jako swoistą ewolucję. To t e n s p o s ó b myślenia o s t a t e c z n i e zwycię­
żył i to jego skutki m o ż e m y o b s e r w o w a ć obecnie. W s p ó ł c z e s n a lewica woli
mówić o s t o p n i o w y m o d c h o d z e n i u od tradycyjnych (patriarchalnych) m o d e ­
li rodziny, o e w o l u o w a n i u życia r o d z i n n e g o w k i e r u n k u p l u r a l i z m u stylów
życia (rodziny h o m o - i h e t e r o s e k s u a l n e , związki w o l n e , r o d z i n a z ł o ż o n a
itd.). J e d n a k z a n i m lewica zdecydowała się na takie działanie - podjęła kilka
WIOSNA-2004
113
p r ó b wywołania prawdziwej rewolucji obyczajowej. Największą z nich była
Wielka Socjalistyczna Rewolucja Październikowa.
Rewolucyjna teoria
Postulat „wolnej miłości" jest obecny już u p r e k u r s o r ó w k o m u n i z m u , czyli jak ich nazywał Marks - u socjalistów utopijnych. Francois Marie Charles
Fourier uważał na przykład, że przyszła ludzkość będzie mieszkała w falansterach, w których nikt nikogo nie będzie zmuszał do pracy i gdzie wszyscy upra­
wiać będą wolną miłość 3 . Rodzina miałaby przetrwać w falandze, ale zostało­
by w niej zniesione „ t a b u " wierności małżeńskiej. Ciekawą rolę francuski
socjalista przewidywał dla dzieci. Skoro lubią się o n e bawić w rynsztoku, m o ­
głyby, jego zdaniem, z p o w o d z e n i e m być wykorzystywane do czyszczenia ulic 4 .
Jeszcze dalej szedł brytyjski reformator społeczny i filozof R o b e r t O w e n .
Postulował on i b u d o w a ł społeczności idealne - wsie o w e n o w s k i e oraz ide­
alne zakłady pracy. Poza licznymi e k s p e r y m e n t a m i społecznymi - j e d n y m
z ich założeń było całkowite o d r z u c e n i e rodziny jako stałego związku kobie­
ty, mężczyzny i dzieci. W e d ł u g niego przeszkadza o n a w b u d o w a n i u idealnej
społeczności 5 .
P o d o b n ą opinię wyrażał rosyjski rewolucjonista i a n a r c h i s t a Michał Ba­
k u n i n . Jego z d a n i e m p e ł n e wyzwolenie e k o n o m i c z n e i społeczne m o ż l i w e
jest tylko poprzez likwidację m a ł ż e ń s t w a i rodziny oraz zorganizowanie
w s p ó l n e g o wychowania dzieci 6 . „ M a ł ż e ń s t w o cywilne i religijne p o w i n n o zo­
stać zastąpione przez w o l n e związki. Dorosły mężczyzna i kobieta mają pra­
wo schodzić się i rozstawać, kierując się wyłącznie w ł a s n ą opinią, i społe­
czeństwo nie ma p r a w a z m u s z a ć ich do r o z s t a n i a l u b bycia r a z e m " podkreśla Bakunin w Katechizmie rewolucyjnym i dodaje, że n i e r o z e r w a l n o ś ć
m a ł ż e ń s t w a czy choćby wzajemna w i e r n o ś ć m a ł ż o n k ó w straciła sens, odkąd
7
wychowanie dzieci wzięła na siebie w s p ó l n o t a .
Te ogólne p o s t u l a t y lewicowych u t o p i s t ó w podjęli i rozwinęli ojcowie
k o m u n i z m u Karol Marks i Fryderyk Engels. W Manifeście komunistycznym
stwierdzają oni, że burżuazja zerwała z życia r o d z i n n e g o wszelkie s e n t y m e n ­
talne osłony i sprowadziła je jedynie do „nagiego s t o s u n k u p i e n i ę ż n e g o " 8 .
Mąż, mężczyzna, jako kapitalista zawsze traktuje ż o n ę i córki j a k o narzędzia
produkcji, jest s t r o n ą wyzyskującą. Taka r o d z i n a ma zostać zniesiona przez
114
FRONDA 32
postępujący k o m u n i z m . Co ją zastąpi? Manifest komunistyczny nie precyzuje
tu wszystkiego, ale przyznaje, że wraz ze z n i e s i e n i e m zależności material­
nych między m a ł ż o n k a m i zniknie też p o t r z e b a stałości związków, w miejsce
zaś wzajemnych zdrad i niewierności ( u m o w n i e określanych zasadą „wspól­
ności ż o n " ) , k t ó r e właściwe są dla s p o ł e c z e ń s t w a burżuazyjnego, nastąpi
wspólność oficjalna, o t w a r t a 9 .
Fryderyk Engels rozwija m a r k s i s t o w s k ą teorię rodziny w dziełku Pocho­
dzenie rodziny, własności prywatnej i państwa, dowodząc, że n a s t a n i e k o m u n i ­
z m u nie zniszczy m o n o g a m i c z n y c h związków seksualnych, ale p o z b a w i je
cech charakterystycznych - związków opierających się na własności. „Po
pierwsze przewaga mężczyzny, p o w t ó r e , nierozerwalność m a ł ż e ń s t w a . D o ­
minujące s t a n o w i s k o mężczyzny w m a ł ż e ń s t w i e jest p r o s t y m , b e z p o ś r e d n i m
s k u t k i e m jego p a n o w a n i a e k o n o m i c z n e g o i zniknie s a m o przez się wraz ze
zniesieniem t e g o p a n o w a n i a . N i e r o z e r w a l n o ś ć m a ł ż e ń s t w a jest po części
s k u t k i e m sytuacji ekonomicznej, w której p o w s t a ł a m o n o g a m i a , po części
tradycją z czasów, gdy związek m i ę d z y tą sytuacją e k o n o m i c z n ą a m o n o g a ­
mia nie był jeszcze j a s n o r o z u m i a n y i przez religię wypaczony. Już obecnie
widzimy w niej tysiączne wyłomy. Jeśli m o r a l n e jest tylko m a ł ż e ń s t w o opar­
te na miłości, to jest n i m tylko takie, w k t ó r y m m i ł o ś ć trwa. Czas t r w a n i a in­
dywidualnej miłości płciowej jest różny u różnych j e d n o s t e k , szczególnie
u mężczyzn, i w razie z u p e ł n e g o wygaśnięcia miłości lub wyparcia jej przez
n o w ą n a m i ę t n ą m i ł o ś ć rozwód jest d o b r o d z i e j s t w e m z a r ó w n o dla o b u stron,
jak dla społeczeństwa. Zaoszczędzi się tylko l u d z i o m zbytecznego babrania
się w b r u d a c h procesu r o z w o d o w e g o " 1 0 .
N o w e s p o ł e c z e ń s t w o stworzy więc n o w ą m o r a l n o ś ć . Engels przyznał jed­
nak, że nie w i a d o m o , jak będzie o n o wyglądało. „To rozstrzygnie się wów­
czas, gdy wyrośnie n o w e pokolenie: p o k o l e n i e mężczyzn, k t ó r y m nigdy w ży­
ciu nie zdarzyło się kupić kobiety za pieniądze lub za p o m o c ą innych
społecznych ś r o d k ó w potęgi, i pokolenie kobiet, k t ó r y m nigdy nie zdarzyło
się oddać się mężczyźnie z jakichkolwiek innych w z g l ę d ó w niż z prawdziwej
miłości ani też o d m ó w i ć u k o c h a n e m u z obawy p r z e d n a s t ę p s t w a m i e k o n o ­
micznymi. Gdy ci ludzie b ę d ą już istnieli, to diablo m a ł o b ę d ą się oni intere­
sowali tym, co w e d ł u g pojęć dzisiejszych robić p o w i n n i ; s t w o r z ą oni swe
w ł a s n e m e t o d y p o s t ę p o w a n i a i o d p o w i e d n i ą do nich o p i n i ę p u b l i c z n ą co do
p o s t ę p o w a n i a każdej j e d n o s t k i " 1 1 .
WIOSNA-2004
115
Leninowska praktyka
Teorie ojców k o m u n i z m u zostały oczywiście podjęte przez bolszewików
w Rosji. To oni wcielili w życie teoretyczne zasady Marksa i Engelsa i poka­
zali, co faktycznie wyłania się na gruzach rozbitej rodziny. C e l e m było oczy­
wiście r ó w n o u p r a w n i e n i e kobiet i mężczyzn oraz wyzwolenie „słabej p ł c i " .
„Wciągnąć kobietę do społecznej pracy produkcyjnej, wyrwać ją z „niewoli
d o m o w e j " , wyzwolić od otępiającej i upokarzającej zależności od ciągłego
i wyłącznego zajmowania się k u c h n i ą i dziećmi - o t o nasze g ł ó w n e zadanie.
Jest t o walka d ł u g ot rwała, w y m a g a o n a g r u n t o w n y c h p r z e o b r a ż e ń z a r ó w n o
techniki społeczeństwa, jak i obyczajów. Ale ta walka zakończy się całkowi­
tym zwycięstwem k o m u n i z m u " 1 2 - wieszczył 4 m a r c a 1920 roku Lenin.
Celem rewolucji, i to otwarcie deklarowanym, było j e d n a k nie tylko wy­
zwolenie kobiet, ale także z b u r z e n i e tego, co dostojnie nazywa się „ogni­
skiem r o d z i n n y m " . „Miejsce rodziny jako z a m k n i ę t e g o m a ł e g o przedsiębior­
stwa miał zająć, zgodnie z z a m i e r z e n i a m i , k o m p l e k s o w y system opieki
społecznej i usług: izby p o r o d o w e , żłobki, przedszkola, szkoły, stołówki,
pralnie, przychodnie, szpitale, sanatoria, kluby s p o r t o w e , kino, teatry i t p . " 1 3
- wyjaśniał cele rewolucji Lew Trocki.
Do wyzwalania kobiet i b u r z e n i a rodziny bolszewicy zabrali się b a r d z o
szybko. Rozpoczęło się od p o w o ł a n i a w wielu m i a s t a c h sowieckich Komisa­
riatów Wolnej Miłości. Ich zadanie było p r o s t e - nawoływać do o d d a w a n i a
się uciechom cielesnym i karać tych, którzy odmawiali. Generał Pool w stycz­
niu 1919 roku donosił angielskiemu m i n i s t r o w i wojny, że kobiety o d m a w i a ­
jące oddawania się w s k a z a n y m przez komisariaty m ę ż c z y z n o m są k a r a n e ba­
togami
i
rózgami.
W Jekaterynodarze
natomiast
komisarze
wydawali
c h ę t n y m m ę ż c z y z n o m specjalne d o k u m e n t y , k t ó r e pozwalały im „socjalizo­
w a ć " wybrane przez siebie dziewczynki od dziesiątego roku życia 1 4 .
Pierwsze formalne decyzje rozwiązujące praktycznie to, co dotychczas
znane było pod nazwą m a ł ż e ń s t w a , zapadły już w g r u d n i u 1917 roku. To
wtedy w p r o w a d z o n o w życie dekrety „O rozwiązaniu m a ł ż e ń s t w a " i „O cy­
wilnym m a ł ż e ń s t w i e , dzieciach i rejestracji m a ł ż e ń s t w a " . Rok później za­
t w i e r d z o n o k o d e k s rodzinny. D o k u m e n t y te z r ó w n a ł y ze sobą m a ł ż e ń s t w a
zawarte formalnie i w o l n e związki; sprawiły, że ślub i r o z w ó d były zwykły­
mi formalnościami. R o z w ó d m o ż n a było uzyskać n a w e t korespondencyjnie,
116
FRONDA 32
bez p o w i a d a m i a n i a w s p ó ł m a ł ż o n k a . D z i e n n i k a r z „Prawdy" tak opisywał za­
lety n o w e g o prawa: „ R o z w ó d kosztuje tylko trzy ruble. Nie trzeba już żad­
nych formalności, d o k u m e n t ó w , wezwań, n a w e t u p r z e d n i e g o zawiadomie­
nia osoby, z k t ó r ą bierzesz rozwód. C z a s e m trudniej jest n a w e t z a a b o n o w a ć
jakieś p i s m o . . . Za trzy ruble, c z e m u ż się nie zabawić" 1 5 .
Niestety, na drodze do pełni szczęścia stała jeszcze n a t u r a ludzka, która
powodowała, że często zabawy kończyły się ciążą. A dziecko, jak w i a d o m o ,
zasadniczo u t r u d n i a imprezowanie i odkrywanie u r o k ó w życia z różnymi part­
nerami, czyli - posługując się językiem k o m u n i z m u - jest „narzędziem opre­
sji". I z tym poradzili sobie jednak komuniści w imię wyzwalania „seksualnej
WIOSNA-2004
117
przyjemności", legalizując 18 listopada 1920 roku aborcję. W imię tego wy­
zwolenia - tylko w jednym m o s k i e w s k i m szpitalu - m o r d o w a n o , stosując
16
aborcję, pięćdziesiąt tysięcy dzieci rocznie .
Na skutki takiej polityki nie trzeba było d ł u g o czekać. Setki tysięcy dzie­
ci, których rodzice z jakichś p o w o d ó w (głównym była niewydolność sowiec­
kiej służby zdrowia) nie zdążyli u s u n ą ć w jednej ze szpitalnych klinik, błąka­
ły się k o m p l e t n i e zdziczałe po ulicach rosyjskich miast, kradnąc, zabijając
lub oddając się prostytucji (fenomen bezprizornych przetrwał zresztą s a m ą re­
wolucję i jest również w czasach obecnych żywym d o w o d e m na to, do czego
prowadzi zniesienie rodziny). W ł a d z e sowieckie przywoływały sieroty do
porządku, likwidując je o g n i e m k a r a b i n ó w m a s z y n o w y c h lub zsyłając do
o b o z ó w koncentracyjnych 1 7 , eufemistycznie nazywanych k o l o n i a m i nielet­
nich p r z e s t ę p c ó w czy d o m a m i pracy dla m ł o d o c i a n y c h . W p e w n y m okresie
młodzieńcy między szesnastym a d w u d z i e s t y m czwartym r o k i e m życia sta­
nowili czterdzieści o s i e m p r o c e n t ogółu wszystkich w i ę ź n i ó w stalinow­
skich 1 8 .
W e z w a n i a do wolnej miłości i życia w zgodzie z w ł a s n y m i p o p ę d a m i
miały też o p ł a k a n e skutki dla sowieckiej gospodarki. „ W y c h o w a n i w k o m u ­
nizmie m ł o d z i robotnicy wcale nie chcieli d o b r z e pracować. S w o b o d a seksu­
alna wyzwoliła w nich niepokój doprowadzający do tego, że « r u c h o m o ś ć si­
ły roboczej» stała się j e d n ą z największych t r o s k r z ą d u "
19
- podkreślał ojciec
Józef Bocheński. I w t e d y z d e c y d o w a n o się powrócić do nieco staroświeckiej
etyki, propagującej chociaż m i n i m a l n ą wierność. Z a n i m j e d n a k do tego d o ­
szło - myśl sowiecka wytworzyła filozofię s w o b o d y seksualnej Aleksandry
M. Kołłontaj.
S k r z y d l a t y eros s o w i e c k i e j feministki
Jak wyznawała Aleksandra Kołłontaj w swej Autobiografii seksualnie wyemancy­
powanej komunistki (swoją drogą praca ta p o w i n n a nosić raczej tytuł: Autobio­
grafia ideologicznie zniewolonej komunistki - b o w i e m o seksie, płci czy choćby
miłości nie ma w niej ani słowa, d o m i n u j ą n a t o m i a s t sążniste opisy działal­
ności partyjnej i ideologicznej): „ C a ł k o w i t e wyzwolenie pracujących kobiet
oraz stworzenie f u n d a m e n t ó w nowej m o r a l n o ś c i seksualnej zawsze pozosta­
nie najważniejszym celem mojej działalności i mojego życia" 2 0 .
118
FRONDA 32
Wyzwolenie kobiet pojmowane jest przez Kołłontaj niezwykle prosto, jako
zwycięstwo nad największym w r o g i e m każdej kobiety, to jest n a d tradycyjną
moralnością seksualną, wymyśloną, a jakże, przez mężczyzn do zniewolenia
kobiet, oraz nad n o r m a l n y m m a ł ż e ń s t w e m . Co ma je zastąpić? N o w a moral­
ność komunistyczna,
w której kobieta
będzie żyła we­
dług „swojej
wła­
snej woli" i w zgodzie
z własną naturą. Wymaga to jednak nie
tylko wyzwolenia się z o k o w ó w mał­
żeństwa, ale nawet z jakichkolwiek
zniewoleń związanych z miłością
i przywiązaniem do jednego męż­
czyzny. Miłość, przywiązanie czy
zwyczajne
pożądanie
zaślepia
umysł kobiety, uniemożliwia jej
pełną samoakceptację i rozwój.
Dlatego uczucia takie powinny
zostać wyrzucone z umysłu „no­
wego człowieka". „Naszym głów­
nym b ł ę d e m (mowa o kobietach wy­
chowanych w tradycyjnej moralności euro­
pejskiej) jest wiara w to, że ostatecznie znaj­
dziemy jednego i jedynego mężczyznę, któ­
rego będziemy kochać"
- podkreśla sowiecka
feministka.
Miłość,
jako cel i sens związ­
ków
międzyludzkich
czy wręcz samego życia, p o w i n n a odejść
w przeszłość. „To nie miłość jest celem życia, ale pra­
ca" - jasno stwierdza Kołłontaj. Wyzwalając się zaś
z takich przestarzałych pojęć, kobieta staje się wolna...
wolna do pracy na rzecz rewolucji, przyszłych pokoleń
W1OSNA
2004
119
i seksualnego wyzwolenia. Teorię podpierała zresztą Aleksandra Kołłontaj ży­
ciem. Dlatego, aby m ó c pełniej oddać się pracy aktywistki komunistycznej, po­
rzuciła m ę ż a (choć nadal go kochała) i zaniedbywała jedyne dziecko. „Małżeń­
stwo, rodzina, miłość - były dla m n i e rzeczami d r u g o r z ę d n y m i " - podkreślała
w swojej autobiografii.
Oczywiście nie oznacza to, że k o m u n i ś c i mają zaprzestać k o n t a k t ó w sek­
sualnych. Wręcz przeciwnie, ascetyzm nie ma nic w s p ó l n e g o z p r a w d z i w y m
d u c h e m rewolucji. S t o s u n e k seksualny ma służyć wyłącznie zaspokojeniu
pragnienia, tak jak wypicie szklanki wody 2 2 .
120
FRONDA 32
Niestety, n o w a m o r a l n o ś ć nie trafiała do starych ludzi. T r z e b a więc było
stopniowo, odbierając im dzieci i wychowując je w n o w y m d u c h u , wypraco­
wywać n o w e g o człowieka. Miał on być w y c h o w a n y w p r z e k o n a n i u , że rodzi­
na i m a ł ż e ń s t w o są już w zasadzie z b ę d n e . W życiu społecznym zostały o n e
zastąpione przez system stołówek, restauracji, przedszkoli, szpitali itp.,
a w życiu p r y w a t n y m przez aktyw robotniczy czy k o m u n i s t y c z n e społeczeń­
stwo. „Kobieta p o w i n n a szukać i znajdować oparcie w kolektywie i w społe­
czeństwie, a nie w pojedynczym mężczyźnie" 2 3 - wyjaśniała p o s t a w ę w o b e c
rodziny Aleksandra Kołłontaj.
O s t a t n i m elementem, który trzeba zniszczyć na drodze do komunistyczne­
go ideału, jest... miłość macierzyńska. Kobieta - podkreśla Kołłontaj - m u s i
przestać obdarzać szczególną miłością własne dziecko, m u s i przestać dostrze­
gać w n i m kogoś szczególnie powierzonego jej opiece. „Kobieta-robotnica m u ­
si nauczyć się nie rozróżniać między m o i m a twoim; o n a m u s i stale pamiętać,
że istnieją tylko nasze dzieci, dzieci komunistycznych rosyjskich robotni­
ków" 2 4 .
Zasady te przez jakiś czas Kołłontaj m o g ł a wcielać w życie. Jako ludowy ko­
misarz do spraw opieki społecznej w rządzie sowieckim odbierała dzieci rodzi­
com, umieszczając je w d o m a c h dziecka; wydawała n a s t o l e t n i m dziewczyn­
k o m zaświadczenia, że m o g ą być one m a t k a m i , co w istocie oznaczało, iż m o g ą
one zaczynać pożycie seksualne z wysokimi urzędnikami partii bolszewickiej;
wygłaszała też odczyty na t e m a t korzyści płynących z wolnej miłości 2 5 .
Zdradzona rewolucja seksualna
Aktywna praca Kołłontaj nie p o w s t r z y m a ł a j e d n a k u p a d k u „nowej, bolsze­
wickiej m o r a l n o ś c i " . Przyczyny były czysto e k o n o m i c z n e i społeczne. Słabe
p a ń s t w o sowieckie nie było w stanie zapełnić miejsca p o z o s t a w i o n e g o przez
rodzinę (mniejsza i bogatsza Szwecja przez wiele lat była w stanie to robić),
dlatego system zwalczania rodziny i propagowania wolnej miłości musiał się
zawalić. Trocki wyraźnie podkreśla jednak, że późniejszy p u r y t a n i z m k o m u n i ­
stów (rzecz jasna teoretyczny, bo w praktyce było zupełnie inaczej) nie wypły­
wał z ich systemu, ale był zdradą prawdziwych zasad marksizmu-leninizmu.
„Realne zasoby p a ń s t w a nie wystarczały na p o t r z e b y szerokich p l a n ó w i za­
mierzeń partii k o m u n i s t y c z n e j " 2 6 - zauważał Trocki.
WIOSNA
2004
121
Brak ś r o d k ó w zatem, a nie jakieś m o r a l n e skrupuły, uniemożliwił znisz­
czenie podstawowej k o m ó r k i społecznej. Nie u d a ł o się b o w i e m zastąpić ro­
d z i n n e g o stołu p u n k t a m i zbiorowego żywienia, a w s p ó l n o t y wychowującej
dzieci sierocińcami czy ż ł o b k a m i i przedszkolami. „Uroczysta rehabilitacja
rodziny [...]
s p o w o d o w a n a jest m a t e r i a l n y m i cywilizacyjnym u b ó s t w e m
państwa. [...] J e s t e ś m y jeszcze zbyt biedni i nieokrzesani jak na s t w o r z e n i e
s t o s u n k ó w socjalistycznych między ludźmi, zadanie to urzeczywistnią nasze
dzieci i w n u k i " 2 7 - wskazuje Trocki i rozpacza nad tym, że zamiast j a s n o wy­
powiedzieć taką opinię, rząd sowiecki zabrał się za przywracanie tradycyjnej
moralności. „Prawdziwa r o d z i n a socjalistyczna, k t ó r ą s p o ł e c z e ń s t w o wyzwo­
li od p o w s z e d n i e g o b r z e m i e n i a nieznośnych i poniżających k ł o p o t ó w , nie bę­
dzie p o t r z e b o w a ł a żadnych reglamentacji i s a m o pojęcie ustawy o przerywa­
niu ciąży lub rozwodzie będzie dla niej b r z m i a ł o niewiele lepiej, niż
w s p o m n i e n i a o d o m a c h publicznych lub ofiarach z ludzi. U s t a w o d a w s t w o
Rewolucji Październikowej d o k o n a ł o śmiałego kroku w k i e r u n k u takiej ro­
dziny. Zacofanie e k o n o m i c z n e i cywilizacyjne wywołało o k r u t n ą reakcję.
T e r m i d o r i a ń s k i e u s t a w o d a w s t w o [czyli niewielkie u t r u d n i e n i a w dokonywa­
niu r o z w o d ó w i zezwolenie r o d z i n o m na wychowywanie sierot - przyp.
T.P.T.]
cofa się do w z o r ó w burżuazyjnych, osłaniając o d w r ó t t y r a d a m i
o świętości «nowej» rodziny. Wyrzeczenie się socjalistycznych pryncypiów
również w tej dziedzinie osłania się ś w i ę t o s z k o w a t ą statecznością"
28
- grzmi
krytyk „ ś w i ę t o s z k o w a t e g o " stalinizmu.
K a p i t a ł społeczny
Zasady, na których opierała się rewolucja seksualna w Związku Sowieckim,
nie odeszły niestety w przeszłość. Trocki, wieszcząc, że pryncypia głoszone
przez bolszewików zatriumfują w następnych pokoleniach, miał s p o r o racji.
D o k o n a ł o się to jednak nie poprzez rewolucję proletariacką, a przez stopnio­
wą ewolucję d o k o n y w a n ą przez socjaldemokratów i liberałów różnej maści.
To pewnie dlatego to, co jeszcze sto lat t e m u wydawało się groźnym pogwał­
ceniem zasad moralnych czy wręcz rewolucją seksualną ( m o w a o decyzjach
bolszewików legalizujących rozwody i aborcję), współcześnie jest już n o r m a l ­
nością, która nikogo nie dziwi. Postulat, aby zakazać lub p o w a ż n i e ograniczyć
liczbę rozwodów - t r a k t o w a n y jest, jako groźny fundamentalistyczny zamysł
122
FRONDA 32
zniewolenia społeczeństwa, a walka o p r a w n y zakaz aborcji - jako przejaw antyfeministycznego zacietrzewienia. Rozwód, aborcja, w o l n e związki, akcepta­
cja h o m o s e k s u a l i z m u , a z a p e w n e n i e b a w e m również zoofilii - to już obecnie
społeczna n o r m a . Ludzie odrzucający tego typu myślenie t r a k t o w a n i są coraz
częściej jako groźni obłąkańcy. Myśliciele akcentujący szczególną rolę h e t e r o ­
seksualnego m a ł ż e ń s t w a (coraz częściej stosuje się w m e d i a c h tego typu zbit­
kę, tak jakby m o g ł o istnieć m a ł ż e ń s t w o h o m o s e k s u a l n e ) u z n a w a n i są za bi­
gotów,
homofobów
lub
przynajmniej
konserwatystów...
Od
biblijnego
pojmowania człowieczeństwa odstępują już n a w e t chrześcijanie.
Kolejne
wspólnoty „chrześcijańskie" odrzucają zakaz aborcji, wol­
nych związków i wprowadzają p e ł n e r ó w n o u p r a w n i e n i e
seksualne. W s z y s t k o to sprawia, że nie s p o s ó b oprzeć się
wrażeniu, iż żyjemy już na gruzach tradycyjnej cywilizacji,
opierającej się na fundamencie rodziny.
A jednak nie da się oszukać natury człowieka i społeczeń­
stwa. Rewolucja seksualna w Związku Sowieckim upadła, po­
nieważ tradycyjna rodzina okazała się lepszym środowiskiem
wychowawczym i lepszym środowiskiem ekonomicznym
niż wymyślone przez k o m u n i s t ó w jej n o w e formy odrzuca­
jące moralność. Podobny proces, choć zdecydowanie wol­
niejszy dostrzec m o ż n a w wypadku obserwowanej obecnie
ewolucji seksualnej. Już teraz wielu e k o n o m i s t ó w i socjo­
logów zwraca uwagę na fakt, że tradycyjna rodzina le­
piej przygotowuje do życia, lepiej sprawdza się jako
zabezpieczenie przyszłości itp.
Kiedy 1992 roku profesor U n i w e r s y t e t u w Chi­
cago Gary Becker otrzymał N a g r o d ę N o b l a w dzie­
dzinie ekonomii, n o b i l i t o w a n a z o s t a ł a głoszona przez
niego teoria kapitału społecznego. W e d ł u g Beckera to nie
baza materialna, lecz człowiek stanowi p o d s t a w ę kapitału,
zaś p o s t ę p i rozwój społeczny zależą od mocnej pozycji ro­
dziny. Amerykański noblista, z n a n y ze swego liberalizmu,
zasłynął także jako twórca ekonomicznej teorii rodziny.
Obliczył, że rodzina i praca w niej w y k o n y w a n a p r z y n o s z ą
aż trzydzieści p r o c e n t d o c h o d u n a r o d o w e g o .
WIOSNA-2004
123
Do podobnych w n i o s k ó w doszedi francuski e k o n o m i s t a Philipe Sanit Marc
w swojej książce Barbarzyńska gospodarka. Obliczył, że we Francji osoba samot­
na konsumuje trzykrotnie więcej alkoholu niż osoba pozostająca w związku
małżeńskim, że wśród samobójców jest p o n a d dwa razy więcej kawalerów niż
żonatych mężczyzn, że osoby po ślubie popełniają d w u k r o t n i e mniej prze­
stępstw niż te w stanie wolnym oraz że stan zdrowia żonatych mężczyzn jest
lepszy niż kawalerów, na przykład ryzyko ataku serca jest u nich trzy razy
mniejsze. To wszystko ma też swoje konsekwencje e k o n o m i c z n e .
Ten s a m k i e r u n e k badawczy p r e z e n t u j e również inny francuski e k o n o m i ­
sta profesor Jean-Didier Lecaillon, który d o c h o d z i do w n i o s k u , że d o b r z e
funkcjonująca r o d z i n a w dłuższej perspektywie czasowej tworzy w o l n y ry­
n e k oraz zabezpiecza rozwój przedsiębiorczości. Jest o n a wręcz w a r u n k i e m
d o b r o b y t u p a ń s t w a . D l a t e g o Lecaillon apeluje do rządzących o p r o w a d z e n i e
aktywnej polityki p r o r o d z i n n e j . Wskazuje t e ż trafność z n a n e g o p o w i e d z e n i a
Charlesa de Gaulle'a: „Jeżeli jesteś biedny, nie m a s z innej możliwości: m u ­
sisz z a i n w e s t o w a ć w r o d z i n ę ! " .
Nic więc d z i w n e g o , że o s t a t n i o australijscy uczeni z U n i w e r s y t e t u w Syd­
ney, nie związani bynajmniej z Kościołem czy chrześcijaństwem, już teraz
zaczynają w s p o m i n a ć o możliwości p o w a ż n e g o ograniczenia r o z w o d ó w 1 to wcale nie z przyczyn moralnych, ale ściśle e k o n o m i c z n y c h .
N i e ulega też wątpliwości, że s p o ł e c z e ń s t w a przyjmujące ewolucję sek­
s u a l n ą powoli zaczynają wymierać. W i d a ć to w E u r o p i e , k t ó r a posiada jesz­
cze ręce do pracy, głównie dzięki przyjezdnym z Afryki czy Azji. Dla tych
o s t a t n i c h zaś r o d z i n a jest n i e p o d w a ż a l n ą wartością.
Tak więc spokojny j e s t e m o los rodziny w E u r o p i e . Przyszłość należeć bę­
dzie do silnych, zdrowych rodzin. Jeśli n i e z m i e n i się w tej kwestii dotych­
czasowe n a s t a w i e n i e Europejczyków, t o jedyny p r o b l e m będzie polegał n a
tym, czy b ę d ą to chrześcijańskie rodziny M u r z y n ó w z Afryki, czy m u z u ł m a ń ­
skie rodziny przybyszów z M a g h r e b u i Bliskiego W s c h o d u .
TOMASZ P. TERLIKOWSKI
PRZYPISY
A. Wielomski, Filozofia polityczna francuskiego tradycjonalizmu, Kraków 2 0 0 3 , s. 188.
2
J.
Gotuchowski,
Kwestia
włościańska
w
Polsce,
w:
Antykomunizm polski.
Tradycje
intelektualne,
B. Szlachta (red.), Kraków 2 0 0 0 , s. 18.
3
124
J. Gray, Słomiane psy. Myśli o ludziach i innych zwierzętach, tłum. C. Cieśliński, Warszawa 2 0 0 3 , s. 150.
FRONDA 32
4
F. C o p l e s t o n . Historia filozofii, t. IX, t ł u m . B. C h w e d e ń c z u k , W a r s z a w a 1 9 9 1 , s. 6 2 - 6 3 .
5
J . M . B o c h e ń s k i , Lewica, religia, sowietologia, W a r s z a w a 1 9 9 6 , s. 9 0 .
6
M. Łosski, Historia filozofii rosyjskiej, t i u m . H. P a p r o c k i , Kęty 2 0 0 0 , s. 6 7 .
7
M. B a k u n i n , Revolutionary Catechism, cyt. za:
8
K. M a r k s , F. Engels, Manifest komunistyczny, w: Dzieła wybrane, t. I, W a r s z a w a 1949, s. 18
9
T a m ż e , s. 2 7 .
10
F. Engels, Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa, t ł u m . J . F . W o l s k i (L. Krzywicki),
http://dwardmac.pitzer.edu/anarchist_archives/bakunin/catechism.htm/
cyt. za: h t t p : / / m a r x i s t . o r g . p o l s k i / m a r k s - e n g e l s / 1 8 8 4 / p o c h o d z e n i e / 0 2 . h t m # 0 1
11
12
Tamże.
W.I. Lenin, Z okazji międzynarodowego dnia robotnic, w: Dzieła wszystkie, t. 40, W a r s z a w a 1988,
s. 182.
13
L. T r o c k i , Zdradzona rewolucja, t i u m . A. A c h m a t o w i c z , W a r s z a w a 1 9 9 1 , s. 110.
14
A.
15
S z y m a ń s k i , Bolszewizm jako prąd kulturalny,
w: Antykomunizm polski,
dz.cyt.
s.
211.
Cyt. za: M. C z a c h o r o w s k i , Wiek rewolucji seksualnej, W a r s z a w a 1999, s. 14.
16
T a m ż e , s. 15.
17
J.M. B o c h e ń s k i , dz.cyt., s . 2 9 2 .
18
A. Sotżenicyn, Archipelag Cutag, t i u m . J. P o m i a n o w s k i , W a r s z a w a 2 0 0 0 , cz. III, t. II, s. 4 2 4 .
19
20
J.M. B o c h e ń s k i , dz.cyt., s . 2 9 2 .
A.M.
Kołłontaj,
The
Autobiography
of a
Sexually
Emancipated
Communist
Woman,
cyt.
za:
http://marxist.org./archive/kollonta/works/bio.htm
21
Tamże.
22
M. C z a c h o r o w s k i , dz.cyt., s. 14.
23
A . M . K o ł ł o n t a j , Communism and the Family, „ T h e W o r k e r " 1 9 2 0 , cyt. za:
24
Tamże.
http://marxist.org./archive/kollonta/works/1920/communism-family.htm
25
A . M . K o ł ł o n t a j , The Autobiography..., dz.cyt.
26
L. T r o c k i , Zdradzona rewolucja, dz.cyt., s. 1 1 1 .
27
T a m ż e , s. 115.
28
T a m ż e , s . 119.
125
Ross Ciarek pisze na łamach „Spectatora", że jeśli sy­
tuacja będzie się rozwijała tak, jak obecnie, to za kil­
kanaście lat na „ślubnym kobiercu" staną ludzie ze
swoimi... psami, kotami czy delfinami. Są już zresztą
„etycy", którzy to zboczenie usprawiedliwiają - profe­
sor Peter Singer z Uniwersytetu Princeton otwarcie
głosi, że moralny zakaz zoofilii jest międzygatunkowym rasizmem, który powinien zostać zniesiony.
TRZECIA
REWOLUCJA
SAMUEL
BRACŁAWSKI
Niepostrzeżenie, powoli, ale systematycznie następuje w świecie obyczajów
trzecia część rewolucji seksualnej. Pierwsza z nich obejmowała „wyzwolenie
z o k o w ó w m o n o g a m i c z n y c h związków h e t e r o s e k s u a l n y c h " . Druga, w wielu
krajach świata już d o k o n a n a - to „ r ó w n o u p r a w n i e n i e związków h o m o s e k s u ­
alnych" czy szerzej: z r ó w n a n i e oceny moralnej związków h e t e r o - (oczywiście
126
FRONDA 32
realizowanych w m i a r ę możliwości poza m a ł ż e ń s t w e m ) z h o m o s e k s u a l n y m i .
Trzecią fazą rewolucji obyczajowej będzie zaś... społeczna akceptacja, a k t o
wie, czy nie przyznanie p r a w m a ł ż e ń s k i c h „ p a r o m " zoofilskim i pedofilskim.
Przed takim rozwojem wydarzeń przestrzega m.in. brytyjski tygodnik „Spect a t o r " : „Pod presją lobby «zooseksualistów» brytyjski rząd łagodzi kary
za zoofilię. Czy kolejne tabu p a d n i e p o d naciskiem politycznej p o p r a w n o ­
ści?" - pyta retorycznie Ross Ciarek. O d p o w i e d ź nie jest pocieszająca. Wie­
le wskazuje na to, że jeśli sytuacja będzie się rozwijała tak, jak obecnie, to
za kilkanaście lat na „ ś l u b n y m k o b i e r c u " s t a n ą ludzie ze swoimi... psami,
kotami czy delfinami. Są już zresztą „etycy", którzy to zboczenie usprawie­
dliwiają - profesor P e t e r Singer z U n i w e r s y t e t u P r i n c e t o n otwarcie głosi,
że m o r a l n y zakaz zoofilii jest m i ę d z y g a t u n k o w y m r a s i z m e m , który p o w i n i e n
zostać zniesiony.
Inaczej ma się rzecz z pedofilią. To zboczenie jest potępiane, przynajmniej
oficjalnie, tak przez opinię publiczną oraz prawo, jak przez etyków oraz seksu­
ologów. Także w tym wypadku jednak dostrzec m o ż n a niepokojące przesunię­
cie akcentów, chociażby w prawie. W Danii n p . przesunięto granicę wieku, od
której seks nie jest już zakazany. Obecnie wynosi ona 12 lat. Włoscy pedofile
apelowali niedawno w Internecie o przyznanie prawa do s t o s u n k ó w seksual­
nych dzieciom przed 12. rokiem życia. Ich zdaniem już ośmio-, dziewięciolet­
nie dzieci mają potrzeby seksualne. Potwierdzeniem opinii pedofilów mają być
„poważne" badania naukowe, m.in. słynny raport Kinseya, w którym rzeczy­
wiście m o ż n a przeczytać, że dzieci, i to w zasadzie od wieku noworodka, ma­
ją rozwinięte potrzeby seksualne, które powinny być zaspokajane.
Kinsey - n u d z i a r z , który z m i e n i ł ś w i a t
Alfred Kinsey, na którego b a d a n i a tak c h ę t n i e powołują się pedofile (jak
również zoofile dążący do u z n a n i a ich zboczenia za kolejną orientację seksu­
alną - obok h e t e r o - i h o m o s e k s u a l i z m u ) , urodził się w H o b o k e n , w stanie
N e w Jersey, 23 czerwca 1894 roku. Był s y n e m profesora m e c h a n i k i Alfreda
Seguine'a Kinseya i Sary Anny Charles. R o d z i n a była niezwykle religijna,
a mały Alfred, chory na gorączkę r e u m a t y c z n ą i krzywicę, nigdy (zresztą tak­
że w wieku dorosłym) nie i n t e r e s o w a ł się specjalnie koleżankami, a ożenił
się z pierwszą dziewczyną, z k t ó r ą chodził na randki. „W m ł o d o ś c i chętniej
WIOSNA2004
127
uganiał się za osami niż za d z i e w c z y n a m i " - stwierdził w biografii badacza
jego bliski w s p ó ł p r a c o w n i k Wardell Pomeroy.
Po szkole średniej Kinsey rozpoczął, idąc za radą ojca, s t u d i a t e c h n i c z n e
w Stevens I n s t i t u t e . J e d n a k nieco później zdecydował się je porzucić i rozpo­
cząć zgłębianie tajników biologii w Bowdoin College w Brunswick, w stanie
Maine. M i m o iż decyzja ta wywołała p o w a ż n y konflikt, a n a w e t zerwanie sto­
s u n k ó w z ojcem, Kinsey nie p o d d a ł się i w 1916 roku rozpoczął dalsze stu­
dia biologiczne na Uniwersytecie Harvarda, aby ukończyć je ze s t o p n i e m
d o k t o r a cztery lata później.
Od tego m o m e n t u uczony zajmował się b a d a n i e m os i ich klasyfikacją.
W tej dziedzinie stał się n i e k w e s t i o n o w a n y m a u t o r y t e t e m . O s i e m n a ś c i e lat
później, z n u d z o n y zbieraniem o k a z ó w os, rozpoczął badania n a d życiem sek­
sualnym s t u d e n t ó w , stosując jednak przy tym... m e t o d y analogiczne do tych,
które umożliwiły mu karierę jako znawcy os.
W ł a d z e uczelni p r z e r a ż o n e wagą przypisywaną przez Kinseya w y w i a d o m
ze s t u d e n t a m i poprosiły go o zaprzestanie b a d a ń n a d seksualnością. Uczony
nie zgodził się i w ciągu kilku miesięcy zebrał środki pozwalające mu stwo­
rzyć zespół badawczy, który już niemal samodzielnie, bez kontroli innych in­
stytucji badawczych mógł k o n t y n u o w a ć b a d a n i a nad życiem s e k s u a l n y m lu­
dzi. G r u p a badawcza składała się p r z e d e w s z y s t k i m (przyznają to n a w e t
życzliwi Kinseyowi seksuolodzy) ze s t u d e n t ó w , więźniów i h o m o s e k s u a l i ­
stów, a z a t e m była wyjątkowo n i e r e p r e z e n t a t y w n a . Na p o d s t a w i e r o z m ó w
z h o m o s e k s u a l i s t a m i , s t u d e n t a m i i więźniami oraz l u d ź m i , którzy sami zgła­
szali się do b a d a ń ( m o ż n a d o m n i e m y w a ć , że mieli oni s k ł o n n o ś c i ekshibicjonistyczne), Kinsey opracował i wydał w 1948 roku książkę Sexual Behcwior of
the Humań Małe (Zachowanie seksualne ludzkiego samca), która m i a ł a przed­
stawiać życie seksualne przeciętnego Amerykanina. W y n i k a ł o z niej, że 85
proc. mężczyzn odbyło p r z e d m a ł ż e ń s k i s t o s u n e k płciowy, 70 proc. korzysta­
ło z u s ł u g prostytutek, 40 proc. zdradza żonę, a 37 proc. przynajmniej raz
w życiu odbyło s t o s u n e k płciowy z i n n y m mężczyzną. W wydanej pięć lat
później pracy Sexual Behavior of the Humań Female
(Zachowanie seksualne
ludzkiej samicy) Kinsey poszedł jeszcze dalej, dopisując do analogicznych
danych
biologiczne
usprawiedliwienie
rozpusty. Jego
zdaniem
stosunki
p r z e d m a ł ż e ń s k i e i p o z a m a ł ż e ń s k i e miały b o w i e m służyć rozwojowi emocjo­
n a l n e m u i psychicznemu kobiety. P o w s t r z y m y w a n i e się przed n i m i m o g ł o
128
FRONDA 32
n a t o m i a s t prowadzić d o
szkodliwych z a h a m o w a ń .
Badania Kinseya - a do­
kładniej to, że u z n a n o w nich
za n o r m ę zachowania niemoral­
ne - przyczyniły się do wywołania
pierwszej
fali
rewolucji
seksualnej.
Sam Kinsey tego nie dożył, gdyż zmarł
na zawał serca 25 sierpnia 1956 roku.
Mimo to - biorąc pod uwagę świadec­
twa jego bliskich współpracowników
- m o ż n a spokojnie stwierdzić, że rewo­
lucja seksualna zostałaby przyjęta przez Kin­
seya z zadowoleniem. Ostatecznie b o w i e m ce­
lem jego badań biologicznych było nie tyle poznanie
prawdy, ile... zniszczenie tradycyjnej moralności seksu­
alnej. „Kinsey d u ż o wiedział o tradycji judeochrześcijańskiej i był oburzony tym, jak wpłynęła ona na naszą kulturę. Często cytował
niespójności i paranoje, w które, jak zapewniał, kultura ta obfitowała" - wska­
zuje Pomeroy i dodaje, że badacz doszedł do wniosku, iż nie da się pogodzić
zasad moralnych z nauką. Aby jednak nauka m o g ł a wyjść zwycięsko ze starcia
z wiarą - potrzebny był plan rewolucji. I Kinsey go stworzył!
R e w o l u c j a s e k s u a l n a pod p ł a s z c z y k i e m b a d a ń
Pomeroy wielokrotnie używa w swojej pracy określenia „wielki plan Kinseya".
Miał on polegać na szczegółowym opisaniu zachowań seksualnych ludzi. Ponie­
waż jednak badania prowadzone były tak, aby uzyskać w ich efekcie określone
twierdzenia oraz dane, bez przesady można uznać, że ostatecznym celem „wiel­
kiego planu" było stworzenie nowych standardów zachowania moralnego. Zda­
niem Judith A. Reisman i Edwarda W. Eichela, autorów pracy Kinsey - seks i oszu­
stwo, plan ten miał być zrealizowany w dwóch następujących po sobie etapach.
Pierwszym z nich była pełna naukowa, a co za tym idzie także społeczna akcep­
tacja homoseksualizmu jako normalnego (zgodnego z normą) zachowania seksu­
alnego. Kinsey uznawał również, że ostatecznie h o m o - i heteroseksualizm nie
W1OSNA-2004
129
wykluczają się wzajemnie,
a zatem
normalny człowiek powinien od­
kryć w sobie biseksualistę. „Bio­
rąc pod uwagę fizjologię seksu­
alnej reakcji i charakterystycz­
ne dla ssaków źródła ludzkich
zachowań, nie jest t r u d n o wy­
jaśnić, dlaczego ludzkie zwie­
rzę przejawia konkretne za­
chowania seksualne.
Trudniej
wyjaśnić, dlaczego tylko n i e k t ó r e
jednostki, a nie wszyscy o s o b ­
nicy, angażują się we wszyst­
kie rodzaje aktywno­
ści
seksualnej"
stwierdził
-
Kinsey
we wstępie do pracy
o zachowaniach seksualnych kobiet. Uczony
uznawał więc, że tylko uczestnictwo we wszystkich ro­
dzajach aktywności seksualnej (również zoofilskiej) świadczy
o rzeczywistym wyzwoleniu się ze społecznego zniewolenia, a zatem
znamionuje osobowość w pełni dojrzałą, która wychodzi „poza dobro i zło".
Społeczna akceptacja h o m o s e k s u a l i z m u była j e d n a k tylko p i e r w s z y m
krokiem na drodze ku pełnej rewolucji seksualnej. Kolejnym m i a ł o być wy­
rugowanie s a m e g o pojęcia n o r m y z dziedziny seksuologii i m o r a l n o ś c i sek­
sualnej. „Utrzymywał on, że r ó ż n e z a c h o w a n i a seksualne są tylko p u n k t a m i
w ciągłym s p e k t r u m zachowań, różnice są zaś tylko n a t u r y ilościowej, a nie
jakościowej, co m o ż n a by definiować jako a n o m a l i e i patologie. K r ó t k o m ó ­
wiąc Kinsey sądził, że nie istnieje coś takiego jak seksualna perwersja" stwierdzają R e i s m a n i Eichel. O d n o s i ł o się to nie tylko do h o m o s e k s u a l i ­
zmu, ale również do pedofilii. Miała się o n a stać w przyszłości n o r m a l n y m
i a k c e p t o w a n y m s p o s o b e m „ekspresji seksualnej", przynoszącym zadowole­
nie i radość tak dorosłym, jak i dzieciom. D r o g ą do u z n a n i a pedofilii za m o ­
ralną było zaś u k a z a n i e w s t o s o w n y c h badaniach, że, po pierwsze, występu­
je ona o d p o w i e d n i o często (czyli jest „ n o r m a l n a " , choć n i e z g o d n a z n o r m ą ) ,
130
FRONDA 32
po drugie zaś, że dzieci są w niej nie tylko wykorzystywane, ale i czerpią ze
s t o s u n k ó w seksualnych z dorosłymi p e ł n ą przyjemność. O b i e te kwestie (in­
na rzecz, w jaki sposób) Kinsey „ u d o w o d n i ł " .
Perwersyjne niemowlaki
W swoim raporcie o zachowaniach seksualnych mężczyzn i kobiet Kinsey
wraz ze w s p ó ł p r a c o w n i k a m i otwarcie stwierdza, że dzieci poniżej czwartego
roku życia są zdolne do przeżywania o r g a z m u (oszczędzę czytelnikom da­
nych, ile razy w ciągu godziny, ale i takie informacje m o ż n a znaleźć w słyn­
nym raporcie). „W społeczności wyzbytej z a h a m o w a ń p o ł o w a lub więcej
chłopców mogłaby d o z n a ć o r g a z m u przed osiągnięciem wieku t r z e c h lub
czterech lat, a prawie każdy mógłby d o z n a ć o r g a z m u na trzy do pięciu łat
przed o k r e s e m dojrzewania" - m o ż n a przeczytać w raporcie. Skąd takie da­
ne? Nie jest to do końca jasne. Autorzy b a d a ń piszą w raporcie, że swoją wie­
dzę czerpali z r o z m ó w z o s o b a m i dorosłymi, k t ó r e m i a ł y k o n t a k t y s e k s u a l n e
z dziećmi i były w stanie rozpoznać oraz z i n t e r p r e t o w a ć z a c h o w a n i a swoich
seksualnych p a r t n e r ó w .
Jeśli nawet uznać takie twierdzenie za prawdziwe, to i tak stajemy wobec
poważnych p r o b l e m ó w naukowych. E k s p e r t a m i od dziecięcej seksualności
m i a n o w a n o b o w i e m p o ś r e d n i o ludzi, którzy byli... p r z e s t ę p c a m i seksualnymi
albo - posługując się językiem bardziej b e z p o ś r e d n i m - zboczeńcami wyko­
rzystującymi dzieci. T r u d n o uznać, że zaangażowany w czynność seksualną
pedofil jest zdolny do n a u k o w e g o czy choćby obiektywnego przedstawienia
wyników swoich działań. A jednak, przynajmniej według oficjalnych sprawozdań,
to właśnie wywiady z przestępcami seksualnymi były j e d n y m z głównych źró­
deł wiedzy Kinseya o zachowaniach płciowych dzieci. Już s a m o to wystarczy,
aby zdyskwalifikować ich a u t o r a jako p o w a ż n e g o n a u k o w c a . Niestety, wiele
wskazuje na to, że na tym sprawa się nie kończy, a Kinsey p o s u n ą ł się w swo­
ich badaniach daleko poza granice prawa i moralności!
Reisman i Eichel wykazują bowiem, że zebranie danych, jakie przedstawia
Kinsey - jeśli nie było mistyfikacją - m u s i a ł o się opierać na doświadczeniach
przeprowadzonych w obecności ekipy badawczej. T r u d n o sobie wyobrazić,
żeby bez odpowiedniej wiedzy seksuologicznej i biologicznej, tylko na podsta­
wie własnych obserwacji, pedofile mogli przedstawić tak szczegółowe opisy
WIOSNA-2004
131
zachowań swoich ofiar, jak te, które spotykamy w pracy Kinseya: „Ekstre­
m a l n e napięcie z g w a ł t o w n y m i konwulsjami [...] wykrzywione u s t a [...] wy­
sunięty język [...] spazmatyczne skurcze [...] wytrzeszcz oczu [...] zaciska­
jące się dłonie [...] p u l s o w a n i e lub drganie p e n i s a [...] szloch lub g w a ł t o w n y
płacz, czasem z obfitymi łzami, szczególnie u młodszych dzieci [...] b r o n i ą
się przed p a r t n e r e m i m o g ą podjąć g w a ł t o w n e wysiłki, aby u n i k n ą ć o r g a z m u ,
chociaż czerpią niewątpliwą przyjemność z tej sytuacji". Takie d a n e m o g ą
pochodzić tylko z bezpośredniej obserwacji i niestety istnieją poszlaki, że
w laboratoriach Kinseya t a k o w e obserwacje ( s t o s u n k ó w p r z e s t ę p c ó w seksu­
alnych z dziećmi) mogły się odbywać, a n a w e t być filmowane. Jeśli j e d n a k
nawet do tego nie doszło - to jest pewne, że zespół badający z a c h o w a n i a sek­
sualne zatajał przed rodzicami krzywdzonych dzieci informacje o tym, że są
one wykorzystywane seksualnie.
W pracy poświęconej k o b i e t o m Kinsey p o s u n ą ł się jeszcze dalej, d o w o ­
dząc, że s t o s u n k i dorosłych z małymi dziewczynkami m o g ą przynieść t y m
o s t a t n i m p r a w d z i w ą przyjemność. Co więcej, zbagatelizował całkowicie
świadectwa dzieci m o l e s t o w a n y c h seksualnie, opowiadających o strachu, za­
niepokojeniu i z m i a n a c h psychicznych, jakich doświadczały po s t o s u n k u
z dorosłym. Kinsey uznał, że wszystkie te rzeczy są s k u t k i e m ograniczeń
społecznych i pruderyjności rodziców dziecka, a nie s a m e g o aktu g w a ł t u na
nieletnim. „ O k o ł o 80 proc. dzieci m i a ł o z a b u r z e n i a e m o c j o n a l n e l u b było
przestraszonych k o n t a k t a m i z d o r o s ł y m i . Mała część była głęboko p o r u s z o ­
na, ale w większości p r z y p a d k ó w zgłoszony strach był bliższy p o z i o m u , k t ó ­
ry dzieci objawiają na widok o w a d ó w , pająków l u b p r z e d m i o t ó w , w z g l ę d e m
których były negatywnie n a s t a w i a n e przez wychowanie. Gdyby dzieci nie by­
ły u w a r u n k o w a n e k u l t u r o w o , wątpliwe, by z a n i e p o k o i ł o je s e k s u a l n e zbliże­
n i e " - stwierdza Kinsey w raporcie o kobietach.
Wychowanie seksualne w duchu Kinseya
T r u d n o nie wyczytać w tych słowach akceptacji dla pedofilii i l e d w o skry­
w a n e g o pragnienia, aby stała się o n a społecznie a k c e p t o w a l n ą n o r m ą . Kin­
sey nie ograniczył się j e d n a k tylko do pragnień, lecz p o s t u l o w a ł r ó w n i e ż kon­
kretne działania. To przede wszystkim w p r o w a d z e n i e na szeroką skalę
wychowania seksualnego w szkołach, k t ó r e g o celem jest:
132
FRONDA 32
1.
sprawienie, by heteroseksualiści p o d e j m o w a l i s t o s u n k i h o m o ­
seksualne
(jak wynika z t e k s t u o p u b l i k o w a n e g o n i e d a w n o
w „The G u a r d i a n " , cel t e n s t o p n i o w o udaje się realizować);
2.
p r o p a g o w a n i e akceptacji pedofilii;
3.
zachęcanie dzieci do p o d e j m o w a n i a aktywności seksualnej.
O ile p u n k t y pierwszy i trzeci są j u ż w zasadzie zrealizowane, o tyle p u n k t
drugi wciąż czeka na realizację. Coraz bardziej aktywni są j e d n a k seksuolo­
dzy, prezentujący tezę o n o r m a l n o ś c i s t o s u n k ó w m i ę d z y p o k o l e n i o w y c h (tak
określa się pedofilię) i proponujący wykreślenie jej z listy c h o r ó b psychicz­
nych czy zboczeń. I nie ma się co pocieszać faktem, że na razie daleka do te­
go droga. Jeszcze 50 czy 40 lat t e m u dla wielu odległą przyszłością (lub nie­
możliwością) w y d a w a ł o się wykreślenie z listy c h o r ó b h o m o s e k s u a l i z m u .
A j e d n a k do tego doszło. Czy p o d o b n i e nie będzie z pedofilią?
T y m ważniejsze jest więc u ś w i a d o m i e n i e sobie, że wyniki b a d a ń , k t ó r e
wykorzystuje się do u z a s a d n i e n i a zgody na uczynienie z pedofilii kolejnej
orientacji seksualnej, nie tylko zostały u z y s k a n e w s p o s ó b g ł ę b o k o n i e m o r a l ­
ny, ale także z w y m i e n i o n y c h wcześniej przyczyn ( n i e r e p r e z e n t a t y w n o ś ć
próby, źle s f o r m u ł o w a n e pytania, wybór na e k s p e r y m e n t a t o r ó w i e k s p e r t ó w
zboczeńców i p r z e s t ę p c ó w seksualnych) nie posiadają jakiejkolwiek wartości
n a u k o w e j . Przykład tych b a d a ń dowodzi, iż k ł a m s t w o p o w t ó r z o n e o d p o ­
w i e d n i o wiele razy zostaje u z n a n e za prawdę, ale t r z e b a też p a m i ę t a ć , że p o ­
znanie p r a w d y m o ż e nas wyzwolić.
SAMUEL BRACŁAWSKI
WIOSNA-2004
133
Ktoś pięknie strawestował znane powiedzenie - w demo­
kratycznym kraju ślepców jednooki nie byłby królem,
byłby politycznym marginesem. Owszem, jednoocy,
widzicie. Ale cóż z tego, gdy reszta wasze relacje bierze
za majaki szaleńców?
KONSERWATYZM
JAKO KLĘSKA
SZCZEPAN
TWARDOCH
N a p o l e o n dowiódł w ł a s n e g o strategicznego m i s t r z o s t w a , p o n o s z ą c swoją
największą porażkę. Największymi arcydziełami strategii nie były jego zwy­
cięskie bitwy p o d M a r e n g o , W a g r a m czy Austerlitz, lecz p r z e p r a w a przez Berezynę - tragiczny finał wyprawy na M o s k w ę .
To oczywisty paradoks. Strategia jest sztuką zwyciężania. Jednak najwięk­
szym wyzwaniem dla stratega jest działanie w warunkach, w których prawdziwe
134
FRONDA 32
zwycięstwo jest niemożliwe, a za sukces uznaje się zmniejszenie rozmiarów po­
rażki. Napoleon zawiódł jako polityk - on sam ponosi odpowiedzialność za
zgubną decyzję wyprawy na Rosję, on również jest a u t o r e m szeregu pomyłek
strategicznych w największej skali - zamiast zatrzymać się po zdobyciu Litwy
i Białorusi i odczekać do wiosny, ruszył naprzód, powielając błąd Karola XII, któ­
ry niejako na własne życzenie zwycięstwo pod Narwą zamienił w s r o m o t n ą klę­
skę pod Połtawą. Ponosząc odpowiedzialność za przegraną, Napoleon wykazuje
się kunsztem stratega, zwodząc wielokrotnie silniejsze, dobrze odżywione i wy­
poczęte siły rosyjskie. Swoim zdemoralizowanym, pozbawionym kawalerii i ar­
tylerii, osłabionym, wygłodzonym wojskiem rozbija jedną armię rosyjską, orga­
nizując rzecz prawie niemożliwą - przeprawę przez Berezynę. Zwycięstwa
w bitwach Napoleon odnosił, dysponując najczęściej przewagą liczebną (jego za­
sługą jako polityka i stratega wielkiej skali jest uzyskanie tej przewagi na d a n y m
odcinku) i posiadając lepszych żołnierzy; pod Berezyną dokonał niemożliwego.
Postąpił jak arcymistrz szachowy, który głupio zgodził się zagrać bez wież i het­
mana i oczywiście przegrał partię, jednak w stylu dowodzącym jego mistrzostwa.
Lampart, książę Salina, b o h a t e r powieści L a m p e d u s y jest artystą klęski.
Jego k o n s e r w a t y z m jest w i r t u o z e r i ą porażki. N i k t tak pięknie nie przegrywa
jak prawdziwy arystokrata. Ponosi o d p o w i e d z i a l n o ś ć za swoją klęskę, tak jak
dziedziczy świetność swych książęcych p r z o d k ó w . Arystokracja p o p e ł n i ł a
jedną, niewybaczalną z b r o d n i ę - przegrała swój arystokratyzm, schamiała,
przestała być arystokracją. „Jako król Ludwik XVI zasłużył na swe nieszczę­
ście, ponieważ nie znał się na swym rzemiośle. Jako człowiek n i e zasłużył na
nie. To cnoty wyobcowały go z n a r o d u " - pisze A n t o n i de Rivarol.
Chylę czoło przed ludzką, chrześcijańską p o k o r ą Ludwika XVI i g o d n o ­
ścią, z jaką idzie na gilotynę - j e d n a k gardzę n i m jako m o n a r c h ą , gdyż jako
p o t o m e k H u g o n a C a p e t a p o w i n i e n zwyciężyć, nie zaś u m i e r a ć z godnością...
Ludwik XVI, ścinający niedoszłych regicides, miałby z a p e w n e nieco mniej
świętości, lecz byłby p r a w d z i w y m królem. Zacytuję z n ó w Rivarola (bo ż a d e n
pisarz nie był w t e d y tak blisko w y d a r z e ń ) : „Gdyby Ludwik XVI 10 sierpnia
zginął z bronią w ręku, wówczas jego k r e w obficiej użyźniłaby lilie. Śmierć
na szafocie w ś r ó d milczenia t ł u m ó w na zawsze p o z o s t a n i e p i ę t n e m - dla na­
rodu, dla t r o n u , a n a w e t dla w y o b r a ź n i " .
Tak jak Rivarol, wolałbym, żeby historia zapamiętała tego poczciwego króla-tluściocha jako krwawego tyrana, który bezwzględnie stłumił b u n t : kazał
W1OSNA-2004
135
strzelać do t ł u m u p r o s t y t u t e k i przekupek idących na Wersal, ściął Robespierre'a, łamał kołem Fouchego i Marata... Charlotta Corday poślubiłaby wtedy
miłego chłopca, urodziła mu gromadkę dzieci i historycy nigdy nie zanotowa­
liby jej imienia. C h a t e a u b r i a n d zostałby m o ż e drugim Michałem z Montaigne,
młody zaś porucznik artylerii, Napoleon Bonaparte, oddałby się swojej pasji:
fortyfikacjom i m o d e r n i z o w a n i u armat. Zostałby m o ż e następcą Gribevaula
i Vaubana? Lub m o ż e wróciłby, zgodnie z młodzieńczymi marzeniami, na Kor­
sykę, aby razem z Paolim Pasąualem wzniecić kolejne powstanie przeciwko
Francuzom? Gdyby Ludwik XVI był taki, jak powinien, m ł o d y Bonaparte skoń­
czyłby m o ż e na szafocie w Ajaccio, krzycząc: „Na pohybel Francji!"...
I m o ż e tylko m ł o d y wandejski arystokrata H e n r i de la Rochejaąuelein
czytywałby n a m i ę t n i e rycerskie r o m a n s e , p o m s t u j ą c na los, który kazał mu
żyć w n u d n y c h czasach, gdy nie m o ż n a wykazać się szaleńczą odwagą...
Jako arystokrata książę Salina niesie więc b r z e m i ę odpowiedzialności za
swoją porażkę. Nosząc w sobie tę odpowiedzialność, czuje, że jedyne, co mu
pozostało, to styl. Więc przegrywa najpiękniej. N i e traci godności, chociaż
traci wszystko - tymi siłami, jakie mu pozostały, czyli s w o i m h o n o r e m , swo­
ją d u m ą , swoją wyniosłością, t y m wszystkim, czym góruje n a d
^ plebejem - tym posługuje się po m i s t r z o w s k u . Wiejskie wybory
są jego Berezyną.
Czy więc konserwatyzm jest sztuką zawierania k o m p r o m i s u ?
To piękna wizja - wielkodusznie pozwalamy na p e w n e ustępstwa,
J e d n o c z e ś n i e trwając niezłomnie przy najważniejszym rdzeniu
zasad. Taka koncepcja wymaga umiejętności kartografa, po­
trzebnych do wytyczenia wyraźnej, nieprzekraczalnej granicy.
Co jest, oczywiście, n i e m o ż l i w e . W obliczu sztu­
ki k o m p r o m i s u każda granica zawsze będzie się ja­
wić jako niepotrzebny, szkodliwy u p ó r . Co gorsza,
nieelegancki i prowincjonalny u p ó r . Zawsze m o ż n a
przecież postawić kolejny, maleńki k r o k do tyłu (och
tak, tym r a z e m już o s t a t n i ! ) , ustępując. Ale na s a m y m
k o ń c u tej przebytej m a l e ń k i m i kroczkami ścieżki znaj­
d u j e m y zawsze t ę s a m ą przepaść.
Jakże naiwnie myli się m ł o d y Tancredi. Jakże
g r o t e s k o w o mylą się wszyscy ci, którzy dziś z nadzieFRONDA 32
ją i u ś m i e c h e m powtarzają: „Wiele się m u s i zmienić, aby wszystko pozosta­
ło po staremu".
Mój drogi Tancredi, nie p o m o ż e m a ł ż e ń s t w o z p i ę k n ą córką b o g a t e g o
p a r w e n i u s z a - tak się nie ratuje rodowej fortuny, tak się ją bruka. Oczywi­
ście, cóż innego m o ż n a uczynić? Z b a n k r u t o w a ć ? Ż e b r a k alkoholik, opowia­
dający przy wybłaganej w knajpie w ó d c e o s w o i m ojcu baronie?
Niestety, alternatywa m i ę d z y m a ł y m i k o m p r o m i s a m i a u n i c e s t w i e n i e m
jest fałszywa. Jest z ł u d z e n i e m , jakże pięknym, bo p o z o s t a w i a iluzję, że m o ż ­
na jeszcze coś uczynić.
T y m c z a s e m nie jest to nawet, jak powiedzieliby n i e p o p r a w n i optymiści,
wybór mniejszego zła. To po p r o s t u wybór m i ę d z y j e d n ą klęską a drugą. Re­
alna jest jedynie rzeczywistość klęski.
W s z y s t k o się zmieni i nic nie p o z o s t a n i e po s t a r e m u , drogi Tancredi. Nie
m ó w i m y przecież o zbliżającej się klęsce! M ó w i m y o rzeczywistości klęski,
rzeczywistości dotykającej n a s w s p o s ó b najdotkliwszy...
W s z y s t k o już się z m i e n i ł o i nic nie p o z o s t a ł o po s t a r e m u - o d p o w i a d a m
b r a t a n k o w i Lamparta.
Adolf Hitler pod koniec kwietnia 1945 roku tworzył n o w e dywizje - kil­
k u s e t zdemoralizowanych żołnierzy, wyposażonych w p a r ę ciężarówek mia­
nował dywizją p a n c e r n ą i nie mógł z r o z u m i e ć , dlaczego t a k a dywizja nie wy­
trzymuje konfrontacji z sowieckimi czołgami. Nie powtarzajmy t e g o b ł ę d u .
Stajemy więc na rozstajach. Początkowo obie drogi biegną blisko siebie nieraz się n a w e t krzyżują. J e d n a droga to sztuka k o m p r o m i s u . D r u g a droga
to sztuka walki. Na pierwszej przydadzą się d o b r e maniery, na drugiej kara­
bin i parę skrzynek amunicji. Obie drogi p r o w a d z ą do tej samej przepaści.
Rozróżnienie między k o n s e r w a t y z m e m ewolucyjnym (zwanym też an­
glosaskim lub po p r o s t u k o n s e r w a t y z m e m ) a k o n s e r w a t y z m e m i n t e g r a l n y m
(tradycjonalizmem, k o n s e r w a t y z m e m r o m a ń s k i m , jak k t o woli) wydaje się
tutaj bardzo istotne. Dotyka a b s o l u t u .
M i m o aksjologicznej bliskości dwa k o n s e r w a t y z m y stają po przeciwnych
stronach barykady.
Wiedziony realpolitik ewolucjonista uznaje uzurpację,
przywiązany do a b s o l u t u tradycjonalista o d m a w i a u z n a n i a uzurpacji.
Rzecz w tym, że uzurpacja ma to gdzieś. Czy zwycięzców obchodzi, któ­
ry z p o k o n a n y c h i związanych j e ń c ó w przysięga w ł a ś n i e walczyć do ostatniej
kropli krwi, a który rozważa p e w n e u s t ę p s t w a ?
WIOSNA-2004
137
Jakże komiczni byli kapłani francuskiego kościoła „konstytucyjnego"!
Drodzy ewolucjoniści, przyjrzyjcie się d o k ł a d n i e t e m u fragmentowi historii
- rewolucji żaden k o m p r o m i s nie wystarczy. Będziecie d o k ł a d n i e t a m gdzie
oni i będziecie przy t y m żałośnie śmieszni. Ile razy m o ż n a sobie obiecywać,
że dalej to już ani kroku?
Nie z n a m się na piłce nożnej - ale gdy w osiemdziesiątej m i n u c i e m e c z u
t r e n e r drużyny przegrywającej pięć do zera m ó w i d z i e n n i k a r z o m , że nie
wszystko jeszcze stracone, n a w e t ja d o s t r z e g a m jego ś m i e s z n o ś ć .
Ktoś pięknie s t r a w e s t o w a ł z n a n e p o w i e d z e n i e - w d e m o k r a t y c z n y m kra­
ju ślepców j e d n o o k i nie byłby królem, byłby politycznym m a r g i n e s e m . Ow­
szem, jednoocy, widzicie. Ale cóż z tego, gdy reszta w a s z e relacje bierze za
majaki szaleńców?
Jest jeszcze trzecia droga - m o ż n a zostać k o n s e r w a t y w n y m nihilistą, jak
Jiinger, i z radością obserwować, jak s p o ł e c z e ń s t w o ślepców radośnie, przy
dźwiękach muzyki zdąża ku przepaści. A d a m W i e l o m s k i tak charakteryzuje
różnicę między de M a i s t r e ' e m a j i i n g e r e m : „Cywilizacja europejska jest w sta­
nie rozpadu, p r a w d o p o d o b n i e nikt i nic nie m o ż e jej j u ż u r a t o w a ć , b o w i e m
lewicowo-laicka infekcja przeżarła j u ż wszystkie tkanki o r g a n i z m u . Żyjemy
w epoce «zmierzchu Zachodu», w epoce r o z p a d u i dekadencji. P o s t a w a de
Maistre'a jest dla m n i e godna k o n s e r w a t y s t y - on nie pogodził się z myślą
o o s t a t e c z n y m u p a d k u , wierzył, że Prawda m o ż e jeszcze n a s u r a t o w a ć , za­
chował w swoim sercu katalog zasad n a w e t wtedy, gdy świat u z n a ł je za j u ż
nie obowiązujące. Jiinger zaś p o p a d ł w totalny nihilizm i z z a c h w y t e m obser­
wował upadek. Mnie nie sprawiają przyjemności takie widoki i gdy widzę
przed sobą masy, tłumy, miliony barbarzyńców w dżinsach i z kolczykami
w uszach zajadające h a m b u r g e r y z McDonalda, to walczę, chociażby p i ó r e m ,
o naszą cywilizację, płaczę, gdy przegrywam. E r n s t Jiinger najchętniej ska­
kałby na pogorzelisku naszej cywilizacji, ciesząc się, że u p a d ł a wraz z toczą­
cym ją rakiem. Nie akceptuję p o s t a w y niemieckiego radykała, choć ją b a r d z o
dobrze r o z u m i e m "
(Adam Wielomski, Konserwatywny nihilizm,
„Pro Fide,
Rege et Lege" nr 4 3 ) .
Bardzo dobrze r o z u m i e m p o s t a w ę polskiego tradycjonalisty. R o z u m i e m
także łzy, które m u s z ą często pojawiać się w oczach W i e l o m s k i e g o . Poskaczę j e d n a k r a z e m z Jiingerem. W k o ń c u wszyscy i tak s t a n i e m y kiedyś na p o ­
gorzelisku. Ewolucjonista zawoła: „Nie zważajcie na p ł o m i e n i e , nie wszyst138
FRONDA 32
ko jeszcze spalone, gaśmy r a z e m z u z u r p a t o r a m i ! Racja, to oni podpalili, ale
m o ż e zrozumieją swój
błąd
i
będą już
nieco mądrzej
o b c h o d z i ć się
z o g n i e m " . Tradycjonalista powie: „Sami podpalili, niech więc p ł o n i e . My
chcemy tylko z pożogi u r a t o w a ć f u n d a m e n t y " . Zaś Jiinger widzi, że spalone
belki d a w n o pogrzebały fundamenty, cieszy się więc, że to już koniec.
Podniosę jakiś o k r u c h i s c h o w a m go do kieszeni - m o ż e fragment fresku,
mozaiki albo n a d p a l o n ą książkę. E r n s t Jiinger p o p a t r z y na m n i e z politowa­
n i e m - cóż robić, j e s t e m s e n t y m e n t a l n y .
Józef de Maistre nie jest na p e w n o mniej spostrzegawczy. Jego najdonio­
ślejszym osiągnięciem jest być m o ż e to, że nie dał sobie zamydlić oczu koro­
ną Ludwika XVIII, liliami powiewającymi z n o w u , po p o n a d ćwierć wieku,
nad Francją. De Maistre wiedział, że dekoracjami z dykty m o ż n a zasłonić
ruinę spalonego królewskiego z a m k u , lecz nie da się go tak o d b u d o w a ć .
Rivarol relacjonuje r o z m o w ę Ludwika XV z d w o r z a n i n e m : król pyta o godzi­
nę, dworzanin odpowiada: „Jest ta
godzina,
której
Wysokość
sobie
zażyczy".
Wasza
Ludwik
XVIII mógłby co najwyżej
oszukiwać,
po
przekręcając
kryjomu
wskazówki
zegarka. De Maistre, na­
w e t za Restauracji,
po­
kłada nadzieję w Bogu.
Wie, że na ziemi już
przegraliśmy.
Czy
wierzyć
będziemy
jak Józef de
Maistre, czy też zanie­
siemy się cynicznym chi­
chotem, jak Ernst Jiinger,
przegramy. Gdy spróbuje­
my ewoluować, przegra­
my podwójnie i okryjemy
się zasłużoną śmiesznością.
Oczywiście w ostatecznym
WIOSNA
2004
139
r o z r a c h u n k u m a m y rację. Jeżeli tylko p o z b ę d z i e m y się pychy, m o ż e Pan d o ­
ceni naszą wierność?
Dlaczego więc wybierać dla siebie d r o g ę klęski?
Gdy u k o c h a n y pies d o n Fabrizia, księcia Saliny, zdechł, w y p c h a n o go. Po
siedemdziesięciu latach zostaje wyrzucony na ś m i e t n i k : „Gdy ciągnięto wy­
p c h a n e zwierzę, szklane oczy spojrzały na nią z p o k o r n y m w y r z u t e m rzeczy,
którą się usuwa, k t ó r ą chce się zniszczyć. Kilka m i n u t później t o , co z o s t a ł o
z Bendica, r z u c o n o w kąt p o d w ó r z a , k t ó r e c o d z i e n n i e odwiedzał śmieciarz.
Podczas lotu z o k n a kształt p s a zmienił się na chwilę: m o ż n a było d o s t r z e c
tańczącego w powietrzu l a m p a r t a o długich wąsach, z u n i e s i o n ą p r z e d n i ą ła­
pą, która zdawała się wygrażać. P o t e m w s z y s t k o z a m a r ł o w usypisku sinego
k u r z u " (Giuseppe T o m a s i książę di L a m p e d u s a , Lampart).
SZCZEPAN TWARDOCH
140
Nie mogę dać lepszego argumentu za obroną życia
od mojego własnego życia.
jestem
„spapraną
CIANNA
aborcją"
JESSEN
Nazywam się G i a n n a Jessen. M a m 19 lat. P o c h o d z ę z Kalifornii, ale obecnie
m i e s z k a m w mieście Franklin w Teksasie. J e s t e m dzieckiem a d o p t o w a n y m .
Cierpię na p o r a ż e n i e m ó z g o w e . Decyzję o aborcji przy p o m o c y r o z t w o r u so­
li moja biologiczna m a t k a podjęła w wieku 17 lat i w s i ó d m y m i pół miesią­
cu ciąży. To ja j e s t e m jej u s u n i ę t y m dzieckiem. M i a ł a m u m r z e ć , a p r z e ż y ł a m .
Z a m i a s t u m r z e ć , u r o d z i ł a m się żywa o szóstej r a n o 6 kwietnia 1977 ro­
ku. Na moje szczęście w m o m e n c i e m o i c h n a r o d z i n w klinice nie było jesz­
cze lekarza-abortera. Pojawiłam się b o w i e m za wcześnie - oczekiwano, że
u r o d z ę się m a r t w a o k o ł o godziny dziewiątej, kiedy lekarz miał zacząć swój
stały dyżur w klinice. J e s t e m p e w n a , że gdyby a b o r t e r rozpoczął swój dyżur
wcześniej, nie byłoby m n i e dziś tutaj. T e n zawód polega b o w i e m na odbie­
raniu życia, a nie na jego p o d t r z y m y w a n i u . W języku p o t o c z n y m j e s t e m
„ s p a p r a n ą aborcją", wynikiem źle s p e ł n i o n e g o o b o w i ą z k u s ł u ż b o w e g o .
Świadkami mojego przyjścia na świat było wiele o s ó b . Pierwszymi wita­
jącymi m n i e o s o b a m i były biologiczna m a t k a i p o z o s t a ł e m ł o d e dziewczyny
czekające na śmierć swoich dzieci. P o n o ć w y w o ł a ł a m w ś r ó d nich histerię.
N a s t ę p n a była pielęgniarka, k t ó r a z a d z w o n i ł a po p o g o t o w i e , a o n o z a b r a ł o
m n i e do szpitala.
W szpitalu s p ę d z i ł a m prawie trzy miesiące. Na początku nie d a w a n o mi
żadnych szans. W a ż y ł a m tylko 9 0 0 g r a m ó w . W dzisiejszych czasach udaje
się j e d n a k u r a t o w a ć n a w e t mniejsze n i e m o w l ę t a .
142
FRONDA
32
Jeden z lekarzy stwierdził później, że m i a ł a m
wielką wolę życia i że prawdziwie o nie walczyłam.
W końcu wypisano m n i e ze szpitala i u m i e s z c z o n o
w rodzinie zastępczej. Lekarze stwierdzili u m n i e p o ­
rażenie m ó z g o w e s p o w o d o w a n e zabiegiem aborcji.
Mojej przybranej m a m i e powiedziano, że p r a w d o ­
p o d o b n i e nigdy nie b ę d ę raczkować ani t y m bardziej
chodzić. Sama nie m o g ł a m n a w e t usiąść. Z czasem,
dzięki m o d l i t w o m i w y s i ł k o m mojej przybranej m a t ­
ki, a p o t e m również i wielu innych osób, n a u c z y ł a m
się siadać, raczkować, a w k o ń c u wstawać. Przed
u k o ń c z e n i e m czwartego roku życia c h o d z i ł a m już
w prawidłach na nogach i przy użyciu balkonika.
W świetle prawa z o s t a ł a m z a a d o p t o w a n a przez córkę
mojej przybranej matki, Dianę De Paul, w kilka mie­
sięcy po tym, jak zaczęłam chodzić. Na moją wcze­
śniejszą adopcję nie chciał wyrazić zgody D e p a r t a ­
m e n t Polityki Socjalnej.
Cały czas trwa rehabilitacja. Po czterech opera­
cjach chirurgicznych m o g ę już chodzić o w ł a s n y c h si­
łach. Nie zawsze jest to łatwe. Czasami zdarza mi się
wywrócić, ale po 19 latach u p a d k ó w n a u c z y ł a m się
już upadać z wdziękiem.
J e s t e m szczęśliwa, że żyję. J u ż raz przecież prawie
zginęłam. C o d z i e n n i e dziękuję Bogu za d a n e mi ży­
cie. Nie u w a ż a m siebie za „ p r o d u k t uboczny poczę­
cia", za „zbitek k o m ó r e k " ani za ż a d n e i n n e z pojęć
używanych do nazywania dziecka w łonie m a t k i .
S p o t k a ł a m wiele żyjących ofiar aborcji. W s z y s t k i e
są wdzięczne za swoje życie. Przed kilkoma zaledwie
miesiącami s p o t k a ł a m kolejną ofiarę aborcji r o z t w o ­
rami soli. Nazywa się Sara i ma d w a lata. P o d o b n i e
jak ja, Sara również cierpi na p o r a ż e n i e m ó z g u , ale
stan jej zdrowia jest d u ż o poważniejszy. Jest zupeł­
nie n i e w i d o m a i nękają ją o s t r e ataki epileptyczne.
WIOSNA-2004
Przy tego typu zabiegu a b o r t e r nastrzykuje s o l a n k ą z a r ó w n o l o n o m a t k i , jak
i swoją n i e m o w l ę c ą ofiarę. Sara d o s t a ł a zastrzyk z trucizny w główkę. Wi­
działam po n i m ślad na jej czaszce. D l a t e g o też, kiedy z a b i e r a m głos na te­
m a t aborcji, m ó w i ę nie tylko w s w o i m imieniu, ale również w i m i e n i u in­
nych u r a t o w a n y c h ofiar, takich jak Sara i jak te ofiary, k t ó r e jeszcze nie
mówią.
W dzisiejszych czasach dziecko jest dzieckiem tylko wtedy, gdy jest to dla
nas wygodne. W p r z e c i w n y m razie jest zaledwie „ t k a n k ą " . Dziecko jest
dzieckiem, gdy dochodzi do p o r o n i e n i a w d r u g i m , trzecim, czwartym miesią­
cu. W wypadku aborcji w drugim, trzecim l u b czwartym miesiącu dziecko
jest tylko „zbitkiem k o m ó r e k " l u b „ t k a n k ą " . Dlaczego? Ja nie widzę tu żad­
nej różnicy. Czy p a ń s t w o ją widzą? Wielu ludzi celowo stara się tego n i e d o ­
strzegać...
Nie m o g ę dać lepszego a r g u m e n t u za o b r o n ą życia od mojego w ł a s n e g o
życia. Jest o n o wielkim d a r e m . Z a b ó j s t w o nie jest r o z w i ą z a n i e m p r o b l e m ó w .
Proszę m n i e przekonać, jeżeli jest inaczej.
Na zwieńczeniu j e d n e g o z b u d y n k ó w Kapitolu wyryto wspaniały cytat:
„To, co złe m o r a l n i e , nie m o ż e być p o p r a w n e politycznie". Aborcja jest zła
moralnie. N a s z kraj przelewa k r e w niewiniątek. A m e r y k a m o r d u j e swoją
przyszłość.
Każde życie ma swoją wartość.
Każde istnienie jest d a r e m n a s z e g o
Stwórcy. Dary p o w i n n i ś m y przyjmować i cieszyć się n i m i . P r a w o do życia
musi w końcu zostać u z n a n e .
CIANNA JESSEN
TŁUMACZYŁ: TOMASZ PISULA
Zeznanie z ł o ż o n e w dniu 22 kwietnia 1 9 9 6 roku
przed P o d z e s p o ł e m Konstytucyjnym Komisji Sprawiedliwości Kongresu U S A
(http://www.abortionfacts.com)
144
FRONDA
32
Noworodki nie mają prawa do opieki medycznej aż do
momentu swojej śmierci. Odwracamy wzrok i udaje­
my, że za życia nie są ludźmi. Istotami ludzkimi stają
się dla nas oficjalnie dopiero po śmierci. Wydajemy im
zarówno świadectwa narodzenia, jak i zgonu, ale tak
naprawdę liczą się wyłącznie świadectwa zgonu.
Śmierć
w szpitalu Chrystusa
-ILL
STANEK
Jestem zawodową pielęgniarką, przez ostatnie pięć lat pracowałam na Oddziale
Położniczym w Christ Hospital w Oak Lawn, w stanie Illinois. Do zabiegów
przerywania ciąży nasz szpital stosował m e t o d ę nazywaną „aborcją przy wywo­
łanym porodzie", znaną również jako „aborcja z żywym urodzeniem". Można jej
dokonywać na wiele sposobów, ale ogólnie polega ona na rozszerzeniu szyjki
146
FRONDA
32
macicy, tak by kobieta urodziła przed­
wcześnie dziecko, które umiera albo
podczas samego porodu, albo wkrótce
potem. W m o i m szpitalu zabieg ten
przeprowadza się poprzez wprowadze­
nie w pobliże szyjki macicy preparatu
Cytotec. Lek podrażnia szyjkę i stymu­
luje jej rozwarcie. W tym momencie
z macicy wypada wcześniak,
małe
dziecko, które często jest żywe. Nie­
rzadko zdarza się, że dzieci te żyją jesz­
cze godzinę lub dwie po zabiegu, a na­
wet dłużej. Jedno z nich żyło prawie
osiem godzin.
Jeśli
u s u n i ę t e dziecko żyje,
nie
udziela się mu żadnej pomocy m e ­
dycznej, a jedynie czegoś, co mój szpi­
tal nazywa „zapewnieniem komfortu".
„Komfort" oznacza trzymanie dziecka
w ciepłym kocu do m o m e n t u śmierci, choć i ten nikły przejaw współczucia nie
zawsze jest zapewniony. Nie wymaga się bynajmniej, aby podczas swojego
krótkiego życia dzieci były przez kogokolwiek t r z y m a n e na rękach.
Pewnej nocy zobaczyłam, jak moja współpracownica wynosi usunięte żywe
dziecko z zespołem D o w n a do brudownika, jako że jego rodzice nie chcieli go
trzymać, a ona nie miała na to czasu. Nie m o g ł a m znieść myśli, że to cierpiące
dziecko będzie umierać s a m o w brudowniku. Kołysałam je więc i tuliłam przez
45 m i n u t jego życia. Miało 2 1 , m o ż e 22 tygodnie, ważyło około pół kilograma
i miało 20 centymetrów długości. Dziecko było zbyt słabe, aby się poruszać,
wszystkie siły oszczędzało na oddychanie. Na koniec było tak ciche, że nie wie­
działam, czy jeszcze żyje. Musiałam unieść je pod światło, żeby przez klatkę
piersiową zobaczyć, czy jego serce jeszcze bije. Po stwierdzeniu śmierci złożyli­
śmy mu rączki na piersi, zawinęliśmy w malutki całun i zanieśliśmy do kostni­
cy, gdzie zabiera się naszych wszystkich zmarłych pacjentów.
Moi
w s p ó ł p r a c o w n i c y opowiadali
mi
wiele
makabrycznych
historii
o usuniętych żywcem dzieciach, którymi się zajmowali. O p o w i e d z i a n o mi na
WIOSNA-2004
147
przykład o dziecku, które m i a ł o cierpieć na rozszczepienie r d z e n i a kręgowe­
go, co zadecydowało o zabiegu, ale w trakcie aborcji o k a z a ł o się, że kręgo­
słup m i a ł o z u p e ł n i e zdrowy. I n n ą pielęgniarkę prześladuje w s p o m n i e n i e
u s u n i ę t e g o dziecka, które okazało się d u ż o większe, niż przypuszczano - wa­
żyło już p o n a d kilogram. W s p o m n i e n i e to wciąż ją dręczy, p o n i e w a ż do dziś
nie jest pewna, czy nie p o w i n n a była zażądać dla niego r a t u n k u i opieki m e ­
dycznej. Pracownik p o m o c y medycznej opowiedział mi również o żywym
u s u n i ę t y m dziecku, które w oczekiwaniu na śmierć zawinięto w papierowy
ręcznik i p o z o s t a w i o n o na blacie w b r u d o w n i k u . Przez przypadek wyrzuco­
no je do śmietnika. Kiedy p r z e t r z ą s a n o kosz w jego p o s z u k i w a n i u , dziecko
w y s u n ę ł o się z ręcznika i w y p a d ł o na p o d ł o g ę .
Niedawno jedna z pielęgniarek opowiedziała mi historię, o której, jak stwier­
dziła, nie może przestać myśleć. Opiekowała się pacjentką około 23. tygodnia
ciąży, której powiedziano, że istnieje możliwość, iż jej dziecko nie urodzi się ży­
we. Ogólnie dziecko było zdrowe, i zgodnie z naszymi krajowymi statystykami
miało do 39 proc. szans na przeżycie. Pacjentka jednakże zdecydowała się na
usunięcie ciąży. Dziecko n a r o d z i ł o się żywe. Gdyby tylko m a t k a p o p r o s i ł a
o jakąkolwiek p o m o c dla dziecka, do dyspozycji przy porodzie stanęliby: specja­
lista neonatolog, lekarz pediatra, pielęgniarka neonatalna, pulmonolog, a dziec­
ko trafiłoby natychmiast pod wyspecjalizowaną opiekę naszego oddziału dla
wcześniaków. Zamiast tego, podczas porodu obecni byli tylko położnik i moja
współpracownica. Po urodzeniu się dziecka, wykazującego wszelkie oznaki do­
skonałego zdrowia, zawinięto je w koc i przetrzymano na naszym oddziale po­
łożniczym przez następne dwie godziny, to jest do m o m e n t u śmierci.
Jest coś bardzo złego w n a s z y m systemie p r a w n y m , s k o r o n a k ł a d a on na
lekarzy obowiązek stwierdzania śmierci n o w o r o d k a , a obowiązku oceny jego
szans na przeżycie już nie. I n n y m i słowy, w świetle naszych p r z e p i s ó w n o ­
worodki nie mają p r a w a do opieki medycznej aż do m o m e n t u swojej śmier­
ci. O d w r a c a m y wzrok i udajemy, że za życia nie są ludźmi. I s t o t a m i ludzki­
mi stają się dla n a s oficjalnie d o p i e r o po śmierci. Wydajemy im z a r ó w n o
świadectwa narodzenia, jak i zgonu, ale tak n a p r a w d ę liczą się wyłącznie
świadectwa zgonu. Ż a d n y c h innych dzieci w Ameryce nie pozbawia się w t e n
s p o s ó b opieki medycznej.
Aborcja jest rakiem toczącym A m e r y k ę . Zabijając n a s z e dzieci, zabija
również nasze s u m i e n i a . W s z y s t k o zaczęło się w m o m e n c i e , w k t ó r y m z p r o 148
FRONDA 32
cesu decyzyjnego wyłączyliśmy Boga i ogłosiliśmy, że m a ł e istotki w e w n ą t r z
kobiet są „ p r o d u k t a m i z a p ł o d n i e n i a " , a nie m a ł y m i c h ł o p c a m i i dziewczyn­
kami. Cóż więc miałoby być zaskakującego w tym, że wciąż p r z e s u w a m y gra­
nicę i zabijamy n a w e t n a r o d z o n e „ p r o d u k t y z a p ł o d n i e n i a " ? Zajmuje się tym
nawet mój szpital, choć w nazwie ma s ł o w o „ C h r y s t u s a " ! Czynów, których
dopuszczamy się dziś, nie j e s t e m w stanie pojąć. Boję się wręcz myśleć, na
jakie straszliwe sposoby b ę d z i e m y t o r t u r o w a l i nasze dzieci w przyszłości.
Zakończmy to, proszę, ogłaszając, że n o w o r o d k i w Ameryce są i s t o t a m i
ludzkimi, z takimi s a m y m i przywilejami i p r a w a m i do opieki medycznej, co
każdy z nas, dorosłych ludzi. Dziękuję P a ń s t w u za u w a g ę .
J1LL S T A N E K
TŁUMACZYŁ: TOMASZ PISULA
Z e z n a n i e w s p r a w i e u s t a w y HR 4 2 9 2 Bom Alive Infants Protection Act of 2000
( U s t a w a O O c h r o n i e Dzieci Ż y w o N a r o d z o n y c h ) z ł o ż o n e 2 0 lipca 2 0 0 0 r o k u
p r z e d K o m i s j ą P r a w o r z ą d n o ś c i K o n g r e s u USA
WIOSNA 2004
149
KASZA I ŚRUBOKRĘT
Jeszcze nigdy n i k o m u nie d o r a d z i ł a m u r o d z e n i a dziecka. D o r a d z a m również
w p o r a d n i kobiecej k a m p u s u Albany State, i t a m teoretycznie oczekuje się
ode m n i e , że b ę d ę przedstawiała rozwiązania a l t e r n a t y w n e . W klinice abor­
cyjnej oczekiwania są o d w r o t n e .
Doradca w klinice aborcyjnej, w: Rachel Weeping and Other Essays About Abortion (Płacząca Rachel
i inne opowieści o aborcji), James Tunstead Burtchaell (red.), Universal Press, New York 1 9 8 2
Doradcy tylko udają p o m o c . . . swojej roli upatrują raczej w d o t r z y m y w a n i u
k o b i e t o m towarzystwa.
Doradca w klinice aborcyjnej, w: Rachel Weeping..,, d z . c y t , s. 4 2 - 4 3
To właśnie kiedy w j e d n y m ręku t r z y m a m plastikowy m o d e l macicy, a w dru­
gim t u b ę ssącą, r u c h a m i imitując n a d c h o d z ą c e skrobanie, kobiety zadają mi
najintymniejsze pytanie. Podczas gdy ja o b o j ę t n y m g ł o s e m o p o w i a d a m im
o „ t k a n c e " czy „zawartości", w z r o k kobiety nagle krzyżuje się z m o i m i pa­
da pytanie: „Jak d u ż e jest już dziecko?". Słowa te wskazują na cichą p o t r z e ­
bę określenia granic definicyjnych. Moje z a p e w n i e n i a o m i n i a t u r o w e j bul­
wiastej
kulce
zazwyczaj
przynoszą
kobietom
ulgę.
A
ja
tymczasem
wartościuję, t r o c h ę k ł a m i ę , prześlizguję się n a d ludzkimi c e c h a m i dziecka do
m o m e n t u , w k t ó r y m jego los jest już przesądzony.
Pracownica kliniki Sallie Tisdale, w: We Do Abortions Here (Tu wykonujemy aborcje),
„Harpers Magazine", październik 1 9 8 7 . s. 68
| 50
F R O N D A 32
Oznaki życia p ł o d u p o w i n n y być cały czas m o n i t o r o w a n e . Do określenia
obecności lub braku bicia jego serca należy co p e w i e n czas używać D o p p l e ­
ra, w s p o s ó b niesłyszalny dla pacjentki. P r o b l e m a t y k a „świadomej zgody"
pacjentki jest dość kontrowersyjną sprawą, przy czym większość p r a k t y k ó w
uważa, że pacjentce nie p o w i n n o się pokazywać p r o d u k t u zapłodnienia, m ó ­
wić o płci p ł o d u ani informować o tym, że ciąża była m n o g a .
Aborter, w: Warren Hern. Abortion Practice (Aborcja w praktyce. Podręcznik).
J . B . Lippincott Company. Colorado 1 9 8 4 , s. 145 i 3 0 4
Sonografia w połączeniu z zabiegiem aborcyjnym m o ż e p o w o d o w a ć zagroże­
nia dla zdrowia psychicznego pacjentki. P e ł n o e k r a n o w y w i d o k poruszające­
go się e m b r i o n u n o s z o n e g o przez czekającą na aborcję kobietę, m o ż e spowo­
dować dyskomfort, zauważa dr Sally Faith D o r f m a n . Podkreśla, że w trakcie
zabiegu ekran USG p o w i n i e n być niewidoczny dla kobiety.
Artykuł redakcyjny, „Obsterics and Cynecology News" (Wiadomości położnicze i ginekologiczne),
1 5 - 2 8 lutego 1 9 8 6
W moich klinikach zawsze na życzenie m o ż n a było p o r o z m a w i a ć z doradcą.
Ja oczywiście robiłem wtedy wszystko, żeby aborcja wydała się najkorzyst­
niejszym rozwiązaniem. M ó w i ł e m kobiecie przy t y m na przykład o adopcji,
rodzinach zastępczych i, o ile była d o s t ę p n a , p o m o c y społecznej. Typowy
przebieg rozmowy wyglądał następująco: „Wiesz, zawsze przecież m o ż e s z
oddać dziecko do adopcji". Od razu j e d n a k d o d a w a ł e m : „Jest to oczywiście
jakieś wyjście, ale p o w i n n a ś przy t y m wziąć p o d uwagę, że od tej pory gdzieś
w świecie będzie żyło twoje dziecko, k t ó r e g o ty j u ż nigdy nie zobaczysz.
Z aborcją przynajmniej wiesz na p e w n o , co i jak, i m o ż e s z p o t e m zająć się
swoim życiem...". Im dłużej się t y m zajmowałem, tym mniej m n i e to wszyst­
ko obchodziło. Nie p r z e j m o w a ł e m się już wcale głosem s u m i e n i a . Zresztą,
tak czy inaczej, s u m i e n i e m i a ł e m w t e d y j u ż z u p e ł n i e g ł u c h e . D o r a d z t w o by­
ło p o t r z e b n e wyłącznie ze względu na public relations. W razie wizyty dzien­
nikarza czy ekipy telewizyjnej wyciągało się gotowy pakiet informacyjny dla
pacjentów. N i k t nie mógł się czepiać. Z zewnątrz wszystko wyglądało d o ­
brze, w praktyce był to jeszcze j e d e n s p o s ó b , aby k o b i e t ę z m u s i ć do aborcji.
Po p r o s t u - najpierw pokazywałem kobiecie r ó ż n e możliwości, a zaraz
WIOSNA-2004
151
p o t e m właściwie je wykluczałem. J e d y n y m m o ż l i w y m wyjściem p o z o s t a w a ­
ła, oczywiście, aborcja.
Byty właściciel sieci klinik, Erie Harrah,
w wywiadzie dla magazynu „Life Issues Connector", lipiec 1 9 9 8
U profesjonalnego dyrektora do s p r a w m a r k e t i n g u p r z e s z ł a m szkolenie d o ­
tyczące sprzedawania aborcji przez telefon. Każdy, k t o miał odbierać telefon,
wszystkie recepcjonistki i pielęgniarki przeszły u niego i n t e n s y w n e szkole­
nie. C h o d z i ł o o to, aby telefonującej dziewczynie tak sprzedać nasz p r o d u k t ,
to jest tak ją o m o t a ć , żeby nie poszła na zabieg gdzie indziej, nie zdecydo­
wała się na o d d a n i e dziecka do adopcji lub po p r o s t u nie z m i e n i ł a zdania.
Robiliśmy to dla pieniędzy.
Nina Whitten. główna sekretarka w klinice aborcyjnej dr. Curtisa Boyda w Dallas
Im [kobietom] nigdy nie zezwalało się na p a t r z e n i e na e k r a n ultrasonogra­
fu, bo wiedzieliśmy, że gdyby tylko usłyszały choćby bicie serca p ł o d u , nie
zdecydowałyby się na aborcję (dr Randall).
D. Kuperlain, M. Masters, Pro-Choice 1990: Skeletons in the Closet
(Lobby aborcyjne 1 9 9 0 . Trupy w szafie), magazyn „ N e w Dimensions". październik 1 9 9 0
Każda z kobiet zawsze zadaje te s a m e d w a pytania. Po pierwsze: „Czy to jest
dziecko?". „ N i e " - u s p o k a j a j ą doradca. „To po p r o s t u p r o d u k t z a p ł o d n i e n i a
(skrzep krwi, zbitek k o m ó r e k ) " . [...] no bo ile kobiet zdecydowałoby się na
zabieg, gdyby znały prawdę?
Carol Everett, była właścicielka dwóch klinik aborcyjnych i dyrektorka czterech, w: C. Everett,
A Walk Through an Abortion Omie (Tak wygląda klinika aborcyjna), magazyn „ALL About Issues",
sierpień-wrzesień 1 9 9 1 , s. 117
Jeżeli kobieta, której doradzaliśmy, zaczynała tylko wykazywać w a h a n i a co
do aborcji, m ó w i l i ś m y jej wszystko, co tylko było możliwe, aby tylko prze­
konać ją do n a t y c h m i a s t o w e g o zabiegu.
W. Judy. była dyrektor biura drugiej co do wielkości kliniki aborcyjnej w El Paso w Teksasie
Kobieta, która d o r a d z a ł a w naszej klinice, potrafiła na z a m ó w i e n i e płakać
wraz z dziewczętami. Odkrywała ich słabości i wykorzystywała je. K o b i e t o m
152
FRONDA
32
nie p r o p o n o w a n o żadnego innego wyjścia. M ó w i o n o im wyłącznie o tym, ile
k ł o p o t u sprawia u r o d z e n i e dziecka.
Była aborterka. Debra Harry, cytowana w filmie dokumentalnym Meet the Abortion Providers
(Tacy są aborterzy). 1989
Czasami po p r o s t u kłamaliśmy. Dziewczyna pyta o rozwój p ł o d u w d a n y m
m o m e n c i e ciąży: „Czy to już jest dziecko?". Dziecko jest z u p e ł n i e uformo­
wane już w 12. tygodniu ciąży. Ma linie papilarne, kręci główką, p o r u s z a pa­
luszkami u stóp, o d c z u w a ból. Ale my mówiliśmy: „To jeszcze nie jest dziec­
ko. To tylko tkanka, coś na kształt s k r z e p u " .
Kathy Sparks, w: Gloria Williamson. The Conversion of Kathy Sparks (Nawrócenie Kathy Sparks).
„Christian Herald", styczeń 1 9 8 6 . s. 28
Wiele kobiet przychodziło do m n i e , zastanawiając się nad aborcją. P o i n s t r u ­
o w a n o m n i e d o k ł a d n i e , że m u s z ę odwracać od nich m o n i t o r , tak aby w i d o k
dziecka na ekranie nie wpłynął czasem na ich decyzję.
Shari Richards w programie telewizyjnym The John Ankerburg Show, 3 lipca 1990
Na początku mojej pracy w klinice, z a n i m p o z w o l o n o mi samej odbierać te­
lefony, m u s i a ł a m spędzić miesiąc, przysłuchując się, w jaki s p o s ó b odbiera
je starsza pracownica. Rozmawiając z dzwoniącą kobietą, m u s i a ł y ś m y d o ­
kładnie wiedzieć, co chcemy osiągnąć. M u s i a ł y ś m y jak najszybciej r o z p o z n a ć
jej p r o b l e m i tak wszystko rozegrać, aby ściągnąć ją do kliniki na zabieg. By­
łyśmy bardzo efektywnymi t e l e m a r k e t i n g o w c a m i .
Joy Davis, w: Abortion Clinics: An Inside Look (Klinika aborcyjna od środka).
publikacja Last Days Ministries
Kiedy dzwoniła dziewczyna, aby się z n a m i u m ó w i ć na pierwszą wizytę, sta­
raliśmy się ją jak najprędzej urobić. Jeżeli d z w o n i ł a we wtorek, do piątku m u ­
sieliśmy ją ściągnąć do kliniki. Unikaliśmy sytuacji, w których miałaby czas
na rozmyślania. W klinice najpierw m u s i a ł a wypełnić formularze p o t r z e b n e
do zabiegu, a dopiero p o t e m rozmawiała z doradcą... Doradcy byli przy t y m
wyszkoleni i dobrze wiedzieli, o czym rozmawiać, a jakich t e m a t ó w unikać.
Mówili na przykład: „Wiemy, że jesteś w o k r o p n y m położeniu. Jak m o ż e m y
polepszyć twoją sytuację? Nie wydajesz się jeszcze gotowa na ciążę". Ich
WlOSNA-2004
153
zadanie polegało na utrzymywaniu m a c h i n y w ruchu, czyli dbaniu, aby kobie­
ta jak najprędzej trafiła do sali zabiegowej.
Pracownik kliniki (nazwisko utajnione), w: Abortion Clinics..., dz.cyt.
W swojej praktyce s p o t k a ł e m się z s e t k a m i pacjentek po aborcji, k t ó r e p r z e d
zabiegiem zostały o k ł a m a n e przez d o r a d c ó w w klinikach. M ó w i o n o im mniej
więcej tak: „To będzie bolało mniej niż usunięcie zęba. To nie jest ż a d n e dziec­
k o " . P o t e m taka kobieta brała do ręki pierwszy lepszy magazyn, n p . „Life",
i załamywała się, w p a d a ł a w głęboką depresję.
Psycholog Vincent Rue, w: D. Kupelian. J.A. Casper, Abortion Inc. (Przedsiębiorstwo Aborcja), „ N e w
Dimensions", październik 1 9 9 1 , s. 16
Ale kiedy zajrzałam do miski, p o m i ę d z y s k r z e p a m i krwi zobaczyłam m a l u t k i
tors, cały pognieciony, z ż e b r a m i grubości kresek narysowanych o ł ó w k i e m ,
u ł o ż o n y m i w równoległe rzędy, połączonymi w y b r z u s z e n i a m i k r ę g o s ł u p a .
O b o k pływały półprzezroczyste r a m i ę i d ł o ń .
Sallie Tisdale, w: We Do Abortions Here. dz.cyt.
Pamiętam... lekarz usiadł, wprowadził przewód ssący i usunął nim zawartość. Wi­
działem, jak krwawa materia spływała plastikowym przewodem do dużego słoika.
Moim zadaniem miało być otwarcie słoika po zabiegu i obejrzenie jego zawartości.
Na t e m a t aborcji nie m i a ł e m własnego zdania; byłem na stażu, a to było no­
we doświadczenie. Miałem obejrzeć t e n nowy dla m n i e zabieg. O t w o r z y ł e m sło­
ik i odcedziłem zawartość przez pończochę. Doktor polecił mi: „Rozłóż teraz
wszystko na niebieskim ręczniku i obejrzyj. M u s i m y sprawdzić, czy już wszyst­
ko wyjęliśmy". Ucieszyłem się, że na w ł a s n e oczy zobaczę tkankę. Rozwinąłem
pończochę i położyłem ją na ręczniku. W środku były ludzkie szczątki.
Miałem już a n a t o m i ę . Byłem przecież s t u d e n t e m medycyny. W i e d z i a ł e m ,
co to jest. Była t a m m a l u t k a ł o p a t k a i ramię, zobaczyłem kilka żeber i całą klat­
kę piersiową, a p o t e m m a l u t k ą główkę. S p o s t r z e g ł e m też k a w a ł e k nogi, m a ­
lutką d ł o ń i ramię. To było tak, jakby m n i e k t o ś przebił r o z ż a r z o n y m pogrze­
baczem. M i a ł e m s u m i e n i e , a o n o krzyczało. Sprawdziłem - były dwie ręce,
dwie nogi i cała reszta, więc o d w r ó c i ł e m się i p o w i e d z i a ł e m : „Chyba u s u n ą ł e ś
wszystko". Było to dla m n i e b a r d z o t r u d n e przeżycie.
Były aborter, w: Pro-Choice 1990..., dz.cyt.
154
FRONDA 32
Zabiegi r o z t w o r a m i soli m u s z ą być r o b i o n e w szpitalach, ze względu na
możliwość wystąpienia komplikacji. Nie twierdzę, że komplikacje nie zda­
rzają w wypadku innych m e t o d , ale tu dzieje się to częściej. Solanką, czyli
stężonym r o z t w o r e m soli, nastrzykuje się w o r e k płodowy, i rozpoczyna się
długa, g w a ł t o w n a agonia dziecka. M a t k a o d c z u w a wszystko, w t y m m o m e n ­
cie często zdaje już sobie sprawę, że w środku nosi żywe dziecko. Dziecko
rozpaczliwie walczy o życie. Walczy, bo r o z t w ó r spala je żywcem.
Debra Harry, w: Pro-Choice 1990.... dz.cyt.
Pamiętam, że po wykonaniu cesarskiego cięcia, jeszcze przed wylaniem w ó d
zobaczyłem przez powłoki poruszające się dziecko. P r z e m k n ę ł a mi przez gło­
wę myśl: „Mój Boże, przecież to człowiek". W t e d y lekarz wylał wody, a m n i e
zabolało serce jak przy pierwszej aborcji odsysaniem. Lekarz wyjął dziecko, a ja
nie potrafiłem go nawet dotknąć. Tego dnia byłem kiepskim asystentem. Sta­
łem nieruchomo, a do mojego zwyrodniałego umysłu i serca powoli docierało,
czym tak naprawdę do tej pory się zajmowałem. To m a ł e dziecko, które wyda­
wało już swoje odgłosy, poruszało się, przebierało nóżkami, zostało w ł o ż o n e
do zimnej stalowej miski i p o s t a w i o n e na stole. Spoglądałem na nie bez prze­
rwy podczas zaszywania macicy i zamykania cesarki. O n o cały czas się w tej
misce ruszało. Wraz z upływem czasu ruszało się, oczywiście, coraz wolniej.
Przypominam sobie, jak pochyliłem się nad n i m po zakończeniu całej operacji.
Wciąż żyło. Widać było pracującą klatkę piersiową, bijące serce. Dziecko usi­
łowało łapać oddech. Ból, który zrodził się wówczas we m n i e , miał działanie
edukacyjne - zacząłem rozumieć, czym naprawdę jest aborcja.
Były aborter, w: Pro Choice 1990..., dz.cyt.
Doszło do tego, że nie mogłam już więcej znieść widoku tych malutkich ciał.
Dr Beverly McMillan, zapytana, dlaczego zaprzestała w y k o n y w a n i a aborcji,
w. The Ex Abortionists: They Have Confronted Reality
(Byli aborterzy stanęli twarzą w twarz z rzeczywistością). „Washington Post". 1 kwietnia 1988. s. 21
Widziałam to wszystko. W i d z i a ł a m n i e m o w l a k i całkowicie u f o r m o w a n e j u ż
w 10. tygodniu... ale z u r w a n ą n o g ą albo bez główki. P a m i ę t a m te m a l u t k i e
klatki piersiowe...
Debra Harry, w: The Ex Abortionists..., dz.cyt.
WIOSNA-2004
155
Chcielibyśmy, żeby były b e z k s z t a ł t n e , ale nie są... to jest bolesne. To p o w o ­
duje duży stres.
Pracownik kliniki aborcyjnej, w: The Ex Abortionists..., dz.cyt.
To jest t r o c h ę jak schizofrenia. W j e d n y m pokoju przekonuje się pacjentkę,
że d r o b n a nieregularność w rytmie serca p ł o d u nie jest niepokojąca, że u r o ­
dzi piękne, zdrowe dziecko. A zaraz p o t e m w d r u g i m pokoju uspokaja się
kobietę, której w ł a ś n i e zrobiło się zastrzyk z soli, że to d o b r z e , że rytm jest
już nieregularny... że nie p o w i n n a się przejmować, że dziecko NA P E W N O
nie urodzi się żywe... Ktoś nagle zauważa, że w chwili wykonywania zastrzy­
ku z soli w macicy następuje p o r u s z e n i e . To nie jest żaden przepływ p ł y n ó w .
Poruszenie wywołuje oczywiście p ł ó d cierpiący z p o w o d u łykania skoncen­
trowanego roztworu soli, g w a ł t o w n i e walczący o życie. Ruch wywołany jest
bólem agonii. [...] Ktoś to w k o ń c u m u s i robić, no i n i e s t e t y n a m przypadła
rola katów...
Czynny aborter dr Szenes, w: M. Denes, Performing Abortions (Przeprowadzając aborcje),
„Commentary", 26 października 1976, s. 5 - 3 7
Patrzę do w n ę t r z a kubła. Jest t a m m a ł a goła istota ludzka, u n o s z ą c a się
w krwawym płynie - najpewniej ofiara tragicznego utopienia. C h o ć być m o ­
że nie był to zwykły wypadek, bo ciało jest p u r p u r o w e od sińców, a na twa­
rzy maluje się wyraz agonii i napięcia człowieka, który u m a r ł g w a ł t o w n ą
śmiercią. Już kiedyś widziałam tę twarz. To twarz rosyjskiego żołnierza leżą­
cego na z a ś n i e ż o n y m wzgórzu, sztywna od śmierci i c h ł o d u .
Magda Denes, zwolenniczka aborcji, lekarka i autorka wielu publikacji poświęconych
tej tematyce, w: M. Denes, Performing Abortions, dz.cyt., s. 3 5 - 3 7
N a p r a w d ę p o t w o r n e są m o m e n t y , kiedy staję t w a r z ą w twarz z ciążą po
20. tygodniu i kiedy sam j e s t e m przekonany, że to już jest dziecko. [...]
Z drugiej strony z n a m pytanie, k t ó r e jest w tej sytuacji najważniejsze: „Kto
jest właścicielem tego dziecka?". Bezsprzecznie jest n i m m a t k a .
Dr James Mahoń, wykonujący aborcje przez „częściowe" urodzenie, w: N. Hentoff,
(t's just Too Late: Third Trimester Abortions are an Outrage and an Insult to the Humań Race
(Po prostu zbyt późno. Skandaliczne aborcje w trzecim trymestrze to zniewaga dla rodzaju ludzkiego),
„Pittsburgh Post-Gazette". 27 czerwca 1993
156
FRONDA 32
Opisując aborcję, w której p o m i m o wszelkich starań dziecko zaczęło rodzić
się żywe, dr Haskell stwierdził: „Po tym, jak do szyjki macicy w p r o w a d z i ł e m
nożyczki, p r z e b i ł e m n i m i główkę dziecka i o t w o r z y ł e m je, dziecko wyszło
już bardzo szybko.
[...] W p o p r z e d n i c h d w ó c h wypadkach, aby zagnieść
czaszkę do wewnątrz, m u s i a ł e m wyssać jej zawartość p r z e w o d e m zasysa­
jącym".
„Dayton Daily News S u n " , 10 grudnia 1 9 8 9
Przy pierwszym razie c z u ł e m się jak m o r d e r c a , ale p o t e m w y k o n y w a ł e m za­
biegi bez końca. Teraz, po 20 latach widzę, co s t a ł o się ze m n ą jako lekarzem
i człowiekiem. S t w a r d n i a ł e m . Pewnie, że pieniądze były w t y m w s z y s t k i m
bardzo ważne. No i jak się to już raz zrobiło, ł a t w o było postrzegać kobiety
jako zwierzęta, a ich dzieci wyłącznie jako t k a n k ę .
Były aborter w programie radiowym Johna R i c e a Abortion, D. Litt Murfreesboro, Tenessee
Nie było chyba nigdy lekarza, który by w p e w n y m m o m e n c i e nie stwierdził:
„To jest m o r d e r s t w o " .
Magda Denes po dwóch latach zbierania materiałów do książki Necessity and Sorrow.
Life and Death Inside an Abortion Ginie (Konieczność i Żal. Życie i śmierć w klinice aborcyjnej).
Wiemy, że to jest zabójstwo, ale p a ń s t w o zezwala na zabijanie w niektórych
przypadkach.
Dr Neville Sender, czynny aborter, w: M. Denes. Performing Abortions, dz.cyt.
N a w e t teraz czasami jeszcze czuję się nieswojo, bo jako lekarz uczyłem się
ratować życie, a ja je przecież niszczę.
Czynny aborter, w: M. Denes, Performing Abortions, dz.cyt.
Sądzę, że to jest m o r d e r s t w o - bardzo szczególne i p o t r z e b n e . Ż a d e n z leka­
rzy, którzy kiedykolwiek brali w t y m udział, nie będzie się tu oszukiwał. [...]
Wiesz, że t a m w środku jest coś żywego, coś, co w ł a ś n i e zabijasz.
Inny aborter, w: M. Denes, Performing Abortions, dz.cyt.
Pracownicy klinik m o g ą opowiadać, że są za p r a w e m kobiety do decydowa­
nia, ale przy tym nie chcą nigdy patrzeć na te m a l u t k i e rączki i nóżki, [...]
WIOSNA-2004
157
Pomiędzy poparciem i n t e l e k t u a l n y m dla p r a w kobiet a chęcią do bezpośred­
niego uczestnictwa w aborcyjnej rzezi istnieje przepaść. Oglądanie zakrwa­
wionych ciałek budzi w ś r ó d p r a c o w n i k ó w klinik niepokój.
Judith Fetrow, byta pracowniczka kliniki w San Francisco, w: Meet the Abortion Providers III
(Tacy są aborterzy III), zapis konferencji w Chicago, 4 marca 1993
Zabieg powoduje p o t w o r n e s p u s t o s z e n i a emocjonalne w ś r ó d lekarzy i per­
sonelu medycznego. [...] Nie m o ż n a zaprzeczać, że ludzie, którzy to robią,
uczestniczą w akcie zniszczenia, [...] w r a ż e n i a towarzyszące rozczłonkowa­
niu p ł o d u przepływają przez szczypce jak prąd elektryczny.
Czynny aborter, w: Meeting of American Association of Planned Parentbood Physicians,
„OBGYN News", (Zjazd Amerykańskiego Związku Lekarzy sieci klinik Planned Parenthood,
„Wiadomości Ginekologiczno-Położnicze"); cyt. za: M. Green, S. Bennett,
The Crime of Being Born Alive: Abortion, Euthanasia, Infanticide
(Przestępstwa przeciw ż y w y m narodzinom: aborcja, eutanazja, dzieciobójstwo), s. 3
Zważ, że t a m , na d r u g i m końcu s t o ł u jest człowiek, który to dziecko rozry­
wa. Kilku z naszych lekarzy z d r o w o piło, b r a ł o narkotyki, było też j u ż kilka
samobójstw.
Dr Julius Butler, profesor położnictwa i ginekologii Wydziału Medycznego University of Minnesota
Ze szczypców wypadają ręce, nogi, klatki piersiowe. Nie każdy m o ż e znieść
ten widok.
Dr William Benbow Thompson, University of California, lrvine
Zabieg zmienia się znacznie po 2 1 . tygodniu, jako że tkanki p ł o d u stają się
wtedy bardziej zwarte i trudniejsze do r o z c z ł o n k o w a n i a (s. 154). [...] Do ob­
cięcia głowy i r o z c z ł o n k o w a n i a p ł o d u m o g ą być p o t r z e b n e długie, zakrzy­
wione nożyczki (s. 154). [...] Z e b r a n a t k a n k a p ł o d u jest ważona, po czym
dokonuje się p o m i a r u długości stopy, odległości od pięty do kolana, p o m i a ­
ru wielkości głowy (s. 164). E w e n t u a l n e wywiady dla m e d i ó w p o w i n n y kon­
centrować się na aspektach społecznych p r o b l e m u (np. na prawie do pouf­
nej i profesjonalnej opieki medycznej, prawie kobiety do wyboru itd.), a nie
na szczegółach technicznych zabiegu (s. 3 2 3 ) .
Warren Hern, Abortion Practice, dz.cyt.
158
FRONDA 32
Nikt nie chce dokonywać zabiegów po 10 tygodniach, bo w t e d y widzi się już
cechy dziecka, ręce, nogi. Jest to b a r b a r z y ń s t w o .
Pewien aborter. w: John Pekkanen, Doctors Talk About Themsehes (Lekarze o sobie), s. 93
Byłam za aborcją, uważałam, że kobieta powinna móc przerwać niechcianą przez
siebie ciążę. Teraz już nie jestem tego taka pewna. Jestem pielęgniarką i kończę
staż na oddziale ginekołogiczno-położniczym jednego z głównych metropolital­
nych centrów szpitalno-naukowych. Zmieniłam zdanie kiedy na własne oczy
przekonałam się, na czym tak naprawdę polega zabieg aborcji. Po pierwszym ty­
godniu w klinice aborcyjnej podobne wahania wyrażało przynajmniej kilka osób
z mojego roku. Zmieniliśmy zdanie po udziale w aborcji środkiem Prostaglandin. Jest to metoda podobna do tej wykorzystywanej przy zabiegu wykonywa­
nym roztworami soli. [...] Metody tej używa się do przerywania ciąży powyżej
16. tygodnia. Najpierw szukałam rozmaitych wymówek. Ze płód tak naprawdę
nie istnieje. Ze te brzuchy wcale nie są takie duże. Ze „ t o " nie jest tak napraw­
dę żywe. Już dosyć kłamstw. [...] Należę do personelu medycznego, a ludzie ta­
cy jak ja zwykle podchodzą do aborcji dość ambiwalentnie. Teraz w i e m już o wie­
le więcej i rozumiem, na czym to tak naprawdę polega. Kobiety powinny
dokładnie wiedzieć, czym jest aborcja; jak p o t w o r n y m aktem zniszczenia jest ten
zabieg zarówno dla nich, jak i dla ich nienarodzonych dzieci. Niezależnie od
wszystkich związanych ze skrobankami psychologicznych m e c h a n i z m ó w wypar­
cia, widok płodu w szpitalnej misce jest faktem o znaczeniu podstawowym.
The Zero People: Essays on Life (Opowiadania o życiu), Jeff Lane Hensley (red.),
Servant Books, Ann Arbor 1983
W klinikach byłam świadkiem o g r o m n e g o cierpienia, i to cierpienia nie tyl­
ko samych kobiet. W i d z i a ł a m b o w i e m ból dzieci, k t ó r e urodziły się żywe
i były p o p a r z o n e r o z t w o r a m i soli używanymi do aborcji przy zaawansowa­
nych ciążach. W i d z i a ł a m też kawałki stóp, kawałki rąk, zgniecione główki
i ciałka małych ludzi. W i d z i a ł a m t e n ból i w s p ó ł u c z e s t n i c z y ł a m w n i m .
Była pracowniczka kliniki Paula Sutcliffea w: Precious in My Sight (Drogocenne w moich oczach),
w: Pro-Life Femnism: Different Voices (Feminizm przeciw aborcji. Inne głosy), Cail Carnier-Sweet (red.)
Podczas chirurgicznego o p r ó ż n i a n i a macicy lekarze wyjmowali p ł o d y i kła­
dli na stole, gdzie wiły się do m o m e n t u śmierci. Wszystkie miały z u p e ł n i e
WIOSNA-2004
n o r m a l n e kształty. Nie m o g ł a m tego znieść. Ż a d n a z pielęgniarek nie m o g ł a .
Joyce Craig, dyrektorka brooklińskiej kliniki Planned Parenthood, która przez d w a miesiące
przy zabiegach, po czym zrezygnowała z pracy, w: Rachel Weeping. dz.cyt., s. 34
W okresie od maja do listopada 1988 roku pracowałam dla abortera. Jego spe­
cjalnością są zabójstwa w trzecim trymestrze ciąży. Byłam świadkiem brutal­
nego, rozmyślnego m o r d e r s t w a na p o n a d 600 prawdziwych, zdrowych dzie­
ciach w siódmym, ósmym, a nawet dziewiątym miesiącu życia. [...] W t e d y
myślałam, że j e s t e m za aborcją, i cieszyłam się, że będę pracowała w klinice
aborcyjnej. Myślałam, że będę pomagać w udzielaniu szlachetnej p o m o c y ko­
bietom w potrzebie. [...] Zamiast tego z o s t a ł a m p o i n s t r u o w a n a , jak fałszować
wiek dzieci w dokumentacji medycznej. W ramach obowiązków m u s i a ł a m
okłamywać dzwoniące do nas kobiety i przekonywać je, że „wcale nie jest jesz­
cze za p ó ź n o " . Potem, w dokumentacji medycznej m u s i a ł a m odnotowywać, że
dr. Tillerowi u d a ł o się z n ó w celnie przebić igłą serce dziecka i wstrzyknąć
w nie wywołującą zgon truciznę. [...] Pewnego dnia schodami z piwnicy, gdzie
pracowały te potwory, przyszedł dr Tiller. Niósł d u ż e k a r t o n o w e p u d ł o i omi­
jając poczekalnię, wszedł chyłkiem do części biura zarezerwowanej wyłącznie
dla pracowników. Siedziałam wtedy przy k o m p u t e r z e , a on minął moje biur­
ko i skierował się w stronę korytarza za rogiem. Po chwili zawołał m n i e , pro­
sząc o p o m o c . Okazało się, że p u d ł o jest tak duże i ciężkie, iż trzymając je w ra­
mionach, nie mógł trafić kluczem do zamka. Przekręciłam klucz w z a m k u
i pchnięciem otworzyłam drzwi. Ujrzałam wyraźnie błyszczący metal pieca prawdziwego pieca krematoryjnego. Takiego, jakiego używa się w d o m a c h po­
grzebowych. Powróciłam do k o m p u t e r a . Słyszałam, jak dr Tiller włącza gazo­
we palniki. Kilka m i n u t później p o c z u ł a m zapach palącego się ludzkiego ciała.
Mój niechętny wprawdzie, ale jednak bezdyskusyjny udział w tym dzieciobój­
stwie powodował agonalne cierpienie w e w n ę t r z n e .
Luhra Tivis o swoich doświadczeniach w biznesie aborcyjnym, w: Where is the Real Violence?
(Gdzie dochodzi do prawdziwego okrucieństwa?), „Celebrate Life", wrzesień-październik 1994
Chciałbym
przekazać
szerokiej
opinii publicznej
prawdę,
k t ó r ą znają
wszyscy lekarze. To jest żywy człowiek, dziecko. To nie jest ż a d e n zbitek
tkanki.
Dr Anthony Levantino w filmie Meet the Abortion Providers
160
FRONDA 32
- Innymi słowy, p a n i e doktorze, m ó w i pan m a t c e dziecka coś takiego: „Pani
dziecko ma wady w r o d z o n e . Może je p a n i zabić albo pozostawić przy życiu.
Jeśli zdecyduje się je pani zabić, ja się t y m zajmę".
- Oczywiście - zgodził się aborter. - Nie m o ż n a t e g o uczciwie ująć w ża­
den inny sposób.
The Zero Peop/e..., dz.cyt.. s. 9
Sam j e s t e m na siebie wściekły, że schwycenie główki czy p r z e p r o w a d z e n i e
technicznie p o p r a w n e g o zabiegu
niszczącego płód,
zabijającego dziecko
sprawia mi przyjemność.
Abortion Providers Share Inner Conflicts (Wewnętrzne rozterki aborterów), „AAA News",
12 lipca 1 9 9 3 , magazyn w y d a w a n y przez Amerykański Związek Lekarzy
Kiedy kładę ręce na b r z u c h u pacjentki, aby wyczuć wielkość dziecka, i zo­
stanę przy tym akurat przez dziecko kopnięty, po p r o s t u na chwilę tracę
mowę.
Abortion Providers Share....
dz.cyt.
Aborter opowiedział, jak został kiedyś zapytany, co należy m ó w i ć p r a c o w n i ­
kom, aby wyglądali na mniej wstrząśniętych na w i d o k 20 t y g o d n i o w e g o p ł o ­
du... „ N i e d o b r z e jest mieć zawód, w k t ó r y m t r u d n o jest o d p o w i e d z i e ć na py­
tania ludzi o szczegóły".
Abortion Providers Share.... dz.cyt.
Zaglądam do wiader, a t a m rączki i nóżki. Od t a m t e g o czasu prześladują
m n i e n o c n e koszmary. Był to w i d o k p r o s t o z h o r r o r u .
Była pracownica kliniki Kirsten Breedlove. magazyn „World", sierpień 1 9 9 5
Dzieci z a m r a ż a n o w zamrażarce. Teraz żałuję, że t a m zajrzałam.
Norma McCorvey, magazyn „World", sierpień 1 9 9 5
N a w e t osoby popierające aborcję n i e c h ę t n i e spoglądają na m a r t w y p ł ó d .
Vilma Valdez, Dyrektor Programów Edukacyjnych „Planned Parenthood" regionu M i a m i .
w: „The Miami Herald", 24 października 1 9 9 2
WIOSNA-2004
161
Każda z
zatrudnionych
tam
osób
miaia
swój
własny
sposób
na wy­
trzymanie rzeczywistości. Na przykład j e d n a z kobiet przez cały zabieg
obserwowała wyłącznie ekran USG, ale nigdy nie zaglądała do naczy­
nia zbiorczego. Nigdy nie spoglądała na u s u w a n ą t k a n k ę . N i e chciała jej
widzieć. Nie odrywała w z r o k u od m o n i t o r a . M i a ł a m też t a k ą pracowni­
cę, która po p r o s t u nie m o g ł a patrzeć na ekran [...] nigdy nie patrzy­
ła na t k a n k ę i nigdy nie patrzyła na m o n i t o r . Po p r o s t u nie chciała widzieć
niczego.
Wywiad Marka Crutchera z Joe Davis, byłą kierowniczką kliniki aborcyjnej
Kliniki
Planned
Parenthood
są
tak
zorganizowane,
aby
pracownicy
nigdy nie musieli oglądać ciał dzieci. Trzeba je tak urządzać, bo widok
dzieci w z b u d z a w ś r ó d p r a c o w n i k ó w niepokój. [...] Najczęściej ciałami dzie­
ci zajmuje się w klinice tylko j e d n a osoba. [...] T a k ą o s o b ą b y ł e m w ł a ś n i e
ja. M u s i a ł e m je oglądać, przechowywać, dostarczać na sekcje. No i b y ł e m
odpowiedzialny
za
pozbywanie
się
ich.
[...]
Dla
zachowania
zdro­
wia psychicznego wymyśliłem osobisty rytuał żałobny. O d m a w i a ł e m za
dzieci modlitwy za zmarłych. Wrzucając ciała do śmietnika, n a d a w a ł e m im
imiona.
Nagranie magnetofonowe Meet the Abortion Providers III: The Promoters (Tacy są aborterzy III.
Promotorzy), konferencja zorganizowana przez Pro-life Action League, Chicago, 3 kwietnia 1993
Płód jest formą życia. [...] Jest to oczywiście zabójstwo. [...] Z tym że p o ­
wstaje pytanie, czy zabójstwo takie m o ż e być u z a s a d n i o n e . M o i m z d a n i e m
jest u z a s a d n i o n e , ale tylko przy zachowaniu zasady pełnej i świadomej zgo­
dy matki.
Aborter. w: „Democrat Chronicie", 5 lipca 1992
Ukrywaliśmy
przed
kobietami
część
niewygodnych
faktów
dotyczących
aborcji. [...] Jest to rodzaj m o r d e r s t w a .
Charlotte Taft, była kierowniczka kliniki aborcyjnej, w: „Dallas Observer", 18 marca 1 9 9 5
P o t e m przechodzisz od zajmowania się l u d ź m i do czegoś, czego wszyscy
w C e n t r u m unikają jak ognia, czyli do pracy w sali sterylnej, bo t a m ma się
do czynienia z t k a n k a m i pochodzącymi z aborcji. Dla niektórych jest to bar162
FRONDA 32
dzo t r u d n e . Teoretycznie popierają aborcję, ale po p r o s t u nie są w stanie
znieść w i d o k u aborcji w 18. tygodniu.
Pracowniczka kliniki aborcyjnej, w: Wendy Simonds, Abortion at Work: Ideology and Practice
in a Feminist Clinic (Aborcja w działaniu. Ideologia i praktyka w feministycznej klinice),
Rutgers University Press. New Brunswick 1996
To jest, to znaczy to wygląda jak dziecko. Z u p e ł n i e jak dziecko. Szczególnie
jeżeli czasami wyjdzie w całości, n i e p r z e m i e l o n e . W i d z i a ł a m raz takie z pa­
luszkami w buzi [...] żałuję, że tak się m u s i a ł o stać, ale to nie wpływa na m o ­
je stanowisko. To jest tylko przykre. C z a s a m i przez chwilę z a s t a n a w i a m się
nad tą całą przykrą koniecznością. Kiedy dziecko trafia do sali sterylnej, jest
jeszcze ciepłe, bo przed chwilą było przecież w łonie m a t k i . Ma się wrażenie,
że to jest ludzkie ciało, wiesz ...
Pracowniczka kliniki aborcyjnej, w: W. Simonds, Abortion at Work..., dz.cyt.
No i wtedy zaczyna się przykra część, bo obserwujesz e k r a n ultrasonografu.
Widzisz bicie serca m a l u t k i e g o s e r d u s z k a i po chwili w p r o w a d z a s z do niego
igłą lek nasercowy po to, aby je zatrzymać - aby zabić to dziecko. Widzisz
d o k ł a d n i e m o m e n t zabicia p ł o d u . Jeżeli ja t e g o nie zrobię, zrobi to za m n i e
lekarz. [...] Może to n a w e t i bardziej h u m a n i t a r n i e , o ile płody coś odczuwa­
ją, że zabija się je szybko i od razu, z a m i a s t powoli odrywać im nóżki?
Pracowniczka kliniki aborcyjnej, w: W. Simonds, Abortion at Work..., dz.cyt.
Zaglądasz kobiecie między nogi i widzisz, co robi lekarz. P e w n i e część ludzi
określiłaby to m i a n e m makabry, ale to chyba złe słowo, bo t a m przecież
wszystko m o ż n a ł a t w o rozpoznać. No wiesz, kiedy lekarz bierze szczypce
i wyciąga stopę, to widzisz stopę. Kiedy to pierwszy raz zobaczyłam... To
znaczy zawsze u w a ż a ł a m , że kobiety p o w i n n y m ó c p r z e p r o w a d z i ć aborcję
nawet w 20. tygodniu, ale w t e d y byłam po p r o s t u p r z e r a ż o n a .
Pracowniczka kliniki aborcyjnej, w: W. Simonds. Abortion at Work..., dz.cyt.
Kiedy upychasz w plastikowym worku stopę płodu na jego główce, wtedy właśnie
przez krótką chwilę myślisz: „To przecież mogłam być i ja", co zresztą według
mnie jest zupełnie w porządku. O n a też powinna była mieć prawo do wyboru...
Pracowniczka kliniki aborcyjnej, w: W. Simonds, Abortion at Work..., dz.cyt.
WIOSNA-2004
163
Nie m o g ę zaprzeczyć, że jest to akt zniszczenia [...] oczywiście byłoby lepiej,
gdybyśmy żyli w świecie bez aborcji.
Pracowniczka kliniki aborcyjnej, w: W. Simonds, Abortion at Work..., dz.cyt.
My ciągle jeszcze m ó w i m y „ p r o d u k t z a p ł o d n i e n i a " . Dlaczego po p r o s t u nie
nazwiemy tego, co widzimy? Przecież 20-tygodniowy p ł ó d wygląda z u p e ł n i e
jak dziecko. Dlaczego nie przyznajemy t e g o publicznie? No bo tak m ó w i ą
przeciwnicy aborcji.
Pracowniczka kliniki aborcyjnej, w: W. Simonds, Abortion at Work.... dz.cyt.
Nienawidzę, kiedy ludzie układają to tak, aby wyglądało jak dziecko. Nie
znoszę tego. Nie lubię tego widoku, bo p r z y p o m i n a p o ł a m a n ą lalkę, a to
m n i e p o p r o s t u rozkłada.
Pracowniczka kliniki aborcyjnej, w. W. Simonds, Abortion at Work,.., dz.cyt.
Wielu p r a c o w n i k ó w przyznaje, że „nigdy nie ogląda t w a r z y " przy zajmowa­
niu się tkanką.
W. Simonds, Abortion at Work.... dz.cyt.
D o d a t k o w ą p r z e s z k o d ą w mojej pracy w klinice aborcyjnej było w s p o m n i e ­
nie ekranu ultrasonografu podczas j e d n e g o z zabiegów. Zajmowaliśmy się
aborcjami w p i e r w s z y m t r y m e s t r z e . To był koniec pierwszego lub m o ż e p o ­
czątek drugiego t r y m e s t r u . T r z y m a ł a m ultrasonograf przy zabiegu i prowa­
dziłam n i m lekarza. Widziałam, jak dziecko s t a r a ł o się uciec. W i d z i a ł a m , jak
dziecko otworzyło usta. Wcześniej w i d z i a ł a m kilka razy Niemy krzyk i nie
zrobił na m n i e ż a d n e g o wrażenia. W t e d y to była dla m n i e kolejna porcja p r o ­
pagandy pro-life. J e d n a k ż e nie m o g ł a m zaprzeczyć t e m u , co s a m a w i d z i a ł a m
na ekranie.
Joan Appleton, była pracowniczka kliniki, w: W. Simonds. Abortion at Work..., dz. cyt
Nie ma żadnej różnicy p o m i ę d z y pierwszym, d r u g i m , trzecim t r y m e s t r e m
a dzieciobójstwem. To ta s a m a istota ludzka w różnych stadiach rozwoju.
W k o ń c u d o t a r ł e m do m o m e n t u , w k t ó r y m nie m o g ł e m j u ż znieść w i d o k u
tych m a l u t k i c h ciał.
Dr Arnold H a l p e m , były dyrektor jednej z klinik Planned Parenthood
164
FRONDA 32
Mój oficjalny tytuł w aborcyjnym m ł y n i e b r z m i a ł „ p r a c o w n i k medycz­
ny". Zajmowałam się różnymi pracami laboratoryjnymi, p r o w a d z i ł a m zaję­
cia (oszukiwałam kobiety co do ich aborcji), „ d o r a d z a ł a m " (okłamywa­
ł a m kobiety podczas aborcji) i p o m a g a ł a m aborterowi, sprawdzając m i ę d z y
innymi, czy w p o j e m n i k u zbiorczym są j u ż wszystkie szczątki dziecka.
Nigdy nie z a p o m n ę , jak podczas aborcji w d r u g i m t r y m e s t r z e m u s i a ­
łam przykładać te m a l u t k i e stopki do specjalnych d i a g r a m ó w potwierdzają­
cych wiek dziecka.
Dina Madsen, nawrócona pracowniczka kliniki aborcyjnej w broszurze o aborcji
opublikowanej przez American Life League. P.O. Box 1 3 5 0 . Stafford. VA 2 2 5 5 5
Co najmniej
80 proc.
kobiet usiłuje zaglądać na drugi
koniec
stołu,
zastanawiając się, czy u d a się im cokolwiek zobaczyć. D l a t e g o też nasi
lekarze zawsze najpierw ćwiartowali dziecko,
żeby k o b i e t o m zostawały
do obejrzenia już tylko strzępy tkanki i krew. Przy aborcjach w bardziej
zaawansowanych
ciążach pracownicy mieli
obowiązek p o s k ł a d a ć r a z e m
części dziecka, a jego wszystkie kończyny, głowa i t o r s m u s i a ł y zostać
odnalezione. J e d n y m z naszych u l u b i o n y c h d o w c i p ó w było zdanie: „Je­
żeli chcesz upokorzyć lekarza, ukryj mu nóżkę, tak aby myślał, że będzie
m u s i a ł z n ó w wejść do ś r o d k a " . Proszę z r o z u m i e ć , r a z e m ze m n ą w klini­
ce nie pracowały ż a d n e n i e n o r m a l n e , nieczułe kobiety. Uczestniczyłyśmy
po p r o s t u w krwawym, n i e l u d z k i m procederze, każda ze swoich w ł a s ­
nych p o w o d ó w . Na przykład starałyśmy się p o p r z e z o b e c n o ś ć t a m uza­
sadnić naszą wcześniejszą aktywność na rzecz p r a w a do aborcji (mój przy­
padek)
czy
uzasadnić
swoje
własne
wcześniejsze
aborcje
(wiele
in­
nych kobiet), czy też cokolwiek i n n e g o - po p r o s t u starałyśmy się t a m
jakoś wytrzymać. Gdyby się okazało, że w o b e c tego, co się t a m działo,
nie m o ż e m y już n a w e t zdobyć się na śmiech, p o s t r a d a ł y b y ś m y zmysły.
T r u d n o jest oszukać sumienie, które przecież nie pozostaje bez k o ń c a
nieczułe.
Norma McCorvey. Won By Love (Zdobyta miłością)
Jestem
pielęgniarką
z
pełnymi
uprawnieniami
i
14-letnim
staż­
em, zarejestrowaną w stanie O h i o . W klinice dr. Haskella p r a c o w a ł a m ja­
ko tymczasowa p o m o c m e d y c z n a przez trzy dni, tj. 28, 29 i 30 w r z e ś n i a
WIOSNA-2004
165
1993 roku. [...] trzeciego d n i a dr Haskell p o p r o s i ł m n i e , a b y m o b s e r w o ­
wała przebieg kilku jego zabiegów, takich j a k i m jest p o ś w i ę c o n e dzisiej­
sze p r z e s ł u c h a n i e Komisji (D&X, aborcja przy sztucznym, w y m u s z o n y m
porodzie). C h o ć p r a c o w a ł a m t a m tymczasowo, dr Haskell był zaintere­
sowany z a t r u d n i e n i e m m n i e na p e ł n y m etacie i p o k a z a n o mi w ó w c z a s
wszystkie wykonywane w klinice zabiegi. Uczestniczyłam w trzech aborcjach
przy sztucznym porodzie. Opiszę p a ń s t w u szczegółowo pierwszy z tych
zabiegów. M a t k a była w szóstym miesiącu ciąży (26 i p ó ł tygodnia). Le­
karz stwierdził u dziecka zespół D o w n a , w o b e c czego kobieta zdecy­
dowała się na p r z e r w a n i e ciąży.
Przez pierwsze dwa dni m a t k a przy­
chodziła na w p r o w a d z e n i e i z m i a n ę rozciągających szyjkę macicy t a m ­
ponów i
przez cały czas płakała. Trzeciego d n i a przyszła na zabieg.
Dr Haskell przysunął i podłączył USG, tak aby widzieć dziecko. Na ekra­
nie ultrasonografu widziałam bijące serce dziecka. Widział je również wy­
raźnie dr Haskell. Za p o m o c ą szczypiec schwycił nogi dziecka i zaczął je
wyciągać na zewnątrz. W k r ó t c e n a r o d z i ł o się prawie całe dziecko. Na
zewnątrz były już nogi, k o r p u s i ręce. W macicy p o z o s t a w a ł a tylko gło­
wa. Dziecko o t w i e r a ł o i z a m y k a ł o d ł o n i e , k o p a ł o n ó ż k a m i . W t e d y właś­
nie d o k t o r wbił nożyczki w tył główki dziecka, a ręce dziecka wyprostowały
się konwulsyjnie, tak jakby obawiało się o n o u p a d k u . N a s t ę p n i e dok­
tor otworzył nożyczki, a w powstały o t w ó r wbił p o t ę ż n y p r z e w ó d ssący
i wyssał m ó z g dziecka. W tym m o m e n c i e dziecko było j u ż całkiem bez­
w ł a d n e . Z u p e ł n i e nie byłam na to przygotowana. Widząc, co robi lekarz,
prawie z w y m i o t o w a ł a m .
[...]
P o t e m wyciągnął główkę dziecka, łożysko
i p ę p o w i n ę i wrzucił je wraz z użytymi i n s t r u m e n t a m i do miski. W t e d y
spostrzegłam, że dziecko w misce jeszcze się p o r u s z a ł . I n n a pielęgniarka
stwierdziła, że to tylko skurcze.
Pielęgniarką j e s t e m od d a w n a i nieraz w i d z i a ł a m śmierć. W i d z i a ł a m łu­
dzi zmiażdżonych w wypadkach s a m o c h o d o w y c h , p o s t r z e l o n y c h z b r o n i pal­
nej. W i d z i a ł a m wszystko, co tylko sobie m o ż n a wyobrazić. Uczestniczyłam
już chyba w każdym m o ż l i w y m zabiegu chirurgicznym, ale w całej swojej ka­
rierze zawodowej nie s p o t k a ł a m się z czymś t a k i m .
Kobieta chciała zobaczyć swoje dziecko, więc je u m y t o , zawinięto w ko­
cyk i p o d a n o jej. Cały czas płakała i p o w t a r z a ł a : „Tak strasznie p r z e p r a s z a m .
166
FRONDA 32
Wybacz
mi,
b ł a g a m ! " . Ja
też
płakałam.
Nie
mogłam
tego
wytrzymać.
Ten chłopczyk miał najbardziej anielską twarz, jaką kiedykolwiek w życiu wi­
działam.
Pielęgniarka Brenda Pratt Shafer podczas przesłuchań
Podkomitetu Konstytucyjnego Komisji Praworządności Kongresu USA. 21 marca 1996
ZEBRAŁA: SARAH TERZO
TŁUMACZYŁ: TOMASZ PISULA
Przedruk za: www.abortionfacts.com
WIOSNA-2004
167
Fundamentalną cechą kultury popularnej jest destruk­
cja wszelkich znaczeń. Krzyż staje się „ogólnodostęp­
nym i nieopatentowanym symbolem". To gorzej niż
puszka coca-coli, zarejestrowany znak handlowy, któ­
rego nie można dowolnie używać.
OGÓLNO­
DOSTĘPNY I NIEOPATENTOWANY
SYMBOL
NIKODEM
BONCZ A-TOMASZEWSKI
W lipcu 2 0 0 3 roku niejaka D o r o t a N i e z n a l s k a z o s t a ł a s k a z a n a na 120 godzin
prac społecznych za w y s t a w i e n i e instalacji Pasja, czyli genitaliów rozpiętych
n a krzyżu.
FII,
[ „ D O R O T A N I E Z N A L S K A P O S Ł U G U J E SIĘ R Ó Ż N Y M I M E D I A M I : O D F O T O G R A ­
PRZEZ W I D E O ,
PO O B I E K T Y 1
INSTALACJE" - http://csw.art.pl/new/2000/nieznalska.html].
Wyrok wywołał z b i o r o w e l a r u m p r z e r ó ż n y c h „postaci życia p u b l i c z n e g o " , od
coolerskich m a g i s t r ó w historii sztuki z galerii „ R a s t e r " po d o b r o d u s z n y c h
księży. Pospolite r u s z e n i e literatów, dziennikarzy, a u t o r y t e t ó w , profesorów
i tym p o d o b n y c h gniewnie p r o t e s t o w a ł o przez całe wakacje, zakłócając na­
rodowi letni wypoczynek.
Aby kara dla artystki wydawała się n a p r a w d ę spektakularna, m e d i a infor­
mowały o „karze sześciu miesięcy pozbawienia wolności", zapominając dodać,
że polega o n a „na wykonywaniu nieodpłatnie kontrolowanej pracy na cele spo­
łeczne w wymiarze 20 godzin w s t o s u n k u miesięcznym". W ten sposób Nie­
znalska stała się prawdziwą cierpiętnicą sztuki skazaną na półroczne obcowa­
nie z kryminalistami.
[ „ W Y R O K W I M I E N I U RZECZYPOSPOLITEJ P O L S K I E J , W SPRAWIE
D O R O T Y A L I C J I N I E Z N A L S K I E J , CÓRKI B O G U S Ł A W A I S T E F A N I I , URODZONEJ 1 9 WRZEŚNIA
168
F R O N D A 32
1 9 7 3 ROKU w G D A Ń S K U :
1 . O S K A R Ż O N Ą D O R O T Ę N I E Z N A L S K Ą UZNAJĘ Z A W I N N Ą ZA­
RZUCANEGO JEJ A K T E M O S K A R Ż E N I A C Z Y N U I Z A T O N A PODSTAWIE A R T Y K U Ł U 1 9 6 K . K .
ORAZ A R T Y K U Ł U 3 4 PARAGRAF 1
I 2 K . K I A R T Y K U Ł U 3 5 PARAGRAF 1
K.K."].
Na odsiecz zniewolonej przez sąd twórczyni ruszyli wszyscy. Galerie offowe
stały ramię w ramię z państwowymi, lokalne gazetki typu „Pcimski kurier" szły
pospołu z medialnymi gigantami, niezależna krytyka walczyła zgodnie u boku
akademików. „Cieszę się, że pomysł karania artystów wzburzył tak wiele osób
- od niektórych księży p o gospodynie d o m o w e " - pisała Kinga D u n i n . [ „ Z A
PRE­
ZENTOWANIE PRAC INNEGO O B R A Z O B U R C Y - J A C K A M A R K I E W I C Z A ( A U T O R A F I L M U W I D E O
ADORACJA
CHRYSTUSA,
NA
KTÓRYM
GOŁY
ARTYSTA PRZYTULA SIĘ DO POSĄGU J E Z U S A )
-
R Y S Z A R D Z I A R K I E W I C Z STRACIŁ POSADĘ
W SOPOCKIEJ G A L E R I I " ] .
Obrońcy
Nieznalskiej
wytoczyli
ciężkie działa. „W bezprecedensowej
decyzji gdańskiego sądu dostrzegamy
próbę prawnej instytucjonalizacji prak­
tyk cenzury, zamach na wolność słowa
i pogwałcenie zasad demokracji. Tam,
gdzie nie ma wolności, nie ma demo­
kracji; tam, gdzie skazywani są artyści,
Johan Grunman, Faszyzm jest ok, olej na piótnie (690x690)
władzę obejmują dyktatorzy; tam, gdzie sąd staje się inkwizycją, kończy się spo­
łeczeństwo obywatelskie" - gniewnie wołali autorzy apelu profesorów. „Żaden
sąd na świecie nie uzyskał boskich praw do osądzania ludzi za twórcze możliwo­
ści ich u m y s ł u " - grzmiał znany polski autorytet Zbigniew Hołdys (co ciekawe,
podobna była linia obrony, która wysnuła teorię kariotypu). Przed n a r o d e m roz­
toczono wizję przekształcenia warszawskiego C e n t r u m Sztuki Współczesnej
w obóz odosobnienia. [„CZY
TO OZNACZA, ŻE P O L A C Y SĄ ZACOFANYMI BARBARZYŃCAMI
ZACHODNIEGO Ś W I A T A ? " - D A N U T A M I Ś C I U K I E W I C Z , K R Y T Y K S Z T U K I ] .
Bardziej trzeźwi o b r o ń c y Nieznalskiej a r g u m e n t o w a l i , że artystkę spo­
tkała zbyt wysoka kara w kraju, w k t ó r y m złodzieje s a m o c h o d ó w są u n i e w i n ­
niani.
[ „ L U D Z I E SĄ TUTAJ B A R D Z O P O D E J R Z L I W I . M Y Ś L Ę , ŻE T O M A W I E L E W S P Ó L N E ­
GO z K O M U N I S T Y C Z N Ą P R Z E S Z Ł O Ś C I Ą I POZYCJĄ S P O Ł E C Z N Ą K O Ś C I O Ł A K A T O L I C K I E G O " NAN
COLDIN,
FOTOGRAFIK].
Nie rozgrzeszajmy jednak zbyt p o c h o p n i e . Zasta­
n ó w m y się, czy na p e w n o wyrok dla Nieznalskiej był rzeczywiście w pełni
WiOSNA-2004
169
zasłużony i sprawiedliwy. M o ż e jest n i e w i n n a ? A m o ż e zamiast 120 godzin
prac społecznych p o w i n n a odsiedzieć swoje sześć miesięcy w więzieniu?
[ „ W Y R O K P O W I N I E N BYĆ
o
WIELE SUROWSZY" - LECH W A Ł Ę S A ] .
Może warszawska
artystka chce nas pozbawić czegoś cenniejszego niż najnowsze Audi A6
z silnikiem 3.0 i s k ó r z a n ą tapicerką?
***
„Na początku lat 30. XX wieku m ł o d z i m a l a r z e z lewicowej, a w a n g a r d o w o
zorientowanej Grupy Krakowskiej budzili p o d o b n e emocje [jak N i e z n a l s k a przyp. N.B.-T.]. Kiedy r e k t o r A k a d e m i i Sztuk Pięknych w Krakowie, Fryde­
ryk Pautsch, zobaczył obrazy Stanisława Osostowicza, przestraszył się, bo jak powiedział - «diabeł w nich siedzi». Niestety, zajął się też e g z o r c y z m a m i .
Skreślił Osostowicza z listy s t u d e n t ó w i w e z w a ł policję, aby zrobiła w Aka­
demii porządek. Inny s t u d e n t Leopold Lewicki przesiedział kilka tygodni
w areszcie" - ze zgrozą opisuje D o r o t a Jarecka d a w n e d o b r e czasy.
[GRZEGORZ
SLELATYCKI,
MŁODZIEŻY
GDAŃSKI
RADNY
LPR
I
PREZES
POMORSKIEGO
OKRĘGU
W S Z E C H P O L S K I E J , ZAPRZECZYŁ, JAKOBY ZDANIE: „ R O Z P I E P R Z Y M Y KAŻDĄ PODOBNĄ WY­
STAWĘ, A KAŻDEGO PODOBNEGO ARTYSTĘ P O W I E S I M Y " BYŁO JEGO A U T O R S T W A ] .
Piękny jest świat, w którym dzieła takie jak Pasja, Piss Christ (krucyfiks za­
nurzony w moczu) czy plakatowy L a n y Flint rozpięty na kobiecym łonie, słu­
żą jedynie obrazie chrześcijan. Gdyby instalacja Nieznalskiej była zwykłym obrazoburczym t w o r e m , sprawa byłaby prosta, a pół roku prac społecznych
(raczej przy pieleniu trawników niż w kółku plastycznym Osiedlowego D o m u
Kultury) byłoby odpowiednią karą.
[„PRZED PROCESEM UDZIELAŁAM SIĘ W M I Ę ­
DZYSZKOLNYM O Ś R O D K U K U L T U R A L N Y M DLA DZIECI W G D A Ń S K U . To BYŁA DLA M N I E
WIELKA FRAJDA" - D O R O T A N I E Z N A L S K A ] .
Niestety te piękne czasy, kiedy straszne
mieszczaństwo uciskało artystów i sztukę, już przeminęły. Znaczenie pracy
Nieznalskiej
i innych t w ó r c ó w z kręgu „sztuki profanującej" jest j e d n a k
czymś znacznie gorszym niż obrazą wiary. Służy odarciu naszych świętych
Z n a k ó w z wszelkiego znaczenia. [ „ N A
STUDIACH RYSOWALIŚMY, R Z E Ź B I L I Ś M Y N A ­
GICH MODELI I MODELKI, N I E BYŁO ŻADNEGO T A B U " - D O R O T A NlEZNALSKA].
Profanacja ma s e n s w świecie o wyraźnie wyznaczonych granicach sa­
c r u m i p r o f a n u m . Jeżeli w y c h o w a n i w tradycji katolickiej polscy najemnicy,
Lisowczycy, plądrują i palą cerkiew, to jest to akt profanacji. P o d o b n i e jak
170
FRONDA 32
b u r z e n i e kościoła przez wojska r z ą d o w e w czasie rewolucji francuskiej. Pro­
fanujący są p r z e k o n a n i o świętości Z n a k u , który niszczą. W i e d z ą też, że p r o ­
fanując Znak, m o g ą go zniszczyć, ale nie m o g ą o d e b r a ć mu jego świętości.
Ruiny kościoła nadal t c h n ą świętą siłą. Z n i s z c z o n e krzyże i p o k i e r e s z o w a n e
figury w tajemniczy s p o s ó b nabierają pewnej nowej siły. [ „ C Z Y
NIE POMYŚLA­
Ł A P A N I , Ż E D O G A L E R I I M O Ż E PRZYJŚĆ K T O Ś , K O M U P O P R O S T U P A N I P R A C A Z R O B I
PRZYKROŚĆ?" - SEBASTIAN Ł U P A K ] .
Współczesna kultura nie zna profanacji. N i e m o ż e profanować, bo nie u m i e
rozpoznawać sacrum. Nie m o ż n a znieważyć czegoś, czego się nie rozpoznaje.
Weźmy holenderskich obywateli, którzy zamieniają swoje kościoły w sklepy,
kawiarnie i kluby sportowe. Czy dokonują aktu profanacji?
DONIM
NIEZIDENTYFIKOWANEGO S U R R E A L I S T Y )
[„JEAN K A P P E N ( P S E U ­
W A G R E S Y W N Y M A R T Y K U L E JAK URZĄDZIĆ
KSIĘDZA RZUCIŁ HASŁO: „ K R A D N I J C I E ŚWIĘTE PRZEDMIOTY, KALAJCIE K O Ś C I O Ł Y ! " I S T W I E R ­
DZIŁ, ŻE OBRAŻANIE KSIĘŻY, BEZCZESZCZENIE MIEJSC K U L T U I KRADZIEŻ RELIKWII W I N N Y
STANOWIĆ „ZASADNICZY P R O G R A M CZŁOWIEKA U C Z C I W E G O " - D A N U T A MlŚCIUKlEWICZ,
„ M A C H I N A " ] . Nie, oni robią coś znacznie gorszego. Likwidują święte znaczenie
ceglanych m u r ó w . Ceglany kościół stoi dalej, ale jest już wyjęty z przestrzeni sa­
crum i profanum. Świątynia przestaje być Znakiem, zostaje zmieniona w jesz­
cze jeden budynek rzucony w jednorodny funkcjonalny obszar miasta.
***
W kulturze nie znającej
świętości profanacja nie jest możliwa. D l a t e g o
w s p ó ł c z e s n a s z t u k a nie m o ż e profanować. C h o ć b y nie w i e m co N i e z n a l s k a
z Krzyżem zrobiła, nie w i e m gdzie go włożyła, nie w i e m co do niego przy­
czepiła, nie będzie bezcześcić. Jej prace są znacznie gorsze i znacznie bardziej
szkodliwe. Niszczą Krzyż j a k o Z n a k świętości, dążą do p o z b a w i e n i a go świę­
tego znaczenia. Zobaczmy, c o s a m a artystka m a n a t e n t e m a t d o p o w i e d z e ­
nia. Jej wywody p r e z e n t u j ą logikę, której nie m o ż n a zignorować. [ „ W Y S T Ą P I E ­
NIE P . N I E Z N A L S K I E J N I E M A NIC W S P Ó L N E G O Z E S Z T U K Ą . T O N I E Ż A D N E D Z I E Ł O T Y L K O
ROZRÓBA" - RZEŹBIARZ A D A M M Y J A K ,
REKTOR ASP W WARSZAWIE].
Dorota Nieznalska i jej obrońcy często tłumaczyli, że jej praca nie ma na ce­
lu bezczeszczenia czegokolwiek ani obrażania kogokolwiek. Choć niektórzy
uznawali to za bezczelną hucpę, jest to prawda. Gdańska artystka twierdziła, że
Krzyż kojarzył jej się z samczą ofiarą składaną na ołtarzu męskości (taką jak
WIOSNA-2004
171
trening na siłowni).
[ „ C H O D Z I Ł O O K O B I E C E , P E Ł N E WZGARDY I DYSTANSU WSPÓŁCZUCIE
DLA MĘŻCZYZN, KTÓRZY, ABY SPEŁNIĆ K U L T U R O W E W Y M O G I , M U S Z Ą CIERPIEĆ W SIŁOW­
NIACH NICZYM C H R Y S T U S NA K R Z Y Ż U " - A G N I E S Z K A S A B O R , PUBLICYSTKA „ T Y G O D N I K A
POWSZECHNEGO"]. Ta części jej argumentacji wydała się grafomańska i bełkotliwa
nawet jej o b r o ń c o m . Niesłusznie.
W niej
bowiem wychodzi
na jaw
właściwy cel instalacji. „Zarzucano
mi, że obraziłam uczucia religijne, bo
wykorzystałam symbol religijny. Nie
dokonałam żadnej profanacji, żadne­
go bluźnierstwa, ponieważ nie uży­
łam krzyża, którego przeznaczeniem
był kult religijny" - broniła się Nie­
znalska. Innymi słowy Pasja nie m o ­
że służyć znieważeniu Krzyża, bo
Johan Grunman, Żyd mordujący homoseksualistę.
olej na płótnie (690x690)
w rękach artystki znak Krzyża traci
swoje znaczenie. Tę intencję lapidar­
nie wyraziła Kinga Dunin: „Krzyż jest ogólnodostępnym i nieopatentowanym
przez nikogo symbolem naszej kultury, który może być powszechnie używany".
[„PANI
NIEZNALSKA PŁACI WYSOKĄ C E N Ę ZA DOBRO WSPÓLNE. To J E S T JEJ ROLA, CHOĆ
WCALE NIE CHCIAŁBYM, Ż E B Y ZNALAZŁA SIĘ W W I Ę Z I E N I U " - KSIĄDZ A D A M B O N I E C K I , R E ­
DAKTOR NACZELNY „ T Y G O D N I K A P O W S Z E C H N E G O " ] .
F u n d a m e n t a l n ą cechą kultury popularnej jest destrukcja wszelkich znaczeń.
Krzyż staje się „ o g ó l n o d o s t ę p n y m i n i e o p a t e n t o w a n y m s y m b o l e m " . To go­
rzej niż p u s z k a coca-coli, zarejestrowany z n a k handlowy, k t ó r e g o nie m o ż n a
dowolnie używać. O ile kultury tradycyjne miały w y z n a c z o n ą s t r u k t u r ę zna­
czeń, o tyle p o p k u l t u r a dąży do jej całkowitej likwidacji. Ł a t w o to dostrzec
na następującym przykładzie: p o r ó w n a j m y dwa p r z e d s t a w i e n i a dawnej i n o ­
wej kultury, ikonę typu Hodegetria, t a k ą jak M a t k a Boska C z ę s t o c h o w s k a , ze
zdjęciem/grafiką C h e Guevary.
Hodegetria przedstawia M a t k ę Bożą z J e z u s e m w r a m i o n a c h . To przed­
stawienie jest a b s o l u t n i e j e d n o z n a c z n e . Na obrazie nie widzimy m a t k i
172
F R O N D A 32
z dzieckiem, tylko M a t k ę Boga trzymającą Boga. Gest, szata, t ł o - w s z y s t k o
kieruje widza d o świata n a d p r z y r o d z o n e g o .
[„JESTEM
ŚWIADOMA,
ŻE
ŻYJĘ
w POLSCE KATOLICKIEJ, WIĘC PRZYZNAJĘ, ŻE M I A Ł A M O B A W Y " - D O R O T A N I E Z N A L ­
S K A ] . Aby zawęzić pole semantycznej dowolności, postacie ikony są o p a t r z o ­
ne p o d p i s a m i . Na ikonach typu H o d e g e t r i a Bogurodzica wskazuje na Dzie­
ciątko, uzmysławiając widzowi prawdziwy sens o b r a z u : objawienie Boga
w materii. W teologii prawosławnej ikona jest w ł a ś n i e t a k i m objawieniem.
Mówiąc p o r ę c z n y m tutaj ż a r g o n e m s t r u k t u r a l i z m u , w ikonie znaczące i zna­
czone łączy się w nierozerwalnej jedności. Z n a k (obraz) i jego znaczenie (bo­
skie) zlewają w całość. Teologia ikony jest z b u d o w a n a na wielkim m a r z e n i u
kultury tradycyjnej, na wizji świata p e ł n e g o sensów, w k t ó r y m wszystkie rze­
czy stają się Z n a k a m i .
[ „ Z A D A W A Ł A M S O B I E P Y T A N I E , CZY J E S T S E N S , Ż E B Y COŚ R O ­
BIĆ, S K O R O M O J E I D E E S P O T Y K A J Ą S I Ę Z
T A K I M NIEZROZUMIENIEM, A NAWET PRAGNIE­
NIEM UKARANIA M N I E " - DOROTA NIEZNALSKA].
Zdjęcie C h e Guevary jest ś w i e t n y m p r z y k ł a d e m p o p k u l t u r o w e g o wize­
runku, który przestał cokolwiek znaczyć. T w a r z latynoskiego p u ł k o w n i k a
błyskawicznie
została p o d d a n a wyjątkowo
brutalnej
destrukcji
sensów.
W p i e r w o t n y m zamyśle obraz C h e Guevary był s y m b o l e m ideologii k o m u n i ­
stycznej w p o s t k o l o n i a l n y m świecie. J e d n a k już w latach 60. został zaadap­
towany jako symbol m ł o d z i e ż o w e g o b u n t u w krajach kapitalistycznych.
Wraz z
komercjalizacją r u c h ó w k o n t r k u l t u r o w e j kontestacji znaczenie zdję­
cia C h e Guevary ulegało dalszej deterioracji. [ „ M O J E
PRACE REKOMPENSOWAŁY
M I J A K O Ś B R A K OJCA.
-
M Y M A M Y BARDZO ZŁY
KONTAKT"
DOROTA
NIEZNALSKA].
R e p r o d u k o w a n e na koszulkach, naklejkach i plakatach s t a ł o się j e d n y m
z
fajnych designów, e l e m e n t e m w z o r n i c t w a u ż y w a n e g o w rozrywce i rekla­
mie. Obecnie gwiazdor rocka m o ż e wystąpić w telewizji z p u ł k o w n i k i e m
C h e Guevarą na piersiach i n i k o m u nie przyjdzie do głowy, aby t r a k t o w a ć to
jako manifestację na rzecz k o m u n i z m u . Dlatego też przedstawiciele wielkich
firm (JVC, Idea-Centertel) bez o p o r ó w wykorzystują w i z e r u n e k C h e Guevary do p r o m o w a n i a swoich p r o d u k t ó w i u s ł u g . T r u d n o powiedzieć, co to zna­
czy, że latynoski rewolucjonista p r o m u j e artykuły elektroniczne. Najpewniej
p o r t r e t p u ł k o w n i k a C h e Guevary nie znaczy z u p e ł n i e nic.
[ „ R E L I G I A WCIĄŻ
J E S T M O J Ą INSPIRACJĄ I NIE M A M Z A M I A R U T E G O Z M I E N I A Ć " - D O R O T A N I E Z N A L S K A ] .
Uwolnienie symboli od ustalonych znaczeń jest p o d s t a w o w ą cechą n o w o ­
czesnej kultury. U jej p o d s t a w leży m a r z e n i e totalnej emancypacji jednostki.
WIOSNA-2004
173
Absolutna wolność jest także wolnością od sensów, znaków, symboli. Przez
ich destrukcję wiedzie droga wyzwolenia człowieka od wszelkiego p r z y m u s u
zewnętrznego. Zniesienie p r z y m u s u p r a w n e g o jest w a ż n y m k r o k i e m tego
procesu.
[ „ 2 M A R C A 2 0 0 2 R O K U D O R O T A N I E Z N A L S K A DOSTAJE P I E R W S Z E W E Z W A ­
NIE D O STAWIENIA SIĘ N A K O M E N D Ę P O L I C J I . O S K A R Ż A : P R O K U R A T O R P R O K U R A T U ­
R Y R E J O N O W E J M G R J O L A N T A Ż U K O W S K A , B R O N I : M E C . D R W O J C I E C H C I E Ś L A K " ] . Jak
tłumaczył obrońca Nieznalskiej, powołując się na teorię k o n t r a t y p u sztuki,
„sztuka stanowi okoliczność wyłączającą bezprawność, czyli, gdy artysta two­
rzy sztukę, to zgodność i niezgodność z p r a w e m jego p o s t ę p o w a n i a podlega
szczególnej ocenie właśnie przez wzgląd na to, że tworzy s z t u k ę " . Postulat
wyniesienia artysty p o n a d p r a w o wprowadził sędziego w osłupienie. [ „ A R ­
TYSTKA U M Y Ś L N I E O B R A Z I Ł A UCZUCIE R E L I G I J N E W C E L U OSIĄGNIĘCIA S U K C E S U A R T Y ­
STYCZNEGO I
O S O B I S T E G O " - SĘDZIA T O M A S Z Z I E L I Ń S K I ] .
W y w o d y obrońcy zostały
odrzucone jako absurdalne, ale s a m o pojawienie się tego typu argumentacji
na sali sądowej jest w a ż n y m znakiem czasu. Jest to j e d n a z pierwszych p r ó b
prawnego zadekretowania absolutnej wolności artystów. [ „ M A M
PEWNE M O ­
R A L N E OGRANICZENIA, WYZNAJĘ P E W N E Z A S A D Y " - D O R O T A N I E Z N A L S K A ] .
Sztuka sta­
je się prawdziwą awangardą wyzwolenia człowieka.
###
W 1983 roku Louise Veronica Ciccone wydała płytę Madonna. Było to pierwsze
w historii popkultury wykorzystanie symbolu jednoznacznie religijnego w ce­
lach rozrywkowych i handlowych. Piosenkarka połączyła święte znaczenie zna­
ku Madonny z burdelową, kiczowatą seksualnością.
[ „ W Y K Ł A D A M N A HARWAR­
DZIE. G D Z I E Ś PODAWALI, ŻE O D S E T E K DZIEWIC I PRAWICZKÓW POŚRÓD A B S O L W E N T Ó W TEJ
SZKOŁY WYNOSI 4 0 P R O C , W I Ę C PODCZAS PIERWSZYCH ZAJĘĆ M Ó W I Ę S W O I M S T U D E N T O M ,
ŻE NIKT NIE MOŻE UKOŃCZYĆ MOJEGO K U R S U , JEŚLI NIE STRACIŁ C N O T Y " - N A N G O L D I N ,
FOTOGRAFIK]. Choć krytycy widzieli w tym jednorazowy chwyt, komercyjny suk­
ces Ciccone okazał się trwały. Artystka wykazała się wyjątkowym wyczuciem
przemian kultury popularnej. Jej 20-letnia kariera to ciąg nieustających prze­
obrażeń scenicznego image'u i gatunków muzycznych. M a d o n n a nie posiada
określonego stylu, repertuaru lub tematyki, którą mogłaby uznać za własną. Je­
dynym trwałym e l e m e n t e m w jej karierze okazał się p s e u d o n i m . Umiejętność
ciągłych przeobrażeń jest znakiem rozpoznawczym Madonny, nie bez racji na174
F R O N D A 32
zywanej Królową Popkultury. Obecnie słowo „ m a d o n n a " , odarte z sakralnego
znaczenia, kojarzy się bardziej z dokonaniami Ciccone niż z Matką Boga. [„ŻA­
DEN
KODEKS
KARNY NA ŚWIECIE
NIE
KARZE ZA G Ł U P O T Ę ,
A JĄ ZA NIĄ - BEZPRAWNIE -
UKARANO. G D A Ń S K I SĄD, WYDAJĄC W Y R O K , C H Y B A OCHUJAŁ, CZYLI O C I P I A Ł " - T A D E U S Z
KOMENDANT, INTELEKTUALISTA].
Wystąpienie Madonny było ważnym wydarzeniem w historii współczesnej
kultury. Po dezintegracji symbolicznej znaków handlowych (takich jak puszka co­
li) i ideologicznych (na przykład portretu biednego Che Guevary) rozpoczął się
proces rozkładu symboli religijnych. W latach 80. Krzyż stał się popularnym ele­
m e n t e m biżuterii gejowskiej, jest noszony najchętniej w postaci kolczyka. [„GDZIE
JEST TERAZ PASJA! - PASJA JEST ARESZTOWANA W SĄDZIE, ALE W PRZYPADKU
NIA ZOSTANIE M I ZWRÓCONA" - D O R O T A N I E Z N A L S K A ] .
UNIEWINNIE­
Coraz śmielej nawiązywano d o
gestów i symboliki chrześcijańskiej w filmie, wzornictwie i modzie. Ciccone była
niewątpliwe prekursorką tego nurtu, którego zwieńczeniem stało się umieszcze­
nie przez polskiego projektanta Arkadiusa (Arkadiusza Weremczuka) wizerunku
Jezusa na kobiecych majteczkach.
Podobizna
Chrystusa
została
w ten sposób sprowadzona do po­
ziomu różowych serduszek, kró­
liczków playboya i tym podobnych
ozdób damskiej bielizny.
Wiatry podkultury wypełniły
żagle artystów z „wyższej p ó ł k i " .
Poważne
galerie
udostępniły
swoje podwoje artystom-profanatorom.
SZTUKI
[„DZIENNIKARZE I KRYTYCY
PROWADZĄCY
INTERNETOWE
PISMO O SZTUCE « R A S T E R »
INFOR­
Johan Grunman, Dlaczego gazety o mnie nie piszą,
olej na ptótnie (570x510)
MOWALI M N I E , Ż E P O D O B N O S Ą C H Ę T N I D O K U P N A PASJI. N A ILE J Ą W Y C E N I A M ? 3 , 5
TYSIĄCA" - D O R O T A N I E Z N A L S K A ] .
Niektórzy oldschoolowi krytycy interpretowa­
li ich działalność jako bluźnierczą. Nie mieli j e d n a k racji.
T r u d n o dziś znaleźć tradycjonalistycznych bluźnierców. N o , m o ż e nie­
które zespoły d e a t h m e t a l o w e i radykalni zwolennicy kultury typu gothic
mogliby się zaliczać do tej grupy. Ich k o n c e r t o w e rytuały, sabaty czarownic
i pop-satanizm są w s u m i e przymilne i niegroźne. Profanacja nie niszczy
WIOSNA-2004
175
hierarchii świętych symboli. W r ę c z przeciwnie, groza i obrzydzenie płynące
z takich widowisk umacniają p r z e k o n a n i e o świętości i wolę t r w a n i a przy
niej. M a ł o co tak p o b u d z a wiarę, jak w i d o k piekła.
O ile w apokaliptycznym świecie black metalu dobro i zło są precyzyjnie roz­
dzielone, o tyle artyści tacy jak Ciccone, Serrano, Nieznalska czy autorzy Irreligii
działają w zupełnie innej przestrzeni.
[„IRRELICIA - PREZENTOWANE SĄ NA NIEJ TAKIE
OBIEKTY, JAK M A T K A B O S K A CZĘSTOCHOWSKA Z
DOMALOWANYMI WĄSAMI A D A M A R Z E ­
PECKIEGO CZY L A S VECAS R O B E R T A R U M A S A - PLASTIKOWE M A D O N N Y PŁACZĄCE PIENIĄŻ­
KAMI, SYMBOL KOMERCJALIZACJI SZTUKI I R E L I G I I " - D A N U T A MlŚCIUKIEWICZ, K R Y T K Y K
SZTUKI]. „Sztuka, a już zwłaszcza sztuka współczesna, nie powinna mieć żadnych
granic narzucanych z zewnątrz. Jeśli pojawiają się takowe, traci o n a swoją siłę
wyrazu i swój sens" - tłumaczy Nieznalska.
[ , , W SAMEJ BELGII ODBYŁA SIĘ DEBATA
NAD GRANICAMI ARTYSTYCZNEJ EKSPRESJI. IRREUCIA WYSZŁA Z NIEJ O B R O N N Ą RĘKĄ, A CZĘŚĆ
EKSPONATÓW POWĘDROWAŁO DO MIEJSCOWEGO
KRYTYK SZTUKI].
KOŚCIOŁA" - D A N U T A MlŚCIUKIEWICZ,
Dlatego głównym celem współczesnych galerii jest stworzenie ar­
tyście możliwości niczym nie skrępowanej wypowiedzi. Galeria jest miejscem
oczyszczonym z wartości, obojętnym na publiczność, na dobro i zło, na piękno
i brzydotę, prawdę i fałsz.
TA SZYŁAK,
[„PRZESTRZEŃ GALERII T O NIE PRZESTRZEŃ ŚWIĄTYNI" - A N E ­
KRYTYK SZTUKI].
Wszystko, co mogłoby ograniczyć ludzką swobodę
twórczą, zostaje zniesione. Kiedy do tej aksjologicznej próżni zostaje przeniesio­
ny święty Znak, jego pierwotne znacznie zaczyna ulegać rozkładowi.
„Religia opiera się na symbolach, celem mojej działalności artystycznej
jest manipulacja tymi s y m b o l a m i " - wyznaje A n d r e a Serrano, zanurzając Kru­
cyfiks w urynie. Świętość wyraża się w Znakach, a ich dekonstrukcja jest b u ­
rzeniem świętego. Przesunięcie znaczeń chrześcijańskich symboli jest najsku­
teczniejszym n a r z ę d z i e m likwidacji s a c r u m w k u l t u r z e Z a c h o d u .
[,,W SWOICH
PRACACH B A D A M W Ł A S N E K A T O L I C K I E O B S E S J E . A R T Y S T A J E S T N I C Z Y M B E Z O B S E S J I " ANDREA
SERRANO,
FOTOGRAFIK].
J e d y n y m s k u t k i e m prac takich jak Pasja jest
niszczenie Krzyża jako chrześcijańskiego Z n a k u .
[ „ T E R A Z Z N Ó W CZUJĘ E K S P L O ­
ZJĘ, RADOŚĆ T W O R Z E N I A KOLEJNEJ P R A C Y " - D O R O T A N I E Z N A L S K A ] .
Kiedy w k o ń c u
stanie się on „ o g ó l n o d o s t ę p n y m i n i e o p a t e n t o w a n y m s y m b o l e m " , n a w e t sa­
taniści p r z e s t a n ą się n i m posługiwać, bo odwrócenie Krzyża do góry n o g a m i
będzie znaczyło tyle s a m o , co przekręcenie puszki z coca-colą. [„NIEZNALSKA
JEST G Ł U P I A " - F R A N C I S Z E K S T A R O W I E Y S K I , T W Ó R C A EPOKI B A R O K U ] .
NIKODEM
176
BOŃCZA-TOMASZEWSKI
FRONDA 32
Wolę tradycyjnego jelenia na rykowisku o zachodzie
słońca oraz Mniszkównę niż Katarzynę Kozyrę z Manuelą
Gretkowską razem wzięte. W żaden sposób nie mogę wy­
żej postawić produkcji Nieznalskiej, jej mistrzów i kole­
gów - od oleodruków jarmarcznych, mimo że te pierwsze
dzieła zaopatrzone są we wzniosłe i humanitarne idee,
a te drugie ubawią nas tylko, a może i wybawią od beł­
kotu i humbugu. Słynna rzeźba Papieża w Zachęcie brzmi to już jak słynna *ioconda w Luwrze - i jej kiczo­
wata estetyka wywodzi się wprost ze stylu ogrodowych
krasnali i nie pomoże tu żadna pokrętna interpretacja
o ciężkich jak kamień troskach przytłaczających Papieża.
KULTURA
KICZU
MAREK
KLECEL
Jeśli dawniejsze epoki i style k u l t u r a l n e w y r ó ż n i a n o j a k o r e n e s a n s , b a r o k czy
r o m a n t y z m , to tę dzisiejszą przyjdzie chyba n a z w a ć e p o k ą kiczu. Bo k u l t u r a
WIOSNA-2004
177
p r z e ł o m u tysiącleci to epoka wszechogarniającego, napierającego zewsząd
kiczu, kiczu z a r ó w n o p o p u l a r n e g o , tradycyjnego, jak i n o w o c z e s n e g o czy
wręcz awangardowego, jeśli to określenie jeszcze cokolwiek znaczy. Przy
czym kicz dawniejszy wydaje się dość poczciwy i nieszkodliwy w p o r ó w n a ­
niu z kiczem n o w o c z e s n y m , u z b r o j o n y m w całą ideologię, a n a w e t misję wy­
chowawczą. Nie tylko produkuje wątpliwe z różnych w z g l ę d ó w dzieła, ale
i dorabia do t e g o p o k r ę t n ą pedagogikę, głosząc w z n i o s ł e h a s ł a walki z prze­
sądami ograniczającymi ludzką wolność, obalanie tabu, m i t ó w , s c h e m a t ó w ,
tyle że w rezultacie nie o to w t y m w s z y s t k i m n a p r a w d ę chodzi. M e t o d y tej
terapii b o w i e m są tak prymitywne, że stawiają p o d z n a k i e m zapytania całą tę
szczytną ideologię. Sprowadzają się w k o ń c u do prowokacji i sensacji, mają­
cej przynieść nie tyle pozytywne skutki, ile zwrócić w jak najgłośniejszy spo­
sób uwagę na a u t o r ó w , tak aby zaistnieli o n i w najszerszej, medialnej, a naj­
lepiej globalnej przestrzeni. C z ę s t o te p s e u d o a r t y s t y c z n e akcje wyglądają na
krzyk rozpaczy w a n o n i m o w y m m a s o w y m t ł u m i e p o d d a n y m konkurencyj­
nym p r a w o m „wyścigu s z c z u r ó w " i m o ż n a by w s p ó ł c z u ć s a m o z w a ń c z y m ar­
tystom, gdyby nie załatwiali przy tym własnych, d w u z n a c z n y c h i n t e r e s ó w :
p o t r z e b ambicji, uznania, sławy, pieniędzy. Jeśli zaś dorabiają do t e g o wyż­
szą ideologię, to rzecz jest nie tylko d w u z n a c z n a , ale i niebezpieczna. Stają
się b o w i e m u z u r p a t o r a m i , którzy chcą zmieniać ludzkie współżycie, dykto­
wać w ł a s n e wzorce, n o r m y czy prawa, do t e g o zaś nie mają najmniejszych
predyspozycji.
Z dwojga złego, co m ó w i ę , o wiele bardziej w o l ę więc teraz tradycyjnego
jelenia na rykowisku o zachodzie słońca oraz M n i s z k ó w n ę niż Katarzynę Ko­
zyrę z M a n u e l a G r e t k o w s k ą r a z e m wzięte. W ż a d e n s p o s ó b nie m o g ę wyżej
postawić produkcji Nieznalskiej, jej m i s t r z ó w i kolegów - od o l e o d r u k ó w
jarmarcznych, m i m o że te pierwsze dzieła z a o p a t r z o n e są we w z n i o s ł e i h u ­
m a n i t a r n e idee, a te drugie u b a w i ą n a s tylko, a m o ż e i wybawią od b e ł k o t u
i h u m b u g u . Słynna rzeźba Papieża w Zachęcie - b r z m i to j u ż jak słynna Gioconda w Luwrze - i jej kiczowata estetyka wywodzi się w p r o s t ze stylu ogro­
dowych krasnali i nie p o m o ż e tu ż a d n a p o k r ę t n a interpretacja o ciężkich jak
k a m i e ń troskach przytłaczających Papieża. A u t o r ulżyłby m u , gdyby p o ­
wstrzymał się od swego aktu twórczego. Sam t w ó r c a nie stracił nic na szu­
mie, który wywołał, przeciwnie, cena rzeźby poszła o s t r o w górę i, jak sły­
chać, osiągnęła w USA milion dolarów. Nie słychać n a t o m i a s t , aby a u t o r
178
FRONDA 32
podzielił się tą s u m ą z d y r e k t o r e m Z a c h ę t y (jest to w s z a k ż e instytucja p a ń ­
stwowa, więc zaraz p o d n i o s ł a b y się wrzawa, że k w i t n i e korupcja) ani też
z protestującymi widzami, którzy na swój s p o s ó b przysporzyli artyście kasy.
Osobiście ż a ł o w a ł e m , że ów mityczny k a m i e ń , który przebił szklany sufit Za­
chęty i miał spaść na Papieża, nie rozbił tej rzeźby n a p r a w d ę . Jej cena r a z e m
z m e t e o r y t e m jako z n a k i e m z nieba m o g ł a b y jeszcze bardziej w z r o s n ą ć .
Mówiąc j e d n a k serio, prowokacyjne środki w sztuce, w y u z d a n a nagość,
sceny kopulacji i defekacji, degradacja ciała i wszelkich wyższych przejawów
życia to nie tylko żałosne, ale i rozpaczliwe próby zaistnienia w świecie,
gdzie wszystko już s p o w s z e d n i a ł o , gdzie już nie ma właściwie ż a d n e g o t a b u
i żadnych świętości, gdzie już prawie nie ma co profanować. W świecie,
w k t ó r y m styl czy m o d e l życia zbliża się do tego, co d o t ą d było m a r g i n e s e m ,
do pornografii i prostytucji. Tak, bo ludzkie ciało staje się w tych niby-wychowawczych akcjach nie tylko p r z e d m i o t e m i o b i e k t e m , ale i t o w a r e m ,
a więc czymś, czym m o ż n a m a n i p u l o w a ć i h a n d l o w a ć , co m o ż n a d o w o l n i e
wykorzystywać dla zysku. Wszystkie te artystyczne akcje i instalacje zmie­
rzają w rezultacie nie do czego innego, tylko do s t w o r z e n i a w a r u n k ó w do jak
najtańszego h a n d l u l u d z k i m życiem w e d ł u g wszelkich liberalnych reguł wol­
nego rynku.
Zresztą ta sztuka szoku szybko spowszednieje, skoro b u n t jest pozorny,
bo komercyjny, prowokacja jednorazowa, a nowość, k t ó r a starzeje się naj­
szybciej, w t ó r n a . Marcel D u c h a m p p r o w o k o w a ł publiczność przyzwyczajoną,
powiedzmy, do impresjonistów, wystawiając w latach 20. sedesy i klozety.
Ale już artysta X uprawiający dziś publicznie sztukę defekacji załatwia się,
mówiąc dosłownie, doprowadzając efekt swego p o p r z e d n i k a do a b s u r d u . Sam
się przy tym ośmiesza, jeśli to pojmuje, prowokując do najniższych, lecz za­
służonych żartów. Podobnie sztuka waginalna Alicji Zebrowskiej, wyjmującej
z pochwy lalki Barbie, nie burzy utartych przyzwyczajeń, jak to się h a s ł o w o
mówi, bardziej niż pierwszy lepszy ginekolog czy chirurg. Nie jest też wcale
tak n o w a t o r s k a jak się wydaje. P e w n a francuska artystka już w latach 60. da­
wała p o d o b n y pokaz, wyjmując z p o c h w y marchewki, którymi rzucała w pu­
bliczność. Historia sztuki nie sklasyfikowała jeszcze tego kierunku, nie wia­
domo,
czy
to
rodzaj
protestu
feministycznego
wyrażającego
krzyk
sponiewieranej kobiecości, czy też jakaś a w a n g a r d a sztuki proekologicznej,
t r u d n o j e d n a k stwierdzić, aby artystka potrafiła u s z a n o w a ć choć w ł a s n e
WIOSNA-2004
179
ciało. A m o ż e to nowa, a p r z e w r o t n a martyrologia, poświęcenie na ołtarzu
utraconej kobiecości.
Nie inaczej rzecz się ma ze s z t u k ą obrazoburczą, desakralizującą. R o z m a ­
ite akcje, które mają obalać sacrum, bezcześcić symbole i obrzędy religijne,
przyznam, że zalatujące donkiszoterią, to żenujące i m i z e r n e p r ó b y przy ta­
kich
praktykach
satanistycz­
nych, które nie cofają się przed
krwawą ofiarą, a n a w e t rytual­
nym m o r d e r s t w e m . Ale, trze­
ba przyznać, to jakaś n i e m i ł a
i
potężna
subkulturze,
siła
w
dzisiejszej
nie odżegnująca
się od przemocy, gwałtu, bu­
dząca m o c n e i najniższe e m o ­
cje, lęk i grozę, co widać najle­
piej
w
kiczowatej
dzisiejszego
kina,
stylistyce
horrorów,
filmów science fiction i fanta­
sy,
jakiś
świat
zastępczy
w świecie rzeczywistej p u s t k i
i bezładu. Ta kiczowata estety­
ka wylewa się na całą k u l t u r ę m a s o w ą , a szczególnie rażąca jest w sztuce dla
dzieci, w reklamie, w m o d z i e i stylu bycia.
Więc w tej sztuce t r u d n o doszukać się dobrych intencji, budujących przy­
kładów, pozytywnych wzorców. To sztuka raczej u l o t n a i łatwo przemijająca
jako chwilowa sensacja lub konfekcja, a zarazem pasożytnicza, żerująca na do­
tychczasowych osiągnięciach kultury, karykaturalnie naśladująca jej dzieła,
style i poetyki. To w końcu nieudolna parodia sztuki nowoczesnej, która jesz­
cze do połowy XX wieku była twórcza, wyczerpała się jednak, dochodząc do ja­
kiejś granicy rozwoju. Sztuka ta zasługuje więc raczej na szyderstwo i wyśmia­
nie jako h u m b u g wmawiany ludziom niż na traktowanie serio, walkę i procesy
sądowe, bo o to w niej często chodzi. Chodzi przecież o najszersze kreowanie
jej wydarzeń i medialną promocję, choćby z użyciem sądów i policji.
Dlatego s z t u k ą t e g o rodzaju p o w i n n y się zająć raczej służby p o r z ą d k o w e ,
zakłady oczyszczania miasta, a także o d p o w i e d n i e instytucje finansów pań| gQ
F R O N D A 32
stwowych, aby trafiała o n a na wolny rynek sztuki i należała do inicjatywy
prywatnej, nie obciążając kieszeni p o d a t n i k a . Z satysfakcją o d n o t o w u j ę , że
w s p o m n i a n a Z a c h ę t a uczyniła w k o ń c u k r o k we właściwym k i e r u n k u , urzą­
dzając w s w o i m czasie akcję obierania z i e m n i a k ó w . Myślę, że to b a r d z o d o ­
bra inicjatywa, nawiązująca zresztą a rebours do tradycji socrealistycznej, wy­
chodząca
zarazem
naprzeciw
naszej
trudnej
sytuacji
ekonomicznej,
bezrobociu i podupadającej stopie życiowej, inicjatywa, która niewątpliwie
p o w i n n a znaleźć oddźwięk w całym kraju.
Jak w i a d o m o , n i e d a w n o D o r o t a Nieznalska po swojej wystawie w Gdań­
sku stanęła przed sądem z oskarżenia o obrazę uczuć religijnych. Sprawa by­
ła t r u d n a , bo precedensowa, niezawisły jednak, jak sądzę, sąd wydał symbo­
liczny wyrok skazujący a u t o r k ę na karę w postaci pracy społecznej. Od razu
podniósł się s z u m w obronie udręczonej artystki i zagrożonej swobody twór­
czej, m u s i a ł o to być j e d n a k chyba wliczone w prowokacyjną strategię sukce­
su. Jeden z k o m e n t a t o r ó w telewizyjnych zastanawiał się, czy nie n a r u s z a to
i m m u n i t e t u artysty, jak się wyraził. Gdyby p o t r a k t o w a ć to serio, byłaby to
propozycja stworzenia jeszcze jednej grupy wybranych i to bardziej, bo k t o
miałby pozbawić (w razie czego, tak jak p o s ł ó w ) takich artystów owej niety­
kalności. Kto jednak decyduje się na „ n a r u s z a n i e t a b u " , m u s i liczyć się z tym,
że i jego naruszą, co uczynił sąd z i m m u n i t e t e m artystki Nieznalskiej. M a m
nadzieję, że kara nie będzie zbyt dolegliwa, a okaże się wychowawcza. Ciekaw
jestem, jaką pracę wskaże sąd artystce. [Artykuł pisany był przed podjęciem
decyzji w tej sprawie - przyp. red.] P o d s u n ą ł b y m pomysł takich choćby poży­
tecznych zajęć, jak sprzątanie po p o d o b n y c h instalacjach - bo nie wątpię, że
nastąpią, kolegów artystów - albo też obieranie ziemniaków, tyle że bardziej
przydatne niż w Zachęcie, powiedzmy, dla sieci b a r ó w mlecznych lub jadło­
dajni dla n a p r a w d ę potrzebujących. „Zjadacze kartofli" - był taki obraz, n a d
którym rzeczywiście m o ż n a się zamyślić. W sprawie D o r o t y Nieznalskiej
m o ż n a się tylko zastanawiać n a d tym, czy jest jeszcze granica między p r o w o ­
kacją a świętokradztwem. Wielu wydaje się, że o n a już nie istnieje.
W coraz mniej płodnych dyskusjach o k u l t u r z e dzieli się ją często na kul­
t u r ę wysoką i k u l t u r ę niską. Ciekawe, gdzie umieścić sztukę Katarzyny Kozy­
ry i jej podobnych, p a t e n t o w a n y c h przecież d y p l o m a m i artystów. Jeśli należy
ona do kultury wysokiej, to jeleń na rykowisku i plastikowy krasnal należy
chyba do kultury najwyższej. Jeśli j e d n a k będziemy się upierać, że te o s t a t n i e
WIOSNA-2004
181
to kultura niska, to k u l t u r a w y m i e n i o n a jako pierwsza sięgnęłaby chyba dna.
Otóż, mówiąc znów serio, sprawy nie wyglądają tak p r o s t o . R o z m a i t e dysku­
sje o kulturze masowej, elitarnej, niższej czy wyższej do niczego nie prowa­
dzą, jeśli panuje w nich zamęt i p o m i e s z a n i e pojęć. N a p r a w d ę b o w i e m nie ma
kultury wyższej i niższej, elitarnej i masowej, jest tylko k u l t u r a albo brak kul­
tury. Nie ma kultu-ry masowej - m o w a oczywiście o wytworach współcze­
snych mass m e d i ó w - jest tylko produkcja i h a n d e l konfekcją k u l t u r o p o d o b ną, obrót t o w a r e m takim jak inne, powielanym na m a s o w ą skalę w celach
wyłącznie komercyjnych,
bez
względu na skutki i koszty, nie
te, rzecz jasna, fiskalne. W re­
zultacie jest to typowa eksplo­
atacja p ł o d ó w ludzkich umy­
słów i talentów, d r e n o w a n i e
ich zasobów aż do s t a n u pust­
ki i jałowości, często prowoka­
cyjnie, aż do zniszczenia uczuć
wyższych i wrażliwości, aż do
stanów lęku i agresji,
które
mają przecież wywoływać.
Kultura m a s o w a nie m a
też nic w s p ó l n e g o z dotych­
czasową
kulturą
popularną,
łatwiejszą i bardziej k o m u n i ­
katywną w szerszych środowiskach społecznych, ani też z k u l t u r ą ludową,
będącą s p o n t a n i c z n ą p o t r z e b ą i w y t w o r e m w a r s t w ludowych, wyrażających
autentycznie swoje odniesienie do świata i w ł a s n e g o w n i m miejsca. Praw­
dziwą k u l t u r ę wyróżnia w ł a ś n i e t e n b e z i n t e r e s o w n y s t o s u n e k d o świata
i własnego istnienia. W jej r ó ż n o r o d n y c h i z m i e n n y c h formach wyraża się ca­
łe bogactwo możliwości przejawów kondycji człowieka. To w k u l t u r z e odby­
wa się ciągłe p o s z u k i w a n i e prawdy o ludzkiej sytuacji i w niej przejawia się
nasz s t o s u n e k do bycia w świecie. Ta p r a w d z i w a k u l t u r a nie wynika z kalku­
lacji, interesu, praktycyzmu, nie daje zysków i wymiernych korzyści, w p r o s t
przeciwnie, wynika poniekąd z naiwności w o b c o w a n i u ze ś w i a t e m i z p o ­
czucia zakorzenienia w n i m . Nie m o ż n a z a t e m godzić się na degradację i de182
FRONDA 32
generację kultury, na jej ograniczenie do tego, czym się dziś wydaje, za co te­
raz uchodzi i co próbuje się z nią robić.
Prawdziwa k u l t u r a kieruje się i n n y m i w a r t o ś c i a m i niż w y m i e n n e w a r t o ­
ści rynkowe, decydują o niej s p r a w d z a n e przez p o k o l e n i a kryteria, oceny,
przykłady dzieł indywidualnych i wspólnych, k t ó r e istnieją j u ż niezależnie
od czasu i miejsca. Kto wie, czy ta p r a w d z i w a k u l t u r a jest t w o r e m czysto
ludzkim, czy też wynikając po części z p o r z ą d k u natury, t e g o p o r z ą d k u nie
przekracza, czy nie wypływa z p o r z ą d k u n a d p r z y r o d z o n e g o , w k t ó r y m czło­
wiek uczestniczy, jest z a k o r z e n i o n y i w r ó ż n y s p o s ó b chce o n i m zaświad­
czyć, w n i m tworzyć, myśleć, b u d o w a ć .
W k u l t u r z e nie działają p r a w a konkurencji i rynku, a reguły właściwe dla
produkcji i sprzedaży działają przeciw niej, niszczą, jak j u ż widać, żywą tkan­
kę kultury, dając w z a m i a n jakąś jej imitację. D l a t e g o też ł a t w o pomylić war­
tość kultury z jej popularnością. C z ę s t o wydaje się, że im coś jest p o w s z e c h ­
niej k u p o w a n e , t y m większą ma w a r t o ś ć . Ale jest to tylko w a r t o ś ć h a n d l o w a ,
zysk na rynku, a nie ta n i e o s z a c o w a n a w a r t o ś ć ludzkiej twórczości, w której
odsłania się nasz w s p ó l n y s t o s u n e k do życia i świata. N a w e t gdyby o d t ą d n i e
sprzedał się ż a d e n egzemplarz dzieł Szekspira, D a n t e g o , G o e t h e g o czy Mic­
kiewicza, to nie świadczyłoby to przeciw n i m , tylko przeciw ich o d b i o r c o m .
Te dzieła nic by nie straciły na własnej, w e w n ę t r z n e j wartości.
Dlatego t o , co dzieje się obecnie w k u l t u r z e , t r u d n o określić inaczej niż
jako upadek, kryzys czy regres, nie wdając się w subtelniejsze analizy i roz­
różnienia. Mówiąc to, nie d o ł ą c z a m wcale do c h ó r u l a m e n t ó w i skarg, kon­
statuję tylko zły stan kondycji ludzkiej i k u l t u r y w szczególności. M o ż n a to
u z n a ć za p e s y m i z m , ale nie jest o p t y m i z m e m u d a w a n i e , że nic złego się n i e
dzieje. Kryzysy i u p a d k i zdarzają się i t r u d n o się łudzić, że ich nie będzie, tyle
razy już przydarzył się k o n i e c (jakiegoś) świata. N i e t r u d n o zauważyć zwią­
zek takiej kondycji k u l t u r y ze s t a n e m w s p ó ł c z e s n y c h s p o ł e c z e ń s t w i panują­
cym s y s t e m e m d e m o k r a t y c z n y m . Z a ł o ż e n i a samej demokracji nie m u s z ą
wpływać negatywnie na k u l t u r ę , j e d n a k ż e jej dzisiejsza, m a s o w a , m e d i a l n a
i globalna w perspektywie forma tej prawdziwej k u l t u r z e j a k o ś n i e sprzyja.
MAREK KLECEL
WIOSNA-2004
183
Jak wytłumaczyć wciąż wzrastającą popularność kultury
celtyckiej, skoro jej prawdziwi przedstawiciele dawno
temu odeszli w zapomnienie, a ich potomkowie coraz
bardziej odcinają się od korzeni? Człowiek okaleczony
przez cywilizację techniczną i zwyrodniały humanizm
łatwo przyjmuje duchowość pogańską, która w epoce
cywilizacji elektronicznej jest tylko swoistą „cepelią".
Celtycki
danse macabre
PRZEMYSŁAW
DULĘBA
Kultura celtycka przeżywa o s t a t n i o r e n e s a n s , i to nie byle jaki. N i e ulega
wątpliwości, że twórcy takich dziedzin p o p k u l t u r y , jak powieści fantasy, gry
RPG, komiksy, czerpią p e ł n y m i garściami z d o r o b k u tej cywilizacji. N o w o ­
ścią jest n i e s p o t y k a n a d o t ą d m o d a na celtyckie tańce oraz m u z y k ę folk i p o p
inspirowaną tradycyjnymi m e l o d i a m i (Clannad, Enya, Tri Yann, Lorrena
McKenit, a na n a s z y m r o d z i m y m gruncie S h a n n o n , C a r a n t o u h i l l czy O p e n
Folk). Czy te czynione po o m a c k u p o s z u k i w a n i a są całkowicie chybione?
F a k t e m jest, że w ś r ó d przedchrześcijańskich w i e r z e ń d u c h o w o ś ć celtycka
stanowi wyjątkowy przypadek.
184
FRONDA
32
Teologia ł o w c ó w głów
W dziele Geographika greckiego geografa i historyka S t r a b o n a odnajdujemy
taką a n e g d o t ę : „Celtowie, którzy osiedlili się n a d brzegiem Adriatyku, przy­
byli na spotkanie z A l e k s a n d r e m , aby zaskarbić sobie jego przyjaźń i skorzy­
stać z jego gościnności. Król przyjął ich bardzo serdecznie. Podczas posiłku
zapytał ich, czego najbardziej się boją, będąc j e d n o c z e ś n i e p r z e k o n a n y m , iż
odpowiedzą m u , że to właśnie jego. O n i n a t o m i a s t powiedzieli, że nie boją
się nikogo, obawiają się jedynie, aby nie spadło na nich n i e b o " .
To spotkanie m i a ł o miejsce w roku 335 p r z e d C h r y s t u s e m , kiedy Alek­
sander Macedończyk był u progu swojego błyskotliwego p a n o w a n i a . Nieca­
ły wiek później M a c e d o n i a i Grecja zostały najechane przez a r m i ę z ł o ż o n ą
z wojowniczych p l e m i o n celtyckich, zamieszkujących t e r e n y Karpat Z a c h o d ­
nich i ś r o d k o w e g o Dunaju. Pochodzący z dalekich stron, słabo znani napast­
nicy dokonywali olbrzymich zniszczeń i wprowadzali p o w s z e c h n y terror.
Złupili n a w e t słynną wyrocznię w Delfach. Poetycki obraz wiszącego na w ł o ­
sku nieba ustąpił miejsca o p i s o m barbarzyńskich praktyk.
W wielu źródłach antycznych, greckich i rzymskich, poświadczany jest
zwyczaj składania przez C e l t ó w ofiar z ludzi. Ofiary d e d y k o w a n o poszczegól­
n y m b ó s t w o m , których liczbę n a w e t t r u d n o dobrze oszacować. I m i o n , k t ó r e
pojawiają się w źródłach, jest p o n a d czterysta. Na czoło celtyckiego p a n t e ­
o n u wysuwa się boska triada. T e u t a t e s , k t ó r e g o imię t ł u m a c z y się jako „ca­
ły lud", był o p i e k u n e m plemienia, s y m b o l e m władzy królewskiej. Ofiara je­
mu składana w i n n a być t o p i o n a w beczce. Taranis, k t ó r e g o imię wywodzi się
od „ t a r a n " , czyli „grzmot, p i o r u n " , był b ó s t w e m walki, symbolicznie związa­
nym z ogniem. Poświęconą mu ofiarę p a l o n o w drewnianej klatce. Esus, któ­
rego imię jest niejasne i p r a w d o p o d o b n i e znaczy „ g e n i u s z " lub „ p a n " , był
związany z wegetacją, dlatego ofiarę p r z e z n a c z o n ą j e m u wieszano, w e d ł u g
przekazów Lukana, na drzewie i s p u s z c z a n o z niej krew.
Krwawe rytuały C e l t ó w znajdują p o t w i e r d z e n i e w o s t a t n i c h odkryciach
archeologicznych. W dekoracji celtyckiej świątyni w E n t r e m o n t ( p o ł u d n i o w a
Francja) na j e d n y m z filarów znajdowało się aż dwanaście wyrzeźbionych
ściętych głów, ukazanych dosyć syntetycznie - bez zarostu z z a m k n i ę t y m i
oczami i nabrzmiałymi wargami. Zachowały się również filary ze specjalnie
wydrążonymi niszami, gdzie p r z e c h o w y w a n o ludzkie czaszki.
WIOSNA-2004
185
Na terenie francuskiej Pikardii archeolodzy natrafili na po­
zostałości kilkunastu celtyckich świątyń, k t ó r e należały
p r a w d o p o d o b n i e do p l e m i o n belgijskich. W Gurnay
znajdowało się coś na kształt ossuarium, którego
ściany u ł o ż o n o z piszczeli, dach z łopatek. W Ribem o n t m n ó s t w o piszczeli nosiło ślady ł a m a n i a i wysysa­
nia szpiku. T a m też znajdowała się konstrukcja nazwa­
na przez archeologów la charnier (rzeźnia). Był to
rodzaj d r e w n i a n e g o b u d y n k u z r u s z t o w a n i e m , na
którym powieszono zwłoki p o n a d tysiąca wojowników
w pełnym uzbrojeniu. Wszyscy pozbawieni byli głów.
Być m o ż e zabranie głowy p o k o n a n e g o było w re­
ligijnej
ś w i a d o m o ś c i C e l t ó w r ó w n o z n a c z n e z przeję­
ciem całej duszy i wszystkich sił witalnych. Zwyczaj
t e n występuje w i e l o k r o t n i e w mitologii celtyckiej. Kiedy Lugaid zabija naj­
słynniejszego h e r o s a irlandzkiego C u c h u l a i n n a , n a t y c h m i a s t o d c i n a m u gło­
wę, co z kolei powoduje, że przyjaciel poległego, Conall C e r n a c h , ściga m o r ­
dercę, zabija go i zabiera głowę, aby ją pogrzebać. Inny h e r o s , z n a n y z legend
walijskich Bran, kiedy zostaje ś m i e r t e l n i e ranny, p r o s i towarzyszy, aby ucię­
li mu głowę i zawieźli do d o m u . Po t y m w y d a r z e n i u n a s t ę p u j e w legendzie
opis nietypowego rytuału uczty wydawanej przez o w ą głowę. W i a d o m o , że
głowy przeciwników przybijano do ścian d o m ó w , t r z y m a n o w skrzyniach
i pokazywano tylko specjalnym gościom. Jeśli d o d a ć do t e g o picie krwi, ka­
nibalizm i d z i w n e rytuały intronizacyjne królów irlandzkich, polegające na
publicznej kopulacji z białą klaczą, a p o t e m zarzynaniu jej i kąpieli w goto­
w a n y m z niej rosole, to o t r z y m a m y obraz jakiegoś k o s z m a r u .
Druidzi i p o p k u l t u r a
Ale nie wszystko u C e l t ó w w y d a w a ł o zapach dymiącej krwi. F u n k c j o n o w a ł
r o z b u d o w a n y stan kapłański, w ź r ó d ł a c h irlandzkich często określany j a k o
oes dana („ludzie s z t u k " ) , który cieszył się n i e s p o t y k a n y m p r e s t i ż e m społecz­
nym. C z ę s t o wszystkich k a p ł a n ó w celtyckich nazywa się d r u i d a m i , lecz jest
to uproszczenie,
druidzi b o w i e m byli najważniejszymi p r z e d s t a w i c i e l a m i
stanu oes dana, ale nie jedynymi. Należeli do niego także wieszczowie i bar186
FRONDA 32
dowie. Druidzi zajmowali się typowymi dla siebie funkcjami - s k ł a d a n i e m
ofiar, c e l e b r o w a n i e m kultu, ale byli też a s t r o n o m a m i , lekarzami, p r a w n i k a ­
mi, sędziami, l u d ź m i nauki, posiadali licznych uczniów, k t ó r y m w i e d z ę prze­
kazywali u s t n i e , w formie p o e m a t ó w . M o ż n a się domyślać, że w i e d z a ta mia­
ła charakter ezoteryczny i nie m o g ł a być spisana, chociaż druidzi posługiwali
się czasem alfabetem greckim l u b r z y m s k i m . A u t o r z y antyczni uważali ich
bardziej za filozofów niż za k a p ł a n ó w , stawiając h i p o t e z ę o p o w i ą z a n i a c h
d r u i d y z m u z filozofią pitagorejską, ze względu na g ł o s z o n ą przez nich m e tempsychozę.
O w a w s z e c h s t r o n n o ś ć d r u i d ó w sprawiała, że stawali się oni d u c h o w y m i
przywódcami n a r o d u , stanowili ważny e l e m e n t spajający całą cywilizację cel­
tycką. Kiedy w V wieku przybył do Irlandii święty Patryk, m u s i a ł stoczyć
walkę z d r u i d a m i . Lecz już żyjący s t o lat później inny wielki celtycki a p o s t o ł ,
święty K o l u m b a n , był typowym p r z y k ł a d e m s c h r y s t i a n i z o w a n e g o druida.
W a r t o podkreślić, że Irlandia nie p o s i a d a m ę c z e n n i k ó w z o k r e s u chrystiani­
zacji. Stało się tak, p o n i e w a ż n o w a w i a r a d a w a ł a o d p o w i e d ź na wszystkie
p r o b l e m a t y c z n e kwestie, z którymi nie potrafili sobie p o r a d z i ć p o g a n i e . N i e ­
odłączny strach przed mającym nastąpić k a t a k l i z m e m , p o g a r d a dla ludzkie­
go życia
i
krwiożercze praktyki
szybko
ustały,
nie
wytrzymując
sporu
z Ewangelią.
A dzisiaj? Z a m i a s t pozostać d o m e n ą badaczy, pogańskie wierzenia celtyc­
kie wydają się mieć silny wpływ nie tylko na obszar ezoteryki i o k u l t y z m u , ale
i na k u l t u r ę m a s o w ą . Ten świat, całkowicie wyprany z r u d y m e n t a r n y c h form
sacrum, paradoksalnie sięga po wszelkiego rodzaju „ l e k k o s t r a w n ą " d u c h o ­
wość. Chrześcijaństwo, które stawia bardzo k o n k r e t n e wymagania, wydaje
się t y p o w e m u k o n s u m e n t o w i p o p k u l t u r y czymś nierealnym i m a ł o efektow­
nym. Dlatego ł a t w o przyjmuje on d u c h o w o ś ć pogańską, która w epoce cywi­
lizacji elektronicznej jest tylko swoistą „cepelią" - p r e t e n s j o n a l n y m naśla­
d o w n i c t w e m , wypaczonym folklorem.
P o g a n i z m elektroniczny?
Profesor Andrzej Wierciński w swoich b a d a n i a c h nad m e n t a l n o ś c i ą człowie­
ka zauważył p e w n e jej niepokojące zmiany. Antropologiczny szkic o antypersonie prognozuje s t o p n i o w ą ewolucję p r z e s t r z e n i psychicznej, a wraz z nią
WIOSNA-2004
187
zmianę archetypu przeciwnika rodzaju ludzkiego. Człowiek zawsze przysto­
sowywał się do świata, przeciwstawiając się n a t u r z e , stąd o s o b o w e zło - sza­
tan - przybierało p o s t a ć bestii-zwierzęcia. W a l k a z n i m n a d a w a ł a sens całej
kulturze. Wierciński sądzi, że obecnie powstaje n o w a h i p o s t a z a tego zjawi­
ska - maszyna i strach przed nią. W tym k o n t e k ś c i e niepokojąco bliska sta­
je się wizja Stanleya Kubricka z Odysei kosmicznej 2001. Jest to wynik s t o p n i o ­
wego zwiększania p o z i o m u abstrakcji tak zwanej
„filozofii s t o s o w a n e j " .
Coraz mniej m ó w i się o religii, a coraz więcej o d u c h o w o ś c i . Sakramenty, li­
turgia, modlitwa, s a m o p r a k t y k o w a n i e nie są w s p ó ł m i e r n e do ilości czysto
teoretycznych rozważań na t e m a t teologii czy d u c h o w o ś c i . I gdzie tu zmie­
ścić koncepcje pogańskiego u b ó s t w i e n i a świata przyrody, świata żywiołów
naturalnych? M o ż e m y zaryzykować twierdzenie, że większą karierę zrobiłby
dziś „poganizm elektroniczny", bardziej odpowiadający p o t r z e b o m chwili.
Wielu współczesnych n e o p o g a n chlubi się tym, że d o k ł a d n i e o d t w a r z a
wierzenia starożytnych Słowian, G e r m a n ó w czy Celtów. J e d n a k te swoiste
rekonstrukcje zawsze są skazane na n i e p o w o d z e n i e , gdyż źródła, którymi
dzisiaj dysponujemy, to w większości przekazy a u t o r ó w antycznych bądź
chrześcijańskich d u c h o w n y c h , którzy opisywali świat p o g a ń s k i c h wierzeń
przede wszystkim po to, aby go zwalczać. Sagi i legendy, choć ich geneza czę­
stokroć sięga b a r d z o odległych czasów, nie dostarczają tylu szczegółów, aby
szerzej z r e k o n s t r u o w a ć p o g a ń s k ą d u c h o w o ś ć . Wydaje się, że s p o s ó b myśle­
nia człowieka archaicznego uległ tak znaczącym p r z e o b r a ż e n i o m , że nie spo­
sób go dziś wskrzesić. Nic dziwnego, że p r z e r ó ż n e grupy n e o p o g a ń s k i e , któ­
re
we
wszystkich
swoich
wystąpieniach
akcentują
pragnienie
żywego
k o n t a k t u z n a t u r ą , popadają z reguły w naiwny biologizm. W b r e w p o z o r o m
granica między radykalnym m a t e r i a l i z m e m a spirytyzmem jest b a r d z o cien­
ka. W a r t o podkreślić, że to w ł a ś n i e okresy „triumfu r o z u m u " rodzą najwię­
cej p o m y s ł ó w na s p e k t a k u l a r n e „ p o w r o t y do religii n a t u r a l n e j " .
Noc na Golgocie
Religie astrobiologiczne nie znają pojęcia czasu liniowego, wywodzącego się
z tradycji judeochrześcijańskiej. Dla tych s y s t e m ó w czas jest cykliczny, co
symbolizuje roczny cykl wegetacyjny, o b u m i e r a n i e i o d r a d z a n i e się całej
przyrody. Wszystkie święta, obrzędy, m i t y i tradycje pogańskie ogniskują się
188
FRONDA 32
wokół związanych z t y m tajemnic, ale - co najbardziej i s t o t n e - cała pogań­
ska historia degraduje się od swego początku i j e d n o c z e ś n i e przewiduje wiel­
ki, spektakularny koniec, swoiste „ o s t a t e c z n e rozwiązanie". Po t a k i m znisz­
czeniu następuje n o w a era, kolejny wiek. W c h o d z ą w e ń te istoty, k t ó r e
jakimś c u d e m zdołały przetrwać. Dla wielu p o g a n t a k i m „ k o ń c e m s t a r e g o
świata" było pojawienie się chrześcijaństwa.
Do czasów pogańskich nie ma p o w r o t u . Ofiara Jezusa Chrystusa o d k u p i ł a
całe zło, wszystkie ludzkie winy. Od nocy na Golgocie cały świat zmienił się
definitywnie, a pogańskie krwawe ofiary stały się niepotrzebne. Opanowując
świat antyczny i tworząc podstawy współczesnej kultury europejskiej, chrze­
ścijaństwo zmieniło m e n t a l n o ś ć wszystkich. Dzisiejszy człowiek, nawet ten
mieniący się ateistą, p o d ś w i a d o m i e stosuje chrześcijański system wartości
w jego rudymentarnej wersji. I to niewątpliwie jest zasługą chrześcijaństwa,
której wielu współczesnych nie dostrzega. Bo jeśli ktoś mówi, że jest pogani­
n e m to - jeśli nie chce być hipokrytą - powinien stosować się do uświęconych
starożytną tradycją wierzeń przodków, czyli zarzynać świnie i krowy na ołta­
rzu, pojedynkować się, obcinać ludzkie głowy i kolekcjonować je w d o m u czy
kopulować z białą klaczą. Nic nie wskazuje na to, aby współcześni „władcy" te­
go k o n t y n e n t u , a więc „liberalne ironistki", zezwolili na taki proceder.
PRZEMYSŁAW DULĘBA
WIOSNA
2004
189
Osiągnięcie Gibsona wyrasta nie tylko ani na­
wet głównie z artyzmu filmowca. Bez względu
na t o , czy właśnie takie było jego zamierzenie,
być może dlatego, że językiem filmu została wy­
rażona nieupiększona bezpośredniość ewangelii, Pasja
jest medytacją i modlitwą.
MISTERIUM
PASYJNE
MICHAEL
N 0 V A K
C r e d o Nicejskie, o d m a w i a n e co niedziela przez p o n a d d w a miliardy chrześci­
jan na całym świecie, głosi, że C h r y s t u s został „ u m ę c z o n p o d P o n c k i m Piła­
t e m , ukrzyżowan, u m a r ł i p o g r z e b i o n " .
I w ł a ś n i e te s i e d e m s ł ó w s t a n o w i - bardziej niż cokolwiek i n n e g o - te­
m a t n o w e g o filmu Mela G i b s o n a Pasja. M i m o że p r e m i e r ę k i n o w ą przewi­
d z i a n o nie wcześniej niż na Środę Popielcową, Pasja wywołała tej w i o s n y
więcej dyskusji niż jakikolwiek inny film o s t a t n i c h lat. N i e k o ń c z ą c e się
oświadczenia p r a s o w e , i l u s t r o w a n e zapowiedzi t e m a t u w spisach treści wie­
lu czasopism, debaty, denuncjacje - w s z y s t k o to o filmie w języku aramejskim i łacińskim, filmie, k t ó r e g o ż a d e n z komentujących d o t ą d nie oglądał.
190
FRONDA
32
Być m o ż e w odpowiedzi na cały t e n rozgłos, z a r ó w n o negatywny, jak
i pozytywny,
14 lipca 2 0 0 3 roku Gibson z a p r e z e n t o w a ł z w i a s t u n Pasji.
N a s t ę p n i e 21 lipca przywiózł do W a s z y n g t o n u w s t ę p n ą , s u r o w ą wersję fil­
mu (z angielskimi n a p i s a m i ) , aby wyświetlić ją kilku k o m e n t a t o r o m i zain­
t e r e s o w a n y m publicystom.
To najmocniejszy film, jaki kiedykolwiek w i d z i a ł e m . Jeszcze kilka d n i po
projekcji owej w s t ę p n e j wersji nie b y ł e m w stanie wyrzucić go z u m y s ł u .
M i m o że przeczytałem wiele książek na t e m a t śmierci Jezusa, m i m o że wy­
s ł u c h a ł e m niezliczonych kazań rozwodzących się n a d jej szczegółami, nig­
dy nie uwierzyłbym, że istota ludzka m o ż e wycierpieć tak wiele, jak wycier­
piał C h r y s t u s Gibsona. Film t e n pozwala n a m p a t r z e ć z perspektywy Mat­
ki Jezusa, przez co cierpienie staje się podwójnie bolesne. W r a z z nią patrzy­
my na biczowanie - gorliwie p r z e p r o w a d z o n e przez Rzymian na rozkaz
Piłata, przekraczające granice wytrzymałości, o m a l nie z a k o ń c z o n e śmiercią
skazanego. J e z u s jest przykuty ł a ń c u c h a m i do słupa, który nie sięga mu na­
w e t do bioder, tak że aby u t r z y m a ć się na nogach, m u s i boleśnie wyginać
grzbiet. P o t e m wleczony p o białym, m a r m u r o w y m b r u k u , p o z o s t a w i a z a
sobą obfite kałuże krwi. Śmiech żołnierzy p o w r a c a e c h e m , kiedy J e z u s jest
k o r o n o w a n y cierniem. P o t e m słychać h u k u p a d k ó w u b i c z o w a n e g o Chrystu­
sa na Jego p o r a n i o n e b a t e m , krwawiące plecy, p o d n i e p r a w d o p o d o b n y m
ciężarem krzyża.
W p e w n y m sensie istnieje tylko pięć historycznych relacji
o Pasji:
w ewangeliach Mateusza, Marka, Łukasza i J a n a oraz w p r o s t y m (acz suge­
stywnym), s k r ó t o w y m opisie z listów Pawła. Relacje Pawła dzięki różnicy
o k o ł o 30 lat są najwcześniejsze i w o g ó l n y m zarysie odzwierciedlają wierze­
nia pierwszego
pokolenia chrześcijan.
Mimo
upływu
stuleci
opowieść
0 śmierci C h r y s t u s a i jej znaczeniu p o z o s t a ł a właściwie n i e z m i e n i o n a .
Pełniejsze sprawozdania Mateusza, Marka, Łukasza i Jana nawzajem się
uzupełniają, nierzadko nakładają się na siebie, czasem przeczą sobie w szcze­
gółach, które naoczni świadkowie (lub spisujący ich zeznania) opisali odmien­
nie. Jednak wszystkie chrześcijańskie wersje tej opowieści są zgodne co do te­
go, że na rozkaz rzymskiego p r o k u r a t o r a Jerozolimy, Poncjusza Piłata, J e z u s
Chrystus cierpiał i u m a r ł za grzechy wszystkich ludzi wszystkich czasów.
Relacje żydowskie potwierdzają, że J e z u s był Żydem, który cierpiał
1 umarł za sprawą władz rzymskich. To, za kogo się uważał, żydowskie w ł a d z e
WIOSNA-2004
191
uznały (i uznają do dziś) za b l u ź n i e r s t w o . C h r y s t u s wyraźnie ogłosił, że p o ­
siada władzę wyższą od a r c y k a p ł a n ó w i rabinów, oświadczył zdecydowanie,
że jest kimś większym niż Salomon, postawił się p o n a d Mojżeszem. P o s u n ą ł
się n a w e t do tego, że Boga nazwał s w o i m ojcem.
To, co C h r y s t u s głosił na swój t e m a t , w y d a w a ł o się w t e d y czymś niebez­
piecznym, rodzącym podziały. Jak powiedziała Piłatowi starszyzna żydowska
- za tym człowiekiem podążało wielu. Jego działalność, stwierdzili, d o w i o d ł a
tego, że parał się magią, dokonywał c u d ó w i miał k o n s z a c h t y z d e m o n a m i .
Powiedział, że został p o s ł a n y przez Boga, aby „wypełnić P i s m a " . J e g o dalsze
nauczanie m o g ł o b y d o p r o w a d z i ć do zamieszek i rebelii. J e d n a k tylko Rzy­
mianie byli władni uczynić Jezusowi to, co z o s t a ł o Mu uczynione, i dlatego
był On „ukrzyżowan, u m a r ł i p o g r z e b i o n " p o d r z ą d a m i Poncjusza Piłata, rę­
kami przedstawicieli I m p e r i u m Rzymskiego.
W m o m e n c i e śmierci C h r y s t u s a chrześcijaństwo p o z o s t a w a ł o nadal we­
wnątrz j u d a i z m u . Chrześcijański Kościół j a k o taki nie zaistniał w m o m e n c i e
Męki, ale 53 dni później, podczas Z e s ł a n i a D u c h a Świętego, kiedy A p o s t o ł o ­
wie, mówiąc językami, wyszli z jerozolimskiej „izdebki na p o d d a s z u " . Swo­
im n a u c z a n i e m J e z u s wyraźnie rzucił j u d a i z m o w i wyzwanie, całkiem j a s n o
ogłaszając „ n o w e " przymierze, k t ó r e g o celem było „ d o p e ł n i e n i e " i „wypeł­
n i e n i e " „ s t a r e g o " przymierza. Nie ma też wątpliwości, że śmierć J e z u s a
oznaczała rozejście się dróg chrześcijan i Żydów. N i e m n i e j j e d n a k z chrześci­
jańskiego p u n k t u widzenia życie i n a u c z a n i e J e z u s a oraz Jego n o w e przymie­
rze nie usuwają ani nie niszczą starego przymierza. Bóg nie m o ż e być nie­
wierny s w o i m o b i e t n i c o m . Poza tym, jeśli Stwórca nie dotrzymuje swojego
pierwszego przymierza z Żydami, to jak chrześcijanie m o g ą oczekiwać, że
będzie On dotrzymywał swojego n o w e g o przymierza z nimi?
Dlatego też chrześcijanie utrzymują, że chrześcijaństwo jest wypełnie­
niem nadziei, które zapoczątkował na t y m świecie j u d a i z m . Uważają także,
że Żydzi, którzy odrzucają chrześcijaństwo, pozostają naczyniami pierwszej
miłości Boga. W tajemniczym Boskim planie t r w a n i e j u d a i z m u w czasie jest
łaską, która ma być u s z a n o w a n a na tej samej zasadzie, na której opiera się
chrześcijaństwo - na wierności Boga Jego w i e c z n o t r w a ł y m o b i e t n i c o m .
Żydowscy przywódcy pokolenia, które z n a ł o Jezusa, rzeczywiście o d r z u ­
cili go wraz z Jego roszczeniami i oskarżyli o b l u ź n i e r s t w o . „ N i e m n i e j - jak
stwierdził Sobór W a t y k a ń s k i II, formułując swoje s t a n o w i s k o na t e m a t
192
FRONDA 32
j u d a i z m u - Żydzi nadal pozostają b a r d z o drodzy Bogu z p o w o d u patriar­
chów, ponieważ Bóg nie odbiera swoich d a r ó w ani nie z m i e n i a swoich wy­
b o r ó w " . Sobór s u r o w o zakazuje k a t o l i k o m p o s t r z e g a n i a Ż y d ó w jako „ o d r z u ­
conych lub przeklętych przez Boga, tak jakby pogląd t e n miał wynikać
z Pisma świętego", oraz ubolewa n a d „wszelkimi a k t a m i nienawiści, prześla­
d o w a n i a m i , przejawami a n t y s e m i t y z m u , k t ó r e kiedykolwiek i przez kogokol­
wiek k i e r o w a n e były przeciw Ż y d o m " . P o t ę p i e n i e to obejmuje również grze­
chy
Kościoła.
Sobór
podkreślił
wspólne
dziedzictwo
duchowe
obu
przymierzy i przewidział przyszłość, w której obie w s p ó l n o t y b ę d ą służyć Bo­
gu „ramię w r a m i ę " .
Film G i b s o n a jest całkowicie zgodny z wizją relacji m i ę d z y j u d a i z m e m
a Kościołem chrześcijańskim p r z e d s t a w i o n ą przez Sobór W a t y k a ń s k i II. Jed­
nak Ż y d o m n i e ł a t w o będzie oglądać Pasję. Po pierwsze dlatego, że film w ca­
łości traktuje o śmierci tego, który dla wielu Ż y d ó w jest postacią rodzącą p o ­
działy - J e z u s a Chrystusa. Po drugie n i e ł a t w o jest przeżywać na n o w o
chwile, w których przywódcy własnej wspólnoty, jakkolwiek by byli uspra­
wiedliwieni przez swoje w ł a s n e r o z e z n a n i e i poczucie odpowiedzialności,
nie jawią się w i d z o m jako nazbyt szlachetni. Sam będąc katolikiem, kurczę
się w kinie, ilekroć papież, kardynał, arcybiskup czy choćby ksiądz jest
przedstawiany w n i e p o c h l e b n y m świetle. N a w e t wtedy, gdy na to zasługuje,
m n i e to w i d o w i s k o nie cieszy.
W pierwszej części ewangelicznej opowieści o Męce stojący p r z e d Piła­
t e m jerozolimscy arcykapłani są - w s p o s ó b boleśnie oczywisty
dla współczesnych Żydów - g ł o s e m oskarżenia. Podczas
pierwszych scen filmu, które s t a r a ł e m się oglądać tak,
jakbym s a m był Ż y d e m lub
siedział
obok
żydowskiego
kolegi, p o m y ś l a ł e m : to zbyt
bolesne. Siedziałem już i pa­
trzyłem na wiele p o d o b n y c h
scen jako katolik. To n i e m i ł e
doświadczenie.
Jednak w filmie inicjatywę
bardzo szybko przejmują Rzy­
mianie. Rzymscy żołnierze
WIOSNA-2004
systematycznie sprawiają Jezusowi ból, z zapałem, wśród beztroskich drwin,
z wypraktykowanym sadyzmem tych, którzy wiedzą, jak utrzymać podbite naro­
dy w poddaństwie. Przytłaczający d r a m a t polega tu na dobrowolnym znoszeniu
przez Chrystusa cierpienia ponad siły - po to, aby zapoczątkować w życiu ludzi
całkowicie nowy porządek. Film, podobnie jak ewangelie, bezbłędnie ukazuje
ten sens naszym oczom. Jezus umiera w jakiś sposób za nasze grzechy.
Pasja nie jest d r a m a t e m o etniczności, ale o naszym człowieczeństwie. Boha­
ter tego filmu jest Żydem, Jego m a t k a jest Żydówką, Jego apostołowie i zwolen­
nicy są Żydami. Jeżeli jednak nie dostrzeżemy, że Jezus poddał się cierpieniu za
nas wszystkich, to w ogóle nie zrozumiemy przesłania Pasji. Od początku Chry­
stus nauczał: „Weź swój krzyż i naśladuj Mnie". Znaczenie tej nauki nie m o g ł o
być jasno zrozumiane przed Jego śmiercią. Film sugeruje widzom, że cierpienie
Chrystusa, którego są świadkami, jest zwiastunem i n a u k ą ich własnego cierpie­
nia. Cierpienie takie, jak to Chrystusa, m o ż e być odkupieńcze. Wszystko zależy
to od tego, jak ukształtujemy wobec niego nasze serce.
Chrystus z filmu Gibsona ofiarowuje na krzyżu przebaczenie, pojednanie
i jedność. Obarczać winą za Jego cierpienie grzechy innych, a nie swoje własne,
to dołączać do wrzaskliwych żołnierzy zadających mu cały ten ból, na który wi­
dzowie prawie nie są w stanie patrzeć. Gdyby chrześcijanie winili innych, to po­
nownie wystawialiby Chrystusa na pośmiewisko. Ponownie wbijaliby w Jego
czaszkę cierniową koronę.
Czy w filmie występują jakieś nieścisłości historyczne? Tak, kilka nie­
wielkich (poczynając od włoskiej w y m o w y łaciny, k t ó r ą posługują się Rzy­
mianie; Piłat, prezentując C h r y s t u s a t ł u m o w i , słowa „ecce homo!" w y m a w i a
jako: „e'cze 'orno" zamiast: „ekce homo"). Czy film nie jest w i e r n y s w o i m źró­
d ł o m historycznym? Każdy, k t o często słucha ewangelii, będzie się tu czuł
jak w d o m u , ale celem G i b s o n a nie był akademicki d o k u m e n t . Jego film to
powolny s t r u m i e ń b a r d z o żywych obrazów, ukazanych na tle w p e ł n i u n i ­
wersalnym. Słowa są w y m a w i a n e głównie w języku aramejskim (w w y p a d k u
Rzymian po łacinie), r o z u m i a n y m dziś przez b a r d z o niewielu ludzi.
Dźwięki n i e z n a n e g o języka p r z e n o s z ą w i d z a z jego czasu i miejsca
w swego rodzaju pozaczasową, u n i w e r s a l n ą p r z e s t r z e ń . Nastrój, jaki stwarza
Pasja, skłania do medytacji i kontemplacji. Ogólny t o n b u d z i bojaźń. W i d z
czuje, że jego emocje są wyciszane. Na pokazie, w k t ó r y m uczestniczyłem,
publiczność po zakończonej projekcji przez długie m i n u t y siedziała bez ru194
FRONDA
32
chu, w ciszy. Czuliśmy się częścią nieopisanie ważnej dla człowieka chwili.
Zostaliśmy wciągnięci w s a m o c e n t r u m ciszy i zachwytu.
Taka jest m o c a u t e n t y c z n e g o dzieła sztuki. Przy Pasji, przy całej jej arty­
stycznej rzetelności, karleją wszystkie p o p r z e d n i e filmy biblijne.
J e d n a k ż e p o w s t a n i e filmu o śmierci J e z u s a C h r y s t u s a jest w y d a r z e n i e m
publicznym, mającym publiczne konsekwencje. T r z e b a je rozważyć. Z a n i m
obejrzałem Pasję, s y m p a t y z o w a ł e m z o b a w a m i , k t ó r e tak silnie wyrażała Li­
ga Przeciw Zniesławianiu (Anti-Defamation League) oraz i n n e organizacje
żydowskie. Historia wielorakiego, d r a m a t y c z n e g o s t o s u n k u w o b e c Męki Je­
z u s a nie n a p a w a spokojem. Od chwili, gdy Mel G i b s o n ujawnił swój projekt,
pojawiło się sporo negatywnych wypowiedzi na jego t e m a t , w znacznej m i e ­
rze związanych ze schizmatyckimi p o g l ą d a m i przypisywanymi jego 85-letn i e m u ojcu.
Co ważniejsze, nasze czasy są szczególnie t r u d n e dla Ż y d ó w na całym
świecie. P e w n e tabu, które od 1945 r o k u wydawały się u t r w a l o n e , nagle za­
nikły. We Francji p r o f a n o w a n e są żydowskie c m e n t a r z e , w całej E u r o p i e pu­
blicznie wykrzykuje się przerażające slogany, sfilmowano akty p r z e m o c y wo­
bec
żydowskich
przechodniów,
w
świecie
arabskim
znów
z
dużą
łatwowiernością p o d c h o d z i się do Protokołów mędrców Syjonu (które przecież
uważaliśmy już za z d y s k r e d y t o w a n e raz na zawsze).
Film G i b s o n a po p r o s t u nie wpisuje się w t e n h o r r e n d a l n y t r e n d . Przed­
stawiciele Ligi Przeciwko Z n i e s ł a w i e n i u uczestniczyli 8 sierpnia w prywat­
nym pokazie w s t ę p n e j wersji filmu w H o u s t o n , a n a s t ę p n i e 11 sierpnia wy­
dali n o w e oświadczenie, w k t ó r y m nadal atakują go „w jego obecnej f o r m i e " .
Ich interpretacja nie pasuje do filmu, który w i d z i a ł e m . Gibson pomija kilka
miejsc najboleśniejszych dla żydowskiego czytelnika t e k s t ó w N o w e g o Testa­
m e n t u , takich jak „ k r e w Jego na nas i na dzieci n a s z e ! " . Dodaje również pew­
ne sceny łagodzące: podczas p r o c e s u J e z u s a przed S a n h e d r y n e m kilku fary­
zeuszy wychodzi na z n a k sprzeciwu, później zaś Józef z Arymatei, c z ł o n e k
Sanhedrynu, p o m a g a zdjąć m a r t w e ciało z krzyża.
Najważniejsze, że opowieść G i b s o n a pokazuje, iż tylko Piłat ma w ł a d z ę
skazania J e z u s a na śmierć, a film jako całość przypisuje o d p o w i e d z i a l n o ś ć
Rzymowi i r z y m s k i m ż o ł n i e r z o m . Liga Przeciw Z n i e s ł a w i a n i u myli się,
twierdząc, że żydowskie w ł a d z e „wymuszają decyzję" oraz że żydowski arcy­
kapłan „kontroluje" Poncjusza Piłata. Żydzi nie mieli takiej w ł a d z y i w filmie
WIOSNA-2004
195
o tym mówią. Piłat próbuje przerzucić o d p o w i e d z i a l n o ś ć najpierw na H e r o ­
da, p o t e m na arcykapłanów. Udaje, że to nie on podjął tę decyzję, ale z n a
prawdę. Wydaje rozkazy, k t ó r e tylko on m o ż e wydać. J e g o żołnierze radują
się swoją b r u t a l n ą rozrywką. Najwyraźniej oddawali się jej j u ż p r z e d t e m :
z d a n i e m historyków p o d r z ą d a m i Piłata dokonywali t e g o m a k a b r y c z n e g o
dzieła podczas o k o ł o 150 ukrzyżowań.
W ujęciu chrześcijańskim proces J e z u s a bez w ą t p i e n i a nie był najlepszym
e p i z o d e m w działalności arcykapłana i jego rady. J e d n a k d w a pierwsze p o k o ­
lenia chrześcijan stanowili niemal wyłącznie Żydzi. Nadal myśleli o sobie ja­
ko o Żydach i z początku byli zaskoczeni o d r z u c e n i e m i p r z e ś l a d o w a n i a m i ze
strony żydowskich dostojników. Relacje e w a n g e l i s t ó w są wyraźnie sformu­
ł o w a n e w taki sposób, aby p r z e k o n a ć wierzących Żydów, że J e z u s s p e ł n i a bi­
blijne oczekiwania, a n i e m a l każde s ł o w o krytyki w o b e c p r z y w ó d c ó w ich p o ­
kolenia było aluzją do p o t ę p i e ń wcześniejszych p r z y w ó d c ó w żydowskich
wygłaszanych przez żydowskich p r o r o k ó w .
Wcześni chrześcijanie sądzili, że ich krytyka w o b e c Ż y d ó w była krytyką
w e w n ę t r z n ą , w obrębie własnej w s p ó l n o t y i dlatego m i a ł a o n a i n n ą siłę niż
krytyka, k t ó r ą m ó g ł sformułować ktoś z u p e ł n i e z zewnątrz. D o p i e r o później,
stopniowo, nie bez p e w n e g o szoku chrześcijanie zrozumieli, że n a w e t m i m o ,
iż uważali się za gorliwych Żydów, należą do nowej w s p ó l n o t y .
Aczkolwiek wizualnie p o t ę ż n y - w sposób, w jaki tylko filmy m o g ą być
p o t ę ż n e - obraz G i b s o n a uznaje, że krytyka żydowskich p r z y w ó d c ó w m o ż e
dziś wywierać inny s k u t e k niż w pierwszych latach po śmierci Jezusa. G e n e ­
ralnie film łagodzi żydowskie e l e m e n t y ewangelicznej opowieści i w ślad za
N o w y m T e s t a m e n t e m składa ciężar winy na Rzymianach.
Niemniej jednak Żydzi nie zgadzają się, że Jezus jako Mesjasz w akcie samoofiarowania wziął na siebie grzechy wszystkich ludzi. Czyni to z Pasji nie tylko
przypomnienie bolesnego podziału między wspólnotami, ale również historię
o znaczeniach dramatycznie odmiennych dla widzów chrześcijańskich i widzów
żydowskich. Nie ma żadnego bezpośredniego rozwiązania tego problemu - jeśli
nie liczyć zakazu wszelkich prób tworzenia filmów o śmierci Jezusa.
Wersja G i b s o n a nie sprzyja p o d z i a ł o m ani nie jest groźna dla Żydów. To
pozbawione t o n u kaznodziejskiego i z e w n ę t r z n e g o k o m e n t a r z a filmowe p o ­
w t ó r z e n i e t a m t y c h w y d a r z e ń zawiera w sobie potencjalną m o c p r z e m i a n y
dokonującej się w s p o s ó b zarazem potężny, tajemniczy i delikatny. Po pre196
FRONDA 32
mierze w Środę Popielcową efekt, jaki wywrze Pasja na całym świecie, pra­
wie na p e w n o będzie miał c h a r a k t e r pojednawczy, wyciszający, łagodzący a to dlatego, że w z b u d z a strach przed cierpieniem, jakie zadajemy sobie na­
wzajem.
Cały film z m u s z a widza do d o s t r z e ż e n i a m ę k i pojedynczej istoty ludzkiej.
Człowiek, który twierdzi, że jest Synem Boga, wie (co pokazuje film), jak
bezgraniczny czeka Go ból. J u ż s a m a myśl o t y m bólu sprawia, że poci się
krwią. J e d n a k d o b r o w o l n i e przyjmuje t e n ciężar i p r z e t r z y m u j e każde u d e ­
rzenie, jakie spada na jego ciało - po t o , aby otworzyć n o w ą drogę życia dla
całego rodzaju ludzkiego.
Osiągnięcie G i b s o n a wyrasta nie tylko ani n a w e t g ł ó w n i e z a r t y z m u fil­
mowca. Bez względu na t o , czy w ł a ś n i e takie było jego z a m i e r z e n i e , być m o ­
że dlatego, że językiem filmu z o s t a ł a w y r a ż o n a n i e u p i ę k s z o n a bezpośred­
niość ewangelii, Pasja jest medytacją i m o d l i t w ą .
MICHAEL NOVAK
TŁUMACZYŁ: ADRIAN FIJEWSKI
Przedruk za :„The Weekly Standard" 2 5 . 0 8 . 2 0 0 3
WIOSNA-2004
197
WOKÓŁ
MELA
[ P R Z E D R U K
GIBSONA
K O R E S P O N D E N C J I
I N T E L E K T U A L I S T Ó W
W
PASJI
D Z I E N N I K U
W Y B I T N Y C H
O P U B L I K O W A N E J
„ N E W
T I M E " ]
1
Droga redakcjo,
sprawa z Pasją jest oczywista. Już d a w n o u d o w o d n i o n o , choćby w książce
J o h n a Faulknera Rzymianie w Jerozolimie, że to nie Żydzi przyczynili się do
śmierci J e z u s a z N a z a r e t u , lecz w ł a ś n i e Rzymianie. Uczynili to w obawie
przed jego rosnącą p o p u l a r n o ś c i ą w ś r ó d w r o g o d o C e s a r s t w a nastawionej
ludności żydowskiej. To d o p i e r o kolejne p o k o l e n i a chrześcijan, wywodzą­
cych się już nie spośród Żydów, lecz G r e k ó w i w ł a ś n i e Rzymian, w celu zma­
zania z siebie winy za zabicie w ł a s n e g o Mistrza, obarczyły nią dzieci Izraela.
To dlatego Ewangeliści włożyli w jego u s t a tak wiele niesprawiedliwych i nie
licujących z jakże delikatnym i p e ł n y m miłości do w ł a s n e g o n a r o d u u s p o s o ­
bieniem owego rabbiego z Galilei wypowiedzi p r z e c i w k o faryzeuszom. Na
absurd zakrawa też jego r z e k o m e stwierdzenie, iż p o d o b n i e jak on wielu pro­
r o k ó w Izraela było prześladowanych przez w ł a s n y n a r ó d . Przecież każdy
198
FRONDA
32
u w a ż n y czytelnik świętych ksiąg w y b r a n e g o n a r o d u , wie, że o ż a d n y m prze­
śladowaniu nie było m o w y . D r o b n e utarczki i n i e p o r o z u m i e n i a , k t ó r e zda­
rzają się w każdej rodzinie, o w s z e m , ale nic p o n a d to. Jeżeli zaś chodzi o sa­
m e g o rabbiego Jezusa, to przecież gdyby rzeczywiście ogłosił orędzie miłości
Jedynego do swego n a r o d u i gdyby rzeczywiście czynił o w e jakże w y m o w n e
cuda, tak jak to próbują n a m w m ó w i ć - wywodzący się z G r e k ó w i w ł a ś n i e
Rzymian - Ewangeliści, to czy możliwe by było, żeby n i e został przyjęty i nie
był wręcz n o s z o n y na rękach przez Żydów, którzy od w i e k ó w z wielkim u t ę ­
s k n i e n i e m oczekiwali takiego orędzia i takich cudów? P o d o b n a insynuacja
jest chyba najbardziej antysemicka, gdyż czyni z Ż y d ó w ludzi, którzy w swej
ślepocie nie wiedzą, co czynią i co najgorsze, są głusi na orędzie w ł a s n y c h
proroków.
Film Mela G i b s o n a bazuje na tych a n t y s e m i c k i c h grecko-
-rzymskich ewangelicznych stereotypach i boli m n i e , że jest przyjmowany
z takim e n t u z j a z m e m w wyrzekających się w s z a k swych antysemickich ko­
rzeni środowiskach rzymskich katolików.
Z uszanowaniem Amos Ozer.
2
Droga redakcjo,
dobrze r o z u m i e m o b u r z e n i e wybitnego żydowskiego pisarza n a niewątpliwie
antysemickie enuncjacje filmu Mela Gibsona. Lecz boli m n i e to, że w s w y m
polemicznym zapale próbuje przerzucić w i n ę za r z e k o m e u k r z y ż o w a n i e
sławnego żydowskiego nauczyciela z Ż y d ó w na Rzymian, czyli ni m n i e j , ni
więcej, tylko moich włoskich r o d a k ó w . Już d a w n o u d o w o d n i o n o , choćby
w książce Francisa G r e e n a Dalsze losy Jezusa, że wcale nie został on ukrzyżo­
wany w Jerozolimie, jak sugerują Ewangeliści, lecz u d a ł się do Indii, w celu
dalszego pogłębiania swych n a u k i t a m zmarł w spokoju o t o c z o n y czcią wiel­
kiego ascety. Jaki zresztą cel mieliby Rzymianie, żeby zabijać Żyda, który na­
mawiał rodaków, aby miłowali swych o k u p a n t ó w za to, iż przynieśli do t e g o
m i m o wszystko ubogiego kraju światło k u l t u r y i cywilizacji. Przy okazji pra­
gnę zwrócić uwagę, że takie antyrzymskie oskarżenia, jakoby ów naród, k t ó ­
ry wyróżniał się u m i ł o w a n i e m elegancji i k u l t u r y u m y s ł o w e j , m i a ł jakąś
WIOSNA-2004
199
szczególną nienawiść do wszystkiego, co związane z n a u c z a n i e m sympatycz­
nego żydowskiego nauczyciela, pojawiały się już w i e l o k r o t n i e przy okazji
ekranizacji pokrętnej książki H e n r y k a Sienkiewicza Quo vadis. Jakże odraża­
jąco są w nich u k a z a n i p o t o m k o w i e R o m u l u s a . Każdy k t o przeczytał z n a n ą
książkę Gravesa Neron nieznany, wie, iż w b r e w u t a r t e m u przez w s p o m i n a n e
filmy stereotypowi był on wiernym, wrażliwym i i n t e l i g e n t n y m u c z n i e m Se­
neki, niezdolnym do przypisywanych mu barbarzyńskich o k r u c i e ń s t w . Każ­
dy, k t o choć trochę zna praktyczny zmysł owych n i e z m o r d o w a n y c h b u d o w ­
niczych dróg, zadaje sobie sprawę, jak grubymi nićmi są szyte o s k a r ż e n i a
o ich z u p e ł n i e irracjonalną nienawiść w s t o s u n k u do Bogu d u c h a w i n n y c h
chrześcijan. Za co mieliby ich nienawidzić? Za to, że byli t r o c h ę inni, że nie
oddawali czci b o g o m rzymskiego p a n t e o n u ? Absurd. W i a d o m o powszech­
nie, iż Rzymianie byli n a r o d e m niezwykle tolerancyjnym, szanującym każdą
religię, która nie p o d w a ż a ł a cywilizacyjnej roli Rzymu, a t e g o chrześcijanie
bez wątpienia nie czynili. Skąd j e d n a k wzięły się o w e nieliczne, jakże wyol­
brzymione przez późniejsze hagiografie,
incydenty irracjonalnej niechęci
w s t o s u n k u do chrześcijan? O t ó ż znawcy historii starożytnego Rzymu, już
od lat zwracają uwagę, że wraz z o t w a r c i e m się tej cywilizacji na napływają­
ce w granice I m p e r i u m ludy germańskie, n a s t ę p o w a ł jej p o w o l n y u p a d e k . To
coraz większa liczba barbarzyńskich p o b o r o w y c h o d p o w i a d a za s t o p n i o w y
zanik cywilizowanych obyczajów w jakże dotąd k a r n y m r z y m s k i m wojsku.
Co więcej, z u p ł y w e m czasu elita rzymskiego wojska, p r e t o r i a n i e , składała
się w coraz większym s t o p n i u z nieokrzesanych, skłonnych więc do irracjo­
nalnej nienawiści G e r m a n ó w . I to w ł a ś n i e ci już niegodni swej nazwy n o w i
pretorianie byli zdolni do owych haniebnych, nie licujących z r z y m s k ą kultu­
rą i tolerancją incydentalnych p r z y p a d k ó w znęcania się nad p r o s t o d u s z n y m i
200
FRONDA 32
chrześcijanami, którymi w większości byli w s z a k Rzymianie. Łącząc się więc
w bólu z m y m żydowskim przyjacielem A m o s e m O z e r e m w związku z anty­
semicką prowokacją w filmie Pasja, p r a g n ę zwrócić uwagę na r ó w n i e b o l e s n e
i niesprawiedliwe antywłoskie akcenty zawarte nie tylko w Pasji, ale też wie­
lu ekranizacjach Quo vadis.
Z uszanowaniem Uberto Ecco.
3
Droga redakcjo,
r o z u m i e m o b u r z e n i e moich drogich żydowskich i włoskich kolegów na an­
tysemickie i antywłoskie konotacje filmu Pasja. J e d n a k wydaje mi się, że
w swym p o l e m i c z n y m zapale U b e r t o Ecco krzywdzi m y c h niemieckich roda­
ków. Z n ó w próbuje się zrzucić na N i e m c ó w w i n ę za wszystko, co złe w dzie­
jach świata, w tym właśnie za śmierć J e z u s a i chrześcijan. Pomijam j u ż fakt,
że n a r ó d wykazujący się w swej k u l t u r z e i życiu c o d z i e n n y m tak niebywałym
wyczuciem estetycznym nie m ó g ł b y chyba d o k o n a ć tak o b m i e r z ł y c h rzeczy,
jakie ukazuje Pasja czy Quo vadis. Nie potrzebuję też chyba dowodzić, że to
właśnie niemieccy bibliści i egzegeci dowiedli, iż Ewangelie to j e d n a wielka
mistyfikacja nie mająca nic albo prawie nic w s p ó l n e g o z tym, co rzeczywiście
wydarzyło się w Jerozolimie za p a n o w a n i a Tyberiusza. Dodajmy, mistyfika­
cja na tyle prostacka i o k r u t n a w swym wyrazie, że m o g ł a się zrodzić tylko
w chorych umysłach niegodnych u c z n i ó w o w e g o wielkiego żydowskiego na­
uczyciela. Ź r ó d ł e m tej choroby były zawiedzione nadzieje. J e z u s m i a ł prze­
cież być Mesjaszem, czyli doświadczającym chwały Królem, a okazał się jed­
nym z wielu, b a r d z o mądrych, trzeba to przyznać, lecz jak najbardziej
zwykłych charyzmatycznych nauczycieli, niosących w t a m t y c h czasach pocie­
szenie u d r ę c z o n e m u ż y d o w s k i e m u n a r o d o w i . To z tych zwiedzionych cho­
rych ambicji, zrodziła się w a p o s t o ł a c h myśl, aby po utracie p o p u l a r n o ś c i
przez ich Mistrza „ u ś m i e r c i ć " go, oczywiście tylko na papierze, tworząc m i t
jego chwalebnego m ę c z e ń s t w a . To wszystko j u ż zresztą p o ś r e d n i o sugero­
wali Ozer i Ecco. Idźmy j e d n a k dalej. Powstaje b o w i e m pytanie, czy umy­
słom potrzebującym gloryfikacji „ ś m i e r c i " dla zaspokojenia swojej ambicji
WIOSNA-2004
201
władzy m o g ł a wystarczyć ta j e d n a m i t o t w ó r c z a egzekucja. Nie przez przypa­
dek przecież w Kościele katolickim do dzisiaj m ó w i się, iż wyrósł on na krwi
m ę c z e n n i k ó w . A czy n o r m a l n y człowiek o b d a r z o n y choćby m i n i m a l n y m wy­
czuciem estetycznym mógłby do rzeczy tak wzniosłych jak s t o p n i o w e prze­
nikanie D u c h a w dzieje ludzkości wtłaczać hektolitry krwi mających niby coś
uświęcać. Jest to tak n i e s m a c z n e , że m o g ł o wynikać tylko z r ó w n i e nie­
smacznej i ślepej chęci d o m i n o w a n i a nad innymi. Dlatego tak c e n n e wydaje
mi się zwrócenie uwagi na najnowsze b a d a n i a niemieckich, tym r a z e m nie
biblistów, lecz historyków. Z właściwą sobie s k r u p u l a t n o ś c i ą i dociekliwo­
ścią, jak wcześniej zdemistyfikowali k r w a w e oblicze Ewangelii, tak teraz
zdemistyfikowali krwawe oblicze chrześcijańskiej hagiografii. O t ó ż w zebra­
nych pod t y t u ł e m Mitologia męczeństwa licznych artykułach badacze ci wyka­
zali, że nigdy nie było żadnych m ę c z e n n i k ó w oraz że m i t m ę c z e ń s t w a rodził
się w umysłach chrześcijańskich w ł a d c ó w i b i s k u p ó w pragnących usprawie­
dliwić swoją rządzę d o m i n o w a n i a n a d innymi n a r o d a m i i religiami. Na przy­
kład, wszyscy chyba już w dzieciństwie słyszeliśmy piękne opowieści o irlandz­
kich m n i c h a c h ,
którzy tracili
życie
na t e r e n a c h Anglii,
by n a w r a c a ć
barbarzyńskich Anglosasów. O b e c n i e już w i a d o m o , iż te n i e p r a w d o p o d o b n e
legendy powstawały wraz z r o z b u d z a n i e m się uczuć n a r o d o w y c h u Irland­
czyków i miały podsycać nastroje antyangielskie. Do dziś tą k r w a w ą mistyfi­
kacją żywią się terroryści z IRA. A już te z u p e ł n i e z palca wyssane opowieści
o misjonarzach z klasztorów p o ł o ż o n y c h w dzisiejszej Francji, którzy jakoby
umierali w nieludzkich męczarniach zadawanych im przez G e r m a n ó w . . .
202
FRONDA
32
Jakoś dziwnym trafem odnajdywano je we francuskich i n k u n a b u ł a c h zawsze
wtedy, gdy Francuzi u p o m i n a l i się o jakieś niemieckie terytoria. A teraz
przykład ze W s c h o d u : dlaczego p r o s t o d u s z n y n a r ó d P r u s ó w miałby zabijać
sympatycznego staruszka św. Wojciecha. Chyba tylko po to, by polski ksią­
żę Chrobry miał p r e t e k s t do antypruskiej propagandy, w której wyniku za­
częto siłą nawracać tych spokojnych pogan. Przykłady m o ż n a by m n o ż y ć .
J e d n o w każdym razie jest p e w n e . Jeżeli chodzi o J e z u s a i chrześcijańskich
m ę c z e n n i k ó w , to nikt nikogo nie zabił. Nie są tu w i n n i ani Żydzi, ani W ł o ­
si, ani Niemcy. Skończmy wreszcie z p r z e r z u c a n i e m się zmistyfikowaną wi­
ną. Nie ma żadnych winnych, gdyż nie ma winy. Należy ją raz na zawsze
zmyć z rąk tych n a r o d ó w , k t ó r y m od w i e k ó w drogie były p i ę k n o i k u l t u r a
duchowa.
Łącząc się w bólu ze wszystkimi Żydami, Włochami i Niemcami, Gunter Gross
4
Droga redakcjo,
moi żydowscy, włoscy i niemieccy koledzy z tak słusznym o b u r z e n i e m mówią­
cy o nienawiści narodowej i religijnej, jakie wywołuje film Mela Gibsona, nie za­
uważyli w swym polemicznym zapale, jeszcze jednego, chyba najbardziej skan­
dalicznego przesłania, jakie niesie Pasja. Otóż obraz t e n obraża po p r o s t u
człowieka. Przecież nie przez przypadek twórca filmu, jak s a m chętnie przyzna­
je, wziął udział w jednej z jego scen - to jakoby jego ręce zostały sfilmowane ja­
ko ręce kata przybijającego Jezusa do krzyża. Nie przez przypadek też na jednej
z konferencji prasowych pytany o ten incydent przyznał z u d a w a n ą s k r o m n o ­
ścią, że chciał w ten sposób zaznaczyć, iż to on sam ponosi winę za śmierć Chry­
stusa. Czy m o ż n a uwierzyć t e m u odtwórcy Mad Maxa, że pragnął w ten sposób
ukazać się kimś gorszym od innych ludzi? Przecież wiemy, jakim jest pyszał­
kiem. O nie, śmiem twierdzić, iż to, co oświadczył i co wyraźnie zawarł w naj­
głębszej warstwie swego filmu ma sens duchowy - że wyrażę się w ten anachroniczy sposób - i odnosi się do głoszonego jeszcze przez niektórych księży
katolickich dawnego i jakże nieludzkiego d o g m a t u tej religii, wedle którego to
każdy z nas, każdy z ludzi popełniających jakieś zło (a któż go nie popełnia),
WIOSNA-2004
203
znajduje się wśród tych, którzy szydzili z Mesjasza i pragnęli Jego śmierci, jed­
nym słowem mieli na rękach krew Boga. O zgrozo! O ile m o ż n a jeszcze wyba­
czyć dawnym dogmatykom o ciasnych umysłach i małej wyobraźni, tym lu­
dziom, którym wizerunek krzyża musiał niezwykle spowszednieć, gdyż otaczał
ich zewsząd, o ile więc m o ż n a im jeszcze wybaczyć, że wmawiali rzeczy tak
potworne sobie i innym, o tyle nie m o ż n a tego wybaczyć w s p o m n i a n e m u reży­
serowi, który, jak sam dobitnie wykazał w swym filmie, wie dokładnie, ze szcze­
gółami, jakby sam t a m był, jak mogła wyglądać śmierć krzyżowa d o m n i e m a n e ­
go Mesjasza. Każdy kto, oglądał ten film, widział jak potworną, haniebną,
t r u d n ą wręcz do uzmysłowienia sobie śmierć zadali t e m u żydowskiemu na­
uczycielowi jego wrogowie. Jakże On został zdradzony i wyszydzony, jak był
upodlony, opuszczony, nieludzko potraktowany, tak iż chciałoby się zakryć
przed N i m twarz. To wszystko zaś staje się jeszcze bardziej przerażające, jeśli
uwierzymy, jak chcą tego twórcy filmu, że był On zbawcą ludzkości, Bogiem sa­
mym, który ukochał człowieka do końca, nawet jeżeli ten okazał się jego opraw­
cą. Czyż więc każdy, kto widział to wszystko na ekranie, nie powinien czuć się
do głębi urażony, wręcz spotwarzony „dogmatyczną" insynuacją Gibsona? Jak
m o ż n a mi wmawiać, ze przyłożyłem do tego wszystkiego swą rękę? Czyż od
dzieciństwa nie zachwycałem się przyrodą i nie wykazywałem wrażliwości na
cierpienie innych, zwłaszcza małych, bezbronnych zwierząt? Czy kogokolwiek
okradłem lub zdradziłem? Przyznaję, m a m na sumieniu to i owo, jak każdy, ale
byłbym fałszywie pokorny, gdybym nie umiał potwierdzić tego, co o m n i e m ó ­
wią inny, że jest człowiekiem szczerym, uczciwym, dobrze wychowanym, jed­
nym słowem: porządnym. I nie ma w tym nic z wynoszenia się. Porządna jest
większość ludzi. Jakże więc m n i e i jakiemuś statystycznemu Piere'owi m o ż n a
insynuować, że uczynilibyśmy czy też że czynimy to okropieństwo? Jak m o ż n a
statystycznemu „człowiekowi" - bo czas dotknąć już sedna problemu - insynu­
ować, że w tej ziemskiej kondycji - tej, w której wytworzył tak wspaniałą cywi­
lizację, pełną samolotów i k o m p u t e r ó w , wyznającą wartości wolności, równo­
ści i braterstwa - jest zdolny do czynów naznaczonych taką nietolerancją
i nienawiścią? Nawet gdyby jacyś podli zwyrodnialcy w zamierzchłych czasach,
jacyś wynarodowieni i areligijni patologiczni mordercy - bo jakiego normalne­
go człowieka na taką zbrodnie byłoby stać - ukrzyżowali d o m n i e m a n e g o Me­
sjasza, to czy uprawnia to do przerzucania takich nieludzkich namiętności na
całą ludzkość? Chyba tylko nienawiść do rodzaju ludzkiego m o ż e podobnymi
204
FRONDA
32
insynuacjami powodować. Wiem, że nieliczni obrońcy Gibsona nieudolnie pró­
bują usprawiedliwić go, iż przecież nie mógł i nie miał zamiaru wyczerpać
wszystkich aspektów tej domniemanej tragicznej ofiary Jezusa, że właśnie dla­
tego skupił się na jej cielesnym i krwawym aspekcie, gdyż ten jakby uległ zatar­
ciu w umysłach współczesnych ludzi. Ale ja pytam, dlaczego skupił się właśnie
na tym, a nie innym aspekcie życia i śmierci tej jakże fascynującej postaci? Czyż
nie m o ż n a było zrobić pięknego filmu o szlachetnym zapale, z jakim Jezus niósł
orędzie tolerancji i miłości ubogim m a s o m , a jego d o m n i e m a n ą śmierć przed­
stawić w sposób bardziej przystający do jego mądrości i godności, tak jak to
uczynił Platon w stosunku do swego mistrza Sokratesa, gdy ze wzruszeniem
opisywał, jak ten wielki myśliciel w spokoju ducha, pogodzony z sobą i innymi
usypiał po wypiciu cykuty? Czyż nie świadczy to właśnie wspaniale o ewolucji
duchowej rodzaju ludzkiego, iż odwraca z zażenowaniem oczy od takiego skan­
dalicznego obrazu, który niegdyś odmalowali Ewangeliści i który dziś próbuje
nam przypomnieć Gibson? Normalny człowiek m o ż e wyjść z tego filmu tylko
urażony w swej godności lub zgorszony myślą, iż ten światły cieśla z Nazaretu
był politowania godna ofiarą swej słusznej wiary w ludzką miłość i sprawiedli­
wość. W tym właśnie emocjonalnym terroryzmie widzę największe zagrożenie
obrazu Gibsona. J e d n ą tylko wartość mogę przypisać t e m u obrazowi - uświa­
domił n a m wszystkim, że wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa, powinien
zniknąć raz na zawsze z naszych murów, wsi i d o m ó w jako urągający ludzkiej
godności i zwykłemu d o b r e m u smakowi. Dosyć tej apologii okrucieństwa.
W imieniu francuskich
humanistów Antoine
Mitterand.
„Nabuchodonozor" (pojazd buntowników)
wraz z załogą - m.in. Neo, Trinity i Morfeuszem - kotwiczy w ukochanej ojczyźnie.
Bohaterów witają jacyś panowie w strojach przy­
pominających kimona. Następnie oczom widzów uka­
zuje się kręty labirynt korytarzy, który wygląda jak
wczesnochrześcijańskie k a t a k u m b y . Mało t e g o Morfeusz niczym święty Piotr wygłasza do tysięcy
mieszkańców Zionu płomienne kazanie i tak rozbudza
tłumy, że rozpoczyna on orgiastyczny taniec techno zupełnie jak w orszaku Dionizosa. W tle dochodzi do
intymnego zbliżenia Neo i Trinity. Ot, Syjon.
GDZIE JEST NEO?
MAREK
HORODNICZY
Matrix już dzisiaj należy do historii kina. O s t a t n i a część trylogii wciąż gości
na ekranach kin, a już powstają książki o tym, jak i n t e r p r e t o w a ć część pierw­
szą i drugą. Dzieło braci W a c h o w s k i c h jest filmem w a ż n y m , m i m o że n a w e t
jego pierwsza o d s ł o n a - przez większość w i d z ó w u z n a w a n a za najlepszą nie była takim arcydziełem g a t u n k u science fiction, jak choćby Blade Runner
czy Odyseja Kosmiczna 2001. P o p u l a r n o ś ć Matrixa t ł u m a c z o n o na wiele sposo­
bów: wskazywano n o w a t o r s k ą realizację, quasi-filozoficzne przesłanie, nie206
FRONDA
32
banalny pomysł scenariusza i przekonującą (a także z a a n g a ż o w a n ą ! ) grę ak­
torów. W s z y s t k o to prawda. J e d n a k fenomen filmu polega na czym i n n y m .
Niedokończona antyutopia
Kiedy po raz pierwszy czytałem Nowy, wspaniały świat Aldousa Huxleya - d o ­
skonałą opowieść o b e z d u s z n y m t e c h n o l o g i c z n y m p o s t ę p i e - prostolinijnie
przerażał m n i e świat, w którym człowiek k o n s e k w e n t n i e idzie za wskazania­
mi czystej inteligencji, za nic mając p r a w d ę o sobie s a m y m . Z a s a d a a n t y u t o pii - wywołanie w czytelniku strachu przed t o t a l n ą d y k t a t u r ą i wszechogar­
niającą k o n t r o l ą s p o ł e c z e ń s t w a - zadziałała w t e d y bez z a r z u t u . G a t u n e k
literacki będący radykalnym sprzeciwem wobec myślenia w kategoriach u t o ­
pijnych zapewnił sobie głębokie oddziaływanie między innymi dzięki m o c ­
n e m u zakorzenieniu w rzeczywistości. S ł o w e m - krytyczny d y s t a n s pisarza
do m i s t e r n i e b u d o w a n e g o przez siebie świata był d o s k o n a l e zaznaczony.
Huxley w Nowym, wspaniałym świecie bił na alarm. Jak się dzisiaj okazuje miał rację.
Na etapie pracy n a d s c e n a r i u s z e m t w ó r c o m Matrixa przyświecał, zdaje
się, p o d o b n y cel. O w o c e m tej wrażliwości jest pierwsza część filmu. Wa­
chowscy stworzyli z r o z m a c h e m wizję świata XXIII wieku. Ludzie
h o d o w a n i są tutaj jak rośliny w gigantycznych „miastach-wylęgarniach". T y t u ł o w y Matrix to substy­
t u t rzeczywistości, który aplikowany jest lu­
dziom
bezpośrednio
do
mózgu. Największe przera­
żenie - i jest to j e d e n z a t u t ó w
filmu -
budzi
fakt,
że
znakomita
większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, iż
żyje w złudzeniu. Scena, w której główny bo­
hater - N e o - odkrywa p r a w d ę (budząc się ze
s n u ) , jest szczególnie godna zapamiętania,
bo to ona, a nie pseudofilozoficzny b e ł k o t
przesądza o wartości pierwszej części Matrixa. Nie wiem, czy jest to ś w i a d o m y
zabieg, czy m i m o w o l n y efekt, ale odW1OSNA
2004
najdujemy w Matrixie a n t y u t o p i ę . W s p ó ł c z e s n y świat, jak trafnie diagnozują
autorzy filmu, funkcjonuje dzięki z a p r o g r a m o w a n y m m a s z y n o m ,
a po­
w s z e c h n o ś ć „myślących" k o m p u t e r ó w to kwestia zaledwie kilku lat. W a ­
chowscy d o p r o w a d z a j ą taką rzeczywistość do granic a b s u r d u , dając j e d n o ­
cześnie wyraz a u t e n t y c z n e m u sprzeciwowi w o b e c postępującej u t r a t y p r z e z
człowieka k o n t r o l i n a d m a s z y n a m i .
Niestety wątek antyutopii nie jest zwykle w ogóle dostrzegany l u b jest po­
rzucany w przedbiegach. Krytycy i widzowie skupiają się - zgodnie z logiką ko­
lejnych części filmu - na znacznie efektowniejszych „religijnych" olśnieniach
oraz gnostycko-filozoficznych dialogach prowadzonych przez głównych boha­
terów. Wszak w XXI wieku, w dobie zmierzchu autorytetów, należy otworzyć
uszy na głos filmowej wyroczni. Przyciągając widzów niespotykanym dotąd na­
gromadzeniem możliwości współczesnego kina, Matrix wychodzi o b r o n n ą rę­
ką z pozornego a b s u r d u : o t o za p o m o c ą armii k o m p u t e r ó w został zrobiony
film, który kontestuje świat przez k o m p u t e r y z d o m i n o w a n y . Z a c h o w a n i e au­
tentyczności jest w takiej sytuacji b a r d z o t r u d n e . W pierwszej części W a c h o w ­
skim się to u d a ł o . M ł o d a publiczność „ k u p i ł a " zręcznie
nakreślony problem, ale jednocześnie otworzyła się na
warstwę
światopoglądową,
która wyrasta z kręgu nie­
chrześcijańskiego mesjanizmu,
gnozy
i wschodnich sztuk walki (te z kolei kładą nacisk na
samokontrolę, s a m o p o z n a n i e i... walkę). Po pierwszej części fil­
mu fabuła jest jeszcze o t w a r t a na interpretacje i tak ma być, bo
przed w i d z e m są jeszcze dwie kolejne części.
M a t r i x - kalkulacja
Wachowscy musieli się zdecydować, po której stronie się opo­
wiedzieć - czy k o n t e s t o w a ć system, czy stać się jego elemen­
t e m . Pierwsza część była - m o ż n a tak chyba powiedzieć - bez­
kompromisowa.
Neo
połknął
czerwoną
pigułkę,
która
pozwoliła mu się przenieść do świata realnego. A ten okazał
się p o n u r y i przygnębiający - partyzantka, u n d e r g r o u n d i ciem­
ność - nie to, co w ułudzie Matrixa. Krótko mówiąc, N e o uj208
FRONDA 32
rzał prawdziwy świat. Nakreślony w pierwszej części obraz b u n t o w n i k ó w nie
jest jeszcze pełny. Widzimy determinację, z jaką Morfeusz, nauczyciel N e o ,
upatruje w swoim uczniu wybawiciela, widzimy także ślepą miłość, jaką Trinity, mistrzyni walk, darzy głównego bohatera. Nie w i a d o m o wszakże, skąd się
owe m o c n e uczucia biorą. Druga część filmu, Matrix Reaktywacja, o d p o w i a d a
na to pytanie aż nadto dobitnie. Otóż dowiadujemy się, że oprócz grupki bun­
towników poznanych w części pierwszej, są ich jeszcze tysiące. Mieszkają
w Zionie - mieście wolnych ludzi. To właśnie Zion ukazuje, którą drogę wybra­
li bracia Wachowscy. W Reaktywacji N e o odbywa długą inicjacyjno-wojowniczą
drogę, która kończy się spotkaniem z wielkim architektem systemu. Fabuła
jest skonstruowana w taki sposób, aby widz skupił się przede wszystkim na
tym wątku. Wybraniec-mesjasz m u s i być już u kresu swojej misji, skoro spo­
tyka się z kimś tak ważnym. N e o napracował się tęgo i nacierpiał n i e m a ł o .
W a r t o w takim razie zapytać: w imię czego? Odpowiedzią jest Zion, k t ó r e m u
widz ma okazję się przyjrzeć w długiej i p o t w o r n i e nudnej scenie na początku
drugiej części. „ N a b u c h o d o n o z o r " (pojazd b u n t o w n i k ó w ) wraz z załogą m.in. Neo, Trinity i Morfeuszem - kotwiczy w ukochanej ojczyźnie. Bohaterów
witają jacyś panowie w strojach przypominających kimona. N a s t ę p n i e oczom
widzów ukazuje się kręty labirynt korytarzy, który wygląda jak wczesnochrze­
ścijańskie katakumby. Mało tego - Morfeusz niczym święty Piotr wygłasza do
tysięcy mieszkańców Z i o n u p ł o m i e n n e kazanie i tak rozbudza tłumy, że roz­
poczyna on orgiastyczny taniec t e c h n o - zupełnie jak w orszaku Dionizosa.
W tle dochodzi do intymnego zbliżenia N e o i Trinity. Ot, Syjon. Po obejrzeniu
tej sceny wiedziałem j e d n o - to jest najważniejszy m o m e n t trylogii, choćby nie
wiem co pokazano w kolejnej części. Dlaczego? Bo iluzja Matrixa będąca
w pierwszej części s y n o n i m e m zla, przeciwko k t ó r e m u należy się b u n t o w a ć ,
odnalazła swoje prawdziwe oblicze w świecie Zionu. Wachowscy wybrali N e w
Age, religijną tandetę, lansowaną na przełomie XX i XXI wieku w głównym
obiegu popkultury. N e w Age stał się dla twórców tego kultowego obrazu
prawdziwym „miejscem objawienia". W ten sposób Zion stał się Matrixem...
S u t a n n a Neo
Od skojarzeń z chrześcijaństwem w matrixowej trylogii aż się roi. J o e Silver,
p r o d u c e n t filmów, powiedział p o d o b n o , że druga i trzecia część przygód N e o
WIOSNA-2004
209
jest „o efekcie cieplarnianym i Kościele katolickim. O n a s z y m życiu". C o ś
w tym jest - N e o jako wcielenie wybrańca-mesjasza, Agent S m i t h jako wal­
czący z n i m d e m o n , wielki architekt jako Bóg Ojciec, strój N e o - s u t a n n a bez
koloratki, i m i o n a b o h a t e r ó w i nazwy, k t ó r e w oczywisty s p o s ó b o d n o s z ą się
do Biblii... To tylko n i e k t ó r e e l e m e n t y zabiegu, który polega na k o n s e ­
k w e n t n y m przeinaczaniu tego, w co wierzą chrześcijanie. Zbawiciel walczy,
a z a t e m przyjmuje p o s t a w ę będącą o d w r o t n o ś c i ą p o s t a w y J e z u s a C h r y s t u ­
sa, Bóg Ojciec nie miłuje człowieka i nie jest w o b e c niego sprawiedliwy jest czystym i n t e l e k t e m . Jedynie d e m o n - Agent S m i t h jest o d p o w i e d n i o de­
m o n i c z n y (chociaż niszczy i kusi tylko N e o , darując sobie i n n y c h ) . W trze­
ciej części, Matrix Rewolucje, główny b o h a t e r ginie, a dzięki jego śmierci u n i ­
cestwiony zostaje d e m o n i c z n y agent. Mesjasz oddaje swoje życie za całą
ludzkość. P o t e m wszyscy żyją d ł u g o i szczęśliwie.
W a c h o w s c y są inteligentni. Wiedzą, że w a r t o
użyć jedynie
chrześcijańskich
skojarzeń,
a nie
chrześcijańskiej prawdy. Dziś chrześcijaństwo jest
w odwrocie, więc po co k ł u ć ludzi w oczy. Lepiej ba­
wić się tajemniczą symboliką i liczyć na t o , że przy­
sporzy o n a filmowi n o w y c h w y z n a w c ó w . Reżyserzy d o s t r z e ­
gają w chrześcijaństwie
(szczególnie w typie chrześcijańskiego
m ę c z e n n i k a ) jakąś m o c . D l a t e g o g ł ó w n e wątki filmu nawiązują
do historii zbawienia. N i e wyznając religii Boga wcielonego,
podczepiają p o d nią treści, w k t ó r e w i e r z ą lub takie, które...
najlepiej p o w i n n y się sprzedać. Rewolucje dają t e m u wyraz
ostateczny.
Filmu jest d o s k o n a l e zrealizowany - ogląda się go z za­
p a r t y m t c h e m . N i e z m i e n i a to faktu, że finał jest banalny.
Począwszy od części drugiej, Matrix s t o p n i o w o traci całą
swoją tajemniczość i w p a d a w t r u d n ą do w y t r z y m a n i a hol­
lywoodzką s z t a m p ę . M u s i a ł o się tak stać, bo światopoglą­
d o w a w a r s t w a filmu nie jest w stanie oczarować p r a w d ą .
W i d z o w i e zauważyli to b a r d z o szybko. Pierwsza część Matrixa wywołała euforię, d r u g a i trzecia zostały przez kryty­
kę z m i e s z a n e z b ł o t e m . W i d z o w i e r ó w n i e ż zwąchali
fałsz, czego w y r a z e m są liczne dyskusje na forach inter210
FRONDA
32
netowych. Fakt, nie i n t e r e s o w a ł y ich kolejne dyrdymały N e w Age, raczej nie­
konsekwencja pseudofilozoficznych t r o p ó w , w t ó r n o ś ć , p r z e ł a d o w a n i e efek­
t a m i specjalnymi i przewidywalność...
Ale m o ż e W a c h o w s c y nie są t a k i m i cynikami, jak n a m się wydaje, tylko
chcą zrobić kawałek dobrej rozrywki? Skoro tak, to pozostają tylko cyferki:
- Matrix - koszt: 65 m i l i o n ó w dolarów, zysk: 4 6 0 m i l i o n ó w dolarów,
- Matrix Reaktywacja i Matńx Rewolucje - koszt:
300 milionów dolarów -
zysk: ?,
- Gaża Keanu Reevesa (Neo) - 30 m i l i o n ó w d o l a r ó w + p r o c e n t od zysków.
MAREK HORODNICZY
Matrix, Matrix Reaktywacja. Matrix Rewolucje, rei. Larry i Andy Wachowscy, USA 1 9 9 9 - 2 0 0 4
WIOSNA-2004
21
1
W Terminatorze 3 staroświecka męskość, choć wyszy­
dzana i rachityczna, nieśmiało upomina się o swoje
prawa, a nawet dojrzewa do buntu przeciwko prącej
do dominacji kobiecości. Tak jakby twórcy filmu osią­
gnęli stan umysłu zbliżony do stanu umysłu Maksia
z Seksmisji, kiedy wstrząsnął nim pełen niedowierza­
nia jęk: „Kobieta mnie bije!".
KASTROWANIE
TERMINATORA
kilka
albo
uwag o zanikaniu ethosu
w kinie Zachodu
MAREK
rycerskiego
ŁAZAROWICZ
Jak zauważył kiedyś Z y g m u n t Kałużyński, tzw. k i n o komercyjne c z a s e m by­
wa lepszym zwierciadłem swoich czasów niż z a a n g a ż o w a n e politycznie
2 1 2
FRONDA 3 2
i światopoglądowo d o k o n a n i a reżyserów-filozofów czy zawodowych „łama­
czy t a b u " . Wyświetlany n i e d a w n o w polskich kinach Terminator 3: Bunt ma­
szyn, choć cieszył się opinią fiłmu oczekiwanego z niecierpliwością, w prze­
ciwieństwie do p o p r z e d n i c h d w u
części
nie wywołał wielkiego
szumu
medialnego, recenzje miał raczej z d a w k o w e i u m i a r k o w a n i e przychylne.
T r u d n o się dziwić, gdyż dzieło J o n a t h a n a M o s t o w a u s t ę p u j e s w y m p o p r z e d ­
nikom, zbliżając się niebezpiecznie do p o z i o m u p o p k u l t u r o w y c h p r o d u k t ó w
j e d n o r a z o w e g o użytku. W ś r ó d z a r z u t ó w stawianych filmowi dały się słyszeć
głosy, że nie ma on „duszy", a apokaliptyczna wizja przyszłości z o s t a ł a roz­
myta przez sporą dawkę a u t o p a r o d i i . P o m i m o gigantycznego b u d ż e t u (ok.
180 m i l i o n ó w dolarów!) efekty specjalne nie grzeszą n o w a t o r s t w e m , choć
sekwencja pościgu, p o ł ą c z o n a z d e m o l o w a n i e m m i a s t a przez p o t ę ż n ą ciężarówkę-dźwig rzeczywiście robi w r a ż e n i e i przebija w i d o w i s k o w o ś c i ą n a w e t
pościg na a u t o s t r a d z i e w Matrixie Reaktywacji.
H u k kolejnych eksplozji, gradobicie strzelanin i m e c h a n i c z n e konwulsje
splecionych w walce ciał cyborgów na tyle skutecznie o t u m a n i a j ą widza, że
przestaje on dostrzegać ideologiczne podglebie filmu. T y m c z a s e m o w o pod­
glebie istnieje, a j e d n y m z jego s k ł a d n i k ó w (choć nie jedynym) jest s u t o za­
p r a w i o n a s a r k a z m e m deprecjacja postawy, k t ó r ą m o ż n a by określić „ t y p e m
m ę s k i m " w k u l t u r z e Z a c h o d u . Przez „typ m ę s k i " r o z u m i e m przy tym nie ty­
le o b d a r z o n e g o m e g a p o t e n c j ą „ m i ę ś n i a k a " (tych w filmach klasy B i C wciąż
nie brakuje), co b o h a t e r a o p e w n y c h cechach c h a r a k t e r u (odwaga, h o n o r ,
lojalność, u m i ł o w a n i e wolności, nieco lekceważący s t o s u n e k do pieniądza
i
opiekuńczość względem
słabszych,
zwłaszcza kobiet),
które
lokują
go w obrębie k a n o n u m o r a l n e g o , n a z w a n e g o przez socjologów e t h o s e m
rycerskim. D o ś ć pogardliwe t r a k t o w a n i e przez w s p ó ł c z e s n e k i n o z a c h o d n i e
t o p o s u „mężczyzny-rycerza" to zresztą t e m a t rozległy, godny ambitniej
zakrojonej rozprawy. Jednak trzy filmy o t e r m i n a t o r a c h s t a n o w i ą tak jaskra­
wy przykład, ilustrujący o w o zjawisko, że t r u d n o nie poświęcić im chwili
uwagi.
Każda z ekranowych opowieści o cyborgach p o w s t a ł a w i n n y m m o m e n ­
cie historycznym (1984, 1991, 2 0 0 3 ) , o d m i e n n y m z a r ó w n o p o d w z g l ę d e m
klimatu politycznego, jak i dominujących m ó d obyczajowych. Filmy te, oglą­
dane razem, ukazują jak na d ł o n i proces d u c h o w e j kastracji, k t ó r e m u w cią­
gu o s t a t n i c h d w u d z i e s t u lat p o d d a n o m ę s k i e g o b o h a t e r a d a w n e g o kina.
WIOSNA-2004
213
I choć m ó w i e n i e o kastracji m o ż e się wydać p r z e s a d n i e drastyczne, p r a g n ę
zapewnić, że p o s ł u ż y ł e m się tym t e r m i n e m nie z niskiej chęci bulwersowa­
nia czy szokowania, a jedynie z z a m i a r e m zasygnalizowania p e w n e g o niepo­
kojącego zjawiska w s p o s ó b jak najwierniej odpowiadający faktom.
D a w i d k o n t r a Goliat, czyli śmierć b o h a t e r a
Zrealizowany
przez
Jamesa
Camerona
Terminator
(1984, na polskich ekranach pojawił się p o d kuriozal­
nym t y t u ł e m Elektroniczny morderca) p o m i m o całego
swego n o w a t o r s t w a i
jeszcze
filmem
futurystycznej
bezdyskusyjnie
tematyki jest
konserwatywnym.
Trzon jego fabuły stanowi nierówny pojedynek czło­
wieka z cyborgiem, którego nie m o g ą unicestwić kara­
binowe kule, który z ognia wychodzi pozbawiony tyl­
ko swej cielesnej powłoki, który wreszcie n a w e t bez
n ó g wciąż pozostaje śmiertelnie niebezpieczny. Co
innego człowiek. Ten, jak w i a d o m o , męczy się, od­
czuwa ból i zraniony słabnie. W ujęciu t w ó r c ó w fil­
mu ma wszakże nad m a s z y n ą jedną, ale za to zasad­
niczą przewagę - walczy w słusznej sprawie. Zaś
człowiek walczący w słusznej sprawie zdolny jest do
rzeczy wielkich, by nie rzec cudów. Tak jak w biblijnej
historii o Dawidzie i Goliacie, do której scenarzyści Ter­
minatora (zapewne nieświadomie) nawiązują. O zwycię­
stwie pasterza Dawida nad o l b r z y m e m Goliatem zadecy­
d o w a ł a jak w i a d o m o nie siła fizyczna, nie znajomość
sztuki walki, a n a w e t nie przebiegłość, jak czasem się są­
dzi, lecz wiara. Wiara, że staje się w szranki w imieniu je­
dynego Boga, a przeciwko bluźniercy, który urąga J e m u
i Jego ludowi. Coś z tej wiary zostało w Terminatorze,
tyle że miejsce Boga zajęła wolność ludzkości,
e k s t e r m i n o w a n e j przez b e z d u s z n e maszyny, k t ó r e
przejęły władzę n a d Ziemią po wywołanej przez
siebie wojnie nuklearnej.
214
FRONDA 32
Kyle Reese (przekonująca rola Michaela Biehna), bojownik z trzeciej de­
kady XXI wieku, przenosi się w czasie do r o k u 1984, by chronić niejaką Sa­
r ę C o n n o r (Linda H a m i l t o n ) , przyszłą m a t k ę J o h n a C o n n o r a , w o d z a p o w s t a ­
nia przeciw m a s z y n o m . Na Sarę poluje t e l e p o r t o w a n y nieco wcześniej
cyborg, zwany t e r m i n a t o r e m (Arnold Schwarzenegger). Reese pierwszy od­
najduje dziewczynę i razem uciekają p r z e d cybernetycznym p o t w o r e m . Cały
film jest rewelacyjnie wyreżyserowanym i z m o n t o w a n y m pościgiem, do koń­
ca trzymającym w napięciu, z rzadka tylko k o n t r a p u n k t o w a n y m c z a r n y m h u ­
m o r e m i n i e u c h r o n n y m w ą t k i e m r o m a n s o w y m (Kyle i Sara zakochują się
w sobie). Większość akcji rozgrywa się nocą, co jest j e d n y m z czynników
zbliżających Terminatora do poetyki h o r r o r u . Cyborg k r e o w a n y m i s t r z o w s k o
przez Schwarzeneggera (złośliwi twierdzą, że h e r k u l e s o w a p o s t u r a , n e a n d e r talskie rysy i „ d r e w n i a n y " akcent a k t o r a sprawiły, że zagrał tu rolę życia) ko­
jarzy się j e d n a k nie tylko z futurystycznym ś w i a t e m science fiction. T e r m i ­
nator idealnie kamufluje się w t ł u m i e , perfekcyjnie w ł a d a różnymi t y p a m i
broni, bez t r u d u podszywa się p o d innych (np. naśladuje głos m a t k i Sary
podczas r o z m o w y telefonicznej), bez najmniejszych s k r u p u ł ó w dąży do celu
i wreszcie reprezentuje obcą, w r o g ą cywilizację. Czy tę p o s t a ć na
p e w n o wymyślił J a m e s C a m e r o n ? A m o ż e Frederick Forsyth?
Film p o w s t a ł w naznaczonym Orwellowskim p i ę t n e m roku
1984. Był to czas zimnej wojny i wyścigu zbrojeń. D e m o k r a t y c z n y
Zachód oddzielała od k o m u n i s t y c z n e g o W s c h o d u żelazna kurtyna.
Media donosiły o coraz to nowych p r ó b a c h amerykańskich rakiet
balistycznych. Związek Sowiecki wraz z t r z y n a s t o m a innymi kra­
jami komunistycznymi zbojkotował olimpiadę w Los Angeles
w odwecie za analogiczną p o s t a w ę A m e r y k a n ó w w czasie igrzysk
w Moskwie (1980). Na Kremlu rządził partyjny „ b e t o n " w oso­
bach Jurija A n d r o p o w a i K o n s t a n t i n a Czernienki. W Waszyngtonie
n a t o m i a s t p a n o w a ł konserwatysta Ronald Reagan, który bez ogró­
dek nazywał ZSRS „ i m p e r i u m z ł a " i co jakiś czas dawał próbki zimnowojennego h u m o r u (np. w sierpniu, podczas próby mikrofonu
wymknęły mu się słowa, k t ó r e p o d o b n o przypadkiem obiegły
świat: „Cieszę się, że m o g ę w a s poinformować, iż w ł a ś n i e pod­
pisałem ustawę, w myśl której Rosja na zawsze zostaje u z n a n a
za wyjętą spod prawa. Bombardowanie zaczyna się za pięć
WIOSNA-2004
215
m i n u t " ) . W t e n p o n u r y pejzaż idealnie wpisywała się również Polska, liżąca
rany po dopiero co zniesionym stanie wojennym, w s t r z ą ś n i ę t a d o k o n a n y m
w październiku bestialskim m o r d e m na księdzu Popiełuszce.
Kino sowieckie straszyło w ó w c z a s kapitalistycznym
militaryzmem, wyzyskiem i zepsuciem, zaś naczelnym
„straszakiem"
kinematografii
zachodniej
(zwłaszcza
amerykańskiej) stał się, o b o k apokalipsy n u k l e a r n e j ,
sowiecki agent. Czy zbieg okoliczności zrządził, że wie­
le a t r y b u t ó w tego typu postaci p o s i a d a cyborg grany
przez A r n o l d a Schwarzeneggera? W Terminatorze owe
atrybuty zostały d o d a t k o w o z w i e l o k r o t n i o n e i z d e m o n i z o w a n e przez n a d a n i e i m wymiaru nadludzkiego,
w czym n i e z a s t ą p i o n y m p o m o c n i k i e m okazała się kon­
wencja science fiction. W p r a w d z i e dzieło J a m e s a Ca­
m e r o n a s t a r a n n i e w y p r a n o z wszelkiej politycznej deklaratywności, lecz s p o s ó b u k s z t a ł t o w a n i a b o h a t e r ó w
(nie tylko n e g a t y w n e g o ! ) ; m r o c z n a , wręcz p o s ę p n a to­
nacja filmu; szczerzący zza k a d r u kły u p i ó r III wojny
światowej; pesymistyczny,
ocierający się o a n t y c z n ą
tragedię (rola fatum) finał - to w s z y s t k o d o w o d n i e
świadczy, że Terminator jest n i e o d r o d n y m s y n e m swo­
ich czasów. A gdy czasy t r u d n e i niebezpieczne, społe­
c z e ń s t w o p o d ś w i a d o m i e pragnie otuchy, nadziei oraz
silnego spoiwa, budującego m i ę d z y l u d z k ą j e d n o ś ć i so­
lidarność. Kinematografia komercyjna, której n a c z e l n ą
zasadą istnienia jest wszak o p o r t u n i z m , z radością za­
spokajała te oczekiwania, spełniając j e d n o c z e ś n i e waż­
ną funkcję polityczną i przynosząc p o k a ź n e zyski finan­
sowe.
Sugerowała
więc
swym
niepewnym
jutra
k l i e n t o m zbiorową konsolidację w o k ó ł s p r a w d z o n y c h
wartości, czytelny podział na d o b r o i zło oraz d o w a r t o ­
ściowanie dyscypliny etycznej. P o t ę p i a ł a przy t y m ja­
kiekolwiek r o z p r ę ż e n i e lub n a d m i e r n y indywidualizm
jako n p . d o m n i e m a n e efekty szpiegowskiej działalności
wroga.
216
FRONDA 32
W e d ł u g takiego kolektywnego m o d u s vivendi k o b i e t a zwykle bywa isto­
tą uczuciową i wymagającą opieki, stojącą p r z e d e w s z y s t k i m na straży ogni­
ska d o m o w e g o . Mężczyzna zaś u t o ż s a m i a n y jest z człowiekiem m o c n e g o
charakteru, w i e r n y m j a s n o określonym z a s a d o m , przedkładającym d o b r o
ogółu nad egoistyczne pokusy mieszczańskiej wygody (czyli z typem ideal­
nego żołnierza, czytaj: rycerza).
Bohaterowie Terminatora świetnie wpisują się w ten model kultury. Sara
C o n n o r to istota krucha, delikatna, przerażona wydarzeniami przerastającymi
jej zdolności pojmowania. Dlatego potrzebuje męskiej opieki i przewodnic­
twa, które rzecz jasna otrzymuje. J a m e s C a m e r o n , który nie raz dowiódł, że
lubi w kinie silne postacie kobiece (vide: Obcy 2, Głębia, Titanic), zadbał wszak­
że, aby jego b o h a t e r k a przeszła w e w n ę t r z n ą p r z e m i a n ę . Doświadczenie au­
tentycznej (choć bardzo krótkotrwałej) miłości oraz konieczność czynnej wal­
ki z nieludzkim (dosłownie) złem sprawiają, że Sara szybko dojrzewa, nabiera
hartu d u c h a i godzi się dźwigać ciężkie b r z e m i ę odpowiedzialności nie tylko
za siebie oraz n o s z o n e pod sercem dziecko, ale także za losy całej ludzkiej
(czytaj: zachodniej) cywilizacji. Niezależnie od tego wszystkiego wciąż pozo­
staje kobietą w tradycyjnym r o z u m i e n i u tego słowa. Radykalną z m i a n ę przy­
niesie dopiero Terminator 2: Dzień sądu.
Kyle Reese n a t o m i a s t , gdyby go ubrać w zbroję i dać do ręki miecz, mógł­
by być żywcem przeniesiony do Pieśni o Rolandzie lub legendy o królu Artu­
rze i rycerzach okrągłego stołu. Niczym idealny wasal swego p a n a (tj. J o h n a
C o n n o r a ) udaje się na o c h o t n i k a w przeszłość, aby chronić jego m a t k ę . Wie
przy tym, że p o w r o t u nie m a . W i e r n o ś ć i o d w a g a zwyciężają w n i m strach.
Domyśla się przecież, że najprawdopodobniej przyjdzie mu poświęcić życie.
Ma wszakże jeszcze jedną, najważniejszą motywację - r o m a n t y c z n ą . Prze­
chowuje w tajemnicy zdjęcie Sary i skrycie ją kocha. T a k m o c n o i czysto, że
WIOSNA-2004
217
nie wyobraża sobie n a w e t seksu z i n n ą kobietą, co stanowi zazwyczaj ulubio­
n ą pociechę w o j o w n i k ó w wszystkich epok. N a p o d o b i e ń s t w o średniowiecz­
nego rycerza idealnego czyni w ten s p o s ó b rodzaj ślubu, że będzie m i ł o w a ł
i służył tylko Tej Jedynej. Za co spotyka go nagroda. Zostaje ojcem dziecka
Sary. Ją s a m ą n a t o m i a s t otacza opieką p e ł n ą delikatności i poświęcenia,
a kiedy trzeba - nieco szorstkiej stanowczości. W z b u d z a przy t y m w swojej
kobiecie podziw, respekt i szczere o d d a n i e . O d s u n ą w s z y na b o k fantastycz­
ny sztafaż filmu, łatwo m o ż n a sobie wyobrazić Kyle'a jako d o s k o n a ł e g o m ę ­
ża i ojca, spełniającego wymogi biblijno-średniowiecznego p a t r i a r c h a t u . Jest
ideałem do naśladowania, w z o r c e m d a n y m l u d z i o m „ku p o k r z e p i e n i u serc",
tym atrakcyjniejszym, że n i e n a t r ę t n y m , inteligentnie i prawie niedostrzegal­
nie w p i s a n y m w pieszczącą zmysły formę futurystycznego thrillera. O t o je­
den z p a r a d o k s ó w ó w c z e s n e g o kina: schlebiający n i s k i m g u s t o m , drapieżny
film akcji na usługach s t a r o t e s t a m e n t o w e j opowieści, rycerskiego moralite­
tu i konserwatywnych r z ą d ó w R o n a l d a Reagana!
Wszystko jednak ma swój kres. Kyle-Dawid oddaje życie w walce z cyborgiem-Goliatem, a jego ofiara ocala nie tylko Sarę C o n n o r i jej świeżo poczęte­
go syna, lecz także wiarę w świat tradycyjnych wartości. Aliści koło fortuny
obraca się nieubłaganie i po siedmiu latach żądny złota m o l o c h p o p k u l t u r y
uzna, że czas wskrzesić t e r m i n a t o r a . Rycerskie ideały wyszły b o w i e m z m o d y
i m o ż n a sprzedać sprawdzony p r o d u k t w n o w y m o p a k o w a n i u .
Gdzie j e s t e ś , tato, czyli n a r o d z i n y a m a z o n k i
N a t u r a ludzka ma to do siebie, że p o d d a n a zagrożeniu i n i e p e w n o ś c i szuka
oparcia w wypróbowanych, zakorzenionych religijnie k a n o n a c h etycznych.
Wyzwolona z lęku zaczyna n a t o m i a s t okazywać im niewdzięczność i wzgar­
dę, określając m i a n e m represyjnych oraz n i e n o w o c z e s n y c h . Zrzuciwszy p ę t a
strachu, pogrąża się w coraz bardziej n i e s k r ę p o w a n y m t a ń c u b a c h a n t k i ,
uwiedziona m i r a ż e m po świecku pojmowanej wolności, k t ó r a w praktyce
szybko przeradza się w kult konsumpcji, przyjemności i wygody. Z z a p a ł e m
przekształca d a w n e wzory p o s t ę p o w a n i a w n o w e , jakoby bardziej pasujące
do zmienionej rzeczywistości. D o w o d z i przy t y m nie tylko swojej n i e s t a ł o ­
ści, lecz także pychy, która każe negować u n i w e r s a l i z m tradycji i d o m a g a się
tworzenia doskonalszych, oryginalnych s p o s o b ó w na życie, mających zapew218
FRONDA 32
nić ludziom jeszcze większe szczęście. Przekonuje również, iż t r a k t o w a ł a
d a w n e wzorce dość p o w i e r z c h o w n i e i i n s t r u m e n t a l n i e , akceptując ich
użyteczność wyłącznie w sytuacji zagrożenia.
Kino komercyjne d o s k o n a ł e wyczuwa t e n zbiorowy stan d u c h a .
Sukces finansowy Terminatora 2 nie byłby tak imponujący, gdyby nie
zgodność przesłania filmu z p r ą d a m i
ideowo-politycznymi
i
obyczajowymi,
dominującymi na obszarze p o d d a n y m
popkulturowej indoktrynacji Hollywoodu.
P r z e ł o m lat 80. i 90. ubiegłego stulecia, kiedy po­
w s t a w a ł o kolejne dzieło J a m e s a C a m e r o n a , to czas triumfalne­
go zwycięstwa zachodniego d e m o k r a t y c z n e g o k a p i t a l i z m u n a d
k o m u n i z m e m . Rozpad ZSRS i bloku sowieckiego w Europie, zbu­
rzenie m u r u berlińskiego i zjednoczenie Niemiec, wycofanie wojsk
Armii Czerwonej z Afganistanu i p a ń s t w U k ł a d u Warszawskiego,
sowiecko-amerykańskie u m o w y o redukcji zbrojeń, z w r o t wielu
niegdysiejszych krajów k o m u n i s t y c z n y c h w k i e r u n k u gospodarki
rynkowej - tego jeszcze n i e d a w n o nikt się nie spodziewał. Tymcza­
sem w ciągu zaledwie kilku lat ( 1 9 8 5 - 1 9 9 1 ) świat zmienił się nie
do poznania. Wrażenie było o g r o m n e , nie tylko w ś r ó d tzw. opinii
publicznej, lecz również w kręgach z a c h o d n i e g o e s t a b l i s h m e n t u .
D o b i t n y m ś w i a d e c t w e m ulgi i triumfalizmu, jakie w ó w c z a s z a p a n o ­
wały, stał się esej Francisa F u k u y a m y Koniec historii (a zwłaszcza nie­
bywały rozgłos towarzyszący tej publikacji). A m e r y k a ń s k i u c z o n y
dowodził w n i m ni mniej, ni więcej, że demokracja liberalna jest
szczytowym p u n k t e m w rozwoju polityczno-gospodarczym ludzko­
ści (stąd t y t u ł ) , która - po u p a d k u k o m u n i z m u - nie jest
i nie będzie w stanie stworzyć konkurencyjnej formacji
ustrojowej. Co więcej, cywilizacje z b u d o w a n e na o d m i e n ­
nym fundamencie prędzej czy później m u s z ą e w o l u o w a ć
w s t r o n ę d e m o k r a t y c z n e g o liberalizmu (vide: początki k a p i t a l i z m u w Chi­
nach) albo czeka je d r u g o r z ę d n a rola we w p ł y w a n i u na losy świata (vide:
teokratyczne p a ń s t w a islamskie). Abstrahując od p o l e m i k i kontrowersji,
które pojawiły się w związku z esejem Fukuyamy, oraz od wartości „pro­
r o c t w " w n i m zawartych (np. lekceważenie teokracji islamskich o k a z a ł o się
WIOSNA-2004
219
z u p e ł n i e n i e u p r a w n i o n e ) t r z e b a przyznać, że s a m fakt jego sławy jest wystar­
czająco w y m o w n y . Na p r z e ł o m i e lat 80. i 90. n a s t a ł a era odprężenia, nie tyl­
ko w świecie polityki, ale i kultury. W ł o d a r z e Hollywood zrozumieli, że zło­
wrogich a g e n t ó w obcych m o c a r s t w i gróźb nuklearnej zagłady nikt j u ż nie
kupi. Po okresie zbiorowej d u c h o w e j mobilizacji ludzie p r a g n ą igrzysk
i z chęcią wyrzuciliby w kąt pancerz tradycyjnej moralności, aby zaznać nie­
co dionizyjskich fajerwerków.
Oglądając Terminatora 2: Dzień sądu (1991), t r u d n o u w o l n i ć się od myśli,
że powstał na fali takich mniej więcej oczekiwań. Tonacja kolorystyczna fil­
mu jest zdecydowanie jasna. W i ę k s z o ś ć akcji toczy się za dnia, a to w celu
lepszego w y e k s p o n o w a n i a n i e s a m o w i t y c h efektów specjalnych, k t ó r e n a w e t
po latach wciąż robią spore wrażenie. F a b u ł ę z n ó w o s n u t o w o k ó ł pościgu
przybyłego z przyszłości złego t e r m i n a t o r a , z b u d o w a n e g o z ciekłego m e t a l u ,
za Sarą i jej s y n e m J o h n e m (w tej roli m ł o d y E d w a r d F u r l o n g ) . T y m ostat­
nim p o m a g a wszakże dobry (tj. p r z e p r o g r a m o w a n y ) t e r m i n a t o r , grany z n ó w
przez Arnolda Schwarzeneggera. P o m i m o u m i e j ę t n i e p o d t r z y m y w a n e g o na­
pięcia, kilku m o m e n t ó w , mogących budzić p r z e s t r a c h i finałowego „ s a m o ­
bójstwa" t y t u ł o w e g o b o h a t e r a f i l m m a w y m o w ę zdecydowanie optymistycz­
ną. W miejsce d a w n e g o fatalizmu pojawia się p r z e k o n a n i e , że człowiek s a m
m o ż e kształtować przyszłość świata, a więc wojna n u k l e a r n a wcale nie jest
n i e u c h r o n n a . Łagodnieje także a n t y t e c h n o l o g i z m , w s z e c h o b e c n y w części
pierwszej. P o s t ę p techniki niesie w sobie w p r a w d z i e m o ż l i w o ś ć u s a m o d z i e l ­
nienia się maszyn i ich działalności przeciw l u d z i o m , j e d n a k n a w e t b e z d u s z ­
nego cyborga m o ż n a t r o c h ę uczłowieczyć, a to ucząc go kilku zabawnych p o -
220
F R O N D A 32
w i e d z o n e k („Hasta la vista, b a b y " ) , a to zakazując mu zabijania ludzi, a to
sprawiając, by zrozumiał, „dlaczego ludzie plączą". T r u d n o się dziwić, że An­
drzej Kołodyński nazwał Terminatora 2 „moralistyczną powiastką, której au­
t o r e m mógłby być J o n a t h a n Swift". O ile po z a k o ń c z e n i u pierwszego Termi­
natora widz oddycha z ulgą, że wreszcie u d a ł o się zniszczyć bestię, o tyle po
zakończeniu seąuela ma w oczach łzy z p o w o d u b e z m i a r u poświęcenia tejże
bestii w imię d o b r a rodzaju ludzkiego.
Optymistyczno-pacyfistyczne przesłanie filmu i zawarta w n i m wiara
w człowieka jako g ł ó w n e g o k r e a t o r a losów świata sąsiadują z p o d s z y t ą iro­
nią krytyką k o n s e r w a t y w n e g o m o d e l u rodziny, n a s z k i c o w a n e g o w części
pierwszej. Dorastający J o h n C o n n o r wychowuje się w r o d z i n i e zastępczej,
która p r z e d s t a w i o n a jest jako d o m o w e piekiełko. T r u d n o się z a t e m dziwić,
że chłopak jest na najlepszej d r o d z e do wykolejenia się. Wagaruje, k r a d n i e ,
m i e w a zatargi z policją. T y m c z a s e m jego p r a w d z i w a m a t k a , Sara C o n n o r ,
siedzi w szpitalu psychiatrycznym, gdyż za d u ż o o p o w i a d a ł a o t e r m i n a t o r a c h
i zagładzie nuklearnej. Ojciec, jak w i a d o m o , nie żyje. Sara wszakże nie daje
za wygraną. Bez przerwy myśli o ucieczce i odzyskaniu syna, k t ó r e g o m u s i
przecież przygotować d o roli przyszłego w o d z a b u n t u przeciw m a s z y n o m .
Z w e r w ą g o d n ą członkini elitarnego o d d z i a ł u k o m a n d o s ó w u p r a w i a ćwicze­
nia fizyczne, a k a m e r a z lubością pokazuje jej m u s k u l a r n e r a m i o n a , wyłania­
jące się spod p r z e p o c o n e g o podkoszulka. O t o c z o n a przez nieprzyjazny m ę ­
ski świat, pozbawiony serca (lekarze robią wszystko, aby u n i e m o ż l i w i ć jej
spotkanie z dzieckiem) i seksualnych h a m u l c ó w (kiedy po a t a k u złości leży
przywiązana do łóżka, j e d e n z pielęgniarzy lubieżnie liże jej t w a r z ) , n a b i e r a
WIOSNA-2004
221
pewności,
że
musi
być
silniejsza,
sprytniejsza
i twardsza od swoich prześladowców. Co się jej
udaje. Jednak, jak m a w i a przysłowie, każdy
kij ma d w a końce. W Sarze rodzi się ama­
zonka, ale niemal u m i e r a m a t k a . Kiedy j u ż od­
zyskuje wolność i spotyka się z synem, d ł u g o nie
potrafi p o k o n a ć psychicznej oschłości. W dziecku widzi wyłącz­
nie przyszłego wojownika, k t ó r e g o trzeba ocalić i szkolić, a nie m a ­
łego człowieka potrzebującego czułości i ciepła. Sara również, niczym
Schwarzenegger-terminator, z o s t a ł a p r z e p r o g r a m o w a n a , tyle że przez
siebie samą. Porzuciwszy rolę, w y z n a c z o n ą jej przez n a t u r ę , przejmuje wie­
le cech męskich. N a t u r y wszakże nie m o ż n a o s z u k a ć i dlatego w i d o k u m i ę ­
śnionej p a n n y C o n n o r objuczonej militariami wywołuje czasami m i m o w o l ­
ny u ś m i e c h - nie satysfakcji, lecz z a p r a w i o n e g o sceptycyzmem współczucia.
Nie zmienia to j e d n a k w niczym faktu, że w Terminatorze 2 typ m ę s k i e g o
bohatera-rycerza ulega niemal całkowitej dezintegracji. Część jego cech zo­
staje zawłaszczona przez kobietę, co na zasadzie wyjątku z d a r z a ł o się już
w dziejach zachodniej kultury (vide: mityczne A m a z o n k i , J o a n n a d'Arc, Gra­
żyna z p o e m a t u Mickiewicza). Część n a t o m i a s t przejmuje grany przez
Schwarzeneggera cyborg, w związku z czym tradycyjne role mężczyzny zo­
stają ujęte w wielki nawias ironii. Cóż b o w i e m z tego t e r m i n a t o r a za wojow­
nik, s k o r o rozkazuje mu k i l k u n a s t o l e t n i J o h n C o n n o r ? A rozkazy zaiste god­
ne są m e n t a l n o ś c i dorastającego, niesfornego m ł o k o s a ( n p . „Stań na jednej
n o d z e " ) . Cyborg-rycerz przeobraża się z a t e m w e k s t r a w a g a n c k ą m a s k o t k ę
w rękach dziecka. Co więcej, owa m a s k o t k a zastępuje J o h n o w i także zmar­
łego ojca. I tu również wszystko jest na opak, ale czy m o ż e być inaczej? O t o
p o d r o s t e k uczy dorosłego, co jest w życiu w a ż n e , jak się „wyluzować" i za­
chowywać. Dorosły b o w i e m , jak na m a s z y n ę przystało, jest zwyczajnie tępy,
nie r o z u m i e świata ludzi. Czy to aby nie m r u g a n i e o k i e m do prawdziwych
nastolatków, żeby nie przejmowali się „starymi", którzy jako „ w a p n i a k i "
i „dinozaury" w ogóle nie pojmują swoich czasów?
Model rodziny, zakamuflowany w fabule Terminatora 2, odbiega z a t e m
daleko od zawartego w części p o p r z e d n i e j . Kobieta nie jest j u ż potrzebującą
opieki, czułą i delikatną istotą, lecz t w a r d ą i niezależną herod-babą. „Męż­
czyzna" to nierozgarnięty osiłek, który w p r a w d z i e potrafi w razie p o t r z e b y
222
FRONDA 32
przyłożyć napastnikowi, lecz dla swej „żony" i „dziecka" nie jest ż a d n y m au­
t o r y t e t e m . I wreszcie dziecko - chodzi w ł a s n y m i drogami, wiedzę o życiu
czerpie głównie z ulicy, a rodziców traktuje „po k u m p e l s k u " , choć z a r a z e m
czuje silną p o t r z e b ę bliższego k o n t a k t u uczuciowego. Z t y m o s t a t n i m jest
jednak duży p r o b l e m . Między trojgiem b o h a t e r ó w , choć zmierzają razem do
wspólnego celu, panuje emocjonalny chłód. Z biegiem czasu udaje się go
częściowo przezwyciężyć. N i e s t e t y na k r ó t k o . Tym, który opuszcza „rodzi­
n ę " , jest znów mężczyzna (choć cybernetyczny). Kierują n i m szlachetne p o ­
budki, ale dla dorastającego J o h n a niewiele to zmienia. On wie, że bezpow­
rotnie traci ojca, jedynego, jakiego było mu d a n e oglądać.
Patetyczny finał filmu n i e s p o d z i e w a n i e stanowi p r ó b ę chwilowej reakty­
wacji klasycznego e t h o s u rycerskiego. O t o mężczyzna - wojownik poświęca
własne istnienie w imię wierności z a s a d o m misji, której się podjął. D o k o n u ­
je samounicestwienia, by ludzkość nie odkryła technologii, mającej d o p r o ­
wadzić do p o w s t a n i a inteligentnych maszyn i ich b u n t u . Na m o m e n t cyborg
staje się h e r o s e m , bo choć został do swego czynu z ap r ogramow any, r o z u m i e
również, że nadeszła właśnie taka chwila, „kiedy ludzie płaczą". Dla cybor­
gów w Terminatorze 3 p o d o b n a wiedza będzie już całkowicie n i e d o s t ę p n a .
Heros skundlony, czyli k o b i e t a m n i e bije!
Zrealizowany w 2003 roku film J o n a t h a n a M o s t o w a , oprócz o b e c n e g o w p o ­
przednich Terminatorach naczelnego m o t y w u walki d o b r a ze złem, w p r o w a ­
dza z wielką m o c ą e l e m e n t nowy - walkę płci. Pierwsze z w i a s t u n y
takiego s t a n u rzeczy m o ż n a dostrzec już w części drugiej (pobyt
Sary C o n n o r w szpitalu). Nie jest też tajemnicą, że William
W i s h e r i J a m e s C a m e r o n , pisząc scenariusz drugiego Terminato­
ra, brali pod uwagę e w e n t u a l n o ś ć , aby przeciwnikiem Schwarzeneggera była kobieta-cyborg. Szybko j e d n a k porzucili t e n p o m y s ł ,
uznając go za komiczny i zbyt n i e p r a w d o p o d o b n y . C a m e r o n
p o d s u m o w a ł rzecz dosadnie: „Arnold k o n t r a dziwka? Lu­
dzie pokładaliby się ze ś m i e c h u " .
Minęło jednak dwanaście lat i nikomu do śmiechu już
nie jest. Naprzeciwko Schwarzeneggera-terminatora
stanęła Kristianna Loken-terminatrix, piękna,
WIOSNA-2004
223
zmysłowa, z i m n a i niebezpieczna jak żaden z jego do­
tychczasowych adwersarzy. Amazonka, n a r o d z o n a w Ter­
minatorze 2 osiągnęła w tej postaci szczyt doskonałości jest w praktyce niezniszczalna, a jej siła rażenia przerasta
możliwości
wszystkich
męskich
terminatorów
razem
wziętych. Cóż stało się w ciągu owych d w u n a s t u lat, że
to, co kiedyś m o g ł o film zdeprecjonować w oczach wi­
dzów, dziś czyni go jak najbardziej wiarygodnym?
Niewątpliwie p r z e ł o m XX i XXI wieku w k u l t u r z e
Z a c h o d u to czas niebywałej emancypacji kobiet, które, oprócz tego, że osią­
gnęły u s t a w o w e r ó w n o u p r a w n i e n i e z mężczyznami, najwyraźniej zapragnę­
ły również przejąć ich tradycyjne role społeczne. Coraz częściej więc w s t ę p u ­
ją do policji i wojska (bynajmniej nie jako sanitariuszki); uprawiają m ę s k i e
(tj. siłowe i k o n t a k t o w e ) dyscypliny s p o r t u ; p r z e w o d z ą r o d z i n o m , firmom
i całym p a ń s t w o m ; zdobywają życiowych p a r t n e r ó w zamiast dawać się zdo­
bywać (vide: choćby z n a m i e n n y tytuł p o p u l a r n e g o serialu Jak upolować męż­
czyznę, czyli seks w wielkim mieście); coraz chętniej p o d p o r z ą d k o w u j ą swoje ży­
cie karierze zawodowej
i
zarabianiu
pieniędzy,
usuwając na m a r g i n e s
macierzyństwo i rodzinę, w czym dzielnie wspierają je dziesiątki kolorowych
czasopism.
W s u k u r s tym t e n d e n c j o m idzie także o g r o m n e w o s t a t n i c h latach d o ­
wartościowanie
homoseksualizmu
i
quasi-homoseksualizmu,
zwłaszcza
w wydaniu m ę s k i m . Sankcjonowane już tu i ówdzie p r a w n i e p o m y s ł y h o m o ­
seksualnych „ m a ł ż e ń s t w " i „ r o d z i n " , parady miłości, m o d a na transwestytyzm i dragąueens (tj. p a n ó w tańczących na scenie w p r z e b r a n i a c h kobiecych)
- wszystko to jeszcze d o d a t k o w o uatrakcyjnione przez m e d i a niewątpliwie
spycha tradycyjny wzorzec męskości do głębokiej defensywy. Także w kinie.
O śmierci w e s t e r n u , j e d n e g o z najbardziej m ę s k i c h g a t u n k ó w kina, nie trze­
ba nikogo przekonywać. Niegdysiejsi o d t w ó r c y ról m o c n y c h ludzi, wiernych
z a s a d o m h o n o r u oraz walczących w dobrej sprawie (Spencer Trący, Gregory
Peck, J a m e s Stewart, J o h n Wayne, G e n e H a c k m a n , Clint Eastwood, Sean
Connery, H a r r i s o n Ford, Kevin C o s t n e r , Mel Gibson) d a w n o nie żyją lub nie­
u c h r o n n i e się starzeją. Na ich miejsce przychodzą b o h a t e r o w i e o fizjonomii
wyrośniętych
nastolatków
(Tom
Cruise),
gładkolicych
efebów
(Keanu
Reeves), w y m u s k a n y c h playboyów (Richard G e r e ) , rozpieszczonych narcy224
FRONDA 32
zów (Pierce Brosnan) lub pełnych chłopięcego wdzięku, nieodpowiedzial­
nych t r z p i o t ó w ( H u g h G r a n t ) . Wszyscy oni p r z e s a d n i e dbają o wygląd ze­
wnętrzny, zamiast otaczać kobiety opieką, raczej sami jej potrzebują, delikat­
ność
i
wrażliwość
wywlekają
przy
każdej
okazji
na
wierzch
niczym
witkacowskie „bebechy", zapominając o cechujących kiedyś m ę s k i c h b o h a t e ­
rów o p a n o w a n i u i emocjonalnej powściągliwości.
Wyjątki od tej reguły są nieliczne. S t a n o w i ą je n i e k t ó r e filmy z u d z i a ł e m
Bruce'a Willisa, a p r z e d e w s z y s t k i m kreacje australijskiego gwiazdora R u s ­
sella Crowe'a. Bohaterowie, w których się wciela w takich filmach, jak c h o ­
ciażby Tajemnice Los Angeles, Informator czy Gladiator, to pocieszający d o w ó d ,
że popyt na tradycyjny e t h o s rycerski jeszcze nie wygasł ( p e w n e nadzieje bu­
dzi też m i ę d z y n a r o d o w y sukces wspaniałego, b a ś n i o w e g o e p o s u h e r o i c z n e ­
go Władca pierścieni).
Rozkwit feminizmu i agresywna propaganda h o m o s e k s u a l i z m u cechujące
zachodnią popkulturę p r z e ł o m u XX i XXI wieku wywodzą się z poczucia syto­
ści i bezpieczeństwa. Wygląda to tak, jakby Zachód, pokonawszy swych ze­
wnętrznych nieprzyjaciół, z n u d ó w zwrócił się s a m przeciw sobie. Mo­
del kultury, dzięki k t ó r e m u możliwe było zbudowanie cywilizacyjnej
potęgi i zdławienie k o m u n i z m u , nagle stał się wrogiem n u m e r jeden.
Monolit społecznej solidarności wzięty pod lupę (a raczej kamerę) przez
filmowców niespodziewanie ujawnił liczne rysy: prześladowanie kobiet
(szczególnie molestowanie seksualne), nietolerancję wobec „kochających
inaczej", rozmaite patologie w tzw. porządnych rodzinach, rasizm, karę
śmierci itp. Niewątpliwie problemy te istnieją, lecz ranga, jaką im n a d a n o
np. w Hollywood, każe niejednokrotnie doszukiwać się tu przesady.
Świadczy o tym choćby tendencyjność niektórych filmów, obsypywanych
nagrodami i uznawanych za wybitne (np. Telma i Luiza, Filadelfia).
W tym kontekście Terminator 3: Bunt maszyn jest świadectwem nie­
jakiego rozdarcia. Z jednej strony t o p o s mężczyzny-rycerza zostaje tu
jeszcze bardziej obśmiany i sponiewierany niż w Terminatorze 2,
z drugiej zaś nad świat przedstawiony w filmie powracają mroki
fatalizmu wszechobecne w części pierwszej. Okazuje się, że
człowiek nie m o ż e jednak zmienić wyroków przeznacze­
nia. Może je co najwyżej odwlec w czasie. Bunt maszyn
musi nastąpić. Nuklearna apokalipsa m u s i się dopełnić.
WIOSNA-2004
225
Nie ma odwołania. W filmie J o n a t h a n a M o s t o w a następuje radykalny o d w r ó t
od pacyfistycznego o p t y m i z m u Terminatora 2. Główny p o w ó d jest, wydaje się,
następujący: 11 września 2001 roku i bezprecedensowy atak islamskich terro­
rystów na Stany Zjednoczone. A w konsekwencji wojna z Irakiem, która
w b r e w przedwcześnie odtrąbionej wiktorii ciągle
trwa i pochłania n o w e ofiary, przede wszystkim
amerykańskie. W o b e c takiej sytuacji komercyjne ki­
no zachodnie (a szczególnie hollywoodzkie), jako
niezwykle czuły b a r o m e t r nastrojów społecznych,
nie m o g ł o nie zareagować, po raz pierwszy b o w i e m
od wielu lat społeczeństwa Z a c h o d u poczuły realny
strach. Rozpędzonej do zawrotnej prędkości karu­
zeli seksualno-obyczajowych e k s p e r y m e n t ó w nie da
się wszakże tak od razu zatrzymać. Zbyt p o t ę ż n y m
g r u p o m nacisku trzeba by się narazić, a poza tym
ludzie się jednak przyzwyczaili. Aliści niewielka
dawka pokory nie zawadzi. M o ż n a też, tak na
wszelki wypadek, półgębkiem i nie wprost, przypo­
mnieć o dawnych wzorcach, które w ciężkich chwi­
lach pomagały cało wynieść głowę z poważnych
opresji. Dlatego w Terminatorze 3 staroświecka m ę ­
skość, choć wyszydzana i rachityczna, nieśmiało
u p o m i n a się o swoje prawa, a n a w e t dojrzewa do
b u n t u przeciwko prącej do dominacji kobiecości.
Tak jakby twórcy filmu osiągnęli stan u m y s ł u zbli­
żony do s t a n u u m y s ł u Maksia z Seksmisji, kiedy
wstrząsnął n i m p e ł e n niedowierzania jęk: „Kobieta
m n i e bije!".
W Terminatorze 3 ostrożnie, ale jednak, przemy­
cono wątpliwość, czy m a t r i a r c h a t jest czymś roz­
sądnym w chwili, gdy nad bezpiecznym d o t ą d h o ­
r y z o n t e m zachodniego świata z n ó w zbierają się
czarne chmury. A jeśli nie jest, to czy nie p o r a nie­
co go okiełznać? I w ł a ś n i e dlatego przestarzały terminator-Schwarzenegger i u l t r a n o w o c z e s n a t e r m i 226
FRONDA
32
natrix-Loken nie na żarty okładają się pięściami. I p o m i m o , że o n a na k o ń c u
jest górą (rzuca b i e d n y m A r n o l d e m niczym rozgniewana siedmiolatka szma­
cianą lalką), to on nie czuje bynajmniej o p o r ó w przez z r o b i e n i e m swojej ry­
walce możliwie największej krzywdy. A widz, chcąc nie chcąc, trzyma s t r o n ę
Schwarzeneggera, gdyż to jego b o h a t e r jest postacią
pozytywną, a żeński t e r m i n a t o r - zdecydowanie n e ­
gatywną. Z m a g a n i a dwojga cyborgów u t r z y m a n e są
nie tylko w poetyce przemocy, właściwej dla gatun­
ku futurystycznego thrillera. K o m e d i o w e zacięcie,
k t ó r e m u reżyser filmu niejednokrotnie folguje, każe
również t e r m i n a t o r o m w kulminacyjnym punkcie
ich pojedynku uprawiać coś w rodzaju sadomasochistycznego seksu. Choreografia morderczej wolnoamerykanki pomiędzy parą cybernetycznych m o n ­
strów
dopuszcza
wówczas
gwałtowne
zbliżenia
i wściekłe konwulsje splecionych w uściskach ciał.
I bynajmniej nie wyłącznie o specyficzny h u m o r tu
chodzi! W efekcie podszytej tym m e c h a n i c z n y m ero­
t y z m e m szarpaniny męski t e r m i n a t o r niestety traci
głowę (dosłownie!). Kobieta z n o w u górą, lecz na
krótko. Pokona ją j e d n a k nie mężczyzna, ale... zbieg
okoliczności.
Asekuranckie próby d o w a r t o ś c i o w a n i a d a w n e g o
typu rycerskiego b o h a t e r a są na wszelki w y p a d e k co
chwila zaganiane p o d niewieści pantofel. W jednej
z początkowych scen pierwszego Terminatora spowi­
ta w n o c n ą poświatę naga sylwetka Schwarzenegge­
ra została przez część krytyki okrzyknięta „najdo­
skonalszą
manifestacją
męskiego
erotyzmu
w dziejach kina". W Terminatorze 3 goły Arnold, aby
zdobyć ubranie, udaje się do klubu, gdzie t r w a wła­
śnie „babski wieczór", a na scenie wyzywająco prę­
ży się striptizer. Jego obcisły skórzany k o s t i u m
przywodzi na myśl stroje, w których zwykł p a r a d o ­
wać n p .
WIOSNA-2004
R o b Halford, h o m o s e k s u a l n y wokalista
227
heavymetalowej
formacji J u d a s
Priest.
S c h w a r z e n e g g e r - t e r m i n a t o r przy­
właszcza sobie t e n uniform (rozmiar p r z y p a d k i e m pasuje), przez co otacza
swój w i z e r u n e k w s p ó ł c z e s n e g o H e r k u l e s a r ó ż o w ą a u r ą płciowej d w u z n a c z ­
ności. Po wyjściu z lokalu przymierza jeszcze połyskliwe okulary, których
z kolei nie powstydziłby się inny h o m o e r o t y c z n y bożek p o p k u l t u r y - Elton
J o h n . To wszakże j u ż nieco zbyt wiele, n a w e t dla n i e ś w i a d o m e g o h o m o p o d t e k s t ó w t e r m i n a t o r a . Okulary giną z c h r z ę s t e m p o d czarnym m ę s k i m b u t e m .
Gorzej rzecz ma się z drugim kluczowym dla fabuły b o h a t e r e m rodzaju m ę ­
skiego. John Connor jest już dorosły, niedawno skończył dwadzieścia lat. Trud­
no jednak uwierzyć, że w przyszłości będzie w o d z e m ludzkości walczącej z ma­
szynami. Toż nawet w drugiej części, jako kilkunastoletni chłopiec, miał w sobie
więcej z mężczyzny. Obecnie jest życiowym outsiderem, wędrującym po kraju,
utrzymującym się z dorywczych prac, skrywającym swą tożsamość w obawie
przed terminatorem, który w każdym m o m e n c i e m o ż e przybyć z przyszłości, aby
go zabić. Całkowicie rozbity wewnętrznie; przytłoczony o g r o m n ą odpowiedzial­
nością związaną z własnym istnieniem; od śmierci matki pozbawiony jakiego­
kolwiek p u n k t u oparcia sprawia wrażenie, jakby przede wszystkim pragnął wy­
żalić się ze swojej udręki jakiejś bratniej duszy. Tą ostatnią okazuje się Kate
Brewster, m ł o d a p a n n a weterynarz. Nocą ranny w wypadku J o h n kradnie z jej
przychodni lekarstwa, lecz dziewczyna łapie go na gorącym uczynku i - myśląc,
że ma do czynienia z n a r k o m a n e m - zamyka w klatce dla psów. Robi to przy tym
tak sprytnie i szybko, że niedoszły wódz ludzkości, latami zaprawiany przez mat­
kę do wojaczki, nie zdąża nawet pisnąć! Otoczony przez zgraję ujadających kun­
dli, zapamiętale szarpiąc kłódkę, przyszły heros sprawia wrażenie zaiste przygnę­
biające. Jego być albo nie być zależy od rezolutnej dziewczyny, która jednakowoż
nie zdaje sobie sprawy, że w najbliższej okolicy właśnie wylądowała żądna krwi
terminatorzyca. Rzecz jasna Johnowi i Kate udaje się w ostatniej chwili uciec
(w ślad za żeńskim w porę pojawił się także męski terminator). W toku rozwo­
ju fabuły i rodzącego się z oporami związku uczuciowego J o h n a i Kate widać wy­
raźnie, że to ona bardziej nadaje się na szefa. Nie bez przyczyny w jednej z ostat­
nich scen, kiedy b u n t maszyn staje się faktem, to Kate chwyta za karabin
i częstuje serią robota, który już ma pozbawić życia ich oboje. Młody C o n n o r
trwa wówczas w bezruchu niczym przerażony psiak.
M o s t ó w jednak, zgodnie z zastosowaną w filmie strategią „Panu Bogu
świeczkę i diabłu ogarek", stara się czymś zrównoważyć bojowe przewagi pan228
FRONDA 32
ny Brewster. Czyni to za sprawą epizodycznej postaci jej ojca, który jest rycer­
skim b o h a t e r e m w d a w n y m stylu. Jako wysoki oficer armii USA sprawuje kon­
trolę nad s y s t e m e m k o m p u t e r o w y m sterującym n o w ą generacją maszyn. Do
ostatniej chwili, m i m o rozmaitych nacisków, nie zamierza go użyć, przeczuwa­
jąc związane z t y m niebezpieczeństwo. Ulega dopiero z m u s z o n y rozkazem
przełożonych. Naciśnięcie feralnego guzika natychmiast wywołuje rewoltę ro­
botów. Ciężko ranny Robert Brewster, świadomy nieuchronnej zagłady nukle­
arnej globu, poświęca swoje dogasające życie, umożliwiając Kate i przy okazji
Johnowi przetrwanie w ściśle tajnym rządowym schronie a t o m o w y m , głęboko
pod powierzchnią ziemi. Ginie, ocalając kobietę, którą kocha, w t y m wypadku
własną córkę. I tu rzecz z n a m i e n n a . Ani razu w ciągu całego filmu nie podle­
ga najmniejszej wątpliwości, że ojciec stanowi dla „wyzwolonej" bądź co bądź
Kate autentyczny autorytet. Choć twórcy filmu sugerują, że jakiś czas wycho­
wywał córkę s a m o t n i e (w fabule nie w s p o m i n a się o pani Brewster), więź łą­
cząca go z dzieckiem wydaje się czysta, a kontakty między obojgiem szczere
i zdradzające wzajemny szacunek. Nie ma w filmie najmniejszej sugestii, aby
w przeszłości Kate była przez ojca „dotykana", z m u s z a n a do roli wyłącznie
„kury d o m o w e j " , terroryzowana wojskową dyscypliną itp.
A z a t e m kolejny ożywczy p o w i e w w d u s z n y m od d a m s k i e g o p u d r u m ę ­
skim świecie z a c h o d n i e g o kina? Wydaje się, że tak. Czy j e d n a k n i e ś m i a ł e po­
d m u c h y zefirka z a m i e n i ą się w oczyszczającą w i c h u r ę - p o k a ż e czas.
MAREK ŁAZAROWICZ
Sierpień-październik 2003
WIOSNA 2 0 0 4
229
Nasz własny ojciec to esesmański nadzorca;
dziecko, czyli my, utożsamiający się z narratorem
czytelnicy, jesteśmy więźniami kacetu - takiemu
sposobowi lektury jest świadomie i konsekwentnie
podporządkowana ta proza.
PRZECIW
TEMU
ŚWIATU
O
Wojciecha
prozie
Kuczoka
ALEKSANDER
KOPIŃSKI
W Legendach
dominikańskich
ojciec
Jacek Sałij przytacza taką o t o o p o ­
wieść o XIII-wiecznym l o m b a r d z k i m kaznodziei, świętym Piotrze
z
Werony,
oraz
jego
młodym
w s p ó ł b r a c i e : „Brat W i l h e l m z W e ­
rony, d o m i n i k a n i n , człowiek p o ­
bożny i sprawiedliwy, towarzyszył
kiedyś (był wówczas jeszcze m ł o ­
d z i e ń c e m ) b ł o g o s ł a w i o n e m u Pio­
trowi w d r o d z e do kościoła, gdzie
ten głosił kazania. W kościele b r a t
ów otworzył księgę, z której nie­
oczekiwanie
230
wyszedł
skorpion
FRONDA
32
i ukąsił go w rękę. Miejsce ukąszenia zaczęło od razu boleć i p u c h n ą ć . Kiedy
ból stał się nieznośny, błogosławiony Piotr przystąpił do brata W i l h e l m a , na­
znaczył jego rękę z n a k i e m krzyża i powiedział: «Przydepnij t e g o skorpiona,
który upadł na ziemię, aby nie mógł więcej szkodzić, s a m zaś ufaj w P a n u ,
bo jesteś uwolniony». Ból i o p u c h l i z n a n a t y c h m i a s t ustąpiły, tak jakby
w ogóle nie było u k ą s z e n i a " .
Zastanawiające, że chociaż Z a k o n Braci Kaznodziejów od samych swoich
początków c e c h o w a ł o wielkie u m i ł o w a n i e n a u k i , a liczne p o w o ł a n i a d o ń wy­
chodziły w ł a ś n i e ze środowisk uniwersyteckich Paryża i Bolonii, to w tej
krótkiej scenie zapisanej przez średniowiecznych kronikarzy w y r a ż o n a zo­
stała p r a w d a zgoła o d m i e n n a od obiegowych w y o b r a ż e ń o d o m i n i k a n a c h .
Przechodząc b o w i e m od razu - tak jak to czynili ludzie w i e k ó w ś r e d n i c h nad w a r s t w ą d o s ł o w n i e r o z u m i a n e j anegdoty, k t ó r a być m o ż e n a w e t jest au­
tentyczna, do jej wymiaru symbolicznego, m u s i m y zadać sobie kilka pytań.
Dlaczego wszedłszy do kościoła, m ł o d y zakonnik, z a m i a s t s ł u c h a ć kazania
swego w s p ó ł b r a t a lub zatopić się w modlitwie, ośmielił się sięgnąć po tak
rzadki i cenny wówczas p r z e d m i o t , jakim była gruba, o p r a w i o n a w skórę
i o p a t r z o n a żelaznymi okuciami księga? (Wszak chyba tak trzeba ją sobie
wyobrażać, bo inaczej jak m ó g ł b y w jej w n ę t r z u ukryć się kilkunastocenty­
m e t r o w y s t w ó r ) . Czego W i l h e l m szukał, co chciał znaleźć w jej w n ę t r z u ? I co
n a p o t k a ł p o m i ę d z y jej k a r t a m i , k t ó r e wypełniały z a p e w n e b o g a t o i l u m i n o ­
w a n e wersety m o d l i t w y brewiarzowej? Czyż u k ą s z e n i e przez s k o r p i o n a nie
było karą za to, że d o m i n i k a ń s k i nowicjusz sięgnął po rzecz dlań zakazaną?
I co o w o u k ą s z e n i e oznaczało, co m ó w i ł o ś r e d n i o w i e c z n y m s ł u c h a c z o m o p o ­
wieści o świętym, który w s p o s ó b c u d o w n y wybawił od śmierci i u z d r o w i ł
swojego zbyt ciekawskiego współbrata?
Skorpion, j e d n o z
najbardziej
starożytnych
stworzeń,
przez współ­
czesnych paleontologów odnajdywane w skamielinach sprzed pięciuset milio­
n ó w lat, towarzyszył człowiekowi niejako od zawsze. J u ż Sofokles pisał, że
„pod każdym k a m i e n i e m czyha skorpion", z a t e m symbolicznie zwierzę to
oznaczało wówczas ustawiczną groźbę, a co za tym idzie - konieczność zacho­
wania ciągłej ostrożności. Stulecie wcześniej p r o r o k Ezechiel, bojąc się prze­
kazać Izraelowi słowa, które powiedział d o ń Bóg Jahwe, usłyszał: „A ty, sy­
nu człowieczy, nie bój się ich ani się nie lękaj ich słów, n a w e t gdyby w o k ó ł
ciebie były osty i ciernie i gdybyś się znalazł w ś r ó d s k o r p i o n ó w " (Ez 2,6).
WIOSNA2004
231
Tym ustawicznym n i e b e z p i e c z e ń s t w e m okazywała się więc na ogół ludzka
pogarda, niechęć, odrzucenie. W średniowieczu takie r o z u m i e n i e znalazło
kontynuację na przykład w p o r ó w n y w a n i u do skorpionów J u d a s z a czy też Ży­
dów w ogólności, jako obwinianych o zdradę i śmierć Zbawiciela. Chrześci­
j a ń s t w o przyniosło j e d n a k także pogłębienie sensu tego symbolu: skorpion
już w Ewangelii Łukaszowej został u t o ż s a m i o n y z szatanem: „ O t o d a ł e m w a m
- mówi Jezus do swoich uczniów - władzę stąpania po wężach i skorpio­
nach, i po całej potędze przeciwnika, a nic w a m nie zaszkodzi" (Łk 10,19).
Złośliwość, p o d s t ę p i zdrada, przypisywane stworzeniu atakującemu znienac­
ka, przy p o m o c y jedynego w swoim rodzaju, n a p e ł n i o n e g o śmiertelnym
j a d e m i n s t r u m e n t u , skojarzono z p o k u s a m i Złego. Dlatego skorpion stał się
alegorią... logiki, jednej z siedmiu artes liberales, która zresztą w t a m t y c h
czasach nosiła jednocześnie drugie m i a n o - dialektyki. Był więc skorpion
symbolem grzechu, i to nie tylko (choć także, pewnie n a w e t na pierwszym
miejscu) związanego z erotyką, lecz również jako herezji - grzesznego szuka­
nia n o w i n e k i wykraczania poza uświęcone wielowiekową tradycją drogi my­
śli scholastycznej.
Jaki z a t e m skorpion ukąsił m ł o d e g o W i l h e l m a ? Czy był to skor­
pion p r z e w r o t n o ś c i , odwracający u w a g ę od nabożnej homilii świę­
tego w s p ó ł b r a t a , czy raczej s k o r p i o n nudy, każący szukać wciąż
nowych p o d n i e t dla myśli? Tak czy siak, j e d n ą rzecz opowieść ta
pokazuje n a m j a s n o : całe nieszczęście wzięło się z przesadnej
skłonności z a k o n n e g o a d e p t a do ksiąg, z jego z a m i ł o w a n i a ra­
czej do słowa p i s a n e g o niż m ó w i o n e g o , z s a m o w o l n e j , pysz­
nej decyzji, aby stanąć p o n a d w s p ó l n o t ą l u d u słuchającego
kaznodziei i o d d a ć się i n n y m , bardziej w z n i o s ł y m z a p e w n e
z a t r u d n i e n i o m d u c h a , obojętne czy księga zawierała filozoficzne
spekulacje brata Akwinaty, czy też - co bardziej p r a w d o p o d o b n e z a k o n n ą liturgię godzin. Innymi słowy, przytoczona na w s t ę p i e aneg­
d o t a m ó w i ć miała, że w uczonych księgach i miłości ku n i m kryją się
rzeczy, o których p o b o ż n i bakałarze nie śnili. Że p o z a zapisem mą­
drości p o k o l e ń między k a r t a m i m o ż e czyhać n i e b e z p i e c z e ń s t w o .
Brat W i l h e l m miał wiele szczęścia, że swój m ł o d z i e ń c z y zapał
i t u p e t przypłacił groźnym u k ą s z e n i e m w ł a ś n i e w takich, a nie in­
nych okolicznościach. Dzięki t e m u nie tylko jego ogarnięta pożąda232
FRONDA 32
niem-pychą-herezją d u s z a m o g i a zostać ocalona od śmierci, ale też nadarzy­
ła się okazja po t e m u , aby objawić światu p r a w d z i w ą m ą d r o ś ć i świętość Pio­
tra z Werony. Ręka u k ą s z o n e g o została w s p o s ó b c u d o w n y u z d r o w i o n a zna­
kiem krzyża, skorpion zrzucony na ziemię i rozdeptany, księga zaś wróciła
zapewne na pulpit, by dalej służyć z a k o n n i k o m i kusić ich. N i e o n a s a m a
wszak była całemu t e m u zajściu winna, lecz s k ł o n n e do zdrady ludzkie ser­
ce. Wiedział o tym dobrze święty Piotr z Werony, inkwizytor, p o g r o m c a he­
rezji kryjącej się w ciemnych p ó ł n o c n o w ł o s k i c h dolinach i zapadłych wio­
skach, sam pochodzący z rodziny neomanichejczyków.
Zasłaniając oczy
To, że rzadko już dzisiaj palimy książki na stosach, i to, że raczej w ł a ś n i e
w ich niszczeniu dopatrujemy się d e m o n i c z n e g o fanatyzmu, nie znaczy, iż
między k a r t a m i na m a r n y m papierze
d r u k o w a n y c h i klejonych niedbale to­
mików, wypełniających
regały w na­
szych d o m a c h , nie kryją się skorpiony.
Wiele z nich kąsa nas jednak niezauwa­
żenie. P o d s t ę p n i e apelując do w s p ó l n o ­
ty doświadczeń czytelników i b o h a t e ­
rów powieści lub też oszukując nasze
m e c h a n i z m y o b r o n n e p i ę k n e m formy języka, obrazu, łączą swój jad z j a d e m
zranień, k o m p l e k s ó w i zawodów, któ­
rym zwłaszcza w dzieciństwie nasiąka
nasze serce (tym więcej, im jest wraż­
liwsze).
Tak
właśnie
rzecz
ma
się
z książkami Wojciecha Kuczoka.
Dwa wcześniejsze zbiory jego opo­
wiadań - n o m i n o w a n e do Nagrody Nike
Opowieści siychane i n o m i n o w a n e do lite­
rackiego Paszportu „Polityki" Szkieleciarki - oraz najnowszą, bardzo głośną i na­
grodzoną tymże Paszportem „Polityki"
WIOSNA-2004
za rok 2 0 0 3 powieść Gnój, której ekranizacja (pt. Pręgi, z J a n e m Fryczem i Mi­
chałem Z e b r o w s k i m w głównych rolach!) ma w k r ó t c e wejść do kin, czyta się
dosłownie j e d n y m t c h e m . Przypomina to triumfalny p o c h ó d Andrzeja Stasiu­
ka sprzed dziesięciu lat, z czasów Murów Hebronu i Białego kruka (jakże różnych
- in p\us\ - od jego dzisiejszych u t w o r ó w i publicystyki, k t ó r e z d ą ż o n o j u ż na­
w e t określić jako bynajmniej nie b e z i n t e r e s o w n ą apologię
tego p r o p a g a n d o w e g o t w o r u niemieckiej geopolityki, ja­
kim jest Mitteleuropa). Co ważne, skojarzenie to opiera
się nie tylko na oddźwięku medialnyrn i zainteresowa­
niu czytelników, z którymi spotykają się kolejne książ­
ki Kuczoka, tak jak wczesnego Stasiuka, lecz przede
wszystkim
na rzadko
spotykanej
sile
sposobu
opowiadania o b u a u t o r ó w .
Żywiołem tego pisarstwa jest m o w a w sta­
nie czystym - gadanie, k t ó r e nie ulega z a s t a n y m
s c h e m a t o m językowym, lecz je rozbija, ani nie cofa
się przed ż a d n y m i granicami zwykłego wstydu. Ku­
czok m ó w i g ł o ś n o to, co większość boi się n a w e t
pomyśleć, t r o c h ę tak jak... Adaś Miauczyński z Dnia
świra. Ustawicznie monologując (stąd częste stoso­
w a n i e narracji pierwszoosobowej), jego b o h a t e r o ­
wie nie mają h a m u l c ó w w o b n a ż a n i u siebie i innych.
Dlatego śledzi się te maniackie w y n u r z e n i a z z a p a r t y m
t c h e m , n a w e t jeśli ich o k r u c i e ń s t w o , bezwzględność
czy po p r o s t u obrzydliwość każą niekiedy spoglądać na
tekst przez palce, którymi - jak wtedy, gdy oglądaliśmy
w dzieciństwie h o r r o r y - z a s ł a n i a m y sobie oczy. G ł ó w n e
pytanie w o b e c tej (dziś to j u ż ż a d n a odwaga tak napisać)
znakomitej
prozy nie
może
zatem brzmieć:
czy to
wszystko m o g ł o lub m u s i a ł o zostać powiedziane, ale
wręcz: czy to p o w i n n o było zostać p o m y ś l a n e ? Czy,
a jeśli tak, to w imię jakiego d o b r a m o ż n a sobie p o ­
zwolić tak myśleć, n a s t ę p n i e zaś - pisać i publi­
kować? Nieraz byłem świadkiem, jak r o z m o ­
wy o
234
pisaniu
K u c z o k a nie
udawały
się,
FRONDA
32
ponie wa ż w p e w n y m m o m e n c i e zawisało n a d nimi n a t r ę t n i e cisnące się na
u s t a słowo „nihilizm", choć wszyscy byli świadomi, że przecież taka etykiet­
ka niczego nie załatwia, a twórczość ta zbyt się o b e c n y m p o d o b a ł a , aby mie­
li ją w tak prosty s p o s ó b nicować.
Wystawa wariatów
W paru dziesiątkach ogłoszonych o p o w i a d a ń i niedługiej powieści Wojciech
Kuczok pisze cały czas j e d n ą książkę. Wizja świata, jaka wyłania się z Kuczokowego pisania, jest b o w i e m zarazem o h y d n i e i przerażająco spójna. Jes t to
wizja, której twórca zdaje się - p o d o b n i e jak jego b o h a t e r o w i e - całego świa­
ta nienawidzić. Co i rusz wracają tu do z ł u d z e n i a p o d o b n e typy m a n i a k ó w
i nieudaczników, w m i a r ę kolejnych lektur zlewające się w kilka co najwyżej
typów postaci. A nad wszystkim u n o s i się przytłaczające wrażenie - by użyć
określenia samego pisarza - „ w s z ę d o b ó l s t w a " .
Bohaterowie tej prozy to wyłącznie przypadki kliniczne.
Jedni z nich dosłownie tracą głowę od narzuconej sobie ja­
kiejś spotworniałej hipochondrycznej dyscypliny, polegającej
na odrzuceniu wszystkich nałogów, łącznie z j e d z e n i e m
(opowiadanie Malizm reagiczny). Inni oddają się tymże n a ł o ­
gom bez reszty, lecz nie tak, jak byśmy mogli oczekiwać,
bo po cichu - w schizofrenicznym milczeniu i bez ja­
kichkolwiek a w a n t u r wypijając co dzień swoje pół li­
tra. W Gnoju dziadek Alfons, ojciec starego K., jest
tak owładnięty m a n i ą trwałości budynków, które
wznosił przez całe życie, że n a w e t na łożu śmierci
myśli tylko o nich, wymawiając swe ostatnie słowa: „Nic
nie pęka, nic się nie odchyla". Z kolei wujek tytułowego
gnoja, bohatera-narratora tej powieści (którego imienia
nie znamy), okropny jąkała i odludek, niespełniony jako
mężczyzna i zasypiający przed telewizorem w p o r z e fil­
m ó w erotycznych z butelką taniego piwa w ręku, tworzy
dziwaczny życiowy t a n d e m ze swą siostrą dewotką, słu­
chaczką „Jedynego Radia Prawdziwych Polaków" i n a ł o ­
gową odmawiaczką litanii i różańców za grzechy brata.
WIOSNA
2004
Oboje samotni, połączeni w s p ó l n y m m i e s z k a n i e m na pierwszym piętrze „te­
go d o m u " (co budzi niezdrowe emocje i domysły kolegów gnoja), w częstych
m o m e n t a c h a w a n t u r starego K. z rodziną służą mu za całkowicie biernych
słuchaczy jego wyrzekań na żonę, syna, na cały świat.
Nie oni jedni w Kuczokowym świecie wydają się jakimiś już za życia na pół
martwymi karykaturami ludzi. I, co gorsza, żadna z tych postaci nie w z b u d z a
naszego współczucia, lecz co najwyżej szyderczy śmiech i obrzydzenie. Fak­
tycznie bowiem najodpowiedniejszym miejscem dla nich wszystkich byłaby
o k r u t n a wystawa wariatów z opowiadania
Ikra Boża. Ci ludzie-eksponaty do tego wszak
tylko się nadają, by pokazywać ich ciekaw­
skiej i równie jak oni zwyrodniałej gawiedzi
w jakimś objazdowym gabinecie osobliwo­
ści.
Sygnał rodzinny
Wojciech Kuczok ma kłopoty z czwartym
przykazaniem; jego m i z a n t r o p i a - choć to
s t a r o m o d n e słowo wydaje się w kontekście
jego prozy śmiesznie słabe - nie zna granic,
obejmuje wszystkich bez wyjątku, szczegól­
nie zaś najbliższych. (Oczywiście m o ż n a by
to ująć inaczej, na przykład napisać, przyj­
mując za dobrą m o n e t ę asekurancki podty­
tuł jego powieści: „antybiografia", na który
autor zwracał uwagę w prasowych wywia­
dach, że p o d m i o t u t w o r ó w Kuczoka, kre­
owani przezeń narratorzy lub postaci zma­
gają się z p r o b l e m e m s t o s u n k u do własnych
rodziców, ze w s p o m n i e n i a m i dzieciństwa - ale k t o prócz paru aż nazbyt obo­
wiązkowych badaczy, jakich już wkrótce znajdzie p e w n i e ta proza, zechciałby
coś takiego czytać?).
W jego opowieściach jako jeden z najważniejszych m o t y w ó w wciąż po­
wraca pragnienie, by zabić własnego ojca. Raz spełnia się o n o p o ś r e d n i o , gdy
236
FRONDA 32
w dwa miesiące po pobiciu przez styranizowanego syna oj­
ciec u m i e r a na zawał (otwierające pierwszy zbiór opo­
wiadanie Dioboł); kiedy indziej z n o w u ż o w o spełnienie
zostaje o d ł o ż o n e na całe lata (w m o c n o kiczowatym
zakończeniu Gnoja). Nienawiść do ojca i m a r z e n i e o je­
go śmierci, która jedyna mogłaby przynieść wolność,
przynajmniej od bezmyślnego rodzicielskiego ucisku
i sadyzmu - to jedne z najsilniejszych uczuć,
miotających b o h a t e r a m i Kuczoka. To o n e spra­
wiają, że wprowadzenie stanu wojennego jawi
się w świadomości dziecka - przewrotnie - nie
jako narodowa czy rodzinna tragedia (chociaż
akcję Gnoja a u t o r umieścił na górniczym Ślą­
sku, skąd sam pochodzi), lecz jako zesłana
przez
niebo
szansa
na
zabicie
starego
K. w majestacie prawa i chwale, bez konieczno­
ści poniesienia konsekwencji. Trzeba tylko stać się
znienawidzonym przez ojca „ R u s e m " , dołączyć do
„przeklętej k o m u n y " i wziąć udział w jakiejś jednej
choćby aferze zbrojnej, po której cała ta polityczna hi­
storia mogłaby się zakończyć. A więc m a r z y się o tym,
by zostać z o m o w c e m i otrzymać rozkaz pacyfikacji od­
powiedniej kopalni. Na to j e d n a k gnój jest o wiele za m ł o ­
dy, w d o d a t k u zaś stary K. nie jest górnikiem, tylko arty­
stą. Wyzwolenie okazuje się więc niemożliwe.
Nie widać też, by m i a ł o o n o szansę nadejść dzięki n a t u ­
r a l n e m u upływowi czasu. Bohaterowie Kuczoka z w i e k i e m
b o w i e m nie wyrastają ze swoich dziecięcych czy m ł o d z i e ń ­
czych zawęźleń, lecz przeciwnie - są przez nie coraz ściślej
p ę t a n i . Ludzie wyrastający bez miłości lub w d o m a c h , gdzie
była o n a jakoś straszliwie sponiewierana, nie m o g ą jej też
odnaleźć we w ł a s n y m d o r o s ł y m życiu. Z r e s z t ą miłości w ł a
ściwie w t y m świecie nie ma, a jeśli j u ż się gdzieś pojawia,
to jest zawsze w y m u s z o n a , opiera się na cierpiętnictwie
i stanowi d o m e n ę kobiet poświęcających się dla innych
WIOSNA.2004
237
(jak n a r r a t o r k a Malizmu reagicznego, pielęgnująca swego zwyrodniałego bez­
głowego k o c h a n k a - h i p o c h o n d r y k a ) . Miłość m ę s k a to czysta żądza posiada­
nia: „Stary K. żądał mojej obecności i obecności m a t k i przy n i m . W c h o d z ą c
w nią po raz pierwszy, uznał, że niniejszym wszedł również w jej posiadanie;
n a t u r a l n ą konsekwencją tych wejść s t a ł o się również i to, że zapytywany
0 p o t o m k ó w odpowiadał: «Posiadam j e d n o dziecko»".
Rodzina sytuuje się więc w ś r ó d wielu innych zagadnień z dziedziny wła­
sności, a cechą właściwą panującym w niej s t o s u n k o m jest a b s o l u t n e uprzed­
miotowienie, jak w „oświadczynach" ojca gnoja: „A więc urodzisz mi syna!
1 pojmał ją za ż o n ę " . Odczłowieczenie relacji sięga chyba szczytu, gdy K. za­
czynają posługiwać się „sygnałem r o d z i n n y m " , czyli gwiżdżą na siebie „po
to, żeby nie m u s i e ć się nawoływać w t ł u m i e [...], bo przecież i m i o n a się p o ­
wtarzają, jakoś się trzeba odróżnić, a po nazwisku nie wypada, po co zaraz
wszyscy mają wiedzieć, o kogo c h o d z i " . I n a w e t na obiad na swoich d w ó c h
piętrach „tego d o m u " wzywają siebie, jak zwykło się przywoływać psy.
Jest też z n a m i e n n e , że w opowieściach Kuczoka r z a d k o kiedy poznajemy
imiona b o h a t e r ó w . A n o n i m o w i , w czytelniczej pamięci pozostają więc za­
zwyczaj tylko ze względu na swoje specyficzne cechy, rzadkie u p o d o b a n i a
i dziwactwa. Bohaterowie stają się tu z a t e m jedynie nosicielami poszczegól­
nych maniactw, a Kuczokowe opowieści - ich o b s z e r n y m , r o z p i s a n y m na
krótkie fabuły katalogiem.
Dom k o n c e n t r a c y j n y
Cały ten k o s z m a r z a m k n i ę t y jest zazwyczaj w czterech ścianach m i e s z k a n i a
i, jak się należy domyślać, z a p e w n e niewidoczny z zewnątrz. „I ja sobie wy­
p r a s z a m c h a m s k i e odzywki! - wrzeszczy stary K. na żonę. - M n i e się ceni,
m n i e się szanuje, m n i e się poważa, wszędzie, tylko nie w d o m u r o d z i n n y m ,
bo w tym d o m u się na m n i e tylko szczeka!". Piekło życia d o r o s ł e g o , piekło
życia z innymi i (nie mniejsze) ze sobą s a m y m sprawia, że jeśli po latach coś
w ogóle budzi w nas nostalgię, to - jak m ó w i b o h a t e r Ikry Bożej - „tęskni się
nie do d o m u , nie do m a t k i " , ale „do dzieciństwa, do siebie s a m e g o " z cza­
sów, kiedy jeszcze wszystko w y d a w a ł o się możliwe.
Zdaje się zresztą, że proces wychowania nie ma na celu nauki i rozwijania
zdolności dziecka, lecz przede wszystkim walkę z s a m y m dzieciństwem - z je238
FRONDA 32
go beztroską, nie obciążoną jeszcze z a w o d a m i m ł o d o ś c i i cierpieniami póź­
niejszego życia, oraz z jego otwarciem na przyszłość, k t ó r a m o ż e przynieść
wszystko. A więc jest to walka z t y m wszystkim, co dla „ d o r o s ł o ś c i " w świe­
cie Kuczoka jest już boleśnie i b e z p o w r o t n i e u t r a c o n e . Kiedy z a t e m stary K.
rozpoczyna „leczenie" m u z y k ą swego - c h o r o w i t e g o czy też uciekającego
w chorobę przed ojcowskim s a d y z m e m i „tym pejczem" - gnoja, to z u p e ł n i e
nie dziwi nas, że odbywa się to za p o m o c ą niemieckich klasyków. Przecież tak
właśnie wyglądają najbardziej dramatyczne sceny przekazywane przez więź­
niów obozów koncentracyjnych: z megafonów płyną symfonie i walce, pod­
czas gdy klepisko placu apelowego nasiąka p o s o k ą katowanych. N a s z w ł a s n y
ojciec to e s e s m a ń s k i nadzorca; dziecko, czyli my, utożsamiający się z n a r r a t o ­
r e m czytelnicy, jesteśmy więźniami kacetu - t a k i e m u sposobowi lektury jest
świadomie i k o n s e k w e n t n i e p o d p o r z ą d k o w a n a ta proza. I nie przy­
padkiem obraz t e n wyszedł spod pióra pisarza (rocznik 1972),
należącego do pokolenia, które bawiło się w czterech pancer­
nych i za najgorszą obelgę u w a ż a ł o należeć do tych
słabszych, którzy musieli sobie malować na dłoniach
swastyki, podczas gdy silniejsi koledzy z przeciwnego
oddziału d u m n i e nosili plastikowe karabiny w dłoniach
z biało-czerwonymi barwami.
I n n ą formą m u s z t r y wychowawczej, „odzdechlaczania"
gnoja jest to, czego w dzieciństwie boi się tak wielu: s a n a t o ­
rium. „Twoje zdechlactwo jest, że tak p o w i e m , n a t u r y ogólnej rozwiewał stary K. moje wątpliwości. - N i e w a ż n e , gdzie cię
przyjmą, m ł o d z i e ń c z e , g r u n t to koncentracja fachowych sił m e ­
dycznych na t w o i m zdechlactwie, oni się t a m za ciebie w e z m ą le­
piej niż m a m u ś k a , m a m i n s y ń s t w o twoje skończy się raz na za­
wsze;
powiem
ci
w
sekrecie,
że
oni
się
tam
znają
na
odzdechlaczaniu lepiej n a w e t niż twój ojciec, t a m mają lepsze na­
w e t sposoby niż n a s z e d o m o w e , wiedz, synek, wrócisz silny jak dąb
i zdrowy jak rzepa. Pamiętaj, g r u n t to k o n c e n t r a c j a . . . " . Ale j e d y n ą
siłą, jakiej dzięki c a ł e m u t e m u w y c h o w a n i u m o ż n a nabrać, jest siła
człowieka skrzywdzonego, chęć z e m s t y na oprawcach. Ci ostat­
ni walczą z d z i e c i ń s t w e m w m ł o d y m c h ł o p c u , bo chcą ulepić
ten surowy materiał tak, by pasował do ich ideału „dorosłości",
WIOSNA-2004
239
czyli anty-dzieciństwa - p o k r y t e g o z m a r s z c z k a m i n i e p o w o d z e ń , trosk, u p o ­
korzeń i nierozwiązywalnych p r o b l e m ó w ; chcą w p r z ę g n ą ć go w ł a ń c u c h zajobów, manii, frustracji, nienawiści; chcą, by był w i e r n y m p o r t r e t e m ich sa­
mych.
Dzieciństwo
spotyka
się
tu
bowiem
nie
z
życzliwością,
opieką
i p o m o c ą , ale z z a w i s t n ą chęcią p o w e t o w a n i a sobie w ł a s n y c h n i e p o w o d z e ń .
To w ł a ś n i e o n o sprawia, że gnój jest niemożliwy do zniesienia z a r ó w n o dla
dorastających już do owej „ d o r o s ł o ś c i " m ł o d y c h żuli z ulicy C m e n t a r n e j w k r ó t c e z dziada p r a d z i a d a grabarzy, jak i dla ojca-wujka-ciotki.
W kloace „dorosłości"
Jedyną nieco cieplej opisaną o s o b ą w tej prozie jest m a t k a , j e d n a k o n a rów­
nież jest zupełnie bezwolna i bezradna; m o m e n t a m i , z a p e w n e dzięki kontak­
towi z dzieckiem, widzi, że ich życie m o g ł o b y wyglądać inaczej, ale nie jest już
w stanie wyrwać się z zaklętego kręgu „dorosłości". Dlatego p e w n i e , jak opo­
wiada gnój, „zdarzało się jej niepokojąco często dawać mi w prezencie
śmierć", kiedy będąc w lepszej formie, k u p o w a ł a rybki akwariowe i przynosi­
ła je do d o m u z a m a r z n i ę t e w siatce, noszonej zbyt d ł u g o w trakcie z a k u p ó w
na mrozie. W k o ń c u j e d n a k i tak dołącza o n a do pozostałych, już nie tylko
w chorej relacji ze starym K., ale i we własnej starości („Nie mieli p o m y s ł u
na starość, tak jak wcześniej nie mieli p o m y s ł ó w na życie"): „Matka bez resz­
ty p o d d a ł a się latynoskim t a s i e m c o m , zalęgły się w niej i rozmnażały, kurczy­
ła się od nich i chudła, ale była bezradna, latynoskie tasiemce to była jedyna
d a r m o w a k a r m a dla jej organizmu, najłatwiej d o s t ę p n a , tylko n i m i się żywi­
ła, całymi dniami, na s u r o w o " .
W scenie wieńczącej Gnoja „ t e n d o m " w r a z z m i e s z k a ń c a m i z a p a d a się
w w i e l o p o k o l e n i o w e s z a m b o , k t ó r e wybiło w trakcie jakiejś apokaliptycznej
burzy. Męcząco n a c h a l n y jest ów obraz zemsty, jakiej z satysfakcją doczekał
się po latach gnój, na najbliższych-oprawcach, na d o m u , od k t ó r e g o zawsze
już p o t e m uciekał, ale wszędzie ciągnął za s o b ą jego cień, teraz zaś, po za­
padnięciu się jego dziecięcej k a t o w n i w p r a k l o a k ę . . . po p r o s t u tylko ziewa.
„Byłem, już m n i e nie m a " - m ó w i w o s t a t n i c h s ł o w a c h książki, t a k jakby
wraz z „tym d o m e m " zapadł się też jego p o d s t a w o w y , k o m p l e k s o w y życio­
wy napęd. Tak jakby w s z y s t k o było p o z a n i m i już nic go nie czekało, jakby
m i m o całej swej walki i b u n t u nie u n i k n ą ł owej „ d o r o s ł o ś c i " i nigdy już nie
240
FRONDA 32
miał szansy dojrzeć naprawdę, wyzwolić się
z wyobrażeń o świecie, jakie dawni d o m o w ­
nicy starali się mu wpoić. Wyjście poza próg
„tego d o m u " okazuje się więc dla gnoja nie­
możliwe, p o d o b n i e jak nie przekroczyli go
jego oprawcy, przez całe życie, od dzieciń­
stwa aż do symbolicznie haniebnej śmierci
gnieżdżący się w rodzinnych m u r a c h .
Cóż jednak począć z faktem, że chociaż
m a m y tu do czynienia z powieścią poniekąd
nad-realistyczną, to jednak nawet w jej sym­
bolicznie i wyrywkowo przedstawianych re­
aliach „ten d o m " i „taki" świat nie są całym
światem i że owa eschatologiczna burza roz­
pętała się wyłącznie nad tym j e d n y m miej­
scem; że inne d o m y i reszta świata pozostały
nietknięte? Czyżby nie wszędzie i nie zawsze
m u s i a ł o być „tak"? W Gnoju brak z n a k ó w
przemawiających za tak optymistyczną inter­
pretacją. Wszystko, co wiemy o szkolnym
i p o d w ó r k o w y m otoczeniu tytułowego boha­
tera, wskazuje, że „ten d o m " był wyjątkowy
o tyle tylko, że kilka spośród p o w s z e c h n i e obowiązujących prawideł doprowa­
d z o n o w nim do e k s t r e m u m . Z a i m e k „ t e n " , w k t ó r y m złowrogo p o b r z m i e w a
ból zranionych w „tym d o m u " uczuć i jak najbardziej fizyczny ból pleców p o ­
krytych pręgami od ciosów „tego pejcza", m o ż n a z a t e m rozciągnąć na cały
„ t e n " świat.
Idolem małych pensjonariuszy s a n a t o r i u m , do k t ó r e g o trafia gnój, jest
Szczurek, chłopiec, w k t ó r y m i m p o n u j e i n n y m to, że p o n o ć jest sierotą. Kie­
dy ów mit rozwiał się po wizycie nigdy wcześniej nie oglądanego ojca („Dzie­
ciaki mówiły, że wyglądał, jakby miał s t o lat, i trząsł się cały, a najbardziej
r ę c e " ) , Szczurek ucieka, chcąc na święta dotrzeć do o d z y s k a n e g o d o m u ,
o którym skrycie marzył, pragnąc tak jak i n n e dzieciaki „mieć za kim tęsk­
n i ć " . W „ t y m " świecie nie ma j e d n a k miejsca na t e g o typu happy end: „Dosta­
ł e m też spóźniony list świąteczny od Szczurka - o p o w i a d a na koniec tej
WIOSNA
2004
241
historii gnój. - Z sierocińca. Dotarł wtedy na
miejsce, ale ojciec był zbyt pijany, żeby go po­
znać". Z kacetu, jaki przed naszymi oczami wciąż
maluje Kuczok, po prostu nie ma dokąd uciekać.
Potrzask „ t e g o " świata
W tym hermetycznie z a m k n i ę t y m świecie pew­
ną
intuicję
za-świata
stanowią
powracające
w różnych u t w o r a c h „szkieleciarki",
czyli fi­
zyczne
śmierci.
doznanie
bliskiej
obecności
O w o przeczucie nie wydaje się zresztą niczym
dziwnym,
gdyż śmierć jest w „ t y m "
świecie
wszechobecna - nie tylko śmierć ludzi i okrut­
nie przez nich zabijanych zwierząt oraz śmierć
wciąż psujących się, jakby obdarzonych wro­
d z o n y m defektem rzeczy, ale przede wszystkim
jakiś kosmiczny wręcz rozkład, którego „fetor"
latami prześladuje b o h a t e r a prozy pod t a k i m
właśnie t y t u ł e m („smród trupi, potworność, w pokojach, na schodach, wszę­
dzie"). W Szkieleciarkach oglądanie kostuch, które przychodzą po matkę-pijaczkę, nie okazuje się jednak żadną epifanią, lecz jedynie p e w n ą umiejętnością.
Bohater tego opowiadania - jak zwykle bezimienny - walczy i zabija złe kostu­
chy, ale dopuszcza do łoża babci d o b r e i godzi się na jej śmierć, bo t r u d n o po­
wiedzieć, by w „ t y m " świecie, którego ludzie starają się trzymać właściwie tyl­
ko jakimś atawistycznym instynktem, była o n a czymś złym. Tym, co już
umarli, należy raczej zazdrościć, że już się nie męczą tak, jak ci, którzy żyją.
Wyjścia poza „ t e n " świat nie o t w i e r a także seksualność. Od s a m e g o obu­
dzenia się w jeszcze-dziecku (Dioboł) jest o n a b o w i e m tylko zwierzęca (ciąg
kopulacyjnych p r z e t a s o w a ń w Czyczowskich z d u c h a Trzydziestu trzech pyta­
niach). Z a m i a s t u n o s i ć choć kilka c e n t y m e t r ó w n a d ziemię, p o m n a ż a jedynie
n i e u s t a n n e ludzkie zawody i frustracje (casus nauczycielki K.
N ę d z y w Zia­
niu) i podsyca równolegle do nich rozkwitające c h o r e kwiaty fantazji (onanistyczne m a r z e n i a b o h a t e r a t y t u ł o w e g o „ d i o b o ł a " , s t r u m i e ń i m p o t e n t n e j
n a d ś w i a d o m o ś c i erotycznej człowieka-kleszcza-ssacza w prozie Winniczek).
242
FRONDA 32
Wreszcie, wyjścia poza „ t e n " świat, przekroczenia jego ograniczeń i de­
terminujących ludzki rozwój m e c h a n i z m ó w nie przynosi także religia. Nic
b o w i e m nie wskazuje, by była o n a czymś więcej niż tylko z m u r s z a ł y m ludz­
kim t w o r e m , m a r t w ą już od d a w n a społeczną konwencją. D l a t e g o przygoto­
wywanie się do Pierwszej K o m u n i i jawi się gnojowi, już z perspektywy, jako
jeszcze jeden e l e m e n t procesu wprzęgania w kierat „ d o r o s ł o ś c i " : „Uwierzy­
ł e m im w Boga, nie na d ł u g o , ale uwierzyłem i m " . R o zczarow anie przycho­
dzi szybko, wystarczy dostrzec, że cała o b r z ę d o w o ś ć katolicka, wszystkie na­
bożeństwa, w czasie których chachary ze Sztajnki występują p r z e b r a n e
w ministranckie komże, nie są w stanie sprawić cudu, nie przemieniają ludzi
i świata. D o ś ć sprawdzić p o t e m , wracając do d o m u z niedzielnej m s z y l u b
idąc nazajutrz do szkoły, czy minąwszy m i e s z k a ń c ó w ulicy C m e n t a r n e j , jak
zwykle ma się k u r t k ę o p l u t ą na plecach.
Chrześcijańskie ideały życia nie s t a n o w i ą dla „ t e g o " świata ż a d n e g o wy­
zwania ani nie b u r z ą u s t a l o n e g o p o r z ą d k u , są d o s k o n a l e oswojone i boleśnie
zwyczajne. „W Kościele nie ma rozwodów, t r u d n o - wywodzi stary K. - Jak
się raz Bogu coś przyrzekło, trzeba wytrzymać, t r u d n o " . W z n i o s ł a n a u k a
0 nierozerwalności w ę z ł ó w m a ł ż e ń s k i c h , czyniących dwoje ludzi j e d n y m cia­
ł e m i j e d n ą duszą, okazuje się d o s k o n a l e wpisywać w m o d e l rodziny, reali­
zowany w „tym d o m u " ; u z a s a d n i a k o s z m a r i u t w i e r d z a jego twórcę w poczu­
ciu, że postępuje słusznie. Przygoda gnoja z katechizacją m u s i się więc
skończyć tak, jak w wielu banalnych, z nany ch k a ż d e m u , lecz wciąż na n o w o
1 do z n u d z e n i a powtarzanych opowieściach - t r a u m ą spowiedzi „w wieku
n a t ł o k u pytań cielesnych i umysłowych, wieku autoerotycznych z n i e w o l e ń " .
Po spotkaniu księdza śliniącego się przy wyliczaniu całego s p e k t r u m możli­
wości, całego katalogu p o d n i e t i zboczeń, z których p e ł n y m i garściami czer­
pie młodzieńczy o n a n i z m , nie da się już wierzyć „ i m " w Boga.
Wołanie o cud
W „ t y m " świecie j e d n a k nie da się Go też spotkać s a m o t n i e , bo jedy­
ne objawienie, jakie m o ż n a tu przeżyć, to epifania nagich s u t e k dorod­
nej gaździny, podglądanych przez dziurkę wywierconą w ścianie góral­
skiej chałupy (opowiadanie „Cobyś widzioł..."). Ale i o n a tylko raz jest
autentyczna, raz j e d e n m a s m a k rzeczy pierwszych, p o t e m zaś m o ż n a
WIOSNA'2004
ją już jedynie w y m u s z a ć s z a n t a ż e m na babie, prostej i z a b o b o n n e j (a m o ż e
właśnie perwersyjnej i szukającej po t e m u okazji?), udając u t r a t ę w z r o k u niemal na w z ó r biblijnego p r o r o k a po s p o t k a n i u z J a h w e - i twierdząc, że tyl­
ko dzięki p o w t a r z a n i u t a m t e g o „ c u d u " odwróci się r z u c o n ą na podglądacza
klątwę („Ty jancykryście! Żeby ci locy zbielały!").
W opowieściach Kuczoka d o m n i e m a n e cuda wykpione zostają wielokrot­
nie
(Nasza patronka między różami, arcydzielny jako pastisz językowy Mrózg),
a j e d n a k wydaje mi się, że p o d ł a t w o narzucającą się, zwłaszcza w pierwszej
lekturze, wierzchnią w a r s t w ą ironii d o s t r z e g a m tutaj coś zgoła innego - coś
jak nieśmiałą próbę, czy język m o ż e unieść nadzieję na to, że świat nie jest
tylko bólem, zdradą, gnojem; coś jak sprawdzanie, czy da się wiarygodnie
przeciwstawić „ t e m u " światu wizję świata innego, tego, o jakim śnimy
w dzieciństwie. Z perspektywy totalnie czarnej, manichejskiej czy - mówiąc
grubo - nihilistycznej wizji, jaka dominuje w Kuczokowej prozie, a k t ó r ą sta­
rałem się tutaj zrekonstruować, ta p r ó b a i n n e g o m ó w i e n i a m u s i być o d r z u c o ­
na jako p o k u s a rozmiękczenia bolesnej i t r u d n e j , dla większości z a p e w n e nie­
możliwej do wypowiedzenia prawdy. Swój akt oskarżenia życia i ludzi Kuczok
pisze b o w i e m z perspektywy skrzywdzonego dziecka, k t ó r e m u b r u t a l n i e ode­
b r a n o jego ledwie rodzące się nadzieje i m a r z e n i a i które n i e u c h r o n n i e abso­
lutyzuje w ł a s n e doświadczenia, nie zgadzając się na jakiekolwiek u s t ę p s t w a ,
nie dopuszczając myśli o innym, wszak też możliwym spojrzeniu i cudzych,
rzadko tak bolesnych przecież historiach.
M i m o wszystko wątpię jednak, aby p i s a r s t w o Wojciecha Kuczoka, publi­
kującego nie tylko w n i s k o n a k ł a d o w y c h periodykach i antologiach, ale także
w... „Playboyu", n a d a w a ł o się na literackie m e d i u m dla ideologii lansowanej
przez (fetującą zresztą Gnoja) Kingę D u n i n czy też - sytuujący się przecież
w „ i n t e l e k t u a l n e j " hierarchii zaledwie o p a r ę pięter niżej - tygodnik „ N i e "
Jerzego Urbana. Bo w całym tym wyszydzaniu p r z e z e ń gnoju „ t e g o " świata,
karykaturowaniu patriarchalnej rodziny i tradycyjnej, zamkniętej społeczno­
ści, prymitywnej i o k r u t n e j , zbyt wiele kryje się t ę s k n o t y za j a k i m ś rozwią­
zaniem, ocaleniem piękna, miłości, cichego dobra, k t ó r e nie okazałoby się
kolejnym z a w o a l o w a n y m m a n i a c t w e m (jak u ciotki gnoja); t ę s k n o t y za reli­
gijnym właśnie, c u d o w n y m (bo i n n e nic tu nie w s k ó r a ) u l e c z e n i e m . Pisanie
Kuczoka dlatego jest tak c i e m n e , że nie umiejąc znaleźć dla „ t e g o " świata
kontrpropozycji, m o ż e on - nie z satysfakcją d e m a s k a t o r a , lecz z rozpaczą 244
FRONDA
32
pisać jedynie przeciw „ t e m u " światu. J e s t to z a t e m o s t a t e c z n i e w o ł a n i e o in­
ny świat. W istocie: w o ł a n i e o p o m o c . O świętego Piotra z W e r o n y .
Zycie religijne też ma swoje m o d y . Jed­
ną z nich, towarzyszącą rozwojowi m a ł y c h
w s p ó l n o t świeckich k a t o l i k ó w o r a z - co nie
mniej w a ż n e - l a n s o w a n ą i e k s p l o a t o w a n ą
przez m e d i a katolickie, stało się w ostatniej
dekadzie p u b l i c z n e d a w a n i e t a k z w a n y c h
świadectw, w żywej m o w i e l u b na p i ś m i e .
Przypuszczam (nie ukrywam, iż bez zbytnie­
go żalu), że zgodnie z p r a w e m , j a k i m rzą­
dzą się wszelkiego rodzaju mody, także ta m i n i e dosyć szybko i niewiele l u b
zgoła nic po niej nie p o z o s t a n i e - p o d o b n i e jak po wielu innych, by przypo­
m n i e ć choćby niezwykle p o p u l a r n e w latach 80., a dziś j u ż z u p e ł n i e z a p o ­
m n i a n e haiku metafizyczne, u p r a w i a n e w ó w c z a s p r z e z całe zastępy p o e t ó w ,
podążających śladem wychowawcy wielu p o k o l e ń polskiej inteligencji, Cze­
sława Miłosza. Czas bywa w takich w y p a d k a c h n i e u b ł a g a n y m weryfikatorem
istotnych i trwałych w a r t o ś c i . . . Czytając j e d n a k fragmenty p r o z y Kuczoka,
w których imituje on język religii, jasności, świata n i e u s t a n n y c h świąt i cu­
dów, myślę, że gdyby pisarz odnalazł wyjście p o z a „ t e n " świat, gdyby s p o t k a ł
swego uzdrowiciela, m ó g ł b y z n a k o m i c i e odnaleźć się w tej nowej formie li­
terackiej świadectwa, oczywiście w klasycznym s c h e m a c i e A u g u s t y ń s k i m : od
grzesznika, przez nawrócenie, do mistyka. Czy o d b y ł o b y się to z korzyścią
dla samej literatury? Raczej wątpliwe, j e d n a k w ó w c z a s Wojciech Kuczok
m ó g ł b y choć w części n a p r a w i ć skutki u k ą s z e ń t e g o skorpiona, jaki zalągł się
w jego książkach.
ALEKSANDER KOPIŃSKI
Wojciech Kuczok. Opowieści stychane. posłowie Henryk Bereza.
Biblioteka Pisma Literacko-Artystycznego „Studium", tom
15.
Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 1999
Wojciech Kuczok, Szkieleciarki.
Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2 0 0 2
Wojciech Kuczok, Gnój (antybiografia).
Wydawnictwo WAB. Seria „Archipelagi", Warszawa 2 0 0 3
WIOSNA-2004
245
Być może Nabokov stworzyłby katedrę ze słów
na opis gwałtu. Oczyma dziecka wygląda to jed­
nak inaczej.
Opowieść o zranionej
niewinności
GRZEGORZ
GÓRNY
C m e n t a r z y k w Kouklia. Trzy p o n i s z c z o n e k a m i e n n e n a g r o b k i z o b t ł u c z o n y ­
mi p o r c e l a n o w y m i p o r t r e t a m i w małej cypryjskiej wiosce. To p u n k t wyjścia
opowieści, k t ó r ą snuje Bogusław C h r a b o t a .
Na Cypr - wyspę, gdzie z morskiej p i a n y w y ł o n i ł a się bogini miłości
Afrodyta - przyjeżdża wielu w p o s z u k i w a n i u nie przydarzającej się miłości.
J e d e n z p o r t r e t ó w nie został zniszczony całkowicie - ocalał policzek, lewe
246
FRONDA 32
oko i c i e m n a fryzura. C h r a b o t a p o s t a n a w i a d o s z t u k o w a ć brakującą część
twarzy Ferzan Musa, tureckiej dziewczyny, k t ó r a na gorącej wyspie przeżyła
dwadzieścia cztery lata. Zlepianie p o r t r e t u z o b ł o m k ó w wyrwanych niepa­
mięci zamienia się w opowieść. J e s t to opowieść o miłości niemożliwej, ale
nie dlatego, że wyidealizowanej i nierealnej, ale dlatego, że taki jest los.
W basenie Morza Ś r ó d z i e m n e g o t e g o typu h i s t o r i e zdarzają się często.
Wiedział o tym d o b r z e G u s t a w Herling-Grudziński, w polskiej l i t e r a t u r z e pi­
sarz osobny. C h r a b o t a podąża jego szlakiem, z jednej s t r o n y drobiazgowo,
niemal r e p o r t e r s k o rekonstruując realia życia na Cyprze p r z e d p ó ł w i e c z e m ,
z drugiej
zaś otwierając opisywaną rzeczywistość na w y m i a r tajemnicy.
Opleciona w o k ó ł nagrobka w Kouklia nić narracji cofa się w czasie i biegnie
do Nikozji do roku 1952.
W
powieściach
przypadków.
W
nie
ma
recenzjach
także. To w ł a ś n i e w 1952 roku
H u m b e r t H u m b e r t zabija Cia­
r e k Quilty'ego w scenie spóź­
nionej, lecz wyrachowanej za­
zdrości
za
porwanie
Dolly
Haze - jego małoletniej, nie­
spełnionej miłości. Mordując
pornograficznego d r a m a t u r g a ,
liryczny pedofil do dziś zaskar­
bia sobie wdzięczność milio­
n ó w czytelników Lolity.
W tym s a m y m 1952 r o k u
Saray Basin b ł ę k i t n y m volksw a g e n e m wiezie s w e m u stare­
m u ojcu O n a r o w i n o w ą żonę.
Na tylnym siedzeniu kuli się
małe
i
zastraszone
pisklę,
czternastoletnia Ferzan M u s a .
W powieści N a b o k o v a na­
stoletnia Dolly, z n a n a bardziej
jako Lolita, jest p r z e d m i o t e m
WIOSNA-2004
247
fascynacji, pożądania, uwielbienia, adoracji - ale tylko p r z e d m i o t e m . Może­
m y spoglądać n a nią jedynie w z r o k i e m H u m b e r t a H u m b e r t a , przez p r y z m a t
jego niecodziennej, wybujałej przypadłości. Poczucie h u m o r u , a u t o i r o n i a ,
elokwencja i wyszukany gust n a r r a t o r a ł a t w o rozgrzeszają jego pedofilię. Ja­
wi się o n a jako nieszkodliwe dziwactwo, kiedy na przykład wyznaje: „Odja­
dę na p o s z u k i w a n i e barłogu bestii; po czym ściągnę n a p l e t e k z lufy, po czym
d o z n a m o r g a z m u zgniatając spust: zawsze był ze m n i e p o s ł u s z n y m a ł y wy­
znawca w i e d e ń s k i e g o s z a m a n a " .
W opowieści C h r a b o t y Ferzan jest p o d m i o t e m , choć świat traktuje ją
p r z e d m i o t o w o - była w k o ń c u p r z e d m i o t e m targu, a właściwie szantażu,
między jej ojcem C a v u s e m M u s ą a przyszłym m ę ż e m O n a r e m Basinem.
Być m o ż e N a b o k o v stworzyłby k a t e d r ę ze słów na opis gwałtu. O c z y m a
dziecka wygląda to j e d n a k inaczej. T r u d n o czytać te wersy inaczej niż ze ści­
śniętym gardłem. I n a w e t kiedy jest już po w s z y s t k i m - to tak n a p r a w d ę wca­
le nie jest po wszystkim. „ D o k o ń c a życia p a m i ę t a ł a piekielnie dotkliwy
i wszechogarniający ból. U n o s i ł się p o t e m d ł u g o n a d jej s n a m i , jak czarne,
przerażające ptaszysko, którego nie m o g ł a o d e g n a ć ani krzykiem, ani śmie­
chem, niczym, co w jej świecie n o s i ł o wyrażającą się s ł o w a m i n a z w ę . T e n ból
był jak d e m o n z najgorszej baśni, tępy i zawzięty, wściekły i w s z e c h o b e c n y .
Bała się myśleć, jak ma na i m i ę " .
C h r a b o t a wydaje się mówić, że n a w e t sankcja k u l t u r o w a nie usprawiedli­
wia gwałcenia p r a w natury, k t ó r e mają c h a r a k t e r uniwersalny. W świetle
prawa i w zgodzie z islamską religią O n a r Basin jest m ę ż e m Ferzan, a j e d n a k
nocami krzywdzi dziecko, gwałci b e z b r o n n ą dziewczynkę.
Ferzan jest opowieścią o zranionej niewinności. U ż y w a n a jak rzecz dziew­
czyna nie staje się p r z e d m i o t e m , pozostaje osobą. Ma do wyboru: albo wy­
rzec się godności i wypatroszyć swą d e l i k a t n ą o s o b o w o ś ć , albo p o z o s t a ć nie­
winną, choć ceną za n i e w i n n o ś ć m o ż e być tylko to, że głębokie rany w jej
w n ę t r z u nie zagoją się nigdy. Są to rany zbyt głębokie, aby m o g ł a się później
bez obaw otworzyć na m i ł o ś ć i n n e g o człowieka. Miłość ta pojawia się zresz­
tą, ale nigdy nie będzie s p e ł n i o n a .
„Ferzan zaś oddalała się do i n n e g o świata, jakby ten, w k t ó r y m żyła, był
jej obcy. Jakby coraz mniej należała do ludzi, którzy ją otaczali, kochali, m o ­
dlili się o nią i jej zdrowie. U ś m i e c h a ł a się coraz częściej, ale tylko gdy była
s a m a i nikt nie mógł zakłócić w e w n ę t r z n e j h a r m o n i i jej myśli, m a r z e ń i ro248
FRONDA
32
jeń. Z a p e w n e powracała do s t a n u niewinności, z k t ó r e g o niegdyś p r ó b o w a ­
no ją na siłę wyrwać, ale do k t ó r e g o w b r e w w s z y s t k i m m ę ż c z y z n o m zawsze
należała".
Taka n i e w i n n o ś ć w t y m świecie jest prowokacją. Prowokuje do agresji.
N a s t ę p n e g o gwałtu Ferzan nie m o g ł a b y j u ż przeżyć. I nie przeżyła.
Doklejając kolejne odpryski szkliwa i r e k o n s t r u u j ą c jej p o r t r e t , C h r a b o t a
nie tylko przywrócił p a m i ę ć o niej, lecz r ó w n i e ż u p o m n i a ł się o jej g o d n o ś ć .
Bo są sprawy, k t ó r e nie przemijają, n a w e t gdy k a m i e n i e w k o ń c u z a m i e n i ą
się w pył.
GRZEGORZ GÓRNY
Bogusław Chrabota, Ferzan. Opowieść.
Wydawnictwo TOtamTO Art & Media, Warszawa 2 0 0 3
WIOSNA-2004
249
Jak kupujesz jedną książkę, to myślisz, że książ­
ka pana martwej przyrody jest równie dobra,
jak książka pana wojownika. I to jest niedobrze.
To jest haciyk!
Kebab
z wędzidłem
D Ż E B E L - A L - N U R
Bolanda, Warszawa,
17 dzień ramadanu
...niedawno w Polsce jestem. Z wujkiem m a m y budkę z kebabem. Dużo p o m a g a m m u , a tak po prawdzie to uczę się na
uniwersytecie. Ale praca w kebabie bardziej się m n i e podoba.
Lubię tak patrzeć na twarze naszych klientów, wgryzających
się kęs za kęsem parujący falafel wypchany soczystymi ogórami umazanymi musztardą. I myśleć, czy on wie, co je? A co,
gdyby wiedział? Ale bardziej jeszcze to lubię tak oglądać so­
bie wystawy księgarń. Ładne są te wystawy. D u ż o książek.
I kolorowe są bardzo. Ostatnio właśnie tak widziałem i zacie­
kawiła m n i e jedna okładka. Pusty pokoik, ale taki posprzątany.
Młodsza siostra mojej matki, Yasmin, niech Allah obdarzy ją
szczęściem, pracuje jako sprzątaczka w taki duży wieżowiec, więc
wiem, co to znaczy posprzątany pokoik. Więc pokoik widać, jak­
by się w drzwiach do niego stało, a o drzwi oparta jest miotła.
Przed drzwiami do pokoiku leży para butów. Damskich, jak wi­
dzę. No i tytuł książki to Martwa natura z wędzidłem. Przygnębia­
jący, prawda? Też tak myślę. To bardzo s m u t n e . Chyba ciężkie
życie musiał mieć ten pan. Zibi... Zibin...niew... Zbig-niew...
Herberrr. Martwa natura? Czym się mógł zajmować? Pewnie
tym, czym nikt się już nie zajmuje. Martwe przedmioty? Przyroda?
250
F R O N D A 32
Ruiny? Kogo to obchodzi? Jak m o ż n a o takich sprawach pisać książki? No nie
wiem, nie wiem. Ale co to? O, nad nią inną książeczkę widzę. O o o ! To jest coś!
Okładka ciekawsza. Jakiś dzielny wojownik w zbroję ubrany, dzidę unosi, a za
pas wciśnięty ma kindżal. Wios ma rozwiany. Twarz jego dzielna. Odważny wo­
jownik. No, to musi być ciekawe. A, zaraz, tytuł: Wyznania nawróconego dysyden­
ta. Oj, to coś poważnego. T e n p a n wojownik to dopiero musi być ktoś. Adm a m . . . A d a m M. Ałłaa! Przecież to takie s a m o imię jest, jak nosił nasz
narodowy bohater Adnan Gielik. Mało k t o wie, ale to właśnie na jego wzór
reżyser z Ameryki zrobił Jamesa Bonda i zarobił na t y m wiele dolarów. My do­
brze wiemy, o co chodzi, dlatego szybko widzimy takich, co udają naszego Adnana. Ale ten z okładki to jakiś nie taki zły jest. Co on musiał w życiu przejść?
Nawrócenie? Allah Akbar! Ileż to wysiłku kosztuje? Jak to ludzie patrzą na cie­
bie potem. Nie lubią cię. I to jak bardzo! Pamiętam, jak kuzyn stryja przeszedł
do nowej kaplicy zielonoświątków w naszym Fetieh. Kumple ze Stambułu ściga­
li go po całej prowincji. Aż musiał uciekać tutaj, do Polski. Teraz ma kebab. Ale
lepszy. Ma więcej sałatek. Więc wojownik ten pan jest... ale dysydent? Kto mógł
wygnać wojownika? Jak ktoś śmiał? Teraz on pewnie wrócił i m ó w i o swoich
trudach. No, ale to wojownik, więc nie powie o cierpieniu, ale o chwale, jakiej
zaznał. Więc pan od ruin i martwej natury koło pana tak dzielnego? Tak, już
wiem. Ci ludzie, co to wydali, oni tak specjalnie zrobili okładki w podobnych bar­
wach. W i e m coś o tym, bo brat mój, Tarkan, maluje w Warszawie mieszkania
i zna się na kolorach. Wtedy, jak kupujesz jedną książkę, to myślisz, że książka
pana martwej przyrody jest równie dobra, jak książka pana wojownika. I to jest
niedobrze. To jest haciyk! Pan od t r u p ó w podpina się pod dzielnego wojownika.
To niedobre. Dlaczego tak okrutnie tu traktuje się mądrych autorów?! Robi się
ich poziom taki sam z jakimiś t a m dawno zapomnianymi pisarzami. Nie podo­
ba mi się to. Ale, ale! W i e m już, co mogę zrobić. Napisać list w obronie autora.
Wojownika, oczywiście. Pisałem już kilka listów do takiej dobrej gazety. Spróbu­
ję i teraz. Oni zrozumieją biednego emigranta...
DŻEBEL-AL-NUR
Zbigniew Herbert, Martwa natura z wędzidłem.
Fundacja Zeszyty Literackie, Warszawa 2 0 0 4
Adam Michnik, Wyznania nawróconego dysydenta,
Fundacja Zeszyty Literackie, Warszawa 2 0 0 3
WIOSNA-2004
251
Udało się nam wprowadzić w życie wiele moich pomy­
słów, takich jak ograniczenia w wydawaniu paszportów
osobom, dla których jedynym powodem, aby jechać za
granicę, są wczasy, a w zamian dawaliśmy im kolorowy,
drukowany na kredowym papierze katalog z miejsco­
wościami wypoczynkowymi w Polsce, w ramach
wspierania polskiej gospodarki.
TOMASZ
PAPKA
Żydzi, masoni, homoseksualiści, Arabowie czy KGB to mały pikuś w porów­
naniu z tym, co ma wpływ na polityka, z k t ó r y m m i a ł e m okazję n i e d a w n o
252
FRONDA
32
rozmawiać. Nie będę j e d n a k uprzedzać faktów i o p o w i e m po kolei, jak to
wszystko się zaczęło, i gwarantuję Ci, Szanowny Czytelniku, że po przeczy­
taniu tego szczęka o p a d n i e Ci tak nisko, jak m n i e , gdy to u s ł y s z a ł e m .
Moim największym m a r z e n i e m zawsze było zostać d z i e n n i k a r z e m w ja­
kiejś dużej gazecie, gdzie m ó g ł b y m wyrażać swoje opinie, a także szukać
wszelkich śladów korupcji i nieuczciwości w polityce i niszczyć je. Część m o ­
ich m a r z e ń się spełniła - z n a l a z ł e m z a t r u d n i e n i e w jednej z największych
polskich gazet „Republice". Z a m i a s t ścigać i u p o k a r z a ć nieuczciwych polity­
ków, p r z e p r o w a d z a ł e m wywiady z d y r e k t o r k a m i przedszkoli, k t ó r e miały
wspaniałe pomysły zrobienia ze swych podopiecznych geniuszy, albo szuka­
ł e m odpowiedzialnych za o p ó ź n i e n i a w d o s t a r c z a n i u listów do skrzynek
pocztowych.
I pomyśleć, że ja, człowiek z takimi ambicjami, m u s i a ł e m się zajmować ta­
kimi pierdołami. Pewnego dnia wszystko się j e d n a k z m i e n i ł o . Zaraz po przyj­
ściu do redakcji zostałem wezwany do pokoju rednacza, który oznajmił m i :
- Tomek,
przez
ostatni
rok zajmowałeś się strasznymi
g ó w n a m i , j e d n a k zajmowałeś
się nimi tak dobrze, że posta­
n o w i ł e m dać ci szansę. Spró­
bujesz
robić
to,
co
zawsze
chciałeś - politykę. Słyszałeś chyba, że Kulawika z działu politycznego zwer­
bował redaktor Wilk z Telewizji Starej, więc m a s z szansę wejść na stałe na
jego miejsce. Ktoś m u s i zrobić wywiad z p o s ł e m Lopem, g ł ó w n y m p o m y s ł o ­
dawcą ustawy o nieplanowanych awariach. Słyszałeś coś chyba o tym?
W s t y d się przyznać szefowi, że nie m i a ł e m pojęcia, o czym on m ó w i , ale
przez o s t a t n i miesiąc p r o w a d z i ł e m p r y w a t n ą wojnę z pocztą, chcąc się d o ­
wiedzieć, dlaczego nie otrzymuję żadnej korespondencji. Szef poczty, k t ó r a
p o w i n n a dostarczać przesyłki t a m , gdzie m i e s z k a m , twierdzi, że to p r a w d o ­
p o d o b n i e wina wandali, którzy wybierają w s z y s t k o z mojej skrzynki...
- N o , T o m e k , co się tak t ę p o gapisz? Wiesz, o co chodzi z tą u s t a w ą czy
nie?!
- J a s n e , że w i e m - s k ł a m a ł e m . Nie p r z e j m o w a ł e m się tym. W i e d z i a ł e m ,
że m o g ę pójść do Brunsteina, a on mi w s z y s t k o wytłumaczy. A przynajmniej
rednacz wie, że nie j e s t e m burak.
WIOSNA-2004
253
- Tak myślaiem. Ty mi zawsze wyglądałeś na kogoś takiego, k t o swoją
inteligencją sięga p o z i o m u polityków...
_ ?
- Wiesz, co m a s z robić. Z a d z w o ń do b i u r a poselskiego i ustal d o k ł a d n e
miejsce i czas spotkania.
- Dzięki szefie - wydukałem, a tak naprawdę to przez cały czas zastanawia­
łem się, co też on miał na myśli, porównując poziom mojej inteligencji z poz i o m e m inteligencji polityków,
zwłaszcza że wszyscy wiedzą,
iż polityków u w a ż a m za b a n d ę
matołów. Już chwytałem za
klamkę, gdy zatrzymał m n i e
jeszcze na chwilę, mówiąc:
- Aha, tak dla p e w n o ś c i tylko... z a n i m pójdziesz r o z m a w i a ć z Lopem, idź
i pogadaj z B r u n s t e i n e m . On siedzi w t y m gównie od lat, więc p o w i n i e n ci
udzielić jakichś dobrych rad. N o , co tak stoisz? Rusz się wreszcie.
Przez m o m e n t s t a ł e m n i e r u c h o m o przed drzwiami, bo myślałem, że szef
zaraz pyta, co sądzę o projekcie ustawy o n i e p l a n o w a n y c h awariach.
- Oczywiście, tak jest, tak jest, to w ł a ś n i e chciałem zrobić - m r u k n ą ł e m
i czym prędzej w y s z e d ł e m .
Przemierzając korytarze redakcji, aby porozmawiać z Brunsteinem, myślałem
tylko o tym, że właśnie dopiero teraz rozpoczynam prawdziwą i wielką karierę.
Brunstein, tak jak się spodziewałem, siedział w swoim pokoju za biurkiem i wy­
stukiwał coś na klawiaturze komputera.
- Cześć - powiedziałem. Jedyną jego reakcją było szybkie spojrzenie znad oku­
larów. Nie przejmując się tym niezbyt wylewnym powitaniem, kontynuowałem:
- Wiesz, że od dzisiaj przechodzę do twojego działu i rednacz zlecił mi...
- Tak, tak, w i e m - Brunstein przerwał mi g w a ł t o w n i e . - Masz p r z e p r o ­
wadzić wywiad z Lopem na t e m a t projektu jego ustawy. Nie w i e m , co m a m
ci powiedzieć. Zapytaj się go, skąd wziął t e n najgłupszy p o m y s ł w dziejach
III Rzeczypospolitej i czy zdaje sobie sprawę z konsekwencji, jakie w y n i k n ą
po jej w p r o w a d z e n i u ?
- Tak, właśnie. J e d n a k rozchodzi mi się o to, czy m ó g ł b y ś mi coś więcej
o niej powiedzieć, o co t a m w ogóle chodzi, bo wiesz, przez o s t a t n i czas to
ja za b a r d z o nie m i a ł e m czasu śledzić, co się dzieje w polityce...
254
FRONDA
32
Kiedy skończyłem mówić, wyraz twarzy i oczu B r u n s t e i n a wyrażały coś
pomiędzy litością a z m ę c z e n i e m . J e d n a k nie namyślając się d ł u g o , B r u n s t e i n
rozpoczął opowieść:
- Dwa miesiące t e m u Lop przedstawił projekt ustawy o nieplanowanych
awariach. Jak sam widzisz, już sama nazwa tego projektu dowodzi, że facet jest
idiotą. Przecież żadnej awarii nie m o ż n a zaplanować, wobec tego nie m o ż e ist­
nieć coś takiego jak planowana awaria. Nie m o ż e istnieć, a jednak istnieje.
W umyśle posła, z którym będziesz przeprowadzał wywiad. Projekt polega na
tym, że rząd bez ponoszenia większych kosztów będzie mógł się wykpiwać
z wszelkiej odpowiedzialności za każdy wypadek w każdym przedsiębiorstwie
znajdującym się w jego rękach. Wystarczy, że nie zakwalifikuje go do kategorii
nieplanowanej awarii. A teraz prościej. Żaden wypadek w przedsiębiorstwie,
gdzie używa się starego sprzętu, korzysta z przestarzałych technologii i gdzie
zatrudniona jest niewykwalifikowana kadra, nie zostaną zaliczone do kategorii
nieplanowanych awarii, dzięki
c z e m u właściciel nie b ę d z i e
zmuszony wziąć za niego odpo­
wiedzialności. A kto jest właści­
cielem, który powinien zadbać
o nowy sprzęt i rozwój tego
przedsiębiorstwa? Państwo! Jednak państwo, zamiast to robić, ma w swoich
władzach ustawodawczych idiotę, który znalazł sposób, aby się od tego wykpić.
- Wyobraź sobie - kontynuował Brunstein - że dostajesz nagle zawału. Przy­
jeżdża pogotowie, rozkłada sprzęt do reanimacji i nagle okazuje się, że wszystko
siadło. Twoja rodzina, a może nawet i ty, jeśli jakimś cudem z tego wyjdziesz, nie
będziecie mogli tym kretynom nic zrobić, bo pogotowie nie należy do kategorii
nieplanowanych awarii. I nie ma żadnego znaczenia fakt, że płacisz podatki, że za­
bierają ci kupę pieniędzy na państwową służbę zdrowia. Państwo pokaże ci naj­
wyżej środkowy palec i powie, że pogotowie nie należy do kategorii nieplanowa­
nych awarii, że z takim starym sprzętem wszystko się może zdarzyć i wobec tego
trudno to zaliczyć do uprzywilejowanej kategorii, więc możesz nas pocałować
w dupę! Następny! Jednak najlepsze zostawiłem ci na koniec. Przedsiębiorstwa
państwowe nie będą automatycznie przydzielane do jednej z tych dwóch katego­
rii wraz z dniem wejścia tej ustawy w życie. Dopiero gdy zdarzy się jakiś wypa­
dek, na miejsce przyjedzie specjalna komisja i oceni, czy przedsiębiorstwo należy
WIOSNA
2004
255
do kategorii nieplanowanych awarii, to wyłącznie wtedy będzie jakaś szansa na
rekompensatę. Pomyśl tylko: drogi, PKP, straż pożarna, pogotowie, nawet sam
rząd może się zaliczyć do kategorii planowanych awarii!!! O kur... - Brunstein
westchnął ciężko. - M a m czter­
dzieści trzy lata i jestem prawie
całkowicie siwy, a wszystko to
przez
takich
właśnie
durni.
Człowieku, ty chcesz jak naj­
lepiej dla tego kraju, męczysz
się, cierpisz, przeklinasz, a jedyne, co masz, to siwe włosy i prawie fizyczny ból,
jaki się odczuwa, gdy się słyszy o pomysłach takich głupców i gdy się widzi, jak
cały wysiłek przecieka przez palce...
Z a p a d ł a cisza. D o p i e r o teraz po raz pierwszy uważniej przyjrzałem się
Brunsteinowi. Siwe włosy, siwa k r ó t k o przystrzyżona broda, zmarszczki na
twarzy, początki o b ł ę d u w oczach. Tak w ł a ś n i e kończą ludzie, którzy chcą się
zajmować w t y m kraju polityką. A ja w ł a ś n i e o t y m marzyłem...
W i e d z i a ł e m już, co chciałem wiedzieć.
- Dzięki - p o w i e d z i a ł e m . I w y s z e d ł e m .
To, co usłyszałem od Brunsteina, wystarczyło mi, aby zrozumieć, jakim
politykiem jest poseł Lop i jak potoczy się wywiad.
Pojawiłem się w u m ó w i o n y m miejscu pół godziny p r z e d czasem i, nie bę­
dę kłamał, o d c z u w a ł e m m a ł ą t r e m ę . Z a n i m pojawił się poseł, zdążyłem
strzelić
sobie cztery kieliszki
czystej,
tak dla r o z l u ź n i e n i a .
W końcu
w drzwiach stanął Lop. Na pierwszy rzut o k a wyglądał z u p e ł n i e przeciętnie.
Czarny garnitur, biała koszula, świecące buty, okulary, n i e d a w n o przystrzy­
żone włosy, k t ó r e przylegały do jego jajowatej głowiy. P o d n i o s ł e m się od sto­
lika, żeby go przywitać, i z a n i m zdążyłem coś powiedzieć, on ruszył w m o i m
kierunku.
- Dobry wieczór, panie...
- Niech p a n siada - przerwał mi w pół słowa - i skończy z tymi pierdo­
łami. Nie m a m za d u ż o czasu, więc przejdźmy od razu do rzeczy.
Teraz, z bliska m o g ł e m zobaczyć r ó w n i e ż jego oczy. P o d o b n i e jak oczy
Brunsteina, wyrażały o n e obłęd, j e d n a k o wiele większy niż u mojego prze­
łożonego. Pomyślałem sobie, że s t o p i e ń o b ł ę d u u o s ó b zajmujących się pol255
F R O N D A 32
ską polityką jest w p r o s t proporcjonalny do długości lat zajmowania się n i ą
i stopnia zaangażowania.
- Skoro chce p a n załatwić sprawę szybko, to m o ż e zacznę od razu zada­
wać pytania. Skąd pan wziął p o m y s ł na tę u s t a w ę i czy u w a ż a się p a n za p o ­
sła niezależnego, czy też m o ż e ulega p a n n a c i s k o m jakiegoś lobby?
Kiedy skończyłem, zobaczyłem, że jego oczy nie wyrażają już szaleństwa,
tylko nadzieję.
- J a tak dłużej nie m o g ę - zaczął. - M u s z ę to w k o ń c u k o m u ś powiedzieć,
a p a n u tak dobrze z oczu patrzy i wydaje się p a n b r a t n i ą duszą, więc p o w i e m
p a n u p r a w d ę . W pierwszej chwili m o ż e się to p a n u wydawać n i e p r a w d o p o ­
d o b n e i m o ż e Pan o m n i e pomyśleć nie w i a d o m o co, ale niech p a n przynaj­
mniej wysłucha m n i e do końca.
Początek zapowiadał się n a w e t ciekawie. Z a m i e n i ł e m się w słuch.
- Zaczęło się to jakieś dwadzieścia lat t e m u , gdy p o s t a n o w i ł e m na serio
wejść d o polityki. T o O n i p o ­
stanowili, że p o w i n i e n e m za­
jąć się polityką. Z początku nie
b a r d z o chciałem się w to pa­
kować, bo sam p a n wie, jakie
to były czasy, ale to nie zna­
czy, że nie wierzyłem w socjalizm. Przez tych p a r ę lat do osiemdziesiątego
dziewiątego za d u ż o nie osiągnąłem, j e d n a k nie wycofywałem się z polityki,
bo O n i cały czas utwierdzali m n i e w p r z e k o n a n i u , że mój czas...
- Kim są ci Oni? - p r z e r w a ł e m .
- Zaraz do tego dojdę, niech mi p a n da skończyć. A więc b y ł e m utwier­
dzany w p r z e k o n a n i u , że mój czas jeszcze nadejdzie. Rzeczywiście tak się
stało. Po osiemdziesiątym dziewiątym przyłączyłem się do n o w o założonej
UPartii o lewicowym, socjalistycznym p r o g r a m i e e k o n o m i c z n y m . W t e d y wy­
graliśmy pierwsze wybory. D o s t a ł e m się do sejmu, obiecując, z g o d n i e z Ich
radą, nałożenie b a r d z o wysokich p o d a t k ó w na te części do s a m o c h o d ó w ,
które nie są produkcji krajowej, czyli takie, na k t ó r e stać jedynie najbogat­
szych w tym kraju, i przeznaczenie uzyskanych w t e n s p o s ó b pieniędzy na
bardzo-ważny-program-rozwoju-przemysłu-przetwórczego-kukurydzy.
Nie­
zły pomysł, co?
Nie czekając na moją odpowiedź, k o n t y n u o w a ł :
WIOSNA-2004
257
- Niestety, z p o w o d u niesprzyjających okoliczności sejm został rozwiąza­
ny, a w n a s t ę p n y c h wyborach moja partia przegrała. O n i j e d n a k powiedzieli
mi, żebym się nie załamywał, i doradzili, aby w n a s t ę p n y c h wyborach zawią­
zać koalicję z d u ż o większą partią. Miała o n a nieco inny p r o g r a m , ale dzięki
t e m u moja partia zyskała szansę na wejście do sejmu i rozszerzenie swoich
wpływów. Z r o b i ł e m tak, jak mi doradzili. Zawarliśmy koalicję z LSD, której
władze zaczęły już brać na p o ­
ważnie wiele z m o i c h p r o p o ­
zycji. Wie pan, u d a ł o się n a m
w p r o w a d z i ć w życie wiele m o ­
ich p o m y s ł ó w , takich jak ogra­
niczenia w w y d a w a n i u paszp o r t ó w o s o b o m , dla których j e d y n y m p o w o d e m , aby jechać za granicę, są
wczasy, a w zamian dawaliśmy im kolorowy, d r u k o w a n y na k r e d o w y m pa­
pierze katalog z miejscowościami wypoczynkowymi w Polsce, wie pan, w ra­
mach wspierania polskiej gospodarki.
Niestety, po trzech latach wygrała opozycja, więc nie zdążyliśmy w p r o ­
wadzić więcej takich usprawniających działanie naszej gospodarki p o m y ­
słów, na przykład koncesji na s p r z e d a w a n i e a r t y k u ł ó w biurowych, spożyw­
czych, p r o w a d z e n i e księgarń, wie pan, ludzie za d u ż o książek nie takich jak
trzeba czytają itd itd. A to, że s ł u s z n ą linię o b r a ł a nasza partia, p o t w i e r d z i ł a
opozycja. Zaledwie d w a miesiące po tym, jak zaczęli rządzić, o k a z a ł o się, że
bezrobocie w z r o s ł o ! Niech p a n zauważy, że gdy my rządziliśmy, to bezrobo­
cie m o ż e i nie malało, ale za to nie r o s ł o ! Za r z ą d ó w opozycji u p a d ł o b a r d z o
d u ż o małych przedsiębiorstw i m o g ę się założyć, że to wszystko przez obni­
żenie p o d a t k ó w , nakładanych na m a ł e i średnie przedsiębiorstwa. To wła­
śnie przez to wszystkie te przedsiębiorstwa upadły. M y ś m y im zabierali
część d o c h o d ó w w formie p o d a t k ó w w ł a ś n i e po to, żeby im p o m a g a ć - co
w tym t r u d n e g o do z r o z u m i e n i a ? Ale nie, opozycja zwalała w i n ę za bezrobo­
cie na nas, twierdząc, że ich p o m o c , to znaczy o b n i ż e n i e p o d a t k ó w , przyszła
za p ó ź n o - idioci.
Nie chciałem mu na razie przerywać, r o b i ł e m tylko szybko n o t a t k i .
- Tak więc - k o n t y n u o w a ł poseł Lop - m i n ę ł y cztery lata, po których
z n ó w doszliśmy władzy. Nie b ę d ę zaprzeczał, że pod koniec ich kadencji bez­
robocie spadło, inflacja się obniżyła, ale ja wierzę, że dzięki m o i m p o m y s ł o m
258
FRONDA 32
u d a się n a m zaprowadzić porządek w gospodarce, dzięki c z e m u przywróci­
my jej prawdziwy r o z m a c h .
Lop przestał na chwilę mówić, więc p o s t a n o w i ł e m wykorzystać okazję
i p o n o w n i e zadać mu zasadnicze pytanie.
- Tak więc skąd wziął p a n p o m y s ł na swoją u s t a w ę ?
- H m . . . do tego w ł a ś n i e z m i e r z a m . Ja... ja biorę swoje p o m y s ł y z radia.
- Z radia?
- Z radia. Czasami przychodzą o n e do m n i e p o p r z e z telewizor albo - co
zdarza się o s t a t n i o b a r d z o rzadko - ż o n a m ó w i przez sen Ich głosami.
- Z o n a m ó w i przez sen...? Ich głosami?
Przez m o m e n t w p a t r y w a ł e m się w Lopa b a r d z o intensywnie, zastanawia­
jąc się jednocześnie, czy p r z y p a d k i e m nie strzeliłem sobie o j e d n ą setkę za
dużo, więc żeby u p e w n i ć się, że wszystko ze m n ą w porządku, z a p y t a ł e m :
- Do kogo niby należą te głosy?
- Pewien nie jestem, wydaje mi się jednak, że do OBCYCH.
- Do jakich OBCYCH?
Z a d a ł e m to pytanie, nie będąc pewien, czy mój u m y s ł jest w stanie przy­
jąć odpowiedź, jaką s p o d z i e w a ł e m się usłyszeć.
- N o , wie pan, do k o s m i t ó w .
Powiedział to b a r d z o cicho,
kręcąc
nerwowo
głową
we
wszystkie strony. Ciekawe tyl­
ko
po
co?
Swoje
rewelacje
ogłaszał w ł a ś n i e dziennikarzo­
wi jednej z największych i najpoważniejszych gazet w t y m kraju. To przecież
tak, jakby stanął teraz na m ó w n i c y sejmowej i ogłosił w s z e m wobec, że jest
na usługach N a p o l e o n a .
Zawsze marzyłem, aby robić to, co r o b i ł e m w ł a ś n i e w t a m t e j chwili, jed­
nak nie s p o d z i e w a ł e m się, że przyjdzie mi się zadawać z w a r i a t a m i . Spodzie­
w a ł e m się głupca, ale nie idioty!
Siedziałem więc naprzeciwko posła na sejm III Rzeczypospolitej i czułem, że
gdzieś t a m na mojej młodej głowie pojawia się pierwszy siwy włos, a w głębi
oczu, jeśliby im się dobrze przyjrzeć, m o ż n a by się doszukać początków obłędu.
N a w e t nie p a m i ę t a m , kiedy w y s z e d ł e m z restauracji i jak s p i s a ł e m tę roz­
m o w ę . N a s t ę p n e , c o p a m i ę t a m , t o wściekłość B r u n s t e i n a p o przeczytaniu
WIOSNA-2004
259
wywiadu. Krzyczał, że nie p o w i n n o się wysyłać takiego zielonego m a t o ł a do
załatwiania t a k p o w a ż n y c h spraw, bo każdy poseł robiłby sobie ze m n i e jaja,
tak jak to zrobił poseł Lop.
Poprosiłem rednacza o kilka dni urlopu, mając nadzieję dojść przez ten czas
do psychicznej równowagi. Podczas tych kilku dni mojej nieobecności, w „Re­
publice" ukazał się wywiad z Lopem, który Brunstein przeprowadził osobiście.
Oczywiście poseł Lop nic nie w s p o m i n a ł Brunsteinowi o żadnych kosmitach. Ja
jednak wiedziałem swoje. To, co mówił Brunsteinowi, było k ł a m s t w e m , a to, co
powiedział mnie, było prawdą. W końcu oczy nie kłamią.
Nie m o g ł e m tej sprawy zostawić t a k sobie. Ta h i s t o r i a m u s i ujrzeć świa­
tło dzienne, żeby ludzie wiedzieli, jakich to przedstawicieli sobie wybierają:
na usługach szaleństwa czy też na u s ł u g a c h obcej rasy? Ja osobiście s t a w i a m
na to pierwsze, a co Ty, S z a n o w n y Czytelniku, o t y m sądzisz, to już twoja
sprawa. Ja tę historię - p o d k r e ś l a m jeszcze raz, że p r a w d z i w ą ! - o p i s a ł e m
i p o s t a r a ł e m się, aby została o p u b l i k o w a n a na d o w ó d mojej p r a w d o m ó w n o ­
ści. N i e d o w i a r k ó w informuję, że dysponuję n a g r a n i e m m a g n e t o f o n o w y m .
TOMASZ PAPKA
260
FRONDA
32
ANDRZEJ Z GŁUBCZYC
Sześć stóp za w y s o k o
Kwiecień czterdzieści trzy Niemcy pokazali nam Katyń
Generał Sikorski z Londynu w nocie dyplomatycznej
wystosował pytanie do rządu ZSRR
Na to Wiaczesław Mołotow zerwał stosunki z RP
Potem już tylko Gibraltar krótki lot skały morze
zakołysało samolot Archiwa po dziś dzień skrywają
myśli naszych aliantów tych z Moskwy i tych z MI-5
Trzecia jesień milenium w zupełnie nowej Europie
Znów główna rola Niemiec znów protest polskiego rządu
w obronie traktatu z Nicei to znaczy suwerenności
A potem lot już dłuższy ze Śląska aż pod Warszawę
w śnieżną noc ciemne Lasy Chojnowskie zabłysły śmigłowcem
W Hadze jak w Teheranie fiaskiem skończone układy
choć premier tym razem ocalał i mógł w nich wziąć udział na
wózku
A gdyby się stało inaczej zadrżałaby ręka pilota
W zgodzie z własną maksymą o końcu godnym mężczyzny
Szef rządu wstępuje w szeregi przegranych lecz bohaterów
i po dwudziestu latach matki znów chrzczą swych synów
imieniem praojca Lechitów
Historia musnęła go skrzydłem
chwały pamięci pokoleń Jednak tragedia gdy wraca
jak uczył pewien filozof to tylko w postaci farsy
by centrum władzy w Rzplitej z pałaców i pól bitewnych
przenieść pomiędzy fartuchy źle opłacanych lekarzy
i zerwać rytm heksametru
WIOSNA'2004
261
Gruba kreska wspaniałomyślnie przekreślająca nie uka­
rane zbrodnie miała w paradoksalny sposób przyczynić
się do skruchy i poprawy przestępców. Tymczasem
stała się przyzwoleniem na kolejne, jeszcze bardziej
odrażające występki. Bezkarność doprowadziła do
tego, że - jak przestrzegał Piotr Skarga - „rozgniewa­
ny ziemianin abo starosta królewski nie tylko złupi
wszystko, co ubogi ma, ale i zabije, kiedy chce i jako
chce, a o to i słowa złego nie ucierpi".
Nie
rządem
stoi
Polska
O B R A Z
I
W
P O L S K I
P O L A K Ó W
K A Z A N I A C H
P R Z E D R O Z B I O R O W Y C H
KS.
LESŁAW
JUSZCZYSZYN
CM
Upadek p a ń s t w o w o ś c i polskiej, jaki n a s t ą p i ! w wyniku trzech następujących
po sobie rozbiorów ( 1 7 7 2 - 1 7 9 3 - 1 7 9 5 ) nie d o k o n a ł się z d n i a na dzień. Był
to raczej efekt d ł u g o t r w a ł e g o procesu erozji s t r u k t u r p a ń s t w a . Zapis t e g o
procesu m o ż e m y znaleźć w kazaniach przedrozbiorowych, z których wyłania
się pełen sprzeczności i fantazji obraz Polski i Polaków. P o z n a n i e t e g o obra262
FRONDA
32
zu m o ż e p o m ó c nie tylko w z r o z u m i e n i u tragicznej przeszłości naszego pań­
stwa i n a r o d u , ale m o ż e posłużyć również w n a k r e ś l e n i u wizji przyszłości.
Za datę p r z e ł o m o w ą m o ż n a przyjąć rok 1505. Na sejmie w R a d o m i u za­
padła wówczas słynna konstytucja „Nihil novi". W t e d y nie zwiastowała o n a
jeszcze rychłego u p a d k u Rzeczypospolitej, choć do reszty ograniczyła praw a
królewskie, a władzę o d d a ł a w ręce s e n a t u i p o s ł ó w szlacheckich. Swoisty
p a r l a m e n t a r y z m polski zaczął wyrastać na podwalinie wolności szlacheckich.
Cechą charakterystyczną była organizacja sejmikowa i zjazdy w a l n e szlachty.
Bez ich woli król nie mógł wydać n o w e g o p r a w a ani zwołać pos polit ego ru­
szenia. Jakkolwiek z wolności politycznej i p r a w obywatelskich korzystała
w Polsce wyłącznie szlachta (ona była n a r o d e m ) , w a r t o wziąć p o d u w a g ę li­
czebność i klasowe zróżnicowanie szlachty. Jak zauważył Andrzej Walicki,
wieloetniczna i wielojęzykowa szlachta s t a n o w i ł a „ o k o ł o 10 proc. ogółu lud­
ności państwa, w t y m aż 25 proc. ogółu ludności katolickiej, w t y m aż 60
proc. szlachty b e z r o l n e j ' " . D a n e te wypadają zdecydowanie na korzyść pol­
skiego p a r l a m e n t a r y z m u , gdy p o r ó w n a m y je z liczbą u p r a w n i o n y c h do gło­
sowania w Anglii i Francji. W p a r l a m e n c i e angielskim d o p i e r o w roku 1832
wynosiła o n a 3,2 proc. ogółu mieszkańców, a we Francji Ludwika Filipa
z prawa wyborczego m o g ł o korzystać zaledwie 1,5 proc. ludności 2 .
Tak liczny udział w podejmowaniu decyzji to nie tylko e w e n e m e n t na skalę
Europy, to przede wszystkim zwycięstwo demokracji. Przed Polską i Polakami
pojawiła się wyjątkowa szansa. Dlaczego nie została uwieńczona sukcesem? Ob­
raz Polski i Polaków, jaki wyłania się z tekstów kaznodziejskich czasów przedro­
zbiorowych, to historia o tym, jak Polacy zamienili zwycięstwo w klęskę.
Prorocza w i z j a
Pierwszym kaznodzieją, określającym p r z e s t r z e ń czasową nazywaną okre­
sem przedrozbiorowym, był Piotr Skarga Powęski ( 1 5 3 6 - 1 6 1 2 ) . Jego p r o r o ­
cza wizja zapowiadała u p a d e k potęgi Rzeczypospolitej. Kiedy t e n uczony je­
zuita i k o n t r r e f o r m a t o r wydał po raz pierwszy Kazania sejmowe, m o ż n a było
jeszcze żywić nadzieję, że zapowiadany krach to tylko czcze pogróżki prze­
wrażliwionego kaznodziei. J e d n a k ż e bystry o b s e r w a t o r życia społecznego
i politycznego, jakim był z pewnością Skarga, dostrzegał wyraźne znaki tego
u p a d k u . Polska - wspaniały kolos - chwiała się na glinianych nogach.
WIOSNA
2004
263
Na Zygmuncie II Auguście (1520-1572) wygasła dynastia Jagiellonów, bu­
downiczych potęgi Rzeczypospolitej. O wyborze króla miała odtąd rozstrzygać
elekcja szlachty viritim. Już pierwsza elekcja sprowokowała zatargi. Różnowiercy
kontra katolicy. Za pierwszym razem zwycięży­
ło stronnictwo katolików. Królem został Hen­
ryk Walezjusz (1573-1574). Zbiegł on z Polski
po kryjomu na wieść o wakującym tronie fran­
cuskim. Prestiż Polski próbował jeszcze rato­
wać Stefan Batory (1576-1586), ale po jego
śmierci znowu zabrakło zgody. N o w a elekcja
i dwa nowe wrogie obozy. Magnaci stawiali na
Maksymiliana austriackiego, szlachta na Zyg­
m u n t a szwedzkiego. To za panowania tego dru­
giego w Brześciu Litewskim doszło do unii Ko­
ścioła ruskiego z Rzymem (1596). Powstał
Kościół greckokatolicki (unici). Sukces kościel­
ny przerodził się w porażkę polityki wyznanio­
wej, gdyż biskupów unickich nie wpuszczono
do senatu. Tym razem zabrakło wyobraźni. Wy­
raźną słabość Polski, polityczną i militarną, wy­
kazał najazd Turków. Polacy mogli przeciwsta­
wić T u r k o m zaledwie kilka tysięcy żołnierzy.
Klęska pod Cecora (1620) była nieuchronna.
Na to tylko czekał car rosyjski Michał,
który łamiąc zawarty rozejm, wkroczył na zie­
mie
polskie.
Dopiero
inwazja wojsk
mo­
skiewskich zjednoczyła szlachtę. Z g o d n y m i
glosami
wybrany
został
Władysław
IV
( 1 6 3 2 - 1 6 4 8 ) . Król p o s z e d ł na odsiecz Smo­
leńska i wziął do niewoli całą a r m i ę m o s k i e w ­
ską. Kolejna p r ó b a najazdu T u r k ó w na Polskę
nie p o w i o d ł a się, a ze Szwedami p r z e d ł u ż o n o
rozejm na 26 lat. Król rósł w siłę. Proporcjonalnie rósł o p ó r szlachty. Kró­
lewskie plany wystąpienia przeciw islamowi m u s i a ł y upaść. Słaby król - sła­
ba Polska. Efektem walki o w ł a d z ę był kozacki b u n t Chmielnickiego.
264
FRONDA
32
Lista g r z e c h ó w ś m i e r t e l n y c h
3
W Kazaniach sejmowych , wydanych po raz pierwszy w 1597 r o k u Piotr Skar­
ga pokazai i wyliczył przyczyny katastrofy, k t ó r a m i a ł a nastąpić. Jego ó s m e
kazanie O szóstej chorobie Rzeczypospolitej, która jest dla grzechów jawnych i nie4
karności ich , będące syntezą całości, m ó w i o grzechach jawnych i o t w i e r a per­
spektywę przyszłości, k t ó r a była w y n i k i e m g r z e c h ó w n a r o d o w y c h . Jakie to
grzechy? O t o n i e k t ó r e z nich: o d w r ó c e n i e się od Boga, herezje, świętokradz­
twa, złe prawo, niesprawiedliwe sądy, s a m o w o l a , krzywda ubogich, chci­
w o ś ć pieniędzy, słabe wojsko, waśnie, m a t a c t w a i l e n i s t w o .
Z d a n i e m Skargi pierwszy i najpoważniejszy grzech to u t r a t a a u t e n t y c z n e j
wiary chrześcijańskiej, a co za t y m idzie herezje i sekty, pieniące się przy mil­
5
czącym przyzwoleniu społeczności wierzących Polaków . Skarga w s p o m i n a ł
przy t y m „ ł u p i e s t w a kościołów Bożych i s p u s t o s z e n i e s ł u ż b y Bożej", będące
dziełem heretyków. W tej sytuacji b r a k w ł a ś c i w e g o o d p o r u m u s i a ł ściągnąć
nieszczęście na całe k r ó l e s t w o .
Jacek Liberiusz ( 1 5 9 9 - 1 6 7 3 ) 6 , należący już do n a s t ę p n e g o p o k o l e n i a ka­
znodziejów krakowskich, m ó w i ł o realnym zagrożeniu ze s t r o n y p o g a ń s t w a
w kontekście narastającej obojętności religijnej Polaków. W Kazaniu trzecim7
określił katolików polskich m i a n e m „leniwych ż ó ł w i " , „[...] którzy w róż­
nych złościach j a k o w c i e m n o ś c i a c h jednych gniją i t e g o b o s k i e g o światła
świętymi inspiracjami gardzą!" 8 . Płycizna wiary d a ł a efekt w postaci relaty­
w i z m u m o r a l n e g o , a zwłaszcza k o n k u b i n a t u , pijaństwa, o b ż a r s t w a i chciwo­
ści. Zwyczajem stała się praca w niedzielę i niedzielne zakupy 9 .
Przypuszczalnie kazanie zostało wygłoszone w dzień Zesłania Ducha Święte­
go 1668 roku. Warto uświadomić sobie historyczny m o m e n t . Następca Władysła­
wa IV, Jan Kazimierz, musiał walczyć już nie tylko z Kozakami, ale i z carem m o ­
skiewskim. Rzeczpospolita utraciła Litwę, Wilno i Kijów. W 1654 roku kolejny
wróg najechał na Polskę. Król szwedzki Karol Gustaw zajął Warszawę i Kraków.
Dopiero obrona Częstochowy dała początek powstaniu. Polska otrząsnęła się, ale
tylko na chwilę. Gdy król wyznaczył swojego następcę, wybuchł rokosz Lubomir­
skiego. Polała się bratnia krew. W krwawej bitwie pod Mątwami król przegrał. Na­
rastający chaos zmusił go do abdykacji. Wybór szlachty padł na nieudolnego Mi­
chała Wiśniowieckiego (1669-1673). Kolejny najazd turecki na Polskę zakończony
został utratą Podola z Kamieńcem i haniebnym traktatem buczackim 1 0 .
WIOSNA-2004
265
P r o r o c t w o Skargi s t a w a ł o się rzeczywistością. Jego z d a n i e m u t r a t a żywej
wiary pociąga za sobą wszystkie p o z o s t a ł e grzechy. Drugi grzech śmiertelny
Rzeczypospolitej to słabe sądy.
Stabe sądy
Prostą konsekwencją braku wiary w Boga i lekceważenia prawa Bożego jest złe
prawo świeckie, słabe sądy i nieudolni sędziowie. Skarga ostro krytykował
opieszałość w sądzeniu ciężkich przestępstw. Doszło do tego, że „[...] m ę ż o bójca, rozbójnik, najezdnik domowy, zabiwszy jednego i drugiego, i dziesiąte­
go, nie m o ż e być nigdy pojman i prawa się nie boi, aż za dziesięć, trzydzieści
i czterdzieści lat. W którym czasie abo ich więcej nazabija, abo ojczyznę zdra­
dzi, wolne mając do kilkanaście lat u c i e k a n i e " " . Niebezpieczne, alarmujące
zlekceważenie prawa miało miejsce na sejmie 1597 roku. W jego obradach bez
przeszkód uczestniczył człowiek, który z a m o r d o w a ł własnego ojca.
G r u b a kreska w s p a n i a ł o m y ś l n i e przekreślająca nie u k a r a n e z b r o d n i e
miała w paradoksalny s p o s ó b przyczynić się do skruchy i p o p r a w y p r z e s t ę p ­
ców. T y m c z a s e m stała się przyzwolenie na kolejne, bardziej odrażające wy­
stępki. Bezkarność d o p r o w a d z i ł a do tego, że - jak przestrzegał Piotr Skarga
- „rozgniewany ziemianin abo starosta królewski nie tylko złupi wszystko,
co ubogi ma, ale i zabije, kiedy chce i jako chce, a o to i słowa złego nie ucier­
pi" 1 2 . Na skutki postępującej deprawacji nie t r z e b a było d ł u g o czekać.
Siedemdziesiąt lat po tym, jak Skarga wzywał do odpowiedzialności za
przyszłość Polski, Jacek Liberiusz stwierdził: „[...] u n a s P o l a k ó w nic i n n e g o
nie miesza, j e n o ta swawola, że nie chcemy często słuchać ani pana, ani pra­
wa, a już ani s a m e g o Boga" 1 3 . N o r m ą i p r a w e m s t a w a ł o się bezprawie. J a k o
naoczny świadek zajść, Liberiusz, nie m o g ą c ukryć wzburzenia, d e m a s k o w a ł
proceder wykorzystywania ludzi ubogich. Aby sprostać zbyt w y g ó r o w a n y m
zobowiązaniom w o b e c p a ń s t w a , chłopi musieli sprzedawać dobytek, a n a w e t
rzeczy osobiste. Z d a r z a ł o się, że d o p r o w a d z e n i do rozpaczy, porzucali swoje
d o m y i pola i ratowali się ucieczką 1 4 . Do historii p r z e s z ł o określenie Liberiusza: „Polska p i e k ł e m dla c h ł o p ó w " . Kaznodzieja przestrzegał, że z p o w o d u
takiej niesprawiedliwości k r ó l e s t w o m u s i upaść. Aby się tego u s t r z e c „[...]
trzeba n a p r a w ę powalonych p r a w zacząć" 1 5 . N a p r a w y p r a w a się nie doczekał.
Pozostało n a t o m i a s t p o w s z e c h n e poczucie bezkarności, której przyczyny p o 266
FRONDA 32
dał Liberiusz: „[...] czemu takie ubogich ludzi więcej niż p o g a ń s k i e i nieprzy­
jacielskie dręczenia, uciskania, niesłychane krzywdy, ubogich ludzi bicia, ka­
towania? Bo się nie oglądają na miecz, na sprawiedliwość: «Uczynimy b u n t ,
związek, konfederację, m u s z ą n a m odpuścić, będzie amnestia». O nieszczę­
śliwa a m n e s t i a ! ' " 6 .
Polską zawładnęła anarchia. Iskierka nadziei na u p o r z ą d k o w a n i e życia spo­
łecznego i politycznego pojawiła się wraz z h e t m a n e m J a n e m Sobieskim, póź­
niejszym królem Polski (1674-1696). W b r e w t e m u , czego m o ż n a było się spo­
dziewać,
szereg
zwycięstw
nad Turkami,
oswobodzenie
W i e d n i a oraz
odzyskanie Ukrainy i Podola stępiło u Polaków i tak m i z e r n e już poczucie rze­
czywistości. Sam zwycięzca spod Wiednia, zaszczuty intrygami magnatów,
zgorzkniał i wycofał się z aktywnego życia politycznego. Burzliwe bezkrólewie
zakończyło się wraz z wyborem A u g u s t a II Sasa, popieranego przez trzy pań­
stwa uczestniczące później w rozbiorze. Druga inwazja szwedzka na Polskę
(1704) skończyła się wkroczeniem Rosjan. Car Piotr niszczył kraj materialnie,
rabował i wywoził do Moskwy wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek war­
tość. Popierał prawosławie, prześladował u n i t ó w i nie dopuszczał do żadnych
reform. Na ironię losu dopiero interwencja Turcji uwolniła Polskę od m o ­
skiewskiego najeźdźcy. Na krótko. Kolejna agresja wojsk rosyjskich zaowoco­
wała powołaniem na t r o n Augusta III (1735-1763).
Polska w p a d ł a w ostateczny m a r a z m . Magnaci zrywali sejmy i sprzeda­
wali głosy zagranicznym d w o r o m . Za A u g u s t a III d o s z e d ł do s k u t k u zaled­
wie j e d e n sejm. T y m c z a s e m chłopi niemieccy kolonizowali Prusy Z a c h o d n i e
i Wielkopolskę.
Na ambonie Krakowa dał się usłyszeć głos Kaspra Balsama (1715-1760) 1 7 ,
jezuity, kaznodziei kościoła św. Barbary. Był rok 1758. W Warszawie zbierał się
na obrady Sejm Walny. Z tej okazji Kasper Balsam wygłosił Kazanie o Trojakiej
Jedności1". Trwożyła go jedna myśl: aby sejm nie został p o n o w n i e zerwany. Taka
ewentualność była wielce prawdopodobna, o czym świadczy dramatyczny ton
jego wystąpienia. W swoim przemówieniu zabiegał o jedność r o z u m u , serca
i „intencji polskiej". Chodziło przecież o to, „[...] aby wszyscy Sejm składający
Polacy tę szczerość mając, starali się o dobro pospolite, aby ojczyznę upadającą
dźwigali, mdlejącą rzeźwili, umierającą naprawą dobrego porządku (który jest
«anima rerum») ożywiali" 1 9 . Było już oczywiste, że Polska przeżywa agonię,
a jednak ciągle brakowało myślenia perspektywicznego. Polaków zadowalał
WIOSNA-2004
267
istniejący pokój. Jak to wyraził Ka­
sper Balsam: „[...] pokój taki, jaki się
trafia ludziom chorym blisko przed
skonaniem, czyli spoczynek, ale letargowy.
Pokój
gorszy
od
wojny
2
[...]" °. Przykład Greków, Rzymian,
upadek imperiów powinien był wy­
trącić z dobrego samopoczucia po­
słów polskich. Ale czy sejm to sejm,
czy teatr?
Sejm to teatr
Zdaniem
trzeć
Skargi
na polski
wystarczy
sejm,
popa­
żeby sobie
u ś w i a d o m i ć , co się dzieje w całym
królestwie. Wystarczy z a o b s e r w o w a ć obyczaje p o s ł ó w , by dojść do p r z e k o ­
nania, że chodzi im p r z e d e w s z y s t k i m o w ł a s n ą wygodę i o p r y w a t n e korzy­
ści. Bardziej zabiegają o swoją c h w a ł ę niż o prestiż p a ń s t w a . Na p o r z ą d k u
d z i e n n y m są matactwa, zdrady i p o d s t ę p . Skarga nie miał wątpliwości, że ta­
ki stan nie m o ż e trwać w n i e s k o ń c z o n o ś ć : „ U s t a w i c z n i e się m u r y Rzeczypo­
spolitej waszej rysują, a wy mówicie: Nic, nic! N i e r z ą d e m stoi Polska! Lecz
gdy się nie spodziejecie, u p a d n i e i was wszystkich p o t ł u c z e ! " 2 1 .
J u ż nie o p ę k a n i u m u r ó w , ale o w a l e n i u się d o m u ojczystego m ó w i ł
9 marca 1667 roku Jacek Liberiusz: „Walą się ściany k r ó l e s t w a [...], a wy tak
częstym r o z e r w a n i e m sejmów jeszcze do tego p o m a g a c i e i sami ściany Oj­
czyzny Matki waszej miłej rozrywacie. O t w o r z y ł na w a s s m o k żółty turecki,
Draco Rufus, paszczękę swoją, a wy przez niezgodę swoją sami w nią lezie­
cie. Bierze was p o g a ń s t w o w niewolę, zabija, pali, a wy o w o n n o ś c i a c h , wakansach [urzędach - przyp. L.J.] dusputujecie, koszty, czas d a r m o trawicie.
Niszczeje lud ubogi, ginie Ojczyzna, a t e m u przez co ginie nie zabiegacie" 2 2 .
Nikłą nadzieję musiał mieć trzeci z kolei kaznodzieja krakowski, Kasper
Balsam, gdy wzywał sejm do jedności i r a t o w a n i a ginącej Ojczyzny. Nagle
przerwał swój wywód i p o r a ż o n y myślą o tym, co m o ż e się stać, powiedział:
„Zapewne, zapewne, zginie, z a p e w n e u m r z e M a t k a nasza, jeżeli Ty Jezu Zba268
FRONDA 32
23
wicielu nie zlitujesz się [...]" . Na litość posłów, na litość sejmu nie było bo­
w i e m co liczyć. Z d a n i e m Balsama polski sejm to teatr. A wszystko dlatego, że
w tym sejmie „[...] miłości szczerej Ojczyzny nie masz, rady nie masz, bo acz
są o b r a d n e zjazdy, a na nich g r u n t o w n i e u ł o ż o n e mowy, o k r a s z o n e pięknymi
słowy, wszakże tak się dzieje wszystko jak na wyprawie teatralnej, gdy się
24
wszystko na samych słowach kończy" . Za p a r a w a n e m wzniosłych słów o Oj­
czyźnie i wolności dokonywało się rozkradanie majątku n a r o d o w e g o .
Kradzież majątku narodowego
Jeśli wierzyć s ł o w o m Skargi, kradzież w s p ó l n e g o majątku stała się powsze­
d n i m zwyczajem. Wielu było takich, którzy garnęli się do służby publicznej
w celu „dorobienia się". Bo, jak wyjaśniał Skarga, „[...] to najsmaczniejsza
kradzież, o k t ó r ą się i karania ż a d n e g o bać nie trzeba" 2 5 . Bogaty złodziej był
niemal pewien swojej bezkarności. Mógł się spodziewać, że nigdy nie zosta­
nie pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Przyzwolenie społeczne na kra­
dzież, a także k u m o t e r s t w o ludzi piastujących u r z ę d y p a ń s t w o w e d a w a ł o mu
pewność, że lustracja nigdy go nie dosięgnie. Z d a n i e m Skargi zaledwie p o ł o ­
wa p o d a t k ó w ściąganych od najuboższych obywateli (chłopów i mieszczan)
trafiała do kasy p a ń s t w o w e j . Reszta szła do prywatnej kiesy.
C h o r o b a polskich elit polegała na pazerności i r o z r z u t n o ś c i . Jak się wy­
raził Skarga: „Żaden się pieniędzmi, których nigdy więcej w Polszczę nie by­
ło, nie nasyci. N i k t nie m ó w i : dosyć m a m " 2 6 . Tej żarłocznej z a c h ł a n n o ś c i t o ­
warzyszyła s k ł o n n o ś ć do t r w o n i e n i a pieniędzy.
B e z p o w r o t n i e zaginęła
staropolska, żołnierska p r o s t o t a życia. Z a p a n o w a ł a n a t o m i a s t m o d a na wy­
godę. Z a p a n o w a ł styl życia na pokaz. Z a p a n o w a ł bezwstyd polegający na
chełpieniu się b o g a c t w e m . W oczy rzucała się w y s t a w n o ś ć : Polacy chcieli
mieć tylko najlepsze wino, najnowsze kreacje, najdroższe k o n i e i wozy, naj­
wymyślniejsze m e n u . „Nikt w t a k i m d o s t a t k u z a m k ó w i m u r ó w nie o p a t r u ­
27
je. Wszytka Rzeczpospolita uboga, d o m y tylko pojedynkowe b o g a t e " . Nie
było pieniędzy na o b r o n ę granic, na uzbrojenie i u t r z y m a n i e żołnierzy.
Twierdze z b u d o w a n e przez mądrych p r z o d k ó w poszły w r u i n ę .
Aby zrozumieć przyczynę powszechnej degrengolady, w a r t o p o z n a ć opi­
nię Jacka Liberiusza o ludziach uczestniczących w życiu publicznym i o d p o ­
wiedzialnych za stanowienie prawa: „Wiele by ich nie służyło, gdyby pijaństwa
WIOSNA
2004
269
nie było" 2 8 . Oskarżał p o s ł ó w o n a g m i n n e sprzedawanie głosów za wino, za
możliwość udziału w bankietach i i n n e d o r a ź n e korzyści. Sejmiki i sejmy sta­
ły się t e r e n e m walki o zapewnienie, ewentualnie poszerzenie przywilejów
jednostkowych i grupowych. Gdyby ktoś odważył się z a p r o p o n o w a ć ich ogra­
niczenie: „[...] zaraz wrzask, trzask, łoskot, do szabel, roznieść takiego na sza­
29
blach, kto by to i w s p o m n i a ł " . Nic dziwnego, że w tej atmosferze kwitła ko­
rupcja urzędników
30
i pojawiło się zjawisko „prania" brudnych pieniędzy.
Zjawisko to opisał J. Liberiusz: „[...] chytrzy bywają niektórzy, p o s z p e c o n e
wydzierstwem, kradzieżą ręce, umieją pokrywać różnymi «skórkami», p r ę d k o
nabyte dobra, skupione wioski, grunty, folwarki, wystawione fabryki [budyn­
ki - przyp. L.J.], przypisując i n d u s t r i o m [ p o m y s ł o m - przyp. L.J.] swoim, abo
szczególnej boskiej prowidencji [opatrzności - przyp. L J . ] " 3 1 .
Równolegle Liberiusz pokazywał brak należytej troski o „ g o s p o d a r s t w a
polskie", zarządzane przez Polaków. Z p o w o d u niegospodarności o p u s t o s z a ­
ły i popadły w r u i n ę p i ę k n e niegdyś zamki w s t a r o s t w a c h i b u d y n k i gospo­
darskie. Majątek n a r o d o w y przechodził w obce ręce r a z e m z p o d d a n y m i , k t ó ­
rzy byli przypisani do ziemi. M ó w c a ubolewał, że: „[...] we m ł y n a c h ,
w browarach, na cłach, m y t a c h j e n o żydy dla większej ubogich ludzi opresji
i zdzierstwa. Im większa intrata, t y m więcej ł a k o m s t w a i n i e p o r z ą d k u " 3 2 .
Słaba władza, n i e u d o l n a administracja i kryzys finansowy p a ń s t w a do­
prowadziły do zniszczenia siły militarnej Polski. Rzeczpospolita nie była już
w stanie bronić swoich granic. Brakowało d o b r z e wyszkolonych i uzbrojo­
nych żołnierzy.
Słabe wojsko
Opinia Skargi zawarta w Kazaniu ósmym na t e m a t wojska jest k r ó t k a i rzeczo­
wa: „Nie m a s z pieniędzy na żołnierza, na sypanie wałów, na działa i prochy,
33
na opatrzenie twierdzej" . Granice praktycznie p o z o s t a w a ł y n i e s t r z e ż o n e .
W r ó g bez przeszkód mógł w każdej chwili w e d r z e ć się w głąb kraju. Więcej
na t e n t e m a t powiedział Skarga w kazaniu Na moskiewskie zwycięstwo34. Cie­
sząc się z zajęcia Moskwy i o b s a d z e n i a Kremla polską załogą, wylicza t r u d ­
ności, k t ó r y m musiał stawić czoło król Z y g m u n t III Waza, aby wyprawa wo­
j e n n a doszła do s k u t k u . Po pierwsze - m a ł a liczba żołnierzy, po drugie - brak
pieniędzy (dosłownie: „ b e z p i e n i ę ż n o ś ć " ) , po trzecie - niezdyscyplinowanie
270
FRONDA 32
żołnierzy 3 5 . Stąd p o d w ó j n e zdziwienie kaznodziei królewskiego. Najpierw
dziwi się on o d w a d z e króla, że w ogóle zdecydował się wyruszyć na Moskwę,
a p o t e m dziwi się na wieść o wielkim zwycięstwie p o d K ł u s z y n e m ( 1 6 1 0 ) .
Skarga nie miał wątpliwości, że była w tym ręka Boga. Świadom kruchości
odniesionego
zwycięstwa,
prze­
strzegał zadowolonych z siebie Pola­
ków, że Bóg „[...] karze przez nas
Moskwę i my się bójmy" 3 6 . Wyja­
śnia! też, na czym ta bojaźń powin­
na polegać. Mówił mianowicie, że
należy się wyzbyć grzechów narodo­
wych i zadbać o rozwój Ojczyzny.
Nie wystarczy bowiem zwyciężyć.
Zwycięstwo trzeba dobrze zagospo­
darować, aby nie stracić stanu posia­
dania. „Budujmy zamki, twierdze,
obrony, gotujmy prochy, działa, m u ­
ry, wieże, wały, baszty [...]. Z skarbu
pospolitego nie bogaczmy d o m ó w
naszych, ale z prącej i dochodów oj­
czystych
skromnie
żyjmy,
utraty
i zbytki odmiatając, a głupią hardością d o m ó w nie gubiąc" 3 7 . Wzywał
też Skarga do posłuszeństwa królo­
wi, twierdząc, że ten, kto nie miłuje
króla, jest nieżyczliwy ojczyźnie.
Za czasów Jacka Liberiusza sy­
tuacja militarna Rzeczypospolitej
i
polskiego
wojska
była jeszcze
gorsza. W Kazaniu we środę po wtó­
re] niedzieli postnej w s p o m i n a ł
on
grudzień 1666 roku, kiedy oddzia­
ły tatarskie bez przeszkód weszły
w głąb kraju. W r ó g palił, grabił
i mordował,
WIOSNA2004
biorąc do niewoli
271
tysiące ludzi. Po trzech latach od t a m t e j tragedii Liberiusz z gorzką ironią
w glosie wolał: „Już, już wywinął i wysforował bezpiecznie ręce swoje poga­
nin na wasze karki Polacy, już śmiele w głos w y m i a t a g n u ś n o ś ć żołnierzowi
naszemu, już was gotuje się brać za kołnierz, za te wywijane rękawy, za te
k u d ł a t e włosy i ciągnąć do h o r d swoich. Blisko tego wierzcie mi, jeśli osobli­
38
wego n a d n a m i nie będzie miłosierdzia Pańskiego" .
Ale miłosierdzia nie było, bo Polacy niczego się nie nauczyli. Miłosierdzia
nie mogło być ze względu na ciągłe waśnie narodowe, a szczególnie z p o w o d u
swawoli żołnierzy, którym przestano wypłacać żołd. Wojska najemne grabiły
kraj. Żołnierze zamiast bronić granic państwa, „[...] to się rozbiegli po Koronie
na chleb krowy doić. Wyciągnęliście, wydoili ad sanguinem, do krwie" 3 9 . W m o ­
wie zatytułowanej: Kolęda gospodarska rożnym stanom40 nazywał żołnierzy „chłopożercami" i to nie bez powodu. Zamiast w obozach i namiotach żołnierskich
przebywać, oni zajmowali się grabieniem wsi. „Kiedy na chleb, o, jako bieżą!
A kiedy do obozu, to się w głowę skrobią i drudzy wycisnąwszy chleb z ubogich
abo się żenią i spod chorągwi wyjeżdżają, abo nie ladajako z piekarni wiejskich
wykocować się dadzą" 4 1 . Wojsko rekwirowało nie tylko żywność, ale ściągało
również pieniądze na u m u n d u r o w a n i e , grabiąc wsie królewskie i kościelne.
Proceder ten odbywał się przy cichym przyzwoleniu i aprobacie szlachty, która
w ten sposób zwalniała się od obowiązku utrzymania żołnierzy 4 2 .
W roku 1758 Kasper Balsam apelował o zorganizowanie składki ogólno­
narodowej na powiększenie liczebności i u t r z y m a n i e wojska, gdyż systema­
tyczne rabowanie d o c h o d ó w kościelnych na cele wojskowe d o p r o w a d z i ł o do
ruiny finanse Kościoła. Odwołując się do zwykłego rozsądku, a j e d n o c z e ś n i e
grając na strunie miłości do Ojczyzny, sugerował, iż konieczny jest wysiłek
wszystkich obywateli, aby zagwarantować b e z p i e c z e ń s t w o granic i szlachec­
kich fortun 4 3 . Ale n a w e t takie a r g u m e n t y już nie przemawiały. Rzeczpospo­
lita stawała się b e z b r o n n a i bezradna.
Zgwałcona panna
Podczas gdy Polacy walczyli ze sobą, wrog owi e z e w n ę t r z n i patrzyli na ago­
nię Polski i czekali na d o g o d n y m o m e n t , aby zadać jej ostateczny cios.
24 lipca 1688 roku Sylwester Rotkiewicz, k a n o n i k regularny, profesor
Akademii Krakowskiej, wygłosił w Starym Sączu kazanie Królowa cnót i Pani
272
FRONDA 32
Zastępów Kunegunda Święta, Królowa Polska". Mówił p i ę k n i e o dziewiczej żo­
nie Bolesława Wstydliwego, i w t y m k o n t e k ś c i e m ó w i ł też o Polsce: „ P o l s k o
nasza! To i ty p o d o b n o P a n n a , k t ó r a zawsze wojujesz, nigdy z placu n i e scho­
dzisz, nigdy szabli od b o k u nie odpasujesz, nigdy zbroi, o r ę ż a nie zdejmu­
jesz, nigdy pokoju nie masz, nigdy w y t c h n ą ć nie m o ż e s z . Gdy p o s t r o n n y c h
nieprzyjaciół nie masz, w sobie swe miecze topisz, z s o b ą wojujesz, siebie
wniwecz obracasz. Pożal się cię Boże, o głupia P a n n o ! " 4 5 .
D r a m a t na w ł a s n e życzenie P o l a k ó w dobiegał końca. W r o k u 1773 u t w o ­
r z o n o jeszcze Komisję Edukacyjną, z r e o r g a n i z o w a n o A k a d e m i ę K r a k o w s k ą
i Wileńską. W roku 1790 z o s t a ł a u c h w a l o n a Konstytucja 3 Maja. W s z y s t k o
za p ó ź n o . W r ó g działał s p r a w n i e i u d e r z a ł precyzyjnie, był przewidujący.
T r a k t a t p e t e r s b u r s k i z 1797 r o k u zobowiązywał m o c a r s t w a r o z b i o r o w e do
wzajemnego w s p i e r a n i a się przeciwko P o l a k o m . Polacy bez ziemi przestali
się liczyć. E u r o p a o d e t c h n ę ł a .
KS. LESŁAW JUSZCZYSZYN CM
PRZYPISY:
1
A. Walicki, Trzy patriotyzmy, Warszawa 1 9 8 3 , s. 13.
2
Tamże.
3
P. Skarga, Kazania na niedziele i święta całego roku [...] z przydaniem kazań sejmowych, Kraków
4
P. Skarga, Kazania sejmowe i Wzywanie do pokuty, M. Korolko (red.), Warszawa 1 9 8 5 , s. 8 5 - 9 3 .
5
Jak napisał P. Skarga, O szóstej chorobie Rzeczypospolitej, która jest dla grzechów jawnych i niekar-
1597, s. 6 5 7 - 7 0 7 .
ności ich, w: Kazania sejmowe i Wzywanie do pokuty, M. Korolko (red.), Warszawa 1 9 8 5 , s. 8 5 :
„Naprzedniejszy grzech jest i przenasroższa niesprawiedliwość t e g o królestwa:
zbluźnienie
Pana Boga chrześcijańskiego, w Trójcy jedynego, którego dopuszcza i rozmnażać się j e m u da­
je, iż kto chce, nie tyło m o w ą , ale i p i s m e m , i drukami bluźni b e z bojaźni n a w y ż s z e g o Boga
naszego w Trójcy [ . . . ] " .
6
Jacek Liberiusz, kanonik regularny, proboszcz kościoła B o ż e g o Ciała w Krakowie. Byl cenio­
nym kaznodzieją. Wydal kilka zbiorów kazań, w których ś m i a ł o p i ę t n o w a ł m.in. ó w c z e s n e
nadużycia władzy, butę szlachty, brak szacunku dla władzy, ucisk c h ł o p ó w („Polska piekłem
dla c h ł o p ó w " ) , przekupstwo w sądach. Por. J. Beniarzówna, PSB, XVII, s. 2 8 2 .
7
J. Liberiusz, Kazanie trzecie, w: Gospodarz Nieba i Ziemie lezus Chrystus..., Kraków 1 6 6 9 .
8
Tamże, s. 4 8 2 - 4 8 3 . Ciekawą o c e n ę braku wojen religijnych w Polsce wydai Z y g m u n t Krasiń­
ski w liście do s w e g o ojca, a którą przypomniał w kontekście rozważań o polskiej tolerancji
WIOSNA-2004
273
Piotr Wandycz w artykule Polska cnota,
(http://www.opoka.org.pl/biblioteka/I/IH/toleran-
cja.html): „Że wojen u nas religijnych nie było, to tylko dowód, że nikt w nic nie wierzy! moc­
no. O to, w co ludzie wierzą, biją się". Musi być w tym d u ż o prawdy o samych Polakach. Ka­
sper Balsam w Kazaniu o trojakiej jedności..., Kraków 1 7 5 8 , s. 1 1 , powiedział tak: „[...] dawni
Polacy, podczas Ewangelii, przez p o ł o w ę szabel s w o i c h dobywali, dając znać o g o t o w o ś c i ser­
deczne krwie przelania za wiarę świętą". W s p ó ł c z e ś n i (Balsamowi) Polacy już tej g o t o w o ś c i
widocznie nie posiadali.
9
10
Por. tamże, s. 4 8 3 .
Jak podaje Encyklopedia Powszechna Ultima Thule,
S.F. Michalski (red.), t o m VIII, Warszawa
1937, s. 5 3 2 , traktat zawarty 16 października 1 6 7 2 roku przewidywał odstąpienie T u r k o m
województw: podolskiego, bracławskiego oraz południowej kijowszczyzny. Ponadto Polska
zobowiązała się do płacenia haraczu w wysokości 100 tysięcy złotych rocznie. To wyraźne
upokorzenie Polski w y w o ł a ł o oburzenie w kraju, które d o p r o w a d z i ł o do w z n o w i e n i a działań
wojennych w 1 6 7 3 roku i przyniosło w rezultacie z w y c i ę s t w o pod C h o c i m i e m .
11
P. Skarga, O szóstej chorobie Rzeczypospolitej, która jest dla grzechów jawnych i niekarności ich,
12
Tamże, s . 8 8 .
13
J. Liberiusz, Kazanie wtóre na toz święto, verbum caro factum est..., w: Gospodarz nieba i ziemie
w: Kazania sejmowe i Wzywanie do pokuty, M. Korolko (red.), Warszawa 1 9 8 5 , s. 87.
lezus Chrystus..., Kraków 1 6 6 9 , s. 2 4 .
14
Zob. J. Liberiusz, Kolęda na nowe lato, w: Kolęda gospodarska rożnym stanom. Na kazaniu w dzień
Nowego Lata i Trzech Krolow Ofiarowana, Kraków 1 6 6 9 , s. 2 0 .
15
Tamże, s . 2 1 .
16
J. Liberiusz, Kolęda na trzy króle, w: Gospodarz nieba i ziemie lezus Chrystus..., Kraków 1 6 6 9 , s. 9.
17
Kasper Balsam, urodzony 5 stycznia 1 7 1 5 roku we Lwowie. Pochodził z rodziny ormiańskiej.
Do zakonu j e z u i t ó w wstąpił w 1 7 3 1 roku. W latach 1 7 4 6 - 1 7 4 8 wykładał t e o l o g i ę w kole­
gium św. Piotra w Krakowie. Jego m o w y sejmowe nawiązują do twórczości Piotra Skargi.
Por. J. Bazydło, EK, I, k. 1 2 8 8 .
18
Pełny j e g o tytuł brzmi: Kasper Balsam, Kazanie o Trojakiej Jedności do publicznych obrad potrzeb­
nej pobudzające ku ziednaniu przez modlitwę Sejmowi Walnemu na rok pański 1758 przypadającemu
w Warszawie..., Kraków 1 7 5 8 .
19
Tamże, s. 3 5 .
20
Tamże, s. 14.
21
P.
Skarga,
O szóstej chorobie Rzeczypospolitej...,
w:
Kazania sejmowe
i
Wzywanie do pokuty,
dz.cyt., s. 9 0 .
22
J. Liberiusz, Lapis angulańs kamień węgielny, abo kątny. Na podparcie oslabiatej Ojczyzny w świąto­
bliwym mężu i słudze Bożym Janie Kantym..., Kraków 1667, s. 15.
23
K. Balsam, Kazanie o Trojakiej Jedności..., dz.cyt., s. 3 8 .
24
Tamże.
25
P.
Skarga,
O szóstej chorobie Rzeczypospolitej...,
w:
Kazania sejmowe i Wzywanie do pokuty,
dz.cyt., s. 8 9 .
26
Tamże, s . 8 8 .
27
Tamże, s . 8 8 - 8 9 .
28
J. Liberiusz, Kazanie wtóre. Hodiefalus domui huicfacta est, w: Gospodarz Nieba i Ziemie lezus Chry­
stus..., Kraków 1 6 6 9 , s. 6 2 5 .
29
J. Liberiusz, Kazanie pierwsze na dzień zmartwychwstania pańskiego, [...] Gospodarz Nieba i Ziemie
lezus Chrystus..., Kraków 1 6 6 9 , s. 2 9 6 . Kasper Balsam w Kazaniu o Trojakiej Jedności..., Kraków
274
FRONDA 32
] 7 5 8 , s. 3 3 , informował, że pierwszy przypadek przekupstwa posła, który doprowadził do ze­
rwania Sejmu W a l n e g o mial miejsce za panowania Jana Kazimierza. W ó w c z a s , jak to sko­
m e n t o w a ł Balsam: „Zdziwiła się na ten złośliwy p o s t ę p e k cała Rzecz-Pospolita, a w s z y s c y na
sejmie przytomni, miłość, którą k n i e m u mieli, w sprawiedliwą zapalczywość, serdeczną
życzliwość, w jawną z a m i e n i w s z y nieprzyjaźń, w o i a ć poczęli: zgiń! Przepadnij! Otóż, dobra
prywatnego w publicznym s z u k a n e g o skutek".
30
Por. J. Liberiusz, Kazanie pierwsze na dzień wniebowstąpienia pańskiego, w: Gospodarz Nieba i Zie­
mie lezus Chrystus..., Kraków 1 6 6 9 , s. 3 5 0 - 3 5 1 .
31
J. Liberiusz, Kazanie pierwsze na dzień wniebowstąpienia pańskiego, w: Gospodarz Nieba i Ziemie
32
J. Liberiusz, Kazanie wtóre. Hodiefalus domui huicfacta est, w: Gospodarz Nieba i Ziemie lezus Chry­
lezus Chrystus..., Kraków 1669, s. 3 5 4 .
stus..., Kraków 1 6 6 9 , s. 6 2 6 .
33
p.
Skarga,
O szóstej chorobie Rzeczypospolitej...,
W:
Kazania sejmowe i Wzywanie do pokuty,
dz.cyt., s. 8 9 .
34
p. Skarga, Na Moskiewskie zwycięstwo kazanie i dzięki Panu Bogu. Czynione w Wilnie 25. Julii,
w dzień S.Jakuba, 1611. na przyiazd szczęśliwy Króla J.M., Kraków 1 6 1 1 .
35
Tamże, s. 2.
36
Tamże, s . 11.
37
Tamże, s . 12.
38
J. Liberiusz, Kazanie we środę po wtorej niedzieli postnej, w: Gospodarz Nieba i Ziemie lezus Chry­
39
J. Liberiusz, Kazanie we środę po wtorej niedzieli postnej, w: Gospodarz Nieba i Ziemie lezus Chry­
40
J. Liberiusz, Kolęda gospodarska rożnym stanom. Na kazaniu w dzień nowego lata i Trzech Krolow
41
Tamże, s. 16.
42
J. Liberiusz, Kazanie trzecie, w: Gospodarz Nieba i Ziemie lezus Chrystus..., dz.cyt., s. 7 0 4 . Kazno­
stus..., Kraków 1 6 6 9 , s. 1 3 - 1 4 .
stus..., dz.cyt., s. 15.
ofiarowana..., Kraków 1669.
dzieja pytał słuchaczy: „A nie w i e m skąd by to aby ubodzy poddani, królewscy, d u c h o w n i pie­
c h o t ę odziewać, m u n d e r o w a ć mieli? A pieniądze z skarbu na c o ? " .
43
Por. K. Balsam, Kazanie o Trojakiej Jedności..., dz.cyt., s. 2 8 .
44
S. Rotkiewicz, Królowa cnót i Pani Zastępów Kunegunda Święta, Królowa Polska..., Kraków 1 6 8 9 .
45
Tamże, s. 5 1 .
WIOSNA-2004
275
Zmarły w 1980 roku Władimir Wysocki był z pocho­
dzenia Żydem i znajduje to swoje odbicie w jego twór­
czości. Jewgienij Mierzon próbuje wykazać, że gdyby
pieśniarz znalazł się za życia w Izraelu, to byłby bar­
dem prawicy. Wśród wielu jego pieśni są i takie, które
gloryfikują miłość do ojczyzny, odwagę, heroizm,
męstwo. Jest jeszcze jedna cecha, którą autor przypisu­
je pieśniarzowi - życzliwość wobec politycznych prze­
ciwników (czytaj: wolność od resentymentów). Według
Mierzona cecha ta odróżnia prawicę od lewicy.
ŻYDOSTWO
- OSTATNIA NADZIEJA
BIAŁEGO CZŁOWIEKA
PRZEGLĄD IZRAELSKIEJ PRASY ROSYJSKOJĘZYCZNEJ
FILIP
ME MC H ES
Kiedy się czyta znajdujące się w Biblii dwie księgi machabejskie, nie ma się wąt­
pliwości, że Żydzi bronili wówczas
(w drugim wieku ery przedchrześcijańskiej)
swojego zaścianka wbrew „całemu światu". Po śmierci Aleksandra Macedońskie­
go narody opanowane przez dynastię Seleucydów zostały poddane walcowi unifi­
kacji, porzucały tradycyjne prawa i religie, uczyły się greckich obyczajów i języ­
ka, stapiały się w jedno społeczeństwo. Procesy te ogarnęły również Żydów i był
moment, kiedy hellenizacja tego narodu wydała się czymś przesądzonym.
dzięki
nadludzkiemu
wysiłkowi Machabeuszów żydowski „zaścianek"
Tylko
na szczę­
ście wtedy się ostał. Nawet nie umiem sobie wyobrazić, że ktoś mógłby przeczyć
temu, że po dziś dzień cała ludzkość bardzo wiele korzysta z owoców tamtego mogłoby się wydawać,
że tylko partykularnego - zwycięstwa.
Ojciec Jacek Salij OP
276
FRONDA 32
Stosunek znacznej części polskiej prawicy do
konfliktu izraelsko-palestyńskiego u w a r u n k o w a n y
byl i jest własnymi doświadczeniami. Prawidło­
wość tę potwierdzają zwłaszcza środowiska, któ­
re próbują odgrzewać anachroniczne wątki z do­
robku
Narodowej
Demokracji.
Udział „ ż y d o k o m u n y " w stalinizacji Polski oraz brak analo­
gicznych wydarzeń w dziejach
kontaktów
polsko-arabskich
zadecydowały o p u n k t a c h dodat­
nich
dla
rodaków
Jasera
Arafata,
a ujemnych dla w i a d o m o kogo. I cho­
ciaż pojawienie się nowych podziałów
geopolitycznych po 11 września 2001
roku sprawiło, że dzisiaj również w prasie
„narodowej" nie brakuje głosów popierają­
cych
ewentualne
zawiązanie
chrześcijańsko-żydowskiego
jako
sojuszu
muru
obronnego przed islamskim fundamen­
talizmem, to jednak jej stali czytelnicy
wiedzą swoje. Mogliby się oni j e d n a k
bardzo zdziwić, gdyby sięgnęli po prasę
izraelską wydawaną w języku...
rosyj­
skim przez imigrantów z terenu d a w n e g o
ZSRS, a więc - by przywołać tu pewien
stereotyp
- potomków
sadystycznych,
krwiożerczych komisarzy ludowych.
Na łamach takich pism jak „ 2 2 " czy
serwisów internetowych jak „Chroniki Jerusalima" często i wyraźnie dają o sobie
znać poglądy przeciwne t e m u wszystkiemu,
co personifikuje
mityczny „ruski"
Żyd-
-bolszewik, który przemieniwszy się wczoraj
w pazernego oligarchę i kosmopolitycznego
WIOSNA
2004
demoliberała, spiskuje teraz z G e o r g e ' e m S o r o s e m przeciw Polsce, chrześci­
j a ń s t w u oraz całej cywilizacji łacińskiej. Jeśli n a t o m i a s t pojawiają się w tych
mediach jakieś krytyczne opinie w o b e c w ł a s n e g o n a r o d u , to f o r m u ł o w a n e są
z przeciwnej perspektywy aniżeli ta, k t ó r ą reprezentują lewicowi intelektu­
aliści żydowscy pokroju N o r m a n a Finkelsteina (autora g ł o ś n e g o Przedsiębior­
stwa Holocaust) albo - dla o d m i a n y - K o n s t a n t e g o Geberta. Nie b ą d ź m y jed­
nak gołosłowni.
Samobójcze tendencje narodu żydowskiego
W tekście
Z A P A D N A J A KULTURA I JEWRIEJSKIJ W Y B Ó R
(Kultura zachodnia i żydowski wy­
bór, „22" nr 99) Raisa Epsztajn oskarża h u m a n i z m i oświecenie o rozkład społe­
czeństw tradycyjnych oraz przygotowanie podatnego gruntu dla totalitarnych ide­
ologii. Ofiarami postępu okazały się też zamknięte zbiorowości żydowskie, które
nie oparły się procesom modernizacyjnym i utopijnym eksperymentom. Dlacze­
go? Bo sens byciu Żydem nadaje judaizm. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji, w któ­
rych przynależność do Narodu Wybranego jest przyczyną konfliktów z gojami.
Ale rola judaizmu, podobnie jak chrześcijaństwa, zaczęła maleć. Wielu Żydów
zdecydowało się zerwać z „ciemnotą", porzucić wiarę i obyczaje przekazywane
z pokolenia na pokolenie przez przodków, aby zasymilować się z nowoczesnymi
narodami europejskimi.
Epsztajn nie w a h a się stwierdzić: „Taki jest początek sławetnej żydowskiej
samonienawiści, żydowskiego antysemityzmu, który często okazuje się d u ż o
bardziej okrutny niż antysemityzm nieżydowski". O w a samonienawiść osiągnę­
ła krańcową postać, uobecniając się w dwóch zantagonizowanych wzajemnie
ideologiach: k o m u n i z m i e i - paradoksalnie - nazizmie. Marksistowski interna­
cjonalizm postulował, aby żydostwo rozszerzyło się na całą ludzkość, a następ­
nie się w niej rozpłynęło. Hitlerowski antysemityzm jest nat omias t doprowa­
dzeniem do ostateczności rozważań O t t o Weiningera, Żyda przekonanego
o niższości swojego narodu wobec rasy aryjskiej. Obie wymienione ideologie
poniosły klęskę. Żydzi jednak zachowali samobójcze skłonności zarówno do
budowy „nowego wspaniałego świata", jak i do samounicestwienia. Epsztajn
ma świadomość, że taka ocena dziejów m o ż e gorszyć lub napotykać lekceważe­
nie współczesnych rządców dusz, których pochłania walka z r z e k o m o nadmier­
nym pielęgnowaniem każdej rodzimej tożsamości (piętnowanym jako nacjona278
FRONDA 32
lizm bądź ksenofobia). Stąd konkluzja: „Ignorowanie tego problemu to ścieżka
najprostsza i najłatwiejsza. Ale jest ona zarazem najbardziej niebezpieczna i nie­
uchronnie zmierza do jednego z dwóch wskazanych tu biegunów".
A r g u m e n t y Raisy Epsztajn zdaje się podzielać Aleks T a m . W jego tekście
o w y m o w n y m tytule
salima",
SUMIERK.1
28.11.2002,
IDIEOŁOCIJ
(Zmierzch ideologii, „ C h r o n i k i Jeru-
http://rjews.net/gazeta/gazeta.html)
czytamy:
„21
stycznia 1793 roku n a d r a n e m kat pociągnął dźwignię i n ó ż gilotyny o p a d ł
w dół, wydając zgrzyt n a d z a m a r ł y m placem Rewolucji i oddzielając głowę
od ciała, a j e d n o c z e ś n i e ó w c z e s n ą e p o k ę od nowej. Upadając z szafotu r a z e m
z zakrwawioną głową Ludwika XVI, n o w a epoka, E p o k a Ideologii, w odróż­
nieniu od głowy króla, nie została w plecionym koszu, lecz w e s o ł o potoczy­
ła się w świat w p o s z u k i w a n i u innych g ł ó w i od tej pory nie p r z e s t a w a ł a na­
wiązywać do złowieszczych okoliczności swych n a r o d z i n " .
T a m bardzo precyzyjnie wyjaśnia, gdzie od ponad dwóch stuleci przebiega li­
nia frontu. „Dla mnie jest istotne, że Ideologia łączy się z tym, co Pożądane,
z Ideałem, który jak na razie, z p o w o d u rozmaitych przyczyn, nie m o ż e być zre­
alizowany, ale do którego, cholera, trzeba dążyć. A kiedy zostanie osiągnięty,
wtedy już będzie wszystko dobrze... [...] Na razie jednak pojawia się pytanie: czy
istnieje ideologia, taka jak ją zdefiniowałem, u konserwatysty? Rzecz wątpliwa.
Wartości konserwatywne są proste, konkretne i stare jak świat: rodzina, dzieci,
naród, ojczyzna, tradycja, zwłaszcza tradycja, od niepamiętnych czasów, korze­
niami wyrastająca z ziemi cmentarzy. Czy to wszystko m o ż e być nazywane hała­
śliwym słowem «ideologia»? Figa z makiem... Ideologia to «jak być powinno*.
Wartości konserwatysty to «jak jest», a nawet «jak było». [...] Zgodnie z tym pa­
radygmatem za nonsens należy uznać przeciwstawianie konserwatystów libera­
łom lub k o m u n i s t o m , lub faszystom, lub przedstawicielom jakiejkolwiek innej
ideologii. Dzisiejsza właściwa para przeciwieństw wygląda następująco: konser­
watyści przeciwko wszystkim pozostałym; Tradycja przeciwko Ideologii".
Tarn oznajmia, że nadeszła pora, aby raz na zawsze pożegnać zgubne u t o ­
pie, które chcieli realizować polityczni zbrodniarze. „Krwawa epidemia h u m a ­
nistycznych ideologii, będąca p o k a r m e m dla Robespierre'a i Stalina, Trockie­
go i Hitlera, Pol Pota i Castro, M a o Tse-tunga i Ulriki Meinhof, nie jest
i m m a n e n t n ą cechą tego świata. [...] O n a zwaliła się n a m na głowę dwa wieki
temu; ona zginie w otchłani, zostawiając po sobie złą p a m i ę ć o wielu milio­
nach ofiar. Idź precz, szatanie!".
WIOSNA
2004
279
W obronie państw narodowych
- przeciwko globalnemu imperium
W tekście POSTSIJONIZM I DIEMOKRATIJA (Postsyjonizm i demokracja, serwis
Grupy Analitycznej MAOF, 5.03.2003, http://rjews.net/maof) Raisa Epsztajn
zwraca uwagę na zagrożenie, jakie po u p a d k u realnego socjalizmu niesie świa­
tu inny totalitaryzm, chociaż ani elity, ani e s t a b l i s h m e n t o w e media nie ośmie­
liłyby się tego zjawiska tak określić. Chodzi o „demokrację totalitarną" (termin
stosowany chociażby przez Friedricha von Hayeka), która przedłuża łańcuch
projektów będących od wybuchu rewolucji 1789 roku kolejnymi próbami wcie­
lenia w życie herezji chrześcijaństwa zsekularyzowanego mesjanizmu.
Absolutyzacja reguł demokracji to - w e d ł u g Epsztajn - działania marginali­
zujące tradycję i religię: większość społeczeństwa m o ż e wywracać hierarchie
społeczne oraz relatywizować świętości i n o r m y moralne. Niegdyś zlaicyzowa­
ni Żydzi stanowili pokaźną reprezentację w kolejnych międzynarodówkach,
gdyż wierzyli, że ludzkość m o g ą zjednoczyć idee komunistyczne. Za wroga
uważali oni swoich rodaków, którzy ideom p o s t ę p o w y m stawiali opór. Dziś
spora część w e t e r a n ó w „nowej lewicy" to również ludzie wywodzący się z ży­
dowskich d o m ó w . Teraz, objąwszy ważne funkcje w instytucjach Unii Europej­
skiej czy O N Z , traktują oni swoiście p o j m o w a n ą globalizację jako i n s t r u m e n t
walki z p a ń s t w a m i narodowymi, w tym zwłaszcza z Izraelem, a sojuszników
pozyskują wśród p a ń s t w arabskich.
W ten sposób - uważa Epsztajn - p o m i m o rozpadu ZSRS, kresu realnego
socjalizmu i zwycięstwa zachodniej demokracji E u r o p a wraca do m o d e l u mark­
sistowskiego, a w „kwestii żydowskiej" do syntezy tego m o d e l u z innym, trak­
towanym powszechnie jako przeciwieństwo owego pierwszego, lecz dla Żydów
dużo bardziej potwornym. Dlaczego? „Jedną z przyczyn jest to, iż [...] procesy
denazyfikacyjne w Europie po II wojnie światowej doprowadziły z biegiem cza­
su do sytuacji, w której jakiekolwiek partykularno-narodowe orientacje zaczęły
być identyfikowane z nacjonalizmem, rasizmem i nawet nazizmem, co natural­
nie od razu delegitymizuje te orientacje w każdym państwie pretendującym do
nazywania go demokratycznym".
Denazyfikacja bez dekomunizacji - twierdzi Epsztajn - pozostaje czymś po­
zornym. Trzymająca władzę nad świadomością społeczną Europejczyków i Izra­
elczyków lewica nie pozwoliła na dekomunizację w sferze idei, symboli, mitów.
280
FRONDA 32
Dlatego „internacjonalizm kościoła komunistycznego nie tylko nie utracił na­
wet odrobiny swojej poprzedniej legitymacji, ale więcej, stał się niezaprzeczal­
ną prawdą, autentycznym credo religii demokracji totalitarnej, w jej choćby i od­
nowionej,
lecz
nie
mniej
fanatycznej
i
fundamentalistycznej
wersji
niż
poprzednie - takiej wersji, jaka sformułowana została w bieżącej, ponoć «post-ideologicznej» epoce".
Z m i t e m identyfikacji nacjonalizmu i faszyzmu rozprawia się Aleks T a r n
w
tekście
26.01.2003,
BIELGIJSKAJA
MODEL
(Model
belgijski,
http://rjews.net/gazeta/gazeta.html).
idee zjednoczonej
„Chroniki Jerusalima",
Autor
przypomina,
że
E u r o p y żywe były j u ż w ś r ó d z w o l e n n i k ó w p a n o w a n i a
III Rzeszy n a d Starym K o n t y n e n t e m , i to z a r ó w n o w ś r ó d N i e m c ó w , jak
i przedstawicieli innych n a r o d ó w . Do tych drugich należy zaliczyć H e n r i de
Mana, kolaborującego z n a z i s t a m i lidera belgijskich socjalistów, c z o ł o w e g o
ideologa europejskiej jedności. Dziś p r e m i e r Belgii pomija m i l c z e n i e m bru­
n a t n ą przeszłość r o d z i m y c h p r e k u r s o r ó w Unii Europejskiej, ale d o m a g a się,
aby szef rządu izraelskiego, Ariel Szaron, stanął p r z e d belgijskim s ą d e m za
swoje r z e k o m e z b r o d n i e wojenne.
Obecnie socjaldemokraci tropią na całym świecie przejawy nacjonalizmu jako
upiory faszystowskie. Lewicę belgijską przerażają sukcesy wyborcze separatystów
z Vlaams Blok, którzy zamiast wspierać europejskie procesy integracyjne, dążą ku
suwerenności swojego regionu (czy raczej kraju), a co za tym idzie - ku rozpado­
wi belgijskiej państwowości. Tarn zauważa: „Można uznać za sprawiedliwe koja­
rzenie niemieckich nazistów z rasizmem, z grą na urażonej przez I wojnę świato­
wą niemieckiej
d u m i e narodowej,
lecz nacjonalizm jako taki
nie mi
z faszyzmem nic wspólnego. Idea narodowa z założenia jest separatystycz­
na, zamknięta w wewnętrznych granicach swojego kręgu narodowego. Na­
tomiast faszystowska, zaborcza ekspansja skierowana była poza te grani
ce, podobnie zresztą jak komunistyczna. Dotyczy to też pokrewnej obu
tym e k s p a n s j o m socjalistycznej ekspansji «integracyjnej». Dlatego
H e n r i de Man tak się cieszył na widok faszystowskich czołgów".
N o n s e n s y h u m a n i z m u i e p i d e m i a political correctness
Idea w i e l o k u l t u r o w o ś c i m o ż e się stać w ł a s n y m z a p r z e c z e n i e m , d o w i a d u j e m y
się z t e k s t u Aleksandra W o r o n e l a BOLSZOJ BIEZPORIADOK W CUMANNOM MIRIE
WIOSNA-2004
281
(Wielki chaos w h u m a n i t a r n y m świecie, „ W i e s t i " , 2 3 . 0 5 . 2 0 0 2 ) . Z a c h o d n i ą
cywilizację
h u m a n i s t y c z n ą cechuje p e w n a hipokryzja:
„Z jednej
strony
w żadnym wypadku nie chcemy profanować jakichkolwiek obcych świętości
(no bo w czym są «one» gorsze od n a s ) , a z drugiej s t r o n y z a c h o w u j e m y się
tak, jakby takich świętości na świecie nie było (przede w s z y s t k i m nie było
u nas) i być nie m o g ł o " . T e n relatywizm m u s i w z b u d z a ć n a t u r a l n e podejrze­
nia: czy szacunek w o b e c obcych wierzeń jest szczery? „Poza tym, jeśli robi­
my wrażenie, że sami nie p o s i a d a m y żadnych świętości, to w konsekwencji
zawsze i we w s z y s t k i m m u s i m y u s t ę p o w a ć p r z e d s t a w i c i e l o m innych k u l t u r .
Dlatego że to, co względne, m u s i ustąpić t e m u , co a b s o l u t n e . Na t y m pole­
ga sprawiedliwość. Oprócz tego chodzi o to, «żeby tylko nie było wojny». Je­
steśmy przecież h u m a n i s t a m i " .
W o r o n e l zauważa, że Trzeci Świat o d r z u c a h u m a n i z m i pozostaje w i e r n y
s w o i m tradycjom oraz s w o i m religiom. D o w o d z ą t e g o chociażby palestyńscy
terroryści, którzy z i m i e n i e m Allaha na u s t a c h są gotowi p r o w a d z i ć „świętą
w o j n ę " przeciwko r e p r e z e n t u j ą c e m u wartości z a c h o d n i e Izraelowi. O d p o ­
wiedzią m o ż e być jedynie siła - a r g u m e n t t r u d n y do przyjęcia dla Ż y d ó w
z krajów zachodnioeuropejskich, lecz z r o z u m i a ł y dla doświadczonych przez
represje totalitarnego r e ż i m u m i e s z k a ń c ó w Izraela przybyłych z obszaru
d a w n e g o ZSRS. „ N o cóż, t a k a sytuacja będzie t r w a ć jeszcze w przyszłości,
póki nie nadejdzie mesjasz [ m a ł ą literą, p i s o w n i a oryginalna - przyp. F . M . ] .
I skoro on jeszcze nie nadszedł, legalność i s t n i e n i a Izraela nie będzie zabez­
pieczona, jeśli nie u d a się jej w z m o c n i ć siłowymi, p o z a p r a w n y m i a r g u m e n ­
tami, tak jak to m i a ł o miejsce w Kuwejcie, Bośni i innych krajach. T e r a z i p o ­
tem".
W innym swoim tekście O
NACYONALNOJ
NIEZAWISIMOSTI
T L I N K I T O W
(O n a r o d o ­
wej niezawisłości Tlinkitow, „Wiesti", 11.04.2002) Aleksander W o r o n e l zaj­
muje się kwestią aspiracji niepodległościowych różnych n a r o d ó w . Aspiracje te
mają często a d w o k a t ó w w ś r ó d rozmaitych aktywistów „praw człowieka". Ale
we współczesnym świecie pokutuje przekonanie, zgodnie z którym człowiek
ma rozmaite prawa, natomiast nie ciążą na n i m żadne obowiązki. Istnieją na­
rody, które nie są zdolne do stworzenia własnego państwa.
„Rozdzielenie politycznych p r a w od politycznych o b o w i ą z k ó w w wol­
nych krajach sprawia, iż szczególnie efektywnie korzystają z tych p r a w wła­
śnie ci, którzy nigdy nie wywiązywali się z obowiązków. To p r o w a d z i do nie282
FRONDA
32
u s t a n n e g o niezadowolenia innych obywateli, którzy zbyt wyraźnie
widzą, że są nabijani w butelkę. « N a r o d o w e p r a w a Palestyńczyków są
niezaprzeczalne* - m o ż e to i prawda, zwłaszcza jeśli się r o z u m i e , o czym
się mówi. A jakie t e n n a r ó d ma obowiązki? Czy t e n p r o b l e m był dysku­
towany na forach m i ę d z y n a r o d o w y c h ? " - pyta retorycznie a u t o r .
H u m a n i s t y c z n ą ideę w i e l o k u l t u r o w o ś c i r e i n t e r p r e t u j ą na w ł a s n y użytek
zwolennicy political correctness. W tekście
„Chroniki J e r u s a l i m a " ,
12.10.2002,
STRASTI-PIEDIERASTI
(Homo-namiętności,
http://rjews.net/gazeta/gazeta.html)
Aleks T a r n polemizuje z p o s t u l a t a m i izraelskich ś r o d o w i s k gejowskich. J a k o
poseł do Knesetu został wybrany profesor u n i w e r s y t e t u w Tel Awiwie, zde­
klarowany i jednocześnie wojujący h o m o s e k s u a l i s t a , Uzi Ewen. Na uroczy­
stości zaprzysiężenia go jako p o s ł a E w e n pojawił się w t o w a r z y s t w i e swoje­
go partnera. N o w y p a r l a m e n t a r z y s t a od razu zaangażował się w walkę
o r ó w n o u p r a w n i e n i e p a r h o m o s e k s u a l n y c h z m a ł ż e ń s t w a m i . C h o d z i mu
o ulgi e k o n o m i c z n e dla siebie i swojego k o c h a n k a .
T a r n kpi sobie z p o m y s ł ó w Ewena. A u t o r a d u ż o bardziej n i e p o k o i co in­
nego: „(...) przejmuję się a d o p t o w a n y m przez tę kochającą się p a r ę c h ł o p c e m
o imieniu Josi. N i e wiem, kto, kiedy i na jakich zasadach zdecydował o losie
tego chłopca. Ale robi mi się p o t w o r n i e przykro, kiedy p o m y ś l ę sobie, że
z p o w o d u t e g o p r e c e d e n s u w przyszłości p o d o b n y los m o ż e s p o t k a ć k a ż d e
izraelskie dziecko, włączywszy, Czytelniku, n a s z e w n u k i i p r a w n u k i " .
T a r n przywołuje wypowiedź W ł a d i m i r a Bukowskiego, rosyjskiego pisa­
rza i słynnego a n t y k o m u n i s t y c z n e g o dysydenta. Bukowski stawia diagnozę
o kryzysie cywilizacji zachodniej, k t ó r a coraz bardziej poddaje się i d e o m po­
litical correctness. W Wielkiej Brytanii - gdzie pisarz m i e s z k a - p a r l a m e n t
omal nie uchwalił zakazu hate speach. Co oznacza hate speach? Okazuje się, że
chodzi o w e r b a l n e wyrażanie d o m n i e m a n e j nienawiści, lecz tylko w o b e c
określonych grup, n p . o s ó b o d m i e n n e j rasy czy h o m o s e k s u a l i s t ó w . Projekt
tej ustawy p r z y p o m i n a B u k o w s k i e m u sławetny artykuł 70 sowieckiego ko­
deksu karnego, na którego p o d s t a w i e pisarz został p o z b a w i o n y wolności.
„Śmieszne?" - pyta Tarn. I zaraz odpowiada: „Dla m n i e okropne. Mogę tyl­
ko schylić głowę przed straszliwym osobistym doświadczeniem Władimira Bu­
kowskiego, który z piekła sowieckich psychuszek wyniósł wiedzę o tym, jak to
jest, kiedy «dla twojego dobra [...] ratują ciebie od samego siebie». Mnie ratować
nie trzeba, towarzysze komisarze! [...] Zostawcie mój biedny tyłek w spokoju!".
WIOSNA2004
283
Silny „ n o w y Ż y d "
Pielgrzymki Izraelczyków do Oświęcimia stają się coraz bardziej p u s t y m ry­
t u a ł e m - twierdzi Asja E n t o w a w tekście
PAMIATI
o
KATASTROFIE
PROSZŁOJE
I
BUDUSZCZIEJE:
EKSPLUATACJA
(Przeszłość i przyszłości: eksploatacja pamięci o Kata­
strofie, „ N o w o s t i niedieli", 4 . 0 7 . 2 0 0 3 ) . Lata mijają i świat p o m a ł u z a p o m i ­
na o tym, co się wydarzyło w latach 3 0 . i 4 0 . ubiegłego stulecia. Kiedyś było
inaczej. „Pod w p ł y w e m u ś w i a d o m i e n i a sobie faktu Katastrofy O N Z miłości­
wie zgodziła się na istnienie p a ń s t w a Izrael (chociaż w z u p e ł n i e nie nadają­
cych się do życia granicach, ale to już i n n a kwestia). Cały świat z ciekawo­
ścią obserwował proces E i c h m a n n a , pomijając to, że p o r w a n i e E i c h m a n n a
z Argentyny było w b r e w p r a w u m i ę d z y n a r o d o w e m u " .
Koniunktura się zmieniła. Świadczy o tym niespotykany od końca II wojny
światowej wzrost nastrojów antysemickich w Europie i USA. Przypominanie
nazistowskich obozów koncentracyjnych nie robi już w świecie wrażenia. En­
towa radzi swoim r o d a k o m pozbyć się złudzeń: „Już nie jesteśmy silnymi re­
prezentantami cywilizacji zachodniej". Świecki kult ofiar holocaustu, który
miał być wspólną płaszczyzną p o r o z u m i e n i a z antytotalitarnym Z a c h o d e m , nie
m o ż e już stanowić o żydowskiej tożsamości narodowej. „Yad V a s h e m chroni
pamięć o tysiącach zburzonych synagog, lecz nie ma w n i m miejsca na pamięć
0 d w u k r o t n y m zburzeniu Świątyni [Jerozolimskiej - przyp. F.M.]. A przecież
tylko spadkobiercy ludzi, którzy wznieśli Pierwszą i D r u g ą Świątynię, m o g ą
sobie rościć p r a w o do tej ziemi - ziemi naszych ojców".
W tekście
MUZYKA
MIFA
(Muzyka mitu, „Wiesti", 2 0 . 0 2 . 2 0 0 3 ) N a u m Waj-
m a n recenzuje sztuki teatralne i filmy, w których pojawia się t e m a t „kwestii ży­
dowskiej". Autor nie pozostawia suchej nitki na utworach prezentujących Ży­
d ó w jako bezsilne ofiary antysemickich zbrodni, chociaż - trzeba uprzedzić daje się przy okazji niepotrzebnie ponosić rozmaitym fobiom. „Pianista, Lista
Schindlera i p o d o b n e produkcje to filmy-rytuały. [...] Chociaż, oczywiście,
współczesny Europejczyk zinterpretuje swój zachwyt jako czysto «estetyczny»,
1 będzie na wszelkie sposoby obłudnie obwieszczać: «to jest dzieło sztuki».
«Ofiara», czyli Żydzi, w nie mniejszym stopniu czynnie przeżywa te filmy i się
nimi zachwyca. [...] Co się zaś tyczy żydowskich twórców owych filmów, to
obawiam się, że troskami tych «kapłanów sztuki» są bardziej względy praktycz­
ne. [...] I chociaż profanacja Katastrofy, przemienienie jej w «fabułę», [...] jest
284
FRONDA 32
gorszym przestępstwem niż negacja Katastrofy, to spielbergi i polańscy
świadomie kontynuują podtrzymywanie tego stereotypu ofiary. Kieruje nimi
ten sam instynkt «asymilowanego», to znaczy Żyda, który wyrzekł się swojej
kultury: spodobać się swoim gnębicielom. I nie ma dla Żyda lepszego spo­
sobu, aby spodobać się chrześcijanom, niż uczynić z siebie ofiarę".
W a j m a n o w i podobają się i n n e filmy: Europa Europa (recenzent mylnie
odnotował, że reżyserem tej produkcji jest o d t w ó r c a głównej roli, Marco
Hofschneider, a nie Agnieszka Holland) oraz Fanatyk H e n r y ' e g o Beana.
W obydwu obrazach główni b o h a t e r o w i e p r z e ł a m u j ą stereotyp Żyda-ofiary
lub b u n t u j ą się przeciwko n i e m u . W tym d r u g i m filmie były u c z e ń jesziwy
staje się n a w e t neonazistą, który używa p r z e m o c y w o b e c swoich rodaków,
aby pod koniec filmu ostrzec u c z e s t n i k ó w n a b o ż e ń s t w a o p o d ł o ż o n e j w sy­
nagodze bombie, a n a s t ę p n i e s a m e m u zostać w świątyni i zginąć.
Wajman konkluduje: „[...] w rzeczywistości syjoniści z b u n t o w a l i się kie­
dyś głównie przeciwko ż y d o w s k i e m u «ofiarnictwu» i zamarzyli o «nowym
Żydzie*, o antropologicznym przeszczepie na Z i e m i ę Obiecaną. C h ł o p a k i za­
szli d u ż o dalej aniżeli b o h a t e r filmu Fanatyk, lecz niestety, i tutaj, w Izraelu,
obserwujemy t e n proces «judaizacji», który n a d c h o d z i z d w ó c h stron: ze stro­
ny «bogobojnych» (charedim) i ze s t r o n y izraelskiej «lewicy». J e d n i nadal lu­
bią «ofiarnictwo», d r u d z y po chrześcijańsku n i e n a w i d z ą naszej «siły», uważa­
jąc ją za zasadniczą «przeszkodę dla pokoju»".
Resentymenty jako d o m e n a lewicy, także izraelskiej, to t e m a t innego tekstu
N a u m a Wajmana, ŁOWUSZKI MORAU (Pułapki moralności, „Wiesti", 28.11.2002).
Pomimo klęski lewicowych utopii idea „sprawiedliwości społecznej" nie zeszła
z areny dziejów. „Te wszystkie «szlachetne przekonania* nie mogą przecież się
ulotnić w minutę, tym bardziej że wciąż uważane są za «szlachetne». O n e szuka­
ją nowego «adresu», nowego pola działalności, nowych «wyzyskiwanych» i no­
wych «wyzyskiwaczy», nowych «ulubionych wrogów». O n e walczą o prawa
mniejszości etnicznych i seksualnych, przeciwko dyskryminacji rasowej, neokolonializmowi, globalizacji, «zacofaniu Południa*, występują w obronie Palestyń­
czyków i zwierząt". Grzechem pierworodnym państwa izraelskiego okazały się
próby łączenia idei narodowo-niepodległościowej z lewicowymi dążeniami do
oswobodzenia „uciskanych m a s " , również palestyńskich.
Wajman wskazuje na antyizraelskie i propalestyńskie nastroje w E u r o ­
pie. Ale są o n e u d z i a ł e m lewicy (w s a m y m Izraelu też) oraz i m i g r a n t ó w
W1OSNA2004
285
m u z u ł m a ń s k i c h . Pozostaje jeszcze e u r o p e j s k a „milcząca w i ę k s z o ś ć " , k t ó r a
zdaje sobie sprawę z zagrożenia, jakie niesie f u n d a m e n t a l i z m islamski. „Ale
ma o n a dosyć żydowskiej «świętoszkowatości», ciągłych żydowskich «żądań
sprawiedliwości", ciągłego poczucia w i n y z p o w o d u zagłady Ż y d ó w , p o r u s z a ­
nia się jak niewolnik, k t ó r e g o krępują w y r z u t y żydowskiego spojrzenia". Au­
t o r nawołuje do przyjęcia przez swoich r o d a k ó w wojowniczej p o s t a w y i od­
rzucenia lewicowej
mentalności
opartej
na r e s e n t y m e n t a c h .
Tylko t a k
b o w i e m m o ż n a p o m ó c sobie i i n n y m .
W tekście
TURY?"
WYSOCKIJ
K A K ZIERKAŁO
P R A W O C O
ŁACIERIA
ILI
„Z
KIEM WY,
MASTIERA
KUL­
(Wysocki jako zwierciadło obozu prawicy, czyli „Po której stronie jeste­
ście, ludzie kultury?", „Chroniki Jerusalima", 25.01.2003) Jewgienij Mierzon
prezentuje sylwetkę najsłynniejszego, oprócz Bułata Okudżawy, rosyjskiego
barda. Z m a r ł y w 1980 roku W ł a d i m i r Wysocki był z p o c h o d z e n i a Ż y d e m
i znajduje to swoje odbicie w jego twórczości. Mierzon próbuje wykazać, że
gdyby pieśniarz znalazł się za życia w Izraelu, to byłby b a r d e m prawicy. W ś r ó d
wielu jego pieśni są i takie, które gloryfikują miłość do ojczyzny, odwagę, h e ­
roizm, m ę s t w o . Jest jeszcze j e d n a cecha, k t ó r ą a u t o r przypisuje pieśniarzowi życzliwość wobec politycznych przeciwników (czytaj: wolność od r e s e n t y m e n t ó w ) . W e d ł u g Mierzona cecha ta odróżnia prawicę od lewicy. O t o fragment
jednej z pieśni Wysockiego „o s e n t y m e n t a l n y m b o k s e r z e " :
Nieprawda, że niby na koniec
Gromadzę swe siły,
Bić człowieka po twarzy
Od dzieciństwa nie potrafię,
A lewicowcy zachowują się jak „Borys Butkiejew z Krasnodaru"
G o j e t e ż są l u d ź m i
Słynny rosyjski n o b l i s t a literacki, A l e k s a n d e r Sołżenicyn, napisał książkę
DWIESTIE
LIET WMIESTIE
(Dwieście lat r a z e m ) , p o ś w i ę c o n ą b u r z l i w y m i skompli­
k o w a n y m dziejom s t o s u n k ó w rosyjsko-żydowskich. W tekście Iz
z
P O K Ł O N O M
IZRAILIA
-
(Z Izraela - z p o k ł o n e m , „ 2 2 " n r 129) Anatolij D o b r o w i c z recen­
zuje tę pozycję. Na u w a g ę zasługują zwłaszcza p o n i ż s z e fragmenty, k t ó r e
m o ż n a zostawić bez k o m e n t a r z a . „Sołżenicyn m a s ł u s z n o ś ć : każdy n a r ó d p o 286
FRONDA 32
w i n i e n pochylić się n a d s a m y m sobą z p o w o d u swoich w a d i sła­
bości. J e d n a z naszych żydowskich słabości to p o d s k a k i w a n i e
z p y t a n i e m : czy a u t o r jest j u d o f o b e m czy judofilem? Żydzi żądający,
żeby ich k o c h a n o , i wychwalający judofilów wzbudzają poczucie za­
kłopotania. Nikt n i k o g o nie m u s i kochać. [...] N i e m o ż n a powie­
dzieć, żeby krytykowanie Rosjan i ich m e n t a l n o ś c i było dla Ż y d ó w
t a b u : w ogóle opinia ze s t r o n y jakiegokolwiek n a r o d u , choćby i aż do bólu
przykra, jest korzystna, bo p o z w a l a p r z e p r o w a d z i ć s a m o a n a l i z ę . [...] N a m
n a t o m i a s t , Ż y d o m , nie zaszkodzi przyjrzeć się sobie o c z a m i A l e k s a n d r a Isajewicza [Sołżenicyna - przyp. F . M . ] . N i e j e d e n raz chrząknąwszy, t r z e b a bę­
dzie m r u k n ą ć : «I to jest prawda». W e ź m y chociażby t e n n a r c y z m - jego prze­
jawy są r ó ż n o r o d n e : tutaj jest i żydowskie poczucie winy, i żydowskie bycie
p i ę k n o d u c h e m , i p o ł o w i c z n y bądź całkowity internacjonalizm, i syczący so­
cjalny d y n a m i z m , i s k ł o n n o ś ć do s ł u ż e n i a w s z ę d z i e p o s t ę p o w i , m i e r z e n i e
wszędzie w elitę... Aż do p a r a d o k s u - do żydowskiej s a m o n i e n a w i ś c i (to
przecież też rodzaj n a r c y z m u ) " .
T e k s t Emila Szlejmowicza M Y GOWORIM „SŁOWIANSKIJ SOJUZ", PODRAZUMIEWAJEM... (Mówimy „Związek Słowiański", myślimy..., „Russkij Izrailitianin",
16.12.2002) p o r u s z a p r o b l e m Rosjan mieszkających w Izraelu. W ś r ó d imi­
g r a n t ó w z t e r e n u byłego Związku Sowieckiego przybyło w latach 90. do Izra­
ela m n ó s t w o ludzi, którzy formalnie nie mają p o c h o d z e n i a żydowskiego.
Grupie tej t r u d n o jest pozyskać akceptację t a r g a n e g o n a p i ę c i a m i na tle et­
nicznym s p o ł e c z e ń s t w a izraelskiego. Aby n i e pogrążać się w alienacji, Rosja­
nie próbują organizować się politycznie. J e d n a k sytuacja t a k a t w o r z y w a r u n ­
ki d o g o d n e do u a k t y w n i a n i a się r o z m a i t y c h podejrzanych o s o b n i k ó w . T a k
jest w w y p a d k u organizacji „Związek S ł o w i a ń s k i " p o d p r z y w ó d z t w e m Aleksieja Korobowa.
Szlejmowicz stwierdza j e d n a k : „ N a d s z e d ł m o m e n t , żeby przyznać się d o
tego, iż K o r o b o w a i jego «Związek Słowiański* zrodziliśmy my, Żydzi. To nie
jest przyczyna, ale n a s t ę p s t w o jakże częstego używania p r z e z n a s s ł o w a
«goj». Izraelczyk, który urodził się tutaj i nie zetknął się na obczyźnie ze
s ł ó w k i e m „Żydek", nie m o ż e pojąć, jak p r z y k r o i niesprawiedliwie b r z m i sło­
wo «goj». W efekcie ci Rosjanie, którzy n a p r a w d ę stykają się w Izraelu z przy­
p a d k a m i słowianofobii, stają się zawzięci i zaczynają szukać obrońcy, a znaj­
dują tylko... «Związek Słowiański*".
WIOSNA-2004
287
W tekście
ŻENSKIJ
SIŁUET
W
OPTICZESKOM
PRICELIE
(Kobieca sylwetka na celow­
niku, „Wiesti", 21.08.2003) Jaków Szaus rozmawia z Yoną Dureau, mieszka­
jącą we Francji autorką filmu d o k u m e n t a l n e g o o sytuacji w A u t o n o m i i Pale­
styńskiej. Film nie wzbudził zainteresowania BBC, a trzy francuskie kanały
telewizyjne odmówiły jego emisji, tłumacząc, że „nie odpowiada on ich podej­
ściu do problematyki bliskowschodniej". Dodajmy, że na paru palestyńskich
serwisach internetowych zostały zamieszczone apele o zabicie autorki.
P u n k t e m wyjścia dla D u r e a u jest okupacja przez t e r r o r y s t ó w Bazyliki Na­
rodzenia Pańskiego. A u t o r k a alarmuje: „Tego, jak bojownicy poniżali m n i ­
chów, jak plądrowali świątynię, p r z e d ś w i a t e m nie d a ł o się ukryć. Ale z n o ­
wu, Europie wygodnie jest się o b u r z a ć na osobny, swoisty przypadek. Lecz
przecież za t y m kryje się przerażający obraz zaplanowanej rozprawy z chrze­
ścijańską ludnością A u t o n o m i i . [...] Na islamskiej konferencji w Bagdadzie
podjęto decyzję, żeby b u d o w a ć w A u t o n o m i i i w granicach «zielonej linii»
meczety wszędzie, gdzie tylko się da. W Betlejem było s i e d e m m e c z e t ó w ,
a teraz jest ich siedemdziesiąt. [...] Arabowie, k t ó r z y p r z e c h o d z ą na chrze­
ścijaństwo, są zabijani - w e d ł u g oficjalnej wersji - jako h o m o s e k s u a l i ś c i .
Występujący przed k a m e r ą m n i c h p r a w o s ł a w n y opowiada, jak w A u t o n o m i i
Arabki-chrześcijanki są z m u s z a n e do poślubiania m u z u ł m a n ó w , a te, k t ó r e
nie zgadzają się, są g w a ł c o n e " .
Skoro tak, to czy Arabowie-chrześcijanie nie p o w i n n i szukać szansy
w tym, że żona Jasera Arafata r ó w n i e ż jest chrześcijanką? D u r e a u p o z b a w i a
ich złudzeń: „To wymysł pozostający częścią s k ł a d o w ą dezinformacji, której
cel polega na p r e z e n t o w a n i u Arafata jako liberalnego, tolerancyjnego przy­
wódcy A u t o n o m i i " . Okazuje się, że ż o n a palestyńskiego przywódcy przeszła
po zamążpójściu na islam. Ale to nie wszystko. Arafat p r o w a d z i w o b e c
chrześcijan politykę w myśl zasady divide et impera. Z niektórych p r a w o s ł a w ­
nych świątyń należących do rosyjskiej Cerkwi zagranicznej wygnał m n i c h ó w
i - jak m ó w i D u r e a u - „przekazał je do dyspozycji współpracującej z bolsze­
wikami Prawosławnej Cerkwi P a t r i a r c h a t u Moskiewskiego. Kiedy do A u t o ­
nomii przyjeżdżają politycy rosyjscy, lokalni chrześcijanie n i e m o g ą się z ni­
mi spotkać".
Na zakończenie tego przeglądu w a r t o w s p o m n i e ć o wątku p o l s k i m .
W tekście
ANTICLOBALISTY
ILI
P R O T I W
KOGO
M Y
D R U Ż I M
(Antyglobaliści, czyli prze­
ciw k o m u się przyjaźnimy?, „Wiesti", 27.03.2003), Asja E n t o w a relacjonuje
288
FRONDA
32
swój pobyt w Warszawie na m i ę d z y n a r o d o w e j konferencji „ S p o ł e c z e ń s t w o
o t w a r t e i z a m k n i ę t e - konflikt i dialog". O r g a n i z a t o r e m tej konferencji był
Mansur-Maciej Jachimczyk, Polak n a w r ó c o n y na islam, bliski w s p ó ł p r a c o w ­
nik byłego w i c e p r e m i e r a Czeczenii, H o ż a - A h m e d a Nuchajewa. To w ł a ś n i e
koncepcja tradycjonalizmu hanifijskiego, której oficjalnym a u t o r e m jest N u chajew, stała się inspiracją dla konferencyjnych prelekcji, wystąpień i dysku­
sji. E n t o w a jako przedstawicielka Izraela także zabierała głos.
Interesujące s p o t k a n i a miały miejsce w k u l u a r a c h konferencji. E n t o w ą
zaskoczyły niektóre uwagi, c z e m u d a ł a wyraz następująco: „ A b s o l u t n i e n i e
s p o d z i e w a ł a m się od chrześcijan p y t a n i a o t o , czy Izrael nie p o w i n i e n swojej
demokracji i swojego liberalizmu odstawić nieco na b o k i działać ostrzej, p o ­
nieważ p a ń s t w o to r z u c o n e jest na pierwszy ogień walki z m u z u ł m a ń s k i m
t e r r o r e m . Nie oczekiwałam też z a r z u t u p o r ó w n u j ą c e g o Izrael na z m i a n ę : raz
z Czeczenia, raz z Rosją. «Czy Izrael kiedykolwiek b o m b a r d o w a ł Palestyń­
czyków jak Rosjanie w Czeczenii? Izrael działa b a r d z o o s t r o ż n i e , żeby tylko
cywilna l u d n o ś ć nie p o n i o s ł a strat, i z p e w n o ś c i ą nie bierze z a k ł a d n i k ó w , co
uczynili Czeczeńcy w Moskwie!» - o b u r z a ł się mój europejski kolega. [...]
W ł a ś n i e m ł o d y ksiądz katolicki p o m ó g ł mi znaleźć resztki w a r s z a w s k i e g o
getta, k t ó r e p o w s t a ł o zbrojnie przeciw n a z i s t o m sześćdziesiąt lat t e m u . N a ­
t o m i a s t całkowicie spełnił moje oczekiwania fotograf h o l e n d e r s k i , oskarża­
jący m n i e o wszystkie grzechy ś m i e r t e l n e w o b e c palestyńskich Arabów,
oprócz - czyżby? - tego, że piję co r a n o k r e w palestyńskich n i e m o w l ą t " .
Skąd my to znamy?
FILIP MEMCHES
PS Ciąg dalszy (być m o ż e ) nastąpi.
WIOSNA-2004
289
Jak napisała gazeta „Globes", w jednym hotelu w Tel
Awiwie mieszka tylu menedżerów rosyjskiego Jukosu,
że mogą oni zwołać t a m posiedzenie zarządu tego
koncernu.
Nadreprezentacja
czy aryzacja?
ZENON
CHOCIMSKI
Rok t e m u amerykański miesięcznik „ F o r b e s " opublikował listę najbogatszych
ludzi na świecie. Okazało się, że czterej najbogatsi obywatele rosyjscy - Micha­
ił Chodorkowski (majątek: 8 miliardów dolarów), R o m a n Abramowicz (5,7
miliardów dolarów), Michaił Fridman (4,3 miliardy dolarów) i W i k t o r Wekselberg (2,5 miliarda dolarów) - są z pochodzenia Żydami. Kilka lat wcześniej
w rosyjskiej czołówce znajdowali się też inni miliarderzy z żydowskimi korze­
niami - m.in. Borys Bieriezowski (obywatel Rosji i Izraela) oraz W ł a d i m i r Gusinski (przewodniczący Rosyjskiego Kongresu Żydowskiego), obydwaj musie­
li jednak uciekać za granicę przed r e ż i m e m W ł a d i m i r a Putina.
290
FRONDA
32
Są to fakty p o w s z e c h n i e z n a n e w Rosji, gdzie p o d k r e ś l a n i e czyjegoś ży­
dowskiego p o c h o d z e n i a nie oznacza, jak często ma to miejsce w Polsce, an­
tysemickiej aluzji. Na przykład 12 w r z e ś n i a 1998 r o k u w gazecie „Argumienty i fakty" został o p u b l i k o w a n y list o t w a r t y do oligarchów, k t ó r e g o a u t o r
E d u a r d Topól s a m określił siebie jako żydowskiego dziennikarza. N a p i s a ł on
m.in.: „Jest rząd rosyjski - Jelcyn, Kirijenko, Fiodorów, Stiepaszyn. Ale głów­
ny pociągający kukiełki za sznurki ma długie żydowskie n a z w i s k o - Bieriezowsko-Gusinsko-Smolensko-Chodorkowski i tak dalej. Po raz pierwszy od
tysiąca lat, od m o m e n t u osiedlenia się Ż y d ó w w Rosji, uzyskaliśmy w tym
kraju realną władzę. Pragnę zapytać was, jak zamierzacie ją wykorzystać? Co
zamierzacie zrobić z t y m krajem? Pogrążyć go w chaosie zniszczenia i wojen
czy też podnieść z b r u d ó w ? I czy czujecie swoją o d p o w i e d z i a l n o ś ć p r z e d na­
szym n a r o d e m za swoje działania?".
Fakty te s t a n o w i ą pożywkę dla antysemickich nastrojów, k t ó r e wykorzy­
stują dziś głównie u g r u p o w a n i a b r u n a t n o - c z e r w o n e , p o d n o s z ą c e c h ę t n i e
p r o b l e m nadreprezntacji Żydów w ś r ó d oligarchów, tak jak niegdyś p o d n o ­
szono kwestię nadreprezentacji Ż y d ó w w ś r ó d w ł a d z bolszewickich.
Z kolei socjologowie wskazują na p e w n ą analogię, dotyczącą u p a d k u
średniowiecza i feudalizmu oraz n a r o d z i n n o w o ż y t n o ś c i i kapitalizmu. Przez
całe wieki chrześcijańskie w ł a d z e zezwalały Ż y d o m jedynie na tak pogardza­
ne wówczas zajęcia, jak lichwa, h a n d e l d o m o k r ą ż n y czy wyszynk. W t y m
okresie Żydzi, którzy byli n a r o d e m a u t o d y d a k t ó w i przywiązywali olbrzymie
znaczenie do zdobycia solidnego wykształcenia, nie mogli się cieszyć t a k i m i
p r a w a m i i przywilejami, jak arystokracja czy szlachta, a ich m o ż l i w o ś ć karie­
ry była bardzo ograniczona. Poza tym doświadczając często p r z e ś l a d o w a ń czy
wypędzeń, wypracowali w sobie z d o l n o ś ć d o s t o s o w y w a n i a się do zmieniają­
cych się w a r u n k ó w .
Powstanie kapitalizmu zmieniło w a r u n k i społeczne i nagle okazało się, że
najbardziej przydatne w nowych okolicznościach są te cechy, które Żydzi przez
wieki doskonale w sobie wykształcili - pasja poznawcza, innowacyjność, życio­
wy spryt, umiejętności finansowe. N o w y system opierał się na przykład na
bankach, a te były z d o m i n o w a n e przez ludzi wyznania mojżeszowego. To
wszystko połączone z o g r o m n y m g ł o d e m awansu społecznego, który towarzy­
szył wielu Ż y d o m po wyjściu z getta, stworzyło mieszankę decydującą o zdo­
byciu przez nich mocnej pozycji w nowożytnym społeczeństwie.
WIOSNA-2004
291
Z d a n i e m niektórych socjologów, z p o d o b n ą sytuacją m a m y dziś do czynie­
nia w Rosji. W okresie schyłkowego k o m u n i z m u Żydzi byli t a m prześladowa­
ni. Inna Rywkina w książce Żydzi w postsowieckiej Rosji pisze, że w latach 70.
osoby pochodzenia żydowskiego miały w ZSRS zakaz obejmowania stanowisk
we władzach politycznych i organach ochrony porządku, a w s t ę p na wyższe
uczelnie ograniczał im nieformalny numerus clausus. Stosowano wobec nich za­
sadę 4 razy N: nie przyjmować, nie przenosić do innej pracy, nie awansować,
nie zwalniać (to ostatnie, aby nie wywoływać skandali). Kiedy więc u p a d ł ko­
m u n i z m , otworzyła się przed Żydami możliwość a w a n s u społecznego. Nic
dziwnego, że z niej skorzystali, tym bardziej że byli przedstawicielami n a r o d u
- jak już w s p o m n i a n o - najbardziej p r e d y s p o n o w a n e g o do funkcjonowania
w warunkach kapitalizmu. Ciekawe, że m i m o ograniczeń, o których pisze
Rywkina, w ZSRS to właśnie Żydzi byli nacją, w której odsetek o s ó b z wyż­
szym wykształceniem był najwyższy (drudzy na tej liście Koreańczycy mieli
proporcjonalnie trzykrotnie mniej absolwentów wyższych uczelni).
Taka analogia byłaby j e d n a k prawdziwa, gdyby w y m i a n a elit odbywała
się w s p o s ó b organiczny, jak m i a ł o to miejsce przy n a r o d z i n a c h kapitalizmu.
Kariery oligarchów były j e d n a k b u d o w a n e na zasadzie u k ł a d ó w w e w n ą t r z
n o m e n k l a t u r y i s ł u ż b specjalnych. W ł a d i m i r Bukowski, który uzyskał wgląd
w archiwa Kremla, opisuje n a w e t okólnik KC KPZS, zachęcający do uwłasz­
czenia się n o m e n k l a t u r y przez o d d a n i e całych gałęzi p r z e m y s ł u „zaufanym
towarzyszom".
P o d o b n y proces miał miejsce nie tylko w Rosji, lecz również na Ukrainie.
Kijowski Instytut Polityki sporządził kilka lat t e m u listę pięciu najbardziej
wpływowych oligarchów w t y m kraju. Znalazły się na niej cztery osoby p o ­
chodzenia żydowskiego: O ł e k s a n d r W o ł k ó w , Grygorij Surkis, W i k t o r Pinczuk i W a d i m Rabinowicz.
Skoro t w o r z e n i e nowej klasy - oligarchów - nie było s p o n t a n i c z n e , tylko
sterowane, to dlaczego p o s t a w i o n o na obywateli p o c h o d z e n i a żydowskiego?
Być m o ż e da się to wyjaśnić przez analogię do czasów k o m u n i s t y c z n y c h .
J a n u s z Goćkowski i Stanisław M a r m u s z e w s k i z U n i w e r s y t e t u Jagielloń­
skiego opublikowali p r z e d dziesięciu laty pracę, w której opisywali instru­
m e n t a l n e t r a k t o w a n i e Ż y d ó w przez w ł a d z e stalinowskie. Polityka k a d r o w a
i narodowościowa Stalina najpierw z m u s z a ł a działaczy k o m u n i s t y c z n y c h p o ­
chodzenia żydowskiego do wykonywania najbardziej niewdzięcznych zadań,
292
FRONDA 32
aby później - rozpętując a n t y s e m i c k i e nastroje - ukazać ich j a k o ł o t r ó w za­
sługujących na gniew i odrazę „ludzi sowieckich".
Kiedy w Rosji do władzy doszedł człowiek KGB - W ł a d i m i r P u t i n , wów­
czas Bukowski przewidywał, że już w k r ó t c e służby specjalne u p o m n ą się
o „swoje" u oligarchów, którzy zbytnio się usamodzielnili. Tak też się s t a ł o .
Na pierwszy ogień poszli Bieriezowski i Gusinski, którzy musieli r a t o w a ć się
ucieczką z kraju. Kolejną ofiarą został szef największego giganta naftowego
w Rosji - Michaił C h o d o r k o w s k i , a r e s z t o w a n y w październiku zeszłego ro­
ku w Nowosybirsku. Do Izraela m u s i e l i uciekać inni szefowie J u k o s u - Le­
onid Newslin (po G u s i n s k i m przewodniczący Rosyjskiego Kongresu Żydow­
skiego),
Michaił
B r u d n o czy W ł a d i m i r D u b n o w . Jak n a p i s a ł a g a z e t a
„Globes", w j e d n y m h o t e l u w Teł Awiwie m i e s z k a tylu m e n e d ż e r ó w rosyj­
skiego Jukosu, że m o g ą oni zwołać t a m p o s i e d z e n i e zarządu tego k o n c e r n u .
Kampanii wymierzonej w oligarchów towarzyszy granie na antysemickiej
nucie. Wyciąga im się żydowskie p o c h o d z e n i e . Pojawiają się zarzuty, że są
oni zbyt kosmopolityczni i w y k o r z e n i e n i z rosyjskiego n a r o d u . Badania opi­
nii publicznej pokazują, że większość Rosjan p o p i e r a P u t i n a w jego rozpra­
wie z oligarchami. Opisując ten konflikt, C h r i s t i a n Neef stwierdza na ł a m a c h
„Der Spiegel", że „ p a ń s t w o troskliwie pielęgnuje a n t y s e m i t y z m " , i pyta, czy
a r e s z t o w a n i e C h o d o r k o w s k i e g o m o ż n a z i n t e r p r e t o w a ć j a k o „atak n a zniena­
widzony kapitał żydowski".
W s z y s t k o wskazuje n a t o , ż e m i m o formalnego u p a d k u k o m u n i z m u ma­
my do czynienia z kolejną o d s ł o n ą walki p o m i ę d z y „ C h a m a m i " a „ Ż y d a m i " .
Najciekawsze jest to, że W ł a d i m i r P u t i n , który wypędza l u b więzi kolejnych
żydowskich b i z n e s m e n ó w , jest w krajach z a c h o d n i c h fetowany jako mąż sta­
nu i nikt nie w y s u w a w o b e c jego r e ż i m u z a r z u t u o a n t y s e m i t y z m .
ZENON CHOCIMSKI
WIOSNA-2004
293
POCZTA
D z i e c k o s k ł a d a się z k o b i e t y
i mężczyzny
Pourywane malutkie rączki i nóżki,
zniekształcona główka niewiele większa
niż ta od szpilki, cała we krwi. Takie ob­
razy przyprawiają nas o dreszcz przera­
żenia i słusznie. Mają przecież ukazać
potworność aktu zwanego aborcją. Za­
zwyczaj obrazy te są kierowane do ko­
biet. To tak, jakby dziecko nienarodzo­
ne było wyłącznie sprawą i własnością
kobiety. To tak, jakby wyłącznie o ko­
biece emocje tutaj chodziło.
Pozwolę sobie przypomnieć, że dziec­
ko powstaje z połączenia dwóch komó­
rek żeńskiej i... męskiej. Gdzie wobec
tego jest miejsce dla mężczyzny w usta­
wie antyaborcyjnej? Owszem, pojawia
się on jako lekarz, także jako ten, który
namawia, ewentualnie jest ścigany
przez prawo.
Czy „tatusiowie", którzy mówią: „nie
jestem jeszcze gotowy", „nie stać mnie
na dziecko", „daj mi trochę czasu" lub
którzy po prostu znikają po otrzymaniu
informacji o dziecku, to ci, którzy nie
wiedzą, że z obcowania z kobietą po­
wstają dzieci? Gdzie jest ich odpowie­
dzialność? Kto ich ściga oprócz nieudol­
nych „ściągaczy" alimentów? Czy
posiadanie dziecka sprowadza się do
pieniędzy wyszarpanych z pensji, której
wysokość zaniża się, nawiasem mówiąc,
przed sądem? Czy może jest to obowią­
zek? Dla kobiety - zdecydowanie obo­
wiązek „uświęcony" zakazem aborcji.
294
A mężczyzna nie ma obowiązku być
ze swoim dzieckiem i z kobietą, która to
dziecko urodzi? Kobieta przez dziewięć
miesięcy i mniej więcej trzy lata jest
ubezwłasnowolniona, należy do swoje­
go dziecka duszą i ciałem, bo tak chce
natura. Czy aby na pewno natura nie
chce, aby w tym czasie samica miała
wsparcie ze strony swego samca, poczu­
cie bezpieczeństwa i kawałek mięsa do
zjedzenia? Męska odpowiedzialność to
już sprawa kultury nie natury, czyż nie?
Więc pytam wprost: a dlaczego?
Dlaczego nie uregulować prawnie
obowiązku opiekowania się mężczyzny
swoją kobietą i swoim dzieckiem przez
trzy lata i dziewięć miesięcy, prze rok
i dziewięć miesięcy czy przez 11 miesię­
cy w zależności od tego, jak psychologo­
wie ustalą czas niezbędny dziecku, aby
nie zostało ono okaleczone na całe póź­
niejsze życie przez nieobecność jednego
z rodziców. Dałoby to kobiecie poczucie
bezpieczeństwa, dziecku szansę na roz­
wój w pełnej rodzinie. Bo dużo trudniej
opuścić rodzinę niż kobietę.
Przecież wszystko to naprawdę łatwo
ubrać w prawniczą frazeologię, okrasić
zdjęciami i filmami zapadającymi w na­
sze umysły i serca, wpisać w odpowied­
ni paragraf. Teraz wprawdzie brzmi to
nierealnie, ale kto wie, może w przy­
szłości ktoś weźmie pod uwagę taki
punkt widzenia, czego wszystkim ko­
bietom
oczekującym
niechcianego
przez mężczyznę dziecka życzę.
Anna Tupaczewska
FRONDA 32
INDEKS KSIĄG ZAKAZANYCH
Margaret Atwood, Zycie przed mężczyzną, Zysk i S-ka, Poznań 2 0 0 3 .
Simone de Beauvoir, Pamiętnik statecznej panienki, Jacek Santorski & Co., Warszawa 2002.
Henryka Bochniarz, Jacek Santorski, Bądź sobą i wygraj. 10 podpowiedzi dla aktywnej kobiety,
WAB, Warszawa 2003.
Aleister Crowley, Atlantyda, Okultura, Warszawa 2003.
Aleister Crowley, Krótkie eseje o prawdzie, Okultura, Warszawa 2 0 0 1 .
Kinga Dunin, Czego chcecie ode mnie, Wysokie Obcasy?, Sic!, Warszawa 2002.
Clarissa Pinkola Estes, Biegnąca z mikami, Zysk i S-ka, Poznań 2 0 0 1 .
Oriana Fallaci, Wściekłości duma, Cyklady, Warszawa 2 0 0 3 .
Izabela Filipiak, Kultura obrażonych, WAB, Warszawa 2 0 0 3 .
A. Geske Dijkstra, Janneke Plantega, Ekonomia i pleć, Gdańskie Wydawnictwo Psycholo­
giczne, Gdańsk 2002.
Manuela Gretkowska, Piotr Pietucha, Sceny z życia pozamałżeńskiego, WAB, Warszawa
2003.
Ryszard Marek Groński, Jeż na kaktusie. Wypisy z histerii najnowszej 1999-2002, Książka
i Wiedza, Warszawa 2003.
Daniel A. Helminiak, Co Biblia naprawdę mówi o homoseksualności, Uraeus, Gdynia 2002.
Christopher S. Hyatt, Lon Milo D u Q u e t t e , Tabu - Seks, Magia, Religia, Okultura, Warszawa
2003.
Daniel Jabłoński, Lech Ostasz, Zarys wiedzy o rodzinie, małżeństwie, kohabitacji i konkubinacie.
Perspektywa antropologii kulturowej i ogólnej, Adiaphora, Olsztyn 2 0 0 1 .
Maria Janion, Wampir. Biografia symboliczna, stowo/obraz terytoria, Gdańsk 2003.
Erica Jong, Czarownice, Zysk i S-ka, Poznań 2003.
Izabela Kowalczyk, Ciało i władza, Polska sztuka krytyczna lat 90-tych, Sic!, Warszawa 2002.
Guido v o n List, Tajemnice run, Okultura, Warszawa 2003.
Dorota Majka-Rostak, Mniejszość kulturowa w warunkach pluralizacji. Socjologiczna analiza
sytuacji homoseksualistów polskich, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, W r o c ł a w
2003.
Catherine Millet, Zycie seksualne Catherine M., Albatros, Warszawa 2002.
Tomasz Piątek, Heroina, Czarne, Wołowiec 2002.
Gerard Suster, Dziedzictwo Bestii, Okultura, Warszawa 2002.
Kazimiera Szczuka, Kopciuszek, Frankenstein i inne. Feminizm wobec mitu, Wydawnictwo eFKa,
Kraków 2001.
Magdalena Tulli, Sergiusz Kowalski, Zamiast procesu. Raport o mowie nienawiści, WAB,
Warszawa 2003.
V., Mafijny menedżer. Poradnik korporacyjnego machiavellego, Książka i Wiedza, Warszawa 2 0 0 3 .
Anton Szandor LaVey, Współczesna czarownica, czyli szatańska sztuka uwodzenia, Okultura,
Warszawa 2002.
WIOSNA-2004
295
NOTY O AUTORACH:
ANDRZEJ Z GŁUBCZYC
(1966) - bard. Wędruje.
N I K O D E M BOŃCZA-TOMASZEWSKI
tucie
Historycznym
UW,
autor
(1974) - historyk, doktorant w Insty­
książki
Demokratyczne źródła
nacjonalizmu
(2001), miłośnik polskiego wapienia. Mieszka w Warszawie.
S A M U E L BRACŁAWSKI
ZENON CHOCIMSKI
ALEKSANDER
(1976) - dziennikarz. Mieszka w Zielonce.
(1969) - publicysta. Mieszka w Poznaniu.
DUGIN
(1962) - czołowy ideolog eurazjatyzmu, nacjonal-
-bolszewizmu i tradycjonalizmu integralnego, teoretyk geopolityki i historyk
religii, autor kilkunastu książek, m.in. Podstaw geopolityki - podręcznika w ro­
syjskich akademiach wojskowych i dyplomatycznych, założyciel i lider Stowa­
rzyszeń „Arktogeja" i „Eurazja". Mieszka w Moskwie.
GRZEGORZ G Ó R N Y
(1969) - redaktor naczelny „Frondy". Mieszka w War­
szawie.
M A R E K
HORODNICZY
(1976) - członek zespołu redakcyjnego „Frondy",
publikował m.in. w „Christianitas", „Nowym Państwie" i „ R U a H " . Mieszka
w Warszawie.
296
FRONDA 32
C I A N N A JESSEN
(1977) - ofiara nieudanej aborcji. Mieszka we Franklin
w Teksasie.
KS.
LESŁAW JUSZCZYSZYN C M
(1964) - kapłan Zgromadzenia Księży Mi­
sjonarzy, teolog, doktor homiletyki, duszpasterz młodzieży, założyciel wspól­
noty modlitewnej „Effatha" i Duszpasterstwa Akademickiego dla studentów
Uniwersytetu Europejskiego „Viadrina" we Frankfurcie, wykładowca w Insty­
tucie Teologicznym Księży Misjonarzy w Krakowie, autor kilku książek. Miesz­
ka w Krakowie.
DARIUSZ KARŁOWICZ
(1964) - doktor filozofii, redaktor naczelny „Teolo­
gii Politycznej", członek Warszawskiego Klubu Krytyki Politycznej, twórca
kampanii informacyjnych na rzecz wielu dzieł dobroczynnych. Mieszka
w Piasecznie.
M A R E K KLECEL
(1945) - publicysta, krytyk literacki, wydawca. Publikował
m.in. w „Nowym Państwie", „Życiu", „Communio", „Powściągliwości i Pra­
cy", nowojorskim „Nowym Dzienniku", londyńskim „Tygodniu Polskim".
Mieszka w Warszawie.
ALEKSANDER KOPIŃSKI
(1974) - humanista dyplomowany i praktykujący,
redaktor „Frondy", stały współpracownik „Arcanów", ostatnio drukował też
w „Toposie"; przygotowuje do druku książkę Ludzie z charakterami. O okupa­
cyjnym sporze
Czesława
Miłosza
i Andrzeja
Trzebińskiego
(Biblioteka
„Frondy").
Mieszka w Warszawie.
B O H D A N K O R O L U K
(1965) - krytyk literacki. Przeniósł się z Petersburga do
Uljanowska.
ANDRIEJ
K U R A J E W
(1963) - diakon Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej Pa­
triarchatu Moskiewskiego, filozof, teolog, apologeta, publicysta, autor kilku­
dziesięciu książek, najbardziej poczytny dziś teolog w Rosji. Mieszka w Mo­
skwie.
M A R E K
ŁAZAROWICZ
(1969) - absolwent polonistyki na Uniwersytecie
Warszawskim; pracował jako dziennikarz Prasowej Agencji Telewizyjnej;
współpracował z prasą codzienną, lokalną, telewizyjną i katolicką; obecnie
W1OSNA2004
297
zatrudniony w jednym z licznych biur TVP S.A. Jako że nie może długo wy­
trzymać bez pisania, co pewien czas publikuje artykuły na temat filmu, lite­
ratury i kresów wschodnich. Mieszka w Warszawie.
FILIP
(1969) - publicysta, tłumacz, początkujący wierszokleta.
M E M C H E S
Patriota Rzeczpospolitej Obojga Narodów, staroświecki naiwniak zagubiony
w „globalnej wiosce". Absolwent psychologii warszawskiej ATK (obecnie
UKSW). Teraz na utrzymanie swojej rodziny i swoje zarabia w firmie informa­
tycznej, robiąc korekty stron WWW pewnej megakorporacji. Stały współpra­
cownik „Nowego Państwa", ostatnio artykuły zamieszczał też na łamach ta­
kich pism, jak: „Arcana", „Obywatel", „Stańczyk", „Życie". Mieszkaniec war­
szawskich Starych Bielan.
(1933) - filozof, teolog, ekonomista, autor wielu książek,
MICHAEL N O V A K
m.in.
Przebudzenie
etnicznej Ameryki,
Duch
demokratycznego
kapitalizmu
czy
Li­
beralizm - sprzymierzeniec czy wróg Kościoła, kierownik Katedry Religii, Filozo­
fii i Spraw Publicznych imienia Ceorge'a Fredericka Jewetta w American En­
terprise Institute. Mieszka w Waszyngtonie.
DŻEBEL-AL-NUR
(1978) - studiuje zaocznie psychologię, dorabia jako po­
mocnik kucharza. Mieszka tymczasowo w Warszawie.
T O M A S Z PAPKA
(1980) - w latach 1 9 9 9 - 2 0 0 2 pracownik zakładów Z M M
„Bumar-Mikulczyce" w Zabrzu, w latach 2 0 0 0 - 2 0 0 2 student politologii na
Uniwersytecie Śląskim, publikował w miesięczniku „Opcja na prawo", obec­
nie kucharz. Mieszka w Winter Park w Colorado w USA.
KS. ALEKSANDER
POSACKI
SJ
(1957) - filozof (doktoryzował się na Uni­
wersytecie Gregoriańskim w Rzymie), teolog (studia w Warszawie i w Insty­
tucie Orientalnym w Rzymie), zajmujący się antropologią filozoficzną i teolo­
giczną, demonologią, filozofią religii, filozofią psychologii i medycyny oraz
historią idei (w tym szczególnie ezoteryzmu i okultyzmu), badacz ideologii,
światopoglądów, prądów duchowych, nowych ruchów religijnych (sekt) głównie w Polsce i w Europie Wschodniej. Opublikował m.in. Okultyzm, ma­
gla,
demonologia.
Dlaczego
nie Metoda
Silvy,
Cuda
chrześcijańskiej wiary.
Autor
licznych artykułów, m.in. w Encyklopedii Białych Plam. Wykłada w Wyższej
298
FRONDA 32
Szkole
Filozoficzno-Pedagogicznej
IGNATIANUM w
Krakowie.
Mieszka
w Krakowie.
O. J A C E K SALIJ O P
(1942) - dominikanin, profesor Uniwersytetu Kardyna­
ła Stefana Wyszyńskiego, kierownik Katedry Teologii Dogmatycznej, autor
wielu książek z dziedziny teologii i duchowości, m.in. Rozmów ze św. /Augusty­
nem i Esejów tomistycznych. Mieszka w Warszawie.
JILL STANEK
- amerykańska pielęgniarka. Przez pięć lat pracowała na od­
dziale położniczym Christ Hospital w stanie Illinois. W 1999 roku, kiedy po­
mogła porzuconemu przez rodziców i lekarzy usuniętemu żywemu dziecku
z zespołem Downa, zdecydowała się bronić życia nienarodzonych. W swoim
szpitalu założyła organizację „Advocates Against Abortion". W tym samym
roku zawieszona z tego powodu karnie w obowiązkach, a w 2001 - wyrzu­
cona ze szpitala.
SONIA SZOSTAKIEWICZ
T O M A S Z
P.
(1971) - redaktor „Frondy". Mieszka pod Warszawą.
TERLIKOWSKI
(1974) - doktor filozofii, publicysta „Nowego
Państwa" i „Życia". Mieszka w Warszawie.
SZCZEPAN T W A R D O C H
(1979) - Ślązak, absolwent socjologii na Między­
wydziałowych Indywidualnych Studiach Humanistycznych na Uniwersytecie
Śląskim, obecnie kończy na tych samych studiach filozofię, w przygotowaniu
znajduje się jego zbiór opowiadań pt. OMęd rotmistrza von Egern. Mieszka
w Pilchowicach koło Gliwic.
O. J O S E P H - M A R I E V E R L I N D E
(1948) - francuski mnich, wykładowca filozo­
fii na Uniwersytecie Katolickim w Lyonie oraz w Wyższej Szkole Inżynieryjnej,
w młodości inicjowany w religie Wschodu i okultyzm, po nawróceniu na ka­
tolicyzm założył wspólnotę zakonną „Rodzina św. Józefa". Mieszka w Lyonie.
WIOSNA-2004
299
WYJAŚNIENIE
Tekst pt. Syndrom postaborcyjny we „Frondzie" (nr 31) w dużej mierze oparty
był
na
materiałach
zebranych
przez
dr.
Witolda S i m o n a -
psychiatrę
i t e r a p e u t ę z Instytutu Psychiatrii i Neurologii Kliniki Nerwic w Warszawie.
Z kolei zamieszczona w tym s a m y m n u m e r z e „Frondy" na stronie 2 8 2 n o t a
dotycząca terapii osób uwikłanych w aborcje oraz inne straty prokreacyjne
jest a u t o r s t w a psychologa i t e r a p e u t y Andrzeja Winklera. Obu P a n ó w za
pominięcie ich nazwisk przepraszamy.
Redakcja
300
FRONDA 32

Podobne dokumenty