pobierz pdf - Fronda LUX
Transkrypt
pobierz pdf - Fronda LUX
FRONDA PISMO P O Ś W I Ę C O N E Nr 32 Rok 2 0 0 4 od narodzenia Chrystusa FRONDA Nr 32 ZESPÓŁ Waldemar Bieniak, Nikodem Bończa-Tomaszewski, Natalia Budzyńska, Marek Jan Chodakiewicz, Michał Dylewski, Paweł Filipiak, Piotr Frączyk-Smoczyński, Grzegorz Górny (redaktor naczelny), Marek Horodniczy, Robert Jankowski, Aleksander Kopiński, Estera Lobkowicz, Filip Memches, Sonia Szostakiewicz, Rafał Tichy, Wojciech Wencel, Jan Zieliński PROJEKT OKŁADKI Iwona i Jan Zielińscy OPRACOWANIE GRAFICZNE Jan Zieliński grafiki i fotografie na stronach: 45,68,78,79,82-89,145,146,147,149 Maciej M. Michalski grafiki na stronach: 58,62,66,117,119,120,125,264,268,271 Robert Trojanowski REDAKCJA STYLISTYCZNA I KOREKTA Joanna Kłeczek i Michał Dylewski ADRES REDAKCJI I WYDAWCY ul. J a n a Olbrachta 9 4 ; 0 1 - 1 0 2 Warszawa tek: 8 3 6 54 4 4 ; fax: 877 37 3 5 www.fronda.pl [email protected] WYDAWCA Fronda.pl Sp. z o.o. Zarząd: Michał Jeżewski DRUK Apostolicum. 0 5 - 0 9 1 , Ząbki, ul. Wilcza 8 PRENUMERATA PISMA POŚWIĘCONEGO FRONDA KSIĘGARNIA LUDZI MYŚLĄCYCH ul. Tamka 4 5 , 00-355 Warszawa tel.: 828 13 79 • e-mail: [email protected] • www.xlm.pl, w firmie Kolporter (wszelkie informacje - www.kolporter.com.pl) oraz w firmie RUCH S.A. (wszelkie informacje - www.ruch.com.pl). Aby otrzymywać kolejne numery za zaliczeniem pocztowym, prosimy wypełnić stałe zamówienie na stronie internetowej www.ksiegarnia.fronda.pl Redakcja zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i zmiany tytułów. Materiałów niezamówionych nie odsyłamy. ISSN 1231-6474 Indeks 380202 S P I S R Z E C Z Y SONIA SZOSTAKIEW1CZ Powietrzne królestwo upadłych duchów 6 KS. ALEKSANDER POSACK1 SJ Rozeznanie duchowe w obliczu śmierci 28 O. JACEK SALIJ OP O czyśćcu i teloniach 46 O. JOSEPH-MARIE VERLINDE Śmierć Buddy i śmierć Jezusa 54 DARIUSZ KARŁOWICZ Śmierć zwierzęcia, śmierć człowieka, śmierć boga 56 Ars moriendi 68 ROZMOWA Z TOMASZEM DANGLEM Wszystko, co uczyniliście... 80 BOHDAN KOROLUK Bydlęca nirwana Włodzimierza lljicza 90 DIAKON ANDRIEJ KURAJEW Reinkarnacja Lenina WIOSNA2004 100 3 ALEKSANDER DUCIN To ja zabiłem Lenina 106 TOMASZ P. TERLIKOWSKI Wielka Seksualna Rewolucja Październikowa 112 SAMUEL BRACŁAWSKI Trzecia rewolucja 126 SZCZEPAN TWARDOCH Konserwatyzm jako klęska 134 CIANNA JESSEN Jestem „spapraną aborcją" 142 JILL STANEK Śmierć w Szpitalu Chrystusa 146 KASZA 1 ŚRUBOKRĘT 150 NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKI „Ogólnodostępny i nieopatentowany symbol" 168 MAREK KLECEL Kultura kiczu 177 PRZEMYSŁAW DULĘBA Celtycki danse macabre 184 IMPRIMATUR* • MICHAEL NOVAK Misterium pasyjne 190 Wokół Pasji Mela Gibsona 198 •MAREK HORODNICZY Gdzie jest Neo? 206 • MAREK ŁAZAROWICZ Kastrowanie Terminatora 212 • ALEKSANDER KOPIŃSKI Przeciw 4 t e m u " światu 230 FRONDA 32 • CRZECORZ GÓRNY Opowieść o zranionej niewinności 246 • DŻEBEL-AL-NUR Kebab z wędzidłem 250 TOMASZ PAPKA Nieplanowana awaria 252 ANDRZEJ Z GŁUBCZYC Sześć stóp za wysoko 261 KS. LESŁAW JUSZCZYSZYN CM Nie rządem Polska stoi 262 FILIP MEMCHES Żydostwo - ostatnia nadzieja białego człowieka 276 ZENON CHOCIMSKI WIOSNA-2004 Nadreprezentacja czy aryzacja? 290 Poczta 294 Indeks ksiąg zakazanych 295 Noty o Autorach 296 5 Po dwunastu latach doświadczeń „wychodzenia poza ciało" Robert A. Monroe stwierdził, że nigdy nie zna lazł „dowodów na potwierdzenie biblijnych pojęć Boga i życia po śmierci w miejscu o nazwie niebo". Powietrzne królestwo upadłych duchów SONIA SZ O S T A K I EW ICZ W 1975 roku w Stanach Zjednoczonych ukazała się książka, k t ó r a u r u c h o m i ła lawinę publikacji na t e m a t d o z n a ń w czasie „śmierci klinicznej". Life after life (Zycie po życiu) - praca m ł o d e g o psychiatry amerykańskiego, dr. Raymon da A. Moody'ego - sprzedała się w nakładzie dwóch m i l i o n ó w egzemplarzy. W k r ó t c e p o t e m pojawiły się dziesiątki publikacji na t e n t e m a t , z których naj6 FRONDA 32 większą popularność zyskaia książka jednej z inicjatorek r u c h u hospicyjnego, dr Elisabeth Kubler-Ross, Death does not exist (Śmierć nie istnieje). Z n a u k o w e g o p u n k t u widzenia najciekawsza wydaje się praca d o k t o r ó w Karlisa Osisa i Erlendura Haraldsona At the Hour of Death (W godzinę śmierci), w której autorzy zebrali około tysiąca szczegółowych relacji lekarzy oraz pielę gniarek z USA i z Indii na t e m a t doświadczeń umierających pacjentów. Książki te oparte są na opisach osobistych d o ś w i a d c z e ń wielu ludzi, k t ó rzy przeżyli... W tym miejscu pojawia się t r u d n o ś ć w d o k ł a d n y m określeniu, co tak n a p r a w d ę oni przeżyli. Jedni m ó w i ą o „ d o z n a n i a c h p o ś m i e r t n y c h " , drudzy o „śmierci klinicznej", jeszcze inni o „doświadczeniu przyśmiertn y m " . Chodzi w każdym razie o taki m o m e n t , w k t ó r y m o t o c z e n i e stwier dzało zatrzymanie pracy serca człowieka, a j e d n a k po p e w n y m czasie wracał on do życia i okazywało się, że kiedy był u w a ż a n y za zmarłego, o t w i e r a ł a się przed n i m z u p e ł n i e n o w a sfera rzeczywistości. „Reportaże z zaświatów" Dla części naukowców, którzy przystępowali do b a d a ń jako agnostycy lub ateiści, stawały się o n e początkiem z m i a n y światopoglądu, w wielu b o w i e m wypadkach po wykluczeniu możliwości halucynacji, s p o w o d o w a n y c h cho ciażby zażywaniem narkotyków, u s z k o d z e n i a m i m ó z g u czy innymi czynnika mi, jedyna s e n s o w n a interpretacja analizowanych d o ś w i a d c z e ń z m u s z a ł a ich - jak napisali Osis i H a r a l d s o n - do „przyjęcia h i p o t e z y o istnieniu życia po śmierci jako najlepszego w y t ł u m a c z e n i a swoich d a n y c h " . Jeszcze dalej p o szedł Moody, który stwierdził, że na gruncie n a u k o w y m , przy użyciu scjentystycznych ś r o d k ó w badawczych z r o z u m i e n i e tego f e n o m e n u jest niemożli we. Z a p r o p o n o w a ł więc wyjaśnienie o w e g o zjawiska, odwołując się do literatury d u c h o w e j . Tak d o c h o d z i m y do w ą t k u kluczowego dla naszych rozważań. Literatura duchowa, do której odwołują się badacze „zjawisk p o ś m i e r t n y c h " , nawiązu je bowiem głównie do tradycji buddyjskiej, hinduistycznej lub okultystycz nej, w przeważającej części n a t o m i a s t ignoruje n a u c z a n i e chrześcijańskie. Skąd się to bierze? Po pierwsze - opisy doznań wielu osób, które doświadczyły „śmierci klinicz nej", i n t e r p r e t o w a n e są często jako swoiste „ r e p o r t a ż e z zaświatów", relacje WIOSNA-2004 7 z życia pozagrobowego. Mają więc posiadać p e w n ą wyższość n a d n a u c z a n i e m teoretycznym, pon iewa ż są b e z p o ś r e d n i m wglądem w p o ś m i e r t n ą rzeczywi stość. Po drugie - w opisach tych nie pojawiają się w ogóle rzeczy ostateczne, o których naucza Kościół. Nie ma Sądu Ostatecznego, nie ma potępienia i pie kła, nie ma też Nieba - przynajmniej w t a k i m sensie, w jakim rozumieją je chrześcijanie. Jest n a t o m i a s t wiele innych e l e m e n t ó w , które m o ż n a odnaleźć w odległych od chrześcijaństwa tradycjach duchowych. Lektura o p i s ó w owych d o z n a ń w p ł y n ę ł a na ś w i a d o m o ś ć wielu ludzi - i to nie tylko w USA, lecz również na świecie, gdyż za a m e r y k a ń s k i m i wydania mi książek Moody'ego czy Kubler-Ross poszły ich liczne przekłady na języki obce. Dla czytelników najważniejsze były d w a wnioski - pierwszy, że istnie je życie po śmierci, drugi - że nie wygląda o n o wcale tak, jak n a u c z a Kościół. Czy jest tak j e d n a k w istocie? O d p o w i e d z i na to pytanie p o s t a n o w i ł udzielić amerykański m n i c h prawosławny, o. Serafin R o s e ( 1 9 3 4 - 1 9 8 2 ) , który dwa lata przed śmiercią wydał p o ś w i ę c o n ą t e m u zagadnieniu książkę Soul after death (Dusza po śmierci). Jest to do d n i a dzisiejszego najbardziej wyczerpująca chrześcijańska o d p o w i e d ź na niechrześcijańską interpretację „doświadczeń p o ś m i e r t n y c h " . Model „doświadczenia śmierci" Z a n i m j e d n a k przyjrzymy się a r g u m e n t o m o. Rose'a, należy zapoznać się z tym, co piszą ci, z którymi on polemizuje. Przede w s z y s t k i m trzeba p o w t ó rzyć, że p u n k t e m wyjścia ich rozważań są relacje ludzi umierających, którzy „wrócili s t a m t ą d " . W ich opowieściach p o w t a r z a ł y się tak często te s a m e motywy, że dr M o o d y sporządził nawet m o d e l całościowego „doświadczenia śmierci", na który składa się kilka e l e m e n t ó w . O t o najważniejsze z nich: Doświadczenie „wyjścia z ciała". Wielu ludzi opisywało, że widzieli siebie z góry, n p . oglądali swoje ciało r e a n i m o w a n e przez lekarzy. N i e k t ó r z y byli w stanie dokładnie powtórzyć rozmowy, jakie odbywały się wówczas w są siednich pomieszczeniach lub nawet w bardziej oddalonych miejscach. Pewna n i e w i d o m a osoba w czasie, gdy znajdowała się w stanie „śmierci klinicznej", widziała siebie i cały pokój z góry i m o g ł a p o t e m precyzyjnie opisywać wygląd pomieszczenia, a po przywróceniu do życia nadal była niewidoma. 8 FRONDA 32 „Spotkanie z innymi". W wielu relacjach p o w t a r z a ł się t e n sam m o t y w : spotkania z u m a r ł y m i wcześniej k r e w n y m i lub przyjaciółmi, czasami też z ludźmi nieznajomymi, którzy oznajmiali, że d a w n o już nie żyją. „Świetlista istota". Jest to przeżycie pojawiające się w relacjach o s ó b u m i e rających najczęściej. C h o d z i o s p o t k a n i e z i s t o t ą nieziemską, emanującą nie zwykłym światłem i ciepłem, powodującą u o b s e r w a t o r a uczucie błogości. P o r o z u m i e w a się o n a za p o m o c ą „przekazywania myśli" i najczęściej pyta o to, czy człowiek jest gotów u m r z e ć , albo czego d o b r e g o w życiu d o k o n a ł . Czasami niczym w kalejdoskopie pokazuje człowiekowi migawki z jego ży cia. Wielu mówi, że s p o t k a ł o wówczas „ a n i o ł a " lub n a w e t „ C h r y s t u s a " . Wizja nieba. Wiele o s ó b doświadcza wizji, k t ó r ą odbierają jako rzeczywi stość niebiańską. P r z y p o m i n a ona ziemskie krajobrazy - są t a m łąki, ogrody, góry, strumyki, a n a w e t domy, ulice, biblioteki, uniwersytety, w s z y s t k o zaś p r z e p e ł n i o n e d o s k o n a ł ą h a r m o n i ą i p i ę k n e m . Przebywaniu w tych pejzażach towarzyszy wielka radość, pokój d u c h a i zgoda na śmierć. Dotyczy to n a w e t ateistów, n p . członków partii k o m u n i s t y c z n e j , czy ludzi, którzy usiłowali p o pełnić samobójstwo. Oddzielenie duszy od c i a ł a Ojciec Serafin Rose nie próbuje, jak wielu dogmatycznych racjonalistów, uważać owych relacji za rezultat halucynacji, przywidzeń czy s n ó w . Nie pod waża prawdziwości przedstawianych o p i s ó w ani szczerości tych, którzy zda ją relację z tego, co widzieli „po tamtej s t r o n i e " , chce tylko ukazać te prze życia w świetle nauki chrześcijańskiej. Przede wszystkim - zauważa o. Rose - n a d u ż y c i e m jest identyfikowanie opisywanych wizji z rzeczywistością ostateczną, gdyż osoby, k t ó r e przeżyły to doświadczenie, znajdowały się w t a k i m stanie od kilku do kilkudziesięciu m i n u t , prawdziwa śmierć jest n a t o m i a s t zjawiskiem n i e o d w r a c a l n y m . Nie m o ż n a więc na tej p o d s t a w i e m ó w i ć o p o z n a n i u Nieba, lecz tylko o znalezie niu się w sytuacji granicznej, na krawędzi życia i śmierci. Opisywane przez Moody'ego czy Kubler-Ross d o z n a n i a stały się zjawi skiem częściej spotykanym w XX wieku niż czasach wcześniejszych głównie z p o w o d u rozwoju medycyny. Możliwe s t a ł o się b o w i e m p o k o n a n i e s t a n u „śmierci klinicznej" poprzez stymulację przestającego bić serca. Nie znaczy WIOSNA 2004 9 to, że wcześniej ludzie nie doświadczali p o d o b n y c h historii, były o n e j e d n a k znacznie rzadsze. M i m o to z a c h o w a ł o się s p o r o o p i s ó w takich sytuacji. Jeśli chodzi o doświadczenie „wyjścia z ciała", jest to znane chrześcijanom oddzielenie się duszy od ciała w m o m e n c i e śmierci. W literaturze patrystycz nej m o ż n a znaleźć wiele opisów tego typu zjawiska - łącznie z p o w r o t e m da nej duszy do ciała, czyli z ożyciem osoby uważanej za umarłą. Święty Augustyn opisał n p . przypadek niejakiego Curmy, duumvira (odpowiednik burmistrza) z miasta Tullo niedaleko Hippony, który w roku 410 zapadł na ciężką chorobę i był uważany za zmarłego. Kiedy jednak wrócił do siebie, opowiadał o rze czach, których był świadkiem podczas letargu - widział n p . śmierć mieszkają cego w pobliżu kowala również o imieniu C u r m a . Wiele owych o p i s ó w wskazuje, że oddzielenie duszy od ciała nie jest nieodwracalne - dotyczy to j e d n a k pierwszych chwil, kiedy śmierć człowieka nie jest wcale p r z e s ą d z o n a . Zmarli czy d e m o n y ? Jeśli chodzi o „ s p o t k a n i a z innymi", to literatura chrześcijańska zna wiele przy kładów, kiedy w chwili śmierci umierającym pojawiali zmarli święci, n p . św. Piotr Apostoł, Św. Benedykt z Nursji, Św. Katarzyna ze Sieny czy inni. Tak t ł u m a c z y to zjawisko Św. Grzegorz Wielki: „ C z ę s t o się zdarza, że święci nie biescy zjawiają się sprawiedliwym w godzinie śmierci, aby nie stra szyła ich męcząca myśl o śmierci. Żeby rozłączyli się od więzów ciała bez strachu lub trwogi ko nania, w tym czasie pojawia się przed ich duchowymi oczami społeczność m i e s z k a ń c ó w n i e b i o s " . 10 FRONDA 32 Tak więc Kościół dopuszcza możliwość „postrzegania p o n a d z m y s ł o w e go" w t a k i m m o m e n c i e . D o ś w i a d c z e n i o m t y m towarzyszą j e d n a k - jak pod kreśla o. Rose - „specjalne znaki Bożej przychylności", a pojawiający się „in n i " są świętymi Pańskimi. T y m c z a s e m w większości relacji z USA owymi „ i n n y m i " są - jak już w s p o m n i a n o - zmarli k r e w n i lub przyjaciele. W a r t o podkreślić, że dotyczy to głównie świadectw amerykańskich, gdyż w rela cjach zebranych przez Osisa i H a r a l d s o n a w Indiach d o m i n u j ą s p o t k a n i a z h i n d u s k i m i bogami: Kriszną, Siwą, Kali i innymi. Skłoniło to o b u n a u k o w ców do stwierdzenia, że identyfikacja n a p o t k a n y c h istot zależy od subiek tywnej interpretacji, ta zaś wynika głównie z k u l t u r y i tradycji religijnej, w ja kiej dany człowiek został wychowany. Różnicę tę zaobserwował już św. Grzegorz Wielki w VI wieku, pisząc, że zwykli grzesznicy w chwili śmierci rozpoznają u m a r ł y c h ludzi, n a t o m i a s t sprawiedliwym ukazują się święci niebiescy. O ile święci m o d l ą się w i n t e n cji umierających, o tyle w o d r ó ż n i e n i u od nich zmarli k r e w n i czy znajomi nie podejmują takich m o d l i t w . Święty A u g u s t y n w V stuleciu wyjaśniał, że „święci m o c ą Bożą biorą udział w sprawach żyjących, ale zmarli s a m i z sie bie nie mają mocy i n t e r w e n i o w a n i a w sprawach żyjących". Biskup z H i p p o ny pisał też, że ponieważ „ d u s z e zmarłych znajdują się w miejscu, w k t ó r y m nie widzą tego, co ma miejsce i dzieje się w t y m ś m i e r t e l n y m życiu" - m o ż na owe pojawienia się o s ó b zmarłych i n t e r p r e t o w a ć dwojako: albo są to ob jawienia świętych Pańskich d o k o n y w a n e m o c ą Bożą (wówczas święci przy chodzą w prawdzie, pod własnymi imionami), albo są to fałszywe objawienia, mające na celu u g r u n t o w a n i e człowieka w błędnej wizji życia po śmierci (wówczas p o d postaciami krewnych, przyjaciół lub „ b o g ó w " poja wiają się d e m o n y ) . Analogicznie - jak nauczają d e m o n o l o g o w i e i egzorcyści - podczas sean sów spirytystycznych nigdy nie pojawiają się d u s z e o s ó b zmarłych, chociaż za takowe się podają, lecz zawsze siły ciemności. S t r a c h w godzinie śmierci W o b e c tego rodzi się pytanie: kim są o w e „świetliste istoty", o których naj częściej opowiadają ludzie po „śmierci klinicznej"? Przeważnie są o n e iden tyfikowane przez samych zainteresowanych jako anioły, gdyż z a r ó w n o Biblia, WIOSNA-2004 11 jak i podążająca za nią ikonografia p r z e d s t a w i a ł a anioły j a k o postaci w lśnią cych, białych szatach. Z drugiej j e d n a k s t r o n y - jak n a u c z a św. Paweł - „ s a m szatan podaje się za anioła światłości", a „jego słudzy podszywają się p o d sprawiedliwość" (2 Kor 11,14-15). P o d s t a w o w a różnica polega na sposobie i celach działania: o ile anioły ukazują się zawsze we własnej postaci i wypełniają w o l ę Boga, o tyle u p a d ł e anioły, czyli diabły, najczęściej przybierają r ó ż n e i n n e postacie, aby zwodzić ludzi (choć bywali święci, k t ó r y m d e m o n y objawiały się we własnej postaci - i zawsze były to obrazy przerażające). Aniołowie i d e m o n y pojawiają się zwłaszcza w godzinie śmierci. Istnieje w literaturze chrześcijańskiej, p r z e d e w s z y s t k i m w Żywotach Świętych, m n ó s t w o przykładów przyjścia aniołów, których misja s p r o w a d z a się zawsze do tego s a m e g o - do o d p r o w a d z e n i a d u s z y z m a r ł e g o do życia wiecznego. T y m c z a s e m „świetliste istoty" z d o ś w i a d c z e ń „śmierci klinicznej" najczę ściej wciągają człowieka w dialog lub pokazują mu sceny z jego życia. R a y m o n d A. Moody, który słyszał coś p e w n i e o chrześcijańskim naucza niu na t e n t e m a t , pyta s a m siebie, czy nie d o c h o d z i w t y m m o m e n c i e do dia belskiego kuszenia o s ó b umierających. O d p o w i a d a j e d n a k naiwnie, że to nie możliwe, gdyż „szatan z a p e w n e powiedziałby s w o i m s ł u g o m , żeby kroczyli drogą nienawiści i zniszczenia", podczas gdy „świetlista i s t o t a " oddziałuje na umierających raczej „pozytywnie". Jak zauważa o. Serafin Rose, dr M o o d y wykazuje nie tylko brak znajomo ści literatury chrześcijańskiej, lecz również skrajną naiwność. M e t o d ą działa nia szatana jest b o w i e m zawsze p r z e d s t a w i a n i e zła p o d postacią d o b r a - na tym polega zwodzenie. Poza t y m dr M o o d y nie uwzględnił w swojej książce tych spotkań z n i e z i e m s k i m i istotami, k t ó r e wcale nie wywarły na umierają cych „pozytywnego" wrażenia. Święty Grzegorz pewnego grzesznego mnóstwo złych Wielki opisuje bogacza, d u c h ó w , jakich np. który nie w swoich Dialogach umierając mogli widział zobaczyć jego przypadek wokół siebie domownicy: „Ze śmiertelnego przerażenia przed ich straszliwymi t w a r z a m i rzucał się na łożu, to w jedną, to w d r u g ą s t r o n ę . [...] Z a m ę c z o n y przez nie do granic wytrzymałości, nie mogąc się od nich uwolnić, w p a d ł w rozpacz i zaczął gło śno krzyczeć: «Dajcie mi czas do rana! Poczekajcie chociaż do rana!». Z t y m krzykiem u m a r ł " . 12 FRONDA 32 Nie trzeba się jednak cofać aż do VI wieku, aby natknąć się na p o d o b n e świadectwa. J o h n Myers w książce Voices from the Edge of Eternity (Głosy znad krawędzi wieczności) zebrał relacje wizji, jakie mieli na łożu śmierci niektórzy umierający w Stanach Zjednoczonych w XIX wieku. Z a n i m odeszli na zawsze, często wydawali przerażające okrzyki, np.: „ R a t u n k u ! Ciągną m n i e w d ó ł ! " , „Idę do piekła!" albo „Idzie diabeł, aby zaciągnąć moją duszę do piekła!". Co ciekawe, p o d o b n e relacje zebrali Osis i H a r a l d s o n w latach 70. XX wieku w Indiach. Co trzeci pacjent, który przeżył „śmierć kliniczną", przeżywał niepokój, strach i depresję z p o w o d u pojawienia się jamdutów h i n d u s k i c h p o s ł a ń c ó w śmierci. Ich w i d o k był tak straszliwy, że budziły u wi dzących je o s ó b grozę. N a u k o w c y opisują n p . śmierć j e d n e g o z h i n d u s k i c h urzędników, który naraz zaczął krzyczeć: „Ktoś t a m stoi! Ma ze sobą w ó z to na p e w n o jamdutl P e w n i e ze sobą kogoś bierze. Mówi, że chce m n i e wziąć ze sobą...! Trzymajcie m n i e ! Nie i d ę ! " . Chwilę później mężczyzna z m a r ł . Albo inna historia. Oddajmy głos Osisowi i H a r a l d s o n o w i : „Pewien umierający H i n d u s powiedział nagle: «Nadchodzi jamdut, aby m n i e zabrać. Zdejmijcie m n i e z łóżka, by jamdut m n i e nie znalazł». Pokazywał na z e w n ą t r z i w górę: «On jest tam». Szpitalny pokój był na p a r t e r z e . Na zewnątrz, przy ścianie b u d y n k u rosło wielkie d r z e w o z d u ż y m s t a d e m w r o n siedzących na jego gałęziach. W chwili kiedy pacjent miał to widzenie, wszystkie w r o n y odfrunęły nagle z d r z e w a z wielkim h a ł a s e m , jakby ktoś wystrzelił. Byliśmy tym bardzo zaskoczeni i wybiegliśmy na zewnątrz przez o t w a r t e drzwi p o k o ju, lecz nie zobaczyliśmy niczego, co m o g ł o b y spłoszyć w r o n y . Zwykle były spokojne, więc było to b a r d z o p a m i ę t n e w y d a r z e n i e dla wszystkich n a s obec nych, kiedy w r o n y odfrunęły z wielką wrzawą, d o k ł a d n i e w czasie, gdy pa cjent miał swoje widzenie. Było to tak, jak gdyby również ptaki u ś w i a d o m i ły sobie coś strasznego. Kiedy to się wydarzyło, pacjent w p a d ł w śpiączkę i wyzionął d u c h a p a r ę m i n u t później". Ojciec Serafin Rose zastanawia się, skąd się bierze różnica między współ czesnym a m e r y k a ń s k i m a indyjskim „doświadczeniem śmierci" - dlaczego to pierwsze w odróżnieniu od drugiego jest z u p e ł n i e p o z b a w i o n e e l e m e n t u stra chu i przerażających wizji, chociaż jeszcze w XIX stuleciu były o n e w n i m obecne? Prawosławny mnich odpowiada na to następująco: „Nie jest dla nas konieczne d o k ł a d n e określenie n a t u r y zjaw ukazujących się umierającym, aby zauważyć, że zależą o n e do p e w n e g o stopnia od tego, co - jak już widzieliśmy WIOSNA-2004 13 - umierający spodziewa się albo jest gotów zobaczyć. A zatem, chrześcijanie minionych w i e k ó w - którzy mieli żywą wiarę , w piekło, a s u m i e n i e oskarżało ich dostatecznie - widzieli czę sto d e m o n y w chwili śmierci; dzisiejsi H i n d u s i - którzy są z pewnością bardziej «prymitywni» niż Amerykanie w swo ich wierzeniach i zdolnościach p o j m o w a n i a - widzą czę sto istoty, które odpowiadają ich wciąż bardzo prawdzi wym lękom o życie pozagrobowe; podczas gdy współcześni Amerykanie ze swoimi «oświeconymi» poglądami widzą zjawy w zgodności ze s w o i m «wygodnym» życiem i wierzeniami, które na ogół nie zawierają b a r d z o realistycz nego lęku przed piekłem ani świadomości istnienia d e m o n ó w . Obiektywnie biorąc, s a m e d e m o n y p o d s u w a j ą p o k u s y z g o d n e ze s t a n e m d u c h o w y m lub oczekiwaniami kuszonych. Bojącym się piekła d e m o n y m o g ą się ukazywać w strasznych postaciach, aby d a n a o s o b a z m a r ł a w rozpaczy; tym jednak, którzy nie wierzą w piekło (albo p r o t e s t a n t o m , którzy wierzą, że są niezawodnie «zbawieni» i dlatego nie potrzebują bać się piekła), d e m o n y p o d s u w a ć b ę d ą p o k u s y oczywiście w jakiejś innej postaci, k t ó r a nie ujawni tak wyraźnie ich złych z a m i a r ó w " . Tak naiwni jak M o o d y nie byli z p e w n o ś c i ą a u t o r z y Tybetańskiej Księgi Umarłych, pochodzącej z VIII wieku. O p i s a n e są w niej losy d u s z y po opusz czeniu ciała, przypominające w s p ó ł c z e s n e d o z n a n i a w czasie „śmierci kli nicznej". D u s z a ma wizje z a r ó w n o pokojowych, jak i gniewnych bóstw, a jed nak księga utrzymuje, że są to w s z y s t k o iluzje, i przestrzega, by nie odbierać ich jako rzeczywistości. D o k t r y n a buddyjska jest więc prawdziwa, gdy m ó w i o iluzyjności zjawisk na „poziomie Bardo", b ł ę d n a jest n a t o m i a s t wówczas, gdy wyprowadza z t e g o wniosek, iż za tymi iluzorycznymi zjawiskami nie kryje się żadna obiektywna rzeczywistość. T r u d n o j e d n a k mieć o to p r e t e n sje do b u d d y z m u jako religii pozbawionej Objawienia. W a r t o też dodać, że krytycy współczesnych „doświadczeń p o ś m i e r t n y c h " często wskazują na p o d o b i e ń s t w a „świetlistych i s t o t " do znanych ze spiryty z m u „ d u c h ó w p r z e w o d n i k ó w " i „ d u c h ó w przyjaciół". Szereg takich p o d o b i e ń s t w zebrali n p . w swej książce Is there life after death? (Czy istnieje życie po śmierci?) J o h n W e l d o n i Zola Levitt. Na przykład „świetliste istoty" oka zywały się „uciesznymi o s o b a m i " z „poczuciem h u m o r u " , dostarczającymi 14 FRONDA 32 umierającym „dobrej zabawy". W świetle całej tradycji chrześcijańskiej nale ży wykluczyć, aby mogły to być anioły. Królestwo powietrzne P o d o b n e wątpliwości rodzą się, gdy czytamy o w s p o m n i a n y c h już „wizjach nieba" doświadczanych w czasie „śmierci klinicznej". Na przykład wizja Betty Malz o p i s a n a w jej książce My Glimpse of Eternity (Moje spojrzenie na wieczność) p r z y p o m i n a raczej świat k r e s k ó w e k disneyowskich lub k o l o r o w e obrazki z b r o s z u r e k świadków Jehowy. David Wheeler, który również prze żył „śmierć kliniczną" i opisał ją w książce Journey to the Other Side (Podróż na drugą s t r o n ę ) , w s p o m i n a , że w „ n i e b i e " widział wieżowce M a n h a t t a n u i wesołe miasteczko. Osis i H a r a l d s o n o d n o t o w u j ą też i n n e znaczące różni ce w wizjach A m e r y k a n ó w i H i n d u s ó w - o ile pierwszym zdarza się przyje chać do „ n i e b a " taksówką, o tyle d r u d z y przyjeżdżają t a m na krowie. Jak zauważa o. Serafin Rose, są to wizje nie d u c h o w e , lecz świeckie: „Są o n e na tyle szybkie, tak ł a t w o osiągalne, p o w s z e c h n e i ziemskie w swojej ob razowości, że nie m o ż n a ich p o w a ż n i e p o r ó w n y w a ć z p r a w d z i w y m i chrześci jańskimi wizjami nieba w przeszłości". D o z n a n i a te p o z b a w i o n e są głębokiej czci, skruchy i bojaźni Bożej. Niemniej j e d n a k o. Rose nie o d m a w i a im real ności - umiejscawia je j e d n a k nie w niebie, lecz w z u p e ł n i e innej sferze rze czywistości. Co to za sfera? Człowiek zazwyczaj nie widzi oczyma świata d u c h o w e g o . Istnie ją jednak p e w n e chwile, kiedy możliwe jest „otwarcie z m y s ł ó w " czy też - jak powiedziałby Aldous Huxley - o d e m k n i ę c i e „drzwi percepcji". Tak pisał o tym XIX-wieczny b i s k u p rosyjski Ignacy Brianczaninow: „Zmysły cielesne są jakby d r z w i a m i i b r a m a m i do w e w n ę t r z n e j izby, gdzie przebywa dusza, a w r o t a o w e otwierają się i zamykają wedle Bożego nakazu. Wielce m ą d r z e i miłosiernie b r a m y o w e w upadłych ludziach są n i e u s t a n nie zamknięte, aby zaprzysięgli nasi wrogowie, u p a d ł e duchy, nie wdzierali się do nas i nie gubili n a s . Rzecz to tym bardziej konieczna, że my, po u p a d k u , znaj dujemy się w sferze d u c h ó w upadłych, okrążeni przez nie i zniewoleni. Nie mając możliwości WIOSNA2004 15 wtargnąć w nas, starają się o n e dać znać o sobie z zewnątrz, przynosząc roz liczne grzeszne myśli i marzenia, przyciągając n i m i lekkomyślną d u s z ę do obcowania ze sobą. Człowiekowi nie w o l n o o d s u w a ć troski O p a t r z n o ś c i Bo żej i w ł a s n y m i siłami, z d o p u s z c z e n i a Bożego, ale nie z Bożej woli, otwierać swoich z m y s ł ó w i wchodzić w j a w n e o b c o w a n i e z d u c h a m i . Ale i to się zda rza. Oczywiste jest, że w ł a s n y m i siłami m o ż n a dojść do o b c o w a n i a tylko z duchami upadłymi". P o d o b n i e m ó w i ł XX-wieczny rosyjski teolog p r a w o s ł a w n y o. A l e k s a n d e r Mień, w e d ł u g którego świat niewidzialny „otwiera się p r z e d człowiekiem al bo w stanie bardzo wielkiej świętości, albo w stanie głupoty, kiedy «ściana» łamie się i nagle coś się przez nią przedziera. Człowiek p o w i n i e n być odgro dzony od tego. Tak jak j e s t e ś m y o d g r o d z e n i od czarnej głębi k o s m o s u błę kitną k o p u ł ą sklepienia niebieskiego, tak też j e s t e ś m y o d g r o d z e n i od tajem niczego, niebezpiecznego dla nas, w jakiś s p o s ó b s t r a s z n e g o i mglistego świata a s t r a l n e g o " . „Drzwi percepcji" m o g ą się otwierać w d w ó c h wypadkach: albo o t w o r z y je Bóg, który zaprasza człowieka w świat n a d p r z y r o d z o n y i wówczas zapew nia mu o c h r o n ę , albo człowiek s a m forsuje te wrota, ale w t e d y wystawia się na wszelkie niebezpieczeństwa w tej nieznanej mu rzeczywistości. Stwórca nieprzypadkowo zakrył ten świat przed n a m i , gdyż jest to p r z e s t r z e ń tajem na, niebezpieczna, zwodnicza i t r u d n a dla człowieka. Co to za rzeczywistość? Ojciec Mień w s p o m i n a o „świecie a s t r a l n y m " , biskup Brianczaninow pisze o „królestwie p o w i e t r z n y m " . Obaj nieco i n n y m językiem m ó w i ą j e d n a k o t y m s a m y m zjawisku. W świecie n a d p r z y r o d z o nym nie istnieje b o w i e m s a m a tylko rzeczywistość niebiańska. Gdzie w prze ciwnym wypadku miałyby przebywać i działać d e m o n y ? W e d ł u g t e o l o g ó w miejscem ich obecności jest świat upadły, do k t ó r e g o należy nie tylko piekło, lecz również ziemska doczesność z człowiekiem z r a n i o n y m przez grzech pierworodny. N a s z a d o c z e s n o ś ć jest miejscem aktywności d e m o n ó w , lecz nasza władza z m y s ł ó w nie pozwala n a m ich zobaczyć. G ł ó w n y m siedliskiem d e m o n ó w - jak w s p o m i n a Biblia - jest k r ó l e s t w o powietrzne. Święty Paweł w Liście do Efezjan pisze o szatanie jako „Władcy m o c a r s t w a p o w i e t r z a " (Ef 2,2), a w i n n y m miejscu t e g o s a m e g o p o s ł a n i a wzywa chrześcijan do walki „przeciwko p i e r w i a s t k o m d u c h o w y m zła na wy żynach niebieskich" (Ef 6,12). 16 FRONDA 32 Refleksję tę kontynuują Ojcowie Kościoła. Święty J a n Kasjan w V wieku pisze: „Tak wielka rzesza diabelskich d u c h ó w wypełnia p o w i e t r z e rozciąga jące się między n i e b e m a ziemią, w k t ó r y m latają o n e w niepokoju i nie bez czynnie, a O p a t r z n o ś ć Boża dla naszego d o b r a ukryła je p r z e d l u d z k i m wzro kiem; w p r z e c i w n y m razie - ze strachu p r z e d ich a t a k i e m albo z p o w o d u przerażającego wyglądu ich twarzy, p r z e t w o r z o n e g o lub z m i e n i o n e g o przez ich w ł a s n ą wolę na każde życzenie - ludzie byliby dotknięci p a n i c z n y m stra chem i gotowi do u p a d k u " . Święty Augustyn także umiejscawia aktywność złych d u c h ó w głównie w sferze powietrznej, przypisując im „naturę ciała powietrznego". W swym traktacie Opisanie demonów tak charakteryzuje ich aktywność: „ N a t u r a d e m o n ó w jest taka, że - dzięki wnikliwości zmysłowej należącej do ciała powietrznego przekraczają one bez trudu wnikliwość posiadaną w ciałach ziemskich, a także szybkością - z powodu doskonałej możliwości poruszania się ciała powietrzne go - przekraczają one nie tylko zdolność poruszania się ludzi i zwierząt lądo wych, lecz nawet lot ptaków. O b d a r z o n e tymi d w i e m a zdolnościami na tyle, na ile są to właściwości ciała powietrznego, a mianowicie, przenikliwością postrze gania i szybkością ruchu - przepowiadają one i oznajmiają wiele rzeczy, które rozpoznały o wiele wcześniej. Zadziwia to ludzi z p o w o d u powolności ziem skiego postrzegania. Ponadto d e m o n y - wskutek długiego okresu ich życia uzyskały daleko większe doświadczenie co do wydarzeń, niż przypada ludziom w związku z ich krótkim życiem. Dzięki tym zdolnościom - które dała im na tura powietrznego ciała - d e m o n y nie tylko przepowiadają wiele rzeczy, które się wydarzą, lecz także dokonują wielu cudownych czynów". B a d a n i e duszy Tak więc - konkluduje chrześcijańską n a u k ę w tym względzie o. R o s e - „spe cjalne miejsce, k t ó r e zamieszkują d e m o n y w tym u p a d ł y m świecie, i miejsce, gdzie spotykają się z n i m i d u s z e d o p i e r o co u m a r ł y c h ludzi - to p o w i e t r z e " . Każda d u s z a po śmierci ciała m u s i przejść przez o w o „ m o c a r s t w o powietrz n e " , gdzie jest b a d a n a przez d e m o n y . N i e k t ó r e z d u s z d o t r ą do Nieba, i n n e zaś z o s t a n ą po d r o d z e pochwycone przez złe duchy. Biskup Brianczaninow opisuje to następująco: „Dla dręczenia dusz, prze chodzących p o w i e t r z n e przestrzenie, c i e m n e w ł a d z e w wielkim p o r z ą d k u WIOSNA 2004 17 ustanowiły oddzielne miejsca sądzenia i straże. W w a r s t w a c h przestworzy, od ziemi do s a m e g o nieba, stoją strażnicze p u ł k i upadłych d u c h ó w . Każdy oddział zarządza szczególnym rodzajem grzechu i dręczy n i m duszę, gdy du sza do niego dojdzie. P o w i e t r z n e biesowskie straże nazywają się w P i s m a c h Ojców mytarstwami (po grecku - teloniami, po p o l s k u - k o m o r a m i celnymi), a duchy służące w nich - celnikami". Niech nikogo nie zwiedzie ta militarno-administracyjna terminologia. W p o w i e t r z u nie ma oczywiście „ b u d e k strażniczych" ani „granicznych szla b a n ó w " . Chodzi raczej o wyrażenie w s p o s ó b symboliczny i o b r a z o w y istoty doświadczenia d u c h o w e g o - rzeczywistości b a d a n i a duszy. W katolicyzmie nazywa się to s ą d e m szczegółowym, który p o p r z e d z a Sąd O s t a t e c z n y . Duszy po śmierci towarzyszą nie tylko d e m o n y , lecz również anioły. O ile te pierwsze oskarżają człowieka i wypominają mu jego grzechy, o tyle te dru gie starają się go usprawiedliwić i obronić. Taki opis m o ż e m y odnaleźć w wielu p i s m a c h Ojców Kościoła, n p . u św. A t a n a z e g o Wielkiego, św. Makarego Wielkiego czy św. Hezychiusza z Jerozolimy. Święty Izajasz Pustelnik w VI wieku pisze: „Gdy d u s z a o p u s z c z a ciało, t o warzyszą jej anioły. C i e m n e siły wychodzą jej na spotkanie, chcąc ją zatrzy mać, i badają ją, aby zobaczyć, czy m o g ą w niej znaleźć coś swojego". Święty Efrem Syryjczyk dwieście lat wcześniej opisuje, że „Boży wysłan nicy, wziąwszy duszę, wstępują w powietrze, gdzie stoją w o d z o w i e , rządzą ce światem w ł a d z e sił przeciwnych. O n i są naszymi oskarżycielami, strasz nymi celnikami, rejestratorami, p o b o r c a m i p o d a t k o w y m i ; spotykają d u s z ę na drodze, rejestrują, sprawdzają i wyliczają grzechy i długi t e g o człowieka grzechy młodości i starości, d o b r o w o l n e i m i m o w o l n e , p o p e ł n i o n e uczyn18 FRONDA 32 kiem, s ł o w e m i myślą. Wielki jest t a m strach, wielkie d r ż e n i e biednej duszy, niewyobrażalna bieda, k t ó r ą cierpi od niezliczonego m n ó s t w a otaczających ją c h m a r a m i wrogów, rzucających na nią oszczerstwa, aby nie dać jej wstąpić do nieba i osiedlić się w świecie żywych, wstąpić do krainy życia. Ale anioły święte, broniąc duszy, odprowadzają ją". Inny z Ojców Kościoła, św. Cyryl Aleksandryjski, pisze w Słowie na odejście duszy: „Jakiż strach i drżenie oczekują cię, d u s z o moja, w d n i u śmierci! Ujrzysz straszne, dzikie, o k r u t n e , bezlitosne i bezwstydne d e m o n y [...] stojące przed tobą. Sam ich widok jest gorszy niż jakiekolwiek męki. Gdy je ujrzy dusza, do zna wstrząsu, zadrży, zadygocze i w trwodze i ze zgrozą będzie szukać ochro ny u Aniołów Bożych. Lecz będąc przyjęta przez aniołów i p o d ich opieką prze chodząc powietrzną przestrzeń i wznosząc się na wysokość, spotka rozliczne mytarstwa [...], które będą jej przeszkodą w drodze do Królestwa, będą ją za trzymywać i powstrzymywać od wznoszenia się ku n i e m u . Na każdym z tych mytarstw będzie żądane zdanie sprawy z osobnych grzechów. [...] Każdy grzech, każda n a m i ę t n o ś ć duszy będą miały swoich celników i dręczycieli". Dlatego też inny z Ojców Kościoła, św. J a n C h r y z o s t o m podkreśla, jak bardzo w godzinie śmierci p o t r z e b n a jest umierającym m o d l i t w a : „ P o t r z e b nych n a m będzie wiele modlitw, wielu p o m o c n i k ó w , wiele dobrych uczyn ków, wielkie w s t a w i e n n i c t w o A n i o ł ó w przy przejściu przez p r z e s t r z e ń p o wietrzną. Jeżeli podczas p o d r ó ż y przez obcy kraj lub w o b c y m mieście potrzebujemy przewodnika, to o ileż bardziej p o t r z e b n i n a m b ę d ą p r z e w o d nicy i p o m o c n i c y dla p r z e p r o w a d z e n i a n a s przez niewidzialne s t a n o w i s k a rządzących ś w i a t e m władz sfer powietrza, k t ó r e n a z y w a m y p r z e ś l a d o w c a m i , celnikami i p o b o r c a m i p o d a t k o w y m i " . N i e p r z y p a d k o w o najbardziej r o z p o w s z e c h n i o n a w świecie katolickim oprócz Ojcze nasz - m o d l i t w a kończy się s ł o w a m i s k i e r o w a n y m i do Matki Bo żej: „Módl się za n a m i grzesznymi teraz i w godzinę śmierci n a s z e j " . Opisy telonii czyli mytarstw m o ż n a też znaleźć w żywotach wielu świętych, m.in.: św. Eustracjusza M ę c z e n n i k a (IV wiek), św. Nifonta z Konstancji (IV wiek), św. S y m e o n a z Edessy (VI wiek), św. K o l u m b a n a (VI wiek), św. J a n a Miłościwego (VII wiek), św. Bonifacego (VIII wiek) i wielu innych. Najbar dziej chyba szczegółowy opis zjawiska p o c h o d z i z opowieści błogosławionej Teodory. Co ciekawe, w 1996 r o k u ukazały się na U k r a i n i e d w a wydania ob jawień tej błogosławionej - pierwsze, p r a w o s ł a w n e , z Żytomierza, n o s i ł o WIOSNA-2004 19 p o d t y t u ł Mytarstwa błogosławionej Teodory; drugie, greckokatolickie, ze Lwo wa, m i a ł o z kolei p o d t y t u ł Czyściec według błogosławionej Teodory. Ojciec Serafin Rose pisze, że „ s p o t k a n i e z mytarstwami po śmierci jest tyl ko szczególną i o s t a t e c z n ą formą generalnej bitwy, k t ó r ą każda d u s z a chrze ścijańska prowadzi przez cały czas swojego życia". W każdej d u s z y toczy się b o w i e m walka między d o b r e m a złem. Ci święci, w których sercach j u ż za życia z a t r i u m f o w a ł o d o b r o , p r z e c h o d z ą do nieba, omijając mytarstwa i nie bę dąc przez nie a t a k o w a n i . Kilku u c z n i ó w św. M a k a r e g o Wielkiego, będących świadkami jego śmierci, o p o w i a d a ł o , że widzieli d u s z ę swojego m i s t r z a wznoszącą się do nieba oraz złe duchy, k t ó r e j e d n a k nie śmiały jej zaczepiać i w y p o m i n a ć grzechów. P o d o b n i e teologia katolicka naucza, że święci po śmierci trafiają do nieba, omijając czyściec, gdyż j u ż za życia o s t a t e c z n i e się oczyścili, wygrywając w swych ciałach wojnę ze z ł e m . Tak jak p r a w o s ł a w n a teologia d o g m a t y c z n a uznaje przejście przez mytar stwa za część sądu szczegółowego, tak teologia katolicka za część sądu szcze gółowego uznaje czyściec. Na szczególną uwagę zasługuje to, czego na t e m a t mytarstw nauczał je den z największych XIX-wiecznych p r a w o s ł a w n y c h m i s t y k ó w rosyjskich, św. Teofan Pustelnik. Pisał on mianowicie: „Niezależnie od tego, jak b a r d z o dzi waczną wydawałaby się n a s z y m m ą d r a l o m myśl o mytarstwach, przejście przez nie jest nie do uniknięcia. Czego szukają ci celnicy w przechodzących? Tego, czy nie mają oni ich t o w a r u . A co to za towar? N a m i ę t n o ś c i . To zna czy, że jeśli ktoś ma serce n i e p o k a l a n e i obce n a m i ę t n o ś c i o m , nie m o g ą zna leźć niczego takiego, do czego mogliby się przyczepić; przeciwnie, obca im dobroć będzie porażać ich samych, jak strzały błyskawicy. Na to p e w i e n czło wiek bardzo uczony taką o t o jeszcze wyraził myśl: mytarstwa w y o b r a ż a m y so bie jako coś strasznego; a przecież b a r d z o możliwe, że biesy, z a m i a s t czegoś strasznego, przedstawiają coś czarującego. W e d l e wszelkich rodzajów na miętności, pokazują przechodzącej duszy oszukańczo-czarujące kolejne wi dzenia. Gdy w czasie ziemskiego życia w y g n a n e zostały z serca n a m i ę t n o ś c i , a zaszczepione p r z e c i w n e im cnoty, d u s z a nie ma żadnej przychylności do żadnych zwodniczych czarujących widzeń, m i n i e je, odwracając się z obrzy d z e n i e m . A gdy serce nie jest oczyszczone, to d u s z a rzuca się na tę n a m i ę t ność, do której żywi największą przychylność. T o t e ż biesy biorą ją jak gdyby byli przyjaciółmi, a p o t e m już wiedzą, gdzie ją podziać. To znaczy, b a r d z o 20 FRONDA 32 wątpliwe jest, żeby dusza, póki w niej pozostają uczucia ku p r z e d m i o t o m ja kichkolwiek n a m i ę t n o ś c i , nie zawstydziła się na mytarstwach. Z a w s t y d z e n i e tutaj polega na tym, że d u s z a s a m a rzuca się w p i e k ł o " . Święty Teofan P u s t e l n i k wyraża więc intuicję, że to nie tyle Bóg p o t ę p i a duszę, ile dusza sama siebie skazuje na potępienie, wybierając zło. Jest to zgodne z niektórymi objawieniami p r y w a t n y m i w katolicyzmie, w których J e z u s miał powiedzieć - n p . siostrze Josefie M e n e n d e s czy siostrze F a u s t y n i e Kowalskiej - że tak n a p r a w d ę to ludzie sami, w b r e w woli Boga, wybierają dla siebie potępienie. W a r t o zacytować jeszcze j e d e n p r a w o s ł a w n y opis przejścia przez mytarstwa, przypominający katolickie opisy czyśćca. Ojciec A l e k s a n d e r Mień pisze: „Po śmierci osoba nie r o z p a d a się, rozpada się w niej tylko zło. Lecz jeśli roz pada się zło - to stanowi kolosalne n i e b e z p i e c z e ń s t w o dla osoby, ponieważ, wyrażając się obrazowo, im więcej zła w osobie, tym mniej zostaje jej samej. Ponieważ wszystko p o w i n n o przejść przez ogień. Oczywiście nie chodzi o ogień fizyczny. W c h o d z ą c w atmosferę Ziemi, m e t e o r rozżarza się i spala. W c h o d z ą c w atmosferę innych światów, w d u s z y spala się w s z y s t k o złe, wszystko c i e m n e , wszystko czarne i p e ł n i a bytu człowieka po śmierci w du żym s t o p n i u zależy od tego, ile, wyrażając się z n ó w metaforycznie, z o s t a n i e z niej po tym spaleniu". Podróż a s t r a l n a O p i s ó w d e m o n ó w czy ich „ k o m ó r celnych" p r ó ż n o szukać we współczesnych opisach „doświadczeń p o ś m i e r t n y c h " . Przede wszystkim dlatego, że pokazu ją o n e stan duszy znajdującej się na krawędzi życia i śmierci, nie zaś sytuację nieodwołalnego zgonu. Analizując jednak te opisy, o. Serafin Rose doszedł do wniosku, że przypominają mu o n e i n n e relacje, z którymi się już spotkał. Miał na myśli głównie literaturę parapsychologiczną i okultystyczną. Na przykład „niebo", tak jak je odmalował w swych pismach XVIII-wieczny wizjoner szwedzki E m a n u e l Swedenborg, b a r d z o p r z y p o m i n a „ n i e b o " opisy w a n e przez osoby, które przeżyły „śmierć kliniczną". Swoje objawienia Swe d e n b o r g otrzymywał od istoty, k t ó r a pojawiła się p r z e d n i m po raz pierwszy podczas medytacji i k t ó r a p r z e d s t a w i ł a mu się jako „Pan Bóg". Istota ta „za bierała" go nie tylko na i n n e planety U k ł a d u Słonecznego, gdzie p o z n a w a ł WIOSNA-2004 21 d z i w n e c z ł e k o p o d o b n e stwory (np. na Marsie o d z i a n e były o n e w u b r a n i a z r o b i o n e z kory d r z e w ) , lecz rów nież p o k a z a ł a mu „ n i e b o " , k t ó r e właściwie niczym spe cjalnym nie r ó ż n i ł o się od rzeczywistości ziemskiej. S w e d e n b o r g opisuje, że spotkał t a m Lutra, k t ó r e g o na wrócił na swoją wiarę, ale Kalwina j u ż nie u d a ł o mu się nawrócić. P o d o b n e m o t y w y w opisach niewidzialnego świata m o ż n a też znaleźć w opisach „płaszczyzny a s t r a l n e j " t e o zofów XIX i XX wieku czy też „projekcji a s t r a l n e j " parapsychologów w XX stuleciu. Okazuje się, że relacje spirytystów i m e d i ó w z tzw. „do świadczeń bycia poza c i a ł e m " (OOBE - Out ofBody Experience), z e b r a n e przez dr Celię Green czy dr. R o b e r t a Crookalla są identyczne z relacjami z „do świadczeń p o ś m i e r t n y c h " , zebranymi przez dr. M o o d y ' e g o czy dr Kubler-Ross. Jak zauważa o. Serafin Rose, „identyczność ta jest tak d o k ł a d n a , że m o ż e tu chodzić o opis j e d n e g o i t e g o s a m e g o d o ś w i a d c z e n i a " . O s o b y d o świadczające OOBE tak często odwiedzają „ n i e b o " , że badacz tego zjawiska dr Crookall postawił tezę, iż m u s i istnieć „ziemia całkowita", k t ó r a obejmu je nie tylko z n a n ą n a m sferę fizyczną, lecz również sferę niefizyczną ze stre fami „Raju" i „ H a d e s u " . Najbardziej z n a n ą osobą, k t ó r a opisała swoje d o z n a n i a w trakcie OOBE, jest R o b e r t A. M o n r o e , a u t o r książki Journeys Out of the Body (Podróże poza ciało). T e n agnostyk religijny wszedł w k o n t a k t ze ś w i a t e m n a d p r z y r o d z o n y m p o d o b n i e jak S w e d e n b o r g - podczas medytacji. W czasie swoich „po dróży astralnych" spotykał z a r ó w n o zmarłych, jak i r ó ż n e nieziemskie inte ligentne istoty. Z czasem został ich u c z n i e m i p o d d a ł się ich p r o w a d z e n i u . Po d w u n a s t u latach t e g o typu d o ś w i a d c z e ń stwierdził, że nigdy nie znalazł „ d o w o d ó w na p o t w i e r d z e n i e biblijnych pojęć Boga i życia po śmierci w miej scu o nazwie n i e b o " . Nie oznacza to, że M o n r o e w czasie swoich „wyjść z ciała" nie doświad czył osobiście „ b o g a " swojego „ n i e b a " : „ O t ó ż p o ś r ó d n o r m a l n e j aktywności - gdziekolwiek się o n a odbywa - rozlega się odległy Sygnał, przypominający trąby heroldów. Wszyscy odbierają go b a r d z o spokojnie i zaprzestają wszel kich działań i r o z m ó w . Jest to sygnał, że ON (lub O N I ) p r z e m i e r z a Swoje Królestwo. 22 FRONDA 32 Nie ma t a m czołobitności wywołanej grozą czy u p a d a n i a na kolana. Po stawa jest nadzwyczaj k o n k r e t n a . Jest to zjawisko, do k t ó r e g o wszyscy są przyzwyczajeni, a kiedy zachodzi, ma absolutne pierwszeństwo przed wszystkim. Bez żadnych wyjątków. Na Sygnał b o w i e m każda istota żywa kładzie się na ziemi... Głowy od w r ó c o n e są na bok, aby nikt nie widział G O , kiedy p r z e c h o d z i . C e l e m wyda je się u t w o r z e n i e żywej drogi, po której ON podróżuje... Kiedy ON przecho dzi, nikt się nie porusza, n a w e t nie myśli. W s z y s t k o z a m i e r a w chwilowym b e z r u c h u , całkowicie i bez żadnych wyjątków [...]. Kilkakrotnie, kiedy d o ś w i a d c z a ł e m tego zjawiska, l e ż a ł e m r a z e m z inny mi. W takich chwilach nie powstaje n a w e t cień p o m y s ł u , by zrobić coś inne go. Kiedy ON przechodzi, rozlega się głośna m u z y k a i doznajesz uczucia roz chodzącej się promieniście potężnej życiowej siły, której szczyt w z n o s i się wysoko nad głową, a o n a cała rozpływa się d o p i e r o gdzieś w mglistej dali. [...] Zdarzenie to jest tak s a m o n a t u r a l n e , jak z a t r z y m a n i e się na światłach ruchliwego skrzyżowania lub czekanie p r z e d s z l a b a n e m na przejazd pociągu. Nie jesteś zaniepokojony, ale czujesz jakiś niewypowiedziany r e s p e k t p r z e d siłą, jaką reprezentuje r o z p ę d z o n y pociąg. To wydarzenie ma także całkiem bezosobowy charakter. Czy to jest Bóg? A m o ż e jego Syn? Czy jego r e p r e z e n t a n c i ? " . Komentując ten fragment, o. Rose pisze, że „ t r u d n o byłoby znaleźć w światowej literaturze okultystycznej bardziej wyrazistą relację o kulcie szatana w jego w ł a s n y m królestwie, u p r a w i a n y m przez jego b e z o s o b o w y c h niewolników". W i n n y m miejscu M o n r o e opisuje w ł a s n e s t o s u n k i z księciem obszaru, do którego przeniknął. Poczuł mianowicie o b e c n o ś ć potężnej, inteligentnej, osobowej siły, k t ó r a uczyniła go bezsilnym i p o z b a w i o n y m woli: „ O d e b r a ł e m silne wrażenie, że j e s t e m związany n i e o d w o ł a l n ą lojalnością z tą inteli g e n t n ą siłą, że zawsze tak było i że m a m tu na Z i e m i do w y k o n a n i a p e w n e zadanie". W kolejnym fragmencie M o n r o e opisuje, że o w a niewidzialna, o s o b o w a siła jakby weszła w niego i „ p r z e s z u k i w a ł a " jego u m y s ł . Po tak bliskim d o świadczeniu opisał ją następująco: „Była to b e z o s o b o w a z i m n a inteligencja bez żadnych śladów tak s z a n o w a n y c h przez n a s u n i e s i e ń m i ł o s n y c h czy współczucia [...]. U s i a d ł e m i r o z p ł a k a ł e m się, jak jeszcze nigdy w życiu. WIOSNA-2004 23 Szlochałem jak m a ł e dziecko, p o n i e w a ż wiedziałem już - bez żadnych wąt pliwości i żadnych nadziei na przyszłość - że o t o Bóg mojego dzieciństwa, kościołów i wszystkich religii świata wcale nie był taki, jakim pragnęliśmy, aby był, i że przez resztę życia będę cierpiał z p o w o d u «utraty» tej iluzji". Czy jakiś d e m o n o l o g mógłby się pokusić o lepsze opisanie s p o t k a n i a z s z a t a n e m ? D o s z ł o do niego - jak pisze M o n r o e - w „planie a s t r a l n y m " , ina czej mówiąc w miejscu, które chrześcijańska tradycja określa m i a n e m króle stwa p o w i e t r z n e g o nad ziemią. Nie jest to wcale - jak podkreśla o. Rose „inny" świat, lecz niewidzialna część „ t e g o " świata. Każdy człowiek m u s i przez nią przejść po śmierci w d r o d z e do „ i n n e g o " świata. Niektórzy ludzie wchodzą jednak w tę sferę, choćby za p o m o c ą narkotyków, inicjacji okulty stycznych, medytacji t r a n s c e n d e n t a l n e j , s z a m a n i z m u itd. Uczucie błogości, przyjemności czy pokoju, jakiego wówczas doświadczają, nie m u s i wcale mieć charakteru d u c h o w e g o , lecz naturalny, związany z o d e r w a n i e m się du szy od ociężałego ciała. Misja zwodzenia Ojciec Serafin Rose dochodzi do wniosku, że jeśli autorzy tacy, jak Raymond A. Moody czy Elisabeth Kubler-Ross, skłaniają się do niechrześcijańskiej interpre tacji „doświadczeń pośmiertnych", to nie dlatego, że doznania te udowadniają ta ką tezę, ale dlatego, że badacze ci już na początku sami zakładają niechrześcijań ską interpretację. Na pokrewieństwo owych doświadczeń ze spirytyzmem i mediumizmem zwracali już uwagę tacy badacze, jak Hans Holzer, Robert Crookall czy wspomniany Raymond Moody. Najbardziej wyrazisty jest jednak przy kład dr Elisabeth Kubler-Ross, autorki głośnej książki Rozmowy o życiu i umieraniu. Ojciec Serafin Rose pisze, że zasługi dr Kubler-Ross dla rozwoju ruchu h o spicyjnego na świecie są t r u d n e do przecenienia, zwraca jednak uwagę na nie pokojące związki owej lekarki z okultyzmem. O n a sama bowiem przyznaje, że swoją wiedzę na t e m a t życia p o ś m i e r t n e g o czerpie głównie z kontak tów z d u c h a m i umarłych. Pierwsze doświadczenie tego typu m i a ł o miejsce w 1967 roku w Chicago, kiedy w swym uniwersyteckim gabinecie zniechęcona roz myślała o porzuceniu pracy z umierającymi. Wówczas w pomieszczeniu pojawiła się osoba, która przedstaFRONDA 32 wiła się jako kobieta zmarła dziesięć miesięcy wcześniej. Zjawa zaczęła nama wiać ją, aby nie porzucała swojej pracy. Z a n i m znikła, napisała na kartce kilka słów. Doktor Kubler-Ross odszukała dane zmarłej pacjentki - jej wygląd był identyczny z wyglądem zjawy, zaś analiza grafologiczna słów zapisanych na kartce potwierdziła, że był to charakter pisma zmarłej. Od t a m t e g o czasu dr Kubler-Ross w i e l o k r o t n i e w c h o d z i ł a w k o n t a k t z „ d u c h a m i p r z e w o d n i k a m i " . O p o w i a d a ł a n p . jak w Kalifornii zmaterializo wały się na jej oczach trzy osoby, z których j e d n a p r z e d s t a w i ł a się jako jej anioł stróż. „Nazwał m n i e Izabelą i zapytał m n i e , czy p a m i ę t a m , jak d w a ty siące lat t e m u oboje pracowaliśmy z C h r y s t u s e m " . Podczas konferencji medycznej w San Francisco w 1976 roku, w o b e c n o ści dwóch tysięcy trzystu lekarzy i pielęgniarek, dr Kubler-Ross opowiadała, że poprzedniej nocy przeżyła „głębokie doświadczenie m i s t y c z n e " : „ O s t a t niej nocy odwiedził m n i e Salem - mój d u c h p r z e w o d n i k i dwaj jego towarzy sze - Anka i Willie. Byli z n a m i do trzeciej godziny n a d r a n e m . Rozmawiali śmy, śmialiśmy się i wspólnie śpiewaliśmy. [...] Był to najważniejszy m o m e n t mojego życia". Opowiadając o swoich doświadczeniach d w a lata później l u d z i o m w Ash land w stanie O r e g o n , dr Kubler-Ross zachęcała d w a tysiące d w u s t u słucha czy, aby przywoływali o w e istoty, a o n e na p e w n o przyjdą im z p o m o c ą . Literatura d e m o n o l o g i c z n a i egzorcystyczna nie p o z o s t a w i a wątpliwości, że „duchy p r z e w o d n i k i " są w rzeczywistości u p a d ł y m i d u c h a m i k r ó l e s t w a powietrznego, czyli po p r o s t u d e m o n a m i . Dlatego też i s t o t n e wydaje się prześledzenie, jaką wizję z a ś w i a t ó w o w e „ d u c h y p r z e w o d n i k i " przedstawia ją s w o i m ludzkim a d e p t o m . D o k t o r Elisabeth Kubler-Ross m ó w i o tej wizji jak o n i e w z r u s z o n y m p e w n i k u , wypowiadając się przy tym z pozycji kogoś, k t o wie lepiej, jak wygląda życie po śmierci, gdyż m ó g ł t e g o d o t k n ą ć . Na ową wizję składa się pięć podstawowych p u n k t ó w : po pierwsze - nie trzeba się bać śmierci, po drugie - nie będzie żadnego sądu ani piekła, po trze cie - śmierć nie jest wydarzeniem wyjątkowym i ostatecznym, lecz raczej bezbolesnym przejściem do „wyższego stanu świadomości", po czwarte - celem duszy nie jest zbawienie wieczne, lecz nieograniczony proces „wzrostu" w „miłości", „rozumieniu" i „samorealizacji", po piąte zaś - doświadczenia „wyjścia z ciała" są najlepszym przygotowaniem do życia po śmierci. Jak zauważa o. Serafin Rose, „każdy z owych pięciu p u n k t ó w jest częścią XIX-wiecznego nauczania WIOSNA.2004 25 spirytystycznego, odsłanianego w tamtym czasie przez same «duchy» za pośred nictwem mediów". O ile jednak w XIX-wiecznym świecie epoki wiktoriańskiej w ezoteryczny spirytyzm wierzyła garstka zapaleńców, o tyle dziś - w czasach postępującej dechrystianizacji - zdobywa on, przybierając formy popularne, coraz więcej zwo lenników. Potwierdził to jeden z największych m e d i ó w XX wieku, A r t h u r Ford, który zauważył, że „dzień profesjonalnego m e d i u m ma się ku końcowi", gdyż doświadczenie spirytystyczne, niegdyś d o s t ę p n e tylko dla wtajemniczonych, stało się dziś tak powszechne, iż m o ż e się z n i m zetknąć niemal każdy. W swej książce The Life Beyond Death (Zycie po śmierci) A r t h u r Ford przy znaje wprost, że cała misja współczesnych spirytystów i m e d i ó w polegała na „usunięciu raz na zawsze z ziemskich u m y s ł ó w s t r a c h u p r z e d przejściem przez śmierć". T e n s a m cel stawiają sobie również dr Elisabeth Kubler-Ross czy dr R a y m o n d A. Moody. W tym podejściu do śmierci brak jest e l e m e n t ó w , na k t ó r e zawsze zwra cała uwagę tradycja chrześcijańska - p o s t a w y głębokiej czci i bojaźni Bożej, skruchy i żalu za p o p e ł n i o n e grzechy, p o k o r y i n i e p e w n o ś c i co do w ł a s n e g o zbawienia oraz całkowitego zawierzenia m i ł o s i e r d z i u Jezusa. Przejście przez śmierć nie musi być wcale tak „łatwe, lekkie i przyjemne", jak utrzymują ci, którzy chcą raz na zawsze wyeliminować strach przed tym do świadczeniem. Przekonuje o tym książka amerykańskiego lekarza, dr. Maurice'a Rawlingsa Beyond Death's Door (Po drugiej stronie życia), w której zgromadził on wiele relacji pacjentów na t e m a t „śmierci klinicznej". O ile książki Moody'ego czy Kubler-Ross są dziełami psychologów, którzy zebrali wspomnienia świad ków, o tyle Rawlings jako lekarz medycyny wewnętrznej i specjalista od chorób sercowo-naczyniowych sam osobiście reanimował wielu „klinicznie u m a r ł y c h " ludzi i spisywał ich relacje niemal na bieżąco po przywróceniu bicia serca. Zaob serwował on ciekawą prawidłowość - przeżycia niepokojące i traumatyczne zda rzały się równie często, jak doznania przyjemne, te pierwsze jednak były dla pa cjentów tak bolesne, że jak najszybciej starali się je wymazać z pamięci i nigdy więcej do nich nie wracać. Wielokrotnie natomiast o swoich doznaniach chcieli rozmawiać pacjenci, którzy mieli przyjemne wrażenia. Niemniej j e d n a k dr Rawlings sporządził p e w i e n „ m o d e l " owych złych doświadczeń, na który składały się najczęściej powtarzające się elementy, ta kie jak: wejście w m ę t n e i m r o c z n e ś r o d o w i s k o (zamiast w y n u r z e n i a się 26 FRONDA 32 w jasnych krajobrazach), s p o t k a n i a z czającymi się w cieniu g r o t e s k o w y m i potworami (zamiast s p o t k a ń ze świetlistymi i s t o t a m i ) , wizje p ł o n ą c e g o ognistego jeziora (zamiast wizji n i e b a ) . „Horrory o w e są nie do o p i s a n i a i t r u d n o je w s p o m n i e ć " - p o d s u m o w u j e w z a k o ń c z e n i u lekarz. Nie są to oczywiście d o ś w i a d c z e n i a piekła, n i e m n i e j j e d n a k w n o s z ą o n e c e n n ą korektę d o r ó ż o w e g o obrazu „doświadczeń p o ś m i e r t n y c h " , pokazując, że sfera „poza c i a ł e m " nie m u s i być wcale przyjemna i świetlista. Być m o ż e , jak pisze o. Serafin Rose, d e m o n y odsłaniają w ó w c z a s l u d z i o m część swojej prawdziwej natury... Cala tradycja chrześcijańska - w ślad za Biblią, która nazywa szatana „oj cem k ł a m s t w a " - podkreślała zwodzicielską misję upadłych aniołów, których zadaniem jest doprowadzić duszę do stanu wiecznego potępienia. J e d n y m z niezmiennych sposobów działania d e m o n ó w w ciągu wieków są fałszywe ob jawienia i wizje, mające narzucić ludziom nieprawdziwą n a u k ę o celu ludzkie go istnienia i o rzeczywistości nadprzyrodzonej. W różnych epokach zmienia ją się tylko okoliczności i formy owych pozornych objawień, ich zwodnicza istota n a t o m i a s t pozostaje ta sama. Praca o. Serafina Rose'a pozwala n a m le piej zrozumieć jeden z tych duchowych f e n o m e n ó w współczesności. SONIA SZOSTAKIEWICZ PS Istnieją dwa tłumaczenia książki o. Serafina R o s e ' a Soul o/ter death ( D u s z a po śmierci) na język polski - autorstwa Jarosława Kadyty i Tadeusza W a s i l e w s k i e g o . Do tej pory praca ta nie została jednak wydana po polsku. WIOSNA-2004 27 Autor Życia po życiu Raymond Moody w swojej ostatniej książce pozwala sobie na pewnego rodzaju profanację Imienia Jezus, nawet jeśli nie do końca jest świa dom tego, co czyni: „Jeżeli oglądali państwo kiedyś w telewizji błazeństwa funda-chrześcijan, czy nie mie li państwo wrażenia, iż podczas modlitwy wyglądają oni, jakby mieli problemy z oddawaniem stolca? Z opuszczonymi głowami, zaciśniętymi oczami i twa rzami, na których maluje się wielki wysiłek, postęku ją: «...JAY-zes...uch...uch..., JAY-zus...uch...uch»". rozeznanie duchowe w obliczu śmierci KS. ALEKSANDER POSACKI Sj J e d n ą z najbardziej z n a n y c h w s p ó ł c z e s n y c h prac teologicznych, poświęco nych d o ś w i a d c z e n i o m w stanie tzw. śmierci klinicznej o r a z n a u c e o życiu p o zagrobowym, jest książka p t . Dusza po śmierci. Jej a u t o r to a m e r y k a ń s k i pra w o s ł a w n y k a p ł a n i eremita, o. Serafin R o s e ( 1 9 3 4 - 1 9 8 2 ) , z m a r ł y w opinii świętości w wieku czterdziestu o ś m i u lat, a n a w e t u z n a w a n y przez n i e k t ó r e p r a w o s ł a w n e w s p ó l n o t y kościelne za świętego (blessed) - jego ikony p r z e z n a 28 FRONDA 32 czone do kultu m o ż n a znaleźć w Internecie. M i m o t e g o z a r ó w n o postać, jak i dzieła o. Serafina R o s e ' a były t r a k t o w a n e jako kontrowersyjne także w śro dowisku p r a w o s ł a w n y m . W s t ą p i w s z y d o m o n a s t e r u p o d w e z w a n i e m św. H e r m a n a (St H e r m a n of Alaska B r o t h e r h o o d ) , po j a k i m ś czasie wyprowadził się na pustelnię, aby z kilkoma braćmi założyć fraternię w o d l u d n y m , gór skim miejscu z w a n y m Platina. Był to wyraz radykalnych, mistycznych poszu kiwań o. Rose'a, a także odzwierciedlenie jego silnej o s o b o w o ś c i . Rys t e n jest zresztą widoczny w jego pracach, k t ó r e przebiły się do ś w i a d o m o ś c i nie tylko prawosławnych chrześcijan. Ojciec Serafin jest dziś czczony w świecie p r a w o s ł a w n y m jako o d w a ż n y m n i c h - p u s t e l n i k , k o n t y n u a t o r d u c h o w o ś c i serca, apologeta i p r o r o k czasów ostatecznych 1 . Książka Dusza po śmierci dotyczy nie tylko t e m a t ó w b a r d z o aktualnych i kontrowersyjnych, jak wiele innych prac o. Rose'a, ale także swoiście nie bezpiecznych, gdyż o d n o s i się do d o ś w i a d c z e ń „ p o ś m i e r t n y c h " , związanych z a r ó w n o z parapsychologią i o k u l t y z m e m , jak i z religią oraz wiarą, szczegól nie w ich wymiarze eschatologicznym, ostatecznym, dotyczącym zbawienia. Chodzi więc o sprawę najwyższej wagi. Praca o. Serafina Rose'a ukazała się w postaci książkowej w 1980 roku. Wcześniej była p r e z e n t o w a n a w postaci a r t y k u ł ó w w p r a w o s ł a w n y m czaso piśmie „The O r t h o d o x W o r d " ( P r a w o s ł a w n e Słowo) w y d a w a n y m przez wydawnictwo m o n a s t e r u , do którego przynależał o. Rose. W pracy tej a m e rykański m n i c h podjął p o l e m i k ę z okultystycznymi t e o r i a m i „życia po śmier ci", zaniepokojony ich popularnością w kręgach prawosławnych i j e d n o c z e s n ą nieznajomością autentycznej, własnej wykładni teologiczno-dogmatycznej w tej kwestii. Ojciec Rose próbuje j e d n a k nie tylko p o l e m i z o w a ć z tymi teo riami (propagowanymi p o w s z e c h n i e już w XIX wieku przez teozofię i spiry tyzm, a n a s t ę p n i e przez będący p o d ich w p ł y w e m r u c h N e w Age oraz liczne sekty), ale także z i n t e r p r e t o w a ć te doświadczenia w kluczu p r a w o s ł a w n y m , szczególnie w kontekście teologii mytarstw (ang. Toll-House), która, nawia s e m mówiąc, jest teorią eschatologiczną k o n t r o w e r s y j n ą n a w e t w kręgach prawosławnych. W prawosławiu często jest przywoływany obraz przejścia przez „komory celne" (telonie) jako element teologicznej doktryny mytarstw (mytar to w języku starorosyjskim celnik). Doktryna ta zawiera także e l e m e n t y walki duchowej w stanie oczekiwania na zmartwychwstanie. Teoria ta (nad której s t a t u s e m WIOSNA-2004 29 teologiczno-dogmatycznym oraz właściwym znaczeniem ciągle to czą się dyskusje w ś r ó d prawosławnych teologów) zakłada, że czło.wiek m o ż e być atakowany po śmierci przez demony, które badają jak celnicy jego stan duchowy, co m o ż n a uznać za e l e m e n t sądu wstępnego, przypominającego sąd szczegółowy w katolicyzmie. W interpretacji niektórych teologów jest to metafora p o ś m i e r t n e g o samopoznania i samookreślenia (Sergiusz Bułgakow). Ojciec Rose postawił więc sobie p o d w ó j n e zadanie. Z jednej s t r o n y kry tykę okultystycznych teorii życia po śmierci, z drugiej zaś o d n o w i e n i e teolo gii mytarstw czy w ogóle p r z y p o m n i e n i e prawosławnej wykładni życia poza grobowego. Ponieważ próbuje on powiązać obydwie kwestie, w m o m e n c i e krytyki j e d n e g o z ogniw osłabia się również drugie ogniwo, a w rezultacie słabiej wypada całość argumentacji. W pracy m a m y więc do czynienia z dwo ma różnymi językami. J e d e n z nich dotyczy t e m a t ó w porusza nych w chrześcijańskiej tradycji teologiczno-mistycznej (głównie patrystycznej), drugi zaś tematyki okultystyczno-parapsychologicznej (ocierającej się w jakiejś m i e r z e o mi stykę), która zawsze (od r e n e s a n s o w y c h p r ó b Paracelsusa, poprzez e k s p e r y m e n t y M e s m e r a w czasach oświecenia, po wysił ki teozofów i spirytystów w XIX wieku) była o d z i a n a w p r z e d z i w n y scjentystyczny i często p s e u d o n a u k o w y język. Prorok w ogniu k r y t y k i Od strony teologicznej książka o. Rose'a, m i m o swej o g r o m n e j p o p u l a r n o ś c i w kręgu anglojęzycznym (doczekała się wielu w y d a ń i była t ł u m a c z o n a na wiele języków, w tym także na francuski, rosyjski, r u m u ń s k i , serbski czy ło tewski), spotkała się z krytyką teologów prawosławnych, którzy mieli za strzeżenia z a r ó w n o do samych t w i e r d z e ń a u t o r a (szczególnie wykładni my tarstw), jak i do strony formalnej (metodologicznej), szczególnie do s p o s o b u traktowania źródłowej literatury patrystycznej. Krytycy tacy jak d u c h o w n y , dr Michael Azkoul, zarzucali o. Rose'owi, że nie zna w s p o s ó b d o s t a t e c z n y Ojców Kościoła i dlatego nie o d r ó ż n i a tego, co a u t e n t y c z n e , od tego, co wąt pliwe 2 . Twierdzą oni, że żywoty świętych są w a ż n e dla o. R o s e ' a tylko o ty le, o ile m o ż e ich on używać (swobodnie i n t e r p r e t o w a ć ) jako ilustracji swo30 FRONDA 32 ich koncepcji. N i e o s t r o ż n i e używa p o d s t a w o w y c h pojęć, takich jak n p . d u s z a (anima) czy d u c h (spiritus). W historii o m n i c h u z W e n l o c k św. Bonifacy m ó w i , że jego „ d u c h " został p o r w a n y przez anioła, o. Rose pisze n a t o m i a s t , że m n i c h u m a r ł . Z ż y w o t ó w świętych korzysta zaś, lekceważąc zasady h e r m e n e u t y k i , traktując li teralnie to, co p o w i n n o być i n t e r p r e t o w a n e alegorycznie, n p . w kwestii my tarstw s a m niby zastrzega, że nie chodzi o d o s ł o w n e obrazy, ale nie wyjaśnia, gdzie jest granica między „ d o s ł o w n o ś c i ą " a metaforycznością scen z życia Oj ców Kościoła czy ich doświadczeń mistycznych. W i d a ć to w rzeczy samej szczególnie na przykładzie mytarstw, które p r e z e n t u j ą jakby legalistyczną, wręcz fizykalną wizję sądu n a d człowiekiem, k t ó r e g o na d o d a t e k d o k o n u j ą d e m o n y . Koliduje to r z e k o m o z antylegalistyczną wizją greckich Ojców Ko ścioła, a także z p r a w o s ł a w n ą d o k t r y n ą łaski kładącą nacisk na Boże m i ł o sierdzie. Wszystkie cytaty zaczerpnięte z Ojców Kościoła służą u o. R o s e ' a jako ilustracja walki z d e m o n a m i , i to jeszcze w tym, a nie w przyszłym świe cie. Taka interpretacja ma związek z p e w n y m i t e o r i a m i gnozy. Na przykład podział sfer d u c h o w y c h (ziemia, t a r t a r i niebiosa, d e m o n i c z n e straże i d e m o niczne sfery, przez które d u s z a m u s i przejść) jest wyraźnie p o c h o d z e n i a gnostyckiego (co nie znaczy, że te akurat intuicje g n o s t y k ó w były nieprawdzi we). Ojciec Serafin Rose przywiązuje d u ż ą wagę do wątpliwej autentyczności historii zjawienia się św. Teodory (historii opowiedzianej w d o d a t k u przez gnostyka, Grzegorza z Thrace, i przekazywanej przez innych g n o s t y k ó w - bog o m i ł ó w ) . Ojciec Rose traktuje tę historię p o w a ż n i e i p r z e d e w s z y s t k i m d o słownie, inaczej niż chociażby o. Michael Pomazańsky, k t ó r e g o zresztą bar dzo szanuje. Używając słowa „ m e t a f o r a " w o d n i e s i e n i u do mytarstw, o. R o s e chce być m o ż e okazać szacunek w ł a ś n i e P o m a z a ń s k y ' e m u . T a k czy owak nie jest do końca jasne, jak r o z u m i e on to pojęcie, s k o r o n i e u s t a n n i e opiera się na dosłowności w interpretacji wszelkich t e k s t ó w biblijnych czy patrystycz nych oraz doświadczeń okultystycznych. Z a r z u c a n o też o. Rose'owi, że niewłaściwie interpretuje n a w e t doświad czenia św. Pawła (2 Kor 12,2-4), ponieważ w przeciwieństwie do Ojców Ko ścioła wprowadza tu pojęcie „ciała subtelnego", z n a n e g o z jogi, teozofii oraz nauk okultystycznych opartych na teoriach indyjskich. Doświadczenia okulty styczne, które krytykuje, bierze zbyt realistycznie, dlatego stara się realistycz nie je interpretować, również w kontekście teorii mytarstw p o t r a k t o w a n y c h WIOSNA-2004 31 właśnie literalnie i bardzo realistycznie. N o t a b e n e zgodnie z d e m o n o l o g i c z n ą logiką o. Rose'a, który p r z y p o m i n a o „zwodniczej pozytywności" w działaniu 3 szatana jako „anioła światłości" (2 Kor 2,11) , wszystkie l u b przynajmniej niektóre scenariusze życia po śmierci r o d e m z okultyzmu m o g ą być j e d n y m wielkim z ł u d z e n i e m poznawczym i nie posiadać żadnej ontologii, k t ó r ą o. Ro se być m o ż e niepotrzebnie zakłada. Krytycy prawosławni twierdzą też, że teorie o. Serafina czy w ogóle teo ria mytarstw, na której się o n e opierają, są p o d o b n e do katolickiego pojęcia czyśćca (z tą tylko i s t o t n ą różnicą, że w czyśćcu nie ma oczyszczania i osą dzania człowieka przez d e m o n y ) i dlatego o. Rose, chcąc ukryć t e n fakt, od wołuje się do św. Marka z Efezu, który krytykuje w ł a ś n i e teorię czyśćca. Po m i m o p o d o b i e ń s t w do czyśćca mytarstwa nie są j e d n a k jego formą, gdyż czyściec jest związany z o d p u s z c z e n i e m grzechów. Czyściec jest, n a w i a s e m mówiąc, bliższy nauce prawosławnej niż „gnostyckie" mytarstwa, o których nie ma m o w y w liturgii prawosławnej, a której fragmenty - wedle niektórych krytyków - o. Rose także interpretuje tendencyjnie. Teologiem j e s t t e n , kto się modli Ojciec Serafin Rose zawsze odróżniał mistyków od racjonalistycznych (akade mickich) teologów, ulegających zazwyczaj zeświecczeniu, niezależnie od repre zentowanego przez siebie nurtu chrześcijaństwa, a więc także w prawosławiu. Uważał on, że nie uniwersytet, ale monaster jest najodpowiedniejszym miejscem do studiowania teologii i rozumienia jej. Twierdził, że najważniejsze jest życie ży ciem duchowym, a nie rozprawianie o nim. Rozpowszechniał on tego ro dzaju fundamentalne (w sensie metodologiczno-hermeneutycznym dla teologii) opinie m.in. na ł a m a c h „The O r t h o d o x W o r d " , co sprawi ło, że nawet niektóre prawosławne ośrodki teologiczne o d n o s z ą się z niechęcią do dorobku o. Serafina. Bracia z Platiny traktowa li fakt uczynienia z teologii gałęzi uniwersyteckiej jako błąd, twierdząc, że jest to radykalne odejście od myśli Ojców, dla których autentyczne uprawianie teologii było nieodłączne od modlitwy i doświadczenia liturgicznego („teologiem jest ten, kto się modli", twierdzili Ojcowie Kościoła), a nawet wię cej, bo nieodłączne od dążenia do świętości. 32 FRONDA 32 Ojciec Serafin Rose był świętym eremitą, który bez wątpienia posiadał doświadczenie mistyczne. Można wobec tego założyć, że poznanie o. Rose'a mogło być w jakiś sposób „ n a d n o r m a l n e " (nie mylić z doświad czeniem p a r a n o r m a l n y m ) , a jego wgląd duchowy nadzwyczajny i mający charakter rozeznania duchowe go. Tego rodzaju natchniony i charyzmatyczny charakter mogła mieć więc również jego „wybiórczość" oraz „dosłow n o ś ć " w interpretacji rozmaitych tekstów, tak bardzo z d a n i e m niektórych niezgodna z k a n o n a m i metodologii teologicznej. Rozeznanie du chowe czy wręcz rozeznanie d u c h ó w wiąże się też z wyczuciem przez o. Ro s e ^ niebezpieczeństw okultyzmu oraz d u c h o w y m wglądem podczas interpre tacji okultystycznych faktów i teorii 4 . „ D o s ł o w n o ś ć " zbliża n a s z e g o p r a w o s ł a w n e g o m n i c h a d o p r o t e s t a n t ó w , których wprawdzie krytykuje, ale j e d n o c z e ś n i e p o w o ł u j e się w swoich pra cach na dr. Kurta Kocha, niemieckiego ewangelickiego lekarza, teologa, eg zorcystę i światowej sławy e k s p e r t a od s p r a w o k u l t y z m u (szczególnie od „ d u s z p a s t e r s t w a o k u l t y z m u " ) 5 . Koch, który poświęcił życie (płacąc za to o g r o m n ą cenę w postaci wielkich osobistych walk i cierpień) t e g o rodzaju niebezpiecznym (ale kluczowym dla zbawienia w r o z u m i e n i u chrześcijań skim) b a d a n i o m , prowadził je w kilkudziesięciu krajach świata (najczęściej wśród misjonarzy) oraz miał k o n t a k t osobisty z co najmniej 20 tysiącami lu dzi w ciągu 40 lat 6 . Także u tego badacza, p o d o b n i e jak u o. Rose'a, widać n i e u s t a n n e z m a g a n i e z teologami akademickimi, którzy zdążyli ulec oświeceniowo-racjonalnym matrycom interpretacyjnym w kwestiach teologii, zwłaszcza w kwestii powagi zła czy istnienia szatana, czy w k o ń c u niebezpie czeństwa o k u l t y z m u (w tradycji biblijno-patrystycznej związanego z działa n i e m szatana) 7 . Demitologizujące tendencje rozpowszechnione przez Rudolfa Bultmanna, ocierające się o przesądy intelektualne, przypominają j e d n o s t r o n n y d o g m a t alegoryzmu wśród niektórych teologów - biblistów i patrologów, którzy wszelkie doświadczenia oraz teksty duchowo-mistyczne (biblijne i patrystyczne) inter pretują właśnie bardzo „dogmatycznie" (w d u c h u swoistego fundamentalizmu a rebours) jako alegorie, mity, symbole czy w końcu archetypy - i to nawet w wersji wypracowanej przez samego gnosfyka Carla Gustawa Junga, którego WIOSNA-2004 33 poglądy niektórzy teologowie prawosławni (Paul Evdokimov) czy (pseudo) ka toliccy (Eugen D r e w e r m a n n ) niefrasobliwie wykorzystują do interpretacji tek stów objawionych czy patrystycznych 8 . Ojciec Serafin Rose, podobnie jak Kurt Koch, jest uczulony na tego rodzaju j e d n o s t r o n n i e demitologizujące, zeświec czone, zracjonalizowane czy w końcu w y d u m a n e interpretacje autorstwa ludzi nie mających żadnego kontaktu z doświadczeniem mistycznym i d u c h o w y m czy choćby duszpasterskim. Dlatego zresztą tego rodzaju teologiczni teoretycy są często bezradni i zagubieni w sprawach rozeznania duchowego, kluczowego w kwestii diagnozy doświadczeń demonicznych czy okultystycznych 9 . Z p o d o b n y m p r o b l e m e m spotykają się dzisiaj wybitni egzorcyści katolic cy (i nie tylko), jak ks. Gabriel A m o r t h 1 0 , ks. Raul Salvucci" czy ks. M a t t e o La Grua 1 2 , którzy swoje wieloletnie d o ś w i a d c z e n i e m u s z ą k o n f r o n t o w a ć z „ f u n d a m e n t a l i z m e m racjonalistycznym" i „ p r z e s ą d a m i i n t e l e k t u a l n y m i " czy „ d o g m a t y z m e m scjentystycznym" rozmaitych teologów i p s e u d o t e o l o gów, którzy naiwnie, optymistycznie i często p r z e w r o t n i e interpretują p r o blem zła j e d n o s t r o n n i e w d u c h u gnozy Junga, a szczególnie jego koncepcji tzw. „archetypu cienia", która w u m y s ł a c h ludzkich z łatwością zastąpiła bi blijnego szatana 1 3 . T y m c z a s e m p o z n a n i e praktyczno-egzystencjalne czy ra czej m i s t y c z n o - d u c h o w e jest także rodzajem p o z n a n i a teologicznego 1 4 . T e n sposób p o z n a n i a nie tylko potwierdził s t a n o w i s k o o. Rose'a, ale tak że zrodził w n i m z n a k o m i t e intuicje w kwestii n i e b e z p i e c z e ń s t w a okulty z m u , którego n i e k t ó r e teorie studiował on wcześniej na u n i w e r s y t e t a c h amerykańskich. Głębokie r o z e z n a n i e d u c h o w e jest w a ż n e szczególnie w ze tknięciu z h i p o t e z a m i i d o ś w i a d c z e n i a m i p r o m o w a n y m i przez R a y m o n d a Moody'ego, który zresztą okazał się, szczególnie w o s t a t n i m czasie, j e d n o - 34 FRONDA 32 znacznie anty chrześcijańsko n a s t a w i o n y m spirytystą, poszukującym kontak tu z d u c h a m i zmarłych 1 5 . Ponieważ M o o d y jest dziś naiwnie a d o r o w a n y przez wielu prawosławnych i katolików, jego krytyka d o k o n a n a przez o. Se rafina Rose'a m o ż e mieć szczególne znaczenie także dla nas, Polaków. N o w e formy s p i r y t y z m u Z d a n i e m wielu chrześcijan, w tym także o. Serafina Rose'a, za n o w ą formę spirytyzmu m o ż n a uznać także n i e k t ó r e doświadczenia typu OBE lub O O B E (Out of Body Experience - „doświadczenia p o z a c i a ł e m " ) , w takiej formie, w ja kiej doświadczał ich R o b e r t Monroe 1 6 , zwłaszcza zaś ich szczególną formę, jaką są tzw. doświadczenia N D E (Near-Death Experience - „doświadczenia bli skie śmierci"). Badania n a d tymi d o ś w i a d c z e n i a m i rozpoczął dr R a y m o n d Moody (Life after Life, 1975; wyd. polskie: Życie po życiu, 1980) 1 7 oraz popie rająca go dr Elisabeth Kubler-Ross, która jako spirytystka o t r z y m a ł a w t y m względzie misję od swoich d u c h ó w p r z e w o d n i k ó w . W autobiografii pisze ona, że jeden z d u c h ó w p r z e w o d n i k ó w p o i n f o r m o w a ł ją, iż została w y b r a n a celowo jako „osoba ze świata medycyny i nauki, a nie religii i teologii, p o n i e waż przedstawiciele tych d w ó c h o s t a t n i c h dziedzin nie spełnili p o k ł a d a n y c h w nich nadziei, m i m o że w ciągu o s t a t n i c h d w u tysięcy lat mieli dostatecz nie d u ż o okazji, aby się wykazać". D u c h t e n powiedział dr Kubler-Ross: „Czas, byś powiedziała światu, że śmierć nie istnieje" 1 8 . W swoim środowisku uniwersyteckim (gdzie studiował filozofię, a nie m e dycynę, jak zwykło się sądzić) także dr R a y m o n d Moody został zapamiętany jako czynny uczestnik spotkań spirytystycznych. Jego przyjaciel - Tal Brooke, WIOSNA-2004 35 prowadzący na uniwersytecie „Spiritual Counterfeits Project", napisał w swo ich wspomnieniach: „Moody twierdzi, że regularnie rozmawia z bytami d u c h o wymi". Sam Moody we wstępie do amerykańskiego wydania swoich książek przedstawia się jako znawca zjawisk paranormalnych i okultyzmu. Młodzień cza fascynacja okultyzmem sprawiła, że później wierny s w o i m p r z e k o n a n i o m o równości wszystkich religii chętnie zaglądał nie tylko do Biblii, ale też do Ty betańskiej Księgi Umarłych, p i s m XVIII-wiecznych mistyków szwedzkich czy Emanuela Swedenborga. Cytując cokolwiek, Moody nie czyni żadnych rozgra niczeń pomiędzy źródłami okultystycznymi i chrześcijańskimi, uważając je za pożyteczne jedynie o tyle, o ile popierają jego teorię. W swojej ostatniej książ ce Kto się śmieje ostatni Moody przyznaje się otwarcie: „Wyroczniami zmarłych zainteresowałem się po raz pierwszy w 1962 roku, przeżyciami zaś z pograni cza śmierci w roku 1965!"; „eksperyment przywoływania d u c h ó w zmarłych przeprowadziłem z p o n a d 100 osobami" 1 9 . Nie jest więc dziwne, że jako spirytystyczne m o ż n a ocenić - jak czyni to o. Rose - n i e k t ó r e doświadczenia o p i s a n e w Tybetańskiej Księdze U m a r ł y c h czy w p i s m a c h 36 Swedenborga, p o d o b n i e jak doświadczenia „astralnych FRONDA 32 p l a n ó w " teozofii, doświadczenia „projekcji a s t r a l n e j " wreszcie „podróży a s t r a l n e j " (astral projection) czy (astral traveling) w wersji chociażby R o b e r t a 20 M o n r o e . Doświadczenia te przypominają wizje ludzi, z k t ó r y m i r o z m a w i a ! Moody. J e d n a k ż e scenariusz opisany przez tych a u t o r ó w , szczególnie przez Moody'ego i jego r o z m ó w c ó w , ma c h a r a k t e r gnostycki, w k a ż d y m razie na p e w n o nie biblijny (K. Koch). J e d n y m b o w i e m z e l e m e n t ó w tzw. „para dygmatu M o o d y ' e g o " jest nabycie nowej wiedzy oraz d o ś w i a d c z e n i e i n t e gralnego p o z n a n i a („świadomości u n i w e r s a l n e j " ) . N i e p r z y p a d k o w o zresztą dr Kubler-Ross, sympatyzująca z M o o d y m (por. Wprowadzenie do jego książ ki Życie po życiu), propaguje tzw. „ ś w i a d o m o ś ć k o s m i c z n ą " - r o d e m z n e o gnostyckiego klucza N e w Age 2 1 . Konflikt z n a u k ą c h r z e ś c i j a ń s k ą Ze względu na związki ze spirytyzmem w s p o m n i a n e doświadczenia (z do świadczeniami R a y m o n d a Moody'ego na czele) są więc krytykowane przez wielu chrześcijan, szczególnie przez p r o t e s t a n t ó w (K. Koch) 2 2 , ale także przez prawosławnych, którzy się na nich powołują (o. Rose czy Mileant). Ich zda niem niektórzy autorzy, również ci przyznający się do chrześcijaństwa, mają dziwne pojęcie o biblijnych i patrystycznych zakazach nekromancji, przypisu jąc je jedynie niektórym formom spirytyzmu. Dopuszczają oni eksperymento wanie w tym względzie, kierując się jakimiś chwiejnymi n o r m a m i i usprawie dliwiając się chęcią poznania „prawdy", które jednak m u s i doprowadzić do przedefiniowania objawionej n a u k i chrześcijańskiej. T a k czynią katoliccy WIOSNA-2004 37 duchowni, n p . ks. Giovanni Martinetti 23 24 czy ks. Francois Brune , którego 25 słusznie krytykuje ks. Valentin Strappazzon . Pomijając fakt, iż doświadczenia Moody'ego, w których stale m ó w i się m.in. o spotkaniu ze „świetlistą" istotą d u c h o w ą czy innymi istotami duchowymi, m o g ą być formą zwodniczego spi rytyzmu (por. 2 Kor 11,14), p e w n y m ostrzeżeniem p o w i n n a być choćby infor macja, że Moody zmienił przedmiot zainteresowań. Przeszedł on b o w i e m od badań nad N D E do zwykłego spirytyzmu, który polega na nawiązywaniu kon taktu ze zmarłymi 2 6 . W swojej ostatniej książce 2 7 p o s u w a się p o n a d t o do rady kalnego propagowania doświadczeń paranormalnych oraz do ośmieszającej krytyki chrześcijańskich interpretacji i zakazów dotyczących okultyzmu czy spirytyzmu. Chrześcijan, którzy bronią biblijnej i patrystycznej wizji oceniają cej zjawiska okultystyczne jako niebezpieczne czy wręcz zakazane przez Boga 28 , Moody określa w swojej książce pogardliwym m i a n e m „funda-chrześcijan". Są to wedle słów Moody'ego „religijnie poprawni, [...] zatwardziali dogmatycy, [..] ci, którym imię Jezusa nie schodzi z ust" 2 9 . Są to w jego opinii „ludzie, którzy wierzą, że wszystkie zjawiska paranormalne są dziełem diabła, i aby to u d o w o d nić często posługują się cytatami z Biblii" 3 0 . „ Z d a n i e m Funda-chrześcijanina nic nie sprawi, że szybciej trafisz do piekła, niż to, że wykazujesz zdrową cie kawość dotyczącą zjawisk paranormalnych lub przychylne n i m i zainteresowa nie" 3 1 . „Podejrzewają oni, że uczucia wypełnienia światłem i miłością są po prostu wynikiem sztuczek Szatana przeprowadzającego j e d n ą ze swoich taj nych operacji" 3 2 . „Ponury przedstawiciel religijnie poprawnych obywateli, który ostrzega przed d e m o n a m i i m ę k a m i piekielnymi" 3 3 . „Funda-chrześcijanie cieszą się, gdy z w o l e n n i k o k u l t y z m u zawraca z dawnej drogi i p o w r a c a do JAY-zusa" 3 4 . Moody pozwala sobie tutaj na p e w n e g o rodzaju profanację Imie nia Jezus, nawet jeśli nie do końca jest świadom tego, co czyni: „Jeżeli ogląda3g F R O N D A 32 li Państwo kiedyś w telewizji błazeństwa funda-chrześcijan, czy nie mieli pań stwo wrażenia, iż podczas modlitwy wyglądają oni, jakby mieli problemy z od dawaniem stolca? Z opuszczonymi głowami, zaciśniętymi oczami i twarzami, na których maluje się wielki wysiłek, postękują: „...JAY-zes...uch...uch..., JAY35 -zus...uch...uch" . Teorie n i e b e z p i e c z n e d l a z b a w i e n i a N D E , rozwijające się dzisiaj b a r d z o szeroko, u w a ż a się często za d o w ó d na n i e ś m i e r t e l n o ś ć duszy lub przynajmniej na istnienie życia po śmierci. T e g o rodzaju doświadczenia to - z d a n i e m wielu - d o w ó d potwierdzający wiarę, że d u s z a jest o d r ę b n y m b y t e m mieszkającym w ciele. Tego typu a r g u m e n t y są jednak nieprzekonywające, m o ż n a je wręcz i n t e r p r e t o w a ć jako sprzeczne z antropologią chrześcijańską. Mówi się też o tym, iż doświadczenia N D E powodują swoistą d u c h o w ą p r z e m i a n ę . T y m c z a s e m n a t u r a tej p r z e m i a n y jest dosyć problematyczna, p r z y p o m i n a b o w i e m gnostycką inicjację, szerzą cą nie tylko kult zdolności p a r a n o r m a l n y c h , ale r ó w n i e ż s y n k r e t y z m religij ny. Jeden b o w i e m widział „po ś m i e r c i " Jezusa, inny Buddę, jeszcze inny Moj żesza. Gdyby p o t r a k t o w a ć te spotkania „ p o w a ż n i e " , byłyby o n e d o w o d e m nie tylko na synkretyzm, ale także religijny relatywizm (każdy b o w i e m miał by „swojego" boga). T y m c z a s e m z filozoficzno-teologicznego p u n k t u widze nia nie są to ż a d n e „doświadczenia p o ś m i e r t n e " , gdyż ś m i e r ć jest ostatecz nym i nieodwracalnym oddzieleniem duszy od ciała. P o w t ó r n e połączenie duszy i ciała oznaczałoby jakby p o n o w n e s t w o r z e n i e człowieka. Nie są więc to żadne d o w o d y na istnienie życia po śmierci ani n a w e t na jakiekolwiek spotkanie z rzeczywistym „życiem po życiu". Nie są to b o w i e m doświadcze nia „po śmierci", tylko doświadczenia „bliskie ś m i e r c i " ( N D E ) . Z empirycz nego p u n k t u widzenia doświadczenia o w e m o g ą być więc zwykłymi halucy nacjami p r o d u k o w a n y m i w sytuacji śmierci klinicznej przez n i e d o t l e n i o n y mózg oraz p o b u d z o n y układ nerwowy. Sam M o o d y przyznaje zresztą, że „być m o ż e życie po śmierci w ogóle nie istnieje" 3 6 . Mogą też być o w e d o świadczenia szatańską iluzją, dlatego nie ma sensu p r z e s a d n e ich „ontologizowanie", tj. t r a k t o w a n i e zbyt d o s ł o w n i e . Przy pomocy rozmaitych „ m i k s t u r " sporządzonych z wniosków Moody'ego oraz z koncepcji okultystycznych naucza się dziś, jak wspaniałe i bezproblemowe WIOSNA-2004 39 jest doświadczenie śmierci (skoro tak, to nie należy się do niej przygotowywać), przecież pozytywnie rozumianą nie śmiertelność i tak otrzymuje się za d a r m o (o. Rose do skonale podsumowuje tę wspólną wszystkim okultyz m o m naukę właśnie w książce Dusza po śmierci). W ten sposób, w poczuciu bezgrzeszności i ducho wego bezpieczeństwa, dowodzi się (rzekomo) na ukowo istnienia „Boga, który nikogo nie osądza" („non-judgemental God") oraz propaguje się „nauko wą nekromancję". Czy nie jest to realizacja „wężo wej" obietnicy nieśmiertelności (reinkarnacja, za przeczenie Sądu, Wcielenia, Zmartwychwstania, grzechu i pokuty za grzech, piekła i zwodzenia przez demony)? W istocie obietnica „nie umrzecie" m o ż e przecież oznaczać także „zostaniecie p o t ę p i e n i " . M. Rawlings - kardiolog cytowany przez o. Rose'a, a wy śmiewany przez Raymonda Moody'ego (w swojej ostatniej książce Moody przekręca jego nazwisko na Ravings, co po an gielsku znaczy „bredzący, oszalały") 3 7 - skupia się na w s p o m n i e niach tych pacjentów, którzy utrzymują, jakoby doświadczyli obec ności w piekle, i dowodzi, że spora procentowo liczba ludzi ma „po tamtej stronie" koszmarne doświadczenia 3 8 . Tymczasem nauka o śmierci prezentowa na przez Moody'ego i Kubler-Ross jest bardzo popularna w środowiskach N e w Age jako element tzw. „positive way" („pozytywna droga"), w której wszelkie przejawy sumienia (związanego z teologią sądu Bożego) konsekwentnie likwi duje się jako „negatywne" czy „toksyczne" (tak jest w Metodzie Silvy) 39 . Istota p r o b l e m u : osiągnąć z b a w i e n i e w i e c z n e Intencją o Rose'a jest p o d k r e ś l e n i e wagi odpowiedzialności moralnej czło wieka po śmierci oraz jego wolności w tym względzie. To jest istota proble m u p o r u s z o n e g o przez p r a w o s ł a w n e g o a u t o r a niezależnie o d kwestii teolo gicznych, których broni i k t ó r e pozostają dyskusyjne. Ojciec Rose s a m zresztą się zastanawia, co tak n a p r a w d ę i do końca oznacza obraz mytarstw. Jeszcze bardziej u n i w e r s a l n a jest p o l e m i c z n a s t r o n a książki, chodzi tu bo40 FRONDA 32 w i e m o ostrzeżenie człowieka p r z e d z w o d n i c z y m o p t y m i z m e m , który p r z e w r o t n i e propagują r o z m a i t e k o n c e p cje spirytystyczne (pseudoteologiczne), wspierane przez teorie p s e u d o n a u k o w e . Przy czym najważniejsze z p u n k t u widzenia o b r o n y człowieka przed fałszywym i zwodniczym o p t y m i z m e m są nie tyle doświadczenia po śmier ci, pozostające zawsze w m r o k u tajemnicy (któ rą zresztą niebezpiecznie jest w d u c h u gnozy przenikać do końca), ile doświadczenia w obli czu śmierci. Te zaś zależą od właściwego przygo towania do śmierci, czyli od uczciwego życia opartego na prawdziwej wizji świata. W a ż n e jest jednak, aby zastanawiać się n a d s a m y m m o m e n t e m śmierci, n a d o w y m d o ś w i a d c z e n i e m „granicy", podczas którego prawdziwa m a p a duchowej topogra fii nie jest bez znaczenia. C h o d z i o to, aby m o m e n t śmierci był przeżyty w s p o s ó b godny, bezpieczny w sensie d u c h o w y m i w wolności od zwodniczej iluzji u m y s ł u i d u c h a . Jak b o w i e m p r z y p o m i n a p r z e w o d n i k duchowy, p o w a ż a n y zarów no w tradycji Z a c h o d u jak i W s c h o d u , Wawrzyniec Scupoli, „cztery najbardziej niebezpieczne sposoby, w jakie nieprzyjaciel atakuje człowieka w godzinie śmierci, t o : p o k u s a odejścia od wiary, rozpacz, pycha oraz złudze nia i ukazania diabła w postaci anioła światłości" 4 0 . Należy w s p o m n i e ć także o p r o b l e m i e istnienia d u c h ó w , którego o. Sera fin Rose broni przy okazji przed inną formą fałszywego o p t y m i z m u , jaką jest zdefiniowanie pojęcia d u c h ó w jako bezosobowych energii k o s m o s u czy nie świadomości 4 1 . Wielu psychologów i psychiatrów „nie wierzy" w istnienie du chów (a w zasadzie arbitralnie je wyklucza), tego zaś rodzaju redukcjonizm ontologiczny przyczynia się w tragiczny s p o s ó b do fałszowania optyki w dia gnozie zaburzeń psychicznych, które m o g ą mieć przyczynę d u c h o w ą (czy wręcz „spirytystyczną", tj. d e m o n i c z n ą ) . T e n błąd jest niebezpieczny szcze gólnie dla ludzi w obliczu śmierci. I n n y m n i e b e z p i e c z e ń s t w e m jest również fakt, że psychologowie i psychiatrzy pracujący w hospicjach m o g ą pod szyl d e m nauki naruszać n e u t r a l n o ś ć światopoglądową, uprawiając p s e u d o t e r a p i ę WIOSNA2004 41 „reinkarnacjonistyczną" czy „karmiczną", i w rezultacie w p r o w a d z a ć u m i e r a jących w określony, d u c h o w y świat. P r o b l e m d u c h ó w jest ściśle związany z p r o b l e m e m eschatologii. Dotyczy on - p a r a d o k s a l n i e - szczególnie tych, którzy parają się o k u l t y z m e m . Z a o b s e r w o w a n o b o w i e m , jak t r u d n a jest śmierć okultystów, k t ó r y m d u c h y prze szkadzają odejść l u b których niepokoją w m o m e n c i e śmierci (K. Koch). J u ż trydencka teologia s a k r a m e n t u o s t a t n i e g o n a m a s z c z e n i a z w n i k l i w ą intuicją formułuje sąd, iż celem tego s a k r a m e n t u jest p r z y g o t o w a n i e do bezpieczne go przejścia na „ d r u g ą s t r o n ę " i o c h r o n a ludzkiej duszy p r z e d d e m o n a m i , k t ó r e w t e d y atakują szczególnie zaciekle. „Bo chociaż «przeciwnik nasz» w ciągu całego naszego życia szuka s p o s o b n o ś c i i zabiega, by j a k i m ś sposo b e m «pożreć» [1 P 5,8] nasze d u s z e , j e d n a k nie ma chwili, w której by gwał towniej natężał wszystkie siły swej chytrości dla zgubienia n a s z u p e ł n i e i dla pozbawienia - gdyby m ó g ł - n a w e t ufności w m i ł o s i e r d z i e Boże, jak wtedy, gdy widzi zbliżający się koniec życia" (DS 1694). Z t a k i m t w i e r d z e n i e m , jak widać, zgadzają się katolicy, p r a w o s ł a w n i i p r o t e s t a n c i . P r o b l e m zbawienia w i e c z n e g o w obliczu śmierci oraz ostrzeże nie przed zagrożeniami ze s t r o n y fałszywych ideologii, k t ó r e mogłyby w t y m zbawieniu przeszkodzić - jest dla chrześcijaństwa sprawą najwyższej wagi, sprawą u n i w e r s a l n ą i e k u m e n i c z n ą . P o r u s z e n i e t e g o p r o b l e m u - w czasach z a m ę t u i fałszywego sceptycyzmu - bardziej n a w e t niż p r ó b a jego rozwiąza nia jest największą profetyczną zasługą o. Serafina R o s e ' a i j e d n ą z głównych zalet jego książki. KS. ALEKSANDER POSACKI Sj PRZYPISY 1 Por. T. Wyszomirski, O. Serafin Rose, prorok prawosławia w Ameryce, w: „Fronda" nr 1 3 / 1 4 ( 1 9 9 8 ) , s. 1 1 6 - 1 2 7 . 2 W e d ł u g M. Azkoula o. Serafin R o s e naiwnie zakłada, że rosyjscy mistycy, na których się opie ra, tłumaczą P i s m o ś w i ę t e zgodnie z autorytetem Ojców Kościoła. Traktuje on np. świętych, Ignacego Brianczaninowa oraz Teofana Zatwornika (Pustelnika), jako ortodoksyjnych rzecz ników Kościoła prawosławnego, podchodząc do nich zbyt m a ł o krytycznie. 42 FRONDA 32 3 W taki sam s p o s ó b (tj. opierając się na zasadzie św. Pawła) przeprowadza rozeznanie du c h ó w św. Ignacy Loyola (Ćwiczenia duchowne, 3 3 2 ) oraz w y p o w i a d a się w kwestii o k u l t y z m u K. Koch (K. Koch, Pomiędzy wiarą a okultyzmem, tłum. J. Muranty, bez daty i miejsca wydania). ^ Można mieć jednak wątpliwości co do rozważań o. R o s e ' a nad ruchem charyzmatycznym ja ko zjawiskiem m e d i u m i s t y c z n y m (por. Orthodoxy and the Religion of the Futurę, St H e r m a n M o nastery Press, 1 9 7 9 , rozdział VII). Autor o d n o s i się do ruchu charyzmatycznego krytycznie, n i e s ł u s z n i e utożsamiając jednoznacznie negatywnie d o ś w i a d c z e n i e charyzmatyczne z do świadczeniem medialnym, które tylko czasami bywa s w o i s t ą „podróbką" d o ś w i a d c z e n i a cha ryzmatycznego. Interesujące jest, że autor powołuje się na autorytet K. Kocha w kwestii mediumizmu. N i e widzi jednak, że Koch krytykuje tylko przerost charyzmatyzmu, s z c z e g ó l n i e fałszywy dar języków, a nie u t o ż s a m i a c a ł e g o doświadczenia charyzmatycznego z mediumiz m e m , jak to czyni on sam. N e g a t y w n y s t o s u n e k do ruchu charyzmatycznego jest zresztą charakterystyczny dla Kościoła p r a w o s ł a w n e g o w ogóle, a nie tylko dla o. Rose'a. W tym aspekcie widać p o d o b i e ń s t w o ze s t a n o w i s k i e m tradycjonalistów z Kościoła lefebrystycznego. Por. K. Stehlin, Ruch charyzmatyczny. Czy to jest katolickie?, Warszawa 1 9 9 7 . ^ Por. K. Koch, Okkultes ABC, Aglasterhausen 1988; tenże, Seelsorge und Okkultismus. Eine Untersuchung unter Beriicksichtigung der Inneren Medizin, Psychiatrie, Psychologie, Tiefenpsychologie, Religionspsychologie, Parapsychologie, Theologie, Basel 1 9 8 2 . 6 Na autorytecie K. Kocha w kwestii okultyzmu opiera się także prawosławny biskup, zwolen nik o. Rose'a, A. Mileant, w swojej własnej p o l e m i c e z o k u l t y z m e m . ^ Por. A. Posacki SJ, Okultyzm, magia, demonologia, Kraków 1 9 9 6 ; tenże, Niebezpieczeństwa okul tyzmu, Kraków 1997. ® Sam o. R o s e nie docenił p e w n y c h n i e b e z p i e c z e ń s t w związanych z teoriami Junga, które zo stały skwapliwie przejęte przez N e w Age. O Jungu wypowiada się jak o o b i e k t y w n y m bada czu psychologii, co nie jest prawdą, gdyż psychologia Junga jest bliska ś w i a t o p o g l ą d o w o teo riom gnozy i, jak przyznaje J. Prokopiuk, nie posiada charakteru n a u k o w e g o sensu stricto (por. J. Prokopiuk, Wstęp, w: C G . Jung, Rebis, czyli kamień filozofów, Warszawa 1 9 8 9 ) . 9 Por. A. Posacki SJ, Problem okultyzmu w starym i nowym Rytuale Egzorcyzmów, w: „Horyzonty wiary" 1 2 / 2 0 0 1 , s. 2 7 - 5 1 ; tenże, Wprowadzenie do wydania polskiego, w: M. La Grua, Modlitwa o uwolnienie, Kraków 2 0 0 2 . 10 G. Amorth, Wyznania egzorcysty, C z ę s t o c h o w a 1997; tenże, Nowe wyznania egzorcysty, C z ę s t o chowa 1998; tenże, Egzorcyści i psychiatrzy, C z ę s t o c h o w a 1 9 9 9 . 11 R. Salvucci, Podręcznik egzorcysty, Kraków 1 9 9 8 . 12 M. La Grua, Modlitwa o uwolnienie, Kraków 2 0 0 2 . 13 Za Jungiem i za owymi teologami podążają dziś rozmaici „specjaliści od duszy", którzy przed wcześnie i często fałszywie przyszywając różnym ludziom prowadzącym walkę duchową (stąd m.in. atakowanym przez szatana) etykietki tzw. „chorób psychicznych", próbują następnie w swoistym poczuciu winy wpływać na społeczeństwo, aby tolerowało ludzi naznaczonych tym znamieniem. 14 Por. R. Laurentin, Jak rozpoznać znak dany od Boga, Katowice 1996, s. 14. Katolicki egzorcysta G. A m o r t h popełnia błąd, twierdząc, że doświadczenia M o o d y ' e g o nie mają nic w s p ó l n e g o ze spirytyzmem (por. G. Amorth, Egzorcyści..., dz.cyt., s. 9 3 ) . 16 17 Por. na ten temat A. Posacki SJ, Eksterioryzacja, w: Encyklopedia Białych Plam, t. V, R a d o m 2 0 0 1 . R. Moody, Życie po życiu, Warszawa 1 9 8 0 ; tenże, Refleksje nad życiempo życiu, Bydgoszcz 1 9 9 2 ; tenże, W stronę światła, Bydgoszcz 1 9 9 2 ; tenże, Życie przed życiem, Bydgoszcz 1 9 9 2 . WIOSNA2004 43 E. Kubler-Ross, Kolo życia. Autobiografia, Warszawa 2 0 0 0 , s. 2 2 1 . W języku angielskim (przy najmniej w bibliografii książki o. Rose'a) p i s z e się n a z w i s k o autorki (wielokrotnie zresztą cy towanej przez o. Rose'a): Kubler-Ross. Autorka jest Szwajcarką, która w y e m i g r o w a ł a do USA, i stąd problemy z p i s o w n i ą jej panieńskiego nazwiska. ] 9 2" R. Moody, Kto się śmieje ostatni, Warszawa 2 0 0 0 , s. 2 0 5 i 2 1 5 . Ten sam spirytystyczny (czyli demoniczny, p o n i e w a ż chodzi tu zasadniczo o demony, pod szywające się pod duchy w s z e l k i e g o rodzaju) charakter mają doświadczenia z U F O , które o. S. R o s e poddaje krytyce w p o d o b n y sposób, konfrontując je z doświadczeniami duchowy mi Ojców Kościoła (por. O.S. Rose, Znaki z niebios, w: UFO w perspektywie chrześcijańskiej [pra ca zbiorowa], Warszawa - Ząbki 2 0 0 1 ) . 2^ E. Kiibler-Rosse, dz.cyt., s. 2 2 8 i nast. Autorka przyznaje się zresztą do w p ł y w u teorii guru N e w Age, jakim był C G . Jung, na jej badania dotyczące „doświadczeń p o ś m i e r t n y c h " (dz.cyt., s. 9 2 ) . 22 K. Koch oburza się, że w e d ł u g M o o d y ' e g o Bóg śmieje się z naszych g r z e c h ó w (por. K. Koch, 23 G. Martinetti SJ, Oni byli poza ciałem, Warszawa 1 9 9 8 . W raju, Warszawa 1 9 8 6 ) . 24 F. Brune, Umarli mówią, Warszawa 1 9 9 3 . 25 V. Strapazzon, Kontakty z zaświatami, Kraków 1 9 9 6 . 26 Można też powiedzieć, że Moody wrócił do spirytyzmu, którym się wcześniej zajmował. Jed nym z e l e m e n t ó w „paradygmatu M o o d y ' e g o " są typowe dla tradycji spirytystycznej (np. w kon cepcji A. Kardeca) spotkania z tzw. duchami błądzącymi. Badani spotykali istoty, które byty jakby w „sidłach", w „pułapce", w stanie n i e m o ż n o ś c i oderwania się od ciała fizycznego. Stan ten wskazywał, że nie są s z c z ę ś l i w e . Istoty te były jakby „ z d e z o r i e n t o w a n e " . Jak stwierdził jeden z badanych, „duchy te nie dawały mi żadnego znaku, że mają ś w i a d o m o ś ć mojej obecności. [...] N i e można było się z nimi kontaktować... to było deprymujące, przykre". 27 R. Moody, Kto się śmieje..., dz.cyt. 28 Por. Katechizm Kościoła Katolickiego 2 1 1 6 - 2 1 1 7 . 29 R. Moody, Kto się śmieje..., dz.cyt., s. 10. 30 Tamże, s. 3 3 . 3^ Tamże, s. 10. ^2 Tamże, s. 11. 33 Tamże, s. 2 6 . 34 Tamże, s. 105. 35 Tamże, s . 8 0 . 36 Tamże, s . 27. 37 R. Moody w y ś m i e w a p o w a g ę nie tylko życia pozagrobowego, ale życia w o g ó l e , a zwłaszcza wiary chrześcijańskiej. Łatwo to poznać po j e g o głupawej deklaracji o pakcie z diabłem (Kto się śmieje..., dz.cyt., s. 15) czy po tym, jak w y ś m i e w a się on z ludzi, którzy się m o d l ą (s. 8 0 ) . N i e dziwi w i ę c fakt, że najgłupsze są j e g o zdaniem przestrogi o tym, iż szatan m o ż e ukazy wać się pod postacią duszy zmarłego, najśmieszniejsza jest m o d l i t w a za zmarłych, polecenie zaś czytania Biblii dla kogoś, kto utraci! bliską o s o b ę , jest wręcz o k r u c i e ń s t w e m (s. 1 5 2 ) . Opisane w książce Życie po życiu doświadczenia p o r ó w n y w a n e c z ę s t o do czyśćca mają zda niem autora „rozrywkową wartość" (s. 2 2 5 i nast.). To, że „piekło jest rozrywką", miał po d o b n o od dawna głosić Kościół (s. 2 3 0 ) . A już słysząc o p o w i e ś c i o antychryście, m o ż n a we dług M o o d y ' e g o pęknąć ze śmiechu (s. 2 3 5 i nast.). 44 FRONDA 32 38 Por. M. Rawlings, Beyond Death's Door, Nashville 1 9 7 8 . 39 Por. A. Posacki SJ, Dlaczego nie Metoda Silvy..., Kraków 1 9 9 8 . 40 W . Scupoli, Walka duchowa, Poznań 2 0 0 2 , s . 190. 41 T e g o rodzaju przedefiniowanie jest kolejną formą „materialistycznej paranoi" ( m o t y w o w a n e j c z ę s t o zwykłym r e s e n t y m e n t e m w o b e c świata d u c h o w e g o ) w r z e k o m y m wyjaśnianiu zjawi ska duchów, która tym razem przybiera formę materializmu „ e n e r g e t y c z n e g o " lub „libidalnego". W istocie chodzi tu o zwykły problem nieuczciwości intelektualnej (ratio), a nie tylko apologetyki religijnej (fides), gdyż wyklucza się rzeczywistość duchów, której nie m o ż n a in telektualnie wykluczyć przynajmniej jako hipotezy, bo jeśli n a w e t nie s p o s ó b u d o w o d n i ć , to nie s p o s ó b również obalić. Por. A. Posacki SJ, Duchy, w: Encyklopedia Białych Plam, t. V, dz.cyt. Ogień czyśćcowy to wyrażone naszym ziemskim języ kiem spotkanie z kochającym Bogiem kogoś, kto rów nież kocha Boga, ale jeszcze nie całym sobą. To dlate go święta Katarzyna z Genui opisywała czyściec jako sytuację dialektyczną. Dusze w czyśćcu są szczęśliwe tak niewyobrażalnie, że tylko zbawieni w niebie są od nich szczęśliwsi, a zarazem są tak niewyobrażalnie nie szczęśliwe, że tylko potępieni w piekle są od nich bar dziej nieszczęśliwi. O ^ CZYŚĆCU ^ I TELONIACH Uwagi Duszy po na marginesie lektury śmierci ojca Serafina Rose*a O. JACEK SALII OP Nieraz w a r t o p o s ł u c h a ć kogoś, k t o n a s b a r d z o nie lubi. A u t o r książki Dusza po śmierci, amerykański m n i c h prawosławny, ojciec Serafin Rose, nie ukrywa swojej awersji do k u l t u r y Z a c h o d u oraz do jego religii w o b u jej o d m i a n a c h , katolickiej i protestanckiej. K u l t u r o w o , m o ż n a powiedzieć, jest on e p i g o n e m XIX-wiecznych słowianofilów oraz ich alergii na „zgniły Z a c h ó d " . Okazuje się jednak, że ktoś, k t o nas nie lubi, jeśli jest człowiekiem poważ nym i myślącym, potrafi czasem pokazać taką p r a w d ę na nasz t e m a t , jakiej sa mi byśmy nie zobaczyli i jakiej nie zauważą nasi przyjaciele. Jako p u n k t wyj46 FRONDA 32 ścia dla swoich analiz ojciec Rose wybrał słynną książkę M o o d y ' e g o Zycie po życiu. Pytanie postawił sobie proste: co m o ż n a powiedzieć o k u l t u r z e i d u c h o wości, której przedstawiciele w najbardziej k r a ń c o w y m p u n k c i e swojego ży cia, jaki jest jeszcze d o s t ę p n y naszym z i e m s k i m obserwacjom, doświadczają takich przeżyć, jak to opisał Moody? I o czym świadczy niezwykła wręcz po pularność tego rodzaju opisów w ś r ó d ludzi naszego pokolenia? Odpowiedź na te pytania daje n a m ojciec Serafin druzgocącą. J e d n o i drugie - zarówno ten rodzaj doświadczeń ostatecznych, jak i popularność ich opisów - „jest przede wszystkim odbiciem strasznego braku powagi większości ludzi w świecie zachodnim w stosunku do sprawy życia i śmierci". J e d n o i drugie świadczy przede wszystkim o zagubieniu tradycyjnie chrześcijańskiego stosun ku do grzechu i łaski, do śmierci i sądu Bożego, wreszcie do życia wiecznego. Tezę swoją ojciec Rose uzasadnia bardzo poważnymi a r g u m e n t a m i . W m o im poczuciu o słuszności jego tezy świadczy jeszcze i to, że reportaże z „życia po życiu" - bo przecież książka Moody'ego nie jest u n i k a t e m swojego gatun ku - nie spotkały się z p o w a ż n ą reakcją na terenie teologii zachodniej. G ł ó w n ą uwagę chciałbym poświęcić nie u k r y w a n e m u przez a u t o r a Duszy po śmierci antykatolicyzmowi, który sprawia z r o z u m i a ł ą przykrość katolickim czytelnikom tej książki. O g r o m n i e przywiązany do swojej tradycji w s c h o d niej, ojciec Serafin nie chce nic wiedzieć o tym, że już w czasach Ojców Ko ścioła j e d n a i ta s a m a wiara katolicka m i a ł a swoje - wzajemnie wzbogacają ce się - o d m i e n n o ś c i na W s c h o d z i e i na Zachodzie. To w ł a ś n i e dlatego m o ż n a m ó w i ć o d w ó c h p ł u c a c h Kościoła. O t ó ż ojciec Rose żadnych o d m i e n ności nie uznaje, a każde ujęcie o d m i e n n e niż w jego wschodniej tradycji piętnuje po p r o s t u jako herezję. Nie tak uczyli Ojcowie Kościoła. Przypomnę, że Kościół katolicki na Wschodzie i na Zachodzie różnił się n a w e t w przedstawianiu najważniejszej prawdy swojej wiary, prawdy o Trójcy Świętej. Wystarczy sobie u p r z y t o m n i ć g r u n t o w n i e inne terminy, jakie w y b r a n o w teologii greckiej i łacińskiej na oznaczenie obecnego pojęcia „osoba". Katoliccy teologowie greccy mówili, że jeden Bóg istnieje w trzech „ h i p o s t a z a c h " - a przecież łacińskim odpowiedni kiem greckiego wyrazu hipostasis jest s ł o w o substantia. Z kolei katoliccy teolo gowie łacińscy woleli mówić, że j e d e n Bóg istnieje w trzech „ p e r s o n a c h " - d o piero później, dzięki takiemu wyborowi, wyraz t e n zaczął oznaczać osobę, pierwotnie oznaczał raczej „postać". W1OSNA-2004 47 Różnica między tymi d w i e m a decyzjami t e r m i n o l o gicznymi jest kolosalna. Wystarczy się przypatrzyć t y m d w ó m w y r a z o m - hipostasis oraz persona - żeby zrozu mieć, d l a c z e g o p o dziś d z i e ń t r y n i t o l o g i a Kościoła w s c h o d n i e g o bardziej p o d k r e ś l a o d r ę b n o ś ć O s ó b Boskich, podczas gdy trynitologia łacińska widzi p r z e d e w s z y s t k i m jedność i niepodzielność Trójjedynego. A przecież s a m święty Atanazy - na s ł y n n y m synodzie wyznawców, jaki się odbył w roku 361 w Aleksandrii - d o p r o w a d z i ł do tego, że obie strony u z n a ł y wzajemnie swoją p r a w o w i e r n o ś ć oraz swoją o d m i e n n o ś ć . Prawowierne, a przecież o d m i e n n e wydają się również obie doktryny o p o kucie pośmiertnej, jaką Bóg w swoim miłosierdziu umożliwia tym, których śmierć zastała jako należących do Niego, a jednak jeszcze nie do końca uwol nionych od grzechu. Na Zachodzie prawdę tę wyraża n a u k a o ogniu oczyszcza jącym, który skrótowo przyzwyczailiśmy się nazywać czyśćcem, na Wschodzie - nauka o teloniach, czyli o k o m o r a c h celnych, przez jakie m u s i przejść dusza, żeby zostawić diabłu i jego aniołom wszystko, co do nich należy. Ale p r z e d t e m w e ź m y w o b r o n ę ojca Serafina p r z e d z a r z u t a m i ze strony niektórych jego braci prawosławnych, którzy w n a u c e o teloniach dopatrują się wpływów pogańskich. Materialnie, o w s z e m , mają rację. O t o co na t e n te m a t pisze religioznawca tej miary, co Gerard van der Leeuw: „Droga do nieba oznacza oczyszczenie; celem ostatecznym jest zjednoczenie z bóstwem. Wyobrażenie to, przypuszczalnie pochodzenia irańskiego, zna lazło klasyczny wyraz w nurtach gnostyckich, hellenistycznych i judaistycz nych, panujących na przełomie naszej ery. Świat składa się z siedmiu sfer (planetarnych), a każda z nich ma swego strażnika (bóstwo), którego mi nąć musi dusza wzlatująca do nieba. Stopień po stopniu wznosi się ona do najwyższego nieba, uważanego zazwyczaj za ósmą sferę, do empireum. Hebdomas albo Ogdoas to stopniowe oczyszczanie, dzięki któremu dusza zostawia za sobą wszystko, co ziemskie. Również mitraizm znał to wzno szenie się po siedmiu stopniach: drabinę złożoną z ośmiu bram. [...] Każ dej bramy strzeże jeden anioł. Im dalej dusza docierała, tym bardziej zrzu cała z siebie, jak szaty, namiętności i zdolności, które otrzymała zstępując 48 FRONDA 32 na ziemię. Naga, wolna od wszelkiej zmysłowości, dociera do ósmego nie ba, gdzie znajduje się szczęśliwość"1. Już na pierwszy rzut oka widać istotną różnicę między tymi wyobrażeniami a ob razem pośmiertnych telonii, o których pisze ojciec Rose. W e d ł u g wyobrażeń gnostyckich dusza musiała się uwolnić od wszelkich związków ze swoim ciałem, natomiast tradycyjna nauka Kościoła prawosławnego głosi coś zupełnie innego: dusza potrzebuje uwolnienia od wszelkich pozostałości grzechu. Tylko materia obrazu jest tu przejęta od pogan, treść jest jednoznacznie chrześcijańska. Za chwilę spróbuję zwrócić u w a g ę na zgodność, a z a r a z e m w z a j e m n ą k o m p l e m e n t a r n o ś ć o b u tych objaśnień - n a u k i o ogniu oczyszczającym oraz nauki o k o m o r a c h celnych. Ponieważ j e d n a k ojciec Serafin radykalnie odrzu ca katolicką n a u k ę o czyśćcu, trzeba powiedzieć kilka s ł ó w w jej o b r o n i e . Przede wszystkim zauważmy, że n i e d o p u s z c z a l n y m z n i e k s z t a ł c e n i e m jest je go twierdzenie, jakoby Kościół katolicki nauczał o czyśćcu, że polega on na daniu Bogu satysfakcji znęcania się n a d b i e d n y m grzesznikiem. T a k a doktry na rzeczywiście byłaby nie do p o g o d z e n i a z wiarą chrześcijańską. Czego naprawdę Kościół katolicki naucza o czyśćcu? Wsłuchując się w słowa Pana Jezusa o możliwości odpuszczenia grzechów nie tylko w tym, ale również w przyszłym życiu (Mt 12,32), oraz w Jego naukę, że po skończeniu drogi moż na się znaleźć w więzieniu, z którego się wyjdzie dopiero po zwróceniu całego długu (Mt 5,25n; 18,34n), Kościół wierzy, że ostatecznego oczyszczenia, jeżeli jest o n o potrzebne, można dopełnić nawet po śmierci. Właśnie dlatego modlimy się za umarłych, a trzeba wiedzieć, że modlitwa za umarłych znana była już w judaizmie przedchrześcijańskim (2 Mch 12,43-46), prak tykowali ją też Apostołowie (2 Tm 1,18). Dlaczego Kościół uczy o ogniu czyśćco wym? Najczęściej w odpowiedzi na to pyta nie przytacza się słynny fragment Pierw szego Listu do Koryntian (1 Kor 3,11-15): „Fundamentu nikt nie może położyć inne go, jak ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus. I tak jak ktoś na tym fundamencie buduje: ze złota, ze sre bra, z drogich kamieni, z drzewa, WIOSNA-2004 z trawy lub ze słomy, tak też j a w n e się stanie dzieło każdego. O d s ł o n i je dzień [Pański]; okaże się b o w i e m w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest. Ten, którego dzieło w z n i e s i o n e na fundamencie przetrwa, o t r z y m a zapłatę; ten zaś, którego dzieło spłonie, poniesie szkodę: sam w p r a w d z i e ocaleje, lecz tak jakby przez ogień". O t ó ż w a r t o sobie u p r z y t o m n i ć , że w Piśmie świętym ogień b a r d z o często wskazuje na szczególną i przekraczającą nasze p o j m o w a n i e o b e c n o ś ć Bożą. W ogniu, który r o z p ł o m i e n i a ł krzak, ale go nie spalał, Bóg objawił się Moj żeszowi (Wj 3). Podczas w ę d r ó w k i Izraelitów do Ziemi Obiecanej „Pan szedł przed nimi podczas d n i a jako s ł u p obłoku, by ich prowadzić drogą, podczas nocy zaś jako s ł u p ognia, aby im świecić, żeby mogli iść we d n i e i w nocy" (Wj 13,21; por. Lb 14,14). Ogień towarzyszył również p a m i ę t n y m wydarze niom, w których lud Boży otrzymał Dekalog: „Góra zaś Synaj była cała spo wita d y m e m , gdyż Pan zstąpił na nią w o g n i u " (Wj 19,18). W słynnej wizji Izajasza wargi p r o r o k a zostają oczyszczone r o z ż a r z o n y m węglem, w z i ę t y m z ołtarza (Iz 6,6n). Z a u w a ż m y , że jeśli n a w e t t e n ogień Boży budzi c z a s e m lęk (tak było zwłaszcza podczas objawienia na Synaju), zawsze jest z n a k i e m d a r ó w Bożych przekraczających ludzkie oczekiwania. Również w N o w y m T e s t a m e n c i e s p o t y k a m y t e n tajemniczy ogień, który jest z n a k i e m Bożej obecności. W d n i u zesłania D u c h a Świętego n a d głowa mi a p o s t o ł ó w spoczęły „języki jakby z o g n i a " (Dz 2,3). O zwycięskim Chry stusie Apokalipsa w s p o m i n a d w u k r o t n i e , że „oczy Jego jak p ł o m i e ń o g n i a " (Ap 1,14; 19,12). N a t o m i a s t List do Hebrajczyków po p r o s t u powiada: „Bóg nasz b o w i e m jest o g n i e m pochłaniającym" (Hbr 12,29). Stąd właśnie wziął się obraz ognia w opisie p o ś m i e r t n e g o oczyszczenia. Ogień czyśćcowy to wyrażone naszym z i e m s k i m językiem s p o t k a n i e z ko chającym Bogiem kogoś, k t o również k o c h a Boga, ale jeszcze nie całym so bą. To dlatego święta Katarzyna z G e n u i opisywała czyściec jako sytuację dia lektyczną. D u s z e w czyśćcu są szczęśliwe tak niewyobrażalnie, że tylko zbawieni w niebie są od nich szczęśliwsi, a z a r a z e m są tak niewyobrażalnie nieszczęśliwe, że tylko p o t ę p i e n i w piekle są od nich bardziej nieszczęśliwi. Bo d u s z e w czyśćcu spotykają się z Bogiem, który jest s a m ą Miłością, nie p o r ó w n a n i e głębiej i pełniej niż na ziemi najwięksi n a w e t mistycy. J e d n o c z e śnie dla dusz, które jeszcze nie całymi sobą kochają Boga, jest to s p o t k a n i e bardzo bolesne. Człowiek widzi wówczas z całą oczywistością, jak m a ł a jest 50 FRONDA 32 w n i m p o j e m n o ś ć na Boga w p o r ó w n a n i u z tą, do któ rej został stworzony. Widzi też tę część s a m e g o siebie, która rozwinęła się w fałszywym k i e r u n k u - i p r a g n i e najserdeczniej, aby to, co w n i m n i e g o d n e życia wiecz nego, zostało przez ten boski ogień spalone. Nie da jąca się wyobrazić fascynacja Bogiem, który jest Miłością, budzi w człowieku wielkie p r a g n i e n i e wejścia w t e n ogień, aby - bez względu na o g r o m n y ból - oczyścić się z tego, co Boga niegodne, i żeby rozszerzyć się jak najwię cej, aby się jak najbardziej Bogiem n a p e ł n i ć . Ci sami Ojcowie Kościoła, dla których ojciec Serafin Rose żywi tak wiele pietyzmu, wyraźnie uczyli o t y m oczyszczającym ogniu. U w a ż a m więc za ro dzaj nadużycia, iż fakt t e n ojciec Rose nie tylko ukrywa, ale - kierując się an tykatolicką emocją - n a u k ę na t e n t e m a t p r z e d s t a w i a jako n i e d o p u s z c z a l n ą innowację Kościoła katolickiego. A przecież nie k t o inny, jak tyle razy cyto wany w ś r ó d wyrazów najwyższego h o ł d u święty Grzegorz Wielki, nazywany przez ojca Serafina Dialogistą, wyraźnie pisze, „że za p e w n e lekkie winy ist nieje przed Sądem oczyszczający ogień" 2 - i na d o w ó d przytacza z n a n y n a m już tekst z Pierwszego Listu do Koryntian (1 Kor 3,12-15). N a t o m i a s t święty Augustyn, r ó w n i e ż szalenie h o n o r o w a n y przez nasze go Autora, tak k o m e n t u j e m o d l i t w ę P s a l m u Me kard mnie Panie, w Twoim gnie wie i nie karz mnie w Twej zapalczywosci: „Karcenie z o s t a ł o z a p o w i e d z i a n e w przyszłości i [Psalmista] tak je opisuje, jakby m i a ł o się d o k o n a ć przez ogień. [...] [Panie,] w t y m życiu m n i e oczyszczaj i spraw, a b y m stał się taki, żeby już nie było p o t r z e b a ognia oczyszczającego" 3 . O idei ognia oczyszcza jącego u obu tych świętych m o ż n a by napisać o d r ę b n e artykuły, ale tu p o p r z e s t a ń m y na tych d w ó c h cytatach. Radykalnym przeciwnikiem n a u k i o ogniu czyśćcowym był M a r k o s Eugenikos, bardziej u n a s z n a n y jako Marek z Efezu (ok. 1391 - ok. 1444), główny p r a w o s ł a w n y przeciwnik Unii Florenckiej. On j e d n a k - ś w i a d o m te go, że Ojcowie łacińscy wyraźnie mówili o ogniu oczyszczającym d u s z e tych, którzy już zeszli z tego świata - kategorycznie żądał od Łacinników p o r z u c e nia tej nauki, n a w e t jeżeli znajdą ją u świętych A u g u s t y n a czy p a p i e ż a Grze gorza, czy u któregokolwiek ze swoich u z n a n y c h nauczycieli. WIOSNA-2004 51 Z dwóch powodów, jak się wydaje, stanowczo odrzucał on naukę o ogniu oczyszczającym. Po pierwsze, lękał się - i wyraźnie to mówił - że dopuszczenie istnienia pośmiertnego ognia, który nie jest ogniem wiecznym, byłoby otwar ciem furtki dla idei apokatastazy, zaś Metropolita Efeski był tej idei jednoznacz nym przeciwnikiem. Po wtóre, ogień czyśćcowy (podobnie zresztą jak ogień piekielny) Marek z Efezu wyobrażał sobie w kategoriach quasi-materialnych, co zamykało go na ogarnięcie całej tej problematyki w perspektywie biblijnej sym boliki ognia jako szczególnego wymiaru obecności samego Boga 4 . Duchowość katolicka unika, gdzie się to tylko da, postawy „albo - albo", pre ferując rozwiązania typu „i-i". Właśnie dlatego w przedstawioną przez ojca Se rafina Rose'a naukę o teloniach warto wsłuchać się życzliwie i z szacunkiem. Co w s p ó l n e g o wyrażają te dwa obrazy - ognia oczyszczającego oraz ko m ó r celnych - i jakie o d m i e n n o ś c i w sobie zawierają? O t ó ż w j e d n y m i dru gim obrazie p o d k r e ś l a się, że ci, którzy zeszli z tego świata j a k o Boży przyja ciele (czyli po p r o s t u w łasce uświęcającej), ale nie u m a r ł s z y jeszcze do końca dla grzechu, mogą, dzięki Bożemu miłosierdziu, dokończyć u m i e r a n i a dla grzechu już na t a m t y m świecie. O b a obrazy zawierają w sobie p o n a d t o wielką zachętę do tego, żebyśmy się modlili za u m a r ł y c h . O d m i e n n o ś c i zawarte w obu tych o b r a z a c h są o d w r o t n e w o b e c o d m i e n ności, jakie znajdują się w z a c h o d n i m i w s c h o d n i m doświadczaniu tajemni cy Eucharystii. W Kościele w s c h o d n i m d a r Eucharystii d o ś w i a d c z a n y jest przede wszystkim jako z s t ę p o w a n i e n i e b a na nasz ziemski p a d ó ł , w Koście le z a c h o d n i m widzimy w tajemnicy Eucharystii raczej szczególną Bożą p o m o c w naszej d r o d z e do nieba. Jakby w o d w r o t n y m kierunku uzupełniają się obie nauki - w s c h o d n i a i za chodnia - o możliwości ostatecznego oczyszczenia po śmierci. N a u k a o k o m o rach celnych zawiera w sobie obraz drogi do Boga: im więcej k o m ó r celnych dusza ma za sobą, tym mniej w niej pozostałości grzechu i tym bliżej jej do Bo ga. N a u k a o ogniu oczyszczającym zawiera w sobie przesłanie, że Tym, który ostatecznie przygotowuje nas na spotkanie z Bogiem, jest On sam. W prosty s p o s ó b wyraził to święty Jan od Krzyża: Bóg jest p o d o b n y do ognia, do którego wrzuca się d r e w n o . Jeśli d r e w n o było m o k r e , „ p o d wpły w e m ognia staje się czarne, c i e m n e i brzydkie oraz wydziela swąd. W m i a r ę j e d n a k o s u s z a n i a ogień coraz bardziej ogarnia d r e w n o p ł o m i e n i e m i u s u w a zeń wszystkie c i e m n e i brzydkie przypadłości, k t ó r e są jego przeciwień52 F R O N D A 32 s t w e m . W k o ń c u , ogarnąwszy je od z e w n ą t r z , rozpala je, z a m i e n i a w siebie i czyni je tak p i ę k n y m jak on s a m " 5 . O. JACEK SALIJ OP PRZYPISY ' G. van der Leeuw, Fenomenologia religii, Warszawa 1 9 7 8 , s. 3 5 8 , z p o w o ł a n i e m się na m o n o grafię W. Bousseta, Die Himmelsreise der Seełe. 2 Święty Grzegorz Wielki, Dialogi ( 4 , 3 9 ) , tium. W. Szołdrski, Warszawa 1 9 6 9 , s. 1 9 9 . 3 Święty Augustyn, Objaśnienie Psalmu 37,4, tłum. J. Sulowski, t. 2, Warszawa 1986, s. 4 1 - 4 2 . 4 A przecież w tej perspektywie Ojcowie potrafili widzieć nawet o g i e ń piekielny. O g n i e m pie kielnym byłaby - trudno się dziwić temu, że w Kościele rzadko kto tę myśl podejmuje - ta sama n i e s k o ń c z o n a Miłość Boża, która jest s z c z ę ś c i e m zbawionych. Quod erit iucunditas mentibus nitidis, hoc erit poena maculosis - m ó w i ł papież Leon Wielki. „To, co dla d u s z jasnych bę dzie szczęściem, dla zbrukanych stanowić będzie karę" (Św. Leon Wielki, De beatitudinibus, hom. 9 5 , 8 ) . Krótko mówiąc, człowiek m o ż e się doprowadzić do takiej negacji Boga, że całym sobą nie chce, żeby Bóg był. A Bóg po prostu jest. 1 nie m o ż e przestać być sobą, czyli Bogiem. N i e m o ż e przestać być w s z e c h o b e c n ą Miłością. O w s z e m , tutaj, na ziemi, c z ł o w i e k m o ż e ogłosić Jego nieistnienie albo swoją wolę, że nie chce m i e ć z N i m nic w s p ó l n e g o . Jednak po śmierci każdy z nas stanie bezpośrednio w o b e c rzeczywistości Boga. Tam nie da się być po za w s z e c h o b e c n ą Bożą Miłością. N i e o b e c n o ś ć Boga dla p o t ę p i o n y c h polegałaby na c a ł o o s o bowym skurczu protestu przeciwko temu, że Bóg jest Miłością, oraz przeciwko t e m u , że jest się zanurzonym w Bożej Miłości. Por. wstrząsający wiersz Sergiusza Awierincewa pt. L'Enfer c'est les autres (Tenże, Modlitwa o słowa, Poznań 1995, s. 48 i nast.): ...Miłość sama jest nieodpartym, n i e z n o ś n y m p ł o m i e n i e m trawiącym otchłań. [...] ...Nie m o ż e nie być Bóg, i wszystko W p ł o m i e n i u Jego miłości, i p ł o m i e ń dla wszystkich; lecz dla Piekła Bóg jest Piekłem. ^ Święty Jan od Krzyża, Noc ciemna (2,10), tłum. O. Bernard od Matki Bożej, w: tenże, Dzieła, t. 1, Kraków 1 9 7 5 , s. 4 6 2 . WIOSNA-2004 53 Budda umiera z tym tajemniczym uśmiechem, który znamy - osiągnął radość, pokój naturalny. Jezus przeciwnie. Umiera w wielkim krzyku. ŚMIERĆ B U D D Y I ŚMIERĆ J E Z U S A O. JOSEPH-MARIE V E R L I N D E Był p e w i e n w a ż n y m o m e n t w m o i m n a w r ó c e n i u . Była to konfrontacja d w ó c h obrazów: śmierci Buddy i śmierci C h r y s t u s a . Śmierć jest m o m e n t e m , który p o d s u m o w u j e całe życie człowieka i o d s ł a n i a jego najgłębszy s e n s . Budda gromadzi swoich uczniów w o k ó ł siebie. Jest chory i wie, że ma u m r z e ć . Da je im o s t a t n i e instrukcje. Siada w pozycji lotosu, k o n c e n t r u j ą c całą energię. Jest to układ, który odkryto w pozycji e m b r i o n u w ł o n i e m a t k i . Cała energia s k o n c e n t r o w a n a jest na samej sobie. Budda więc stopniowo odchodzi w samego siebie. Poprzez medytację wchodzi w onstazę łączącą z naturą, z wielką jednią kosmiczną, w której uni cestwi swoje „ja o s o b o w e " definitywnie. Używając p o r ó w n a n i a psychologizującego, m o ż n a powiedzieć, że powraca do łona m a t k i natury. Jest to zgodne z całym h o r y z o n t e m ontologicznym b u d d y z m u , w e d ł u g którego cała n a t u r a jest w swej istocie boska. Łączę się z boskością, jeśli łączę się z n a t u r ą . Budda umiera z tym tajemniczym u ś m i e c h e m , który z n a m y - osiągnął radość, pokój naturalny. Jezus - przeciwnie. U m i e r a w wielkim krzyku. N i e schowany w sa mego siebie, w stanie onstazy, ale całkowicie rozpostarty w wielkim porusze niu ekstazy, wyjścia z siebie. W geście rozłożonych r a m i o n - uniwersalnego przygarnięcia każdego z nas do siebie. Próbuje objąć wszystkich ludzi, przytu lić ich do tego serca, które za chwilę zostanie przebite i które będzie o t w a r t ą bramą. Bramą, przez którą wchodzi się do Królestwa Niebieskiego. Jezus jest n o w y m człowiekiem - człowiekiem, który o d w a ż a się narodzić dla miłości, który poszedł aż do końca tej drogi miłości. Krzyk J e z u s a na 54 FRONDA 32 krzyżu to nie jest krzyk umierającego, to krzyk n a r o d z i n człowieka do życia w Bogu. Oczywiście, C h r y s t u s był j u ż Bogiem, ale kiedy Bóg stał się człowiekiem, zebrał w sobie całą ludzkość. J e z u s p r z e p r o w a d z a przez swoją śmierć moje człowieczeństwo, aby m o g ł o się otworzyć i żyć życiem Boga. Śmierć Buddy jest k o ń c e m pewnej przygody. Śmierć C h r y s t u s a to początek największej przygody, jaką jest p r z e b ó s t w i e n i e człowieka przez Boga w relacji coraz b a r r dziej osobistej. W t y m miejscu cierpienie n a b i e r a s e n s u . Śmierć Buddy p r o w a d z i do resorbcji (wchłonięcia) w wielkiej jedności n a t u r y . Śmierć C h r y s t u s a , k t ó r a jest z a d a n a przez ludzi, ale jest też w p e w n y m sensie d z i e ł e m szatana, nada je całkiem inny sens n a s z e m u cierpieniu. J e z u s Z m a r t w y c h w s t a ł y ciągle ma rany, i to przez te rany j e s t e ś m y uleczeni. N a s z e cierpienie w świetle śmier ci C h r y s t u s a jest t y m uprzywilejowanym miejscem, w k t ó r e Bóg w l e w a swo ją łaskę. Każde cierpienie jest s k u t k i e m grzechu i każde cierpienie jest próż nią - rozwarciem t a m , gdzie p o w i n n a być p e ł n i a . I to w ł a ś n i e w tę p r ó ż n i ę Bóg wlewa łaskę. Jezus zabrał na krzyż wszystkie nasze cierpienia, nie tylko fizyczne, ale również psychiczne i d u c h o w e . Wypełnił wszystkie o t c h ł a n i e n a s z e g o cier pienia Swoją łaską. P e w n e g o dnia p r z e k o n a m y się, że to w ł a ś n i e w naszych cierpieniach Bóg stał się n a m najbliższy. O. JOSEPH-MARIE VERLINDE WIOSNA-2004 55 Wydaje mi się, że hospicjum - przynajmniej czasem daje życie. Nie, nie o to chodzi, że pacjenci odzyskują zdrowie. Nie myślę też o życiu wiecznym. To daje Pan Bóg. Hospicjum, ucząc żyć w perspektywie śmierci, przywraca życiu utraconą wartość, nadaje sens życiu i umieraniu. To, co robi hospicjum, nazywało się kie dyś filozofią - którą pojmowano jako medycynę du szy, sztukę leczenia z życia, które nie jest prawdziwym życiem, terapię nadającą sens każdej mijającej chwili. śmierć zwierzęcia, śmierć człowieka, śmierć boga DARIUSZ KARŁOWICZ M i m o iż hospicjów d o m o w y c h jest w Polsce coraz więcej, ich d z i a ł a n i u cią gle towarzyszą wątpliwości i silne emocje. T r u d n o się dziwić. Z a ł o ż e n i a przyświecające r u c h o w i m o g ą wydać się zdumiewające l u d z i o m żyjącym w epoce, k t ó r a straciła z d o l n o ś ć życia w obliczu śmierci. 56 FRONDA 32 Hospicja domowe najczęściej są mylone z hospicjami stacjonarnymi. Słysząc o hospicjum, wielu ludzi myśli o jakimś budynku - rodzaju szpitala dla ludzi nie uleczalnie chorych. Tymczasem hospicja domowe, o których będziemy tu mówić, zajmują się - zgodnie z nazwą - opieką nad ludźmi nieuleczalnie chorymi, którzy opuścili szpital i wrócili do d o m u . Z a t r u d n i e n i w t a k i m h o s p i c j u m lekarze, pielęgniarki, psychologowie, wolontariusze czy duszpasterze odwiedzają chorych w ich domach. Tam towarzyszą im w trudnych chwilach choroby i śmierci. Lu dzie z hospicjów domowych wkraczają wówczas, gdy - z perspektywy medycznej - właściwie nie ma już nic do zrobienia. Wkraczają, ponieważ wierzą, że do zro bienia jest bardzo dużo i to nie tylko w obszarze medycyny paliatywnej, która po maga uporać się z bólem fizycznym. Hospicja wyrosły z obserwacji, że jeden z naj większych problemów człowieka umierającego stanowi samotność. Ten problem narasta. W cywilizacji lęku przed śmiercią najbliżsi unikają jakiegokolwiek kon taktu z umierającym. Często stosowany (zwłaszcza wobec najmłodszych pacjen tów) pozór leczenia do samego końca, kłamstwo o rzekomych rokowaniach po prawy, przetrzymywanie w szpitalu aż do ostatniej chwili - to najczęstsze formy ucieczki przed ryzykiem stanięcia twarzą w twarz ze śmiercią. Niestety, dotyczy to zarówno rodziny człowieka umierającego, jak i lekarzy. Nie chciałbym stworzyć wrażenia, że sprawa jest p r o s t a . Czy człowiek m u s i umierać w szpitalnej fabryce, z dala od ludzi, których kocha, o t o c z o n y przez obojętny lub bezradny wobec jego p o t r z e b personel? A z drugiej stro ny - czy w o l n o zaniechać leczenia n a w e t w o b e c nikłych r o k o w a ń p o p r a w y s t a n u pacjenta? Czy należy unikać prawdy o zbliżającej się śmierci? Czy przy p a d k i e m k ł a m s t w o nie jest najlepszą m e t o d ą , aby nie pozbawiać nadziei, nie wtrącać w rozpacz? To pytania, na k t ó r e nie ma łatwych o d p o w i e d z i . Nieobecność śmierci - ż y c i e w obliczu śmierci Z pewnością p o s t a w a lekarzy i ich rodzin w o b e c ludzi umierających łączy się z r o z p o w s z e c h n i o n ą dziś p o s t a w ą w o b e c śmierci. P o d o b n o starożytni rabini, widząc zbliżający się k o n d u k t - przerywali wykład, polecając u c z n i o m dołą czyć do grona ż a ł o b n i k ó w . Uważali, że p o g r z e b jest najlepszą lekcją m ą d r o ści, d u ż o lepszą od tego, co m o g ą zaoferować słowa. O tym, że meditatio mortis nie jest ćwiczeniem d u c h o w y m zalecanym przez współczesnych mędrców, nikogo przekonywać nie trzeba. Współczesna kultura WIOSNA 2004 57 u s u w a śmierć poza obszar świadomości p o d o b n i e jak c m e n t a r z e , k t ó r e usu wa się poza obszar miasta. Z r e s z t ą i tu zachodzą g w a ł t o w n e zmiany. D a w n ą dyskrecję, ściszony głos i parawan szczelnie zasłaniający przerażającą tajem nicę śmierci zastępuje strategia ostentacji. J e d n a k rosnąca liczba t r u p ó w w grach komputerowych, filmach i k o m i k s a c h nie łączy się z rosnącą zdolno ścią do „życia w obliczu śmierci". Liczba zabitych rośnie proporcjonalnie do beztroski, z jaką m a m y myśleć - czy raczej nie myśleć - o n i e u c h r o n n e j per spektywie doczesnego końca. Strach u b r a n y w m a s k ę z Halloween ma p o m ó c uniknąć zaduszkowej medytacji śmierci. Karnawałowa cywilizacja, która daje każdemu trzy życia, proponuje n o w y rodzaj irracjonalizmu - niewiarę w śmierć. Prawda o śmierci psuje zabawę i zmniejsza gotowość do k o n s u m p cji, więc żyjmy tak, jakby śmierci nie było! Hulaj dusza! Śmierci nie m a ! Czy j e d n a k p r ó b ę uczynienia życia znośniejszym przez p r z e n i e s i e n i e śmierci w obszar zabawy, przez karnawalizację śmierci m o ż n a u z n a ć za uda ną? Chyba nie i to przynajmniej z d w u p o w o d ó w . R e k l a m o w a n a p o g o d a du cha jakoś nie nadchodzi, a strachu i tak wyprzeć n i e p o d o b n a . Nie jest ł a t w o wyprzeć myśl o śmierci. Strategia beztroski zawodzi, a kar n a w a ł o w a niby-nieśmiertelność nie daje obiecywanych słodyczy. Letejska w o d a z a p o m n i e n i a nie zmniejsza s t r a c h u p r z e d p e r s p e k t y w ą fizycznej zagła dy, a niewiara w śmierć, paradoksalnie, o d b i e r a życiu wagę i smak. Być m o że dlatego do hospicjów w całej Polsce trafia tak wielu wolontariuszy. C h c ą p o m ó c i n n y m i sobie. Szukają odpowiedzi, k t ó r a znikła z obszaru codziennej kultury. Przychodzą do miejsca, gdzie śmierć wydaje się najbardziej niewąt pliwa - p o z b a w i o n a cudzysłowów. C h c ą stanąć w obliczu śmierci. Bo czy jest miejsce, gdzie śmierć jest bardziej rzeczywista? Tu jej p r o b l e m o d s ł a n i a się z całą mocą. Tu śmierć jest faktem. Tu nie ma wątpliwości. J e d n o życie - jed na śmierć. To prawda - t r u d n o dziś pojąć s e n s działania hospicjum. W języku, k t ó rym się posługujemy, nie ł a t w o wyrazić s e n s działań, k t ó r e nie kończą się d o c z e s n y m happy endem. W i e m , jakie to t r u d n e , bo p r o w a d z ą c k a m p a n i e in formacyjne hospicjów, s t a n ą ł e m w o b e c konieczności znalezienia s p o s o b u przekazania misji Hospicjum, a więc k l a r o w n e g o p o k a z a n i a r e z u l t a t ó w ich działań. Co powiedzieć, prosząc ludzi o pieniądze? Jak powiedzieć, że nasi podopieczni nie z o s t a n ą wyleczeni? Jak wytłumaczyć, że to ma sens, że mi mo wszystko jest coś do zrobienia? Jak wytłumaczyć s e n s t r w a n i a i towarzy szenia ludziom umierającym? Otóż wydaje mi się, że hospicjum - przynajmniej czasem - daje życie. Nie, nie o to chodzi, że pacjenci odzyskują zdrowie. Nie myślę też o życiu wiecznym. To daje Pan Bóg. Hospicjum, ucząc żyć w perspektywie śmierci, przywraca życiu u t r a c o n ą wartość, nadaje sens życiu i u m i e r a n i u . To, co ro bi hospicjum, nazywało się kiedyś filozofią - k t ó r ą p o j m o w a n o jako medycy nę duszy, sztukę leczenia z życia, które nie jest p r a w d z i w y m życiem, terapię nadającą sens każdej mijającej chwili. Mówiąc o d u c h o w o ś c i hospicjum, t r u d n o p o m i n ą ć wywodzącą się z Grecji i rozwiniętą przez d u c h o w y c h mi strzów chrześcijaństwa tradycję przygotowania do śmierci. W p l a t o ń s k i m Fedonie Sokrates w p r o s t określa filozofię jako p r z y g o t o w a n i e do śmierci czy też ćwiczenie w śmierci, mówiąc, że filozofowie niczym i n n y m się nie zajmują, jak tylko śmiercią i u m i e r a n i e m . W śmierci ćwiczyć się będzie każdy filozof, który „w s p o s ó b należyty podejmuje się o w e g o zajęcia" (Fed. 61c). W Teajtecie podaje i n n ą definicję, m ó w i ą c o filozofii jako o u p o d o b n i e n i u do boga. W m n i e m a n i u Platona definicje te uzupełniają się wzajemnie - człowiek przygotowany do śmierci staje się bogiem. Śmierć pojęta jako kategoria filo zoficzna ukazuje p e w i e n aspekt zadanej człowiekowi d o s k o n a ł o ś c i . T o , czym być możemy, jeśli s t a n i e m y się wolni. A przecież właśnie przygotowanie do śmierci to być m o ż e najważniejsza część pracy hospicjum. I chodzi nie tylko o podopiecznych i ich bliskich, ale tak że o siebie samych. Co znaczy „żyć w obliczu śmierci"? W pojęciu starożytnych WIOSNA 2004 59 przygotowanie do śmierci to zasadniczy w a r u n e k dostępu do prawdy, dobra i pełnej wolności. Idzie p r z e d e w s z y s t k i m o w o l n o ś ć od t e g o wszystkiego, co człowieka pomniejsza. Filozoficzna śmierć to metafora niezależności od te go, co z n i k o m e - w tym od największej ludzkiej n a m i ę t n o ś c i : od s t r a c h u przed śmiercią. Nic dziwnego, że taka śmierć jest z a r a z e m n a r o d z e n i e m n o wego człowieka - człowieka p o d o b n e g o bogu. Mówiąc pozytywnie, oznacza ona b o w i e m proces b u d o w a n i a w e w n ę t r z n e j h a r m o n i i polegającej p r z e d e wszystkim na prymacie tego, co r o z u m n e i d u c h o w e n a d ludzkimi n a m i ę t nościami. W b r e w p a r o d y s t o m chrześcijańska medytacja śmierci nie jest p o stawą nihilisty, lecz w e z w a n i e m do miłości. Stojąc w obliczu śmierci, rozu miemy, że każdy dzień jest n i e p o w t a r z a l n ą okazją. Powraca b a r w a i waga każdej chwili. Ż a d e n stracony dzień, ż a d n a chwila już nie wróci! Nie w o l n o czekać. W ł a ś n i e dlatego na plakatach H o s p i c j u m umieściliśmy początek słynnego wiersza księdza J a n a T w a r d o w s k i e g o , który p r z y p o m i n a : „Spiesz my się kochać ludzi tak szybko o d c h o d z ą " . Czas jest policzony. Jest więc hospicjum filozofią? Cóż, oczywiście nie w tym znaczeniu, by głosiło jakąkolwiek n o w a t o r s k ą doktrynę, lecz dlatego, że o b o k walki z t o warzyszącym umierającemu cierpieniem fizycznym kładzie wielki nacisk na sprawy d u c h o w e . Praca hospicjum polega - w o g r o m n y m s t o p n i u - na deza w u o w a n i u strategii u n i k a n i a p r a w d y o tym, że p o m r z e m y . Dotyczy to rów nież lekarzy i ich rodzin. Człowiek niezdolny pogodzić się z w ł a s n ą śmiercią - nie jest zdolny pogodzić się ze śmiercią cudzą. Tylko co w s p ó l n e g o z filozofowaniem ma p o w a ż n a , empiryczna dziedzi na naukowa, jaką jest dziś medycyna? Liczne k o n t r o w e r s j e związane z dzia łalnością hospicjów dotyczą właśnie tej sprawy. Pojawia się pytanie: czy le karz nie przekracza swoich kompetencji n a u k o w y c h , aplikując c h o r e m u wyznawaną przez siebie filozofię? M o ż e m y j e d n a k odwrócić to pytanie. Czy nie jest z ł u d z e n i e m , że lekarz m o ż e u n i k n ą ć filozofii, u n i k n ą ć pytań o to wszystko, co nie podlega dyscyplinie n a u k empirycznych? Oczywiście nie może. Nie istnieje spór: medycyna versus hospicjum. W istocie spór, który istnieje między lekarzami gotowymi zaleczyć człowieka na śmierć a hospicja mi, jest właśnie s p o r e m filozoficznym. P o z o s t a w i e n i e umierającego w szpi talu jest również wyborem, k t ó r e g o nie da się wyjaśnić w kategoriach n a u k o wych. Nie ma p o w o d u umniejszać wagi wyboru, p r z e d k t ó r y m staje lekarz, podejmujący decyzję przeniesienia chorego do h o s p i c j u m . N i e ma też p o w o 60 FRONDA 32 du sądzić, że zatrzymując chorego w szpitalu, gwarantuje n a m , że pozostaje my w obszarze czystej, neutralnej aksjologicznie medycyny. Chciałbym poruszyć dwie kwestie związane z filozofią r u c h u hospicyjnego: problem, który Cicely S o u n d e r s nazywa z a n i e c h a n i e m „uporczywego le czenia" na rzecz „opieki n a d człowiekiem umierającym", i założenie m ó w i e nia prawdy o faktycznym r o z p o z n a n i u i r o k o w a n i a c h na w y z d r o w i e n i e o s ó b nieuleczalnie chorych. W y b r a ł e m te kwestie n i e p r z y p a d k o w o . Podejście do p r o b l e m ó w prawdy, wolności i koncepcja godnej śmierci s t a n o w i ą w a ż n e elementy tożsamości r u c h u hospicjów d o m o w y c h . T r z e b a też zaznaczyć, że odpowiedzi, którymi kierują się hospicja, s t a n o w i ą t e m a t poważnych s p o r ó w z ciągle przeważającym podejściem wobec o s ó b umierających. Przedłużanie umierania Lęk przed stanięciem w obliczu śmierci sprawia, że ludzie umierający pod dawani są izolacji. Człowiek umierający zostaje skazany na s a m o t n o ś ć w chwili, gdy najbardziej potrzebuje ludzkiej p o m o c y . W s p ó l n o t a ludzka, stając się coraz bardziej w s p ó l n o t ą przyjemności, a nie cierpienia i współczu cia, wyklucza umierających ze swego grona, tak jak kiedyś wykluczała zadżumionych. Swoisty wstyd i b e z r a d n o ś ć w o b e c śmierci sprawiają, że r o d z i n a za wszelką cenę u n i k a rzeczywistego k o n t a k t u z chorym, lekarze zaś jak ognia boją się jakiegokolwiek d u c h o w e g o zbliżenia z umierającym, stosując podej ście nazywane często „byle nie na m o i m d y ż u r z e " . T r u d n o nie zauważyć związku między t a k i m podejściem do śmierci i u m i e r a n i a a skłonnością do tego, co określamy m i a n e m „uporczywego le czenia". Idzie tu o leczenie, k t ó r e w istocie lekceważy f u n d a m e n t a l n y dla ety ki lekarskiej nakaz h a r m o n i i między czynieniem d o b r a a p o w o d o w a n i e m naj mniejszej szkody. Z d a n i e m Cicely Sounders, duchowej p a t r o n k i r u c h u hospicyjnego, spra wę najwyższej wagi stanowi r o z p o z n a n i e m o m e n t u , w k t ó r y m „uporczywe leczenie" p o w i n n o zostać zastąpione „opieką n a d człowiekiem umierają cym". Z d a n i e m przedstawicieli r u c h u hospicyjnego p r z e d ł u ż a n i e życia nie jest t o ż s a m e z tym, co m o ż n a nazwać p r z e d ł u ż a n i e m u m i e r a n i a . Oczywiście podział t e n wywołuje d u ż e kontrowersje. Nie ma wątpliwości, że w oczach wielu lekarzy w Polsce decyzja skierowania c h o r e g o do h o s p i c j u m wygląda WIOSNA-2004 61 na zdradę w ł a s n e g o p o w o ł a n i a . Z a d a n i e m lekarza jest leczyć. Czy lekarzowi wolno decydować, że nie ma już żadnych szans? Czy w o b e c k o n k r e t n e g o człowieka wolno stosować wiedzę opartą na statystyce? Czy m o ż e m y zrezygno wać z leczenia tylko dlatego, że w większości p o d o b n y c h p r z y p a d k ó w lecze nie nie przyniosło rezultatów? Doświadczenie uczy, że p r o g n o z o w a n i e czę sto zawodzi w o d n i e s i e n i u do pojedynczych ludzi. Czy z a t e m nadzieja na wyleczenie nie m o ż e być wyrażana w p r o c e n t a c h ? Nie ma p o w o d u ukrywać, że wybór lekarza, który kieruje chorego do ho spicjum, jest niezwykle trudny. M a m y tu dwa zasadniczo różne podejścia. Część lekarzy powiada: leczmy w imię tego, co m o ż e m y stracić. Jeśli choć je den pacjent na tysiąc m o ż e przeżyć w wyniku nawet bardzo uciążliwej terapii, to zawsze w a r t o tę próbę podjąć. Filozofia hospicjum wyrasta z odwrócenia tej kwestii. Pytamy: co m o ż e stracić człowiek umierający, jeśli p o d e j m i e m y „uporczywe leczenie"? Odpowiedź zmusza do przemyśleń. Otóż z pewnością nie damy mu szansy na to, by u m a r ł w d o m u , wśród najbliższych, otoczony ich miłością i troską. To nie wszystko. Jeśli naprawdę chodzi n a m o d o b r o pacjen ta, to dotkliwość zabiegów, cierpienia towarzyszące terapii, jej dojmujące skut ki uboczne i wreszcie przeraźliwa s a m o t n o ś ć w działającym w systemie zmia- nowym szpitalu m u s z ą być wzięte p o d uwagę. Czy nawet w dobrej wierze wol no skazywać chorego na rodzaj medycznego eksperymentu, którego koszty p o niesie w całości tylko on? Filozofia hospicjum przyjmuje, że n a s z y m obowiązkiem w k a ż d y m m o m e n c i e leczenia jest pytanie o to, jaki jest r a c h u n e k zysków i strat. N i e ma tu żadnego a u t o m a t y z m u , który pozwala trzymać się jednej n i e z m i e n n e j pro cedury. Każdy przypadek jest inny, a sytuacja z m i e n i a się z godziny na godzi nę. W istocie, jak piszą lekarze związani z r u c h e m hospicyjnym, rozróżnie nia, które w p r o w a d z a Sounders, nie da się wyjaśnić bez o d w o ł a n i a się do zasadniczej dla etyki lekarskiej idei r ó w n o w a g i między czynieniem d o b r a a p o w o d o w a n i e m najmniejszej szkody. Kategorię „uporczywego leczenia" m o ż n a r o z u m i e ć jako u t r a t ę tej h a r m o n i i na rzecz faktycznych szkód wyrzą dzanych pacjentowi w procesie leczenia. Ż e b y j e d n a k określić granicę, p o z a którą h a r m o n i a ta ulega zburzeniu, n i e z b ę d n e są założenia dotyczące d o b r a pacjenta. W procesie leczenia nie m o ż n a stracić z oczu konieczności uzgod nienia szacunku dla życia pacjenta z s z a c u n k i e m dla jego godności - i to nie absolutyzując żadnej z tych wartości. T r u d n o zaprzeczyć, że często zdarza się, iż „ p r z e d ł u ż a n i e życia" staje się „ p r z e d ł u ż a n i e m u m i e r a n i a " , a więc leczeniem w istocie obojętnym na rachu nek zysków i strat. Z d a r z a się, że przyczyną śmierci chorych stają się skutki uboczne wycieńczających i nieomal oczywiście b e z s e n s o w n y c h terapii, a nie sama choroba. Nie m u s z ę zaznaczać, jak daleki j e s t e m od uogólniania tych tez wobec wszystkich lekarzy, albo od twierdzenia, że m a m y tu sytuację p r o s t ą i klarowną. W a r t o j e d n a k zastanowić się, jak często to w ł a ś n i e lęk przed p r z y z n a n i e m się do porażki, naciski rodziny czy w ł a s n y strach p r z e d śmiercią sprawiają, że c h o r e m u o d e b r a n a zostaje szansa, by u m a r ł w ś r ó d najbliższych. P r a w d a czy n a d z i e j a ? D r u g i m tragicznym s k u t k i e m lęku p r z e d śmiercią jest tak z w a n a strategia „optymistycznego k ł a m s t w a " , którego celem jest u t r z y m a n i e nadziei chore go i jego rodziny. Jej s k u t k i e m staje się nie tylko o d e b r a n i e wolności i a u t o nomii, ale nierzadko również pogłębienie izolacji umierającego, który staje się p r z e d m i o t e m , a nie p o d m i o t e m zabiegów lekarza i jego najbliższych. WIOSNA-2 004 63 „Kiedy dziecko choruje na o s t r ą białaczkę limfoblastyczną i n a w e t należy do grupy największego ryzyka, staramy się pocieszać rodziców, że większości pacjentów z taką chorobą m o ż e m y obecnie przywrócić zdrowie. W najgorzej rokujących przypadkach nie m o ż e m y również pozbawiać rodziców nadziei. Łudzimy ich i siebie, że przedłużając życie dziecku m o ż e m y doczekać się po jawienia się skutecznych leków, które będą mogły o p a n o w a ć c h o r o b ę " (cytat ten, p o d o b n i e jak szereg przedstawionych tu a r g u m e n t ó w , zaczerpnąłem z książki T o m a s z a Dangla Domowa opieka paliatywna nad dziećmi w Polsce, Za kład Opieki Paliatywnej, Instytut Matki i Dziecka, W a r s z a w a 2 0 0 1 ) . Cytowa na opinia dobrze ilustruje podejście nazywane s t w e m " . Jego motywy są bardzo złożone. „optymistycznym k ł a m W a r t o zauważyć, że w b r e w p o z o r o m „optymistyczne k ł a m s t w o " nie stanowi prostej konsekwencji decy zji dalszego leczenia m i m o bardzo złych r o k o w a ń . Tym r a z e m nie chodzi o to, że lekarz decyduje się działać w b r e w u o g ó l n i e n i o m statystycznym, lecz że za taja je przed chorym i jego rodziną. Podkreślmy: a u t o r pisze wyraźnie, że na wet wobec chorych z grupy największego ryzyka decyduje się mówić, iż więk szości pacjentów z taką chorobą m o ż n a przywrócić zdrowie. Dlaczego lekarz kłamie? Dlaczego zamierza łudzić siebie i innych? P o m i ń m y a r g u m e n t ocze kiwania na pojawienie się nowych, skutecznych leków. Jest to a r g u m e n t wa dliwy. Może on stanowić p o w ó d dalszej terapii prowadzonej „ w b r e w statysty ce", nie zaś k ł a m s t w a o stanie chorego. Zasadniczy a r g u m e n t jest inny: lekarz decyduje się kłamać, żeby c h o r e m u i jego rodzinie nie odebrać nadziei. W a r g u m e n c i e tym u d e r z a oczywistość założenia, że p r a w d a i nadzieja wykluczają się wzajemnie. Nie ma k o n i e c z n e g o związku przyczynowego ani psychologicznego między s t a n e m wiedzy o z d r o w i u pacjenta a b r a k i e m na dziei na wyzdrowienie. Lekarz mówiący o nikłych szansach na w y z d r o w i e n i e nie m u s i i w istocie nie ma żadnych p o d s t a w do p r z e d s t a w i a n i a swojej opi nii jako ostatecznego wyroku. Mówi wszak tylko w i m i e n i u statystyki, a p r o gnozy o p a r t e na empirycznych uogólnieniach zawodzą. W a r t o zauważyć, że również twórcy filozofii h o s p i c j u m podkreślają, iż p r z e k a z a n i e p r a w d y o sta nie chorego nie p o w i n n o pozbawiać go życiodajnej nadziei - pytanie b r z m i : czy m u s i to być nadzieja na całkowite wyzdrowienie? Powiedziano, że celem k ł a m s t w a jest nie odbierać nadziei. Jak pokazuje praktyka hospicjów, p r a w d a też wcale nie m u s i jej odebrać. Spytajmy z ko lei: co odbiera człowiekowi umierającemu k ł a m s t w o ? O t ó ż k ł a m s t w o p r z e d e 64 FRONDA 32 wszystkim odbiera mu wolność. Spyta ktoś: o jakiej wolności m o ż e być m o wa w wypadku człowieka umierającego? Po co mu wolność? W s z a k o k ł a m u jąc go, oferujemy mu m a k s y m a l n y komfort. My do ostatniej chwili leczymy go, w niczym nie zaniedbując naszych obowiązków, on zaś do k o ń c a nie jest świadomy ryzyka śmierci, co pozwala mu u n i k n ą ć rozpaczy i przerażenia. Czy jednak już w samym p o s t a w i e n i u tej kwestii nie kryje się intencja ode brania p o d m i o t o w o ś c i ludziom umierającym? W o l n o ś ć , o której m o w a , nie jest filozoficzną abstrakcją. Idzie o w o l n o ś ć a u t o n o m i c z n e g o wyboru posta wy wobec w ł a s n e g o życia i własnej śmierci. Człowiek o k ł a m a n y zostaje po zbawiony już choćby możliwości wyboru p o s t a w y nadziei w b r e w w s z y s t k i m oczywistościom, w b r e w wszystkim r o k o w a n i o m lekarzy. Wierzymy, że cho ry m u s i mieć p r a w o do podjęcia ś w i a d o m e g o wyboru między o p i e k ą palia tywną a kontynuacją ryzykownego leczenia szpitalnego. Może ją ś w i a d o m i e przyjąć bądź też odrzucić. By tak się stało, człowiek m u s i znać p r a w d ę . Czło wiek okłamywany zostaje w istocie u p r z e d m i o t o w i o n y w imię arbitralnej koncepcji komfortu niewiedzy. Odbierając człowiekowi umierającemu możliwość r o z u m n e j refleksji n a d w ł a s n y m losem, k ł a m s t w o oddala człowieka umierającego od odkrycia sen su własnego życia, które, jak d o w o d z i praktyka hospicjum, staje się dla umierających ź r ó d ł e m szczególnej siły i nadziei innej od nadziei wyzdrowie nia. Za sprawą lekarza śmierć chorego przyjdzie nagle i n i e s p o d z i e w a n i e . Człowiek nie zdąży zapytać: „gdzie j e s t e m ? " , „skąd p r z y c h o d z ę ? " , „dokąd z m i e r z a m ? " . „ O p t y m i s t y c z n e k ł a m s t w o " kradnie czas n i e z b ę d n y d o pogo dzenia się ze światem, l u d ź m i i Bogiem, zabiera szansę na p r z y g o t o w a n i e się do śmierci, a co za tym idzie - szansę na g o d n ą śmierć. Być m o ż e u t r u d n i uczynienie kroku, który umożliwi g o d n ą śmierć. Kłamstwo i samotność Jak twierdzi Cicely Sounders, kluczowy p r o b l e m e m ludzi stojących w obliczu śmierci stanowi samotność, na k t ó r ą skazuje ich otoczenie. Jest to powód, dla którego ruch hospicyjny przykłada taką wagę właśnie do d o m o w e j opieki n a d nieuleczalnie chorymi. Tak silny nacisk na opiekę d o m o w ą łączy się z przeko naniem, że w chwili śmierci człowiek szczególnie potrzebuje przyjaźni, m i ł o ści i obecności drogich mu ludzi. Bliscy skrępowani n a d c h o d z ą c ą śmiercią WIOSNA-2004 65 odwracają się t y ł e m do człowieka, który być m o ż e jak nigdy d o t ą d p o t r z e b u je ich obecności, zrozumienia, z a i n t e r e s o w a n i a i szczerej r o z m o w y . To p o wód, dla k t ó r e g o p r a w d a stanowi pierwszy i zasadniczy k r o k w s t r o n ę uczło wieczenia śmierci. W atmosferze troski, z r o z u m i e n i a i miłości człowiek zdolny jest zmierzyć się z p r a w d ą o własnej śmierci. Najważniejszą p r a w d ą dla człowieka umierającego jest p r a w d a o jego skończoności, o tym, że u m i e ra (z czego zresztą często zdaje sobie sprawę niezależnie od tego, czy mu to powiedziano, czy nie). K ł a m s t w o p o w o d u j e pogłębienie izolacji. W ł a ś n i e w m o m e n c i e , kiedy człowiek wkracza w chwilę prawdy, gdy chciałby szcze rze spojrzeć na całe życie, d o k o n a ć r o z r a c h u n k u ze ś w i a t e m i l u d ź m i - wszy scy wokół uciekają w nieszczerość. Niszcząc więzi z odgrywającą o p t y m i styczną k o m e d i ę rodziną i lekarzami, k ł a m s t w o skazuje człowieka na koszmar s a m o t n o ś c i . Wiemy, że często w imię p o d t r z y m a n i a jakichkolwiek k o n t a k t ó w z o t o c z e n i e m umierający podejmuje tę grę. C h o ć zdaje sobie sprawę lub przeczuwa, że nie ma już nadziei, to udaje, że wierzy w swoje wy zdrowienie. To dlatego, jak pisze Cicely S o u n d e r s , „szczerość przynosi wielkie wy zwolenie" - wyzwalając z a r ó w n o umierającego, jak i jego rodzinę. Odkry ciem ruchu hospicyjnego - jak pisze S o u n d e r s - było to, iż większość pacjen tów hospicjum nie oczekuje wyleczenia, lecz zrozumienia. Wiele wstrząsających świadectw ukazuje, w j a k i m s t o p n i u k ł a m s t w o w o b e c śmier- teinie chorego staje się formą p o g r z e b a n i a go żywcem. K ł a m s t w o , niszcząc t k a n k ę zaufania, zrywa w s p ó l n o t ę zaufania i w p e w n y m sensie wyklucza umierającego ze społeczności ludzkiej. Wyjaśniając tezę o społecznej n a t u r z e człowieka, Arystoteles pisał, że człowiek s a m o t n y to albo zwierzę, albo bóg. C i e l e s n o - d u c h o w a n a t u r a czło wieka uzależnia jego szczęście od innych. Kto żyje w s a m o t n o ś c i , t e n albo uzyskał całkowitą niezależność od tego, co cielesne, albo też z r e d u k o w a ł swoje potrzeby do tego, co zwierzęce. Jeśli jest to p r a w d ą o człowieku zdro wym, bodaj w d w ó j n a s ó b m u s i być p r a w d ą o człowieku umierającym. Ska zując na s a m o t n ą śmierć człowieka, który nie osiągnął za życia d o s k o n a ł o ś c i upodabniającej go do boga, m o ż e m y go skazać na śmierć zwierzęcia. Tak m o ż e wyglądać śmierć w dobie k a r n a w a ł u . DARIUSZ KARŁOWICZ WIOSNA-2004 67 Pracując z dziećmi umierającymi, nieraz mam takie wrażenie, jakbym siedział w poczekalni do nieba i wi dział, jak te dzieci przechodzą przez drzwi tej pocze kalni, i czasem mógł zajrzeć do środka i zobaczyć, co jest tam, po drugiej stronie życia. Ars moriendi Grzegorz Górny: W dawnych czasach ludzie modlili się: „Od nagłej a niespodziewanej śmierci wybaw nas, Panie". Nagła a niespodziewa na śmierć uważana była za przekleństwo; do śmierci należało się od powiednio przygotować. W społeczeństwach tradycyjnych istniała nawet tak zwana ars moriendi, czyli sztuka umierania - sztuka godne go przechodzenia na tamten brzeg. Dziś, jak pokazują badania opinii publicznej, coraz więcej osób pragnie umrzeć śmiercią gwałtowną i szybką. Ludzie nie chcą przygotowywać się do śmierci, nie chcą mó wić o umieraniu. Śmierć stanowi w naszej kulturze tabu. Jeżeli na wet dorośli uciekają od tego tematu, to jak mówić o śmierci dzie ciom. Jak mówić dzieciom nieuleczalnie chorym, że wkrótce umrą? Jak przygotowywać je do tego wydarzenia? Co im mówić? Jak rozu mieją one śmierć? Dr Tomasz Dangel (kierownik Zakładu Opieki Paliatywnej): W naszej kulturze, oczywiście, bardzo trudno jest rozmawiać na te mat śmierci dzieci. Stanowi to trudność zarówno dla lekarzy i pielę gniarek, którzy w ogóle w swoich programach szkoleniowych nie są do czegoś takiego przygotowywani, jak również dla rodziców. Bartłomiej Jełowicki (pedagog w hospicjum dla dzieci): Niejed nokrotnie dzieje się tak, że tworzy się wokół dziecka zmowa milcze nia. Lekarz często mówi rodzicom, żeby sami nie informowali dziec ka o jego stanie, o tym, że ono umiera. Cały personel medyczny też nie mówi, co się tak naprawdę dzieje. Rodzice przychodzą, uśmiecha ją się, udają, że wszystko w porządku, a dziecko widzi, że... nie wiem, że mama przed chwilą płakała, bo ma przekrwione oczy, widzi, że trzęsą jej się ręce. Dziecko czuje, że wszyscy dookoła kłamią, że cze goś nie mówią... coś starają się ukryć. I dziecko w swojej wyobraźni tworzy rzeczy, których później się boi. Artur Laskowski (były pracownik socjalny hospicjum dla dzieci): Dziecko niepokoi się i zadaje pytania, czyli wysyła sygnały, przede wszystkim właśnie do najbliższych, do których ma największe zaufa nie. I od tego, w jaki sposób zareagują najbliżsi, zależy jakość relacji, jaka się nawiąże w tym ostatnim okresie jego życia. Kiedy dziecku nie mówi się prawdy, kiedy nie reaguje się na sygnały płynące od niego, oczekiwanie na odpowiedzi na ważne dla niego pytania, kiedy się je przemilcza, bagatelizuje albo przejaskrawia odpowiedzi, kiedy po prostu okłamuje się dziecko, ono przestaje wierzyć, przestaje ufać, przestaje zadawać pytania, przestaje wysyłać sygnały, ponieważ wie, że nie uzyska zadowalającej dla siebie informacji. Dr Tomasz Dangel: Jest to rodzaj gry, przedstawienia, gdzie zarów no rodzice, jak i dziecko udają, że wszystko jest w porządku. Nie chcąc nawzajem się ranić i powiększać swojego cierpienia, nie podej mują tego tematu. Nie sądzę, aby to milczenie było dobre, dlatego że prowadzi ono do izolacji. Dziecko jest pozostawione samo z najtrud niejszymi sprawami, a ludzie, których najbardziej kocha, to znaczy mama i tata, nie mają dostępu do jego świata. Dzieci często zostają same w pokoju; patrzą wtedy w sufit, płaczą, niejednokrotnie stają się też agresywne, apodyktyczne. O. Filip Buczyński (dyrektor hospicjum dla dzieci w Lublinie): Czasem dochodzi do bardzo skrajnych sytuacji, kiedy dziecko oszu kiwane, gdy rodzic wchodzi do niego do pokoju, odwraca się pleca mi, nie chce z nim rozmawiać. Kiedyś młody, nastoletni chłopak po kazał mi zdjęcie rentgenowskie, które gdzieś tam mu wpadło w ręce: „Zobacz, widzisz? Guz się powiększa". Rodzice mu powiedzieli, szesnastoletniemu chłopakowi, że to jest jakaś torbiel, że to jest do wyleczenia. W końcu on powiedział: „Widzisz, Filip, wszyscy kła mią". A potem przychodzili rodzice, którzy się tylko uśmiechali, i w tej wielości tematów, które należało podjąć, były tylko pytania dotyczące podstawowych potrzeb, owoców, tego, jak się chłopiec czuje... i właściwie nic więcej. Innych obszarów tam nie było, ponie waż dotyczyłyby one rzeczywistości śmierci, umierania, a rodzice nie chcieli z dzieckiem o tym rozmawiać. I chłopak odchodził w osamot nieniu i w poczuciu, że te najbliższe osoby zamiast mu pomóc przejść, pomóc umrzeć, utrudniły mu to. Marianna Kalisiak (mama zmarłego Mariusza): Do tej pory mam do siebie żal, że nie poinformowałam Mariusza otwarcie o tym, na co jest chory. Na pewno wiedział, bo dawał sygnały. Chociażby to, że... w ostatnim dniu powiedział: „Mama, ja już nie będę jadł obiadu", jakby czuł, że jego już rzeczywiście nie będzie. W tym czasie ja bez pośrednio z Mariuszem na ten temat nie rozmawiałam. Nie potrafi łam mu tego przekazać. I nikt mi w tym nie pomógł. Dr Tomasz Dangel: Dziecko wie. Chodzi tylko o to, żebyśmy my, dorośli, uświadomili sobie, co ono wie i jak to rozumie, i żebyśmy potrafili mu pomóc. Dziecko to nie jest jakiś mały idiota. To jest ży wy człowiek, który na swój sposób rozumie życie, rozumie chorobę, rozumie umieranie, rozumie śmierć. Tylko nam, dorosłym, trudno jest to zrozumieć bądź też nie chcemy myśleć o tym, że dziecko wie. I wolimy żyć w przekonaniu, że jeśli nie poinformujemy dziecka,, to dziecko nie będzie wiedziało. A to jest niezgodne z prawdą. Prawda jest taka, że i dzieci wiedzą, i dorośli wiedzą, tylko nie chcą na ten te mat rozmawiać. Może dlatego, że tak bardzo się kochają i chcą sobie oszczędzić cierpienia. Ale to nie jest dobre rozwiązanie. Potem pod czas pracy z rodzicami (nieraz ta praca trwa jeszcze kilka lat po śmierci dziecka) dochodzimy do wniosku, że byłoby lepiej, gdyby zdobyli się na tę rozmowę. Oni sami sobie to uświadamiają. Jest na przykład taka metoda pracy, w której prosimy rodziców, żeby napi sali list do swojego zmarłego dziecka. [...] Najważniejszą rzeczą dla człowieka, który wkrótce umrze i cierpi, jest obecność drugiej osoby. Na czym miałaby polegać obecność tego kogoś, na czym miałby polegać kontakt z tym kimś, jeżeli on by kła mał, jeżeli nie chciałby rozmawiać, jeżeli nie chciałby odpowiadać uczciwie na pytania człowieka, który umiera? Nie chodzi o to, że na leży chorego informować o czymkolwiek wbrew jego woli, tylko o to, żeby przy nim być i rozmawiać z nim o tyle, o ile on sobie tego ży czy. On nie oczekuje od nas, że przyjdziemy i powiemy: „Jesteś cho ry na raka i niedługo umrzesz"; on o tym wie i być może wcale nie chce na ten temat rozmawiać. Ale są różne inne ważne sprawy, o któ rych chciałby być może porozmawiać. Może chciałby coś komuś przekazać. Ale wszystko to pod warunkiem, że nie odrzucamy rze czywistości, nie udajemy, że wszystko jest dobrze, a w ogóle to w przyszłym roku wyjedziemy na wakacje, a nasze chore dziecko przejdzie do następnej klasy... Bartłomiej Jełowicki: Ważne jest, aby człowiek przed śmiercią bli skiej osoby mógł jej powiedzieć to, co jest dla niego ważne, aby mógł uregulować wszystkie sprawy z osobą umierającą. Może warto powie dzieć drugiemu człowiekowi, że się go kocha, bo w życiu codziennym nie było na to czasu. Warto załatwić wszystkie sprawy, póki jeszcze jest czas, bo później świadomość niedopowiedzeń i niezałatwionych spraw zostaje w nas na całe życie i gdzieś wewnątrz nas gniecie. Artur Laskowski: Człowiek, umierając, ma prawo do tego, żeby do konać bilansu życia, rozstać się z najbliższymi, pozamykać wszystkie sprawy, które za życia prowadził. To jest jego obowiązek i przywilej - jego prawo. Dlatego tyle się mówi o godnym umieraniu i o sztuce umierania, i o wadze tego etapu w życiu człowieka. Bartłomiej Jełowicki: Dla umierających, także dla dzieci umierają cych, jest bardzo ważną rzeczą móc porozmawiać z najbliższymi o wielu sprawach. Umierający muszą załatwić wiele rzeczy, zanim odejdą, a przecież czują, że ich czas jest krótki, że się kończy. Dziec ko na przykład może chcieć dać swojemu młodszemu bratu piłkę al bo powiedzieć: „Teraz możesz jeździć na moim rowerze". Te rzeczy mogą nam się wydawać bardzo błahe i głupie, a dla tego dziecka są bardzo ważne. Dr Tomasz Dangel: Proces umierania, kiedy opadają złudzenia, również kłamstwa, to taki moment, w którym człowiek konfrontuje się z własnym życiem, podsumowuje to życie. O. Filip Buczyński: Jak dzieci postrzegają śmierć? Zupełnie inaczej niż my, dorośli. Powiedziałbym - prościej. Jeśli rodzic - ukochana dla dziecka osoba - powie, czym jest śmierć, to ono to przyjmie. Jeżeli ja mówię dziecku z płaczem i z lękiem: „Nie umieraj, bo...", to znaczy, że śmierć jest czymś strasznym, skoro dla mnie samego jest ona straszna. Natomiast - mówię to na podstawie wieloletniego do świadczenia - jeśli rodzic bardzo obrazowo wyjaśni: „Słuchaj, kocha nie, śmierć to jest takie przejście do kolejnego życia, gdzie nic cię nie będzie bolało, gdzie są twoi bliscy, ludzie, których kochałeś i którzy po ciebie wyjdą, gdzie wkrótce przyjdzie mama czy tato...", wtedy dziecko, które widzi, że rodzic sam się nie boi i nie rozpacza, także czuje się lepiej i mniej się lęka. Podam przykład: niedawno odeszło nam dziecko i jego mala, czteroletnia siostrzyczka, gdy byliśmy na wyjeździe dla rodzin w żałobie, którym odeszły nasze dzieci, zapyta ła jednej pani: „Jak masz na imię?". Ona powiedziała: „Mam na imię Monika". „Monika, to tak jak moja siostrzyczka, która jest w niebie" - stwierdziła dziewczynka, po czym dalej zaczęła się bawić. Siedzia łem obok wraz z rodzicami tej małej. Spojrzeliśmy na siebie i zrozu mieliśmy, że dla dziecka było to coś zupełnie naturalnego: „miałam siostrzyczkę, która już jest w niebie i która tam na mnie czeka. Bartłomiej Jełowicki: Co to znaczy, że poszła do nieba? Co to zna czy niebo, skoro wszyscy dookoła płaczą, lamentują... To znaczy, że poszła w jakieś najstraszniejsze miejsce, jakie tylko można sobie wy obrazić, że stało się z nią coś strasznego. Dlatego bardzo ważna jest rozmowa z dzieckiem na temat tego wydarzenia. Dziecko potrzebuje takiej rozmowy, bo wielokrotnie to, co ono sobie wyobraża, jest du żo straszniejsze od tego, co się dzieje. Dr Tomasz Dangel: Pamiętam siedmioletnią dziewczynkę chorą na mukowiscydozę. To jest choroba płuc, która doprowadza do śmierci. Tata tej dziewczynki zmarł nieco wcześniej. Pamiętam jej rysunek, na którym były dwa kwiatki. Zapytaliśmy ją, co to oznacza. Odpowie działa: „Ten kwiatek to jestem ja, a ten drugi to jest mój tata". [...] Bartłomiej Jełowicki: Kiedy rozmawiam z dziećmi na temat śmier ci, często wykorzystuję bajkę, którą kiedyś napisałem. Jest to bajka o larwach ważki, które żyją pod wodą... „Żyły sobie pod wodą trzy sympatyczne larwy: Teorii, Iga i Pulpet, które uwielbiały się razem bawić. Pewnego razu podczas zabawy Pulpet upadł na Igę i bardzo mocno przycisnął ją do dna. Następnego dnia Igę bardzo rozbolały plecy. Doktor powiedział, że jej stan jest ciężki. Pulpet i Teofil bar dzo się martwili, ponieważ choroba Igi nie chciała ustąpić. Pewnego dnia Iga odeszła od nich na zawsze; Pulpet i Teofil byli niepociesze ni. To jednak nie był koniec - po drugiej stronie tafli wody gruba lar wa, Iga, zamieniła się w szczupłą i piękną ważkę. Kiedyś Pulpet i Teofil do niej dołączą". Wielokrotnie było tak, że ja czytałem bajkę, a dzieci mówiły: „O, to jest bajka o moim bracie. To jest dokładnie 0 moim bracie i o mnie". Artur Laskowski: Śmierć wyszła z domu i weszła do szpitala. Ponie waż szpital stał się miejscem walki ze wszystkimi groźnymi choroba mi. Niestety wiąże się z tym odejście człowieka z domu rodzinnego w tym ważnym dla niego przecież momencie życia - w momencie śmierci. Wiąże się z tym śmierć w samotności, w izolacji, w opusz czeniu. Teresa Oskroba-Guźniczak (mama zmarłego Piotra): Pamiętam, jak byliśmy traktowani w szpitalu: jak rzeczy, jak przedmioty. Lekarz nie chciał rozmawiać z nami, rodzicami, uciekał od tych ważnych dla nas rozmów. A przecież każdy rodzic pragnie, żeby usiąść przy nim 1 porozmawiać o stanie zdrowia jego dziecka czy chociażby o tym, ja kie leki będą podawane. Myśmy się tego dowiadywali z etykiety na butelce, która była podłączona do kroplówki. Marianna Kalisiak: Były to krótkie chwile, ale bardzo dla mnie waż ne. W tak bardzo trudnej chwili, jak ostatnie minuty życia mojego dziecka, byli przy mnie pracownicy hospicjum. Było to coś szczegól nego - razem przygotowywaliśmy się na jego śmierć. Przyjechał dok tor i powiedział, że Mariuszek już odchodzi. A potem czekaliśmy w ciszy, w skupieniu. Mój synek był już nieprzytomny, ale na pewno czuł, że przy nim jesteśmy. Najważniejsze jest dla mnie chyba to, że w tym tak trudnym momencie nie zostałam sama, że byli ludzie, któ- rzy mi pomogli. Nie wiem, co by było, gdybym była w szpitalu. Wi działam wiele odchodzących dzieci i ich rodziców zrozpaczonych, kiedy nie wiedzieli, co ze sobą zrobić, jak sobie poradzić. W takich chwilach wszyscy w szpitalu - pielęgniarki, lekarz - chowają się w swoich gabinetach, a rodzice zostają sami. Tu jednak tak nie było, zostaliśmy otoczeni opieką i do tej pory to się nie zmieniło. Joanna Bereda (pielęgniarka w hospicjum dla dzieci): W tej chwili społeczeństwo bardzo się zamyka. Oglądamy telewizję, mamy Inter net i porozumiewamy się za pomocą skomplikowanych urządzeń technicznych, natomiast izolujemy się od swojego otoczenia. Myślę, że komuś, komu umiera dziecko i kto nie znajduje wsparcia w oto czeniu, jest szalenie trudno sobie poradzić. Taki człowiek widzi, że nie ma nikogo, kto rozumiałby jego krzyż, nie ma nikogo, kto chcia łaby go wysłuchać, a tu chodzi właśnie o wysłuchanie. Ponieważ je steśmy odizolowani, to problem śmierci jest już dla nas za trudny. Dlatego wtedy najczęściej staramy się unikać telefonów do takiego człowieka, bo nie wiemy, co mu powiedzieć. Skoro nie dzwonimy, to tym bardziej nie chcemy się spotykać. I w rezultacie człowiek, które mu umiera ktoś bliski, jest bardzo samotny. Marianna Kalisiak: Pierwszy okres żałoby jest bardzo trudny. Pa miętam takie sytuacje, że kiedy spotykałam znajomych, oni po pro stu przechodzili na drugą stronę ulicy. My zupełnie nie potrafimy się zachować w tak trudnym momencie. Ja nie potępiam tych ludzi. My ślę, że po prostu nie byli przygotowani, nie wiedzieli, jak pomóc. A wystarczyłby niewielki gest - zwykły dotyk, zwykły pocałunek. Pa miętam, że jedna z mam podeszła do mnie i mnie po prostu pocało wała. I to już był dla mnie balsam na moje cierpienie. Wiedziałam, że ktoś jeszcze rozumie, jak ja bardzo cierpię. O. Filip Buczyński: Opowiem wam, jak odchodziło pewne trzyletnie dziecko, Oleńka. Otóż Oleńka zażyczyła sobie, gdzie chce być. Nie chciała być w szpitalu, nawet nie w domu, tylko u dziadków, ponieważ było to jej najukochańsze miejsce. Tam były jej pieski, kurki, jej ulubione zwierzątka, tam była babcia i dziadek i tam mogli być rodzice. To było miejsce najbliższe temu dziecku. Oleńka sobie zażyczyła, że chce być u babci, mimo że warunki były tam dużo gorsze niż w domu w mieście, więc powiedziała: „Mamusiu, kąp mnie w jakiejś małej wannie czy w mi sce. Ja nie chcę do domu, tu mi jest najlepiej". Muszę powiedzieć, że chciałbym odchodzić tak, jak odchodziła Oleńka. W dniu jej śmierci byli wszyscy, których kochała. Byli rodzice, dziadkowie, byliśmy my, którzy ją znaliśmy już wiele miesięcy - byliśmy takimi wujkami, dziadkami, ciocia mi. Z nami wszystkimi Oleńka była na „ty", po imieniu. Jakieś cztery go dziny przed śmiercią była Eucharystia, rodzice się wyspowiadali, przyjęli Pana Jezusa i modliliśmy się o spokojne odejście Oli, o spokojną, łagod ną śmierć. Dziecko już nie cierpiało. W momencie śmierci mama ją wzię ła na ręce, zaczęła jej opowiadać ukochane bajki, które to dziecko już zna ło na pamięć, zaczęła jej śpiewać jej ulubione piosenki. Kiedy już się wszyscy z Oleńką pożegnaliśmy i powiedzieliśmy jej, o co ją prosimy, gdy będzie już w niebie, mamusia ją przytuliła i powiedziała: „Kochana Oleń ko, zobacz, nikt już za tobą nie płacze. Jesteśmy przy tobie i bardzo cię kochamy. Ale jeżeli chcesz tam iść, to możesz odejść, dajemy ci do tego prawo". I w tym momencie małemu, trzyletniemu dziecku popłynęły z oczu dwie ogromne łzy, które tato starł, i dziecko odeszło. Bartłomiej Jełowicki: Pracując z dziećmi umierającymi, nieraz mam takie wrażenie, jakbym siedział w poczekalni do nieba i widział, jak te dzieci przechodzą przez drzwi tej poczekalni, i czasem mógł zaj rzeć do środka i zobaczyć, co jest tam, po drugiej stronie życia. O. Filip Buczyński: Pewne dziesięcioletnie dziecko po reanimacji wróciło do życia i powiedziało: „Wiesz, mama, ja już tam byłam. Ja już to widziałam. Tam było cudownie". I gdy kilka dni później Moni ka, bo tak ta dziewczynka miała na imię, odeszła, to rodzice powie dzieli mi: „Proszę ojca, jakie to szczęście, że jeszcze do nas wróciła, bo nam powiedziała, dokąd idzie, bo nam powiedziała, co widziała. I my w tej chwili, kiedy myślimy o Monice, to myślimy o niebie, w którym ona jest szczęśliwa i w którym na nas czeka". Teresa Oskroba-Guźniczak: Powoli człowiek sobie zdaje sprawę, że odejście dziecka to nie jest takie odejście naprawdę. To dziecko ca ły czas jest z nami, choć nie fizycznie. Czuję, że wciąż mam je przy sobie, tak jak mi obiecało w chwili odejścia: „Zawsze przy tobie bę dę, mamo". O. Filip Buczyński: Niedawno byłem świadkiem takiej oto modli twy, którą dziecko w agonii modliło się do Chrystusa: „Panie Jezu, oddaję Ci swoje cierpienie...". Dla mnie to są święci ludzie. Jestem o tym przekonany... Jasne, że Kościół nie ogłosił w sposób pewny, ilu jest świętych nieogłoszonych, ale przypuszczam, że dużo więcej niż tych ogłoszonych. Jestem przekonany, że nasze dzieci, które w spo sób tak świadomy przygotowują się do odejścia, ofiarowując jedno cześnie swoje cierpienia i łącząc z cierpieniem Chrystusa, są w nie bie. Ja się do tych dzieci modlę, przedstawiając im różne nasze ziemskie, codzienne, życiowe sprawy, prosząc, żeby one pomagały, żeby jakoś interweniowały. Jeszcze nigdy się nie zawiodłem. Zapis r o z m o w y z filmu d o k u m e n t a l n e g o Ars moriendi, zrealizowanego w 1999 r o k u w r a m a c h cyklu „ F r o n d a " dla P r o g r a m u 1 T V P Realizacja: Grzegorz G ó r n y Czy Polacy muszą umierać w samotności i anonimowości szpitali? Czy rodzina chorego na raka albo inną chorobę w fazie terminalnej musi przeżywać dręczący dylemat: pozostawić bliską osobę w szpitalu, oddać do hospicjum stacjonarnego czy zrezygnować z pracy zawodowej i opiekować się umierającym w domu? Gdzie leży grani ca odpowiedzialności chrześcijanina żyjącego w społecz ności parafialnej za drugiego człowieka? WSZYSTKO, CO UCZYNILIŚCIE...^ ROZMOWA Z TOMASZEM DANCLEM D o c T o m a s z Dangel - kierownik Zakładu Opieki Paliatywnej Instytutu Matki i Dziecka, lekarz Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci Skąd wziął się pomysł stworzenia w Polsce parafialnych zespołów opieki paliatywnej? Kiedyś przeczytałem książkę-wywiad z siostrą M a ł g o r z a t ą C h m i e l e w s k ą Wszystko, co uczyniliście..., w y d a n ą przez Z n a k w 1999 roku, w której a u t o r k a dosyć krytycznie wypowiadała się o n a s z y m Kościele. Opisywała przypadki o s ó b potrzebujących odsyłanych do jej o ś r o d k a przez parafie bez udzielenia żadnej pomocy. A przecież Polska jest krajem katolickim i p o w i n n i ś m y oka zywać więcej miłosierdzia w praktyce, jeśli n a p r a w d ę c h c e m y z a c h o w a ć pra80 FRONDA 32 wo do nazywania się chrześcijanami. Miłość bliźniego w m o i m pojęciu albo przekłada się na działanie, albo jest p u s t y m frazesem. Pracując w h o s p i c j u m dla dzieci już od dziewięciu lat, w i d z ę w ś r ó d Polaków o g r o m n y potencjał ludzki, który n a p r a w d ę m o ż n a i trzeba wykorzystać. M a m tu na myśli głów nie wolontariuszy, którzy zgłaszają się do n a s w liczbie kilku n o w y c h o s ó b co tydzień. Nie chciałbym niczego sugerować m o i m k o l e g o m z hospicjów dla dorosłych. Niemniej j e d n a k jako katolik i jako lekarz, który zajmuje się oso bami umierającymi, sądzę, że p r o b l e m właściwej opieki paliatywnej n a d d o rosłymi m o ż n a s t o s u n k o w o ł a t w o rozwiązać. Polska jest krajem, gdzie nie w p r o w a d z o n o dotychczas p r z e p i s ó w zezwalających na eutanazję, i m a m na dzieję, że takie przepisy nigdy nie z o s t a n ą w p r o w a d z o n e . J e d n o c z e ś n i e jeste śmy d r u g i m krajem w Europie (po Wielkiej Brytanii) p o d w z g l ę d e m liczby hospicjów. Istnieją więc korzystne w a r u n k i do dalszego rozwoju opieki pa liatywnej niespotykane w wielu innych krajach. P o t r z e b n a jest koncepcja. W opiece paliatywnej nie chodzi o to, żeby kogoś wyleczyć, ale o to, żeby nie cierpiał i żeby nie m u s i a ł być n a r a ż o n y na t r a u m a t y c z n e k o n t a k t y z p a ń s t w o wą służbą zdrowia. Jeżeli zgodzimy się z tym, że właściwym miejscem śmier ci człowieka jest d o m , a nie szpital, to zostanie do rozwiązania p r o b l e m stworzenia o d p o w i e d n i c h w a r u n k ó w , szczególnie dla o s ó b s a m o t n y c h albo dla żyjących w rodzinach, gdzie pozostali d o m o w n i c y pracują czy uczą się i w ciągu dnia nie ma ich w d o m u . Hospicja świadczące opiekę d o m o w ą obej mują obecnie s w o i m zasięgiem albo całe miasta, albo d u ż e dzielnice. Liczba chorych zgłaszana do hospicjów jest tak duża, że s t o s u n k o w o niewielu pra cowników i w o l o n t a r i u s z y nie jest w stanie zapewnić im opieki spełniającej wszystkie oczekiwania chorych. C h o d z i tu głównie o ilość czasu poświęca nego chorym. M o ż n a to b a r d z o ł a t w o wyliczyć, znając liczbę p r a c o w n i k ó w i liczbę pacjentów. W i e m , że właściwy s t a n d a r d opieki m o ż n a uzyskać, p o d w a r u n k i e m że wizyta d o m o w a trwa co najmniej dwie godziny. W d o b r y m hospicjum nie m o ż e być p o ś p i e c h u ani braku czasu dla chorych. W r ę c z od w r o t n i e , m u s z ą istnieć rezerwy czasowe i k a d r o w e . W ż a d n y m s t o p n i u nie chcę krytykować działalności tych hospicjów, bo nie z n a m w y n i k ó w oficjal nych b a d a ń robionych na t e m a t jakości świadczonej przez nie opieki. W r ę c z przeciwnie, wiele o s ó b z W a r s z a w y dzwoni do nas i s z u k a za n a s z y m pośred n i c t w e m miejsca w hospicjach dla dorosłych. P o t e m na ogół słyszę b a r d z o d o b r e opinie o t a m t y c h placówkach. WIOSNA-2004 81 Na czym zatem polega Pana propozycja? Uważam, że d o m o w a opieka paliatywna p o w i n n a być o p a r t a nie na lekarzach, ale na dobrze wyszkolonych pielęgniarkach, t a k jak to jest chociażby w Wiel kiej Brytanii. Myślę o systemie d o s t ę p n y m , t a n i m , który nie obciążałby b u d ż e t u p a ń s t w a i który pozwoliłby n a m , katolikom, wykorzystać potencjał, o którym m ó w i ł e m wcześniej. System t e n p o w i n i e n być niezależny od p a ń stwowej służby zdrowia, a więc nie finansowany przez N F Z . Parafialne zespo ły opieki paliatywnej p o w i n n y zmniejszyć liczbę pacjentów w istniejących h o spicjach, a t y m s a m y m poprawić jakość uzyskiwanej przez nich opieki. Wydaje mi się, że p o z a p r z y p a d k a m i wymagającymi specjalistycznej opieki paliatywnej (tzn. udziału lekarza specjalisty medycyny paliatywnej) wielu chorych m o g ł o b y znaleźć się p o d opieką pielęgniarki i z e s p o ł u w o l o n t a r i u s z y na szczeblu niższym. W t a k i m kraju jak Polska, gdzie istnieje k o m p l e t n a geo grafia parafii katolickich, to w ł a ś n i e parafie byłyby najlepszym u s y t u o w a n i e m dla zespołów opieki p o d s t a w o w e j . Jeśli w Polsce jest 10 tysięcy parafii, a lu dzi na raka u m i e r a rocznie 100 tysięcy, to na j e d n ą parafię wypada zaledwie 10 chorych w ciągu roku. N i e jest to d u ż a liczba, t y m bar dziej że część z tych ludzi tak czy inaczej u m r z e w szpitalu. Są też inni potrzebujący, n p . z cho robą Alzheimera czy innymi c h o r o b a m i n e u r o logicznymi, których proces u m i e r a n i a jest bar d z o rozciągnięty w czasie, a c o d z i e n n a opieka bardzo wyczerpująca dla rodziny. Oczywiście przeniesienie opieki n a d o s o b a m i umierający mi do parafialnych z e s p o ł ó w opieki paliatyw nej wymagałoby wcześniejszego spełnienia pewnych w a r u n k ó w . Najważniejszym i w s t ę p nym w a r u n k i e m jest p o r o z u m i e n i e w tej spra wie episkopatu z r z ą d e m i w p r o w a d z e n i e od powiednich regulacji prawnych. P o t r z e b n a jest wola polityczna z a r ó w n o ze strony p a ń s t w a , jak i Kościoła. W ł a d z e kościelne m u s z ą wyrazić zgodę, aby rada parafialna przeznaczała na do82 m o w ą opiekę paliatywną środki finansowe z pieniędzy zbieranych w koście le. Środki te p o w i n n y ograniczyć się do z a t r u d n i e n i a przez parafię jednej pie lęgniarki na p e ł n y m etacie jako głównej k o o r d y n a t o r k i opieki paliatywnej na podległym jej terenie. Pozostałe osoby wchodzące w skład zespołu to oczywi ście ksiądz, który udziela opieki duchowej oraz w o l o n t a r i u s z e . Aby t e n sys t e m m ó g ł sprawnie funkcjonować, zespoły parafialne m u s z ą uzyskać p r a w o do gromadzenia ś r o d k ó w finansowych i m a t e r i a l n y c h (takich jak łóżka, m a terace przeciwodleżynowe, a p a r a t u r a m e d y c z n a itd.). Bardzo w a ż n ą s p r a w ą jest, aby działalność z e s p o ł ó w nie była obciążona p o d a t k i e m oraz by była jak najmniej zbiurokratyzowana. Kontrolę finansową p o w i n n a sprawować rada parafialna z p r o b o s z c z e m (a nie instytucja p a ń s t w o w a l u b s a m o r z ą d o w a ! ) . N a d z ó r medyczny należy oczywiście do k o n s u l t a n t a wojewódzkiego medycy ny paliatywnej (może on udzielić pielęgniarce licencji l u b licencję taką cof nąć). Myślę, że od 80 do 90 proc. chorych m o g ł o b y być w o s t a t n i m okresie życia pod opieką parafialnych z e s p o ł ó w opieki paliatywnej, a tylko ci, którzy potrzebowaliby bardziej specjalistycznych zabiegów czy sprzętu, trafialiby do hospicjów stacjonarnych czy do z e s p o ł ó w opieki d o m o w e j , k t ó r e funkcjonują obecnie i zatrudniają na stałe lekarzy. Jak wygląda system szkolenia pielęgniarek w dziedzinie medycyny palia tywnej i gdzie zainteresowane tym osoby mogą się kierować? W t y m roku w n a s z y m kraju uzyskała dyplomy pierwsza g r u p a 50 specjali s t ó w medycyny paliatywnej. Jest to j u ż wystarczająca g r u p a lekarzy, aby zor ganizować we wszystkich w o j e w ó d z t w a c h s y s t e m szkolenia dla pielęgniarek. Wojewódzcy specjaliści medycyny paliatywnej mogliby t a k ż e z a p e w n i ć pie lęgniarkom raz w r o k u t y g o d n i o w e kursy w celu p o d n o s z e n i a kwalifikacji oraz staże w istniejących hospicjach. Kursy p o d s t a w o w e są o r g a n i z o w a n e między i n n y m i przez ośrodki w G d a ń s k u , w Poznaniu, w Bydgoszczy i w Krakowie, a także w innych m i a s t a c h . T a k ż e W a r s z a w s k i e H o s p i c j u m dla Dzieci we w s p ó ł p r a c y z I n s t y t u t e m Matki i Dziecka kształci lekarzy, pielę gniarki i innych p r a c o w n i k ó w w opiece paliatywnej n a d dziećmi. J e s t e m k i e r o w n i k i e m n a u k o w y m tych k u r s ó w , k t ó r e p r o w a d z i m y o d 1996 r o k u . W p r o w a d z e n i e w życie projektu z e s p o ł ó w parafialnych wiązałoby się z ko niecznością przeszkolenia 10 tysięcy pielęgniarek. To bardzo p o w a ż n e zadanie. W1OSNA2004 83 Sądzę jednak, że możliwe do w y k o n a n i a . Kursy p o w i n n i z o r g a n i z o w a ć kon sultanci wojewódzcy medycyny paliatywnej. O p r ó c z k u r s u pielęgniarka p o w i n n a ukończyć miesięczny staż w h o s p i c j u m d o m o w y m . Koszty szkolenia każdej pielęgniarki p o w i n n i pokryć parafianie z parafii, k t ó r a z d e c y d o w a ł a się t a k ą pielęgniarkę z a t r u d n i ć . N i e chodzi o t o , żeby z pielęgniarki zrobić le karza, ale żeby ją wyszkolić tak, jak są w y s z k o l o n e tzw. Macmillan n u r s e s l u b Marie C u r i e n u r s e s w Wielkiej Brytanii, k t ó r e zapewniają o p i e k ę p a l i a t y w n ą chorym z a r ó w n o w szpitalach, jak i w d o m a c h . N a z w y „ M a c m i l l a n " i „Maria C u r i e " p o c h o d z ą od n a z w fundacji, k t ó r e finansują pracę pielęgniarek. W Polsce nie ma p o t r z e b y t w o r z e n i a w t y m celu żadnej nowej fundacji. Kościół jest s t r u k t u r ą d o s t a t e c z n i e d o b r z e zorganizowaną, żeby w jej r a m a c h ludzie mogli działać. Na czym konkretnie miałaby polegać praca pielęgniar ki medycyny paliatywnej zatrudnionej w parafii? Pielęgniarka p o w i n n a kierować działaniami całego ze społu. Powinna mieć dyplom, podpisany przez kon sultanta wojewódzkiego w dziedzinie medycyny palia tywnej, upoważniający ją do świadczenia tej opieki. W ramach swoich obowiązków zajmowałaby się o n a bezpośrednio osobami umierającymi z p o w o d u cho roby nowotworowej lub innej przewlekłej choroby w fazie terminalnej, która powoduje wyniszczenie lub zniedołężnienie w takim stopniu, że chory traci samo dzielność. Z a d a n i e m pielęgniarki byłoby p r o w a d z e n i e fizykoterapii, zapobieganie odleżynom, zwalczanie bólu, leczenie duszności i wielu innych objawów, a przede wszystkim p r z e ł a m a n i e s a m o t n o ś c i chorego. Swoją wiedzę i doświadczenie przekazywałaby wolon tariuszom i członkom rodziny chorego. Pielęgniarka p o w i n n a umieć współpracować z lekarzem pierwsze go kontaktu, ponieważ chorzy często wymagają jego pomocy. Pojawienie się zespołów parafialnych nie oznaczałoby, że zostałby on automatycznie zwolniony 84 ze swoich obowiązków. Jako lekarz m u s z ę jednak powiedzieć, że s t o s u n k o w o niewielu moich kolegów chce się zajmować medycyną paliatywną. Zjawiskiem szeroko opisywanym na świecie, i dotyczy o n o również Polski, jest niechęć le karzy do przepisywania ludziom morfiny jako leku przeciwbólowego. Niedaw no czytałem, że niektóre kraje wprowadzają przepisy pozwalające pielęgniar kom na wypisywanie recept na morfinę i niektóre leki p o t r z e b n e o s o b o m umierającym. Pielęgniarki w naszym kraju nie mają takiego prawa. Sprawą kluczową dla powodzenia naszego projektu jest udzielenie pielęgniarkom dy plomowanym w opiece paliatywnej takich uprawnień. To m o ż e i powinien zro bić minister zdrowia. Chory cierpiący powiedzmy z p o w o d u bólu n o w o t w o r o wego pierwszą receptę mógłby otrzymywać od lekarza, n a t o m i a s t później pielęgniarka kierująca zespołem wypisywa łaby kolejne recepty i uwolniłaby chorego i jego rodzinę od przykrego obowiązku cze kania w kolejkach w przychodni albo wzy wania lekarza do d o m u tylko po to, żeby przepisał po raz kolejny ten s a m lek. Aby stało się to w Polsce możliwe, m u s i najpierw pojawić się przepis prawny umożliwiający wyspecjalizowanym pielęgniarkom wypisy wanie recept na niektóre leki. Morfina i inne silnie działające opioidy (nazywane błędnie przez laików narkotykami) potrzebne do le czenia bólu i duszności są u nas u w a ż a n e za niebezpieczne substancje, których dostęp ność jest bardziej ograniczona niż chociażby antybiotyków. Ludzie zapominają, że nasz organizm wytwarza substancje opioidowe. Żyjemy w kraju, gdzie prawdziwe narkotyki dostępne są na ulicy i nikt, kto jest od nich uzależniony, nie symuluje choroby nowo tworowej, żeby zdobyć tabletki z morfiną lub plastry z fentanylem. Te preparaty są dla n a r k o m a n ó w nieatrakcyjne. W Polsce istnie je bardzo interesujący precedens - tzw. centra WIOSNA-2004 m e t a d o n o w e . Są to ośrodki, w których n a r k o m a n i przyjmują m e t a d o n . Metadon jest silnie działającym lekiem opioidowym, zresztą c h ę t n i e używanym przez nas w leczeniu bólu n o w o t w o r o w e g o , czasem nawet bardziej skutecz nym od morfiny. W centrach m e t a d o n o w y c h jest on wydawany przez pielę gniarki bez konieczności uzyskiwania recept od lekarza. W Polsce osoby uza leżnione przyjmujące m e t a d o n nie m o g ą zabierać go do d o m u i z tego p o w o d u m u s z ą zgłaszać się codziennie. Ten przepis zostanie p r a w d o p o d o b n i e w k r ó t c e zmieniony. Skoro więc istnieje w Polsce prosty system dystrybucji m e t a d o n u dla osób uzależnionych, to stwórzmy p o d o b n y system dystrybucji morfiny, m e t a d o n u , fentanylu i innych opioidów dla chorych z b ó l e m n o w o t w o r o w y m . Powinny się tym zająć pielęgniarki z zespołów parafialnych. Zwiększenie do stępności leków przeciwbólowych jest kluczową sprawą w zwiększeniu sku teczności leczenia bólu n o w o t w o r o w e g o . Polska jest krajem, gdzie zdaniem Światowej Organizacji Zdrowia zużycie morfiny jest dalece niewystarczające. A jakie korzyści, Pana zdaniem, płyną z pracy parafialnych wolontariuszy? Chodzi głównie o to, aby uświado mić parafianom, że żyją w o k ó ł nich ludzie, którzy potrzebują w ł a ś n i e ich pomocy. Wychodząc r a n o d o pracy, widzę księdza, który idzie z Euchary stią do szpitala. Z tym księdzem i z żywym C h r y s t u s e m p o w i n n i iść w o l o n t a r i u s z e . Ile czasu ksiądz ma dla j e d n e g o chorego? Trzy m i n u t y ? Wolontariusz może natomiast po święcić osobie chorej i s a m o t n e j wię cej czasu, wysłuchać jej skarg, coś jej przeczytać, napisać list itd. To nie jest nic s k o m p l i k o w a n e g o . O b e c n i e istniejące hospicja d o m o w e działają na tej zasadzie, ale obejmują o n e swoim zasięgiem zbyt d u ż e rejony i o b a w i a m się, że zwalniają parafie FRONDA 32 z obowiązku dbania o swoich parafian. O d n o s z ę czasem wrażenie, że życie w wielu naszych parafiach jest m a r t w e . Większość katolików idzie do kościo ła raz w tygodniu na godzinę, kładzie parę złotych na tacę i na t y m sprawa się kończy. To prawda, że działają przy parafiach r ó ż n e grupy bardziej czy mniej charyzmatyczne, k t ó r e dbają o swój w ł a s n y rozwój w e w n ę t r z n y , czytają wspólnie P i s m o święte i spędzają ze s o b ą wakacje. To wszystko b a r d z o d o brze, ale kiedy ktoś zaczyna u m i e r a ć na raka, to jego r o d z i n a zostaje sama. A przecież ktoś z parafii p o w i n i e n im po p r o s t u p o m ó c , bo nie zawsze ludzie m o g ą zostawić swoją pracę. Przecież nie w i e m y (i żaden lekarz nie potrafi te go określić), ile człowiek chory będzie jeszcze żył. Gdybyśmy wiedzieli, że u m r z e za miesiąc, wzięlibyśmy miesięczny urlop i zostalibyśmy przy c h o r y m w d o m u . P o m o c wolontariuszy w parafii polegałaby na tym, że zamiast oglą dać telewizję czy pić piwo, wsiedliby do swojego eleganckiego s a m o c h o d u , pojechali do chorego i spędzili z n i m dwie czy trzy godziny swojego w o l n e g o czasu. Człowiek chory wcale nie m u s i cierpieć fizycznie, jeśli ma p o d a n e od powiednie leki i z a p e w n i o n ą fachową p o m o c pielęgniarską. Jego największym cierpieniem pozostaje j e d n a k s a m o t n o ś ć . Najlepszym l e k a r s t w e m na tę bole sną s a m o t n o ś ć m o ż e okazać się obecność nas, ludzi zdrowych, którzy chcą zo stać zbawieni i dostrzegą, że mają szansę zrobić coś d o b r e g o dla drugiego człowieka. Kościół m o ż e im tę szansę dać i w o d p o w i e d n i s p o s ó b zorganizo wać. Jest n a p r a w d ę wielu ludzi, którzy chcieliby p o m a g a ć . Zobaczmy, jak c h ę t n i e ludzie angażują się w j e d n o r a z o w e akcje, n p . w akcję Jerzego Owsia ka. Jeżeli przy parafiach powstałyby takie zespoły opieki paliatywnej, to wie le osób na p e w n o zaangażowałoby się w ich pracę i byłaby to dla nich także szansa bliższego k o n t a k t u z Kościołem. U w a ż a m , że jeśli coś d o b r e g o w Pol sce m o ż e się zdarzyć, to tylko na dole, przez ludzi, którzy znają sytuację swo ich sąsiadów i spotykają się regularnie podczas niedzielnej Mszy świętej. Zdarza się jednak często, że ludzie zdrowi, którzy chcieliby robić coś dobre go, podświadomie boją się kontaktu z osobami ciężko chorymi ze względu na odpowiedzialność w sytuacji, gdy stan chorego się pogorszy, a w pobli żu nie będzie fachowej pomocy. Aby uniknąć niepotrzebnego lęku, pielęgniarka p o w i n n a mieć telefon komór kowy i wolontariusze w każdej chwili powinni mieć możliwość skontaktowania W1OSNA-2004 87 się z nią. Najpierw zawsze trzeba rozwiązać sprawę leczenia objawów fizycz nych c h o r o b y d a n e g o pacjenta, a d o p i e r o p o t e m wysyłać do niego w o l o n t a riusza, aby udzielił mu wsparcia psychicznego czy d u c h o w e g o . Tej kolejno ści nie m o ż n a odwracać. Jeżeli s t a n c h o r e g o się pogorszy i zacznie się u m i e r a n i e , to też nie znaczy, że należy go w tej sytuacji zostawić s a m e g o . Owszem, należy p o w i a d o m i ć pielęgniarkę l u b lekarza z h o s p i c j u m , ale w ż a d n y m razie nie w p a d a ć w p a n i k ę i nie wzywać n p . p o g o t o w i a r a t u n k o wego. To prawda, żeby u m i e ć asystować przy u m i e r a n i u , t r z e b a być d o świadczonym w o l o n t a r i u s z e m , ale t e g o m o ż n a się nauczyć. Umierający czło wiek nie potrzebuje „fachowej p o m o c y " , ale bliskości drugiej osoby, miłości i braterstwa. Jak wobec tego zmobilizować ludzi, żeby zechcieli poświęcić swój wolny czas potrzebującym? Jak zachęcić ich do włączenia się w wolontariat? M ł o d y m ludziom, który mają wiele dobrych chęci i niewykorzystanej energii, trzeba dawać dobry przykład. W parafii przykład p o w i n i e n dawać proboszcz. Dlaczego nie m o ż e powiedzieć parafianom, że nie lubi s a m chodzić do cho rych i oczekuje, aby k t o ś chodził r a z e m z nim? Ksiądz zna swoich parafian. Je śli zadaje p o k u t ę w konfesjonale, to przecież zamiast o d m a w i a n i a jakiejś lita nii m o ż e powiedzieć: „Przyjdź do m n i e j u t r o o szóstej r a n o , pójdziemy r a z e m do chorego". W każdej parafii znajdzie się na p e w n o j e d n a osoba, k t ó r a chcia łaby zacząć. Jeśli ktoś przyjdzie i zastąpi o p i e k u n ó w przez dwie godziny, że by mogli pójść do lekarza, do fryzjera czy do kina, to już będzie to b a r d z o du ża p o m o c . Jedynym w y d a t k i e m ze s t r o n y w o l o n t a r i u s z a jest czas. A co my robimy z naszym w o l n y m czasem? Albo dłużej śpimy albo oglądamy telewi zję. Może pooglądajmy telewizję r a z e m z c h o r y m sąsiadem i to też już będzie jakiś k o m p r o m i s . Z d u m i e w a m n i e , że ludzie o t y m wcale nie myślą. Tworzy się specjalistyczne ośrodki dla chorych na raka, na AIDS, a my, katolicy, czu jemy się zwolnieni z odpowiedzialności za bliźnich żyjących t u ż o b o k nas. To jest bierność ludzi, na k t ó r ą czasem n a k ł a d a się niestety także bierność Ko ścioła. Papież m ó w i , że m u s i m y jeszcze raz się nawrócić. Dziwimy się, że młodzież odchodzi od Kościoła. Młodzi d o s k o n a l e w i d z ą n a s z ą hipokryzję. Co z tego, że ładnie się ubiorę, przeczytam p s a l m podczas Mszy świętej, jeśli p o t e m nic z tego nie wyniknie? Skoro parafia ma być p r a w d z i w ą w s p ó l n o t ą , to 88 FRONDA 32 m u s z ą w niej istnieć rzeczywiste więzi między l u d ź m i . Niech sobie nawzajem pomagają, przecież jest tak wiele do zrobienia. W Katechizmie Kościoła Katolic kiego są tylko d w a zdania na t e m a t opieki paliatywnej. Brzmią o n e następują co: „Opieka paliatywna s t a n o w i p i e r w s z o r z ę d n ą p o s t a ć b e z i n t e r e s o w n e j m i łości. Z tego tytułu p o w i n n a być p o p i e r a n a " . To drugie zdanie szczególnie polecam u w a d z e naszych d u s z p a s t e r z y i polityków. Dziękuję za rozmowę. ROZMAWIAŁA: LILLA DANILECKA ŹRÓDŁO: KAI, 9 LISTOPADA 2003 WIOSNA 2 0 0 4 89 Zimą 1921 roku w pewnym klubie robotniczym w Mos kwie orkiestra zaczęła grać na jego cześć stary romans. Lenin kazał im natychmiast przestać i wytłumaczył: „Wybaczcie, towarzysze, ale nie mogę słuchać muzyki. Pod wpływem muzyki staję się dobry". Bydlęca nirwana Włodzimierza Iljicza BOHDAN KOROLUK Pięćdziesięciotrzyletni A l e k s a n d e r S o k u r o w jest dziś - o b o k Nikity Michalkowa i Andrieja Konczalowskiego - najbardziej u z n a n y m na świecie rosyj skim reżyserem. W obecnych czasach, gdy - jak m ó w i I n g m a r Bergman 90 FRONDA 32 współczesne kino to „rzeźnia i prostytucja", S o k u r o w pokazuje, że film ma również ambicje ideowo-artystyczne i chodzi w n i m o coś więcej niż tylko o rozrywkę. Nic więc dziwnego, że obrazy S o k u r o w a zdobyły wiele n a g r ó d na zagranicznych k o n k u r s a c h . Rok t e m u podczas Festiwalu w Berlinie An drzej Wajda wręczył Rosjaninowi p r e s t i ż o w ą N a g r o d ę Pokoju. A jednak był pewien film, jeden z lepszych w d o r o b k u reżysera, który nie zdobył żadnej nagrody podczas Festiwalu w C a n n e s w 2 0 0 1 roku, choć był typowany n a w e t do Złotej Palmy. Cielec S o k u r o w a wywołał wściekłość czę ści jurorów, którzy zagrozili, że jakiekolwiek u h o n o r o w a n i e t e g o obrazu spo woduje opuszczenie przez nich jury i zerwanie festiwalu. Skąd wzięła się tak nerwowa reakcja? Być może stąd, że b o h a t e r e m filmu jest mózg Lenina. A k o n k r e t n i e to, co Lenin miał w głowie. Reżysera in teresują ostatnie miesiące życia sowieckiego wodza, spędzone na daczy w Górkach. Tak o tym okre sie i o mózgu Włodzimierza Iljicza m o ż e m y przeczytać pod ha słem „Lenin" w szóstym tomie popularnej w Polsce w międzywojniu Encyklopedii Powszechnej Ultima Thule: „Gasł w zrabowanej willi w Górkach, pod opieką żony Krupskiej, nie dopuszczając do siebie doktorów, prócz jednego, a w bezwładnej kałmuckiej czasz ce z wolna, nieubłaganie gnił jego mózg. [...] Gdy po zgonie o t w a r t o czaszkę Lenina, wylał się z niej cuchnący zielony płyn. Parę kub ków tej cuchnącej cieczy, zanim całkiem się jeszcze nie rozpłynęła, dokonało niewątpliwie najwięk szego kataklizmu w dziejach ludz kości". WIOSNA-2004 91 Co najbardziej u d e r z a w tych zdaniach, to fakt, że zostały o p u b l i k o w a n e w encyklopedii. Przyzwyczailiśmy się b o w i e m uważać, że encyklopedie p r e zentują obiektywny stan rzeczy. T y m c z a s e m u samych źródeł t e g o typu p r o j e k t u leżał zamysł ideologiczny. D i d e r o t i francuscy encyklopedyści chcieli zmienić świat, a żeby to uczynić, musieli najpierw opisać świat na n o w o . Te mu służył pomysł encyklopedii, której siła polegała na tym, iż encyklopedia miała przedstawiać rzeczywistość o b i e k t y w n ą czyli taką, jaka jest n a p r a w d ę . W gruncie rzeczy p r e z e n t o w a ł a raczej p e w n e o tej rzeczywistości wyobraże nie, związane ze ś w i a t o p o g l ą d e m a u t o r ó w . Widać to najmocniej, kiedy kartkuje się Wielką Encyklopedię Sowiecką, chociaż w czasach komunistycznych główny nacisk położony był już na inny kanał in doktrynacji. Nieprzypadkowo powiedzenie, że „kino to najważniejsza ze sztuk", powstało w kremlowskich gabinetach. Rola filmu nie uległa od tamtej pory zmianie, stąd być m o ż e właśnie tak nerwowa reakcja j u r o r ó w w Cannes. Dla jednych Lenin jest b o w i e m wielkim b o h a t e r e m , w z o r e m rewolucjo nisty i w o d z e m światłej części ludzkości, dla drugich zaś - g e n i u s z e m zła, krwawym z b r o d n i a r z e m i psychopatycznym ludobójcą. T y m c z a s e m z filmu wyziera zupełnie inny obraz Lenina. Najbardziej pasuje on do k r ó t k i e g o sfor m u ł o w a n i a George'a H e r b e r t a Wellsa, który p o z n a ł osobiście przyszłego w o dza rewolucji bolszewickiej i określił go d w o m a s ł o w a m i : „little man". T e n „mały człowiek" p o d koniec życia, także na s k u t e k p u s t o s z ą c e g o jego orga n i z m syfilisu, wydaje się jeszcze mniejszy. A już na p e w n o żałosny. Sokurow wraz ze scenarzystą Jurijem Arbatowem korzystali z utajnionych dotąd materiałów wydobytych z sowieckich archiwów, dzięki którym mogli do kładnie zrekonstruować końcówkę życia Lenina w Górkach. Gasnący wódz jest zniedołężniały, nie m o ż e trafić palcem w nos, czasami szczeka jak pies, w p a d a w furię, gdy nie m o ż e w pamięci obliczyć, jaki jest wynik działania 17 razy 22. Prawdziwy napad szału ogarnia go, gdy się dowiaduje, że cała zastawa stołowa, na której jada posiłki, jest kradziona. Jadąc na polowanie, strzela z palca, a na uwagę szofera: „Macie dobrą b r o ń " , odpowiada: „ D o s t a ł e m od robotników". A m b i w a l e n t n y jest s t o s u n e k do niego żołnierzy, którzy p e ł n i ą w d o m u służbę, będąc czymś p o m i ę d z y a d i u t a n t a m i a d o z o r c a m i . Z jednej s t r o n y od dają mu cześć jako największemu geniuszowi w dziejach ludzkości, z drugiej zaś traktują go p o g a r d ą i z lekceważeniem, zwłaszcza kiedy go kąpią, rzuca ją jego ciało na łóżko czy też wywożą jak n i e m o w l ę w w ó z k u na powietrze, 92 FRONDA 32 głośno wymieniając między sobą uszczypliwe uwagi na jego t e m a t . Kiedy pa trzy się na to, jak odpowiadają niekiedy Leninowi, p r z y p o m i n a się zdanie z Dostojewskiego: „I spojrzał n a ń tym szczerym, uczciwym, p r o m i e n n y m spojrzeniem, którym patrzy Rosjanin zawsze wtedy, kiedy k ł a m i e " . Film pokazuje też s p o t k a n i e ze Stalinem, który przyjeżdża na daczę w od wiedziny. Gruzin jest p a n e m sytuacji, r o z m o w a z L e n i n e m bawi go, drwi w żywe oczy z Uljanowa, ale ten n a w e t t e g o nie zauważa. Po wyjściu Stalina Lenin zastanawia się: „Kto to był? Gruzin? Żyd? Szkoda, bo z Ż y d a m i się m o ż n a dogadać". Jak napisała Aleksandra Tuczyńska: „W obliczu choroby historyczna osobistość nabiera ludzkich rysów, zamienia się po prostu w człowieka, zbyt bezsil nego, by wpłynąć w jakikolwiek sposób nie tylko na los podda nego mu kraju, lecz także na los swej poświęcającej się daremnie rodziny, a nawet na los swej rozpadającej się osobowości". W e d ł u g niej zestawienie global nych ambicji i nieugiętej woli Lenina z jego fizyczną i intelek tualną bezsilnością daje efekt tragikomiczny. To wyobcowanie Lenina z rzeczywistości jest z a r ó w n o wynikiem jego choroby, jak i p r a k t y k o w a n e g o doktryner stwa, które - zgodnie z relacja mi biografów - charakteryzo wało go przez całe życie. C h o r o b a wydaje się tylko wy olbrzymiać t e n rys jego osobo wości. WIOSNA-2004 93 W ł o d z i m i e r z Iljicz w filmie S o k u r o w a jawi się j a k o o s o b o w o ś ć szalenie n u d n a , b e z b a r w n a i nijaka. Pędzi żywot na p o d o b i e ń s t w o d r o b n e g o bourgeois, statecznego mieszczanina, zwykłego biurokraty. Nie ma w n i m nic z p o t w o ra. N a w e t gdy przed zaśnięciem każe Nadieżdzie Krupskiej, aby mu czytała jego u l u b i o n e fragmenty - opisy kar cielesnych w carskiej Rosji i relację o śmierci Marksa. Tak p r z e d s t a w i o n y Lenin p r z y p o m i n a najbardziej p o r t r e t sowieckiego wodza, o d m a l o w a n y w latach międzywojennych przez C u r z i o Malapartego. Włoski pisarz tak opisywał u r z ę d o w a n i e W ł o d z i m i e r z a Iljicza na K r e m l u : W swym gabinecie nie słyszy odgłosów rzezi. Z miną uśmiechniętą, z iro nicznym spojrzeniem, opracowuje dekrety, pisze artykuły, odezwy, łisty, gryzmoli karteczki. Nienawiść do świętej Rosji, do społeczeństwa burżuazyjnego, do wrogów ludu pozba wiona jest zacietrzewienia. Słowo „zniszczyć" nie zawiera dlań tego, co można by nazwać ujemnym zna czeniem. Nienawiść jego uczuciem, ani nawet nie jest rozumowa niem. Jest ideą. Nienawiść jego jest teoretyczna, działbym abstrakcyjna, powie bezinteresowna nawet. „Potwór" ten ma poczucie humoru. Najstraszliwsze słowa wymawia z uśmiechem. Nie należy doszuki wać się cynizmu tam, gdzie mamy do czynienia z dobrodusznością. [...] Gdy podpisuje dekret, ma czy ste sumienie. Nie czuje odrazy do swej ręki, jak Lady Macbeth. Sło wa „zniszczyć, wykorzenić" mają dlań znaczenie, że się tak wyrazi my, wyłącznie administracyjne, biurokratyczne. [...] O takich lu dziach nie można wydawać sądu 94 FRONDA 32 podług ich serca - należy ich oceniać podług ich głowy. Niby palące słońce, rozum wysusza im wnętrznos'ci. [...] Lenin to nowoczesny potwór, najbar dziej uderzający przykład dobroduszności, drobnomieszczańskiego fanatyzmu, doktrynera gwałtownego w dialektyce, rozpętanej bojaźliwego zaś, gdy chodzi o czyny, dla którego najkonkretniejsze problemy sprowadzają się do kilku oderwanych formuł, najtragiczniejsze potrzeby - do kwestii za sadniczych, najkrwawsza zaś rzeczywistość - do doświadczenia laborato ryjnego. Ten potwór o przeciętnym sercu, domatorskich upodobaniach i spo kojnych obyczajach, którego niechęć do czynu płynie z poczucia własnej niezdolności do aktywnego przeciwstawiania się wypadkom, ten poczci wiec, wahający się przez całe życie między ambicją kształtowania rzeczy wistości na wzór swoich teorii a obawą, że wydarzenia zawładną nim, zniszczą go i uniosą na swej fali, że doktryny jego ugną się i zniekształcą pod ciężarem rzeczywistości, ten pomocnik adwokata przysięgłego, zabłą kany wśród zawieruchy rewolucyjnej, który, aby móc zastosować swe teo rie w praktyce, nie musi odczuwać kontaktu z rzeczywistością - ten czło wiek potrafi działać tylko w próżni, umie objawiać swą abstrakcyjną wolę tylko na pewnym rodzaju arbitralnej rzeczywistości, którą sam wynalazł, którą sam tworzy, którą narzuca samemu sobie, swym współpracownikom, ludowi rosyjskiemu, rewolucji proletariackiej, przyszłości Europy. T e n długi cytat opisujący Lenina przywodzi na myśl c h a r a k t e r y s t y k ę Adolfa E i c h m a n n a , jaką zostawiła n a m H a n n a h A r e n d t . Eichmann w Jerozoli mie był a t a k o w a n y przez n i e k t ó r e ś r o d o w i s k a żydowskie za t o , że t y t u ł o w a p o s t a ć została p r z e d s t a w i o n a nie j a k o patologiczny z b r o d n i a r z i diaboliczny twórca Endlosung, lecz j a k o szary, n i e p o z o r n y t e c h n o k r a t a , w z o r o w y urzęd nik w o g r o m n e j m a c h i n i e t o t a l i t a r y z m u . Jego c e c h a m i były nijakość, prze ciętność i ograniczenie u m y s ł o w y c h h o r y z o n t ó w , stąd też p o d t y t u ł książki: O banalności zła. Lenin - chociaż w odróżnieniu od E i c h m a n n a był twórcą totalitarnego systemu, a nie j e d n ą z p o d r z ę d n y c h śrubek w maszynerii - jest w filmie So kurowa p r z e d s t a w i o n y jako r ó w n i e banalny i ograniczony typ. Kiedy ogląda my Cielca, nie opuszcza nas niedowierzanie, jak taki Człowiek Nikt, który wła ściwie nie ma nic interesującego do p o w i e d z e n i a i k t ó r e g o h o r y z o n t y umysłowe zawężone są do spraw partii, socjalizmu i władzy, jak taki człowiek WIOSNA 2004 95 mógł porwać za sobą miliony ludzi, wzbudzając ich entuzjazm, a zarazem stworzyć największy system zbrodni w dziejach ludzkości. Wasilij G r o s s m a n opisał swego czasu następującą sytuację: „ P e w n a au torka p a m i ę t n i k ó w opowiada, jak w Szwajcarii wyruszyła kiedyś w góry na niedzielny spacer z W ł o d z i m i e r z e m Iljiczem. Zadyszani weszli po stromej ścieżce na szczyt i usiedli na k a m i e n i u . W ł o d z i m i e r z Iljicz zdawał się pochła niać w z r o k i e m każdy szczegół p i ę k n e g o krajobrazu alpejskiego. M ł o d a ko bieta w z r u s z o n a wyobrażała sobie, jaka poezja wypełnia d u s z ę jej towarzy sza. Nagle on w e s t c h n ą ł i powiedział: «Och, ale p a s k u d z ą n a m ci m i e n szewicy»". W filmie podobnie Sokurowa zachowuje się Lenin w obliczu śmierci. Gdy inni modlą się w takiej sytuacji do Boga, on wzno si dytyramby na cześć elek tryczności. Do końca zaj mują go jedynie kwestie praktyczne: „Rosyjski kli m a t nie sprzyja łączności telefonicznej". Kwestia Boga nie ob chodziła zresztą specjalnie Lenina nigdy. Religia była wrogiem, którego należało bezwzględnie zniszczyć, ale pytanie o Najwyższą Istotę, o Stwórcę Wszech świata - jak utrzymują bio grafowie - nie nurtowało go w ogóle. Chyba że Bóg stawał się sprawą partyjną. Tak było, gdy w 1908 roku 96 FRONDA 32 grupa jego towarzyszy z Bogdanowem, Gorkim i Łunaczarskim na czele, ogłosi ła plan „bogotwórstwa". Głosili oni konieczność zastąpienia „starego" Boga chrześcijańskiego nowym „bogiem" stworzonym przez postępowe klasy spo łeczne. Lenin wystąpił przeciw t e m u kategorycznie, gdyż - jak pisał w liście do Gorkiego - „każda idea religijna, każda idea o każdym bozi, nawet każdy flirt z bozią jest niewymowną ohydą". Napisał wówczas jedną z najbardziej dyletanc kich prac w dziejach filozofii - Materializm i empiriokrytycyzm, w której z ideami wielkich myślicieli (od Sokratesa do Kanta) rozprawiał się za p o m o c ą środków retorycznych wziętych z arsenału partyjnego agitatora. Później do kwestii Boga już nie powracał. Także o s t a t n i e miesiące w G ó r k a c h to życie bez Boga. J e s t to egzysten cja, a właściwie wegetacja ś m i e r t e l n i e n u d n a . Reżyserowi p o p r z e z u k a z a n i e realizmu upływających chwil udaje się uchwycić tę b e z d e n n ą n u d ę . To waż ny m o m e n t : zazwyczaj ludzie zmysłowi (w o d r ó ż n i e n i u od ludzi d u c h o w y c h - zgodnie z p o d z i a ł e m św. Pawła) wyobrażają sobie N i e b o jako s t a n wiecz nej nudy. T y m c z a s e m to piekło jest n u d n e . Zycie bez Boga jako n a m i a s t k a piekła na ziemi jest już t a k ą zapowiedzią wiecznej n u d y w przyszłości. Intrygujący jest również tytuł filmu. W zamyśle reżysera jest to druga część zamierzonej tetralogii o pokusach władzy. Pierwsza część, powstała kilka lat t e m u , była poświęcona Adolfowi Hitlerowi i nosiła tytuł Moloch. Jak w i a d o m o , Moloch był krwawym bożkiem, który żądał ofiar z dzieci. Cielec z kolei jako symbol oddania się m a m o n i e m o ż e nawiązywać do marksistowskich teorii, które wszystko t ł u m a c z ą przez pryzmat s t o s u n k ó w ekonomicznych. M o ż n a też p o t r a k t o w a ć tytuł bardziej d o s ł o w n i e . Cielec to po p r o s t u by dlę. Człowiek, który wyrugował ze swojego życia wszelkie odniesienia do ab solutu, który w s z y s t k o sprowadził do ciasno p o j m o w a n e g o m a t e r i a l i z m u , ulega zbydlęceniu i zaczyna żyć jak bydlę. Z wielu świadectw wiemy, że do takiego s t a n u Lenin s a m się d o p r o w a dził. Szczególnie s y m p t o m a t y c z n a jest jego reakcja, gdy z i m ą 1921 r o k u w p e w n y m klubie r o b o t n i c z y m w Moskwie o r k i e s t r a zaczęła grać na jego cześć stary r o m a n s . Lenin kazał im n a t y c h m i a s t przestać i w y t ł u m a c z y ł : „Wybaczcie, towarzysze, ale nie m o g ę s ł u c h a ć muzyki. Pod w p ł y w e m muzy ki staję się dobry". Zbydlęcenie to nie bestialstwo czy p o t w o r n o ś ć . Bydlę nie jest bestią ani p o t w o r e m . G ł ó w n ą cechą bydlęcia jest b e z m y ś l n o ś ć . Witkacy na wieść WIOSNA-2004 97 0 w k r o c z e n i u do Polski b o l s z e w i k ó w p o p e ł n i ł s a m o b ó j s t w o , d l a t e g o że to w k o m u n i z m i e przerażało go najbardziej - „ b e z m y ś l n a wegetacja nasyco nych bydląt", jak p o w t a r z a ł . N i e z d o l n o ś ć do wzniesienia się p o n a d t ę p ą cie lesność, wyjścia poza ciasny m a t e r i a l i z m . Jeżeli człowiek jest j e d n o ś c i ą ciała 1 duszy, to k o m u n i z m odwołuje się do czystej fizjologii, do zwierzęcia w człowieku, walcząc z a r a z e m z p i e r w i a s t k i e m d u c h o w y m , a więc występu jąc przeciw religii, kulturze, m o r a l n o ś c i . W czasie wojny prowadzi to do wyzwolenia najgorszych i n s t y n k t ó w tkwiących - jak mawiał Andrzej Wierciński - w „ m a ł p i m psychociele". Tak opisywał to w 1919 roku rosyjski pisarz Leonid Andriejew: „Odrzuciwszy wszystko, co ludzkie i m o r a l n e , jako n i e p o t r z e b n y balast, Lenin stał się jak m a g n e s , przyciągający do siebie niczym opiłki wszystko, co z e p s u t e , t ę p e , nikczemnie zezwierzęcone. Ten, który na n o w o zebrał ziemie ruskie, zebrał całą katorżniczą, czarną i ślepą Ruś i stał się j e d y n y m w historii w ł a d c ą kró lestwa niskich d u c h e m . Ż a d n e m u l u d o w e m u przywódcy nie u d a ł o się zebrać pod swoimi s z t a n d a r a m i tylu złodziejów, m o r d e r c ó w , złych w y r o d k ó w , ta kiej kolosalnej armii tępych i zwierzęcych głów! Kogokolwiek by on nie we zwał, zawsze na jego zawołanie zbierają się jedynie złodzieje, w ś r ó d których odnaleźć m o ż n a tylko garstkę uczciwych, lecz niezbyt m ą d r y c h fantastów, o k ł a m a n y c h kobiet i ślepych jak sowy oraz nieczułych d o k t r y n e r ó w " . Kiedy mijają j e d n a k czasy wojny i nastaje pokój, bestia z a m i e n i a się w by dlę. Prowadzi swą b e z m y ś l n ą wegetację w zagrodzie, d o g l ą d a n a i p o d k a r m i a na przez strażników. Żreć, pić i pieprzyć się - to wszystko, do czego ścieśnia się życie. W t y m sensie śmierć Lenina s t a n o w i ł a d o s k o n a ł e u k o r o n o w a n i e k o m u nistycznej egzystencji. Stosując k r y t e r i u m zgodności głoszonej n a u k i z czy n a m i , m o ż n a powiedzieć, że tak jak i d e a ł e m b u d d y s t ó w jest śmierć Buddy czyli osiągnięcie nirwany, tak ideałem l e n i n i s t ó w p o w i n n a być śmierć Leni na - zdechnięcie jak bydlę. W filmie S o k u r o w a Lenin w y p o w i a d a właściwie tylko dwie kwestie, k t ó re m o ż n a u z n a ć za metafizyczne (choć s a m określał w swoich p i s m a c h m e tafizykę jako „ideologiczną nekrofilię"). Dzieje się to n i e d ł u g o p r z e d śmier cią, z której n i e u c h r o n n o ś c i zdaje sobie sprawę. Najpierw pyta s a m siebie: „Czy słońce wzejdzie po mojej śmierci? Czy wiatr będzie nadal wiać?". Póź niej zaś m ó w i : „Wieczność szykuje n a m głęboką j a m ę " . Jest już w ó w c z a s gg FRONDA 32 u n i e r u c h o m i o n y na wózku i wywożony na p o w i e t r z e . Tych słów nie ma jed nak w zachowanych archiwach. Być m o ż e ich w ł o ż e n i e w u s t a Lenina było ze strony reżysera g e s t e m miłosierdzia o k a z a n y m u m i e r a j ą c e m u . Sam Sokurow w j e d n y m z w y w i a d ó w stwierdził, że p o c h ł o n i ę t y gigan tycznymi p l a n a m i zmiany nie tylko władzy czy ustroju, ale wręcz całej H i s t o rii - Lenin po p r o s t u nie potrafił n o r m a l n i e żyć. A u m i e r a ć potrafił? - p y t a reżyser, lecz nie daje o d p o w i e d z i na to pytanie. Ostatni kadr filmu przestawia n i e r u c h o m y krajobraz: zielona polana, a nad nią przesuwające się po niebie obłoki. Obraz t e n trwa długo, bardzo długo, aż nagle zdajemy sobie sprawę, że jest to świat widziany oczami Lenina. W koń cu nagle robi się ciemno, film się kończy, a my wiemy, że to Leninowi powie ki zamknęły się po raz ostatni. BOHDAN KOROLUK Cielec, rei. Aleksander Sokurow, Rosja 2 0 0 0 WIOSNA2004 99 Indolog Aleksiej Pimenow zwrócił uwagę na religijny ładunek zawarty w poezjach Majakowskiego i Wozniesienskiego. Zaciekawił się nimi z powodu swoich zawodowych zainteresowań. Uważa, że w poezjach tych wyraża się tradycyjne wierzenie wedyjskie w cza sowe wcielenie bezosobowego Absolutu na ziemi. Reinkarnacja DIAKON ANDRIEJ Lenina KURAJEW Lata p a ń s t w o w e g o a t e i z m u stały się dla Rosji s w e g o rodzaju w e h i k u ł e m cza su, ściślej zaś m ó w i ą c - m a c h i n ą do walki z czasem, m a c h i n ą zmieniającą hi storię. W s z y s t k o t o , czego ludzkość d o b i ł a się przez tysiąclecia religijnej ewolucji, z o s t a ł o o d r z u c o n e i zniszczone. A t e i z m cofnął do p u n k t u zero myśl religijną, urzeczywistnił u p a d e k k u l t u r y religijnej. Kultura j a k o taka powstaje po t o , aby okiełznać i przeobrazić ludzkie in stynkty. Każdy instynkt w y m a g a w y c h o w a n i a i k o n t r o l i . Należy formować uczucia n a r o d o w e i p a t r i o t y c z n e (żeby były twórcze, a n i e niszczycielskie), należy u m i e ć okiełznać i n s t y n k t płciowy, należy uczyć człowieka p a n o w a n i a nad sztuką m o w y i myśli. D o k ł a d n i e tak s a m o t r z e b a uczyć człowieka, aby 100 FRONDA 32 p a n o w a ł nad s w o i m i n s t y n k t e m religijnym. T y m c z a s e m dyscyplina religijnej myśli i życia, k t ó r ą w ciągu tysiąca lat stworzyła w Rosji C e r k i e w p r a w o s ł a w na, została w k r ó t k i m czasie g w a ł t o w n i e o d r z u c o n a . J e d n a k instynkt religijny nie znikł. Każdy b o w i e m i n s t y n k t (w t y m także religijny) to stały e l e m e n t antropologiczny, dlatego jest niezniszczalny. Lecz instynkt religijny w ZSRS został p o z b a w i o n y kontroli. I nic dziwnego, że za czął wyprawiać najdziwniejsze sztuczki. Przede wszystkim zmienił p r z e d m i o t swoich p o s z u k i w a ń i formy wyra zu. To, co wcześniej było świątynią, p r z e s t a n o za t a k o w ą uważać. Pojawiły się za to n o w e świątynie, rytuały i mity... Już formuła Majakowskiego: „Lenin żył, Lenin żyje, Lenin będzie żyć" n a z a z n a c z o n a była p i ę t n e m niewątpliwego e n t u z j a z m u religijnego. Jego p r z e k o n a n i e , że „ m ó w i m y Lenin - myślimy partia; m ó w i m y p a r t i a - myśli my Lenin", było d o k ł a d n y m p r z e t r a n s f o r m o w a n i e m formuły relacji m i ę d z y C h r y s t u s e m a Kościołem. Co więcej - w p o e m a c i e Władimir Iljicz Lenin jest b a r d z o wyraźnie p r z e d s t a w i o n e r o z r ó ż n i e n i e m i ę d z y U l j a n o w e m a L e n i n e m . Lenin to „ d u c h Rewolucji", a Uljanow - to czasowe o w e g o d u c h a wcielenie. To rewolucyjne wierzenie z o s t a ł o później d o p r o w a d z o n e do całkowicie dogmatycznej precyzji przez Andrieja W o z n i e s i e n s k i e g o : Myślę, że geniusz Wciela się w drugich. Mijają czasy i daty, A geniusz zmienia swój strój. Jest duchem ludu. W tym sensie Był Leninem - Andriej Rublow. Jak po klasztornych archaniołach Przelatywał ogień nieugaszony. I może na sekundę Leninem Był Lermontow i Pugaczow. Aż oto w kraju wąskotorowym Prysł przestraszony motłoch Bo w Uljanowa wcielił się Lenin, Tak że garnitur aż trzeszczał w szwach! WIOSNA-2004 101 To Lenin dyktował jego dekrety. Uljanow był tyłko ich redaktorem. Nabrzmiały i skupiony, jak soczewka, Na gniewy cełownik brał To co myślała sala. I aforyzmem Salę tę podbijał. I często od bezsennych planów, Twarz ukrywając w dłoniach, Zmęczony szeptał Uljanow: „Trudno mi, Leninie. Pomóż!" A kiedy chodził z karabinem, Wtedy nie był już Leninem. A Lenin z chłopskim profilem Zdobywał legendarne miasta! Wnosili ciało do nieogrzewanej izby, A on - w kufajki, w czoła, w oczy, W masy pochmurne wchodził, Jak partyzant idzie w las... Budował, świecił i rzucał Kraj w wielkie chłody. Nie mówcie więc: „Gdyby on żył!" Mówcie: „A jeśłiby umarł - co wtedy?" Indolog Aleksiej P i m e n o w zwrócił uwagę na religijny ł a d u n e k zawarty w p o ezjach Majakowskiego i W o z n i e s i e n s k i e g o . Zaciekawił się n i m i z p o w o d u swoich zawodowych z a i n t e r e s o w a ń . Uważa, że w poezjach tych wyraża się tradycyjne wierzenie wedyjskie w czasowe wcielenie b e z o s o b o w e g o Absolu tu na ziemi: Tak więc jeśli Ułjanow-Lenin jest jednostką, to „towarzysz Lenin" z jego „długim trwaniem" jest „mózgiem", „siłą" i „sumieniem" klasy robotni czej, tzn. główną wartością na ziemi. Innymi słowy -jest bytem wyższym. Jest Absolutem w rodzącej się wówczas religijno-mitologicznej tradycji bolszewizmu. Absolut, nazywany Lenin-partia, w istocie jest niespersonifiko- wany. Jego granice w czasie są rozmyte. Czy jest on wieczny, czy nie? Ma102 FRONDA 32 jakowski nie doprowadza do końca swoich wywodów, ale ich konsekwencje są właśnie takie. Bezosobowość Absolutu nie czyni go jednak abstrakcyjnym i rozmytym. Podkreślając ją, poeta dąży do jak najjaskrawszego wyrażenia jego nie skończoności i niemożliwości zredukowania do jakiejkolwiek „jednostki", choćby najwybitniejszej. Także być wszechwiedzącym czy „Ziemię całą ogarniając za jednym razem, widzieć to, co czasowo zakryte" - ma swoje dodatkowe uzasadnienie, kiedy okazuje się przypisane nie do konkretnego „bohatera" lecz do substancji posiadającej wiele dopełniających się wzajem nie oblicz. Tę właśnie substancję obrazują i w niej się zlewają pal ce „milionopalcej ręki", „jednost ki", które utraciły swą osobowość w zamkniętym organizmie. Trauma zamienia się w wybuch entu zjazmu w tym momencie, kiedy masa przechodzi w ruch, kiedy marsz „żelaznych proletariatu" batalionów (wyrażenie realne go, historycznego Lenina) staje się odpowiedzią na pytanie: w co go zamienić? Nie trzeba go jednak w nic za mieniać, on jak dawniej jest w „strasznym zrywie" Placu Czerwonego i czerwonej gwieździe powiewającej nad nim. Wszyscy cierpiący i idący za grobem - oni są wiecznie żywym Leninem. Ciekawe, że z tym bardzo wschodnim potraktowaniem obrazu bolszewic kiego wodza możemy się spotkać u poetów współczesnych Majakowskiemu, choć nadzwyczaj dalekich zarówno od jego politycznych przekonań, jak i wy obrażeń o zadaniach poezji. Charakterystyczne są także słowa napisane przez Jesienina: „Powiedz mi, kim jest Lenin? Cicho odpowiedziałem: on - wy". Ob raz „bezosobowego" Lenina spotykamy też u innego oprócz Majakowskiego fu turysty tamtych czasów - Wasyla Kamieńskiego. Majakowski w poetyckiej for mie opisał dwa najważniejsze czynniki charakteryzujące sacrum obecne w archaicznych religiach: ideę „wszechwiedzy" nauczyciela oraz ideę bezosobo wego Absolutu... Porażające jest to, że odmalowując swój ideał, owi poeci, sa mi tego nie pragnąc, najzupełniej nieświadomie wykorzystywali cechy archaiczWIOSNA-2004 103 nego myślenia religijnego, które zarazem były najważniejszymi typologicznymi elementami pozbawionych objawienia religii starożytnego Wschodu. Do spostrzeżenia tego należy dodać jeszcze, że możliwe jest wskazanie wschodniej, innej, już nie lecz zachodniej i historycznie bliższej paraleli z przytoczonymi powyżej utworami poetyckimi. Chodzi mianowicie o gnostycyzm, do konujący ścisłego rozróżnienia między Jezusem a Chrystu sem. Chrystus to duch Boży, który zagnieździł się w duszy J e z u s a w m o m e n c i e chrztu w Jordanie, a opuścił tuż przed ukrzyżowaniem... Przy czym sam ten gnostycyzm jest próbą pogańskiego odczytania chrze ścijańskiej historii, próbą zreinterpretowania „nowości" Nowego Testamentu w kate goriach archaiki. M o ż n a także w s p o m n i e ć o twórczości Andrieja P ł a t o n o w a . W j e d n y m z jego u t w o r ó w „ k o m u n a " wyznacza d o k ł a d n ą d a t ę z b u d o w a n i a k o m u n i z m u . I kiedy oznaczonego d n i a wcześnie r a n o główny b o h a t e r wychodzi ze swojego baraku, zamiera porażony, niedowierzając w ł a s n y m o c z o m . Jest wstrząśnięty tym, że Słońce nadal wstaje na W s c h o d z i e . Jak to możliwe, by za p a n o w a n i a k o m u n i z m u ś m i a ł o o n o świecić, jak za starego reżimu, po carsku...?! To o s ł u p i e n i e P ł a t o n o w s k i e g o b o h a t e r a d o k ł a d n i e i w pełni oddaje kosmiczny r o z m a c h uczuć i zamysłów, nadziei i wierzeń, który był charakte rystyczny dla ludowej recepcji b o l s z e w i z m u . Bolszewizm był b o w i e m przyj m o w a n y nie jako p r o g r a m socjalny, lecz jak prawdziwy p r z e w r ó t kosmiczny, obdarzony s t a t u s e m religijnego m i s t e r i u m , władający magiczną siłą z d o l n ą 104 FRONDA 32 przerzucić a d e p t a z j e d n e g o p l a n u bytu w inny, „z k r ó l e s t w a konieczności do królestwa w o l n o ś c i " . Kiedy t e n e n t u z j a z m religijnego przeżywania k o m u n i z m u wygasi, okaza ło się, że bez kryptoreligijnej idei ustrój nie m ó g ł p r z e t r w a ć dłużej niż życie jednego pokolenia. DIAKON ANDRIEJ KURAJEW TŁUMACZYŁ: BOHDAN KOROLUK Fragment z książki Christianstwo na priedielie istorii, M o s k w a 2 0 0 3 WIOSNA-2004 105 Włodzimierz lljicz Lenin był małym eurazjatyckim awatarem. Chciał zatrzymać czas i otworzyć cykl Wielkiego Powrotu. TO JA ZABIŁEM LENINA ALEKSANDER DUGIN Wcześniej nigdy nie l u b i ł e m Lenina. Wszyscy w o k ó ł mówili: „Lenin, Le nin...", a przecież większość zawsze się myli. W czasach k o m u n i z m u chodzi ł e m ze s w o i m m a l u t k i m s y n e m i pluliśmy r a z e m na p o m n i k i Iljicza. Czyta ł e m Evolę i Małynskiego i b y ł e m p r z e k o n a n y , że Lenin to p o d ł y a g e n t kontrinicjacyjny „ w s p ó ł c z e s n e g o świata", który zburzył o s t a t n i b a s t i o n Tra dycji - I m p e r i u m Rosyjskie. Wyśmiewałem Lenina, drwiłem z leninistów, a stykając się z jego cytatami, gotów byłem tych, którzy je przywoływali, oblać wrzątkiem. Przypominam, że 106 FRONDA 32 wówczas zdecydowana więk szość dzisiejszych reformato rów to byli zajadli leniniści, którzy swoimi ostrymi języcz kami - wiercąc się, rzężąc i wijąc w garniturach niczym w przytulnych, wilgotnych norach - wychwalali Iljicza. Nie p a m i ę t a m j u ż cza sów, kiedy w Lenina (i Stali na) w i e r z o n o na poważnie, jak w świętość. Pamiętam rozkładającą się, o b m i e r z ł ą Sowdepię, gdzie nikt już ni czego nie wiedział i w nic już nie wierzył, ale wszyscy przystosowywali się do tego, co było. Myślałem, że Lenin to ciemny idol (tagut), który zmusza późnosowieckich Untermenschów do pochrząkiwania w wysokich tonacjach. Myliłem się. Również byłem wówczas zbyt przytłoczony ogólną atmosfe rą gnicia, ale z konformistycznej głupoty wyciągnąłem o d w r o t n y w n i o s e k (zresztą z u p e ł n i e n i e a d e k w a t n y ) . Myślałem b o w i e m , że leninizm to rodzaj antytradycjonalistycznej hipnozy. Po p r o s t u nie b y ł e m jeszcze w ó w c z a s na Zachodzie i nie m o g ł e m sobie wyobrazić, że bez ż a d n e g o l e n i n i z m u ludzkość m o ż e upaść jeszcze niżej. Przypuszczałem, że czwarty s t a n - robotniczy prezentuje niższy p o z i o m niż stan trzeci - burżuazyjny - (tak utrzymywał Evola) i dlatego t r a k t o w a ł e m t e n daleki i n i e z n a n y kapitalizm jako zło, ale drugiej kategorii, n a t o m i a s t szczerze u w a ż a ł e m , że to Lenin, jako rusofob, okcydentalista i wróg tradycjonalizmu, jest j e d n y m z oblicz antychrysta. Mój stosunek do Lenina zmienił się w czasie pierestrojki. Szczególnie moc ne wrażenie wywarły na m n i e pierwsze podróże do Europy. Obraz, który ukazał się m o i m oczom, był na tyle odpychający, na tyle zdegenerowany, na tyle zako rzeniony w totalitarnej Untermenschlichkeit (przy czym o w o „podczłowieczeństwo" ludzi Zachodu w odróżnieniu od Sowietów nie było pełne cierpienia i ab surdu, lecz triumfalistyczne, zakochane w sobie, optymistyczne, ostateczne WIOSNA-2004 107 i agresywne), że zacząłem rewidować swój stosunek do Socjalistycznej Ojczyzny. R ó w n o c z e ś n i e w samej Rosji najbardziej o b m i e r z łe, najbardziej denerwujące m n i e fizjonomicznie i typo logicznie w późnej Sowdepii ogryzki, zapisały się do o b o z u „ d e m o k r a t ó w " i „re formatorów". Im bardziej służalcza i obrzydliwa była figura - chociażby t w ó r c a najbardziej niniany" albo kłamliwej „le- Jegor Jakowlew „szewczyk" Politycznego, z Biura „architekt pierestrojki" Aleksander J a k o w l e w - t y m bardziej b e z w s t y d n i e i p o d l e oplu wała o n a sowietyzm. W o d r ó ż n i e n i u od nich zatwardziali sowieccy o r t o d o k si emanowali nie w i a d o m o skąd wypływającą godnością, wysoką etyką, stoicyzmem i wiernością. S t o p n i o w o emocje te u m a c n i a ł y się we m n i e wraz z obserwacją p r a w i d ł o wości geopolitycznych. Pewien - n a w e t niewielki - d y s t a n s od czasów późnosowieckich p o m ó g ł mi spojrzeć na wszystko bardziej b e z s t r o n n i e . I wów czas zaczęła we m n i e kiełkować koncepcja, że s p o ł e c z e ń s t w o sowieckie nie było wcale przejawem d u c h a współczesności i antytradycjonalistycznej za chodniej dżumy, lecz nadzwyczaj p o p l ą t a n y m i m ę t n y m , ale m i m o w s z y s t k o wściekłym zrywem wielkiego n a r o d u , pragnącego wyrwać się z m r o c z n e g o uchwytu antychrysta w s p ó ł c z e s n e g o świata. I n n y m i słowy, r o z p o z n a ł e m w sowieckim społeczeństwie p e ł n ą p a r o k s y z m u p r ó b ę z a c h o w a n i a n i e k t ó rych filarów tradycyjnego s p o ł e c z e ń s t w a w b r e w postępującej zachodniej, liberalno-kapitalistycznej entropii. Nie m o ż n a nazywać m o d e l u m a r k s i s t o w s k i e g o „tradycyjnym" w n o r m a l nym tego słowa znaczeniu, ale w p o r ó w n a n i u z m o d e l e m liberalnym posia da on nieporównywalnie więcej cech s p o ł e c z e ń s t w a tradycyjnego. I kiedy 108 FRONDA 32 nadchodzi m o m e n t historycznego wyboru, w t e d y r o z r ó ż n i e n i e t o nabiera szczególnie wielkiego sensu. W tym czasie z r o z u m i a ł e m d o s k o n a l e i p o d z i e l a ł e m prosowieckie sym patie eurazjatów i nacjonal-bolszewików. Ich koncepcje jako jedyne zostały p o t w i e r d z o n e przez historię, podczas gdy wąsko ograniczone konstrukcje bolszewików i mity białogwardzistów nie sprostały p r ó b i e czasu i zostały przez historię z d e m a s k o w a n e . Tak więc Lenin zmienił swoje znaczenie. Myślę, że po p r o s t u k o ł o histo rii wykonało taki obrót, iż znaczenie to s a m o się o d s ł o n i ł o . S y m p t o m a t y c z n e jest, że nawet tak zaciekły hiperreakcjonista i antykom u n i s t a , jak Gejdar Dżemal, poświęcił niedawno Leninowi przenikliwie cie płe uwagi. Mutacja metafizycznej jakości W ł o d z i m i e r z a Leni na - to fakt obiektywny. Kiedy b r u d n e t ł u m y , k t ó r e (w k o ń c u ) uszły w kanali zacyjne p r z e s t r z e n i e „libe ralnych reform", przestały oblizywać jego czaszkę jak smaczne lody, na horyzon cie sekretnej linii rzeczy za częły majaczyć kontury k o n t y n e n t a l n e g o Tytana. Strasznego, zbłąkanego Tytana, o b d a r z o n e g o wielką siłą - Starkę von oben - m a gicznego kiego, karła eurazjatyc- ogłaszającego swój niemożliwy nie-do-pomyślenia dżihad przeciw globalnej pajęczynie p r o c e n t o wej, przeciw światu eksploatatorów finansowej entropii, przeciw przygniata jącym w y s t ę p k o m i... i... triumfalnie wygrywającego wielką bitwę. WIOSNA 2004 109 Lenin r o z g r o m i ! m ó z g obywatela, zrównał z ziemią giełdy i banki, wy m i ó t ł do czysta przedrewolucyjne r o b a c t w o (ówczesnych gusinskich i bierezowskich), wywrócił do góry n o g a m i kadrową, wyobcowaną, p ó ź n o r o m a nowską Rosję, zbudowaną na trupach starowierców, powstałą na europejskiej nicości... Lenin zmobilizował n a r ó d do t o t a l n e g o w s t r z ą s u . To p r a w d a : było to krwawe - ale każdy p o r ó d w y m a g a krwi. To oczywiście p r z e n o ś n i a ale światopoglądowy dyskurs Tradycji już wiele wieków temu powi nien przybrać wątpliwe, k o m p r o m i s o w e formuły, inaczej ludzkość epoki Kali-jugi niczego po p r o s t u nie dosłyszy, otępiała i zbydlęcona p o n a d wszel ką miarę. N o w a interpretacja Lenina i Ieninizmu nie jest j e d n a k sprawą prostą. Nie mają sensu wulgarności prostackiej nostalgii czy bezrefleksyjnego dogmatyzmu, tak jak płaskie sztance a n t y k o m u n i s t ó w (zresztą dzisiejsi a n t y k o m u n i ści to najbardziej obrzydliwi wczorajsi k o m u n i ś c i - nieprzypadkowo prawdzi wym dysydentom i szczerym p r z e c i w n i k o m reżimu ani razu nie u d a ł o się objąć jakiegokolwiek ważniejszego stanowiska w politycznej rzeczywistości). N o w y leninizm p o w i n i e n być odczytany w s p o s ó b magiczny, eurazjatycki, eschatologiczny i geopolityczny. Jest on niczym uroczysta i b o l e s n a figura, subtelny szaleniec, przez k t ó r e g o na w s k r o ś wyją n i e p o w s t r z y m a ne wichry K o n t y n e n t u . Sepleniący, niespokojny, ruchliwy, chytry, osłupiały, drapieżnie cielesny, z p o ł o w ą m ó z g u i świdrującymi oczkami - jest bardziej wartościowy i d o s k o n a ł y niż wszyscy atleci i pięknisie r a z e m wzięci, jest też żywszy i bardziej n a t c h n i o n y idealizmem niż wszyscy d e m a g o d z y „ideali z m u " czy „tradycjonalizmu". W E u r o p i e s p o t y k a ł e m wielu g u e n o n i s t ó w i evolianistów. Niektórzy z nich byli e w i d e n t n y m i schizofrenikami, inni zaś p o s ł u s z n y m i i p o p r a w n y m i politycznie obywatelami (wielu pracuje w ban kach albo wykłada p o d s t a w y m a r k e t i n g u ) . To z b i e r a n i n a n e p t k ó w niezdol nych ani do wyraźnego osądu, ani do czynu - ni do a k t u terrorystycznego, ni do najmniejszego n a w e t działania, które dałoby jakikolwiek efekt historycz ny. Oni tylko jęczą, zagryzają się nawzajem z p o w o d u b ł a h o s t e k i kichają na świat zewnętrzny, k t ó r e g o z u p e ł n i e nie pojmują i k t ó r e g o b e z r o z u m n i e się boją. Pierwszy lepszy półgłupek-terrorysta z C z e r w o n y c h Brygad czy R o t e A r m e e Fraktion jest sto razy bardziej przyciągający od plejady europejskich „tradycjonalistów". 110 FRONDA 32 Lenin - to tragiczny i m o c n y Anioł, j e d e n z A n i o ł ó w Apokalipsy, wylewa jący na ogłupiałą ziemię groźną zawartość ostatniej czary. Anioł o s t a t n i c h wiatrów... Anioł krwi i bólu... Myślę, że W ł o d z i m i e r z Iljicz Lenin był m a ł y m eurazjatyckim a w a t a r e m . Chciał zatrzymać czas i otworzyć cykl Wielkiego P o w r o t u . To był n a s z Le nin. Ale on u m a r ł . Zabiliście go wy. Wy i ja. ALEKSANDER DUCIN TŁUMACZYŁ: BOHDAN KOROLUK WIOSNA-2004 111 Do wyzwalania kobiet bolszewicy zabrali się bardzo szybko. Rozpoczęło się od powołania w wielu miastach sowieckich Komisariatów Wolnej Miłości. Ich zadanie było proste - nawoływać do oddawania się uciechom cielesnym i karać tych, którzy odmawiali. Generał Pool w styczniu 1919 roku donosił angielskiemu ministrowi wojny, że kobiety odmawiające oddawania się wskaza nym przez komisariaty mężczyznom są karane batoga mi i rózgami. WIELKA SEKSUALNA REWOLUCJA PAŹDZIERNIKOWA TOMASZ P. TERLIKOWSKI Żyjemy w świecie wartości s t w o r z o n y c h p r z e z kolejne rewolucje niszczące podstawy bytu s p o ł e c z n e g o na najbardziej p o d s t a w o w y m p o z i o m i e . Zaczęło ]]2 FRONDA 32 się od rewolucji francuskiej, która zalegalizowała rozwody. „ S p o w o d o w a ł o to u p a d e k pozycji kobiety, która p r z e s t a ł a być a d o r o w a n a i czczona, stając się t o w a r e m , który przechodzi z rąk do rąk [...]; jest to p o w r ó t do poligamii, bi gamii, to usankcjonowanie p r a w n e prostytucji i p r o m i s k u i t y z m u . Instytucja rozwodu w z b u d z a instynkty s a m o l u b n e , s k o r o m a ł ż o n k o w i e m o g ą się w każdej chwili rozstać" 1 - p o d s u m o w u j e znaczenie w p r o w a d z e n i a rozwo d ó w w porewolucyjnej Francji A d a m W i e l o m s k i . Później było już tylko gorzej. Kolejni myśliciele rewolucyjni, k o m u n i styczni, socjalistyczni czy anarchistyczni mniej lub bardziej otwarcie o d r z u cali znaczenie rodziny. I nie było to o d r z u c e n i e przypadkowe, ale sięgające sedna ich doktryn. Zwracali na to uwagę już XIX-wieczni krytycy ich syste m ó w . „Ta n o w a ewangelia [...] dla u ł a t w i e n i a d o c z e s n e g o używania rozprze strzenia różne więzy, k t ó r e dotychczas ludzi krępowały, znosi p o d ł u g wielu a p o s t o ł ó w m a ł ż e ń s t w o , bo powiada, że m a ł ż e ń s t w o w d o t y c h c z a s o w y m p o rządku rzeczy jest tylko spekulacją pieniężną bez miłości albo n i e g o d n ą czło wieka niewolą, s k o r o m i ł o ś ć u s t a n i e . Dlatego zostawia k a ż d e m u w o l n o ś ć za wierania związków p o d ł u g swego u p o d o b a n i a i z o s t a w a n i a w nich tylko dopóty, póki mu się p o d o b a . Rozwiązuje o n a familię, bo powiada, że cała społeczność jest familią się kochającą; zrywa związki dzieci z rodzicami i w miejsce energii macierzyńskiej miłości, która dzień i noc czuwa n a d ko lebką niemowlęcia, stawia n a w e t n a d p i e r w i a s t k o w y m jego w y c h o w a n i e m ogólną miłość obcych do tego o d k o m e n d e r o w a n y c h , której w o d n i s t o ś ć każ d e m u w oczy wpada. Familia zaś m u s i być rozwiązana, bo sukcesja nie m o że być d o p u s z c z o n a " 2 - wyjaśnia Józef G o ł u c h o w s k i . Różnica między poszczególnymi n u r t a m i k o m u n i z m u dotyczyła nie tyle s t o s u n k u do rodziny i tradycyjnej m o r a l n o ś c i seksualnej, ile s p o s o b ó w ich odrzucania i zwalczania. Radykalni k o m u n i ś c i czy nihiliści chcieli je po p r o stu zniszczyć p r a w n y m i zakazami i n a k a z a m i , przeprowadzając p e ł n ą rewo lucję seksualną. Socjaliści i u m i a r k o w a n i k o m u n i ś c i woleli widzieć rozkład rodziny jako swoistą ewolucję. To t e n s p o s ó b myślenia o s t a t e c z n i e zwycię żył i to jego skutki m o ż e m y o b s e r w o w a ć obecnie. W s p ó ł c z e s n a lewica woli mówić o s t o p n i o w y m o d c h o d z e n i u od tradycyjnych (patriarchalnych) m o d e li rodziny, o e w o l u o w a n i u życia r o d z i n n e g o w k i e r u n k u p l u r a l i z m u stylów życia (rodziny h o m o - i h e t e r o s e k s u a l n e , związki w o l n e , r o d z i n a z ł o ż o n a itd.). J e d n a k z a n i m lewica zdecydowała się na takie działanie - podjęła kilka WIOSNA-2004 113 p r ó b wywołania prawdziwej rewolucji obyczajowej. Największą z nich była Wielka Socjalistyczna Rewolucja Październikowa. Rewolucyjna teoria Postulat „wolnej miłości" jest obecny już u p r e k u r s o r ó w k o m u n i z m u , czyli jak ich nazywał Marks - u socjalistów utopijnych. Francois Marie Charles Fourier uważał na przykład, że przyszła ludzkość będzie mieszkała w falansterach, w których nikt nikogo nie będzie zmuszał do pracy i gdzie wszyscy upra wiać będą wolną miłość 3 . Rodzina miałaby przetrwać w falandze, ale zostało by w niej zniesione „ t a b u " wierności małżeńskiej. Ciekawą rolę francuski socjalista przewidywał dla dzieci. Skoro lubią się o n e bawić w rynsztoku, m o głyby, jego zdaniem, z p o w o d z e n i e m być wykorzystywane do czyszczenia ulic 4 . Jeszcze dalej szedł brytyjski reformator społeczny i filozof R o b e r t O w e n . Postulował on i b u d o w a ł społeczności idealne - wsie o w e n o w s k i e oraz ide alne zakłady pracy. Poza licznymi e k s p e r y m e n t a m i społecznymi - j e d n y m z ich założeń było całkowite o d r z u c e n i e rodziny jako stałego związku kobie ty, mężczyzny i dzieci. W e d ł u g niego przeszkadza o n a w b u d o w a n i u idealnej społeczności 5 . P o d o b n ą opinię wyrażał rosyjski rewolucjonista i a n a r c h i s t a Michał Ba k u n i n . Jego z d a n i e m p e ł n e wyzwolenie e k o n o m i c z n e i społeczne m o ż l i w e jest tylko poprzez likwidację m a ł ż e ń s t w a i rodziny oraz zorganizowanie w s p ó l n e g o wychowania dzieci 6 . „ M a ł ż e ń s t w o cywilne i religijne p o w i n n o zo stać zastąpione przez w o l n e związki. Dorosły mężczyzna i kobieta mają pra wo schodzić się i rozstawać, kierując się wyłącznie w ł a s n ą opinią, i społe czeństwo nie ma p r a w a z m u s z a ć ich do r o z s t a n i a l u b bycia r a z e m " podkreśla Bakunin w Katechizmie rewolucyjnym i dodaje, że n i e r o z e r w a l n o ś ć m a ł ż e ń s t w a czy choćby wzajemna w i e r n o ś ć m a ł ż o n k ó w straciła sens, odkąd 7 wychowanie dzieci wzięła na siebie w s p ó l n o t a . Te ogólne p o s t u l a t y lewicowych u t o p i s t ó w podjęli i rozwinęli ojcowie k o m u n i z m u Karol Marks i Fryderyk Engels. W Manifeście komunistycznym stwierdzają oni, że burżuazja zerwała z życia r o d z i n n e g o wszelkie s e n t y m e n talne osłony i sprowadziła je jedynie do „nagiego s t o s u n k u p i e n i ę ż n e g o " 8 . Mąż, mężczyzna, jako kapitalista zawsze traktuje ż o n ę i córki j a k o narzędzia produkcji, jest s t r o n ą wyzyskującą. Taka r o d z i n a ma zostać zniesiona przez 114 FRONDA 32 postępujący k o m u n i z m . Co ją zastąpi? Manifest komunistyczny nie precyzuje tu wszystkiego, ale przyznaje, że wraz ze z n i e s i e n i e m zależności material nych między m a ł ż o n k a m i zniknie też p o t r z e b a stałości związków, w miejsce zaś wzajemnych zdrad i niewierności ( u m o w n i e określanych zasadą „wspól ności ż o n " ) , k t ó r e właściwe są dla s p o ł e c z e ń s t w a burżuazyjnego, nastąpi wspólność oficjalna, o t w a r t a 9 . Fryderyk Engels rozwija m a r k s i s t o w s k ą teorię rodziny w dziełku Pocho dzenie rodziny, własności prywatnej i państwa, dowodząc, że n a s t a n i e k o m u n i z m u nie zniszczy m o n o g a m i c z n y c h związków seksualnych, ale p o z b a w i je cech charakterystycznych - związków opierających się na własności. „Po pierwsze przewaga mężczyzny, p o w t ó r e , nierozerwalność m a ł ż e ń s t w a . D o minujące s t a n o w i s k o mężczyzny w m a ł ż e ń s t w i e jest p r o s t y m , b e z p o ś r e d n i m s k u t k i e m jego p a n o w a n i a e k o n o m i c z n e g o i zniknie s a m o przez się wraz ze zniesieniem t e g o p a n o w a n i a . N i e r o z e r w a l n o ś ć m a ł ż e ń s t w a jest po części s k u t k i e m sytuacji ekonomicznej, w której p o w s t a ł a m o n o g a m i a , po części tradycją z czasów, gdy związek m i ę d z y tą sytuacją e k o n o m i c z n ą a m o n o g a mia nie był jeszcze j a s n o r o z u m i a n y i przez religię wypaczony. Już obecnie widzimy w niej tysiączne wyłomy. Jeśli m o r a l n e jest tylko m a ł ż e ń s t w o opar te na miłości, to jest n i m tylko takie, w k t ó r y m m i ł o ś ć trwa. Czas t r w a n i a in dywidualnej miłości płciowej jest różny u różnych j e d n o s t e k , szczególnie u mężczyzn, i w razie z u p e ł n e g o wygaśnięcia miłości lub wyparcia jej przez n o w ą n a m i ę t n ą m i ł o ś ć rozwód jest d o b r o d z i e j s t w e m z a r ó w n o dla o b u stron, jak dla społeczeństwa. Zaoszczędzi się tylko l u d z i o m zbytecznego babrania się w b r u d a c h procesu r o z w o d o w e g o " 1 0 . N o w e s p o ł e c z e ń s t w o stworzy więc n o w ą m o r a l n o ś ć . Engels przyznał jed nak, że nie w i a d o m o , jak będzie o n o wyglądało. „To rozstrzygnie się wów czas, gdy wyrośnie n o w e pokolenie: p o k o l e n i e mężczyzn, k t ó r y m nigdy w ży ciu nie zdarzyło się kupić kobiety za pieniądze lub za p o m o c ą innych społecznych ś r o d k ó w potęgi, i pokolenie kobiet, k t ó r y m nigdy nie zdarzyło się oddać się mężczyźnie z jakichkolwiek innych w z g l ę d ó w niż z prawdziwej miłości ani też o d m ó w i ć u k o c h a n e m u z obawy p r z e d n a s t ę p s t w a m i e k o n o micznymi. Gdy ci ludzie b ę d ą już istnieli, to diablo m a ł o b ę d ą się oni intere sowali tym, co w e d ł u g pojęć dzisiejszych robić p o w i n n i ; s t w o r z ą oni swe w ł a s n e m e t o d y p o s t ę p o w a n i a i o d p o w i e d n i ą do nich o p i n i ę p u b l i c z n ą co do p o s t ę p o w a n i a każdej j e d n o s t k i " 1 1 . WIOSNA-2004 115 Leninowska praktyka Teorie ojców k o m u n i z m u zostały oczywiście podjęte przez bolszewików w Rosji. To oni wcielili w życie teoretyczne zasady Marksa i Engelsa i poka zali, co faktycznie wyłania się na gruzach rozbitej rodziny. C e l e m było oczy wiście r ó w n o u p r a w n i e n i e kobiet i mężczyzn oraz wyzwolenie „słabej p ł c i " . „Wciągnąć kobietę do społecznej pracy produkcyjnej, wyrwać ją z „niewoli d o m o w e j " , wyzwolić od otępiającej i upokarzającej zależności od ciągłego i wyłącznego zajmowania się k u c h n i ą i dziećmi - o t o nasze g ł ó w n e zadanie. Jest t o walka d ł u g ot rwała, w y m a g a o n a g r u n t o w n y c h p r z e o b r a ż e ń z a r ó w n o techniki społeczeństwa, jak i obyczajów. Ale ta walka zakończy się całkowi tym zwycięstwem k o m u n i z m u " 1 2 - wieszczył 4 m a r c a 1920 roku Lenin. Celem rewolucji, i to otwarcie deklarowanym, było j e d n a k nie tylko wy zwolenie kobiet, ale także z b u r z e n i e tego, co dostojnie nazywa się „ogni skiem r o d z i n n y m " . „Miejsce rodziny jako z a m k n i ę t e g o m a ł e g o przedsiębior stwa miał zająć, zgodnie z z a m i e r z e n i a m i , k o m p l e k s o w y system opieki społecznej i usług: izby p o r o d o w e , żłobki, przedszkola, szkoły, stołówki, pralnie, przychodnie, szpitale, sanatoria, kluby s p o r t o w e , kino, teatry i t p . " 1 3 - wyjaśniał cele rewolucji Lew Trocki. Do wyzwalania kobiet i b u r z e n i a rodziny bolszewicy zabrali się b a r d z o szybko. Rozpoczęło się od p o w o ł a n i a w wielu m i a s t a c h sowieckich Komisa riatów Wolnej Miłości. Ich zadanie było p r o s t e - nawoływać do o d d a w a n i a się uciechom cielesnym i karać tych, którzy odmawiali. Generał Pool w stycz niu 1919 roku donosił angielskiemu m i n i s t r o w i wojny, że kobiety o d m a w i a jące oddawania się w s k a z a n y m przez komisariaty m ę ż c z y z n o m są k a r a n e ba togami i rózgami. W Jekaterynodarze natomiast komisarze wydawali c h ę t n y m m ę ż c z y z n o m specjalne d o k u m e n t y , k t ó r e pozwalały im „socjalizo w a ć " wybrane przez siebie dziewczynki od dziesiątego roku życia 1 4 . Pierwsze formalne decyzje rozwiązujące praktycznie to, co dotychczas znane było pod nazwą m a ł ż e ń s t w a , zapadły już w g r u d n i u 1917 roku. To wtedy w p r o w a d z o n o w życie dekrety „O rozwiązaniu m a ł ż e ń s t w a " i „O cy wilnym m a ł ż e ń s t w i e , dzieciach i rejestracji m a ł ż e ń s t w a " . Rok później za t w i e r d z o n o k o d e k s rodzinny. D o k u m e n t y te z r ó w n a ł y ze sobą m a ł ż e ń s t w a zawarte formalnie i w o l n e związki; sprawiły, że ślub i r o z w ó d były zwykły mi formalnościami. R o z w ó d m o ż n a było uzyskać n a w e t korespondencyjnie, 116 FRONDA 32 bez p o w i a d a m i a n i a w s p ó ł m a ł ż o n k a . D z i e n n i k a r z „Prawdy" tak opisywał za lety n o w e g o prawa: „ R o z w ó d kosztuje tylko trzy ruble. Nie trzeba już żad nych formalności, d o k u m e n t ó w , wezwań, n a w e t u p r z e d n i e g o zawiadomie nia osoby, z k t ó r ą bierzesz rozwód. C z a s e m trudniej jest n a w e t z a a b o n o w a ć jakieś p i s m o . . . Za trzy ruble, c z e m u ż się nie zabawić" 1 5 . Niestety, na drodze do pełni szczęścia stała jeszcze n a t u r a ludzka, która powodowała, że często zabawy kończyły się ciążą. A dziecko, jak w i a d o m o , zasadniczo u t r u d n i a imprezowanie i odkrywanie u r o k ó w życia z różnymi part nerami, czyli - posługując się językiem k o m u n i z m u - jest „narzędziem opre sji". I z tym poradzili sobie jednak komuniści w imię wyzwalania „seksualnej WIOSNA-2004 117 przyjemności", legalizując 18 listopada 1920 roku aborcję. W imię tego wy zwolenia - tylko w jednym m o s k i e w s k i m szpitalu - m o r d o w a n o , stosując 16 aborcję, pięćdziesiąt tysięcy dzieci rocznie . Na skutki takiej polityki nie trzeba było d ł u g o czekać. Setki tysięcy dzie ci, których rodzice z jakichś p o w o d ó w (głównym była niewydolność sowiec kiej służby zdrowia) nie zdążyli u s u n ą ć w jednej ze szpitalnych klinik, błąka ły się k o m p l e t n i e zdziczałe po ulicach rosyjskich miast, kradnąc, zabijając lub oddając się prostytucji (fenomen bezprizornych przetrwał zresztą s a m ą re wolucję i jest również w czasach obecnych żywym d o w o d e m na to, do czego prowadzi zniesienie rodziny). W ł a d z e sowieckie przywoływały sieroty do porządku, likwidując je o g n i e m k a r a b i n ó w m a s z y n o w y c h lub zsyłając do o b o z ó w koncentracyjnych 1 7 , eufemistycznie nazywanych k o l o n i a m i nielet nich p r z e s t ę p c ó w czy d o m a m i pracy dla m ł o d o c i a n y c h . W p e w n y m okresie młodzieńcy między szesnastym a d w u d z i e s t y m czwartym r o k i e m życia sta nowili czterdzieści o s i e m p r o c e n t ogółu wszystkich w i ę ź n i ó w stalinow skich 1 8 . W e z w a n i a do wolnej miłości i życia w zgodzie z w ł a s n y m i p o p ę d a m i miały też o p ł a k a n e skutki dla sowieckiej gospodarki. „ W y c h o w a n i w k o m u nizmie m ł o d z i robotnicy wcale nie chcieli d o b r z e pracować. S w o b o d a seksu alna wyzwoliła w nich niepokój doprowadzający do tego, że « r u c h o m o ś ć si ły roboczej» stała się j e d n ą z największych t r o s k r z ą d u " 19 - podkreślał ojciec Józef Bocheński. I w t e d y z d e c y d o w a n o się powrócić do nieco staroświeckiej etyki, propagującej chociaż m i n i m a l n ą wierność. Z a n i m j e d n a k do tego d o szło - myśl sowiecka wytworzyła filozofię s w o b o d y seksualnej Aleksandry M. Kołłontaj. S k r z y d l a t y eros s o w i e c k i e j feministki Jak wyznawała Aleksandra Kołłontaj w swej Autobiografii seksualnie wyemancy powanej komunistki (swoją drogą praca ta p o w i n n a nosić raczej tytuł: Autobio grafia ideologicznie zniewolonej komunistki - b o w i e m o seksie, płci czy choćby miłości nie ma w niej ani słowa, d o m i n u j ą n a t o m i a s t sążniste opisy działal ności partyjnej i ideologicznej): „ C a ł k o w i t e wyzwolenie pracujących kobiet oraz stworzenie f u n d a m e n t ó w nowej m o r a l n o ś c i seksualnej zawsze pozosta nie najważniejszym celem mojej działalności i mojego życia" 2 0 . 118 FRONDA 32 Wyzwolenie kobiet pojmowane jest przez Kołłontaj niezwykle prosto, jako zwycięstwo nad największym w r o g i e m każdej kobiety, to jest n a d tradycyjną moralnością seksualną, wymyśloną, a jakże, przez mężczyzn do zniewolenia kobiet, oraz nad n o r m a l n y m m a ł ż e ń s t w e m . Co ma je zastąpić? N o w a moral ność komunistyczna, w której kobieta będzie żyła we dług „swojej wła snej woli" i w zgodzie z własną naturą. Wymaga to jednak nie tylko wyzwolenia się z o k o w ó w mał żeństwa, ale nawet z jakichkolwiek zniewoleń związanych z miłością i przywiązaniem do jednego męż czyzny. Miłość, przywiązanie czy zwyczajne pożądanie zaślepia umysł kobiety, uniemożliwia jej pełną samoakceptację i rozwój. Dlatego uczucia takie powinny zostać wyrzucone z umysłu „no wego człowieka". „Naszym głów nym b ł ę d e m (mowa o kobietach wy chowanych w tradycyjnej moralności euro pejskiej) jest wiara w to, że ostatecznie znaj dziemy jednego i jedynego mężczyznę, któ rego będziemy kochać" - podkreśla sowiecka feministka. Miłość, jako cel i sens związ ków międzyludzkich czy wręcz samego życia, p o w i n n a odejść w przeszłość. „To nie miłość jest celem życia, ale pra ca" - jasno stwierdza Kołłontaj. Wyzwalając się zaś z takich przestarzałych pojęć, kobieta staje się wolna... wolna do pracy na rzecz rewolucji, przyszłych pokoleń W1OSNA 2004 119 i seksualnego wyzwolenia. Teorię podpierała zresztą Aleksandra Kołłontaj ży ciem. Dlatego, aby m ó c pełniej oddać się pracy aktywistki komunistycznej, po rzuciła m ę ż a (choć nadal go kochała) i zaniedbywała jedyne dziecko. „Małżeń stwo, rodzina, miłość - były dla m n i e rzeczami d r u g o r z ę d n y m i " - podkreślała w swojej autobiografii. Oczywiście nie oznacza to, że k o m u n i ś c i mają zaprzestać k o n t a k t ó w sek sualnych. Wręcz przeciwnie, ascetyzm nie ma nic w s p ó l n e g o z p r a w d z i w y m d u c h e m rewolucji. S t o s u n e k seksualny ma służyć wyłącznie zaspokojeniu pragnienia, tak jak wypicie szklanki wody 2 2 . 120 FRONDA 32 Niestety, n o w a m o r a l n o ś ć nie trafiała do starych ludzi. T r z e b a więc było stopniowo, odbierając im dzieci i wychowując je w n o w y m d u c h u , wypraco wywać n o w e g o człowieka. Miał on być w y c h o w a n y w p r z e k o n a n i u , że rodzi na i m a ł ż e ń s t w o są już w zasadzie z b ę d n e . W życiu społecznym zostały o n e zastąpione przez system stołówek, restauracji, przedszkoli, szpitali itp., a w życiu p r y w a t n y m przez aktyw robotniczy czy k o m u n i s t y c z n e społeczeń stwo. „Kobieta p o w i n n a szukać i znajdować oparcie w kolektywie i w społe czeństwie, a nie w pojedynczym mężczyźnie" 2 3 - wyjaśniała p o s t a w ę w o b e c rodziny Aleksandra Kołłontaj. O s t a t n i m elementem, który trzeba zniszczyć na drodze do komunistyczne go ideału, jest... miłość macierzyńska. Kobieta - podkreśla Kołłontaj - m u s i przestać obdarzać szczególną miłością własne dziecko, m u s i przestać dostrze gać w n i m kogoś szczególnie powierzonego jej opiece. „Kobieta-robotnica m u si nauczyć się nie rozróżniać między m o i m a twoim; o n a m u s i stale pamiętać, że istnieją tylko nasze dzieci, dzieci komunistycznych rosyjskich robotni ków" 2 4 . Zasady te przez jakiś czas Kołłontaj m o g ł a wcielać w życie. Jako ludowy ko misarz do spraw opieki społecznej w rządzie sowieckim odbierała dzieci rodzi com, umieszczając je w d o m a c h dziecka; wydawała n a s t o l e t n i m dziewczyn k o m zaświadczenia, że m o g ą być one m a t k a m i , co w istocie oznaczało, iż m o g ą one zaczynać pożycie seksualne z wysokimi urzędnikami partii bolszewickiej; wygłaszała też odczyty na t e m a t korzyści płynących z wolnej miłości 2 5 . Zdradzona rewolucja seksualna Aktywna praca Kołłontaj nie p o w s t r z y m a ł a j e d n a k u p a d k u „nowej, bolsze wickiej m o r a l n o ś c i " . Przyczyny były czysto e k o n o m i c z n e i społeczne. Słabe p a ń s t w o sowieckie nie było w stanie zapełnić miejsca p o z o s t a w i o n e g o przez rodzinę (mniejsza i bogatsza Szwecja przez wiele lat była w stanie to robić), dlatego system zwalczania rodziny i propagowania wolnej miłości musiał się zawalić. Trocki wyraźnie podkreśla jednak, że późniejszy p u r y t a n i z m k o m u n i stów (rzecz jasna teoretyczny, bo w praktyce było zupełnie inaczej) nie wypły wał z ich systemu, ale był zdradą prawdziwych zasad marksizmu-leninizmu. „Realne zasoby p a ń s t w a nie wystarczały na p o t r z e b y szerokich p l a n ó w i za mierzeń partii k o m u n i s t y c z n e j " 2 6 - zauważał Trocki. WIOSNA 2004 121 Brak ś r o d k ó w zatem, a nie jakieś m o r a l n e skrupuły, uniemożliwił znisz czenie podstawowej k o m ó r k i społecznej. Nie u d a ł o się b o w i e m zastąpić ro d z i n n e g o stołu p u n k t a m i zbiorowego żywienia, a w s p ó l n o t y wychowującej dzieci sierocińcami czy ż ł o b k a m i i przedszkolami. „Uroczysta rehabilitacja rodziny [...] s p o w o d o w a n a jest m a t e r i a l n y m i cywilizacyjnym u b ó s t w e m państwa. [...] J e s t e ś m y jeszcze zbyt biedni i nieokrzesani jak na s t w o r z e n i e s t o s u n k ó w socjalistycznych między ludźmi, zadanie to urzeczywistnią nasze dzieci i w n u k i " 2 7 - wskazuje Trocki i rozpacza nad tym, że zamiast j a s n o wy powiedzieć taką opinię, rząd sowiecki zabrał się za przywracanie tradycyjnej moralności. „Prawdziwa r o d z i n a socjalistyczna, k t ó r ą s p o ł e c z e ń s t w o wyzwo li od p o w s z e d n i e g o b r z e m i e n i a nieznośnych i poniżających k ł o p o t ó w , nie bę dzie p o t r z e b o w a ł a żadnych reglamentacji i s a m o pojęcie ustawy o przerywa niu ciąży lub rozwodzie będzie dla niej b r z m i a ł o niewiele lepiej, niż w s p o m n i e n i a o d o m a c h publicznych lub ofiarach z ludzi. U s t a w o d a w s t w o Rewolucji Październikowej d o k o n a ł o śmiałego kroku w k i e r u n k u takiej ro dziny. Zacofanie e k o n o m i c z n e i cywilizacyjne wywołało o k r u t n ą reakcję. T e r m i d o r i a ń s k i e u s t a w o d a w s t w o [czyli niewielkie u t r u d n i e n i a w dokonywa niu r o z w o d ó w i zezwolenie r o d z i n o m na wychowywanie sierot - przyp. T.P.T.] cofa się do w z o r ó w burżuazyjnych, osłaniając o d w r ó t t y r a d a m i o świętości «nowej» rodziny. Wyrzeczenie się socjalistycznych pryncypiów również w tej dziedzinie osłania się ś w i ę t o s z k o w a t ą statecznością" 28 - grzmi krytyk „ ś w i ę t o s z k o w a t e g o " stalinizmu. K a p i t a ł społeczny Zasady, na których opierała się rewolucja seksualna w Związku Sowieckim, nie odeszły niestety w przeszłość. Trocki, wieszcząc, że pryncypia głoszone przez bolszewików zatriumfują w następnych pokoleniach, miał s p o r o racji. D o k o n a ł o się to jednak nie poprzez rewolucję proletariacką, a przez stopnio wą ewolucję d o k o n y w a n ą przez socjaldemokratów i liberałów różnej maści. To pewnie dlatego to, co jeszcze sto lat t e m u wydawało się groźnym pogwał ceniem zasad moralnych czy wręcz rewolucją seksualną ( m o w a o decyzjach bolszewików legalizujących rozwody i aborcję), współcześnie jest już n o r m a l nością, która nikogo nie dziwi. Postulat, aby zakazać lub p o w a ż n i e ograniczyć liczbę rozwodów - t r a k t o w a n y jest, jako groźny fundamentalistyczny zamysł 122 FRONDA 32 zniewolenia społeczeństwa, a walka o p r a w n y zakaz aborcji - jako przejaw antyfeministycznego zacietrzewienia. Rozwód, aborcja, w o l n e związki, akcepta cja h o m o s e k s u a l i z m u , a z a p e w n e n i e b a w e m również zoofilii - to już obecnie społeczna n o r m a . Ludzie odrzucający tego typu myślenie t r a k t o w a n i są coraz częściej jako groźni obłąkańcy. Myśliciele akcentujący szczególną rolę h e t e r o seksualnego m a ł ż e ń s t w a (coraz częściej stosuje się w m e d i a c h tego typu zbit kę, tak jakby m o g ł o istnieć m a ł ż e ń s t w o h o m o s e k s u a l n e ) u z n a w a n i są za bi gotów, homofobów lub przynajmniej konserwatystów... Od biblijnego pojmowania człowieczeństwa odstępują już n a w e t chrześcijanie. Kolejne wspólnoty „chrześcijańskie" odrzucają zakaz aborcji, wol nych związków i wprowadzają p e ł n e r ó w n o u p r a w n i e n i e seksualne. W s z y s t k o to sprawia, że nie s p o s ó b oprzeć się wrażeniu, iż żyjemy już na gruzach tradycyjnej cywilizacji, opierającej się na fundamencie rodziny. A jednak nie da się oszukać natury człowieka i społeczeń stwa. Rewolucja seksualna w Związku Sowieckim upadła, po nieważ tradycyjna rodzina okazała się lepszym środowiskiem wychowawczym i lepszym środowiskiem ekonomicznym niż wymyślone przez k o m u n i s t ó w jej n o w e formy odrzuca jące moralność. Podobny proces, choć zdecydowanie wol niejszy dostrzec m o ż n a w wypadku obserwowanej obecnie ewolucji seksualnej. Już teraz wielu e k o n o m i s t ó w i socjo logów zwraca uwagę na fakt, że tradycyjna rodzina le piej przygotowuje do życia, lepiej sprawdza się jako zabezpieczenie przyszłości itp. Kiedy 1992 roku profesor U n i w e r s y t e t u w Chi cago Gary Becker otrzymał N a g r o d ę N o b l a w dzie dzinie ekonomii, n o b i l i t o w a n a z o s t a ł a głoszona przez niego teoria kapitału społecznego. W e d ł u g Beckera to nie baza materialna, lecz człowiek stanowi p o d s t a w ę kapitału, zaś p o s t ę p i rozwój społeczny zależą od mocnej pozycji ro dziny. Amerykański noblista, z n a n y ze swego liberalizmu, zasłynął także jako twórca ekonomicznej teorii rodziny. Obliczył, że rodzina i praca w niej w y k o n y w a n a p r z y n o s z ą aż trzydzieści p r o c e n t d o c h o d u n a r o d o w e g o . WIOSNA-2004 123 Do podobnych w n i o s k ó w doszedi francuski e k o n o m i s t a Philipe Sanit Marc w swojej książce Barbarzyńska gospodarka. Obliczył, że we Francji osoba samot na konsumuje trzykrotnie więcej alkoholu niż osoba pozostająca w związku małżeńskim, że wśród samobójców jest p o n a d dwa razy więcej kawalerów niż żonatych mężczyzn, że osoby po ślubie popełniają d w u k r o t n i e mniej prze stępstw niż te w stanie wolnym oraz że stan zdrowia żonatych mężczyzn jest lepszy niż kawalerów, na przykład ryzyko ataku serca jest u nich trzy razy mniejsze. To wszystko ma też swoje konsekwencje e k o n o m i c z n e . Ten s a m k i e r u n e k badawczy p r e z e n t u j e również inny francuski e k o n o m i sta profesor Jean-Didier Lecaillon, który d o c h o d z i do w n i o s k u , że d o b r z e funkcjonująca r o d z i n a w dłuższej perspektywie czasowej tworzy w o l n y ry n e k oraz zabezpiecza rozwój przedsiębiorczości. Jest o n a wręcz w a r u n k i e m d o b r o b y t u p a ń s t w a . D l a t e g o Lecaillon apeluje do rządzących o p r o w a d z e n i e aktywnej polityki p r o r o d z i n n e j . Wskazuje t e ż trafność z n a n e g o p o w i e d z e n i a Charlesa de Gaulle'a: „Jeżeli jesteś biedny, nie m a s z innej możliwości: m u sisz z a i n w e s t o w a ć w r o d z i n ę ! " . Nic więc d z i w n e g o , że o s t a t n i o australijscy uczeni z U n i w e r s y t e t u w Syd ney, nie związani bynajmniej z Kościołem czy chrześcijaństwem, już teraz zaczynają w s p o m i n a ć o możliwości p o w a ż n e g o ograniczenia r o z w o d ó w 1 to wcale nie z przyczyn moralnych, ale ściśle e k o n o m i c z n y c h . N i e ulega też wątpliwości, że s p o ł e c z e ń s t w a przyjmujące ewolucję sek s u a l n ą powoli zaczynają wymierać. W i d a ć to w E u r o p i e , k t ó r a posiada jesz cze ręce do pracy, głównie dzięki przyjezdnym z Afryki czy Azji. Dla tych o s t a t n i c h zaś r o d z i n a jest n i e p o d w a ż a l n ą wartością. Tak więc spokojny j e s t e m o los rodziny w E u r o p i e . Przyszłość należeć bę dzie do silnych, zdrowych rodzin. Jeśli n i e z m i e n i się w tej kwestii dotych czasowe n a s t a w i e n i e Europejczyków, t o jedyny p r o b l e m będzie polegał n a tym, czy b ę d ą to chrześcijańskie rodziny M u r z y n ó w z Afryki, czy m u z u ł m a ń skie rodziny przybyszów z M a g h r e b u i Bliskiego W s c h o d u . TOMASZ P. TERLIKOWSKI PRZYPISY A. Wielomski, Filozofia polityczna francuskiego tradycjonalizmu, Kraków 2 0 0 3 , s. 188. 2 J. Gotuchowski, Kwestia włościańska w Polsce, w: Antykomunizm polski. Tradycje intelektualne, B. Szlachta (red.), Kraków 2 0 0 0 , s. 18. 3 124 J. Gray, Słomiane psy. Myśli o ludziach i innych zwierzętach, tłum. C. Cieśliński, Warszawa 2 0 0 3 , s. 150. FRONDA 32 4 F. C o p l e s t o n . Historia filozofii, t. IX, t ł u m . B. C h w e d e ń c z u k , W a r s z a w a 1 9 9 1 , s. 6 2 - 6 3 . 5 J . M . B o c h e ń s k i , Lewica, religia, sowietologia, W a r s z a w a 1 9 9 6 , s. 9 0 . 6 M. Łosski, Historia filozofii rosyjskiej, t i u m . H. P a p r o c k i , Kęty 2 0 0 0 , s. 6 7 . 7 M. B a k u n i n , Revolutionary Catechism, cyt. za: 8 K. M a r k s , F. Engels, Manifest komunistyczny, w: Dzieła wybrane, t. I, W a r s z a w a 1949, s. 18 9 T a m ż e , s. 2 7 . 10 F. Engels, Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa, t ł u m . J . F . W o l s k i (L. Krzywicki), http://dwardmac.pitzer.edu/anarchist_archives/bakunin/catechism.htm/ cyt. za: h t t p : / / m a r x i s t . o r g . p o l s k i / m a r k s - e n g e l s / 1 8 8 4 / p o c h o d z e n i e / 0 2 . h t m # 0 1 11 12 Tamże. W.I. Lenin, Z okazji międzynarodowego dnia robotnic, w: Dzieła wszystkie, t. 40, W a r s z a w a 1988, s. 182. 13 L. T r o c k i , Zdradzona rewolucja, t i u m . A. A c h m a t o w i c z , W a r s z a w a 1 9 9 1 , s. 110. 14 A. 15 S z y m a ń s k i , Bolszewizm jako prąd kulturalny, w: Antykomunizm polski, dz.cyt. s. 211. Cyt. za: M. C z a c h o r o w s k i , Wiek rewolucji seksualnej, W a r s z a w a 1999, s. 14. 16 T a m ż e , s. 15. 17 J.M. B o c h e ń s k i , dz.cyt., s . 2 9 2 . 18 A. Sotżenicyn, Archipelag Cutag, t i u m . J. P o m i a n o w s k i , W a r s z a w a 2 0 0 0 , cz. III, t. II, s. 4 2 4 . 19 20 J.M. B o c h e ń s k i , dz.cyt., s . 2 9 2 . A.M. Kołłontaj, The Autobiography of a Sexually Emancipated Communist Woman, cyt. za: http://marxist.org./archive/kollonta/works/bio.htm 21 Tamże. 22 M. C z a c h o r o w s k i , dz.cyt., s. 14. 23 A . M . K o ł ł o n t a j , Communism and the Family, „ T h e W o r k e r " 1 9 2 0 , cyt. za: 24 Tamże. http://marxist.org./archive/kollonta/works/1920/communism-family.htm 25 A . M . K o ł ł o n t a j , The Autobiography..., dz.cyt. 26 L. T r o c k i , Zdradzona rewolucja, dz.cyt., s. 1 1 1 . 27 T a m ż e , s. 115. 28 T a m ż e , s . 119. 125 Ross Ciarek pisze na łamach „Spectatora", że jeśli sy tuacja będzie się rozwijała tak, jak obecnie, to za kil kanaście lat na „ślubnym kobiercu" staną ludzie ze swoimi... psami, kotami czy delfinami. Są już zresztą „etycy", którzy to zboczenie usprawiedliwiają - profe sor Peter Singer z Uniwersytetu Princeton otwarcie głosi, że moralny zakaz zoofilii jest międzygatunkowym rasizmem, który powinien zostać zniesiony. TRZECIA REWOLUCJA SAMUEL BRACŁAWSKI Niepostrzeżenie, powoli, ale systematycznie następuje w świecie obyczajów trzecia część rewolucji seksualnej. Pierwsza z nich obejmowała „wyzwolenie z o k o w ó w m o n o g a m i c z n y c h związków h e t e r o s e k s u a l n y c h " . Druga, w wielu krajach świata już d o k o n a n a - to „ r ó w n o u p r a w n i e n i e związków h o m o s e k s u alnych" czy szerzej: z r ó w n a n i e oceny moralnej związków h e t e r o - (oczywiście 126 FRONDA 32 realizowanych w m i a r ę możliwości poza m a ł ż e ń s t w e m ) z h o m o s e k s u a l n y m i . Trzecią fazą rewolucji obyczajowej będzie zaś... społeczna akceptacja, a k t o wie, czy nie przyznanie p r a w m a ł ż e ń s k i c h „ p a r o m " zoofilskim i pedofilskim. Przed takim rozwojem wydarzeń przestrzega m.in. brytyjski tygodnik „Spect a t o r " : „Pod presją lobby «zooseksualistów» brytyjski rząd łagodzi kary za zoofilię. Czy kolejne tabu p a d n i e p o d naciskiem politycznej p o p r a w n o ści?" - pyta retorycznie Ross Ciarek. O d p o w i e d ź nie jest pocieszająca. Wie le wskazuje na to, że jeśli sytuacja będzie się rozwijała tak, jak obecnie, to za kilkanaście lat na „ ś l u b n y m k o b i e r c u " s t a n ą ludzie ze swoimi... psami, kotami czy delfinami. Są już zresztą „etycy", którzy to zboczenie usprawie dliwiają - profesor P e t e r Singer z U n i w e r s y t e t u P r i n c e t o n otwarcie głosi, że m o r a l n y zakaz zoofilii jest m i ę d z y g a t u n k o w y m r a s i z m e m , który p o w i n i e n zostać zniesiony. Inaczej ma się rzecz z pedofilią. To zboczenie jest potępiane, przynajmniej oficjalnie, tak przez opinię publiczną oraz prawo, jak przez etyków oraz seksu ologów. Także w tym wypadku jednak dostrzec m o ż n a niepokojące przesunię cie akcentów, chociażby w prawie. W Danii n p . przesunięto granicę wieku, od której seks nie jest już zakazany. Obecnie wynosi ona 12 lat. Włoscy pedofile apelowali niedawno w Internecie o przyznanie prawa do s t o s u n k ó w seksual nych dzieciom przed 12. rokiem życia. Ich zdaniem już ośmio-, dziewięciolet nie dzieci mają potrzeby seksualne. Potwierdzeniem opinii pedofilów mają być „poważne" badania naukowe, m.in. słynny raport Kinseya, w którym rzeczy wiście m o ż n a przeczytać, że dzieci, i to w zasadzie od wieku noworodka, ma ją rozwinięte potrzeby seksualne, które powinny być zaspokajane. Kinsey - n u d z i a r z , który z m i e n i ł ś w i a t Alfred Kinsey, na którego b a d a n i a tak c h ę t n i e powołują się pedofile (jak również zoofile dążący do u z n a n i a ich zboczenia za kolejną orientację seksu alną - obok h e t e r o - i h o m o s e k s u a l i z m u ) , urodził się w H o b o k e n , w stanie N e w Jersey, 23 czerwca 1894 roku. Był s y n e m profesora m e c h a n i k i Alfreda Seguine'a Kinseya i Sary Anny Charles. R o d z i n a była niezwykle religijna, a mały Alfred, chory na gorączkę r e u m a t y c z n ą i krzywicę, nigdy (zresztą tak że w wieku dorosłym) nie i n t e r e s o w a ł się specjalnie koleżankami, a ożenił się z pierwszą dziewczyną, z k t ó r ą chodził na randki. „W m ł o d o ś c i chętniej WIOSNA2004 127 uganiał się za osami niż za d z i e w c z y n a m i " - stwierdził w biografii badacza jego bliski w s p ó ł p r a c o w n i k Wardell Pomeroy. Po szkole średniej Kinsey rozpoczął, idąc za radą ojca, s t u d i a t e c h n i c z n e w Stevens I n s t i t u t e . J e d n a k nieco później zdecydował się je porzucić i rozpo cząć zgłębianie tajników biologii w Bowdoin College w Brunswick, w stanie Maine. M i m o iż decyzja ta wywołała p o w a ż n y konflikt, a n a w e t zerwanie sto s u n k ó w z ojcem, Kinsey nie p o d d a ł się i w 1916 roku rozpoczął dalsze stu dia biologiczne na Uniwersytecie Harvarda, aby ukończyć je ze s t o p n i e m d o k t o r a cztery lata później. Od tego m o m e n t u uczony zajmował się b a d a n i e m os i ich klasyfikacją. W tej dziedzinie stał się n i e k w e s t i o n o w a n y m a u t o r y t e t e m . O s i e m n a ś c i e lat później, z n u d z o n y zbieraniem o k a z ó w os, rozpoczął badania n a d życiem sek sualnym s t u d e n t ó w , stosując jednak przy tym... m e t o d y analogiczne do tych, które umożliwiły mu karierę jako znawcy os. W ł a d z e uczelni p r z e r a ż o n e wagą przypisywaną przez Kinseya w y w i a d o m ze s t u d e n t a m i poprosiły go o zaprzestanie b a d a ń n a d seksualnością. Uczony nie zgodził się i w ciągu kilku miesięcy zebrał środki pozwalające mu stwo rzyć zespół badawczy, który już niemal samodzielnie, bez kontroli innych in stytucji badawczych mógł k o n t y n u o w a ć b a d a n i a nad życiem s e k s u a l n y m lu dzi. G r u p a badawcza składała się p r z e d e w s z y s t k i m (przyznają to n a w e t życzliwi Kinseyowi seksuolodzy) ze s t u d e n t ó w , więźniów i h o m o s e k s u a l i stów, a z a t e m była wyjątkowo n i e r e p r e z e n t a t y w n a . Na p o d s t a w i e r o z m ó w z h o m o s e k s u a l i s t a m i , s t u d e n t a m i i więźniami oraz l u d ź m i , którzy sami zgła szali się do b a d a ń ( m o ż n a d o m n i e m y w a ć , że mieli oni s k ł o n n o ś c i ekshibicjonistyczne), Kinsey opracował i wydał w 1948 roku książkę Sexual Behcwior of the Humań Małe (Zachowanie seksualne ludzkiego samca), która m i a ł a przed stawiać życie seksualne przeciętnego Amerykanina. W y n i k a ł o z niej, że 85 proc. mężczyzn odbyło p r z e d m a ł ż e ń s k i s t o s u n e k płciowy, 70 proc. korzysta ło z u s ł u g prostytutek, 40 proc. zdradza żonę, a 37 proc. przynajmniej raz w życiu odbyło s t o s u n e k płciowy z i n n y m mężczyzną. W wydanej pięć lat później pracy Sexual Behavior of the Humań Female (Zachowanie seksualne ludzkiej samicy) Kinsey poszedł jeszcze dalej, dopisując do analogicznych danych biologiczne usprawiedliwienie rozpusty. Jego zdaniem stosunki p r z e d m a ł ż e ń s k i e i p o z a m a ł ż e ń s k i e miały b o w i e m służyć rozwojowi emocjo n a l n e m u i psychicznemu kobiety. P o w s t r z y m y w a n i e się przed n i m i m o g ł o 128 FRONDA 32 n a t o m i a s t prowadzić d o szkodliwych z a h a m o w a ń . Badania Kinseya - a do kładniej to, że u z n a n o w nich za n o r m ę zachowania niemoral ne - przyczyniły się do wywołania pierwszej fali rewolucji seksualnej. Sam Kinsey tego nie dożył, gdyż zmarł na zawał serca 25 sierpnia 1956 roku. Mimo to - biorąc pod uwagę świadec twa jego bliskich współpracowników - m o ż n a spokojnie stwierdzić, że rewo lucja seksualna zostałaby przyjęta przez Kin seya z zadowoleniem. Ostatecznie b o w i e m ce lem jego badań biologicznych było nie tyle poznanie prawdy, ile... zniszczenie tradycyjnej moralności seksu alnej. „Kinsey d u ż o wiedział o tradycji judeochrześcijańskiej i był oburzony tym, jak wpłynęła ona na naszą kulturę. Często cytował niespójności i paranoje, w które, jak zapewniał, kultura ta obfitowała" - wska zuje Pomeroy i dodaje, że badacz doszedł do wniosku, iż nie da się pogodzić zasad moralnych z nauką. Aby jednak nauka m o g ł a wyjść zwycięsko ze starcia z wiarą - potrzebny był plan rewolucji. I Kinsey go stworzył! R e w o l u c j a s e k s u a l n a pod p ł a s z c z y k i e m b a d a ń Pomeroy wielokrotnie używa w swojej pracy określenia „wielki plan Kinseya". Miał on polegać na szczegółowym opisaniu zachowań seksualnych ludzi. Ponie waż jednak badania prowadzone były tak, aby uzyskać w ich efekcie określone twierdzenia oraz dane, bez przesady można uznać, że ostatecznym celem „wiel kiego planu" było stworzenie nowych standardów zachowania moralnego. Zda niem Judith A. Reisman i Edwarda W. Eichela, autorów pracy Kinsey - seks i oszu stwo, plan ten miał być zrealizowany w dwóch następujących po sobie etapach. Pierwszym z nich była pełna naukowa, a co za tym idzie także społeczna akcep tacja homoseksualizmu jako normalnego (zgodnego z normą) zachowania seksu alnego. Kinsey uznawał również, że ostatecznie h o m o - i heteroseksualizm nie W1OSNA-2004 129 wykluczają się wzajemnie, a zatem normalny człowiek powinien od kryć w sobie biseksualistę. „Bio rąc pod uwagę fizjologię seksu alnej reakcji i charakterystycz ne dla ssaków źródła ludzkich zachowań, nie jest t r u d n o wy jaśnić, dlaczego ludzkie zwie rzę przejawia konkretne za chowania seksualne. Trudniej wyjaśnić, dlaczego tylko n i e k t ó r e jednostki, a nie wszyscy o s o b nicy, angażują się we wszyst kie rodzaje aktywno ści seksualnej" stwierdził - Kinsey we wstępie do pracy o zachowaniach seksualnych kobiet. Uczony uznawał więc, że tylko uczestnictwo we wszystkich ro dzajach aktywności seksualnej (również zoofilskiej) świadczy o rzeczywistym wyzwoleniu się ze społecznego zniewolenia, a zatem znamionuje osobowość w pełni dojrzałą, która wychodzi „poza dobro i zło". Społeczna akceptacja h o m o s e k s u a l i z m u była j e d n a k tylko p i e r w s z y m krokiem na drodze ku pełnej rewolucji seksualnej. Kolejnym m i a ł o być wy rugowanie s a m e g o pojęcia n o r m y z dziedziny seksuologii i m o r a l n o ś c i sek sualnej. „Utrzymywał on, że r ó ż n e z a c h o w a n i a seksualne są tylko p u n k t a m i w ciągłym s p e k t r u m zachowań, różnice są zaś tylko n a t u r y ilościowej, a nie jakościowej, co m o ż n a by definiować jako a n o m a l i e i patologie. K r ó t k o m ó wiąc Kinsey sądził, że nie istnieje coś takiego jak seksualna perwersja" stwierdzają R e i s m a n i Eichel. O d n o s i ł o się to nie tylko do h o m o s e k s u a l i zmu, ale również do pedofilii. Miała się o n a stać w przyszłości n o r m a l n y m i a k c e p t o w a n y m s p o s o b e m „ekspresji seksualnej", przynoszącym zadowole nie i radość tak dorosłym, jak i dzieciom. D r o g ą do u z n a n i a pedofilii za m o ralną było zaś u k a z a n i e w s t o s o w n y c h badaniach, że, po pierwsze, występu je ona o d p o w i e d n i o często (czyli jest „ n o r m a l n a " , choć n i e z g o d n a z n o r m ą ) , 130 FRONDA 32 po drugie zaś, że dzieci są w niej nie tylko wykorzystywane, ale i czerpią ze s t o s u n k ó w seksualnych z dorosłymi p e ł n ą przyjemność. O b i e te kwestie (in na rzecz, w jaki sposób) Kinsey „ u d o w o d n i ł " . Perwersyjne niemowlaki W swoim raporcie o zachowaniach seksualnych mężczyzn i kobiet Kinsey wraz ze w s p ó ł p r a c o w n i k a m i otwarcie stwierdza, że dzieci poniżej czwartego roku życia są zdolne do przeżywania o r g a z m u (oszczędzę czytelnikom da nych, ile razy w ciągu godziny, ale i takie informacje m o ż n a znaleźć w słyn nym raporcie). „W społeczności wyzbytej z a h a m o w a ń p o ł o w a lub więcej chłopców mogłaby d o z n a ć o r g a z m u przed osiągnięciem wieku t r z e c h lub czterech lat, a prawie każdy mógłby d o z n a ć o r g a z m u na trzy do pięciu łat przed o k r e s e m dojrzewania" - m o ż n a przeczytać w raporcie. Skąd takie da ne? Nie jest to do końca jasne. Autorzy b a d a ń piszą w raporcie, że swoją wie dzę czerpali z r o z m ó w z o s o b a m i dorosłymi, k t ó r e m i a ł y k o n t a k t y s e k s u a l n e z dziećmi i były w stanie rozpoznać oraz z i n t e r p r e t o w a ć z a c h o w a n i a swoich seksualnych p a r t n e r ó w . Jeśli nawet uznać takie twierdzenie za prawdziwe, to i tak stajemy wobec poważnych p r o b l e m ó w naukowych. E k s p e r t a m i od dziecięcej seksualności m i a n o w a n o b o w i e m p o ś r e d n i o ludzi, którzy byli... p r z e s t ę p c a m i seksualnymi albo - posługując się językiem bardziej b e z p o ś r e d n i m - zboczeńcami wyko rzystującymi dzieci. T r u d n o uznać, że zaangażowany w czynność seksualną pedofil jest zdolny do n a u k o w e g o czy choćby obiektywnego przedstawienia wyników swoich działań. A jednak, przynajmniej według oficjalnych sprawozdań, to właśnie wywiady z przestępcami seksualnymi były j e d n y m z głównych źró deł wiedzy Kinseya o zachowaniach płciowych dzieci. Już s a m o to wystarczy, aby zdyskwalifikować ich a u t o r a jako p o w a ż n e g o n a u k o w c a . Niestety, wiele wskazuje na to, że na tym sprawa się nie kończy, a Kinsey p o s u n ą ł się w swo ich badaniach daleko poza granice prawa i moralności! Reisman i Eichel wykazują bowiem, że zebranie danych, jakie przedstawia Kinsey - jeśli nie było mistyfikacją - m u s i a ł o się opierać na doświadczeniach przeprowadzonych w obecności ekipy badawczej. T r u d n o sobie wyobrazić, żeby bez odpowiedniej wiedzy seksuologicznej i biologicznej, tylko na podsta wie własnych obserwacji, pedofile mogli przedstawić tak szczegółowe opisy WIOSNA-2004 131 zachowań swoich ofiar, jak te, które spotykamy w pracy Kinseya: „Ekstre m a l n e napięcie z g w a ł t o w n y m i konwulsjami [...] wykrzywione u s t a [...] wy sunięty język [...] spazmatyczne skurcze [...] wytrzeszcz oczu [...] zaciska jące się dłonie [...] p u l s o w a n i e lub drganie p e n i s a [...] szloch lub g w a ł t o w n y płacz, czasem z obfitymi łzami, szczególnie u młodszych dzieci [...] b r o n i ą się przed p a r t n e r e m i m o g ą podjąć g w a ł t o w n e wysiłki, aby u n i k n ą ć o r g a z m u , chociaż czerpią niewątpliwą przyjemność z tej sytuacji". Takie d a n e m o g ą pochodzić tylko z bezpośredniej obserwacji i niestety istnieją poszlaki, że w laboratoriach Kinseya t a k o w e obserwacje ( s t o s u n k ó w p r z e s t ę p c ó w seksu alnych z dziećmi) mogły się odbywać, a n a w e t być filmowane. Jeśli j e d n a k nawet do tego nie doszło - to jest pewne, że zespół badający z a c h o w a n i a sek sualne zatajał przed rodzicami krzywdzonych dzieci informacje o tym, że są one wykorzystywane seksualnie. W pracy poświęconej k o b i e t o m Kinsey p o s u n ą ł się jeszcze dalej, d o w o dząc, że s t o s u n k i dorosłych z małymi dziewczynkami m o g ą przynieść t y m o s t a t n i m p r a w d z i w ą przyjemność. Co więcej, zbagatelizował całkowicie świadectwa dzieci m o l e s t o w a n y c h seksualnie, opowiadających o strachu, za niepokojeniu i z m i a n a c h psychicznych, jakich doświadczały po s t o s u n k u z dorosłym. Kinsey uznał, że wszystkie te rzeczy są s k u t k i e m ograniczeń społecznych i pruderyjności rodziców dziecka, a nie s a m e g o aktu g w a ł t u na nieletnim. „ O k o ł o 80 proc. dzieci m i a ł o z a b u r z e n i a e m o c j o n a l n e l u b było przestraszonych k o n t a k t a m i z d o r o s ł y m i . Mała część była głęboko p o r u s z o na, ale w większości p r z y p a d k ó w zgłoszony strach był bliższy p o z i o m u , k t ó ry dzieci objawiają na widok o w a d ó w , pająków l u b p r z e d m i o t ó w , w z g l ę d e m których były negatywnie n a s t a w i a n e przez wychowanie. Gdyby dzieci nie by ły u w a r u n k o w a n e k u l t u r o w o , wątpliwe, by z a n i e p o k o i ł o je s e k s u a l n e zbliże n i e " - stwierdza Kinsey w raporcie o kobietach. Wychowanie seksualne w duchu Kinseya T r u d n o nie wyczytać w tych słowach akceptacji dla pedofilii i l e d w o skry w a n e g o pragnienia, aby stała się o n a społecznie a k c e p t o w a l n ą n o r m ą . Kin sey nie ograniczył się j e d n a k tylko do pragnień, lecz p o s t u l o w a ł r ó w n i e ż kon kretne działania. To przede wszystkim w p r o w a d z e n i e na szeroką skalę wychowania seksualnego w szkołach, k t ó r e g o celem jest: 132 FRONDA 32 1. sprawienie, by heteroseksualiści p o d e j m o w a l i s t o s u n k i h o m o seksualne (jak wynika z t e k s t u o p u b l i k o w a n e g o n i e d a w n o w „The G u a r d i a n " , cel t e n s t o p n i o w o udaje się realizować); 2. p r o p a g o w a n i e akceptacji pedofilii; 3. zachęcanie dzieci do p o d e j m o w a n i a aktywności seksualnej. O ile p u n k t y pierwszy i trzeci są j u ż w zasadzie zrealizowane, o tyle p u n k t drugi wciąż czeka na realizację. Coraz bardziej aktywni są j e d n a k seksuolo dzy, prezentujący tezę o n o r m a l n o ś c i s t o s u n k ó w m i ę d z y p o k o l e n i o w y c h (tak określa się pedofilię) i proponujący wykreślenie jej z listy c h o r ó b psychicz nych czy zboczeń. I nie ma się co pocieszać faktem, że na razie daleka do te go droga. Jeszcze 50 czy 40 lat t e m u dla wielu odległą przyszłością (lub nie możliwością) w y d a w a ł o się wykreślenie z listy c h o r ó b h o m o s e k s u a l i z m u . A j e d n a k do tego doszło. Czy p o d o b n i e nie będzie z pedofilią? T y m ważniejsze jest więc u ś w i a d o m i e n i e sobie, że wyniki b a d a ń , k t ó r e wykorzystuje się do u z a s a d n i e n i a zgody na uczynienie z pedofilii kolejnej orientacji seksualnej, nie tylko zostały u z y s k a n e w s p o s ó b g ł ę b o k o n i e m o r a l ny, ale także z w y m i e n i o n y c h wcześniej przyczyn ( n i e r e p r e z e n t a t y w n o ś ć próby, źle s f o r m u ł o w a n e pytania, wybór na e k s p e r y m e n t a t o r ó w i e k s p e r t ó w zboczeńców i p r z e s t ę p c ó w seksualnych) nie posiadają jakiejkolwiek wartości n a u k o w e j . Przykład tych b a d a ń dowodzi, iż k ł a m s t w o p o w t ó r z o n e o d p o w i e d n i o wiele razy zostaje u z n a n e za prawdę, ale t r z e b a też p a m i ę t a ć , że p o znanie p r a w d y m o ż e nas wyzwolić. SAMUEL BRACŁAWSKI WIOSNA-2004 133 Ktoś pięknie strawestował znane powiedzenie - w demo kratycznym kraju ślepców jednooki nie byłby królem, byłby politycznym marginesem. Owszem, jednoocy, widzicie. Ale cóż z tego, gdy reszta wasze relacje bierze za majaki szaleńców? KONSERWATYZM JAKO KLĘSKA SZCZEPAN TWARDOCH N a p o l e o n dowiódł w ł a s n e g o strategicznego m i s t r z o s t w a , p o n o s z ą c swoją największą porażkę. Największymi arcydziełami strategii nie były jego zwy cięskie bitwy p o d M a r e n g o , W a g r a m czy Austerlitz, lecz p r z e p r a w a przez Berezynę - tragiczny finał wyprawy na M o s k w ę . To oczywisty paradoks. Strategia jest sztuką zwyciężania. Jednak najwięk szym wyzwaniem dla stratega jest działanie w warunkach, w których prawdziwe 134 FRONDA 32 zwycięstwo jest niemożliwe, a za sukces uznaje się zmniejszenie rozmiarów po rażki. Napoleon zawiódł jako polityk - on sam ponosi odpowiedzialność za zgubną decyzję wyprawy na Rosję, on również jest a u t o r e m szeregu pomyłek strategicznych w największej skali - zamiast zatrzymać się po zdobyciu Litwy i Białorusi i odczekać do wiosny, ruszył naprzód, powielając błąd Karola XII, któ ry niejako na własne życzenie zwycięstwo pod Narwą zamienił w s r o m o t n ą klę skę pod Połtawą. Ponosząc odpowiedzialność za przegraną, Napoleon wykazuje się kunsztem stratega, zwodząc wielokrotnie silniejsze, dobrze odżywione i wy poczęte siły rosyjskie. Swoim zdemoralizowanym, pozbawionym kawalerii i ar tylerii, osłabionym, wygłodzonym wojskiem rozbija jedną armię rosyjską, orga nizując rzecz prawie niemożliwą - przeprawę przez Berezynę. Zwycięstwa w bitwach Napoleon odnosił, dysponując najczęściej przewagą liczebną (jego za sługą jako polityka i stratega wielkiej skali jest uzyskanie tej przewagi na d a n y m odcinku) i posiadając lepszych żołnierzy; pod Berezyną dokonał niemożliwego. Postąpił jak arcymistrz szachowy, który głupio zgodził się zagrać bez wież i het mana i oczywiście przegrał partię, jednak w stylu dowodzącym jego mistrzostwa. Lampart, książę Salina, b o h a t e r powieści L a m p e d u s y jest artystą klęski. Jego k o n s e r w a t y z m jest w i r t u o z e r i ą porażki. N i k t tak pięknie nie przegrywa jak prawdziwy arystokrata. Ponosi o d p o w i e d z i a l n o ś ć za swoją klęskę, tak jak dziedziczy świetność swych książęcych p r z o d k ó w . Arystokracja p o p e ł n i ł a jedną, niewybaczalną z b r o d n i ę - przegrała swój arystokratyzm, schamiała, przestała być arystokracją. „Jako król Ludwik XVI zasłużył na swe nieszczę ście, ponieważ nie znał się na swym rzemiośle. Jako człowiek n i e zasłużył na nie. To cnoty wyobcowały go z n a r o d u " - pisze A n t o n i de Rivarol. Chylę czoło przed ludzką, chrześcijańską p o k o r ą Ludwika XVI i g o d n o ścią, z jaką idzie na gilotynę - j e d n a k gardzę n i m jako m o n a r c h ą , gdyż jako p o t o m e k H u g o n a C a p e t a p o w i n i e n zwyciężyć, nie zaś u m i e r a ć z godnością... Ludwik XVI, ścinający niedoszłych regicides, miałby z a p e w n e nieco mniej świętości, lecz byłby p r a w d z i w y m królem. Zacytuję z n ó w Rivarola (bo ż a d e n pisarz nie był w t e d y tak blisko w y d a r z e ń ) : „Gdyby Ludwik XVI 10 sierpnia zginął z bronią w ręku, wówczas jego k r e w obficiej użyźniłaby lilie. Śmierć na szafocie w ś r ó d milczenia t ł u m ó w na zawsze p o z o s t a n i e p i ę t n e m - dla na rodu, dla t r o n u , a n a w e t dla w y o b r a ź n i " . Tak jak Rivarol, wolałbym, żeby historia zapamiętała tego poczciwego króla-tluściocha jako krwawego tyrana, który bezwzględnie stłumił b u n t : kazał W1OSNA-2004 135 strzelać do t ł u m u p r o s t y t u t e k i przekupek idących na Wersal, ściął Robespierre'a, łamał kołem Fouchego i Marata... Charlotta Corday poślubiłaby wtedy miłego chłopca, urodziła mu gromadkę dzieci i historycy nigdy nie zanotowa liby jej imienia. C h a t e a u b r i a n d zostałby m o ż e drugim Michałem z Montaigne, młody zaś porucznik artylerii, Napoleon Bonaparte, oddałby się swojej pasji: fortyfikacjom i m o d e r n i z o w a n i u armat. Zostałby m o ż e następcą Gribevaula i Vaubana? Lub m o ż e wróciłby, zgodnie z młodzieńczymi marzeniami, na Kor sykę, aby razem z Paolim Pasąualem wzniecić kolejne powstanie przeciwko Francuzom? Gdyby Ludwik XVI był taki, jak powinien, m ł o d y Bonaparte skoń czyłby m o ż e na szafocie w Ajaccio, krzycząc: „Na pohybel Francji!"... I m o ż e tylko m ł o d y wandejski arystokrata H e n r i de la Rochejaąuelein czytywałby n a m i ę t n i e rycerskie r o m a n s e , p o m s t u j ą c na los, który kazał mu żyć w n u d n y c h czasach, gdy nie m o ż n a wykazać się szaleńczą odwagą... Jako arystokrata książę Salina niesie więc b r z e m i ę odpowiedzialności za swoją porażkę. Nosząc w sobie tę odpowiedzialność, czuje, że jedyne, co mu pozostało, to styl. Więc przegrywa najpiękniej. N i e traci godności, chociaż traci wszystko - tymi siłami, jakie mu pozostały, czyli s w o i m h o n o r e m , swo ją d u m ą , swoją wyniosłością, t y m wszystkim, czym góruje n a d ^ plebejem - tym posługuje się po m i s t r z o w s k u . Wiejskie wybory są jego Berezyną. Czy więc konserwatyzm jest sztuką zawierania k o m p r o m i s u ? To piękna wizja - wielkodusznie pozwalamy na p e w n e ustępstwa, J e d n o c z e ś n i e trwając niezłomnie przy najważniejszym rdzeniu zasad. Taka koncepcja wymaga umiejętności kartografa, po trzebnych do wytyczenia wyraźnej, nieprzekraczalnej granicy. Co jest, oczywiście, n i e m o ż l i w e . W obliczu sztu ki k o m p r o m i s u każda granica zawsze będzie się ja wić jako niepotrzebny, szkodliwy u p ó r . Co gorsza, nieelegancki i prowincjonalny u p ó r . Zawsze m o ż n a przecież postawić kolejny, maleńki k r o k do tyłu (och tak, tym r a z e m już o s t a t n i ! ) , ustępując. Ale na s a m y m k o ń c u tej przebytej m a l e ń k i m i kroczkami ścieżki znaj d u j e m y zawsze t ę s a m ą przepaść. Jakże naiwnie myli się m ł o d y Tancredi. Jakże g r o t e s k o w o mylą się wszyscy ci, którzy dziś z nadzieFRONDA 32 ją i u ś m i e c h e m powtarzają: „Wiele się m u s i zmienić, aby wszystko pozosta ło po staremu". Mój drogi Tancredi, nie p o m o ż e m a ł ż e ń s t w o z p i ę k n ą córką b o g a t e g o p a r w e n i u s z a - tak się nie ratuje rodowej fortuny, tak się ją bruka. Oczywi ście, cóż innego m o ż n a uczynić? Z b a n k r u t o w a ć ? Ż e b r a k alkoholik, opowia dający przy wybłaganej w knajpie w ó d c e o s w o i m ojcu baronie? Niestety, alternatywa m i ę d z y m a ł y m i k o m p r o m i s a m i a u n i c e s t w i e n i e m jest fałszywa. Jest z ł u d z e n i e m , jakże pięknym, bo p o z o s t a w i a iluzję, że m o ż na jeszcze coś uczynić. T y m c z a s e m nie jest to nawet, jak powiedzieliby n i e p o p r a w n i optymiści, wybór mniejszego zła. To po p r o s t u wybór m i ę d z y j e d n ą klęską a drugą. Re alna jest jedynie rzeczywistość klęski. W s z y s t k o się zmieni i nic nie p o z o s t a n i e po s t a r e m u , drogi Tancredi. Nie m ó w i m y przecież o zbliżającej się klęsce! M ó w i m y o rzeczywistości klęski, rzeczywistości dotykającej n a s w s p o s ó b najdotkliwszy... W s z y s t k o już się z m i e n i ł o i nic nie p o z o s t a ł o po s t a r e m u - o d p o w i a d a m b r a t a n k o w i Lamparta. Adolf Hitler pod koniec kwietnia 1945 roku tworzył n o w e dywizje - kil k u s e t zdemoralizowanych żołnierzy, wyposażonych w p a r ę ciężarówek mia nował dywizją p a n c e r n ą i nie mógł z r o z u m i e ć , dlaczego t a k a dywizja nie wy trzymuje konfrontacji z sowieckimi czołgami. Nie powtarzajmy t e g o b ł ę d u . Stajemy więc na rozstajach. Początkowo obie drogi biegną blisko siebie nieraz się n a w e t krzyżują. J e d n a droga to sztuka k o m p r o m i s u . D r u g a droga to sztuka walki. Na pierwszej przydadzą się d o b r e maniery, na drugiej kara bin i parę skrzynek amunicji. Obie drogi p r o w a d z ą do tej samej przepaści. Rozróżnienie między k o n s e r w a t y z m e m ewolucyjnym (zwanym też an glosaskim lub po p r o s t u k o n s e r w a t y z m e m ) a k o n s e r w a t y z m e m i n t e g r a l n y m (tradycjonalizmem, k o n s e r w a t y z m e m r o m a ń s k i m , jak k t o woli) wydaje się tutaj bardzo istotne. Dotyka a b s o l u t u . M i m o aksjologicznej bliskości dwa k o n s e r w a t y z m y stają po przeciwnych stronach barykady. Wiedziony realpolitik ewolucjonista uznaje uzurpację, przywiązany do a b s o l u t u tradycjonalista o d m a w i a u z n a n i a uzurpacji. Rzecz w tym, że uzurpacja ma to gdzieś. Czy zwycięzców obchodzi, któ ry z p o k o n a n y c h i związanych j e ń c ó w przysięga w ł a ś n i e walczyć do ostatniej kropli krwi, a który rozważa p e w n e u s t ę p s t w a ? WIOSNA-2004 137 Jakże komiczni byli kapłani francuskiego kościoła „konstytucyjnego"! Drodzy ewolucjoniści, przyjrzyjcie się d o k ł a d n i e t e m u fragmentowi historii - rewolucji żaden k o m p r o m i s nie wystarczy. Będziecie d o k ł a d n i e t a m gdzie oni i będziecie przy t y m żałośnie śmieszni. Ile razy m o ż n a sobie obiecywać, że dalej to już ani kroku? Nie z n a m się na piłce nożnej - ale gdy w osiemdziesiątej m i n u c i e m e c z u t r e n e r drużyny przegrywającej pięć do zera m ó w i d z i e n n i k a r z o m , że nie wszystko jeszcze stracone, n a w e t ja d o s t r z e g a m jego ś m i e s z n o ś ć . Ktoś pięknie s t r a w e s t o w a ł z n a n e p o w i e d z e n i e - w d e m o k r a t y c z n y m kra ju ślepców j e d n o o k i nie byłby królem, byłby politycznym m a r g i n e s e m . Ow szem, jednoocy, widzicie. Ale cóż z tego, gdy reszta w a s z e relacje bierze za majaki szaleńców? Jest jeszcze trzecia droga - m o ż n a zostać k o n s e r w a t y w n y m nihilistą, jak Jiinger, i z radością obserwować, jak s p o ł e c z e ń s t w o ślepców radośnie, przy dźwiękach muzyki zdąża ku przepaści. A d a m W i e l o m s k i tak charakteryzuje różnicę między de M a i s t r e ' e m a j i i n g e r e m : „Cywilizacja europejska jest w sta nie rozpadu, p r a w d o p o d o b n i e nikt i nic nie m o ż e jej j u ż u r a t o w a ć , b o w i e m lewicowo-laicka infekcja przeżarła j u ż wszystkie tkanki o r g a n i z m u . Żyjemy w epoce «zmierzchu Zachodu», w epoce r o z p a d u i dekadencji. P o s t a w a de Maistre'a jest dla m n i e godna k o n s e r w a t y s t y - on nie pogodził się z myślą o o s t a t e c z n y m u p a d k u , wierzył, że Prawda m o ż e jeszcze n a s u r a t o w a ć , za chował w swoim sercu katalog zasad n a w e t wtedy, gdy świat u z n a ł je za j u ż nie obowiązujące. Jiinger zaś p o p a d ł w totalny nihilizm i z z a c h w y t e m obser wował upadek. Mnie nie sprawiają przyjemności takie widoki i gdy widzę przed sobą masy, tłumy, miliony barbarzyńców w dżinsach i z kolczykami w uszach zajadające h a m b u r g e r y z McDonalda, to walczę, chociażby p i ó r e m , o naszą cywilizację, płaczę, gdy przegrywam. E r n s t Jiinger najchętniej ska kałby na pogorzelisku naszej cywilizacji, ciesząc się, że u p a d ł a wraz z toczą cym ją rakiem. Nie akceptuję p o s t a w y niemieckiego radykała, choć ją b a r d z o dobrze r o z u m i e m " (Adam Wielomski, Konserwatywny nihilizm, „Pro Fide, Rege et Lege" nr 4 3 ) . Bardzo dobrze r o z u m i e m p o s t a w ę polskiego tradycjonalisty. R o z u m i e m także łzy, które m u s z ą często pojawiać się w oczach W i e l o m s k i e g o . Poskaczę j e d n a k r a z e m z Jiingerem. W k o ń c u wszyscy i tak s t a n i e m y kiedyś na p o gorzelisku. Ewolucjonista zawoła: „Nie zważajcie na p ł o m i e n i e , nie wszyst138 FRONDA 32 ko jeszcze spalone, gaśmy r a z e m z u z u r p a t o r a m i ! Racja, to oni podpalili, ale m o ż e zrozumieją swój błąd i będą już nieco mądrzej o b c h o d z i ć się z o g n i e m " . Tradycjonalista powie: „Sami podpalili, niech więc p ł o n i e . My chcemy tylko z pożogi u r a t o w a ć f u n d a m e n t y " . Zaś Jiinger widzi, że spalone belki d a w n o pogrzebały fundamenty, cieszy się więc, że to już koniec. Podniosę jakiś o k r u c h i s c h o w a m go do kieszeni - m o ż e fragment fresku, mozaiki albo n a d p a l o n ą książkę. E r n s t Jiinger p o p a t r z y na m n i e z politowa n i e m - cóż robić, j e s t e m s e n t y m e n t a l n y . Józef de Maistre nie jest na p e w n o mniej spostrzegawczy. Jego najdonio ślejszym osiągnięciem jest być m o ż e to, że nie dał sobie zamydlić oczu koro ną Ludwika XVIII, liliami powiewającymi z n o w u , po p o n a d ćwierć wieku, nad Francją. De Maistre wiedział, że dekoracjami z dykty m o ż n a zasłonić ruinę spalonego królewskiego z a m k u , lecz nie da się go tak o d b u d o w a ć . Rivarol relacjonuje r o z m o w ę Ludwika XV z d w o r z a n i n e m : król pyta o godzi nę, dworzanin odpowiada: „Jest ta godzina, której Wysokość sobie zażyczy". Wasza Ludwik XVIII mógłby co najwyżej oszukiwać, po przekręcając kryjomu wskazówki zegarka. De Maistre, na w e t za Restauracji, po kłada nadzieję w Bogu. Wie, że na ziemi już przegraliśmy. Czy wierzyć będziemy jak Józef de Maistre, czy też zanie siemy się cynicznym chi chotem, jak Ernst Jiinger, przegramy. Gdy spróbuje my ewoluować, przegra my podwójnie i okryjemy się zasłużoną śmiesznością. Oczywiście w ostatecznym WIOSNA 2004 139 r o z r a c h u n k u m a m y rację. Jeżeli tylko p o z b ę d z i e m y się pychy, m o ż e Pan d o ceni naszą wierność? Dlaczego więc wybierać dla siebie d r o g ę klęski? Gdy u k o c h a n y pies d o n Fabrizia, księcia Saliny, zdechł, w y p c h a n o go. Po siedemdziesięciu latach zostaje wyrzucony na ś m i e t n i k : „Gdy ciągnięto wy p c h a n e zwierzę, szklane oczy spojrzały na nią z p o k o r n y m w y r z u t e m rzeczy, którą się usuwa, k t ó r ą chce się zniszczyć. Kilka m i n u t później t o , co z o s t a ł o z Bendica, r z u c o n o w kąt p o d w ó r z a , k t ó r e c o d z i e n n i e odwiedzał śmieciarz. Podczas lotu z o k n a kształt p s a zmienił się na chwilę: m o ż n a było d o s t r z e c tańczącego w powietrzu l a m p a r t a o długich wąsach, z u n i e s i o n ą p r z e d n i ą ła pą, która zdawała się wygrażać. P o t e m w s z y s t k o z a m a r ł o w usypisku sinego k u r z u " (Giuseppe T o m a s i książę di L a m p e d u s a , Lampart). SZCZEPAN TWARDOCH 140 Nie mogę dać lepszego argumentu za obroną życia od mojego własnego życia. jestem „spapraną CIANNA aborcją" JESSEN Nazywam się G i a n n a Jessen. M a m 19 lat. P o c h o d z ę z Kalifornii, ale obecnie m i e s z k a m w mieście Franklin w Teksasie. J e s t e m dzieckiem a d o p t o w a n y m . Cierpię na p o r a ż e n i e m ó z g o w e . Decyzję o aborcji przy p o m o c y r o z t w o r u so li moja biologiczna m a t k a podjęła w wieku 17 lat i w s i ó d m y m i pół miesią cu ciąży. To ja j e s t e m jej u s u n i ę t y m dzieckiem. M i a ł a m u m r z e ć , a p r z e ż y ł a m . Z a m i a s t u m r z e ć , u r o d z i ł a m się żywa o szóstej r a n o 6 kwietnia 1977 ro ku. Na moje szczęście w m o m e n c i e m o i c h n a r o d z i n w klinice nie było jesz cze lekarza-abortera. Pojawiłam się b o w i e m za wcześnie - oczekiwano, że u r o d z ę się m a r t w a o k o ł o godziny dziewiątej, kiedy lekarz miał zacząć swój stały dyżur w klinice. J e s t e m p e w n a , że gdyby a b o r t e r rozpoczął swój dyżur wcześniej, nie byłoby m n i e dziś tutaj. T e n zawód polega b o w i e m na odbie raniu życia, a nie na jego p o d t r z y m y w a n i u . W języku p o t o c z n y m j e s t e m „ s p a p r a n ą aborcją", wynikiem źle s p e ł n i o n e g o o b o w i ą z k u s ł u ż b o w e g o . Świadkami mojego przyjścia na świat było wiele o s ó b . Pierwszymi wita jącymi m n i e o s o b a m i były biologiczna m a t k a i p o z o s t a ł e m ł o d e dziewczyny czekające na śmierć swoich dzieci. P o n o ć w y w o ł a ł a m w ś r ó d nich histerię. N a s t ę p n a była pielęgniarka, k t ó r a z a d z w o n i ł a po p o g o t o w i e , a o n o z a b r a ł o m n i e do szpitala. W szpitalu s p ę d z i ł a m prawie trzy miesiące. Na początku nie d a w a n o mi żadnych szans. W a ż y ł a m tylko 9 0 0 g r a m ó w . W dzisiejszych czasach udaje się j e d n a k u r a t o w a ć n a w e t mniejsze n i e m o w l ę t a . 142 FRONDA 32 Jeden z lekarzy stwierdził później, że m i a ł a m wielką wolę życia i że prawdziwie o nie walczyłam. W końcu wypisano m n i e ze szpitala i u m i e s z c z o n o w rodzinie zastępczej. Lekarze stwierdzili u m n i e p o rażenie m ó z g o w e s p o w o d o w a n e zabiegiem aborcji. Mojej przybranej m a m i e powiedziano, że p r a w d o p o d o b n i e nigdy nie b ę d ę raczkować ani t y m bardziej chodzić. Sama nie m o g ł a m n a w e t usiąść. Z czasem, dzięki m o d l i t w o m i w y s i ł k o m mojej przybranej m a t ki, a p o t e m również i wielu innych osób, n a u c z y ł a m się siadać, raczkować, a w k o ń c u wstawać. Przed u k o ń c z e n i e m czwartego roku życia c h o d z i ł a m już w prawidłach na nogach i przy użyciu balkonika. W świetle prawa z o s t a ł a m z a a d o p t o w a n a przez córkę mojej przybranej matki, Dianę De Paul, w kilka mie sięcy po tym, jak zaczęłam chodzić. Na moją wcze śniejszą adopcję nie chciał wyrazić zgody D e p a r t a m e n t Polityki Socjalnej. Cały czas trwa rehabilitacja. Po czterech opera cjach chirurgicznych m o g ę już chodzić o w ł a s n y c h si łach. Nie zawsze jest to łatwe. Czasami zdarza mi się wywrócić, ale po 19 latach u p a d k ó w n a u c z y ł a m się już upadać z wdziękiem. J e s t e m szczęśliwa, że żyję. J u ż raz przecież prawie zginęłam. C o d z i e n n i e dziękuję Bogu za d a n e mi ży cie. Nie u w a ż a m siebie za „ p r o d u k t uboczny poczę cia", za „zbitek k o m ó r e k " ani za ż a d n e i n n e z pojęć używanych do nazywania dziecka w łonie m a t k i . S p o t k a ł a m wiele żyjących ofiar aborcji. W s z y s t k i e są wdzięczne za swoje życie. Przed kilkoma zaledwie miesiącami s p o t k a ł a m kolejną ofiarę aborcji r o z t w o rami soli. Nazywa się Sara i ma d w a lata. P o d o b n i e jak ja, Sara również cierpi na p o r a ż e n i e m ó z g u , ale stan jej zdrowia jest d u ż o poważniejszy. Jest zupeł nie n i e w i d o m a i nękają ją o s t r e ataki epileptyczne. WIOSNA-2004 Przy tego typu zabiegu a b o r t e r nastrzykuje s o l a n k ą z a r ó w n o l o n o m a t k i , jak i swoją n i e m o w l ę c ą ofiarę. Sara d o s t a ł a zastrzyk z trucizny w główkę. Wi działam po n i m ślad na jej czaszce. D l a t e g o też, kiedy z a b i e r a m głos na te m a t aborcji, m ó w i ę nie tylko w s w o i m imieniu, ale również w i m i e n i u in nych u r a t o w a n y c h ofiar, takich jak Sara i jak te ofiary, k t ó r e jeszcze nie mówią. W dzisiejszych czasach dziecko jest dzieckiem tylko wtedy, gdy jest to dla nas wygodne. W p r z e c i w n y m razie jest zaledwie „ t k a n k ą " . Dziecko jest dzieckiem, gdy dochodzi do p o r o n i e n i a w d r u g i m , trzecim, czwartym miesią cu. W wypadku aborcji w drugim, trzecim l u b czwartym miesiącu dziecko jest tylko „zbitkiem k o m ó r e k " l u b „ t k a n k ą " . Dlaczego? Ja nie widzę tu żad nej różnicy. Czy p a ń s t w o ją widzą? Wielu ludzi celowo stara się tego n i e d o strzegać... Nie m o g ę dać lepszego a r g u m e n t u za o b r o n ą życia od mojego w ł a s n e g o życia. Jest o n o wielkim d a r e m . Z a b ó j s t w o nie jest r o z w i ą z a n i e m p r o b l e m ó w . Proszę m n i e przekonać, jeżeli jest inaczej. Na zwieńczeniu j e d n e g o z b u d y n k ó w Kapitolu wyryto wspaniały cytat: „To, co złe m o r a l n i e , nie m o ż e być p o p r a w n e politycznie". Aborcja jest zła moralnie. N a s z kraj przelewa k r e w niewiniątek. A m e r y k a m o r d u j e swoją przyszłość. Każde życie ma swoją wartość. Każde istnienie jest d a r e m n a s z e g o Stwórcy. Dary p o w i n n i ś m y przyjmować i cieszyć się n i m i . P r a w o do życia musi w końcu zostać u z n a n e . CIANNA JESSEN TŁUMACZYŁ: TOMASZ PISULA Zeznanie z ł o ż o n e w dniu 22 kwietnia 1 9 9 6 roku przed P o d z e s p o ł e m Konstytucyjnym Komisji Sprawiedliwości Kongresu U S A (http://www.abortionfacts.com) 144 FRONDA 32 Noworodki nie mają prawa do opieki medycznej aż do momentu swojej śmierci. Odwracamy wzrok i udaje my, że za życia nie są ludźmi. Istotami ludzkimi stają się dla nas oficjalnie dopiero po śmierci. Wydajemy im zarówno świadectwa narodzenia, jak i zgonu, ale tak naprawdę liczą się wyłącznie świadectwa zgonu. Śmierć w szpitalu Chrystusa -ILL STANEK Jestem zawodową pielęgniarką, przez ostatnie pięć lat pracowałam na Oddziale Położniczym w Christ Hospital w Oak Lawn, w stanie Illinois. Do zabiegów przerywania ciąży nasz szpital stosował m e t o d ę nazywaną „aborcją przy wywo łanym porodzie", znaną również jako „aborcja z żywym urodzeniem". Można jej dokonywać na wiele sposobów, ale ogólnie polega ona na rozszerzeniu szyjki 146 FRONDA 32 macicy, tak by kobieta urodziła przed wcześnie dziecko, które umiera albo podczas samego porodu, albo wkrótce potem. W m o i m szpitalu zabieg ten przeprowadza się poprzez wprowadze nie w pobliże szyjki macicy preparatu Cytotec. Lek podrażnia szyjkę i stymu luje jej rozwarcie. W tym momencie z macicy wypada wcześniak, małe dziecko, które często jest żywe. Nie rzadko zdarza się, że dzieci te żyją jesz cze godzinę lub dwie po zabiegu, a na wet dłużej. Jedno z nich żyło prawie osiem godzin. Jeśli u s u n i ę t e dziecko żyje, nie udziela się mu żadnej pomocy m e dycznej, a jedynie czegoś, co mój szpi tal nazywa „zapewnieniem komfortu". „Komfort" oznacza trzymanie dziecka w ciepłym kocu do m o m e n t u śmierci, choć i ten nikły przejaw współczucia nie zawsze jest zapewniony. Nie wymaga się bynajmniej, aby podczas swojego krótkiego życia dzieci były przez kogokolwiek t r z y m a n e na rękach. Pewnej nocy zobaczyłam, jak moja współpracownica wynosi usunięte żywe dziecko z zespołem D o w n a do brudownika, jako że jego rodzice nie chcieli go trzymać, a ona nie miała na to czasu. Nie m o g ł a m znieść myśli, że to cierpiące dziecko będzie umierać s a m o w brudowniku. Kołysałam je więc i tuliłam przez 45 m i n u t jego życia. Miało 2 1 , m o ż e 22 tygodnie, ważyło około pół kilograma i miało 20 centymetrów długości. Dziecko było zbyt słabe, aby się poruszać, wszystkie siły oszczędzało na oddychanie. Na koniec było tak ciche, że nie wie działam, czy jeszcze żyje. Musiałam unieść je pod światło, żeby przez klatkę piersiową zobaczyć, czy jego serce jeszcze bije. Po stwierdzeniu śmierci złożyli śmy mu rączki na piersi, zawinęliśmy w malutki całun i zanieśliśmy do kostni cy, gdzie zabiera się naszych wszystkich zmarłych pacjentów. Moi w s p ó ł p r a c o w n i c y opowiadali mi wiele makabrycznych historii o usuniętych żywcem dzieciach, którymi się zajmowali. O p o w i e d z i a n o mi na WIOSNA-2004 147 przykład o dziecku, które m i a ł o cierpieć na rozszczepienie r d z e n i a kręgowe go, co zadecydowało o zabiegu, ale w trakcie aborcji o k a z a ł o się, że kręgo słup m i a ł o z u p e ł n i e zdrowy. I n n ą pielęgniarkę prześladuje w s p o m n i e n i e u s u n i ę t e g o dziecka, które okazało się d u ż o większe, niż przypuszczano - wa żyło już p o n a d kilogram. W s p o m n i e n i e to wciąż ją dręczy, p o n i e w a ż do dziś nie jest pewna, czy nie p o w i n n a była zażądać dla niego r a t u n k u i opieki m e dycznej. Pracownik p o m o c y medycznej opowiedział mi również o żywym u s u n i ę t y m dziecku, które w oczekiwaniu na śmierć zawinięto w papierowy ręcznik i p o z o s t a w i o n o na blacie w b r u d o w n i k u . Przez przypadek wyrzuco no je do śmietnika. Kiedy p r z e t r z ą s a n o kosz w jego p o s z u k i w a n i u , dziecko w y s u n ę ł o się z ręcznika i w y p a d ł o na p o d ł o g ę . Niedawno jedna z pielęgniarek opowiedziała mi historię, o której, jak stwier dziła, nie może przestać myśleć. Opiekowała się pacjentką około 23. tygodnia ciąży, której powiedziano, że istnieje możliwość, iż jej dziecko nie urodzi się ży we. Ogólnie dziecko było zdrowe, i zgodnie z naszymi krajowymi statystykami miało do 39 proc. szans na przeżycie. Pacjentka jednakże zdecydowała się na usunięcie ciąży. Dziecko n a r o d z i ł o się żywe. Gdyby tylko m a t k a p o p r o s i ł a o jakąkolwiek p o m o c dla dziecka, do dyspozycji przy porodzie stanęliby: specja lista neonatolog, lekarz pediatra, pielęgniarka neonatalna, pulmonolog, a dziec ko trafiłoby natychmiast pod wyspecjalizowaną opiekę naszego oddziału dla wcześniaków. Zamiast tego, podczas porodu obecni byli tylko położnik i moja współpracownica. Po urodzeniu się dziecka, wykazującego wszelkie oznaki do skonałego zdrowia, zawinięto je w koc i przetrzymano na naszym oddziale po łożniczym przez następne dwie godziny, to jest do m o m e n t u śmierci. Jest coś bardzo złego w n a s z y m systemie p r a w n y m , s k o r o n a k ł a d a on na lekarzy obowiązek stwierdzania śmierci n o w o r o d k a , a obowiązku oceny jego szans na przeżycie już nie. I n n y m i słowy, w świetle naszych p r z e p i s ó w n o worodki nie mają p r a w a do opieki medycznej aż do m o m e n t u swojej śmier ci. O d w r a c a m y wzrok i udajemy, że za życia nie są ludźmi. I s t o t a m i ludzki mi stają się dla n a s oficjalnie d o p i e r o po śmierci. Wydajemy im z a r ó w n o świadectwa narodzenia, jak i zgonu, ale tak n a p r a w d ę liczą się wyłącznie świadectwa zgonu. Ż a d n y c h innych dzieci w Ameryce nie pozbawia się w t e n s p o s ó b opieki medycznej. Aborcja jest rakiem toczącym A m e r y k ę . Zabijając n a s z e dzieci, zabija również nasze s u m i e n i a . W s z y s t k o zaczęło się w m o m e n c i e , w k t ó r y m z p r o 148 FRONDA 32 cesu decyzyjnego wyłączyliśmy Boga i ogłosiliśmy, że m a ł e istotki w e w n ą t r z kobiet są „ p r o d u k t a m i z a p ł o d n i e n i a " , a nie m a ł y m i c h ł o p c a m i i dziewczyn kami. Cóż więc miałoby być zaskakującego w tym, że wciąż p r z e s u w a m y gra nicę i zabijamy n a w e t n a r o d z o n e „ p r o d u k t y z a p ł o d n i e n i a " ? Zajmuje się tym nawet mój szpital, choć w nazwie ma s ł o w o „ C h r y s t u s a " ! Czynów, których dopuszczamy się dziś, nie j e s t e m w stanie pojąć. Boję się wręcz myśleć, na jakie straszliwe sposoby b ę d z i e m y t o r t u r o w a l i nasze dzieci w przyszłości. Zakończmy to, proszę, ogłaszając, że n o w o r o d k i w Ameryce są i s t o t a m i ludzkimi, z takimi s a m y m i przywilejami i p r a w a m i do opieki medycznej, co każdy z nas, dorosłych ludzi. Dziękuję P a ń s t w u za u w a g ę . J1LL S T A N E K TŁUMACZYŁ: TOMASZ PISULA Z e z n a n i e w s p r a w i e u s t a w y HR 4 2 9 2 Bom Alive Infants Protection Act of 2000 ( U s t a w a O O c h r o n i e Dzieci Ż y w o N a r o d z o n y c h ) z ł o ż o n e 2 0 lipca 2 0 0 0 r o k u p r z e d K o m i s j ą P r a w o r z ą d n o ś c i K o n g r e s u USA WIOSNA 2004 149 KASZA I ŚRUBOKRĘT Jeszcze nigdy n i k o m u nie d o r a d z i ł a m u r o d z e n i a dziecka. D o r a d z a m również w p o r a d n i kobiecej k a m p u s u Albany State, i t a m teoretycznie oczekuje się ode m n i e , że b ę d ę przedstawiała rozwiązania a l t e r n a t y w n e . W klinice abor cyjnej oczekiwania są o d w r o t n e . Doradca w klinice aborcyjnej, w: Rachel Weeping and Other Essays About Abortion (Płacząca Rachel i inne opowieści o aborcji), James Tunstead Burtchaell (red.), Universal Press, New York 1 9 8 2 Doradcy tylko udają p o m o c . . . swojej roli upatrują raczej w d o t r z y m y w a n i u k o b i e t o m towarzystwa. Doradca w klinice aborcyjnej, w: Rachel Weeping..,, d z . c y t , s. 4 2 - 4 3 To właśnie kiedy w j e d n y m ręku t r z y m a m plastikowy m o d e l macicy, a w dru gim t u b ę ssącą, r u c h a m i imitując n a d c h o d z ą c e skrobanie, kobiety zadają mi najintymniejsze pytanie. Podczas gdy ja o b o j ę t n y m g ł o s e m o p o w i a d a m im o „ t k a n c e " czy „zawartości", w z r o k kobiety nagle krzyżuje się z m o i m i pa da pytanie: „Jak d u ż e jest już dziecko?". Słowa te wskazują na cichą p o t r z e bę określenia granic definicyjnych. Moje z a p e w n i e n i a o m i n i a t u r o w e j bul wiastej kulce zazwyczaj przynoszą kobietom ulgę. A ja tymczasem wartościuję, t r o c h ę k ł a m i ę , prześlizguję się n a d ludzkimi c e c h a m i dziecka do m o m e n t u , w k t ó r y m jego los jest już przesądzony. Pracownica kliniki Sallie Tisdale, w: We Do Abortions Here (Tu wykonujemy aborcje), „Harpers Magazine", październik 1 9 8 7 . s. 68 | 50 F R O N D A 32 Oznaki życia p ł o d u p o w i n n y być cały czas m o n i t o r o w a n e . Do określenia obecności lub braku bicia jego serca należy co p e w i e n czas używać D o p p l e ra, w s p o s ó b niesłyszalny dla pacjentki. P r o b l e m a t y k a „świadomej zgody" pacjentki jest dość kontrowersyjną sprawą, przy czym większość p r a k t y k ó w uważa, że pacjentce nie p o w i n n o się pokazywać p r o d u k t u zapłodnienia, m ó wić o płci p ł o d u ani informować o tym, że ciąża była m n o g a . Aborter, w: Warren Hern. Abortion Practice (Aborcja w praktyce. Podręcznik). J . B . Lippincott Company. Colorado 1 9 8 4 , s. 145 i 3 0 4 Sonografia w połączeniu z zabiegiem aborcyjnym m o ż e p o w o d o w a ć zagroże nia dla zdrowia psychicznego pacjentki. P e ł n o e k r a n o w y w i d o k poruszające go się e m b r i o n u n o s z o n e g o przez czekającą na aborcję kobietę, m o ż e spowo dować dyskomfort, zauważa dr Sally Faith D o r f m a n . Podkreśla, że w trakcie zabiegu ekran USG p o w i n i e n być niewidoczny dla kobiety. Artykuł redakcyjny, „Obsterics and Cynecology News" (Wiadomości położnicze i ginekologiczne), 1 5 - 2 8 lutego 1 9 8 6 W moich klinikach zawsze na życzenie m o ż n a było p o r o z m a w i a ć z doradcą. Ja oczywiście robiłem wtedy wszystko, żeby aborcja wydała się najkorzyst niejszym rozwiązaniem. M ó w i ł e m kobiecie przy t y m na przykład o adopcji, rodzinach zastępczych i, o ile była d o s t ę p n a , p o m o c y społecznej. Typowy przebieg rozmowy wyglądał następująco: „Wiesz, zawsze przecież m o ż e s z oddać dziecko do adopcji". Od razu j e d n a k d o d a w a ł e m : „Jest to oczywiście jakieś wyjście, ale p o w i n n a ś przy t y m wziąć p o d uwagę, że od tej pory gdzieś w świecie będzie żyło twoje dziecko, k t ó r e g o ty j u ż nigdy nie zobaczysz. Z aborcją przynajmniej wiesz na p e w n o , co i jak, i m o ż e s z p o t e m zająć się swoim życiem...". Im dłużej się t y m zajmowałem, tym mniej m n i e to wszyst ko obchodziło. Nie p r z e j m o w a ł e m się już wcale głosem s u m i e n i a . Zresztą, tak czy inaczej, s u m i e n i e m i a ł e m w t e d y j u ż z u p e ł n i e g ł u c h e . D o r a d z t w o by ło p o t r z e b n e wyłącznie ze względu na public relations. W razie wizyty dzien nikarza czy ekipy telewizyjnej wyciągało się gotowy pakiet informacyjny dla pacjentów. N i k t nie mógł się czepiać. Z zewnątrz wszystko wyglądało d o brze, w praktyce był to jeszcze j e d e n s p o s ó b , aby k o b i e t ę z m u s i ć do aborcji. Po p r o s t u - najpierw pokazywałem kobiecie r ó ż n e możliwości, a zaraz WIOSNA-2004 151 p o t e m właściwie je wykluczałem. J e d y n y m m o ż l i w y m wyjściem p o z o s t a w a ła, oczywiście, aborcja. Byty właściciel sieci klinik, Erie Harrah, w wywiadzie dla magazynu „Life Issues Connector", lipiec 1 9 9 8 U profesjonalnego dyrektora do s p r a w m a r k e t i n g u p r z e s z ł a m szkolenie d o tyczące sprzedawania aborcji przez telefon. Każdy, k t o miał odbierać telefon, wszystkie recepcjonistki i pielęgniarki przeszły u niego i n t e n s y w n e szkole nie. C h o d z i ł o o to, aby telefonującej dziewczynie tak sprzedać nasz p r o d u k t , to jest tak ją o m o t a ć , żeby nie poszła na zabieg gdzie indziej, nie zdecydo wała się na o d d a n i e dziecka do adopcji lub po p r o s t u nie z m i e n i ł a zdania. Robiliśmy to dla pieniędzy. Nina Whitten. główna sekretarka w klinice aborcyjnej dr. Curtisa Boyda w Dallas Im [kobietom] nigdy nie zezwalało się na p a t r z e n i e na e k r a n ultrasonogra fu, bo wiedzieliśmy, że gdyby tylko usłyszały choćby bicie serca p ł o d u , nie zdecydowałyby się na aborcję (dr Randall). D. Kuperlain, M. Masters, Pro-Choice 1990: Skeletons in the Closet (Lobby aborcyjne 1 9 9 0 . Trupy w szafie), magazyn „ N e w Dimensions". październik 1 9 9 0 Każda z kobiet zawsze zadaje te s a m e d w a pytania. Po pierwsze: „Czy to jest dziecko?". „ N i e " - u s p o k a j a j ą doradca. „To po p r o s t u p r o d u k t z a p ł o d n i e n i a (skrzep krwi, zbitek k o m ó r e k ) " . [...] no bo ile kobiet zdecydowałoby się na zabieg, gdyby znały prawdę? Carol Everett, była właścicielka dwóch klinik aborcyjnych i dyrektorka czterech, w: C. Everett, A Walk Through an Abortion Omie (Tak wygląda klinika aborcyjna), magazyn „ALL About Issues", sierpień-wrzesień 1 9 9 1 , s. 117 Jeżeli kobieta, której doradzaliśmy, zaczynała tylko wykazywać w a h a n i a co do aborcji, m ó w i l i ś m y jej wszystko, co tylko było możliwe, aby tylko prze konać ją do n a t y c h m i a s t o w e g o zabiegu. W. Judy. była dyrektor biura drugiej co do wielkości kliniki aborcyjnej w El Paso w Teksasie Kobieta, która d o r a d z a ł a w naszej klinice, potrafiła na z a m ó w i e n i e płakać wraz z dziewczętami. Odkrywała ich słabości i wykorzystywała je. K o b i e t o m 152 FRONDA 32 nie p r o p o n o w a n o żadnego innego wyjścia. M ó w i o n o im wyłącznie o tym, ile k ł o p o t u sprawia u r o d z e n i e dziecka. Była aborterka. Debra Harry, cytowana w filmie dokumentalnym Meet the Abortion Providers (Tacy są aborterzy). 1989 Czasami po p r o s t u kłamaliśmy. Dziewczyna pyta o rozwój p ł o d u w d a n y m m o m e n c i e ciąży: „Czy to już jest dziecko?". Dziecko jest z u p e ł n i e uformo wane już w 12. tygodniu ciąży. Ma linie papilarne, kręci główką, p o r u s z a pa luszkami u stóp, o d c z u w a ból. Ale my mówiliśmy: „To jeszcze nie jest dziec ko. To tylko tkanka, coś na kształt s k r z e p u " . Kathy Sparks, w: Gloria Williamson. The Conversion of Kathy Sparks (Nawrócenie Kathy Sparks). „Christian Herald", styczeń 1 9 8 6 . s. 28 Wiele kobiet przychodziło do m n i e , zastanawiając się nad aborcją. P o i n s t r u o w a n o m n i e d o k ł a d n i e , że m u s z ę odwracać od nich m o n i t o r , tak aby w i d o k dziecka na ekranie nie wpłynął czasem na ich decyzję. Shari Richards w programie telewizyjnym The John Ankerburg Show, 3 lipca 1990 Na początku mojej pracy w klinice, z a n i m p o z w o l o n o mi samej odbierać te lefony, m u s i a ł a m spędzić miesiąc, przysłuchując się, w jaki s p o s ó b odbiera je starsza pracownica. Rozmawiając z dzwoniącą kobietą, m u s i a ł y ś m y d o kładnie wiedzieć, co chcemy osiągnąć. M u s i a ł y ś m y jak najszybciej r o z p o z n a ć jej p r o b l e m i tak wszystko rozegrać, aby ściągnąć ją do kliniki na zabieg. By łyśmy bardzo efektywnymi t e l e m a r k e t i n g o w c a m i . Joy Davis, w: Abortion Clinics: An Inside Look (Klinika aborcyjna od środka). publikacja Last Days Ministries Kiedy dzwoniła dziewczyna, aby się z n a m i u m ó w i ć na pierwszą wizytę, sta raliśmy się ją jak najprędzej urobić. Jeżeli d z w o n i ł a we wtorek, do piątku m u sieliśmy ją ściągnąć do kliniki. Unikaliśmy sytuacji, w których miałaby czas na rozmyślania. W klinice najpierw m u s i a ł a wypełnić formularze p o t r z e b n e do zabiegu, a dopiero p o t e m rozmawiała z doradcą... Doradcy byli przy t y m wyszkoleni i dobrze wiedzieli, o czym rozmawiać, a jakich t e m a t ó w unikać. Mówili na przykład: „Wiemy, że jesteś w o k r o p n y m położeniu. Jak m o ż e m y polepszyć twoją sytuację? Nie wydajesz się jeszcze gotowa na ciążę". Ich WlOSNA-2004 153 zadanie polegało na utrzymywaniu m a c h i n y w ruchu, czyli dbaniu, aby kobie ta jak najprędzej trafiła do sali zabiegowej. Pracownik kliniki (nazwisko utajnione), w: Abortion Clinics..., dz.cyt. W swojej praktyce s p o t k a ł e m się z s e t k a m i pacjentek po aborcji, k t ó r e p r z e d zabiegiem zostały o k ł a m a n e przez d o r a d c ó w w klinikach. M ó w i o n o im mniej więcej tak: „To będzie bolało mniej niż usunięcie zęba. To nie jest ż a d n e dziec k o " . P o t e m taka kobieta brała do ręki pierwszy lepszy magazyn, n p . „Life", i załamywała się, w p a d a ł a w głęboką depresję. Psycholog Vincent Rue, w: D. Kupelian. J.A. Casper, Abortion Inc. (Przedsiębiorstwo Aborcja), „ N e w Dimensions", październik 1 9 9 1 , s. 16 Ale kiedy zajrzałam do miski, p o m i ę d z y s k r z e p a m i krwi zobaczyłam m a l u t k i tors, cały pognieciony, z ż e b r a m i grubości kresek narysowanych o ł ó w k i e m , u ł o ż o n y m i w równoległe rzędy, połączonymi w y b r z u s z e n i a m i k r ę g o s ł u p a . O b o k pływały półprzezroczyste r a m i ę i d ł o ń . Sallie Tisdale, w: We Do Abortions Here. dz.cyt. Pamiętam... lekarz usiadł, wprowadził przewód ssący i usunął nim zawartość. Wi działem, jak krwawa materia spływała plastikowym przewodem do dużego słoika. Moim zadaniem miało być otwarcie słoika po zabiegu i obejrzenie jego zawartości. Na t e m a t aborcji nie m i a ł e m własnego zdania; byłem na stażu, a to było no we doświadczenie. Miałem obejrzeć t e n nowy dla m n i e zabieg. O t w o r z y ł e m sło ik i odcedziłem zawartość przez pończochę. Doktor polecił mi: „Rozłóż teraz wszystko na niebieskim ręczniku i obejrzyj. M u s i m y sprawdzić, czy już wszyst ko wyjęliśmy". Ucieszyłem się, że na w ł a s n e oczy zobaczę tkankę. Rozwinąłem pończochę i położyłem ją na ręczniku. W środku były ludzkie szczątki. Miałem już a n a t o m i ę . Byłem przecież s t u d e n t e m medycyny. W i e d z i a ł e m , co to jest. Była t a m m a l u t k a ł o p a t k a i ramię, zobaczyłem kilka żeber i całą klat kę piersiową, a p o t e m m a l u t k ą główkę. S p o s t r z e g ł e m też k a w a ł e k nogi, m a lutką d ł o ń i ramię. To było tak, jakby m n i e k t o ś przebił r o z ż a r z o n y m pogrze baczem. M i a ł e m s u m i e n i e , a o n o krzyczało. Sprawdziłem - były dwie ręce, dwie nogi i cała reszta, więc o d w r ó c i ł e m się i p o w i e d z i a ł e m : „Chyba u s u n ą ł e ś wszystko". Było to dla m n i e b a r d z o t r u d n e przeżycie. Były aborter, w: Pro-Choice 1990..., dz.cyt. 154 FRONDA 32 Zabiegi r o z t w o r a m i soli m u s z ą być r o b i o n e w szpitalach, ze względu na możliwość wystąpienia komplikacji. Nie twierdzę, że komplikacje nie zda rzają w wypadku innych m e t o d , ale tu dzieje się to częściej. Solanką, czyli stężonym r o z t w o r e m soli, nastrzykuje się w o r e k płodowy, i rozpoczyna się długa, g w a ł t o w n a agonia dziecka. M a t k a o d c z u w a wszystko, w t y m m o m e n cie często zdaje już sobie sprawę, że w środku nosi żywe dziecko. Dziecko rozpaczliwie walczy o życie. Walczy, bo r o z t w ó r spala je żywcem. Debra Harry, w: Pro-Choice 1990.... dz.cyt. Pamiętam, że po wykonaniu cesarskiego cięcia, jeszcze przed wylaniem w ó d zobaczyłem przez powłoki poruszające się dziecko. P r z e m k n ę ł a mi przez gło wę myśl: „Mój Boże, przecież to człowiek". W t e d y lekarz wylał wody, a m n i e zabolało serce jak przy pierwszej aborcji odsysaniem. Lekarz wyjął dziecko, a ja nie potrafiłem go nawet dotknąć. Tego dnia byłem kiepskim asystentem. Sta łem nieruchomo, a do mojego zwyrodniałego umysłu i serca powoli docierało, czym tak naprawdę do tej pory się zajmowałem. To m a ł e dziecko, które wyda wało już swoje odgłosy, poruszało się, przebierało nóżkami, zostało w ł o ż o n e do zimnej stalowej miski i p o s t a w i o n e na stole. Spoglądałem na nie bez prze rwy podczas zaszywania macicy i zamykania cesarki. O n o cały czas się w tej misce ruszało. Wraz z upływem czasu ruszało się, oczywiście, coraz wolniej. Przypominam sobie, jak pochyliłem się nad n i m po zakończeniu całej operacji. Wciąż żyło. Widać było pracującą klatkę piersiową, bijące serce. Dziecko usi łowało łapać oddech. Ból, który zrodził się wówczas we m n i e , miał działanie edukacyjne - zacząłem rozumieć, czym naprawdę jest aborcja. Były aborter, w: Pro Choice 1990..., dz.cyt. Doszło do tego, że nie mogłam już więcej znieść widoku tych malutkich ciał. Dr Beverly McMillan, zapytana, dlaczego zaprzestała w y k o n y w a n i a aborcji, w. The Ex Abortionists: They Have Confronted Reality (Byli aborterzy stanęli twarzą w twarz z rzeczywistością). „Washington Post". 1 kwietnia 1988. s. 21 Widziałam to wszystko. W i d z i a ł a m n i e m o w l a k i całkowicie u f o r m o w a n e j u ż w 10. tygodniu... ale z u r w a n ą n o g ą albo bez główki. P a m i ę t a m te m a l u t k i e klatki piersiowe... Debra Harry, w: The Ex Abortionists..., dz.cyt. WIOSNA-2004 155 Chcielibyśmy, żeby były b e z k s z t a ł t n e , ale nie są... to jest bolesne. To p o w o duje duży stres. Pracownik kliniki aborcyjnej, w: The Ex Abortionists..., dz.cyt. To jest t r o c h ę jak schizofrenia. W j e d n y m pokoju przekonuje się pacjentkę, że d r o b n a nieregularność w rytmie serca p ł o d u nie jest niepokojąca, że u r o dzi piękne, zdrowe dziecko. A zaraz p o t e m w d r u g i m pokoju uspokaja się kobietę, której w ł a ś n i e zrobiło się zastrzyk z soli, że to d o b r z e , że rytm jest już nieregularny... że nie p o w i n n a się przejmować, że dziecko NA P E W N O nie urodzi się żywe... Ktoś nagle zauważa, że w chwili wykonywania zastrzy ku z soli w macicy następuje p o r u s z e n i e . To nie jest żaden przepływ p ł y n ó w . Poruszenie wywołuje oczywiście p ł ó d cierpiący z p o w o d u łykania skoncen trowanego roztworu soli, g w a ł t o w n i e walczący o życie. Ruch wywołany jest bólem agonii. [...] Ktoś to w k o ń c u m u s i robić, no i n i e s t e t y n a m przypadła rola katów... Czynny aborter dr Szenes, w: M. Denes, Performing Abortions (Przeprowadzając aborcje), „Commentary", 26 października 1976, s. 5 - 3 7 Patrzę do w n ę t r z a kubła. Jest t a m m a ł a goła istota ludzka, u n o s z ą c a się w krwawym płynie - najpewniej ofiara tragicznego utopienia. C h o ć być m o że nie był to zwykły wypadek, bo ciało jest p u r p u r o w e od sińców, a na twa rzy maluje się wyraz agonii i napięcia człowieka, który u m a r ł g w a ł t o w n ą śmiercią. Już kiedyś widziałam tę twarz. To twarz rosyjskiego żołnierza leżą cego na z a ś n i e ż o n y m wzgórzu, sztywna od śmierci i c h ł o d u . Magda Denes, zwolenniczka aborcji, lekarka i autorka wielu publikacji poświęconych tej tematyce, w: M. Denes, Performing Abortions, dz.cyt., s. 3 5 - 3 7 N a p r a w d ę p o t w o r n e są m o m e n t y , kiedy staję t w a r z ą w twarz z ciążą po 20. tygodniu i kiedy sam j e s t e m przekonany, że to już jest dziecko. [...] Z drugiej strony z n a m pytanie, k t ó r e jest w tej sytuacji najważniejsze: „Kto jest właścicielem tego dziecka?". Bezsprzecznie jest n i m m a t k a . Dr James Mahoń, wykonujący aborcje przez „częściowe" urodzenie, w: N. Hentoff, (t's just Too Late: Third Trimester Abortions are an Outrage and an Insult to the Humań Race (Po prostu zbyt późno. Skandaliczne aborcje w trzecim trymestrze to zniewaga dla rodzaju ludzkiego), „Pittsburgh Post-Gazette". 27 czerwca 1993 156 FRONDA 32 Opisując aborcję, w której p o m i m o wszelkich starań dziecko zaczęło rodzić się żywe, dr Haskell stwierdził: „Po tym, jak do szyjki macicy w p r o w a d z i ł e m nożyczki, p r z e b i ł e m n i m i główkę dziecka i o t w o r z y ł e m je, dziecko wyszło już bardzo szybko. [...] W p o p r z e d n i c h d w ó c h wypadkach, aby zagnieść czaszkę do wewnątrz, m u s i a ł e m wyssać jej zawartość p r z e w o d e m zasysa jącym". „Dayton Daily News S u n " , 10 grudnia 1 9 8 9 Przy pierwszym razie c z u ł e m się jak m o r d e r c a , ale p o t e m w y k o n y w a ł e m za biegi bez końca. Teraz, po 20 latach widzę, co s t a ł o się ze m n ą jako lekarzem i człowiekiem. S t w a r d n i a ł e m . Pewnie, że pieniądze były w t y m w s z y s t k i m bardzo ważne. No i jak się to już raz zrobiło, ł a t w o było postrzegać kobiety jako zwierzęta, a ich dzieci wyłącznie jako t k a n k ę . Były aborter w programie radiowym Johna R i c e a Abortion, D. Litt Murfreesboro, Tenessee Nie było chyba nigdy lekarza, który by w p e w n y m m o m e n c i e nie stwierdził: „To jest m o r d e r s t w o " . Magda Denes po dwóch latach zbierania materiałów do książki Necessity and Sorrow. Life and Death Inside an Abortion Ginie (Konieczność i Żal. Życie i śmierć w klinice aborcyjnej). Wiemy, że to jest zabójstwo, ale p a ń s t w o zezwala na zabijanie w niektórych przypadkach. Dr Neville Sender, czynny aborter, w: M. Denes. Performing Abortions, dz.cyt. N a w e t teraz czasami jeszcze czuję się nieswojo, bo jako lekarz uczyłem się ratować życie, a ja je przecież niszczę. Czynny aborter, w: M. Denes, Performing Abortions, dz.cyt. Sądzę, że to jest m o r d e r s t w o - bardzo szczególne i p o t r z e b n e . Ż a d e n z leka rzy, którzy kiedykolwiek brali w t y m udział, nie będzie się tu oszukiwał. [...] Wiesz, że t a m w środku jest coś żywego, coś, co w ł a ś n i e zabijasz. Inny aborter, w: M. Denes, Performing Abortions, dz.cyt. Pracownicy klinik m o g ą opowiadać, że są za p r a w e m kobiety do decydowa nia, ale przy tym nie chcą nigdy patrzeć na te m a l u t k i e rączki i nóżki, [...] WIOSNA-2004 157 Pomiędzy poparciem i n t e l e k t u a l n y m dla p r a w kobiet a chęcią do bezpośred niego uczestnictwa w aborcyjnej rzezi istnieje przepaść. Oglądanie zakrwa wionych ciałek budzi w ś r ó d p r a c o w n i k ó w klinik niepokój. Judith Fetrow, byta pracowniczka kliniki w San Francisco, w: Meet the Abortion Providers III (Tacy są aborterzy III), zapis konferencji w Chicago, 4 marca 1993 Zabieg powoduje p o t w o r n e s p u s t o s z e n i a emocjonalne w ś r ó d lekarzy i per sonelu medycznego. [...] Nie m o ż n a zaprzeczać, że ludzie, którzy to robią, uczestniczą w akcie zniszczenia, [...] w r a ż e n i a towarzyszące rozczłonkowa niu p ł o d u przepływają przez szczypce jak prąd elektryczny. Czynny aborter, w: Meeting of American Association of Planned Parentbood Physicians, „OBGYN News", (Zjazd Amerykańskiego Związku Lekarzy sieci klinik Planned Parenthood, „Wiadomości Ginekologiczno-Położnicze"); cyt. za: M. Green, S. Bennett, The Crime of Being Born Alive: Abortion, Euthanasia, Infanticide (Przestępstwa przeciw ż y w y m narodzinom: aborcja, eutanazja, dzieciobójstwo), s. 3 Zważ, że t a m , na d r u g i m końcu s t o ł u jest człowiek, który to dziecko rozry wa. Kilku z naszych lekarzy z d r o w o piło, b r a ł o narkotyki, było też j u ż kilka samobójstw. Dr Julius Butler, profesor położnictwa i ginekologii Wydziału Medycznego University of Minnesota Ze szczypców wypadają ręce, nogi, klatki piersiowe. Nie każdy m o ż e znieść ten widok. Dr William Benbow Thompson, University of California, lrvine Zabieg zmienia się znacznie po 2 1 . tygodniu, jako że tkanki p ł o d u stają się wtedy bardziej zwarte i trudniejsze do r o z c z ł o n k o w a n i a (s. 154). [...] Do ob cięcia głowy i r o z c z ł o n k o w a n i a p ł o d u m o g ą być p o t r z e b n e długie, zakrzy wione nożyczki (s. 154). [...] Z e b r a n a t k a n k a p ł o d u jest ważona, po czym dokonuje się p o m i a r u długości stopy, odległości od pięty do kolana, p o m i a ru wielkości głowy (s. 164). E w e n t u a l n e wywiady dla m e d i ó w p o w i n n y kon centrować się na aspektach społecznych p r o b l e m u (np. na prawie do pouf nej i profesjonalnej opieki medycznej, prawie kobiety do wyboru itd.), a nie na szczegółach technicznych zabiegu (s. 3 2 3 ) . Warren Hern, Abortion Practice, dz.cyt. 158 FRONDA 32 Nikt nie chce dokonywać zabiegów po 10 tygodniach, bo w t e d y widzi się już cechy dziecka, ręce, nogi. Jest to b a r b a r z y ń s t w o . Pewien aborter. w: John Pekkanen, Doctors Talk About Themsehes (Lekarze o sobie), s. 93 Byłam za aborcją, uważałam, że kobieta powinna móc przerwać niechcianą przez siebie ciążę. Teraz już nie jestem tego taka pewna. Jestem pielęgniarką i kończę staż na oddziale ginekołogiczno-położniczym jednego z głównych metropolital nych centrów szpitalno-naukowych. Zmieniłam zdanie kiedy na własne oczy przekonałam się, na czym tak naprawdę polega zabieg aborcji. Po pierwszym ty godniu w klinice aborcyjnej podobne wahania wyrażało przynajmniej kilka osób z mojego roku. Zmieniliśmy zdanie po udziale w aborcji środkiem Prostaglandin. Jest to metoda podobna do tej wykorzystywanej przy zabiegu wykonywa nym roztworami soli. [...] Metody tej używa się do przerywania ciąży powyżej 16. tygodnia. Najpierw szukałam rozmaitych wymówek. Ze płód tak naprawdę nie istnieje. Ze te brzuchy wcale nie są takie duże. Ze „ t o " nie jest tak napraw dę żywe. Już dosyć kłamstw. [...] Należę do personelu medycznego, a ludzie ta cy jak ja zwykle podchodzą do aborcji dość ambiwalentnie. Teraz w i e m już o wie le więcej i rozumiem, na czym to tak naprawdę polega. Kobiety powinny dokładnie wiedzieć, czym jest aborcja; jak p o t w o r n y m aktem zniszczenia jest ten zabieg zarówno dla nich, jak i dla ich nienarodzonych dzieci. Niezależnie od wszystkich związanych ze skrobankami psychologicznych m e c h a n i z m ó w wypar cia, widok płodu w szpitalnej misce jest faktem o znaczeniu podstawowym. The Zero People: Essays on Life (Opowiadania o życiu), Jeff Lane Hensley (red.), Servant Books, Ann Arbor 1983 W klinikach byłam świadkiem o g r o m n e g o cierpienia, i to cierpienia nie tyl ko samych kobiet. W i d z i a ł a m b o w i e m ból dzieci, k t ó r e urodziły się żywe i były p o p a r z o n e r o z t w o r a m i soli używanymi do aborcji przy zaawansowa nych ciążach. W i d z i a ł a m też kawałki stóp, kawałki rąk, zgniecione główki i ciałka małych ludzi. W i d z i a ł a m t e n ból i w s p ó ł u c z e s t n i c z y ł a m w n i m . Była pracowniczka kliniki Paula Sutcliffea w: Precious in My Sight (Drogocenne w moich oczach), w: Pro-Life Femnism: Different Voices (Feminizm przeciw aborcji. Inne głosy), Cail Carnier-Sweet (red.) Podczas chirurgicznego o p r ó ż n i a n i a macicy lekarze wyjmowali p ł o d y i kła dli na stole, gdzie wiły się do m o m e n t u śmierci. Wszystkie miały z u p e ł n i e WIOSNA-2004 n o r m a l n e kształty. Nie m o g ł a m tego znieść. Ż a d n a z pielęgniarek nie m o g ł a . Joyce Craig, dyrektorka brooklińskiej kliniki Planned Parenthood, która przez d w a miesiące przy zabiegach, po czym zrezygnowała z pracy, w: Rachel Weeping. dz.cyt., s. 34 W okresie od maja do listopada 1988 roku pracowałam dla abortera. Jego spe cjalnością są zabójstwa w trzecim trymestrze ciąży. Byłam świadkiem brutal nego, rozmyślnego m o r d e r s t w a na p o n a d 600 prawdziwych, zdrowych dzie ciach w siódmym, ósmym, a nawet dziewiątym miesiącu życia. [...] W t e d y myślałam, że j e s t e m za aborcją, i cieszyłam się, że będę pracowała w klinice aborcyjnej. Myślałam, że będę pomagać w udzielaniu szlachetnej p o m o c y ko bietom w potrzebie. [...] Zamiast tego z o s t a ł a m p o i n s t r u o w a n a , jak fałszować wiek dzieci w dokumentacji medycznej. W ramach obowiązków m u s i a ł a m okłamywać dzwoniące do nas kobiety i przekonywać je, że „wcale nie jest jesz cze za p ó ź n o " . Potem, w dokumentacji medycznej m u s i a ł a m odnotowywać, że dr. Tillerowi u d a ł o się z n ó w celnie przebić igłą serce dziecka i wstrzyknąć w nie wywołującą zgon truciznę. [...] Pewnego dnia schodami z piwnicy, gdzie pracowały te potwory, przyszedł dr Tiller. Niósł d u ż e k a r t o n o w e p u d ł o i omi jając poczekalnię, wszedł chyłkiem do części biura zarezerwowanej wyłącznie dla pracowników. Siedziałam wtedy przy k o m p u t e r z e , a on minął moje biur ko i skierował się w stronę korytarza za rogiem. Po chwili zawołał m n i e , pro sząc o p o m o c . Okazało się, że p u d ł o jest tak duże i ciężkie, iż trzymając je w ra mionach, nie mógł trafić kluczem do zamka. Przekręciłam klucz w z a m k u i pchnięciem otworzyłam drzwi. Ujrzałam wyraźnie błyszczący metal pieca prawdziwego pieca krematoryjnego. Takiego, jakiego używa się w d o m a c h po grzebowych. Powróciłam do k o m p u t e r a . Słyszałam, jak dr Tiller włącza gazo we palniki. Kilka m i n u t później p o c z u ł a m zapach palącego się ludzkiego ciała. Mój niechętny wprawdzie, ale jednak bezdyskusyjny udział w tym dzieciobój stwie powodował agonalne cierpienie w e w n ę t r z n e . Luhra Tivis o swoich doświadczeniach w biznesie aborcyjnym, w: Where is the Real Violence? (Gdzie dochodzi do prawdziwego okrucieństwa?), „Celebrate Life", wrzesień-październik 1994 Chciałbym przekazać szerokiej opinii publicznej prawdę, k t ó r ą znają wszyscy lekarze. To jest żywy człowiek, dziecko. To nie jest ż a d e n zbitek tkanki. Dr Anthony Levantino w filmie Meet the Abortion Providers 160 FRONDA 32 - Innymi słowy, p a n i e doktorze, m ó w i pan m a t c e dziecka coś takiego: „Pani dziecko ma wady w r o d z o n e . Może je p a n i zabić albo pozostawić przy życiu. Jeśli zdecyduje się je pani zabić, ja się t y m zajmę". - Oczywiście - zgodził się aborter. - Nie m o ż n a t e g o uczciwie ująć w ża den inny sposób. The Zero Peop/e..., dz.cyt.. s. 9 Sam j e s t e m na siebie wściekły, że schwycenie główki czy p r z e p r o w a d z e n i e technicznie p o p r a w n e g o zabiegu niszczącego płód, zabijającego dziecko sprawia mi przyjemność. Abortion Providers Share Inner Conflicts (Wewnętrzne rozterki aborterów), „AAA News", 12 lipca 1 9 9 3 , magazyn w y d a w a n y przez Amerykański Związek Lekarzy Kiedy kładę ręce na b r z u c h u pacjentki, aby wyczuć wielkość dziecka, i zo stanę przy tym akurat przez dziecko kopnięty, po p r o s t u na chwilę tracę mowę. Abortion Providers Share.... dz.cyt. Aborter opowiedział, jak został kiedyś zapytany, co należy m ó w i ć p r a c o w n i kom, aby wyglądali na mniej wstrząśniętych na w i d o k 20 t y g o d n i o w e g o p ł o du... „ N i e d o b r z e jest mieć zawód, w k t ó r y m t r u d n o jest o d p o w i e d z i e ć na py tania ludzi o szczegóły". Abortion Providers Share.... dz.cyt. Zaglądam do wiader, a t a m rączki i nóżki. Od t a m t e g o czasu prześladują m n i e n o c n e koszmary. Był to w i d o k p r o s t o z h o r r o r u . Była pracownica kliniki Kirsten Breedlove. magazyn „World", sierpień 1 9 9 5 Dzieci z a m r a ż a n o w zamrażarce. Teraz żałuję, że t a m zajrzałam. Norma McCorvey, magazyn „World", sierpień 1 9 9 5 N a w e t osoby popierające aborcję n i e c h ę t n i e spoglądają na m a r t w y p ł ó d . Vilma Valdez, Dyrektor Programów Edukacyjnych „Planned Parenthood" regionu M i a m i . w: „The Miami Herald", 24 października 1 9 9 2 WIOSNA-2004 161 Każda z zatrudnionych tam osób miaia swój własny sposób na wy trzymanie rzeczywistości. Na przykład j e d n a z kobiet przez cały zabieg obserwowała wyłącznie ekran USG, ale nigdy nie zaglądała do naczy nia zbiorczego. Nigdy nie spoglądała na u s u w a n ą t k a n k ę . N i e chciała jej widzieć. Nie odrywała w z r o k u od m o n i t o r a . M i a ł a m też t a k ą pracowni cę, która po p r o s t u nie m o g ł a patrzeć na ekran [...] nigdy nie patrzy ła na t k a n k ę i nigdy nie patrzyła na m o n i t o r . Po p r o s t u nie chciała widzieć niczego. Wywiad Marka Crutchera z Joe Davis, byłą kierowniczką kliniki aborcyjnej Kliniki Planned Parenthood są tak zorganizowane, aby pracownicy nigdy nie musieli oglądać ciał dzieci. Trzeba je tak urządzać, bo widok dzieci w z b u d z a w ś r ó d p r a c o w n i k ó w niepokój. [...] Najczęściej ciałami dzie ci zajmuje się w klinice tylko j e d n a osoba. [...] T a k ą o s o b ą b y ł e m w ł a ś n i e ja. M u s i a ł e m je oglądać, przechowywać, dostarczać na sekcje. No i b y ł e m odpowiedzialny za pozbywanie się ich. [...] Dla zachowania zdro wia psychicznego wymyśliłem osobisty rytuał żałobny. O d m a w i a ł e m za dzieci modlitwy za zmarłych. Wrzucając ciała do śmietnika, n a d a w a ł e m im imiona. Nagranie magnetofonowe Meet the Abortion Providers III: The Promoters (Tacy są aborterzy III. Promotorzy), konferencja zorganizowana przez Pro-life Action League, Chicago, 3 kwietnia 1993 Płód jest formą życia. [...] Jest to oczywiście zabójstwo. [...] Z tym że p o wstaje pytanie, czy zabójstwo takie m o ż e być u z a s a d n i o n e . M o i m z d a n i e m jest u z a s a d n i o n e , ale tylko przy zachowaniu zasady pełnej i świadomej zgo dy matki. Aborter. w: „Democrat Chronicie", 5 lipca 1992 Ukrywaliśmy przed kobietami część niewygodnych faktów dotyczących aborcji. [...] Jest to rodzaj m o r d e r s t w a . Charlotte Taft, była kierowniczka kliniki aborcyjnej, w: „Dallas Observer", 18 marca 1 9 9 5 P o t e m przechodzisz od zajmowania się l u d ź m i do czegoś, czego wszyscy w C e n t r u m unikają jak ognia, czyli do pracy w sali sterylnej, bo t a m ma się do czynienia z t k a n k a m i pochodzącymi z aborcji. Dla niektórych jest to bar162 FRONDA 32 dzo t r u d n e . Teoretycznie popierają aborcję, ale po p r o s t u nie są w stanie znieść w i d o k u aborcji w 18. tygodniu. Pracowniczka kliniki aborcyjnej, w: Wendy Simonds, Abortion at Work: Ideology and Practice in a Feminist Clinic (Aborcja w działaniu. Ideologia i praktyka w feministycznej klinice), Rutgers University Press. New Brunswick 1996 To jest, to znaczy to wygląda jak dziecko. Z u p e ł n i e jak dziecko. Szczególnie jeżeli czasami wyjdzie w całości, n i e p r z e m i e l o n e . W i d z i a ł a m raz takie z pa luszkami w buzi [...] żałuję, że tak się m u s i a ł o stać, ale to nie wpływa na m o je stanowisko. To jest tylko przykre. C z a s a m i przez chwilę z a s t a n a w i a m się nad tą całą przykrą koniecznością. Kiedy dziecko trafia do sali sterylnej, jest jeszcze ciepłe, bo przed chwilą było przecież w łonie m a t k i . Ma się wrażenie, że to jest ludzkie ciało, wiesz ... Pracowniczka kliniki aborcyjnej, w: W. Simonds, Abortion at Work..., dz.cyt. No i wtedy zaczyna się przykra część, bo obserwujesz e k r a n ultrasonografu. Widzisz bicie serca m a l u t k i e g o s e r d u s z k a i po chwili w p r o w a d z a s z do niego igłą lek nasercowy po to, aby je zatrzymać - aby zabić to dziecko. Widzisz d o k ł a d n i e m o m e n t zabicia p ł o d u . Jeżeli ja t e g o nie zrobię, zrobi to za m n i e lekarz. [...] Może to n a w e t i bardziej h u m a n i t a r n i e , o ile płody coś odczuwa ją, że zabija się je szybko i od razu, z a m i a s t powoli odrywać im nóżki? Pracowniczka kliniki aborcyjnej, w: W. Simonds, Abortion at Work..., dz.cyt. Zaglądasz kobiecie między nogi i widzisz, co robi lekarz. P e w n i e część ludzi określiłaby to m i a n e m makabry, ale to chyba złe słowo, bo t a m przecież wszystko m o ż n a ł a t w o rozpoznać. No wiesz, kiedy lekarz bierze szczypce i wyciąga stopę, to widzisz stopę. Kiedy to pierwszy raz zobaczyłam... To znaczy zawsze u w a ż a ł a m , że kobiety p o w i n n y m ó c p r z e p r o w a d z i ć aborcję nawet w 20. tygodniu, ale w t e d y byłam po p r o s t u p r z e r a ż o n a . Pracowniczka kliniki aborcyjnej, w: W. Simonds. Abortion at Work..., dz.cyt. Kiedy upychasz w plastikowym worku stopę płodu na jego główce, wtedy właśnie przez krótką chwilę myślisz: „To przecież mogłam być i ja", co zresztą według mnie jest zupełnie w porządku. O n a też powinna była mieć prawo do wyboru... Pracowniczka kliniki aborcyjnej, w: W. Simonds, Abortion at Work..., dz.cyt. WIOSNA-2004 163 Nie m o g ę zaprzeczyć, że jest to akt zniszczenia [...] oczywiście byłoby lepiej, gdybyśmy żyli w świecie bez aborcji. Pracowniczka kliniki aborcyjnej, w: W. Simonds, Abortion at Work..., dz.cyt. My ciągle jeszcze m ó w i m y „ p r o d u k t z a p ł o d n i e n i a " . Dlaczego po p r o s t u nie nazwiemy tego, co widzimy? Przecież 20-tygodniowy p ł ó d wygląda z u p e ł n i e jak dziecko. Dlaczego nie przyznajemy t e g o publicznie? No bo tak m ó w i ą przeciwnicy aborcji. Pracowniczka kliniki aborcyjnej, w: W. Simonds, Abortion at Work.... dz.cyt. Nienawidzę, kiedy ludzie układają to tak, aby wyglądało jak dziecko. Nie znoszę tego. Nie lubię tego widoku, bo p r z y p o m i n a p o ł a m a n ą lalkę, a to m n i e p o p r o s t u rozkłada. Pracowniczka kliniki aborcyjnej, w. W. Simonds, Abortion at Work,.., dz.cyt. Wielu p r a c o w n i k ó w przyznaje, że „nigdy nie ogląda t w a r z y " przy zajmowa niu się tkanką. W. Simonds, Abortion at Work.... dz.cyt. D o d a t k o w ą p r z e s z k o d ą w mojej pracy w klinice aborcyjnej było w s p o m n i e nie ekranu ultrasonografu podczas j e d n e g o z zabiegów. Zajmowaliśmy się aborcjami w p i e r w s z y m t r y m e s t r z e . To był koniec pierwszego lub m o ż e p o czątek drugiego t r y m e s t r u . T r z y m a ł a m ultrasonograf przy zabiegu i prowa dziłam n i m lekarza. Widziałam, jak dziecko s t a r a ł o się uciec. W i d z i a ł a m , jak dziecko otworzyło usta. Wcześniej w i d z i a ł a m kilka razy Niemy krzyk i nie zrobił na m n i e ż a d n e g o wrażenia. W t e d y to była dla m n i e kolejna porcja p r o pagandy pro-life. J e d n a k ż e nie m o g ł a m zaprzeczyć t e m u , co s a m a w i d z i a ł a m na ekranie. Joan Appleton, była pracowniczka kliniki, w: W. Simonds. Abortion at Work..., dz. cyt Nie ma żadnej różnicy p o m i ę d z y pierwszym, d r u g i m , trzecim t r y m e s t r e m a dzieciobójstwem. To ta s a m a istota ludzka w różnych stadiach rozwoju. W k o ń c u d o t a r ł e m do m o m e n t u , w k t ó r y m nie m o g ł e m j u ż znieść w i d o k u tych m a l u t k i c h ciał. Dr Arnold H a l p e m , były dyrektor jednej z klinik Planned Parenthood 164 FRONDA 32 Mój oficjalny tytuł w aborcyjnym m ł y n i e b r z m i a ł „ p r a c o w n i k medycz ny". Zajmowałam się różnymi pracami laboratoryjnymi, p r o w a d z i ł a m zaję cia (oszukiwałam kobiety co do ich aborcji), „ d o r a d z a ł a m " (okłamywa ł a m kobiety podczas aborcji) i p o m a g a ł a m aborterowi, sprawdzając m i ę d z y innymi, czy w p o j e m n i k u zbiorczym są j u ż wszystkie szczątki dziecka. Nigdy nie z a p o m n ę , jak podczas aborcji w d r u g i m t r y m e s t r z e m u s i a łam przykładać te m a l u t k i e stopki do specjalnych d i a g r a m ó w potwierdzają cych wiek dziecka. Dina Madsen, nawrócona pracowniczka kliniki aborcyjnej w broszurze o aborcji opublikowanej przez American Life League. P.O. Box 1 3 5 0 . Stafford. VA 2 2 5 5 5 Co najmniej 80 proc. kobiet usiłuje zaglądać na drugi koniec stołu, zastanawiając się, czy u d a się im cokolwiek zobaczyć. D l a t e g o też nasi lekarze zawsze najpierw ćwiartowali dziecko, żeby k o b i e t o m zostawały do obejrzenia już tylko strzępy tkanki i krew. Przy aborcjach w bardziej zaawansowanych ciążach pracownicy mieli obowiązek p o s k ł a d a ć r a z e m części dziecka, a jego wszystkie kończyny, głowa i t o r s m u s i a ł y zostać odnalezione. J e d n y m z naszych u l u b i o n y c h d o w c i p ó w było zdanie: „Je żeli chcesz upokorzyć lekarza, ukryj mu nóżkę, tak aby myślał, że będzie m u s i a ł z n ó w wejść do ś r o d k a " . Proszę z r o z u m i e ć , r a z e m ze m n ą w klini ce nie pracowały ż a d n e n i e n o r m a l n e , nieczułe kobiety. Uczestniczyłyśmy po p r o s t u w krwawym, n i e l u d z k i m procederze, każda ze swoich w ł a s nych p o w o d ó w . Na przykład starałyśmy się p o p r z e z o b e c n o ś ć t a m uza sadnić naszą wcześniejszą aktywność na rzecz p r a w a do aborcji (mój przy padek) czy uzasadnić swoje własne wcześniejsze aborcje (wiele in nych kobiet), czy też cokolwiek i n n e g o - po p r o s t u starałyśmy się t a m jakoś wytrzymać. Gdyby się okazało, że w o b e c tego, co się t a m działo, nie m o ż e m y już n a w e t zdobyć się na śmiech, p o s t r a d a ł y b y ś m y zmysły. T r u d n o jest oszukać sumienie, które przecież nie pozostaje bez k o ń c a nieczułe. Norma McCorvey. Won By Love (Zdobyta miłością) Jestem pielęgniarką z pełnymi uprawnieniami i 14-letnim staż em, zarejestrowaną w stanie O h i o . W klinice dr. Haskella p r a c o w a ł a m ja ko tymczasowa p o m o c m e d y c z n a przez trzy dni, tj. 28, 29 i 30 w r z e ś n i a WIOSNA-2004 165 1993 roku. [...] trzeciego d n i a dr Haskell p o p r o s i ł m n i e , a b y m o b s e r w o wała przebieg kilku jego zabiegów, takich j a k i m jest p o ś w i ę c o n e dzisiej sze p r z e s ł u c h a n i e Komisji (D&X, aborcja przy sztucznym, w y m u s z o n y m porodzie). C h o ć p r a c o w a ł a m t a m tymczasowo, dr Haskell był zaintere sowany z a t r u d n i e n i e m m n i e na p e ł n y m etacie i p o k a z a n o mi w ó w c z a s wszystkie wykonywane w klinice zabiegi. Uczestniczyłam w trzech aborcjach przy sztucznym porodzie. Opiszę p a ń s t w u szczegółowo pierwszy z tych zabiegów. M a t k a była w szóstym miesiącu ciąży (26 i p ó ł tygodnia). Le karz stwierdził u dziecka zespół D o w n a , w o b e c czego kobieta zdecy dowała się na p r z e r w a n i e ciąży. Przez pierwsze dwa dni m a t k a przy chodziła na w p r o w a d z e n i e i z m i a n ę rozciągających szyjkę macicy t a m ponów i przez cały czas płakała. Trzeciego d n i a przyszła na zabieg. Dr Haskell przysunął i podłączył USG, tak aby widzieć dziecko. Na ekra nie ultrasonografu widziałam bijące serce dziecka. Widział je również wy raźnie dr Haskell. Za p o m o c ą szczypiec schwycił nogi dziecka i zaczął je wyciągać na zewnątrz. W k r ó t c e n a r o d z i ł o się prawie całe dziecko. Na zewnątrz były już nogi, k o r p u s i ręce. W macicy p o z o s t a w a ł a tylko gło wa. Dziecko o t w i e r a ł o i z a m y k a ł o d ł o n i e , k o p a ł o n ó ż k a m i . W t e d y właś nie d o k t o r wbił nożyczki w tył główki dziecka, a ręce dziecka wyprostowały się konwulsyjnie, tak jakby obawiało się o n o u p a d k u . N a s t ę p n i e dok tor otworzył nożyczki, a w powstały o t w ó r wbił p o t ę ż n y p r z e w ó d ssący i wyssał m ó z g dziecka. W tym m o m e n c i e dziecko było j u ż całkiem bez w ł a d n e . Z u p e ł n i e nie byłam na to przygotowana. Widząc, co robi lekarz, prawie z w y m i o t o w a ł a m . [...] P o t e m wyciągnął główkę dziecka, łożysko i p ę p o w i n ę i wrzucił je wraz z użytymi i n s t r u m e n t a m i do miski. W t e d y spostrzegłam, że dziecko w misce jeszcze się p o r u s z a ł . I n n a pielęgniarka stwierdziła, że to tylko skurcze. Pielęgniarką j e s t e m od d a w n a i nieraz w i d z i a ł a m śmierć. W i d z i a ł a m łu dzi zmiażdżonych w wypadkach s a m o c h o d o w y c h , p o s t r z e l o n y c h z b r o n i pal nej. W i d z i a ł a m wszystko, co tylko sobie m o ż n a wyobrazić. Uczestniczyłam już chyba w każdym m o ż l i w y m zabiegu chirurgicznym, ale w całej swojej ka rierze zawodowej nie s p o t k a ł a m się z czymś t a k i m . Kobieta chciała zobaczyć swoje dziecko, więc je u m y t o , zawinięto w ko cyk i p o d a n o jej. Cały czas płakała i p o w t a r z a ł a : „Tak strasznie p r z e p r a s z a m . 166 FRONDA 32 Wybacz mi, b ł a g a m ! " . Ja też płakałam. Nie mogłam tego wytrzymać. Ten chłopczyk miał najbardziej anielską twarz, jaką kiedykolwiek w życiu wi działam. Pielęgniarka Brenda Pratt Shafer podczas przesłuchań Podkomitetu Konstytucyjnego Komisji Praworządności Kongresu USA. 21 marca 1996 ZEBRAŁA: SARAH TERZO TŁUMACZYŁ: TOMASZ PISULA Przedruk za: www.abortionfacts.com WIOSNA-2004 167 Fundamentalną cechą kultury popularnej jest destruk cja wszelkich znaczeń. Krzyż staje się „ogólnodostęp nym i nieopatentowanym symbolem". To gorzej niż puszka coca-coli, zarejestrowany znak handlowy, któ rego nie można dowolnie używać. OGÓLNO DOSTĘPNY I NIEOPATENTOWANY SYMBOL NIKODEM BONCZ A-TOMASZEWSKI W lipcu 2 0 0 3 roku niejaka D o r o t a N i e z n a l s k a z o s t a ł a s k a z a n a na 120 godzin prac społecznych za w y s t a w i e n i e instalacji Pasja, czyli genitaliów rozpiętych n a krzyżu. FII, [ „ D O R O T A N I E Z N A L S K A P O S Ł U G U J E SIĘ R Ó Ż N Y M I M E D I A M I : O D F O T O G R A PRZEZ W I D E O , PO O B I E K T Y 1 INSTALACJE" - http://csw.art.pl/new/2000/nieznalska.html]. Wyrok wywołał z b i o r o w e l a r u m p r z e r ó ż n y c h „postaci życia p u b l i c z n e g o " , od coolerskich m a g i s t r ó w historii sztuki z galerii „ R a s t e r " po d o b r o d u s z n y c h księży. Pospolite r u s z e n i e literatów, dziennikarzy, a u t o r y t e t ó w , profesorów i tym p o d o b n y c h gniewnie p r o t e s t o w a ł o przez całe wakacje, zakłócając na rodowi letni wypoczynek. Aby kara dla artystki wydawała się n a p r a w d ę spektakularna, m e d i a infor mowały o „karze sześciu miesięcy pozbawienia wolności", zapominając dodać, że polega o n a „na wykonywaniu nieodpłatnie kontrolowanej pracy na cele spo łeczne w wymiarze 20 godzin w s t o s u n k u miesięcznym". W ten sposób Nie znalska stała się prawdziwą cierpiętnicą sztuki skazaną na półroczne obcowa nie z kryminalistami. [ „ W Y R O K W I M I E N I U RZECZYPOSPOLITEJ P O L S K I E J , W SPRAWIE D O R O T Y A L I C J I N I E Z N A L S K I E J , CÓRKI B O G U S Ł A W A I S T E F A N I I , URODZONEJ 1 9 WRZEŚNIA 168 F R O N D A 32 1 9 7 3 ROKU w G D A Ń S K U : 1 . O S K A R Ż O N Ą D O R O T Ę N I E Z N A L S K Ą UZNAJĘ Z A W I N N Ą ZA RZUCANEGO JEJ A K T E M O S K A R Ż E N I A C Z Y N U I Z A T O N A PODSTAWIE A R T Y K U Ł U 1 9 6 K . K . ORAZ A R T Y K U Ł U 3 4 PARAGRAF 1 I 2 K . K I A R T Y K U Ł U 3 5 PARAGRAF 1 K.K."]. Na odsiecz zniewolonej przez sąd twórczyni ruszyli wszyscy. Galerie offowe stały ramię w ramię z państwowymi, lokalne gazetki typu „Pcimski kurier" szły pospołu z medialnymi gigantami, niezależna krytyka walczyła zgodnie u boku akademików. „Cieszę się, że pomysł karania artystów wzburzył tak wiele osób - od niektórych księży p o gospodynie d o m o w e " - pisała Kinga D u n i n . [ „ Z A PRE ZENTOWANIE PRAC INNEGO O B R A Z O B U R C Y - J A C K A M A R K I E W I C Z A ( A U T O R A F I L M U W I D E O ADORACJA CHRYSTUSA, NA KTÓRYM GOŁY ARTYSTA PRZYTULA SIĘ DO POSĄGU J E Z U S A ) - R Y S Z A R D Z I A R K I E W I C Z STRACIŁ POSADĘ W SOPOCKIEJ G A L E R I I " ] . Obrońcy Nieznalskiej wytoczyli ciężkie działa. „W bezprecedensowej decyzji gdańskiego sądu dostrzegamy próbę prawnej instytucjonalizacji prak tyk cenzury, zamach na wolność słowa i pogwałcenie zasad demokracji. Tam, gdzie nie ma wolności, nie ma demo kracji; tam, gdzie skazywani są artyści, Johan Grunman, Faszyzm jest ok, olej na piótnie (690x690) władzę obejmują dyktatorzy; tam, gdzie sąd staje się inkwizycją, kończy się spo łeczeństwo obywatelskie" - gniewnie wołali autorzy apelu profesorów. „Żaden sąd na świecie nie uzyskał boskich praw do osądzania ludzi za twórcze możliwo ści ich u m y s ł u " - grzmiał znany polski autorytet Zbigniew Hołdys (co ciekawe, podobna była linia obrony, która wysnuła teorię kariotypu). Przed n a r o d e m roz toczono wizję przekształcenia warszawskiego C e n t r u m Sztuki Współczesnej w obóz odosobnienia. [„CZY TO OZNACZA, ŻE P O L A C Y SĄ ZACOFANYMI BARBARZYŃCAMI ZACHODNIEGO Ś W I A T A ? " - D A N U T A M I Ś C I U K I E W I C Z , K R Y T Y K S Z T U K I ] . Bardziej trzeźwi o b r o ń c y Nieznalskiej a r g u m e n t o w a l i , że artystkę spo tkała zbyt wysoka kara w kraju, w k t ó r y m złodzieje s a m o c h o d ó w są u n i e w i n niani. [ „ L U D Z I E SĄ TUTAJ B A R D Z O P O D E J R Z L I W I . M Y Ś L Ę , ŻE T O M A W I E L E W S P Ó L N E GO z K O M U N I S T Y C Z N Ą P R Z E S Z Ł O Ś C I Ą I POZYCJĄ S P O Ł E C Z N Ą K O Ś C I O Ł A K A T O L I C K I E G O " NAN COLDIN, FOTOGRAFIK]. Nie rozgrzeszajmy jednak zbyt p o c h o p n i e . Zasta n ó w m y się, czy na p e w n o wyrok dla Nieznalskiej był rzeczywiście w pełni WiOSNA-2004 169 zasłużony i sprawiedliwy. M o ż e jest n i e w i n n a ? A m o ż e zamiast 120 godzin prac społecznych p o w i n n a odsiedzieć swoje sześć miesięcy w więzieniu? [ „ W Y R O K P O W I N I E N BYĆ o WIELE SUROWSZY" - LECH W A Ł Ę S A ] . Może warszawska artystka chce nas pozbawić czegoś cenniejszego niż najnowsze Audi A6 z silnikiem 3.0 i s k ó r z a n ą tapicerką? *** „Na początku lat 30. XX wieku m ł o d z i m a l a r z e z lewicowej, a w a n g a r d o w o zorientowanej Grupy Krakowskiej budzili p o d o b n e emocje [jak N i e z n a l s k a przyp. N.B.-T.]. Kiedy r e k t o r A k a d e m i i Sztuk Pięknych w Krakowie, Fryde ryk Pautsch, zobaczył obrazy Stanisława Osostowicza, przestraszył się, bo jak powiedział - «diabeł w nich siedzi». Niestety, zajął się też e g z o r c y z m a m i . Skreślił Osostowicza z listy s t u d e n t ó w i w e z w a ł policję, aby zrobiła w Aka demii porządek. Inny s t u d e n t Leopold Lewicki przesiedział kilka tygodni w areszcie" - ze zgrozą opisuje D o r o t a Jarecka d a w n e d o b r e czasy. [GRZEGORZ SLELATYCKI, MŁODZIEŻY GDAŃSKI RADNY LPR I PREZES POMORSKIEGO OKRĘGU W S Z E C H P O L S K I E J , ZAPRZECZYŁ, JAKOBY ZDANIE: „ R O Z P I E P R Z Y M Y KAŻDĄ PODOBNĄ WY STAWĘ, A KAŻDEGO PODOBNEGO ARTYSTĘ P O W I E S I M Y " BYŁO JEGO A U T O R S T W A ] . Piękny jest świat, w którym dzieła takie jak Pasja, Piss Christ (krucyfiks za nurzony w moczu) czy plakatowy L a n y Flint rozpięty na kobiecym łonie, słu żą jedynie obrazie chrześcijan. Gdyby instalacja Nieznalskiej była zwykłym obrazoburczym t w o r e m , sprawa byłaby prosta, a pół roku prac społecznych (raczej przy pieleniu trawników niż w kółku plastycznym Osiedlowego D o m u Kultury) byłoby odpowiednią karą. [„PRZED PROCESEM UDZIELAŁAM SIĘ W M I Ę DZYSZKOLNYM O Ś R O D K U K U L T U R A L N Y M DLA DZIECI W G D A Ń S K U . To BYŁA DLA M N I E WIELKA FRAJDA" - D O R O T A N I E Z N A L S K A ] . Niestety te piękne czasy, kiedy straszne mieszczaństwo uciskało artystów i sztukę, już przeminęły. Znaczenie pracy Nieznalskiej i innych t w ó r c ó w z kręgu „sztuki profanującej" jest j e d n a k czymś znacznie gorszym niż obrazą wiary. Służy odarciu naszych świętych Z n a k ó w z wszelkiego znaczenia. [ „ N A STUDIACH RYSOWALIŚMY, R Z E Ź B I L I Ś M Y N A GICH MODELI I MODELKI, N I E BYŁO ŻADNEGO T A B U " - D O R O T A NlEZNALSKA]. Profanacja ma s e n s w świecie o wyraźnie wyznaczonych granicach sa c r u m i p r o f a n u m . Jeżeli w y c h o w a n i w tradycji katolickiej polscy najemnicy, Lisowczycy, plądrują i palą cerkiew, to jest to akt profanacji. P o d o b n i e jak 170 FRONDA 32 b u r z e n i e kościoła przez wojska r z ą d o w e w czasie rewolucji francuskiej. Pro fanujący są p r z e k o n a n i o świętości Z n a k u , który niszczą. W i e d z ą też, że p r o fanując Znak, m o g ą go zniszczyć, ale nie m o g ą o d e b r a ć mu jego świętości. Ruiny kościoła nadal t c h n ą świętą siłą. Z n i s z c z o n e krzyże i p o k i e r e s z o w a n e figury w tajemniczy s p o s ó b nabierają pewnej nowej siły. [ „ C Z Y NIE POMYŚLA Ł A P A N I , Ż E D O G A L E R I I M O Ż E PRZYJŚĆ K T O Ś , K O M U P O P R O S T U P A N I P R A C A Z R O B I PRZYKROŚĆ?" - SEBASTIAN Ł U P A K ] . Współczesna kultura nie zna profanacji. N i e m o ż e profanować, bo nie u m i e rozpoznawać sacrum. Nie m o ż n a znieważyć czegoś, czego się nie rozpoznaje. Weźmy holenderskich obywateli, którzy zamieniają swoje kościoły w sklepy, kawiarnie i kluby sportowe. Czy dokonują aktu profanacji? DONIM NIEZIDENTYFIKOWANEGO S U R R E A L I S T Y ) [„JEAN K A P P E N ( P S E U W A G R E S Y W N Y M A R T Y K U L E JAK URZĄDZIĆ KSIĘDZA RZUCIŁ HASŁO: „ K R A D N I J C I E ŚWIĘTE PRZEDMIOTY, KALAJCIE K O Ś C I O Ł Y ! " I S T W I E R DZIŁ, ŻE OBRAŻANIE KSIĘŻY, BEZCZESZCZENIE MIEJSC K U L T U I KRADZIEŻ RELIKWII W I N N Y STANOWIĆ „ZASADNICZY P R O G R A M CZŁOWIEKA U C Z C I W E G O " - D A N U T A MlŚCIUKlEWICZ, „ M A C H I N A " ] . Nie, oni robią coś znacznie gorszego. Likwidują święte znaczenie ceglanych m u r ó w . Ceglany kościół stoi dalej, ale jest już wyjęty z przestrzeni sa crum i profanum. Świątynia przestaje być Znakiem, zostaje zmieniona w jesz cze jeden budynek rzucony w jednorodny funkcjonalny obszar miasta. *** W kulturze nie znającej świętości profanacja nie jest możliwa. D l a t e g o w s p ó ł c z e s n a s z t u k a nie m o ż e profanować. C h o ć b y nie w i e m co N i e z n a l s k a z Krzyżem zrobiła, nie w i e m gdzie go włożyła, nie w i e m co do niego przy czepiła, nie będzie bezcześcić. Jej prace są znacznie gorsze i znacznie bardziej szkodliwe. Niszczą Krzyż j a k o Z n a k świętości, dążą do p o z b a w i e n i a go świę tego znaczenia. Zobaczmy, c o s a m a artystka m a n a t e n t e m a t d o p o w i e d z e nia. Jej wywody p r e z e n t u j ą logikę, której nie m o ż n a zignorować. [ „ W Y S T Ą P I E NIE P . N I E Z N A L S K I E J N I E M A NIC W S P Ó L N E G O Z E S Z T U K Ą . T O N I E Ż A D N E D Z I E Ł O T Y L K O ROZRÓBA" - RZEŹBIARZ A D A M M Y J A K , REKTOR ASP W WARSZAWIE]. Dorota Nieznalska i jej obrońcy często tłumaczyli, że jej praca nie ma na ce lu bezczeszczenia czegokolwiek ani obrażania kogokolwiek. Choć niektórzy uznawali to za bezczelną hucpę, jest to prawda. Gdańska artystka twierdziła, że Krzyż kojarzył jej się z samczą ofiarą składaną na ołtarzu męskości (taką jak WIOSNA-2004 171 trening na siłowni). [ „ C H O D Z I Ł O O K O B I E C E , P E Ł N E WZGARDY I DYSTANSU WSPÓŁCZUCIE DLA MĘŻCZYZN, KTÓRZY, ABY SPEŁNIĆ K U L T U R O W E W Y M O G I , M U S Z Ą CIERPIEĆ W SIŁOW NIACH NICZYM C H R Y S T U S NA K R Z Y Ż U " - A G N I E S Z K A S A B O R , PUBLICYSTKA „ T Y G O D N I K A POWSZECHNEGO"]. Ta części jej argumentacji wydała się grafomańska i bełkotliwa nawet jej o b r o ń c o m . Niesłusznie. W niej bowiem wychodzi na jaw właściwy cel instalacji. „Zarzucano mi, że obraziłam uczucia religijne, bo wykorzystałam symbol religijny. Nie dokonałam żadnej profanacji, żadne go bluźnierstwa, ponieważ nie uży łam krzyża, którego przeznaczeniem był kult religijny" - broniła się Nie znalska. Innymi słowy Pasja nie m o że służyć znieważeniu Krzyża, bo Johan Grunman, Żyd mordujący homoseksualistę. olej na płótnie (690x690) w rękach artystki znak Krzyża traci swoje znaczenie. Tę intencję lapidar nie wyraziła Kinga Dunin: „Krzyż jest ogólnodostępnym i nieopatentowanym przez nikogo symbolem naszej kultury, który może być powszechnie używany". [„PANI NIEZNALSKA PŁACI WYSOKĄ C E N Ę ZA DOBRO WSPÓLNE. To J E S T JEJ ROLA, CHOĆ WCALE NIE CHCIAŁBYM, Ż E B Y ZNALAZŁA SIĘ W W I Ę Z I E N I U " - KSIĄDZ A D A M B O N I E C K I , R E DAKTOR NACZELNY „ T Y G O D N I K A P O W S Z E C H N E G O " ] . F u n d a m e n t a l n ą cechą kultury popularnej jest destrukcja wszelkich znaczeń. Krzyż staje się „ o g ó l n o d o s t ę p n y m i n i e o p a t e n t o w a n y m s y m b o l e m " . To go rzej niż p u s z k a coca-coli, zarejestrowany z n a k handlowy, k t ó r e g o nie m o ż n a dowolnie używać. O ile kultury tradycyjne miały w y z n a c z o n ą s t r u k t u r ę zna czeń, o tyle p o p k u l t u r a dąży do jej całkowitej likwidacji. Ł a t w o to dostrzec na następującym przykładzie: p o r ó w n a j m y dwa p r z e d s t a w i e n i a dawnej i n o wej kultury, ikonę typu Hodegetria, t a k ą jak M a t k a Boska C z ę s t o c h o w s k a , ze zdjęciem/grafiką C h e Guevary. Hodegetria przedstawia M a t k ę Bożą z J e z u s e m w r a m i o n a c h . To przed stawienie jest a b s o l u t n i e j e d n o z n a c z n e . Na obrazie nie widzimy m a t k i 172 F R O N D A 32 z dzieckiem, tylko M a t k ę Boga trzymającą Boga. Gest, szata, t ł o - w s z y s t k o kieruje widza d o świata n a d p r z y r o d z o n e g o . [„JESTEM ŚWIADOMA, ŻE ŻYJĘ w POLSCE KATOLICKIEJ, WIĘC PRZYZNAJĘ, ŻE M I A Ł A M O B A W Y " - D O R O T A N I E Z N A L S K A ] . Aby zawęzić pole semantycznej dowolności, postacie ikony są o p a t r z o ne p o d p i s a m i . Na ikonach typu H o d e g e t r i a Bogurodzica wskazuje na Dzie ciątko, uzmysławiając widzowi prawdziwy sens o b r a z u : objawienie Boga w materii. W teologii prawosławnej ikona jest w ł a ś n i e t a k i m objawieniem. Mówiąc p o r ę c z n y m tutaj ż a r g o n e m s t r u k t u r a l i z m u , w ikonie znaczące i zna czone łączy się w nierozerwalnej jedności. Z n a k (obraz) i jego znaczenie (bo skie) zlewają w całość. Teologia ikony jest z b u d o w a n a na wielkim m a r z e n i u kultury tradycyjnej, na wizji świata p e ł n e g o sensów, w k t ó r y m wszystkie rze czy stają się Z n a k a m i . [ „ Z A D A W A Ł A M S O B I E P Y T A N I E , CZY J E S T S E N S , Ż E B Y COŚ R O BIĆ, S K O R O M O J E I D E E S P O T Y K A J Ą S I Ę Z T A K I M NIEZROZUMIENIEM, A NAWET PRAGNIE NIEM UKARANIA M N I E " - DOROTA NIEZNALSKA]. Zdjęcie C h e Guevary jest ś w i e t n y m p r z y k ł a d e m p o p k u l t u r o w e g o wize runku, który przestał cokolwiek znaczyć. T w a r z latynoskiego p u ł k o w n i k a błyskawicznie została p o d d a n a wyjątkowo brutalnej destrukcji sensów. W p i e r w o t n y m zamyśle obraz C h e Guevary był s y m b o l e m ideologii k o m u n i stycznej w p o s t k o l o n i a l n y m świecie. J e d n a k już w latach 60. został zaadap towany jako symbol m ł o d z i e ż o w e g o b u n t u w krajach kapitalistycznych. Wraz z komercjalizacją r u c h ó w k o n t r k u l t u r o w e j kontestacji znaczenie zdję cia C h e Guevary ulegało dalszej deterioracji. [ „ M O J E PRACE REKOMPENSOWAŁY M I J A K O Ś B R A K OJCA. - M Y M A M Y BARDZO ZŁY KONTAKT" DOROTA NIEZNALSKA]. R e p r o d u k o w a n e na koszulkach, naklejkach i plakatach s t a ł o się j e d n y m z fajnych designów, e l e m e n t e m w z o r n i c t w a u ż y w a n e g o w rozrywce i rekla mie. Obecnie gwiazdor rocka m o ż e wystąpić w telewizji z p u ł k o w n i k i e m C h e Guevarą na piersiach i n i k o m u nie przyjdzie do głowy, aby t r a k t o w a ć to jako manifestację na rzecz k o m u n i z m u . Dlatego też przedstawiciele wielkich firm (JVC, Idea-Centertel) bez o p o r ó w wykorzystują w i z e r u n e k C h e Guevary do p r o m o w a n i a swoich p r o d u k t ó w i u s ł u g . T r u d n o powiedzieć, co to zna czy, że latynoski rewolucjonista p r o m u j e artykuły elektroniczne. Najpewniej p o r t r e t p u ł k o w n i k a C h e Guevary nie znaczy z u p e ł n i e nic. [ „ R E L I G I A WCIĄŻ J E S T M O J Ą INSPIRACJĄ I NIE M A M Z A M I A R U T E G O Z M I E N I A Ć " - D O R O T A N I E Z N A L S K A ] . Uwolnienie symboli od ustalonych znaczeń jest p o d s t a w o w ą cechą n o w o czesnej kultury. U jej p o d s t a w leży m a r z e n i e totalnej emancypacji jednostki. WIOSNA-2004 173 Absolutna wolność jest także wolnością od sensów, znaków, symboli. Przez ich destrukcję wiedzie droga wyzwolenia człowieka od wszelkiego p r z y m u s u zewnętrznego. Zniesienie p r z y m u s u p r a w n e g o jest w a ż n y m k r o k i e m tego procesu. [ „ 2 M A R C A 2 0 0 2 R O K U D O R O T A N I E Z N A L S K A DOSTAJE P I E R W S Z E W E Z W A NIE D O STAWIENIA SIĘ N A K O M E N D Ę P O L I C J I . O S K A R Ż A : P R O K U R A T O R P R O K U R A T U R Y R E J O N O W E J M G R J O L A N T A Ż U K O W S K A , B R O N I : M E C . D R W O J C I E C H C I E Ś L A K " ] . Jak tłumaczył obrońca Nieznalskiej, powołując się na teorię k o n t r a t y p u sztuki, „sztuka stanowi okoliczność wyłączającą bezprawność, czyli, gdy artysta two rzy sztukę, to zgodność i niezgodność z p r a w e m jego p o s t ę p o w a n i a podlega szczególnej ocenie właśnie przez wzgląd na to, że tworzy s z t u k ę " . Postulat wyniesienia artysty p o n a d p r a w o wprowadził sędziego w osłupienie. [ „ A R TYSTKA U M Y Ś L N I E O B R A Z I Ł A UCZUCIE R E L I G I J N E W C E L U OSIĄGNIĘCIA S U K C E S U A R T Y STYCZNEGO I O S O B I S T E G O " - SĘDZIA T O M A S Z Z I E L I Ń S K I ] . W y w o d y obrońcy zostały odrzucone jako absurdalne, ale s a m o pojawienie się tego typu argumentacji na sali sądowej jest w a ż n y m znakiem czasu. Jest to j e d n a z pierwszych p r ó b prawnego zadekretowania absolutnej wolności artystów. [ „ M A M PEWNE M O R A L N E OGRANICZENIA, WYZNAJĘ P E W N E Z A S A D Y " - D O R O T A N I E Z N A L S K A ] . Sztuka sta je się prawdziwą awangardą wyzwolenia człowieka. ### W 1983 roku Louise Veronica Ciccone wydała płytę Madonna. Było to pierwsze w historii popkultury wykorzystanie symbolu jednoznacznie religijnego w ce lach rozrywkowych i handlowych. Piosenkarka połączyła święte znaczenie zna ku Madonny z burdelową, kiczowatą seksualnością. [ „ W Y K Ł A D A M N A HARWAR DZIE. G D Z I E Ś PODAWALI, ŻE O D S E T E K DZIEWIC I PRAWICZKÓW POŚRÓD A B S O L W E N T Ó W TEJ SZKOŁY WYNOSI 4 0 P R O C , W I Ę C PODCZAS PIERWSZYCH ZAJĘĆ M Ó W I Ę S W O I M S T U D E N T O M , ŻE NIKT NIE MOŻE UKOŃCZYĆ MOJEGO K U R S U , JEŚLI NIE STRACIŁ C N O T Y " - N A N G O L D I N , FOTOGRAFIK]. Choć krytycy widzieli w tym jednorazowy chwyt, komercyjny suk ces Ciccone okazał się trwały. Artystka wykazała się wyjątkowym wyczuciem przemian kultury popularnej. Jej 20-letnia kariera to ciąg nieustających prze obrażeń scenicznego image'u i gatunków muzycznych. M a d o n n a nie posiada określonego stylu, repertuaru lub tematyki, którą mogłaby uznać za własną. Je dynym trwałym e l e m e n t e m w jej karierze okazał się p s e u d o n i m . Umiejętność ciągłych przeobrażeń jest znakiem rozpoznawczym Madonny, nie bez racji na174 F R O N D A 32 zywanej Królową Popkultury. Obecnie słowo „ m a d o n n a " , odarte z sakralnego znaczenia, kojarzy się bardziej z dokonaniami Ciccone niż z Matką Boga. [„ŻA DEN KODEKS KARNY NA ŚWIECIE NIE KARZE ZA G Ł U P O T Ę , A JĄ ZA NIĄ - BEZPRAWNIE - UKARANO. G D A Ń S K I SĄD, WYDAJĄC W Y R O K , C H Y B A OCHUJAŁ, CZYLI O C I P I A Ł " - T A D E U S Z KOMENDANT, INTELEKTUALISTA]. Wystąpienie Madonny było ważnym wydarzeniem w historii współczesnej kultury. Po dezintegracji symbolicznej znaków handlowych (takich jak puszka co li) i ideologicznych (na przykład portretu biednego Che Guevary) rozpoczął się proces rozkładu symboli religijnych. W latach 80. Krzyż stał się popularnym ele m e n t e m biżuterii gejowskiej, jest noszony najchętniej w postaci kolczyka. [„GDZIE JEST TERAZ PASJA! - PASJA JEST ARESZTOWANA W SĄDZIE, ALE W PRZYPADKU NIA ZOSTANIE M I ZWRÓCONA" - D O R O T A N I E Z N A L S K A ] . UNIEWINNIE Coraz śmielej nawiązywano d o gestów i symboliki chrześcijańskiej w filmie, wzornictwie i modzie. Ciccone była niewątpliwe prekursorką tego nurtu, którego zwieńczeniem stało się umieszcze nie przez polskiego projektanta Arkadiusa (Arkadiusza Weremczuka) wizerunku Jezusa na kobiecych majteczkach. Podobizna Chrystusa została w ten sposób sprowadzona do po ziomu różowych serduszek, kró liczków playboya i tym podobnych ozdób damskiej bielizny. Wiatry podkultury wypełniły żagle artystów z „wyższej p ó ł k i " . Poważne galerie udostępniły swoje podwoje artystom-profanatorom. SZTUKI [„DZIENNIKARZE I KRYTYCY PROWADZĄCY INTERNETOWE PISMO O SZTUCE « R A S T E R » INFOR Johan Grunman, Dlaczego gazety o mnie nie piszą, olej na ptótnie (570x510) MOWALI M N I E , Ż E P O D O B N O S Ą C H Ę T N I D O K U P N A PASJI. N A ILE J Ą W Y C E N I A M ? 3 , 5 TYSIĄCA" - D O R O T A N I E Z N A L S K A ] . Niektórzy oldschoolowi krytycy interpretowa li ich działalność jako bluźnierczą. Nie mieli j e d n a k racji. T r u d n o dziś znaleźć tradycjonalistycznych bluźnierców. N o , m o ż e nie które zespoły d e a t h m e t a l o w e i radykalni zwolennicy kultury typu gothic mogliby się zaliczać do tej grupy. Ich k o n c e r t o w e rytuały, sabaty czarownic i pop-satanizm są w s u m i e przymilne i niegroźne. Profanacja nie niszczy WIOSNA-2004 175 hierarchii świętych symboli. W r ę c z przeciwnie, groza i obrzydzenie płynące z takich widowisk umacniają p r z e k o n a n i e o świętości i wolę t r w a n i a przy niej. M a ł o co tak p o b u d z a wiarę, jak w i d o k piekła. O ile w apokaliptycznym świecie black metalu dobro i zło są precyzyjnie roz dzielone, o tyle artyści tacy jak Ciccone, Serrano, Nieznalska czy autorzy Irreligii działają w zupełnie innej przestrzeni. [„IRRELICIA - PREZENTOWANE SĄ NA NIEJ TAKIE OBIEKTY, JAK M A T K A B O S K A CZĘSTOCHOWSKA Z DOMALOWANYMI WĄSAMI A D A M A R Z E PECKIEGO CZY L A S VECAS R O B E R T A R U M A S A - PLASTIKOWE M A D O N N Y PŁACZĄCE PIENIĄŻ KAMI, SYMBOL KOMERCJALIZACJI SZTUKI I R E L I G I I " - D A N U T A MlŚCIUKIEWICZ, K R Y T K Y K SZTUKI]. „Sztuka, a już zwłaszcza sztuka współczesna, nie powinna mieć żadnych granic narzucanych z zewnątrz. Jeśli pojawiają się takowe, traci o n a swoją siłę wyrazu i swój sens" - tłumaczy Nieznalska. [ , , W SAMEJ BELGII ODBYŁA SIĘ DEBATA NAD GRANICAMI ARTYSTYCZNEJ EKSPRESJI. IRREUCIA WYSZŁA Z NIEJ O B R O N N Ą RĘKĄ, A CZĘŚĆ EKSPONATÓW POWĘDROWAŁO DO MIEJSCOWEGO KRYTYK SZTUKI]. KOŚCIOŁA" - D A N U T A MlŚCIUKIEWICZ, Dlatego głównym celem współczesnych galerii jest stworzenie ar tyście możliwości niczym nie skrępowanej wypowiedzi. Galeria jest miejscem oczyszczonym z wartości, obojętnym na publiczność, na dobro i zło, na piękno i brzydotę, prawdę i fałsz. TA SZYŁAK, [„PRZESTRZEŃ GALERII T O NIE PRZESTRZEŃ ŚWIĄTYNI" - A N E KRYTYK SZTUKI]. Wszystko, co mogłoby ograniczyć ludzką swobodę twórczą, zostaje zniesione. Kiedy do tej aksjologicznej próżni zostaje przeniesio ny święty Znak, jego pierwotne znacznie zaczyna ulegać rozkładowi. „Religia opiera się na symbolach, celem mojej działalności artystycznej jest manipulacja tymi s y m b o l a m i " - wyznaje A n d r e a Serrano, zanurzając Kru cyfiks w urynie. Świętość wyraża się w Znakach, a ich dekonstrukcja jest b u rzeniem świętego. Przesunięcie znaczeń chrześcijańskich symboli jest najsku teczniejszym n a r z ę d z i e m likwidacji s a c r u m w k u l t u r z e Z a c h o d u . [,,W SWOICH PRACACH B A D A M W Ł A S N E K A T O L I C K I E O B S E S J E . A R T Y S T A J E S T N I C Z Y M B E Z O B S E S J I " ANDREA SERRANO, FOTOGRAFIK]. J e d y n y m s k u t k i e m prac takich jak Pasja jest niszczenie Krzyża jako chrześcijańskiego Z n a k u . [ „ T E R A Z Z N Ó W CZUJĘ E K S P L O ZJĘ, RADOŚĆ T W O R Z E N I A KOLEJNEJ P R A C Y " - D O R O T A N I E Z N A L S K A ] . Kiedy w k o ń c u stanie się on „ o g ó l n o d o s t ę p n y m i n i e o p a t e n t o w a n y m s y m b o l e m " , n a w e t sa taniści p r z e s t a n ą się n i m posługiwać, bo odwrócenie Krzyża do góry n o g a m i będzie znaczyło tyle s a m o , co przekręcenie puszki z coca-colą. [„NIEZNALSKA JEST G Ł U P I A " - F R A N C I S Z E K S T A R O W I E Y S K I , T W Ó R C A EPOKI B A R O K U ] . NIKODEM 176 BOŃCZA-TOMASZEWSKI FRONDA 32 Wolę tradycyjnego jelenia na rykowisku o zachodzie słońca oraz Mniszkównę niż Katarzynę Kozyrę z Manuelą Gretkowską razem wzięte. W żaden sposób nie mogę wy żej postawić produkcji Nieznalskiej, jej mistrzów i kole gów - od oleodruków jarmarcznych, mimo że te pierwsze dzieła zaopatrzone są we wzniosłe i humanitarne idee, a te drugie ubawią nas tylko, a może i wybawią od beł kotu i humbugu. Słynna rzeźba Papieża w Zachęcie brzmi to już jak słynna *ioconda w Luwrze - i jej kiczo wata estetyka wywodzi się wprost ze stylu ogrodowych krasnali i nie pomoże tu żadna pokrętna interpretacja o ciężkich jak kamień troskach przytłaczających Papieża. KULTURA KICZU MAREK KLECEL Jeśli dawniejsze epoki i style k u l t u r a l n e w y r ó ż n i a n o j a k o r e n e s a n s , b a r o k czy r o m a n t y z m , to tę dzisiejszą przyjdzie chyba n a z w a ć e p o k ą kiczu. Bo k u l t u r a WIOSNA-2004 177 p r z e ł o m u tysiącleci to epoka wszechogarniającego, napierającego zewsząd kiczu, kiczu z a r ó w n o p o p u l a r n e g o , tradycyjnego, jak i n o w o c z e s n e g o czy wręcz awangardowego, jeśli to określenie jeszcze cokolwiek znaczy. Przy czym kicz dawniejszy wydaje się dość poczciwy i nieszkodliwy w p o r ó w n a niu z kiczem n o w o c z e s n y m , u z b r o j o n y m w całą ideologię, a n a w e t misję wy chowawczą. Nie tylko produkuje wątpliwe z różnych w z g l ę d ó w dzieła, ale i dorabia do t e g o p o k r ę t n ą pedagogikę, głosząc w z n i o s ł e h a s ł a walki z prze sądami ograniczającymi ludzką wolność, obalanie tabu, m i t ó w , s c h e m a t ó w , tyle że w rezultacie nie o to w t y m w s z y s t k i m n a p r a w d ę chodzi. M e t o d y tej terapii b o w i e m są tak prymitywne, że stawiają p o d z n a k i e m zapytania całą tę szczytną ideologię. Sprowadzają się w k o ń c u do prowokacji i sensacji, mają cej przynieść nie tyle pozytywne skutki, ile zwrócić w jak najgłośniejszy spo sób uwagę na a u t o r ó w , tak aby zaistnieli o n i w najszerszej, medialnej, a naj lepiej globalnej przestrzeni. C z ę s t o te p s e u d o a r t y s t y c z n e akcje wyglądają na krzyk rozpaczy w a n o n i m o w y m m a s o w y m t ł u m i e p o d d a n y m konkurencyj nym p r a w o m „wyścigu s z c z u r ó w " i m o ż n a by w s p ó ł c z u ć s a m o z w a ń c z y m ar tystom, gdyby nie załatwiali przy tym własnych, d w u z n a c z n y c h i n t e r e s ó w : p o t r z e b ambicji, uznania, sławy, pieniędzy. Jeśli zaś dorabiają do t e g o wyż szą ideologię, to rzecz jest nie tylko d w u z n a c z n a , ale i niebezpieczna. Stają się b o w i e m u z u r p a t o r a m i , którzy chcą zmieniać ludzkie współżycie, dykto wać w ł a s n e wzorce, n o r m y czy prawa, do t e g o zaś nie mają najmniejszych predyspozycji. Z dwojga złego, co m ó w i ę , o wiele bardziej w o l ę więc teraz tradycyjnego jelenia na rykowisku o zachodzie słońca oraz M n i s z k ó w n ę niż Katarzynę Ko zyrę z M a n u e l a G r e t k o w s k ą r a z e m wzięte. W ż a d e n s p o s ó b nie m o g ę wyżej postawić produkcji Nieznalskiej, jej m i s t r z ó w i kolegów - od o l e o d r u k ó w jarmarcznych, m i m o że te pierwsze dzieła z a o p a t r z o n e są we w z n i o s ł e i h u m a n i t a r n e idee, a te drugie u b a w i ą n a s tylko, a m o ż e i wybawią od b e ł k o t u i h u m b u g u . Słynna rzeźba Papieża w Zachęcie - b r z m i to j u ż jak słynna Gioconda w Luwrze - i jej kiczowata estetyka wywodzi się w p r o s t ze stylu ogro dowych krasnali i nie p o m o ż e tu ż a d n a p o k r ę t n a interpretacja o ciężkich jak k a m i e ń troskach przytłaczających Papieża. A u t o r ulżyłby m u , gdyby p o wstrzymał się od swego aktu twórczego. Sam t w ó r c a nie stracił nic na szu mie, który wywołał, przeciwnie, cena rzeźby poszła o s t r o w górę i, jak sły chać, osiągnęła w USA milion dolarów. Nie słychać n a t o m i a s t , aby a u t o r 178 FRONDA 32 podzielił się tą s u m ą z d y r e k t o r e m Z a c h ę t y (jest to w s z a k ż e instytucja p a ń stwowa, więc zaraz p o d n i o s ł a b y się wrzawa, że k w i t n i e korupcja) ani też z protestującymi widzami, którzy na swój s p o s ó b przysporzyli artyście kasy. Osobiście ż a ł o w a ł e m , że ów mityczny k a m i e ń , który przebił szklany sufit Za chęty i miał spaść na Papieża, nie rozbił tej rzeźby n a p r a w d ę . Jej cena r a z e m z m e t e o r y t e m jako z n a k i e m z nieba m o g ł a b y jeszcze bardziej w z r o s n ą ć . Mówiąc j e d n a k serio, prowokacyjne środki w sztuce, w y u z d a n a nagość, sceny kopulacji i defekacji, degradacja ciała i wszelkich wyższych przejawów życia to nie tylko żałosne, ale i rozpaczliwe próby zaistnienia w świecie, gdzie wszystko już s p o w s z e d n i a ł o , gdzie już nie ma właściwie ż a d n e g o t a b u i żadnych świętości, gdzie już prawie nie ma co profanować. W świecie, w k t ó r y m styl czy m o d e l życia zbliża się do tego, co d o t ą d było m a r g i n e s e m , do pornografii i prostytucji. Tak, bo ludzkie ciało staje się w tych niby-wychowawczych akcjach nie tylko p r z e d m i o t e m i o b i e k t e m , ale i t o w a r e m , a więc czymś, czym m o ż n a m a n i p u l o w a ć i h a n d l o w a ć , co m o ż n a d o w o l n i e wykorzystywać dla zysku. Wszystkie te artystyczne akcje i instalacje zmie rzają w rezultacie nie do czego innego, tylko do s t w o r z e n i a w a r u n k ó w do jak najtańszego h a n d l u l u d z k i m życiem w e d ł u g wszelkich liberalnych reguł wol nego rynku. Zresztą ta sztuka szoku szybko spowszednieje, skoro b u n t jest pozorny, bo komercyjny, prowokacja jednorazowa, a nowość, k t ó r a starzeje się naj szybciej, w t ó r n a . Marcel D u c h a m p p r o w o k o w a ł publiczność przyzwyczajoną, powiedzmy, do impresjonistów, wystawiając w latach 20. sedesy i klozety. Ale już artysta X uprawiający dziś publicznie sztukę defekacji załatwia się, mówiąc dosłownie, doprowadzając efekt swego p o p r z e d n i k a do a b s u r d u . Sam się przy tym ośmiesza, jeśli to pojmuje, prowokując do najniższych, lecz za służonych żartów. Podobnie sztuka waginalna Alicji Zebrowskiej, wyjmującej z pochwy lalki Barbie, nie burzy utartych przyzwyczajeń, jak to się h a s ł o w o mówi, bardziej niż pierwszy lepszy ginekolog czy chirurg. Nie jest też wcale tak n o w a t o r s k a jak się wydaje. P e w n a francuska artystka już w latach 60. da wała p o d o b n y pokaz, wyjmując z p o c h w y marchewki, którymi rzucała w pu bliczność. Historia sztuki nie sklasyfikowała jeszcze tego kierunku, nie wia domo, czy to rodzaj protestu feministycznego wyrażającego krzyk sponiewieranej kobiecości, czy też jakaś a w a n g a r d a sztuki proekologicznej, t r u d n o j e d n a k stwierdzić, aby artystka potrafiła u s z a n o w a ć choć w ł a s n e WIOSNA-2004 179 ciało. A m o ż e to nowa, a p r z e w r o t n a martyrologia, poświęcenie na ołtarzu utraconej kobiecości. Nie inaczej rzecz się ma ze s z t u k ą obrazoburczą, desakralizującą. R o z m a ite akcje, które mają obalać sacrum, bezcześcić symbole i obrzędy religijne, przyznam, że zalatujące donkiszoterią, to żenujące i m i z e r n e p r ó b y przy ta kich praktykach satanistycz nych, które nie cofają się przed krwawą ofiarą, a n a w e t rytual nym m o r d e r s t w e m . Ale, trze ba przyznać, to jakaś n i e m i ł a i potężna subkulturze, siła w dzisiejszej nie odżegnująca się od przemocy, gwałtu, bu dząca m o c n e i najniższe e m o cje, lęk i grozę, co widać najle piej w kiczowatej dzisiejszego kina, stylistyce horrorów, filmów science fiction i fanta sy, jakiś świat zastępczy w świecie rzeczywistej p u s t k i i bezładu. Ta kiczowata estety ka wylewa się na całą k u l t u r ę m a s o w ą , a szczególnie rażąca jest w sztuce dla dzieci, w reklamie, w m o d z i e i stylu bycia. Więc w tej sztuce t r u d n o doszukać się dobrych intencji, budujących przy kładów, pozytywnych wzorców. To sztuka raczej u l o t n a i łatwo przemijająca jako chwilowa sensacja lub konfekcja, a zarazem pasożytnicza, żerująca na do tychczasowych osiągnięciach kultury, karykaturalnie naśladująca jej dzieła, style i poetyki. To w końcu nieudolna parodia sztuki nowoczesnej, która jesz cze do połowy XX wieku była twórcza, wyczerpała się jednak, dochodząc do ja kiejś granicy rozwoju. Sztuka ta zasługuje więc raczej na szyderstwo i wyśmia nie jako h u m b u g wmawiany ludziom niż na traktowanie serio, walkę i procesy sądowe, bo o to w niej często chodzi. Chodzi przecież o najszersze kreowanie jej wydarzeń i medialną promocję, choćby z użyciem sądów i policji. Dlatego s z t u k ą t e g o rodzaju p o w i n n y się zająć raczej służby p o r z ą d k o w e , zakłady oczyszczania miasta, a także o d p o w i e d n i e instytucje finansów pań| gQ F R O N D A 32 stwowych, aby trafiała o n a na wolny rynek sztuki i należała do inicjatywy prywatnej, nie obciążając kieszeni p o d a t n i k a . Z satysfakcją o d n o t o w u j ę , że w s p o m n i a n a Z a c h ę t a uczyniła w k o ń c u k r o k we właściwym k i e r u n k u , urzą dzając w s w o i m czasie akcję obierania z i e m n i a k ó w . Myślę, że to b a r d z o d o bra inicjatywa, nawiązująca zresztą a rebours do tradycji socrealistycznej, wy chodząca zarazem naprzeciw naszej trudnej sytuacji ekonomicznej, bezrobociu i podupadającej stopie życiowej, inicjatywa, która niewątpliwie p o w i n n a znaleźć oddźwięk w całym kraju. Jak w i a d o m o , n i e d a w n o D o r o t a Nieznalska po swojej wystawie w Gdań sku stanęła przed sądem z oskarżenia o obrazę uczuć religijnych. Sprawa by ła t r u d n a , bo precedensowa, niezawisły jednak, jak sądzę, sąd wydał symbo liczny wyrok skazujący a u t o r k ę na karę w postaci pracy społecznej. Od razu podniósł się s z u m w obronie udręczonej artystki i zagrożonej swobody twór czej, m u s i a ł o to być j e d n a k chyba wliczone w prowokacyjną strategię sukce su. Jeden z k o m e n t a t o r ó w telewizyjnych zastanawiał się, czy nie n a r u s z a to i m m u n i t e t u artysty, jak się wyraził. Gdyby p o t r a k t o w a ć to serio, byłaby to propozycja stworzenia jeszcze jednej grupy wybranych i to bardziej, bo k t o miałby pozbawić (w razie czego, tak jak p o s ł ó w ) takich artystów owej niety kalności. Kto jednak decyduje się na „ n a r u s z a n i e t a b u " , m u s i liczyć się z tym, że i jego naruszą, co uczynił sąd z i m m u n i t e t e m artystki Nieznalskiej. M a m nadzieję, że kara nie będzie zbyt dolegliwa, a okaże się wychowawcza. Ciekaw jestem, jaką pracę wskaże sąd artystce. [Artykuł pisany był przed podjęciem decyzji w tej sprawie - przyp. red.] P o d s u n ą ł b y m pomysł takich choćby poży tecznych zajęć, jak sprzątanie po p o d o b n y c h instalacjach - bo nie wątpię, że nastąpią, kolegów artystów - albo też obieranie ziemniaków, tyle że bardziej przydatne niż w Zachęcie, powiedzmy, dla sieci b a r ó w mlecznych lub jadło dajni dla n a p r a w d ę potrzebujących. „Zjadacze kartofli" - był taki obraz, n a d którym rzeczywiście m o ż n a się zamyślić. W sprawie D o r o t y Nieznalskiej m o ż n a się tylko zastanawiać n a d tym, czy jest jeszcze granica między p r o w o kacją a świętokradztwem. Wielu wydaje się, że o n a już nie istnieje. W coraz mniej płodnych dyskusjach o k u l t u r z e dzieli się ją często na kul t u r ę wysoką i k u l t u r ę niską. Ciekawe, gdzie umieścić sztukę Katarzyny Kozy ry i jej podobnych, p a t e n t o w a n y c h przecież d y p l o m a m i artystów. Jeśli należy ona do kultury wysokiej, to jeleń na rykowisku i plastikowy krasnal należy chyba do kultury najwyższej. Jeśli j e d n a k będziemy się upierać, że te o s t a t n i e WIOSNA-2004 181 to kultura niska, to k u l t u r a w y m i e n i o n a jako pierwsza sięgnęłaby chyba dna. Otóż, mówiąc znów serio, sprawy nie wyglądają tak p r o s t o . R o z m a i t e dysku sje o kulturze masowej, elitarnej, niższej czy wyższej do niczego nie prowa dzą, jeśli panuje w nich zamęt i p o m i e s z a n i e pojęć. N a p r a w d ę b o w i e m nie ma kultury wyższej i niższej, elitarnej i masowej, jest tylko k u l t u r a albo brak kul tury. Nie ma kultu-ry masowej - m o w a oczywiście o wytworach współcze snych mass m e d i ó w - jest tylko produkcja i h a n d e l konfekcją k u l t u r o p o d o b ną, obrót t o w a r e m takim jak inne, powielanym na m a s o w ą skalę w celach wyłącznie komercyjnych, bez względu na skutki i koszty, nie te, rzecz jasna, fiskalne. W re zultacie jest to typowa eksplo atacja p ł o d ó w ludzkich umy słów i talentów, d r e n o w a n i e ich zasobów aż do s t a n u pust ki i jałowości, często prowoka cyjnie, aż do zniszczenia uczuć wyższych i wrażliwości, aż do stanów lęku i agresji, które mają przecież wywoływać. Kultura m a s o w a nie m a też nic w s p ó l n e g o z dotych czasową kulturą popularną, łatwiejszą i bardziej k o m u n i katywną w szerszych środowiskach społecznych, ani też z k u l t u r ą ludową, będącą s p o n t a n i c z n ą p o t r z e b ą i w y t w o r e m w a r s t w ludowych, wyrażających autentycznie swoje odniesienie do świata i w ł a s n e g o w n i m miejsca. Praw dziwą k u l t u r ę wyróżnia w ł a ś n i e t e n b e z i n t e r e s o w n y s t o s u n e k d o świata i własnego istnienia. W jej r ó ż n o r o d n y c h i z m i e n n y c h formach wyraża się ca łe bogactwo możliwości przejawów kondycji człowieka. To w k u l t u r z e odby wa się ciągłe p o s z u k i w a n i e prawdy o ludzkiej sytuacji i w niej przejawia się nasz s t o s u n e k do bycia w świecie. Ta p r a w d z i w a k u l t u r a nie wynika z kalku lacji, interesu, praktycyzmu, nie daje zysków i wymiernych korzyści, w p r o s t przeciwnie, wynika poniekąd z naiwności w o b c o w a n i u ze ś w i a t e m i z p o czucia zakorzenienia w n i m . Nie m o ż n a z a t e m godzić się na degradację i de182 FRONDA 32 generację kultury, na jej ograniczenie do tego, czym się dziś wydaje, za co te raz uchodzi i co próbuje się z nią robić. Prawdziwa k u l t u r a kieruje się i n n y m i w a r t o ś c i a m i niż w y m i e n n e w a r t o ści rynkowe, decydują o niej s p r a w d z a n e przez p o k o l e n i a kryteria, oceny, przykłady dzieł indywidualnych i wspólnych, k t ó r e istnieją j u ż niezależnie od czasu i miejsca. Kto wie, czy ta p r a w d z i w a k u l t u r a jest t w o r e m czysto ludzkim, czy też wynikając po części z p o r z ą d k u natury, t e g o p o r z ą d k u nie przekracza, czy nie wypływa z p o r z ą d k u n a d p r z y r o d z o n e g o , w k t ó r y m czło wiek uczestniczy, jest z a k o r z e n i o n y i w r ó ż n y s p o s ó b chce o n i m zaświad czyć, w n i m tworzyć, myśleć, b u d o w a ć . W k u l t u r z e nie działają p r a w a konkurencji i rynku, a reguły właściwe dla produkcji i sprzedaży działają przeciw niej, niszczą, jak j u ż widać, żywą tkan kę kultury, dając w z a m i a n jakąś jej imitację. D l a t e g o też ł a t w o pomylić war tość kultury z jej popularnością. C z ę s t o wydaje się, że im coś jest p o w s z e c h niej k u p o w a n e , t y m większą ma w a r t o ś ć . Ale jest to tylko w a r t o ś ć h a n d l o w a , zysk na rynku, a nie ta n i e o s z a c o w a n a w a r t o ś ć ludzkiej twórczości, w której odsłania się nasz w s p ó l n y s t o s u n e k do życia i świata. N a w e t gdyby o d t ą d n i e sprzedał się ż a d e n egzemplarz dzieł Szekspira, D a n t e g o , G o e t h e g o czy Mic kiewicza, to nie świadczyłoby to przeciw n i m , tylko przeciw ich o d b i o r c o m . Te dzieła nic by nie straciły na własnej, w e w n ę t r z n e j wartości. Dlatego t o , co dzieje się obecnie w k u l t u r z e , t r u d n o określić inaczej niż jako upadek, kryzys czy regres, nie wdając się w subtelniejsze analizy i roz różnienia. Mówiąc to, nie d o ł ą c z a m wcale do c h ó r u l a m e n t ó w i skarg, kon statuję tylko zły stan kondycji ludzkiej i k u l t u r y w szczególności. M o ż n a to u z n a ć za p e s y m i z m , ale nie jest o p t y m i z m e m u d a w a n i e , że nic złego się n i e dzieje. Kryzysy i u p a d k i zdarzają się i t r u d n o się łudzić, że ich nie będzie, tyle razy już przydarzył się k o n i e c (jakiegoś) świata. N i e t r u d n o zauważyć zwią zek takiej kondycji k u l t u r y ze s t a n e m w s p ó ł c z e s n y c h s p o ł e c z e ń s t w i panują cym s y s t e m e m d e m o k r a t y c z n y m . Z a ł o ż e n i a samej demokracji nie m u s z ą wpływać negatywnie na k u l t u r ę , j e d n a k ż e jej dzisiejsza, m a s o w a , m e d i a l n a i globalna w perspektywie forma tej prawdziwej k u l t u r z e j a k o ś n i e sprzyja. MAREK KLECEL WIOSNA-2004 183 Jak wytłumaczyć wciąż wzrastającą popularność kultury celtyckiej, skoro jej prawdziwi przedstawiciele dawno temu odeszli w zapomnienie, a ich potomkowie coraz bardziej odcinają się od korzeni? Człowiek okaleczony przez cywilizację techniczną i zwyrodniały humanizm łatwo przyjmuje duchowość pogańską, która w epoce cywilizacji elektronicznej jest tylko swoistą „cepelią". Celtycki danse macabre PRZEMYSŁAW DULĘBA Kultura celtycka przeżywa o s t a t n i o r e n e s a n s , i to nie byle jaki. N i e ulega wątpliwości, że twórcy takich dziedzin p o p k u l t u r y , jak powieści fantasy, gry RPG, komiksy, czerpią p e ł n y m i garściami z d o r o b k u tej cywilizacji. N o w o ścią jest n i e s p o t y k a n a d o t ą d m o d a na celtyckie tańce oraz m u z y k ę folk i p o p inspirowaną tradycyjnymi m e l o d i a m i (Clannad, Enya, Tri Yann, Lorrena McKenit, a na n a s z y m r o d z i m y m gruncie S h a n n o n , C a r a n t o u h i l l czy O p e n Folk). Czy te czynione po o m a c k u p o s z u k i w a n i a są całkowicie chybione? F a k t e m jest, że w ś r ó d przedchrześcijańskich w i e r z e ń d u c h o w o ś ć celtycka stanowi wyjątkowy przypadek. 184 FRONDA 32 Teologia ł o w c ó w głów W dziele Geographika greckiego geografa i historyka S t r a b o n a odnajdujemy taką a n e g d o t ę : „Celtowie, którzy osiedlili się n a d brzegiem Adriatyku, przy byli na spotkanie z A l e k s a n d r e m , aby zaskarbić sobie jego przyjaźń i skorzy stać z jego gościnności. Król przyjął ich bardzo serdecznie. Podczas posiłku zapytał ich, czego najbardziej się boją, będąc j e d n o c z e ś n i e p r z e k o n a n y m , iż odpowiedzą m u , że to właśnie jego. O n i n a t o m i a s t powiedzieli, że nie boją się nikogo, obawiają się jedynie, aby nie spadło na nich n i e b o " . To spotkanie m i a ł o miejsce w roku 335 p r z e d C h r y s t u s e m , kiedy Alek sander Macedończyk był u progu swojego błyskotliwego p a n o w a n i a . Nieca ły wiek później M a c e d o n i a i Grecja zostały najechane przez a r m i ę z ł o ż o n ą z wojowniczych p l e m i o n celtyckich, zamieszkujących t e r e n y Karpat Z a c h o d nich i ś r o d k o w e g o Dunaju. Pochodzący z dalekich stron, słabo znani napast nicy dokonywali olbrzymich zniszczeń i wprowadzali p o w s z e c h n y terror. Złupili n a w e t słynną wyrocznię w Delfach. Poetycki obraz wiszącego na w ł o sku nieba ustąpił miejsca o p i s o m barbarzyńskich praktyk. W wielu źródłach antycznych, greckich i rzymskich, poświadczany jest zwyczaj składania przez C e l t ó w ofiar z ludzi. Ofiary d e d y k o w a n o poszczegól n y m b ó s t w o m , których liczbę n a w e t t r u d n o dobrze oszacować. I m i o n , k t ó r e pojawiają się w źródłach, jest p o n a d czterysta. Na czoło celtyckiego p a n t e o n u wysuwa się boska triada. T e u t a t e s , k t ó r e g o imię t ł u m a c z y się jako „ca ły lud", był o p i e k u n e m plemienia, s y m b o l e m władzy królewskiej. Ofiara je mu składana w i n n a być t o p i o n a w beczce. Taranis, k t ó r e g o imię wywodzi się od „ t a r a n " , czyli „grzmot, p i o r u n " , był b ó s t w e m walki, symbolicznie związa nym z ogniem. Poświęconą mu ofiarę p a l o n o w drewnianej klatce. Esus, któ rego imię jest niejasne i p r a w d o p o d o b n i e znaczy „ g e n i u s z " lub „ p a n " , był związany z wegetacją, dlatego ofiarę p r z e z n a c z o n ą j e m u wieszano, w e d ł u g przekazów Lukana, na drzewie i s p u s z c z a n o z niej krew. Krwawe rytuały C e l t ó w znajdują p o t w i e r d z e n i e w o s t a t n i c h odkryciach archeologicznych. W dekoracji celtyckiej świątyni w E n t r e m o n t ( p o ł u d n i o w a Francja) na j e d n y m z filarów znajdowało się aż dwanaście wyrzeźbionych ściętych głów, ukazanych dosyć syntetycznie - bez zarostu z z a m k n i ę t y m i oczami i nabrzmiałymi wargami. Zachowały się również filary ze specjalnie wydrążonymi niszami, gdzie p r z e c h o w y w a n o ludzkie czaszki. WIOSNA-2004 185 Na terenie francuskiej Pikardii archeolodzy natrafili na po zostałości kilkunastu celtyckich świątyń, k t ó r e należały p r a w d o p o d o b n i e do p l e m i o n belgijskich. W Gurnay znajdowało się coś na kształt ossuarium, którego ściany u ł o ż o n o z piszczeli, dach z łopatek. W Ribem o n t m n ó s t w o piszczeli nosiło ślady ł a m a n i a i wysysa nia szpiku. T a m też znajdowała się konstrukcja nazwa na przez archeologów la charnier (rzeźnia). Był to rodzaj d r e w n i a n e g o b u d y n k u z r u s z t o w a n i e m , na którym powieszono zwłoki p o n a d tysiąca wojowników w pełnym uzbrojeniu. Wszyscy pozbawieni byli głów. Być m o ż e zabranie głowy p o k o n a n e g o było w re ligijnej ś w i a d o m o ś c i C e l t ó w r ó w n o z n a c z n e z przeję ciem całej duszy i wszystkich sił witalnych. Zwyczaj t e n występuje w i e l o k r o t n i e w mitologii celtyckiej. Kiedy Lugaid zabija naj słynniejszego h e r o s a irlandzkiego C u c h u l a i n n a , n a t y c h m i a s t o d c i n a m u gło wę, co z kolei powoduje, że przyjaciel poległego, Conall C e r n a c h , ściga m o r dercę, zabija go i zabiera głowę, aby ją pogrzebać. Inny h e r o s , z n a n y z legend walijskich Bran, kiedy zostaje ś m i e r t e l n i e ranny, p r o s i towarzyszy, aby ucię li mu głowę i zawieźli do d o m u . Po t y m w y d a r z e n i u n a s t ę p u j e w legendzie opis nietypowego rytuału uczty wydawanej przez o w ą głowę. W i a d o m o , że głowy przeciwników przybijano do ścian d o m ó w , t r z y m a n o w skrzyniach i pokazywano tylko specjalnym gościom. Jeśli d o d a ć do t e g o picie krwi, ka nibalizm i d z i w n e rytuały intronizacyjne królów irlandzkich, polegające na publicznej kopulacji z białą klaczą, a p o t e m zarzynaniu jej i kąpieli w goto w a n y m z niej rosole, to o t r z y m a m y obraz jakiegoś k o s z m a r u . Druidzi i p o p k u l t u r a Ale nie wszystko u C e l t ó w w y d a w a ł o zapach dymiącej krwi. F u n k c j o n o w a ł r o z b u d o w a n y stan kapłański, w ź r ó d ł a c h irlandzkich często określany j a k o oes dana („ludzie s z t u k " ) , który cieszył się n i e s p o t y k a n y m p r e s t i ż e m społecz nym. C z ę s t o wszystkich k a p ł a n ó w celtyckich nazywa się d r u i d a m i , lecz jest to uproszczenie, druidzi b o w i e m byli najważniejszymi p r z e d s t a w i c i e l a m i stanu oes dana, ale nie jedynymi. Należeli do niego także wieszczowie i bar186 FRONDA 32 dowie. Druidzi zajmowali się typowymi dla siebie funkcjami - s k ł a d a n i e m ofiar, c e l e b r o w a n i e m kultu, ale byli też a s t r o n o m a m i , lekarzami, p r a w n i k a mi, sędziami, l u d ź m i nauki, posiadali licznych uczniów, k t ó r y m w i e d z ę prze kazywali u s t n i e , w formie p o e m a t ó w . M o ż n a się domyślać, że w i e d z a ta mia ła charakter ezoteryczny i nie m o g ł a być spisana, chociaż druidzi posługiwali się czasem alfabetem greckim l u b r z y m s k i m . A u t o r z y antyczni uważali ich bardziej za filozofów niż za k a p ł a n ó w , stawiając h i p o t e z ę o p o w i ą z a n i a c h d r u i d y z m u z filozofią pitagorejską, ze względu na g ł o s z o n ą przez nich m e tempsychozę. O w a w s z e c h s t r o n n o ś ć d r u i d ó w sprawiała, że stawali się oni d u c h o w y m i przywódcami n a r o d u , stanowili ważny e l e m e n t spajający całą cywilizację cel tycką. Kiedy w V wieku przybył do Irlandii święty Patryk, m u s i a ł stoczyć walkę z d r u i d a m i . Lecz już żyjący s t o lat później inny wielki celtycki a p o s t o ł , święty K o l u m b a n , był typowym p r z y k ł a d e m s c h r y s t i a n i z o w a n e g o druida. W a r t o podkreślić, że Irlandia nie p o s i a d a m ę c z e n n i k ó w z o k r e s u chrystiani zacji. Stało się tak, p o n i e w a ż n o w a w i a r a d a w a ł a o d p o w i e d ź na wszystkie p r o b l e m a t y c z n e kwestie, z którymi nie potrafili sobie p o r a d z i ć p o g a n i e . N i e odłączny strach przed mającym nastąpić k a t a k l i z m e m , p o g a r d a dla ludzkie go życia i krwiożercze praktyki szybko ustały, nie wytrzymując sporu z Ewangelią. A dzisiaj? Z a m i a s t pozostać d o m e n ą badaczy, pogańskie wierzenia celtyc kie wydają się mieć silny wpływ nie tylko na obszar ezoteryki i o k u l t y z m u , ale i na k u l t u r ę m a s o w ą . Ten świat, całkowicie wyprany z r u d y m e n t a r n y c h form sacrum, paradoksalnie sięga po wszelkiego rodzaju „ l e k k o s t r a w n ą " d u c h o wość. Chrześcijaństwo, które stawia bardzo k o n k r e t n e wymagania, wydaje się t y p o w e m u k o n s u m e n t o w i p o p k u l t u r y czymś nierealnym i m a ł o efektow nym. Dlatego ł a t w o przyjmuje on d u c h o w o ś ć pogańską, która w epoce cywi lizacji elektronicznej jest tylko swoistą „cepelią" - p r e t e n s j o n a l n y m naśla d o w n i c t w e m , wypaczonym folklorem. P o g a n i z m elektroniczny? Profesor Andrzej Wierciński w swoich b a d a n i a c h nad m e n t a l n o ś c i ą człowie ka zauważył p e w n e jej niepokojące zmiany. Antropologiczny szkic o antypersonie prognozuje s t o p n i o w ą ewolucję p r z e s t r z e n i psychicznej, a wraz z nią WIOSNA-2004 187 zmianę archetypu przeciwnika rodzaju ludzkiego. Człowiek zawsze przysto sowywał się do świata, przeciwstawiając się n a t u r z e , stąd o s o b o w e zło - sza tan - przybierało p o s t a ć bestii-zwierzęcia. W a l k a z n i m n a d a w a ł a sens całej kulturze. Wierciński sądzi, że obecnie powstaje n o w a h i p o s t a z a tego zjawi ska - maszyna i strach przed nią. W tym k o n t e k ś c i e niepokojąco bliska sta je się wizja Stanleya Kubricka z Odysei kosmicznej 2001. Jest to wynik s t o p n i o wego zwiększania p o z i o m u abstrakcji tak zwanej „filozofii s t o s o w a n e j " . Coraz mniej m ó w i się o religii, a coraz więcej o d u c h o w o ś c i . Sakramenty, li turgia, modlitwa, s a m o p r a k t y k o w a n i e nie są w s p ó ł m i e r n e do ilości czysto teoretycznych rozważań na t e m a t teologii czy d u c h o w o ś c i . I gdzie tu zmie ścić koncepcje pogańskiego u b ó s t w i e n i a świata przyrody, świata żywiołów naturalnych? M o ż e m y zaryzykować twierdzenie, że większą karierę zrobiłby dziś „poganizm elektroniczny", bardziej odpowiadający p o t r z e b o m chwili. Wielu współczesnych n e o p o g a n chlubi się tym, że d o k ł a d n i e o d t w a r z a wierzenia starożytnych Słowian, G e r m a n ó w czy Celtów. J e d n a k te swoiste rekonstrukcje zawsze są skazane na n i e p o w o d z e n i e , gdyż źródła, którymi dzisiaj dysponujemy, to w większości przekazy a u t o r ó w antycznych bądź chrześcijańskich d u c h o w n y c h , którzy opisywali świat p o g a ń s k i c h wierzeń przede wszystkim po to, aby go zwalczać. Sagi i legendy, choć ich geneza czę stokroć sięga b a r d z o odległych czasów, nie dostarczają tylu szczegółów, aby szerzej z r e k o n s t r u o w a ć p o g a ń s k ą d u c h o w o ś ć . Wydaje się, że s p o s ó b myśle nia człowieka archaicznego uległ tak znaczącym p r z e o b r a ż e n i o m , że nie spo sób go dziś wskrzesić. Nic dziwnego, że p r z e r ó ż n e grupy n e o p o g a ń s k i e , któ re we wszystkich swoich wystąpieniach akcentują pragnienie żywego k o n t a k t u z n a t u r ą , popadają z reguły w naiwny biologizm. W b r e w p o z o r o m granica między radykalnym m a t e r i a l i z m e m a spirytyzmem jest b a r d z o cien ka. W a r t o podkreślić, że to w ł a ś n i e okresy „triumfu r o z u m u " rodzą najwię cej p o m y s ł ó w na s p e k t a k u l a r n e „ p o w r o t y do religii n a t u r a l n e j " . Noc na Golgocie Religie astrobiologiczne nie znają pojęcia czasu liniowego, wywodzącego się z tradycji judeochrześcijańskiej. Dla tych s y s t e m ó w czas jest cykliczny, co symbolizuje roczny cykl wegetacyjny, o b u m i e r a n i e i o d r a d z a n i e się całej przyrody. Wszystkie święta, obrzędy, m i t y i tradycje pogańskie ogniskują się 188 FRONDA 32 wokół związanych z t y m tajemnic, ale - co najbardziej i s t o t n e - cała pogań ska historia degraduje się od swego początku i j e d n o c z e ś n i e przewiduje wiel ki, spektakularny koniec, swoiste „ o s t a t e c z n e rozwiązanie". Po t a k i m znisz czeniu następuje n o w a era, kolejny wiek. W c h o d z ą w e ń te istoty, k t ó r e jakimś c u d e m zdołały przetrwać. Dla wielu p o g a n t a k i m „ k o ń c e m s t a r e g o świata" było pojawienie się chrześcijaństwa. Do czasów pogańskich nie ma p o w r o t u . Ofiara Jezusa Chrystusa o d k u p i ł a całe zło, wszystkie ludzkie winy. Od nocy na Golgocie cały świat zmienił się definitywnie, a pogańskie krwawe ofiary stały się niepotrzebne. Opanowując świat antyczny i tworząc podstawy współczesnej kultury europejskiej, chrze ścijaństwo zmieniło m e n t a l n o ś ć wszystkich. Dzisiejszy człowiek, nawet ten mieniący się ateistą, p o d ś w i a d o m i e stosuje chrześcijański system wartości w jego rudymentarnej wersji. I to niewątpliwie jest zasługą chrześcijaństwa, której wielu współczesnych nie dostrzega. Bo jeśli ktoś mówi, że jest pogani n e m to - jeśli nie chce być hipokrytą - powinien stosować się do uświęconych starożytną tradycją wierzeń przodków, czyli zarzynać świnie i krowy na ołta rzu, pojedynkować się, obcinać ludzkie głowy i kolekcjonować je w d o m u czy kopulować z białą klaczą. Nic nie wskazuje na to, aby współcześni „władcy" te go k o n t y n e n t u , a więc „liberalne ironistki", zezwolili na taki proceder. PRZEMYSŁAW DULĘBA WIOSNA 2004 189 Osiągnięcie Gibsona wyrasta nie tylko ani na wet głównie z artyzmu filmowca. Bez względu na t o , czy właśnie takie było jego zamierzenie, być może dlatego, że językiem filmu została wy rażona nieupiększona bezpośredniość ewangelii, Pasja jest medytacją i modlitwą. MISTERIUM PASYJNE MICHAEL N 0 V A K C r e d o Nicejskie, o d m a w i a n e co niedziela przez p o n a d d w a miliardy chrześci jan na całym świecie, głosi, że C h r y s t u s został „ u m ę c z o n p o d P o n c k i m Piła t e m , ukrzyżowan, u m a r ł i p o g r z e b i o n " . I w ł a ś n i e te s i e d e m s ł ó w s t a n o w i - bardziej niż cokolwiek i n n e g o - te m a t n o w e g o filmu Mela G i b s o n a Pasja. M i m o że p r e m i e r ę k i n o w ą przewi d z i a n o nie wcześniej niż na Środę Popielcową, Pasja wywołała tej w i o s n y więcej dyskusji niż jakikolwiek inny film o s t a t n i c h lat. N i e k o ń c z ą c e się oświadczenia p r a s o w e , i l u s t r o w a n e zapowiedzi t e m a t u w spisach treści wie lu czasopism, debaty, denuncjacje - w s z y s t k o to o filmie w języku aramejskim i łacińskim, filmie, k t ó r e g o ż a d e n z komentujących d o t ą d nie oglądał. 190 FRONDA 32 Być m o ż e w odpowiedzi na cały t e n rozgłos, z a r ó w n o negatywny, jak i pozytywny, 14 lipca 2 0 0 3 roku Gibson z a p r e z e n t o w a ł z w i a s t u n Pasji. N a s t ę p n i e 21 lipca przywiózł do W a s z y n g t o n u w s t ę p n ą , s u r o w ą wersję fil mu (z angielskimi n a p i s a m i ) , aby wyświetlić ją kilku k o m e n t a t o r o m i zain t e r e s o w a n y m publicystom. To najmocniejszy film, jaki kiedykolwiek w i d z i a ł e m . Jeszcze kilka d n i po projekcji owej w s t ę p n e j wersji nie b y ł e m w stanie wyrzucić go z u m y s ł u . M i m o że przeczytałem wiele książek na t e m a t śmierci Jezusa, m i m o że wy s ł u c h a ł e m niezliczonych kazań rozwodzących się n a d jej szczegółami, nig dy nie uwierzyłbym, że istota ludzka m o ż e wycierpieć tak wiele, jak wycier piał C h r y s t u s Gibsona. Film t e n pozwala n a m p a t r z e ć z perspektywy Mat ki Jezusa, przez co cierpienie staje się podwójnie bolesne. W r a z z nią patrzy my na biczowanie - gorliwie p r z e p r o w a d z o n e przez Rzymian na rozkaz Piłata, przekraczające granice wytrzymałości, o m a l nie z a k o ń c z o n e śmiercią skazanego. J e z u s jest przykuty ł a ń c u c h a m i do słupa, który nie sięga mu na w e t do bioder, tak że aby u t r z y m a ć się na nogach, m u s i boleśnie wyginać grzbiet. P o t e m wleczony p o białym, m a r m u r o w y m b r u k u , p o z o s t a w i a z a sobą obfite kałuże krwi. Śmiech żołnierzy p o w r a c a e c h e m , kiedy J e z u s jest k o r o n o w a n y cierniem. P o t e m słychać h u k u p a d k ó w u b i c z o w a n e g o Chrystu sa na Jego p o r a n i o n e b a t e m , krwawiące plecy, p o d n i e p r a w d o p o d o b n y m ciężarem krzyża. W p e w n y m sensie istnieje tylko pięć historycznych relacji o Pasji: w ewangeliach Mateusza, Marka, Łukasza i J a n a oraz w p r o s t y m (acz suge stywnym), s k r ó t o w y m opisie z listów Pawła. Relacje Pawła dzięki różnicy o k o ł o 30 lat są najwcześniejsze i w o g ó l n y m zarysie odzwierciedlają wierze nia pierwszego pokolenia chrześcijan. Mimo upływu stuleci opowieść 0 śmierci C h r y s t u s a i jej znaczeniu p o z o s t a ł a właściwie n i e z m i e n i o n a . Pełniejsze sprawozdania Mateusza, Marka, Łukasza i Jana nawzajem się uzupełniają, nierzadko nakładają się na siebie, czasem przeczą sobie w szcze gółach, które naoczni świadkowie (lub spisujący ich zeznania) opisali odmien nie. Jednak wszystkie chrześcijańskie wersje tej opowieści są zgodne co do te go, że na rozkaz rzymskiego p r o k u r a t o r a Jerozolimy, Poncjusza Piłata, J e z u s Chrystus cierpiał i u m a r ł za grzechy wszystkich ludzi wszystkich czasów. Relacje żydowskie potwierdzają, że J e z u s był Żydem, który cierpiał 1 umarł za sprawą władz rzymskich. To, za kogo się uważał, żydowskie w ł a d z e WIOSNA-2004 191 uznały (i uznają do dziś) za b l u ź n i e r s t w o . C h r y s t u s wyraźnie ogłosił, że p o siada władzę wyższą od a r c y k a p ł a n ó w i rabinów, oświadczył zdecydowanie, że jest kimś większym niż Salomon, postawił się p o n a d Mojżeszem. P o s u n ą ł się n a w e t do tego, że Boga nazwał s w o i m ojcem. To, co C h r y s t u s głosił na swój t e m a t , w y d a w a ł o się w t e d y czymś niebez piecznym, rodzącym podziały. Jak powiedziała Piłatowi starszyzna żydowska - za tym człowiekiem podążało wielu. Jego działalność, stwierdzili, d o w i o d ł a tego, że parał się magią, dokonywał c u d ó w i miał k o n s z a c h t y z d e m o n a m i . Powiedział, że został p o s ł a n y przez Boga, aby „wypełnić P i s m a " . J e g o dalsze nauczanie m o g ł o b y d o p r o w a d z i ć do zamieszek i rebelii. J e d n a k tylko Rzy mianie byli władni uczynić Jezusowi to, co z o s t a ł o Mu uczynione, i dlatego był On „ukrzyżowan, u m a r ł i p o g r z e b i o n " p o d r z ą d a m i Poncjusza Piłata, rę kami przedstawicieli I m p e r i u m Rzymskiego. W m o m e n c i e śmierci C h r y s t u s a chrześcijaństwo p o z o s t a w a ł o nadal we wnątrz j u d a i z m u . Chrześcijański Kościół j a k o taki nie zaistniał w m o m e n c i e Męki, ale 53 dni później, podczas Z e s ł a n i a D u c h a Świętego, kiedy A p o s t o ł o wie, mówiąc językami, wyszli z jerozolimskiej „izdebki na p o d d a s z u " . Swo im n a u c z a n i e m J e z u s wyraźnie rzucił j u d a i z m o w i wyzwanie, całkiem j a s n o ogłaszając „ n o w e " przymierze, k t ó r e g o celem było „ d o p e ł n i e n i e " i „wypeł n i e n i e " „ s t a r e g o " przymierza. Nie ma też wątpliwości, że śmierć J e z u s a oznaczała rozejście się dróg chrześcijan i Żydów. N i e m n i e j j e d n a k z chrześci jańskiego p u n k t u widzenia życie i n a u c z a n i e J e z u s a oraz Jego n o w e przymie rze nie usuwają ani nie niszczą starego przymierza. Bóg nie m o ż e być nie wierny s w o i m o b i e t n i c o m . Poza tym, jeśli Stwórca nie dotrzymuje swojego pierwszego przymierza z Żydami, to jak chrześcijanie m o g ą oczekiwać, że będzie On dotrzymywał swojego n o w e g o przymierza z nimi? Dlatego też chrześcijanie utrzymują, że chrześcijaństwo jest wypełnie niem nadziei, które zapoczątkował na t y m świecie j u d a i z m . Uważają także, że Żydzi, którzy odrzucają chrześcijaństwo, pozostają naczyniami pierwszej miłości Boga. W tajemniczym Boskim planie t r w a n i e j u d a i z m u w czasie jest łaską, która ma być u s z a n o w a n a na tej samej zasadzie, na której opiera się chrześcijaństwo - na wierności Boga Jego w i e c z n o t r w a ł y m o b i e t n i c o m . Żydowscy przywódcy pokolenia, które z n a ł o Jezusa, rzeczywiście o d r z u cili go wraz z Jego roszczeniami i oskarżyli o b l u ź n i e r s t w o . „ N i e m n i e j - jak stwierdził Sobór W a t y k a ń s k i II, formułując swoje s t a n o w i s k o na t e m a t 192 FRONDA 32 j u d a i z m u - Żydzi nadal pozostają b a r d z o drodzy Bogu z p o w o d u patriar chów, ponieważ Bóg nie odbiera swoich d a r ó w ani nie z m i e n i a swoich wy b o r ó w " . Sobór s u r o w o zakazuje k a t o l i k o m p o s t r z e g a n i a Ż y d ó w jako „ o d r z u conych lub przeklętych przez Boga, tak jakby pogląd t e n miał wynikać z Pisma świętego", oraz ubolewa n a d „wszelkimi a k t a m i nienawiści, prześla d o w a n i a m i , przejawami a n t y s e m i t y z m u , k t ó r e kiedykolwiek i przez kogokol wiek k i e r o w a n e były przeciw Ż y d o m " . P o t ę p i e n i e to obejmuje również grze chy Kościoła. Sobór podkreślił wspólne dziedzictwo duchowe obu przymierzy i przewidział przyszłość, w której obie w s p ó l n o t y b ę d ą służyć Bo gu „ramię w r a m i ę " . Film G i b s o n a jest całkowicie zgodny z wizją relacji m i ę d z y j u d a i z m e m a Kościołem chrześcijańskim p r z e d s t a w i o n ą przez Sobór W a t y k a ń s k i II. Jed nak Ż y d o m n i e ł a t w o będzie oglądać Pasję. Po pierwsze dlatego, że film w ca łości traktuje o śmierci tego, który dla wielu Ż y d ó w jest postacią rodzącą p o działy - J e z u s a Chrystusa. Po drugie n i e ł a t w o jest przeżywać na n o w o chwile, w których przywódcy własnej wspólnoty, jakkolwiek by byli uspra wiedliwieni przez swoje w ł a s n e r o z e z n a n i e i poczucie odpowiedzialności, nie jawią się w i d z o m jako nazbyt szlachetni. Sam będąc katolikiem, kurczę się w kinie, ilekroć papież, kardynał, arcybiskup czy choćby ksiądz jest przedstawiany w n i e p o c h l e b n y m świetle. N a w e t wtedy, gdy na to zasługuje, m n i e to w i d o w i s k o nie cieszy. W pierwszej części ewangelicznej opowieści o Męce stojący p r z e d Piła t e m jerozolimscy arcykapłani są - w s p o s ó b boleśnie oczywisty dla współczesnych Żydów - g ł o s e m oskarżenia. Podczas pierwszych scen filmu, które s t a r a ł e m się oglądać tak, jakbym s a m był Ż y d e m lub siedział obok żydowskiego kolegi, p o m y ś l a ł e m : to zbyt bolesne. Siedziałem już i pa trzyłem na wiele p o d o b n y c h scen jako katolik. To n i e m i ł e doświadczenie. Jednak w filmie inicjatywę bardzo szybko przejmują Rzy mianie. Rzymscy żołnierze WIOSNA-2004 systematycznie sprawiają Jezusowi ból, z zapałem, wśród beztroskich drwin, z wypraktykowanym sadyzmem tych, którzy wiedzą, jak utrzymać podbite naro dy w poddaństwie. Przytłaczający d r a m a t polega tu na dobrowolnym znoszeniu przez Chrystusa cierpienia ponad siły - po to, aby zapoczątkować w życiu ludzi całkowicie nowy porządek. Film, podobnie jak ewangelie, bezbłędnie ukazuje ten sens naszym oczom. Jezus umiera w jakiś sposób za nasze grzechy. Pasja nie jest d r a m a t e m o etniczności, ale o naszym człowieczeństwie. Boha ter tego filmu jest Żydem, Jego m a t k a jest Żydówką, Jego apostołowie i zwolen nicy są Żydami. Jeżeli jednak nie dostrzeżemy, że Jezus poddał się cierpieniu za nas wszystkich, to w ogóle nie zrozumiemy przesłania Pasji. Od początku Chry stus nauczał: „Weź swój krzyż i naśladuj Mnie". Znaczenie tej nauki nie m o g ł o być jasno zrozumiane przed Jego śmiercią. Film sugeruje widzom, że cierpienie Chrystusa, którego są świadkami, jest zwiastunem i n a u k ą ich własnego cierpie nia. Cierpienie takie, jak to Chrystusa, m o ż e być odkupieńcze. Wszystko zależy to od tego, jak ukształtujemy wobec niego nasze serce. Chrystus z filmu Gibsona ofiarowuje na krzyżu przebaczenie, pojednanie i jedność. Obarczać winą za Jego cierpienie grzechy innych, a nie swoje własne, to dołączać do wrzaskliwych żołnierzy zadających mu cały ten ból, na który wi dzowie prawie nie są w stanie patrzeć. Gdyby chrześcijanie winili innych, to po nownie wystawialiby Chrystusa na pośmiewisko. Ponownie wbijaliby w Jego czaszkę cierniową koronę. Czy w filmie występują jakieś nieścisłości historyczne? Tak, kilka nie wielkich (poczynając od włoskiej w y m o w y łaciny, k t ó r ą posługują się Rzy mianie; Piłat, prezentując C h r y s t u s a t ł u m o w i , słowa „ecce homo!" w y m a w i a jako: „e'cze 'orno" zamiast: „ekce homo"). Czy film nie jest w i e r n y s w o i m źró d ł o m historycznym? Każdy, k t o często słucha ewangelii, będzie się tu czuł jak w d o m u , ale celem G i b s o n a nie był akademicki d o k u m e n t . Jego film to powolny s t r u m i e ń b a r d z o żywych obrazów, ukazanych na tle w p e ł n i u n i wersalnym. Słowa są w y m a w i a n e głównie w języku aramejskim (w w y p a d k u Rzymian po łacinie), r o z u m i a n y m dziś przez b a r d z o niewielu ludzi. Dźwięki n i e z n a n e g o języka p r z e n o s z ą w i d z a z jego czasu i miejsca w swego rodzaju pozaczasową, u n i w e r s a l n ą p r z e s t r z e ń . Nastrój, jaki stwarza Pasja, skłania do medytacji i kontemplacji. Ogólny t o n b u d z i bojaźń. W i d z czuje, że jego emocje są wyciszane. Na pokazie, w k t ó r y m uczestniczyłem, publiczność po zakończonej projekcji przez długie m i n u t y siedziała bez ru194 FRONDA 32 chu, w ciszy. Czuliśmy się częścią nieopisanie ważnej dla człowieka chwili. Zostaliśmy wciągnięci w s a m o c e n t r u m ciszy i zachwytu. Taka jest m o c a u t e n t y c z n e g o dzieła sztuki. Przy Pasji, przy całej jej arty stycznej rzetelności, karleją wszystkie p o p r z e d n i e filmy biblijne. J e d n a k ż e p o w s t a n i e filmu o śmierci J e z u s a C h r y s t u s a jest w y d a r z e n i e m publicznym, mającym publiczne konsekwencje. T r z e b a je rozważyć. Z a n i m obejrzałem Pasję, s y m p a t y z o w a ł e m z o b a w a m i , k t ó r e tak silnie wyrażała Li ga Przeciw Zniesławianiu (Anti-Defamation League) oraz i n n e organizacje żydowskie. Historia wielorakiego, d r a m a t y c z n e g o s t o s u n k u w o b e c Męki Je z u s a nie n a p a w a spokojem. Od chwili, gdy Mel G i b s o n ujawnił swój projekt, pojawiło się sporo negatywnych wypowiedzi na jego t e m a t , w znacznej m i e rze związanych ze schizmatyckimi p o g l ą d a m i przypisywanymi jego 85-letn i e m u ojcu. Co ważniejsze, nasze czasy są szczególnie t r u d n e dla Ż y d ó w na całym świecie. P e w n e tabu, które od 1945 r o k u wydawały się u t r w a l o n e , nagle za nikły. We Francji p r o f a n o w a n e są żydowskie c m e n t a r z e , w całej E u r o p i e pu blicznie wykrzykuje się przerażające slogany, sfilmowano akty p r z e m o c y wo bec żydowskich przechodniów, w świecie arabskim znów z dużą łatwowiernością p o d c h o d z i się do Protokołów mędrców Syjonu (które przecież uważaliśmy już za z d y s k r e d y t o w a n e raz na zawsze). Film G i b s o n a po p r o s t u nie wpisuje się w t e n h o r r e n d a l n y t r e n d . Przed stawiciele Ligi Przeciwko Z n i e s ł a w i e n i u uczestniczyli 8 sierpnia w prywat nym pokazie w s t ę p n e j wersji filmu w H o u s t o n , a n a s t ę p n i e 11 sierpnia wy dali n o w e oświadczenie, w k t ó r y m nadal atakują go „w jego obecnej f o r m i e " . Ich interpretacja nie pasuje do filmu, który w i d z i a ł e m . Gibson pomija kilka miejsc najboleśniejszych dla żydowskiego czytelnika t e k s t ó w N o w e g o Testa m e n t u , takich jak „ k r e w Jego na nas i na dzieci n a s z e ! " . Dodaje również pew ne sceny łagodzące: podczas p r o c e s u J e z u s a przed S a n h e d r y n e m kilku fary zeuszy wychodzi na z n a k sprzeciwu, później zaś Józef z Arymatei, c z ł o n e k Sanhedrynu, p o m a g a zdjąć m a r t w e ciało z krzyża. Najważniejsze, że opowieść G i b s o n a pokazuje, iż tylko Piłat ma w ł a d z ę skazania J e z u s a na śmierć, a film jako całość przypisuje o d p o w i e d z i a l n o ś ć Rzymowi i r z y m s k i m ż o ł n i e r z o m . Liga Przeciw Z n i e s ł a w i a n i u myli się, twierdząc, że żydowskie w ł a d z e „wymuszają decyzję" oraz że żydowski arcy kapłan „kontroluje" Poncjusza Piłata. Żydzi nie mieli takiej w ł a d z y i w filmie WIOSNA-2004 195 o tym mówią. Piłat próbuje przerzucić o d p o w i e d z i a l n o ś ć najpierw na H e r o da, p o t e m na arcykapłanów. Udaje, że to nie on podjął tę decyzję, ale z n a prawdę. Wydaje rozkazy, k t ó r e tylko on m o ż e wydać. J e g o żołnierze radują się swoją b r u t a l n ą rozrywką. Najwyraźniej oddawali się jej j u ż p r z e d t e m : z d a n i e m historyków p o d r z ą d a m i Piłata dokonywali t e g o m a k a b r y c z n e g o dzieła podczas o k o ł o 150 ukrzyżowań. W ujęciu chrześcijańskim proces J e z u s a bez w ą t p i e n i a nie był najlepszym e p i z o d e m w działalności arcykapłana i jego rady. J e d n a k d w a pierwsze p o k o lenia chrześcijan stanowili niemal wyłącznie Żydzi. Nadal myśleli o sobie ja ko o Żydach i z początku byli zaskoczeni o d r z u c e n i e m i p r z e ś l a d o w a n i a m i ze strony żydowskich dostojników. Relacje e w a n g e l i s t ó w są wyraźnie sformu ł o w a n e w taki sposób, aby p r z e k o n a ć wierzących Żydów, że J e z u s s p e ł n i a bi blijne oczekiwania, a n i e m a l każde s ł o w o krytyki w o b e c p r z y w ó d c ó w ich p o kolenia było aluzją do p o t ę p i e ń wcześniejszych p r z y w ó d c ó w żydowskich wygłaszanych przez żydowskich p r o r o k ó w . Wcześni chrześcijanie sądzili, że ich krytyka w o b e c Ż y d ó w była krytyką w e w n ę t r z n ą , w obrębie własnej w s p ó l n o t y i dlatego m i a ł a o n a i n n ą siłę niż krytyka, k t ó r ą m ó g ł sformułować ktoś z u p e ł n i e z zewnątrz. D o p i e r o później, stopniowo, nie bez p e w n e g o szoku chrześcijanie zrozumieli, że n a w e t m i m o , iż uważali się za gorliwych Żydów, należą do nowej w s p ó l n o t y . Aczkolwiek wizualnie p o t ę ż n y - w sposób, w jaki tylko filmy m o g ą być p o t ę ż n e - obraz G i b s o n a uznaje, że krytyka żydowskich p r z y w ó d c ó w m o ż e dziś wywierać inny s k u t e k niż w pierwszych latach po śmierci Jezusa. G e n e ralnie film łagodzi żydowskie e l e m e n t y ewangelicznej opowieści i w ślad za N o w y m T e s t a m e n t e m składa ciężar winy na Rzymianach. Niemniej jednak Żydzi nie zgadzają się, że Jezus jako Mesjasz w akcie samoofiarowania wziął na siebie grzechy wszystkich ludzi. Czyni to z Pasji nie tylko przypomnienie bolesnego podziału między wspólnotami, ale również historię o znaczeniach dramatycznie odmiennych dla widzów chrześcijańskich i widzów żydowskich. Nie ma żadnego bezpośredniego rozwiązania tego problemu - jeśli nie liczyć zakazu wszelkich prób tworzenia filmów o śmierci Jezusa. Wersja G i b s o n a nie sprzyja p o d z i a ł o m ani nie jest groźna dla Żydów. To pozbawione t o n u kaznodziejskiego i z e w n ę t r z n e g o k o m e n t a r z a filmowe p o w t ó r z e n i e t a m t y c h w y d a r z e ń zawiera w sobie potencjalną m o c p r z e m i a n y dokonującej się w s p o s ó b zarazem potężny, tajemniczy i delikatny. Po pre196 FRONDA 32 mierze w Środę Popielcową efekt, jaki wywrze Pasja na całym świecie, pra wie na p e w n o będzie miał c h a r a k t e r pojednawczy, wyciszający, łagodzący a to dlatego, że w z b u d z a strach przed cierpieniem, jakie zadajemy sobie na wzajem. Cały film z m u s z a widza do d o s t r z e ż e n i a m ę k i pojedynczej istoty ludzkiej. Człowiek, który twierdzi, że jest Synem Boga, wie (co pokazuje film), jak bezgraniczny czeka Go ból. J u ż s a m a myśl o t y m bólu sprawia, że poci się krwią. J e d n a k d o b r o w o l n i e przyjmuje t e n ciężar i p r z e t r z y m u j e każde u d e rzenie, jakie spada na jego ciało - po t o , aby otworzyć n o w ą drogę życia dla całego rodzaju ludzkiego. Osiągnięcie G i b s o n a wyrasta nie tylko ani n a w e t g ł ó w n i e z a r t y z m u fil mowca. Bez względu na t o , czy w ł a ś n i e takie było jego z a m i e r z e n i e , być m o że dlatego, że językiem filmu z o s t a ł a w y r a ż o n a n i e u p i ę k s z o n a bezpośred niość ewangelii, Pasja jest medytacją i m o d l i t w ą . MICHAEL NOVAK TŁUMACZYŁ: ADRIAN FIJEWSKI Przedruk za :„The Weekly Standard" 2 5 . 0 8 . 2 0 0 3 WIOSNA-2004 197 WOKÓŁ MELA [ P R Z E D R U K GIBSONA K O R E S P O N D E N C J I I N T E L E K T U A L I S T Ó W W PASJI D Z I E N N I K U W Y B I T N Y C H O P U B L I K O W A N E J „ N E W T I M E " ] 1 Droga redakcjo, sprawa z Pasją jest oczywista. Już d a w n o u d o w o d n i o n o , choćby w książce J o h n a Faulknera Rzymianie w Jerozolimie, że to nie Żydzi przyczynili się do śmierci J e z u s a z N a z a r e t u , lecz w ł a ś n i e Rzymianie. Uczynili to w obawie przed jego rosnącą p o p u l a r n o ś c i ą w ś r ó d w r o g o d o C e s a r s t w a nastawionej ludności żydowskiej. To d o p i e r o kolejne p o k o l e n i a chrześcijan, wywodzą cych się już nie spośród Żydów, lecz G r e k ó w i w ł a ś n i e Rzymian, w celu zma zania z siebie winy za zabicie w ł a s n e g o Mistrza, obarczyły nią dzieci Izraela. To dlatego Ewangeliści włożyli w jego u s t a tak wiele niesprawiedliwych i nie licujących z jakże delikatnym i p e ł n y m miłości do w ł a s n e g o n a r o d u u s p o s o bieniem owego rabbiego z Galilei wypowiedzi p r z e c i w k o faryzeuszom. Na absurd zakrawa też jego r z e k o m e stwierdzenie, iż p o d o b n i e jak on wielu pro r o k ó w Izraela było prześladowanych przez w ł a s n y n a r ó d . Przecież każdy 198 FRONDA 32 u w a ż n y czytelnik świętych ksiąg w y b r a n e g o n a r o d u , wie, że o ż a d n y m prze śladowaniu nie było m o w y . D r o b n e utarczki i n i e p o r o z u m i e n i a , k t ó r e zda rzają się w każdej rodzinie, o w s z e m , ale nic p o n a d to. Jeżeli zaś chodzi o sa m e g o rabbiego Jezusa, to przecież gdyby rzeczywiście ogłosił orędzie miłości Jedynego do swego n a r o d u i gdyby rzeczywiście czynił o w e jakże w y m o w n e cuda, tak jak to próbują n a m w m ó w i ć - wywodzący się z G r e k ó w i w ł a ś n i e Rzymian - Ewangeliści, to czy możliwe by było, żeby n i e został przyjęty i nie był wręcz n o s z o n y na rękach przez Żydów, którzy od w i e k ó w z wielkim u t ę s k n i e n i e m oczekiwali takiego orędzia i takich cudów? P o d o b n a insynuacja jest chyba najbardziej antysemicka, gdyż czyni z Ż y d ó w ludzi, którzy w swej ślepocie nie wiedzą, co czynią i co najgorsze, są głusi na orędzie w ł a s n y c h proroków. Film Mela G i b s o n a bazuje na tych a n t y s e m i c k i c h grecko- -rzymskich ewangelicznych stereotypach i boli m n i e , że jest przyjmowany z takim e n t u z j a z m e m w wyrzekających się w s z a k swych antysemickich ko rzeni środowiskach rzymskich katolików. Z uszanowaniem Amos Ozer. 2 Droga redakcjo, dobrze r o z u m i e m o b u r z e n i e wybitnego żydowskiego pisarza n a niewątpliwie antysemickie enuncjacje filmu Mela Gibsona. Lecz boli m n i e to, że w s w y m polemicznym zapale próbuje przerzucić w i n ę za r z e k o m e u k r z y ż o w a n i e sławnego żydowskiego nauczyciela z Ż y d ó w na Rzymian, czyli ni m n i e j , ni więcej, tylko moich włoskich r o d a k ó w . Już d a w n o u d o w o d n i o n o , choćby w książce Francisa G r e e n a Dalsze losy Jezusa, że wcale nie został on ukrzyżo wany w Jerozolimie, jak sugerują Ewangeliści, lecz u d a ł się do Indii, w celu dalszego pogłębiania swych n a u k i t a m zmarł w spokoju o t o c z o n y czcią wiel kiego ascety. Jaki zresztą cel mieliby Rzymianie, żeby zabijać Żyda, który na mawiał rodaków, aby miłowali swych o k u p a n t ó w za to, iż przynieśli do t e g o m i m o wszystko ubogiego kraju światło k u l t u r y i cywilizacji. Przy okazji pra gnę zwrócić uwagę, że takie antyrzymskie oskarżenia, jakoby ów naród, k t ó ry wyróżniał się u m i ł o w a n i e m elegancji i k u l t u r y u m y s ł o w e j , m i a ł jakąś WIOSNA-2004 199 szczególną nienawiść do wszystkiego, co związane z n a u c z a n i e m sympatycz nego żydowskiego nauczyciela, pojawiały się już w i e l o k r o t n i e przy okazji ekranizacji pokrętnej książki H e n r y k a Sienkiewicza Quo vadis. Jakże odraża jąco są w nich u k a z a n i p o t o m k o w i e R o m u l u s a . Każdy k t o przeczytał z n a n ą książkę Gravesa Neron nieznany, wie, iż w b r e w u t a r t e m u przez w s p o m i n a n e filmy stereotypowi był on wiernym, wrażliwym i i n t e l i g e n t n y m u c z n i e m Se neki, niezdolnym do przypisywanych mu barbarzyńskich o k r u c i e ń s t w . Każ dy, k t o choć trochę zna praktyczny zmysł owych n i e z m o r d o w a n y c h b u d o w niczych dróg, zadaje sobie sprawę, jak grubymi nićmi są szyte o s k a r ż e n i a o ich z u p e ł n i e irracjonalną nienawiść w s t o s u n k u do Bogu d u c h a w i n n y c h chrześcijan. Za co mieliby ich nienawidzić? Za to, że byli t r o c h ę inni, że nie oddawali czci b o g o m rzymskiego p a n t e o n u ? Absurd. W i a d o m o powszech nie, iż Rzymianie byli n a r o d e m niezwykle tolerancyjnym, szanującym każdą religię, która nie p o d w a ż a ł a cywilizacyjnej roli Rzymu, a t e g o chrześcijanie bez wątpienia nie czynili. Skąd j e d n a k wzięły się o w e nieliczne, jakże wyol brzymione przez późniejsze hagiografie, incydenty irracjonalnej niechęci w s t o s u n k u do chrześcijan? O t ó ż znawcy historii starożytnego Rzymu, już od lat zwracają uwagę, że wraz z o t w a r c i e m się tej cywilizacji na napływają ce w granice I m p e r i u m ludy germańskie, n a s t ę p o w a ł jej p o w o l n y u p a d e k . To coraz większa liczba barbarzyńskich p o b o r o w y c h o d p o w i a d a za s t o p n i o w y zanik cywilizowanych obyczajów w jakże dotąd k a r n y m r z y m s k i m wojsku. Co więcej, z u p ł y w e m czasu elita rzymskiego wojska, p r e t o r i a n i e , składała się w coraz większym s t o p n i u z nieokrzesanych, skłonnych więc do irracjo nalnej nienawiści G e r m a n ó w . I to w ł a ś n i e ci już niegodni swej nazwy n o w i pretorianie byli zdolni do owych haniebnych, nie licujących z r z y m s k ą kultu rą i tolerancją incydentalnych p r z y p a d k ó w znęcania się nad p r o s t o d u s z n y m i 200 FRONDA 32 chrześcijanami, którymi w większości byli w s z a k Rzymianie. Łącząc się więc w bólu z m y m żydowskim przyjacielem A m o s e m O z e r e m w związku z anty semicką prowokacją w filmie Pasja, p r a g n ę zwrócić uwagę na r ó w n i e b o l e s n e i niesprawiedliwe antywłoskie akcenty zawarte nie tylko w Pasji, ale też wie lu ekranizacjach Quo vadis. Z uszanowaniem Uberto Ecco. 3 Droga redakcjo, r o z u m i e m o b u r z e n i e moich drogich żydowskich i włoskich kolegów na an tysemickie i antywłoskie konotacje filmu Pasja. J e d n a k wydaje mi się, że w swym p o l e m i c z n y m zapale U b e r t o Ecco krzywdzi m y c h niemieckich roda ków. Z n ó w próbuje się zrzucić na N i e m c ó w w i n ę za wszystko, co złe w dzie jach świata, w tym właśnie za śmierć J e z u s a i chrześcijan. Pomijam j u ż fakt, że n a r ó d wykazujący się w swej k u l t u r z e i życiu c o d z i e n n y m tak niebywałym wyczuciem estetycznym nie m ó g ł b y chyba d o k o n a ć tak o b m i e r z ł y c h rzeczy, jakie ukazuje Pasja czy Quo vadis. Nie potrzebuję też chyba dowodzić, że to właśnie niemieccy bibliści i egzegeci dowiedli, iż Ewangelie to j e d n a wielka mistyfikacja nie mająca nic albo prawie nic w s p ó l n e g o z tym, co rzeczywiście wydarzyło się w Jerozolimie za p a n o w a n i a Tyberiusza. Dodajmy, mistyfika cja na tyle prostacka i o k r u t n a w swym wyrazie, że m o g ł a się zrodzić tylko w chorych umysłach niegodnych u c z n i ó w o w e g o wielkiego żydowskiego na uczyciela. Ź r ó d ł e m tej choroby były zawiedzione nadzieje. J e z u s m i a ł prze cież być Mesjaszem, czyli doświadczającym chwały Królem, a okazał się jed nym z wielu, b a r d z o mądrych, trzeba to przyznać, lecz jak najbardziej zwykłych charyzmatycznych nauczycieli, niosących w t a m t y c h czasach pocie szenie u d r ę c z o n e m u ż y d o w s k i e m u n a r o d o w i . To z tych zwiedzionych cho rych ambicji, zrodziła się w a p o s t o ł a c h myśl, aby po utracie p o p u l a r n o ś c i przez ich Mistrza „ u ś m i e r c i ć " go, oczywiście tylko na papierze, tworząc m i t jego chwalebnego m ę c z e ń s t w a . To wszystko j u ż zresztą p o ś r e d n i o sugero wali Ozer i Ecco. Idźmy j e d n a k dalej. Powstaje b o w i e m pytanie, czy umy słom potrzebującym gloryfikacji „ ś m i e r c i " dla zaspokojenia swojej ambicji WIOSNA-2004 201 władzy m o g ł a wystarczyć ta j e d n a m i t o t w ó r c z a egzekucja. Nie przez przypa dek przecież w Kościele katolickim do dzisiaj m ó w i się, iż wyrósł on na krwi m ę c z e n n i k ó w . A czy n o r m a l n y człowiek o b d a r z o n y choćby m i n i m a l n y m wy czuciem estetycznym mógłby do rzeczy tak wzniosłych jak s t o p n i o w e prze nikanie D u c h a w dzieje ludzkości wtłaczać hektolitry krwi mających niby coś uświęcać. Jest to tak n i e s m a c z n e , że m o g ł o wynikać tylko z r ó w n i e nie smacznej i ślepej chęci d o m i n o w a n i a nad innymi. Dlatego tak c e n n e wydaje mi się zwrócenie uwagi na najnowsze b a d a n i a niemieckich, tym r a z e m nie biblistów, lecz historyków. Z właściwą sobie s k r u p u l a t n o ś c i ą i dociekliwo ścią, jak wcześniej zdemistyfikowali k r w a w e oblicze Ewangelii, tak teraz zdemistyfikowali krwawe oblicze chrześcijańskiej hagiografii. O t ó ż w zebra nych pod t y t u ł e m Mitologia męczeństwa licznych artykułach badacze ci wyka zali, że nigdy nie było żadnych m ę c z e n n i k ó w oraz że m i t m ę c z e ń s t w a rodził się w umysłach chrześcijańskich w ł a d c ó w i b i s k u p ó w pragnących usprawie dliwić swoją rządzę d o m i n o w a n i a n a d innymi n a r o d a m i i religiami. Na przy kład, wszyscy chyba już w dzieciństwie słyszeliśmy piękne opowieści o irlandz kich m n i c h a c h , którzy tracili życie na t e r e n a c h Anglii, by n a w r a c a ć barbarzyńskich Anglosasów. O b e c n i e już w i a d o m o , iż te n i e p r a w d o p o d o b n e legendy powstawały wraz z r o z b u d z a n i e m się uczuć n a r o d o w y c h u Irland czyków i miały podsycać nastroje antyangielskie. Do dziś tą k r w a w ą mistyfi kacją żywią się terroryści z IRA. A już te z u p e ł n i e z palca wyssane opowieści o misjonarzach z klasztorów p o ł o ż o n y c h w dzisiejszej Francji, którzy jakoby umierali w nieludzkich męczarniach zadawanych im przez G e r m a n ó w . . . 202 FRONDA 32 Jakoś dziwnym trafem odnajdywano je we francuskich i n k u n a b u ł a c h zawsze wtedy, gdy Francuzi u p o m i n a l i się o jakieś niemieckie terytoria. A teraz przykład ze W s c h o d u : dlaczego p r o s t o d u s z n y n a r ó d P r u s ó w miałby zabijać sympatycznego staruszka św. Wojciecha. Chyba tylko po to, by polski ksią żę Chrobry miał p r e t e k s t do antypruskiej propagandy, w której wyniku za częto siłą nawracać tych spokojnych pogan. Przykłady m o ż n a by m n o ż y ć . J e d n o w każdym razie jest p e w n e . Jeżeli chodzi o J e z u s a i chrześcijańskich m ę c z e n n i k ó w , to nikt nikogo nie zabił. Nie są tu w i n n i ani Żydzi, ani W ł o si, ani Niemcy. Skończmy wreszcie z p r z e r z u c a n i e m się zmistyfikowaną wi ną. Nie ma żadnych winnych, gdyż nie ma winy. Należy ją raz na zawsze zmyć z rąk tych n a r o d ó w , k t ó r y m od w i e k ó w drogie były p i ę k n o i k u l t u r a duchowa. Łącząc się w bólu ze wszystkimi Żydami, Włochami i Niemcami, Gunter Gross 4 Droga redakcjo, moi żydowscy, włoscy i niemieccy koledzy z tak słusznym o b u r z e n i e m mówią cy o nienawiści narodowej i religijnej, jakie wywołuje film Mela Gibsona, nie za uważyli w swym polemicznym zapale, jeszcze jednego, chyba najbardziej skan dalicznego przesłania, jakie niesie Pasja. Otóż obraz t e n obraża po p r o s t u człowieka. Przecież nie przez przypadek twórca filmu, jak s a m chętnie przyzna je, wziął udział w jednej z jego scen - to jakoby jego ręce zostały sfilmowane ja ko ręce kata przybijającego Jezusa do krzyża. Nie przez przypadek też na jednej z konferencji prasowych pytany o ten incydent przyznał z u d a w a n ą s k r o m n o ścią, że chciał w ten sposób zaznaczyć, iż to on sam ponosi winę za śmierć Chry stusa. Czy m o ż n a uwierzyć t e m u odtwórcy Mad Maxa, że pragnął w ten sposób ukazać się kimś gorszym od innych ludzi? Przecież wiemy, jakim jest pyszał kiem. O nie, śmiem twierdzić, iż to, co oświadczył i co wyraźnie zawarł w naj głębszej warstwie swego filmu ma sens duchowy - że wyrażę się w ten anachroniczy sposób - i odnosi się do głoszonego jeszcze przez niektórych księży katolickich dawnego i jakże nieludzkiego d o g m a t u tej religii, wedle którego to każdy z nas, każdy z ludzi popełniających jakieś zło (a któż go nie popełnia), WIOSNA-2004 203 znajduje się wśród tych, którzy szydzili z Mesjasza i pragnęli Jego śmierci, jed nym słowem mieli na rękach krew Boga. O zgrozo! O ile m o ż n a jeszcze wyba czyć dawnym dogmatykom o ciasnych umysłach i małej wyobraźni, tym lu dziom, którym wizerunek krzyża musiał niezwykle spowszednieć, gdyż otaczał ich zewsząd, o ile więc m o ż n a im jeszcze wybaczyć, że wmawiali rzeczy tak potworne sobie i innym, o tyle nie m o ż n a tego wybaczyć w s p o m n i a n e m u reży serowi, który, jak sam dobitnie wykazał w swym filmie, wie dokładnie, ze szcze gółami, jakby sam t a m był, jak mogła wyglądać śmierć krzyżowa d o m n i e m a n e go Mesjasza. Każdy kto, oglądał ten film, widział jak potworną, haniebną, t r u d n ą wręcz do uzmysłowienia sobie śmierć zadali t e m u żydowskiemu na uczycielowi jego wrogowie. Jakże On został zdradzony i wyszydzony, jak był upodlony, opuszczony, nieludzko potraktowany, tak iż chciałoby się zakryć przed N i m twarz. To wszystko zaś staje się jeszcze bardziej przerażające, jeśli uwierzymy, jak chcą tego twórcy filmu, że był On zbawcą ludzkości, Bogiem sa mym, który ukochał człowieka do końca, nawet jeżeli ten okazał się jego opraw cą. Czyż więc każdy, kto widział to wszystko na ekranie, nie powinien czuć się do głębi urażony, wręcz spotwarzony „dogmatyczną" insynuacją Gibsona? Jak m o ż n a mi wmawiać, ze przyłożyłem do tego wszystkiego swą rękę? Czyż od dzieciństwa nie zachwycałem się przyrodą i nie wykazywałem wrażliwości na cierpienie innych, zwłaszcza małych, bezbronnych zwierząt? Czy kogokolwiek okradłem lub zdradziłem? Przyznaję, m a m na sumieniu to i owo, jak każdy, ale byłbym fałszywie pokorny, gdybym nie umiał potwierdzić tego, co o m n i e m ó wią inny, że jest człowiekiem szczerym, uczciwym, dobrze wychowanym, jed nym słowem: porządnym. I nie ma w tym nic z wynoszenia się. Porządna jest większość ludzi. Jakże więc m n i e i jakiemuś statystycznemu Piere'owi m o ż n a insynuować, że uczynilibyśmy czy też że czynimy to okropieństwo? Jak m o ż n a statystycznemu „człowiekowi" - bo czas dotknąć już sedna problemu - insynu ować, że w tej ziemskiej kondycji - tej, w której wytworzył tak wspaniałą cywi lizację, pełną samolotów i k o m p u t e r ó w , wyznającą wartości wolności, równo ści i braterstwa - jest zdolny do czynów naznaczonych taką nietolerancją i nienawiścią? Nawet gdyby jacyś podli zwyrodnialcy w zamierzchłych czasach, jacyś wynarodowieni i areligijni patologiczni mordercy - bo jakiego normalne go człowieka na taką zbrodnie byłoby stać - ukrzyżowali d o m n i e m a n e g o Me sjasza, to czy uprawnia to do przerzucania takich nieludzkich namiętności na całą ludzkość? Chyba tylko nienawiść do rodzaju ludzkiego m o ż e podobnymi 204 FRONDA 32 insynuacjami powodować. Wiem, że nieliczni obrońcy Gibsona nieudolnie pró bują usprawiedliwić go, iż przecież nie mógł i nie miał zamiaru wyczerpać wszystkich aspektów tej domniemanej tragicznej ofiary Jezusa, że właśnie dla tego skupił się na jej cielesnym i krwawym aspekcie, gdyż ten jakby uległ zatar ciu w umysłach współczesnych ludzi. Ale ja pytam, dlaczego skupił się właśnie na tym, a nie innym aspekcie życia i śmierci tej jakże fascynującej postaci? Czyż nie m o ż n a było zrobić pięknego filmu o szlachetnym zapale, z jakim Jezus niósł orędzie tolerancji i miłości ubogim m a s o m , a jego d o m n i e m a n ą śmierć przed stawić w sposób bardziej przystający do jego mądrości i godności, tak jak to uczynił Platon w stosunku do swego mistrza Sokratesa, gdy ze wzruszeniem opisywał, jak ten wielki myśliciel w spokoju ducha, pogodzony z sobą i innymi usypiał po wypiciu cykuty? Czyż nie świadczy to właśnie wspaniale o ewolucji duchowej rodzaju ludzkiego, iż odwraca z zażenowaniem oczy od takiego skan dalicznego obrazu, który niegdyś odmalowali Ewangeliści i który dziś próbuje nam przypomnieć Gibson? Normalny człowiek m o ż e wyjść z tego filmu tylko urażony w swej godności lub zgorszony myślą, iż ten światły cieśla z Nazaretu był politowania godna ofiarą swej słusznej wiary w ludzką miłość i sprawiedli wość. W tym właśnie emocjonalnym terroryzmie widzę największe zagrożenie obrazu Gibsona. J e d n ą tylko wartość mogę przypisać t e m u obrazowi - uświa domił n a m wszystkim, że wizerunek ukrzyżowanego Chrystusa, powinien zniknąć raz na zawsze z naszych murów, wsi i d o m ó w jako urągający ludzkiej godności i zwykłemu d o b r e m u smakowi. Dosyć tej apologii okrucieństwa. W imieniu francuskich humanistów Antoine Mitterand. „Nabuchodonozor" (pojazd buntowników) wraz z załogą - m.in. Neo, Trinity i Morfeuszem - kotwiczy w ukochanej ojczyźnie. Bohaterów witają jacyś panowie w strojach przy pominających kimona. Następnie oczom widzów uka zuje się kręty labirynt korytarzy, który wygląda jak wczesnochrześcijańskie k a t a k u m b y . Mało t e g o Morfeusz niczym święty Piotr wygłasza do tysięcy mieszkańców Zionu płomienne kazanie i tak rozbudza tłumy, że rozpoczyna on orgiastyczny taniec techno zupełnie jak w orszaku Dionizosa. W tle dochodzi do intymnego zbliżenia Neo i Trinity. Ot, Syjon. GDZIE JEST NEO? MAREK HORODNICZY Matrix już dzisiaj należy do historii kina. O s t a t n i a część trylogii wciąż gości na ekranach kin, a już powstają książki o tym, jak i n t e r p r e t o w a ć część pierw szą i drugą. Dzieło braci W a c h o w s k i c h jest filmem w a ż n y m , m i m o że n a w e t jego pierwsza o d s ł o n a - przez większość w i d z ó w u z n a w a n a za najlepszą nie była takim arcydziełem g a t u n k u science fiction, jak choćby Blade Runner czy Odyseja Kosmiczna 2001. P o p u l a r n o ś ć Matrixa t ł u m a c z o n o na wiele sposo bów: wskazywano n o w a t o r s k ą realizację, quasi-filozoficzne przesłanie, nie206 FRONDA 32 banalny pomysł scenariusza i przekonującą (a także z a a n g a ż o w a n ą ! ) grę ak torów. W s z y s t k o to prawda. J e d n a k fenomen filmu polega na czym i n n y m . Niedokończona antyutopia Kiedy po raz pierwszy czytałem Nowy, wspaniały świat Aldousa Huxleya - d o skonałą opowieść o b e z d u s z n y m t e c h n o l o g i c z n y m p o s t ę p i e - prostolinijnie przerażał m n i e świat, w którym człowiek k o n s e k w e n t n i e idzie za wskazania mi czystej inteligencji, za nic mając p r a w d ę o sobie s a m y m . Z a s a d a a n t y u t o pii - wywołanie w czytelniku strachu przed t o t a l n ą d y k t a t u r ą i wszechogar niającą k o n t r o l ą s p o ł e c z e ń s t w a - zadziałała w t e d y bez z a r z u t u . G a t u n e k literacki będący radykalnym sprzeciwem wobec myślenia w kategoriach u t o pijnych zapewnił sobie głębokie oddziaływanie między innymi dzięki m o c n e m u zakorzenieniu w rzeczywistości. S ł o w e m - krytyczny d y s t a n s pisarza do m i s t e r n i e b u d o w a n e g o przez siebie świata był d o s k o n a l e zaznaczony. Huxley w Nowym, wspaniałym świecie bił na alarm. Jak się dzisiaj okazuje miał rację. Na etapie pracy n a d s c e n a r i u s z e m t w ó r c o m Matrixa przyświecał, zdaje się, p o d o b n y cel. O w o c e m tej wrażliwości jest pierwsza część filmu. Wa chowscy stworzyli z r o z m a c h e m wizję świata XXIII wieku. Ludzie h o d o w a n i są tutaj jak rośliny w gigantycznych „miastach-wylęgarniach". T y t u ł o w y Matrix to substy t u t rzeczywistości, który aplikowany jest lu dziom bezpośrednio do mózgu. Największe przera żenie - i jest to j e d e n z a t u t ó w filmu - budzi fakt, że znakomita większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, iż żyje w złudzeniu. Scena, w której główny bo hater - N e o - odkrywa p r a w d ę (budząc się ze s n u ) , jest szczególnie godna zapamiętania, bo to ona, a nie pseudofilozoficzny b e ł k o t przesądza o wartości pierwszej części Matrixa. Nie wiem, czy jest to ś w i a d o m y zabieg, czy m i m o w o l n y efekt, ale odW1OSNA 2004 najdujemy w Matrixie a n t y u t o p i ę . W s p ó ł c z e s n y świat, jak trafnie diagnozują autorzy filmu, funkcjonuje dzięki z a p r o g r a m o w a n y m m a s z y n o m , a po w s z e c h n o ś ć „myślących" k o m p u t e r ó w to kwestia zaledwie kilku lat. W a chowscy d o p r o w a d z a j ą taką rzeczywistość do granic a b s u r d u , dając j e d n o cześnie wyraz a u t e n t y c z n e m u sprzeciwowi w o b e c postępującej u t r a t y p r z e z człowieka k o n t r o l i n a d m a s z y n a m i . Niestety wątek antyutopii nie jest zwykle w ogóle dostrzegany l u b jest po rzucany w przedbiegach. Krytycy i widzowie skupiają się - zgodnie z logiką ko lejnych części filmu - na znacznie efektowniejszych „religijnych" olśnieniach oraz gnostycko-filozoficznych dialogach prowadzonych przez głównych boha terów. Wszak w XXI wieku, w dobie zmierzchu autorytetów, należy otworzyć uszy na głos filmowej wyroczni. Przyciągając widzów niespotykanym dotąd na gromadzeniem możliwości współczesnego kina, Matrix wychodzi o b r o n n ą rę ką z pozornego a b s u r d u : o t o za p o m o c ą armii k o m p u t e r ó w został zrobiony film, który kontestuje świat przez k o m p u t e r y z d o m i n o w a n y . Z a c h o w a n i e au tentyczności jest w takiej sytuacji b a r d z o t r u d n e . W pierwszej części W a c h o w skim się to u d a ł o . M ł o d a publiczność „ k u p i ł a " zręcznie nakreślony problem, ale jednocześnie otworzyła się na warstwę światopoglądową, która wyrasta z kręgu nie chrześcijańskiego mesjanizmu, gnozy i wschodnich sztuk walki (te z kolei kładą nacisk na samokontrolę, s a m o p o z n a n i e i... walkę). Po pierwszej części fil mu fabuła jest jeszcze o t w a r t a na interpretacje i tak ma być, bo przed w i d z e m są jeszcze dwie kolejne części. M a t r i x - kalkulacja Wachowscy musieli się zdecydować, po której stronie się opo wiedzieć - czy k o n t e s t o w a ć system, czy stać się jego elemen t e m . Pierwsza część była - m o ż n a tak chyba powiedzieć - bez kompromisowa. Neo połknął czerwoną pigułkę, która pozwoliła mu się przenieść do świata realnego. A ten okazał się p o n u r y i przygnębiający - partyzantka, u n d e r g r o u n d i ciem ność - nie to, co w ułudzie Matrixa. Krótko mówiąc, N e o uj208 FRONDA 32 rzał prawdziwy świat. Nakreślony w pierwszej części obraz b u n t o w n i k ó w nie jest jeszcze pełny. Widzimy determinację, z jaką Morfeusz, nauczyciel N e o , upatruje w swoim uczniu wybawiciela, widzimy także ślepą miłość, jaką Trinity, mistrzyni walk, darzy głównego bohatera. Nie w i a d o m o wszakże, skąd się owe m o c n e uczucia biorą. Druga część filmu, Matrix Reaktywacja, o d p o w i a d a na to pytanie aż nadto dobitnie. Otóż dowiadujemy się, że oprócz grupki bun towników poznanych w części pierwszej, są ich jeszcze tysiące. Mieszkają w Zionie - mieście wolnych ludzi. To właśnie Zion ukazuje, którą drogę wybra li bracia Wachowscy. W Reaktywacji N e o odbywa długą inicjacyjno-wojowniczą drogę, która kończy się spotkaniem z wielkim architektem systemu. Fabuła jest skonstruowana w taki sposób, aby widz skupił się przede wszystkim na tym wątku. Wybraniec-mesjasz m u s i być już u kresu swojej misji, skoro spo tyka się z kimś tak ważnym. N e o napracował się tęgo i nacierpiał n i e m a ł o . W a r t o w takim razie zapytać: w imię czego? Odpowiedzią jest Zion, k t ó r e m u widz ma okazję się przyjrzeć w długiej i p o t w o r n i e nudnej scenie na początku drugiej części. „ N a b u c h o d o n o z o r " (pojazd b u n t o w n i k ó w ) wraz z załogą m.in. Neo, Trinity i Morfeuszem - kotwiczy w ukochanej ojczyźnie. Bohaterów witają jacyś panowie w strojach przypominających kimona. N a s t ę p n i e oczom widzów ukazuje się kręty labirynt korytarzy, który wygląda jak wczesnochrze ścijańskie katakumby. Mało tego - Morfeusz niczym święty Piotr wygłasza do tysięcy mieszkańców Z i o n u p ł o m i e n n e kazanie i tak rozbudza tłumy, że roz poczyna on orgiastyczny taniec t e c h n o - zupełnie jak w orszaku Dionizosa. W tle dochodzi do intymnego zbliżenia N e o i Trinity. Ot, Syjon. Po obejrzeniu tej sceny wiedziałem j e d n o - to jest najważniejszy m o m e n t trylogii, choćby nie wiem co pokazano w kolejnej części. Dlaczego? Bo iluzja Matrixa będąca w pierwszej części s y n o n i m e m zla, przeciwko k t ó r e m u należy się b u n t o w a ć , odnalazła swoje prawdziwe oblicze w świecie Zionu. Wachowscy wybrali N e w Age, religijną tandetę, lansowaną na przełomie XX i XXI wieku w głównym obiegu popkultury. N e w Age stał się dla twórców tego kultowego obrazu prawdziwym „miejscem objawienia". W ten sposób Zion stał się Matrixem... S u t a n n a Neo Od skojarzeń z chrześcijaństwem w matrixowej trylogii aż się roi. J o e Silver, p r o d u c e n t filmów, powiedział p o d o b n o , że druga i trzecia część przygód N e o WIOSNA-2004 209 jest „o efekcie cieplarnianym i Kościele katolickim. O n a s z y m życiu". C o ś w tym jest - N e o jako wcielenie wybrańca-mesjasza, Agent S m i t h jako wal czący z n i m d e m o n , wielki architekt jako Bóg Ojciec, strój N e o - s u t a n n a bez koloratki, i m i o n a b o h a t e r ó w i nazwy, k t ó r e w oczywisty s p o s ó b o d n o s z ą się do Biblii... To tylko n i e k t ó r e e l e m e n t y zabiegu, który polega na k o n s e k w e n t n y m przeinaczaniu tego, w co wierzą chrześcijanie. Zbawiciel walczy, a z a t e m przyjmuje p o s t a w ę będącą o d w r o t n o ś c i ą p o s t a w y J e z u s a C h r y s t u sa, Bóg Ojciec nie miłuje człowieka i nie jest w o b e c niego sprawiedliwy jest czystym i n t e l e k t e m . Jedynie d e m o n - Agent S m i t h jest o d p o w i e d n i o de m o n i c z n y (chociaż niszczy i kusi tylko N e o , darując sobie i n n y c h ) . W trze ciej części, Matrix Rewolucje, główny b o h a t e r ginie, a dzięki jego śmierci u n i cestwiony zostaje d e m o n i c z n y agent. Mesjasz oddaje swoje życie za całą ludzkość. P o t e m wszyscy żyją d ł u g o i szczęśliwie. W a c h o w s c y są inteligentni. Wiedzą, że w a r t o użyć jedynie chrześcijańskich skojarzeń, a nie chrześcijańskiej prawdy. Dziś chrześcijaństwo jest w odwrocie, więc po co k ł u ć ludzi w oczy. Lepiej ba wić się tajemniczą symboliką i liczyć na t o , że przy sporzy o n a filmowi n o w y c h w y z n a w c ó w . Reżyserzy d o s t r z e gają w chrześcijaństwie (szczególnie w typie chrześcijańskiego m ę c z e n n i k a ) jakąś m o c . D l a t e g o g ł ó w n e wątki filmu nawiązują do historii zbawienia. N i e wyznając religii Boga wcielonego, podczepiają p o d nią treści, w k t ó r e w i e r z ą lub takie, które... najlepiej p o w i n n y się sprzedać. Rewolucje dają t e m u wyraz ostateczny. Filmu jest d o s k o n a l e zrealizowany - ogląda się go z za p a r t y m t c h e m . N i e z m i e n i a to faktu, że finał jest banalny. Począwszy od części drugiej, Matrix s t o p n i o w o traci całą swoją tajemniczość i w p a d a w t r u d n ą do w y t r z y m a n i a hol lywoodzką s z t a m p ę . M u s i a ł o się tak stać, bo światopoglą d o w a w a r s t w a filmu nie jest w stanie oczarować p r a w d ą . W i d z o w i e zauważyli to b a r d z o szybko. Pierwsza część Matrixa wywołała euforię, d r u g a i trzecia zostały przez kryty kę z m i e s z a n e z b ł o t e m . W i d z o w i e r ó w n i e ż zwąchali fałsz, czego w y r a z e m są liczne dyskusje na forach inter210 FRONDA 32 netowych. Fakt, nie i n t e r e s o w a ł y ich kolejne dyrdymały N e w Age, raczej nie konsekwencja pseudofilozoficznych t r o p ó w , w t ó r n o ś ć , p r z e ł a d o w a n i e efek t a m i specjalnymi i przewidywalność... Ale m o ż e W a c h o w s c y nie są t a k i m i cynikami, jak n a m się wydaje, tylko chcą zrobić kawałek dobrej rozrywki? Skoro tak, to pozostają tylko cyferki: - Matrix - koszt: 65 m i l i o n ó w dolarów, zysk: 4 6 0 m i l i o n ó w dolarów, - Matrix Reaktywacja i Matńx Rewolucje - koszt: 300 milionów dolarów - zysk: ?, - Gaża Keanu Reevesa (Neo) - 30 m i l i o n ó w d o l a r ó w + p r o c e n t od zysków. MAREK HORODNICZY Matrix, Matrix Reaktywacja. Matrix Rewolucje, rei. Larry i Andy Wachowscy, USA 1 9 9 9 - 2 0 0 4 WIOSNA-2004 21 1 W Terminatorze 3 staroświecka męskość, choć wyszy dzana i rachityczna, nieśmiało upomina się o swoje prawa, a nawet dojrzewa do buntu przeciwko prącej do dominacji kobiecości. Tak jakby twórcy filmu osią gnęli stan umysłu zbliżony do stanu umysłu Maksia z Seksmisji, kiedy wstrząsnął nim pełen niedowierza nia jęk: „Kobieta mnie bije!". KASTROWANIE TERMINATORA kilka albo uwag o zanikaniu ethosu w kinie Zachodu MAREK rycerskiego ŁAZAROWICZ Jak zauważył kiedyś Z y g m u n t Kałużyński, tzw. k i n o komercyjne c z a s e m by wa lepszym zwierciadłem swoich czasów niż z a a n g a ż o w a n e politycznie 2 1 2 FRONDA 3 2 i światopoglądowo d o k o n a n i a reżyserów-filozofów czy zawodowych „łama czy t a b u " . Wyświetlany n i e d a w n o w polskich kinach Terminator 3: Bunt ma szyn, choć cieszył się opinią fiłmu oczekiwanego z niecierpliwością, w prze ciwieństwie do p o p r z e d n i c h d w u części nie wywołał wielkiego szumu medialnego, recenzje miał raczej z d a w k o w e i u m i a r k o w a n i e przychylne. T r u d n o się dziwić, gdyż dzieło J o n a t h a n a M o s t o w a u s t ę p u j e s w y m p o p r z e d nikom, zbliżając się niebezpiecznie do p o z i o m u p o p k u l t u r o w y c h p r o d u k t ó w j e d n o r a z o w e g o użytku. W ś r ó d z a r z u t ó w stawianych filmowi dały się słyszeć głosy, że nie ma on „duszy", a apokaliptyczna wizja przyszłości z o s t a ł a roz myta przez sporą dawkę a u t o p a r o d i i . P o m i m o gigantycznego b u d ż e t u (ok. 180 m i l i o n ó w dolarów!) efekty specjalne nie grzeszą n o w a t o r s t w e m , choć sekwencja pościgu, p o ł ą c z o n a z d e m o l o w a n i e m m i a s t a przez p o t ę ż n ą ciężarówkę-dźwig rzeczywiście robi w r a ż e n i e i przebija w i d o w i s k o w o ś c i ą n a w e t pościg na a u t o s t r a d z i e w Matrixie Reaktywacji. H u k kolejnych eksplozji, gradobicie strzelanin i m e c h a n i c z n e konwulsje splecionych w walce ciał cyborgów na tyle skutecznie o t u m a n i a j ą widza, że przestaje on dostrzegać ideologiczne podglebie filmu. T y m c z a s e m o w o pod glebie istnieje, a j e d n y m z jego s k ł a d n i k ó w (choć nie jedynym) jest s u t o za p r a w i o n a s a r k a z m e m deprecjacja postawy, k t ó r ą m o ż n a by określić „ t y p e m m ę s k i m " w k u l t u r z e Z a c h o d u . Przez „typ m ę s k i " r o z u m i e m przy tym nie ty le o b d a r z o n e g o m e g a p o t e n c j ą „ m i ę ś n i a k a " (tych w filmach klasy B i C wciąż nie brakuje), co b o h a t e r a o p e w n y c h cechach c h a r a k t e r u (odwaga, h o n o r , lojalność, u m i ł o w a n i e wolności, nieco lekceważący s t o s u n e k do pieniądza i opiekuńczość względem słabszych, zwłaszcza kobiet), które lokują go w obrębie k a n o n u m o r a l n e g o , n a z w a n e g o przez socjologów e t h o s e m rycerskim. D o ś ć pogardliwe t r a k t o w a n i e przez w s p ó ł c z e s n e k i n o z a c h o d n i e t o p o s u „mężczyzny-rycerza" to zresztą t e m a t rozległy, godny ambitniej zakrojonej rozprawy. Jednak trzy filmy o t e r m i n a t o r a c h s t a n o w i ą tak jaskra wy przykład, ilustrujący o w o zjawisko, że t r u d n o nie poświęcić im chwili uwagi. Każda z ekranowych opowieści o cyborgach p o w s t a ł a w i n n y m m o m e n cie historycznym (1984, 1991, 2 0 0 3 ) , o d m i e n n y m z a r ó w n o p o d w z g l ę d e m klimatu politycznego, jak i dominujących m ó d obyczajowych. Filmy te, oglą dane razem, ukazują jak na d ł o n i proces d u c h o w e j kastracji, k t ó r e m u w cią gu o s t a t n i c h d w u d z i e s t u lat p o d d a n o m ę s k i e g o b o h a t e r a d a w n e g o kina. WIOSNA-2004 213 I choć m ó w i e n i e o kastracji m o ż e się wydać p r z e s a d n i e drastyczne, p r a g n ę zapewnić, że p o s ł u ż y ł e m się tym t e r m i n e m nie z niskiej chęci bulwersowa nia czy szokowania, a jedynie z z a m i a r e m zasygnalizowania p e w n e g o niepo kojącego zjawiska w s p o s ó b jak najwierniej odpowiadający faktom. D a w i d k o n t r a Goliat, czyli śmierć b o h a t e r a Zrealizowany przez Jamesa Camerona Terminator (1984, na polskich ekranach pojawił się p o d kuriozal nym t y t u ł e m Elektroniczny morderca) p o m i m o całego swego n o w a t o r s t w a i jeszcze filmem futurystycznej bezdyskusyjnie tematyki jest konserwatywnym. Trzon jego fabuły stanowi nierówny pojedynek czło wieka z cyborgiem, którego nie m o g ą unicestwić kara binowe kule, który z ognia wychodzi pozbawiony tyl ko swej cielesnej powłoki, który wreszcie n a w e t bez n ó g wciąż pozostaje śmiertelnie niebezpieczny. Co innego człowiek. Ten, jak w i a d o m o , męczy się, od czuwa ból i zraniony słabnie. W ujęciu t w ó r c ó w fil mu ma wszakże nad m a s z y n ą jedną, ale za to zasad niczą przewagę - walczy w słusznej sprawie. Zaś człowiek walczący w słusznej sprawie zdolny jest do rzeczy wielkich, by nie rzec cudów. Tak jak w biblijnej historii o Dawidzie i Goliacie, do której scenarzyści Ter minatora (zapewne nieświadomie) nawiązują. O zwycię stwie pasterza Dawida nad o l b r z y m e m Goliatem zadecy d o w a ł a jak w i a d o m o nie siła fizyczna, nie znajomość sztuki walki, a n a w e t nie przebiegłość, jak czasem się są dzi, lecz wiara. Wiara, że staje się w szranki w imieniu je dynego Boga, a przeciwko bluźniercy, który urąga J e m u i Jego ludowi. Coś z tej wiary zostało w Terminatorze, tyle że miejsce Boga zajęła wolność ludzkości, e k s t e r m i n o w a n e j przez b e z d u s z n e maszyny, k t ó r e przejęły władzę n a d Ziemią po wywołanej przez siebie wojnie nuklearnej. 214 FRONDA 32 Kyle Reese (przekonująca rola Michaela Biehna), bojownik z trzeciej de kady XXI wieku, przenosi się w czasie do r o k u 1984, by chronić niejaką Sa r ę C o n n o r (Linda H a m i l t o n ) , przyszłą m a t k ę J o h n a C o n n o r a , w o d z a p o w s t a nia przeciw m a s z y n o m . Na Sarę poluje t e l e p o r t o w a n y nieco wcześniej cyborg, zwany t e r m i n a t o r e m (Arnold Schwarzenegger). Reese pierwszy od najduje dziewczynę i razem uciekają p r z e d cybernetycznym p o t w o r e m . Cały film jest rewelacyjnie wyreżyserowanym i z m o n t o w a n y m pościgiem, do koń ca trzymającym w napięciu, z rzadka tylko k o n t r a p u n k t o w a n y m c z a r n y m h u m o r e m i n i e u c h r o n n y m w ą t k i e m r o m a n s o w y m (Kyle i Sara zakochują się w sobie). Większość akcji rozgrywa się nocą, co jest j e d n y m z czynników zbliżających Terminatora do poetyki h o r r o r u . Cyborg k r e o w a n y m i s t r z o w s k o przez Schwarzeneggera (złośliwi twierdzą, że h e r k u l e s o w a p o s t u r a , n e a n d e r talskie rysy i „ d r e w n i a n y " akcent a k t o r a sprawiły, że zagrał tu rolę życia) ko jarzy się j e d n a k nie tylko z futurystycznym ś w i a t e m science fiction. T e r m i nator idealnie kamufluje się w t ł u m i e , perfekcyjnie w ł a d a różnymi t y p a m i broni, bez t r u d u podszywa się p o d innych (np. naśladuje głos m a t k i Sary podczas r o z m o w y telefonicznej), bez najmniejszych s k r u p u ł ó w dąży do celu i wreszcie reprezentuje obcą, w r o g ą cywilizację. Czy tę p o s t a ć na p e w n o wymyślił J a m e s C a m e r o n ? A m o ż e Frederick Forsyth? Film p o w s t a ł w naznaczonym Orwellowskim p i ę t n e m roku 1984. Był to czas zimnej wojny i wyścigu zbrojeń. D e m o k r a t y c z n y Zachód oddzielała od k o m u n i s t y c z n e g o W s c h o d u żelazna kurtyna. Media donosiły o coraz to nowych p r ó b a c h amerykańskich rakiet balistycznych. Związek Sowiecki wraz z t r z y n a s t o m a innymi kra jami komunistycznymi zbojkotował olimpiadę w Los Angeles w odwecie za analogiczną p o s t a w ę A m e r y k a n ó w w czasie igrzysk w Moskwie (1980). Na Kremlu rządził partyjny „ b e t o n " w oso bach Jurija A n d r o p o w a i K o n s t a n t i n a Czernienki. W Waszyngtonie n a t o m i a s t p a n o w a ł konserwatysta Ronald Reagan, który bez ogró dek nazywał ZSRS „ i m p e r i u m z ł a " i co jakiś czas dawał próbki zimnowojennego h u m o r u (np. w sierpniu, podczas próby mikrofonu wymknęły mu się słowa, k t ó r e p o d o b n o przypadkiem obiegły świat: „Cieszę się, że m o g ę w a s poinformować, iż w ł a ś n i e pod pisałem ustawę, w myśl której Rosja na zawsze zostaje u z n a n a za wyjętą spod prawa. Bombardowanie zaczyna się za pięć WIOSNA-2004 215 m i n u t " ) . W t e n p o n u r y pejzaż idealnie wpisywała się również Polska, liżąca rany po dopiero co zniesionym stanie wojennym, w s t r z ą ś n i ę t a d o k o n a n y m w październiku bestialskim m o r d e m na księdzu Popiełuszce. Kino sowieckie straszyło w ó w c z a s kapitalistycznym militaryzmem, wyzyskiem i zepsuciem, zaś naczelnym „straszakiem" kinematografii zachodniej (zwłaszcza amerykańskiej) stał się, o b o k apokalipsy n u k l e a r n e j , sowiecki agent. Czy zbieg okoliczności zrządził, że wie le a t r y b u t ó w tego typu postaci p o s i a d a cyborg grany przez A r n o l d a Schwarzeneggera? W Terminatorze owe atrybuty zostały d o d a t k o w o z w i e l o k r o t n i o n e i z d e m o n i z o w a n e przez n a d a n i e i m wymiaru nadludzkiego, w czym n i e z a s t ą p i o n y m p o m o c n i k i e m okazała się kon wencja science fiction. W p r a w d z i e dzieło J a m e s a Ca m e r o n a s t a r a n n i e w y p r a n o z wszelkiej politycznej deklaratywności, lecz s p o s ó b u k s z t a ł t o w a n i a b o h a t e r ó w (nie tylko n e g a t y w n e g o ! ) ; m r o c z n a , wręcz p o s ę p n a to nacja filmu; szczerzący zza k a d r u kły u p i ó r III wojny światowej; pesymistyczny, ocierający się o a n t y c z n ą tragedię (rola fatum) finał - to w s z y s t k o d o w o d n i e świadczy, że Terminator jest n i e o d r o d n y m s y n e m swo ich czasów. A gdy czasy t r u d n e i niebezpieczne, społe c z e ń s t w o p o d ś w i a d o m i e pragnie otuchy, nadziei oraz silnego spoiwa, budującego m i ę d z y l u d z k ą j e d n o ś ć i so lidarność. Kinematografia komercyjna, której n a c z e l n ą zasadą istnienia jest wszak o p o r t u n i z m , z radością za spokajała te oczekiwania, spełniając j e d n o c z e ś n i e waż ną funkcję polityczną i przynosząc p o k a ź n e zyski finan sowe. Sugerowała więc swym niepewnym jutra k l i e n t o m zbiorową konsolidację w o k ó ł s p r a w d z o n y c h wartości, czytelny podział na d o b r o i zło oraz d o w a r t o ściowanie dyscypliny etycznej. P o t ę p i a ł a przy t y m ja kiekolwiek r o z p r ę ż e n i e lub n a d m i e r n y indywidualizm jako n p . d o m n i e m a n e efekty szpiegowskiej działalności wroga. 216 FRONDA 32 W e d ł u g takiego kolektywnego m o d u s vivendi k o b i e t a zwykle bywa isto tą uczuciową i wymagającą opieki, stojącą p r z e d e w s z y s t k i m na straży ogni ska d o m o w e g o . Mężczyzna zaś u t o ż s a m i a n y jest z człowiekiem m o c n e g o charakteru, w i e r n y m j a s n o określonym z a s a d o m , przedkładającym d o b r o ogółu nad egoistyczne pokusy mieszczańskiej wygody (czyli z typem ideal nego żołnierza, czytaj: rycerza). Bohaterowie Terminatora świetnie wpisują się w ten model kultury. Sara C o n n o r to istota krucha, delikatna, przerażona wydarzeniami przerastającymi jej zdolności pojmowania. Dlatego potrzebuje męskiej opieki i przewodnic twa, które rzecz jasna otrzymuje. J a m e s C a m e r o n , który nie raz dowiódł, że lubi w kinie silne postacie kobiece (vide: Obcy 2, Głębia, Titanic), zadbał wszak że, aby jego b o h a t e r k a przeszła w e w n ę t r z n ą p r z e m i a n ę . Doświadczenie au tentycznej (choć bardzo krótkotrwałej) miłości oraz konieczność czynnej wal ki z nieludzkim (dosłownie) złem sprawiają, że Sara szybko dojrzewa, nabiera hartu d u c h a i godzi się dźwigać ciężkie b r z e m i ę odpowiedzialności nie tylko za siebie oraz n o s z o n e pod sercem dziecko, ale także za losy całej ludzkiej (czytaj: zachodniej) cywilizacji. Niezależnie od tego wszystkiego wciąż pozo staje kobietą w tradycyjnym r o z u m i e n i u tego słowa. Radykalną z m i a n ę przy niesie dopiero Terminator 2: Dzień sądu. Kyle Reese n a t o m i a s t , gdyby go ubrać w zbroję i dać do ręki miecz, mógł by być żywcem przeniesiony do Pieśni o Rolandzie lub legendy o królu Artu rze i rycerzach okrągłego stołu. Niczym idealny wasal swego p a n a (tj. J o h n a C o n n o r a ) udaje się na o c h o t n i k a w przeszłość, aby chronić jego m a t k ę . Wie przy tym, że p o w r o t u nie m a . W i e r n o ś ć i o d w a g a zwyciężają w n i m strach. Domyśla się przecież, że najprawdopodobniej przyjdzie mu poświęcić życie. Ma wszakże jeszcze jedną, najważniejszą motywację - r o m a n t y c z n ą . Prze chowuje w tajemnicy zdjęcie Sary i skrycie ją kocha. T a k m o c n o i czysto, że WIOSNA-2004 217 nie wyobraża sobie n a w e t seksu z i n n ą kobietą, co stanowi zazwyczaj ulubio n ą pociechę w o j o w n i k ó w wszystkich epok. N a p o d o b i e ń s t w o średniowiecz nego rycerza idealnego czyni w ten s p o s ó b rodzaj ślubu, że będzie m i ł o w a ł i służył tylko Tej Jedynej. Za co spotyka go nagroda. Zostaje ojcem dziecka Sary. Ją s a m ą n a t o m i a s t otacza opieką p e ł n ą delikatności i poświęcenia, a kiedy trzeba - nieco szorstkiej stanowczości. W z b u d z a przy t y m w swojej kobiecie podziw, respekt i szczere o d d a n i e . O d s u n ą w s z y na b o k fantastycz ny sztafaż filmu, łatwo m o ż n a sobie wyobrazić Kyle'a jako d o s k o n a ł e g o m ę ża i ojca, spełniającego wymogi biblijno-średniowiecznego p a t r i a r c h a t u . Jest ideałem do naśladowania, w z o r c e m d a n y m l u d z i o m „ku p o k r z e p i e n i u serc", tym atrakcyjniejszym, że n i e n a t r ę t n y m , inteligentnie i prawie niedostrzegal nie w p i s a n y m w pieszczącą zmysły formę futurystycznego thrillera. O t o je den z p a r a d o k s ó w ó w c z e s n e g o kina: schlebiający n i s k i m g u s t o m , drapieżny film akcji na usługach s t a r o t e s t a m e n t o w e j opowieści, rycerskiego moralite tu i konserwatywnych r z ą d ó w R o n a l d a Reagana! Wszystko jednak ma swój kres. Kyle-Dawid oddaje życie w walce z cyborgiem-Goliatem, a jego ofiara ocala nie tylko Sarę C o n n o r i jej świeżo poczęte go syna, lecz także wiarę w świat tradycyjnych wartości. Aliści koło fortuny obraca się nieubłaganie i po siedmiu latach żądny złota m o l o c h p o p k u l t u r y uzna, że czas wskrzesić t e r m i n a t o r a . Rycerskie ideały wyszły b o w i e m z m o d y i m o ż n a sprzedać sprawdzony p r o d u k t w n o w y m o p a k o w a n i u . Gdzie j e s t e ś , tato, czyli n a r o d z i n y a m a z o n k i N a t u r a ludzka ma to do siebie, że p o d d a n a zagrożeniu i n i e p e w n o ś c i szuka oparcia w wypróbowanych, zakorzenionych religijnie k a n o n a c h etycznych. Wyzwolona z lęku zaczyna n a t o m i a s t okazywać im niewdzięczność i wzgar dę, określając m i a n e m represyjnych oraz n i e n o w o c z e s n y c h . Zrzuciwszy p ę t a strachu, pogrąża się w coraz bardziej n i e s k r ę p o w a n y m t a ń c u b a c h a n t k i , uwiedziona m i r a ż e m po świecku pojmowanej wolności, k t ó r a w praktyce szybko przeradza się w kult konsumpcji, przyjemności i wygody. Z z a p a ł e m przekształca d a w n e wzory p o s t ę p o w a n i a w n o w e , jakoby bardziej pasujące do zmienionej rzeczywistości. D o w o d z i przy t y m nie tylko swojej n i e s t a ł o ści, lecz także pychy, która każe negować u n i w e r s a l i z m tradycji i d o m a g a się tworzenia doskonalszych, oryginalnych s p o s o b ó w na życie, mających zapew218 FRONDA 32 nić ludziom jeszcze większe szczęście. Przekonuje również, iż t r a k t o w a ł a d a w n e wzorce dość p o w i e r z c h o w n i e i i n s t r u m e n t a l n i e , akceptując ich użyteczność wyłącznie w sytuacji zagrożenia. Kino komercyjne d o s k o n a ł e wyczuwa t e n zbiorowy stan d u c h a . Sukces finansowy Terminatora 2 nie byłby tak imponujący, gdyby nie zgodność przesłania filmu z p r ą d a m i ideowo-politycznymi i obyczajowymi, dominującymi na obszarze p o d d a n y m popkulturowej indoktrynacji Hollywoodu. P r z e ł o m lat 80. i 90. ubiegłego stulecia, kiedy po w s t a w a ł o kolejne dzieło J a m e s a C a m e r o n a , to czas triumfalne go zwycięstwa zachodniego d e m o k r a t y c z n e g o k a p i t a l i z m u n a d k o m u n i z m e m . Rozpad ZSRS i bloku sowieckiego w Europie, zbu rzenie m u r u berlińskiego i zjednoczenie Niemiec, wycofanie wojsk Armii Czerwonej z Afganistanu i p a ń s t w U k ł a d u Warszawskiego, sowiecko-amerykańskie u m o w y o redukcji zbrojeń, z w r o t wielu niegdysiejszych krajów k o m u n i s t y c z n y c h w k i e r u n k u gospodarki rynkowej - tego jeszcze n i e d a w n o nikt się nie spodziewał. Tymcza sem w ciągu zaledwie kilku lat ( 1 9 8 5 - 1 9 9 1 ) świat zmienił się nie do poznania. Wrażenie było o g r o m n e , nie tylko w ś r ó d tzw. opinii publicznej, lecz również w kręgach z a c h o d n i e g o e s t a b l i s h m e n t u . D o b i t n y m ś w i a d e c t w e m ulgi i triumfalizmu, jakie w ó w c z a s z a p a n o wały, stał się esej Francisa F u k u y a m y Koniec historii (a zwłaszcza nie bywały rozgłos towarzyszący tej publikacji). A m e r y k a ń s k i u c z o n y dowodził w n i m ni mniej, ni więcej, że demokracja liberalna jest szczytowym p u n k t e m w rozwoju polityczno-gospodarczym ludzko ści (stąd t y t u ł ) , która - po u p a d k u k o m u n i z m u - nie jest i nie będzie w stanie stworzyć konkurencyjnej formacji ustrojowej. Co więcej, cywilizacje z b u d o w a n e na o d m i e n nym fundamencie prędzej czy później m u s z ą e w o l u o w a ć w s t r o n ę d e m o k r a t y c z n e g o liberalizmu (vide: początki k a p i t a l i z m u w Chi nach) albo czeka je d r u g o r z ę d n a rola we w p ł y w a n i u na losy świata (vide: teokratyczne p a ń s t w a islamskie). Abstrahując od p o l e m i k i kontrowersji, które pojawiły się w związku z esejem Fukuyamy, oraz od wartości „pro r o c t w " w n i m zawartych (np. lekceważenie teokracji islamskich o k a z a ł o się WIOSNA-2004 219 z u p e ł n i e n i e u p r a w n i o n e ) t r z e b a przyznać, że s a m fakt jego sławy jest wystar czająco w y m o w n y . Na p r z e ł o m i e lat 80. i 90. n a s t a ł a era odprężenia, nie tyl ko w świecie polityki, ale i kultury. W ł o d a r z e Hollywood zrozumieli, że zło wrogich a g e n t ó w obcych m o c a r s t w i gróźb nuklearnej zagłady nikt j u ż nie kupi. Po okresie zbiorowej d u c h o w e j mobilizacji ludzie p r a g n ą igrzysk i z chęcią wyrzuciliby w kąt pancerz tradycyjnej moralności, aby zaznać nie co dionizyjskich fajerwerków. Oglądając Terminatora 2: Dzień sądu (1991), t r u d n o u w o l n i ć się od myśli, że powstał na fali takich mniej więcej oczekiwań. Tonacja kolorystyczna fil mu jest zdecydowanie jasna. W i ę k s z o ś ć akcji toczy się za dnia, a to w celu lepszego w y e k s p o n o w a n i a n i e s a m o w i t y c h efektów specjalnych, k t ó r e n a w e t po latach wciąż robią spore wrażenie. F a b u ł ę z n ó w o s n u t o w o k ó ł pościgu przybyłego z przyszłości złego t e r m i n a t o r a , z b u d o w a n e g o z ciekłego m e t a l u , za Sarą i jej s y n e m J o h n e m (w tej roli m ł o d y E d w a r d F u r l o n g ) . T y m ostat nim p o m a g a wszakże dobry (tj. p r z e p r o g r a m o w a n y ) t e r m i n a t o r , grany z n ó w przez Arnolda Schwarzeneggera. P o m i m o u m i e j ę t n i e p o d t r z y m y w a n e g o na pięcia, kilku m o m e n t ó w , mogących budzić p r z e s t r a c h i finałowego „ s a m o bójstwa" t y t u ł o w e g o b o h a t e r a f i l m m a w y m o w ę zdecydowanie optymistycz ną. W miejsce d a w n e g o fatalizmu pojawia się p r z e k o n a n i e , że człowiek s a m m o ż e kształtować przyszłość świata, a więc wojna n u k l e a r n a wcale nie jest n i e u c h r o n n a . Łagodnieje także a n t y t e c h n o l o g i z m , w s z e c h o b e c n y w części pierwszej. P o s t ę p techniki niesie w sobie w p r a w d z i e m o ż l i w o ś ć u s a m o d z i e l nienia się maszyn i ich działalności przeciw l u d z i o m , j e d n a k n a w e t b e z d u s z nego cyborga m o ż n a t r o c h ę uczłowieczyć, a to ucząc go kilku zabawnych p o - 220 F R O N D A 32 w i e d z o n e k („Hasta la vista, b a b y " ) , a to zakazując mu zabijania ludzi, a to sprawiając, by zrozumiał, „dlaczego ludzie plączą". T r u d n o się dziwić, że An drzej Kołodyński nazwał Terminatora 2 „moralistyczną powiastką, której au t o r e m mógłby być J o n a t h a n Swift". O ile po z a k o ń c z e n i u pierwszego Termi natora widz oddycha z ulgą, że wreszcie u d a ł o się zniszczyć bestię, o tyle po zakończeniu seąuela ma w oczach łzy z p o w o d u b e z m i a r u poświęcenia tejże bestii w imię d o b r a rodzaju ludzkiego. Optymistyczno-pacyfistyczne przesłanie filmu i zawarta w n i m wiara w człowieka jako g ł ó w n e g o k r e a t o r a losów świata sąsiadują z p o d s z y t ą iro nią krytyką k o n s e r w a t y w n e g o m o d e l u rodziny, n a s z k i c o w a n e g o w części pierwszej. Dorastający J o h n C o n n o r wychowuje się w r o d z i n i e zastępczej, która p r z e d s t a w i o n a jest jako d o m o w e piekiełko. T r u d n o się z a t e m dziwić, że chłopak jest na najlepszej d r o d z e do wykolejenia się. Wagaruje, k r a d n i e , m i e w a zatargi z policją. T y m c z a s e m jego p r a w d z i w a m a t k a , Sara C o n n o r , siedzi w szpitalu psychiatrycznym, gdyż za d u ż o o p o w i a d a ł a o t e r m i n a t o r a c h i zagładzie nuklearnej. Ojciec, jak w i a d o m o , nie żyje. Sara wszakże nie daje za wygraną. Bez przerwy myśli o ucieczce i odzyskaniu syna, k t ó r e g o m u s i przecież przygotować d o roli przyszłego w o d z a b u n t u przeciw m a s z y n o m . Z w e r w ą g o d n ą członkini elitarnego o d d z i a ł u k o m a n d o s ó w u p r a w i a ćwicze nia fizyczne, a k a m e r a z lubością pokazuje jej m u s k u l a r n e r a m i o n a , wyłania jące się spod p r z e p o c o n e g o podkoszulka. O t o c z o n a przez nieprzyjazny m ę ski świat, pozbawiony serca (lekarze robią wszystko, aby u n i e m o ż l i w i ć jej spotkanie z dzieckiem) i seksualnych h a m u l c ó w (kiedy po a t a k u złości leży przywiązana do łóżka, j e d e n z pielęgniarzy lubieżnie liże jej t w a r z ) , n a b i e r a WIOSNA-2004 221 pewności, że musi być silniejsza, sprytniejsza i twardsza od swoich prześladowców. Co się jej udaje. Jednak, jak m a w i a przysłowie, każdy kij ma d w a końce. W Sarze rodzi się ama zonka, ale niemal u m i e r a m a t k a . Kiedy j u ż od zyskuje wolność i spotyka się z synem, d ł u g o nie potrafi p o k o n a ć psychicznej oschłości. W dziecku widzi wyłącz nie przyszłego wojownika, k t ó r e g o trzeba ocalić i szkolić, a nie m a łego człowieka potrzebującego czułości i ciepła. Sara również, niczym Schwarzenegger-terminator, z o s t a ł a p r z e p r o g r a m o w a n a , tyle że przez siebie samą. Porzuciwszy rolę, w y z n a c z o n ą jej przez n a t u r ę , przejmuje wie le cech męskich. N a t u r y wszakże nie m o ż n a o s z u k a ć i dlatego w i d o k u m i ę śnionej p a n n y C o n n o r objuczonej militariami wywołuje czasami m i m o w o l ny u ś m i e c h - nie satysfakcji, lecz z a p r a w i o n e g o sceptycyzmem współczucia. Nie zmienia to j e d n a k w niczym faktu, że w Terminatorze 2 typ m ę s k i e g o bohatera-rycerza ulega niemal całkowitej dezintegracji. Część jego cech zo staje zawłaszczona przez kobietę, co na zasadzie wyjątku z d a r z a ł o się już w dziejach zachodniej kultury (vide: mityczne A m a z o n k i , J o a n n a d'Arc, Gra żyna z p o e m a t u Mickiewicza). Część n a t o m i a s t przejmuje grany przez Schwarzeneggera cyborg, w związku z czym tradycyjne role mężczyzny zo stają ujęte w wielki nawias ironii. Cóż b o w i e m z tego t e r m i n a t o r a za wojow nik, s k o r o rozkazuje mu k i l k u n a s t o l e t n i J o h n C o n n o r ? A rozkazy zaiste god ne są m e n t a l n o ś c i dorastającego, niesfornego m ł o k o s a ( n p . „Stań na jednej n o d z e " ) . Cyborg-rycerz przeobraża się z a t e m w e k s t r a w a g a n c k ą m a s k o t k ę w rękach dziecka. Co więcej, owa m a s k o t k a zastępuje J o h n o w i także zmar łego ojca. I tu również wszystko jest na opak, ale czy m o ż e być inaczej? O t o p o d r o s t e k uczy dorosłego, co jest w życiu w a ż n e , jak się „wyluzować" i za chowywać. Dorosły b o w i e m , jak na m a s z y n ę przystało, jest zwyczajnie tępy, nie r o z u m i e świata ludzi. Czy to aby nie m r u g a n i e o k i e m do prawdziwych nastolatków, żeby nie przejmowali się „starymi", którzy jako „ w a p n i a k i " i „dinozaury" w ogóle nie pojmują swoich czasów? Model rodziny, zakamuflowany w fabule Terminatora 2, odbiega z a t e m daleko od zawartego w części p o p r z e d n i e j . Kobieta nie jest j u ż potrzebującą opieki, czułą i delikatną istotą, lecz t w a r d ą i niezależną herod-babą. „Męż czyzna" to nierozgarnięty osiłek, który w p r a w d z i e potrafi w razie p o t r z e b y 222 FRONDA 32 przyłożyć napastnikowi, lecz dla swej „żony" i „dziecka" nie jest ż a d n y m au t o r y t e t e m . I wreszcie dziecko - chodzi w ł a s n y m i drogami, wiedzę o życiu czerpie głównie z ulicy, a rodziców traktuje „po k u m p e l s k u " , choć z a r a z e m czuje silną p o t r z e b ę bliższego k o n t a k t u uczuciowego. Z t y m o s t a t n i m jest jednak duży p r o b l e m . Między trojgiem b o h a t e r ó w , choć zmierzają razem do wspólnego celu, panuje emocjonalny chłód. Z biegiem czasu udaje się go częściowo przezwyciężyć. N i e s t e t y na k r ó t k o . Tym, który opuszcza „rodzi n ę " , jest znów mężczyzna (choć cybernetyczny). Kierują n i m szlachetne p o budki, ale dla dorastającego J o h n a niewiele to zmienia. On wie, że bezpow rotnie traci ojca, jedynego, jakiego było mu d a n e oglądać. Patetyczny finał filmu n i e s p o d z i e w a n i e stanowi p r ó b ę chwilowej reakty wacji klasycznego e t h o s u rycerskiego. O t o mężczyzna - wojownik poświęca własne istnienie w imię wierności z a s a d o m misji, której się podjął. D o k o n u je samounicestwienia, by ludzkość nie odkryła technologii, mającej d o p r o wadzić do p o w s t a n i a inteligentnych maszyn i ich b u n t u . Na m o m e n t cyborg staje się h e r o s e m , bo choć został do swego czynu z ap r ogramow any, r o z u m i e również, że nadeszła właśnie taka chwila, „kiedy ludzie płaczą". Dla cybor gów w Terminatorze 3 p o d o b n a wiedza będzie już całkowicie n i e d o s t ę p n a . Heros skundlony, czyli k o b i e t a m n i e bije! Zrealizowany w 2003 roku film J o n a t h a n a M o s t o w a , oprócz o b e c n e g o w p o przednich Terminatorach naczelnego m o t y w u walki d o b r a ze złem, w p r o w a dza z wielką m o c ą e l e m e n t nowy - walkę płci. Pierwsze z w i a s t u n y takiego s t a n u rzeczy m o ż n a dostrzec już w części drugiej (pobyt Sary C o n n o r w szpitalu). Nie jest też tajemnicą, że William W i s h e r i J a m e s C a m e r o n , pisząc scenariusz drugiego Terminato ra, brali pod uwagę e w e n t u a l n o ś ć , aby przeciwnikiem Schwarzeneggera była kobieta-cyborg. Szybko j e d n a k porzucili t e n p o m y s ł , uznając go za komiczny i zbyt n i e p r a w d o p o d o b n y . C a m e r o n p o d s u m o w a ł rzecz dosadnie: „Arnold k o n t r a dziwka? Lu dzie pokładaliby się ze ś m i e c h u " . Minęło jednak dwanaście lat i nikomu do śmiechu już nie jest. Naprzeciwko Schwarzeneggera-terminatora stanęła Kristianna Loken-terminatrix, piękna, WIOSNA-2004 223 zmysłowa, z i m n a i niebezpieczna jak żaden z jego do tychczasowych adwersarzy. Amazonka, n a r o d z o n a w Ter minatorze 2 osiągnęła w tej postaci szczyt doskonałości jest w praktyce niezniszczalna, a jej siła rażenia przerasta możliwości wszystkich męskich terminatorów razem wziętych. Cóż stało się w ciągu owych d w u n a s t u lat, że to, co kiedyś m o g ł o film zdeprecjonować w oczach wi dzów, dziś czyni go jak najbardziej wiarygodnym? Niewątpliwie p r z e ł o m XX i XXI wieku w k u l t u r z e Z a c h o d u to czas niebywałej emancypacji kobiet, które, oprócz tego, że osią gnęły u s t a w o w e r ó w n o u p r a w n i e n i e z mężczyznami, najwyraźniej zapragnę ły również przejąć ich tradycyjne role społeczne. Coraz częściej więc w s t ę p u ją do policji i wojska (bynajmniej nie jako sanitariuszki); uprawiają m ę s k i e (tj. siłowe i k o n t a k t o w e ) dyscypliny s p o r t u ; p r z e w o d z ą r o d z i n o m , firmom i całym p a ń s t w o m ; zdobywają życiowych p a r t n e r ó w zamiast dawać się zdo bywać (vide: choćby z n a m i e n n y tytuł p o p u l a r n e g o serialu Jak upolować męż czyznę, czyli seks w wielkim mieście); coraz chętniej p o d p o r z ą d k o w u j ą swoje ży cie karierze zawodowej i zarabianiu pieniędzy, usuwając na m a r g i n e s macierzyństwo i rodzinę, w czym dzielnie wspierają je dziesiątki kolorowych czasopism. W s u k u r s tym t e n d e n c j o m idzie także o g r o m n e w o s t a t n i c h latach d o wartościowanie homoseksualizmu i quasi-homoseksualizmu, zwłaszcza w wydaniu m ę s k i m . Sankcjonowane już tu i ówdzie p r a w n i e p o m y s ł y h o m o seksualnych „ m a ł ż e ń s t w " i „ r o d z i n " , parady miłości, m o d a na transwestytyzm i dragąueens (tj. p a n ó w tańczących na scenie w p r z e b r a n i a c h kobiecych) - wszystko to jeszcze d o d a t k o w o uatrakcyjnione przez m e d i a niewątpliwie spycha tradycyjny wzorzec męskości do głębokiej defensywy. Także w kinie. O śmierci w e s t e r n u , j e d n e g o z najbardziej m ę s k i c h g a t u n k ó w kina, nie trze ba nikogo przekonywać. Niegdysiejsi o d t w ó r c y ról m o c n y c h ludzi, wiernych z a s a d o m h o n o r u oraz walczących w dobrej sprawie (Spencer Trący, Gregory Peck, J a m e s Stewart, J o h n Wayne, G e n e H a c k m a n , Clint Eastwood, Sean Connery, H a r r i s o n Ford, Kevin C o s t n e r , Mel Gibson) d a w n o nie żyją lub nie u c h r o n n i e się starzeją. Na ich miejsce przychodzą b o h a t e r o w i e o fizjonomii wyrośniętych nastolatków (Tom Cruise), gładkolicych efebów (Keanu Reeves), w y m u s k a n y c h playboyów (Richard G e r e ) , rozpieszczonych narcy224 FRONDA 32 zów (Pierce Brosnan) lub pełnych chłopięcego wdzięku, nieodpowiedzial nych t r z p i o t ó w ( H u g h G r a n t ) . Wszyscy oni p r z e s a d n i e dbają o wygląd ze wnętrzny, zamiast otaczać kobiety opieką, raczej sami jej potrzebują, delikat ność i wrażliwość wywlekają przy każdej okazji na wierzch niczym witkacowskie „bebechy", zapominając o cechujących kiedyś m ę s k i c h b o h a t e rów o p a n o w a n i u i emocjonalnej powściągliwości. Wyjątki od tej reguły są nieliczne. S t a n o w i ą je n i e k t ó r e filmy z u d z i a ł e m Bruce'a Willisa, a p r z e d e w s z y s t k i m kreacje australijskiego gwiazdora R u s sella Crowe'a. Bohaterowie, w których się wciela w takich filmach, jak c h o ciażby Tajemnice Los Angeles, Informator czy Gladiator, to pocieszający d o w ó d , że popyt na tradycyjny e t h o s rycerski jeszcze nie wygasł ( p e w n e nadzieje bu dzi też m i ę d z y n a r o d o w y sukces wspaniałego, b a ś n i o w e g o e p o s u h e r o i c z n e go Władca pierścieni). Rozkwit feminizmu i agresywna propaganda h o m o s e k s u a l i z m u cechujące zachodnią popkulturę p r z e ł o m u XX i XXI wieku wywodzą się z poczucia syto ści i bezpieczeństwa. Wygląda to tak, jakby Zachód, pokonawszy swych ze wnętrznych nieprzyjaciół, z n u d ó w zwrócił się s a m przeciw sobie. Mo del kultury, dzięki k t ó r e m u możliwe było zbudowanie cywilizacyjnej potęgi i zdławienie k o m u n i z m u , nagle stał się wrogiem n u m e r jeden. Monolit społecznej solidarności wzięty pod lupę (a raczej kamerę) przez filmowców niespodziewanie ujawnił liczne rysy: prześladowanie kobiet (szczególnie molestowanie seksualne), nietolerancję wobec „kochających inaczej", rozmaite patologie w tzw. porządnych rodzinach, rasizm, karę śmierci itp. Niewątpliwie problemy te istnieją, lecz ranga, jaką im n a d a n o np. w Hollywood, każe niejednokrotnie doszukiwać się tu przesady. Świadczy o tym choćby tendencyjność niektórych filmów, obsypywanych nagrodami i uznawanych za wybitne (np. Telma i Luiza, Filadelfia). W tym kontekście Terminator 3: Bunt maszyn jest świadectwem nie jakiego rozdarcia. Z jednej strony t o p o s mężczyzny-rycerza zostaje tu jeszcze bardziej obśmiany i sponiewierany niż w Terminatorze 2, z drugiej zaś nad świat przedstawiony w filmie powracają mroki fatalizmu wszechobecne w części pierwszej. Okazuje się, że człowiek nie m o ż e jednak zmienić wyroków przeznacze nia. Może je co najwyżej odwlec w czasie. Bunt maszyn musi nastąpić. Nuklearna apokalipsa m u s i się dopełnić. WIOSNA-2004 225 Nie ma odwołania. W filmie J o n a t h a n a M o s t o w a następuje radykalny o d w r ó t od pacyfistycznego o p t y m i z m u Terminatora 2. Główny p o w ó d jest, wydaje się, następujący: 11 września 2001 roku i bezprecedensowy atak islamskich terro rystów na Stany Zjednoczone. A w konsekwencji wojna z Irakiem, która w b r e w przedwcześnie odtrąbionej wiktorii ciągle trwa i pochłania n o w e ofiary, przede wszystkim amerykańskie. W o b e c takiej sytuacji komercyjne ki no zachodnie (a szczególnie hollywoodzkie), jako niezwykle czuły b a r o m e t r nastrojów społecznych, nie m o g ł o nie zareagować, po raz pierwszy b o w i e m od wielu lat społeczeństwa Z a c h o d u poczuły realny strach. Rozpędzonej do zawrotnej prędkości karu zeli seksualno-obyczajowych e k s p e r y m e n t ó w nie da się wszakże tak od razu zatrzymać. Zbyt p o t ę ż n y m g r u p o m nacisku trzeba by się narazić, a poza tym ludzie się jednak przyzwyczaili. Aliści niewielka dawka pokory nie zawadzi. M o ż n a też, tak na wszelki wypadek, półgębkiem i nie wprost, przypo mnieć o dawnych wzorcach, które w ciężkich chwi lach pomagały cało wynieść głowę z poważnych opresji. Dlatego w Terminatorze 3 staroświecka m ę skość, choć wyszydzana i rachityczna, nieśmiało u p o m i n a się o swoje prawa, a n a w e t dojrzewa do b u n t u przeciwko prącej do dominacji kobiecości. Tak jakby twórcy filmu osiągnęli stan u m y s ł u zbli żony do s t a n u u m y s ł u Maksia z Seksmisji, kiedy wstrząsnął n i m p e ł e n niedowierzania jęk: „Kobieta m n i e bije!". W Terminatorze 3 ostrożnie, ale jednak, przemy cono wątpliwość, czy m a t r i a r c h a t jest czymś roz sądnym w chwili, gdy nad bezpiecznym d o t ą d h o r y z o n t e m zachodniego świata z n ó w zbierają się czarne chmury. A jeśli nie jest, to czy nie p o r a nie co go okiełznać? I w ł a ś n i e dlatego przestarzały terminator-Schwarzenegger i u l t r a n o w o c z e s n a t e r m i 226 FRONDA 32 natrix-Loken nie na żarty okładają się pięściami. I p o m i m o , że o n a na k o ń c u jest górą (rzuca b i e d n y m A r n o l d e m niczym rozgniewana siedmiolatka szma cianą lalką), to on nie czuje bynajmniej o p o r ó w przez z r o b i e n i e m swojej ry walce możliwie największej krzywdy. A widz, chcąc nie chcąc, trzyma s t r o n ę Schwarzeneggera, gdyż to jego b o h a t e r jest postacią pozytywną, a żeński t e r m i n a t o r - zdecydowanie n e gatywną. Z m a g a n i a dwojga cyborgów u t r z y m a n e są nie tylko w poetyce przemocy, właściwej dla gatun ku futurystycznego thrillera. K o m e d i o w e zacięcie, k t ó r e m u reżyser filmu niejednokrotnie folguje, każe również t e r m i n a t o r o m w kulminacyjnym punkcie ich pojedynku uprawiać coś w rodzaju sadomasochistycznego seksu. Choreografia morderczej wolnoamerykanki pomiędzy parą cybernetycznych m o n strów dopuszcza wówczas gwałtowne zbliżenia i wściekłe konwulsje splecionych w uściskach ciał. I bynajmniej nie wyłącznie o specyficzny h u m o r tu chodzi! W efekcie podszytej tym m e c h a n i c z n y m ero t y z m e m szarpaniny męski t e r m i n a t o r niestety traci głowę (dosłownie!). Kobieta z n o w u górą, lecz na krótko. Pokona ją j e d n a k nie mężczyzna, ale... zbieg okoliczności. Asekuranckie próby d o w a r t o ś c i o w a n i a d a w n e g o typu rycerskiego b o h a t e r a są na wszelki w y p a d e k co chwila zaganiane p o d niewieści pantofel. W jednej z początkowych scen pierwszego Terminatora spowi ta w n o c n ą poświatę naga sylwetka Schwarzenegge ra została przez część krytyki okrzyknięta „najdo skonalszą manifestacją męskiego erotyzmu w dziejach kina". W Terminatorze 3 goły Arnold, aby zdobyć ubranie, udaje się do klubu, gdzie t r w a wła śnie „babski wieczór", a na scenie wyzywająco prę ży się striptizer. Jego obcisły skórzany k o s t i u m przywodzi na myśl stroje, w których zwykł p a r a d o wać n p . WIOSNA-2004 R o b Halford, h o m o s e k s u a l n y wokalista 227 heavymetalowej formacji J u d a s Priest. S c h w a r z e n e g g e r - t e r m i n a t o r przy właszcza sobie t e n uniform (rozmiar p r z y p a d k i e m pasuje), przez co otacza swój w i z e r u n e k w s p ó ł c z e s n e g o H e r k u l e s a r ó ż o w ą a u r ą płciowej d w u z n a c z ności. Po wyjściu z lokalu przymierza jeszcze połyskliwe okulary, których z kolei nie powstydziłby się inny h o m o e r o t y c z n y bożek p o p k u l t u r y - Elton J o h n . To wszakże j u ż nieco zbyt wiele, n a w e t dla n i e ś w i a d o m e g o h o m o p o d t e k s t ó w t e r m i n a t o r a . Okulary giną z c h r z ę s t e m p o d czarnym m ę s k i m b u t e m . Gorzej rzecz ma się z drugim kluczowym dla fabuły b o h a t e r e m rodzaju m ę skiego. John Connor jest już dorosły, niedawno skończył dwadzieścia lat. Trud no jednak uwierzyć, że w przyszłości będzie w o d z e m ludzkości walczącej z ma szynami. Toż nawet w drugiej części, jako kilkunastoletni chłopiec, miał w sobie więcej z mężczyzny. Obecnie jest życiowym outsiderem, wędrującym po kraju, utrzymującym się z dorywczych prac, skrywającym swą tożsamość w obawie przed terminatorem, który w każdym m o m e n c i e m o ż e przybyć z przyszłości, aby go zabić. Całkowicie rozbity wewnętrznie; przytłoczony o g r o m n ą odpowiedzial nością związaną z własnym istnieniem; od śmierci matki pozbawiony jakiego kolwiek p u n k t u oparcia sprawia wrażenie, jakby przede wszystkim pragnął wy żalić się ze swojej udręki jakiejś bratniej duszy. Tą ostatnią okazuje się Kate Brewster, m ł o d a p a n n a weterynarz. Nocą ranny w wypadku J o h n kradnie z jej przychodni lekarstwa, lecz dziewczyna łapie go na gorącym uczynku i - myśląc, że ma do czynienia z n a r k o m a n e m - zamyka w klatce dla psów. Robi to przy tym tak sprytnie i szybko, że niedoszły wódz ludzkości, latami zaprawiany przez mat kę do wojaczki, nie zdąża nawet pisnąć! Otoczony przez zgraję ujadających kun dli, zapamiętale szarpiąc kłódkę, przyszły heros sprawia wrażenie zaiste przygnę biające. Jego być albo nie być zależy od rezolutnej dziewczyny, która jednakowoż nie zdaje sobie sprawy, że w najbliższej okolicy właśnie wylądowała żądna krwi terminatorzyca. Rzecz jasna Johnowi i Kate udaje się w ostatniej chwili uciec (w ślad za żeńskim w porę pojawił się także męski terminator). W toku rozwo ju fabuły i rodzącego się z oporami związku uczuciowego J o h n a i Kate widać wy raźnie, że to ona bardziej nadaje się na szefa. Nie bez przyczyny w jednej z ostat nich scen, kiedy b u n t maszyn staje się faktem, to Kate chwyta za karabin i częstuje serią robota, który już ma pozbawić życia ich oboje. Młody C o n n o r trwa wówczas w bezruchu niczym przerażony psiak. M o s t ó w jednak, zgodnie z zastosowaną w filmie strategią „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek", stara się czymś zrównoważyć bojowe przewagi pan228 FRONDA 32 ny Brewster. Czyni to za sprawą epizodycznej postaci jej ojca, który jest rycer skim b o h a t e r e m w d a w n y m stylu. Jako wysoki oficer armii USA sprawuje kon trolę nad s y s t e m e m k o m p u t e r o w y m sterującym n o w ą generacją maszyn. Do ostatniej chwili, m i m o rozmaitych nacisków, nie zamierza go użyć, przeczuwa jąc związane z t y m niebezpieczeństwo. Ulega dopiero z m u s z o n y rozkazem przełożonych. Naciśnięcie feralnego guzika natychmiast wywołuje rewoltę ro botów. Ciężko ranny Robert Brewster, świadomy nieuchronnej zagłady nukle arnej globu, poświęca swoje dogasające życie, umożliwiając Kate i przy okazji Johnowi przetrwanie w ściśle tajnym rządowym schronie a t o m o w y m , głęboko pod powierzchnią ziemi. Ginie, ocalając kobietę, którą kocha, w t y m wypadku własną córkę. I tu rzecz z n a m i e n n a . Ani razu w ciągu całego filmu nie podle ga najmniejszej wątpliwości, że ojciec stanowi dla „wyzwolonej" bądź co bądź Kate autentyczny autorytet. Choć twórcy filmu sugerują, że jakiś czas wycho wywał córkę s a m o t n i e (w fabule nie w s p o m i n a się o pani Brewster), więź łą cząca go z dzieckiem wydaje się czysta, a kontakty między obojgiem szczere i zdradzające wzajemny szacunek. Nie ma w filmie najmniejszej sugestii, aby w przeszłości Kate była przez ojca „dotykana", z m u s z a n a do roli wyłącznie „kury d o m o w e j " , terroryzowana wojskową dyscypliną itp. A z a t e m kolejny ożywczy p o w i e w w d u s z n y m od d a m s k i e g o p u d r u m ę skim świecie z a c h o d n i e g o kina? Wydaje się, że tak. Czy j e d n a k n i e ś m i a ł e po d m u c h y zefirka z a m i e n i ą się w oczyszczającą w i c h u r ę - p o k a ż e czas. MAREK ŁAZAROWICZ Sierpień-październik 2003 WIOSNA 2 0 0 4 229 Nasz własny ojciec to esesmański nadzorca; dziecko, czyli my, utożsamiający się z narratorem czytelnicy, jesteśmy więźniami kacetu - takiemu sposobowi lektury jest świadomie i konsekwentnie podporządkowana ta proza. PRZECIW TEMU ŚWIATU O Wojciecha prozie Kuczoka ALEKSANDER KOPIŃSKI W Legendach dominikańskich ojciec Jacek Sałij przytacza taką o t o o p o wieść o XIII-wiecznym l o m b a r d z k i m kaznodziei, świętym Piotrze z Werony, oraz jego młodym w s p ó ł b r a c i e : „Brat W i l h e l m z W e rony, d o m i n i k a n i n , człowiek p o bożny i sprawiedliwy, towarzyszył kiedyś (był wówczas jeszcze m ł o d z i e ń c e m ) b ł o g o s ł a w i o n e m u Pio trowi w d r o d z e do kościoła, gdzie ten głosił kazania. W kościele b r a t ów otworzył księgę, z której nie oczekiwanie 230 wyszedł skorpion FRONDA 32 i ukąsił go w rękę. Miejsce ukąszenia zaczęło od razu boleć i p u c h n ą ć . Kiedy ból stał się nieznośny, błogosławiony Piotr przystąpił do brata W i l h e l m a , na znaczył jego rękę z n a k i e m krzyża i powiedział: «Przydepnij t e g o skorpiona, który upadł na ziemię, aby nie mógł więcej szkodzić, s a m zaś ufaj w P a n u , bo jesteś uwolniony». Ból i o p u c h l i z n a n a t y c h m i a s t ustąpiły, tak jakby w ogóle nie było u k ą s z e n i a " . Zastanawiające, że chociaż Z a k o n Braci Kaznodziejów od samych swoich początków c e c h o w a ł o wielkie u m i ł o w a n i e n a u k i , a liczne p o w o ł a n i a d o ń wy chodziły w ł a ś n i e ze środowisk uniwersyteckich Paryża i Bolonii, to w tej krótkiej scenie zapisanej przez średniowiecznych kronikarzy w y r a ż o n a zo stała p r a w d a zgoła o d m i e n n a od obiegowych w y o b r a ż e ń o d o m i n i k a n a c h . Przechodząc b o w i e m od razu - tak jak to czynili ludzie w i e k ó w ś r e d n i c h nad w a r s t w ą d o s ł o w n i e r o z u m i a n e j anegdoty, k t ó r a być m o ż e n a w e t jest au tentyczna, do jej wymiaru symbolicznego, m u s i m y zadać sobie kilka pytań. Dlaczego wszedłszy do kościoła, m ł o d y zakonnik, z a m i a s t s ł u c h a ć kazania swego w s p ó ł b r a t a lub zatopić się w modlitwie, ośmielił się sięgnąć po tak rzadki i cenny wówczas p r z e d m i o t , jakim była gruba, o p r a w i o n a w skórę i o p a t r z o n a żelaznymi okuciami księga? (Wszak chyba tak trzeba ją sobie wyobrażać, bo inaczej jak m ó g ł b y w jej w n ę t r z u ukryć się kilkunastocenty m e t r o w y s t w ó r ) . Czego W i l h e l m szukał, co chciał znaleźć w jej w n ę t r z u ? I co n a p o t k a ł p o m i ę d z y jej k a r t a m i , k t ó r e wypełniały z a p e w n e b o g a t o i l u m i n o w a n e wersety m o d l i t w y brewiarzowej? Czyż u k ą s z e n i e przez s k o r p i o n a nie było karą za to, że d o m i n i k a ń s k i nowicjusz sięgnął po rzecz dlań zakazaną? I co o w o u k ą s z e n i e oznaczało, co m ó w i ł o ś r e d n i o w i e c z n y m s ł u c h a c z o m o p o wieści o świętym, który w s p o s ó b c u d o w n y wybawił od śmierci i u z d r o w i ł swojego zbyt ciekawskiego współbrata? Skorpion, j e d n o z najbardziej starożytnych stworzeń, przez współ czesnych paleontologów odnajdywane w skamielinach sprzed pięciuset milio n ó w lat, towarzyszył człowiekowi niejako od zawsze. J u ż Sofokles pisał, że „pod każdym k a m i e n i e m czyha skorpion", z a t e m symbolicznie zwierzę to oznaczało wówczas ustawiczną groźbę, a co za tym idzie - konieczność zacho wania ciągłej ostrożności. Stulecie wcześniej p r o r o k Ezechiel, bojąc się prze kazać Izraelowi słowa, które powiedział d o ń Bóg Jahwe, usłyszał: „A ty, sy nu człowieczy, nie bój się ich ani się nie lękaj ich słów, n a w e t gdyby w o k ó ł ciebie były osty i ciernie i gdybyś się znalazł w ś r ó d s k o r p i o n ó w " (Ez 2,6). WIOSNA2004 231 Tym ustawicznym n i e b e z p i e c z e ń s t w e m okazywała się więc na ogół ludzka pogarda, niechęć, odrzucenie. W średniowieczu takie r o z u m i e n i e znalazło kontynuację na przykład w p o r ó w n y w a n i u do skorpionów J u d a s z a czy też Ży dów w ogólności, jako obwinianych o zdradę i śmierć Zbawiciela. Chrześci j a ń s t w o przyniosło j e d n a k także pogłębienie sensu tego symbolu: skorpion już w Ewangelii Łukaszowej został u t o ż s a m i o n y z szatanem: „ O t o d a ł e m w a m - mówi Jezus do swoich uczniów - władzę stąpania po wężach i skorpio nach, i po całej potędze przeciwnika, a nic w a m nie zaszkodzi" (Łk 10,19). Złośliwość, p o d s t ę p i zdrada, przypisywane stworzeniu atakującemu znienac ka, przy p o m o c y jedynego w swoim rodzaju, n a p e ł n i o n e g o śmiertelnym j a d e m i n s t r u m e n t u , skojarzono z p o k u s a m i Złego. Dlatego skorpion stał się alegorią... logiki, jednej z siedmiu artes liberales, która zresztą w t a m t y c h czasach nosiła jednocześnie drugie m i a n o - dialektyki. Był więc skorpion symbolem grzechu, i to nie tylko (choć także, pewnie n a w e t na pierwszym miejscu) związanego z erotyką, lecz również jako herezji - grzesznego szuka nia n o w i n e k i wykraczania poza uświęcone wielowiekową tradycją drogi my śli scholastycznej. Jaki z a t e m skorpion ukąsił m ł o d e g o W i l h e l m a ? Czy był to skor pion p r z e w r o t n o ś c i , odwracający u w a g ę od nabożnej homilii świę tego w s p ó ł b r a t a , czy raczej s k o r p i o n nudy, każący szukać wciąż nowych p o d n i e t dla myśli? Tak czy siak, j e d n ą rzecz opowieść ta pokazuje n a m j a s n o : całe nieszczęście wzięło się z przesadnej skłonności z a k o n n e g o a d e p t a do ksiąg, z jego z a m i ł o w a n i a ra czej do słowa p i s a n e g o niż m ó w i o n e g o , z s a m o w o l n e j , pysz nej decyzji, aby stanąć p o n a d w s p ó l n o t ą l u d u słuchającego kaznodziei i o d d a ć się i n n y m , bardziej w z n i o s ł y m z a p e w n e z a t r u d n i e n i o m d u c h a , obojętne czy księga zawierała filozoficzne spekulacje brata Akwinaty, czy też - co bardziej p r a w d o p o d o b n e z a k o n n ą liturgię godzin. Innymi słowy, przytoczona na w s t ę p i e aneg d o t a m ó w i ć miała, że w uczonych księgach i miłości ku n i m kryją się rzeczy, o których p o b o ż n i bakałarze nie śnili. Że p o z a zapisem mą drości p o k o l e ń między k a r t a m i m o ż e czyhać n i e b e z p i e c z e ń s t w o . Brat W i l h e l m miał wiele szczęścia, że swój m ł o d z i e ń c z y zapał i t u p e t przypłacił groźnym u k ą s z e n i e m w ł a ś n i e w takich, a nie in nych okolicznościach. Dzięki t e m u nie tylko jego ogarnięta pożąda232 FRONDA 32 niem-pychą-herezją d u s z a m o g i a zostać ocalona od śmierci, ale też nadarzy ła się okazja po t e m u , aby objawić światu p r a w d z i w ą m ą d r o ś ć i świętość Pio tra z Werony. Ręka u k ą s z o n e g o została w s p o s ó b c u d o w n y u z d r o w i o n a zna kiem krzyża, skorpion zrzucony na ziemię i rozdeptany, księga zaś wróciła zapewne na pulpit, by dalej służyć z a k o n n i k o m i kusić ich. N i e o n a s a m a wszak była całemu t e m u zajściu winna, lecz s k ł o n n e do zdrady ludzkie ser ce. Wiedział o tym dobrze święty Piotr z Werony, inkwizytor, p o g r o m c a he rezji kryjącej się w ciemnych p ó ł n o c n o w ł o s k i c h dolinach i zapadłych wio skach, sam pochodzący z rodziny neomanichejczyków. Zasłaniając oczy To, że rzadko już dzisiaj palimy książki na stosach, i to, że raczej w ł a ś n i e w ich niszczeniu dopatrujemy się d e m o n i c z n e g o fanatyzmu, nie znaczy, iż między k a r t a m i na m a r n y m papierze d r u k o w a n y c h i klejonych niedbale to mików, wypełniających regały w na szych d o m a c h , nie kryją się skorpiony. Wiele z nich kąsa nas jednak niezauwa żenie. P o d s t ę p n i e apelując do w s p ó l n o ty doświadczeń czytelników i b o h a t e rów powieści lub też oszukując nasze m e c h a n i z m y o b r o n n e p i ę k n e m formy języka, obrazu, łączą swój jad z j a d e m zranień, k o m p l e k s ó w i zawodów, któ rym zwłaszcza w dzieciństwie nasiąka nasze serce (tym więcej, im jest wraż liwsze). Tak właśnie rzecz ma się z książkami Wojciecha Kuczoka. Dwa wcześniejsze zbiory jego opo wiadań - n o m i n o w a n e do Nagrody Nike Opowieści siychane i n o m i n o w a n e do lite rackiego Paszportu „Polityki" Szkieleciarki - oraz najnowszą, bardzo głośną i na grodzoną tymże Paszportem „Polityki" WIOSNA-2004 za rok 2 0 0 3 powieść Gnój, której ekranizacja (pt. Pręgi, z J a n e m Fryczem i Mi chałem Z e b r o w s k i m w głównych rolach!) ma w k r ó t c e wejść do kin, czyta się dosłownie j e d n y m t c h e m . Przypomina to triumfalny p o c h ó d Andrzeja Stasiu ka sprzed dziesięciu lat, z czasów Murów Hebronu i Białego kruka (jakże różnych - in p\us\ - od jego dzisiejszych u t w o r ó w i publicystyki, k t ó r e z d ą ż o n o j u ż na w e t określić jako bynajmniej nie b e z i n t e r e s o w n ą apologię tego p r o p a g a n d o w e g o t w o r u niemieckiej geopolityki, ja kim jest Mitteleuropa). Co ważne, skojarzenie to opiera się nie tylko na oddźwięku medialnyrn i zainteresowa niu czytelników, z którymi spotykają się kolejne książ ki Kuczoka, tak jak wczesnego Stasiuka, lecz przede wszystkim na rzadko spotykanej sile sposobu opowiadania o b u a u t o r ó w . Żywiołem tego pisarstwa jest m o w a w sta nie czystym - gadanie, k t ó r e nie ulega z a s t a n y m s c h e m a t o m językowym, lecz je rozbija, ani nie cofa się przed ż a d n y m i granicami zwykłego wstydu. Ku czok m ó w i g ł o ś n o to, co większość boi się n a w e t pomyśleć, t r o c h ę tak jak... Adaś Miauczyński z Dnia świra. Ustawicznie monologując (stąd częste stoso w a n i e narracji pierwszoosobowej), jego b o h a t e r o wie nie mają h a m u l c ó w w o b n a ż a n i u siebie i innych. Dlatego śledzi się te maniackie w y n u r z e n i a z z a p a r t y m t c h e m , n a w e t jeśli ich o k r u c i e ń s t w o , bezwzględność czy po p r o s t u obrzydliwość każą niekiedy spoglądać na tekst przez palce, którymi - jak wtedy, gdy oglądaliśmy w dzieciństwie h o r r o r y - z a s ł a n i a m y sobie oczy. G ł ó w n e pytanie w o b e c tej (dziś to j u ż ż a d n a odwaga tak napisać) znakomitej prozy nie może zatem brzmieć: czy to wszystko m o g ł o lub m u s i a ł o zostać powiedziane, ale wręcz: czy to p o w i n n o było zostać p o m y ś l a n e ? Czy, a jeśli tak, to w imię jakiego d o b r a m o ż n a sobie p o zwolić tak myśleć, n a s t ę p n i e zaś - pisać i publi kować? Nieraz byłem świadkiem, jak r o z m o wy o 234 pisaniu K u c z o k a nie udawały się, FRONDA 32 ponie wa ż w p e w n y m m o m e n c i e zawisało n a d nimi n a t r ę t n i e cisnące się na u s t a słowo „nihilizm", choć wszyscy byli świadomi, że przecież taka etykiet ka niczego nie załatwia, a twórczość ta zbyt się o b e c n y m p o d o b a ł a , aby mie li ją w tak prosty s p o s ó b nicować. Wystawa wariatów W paru dziesiątkach ogłoszonych o p o w i a d a ń i niedługiej powieści Wojciech Kuczok pisze cały czas j e d n ą książkę. Wizja świata, jaka wyłania się z Kuczokowego pisania, jest b o w i e m zarazem o h y d n i e i przerażająco spójna. Jes t to wizja, której twórca zdaje się - p o d o b n i e jak jego b o h a t e r o w i e - całego świa ta nienawidzić. Co i rusz wracają tu do z ł u d z e n i a p o d o b n e typy m a n i a k ó w i nieudaczników, w m i a r ę kolejnych lektur zlewające się w kilka co najwyżej typów postaci. A nad wszystkim u n o s i się przytłaczające wrażenie - by użyć określenia samego pisarza - „ w s z ę d o b ó l s t w a " . Bohaterowie tej prozy to wyłącznie przypadki kliniczne. Jedni z nich dosłownie tracą głowę od narzuconej sobie ja kiejś spotworniałej hipochondrycznej dyscypliny, polegającej na odrzuceniu wszystkich nałogów, łącznie z j e d z e n i e m (opowiadanie Malizm reagiczny). Inni oddają się tymże n a ł o gom bez reszty, lecz nie tak, jak byśmy mogli oczekiwać, bo po cichu - w schizofrenicznym milczeniu i bez ja kichkolwiek a w a n t u r wypijając co dzień swoje pół li tra. W Gnoju dziadek Alfons, ojciec starego K., jest tak owładnięty m a n i ą trwałości budynków, które wznosił przez całe życie, że n a w e t na łożu śmierci myśli tylko o nich, wymawiając swe ostatnie słowa: „Nic nie pęka, nic się nie odchyla". Z kolei wujek tytułowego gnoja, bohatera-narratora tej powieści (którego imienia nie znamy), okropny jąkała i odludek, niespełniony jako mężczyzna i zasypiający przed telewizorem w p o r z e fil m ó w erotycznych z butelką taniego piwa w ręku, tworzy dziwaczny życiowy t a n d e m ze swą siostrą dewotką, słu chaczką „Jedynego Radia Prawdziwych Polaków" i n a ł o gową odmawiaczką litanii i różańców za grzechy brata. WIOSNA 2004 Oboje samotni, połączeni w s p ó l n y m m i e s z k a n i e m na pierwszym piętrze „te go d o m u " (co budzi niezdrowe emocje i domysły kolegów gnoja), w częstych m o m e n t a c h a w a n t u r starego K. z rodziną służą mu za całkowicie biernych słuchaczy jego wyrzekań na żonę, syna, na cały świat. Nie oni jedni w Kuczokowym świecie wydają się jakimiś już za życia na pół martwymi karykaturami ludzi. I, co gorsza, żadna z tych postaci nie w z b u d z a naszego współczucia, lecz co najwyżej szyderczy śmiech i obrzydzenie. Fak tycznie bowiem najodpowiedniejszym miejscem dla nich wszystkich byłaby o k r u t n a wystawa wariatów z opowiadania Ikra Boża. Ci ludzie-eksponaty do tego wszak tylko się nadają, by pokazywać ich ciekaw skiej i równie jak oni zwyrodniałej gawiedzi w jakimś objazdowym gabinecie osobliwo ści. Sygnał rodzinny Wojciech Kuczok ma kłopoty z czwartym przykazaniem; jego m i z a n t r o p i a - choć to s t a r o m o d n e słowo wydaje się w kontekście jego prozy śmiesznie słabe - nie zna granic, obejmuje wszystkich bez wyjątku, szczegól nie zaś najbliższych. (Oczywiście m o ż n a by to ująć inaczej, na przykład napisać, przyj mując za dobrą m o n e t ę asekurancki podty tuł jego powieści: „antybiografia", na który autor zwracał uwagę w prasowych wywia dach, że p o d m i o t u t w o r ó w Kuczoka, kre owani przezeń narratorzy lub postaci zma gają się z p r o b l e m e m s t o s u n k u do własnych rodziców, ze w s p o m n i e n i a m i dzieciństwa - ale k t o prócz paru aż nazbyt obo wiązkowych badaczy, jakich już wkrótce znajdzie p e w n i e ta proza, zechciałby coś takiego czytać?). W jego opowieściach jako jeden z najważniejszych m o t y w ó w wciąż po wraca pragnienie, by zabić własnego ojca. Raz spełnia się o n o p o ś r e d n i o , gdy 236 FRONDA 32 w dwa miesiące po pobiciu przez styranizowanego syna oj ciec u m i e r a na zawał (otwierające pierwszy zbiór opo wiadanie Dioboł); kiedy indziej z n o w u ż o w o spełnienie zostaje o d ł o ż o n e na całe lata (w m o c n o kiczowatym zakończeniu Gnoja). Nienawiść do ojca i m a r z e n i e o je go śmierci, która jedyna mogłaby przynieść wolność, przynajmniej od bezmyślnego rodzicielskiego ucisku i sadyzmu - to jedne z najsilniejszych uczuć, miotających b o h a t e r a m i Kuczoka. To o n e spra wiają, że wprowadzenie stanu wojennego jawi się w świadomości dziecka - przewrotnie - nie jako narodowa czy rodzinna tragedia (chociaż akcję Gnoja a u t o r umieścił na górniczym Ślą sku, skąd sam pochodzi), lecz jako zesłana przez niebo szansa na zabicie starego K. w majestacie prawa i chwale, bez konieczno ści poniesienia konsekwencji. Trzeba tylko stać się znienawidzonym przez ojca „ R u s e m " , dołączyć do „przeklętej k o m u n y " i wziąć udział w jakiejś jednej choćby aferze zbrojnej, po której cała ta polityczna hi storia mogłaby się zakończyć. A więc m a r z y się o tym, by zostać z o m o w c e m i otrzymać rozkaz pacyfikacji od powiedniej kopalni. Na to j e d n a k gnój jest o wiele za m ł o dy, w d o d a t k u zaś stary K. nie jest górnikiem, tylko arty stą. Wyzwolenie okazuje się więc niemożliwe. Nie widać też, by m i a ł o o n o szansę nadejść dzięki n a t u r a l n e m u upływowi czasu. Bohaterowie Kuczoka z w i e k i e m b o w i e m nie wyrastają ze swoich dziecięcych czy m ł o d z i e ń czych zawęźleń, lecz przeciwnie - są przez nie coraz ściślej p ę t a n i . Ludzie wyrastający bez miłości lub w d o m a c h , gdzie była o n a jakoś straszliwie sponiewierana, nie m o g ą jej też odnaleźć we w ł a s n y m d o r o s ł y m życiu. Z r e s z t ą miłości w ł a ściwie w t y m świecie nie ma, a jeśli j u ż się gdzieś pojawia, to jest zawsze w y m u s z o n a , opiera się na cierpiętnictwie i stanowi d o m e n ę kobiet poświęcających się dla innych WIOSNA.2004 237 (jak n a r r a t o r k a Malizmu reagicznego, pielęgnująca swego zwyrodniałego bez głowego k o c h a n k a - h i p o c h o n d r y k a ) . Miłość m ę s k a to czysta żądza posiada nia: „Stary K. żądał mojej obecności i obecności m a t k i przy n i m . W c h o d z ą c w nią po raz pierwszy, uznał, że niniejszym wszedł również w jej posiadanie; n a t u r a l n ą konsekwencją tych wejść s t a ł o się również i to, że zapytywany 0 p o t o m k ó w odpowiadał: «Posiadam j e d n o dziecko»". Rodzina sytuuje się więc w ś r ó d wielu innych zagadnień z dziedziny wła sności, a cechą właściwą panującym w niej s t o s u n k o m jest a b s o l u t n e uprzed miotowienie, jak w „oświadczynach" ojca gnoja: „A więc urodzisz mi syna! 1 pojmał ją za ż o n ę " . Odczłowieczenie relacji sięga chyba szczytu, gdy K. za czynają posługiwać się „sygnałem r o d z i n n y m " , czyli gwiżdżą na siebie „po to, żeby nie m u s i e ć się nawoływać w t ł u m i e [...], bo przecież i m i o n a się p o wtarzają, jakoś się trzeba odróżnić, a po nazwisku nie wypada, po co zaraz wszyscy mają wiedzieć, o kogo c h o d z i " . I n a w e t na obiad na swoich d w ó c h piętrach „tego d o m u " wzywają siebie, jak zwykło się przywoływać psy. Jest też z n a m i e n n e , że w opowieściach Kuczoka r z a d k o kiedy poznajemy imiona b o h a t e r ó w . A n o n i m o w i , w czytelniczej pamięci pozostają więc za zwyczaj tylko ze względu na swoje specyficzne cechy, rzadkie u p o d o b a n i a i dziwactwa. Bohaterowie stają się tu z a t e m jedynie nosicielami poszczegól nych maniactw, a Kuczokowe opowieści - ich o b s z e r n y m , r o z p i s a n y m na krótkie fabuły katalogiem. Dom k o n c e n t r a c y j n y Cały ten k o s z m a r z a m k n i ę t y jest zazwyczaj w czterech ścianach m i e s z k a n i a i, jak się należy domyślać, z a p e w n e niewidoczny z zewnątrz. „I ja sobie wy p r a s z a m c h a m s k i e odzywki! - wrzeszczy stary K. na żonę. - M n i e się ceni, m n i e się szanuje, m n i e się poważa, wszędzie, tylko nie w d o m u r o d z i n n y m , bo w tym d o m u się na m n i e tylko szczeka!". Piekło życia d o r o s ł e g o , piekło życia z innymi i (nie mniejsze) ze sobą s a m y m sprawia, że jeśli po latach coś w ogóle budzi w nas nostalgię, to - jak m ó w i b o h a t e r Ikry Bożej - „tęskni się nie do d o m u , nie do m a t k i " , ale „do dzieciństwa, do siebie s a m e g o " z cza sów, kiedy jeszcze wszystko w y d a w a ł o się możliwe. Zdaje się zresztą, że proces wychowania nie ma na celu nauki i rozwijania zdolności dziecka, lecz przede wszystkim walkę z s a m y m dzieciństwem - z je238 FRONDA 32 go beztroską, nie obciążoną jeszcze z a w o d a m i m ł o d o ś c i i cierpieniami póź niejszego życia, oraz z jego otwarciem na przyszłość, k t ó r a m o ż e przynieść wszystko. A więc jest to walka z t y m wszystkim, co dla „ d o r o s ł o ś c i " w świe cie Kuczoka jest już boleśnie i b e z p o w r o t n i e u t r a c o n e . Kiedy z a t e m stary K. rozpoczyna „leczenie" m u z y k ą swego - c h o r o w i t e g o czy też uciekającego w chorobę przed ojcowskim s a d y z m e m i „tym pejczem" - gnoja, to z u p e ł n i e nie dziwi nas, że odbywa się to za p o m o c ą niemieckich klasyków. Przecież tak właśnie wyglądają najbardziej dramatyczne sceny przekazywane przez więź niów obozów koncentracyjnych: z megafonów płyną symfonie i walce, pod czas gdy klepisko placu apelowego nasiąka p o s o k ą katowanych. N a s z w ł a s n y ojciec to e s e s m a ń s k i nadzorca; dziecko, czyli my, utożsamiający się z n a r r a t o r e m czytelnicy, jesteśmy więźniami kacetu - t a k i e m u sposobowi lektury jest świadomie i k o n s e k w e n t n i e p o d p o r z ą d k o w a n a ta proza. I nie przy padkiem obraz t e n wyszedł spod pióra pisarza (rocznik 1972), należącego do pokolenia, które bawiło się w czterech pancer nych i za najgorszą obelgę u w a ż a ł o należeć do tych słabszych, którzy musieli sobie malować na dłoniach swastyki, podczas gdy silniejsi koledzy z przeciwnego oddziału d u m n i e nosili plastikowe karabiny w dłoniach z biało-czerwonymi barwami. I n n ą formą m u s z t r y wychowawczej, „odzdechlaczania" gnoja jest to, czego w dzieciństwie boi się tak wielu: s a n a t o rium. „Twoje zdechlactwo jest, że tak p o w i e m , n a t u r y ogólnej rozwiewał stary K. moje wątpliwości. - N i e w a ż n e , gdzie cię przyjmą, m ł o d z i e ń c z e , g r u n t to koncentracja fachowych sił m e dycznych na t w o i m zdechlactwie, oni się t a m za ciebie w e z m ą le piej niż m a m u ś k a , m a m i n s y ń s t w o twoje skończy się raz na za wsze; powiem ci w sekrecie, że oni się tam znają na odzdechlaczaniu lepiej n a w e t niż twój ojciec, t a m mają lepsze na w e t sposoby niż n a s z e d o m o w e , wiedz, synek, wrócisz silny jak dąb i zdrowy jak rzepa. Pamiętaj, g r u n t to k o n c e n t r a c j a . . . " . Ale j e d y n ą siłą, jakiej dzięki c a ł e m u t e m u w y c h o w a n i u m o ż n a nabrać, jest siła człowieka skrzywdzonego, chęć z e m s t y na oprawcach. Ci ostat ni walczą z d z i e c i ń s t w e m w m ł o d y m c h ł o p c u , bo chcą ulepić ten surowy materiał tak, by pasował do ich ideału „dorosłości", WIOSNA-2004 239 czyli anty-dzieciństwa - p o k r y t e g o z m a r s z c z k a m i n i e p o w o d z e ń , trosk, u p o korzeń i nierozwiązywalnych p r o b l e m ó w ; chcą w p r z ę g n ą ć go w ł a ń c u c h zajobów, manii, frustracji, nienawiści; chcą, by był w i e r n y m p o r t r e t e m ich sa mych. Dzieciństwo spotyka się tu bowiem nie z życzliwością, opieką i p o m o c ą , ale z z a w i s t n ą chęcią p o w e t o w a n i a sobie w ł a s n y c h n i e p o w o d z e ń . To w ł a ś n i e o n o sprawia, że gnój jest niemożliwy do zniesienia z a r ó w n o dla dorastających już do owej „ d o r o s ł o ś c i " m ł o d y c h żuli z ulicy C m e n t a r n e j w k r ó t c e z dziada p r a d z i a d a grabarzy, jak i dla ojca-wujka-ciotki. W kloace „dorosłości" Jedyną nieco cieplej opisaną o s o b ą w tej prozie jest m a t k a , j e d n a k o n a rów nież jest zupełnie bezwolna i bezradna; m o m e n t a m i , z a p e w n e dzięki kontak towi z dzieckiem, widzi, że ich życie m o g ł o b y wyglądać inaczej, ale nie jest już w stanie wyrwać się z zaklętego kręgu „dorosłości". Dlatego p e w n i e , jak opo wiada gnój, „zdarzało się jej niepokojąco często dawać mi w prezencie śmierć", kiedy będąc w lepszej formie, k u p o w a ł a rybki akwariowe i przynosi ła je do d o m u z a m a r z n i ę t e w siatce, noszonej zbyt d ł u g o w trakcie z a k u p ó w na mrozie. W k o ń c u j e d n a k i tak dołącza o n a do pozostałych, już nie tylko w chorej relacji ze starym K., ale i we własnej starości („Nie mieli p o m y s ł u na starość, tak jak wcześniej nie mieli p o m y s ł ó w na życie"): „Matka bez resz ty p o d d a ł a się latynoskim t a s i e m c o m , zalęgły się w niej i rozmnażały, kurczy ła się od nich i chudła, ale była bezradna, latynoskie tasiemce to była jedyna d a r m o w a k a r m a dla jej organizmu, najłatwiej d o s t ę p n a , tylko n i m i się żywi ła, całymi dniami, na s u r o w o " . W scenie wieńczącej Gnoja „ t e n d o m " w r a z z m i e s z k a ń c a m i z a p a d a się w w i e l o p o k o l e n i o w e s z a m b o , k t ó r e wybiło w trakcie jakiejś apokaliptycznej burzy. Męcząco n a c h a l n y jest ów obraz zemsty, jakiej z satysfakcją doczekał się po latach gnój, na najbliższych-oprawcach, na d o m u , od k t ó r e g o zawsze już p o t e m uciekał, ale wszędzie ciągnął za s o b ą jego cień, teraz zaś, po za padnięciu się jego dziecięcej k a t o w n i w p r a k l o a k ę . . . po p r o s t u tylko ziewa. „Byłem, już m n i e nie m a " - m ó w i w o s t a t n i c h s ł o w a c h książki, t a k jakby wraz z „tym d o m e m " zapadł się też jego p o d s t a w o w y , k o m p l e k s o w y życio wy napęd. Tak jakby w s z y s t k o było p o z a n i m i już nic go nie czekało, jakby m i m o całej swej walki i b u n t u nie u n i k n ą ł owej „ d o r o s ł o ś c i " i nigdy już nie 240 FRONDA 32 miał szansy dojrzeć naprawdę, wyzwolić się z wyobrażeń o świecie, jakie dawni d o m o w nicy starali się mu wpoić. Wyjście poza próg „tego d o m u " okazuje się więc dla gnoja nie możliwe, p o d o b n i e jak nie przekroczyli go jego oprawcy, przez całe życie, od dzieciń stwa aż do symbolicznie haniebnej śmierci gnieżdżący się w rodzinnych m u r a c h . Cóż jednak począć z faktem, że chociaż m a m y tu do czynienia z powieścią poniekąd nad-realistyczną, to jednak nawet w jej sym bolicznie i wyrywkowo przedstawianych re aliach „ten d o m " i „taki" świat nie są całym światem i że owa eschatologiczna burza roz pętała się wyłącznie nad tym j e d n y m miej scem; że inne d o m y i reszta świata pozostały nietknięte? Czyżby nie wszędzie i nie zawsze m u s i a ł o być „tak"? W Gnoju brak z n a k ó w przemawiających za tak optymistyczną inter pretacją. Wszystko, co wiemy o szkolnym i p o d w ó r k o w y m otoczeniu tytułowego boha tera, wskazuje, że „ten d o m " był wyjątkowy o tyle tylko, że kilka spośród p o w s z e c h n i e obowiązujących prawideł doprowa d z o n o w nim do e k s t r e m u m . Z a i m e k „ t e n " , w k t ó r y m złowrogo p o b r z m i e w a ból zranionych w „tym d o m u " uczuć i jak najbardziej fizyczny ból pleców p o krytych pręgami od ciosów „tego pejcza", m o ż n a z a t e m rozciągnąć na cały „ t e n " świat. Idolem małych pensjonariuszy s a n a t o r i u m , do k t ó r e g o trafia gnój, jest Szczurek, chłopiec, w k t ó r y m i m p o n u j e i n n y m to, że p o n o ć jest sierotą. Kie dy ów mit rozwiał się po wizycie nigdy wcześniej nie oglądanego ojca („Dzie ciaki mówiły, że wyglądał, jakby miał s t o lat, i trząsł się cały, a najbardziej r ę c e " ) , Szczurek ucieka, chcąc na święta dotrzeć do o d z y s k a n e g o d o m u , o którym skrycie marzył, pragnąc tak jak i n n e dzieciaki „mieć za kim tęsk n i ć " . W „ t y m " świecie nie ma j e d n a k miejsca na t e g o typu happy end: „Dosta ł e m też spóźniony list świąteczny od Szczurka - o p o w i a d a na koniec tej WIOSNA 2004 241 historii gnój. - Z sierocińca. Dotarł wtedy na miejsce, ale ojciec był zbyt pijany, żeby go po znać". Z kacetu, jaki przed naszymi oczami wciąż maluje Kuczok, po prostu nie ma dokąd uciekać. Potrzask „ t e g o " świata W tym hermetycznie z a m k n i ę t y m świecie pew ną intuicję za-świata stanowią powracające w różnych u t w o r a c h „szkieleciarki", czyli fi zyczne śmierci. doznanie bliskiej obecności O w o przeczucie nie wydaje się zresztą niczym dziwnym, gdyż śmierć jest w „ t y m " świecie wszechobecna - nie tylko śmierć ludzi i okrut nie przez nich zabijanych zwierząt oraz śmierć wciąż psujących się, jakby obdarzonych wro d z o n y m defektem rzeczy, ale przede wszystkim jakiś kosmiczny wręcz rozkład, którego „fetor" latami prześladuje b o h a t e r a prozy pod t a k i m właśnie t y t u ł e m („smród trupi, potworność, w pokojach, na schodach, wszę dzie"). W Szkieleciarkach oglądanie kostuch, które przychodzą po matkę-pijaczkę, nie okazuje się jednak żadną epifanią, lecz jedynie p e w n ą umiejętnością. Bohater tego opowiadania - jak zwykle bezimienny - walczy i zabija złe kostu chy, ale dopuszcza do łoża babci d o b r e i godzi się na jej śmierć, bo t r u d n o po wiedzieć, by w „ t y m " świecie, którego ludzie starają się trzymać właściwie tyl ko jakimś atawistycznym instynktem, była o n a czymś złym. Tym, co już umarli, należy raczej zazdrościć, że już się nie męczą tak, jak ci, którzy żyją. Wyjścia poza „ t e n " świat nie o t w i e r a także seksualność. Od s a m e g o obu dzenia się w jeszcze-dziecku (Dioboł) jest o n a b o w i e m tylko zwierzęca (ciąg kopulacyjnych p r z e t a s o w a ń w Czyczowskich z d u c h a Trzydziestu trzech pyta niach). Z a m i a s t u n o s i ć choć kilka c e n t y m e t r ó w n a d ziemię, p o m n a ż a jedynie n i e u s t a n n e ludzkie zawody i frustracje (casus nauczycielki K. N ę d z y w Zia niu) i podsyca równolegle do nich rozkwitające c h o r e kwiaty fantazji (onanistyczne m a r z e n i a b o h a t e r a t y t u ł o w e g o „ d i o b o ł a " , s t r u m i e ń i m p o t e n t n e j n a d ś w i a d o m o ś c i erotycznej człowieka-kleszcza-ssacza w prozie Winniczek). 242 FRONDA 32 Wreszcie, wyjścia poza „ t e n " świat, przekroczenia jego ograniczeń i de terminujących ludzki rozwój m e c h a n i z m ó w nie przynosi także religia. Nic b o w i e m nie wskazuje, by była o n a czymś więcej niż tylko z m u r s z a ł y m ludz kim t w o r e m , m a r t w ą już od d a w n a społeczną konwencją. D l a t e g o przygoto wywanie się do Pierwszej K o m u n i i jawi się gnojowi, już z perspektywy, jako jeszcze jeden e l e m e n t procesu wprzęgania w kierat „ d o r o s ł o ś c i " : „Uwierzy ł e m im w Boga, nie na d ł u g o , ale uwierzyłem i m " . R o zczarow anie przycho dzi szybko, wystarczy dostrzec, że cała o b r z ę d o w o ś ć katolicka, wszystkie na bożeństwa, w czasie których chachary ze Sztajnki występują p r z e b r a n e w ministranckie komże, nie są w stanie sprawić cudu, nie przemieniają ludzi i świata. D o ś ć sprawdzić p o t e m , wracając do d o m u z niedzielnej m s z y l u b idąc nazajutrz do szkoły, czy minąwszy m i e s z k a ń c ó w ulicy C m e n t a r n e j , jak zwykle ma się k u r t k ę o p l u t ą na plecach. Chrześcijańskie ideały życia nie s t a n o w i ą dla „ t e g o " świata ż a d n e g o wy zwania ani nie b u r z ą u s t a l o n e g o p o r z ą d k u , są d o s k o n a l e oswojone i boleśnie zwyczajne. „W Kościele nie ma rozwodów, t r u d n o - wywodzi stary K. - Jak się raz Bogu coś przyrzekło, trzeba wytrzymać, t r u d n o " . W z n i o s ł a n a u k a 0 nierozerwalności w ę z ł ó w m a ł ż e ń s k i c h , czyniących dwoje ludzi j e d n y m cia ł e m i j e d n ą duszą, okazuje się d o s k o n a l e wpisywać w m o d e l rodziny, reali zowany w „tym d o m u " ; u z a s a d n i a k o s z m a r i u t w i e r d z a jego twórcę w poczu ciu, że postępuje słusznie. Przygoda gnoja z katechizacją m u s i się więc skończyć tak, jak w wielu banalnych, z nany ch k a ż d e m u , lecz wciąż na n o w o 1 do z n u d z e n i a powtarzanych opowieściach - t r a u m ą spowiedzi „w wieku n a t ł o k u pytań cielesnych i umysłowych, wieku autoerotycznych z n i e w o l e ń " . Po spotkaniu księdza śliniącego się przy wyliczaniu całego s p e k t r u m możli wości, całego katalogu p o d n i e t i zboczeń, z których p e ł n y m i garściami czer pie młodzieńczy o n a n i z m , nie da się już wierzyć „ i m " w Boga. Wołanie o cud W „ t y m " świecie j e d n a k nie da się Go też spotkać s a m o t n i e , bo jedy ne objawienie, jakie m o ż n a tu przeżyć, to epifania nagich s u t e k dorod nej gaździny, podglądanych przez dziurkę wywierconą w ścianie góral skiej chałupy (opowiadanie „Cobyś widzioł..."). Ale i o n a tylko raz jest autentyczna, raz j e d e n m a s m a k rzeczy pierwszych, p o t e m zaś m o ż n a WIOSNA'2004 ją już jedynie w y m u s z a ć s z a n t a ż e m na babie, prostej i z a b o b o n n e j (a m o ż e właśnie perwersyjnej i szukającej po t e m u okazji?), udając u t r a t ę w z r o k u niemal na w z ó r biblijnego p r o r o k a po s p o t k a n i u z J a h w e - i twierdząc, że tyl ko dzięki p o w t a r z a n i u t a m t e g o „ c u d u " odwróci się r z u c o n ą na podglądacza klątwę („Ty jancykryście! Żeby ci locy zbielały!"). W opowieściach Kuczoka d o m n i e m a n e cuda wykpione zostają wielokrot nie (Nasza patronka między różami, arcydzielny jako pastisz językowy Mrózg), a j e d n a k wydaje mi się, że p o d ł a t w o narzucającą się, zwłaszcza w pierwszej lekturze, wierzchnią w a r s t w ą ironii d o s t r z e g a m tutaj coś zgoła innego - coś jak nieśmiałą próbę, czy język m o ż e unieść nadzieję na to, że świat nie jest tylko bólem, zdradą, gnojem; coś jak sprawdzanie, czy da się wiarygodnie przeciwstawić „ t e m u " światu wizję świata innego, tego, o jakim śnimy w dzieciństwie. Z perspektywy totalnie czarnej, manichejskiej czy - mówiąc grubo - nihilistycznej wizji, jaka dominuje w Kuczokowej prozie, a k t ó r ą sta rałem się tutaj zrekonstruować, ta p r ó b a i n n e g o m ó w i e n i a m u s i być o d r z u c o na jako p o k u s a rozmiękczenia bolesnej i t r u d n e j , dla większości z a p e w n e nie możliwej do wypowiedzenia prawdy. Swój akt oskarżenia życia i ludzi Kuczok pisze b o w i e m z perspektywy skrzywdzonego dziecka, k t ó r e m u b r u t a l n i e ode b r a n o jego ledwie rodzące się nadzieje i m a r z e n i a i które n i e u c h r o n n i e abso lutyzuje w ł a s n e doświadczenia, nie zgadzając się na jakiekolwiek u s t ę p s t w a , nie dopuszczając myśli o innym, wszak też możliwym spojrzeniu i cudzych, rzadko tak bolesnych przecież historiach. M i m o wszystko wątpię jednak, aby p i s a r s t w o Wojciecha Kuczoka, publi kującego nie tylko w n i s k o n a k ł a d o w y c h periodykach i antologiach, ale także w... „Playboyu", n a d a w a ł o się na literackie m e d i u m dla ideologii lansowanej przez (fetującą zresztą Gnoja) Kingę D u n i n czy też - sytuujący się przecież w „ i n t e l e k t u a l n e j " hierarchii zaledwie o p a r ę pięter niżej - tygodnik „ N i e " Jerzego Urbana. Bo w całym tym wyszydzaniu p r z e z e ń gnoju „ t e g o " świata, karykaturowaniu patriarchalnej rodziny i tradycyjnej, zamkniętej społeczno ści, prymitywnej i o k r u t n e j , zbyt wiele kryje się t ę s k n o t y za j a k i m ś rozwią zaniem, ocaleniem piękna, miłości, cichego dobra, k t ó r e nie okazałoby się kolejnym z a w o a l o w a n y m m a n i a c t w e m (jak u ciotki gnoja); t ę s k n o t y za reli gijnym właśnie, c u d o w n y m (bo i n n e nic tu nie w s k ó r a ) u l e c z e n i e m . Pisanie Kuczoka dlatego jest tak c i e m n e , że nie umiejąc znaleźć dla „ t e g o " świata kontrpropozycji, m o ż e on - nie z satysfakcją d e m a s k a t o r a , lecz z rozpaczą 244 FRONDA 32 pisać jedynie przeciw „ t e m u " światu. J e s t to z a t e m o s t a t e c z n i e w o ł a n i e o in ny świat. W istocie: w o ł a n i e o p o m o c . O świętego Piotra z W e r o n y . Zycie religijne też ma swoje m o d y . Jed ną z nich, towarzyszącą rozwojowi m a ł y c h w s p ó l n o t świeckich k a t o l i k ó w o r a z - co nie mniej w a ż n e - l a n s o w a n ą i e k s p l o a t o w a n ą przez m e d i a katolickie, stało się w ostatniej dekadzie p u b l i c z n e d a w a n i e t a k z w a n y c h świadectw, w żywej m o w i e l u b na p i ś m i e . Przypuszczam (nie ukrywam, iż bez zbytnie go żalu), że zgodnie z p r a w e m , j a k i m rzą dzą się wszelkiego rodzaju mody, także ta m i n i e dosyć szybko i niewiele l u b zgoła nic po niej nie p o z o s t a n i e - p o d o b n i e jak po wielu innych, by przypo m n i e ć choćby niezwykle p o p u l a r n e w latach 80., a dziś j u ż z u p e ł n i e z a p o m n i a n e haiku metafizyczne, u p r a w i a n e w ó w c z a s p r z e z całe zastępy p o e t ó w , podążających śladem wychowawcy wielu p o k o l e ń polskiej inteligencji, Cze sława Miłosza. Czas bywa w takich w y p a d k a c h n i e u b ł a g a n y m weryfikatorem istotnych i trwałych w a r t o ś c i . . . Czytając j e d n a k fragmenty p r o z y Kuczoka, w których imituje on język religii, jasności, świata n i e u s t a n n y c h świąt i cu dów, myślę, że gdyby pisarz odnalazł wyjście p o z a „ t e n " świat, gdyby s p o t k a ł swego uzdrowiciela, m ó g ł b y z n a k o m i c i e odnaleźć się w tej nowej formie li terackiej świadectwa, oczywiście w klasycznym s c h e m a c i e A u g u s t y ń s k i m : od grzesznika, przez nawrócenie, do mistyka. Czy o d b y ł o b y się to z korzyścią dla samej literatury? Raczej wątpliwe, j e d n a k w ó w c z a s Wojciech Kuczok m ó g ł b y choć w części n a p r a w i ć skutki u k ą s z e ń t e g o skorpiona, jaki zalągł się w jego książkach. ALEKSANDER KOPIŃSKI Wojciech Kuczok. Opowieści stychane. posłowie Henryk Bereza. Biblioteka Pisma Literacko-Artystycznego „Studium", tom 15. Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 1999 Wojciech Kuczok, Szkieleciarki. Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2 0 0 2 Wojciech Kuczok, Gnój (antybiografia). Wydawnictwo WAB. Seria „Archipelagi", Warszawa 2 0 0 3 WIOSNA-2004 245 Być może Nabokov stworzyłby katedrę ze słów na opis gwałtu. Oczyma dziecka wygląda to jed nak inaczej. Opowieść o zranionej niewinności GRZEGORZ GÓRNY C m e n t a r z y k w Kouklia. Trzy p o n i s z c z o n e k a m i e n n e n a g r o b k i z o b t ł u c z o n y mi p o r c e l a n o w y m i p o r t r e t a m i w małej cypryjskiej wiosce. To p u n k t wyjścia opowieści, k t ó r ą snuje Bogusław C h r a b o t a . Na Cypr - wyspę, gdzie z morskiej p i a n y w y ł o n i ł a się bogini miłości Afrodyta - przyjeżdża wielu w p o s z u k i w a n i u nie przydarzającej się miłości. J e d e n z p o r t r e t ó w nie został zniszczony całkowicie - ocalał policzek, lewe 246 FRONDA 32 oko i c i e m n a fryzura. C h r a b o t a p o s t a n a w i a d o s z t u k o w a ć brakującą część twarzy Ferzan Musa, tureckiej dziewczyny, k t ó r a na gorącej wyspie przeżyła dwadzieścia cztery lata. Zlepianie p o r t r e t u z o b ł o m k ó w wyrwanych niepa mięci zamienia się w opowieść. J e s t to opowieść o miłości niemożliwej, ale nie dlatego, że wyidealizowanej i nierealnej, ale dlatego, że taki jest los. W basenie Morza Ś r ó d z i e m n e g o t e g o typu h i s t o r i e zdarzają się często. Wiedział o tym d o b r z e G u s t a w Herling-Grudziński, w polskiej l i t e r a t u r z e pi sarz osobny. C h r a b o t a podąża jego szlakiem, z jednej s t r o n y drobiazgowo, niemal r e p o r t e r s k o rekonstruując realia życia na Cyprze p r z e d p ó ł w i e c z e m , z drugiej zaś otwierając opisywaną rzeczywistość na w y m i a r tajemnicy. Opleciona w o k ó ł nagrobka w Kouklia nić narracji cofa się w czasie i biegnie do Nikozji do roku 1952. W powieściach przypadków. W nie ma recenzjach także. To w ł a ś n i e w 1952 roku H u m b e r t H u m b e r t zabija Cia r e k Quilty'ego w scenie spóź nionej, lecz wyrachowanej za zdrości za porwanie Dolly Haze - jego małoletniej, nie spełnionej miłości. Mordując pornograficznego d r a m a t u r g a , liryczny pedofil do dziś zaskar bia sobie wdzięczność milio n ó w czytelników Lolity. W tym s a m y m 1952 r o k u Saray Basin b ł ę k i t n y m volksw a g e n e m wiezie s w e m u stare m u ojcu O n a r o w i n o w ą żonę. Na tylnym siedzeniu kuli się małe i zastraszone pisklę, czternastoletnia Ferzan M u s a . W powieści N a b o k o v a na stoletnia Dolly, z n a n a bardziej jako Lolita, jest p r z e d m i o t e m WIOSNA-2004 247 fascynacji, pożądania, uwielbienia, adoracji - ale tylko p r z e d m i o t e m . Może m y spoglądać n a nią jedynie w z r o k i e m H u m b e r t a H u m b e r t a , przez p r y z m a t jego niecodziennej, wybujałej przypadłości. Poczucie h u m o r u , a u t o i r o n i a , elokwencja i wyszukany gust n a r r a t o r a ł a t w o rozgrzeszają jego pedofilię. Ja wi się o n a jako nieszkodliwe dziwactwo, kiedy na przykład wyznaje: „Odja dę na p o s z u k i w a n i e barłogu bestii; po czym ściągnę n a p l e t e k z lufy, po czym d o z n a m o r g a z m u zgniatając spust: zawsze był ze m n i e p o s ł u s z n y m a ł y wy znawca w i e d e ń s k i e g o s z a m a n a " . W opowieści C h r a b o t y Ferzan jest p o d m i o t e m , choć świat traktuje ją p r z e d m i o t o w o - była w k o ń c u p r z e d m i o t e m targu, a właściwie szantażu, między jej ojcem C a v u s e m M u s ą a przyszłym m ę ż e m O n a r e m Basinem. Być m o ż e N a b o k o v stworzyłby k a t e d r ę ze słów na opis gwałtu. O c z y m a dziecka wygląda to j e d n a k inaczej. T r u d n o czytać te wersy inaczej niż ze ści śniętym gardłem. I n a w e t kiedy jest już po w s z y s t k i m - to tak n a p r a w d ę wca le nie jest po wszystkim. „ D o k o ń c a życia p a m i ę t a ł a piekielnie dotkliwy i wszechogarniający ból. U n o s i ł się p o t e m d ł u g o n a d jej s n a m i , jak czarne, przerażające ptaszysko, którego nie m o g ł a o d e g n a ć ani krzykiem, ani śmie chem, niczym, co w jej świecie n o s i ł o wyrażającą się s ł o w a m i n a z w ę . T e n ból był jak d e m o n z najgorszej baśni, tępy i zawzięty, wściekły i w s z e c h o b e c n y . Bała się myśleć, jak ma na i m i ę " . C h r a b o t a wydaje się mówić, że n a w e t sankcja k u l t u r o w a nie usprawiedli wia gwałcenia p r a w natury, k t ó r e mają c h a r a k t e r uniwersalny. W świetle prawa i w zgodzie z islamską religią O n a r Basin jest m ę ż e m Ferzan, a j e d n a k nocami krzywdzi dziecko, gwałci b e z b r o n n ą dziewczynkę. Ferzan jest opowieścią o zranionej niewinności. U ż y w a n a jak rzecz dziew czyna nie staje się p r z e d m i o t e m , pozostaje osobą. Ma do wyboru: albo wy rzec się godności i wypatroszyć swą d e l i k a t n ą o s o b o w o ś ć , albo p o z o s t a ć nie winną, choć ceną za n i e w i n n o ś ć m o ż e być tylko to, że głębokie rany w jej w n ę t r z u nie zagoją się nigdy. Są to rany zbyt głębokie, aby m o g ł a się później bez obaw otworzyć na m i ł o ś ć i n n e g o człowieka. Miłość ta pojawia się zresz tą, ale nigdy nie będzie s p e ł n i o n a . „Ferzan zaś oddalała się do i n n e g o świata, jakby ten, w k t ó r y m żyła, był jej obcy. Jakby coraz mniej należała do ludzi, którzy ją otaczali, kochali, m o dlili się o nią i jej zdrowie. U ś m i e c h a ł a się coraz częściej, ale tylko gdy była s a m a i nikt nie mógł zakłócić w e w n ę t r z n e j h a r m o n i i jej myśli, m a r z e ń i ro248 FRONDA 32 jeń. Z a p e w n e powracała do s t a n u niewinności, z k t ó r e g o niegdyś p r ó b o w a no ją na siłę wyrwać, ale do k t ó r e g o w b r e w w s z y s t k i m m ę ż c z y z n o m zawsze należała". Taka n i e w i n n o ś ć w t y m świecie jest prowokacją. Prowokuje do agresji. N a s t ę p n e g o gwałtu Ferzan nie m o g ł a b y j u ż przeżyć. I nie przeżyła. Doklejając kolejne odpryski szkliwa i r e k o n s t r u u j ą c jej p o r t r e t , C h r a b o t a nie tylko przywrócił p a m i ę ć o niej, lecz r ó w n i e ż u p o m n i a ł się o jej g o d n o ś ć . Bo są sprawy, k t ó r e nie przemijają, n a w e t gdy k a m i e n i e w k o ń c u z a m i e n i ą się w pył. GRZEGORZ GÓRNY Bogusław Chrabota, Ferzan. Opowieść. Wydawnictwo TOtamTO Art & Media, Warszawa 2 0 0 3 WIOSNA-2004 249 Jak kupujesz jedną książkę, to myślisz, że książ ka pana martwej przyrody jest równie dobra, jak książka pana wojownika. I to jest niedobrze. To jest haciyk! Kebab z wędzidłem D Ż E B E L - A L - N U R Bolanda, Warszawa, 17 dzień ramadanu ...niedawno w Polsce jestem. Z wujkiem m a m y budkę z kebabem. Dużo p o m a g a m m u , a tak po prawdzie to uczę się na uniwersytecie. Ale praca w kebabie bardziej się m n i e podoba. Lubię tak patrzeć na twarze naszych klientów, wgryzających się kęs za kęsem parujący falafel wypchany soczystymi ogórami umazanymi musztardą. I myśleć, czy on wie, co je? A co, gdyby wiedział? Ale bardziej jeszcze to lubię tak oglądać so bie wystawy księgarń. Ładne są te wystawy. D u ż o książek. I kolorowe są bardzo. Ostatnio właśnie tak widziałem i zacie kawiła m n i e jedna okładka. Pusty pokoik, ale taki posprzątany. Młodsza siostra mojej matki, Yasmin, niech Allah obdarzy ją szczęściem, pracuje jako sprzątaczka w taki duży wieżowiec, więc wiem, co to znaczy posprzątany pokoik. Więc pokoik widać, jak by się w drzwiach do niego stało, a o drzwi oparta jest miotła. Przed drzwiami do pokoiku leży para butów. Damskich, jak wi dzę. No i tytuł książki to Martwa natura z wędzidłem. Przygnębia jący, prawda? Też tak myślę. To bardzo s m u t n e . Chyba ciężkie życie musiał mieć ten pan. Zibi... Zibin...niew... Zbig-niew... Herberrr. Martwa natura? Czym się mógł zajmować? Pewnie tym, czym nikt się już nie zajmuje. Martwe przedmioty? Przyroda? 250 F R O N D A 32 Ruiny? Kogo to obchodzi? Jak m o ż n a o takich sprawach pisać książki? No nie wiem, nie wiem. Ale co to? O, nad nią inną książeczkę widzę. O o o ! To jest coś! Okładka ciekawsza. Jakiś dzielny wojownik w zbroję ubrany, dzidę unosi, a za pas wciśnięty ma kindżal. Wios ma rozwiany. Twarz jego dzielna. Odważny wo jownik. No, to musi być ciekawe. A, zaraz, tytuł: Wyznania nawróconego dysyden ta. Oj, to coś poważnego. T e n p a n wojownik to dopiero musi być ktoś. Adm a m . . . A d a m M. Ałłaa! Przecież to takie s a m o imię jest, jak nosił nasz narodowy bohater Adnan Gielik. Mało k t o wie, ale to właśnie na jego wzór reżyser z Ameryki zrobił Jamesa Bonda i zarobił na t y m wiele dolarów. My do brze wiemy, o co chodzi, dlatego szybko widzimy takich, co udają naszego Adnana. Ale ten z okładki to jakiś nie taki zły jest. Co on musiał w życiu przejść? Nawrócenie? Allah Akbar! Ileż to wysiłku kosztuje? Jak to ludzie patrzą na cie bie potem. Nie lubią cię. I to jak bardzo! Pamiętam, jak kuzyn stryja przeszedł do nowej kaplicy zielonoświątków w naszym Fetieh. Kumple ze Stambułu ściga li go po całej prowincji. Aż musiał uciekać tutaj, do Polski. Teraz ma kebab. Ale lepszy. Ma więcej sałatek. Więc wojownik ten pan jest... ale dysydent? Kto mógł wygnać wojownika? Jak ktoś śmiał? Teraz on pewnie wrócił i m ó w i o swoich trudach. No, ale to wojownik, więc nie powie o cierpieniu, ale o chwale, jakiej zaznał. Więc pan od ruin i martwej natury koło pana tak dzielnego? Tak, już wiem. Ci ludzie, co to wydali, oni tak specjalnie zrobili okładki w podobnych bar wach. W i e m coś o tym, bo brat mój, Tarkan, maluje w Warszawie mieszkania i zna się na kolorach. Wtedy, jak kupujesz jedną książkę, to myślisz, że książka pana martwej przyrody jest równie dobra, jak książka pana wojownika. I to jest niedobrze. To jest haciyk! Pan od t r u p ó w podpina się pod dzielnego wojownika. To niedobre. Dlaczego tak okrutnie tu traktuje się mądrych autorów?! Robi się ich poziom taki sam z jakimiś t a m dawno zapomnianymi pisarzami. Nie podo ba mi się to. Ale, ale! W i e m już, co mogę zrobić. Napisać list w obronie autora. Wojownika, oczywiście. Pisałem już kilka listów do takiej dobrej gazety. Spróbu ję i teraz. Oni zrozumieją biednego emigranta... DŻEBEL-AL-NUR Zbigniew Herbert, Martwa natura z wędzidłem. Fundacja Zeszyty Literackie, Warszawa 2 0 0 4 Adam Michnik, Wyznania nawróconego dysydenta, Fundacja Zeszyty Literackie, Warszawa 2 0 0 3 WIOSNA-2004 251 Udało się nam wprowadzić w życie wiele moich pomy słów, takich jak ograniczenia w wydawaniu paszportów osobom, dla których jedynym powodem, aby jechać za granicę, są wczasy, a w zamian dawaliśmy im kolorowy, drukowany na kredowym papierze katalog z miejsco wościami wypoczynkowymi w Polsce, w ramach wspierania polskiej gospodarki. TOMASZ PAPKA Żydzi, masoni, homoseksualiści, Arabowie czy KGB to mały pikuś w porów naniu z tym, co ma wpływ na polityka, z k t ó r y m m i a ł e m okazję n i e d a w n o 252 FRONDA 32 rozmawiać. Nie będę j e d n a k uprzedzać faktów i o p o w i e m po kolei, jak to wszystko się zaczęło, i gwarantuję Ci, Szanowny Czytelniku, że po przeczy taniu tego szczęka o p a d n i e Ci tak nisko, jak m n i e , gdy to u s ł y s z a ł e m . Moim największym m a r z e n i e m zawsze było zostać d z i e n n i k a r z e m w ja kiejś dużej gazecie, gdzie m ó g ł b y m wyrażać swoje opinie, a także szukać wszelkich śladów korupcji i nieuczciwości w polityce i niszczyć je. Część m o ich m a r z e ń się spełniła - z n a l a z ł e m z a t r u d n i e n i e w jednej z największych polskich gazet „Republice". Z a m i a s t ścigać i u p o k a r z a ć nieuczciwych polity ków, p r z e p r o w a d z a ł e m wywiady z d y r e k t o r k a m i przedszkoli, k t ó r e miały wspaniałe pomysły zrobienia ze swych podopiecznych geniuszy, albo szuka ł e m odpowiedzialnych za o p ó ź n i e n i a w d o s t a r c z a n i u listów do skrzynek pocztowych. I pomyśleć, że ja, człowiek z takimi ambicjami, m u s i a ł e m się zajmować ta kimi pierdołami. Pewnego dnia wszystko się j e d n a k z m i e n i ł o . Zaraz po przyj ściu do redakcji zostałem wezwany do pokoju rednacza, który oznajmił m i : - Tomek, przez ostatni rok zajmowałeś się strasznymi g ó w n a m i , j e d n a k zajmowałeś się nimi tak dobrze, że posta n o w i ł e m dać ci szansę. Spró bujesz robić to, co zawsze chciałeś - politykę. Słyszałeś chyba, że Kulawika z działu politycznego zwer bował redaktor Wilk z Telewizji Starej, więc m a s z szansę wejść na stałe na jego miejsce. Ktoś m u s i zrobić wywiad z p o s ł e m Lopem, g ł ó w n y m p o m y s ł o dawcą ustawy o nieplanowanych awariach. Słyszałeś coś chyba o tym? W s t y d się przyznać szefowi, że nie m i a ł e m pojęcia, o czym on m ó w i , ale przez o s t a t n i miesiąc p r o w a d z i ł e m p r y w a t n ą wojnę z pocztą, chcąc się d o wiedzieć, dlaczego nie otrzymuję żadnej korespondencji. Szef poczty, k t ó r a p o w i n n a dostarczać przesyłki t a m , gdzie m i e s z k a m , twierdzi, że to p r a w d o p o d o b n i e wina wandali, którzy wybierają w s z y s t k o z mojej skrzynki... - N o , T o m e k , co się tak t ę p o gapisz? Wiesz, o co chodzi z tą u s t a w ą czy nie?! - J a s n e , że w i e m - s k ł a m a ł e m . Nie p r z e j m o w a ł e m się tym. W i e d z i a ł e m , że m o g ę pójść do Brunsteina, a on mi w s z y s t k o wytłumaczy. A przynajmniej rednacz wie, że nie j e s t e m burak. WIOSNA-2004 253 - Tak myślaiem. Ty mi zawsze wyglądałeś na kogoś takiego, k t o swoją inteligencją sięga p o z i o m u polityków... _ ? - Wiesz, co m a s z robić. Z a d z w o ń do b i u r a poselskiego i ustal d o k ł a d n e miejsce i czas spotkania. - Dzięki szefie - wydukałem, a tak naprawdę to przez cały czas zastanawia łem się, co też on miał na myśli, porównując poziom mojej inteligencji z poz i o m e m inteligencji polityków, zwłaszcza że wszyscy wiedzą, iż polityków u w a ż a m za b a n d ę matołów. Już chwytałem za klamkę, gdy zatrzymał m n i e jeszcze na chwilę, mówiąc: - Aha, tak dla p e w n o ś c i tylko... z a n i m pójdziesz r o z m a w i a ć z Lopem, idź i pogadaj z B r u n s t e i n e m . On siedzi w t y m gównie od lat, więc p o w i n i e n ci udzielić jakichś dobrych rad. N o , co tak stoisz? Rusz się wreszcie. Przez m o m e n t s t a ł e m n i e r u c h o m o przed drzwiami, bo myślałem, że szef zaraz pyta, co sądzę o projekcie ustawy o n i e p l a n o w a n y c h awariach. - Oczywiście, tak jest, tak jest, to w ł a ś n i e chciałem zrobić - m r u k n ą ł e m i czym prędzej w y s z e d ł e m . Przemierzając korytarze redakcji, aby porozmawiać z Brunsteinem, myślałem tylko o tym, że właśnie dopiero teraz rozpoczynam prawdziwą i wielką karierę. Brunstein, tak jak się spodziewałem, siedział w swoim pokoju za biurkiem i wy stukiwał coś na klawiaturze komputera. - Cześć - powiedziałem. Jedyną jego reakcją było szybkie spojrzenie znad oku larów. Nie przejmując się tym niezbyt wylewnym powitaniem, kontynuowałem: - Wiesz, że od dzisiaj przechodzę do twojego działu i rednacz zlecił mi... - Tak, tak, w i e m - Brunstein przerwał mi g w a ł t o w n i e . - Masz p r z e p r o wadzić wywiad z Lopem na t e m a t projektu jego ustawy. Nie w i e m , co m a m ci powiedzieć. Zapytaj się go, skąd wziął t e n najgłupszy p o m y s ł w dziejach III Rzeczypospolitej i czy zdaje sobie sprawę z konsekwencji, jakie w y n i k n ą po jej w p r o w a d z e n i u ? - Tak, właśnie. J e d n a k rozchodzi mi się o to, czy m ó g ł b y ś mi coś więcej o niej powiedzieć, o co t a m w ogóle chodzi, bo wiesz, przez o s t a t n i czas to ja za b a r d z o nie m i a ł e m czasu śledzić, co się dzieje w polityce... 254 FRONDA 32 Kiedy skończyłem mówić, wyraz twarzy i oczu B r u n s t e i n a wyrażały coś pomiędzy litością a z m ę c z e n i e m . J e d n a k nie namyślając się d ł u g o , B r u n s t e i n rozpoczął opowieść: - Dwa miesiące t e m u Lop przedstawił projekt ustawy o nieplanowanych awariach. Jak sam widzisz, już sama nazwa tego projektu dowodzi, że facet jest idiotą. Przecież żadnej awarii nie m o ż n a zaplanować, wobec tego nie m o ż e ist nieć coś takiego jak planowana awaria. Nie m o ż e istnieć, a jednak istnieje. W umyśle posła, z którym będziesz przeprowadzał wywiad. Projekt polega na tym, że rząd bez ponoszenia większych kosztów będzie mógł się wykpiwać z wszelkiej odpowiedzialności za każdy wypadek w każdym przedsiębiorstwie znajdującym się w jego rękach. Wystarczy, że nie zakwalifikuje go do kategorii nieplanowanej awarii. A teraz prościej. Żaden wypadek w przedsiębiorstwie, gdzie używa się starego sprzętu, korzysta z przestarzałych technologii i gdzie zatrudniona jest niewykwalifikowana kadra, nie zostaną zaliczone do kategorii nieplanowanych awarii, dzięki c z e m u właściciel nie b ę d z i e zmuszony wziąć za niego odpo wiedzialności. A kto jest właści cielem, który powinien zadbać o nowy sprzęt i rozwój tego przedsiębiorstwa? Państwo! Jednak państwo, zamiast to robić, ma w swoich władzach ustawodawczych idiotę, który znalazł sposób, aby się od tego wykpić. - Wyobraź sobie - kontynuował Brunstein - że dostajesz nagle zawału. Przy jeżdża pogotowie, rozkłada sprzęt do reanimacji i nagle okazuje się, że wszystko siadło. Twoja rodzina, a może nawet i ty, jeśli jakimś cudem z tego wyjdziesz, nie będziecie mogli tym kretynom nic zrobić, bo pogotowie nie należy do kategorii nieplanowanych awarii. I nie ma żadnego znaczenia fakt, że płacisz podatki, że za bierają ci kupę pieniędzy na państwową służbę zdrowia. Państwo pokaże ci naj wyżej środkowy palec i powie, że pogotowie nie należy do kategorii nieplanowa nych awarii, że z takim starym sprzętem wszystko się może zdarzyć i wobec tego trudno to zaliczyć do uprzywilejowanej kategorii, więc możesz nas pocałować w dupę! Następny! Jednak najlepsze zostawiłem ci na koniec. Przedsiębiorstwa państwowe nie będą automatycznie przydzielane do jednej z tych dwóch katego rii wraz z dniem wejścia tej ustawy w życie. Dopiero gdy zdarzy się jakiś wypa dek, na miejsce przyjedzie specjalna komisja i oceni, czy przedsiębiorstwo należy WIOSNA 2004 255 do kategorii nieplanowanych awarii, to wyłącznie wtedy będzie jakaś szansa na rekompensatę. Pomyśl tylko: drogi, PKP, straż pożarna, pogotowie, nawet sam rząd może się zaliczyć do kategorii planowanych awarii!!! O kur... - Brunstein westchnął ciężko. - M a m czter dzieści trzy lata i jestem prawie całkowicie siwy, a wszystko to przez takich właśnie durni. Człowieku, ty chcesz jak naj lepiej dla tego kraju, męczysz się, cierpisz, przeklinasz, a jedyne, co masz, to siwe włosy i prawie fizyczny ból, jaki się odczuwa, gdy się słyszy o pomysłach takich głupców i gdy się widzi, jak cały wysiłek przecieka przez palce... Z a p a d ł a cisza. D o p i e r o teraz po raz pierwszy uważniej przyjrzałem się Brunsteinowi. Siwe włosy, siwa k r ó t k o przystrzyżona broda, zmarszczki na twarzy, początki o b ł ę d u w oczach. Tak w ł a ś n i e kończą ludzie, którzy chcą się zajmować w t y m kraju polityką. A ja w ł a ś n i e o t y m marzyłem... W i e d z i a ł e m już, co chciałem wiedzieć. - Dzięki - p o w i e d z i a ł e m . I w y s z e d ł e m . To, co usłyszałem od Brunsteina, wystarczyło mi, aby zrozumieć, jakim politykiem jest poseł Lop i jak potoczy się wywiad. Pojawiłem się w u m ó w i o n y m miejscu pół godziny p r z e d czasem i, nie bę dę kłamał, o d c z u w a ł e m m a ł ą t r e m ę . Z a n i m pojawił się poseł, zdążyłem strzelić sobie cztery kieliszki czystej, tak dla r o z l u ź n i e n i a . W końcu w drzwiach stanął Lop. Na pierwszy rzut o k a wyglądał z u p e ł n i e przeciętnie. Czarny garnitur, biała koszula, świecące buty, okulary, n i e d a w n o przystrzy żone włosy, k t ó r e przylegały do jego jajowatej głowiy. P o d n i o s ł e m się od sto lika, żeby go przywitać, i z a n i m zdążyłem coś powiedzieć, on ruszył w m o i m kierunku. - Dobry wieczór, panie... - Niech p a n siada - przerwał mi w pół słowa - i skończy z tymi pierdo łami. Nie m a m za d u ż o czasu, więc przejdźmy od razu do rzeczy. Teraz, z bliska m o g ł e m zobaczyć r ó w n i e ż jego oczy. P o d o b n i e jak oczy Brunsteina, wyrażały o n e obłęd, j e d n a k o wiele większy niż u mojego prze łożonego. Pomyślałem sobie, że s t o p i e ń o b ł ę d u u o s ó b zajmujących się pol255 F R O N D A 32 ską polityką jest w p r o s t proporcjonalny do długości lat zajmowania się n i ą i stopnia zaangażowania. - Skoro chce p a n załatwić sprawę szybko, to m o ż e zacznę od razu zada wać pytania. Skąd pan wziął p o m y s ł na tę u s t a w ę i czy u w a ż a się p a n za p o sła niezależnego, czy też m o ż e ulega p a n n a c i s k o m jakiegoś lobby? Kiedy skończyłem, zobaczyłem, że jego oczy nie wyrażają już szaleństwa, tylko nadzieję. - J a tak dłużej nie m o g ę - zaczął. - M u s z ę to w k o ń c u k o m u ś powiedzieć, a p a n u tak dobrze z oczu patrzy i wydaje się p a n b r a t n i ą duszą, więc p o w i e m p a n u p r a w d ę . W pierwszej chwili m o ż e się to p a n u wydawać n i e p r a w d o p o d o b n e i m o ż e Pan o m n i e pomyśleć nie w i a d o m o co, ale niech p a n przynaj mniej wysłucha m n i e do końca. Początek zapowiadał się n a w e t ciekawie. Z a m i e n i ł e m się w słuch. - Zaczęło się to jakieś dwadzieścia lat t e m u , gdy p o s t a n o w i ł e m na serio wejść d o polityki. T o O n i p o stanowili, że p o w i n i e n e m za jąć się polityką. Z początku nie b a r d z o chciałem się w to pa kować, bo sam p a n wie, jakie to były czasy, ale to nie zna czy, że nie wierzyłem w socjalizm. Przez tych p a r ę lat do osiemdziesiątego dziewiątego za d u ż o nie osiągnąłem, j e d n a k nie wycofywałem się z polityki, bo O n i cały czas utwierdzali m n i e w p r z e k o n a n i u , że mój czas... - Kim są ci Oni? - p r z e r w a ł e m . - Zaraz do tego dojdę, niech mi p a n da skończyć. A więc b y ł e m utwier dzany w p r z e k o n a n i u , że mój czas jeszcze nadejdzie. Rzeczywiście tak się stało. Po osiemdziesiątym dziewiątym przyłączyłem się do n o w o założonej UPartii o lewicowym, socjalistycznym p r o g r a m i e e k o n o m i c z n y m . W t e d y wy graliśmy pierwsze wybory. D o s t a ł e m się do sejmu, obiecując, z g o d n i e z Ich radą, nałożenie b a r d z o wysokich p o d a t k ó w na te części do s a m o c h o d ó w , które nie są produkcji krajowej, czyli takie, na k t ó r e stać jedynie najbogat szych w tym kraju, i przeznaczenie uzyskanych w t e n s p o s ó b pieniędzy na bardzo-ważny-program-rozwoju-przemysłu-przetwórczego-kukurydzy. Nie zły pomysł, co? Nie czekając na moją odpowiedź, k o n t y n u o w a ł : WIOSNA-2004 257 - Niestety, z p o w o d u niesprzyjających okoliczności sejm został rozwiąza ny, a w n a s t ę p n y c h wyborach moja partia przegrała. O n i j e d n a k powiedzieli mi, żebym się nie załamywał, i doradzili, aby w n a s t ę p n y c h wyborach zawią zać koalicję z d u ż o większą partią. Miała o n a nieco inny p r o g r a m , ale dzięki t e m u moja partia zyskała szansę na wejście do sejmu i rozszerzenie swoich wpływów. Z r o b i ł e m tak, jak mi doradzili. Zawarliśmy koalicję z LSD, której władze zaczęły już brać na p o ważnie wiele z m o i c h p r o p o zycji. Wie pan, u d a ł o się n a m w p r o w a d z i ć w życie wiele m o ich p o m y s ł ó w , takich jak ogra niczenia w w y d a w a n i u paszp o r t ó w o s o b o m , dla których j e d y n y m p o w o d e m , aby jechać za granicę, są wczasy, a w zamian dawaliśmy im kolorowy, d r u k o w a n y na k r e d o w y m pa pierze katalog z miejscowościami wypoczynkowymi w Polsce, wie pan, w ra mach wspierania polskiej gospodarki. Niestety, po trzech latach wygrała opozycja, więc nie zdążyliśmy w p r o wadzić więcej takich usprawniających działanie naszej gospodarki p o m y słów, na przykład koncesji na s p r z e d a w a n i e a r t y k u ł ó w biurowych, spożyw czych, p r o w a d z e n i e księgarń, wie pan, ludzie za d u ż o książek nie takich jak trzeba czytają itd itd. A to, że s ł u s z n ą linię o b r a ł a nasza partia, p o t w i e r d z i ł a opozycja. Zaledwie d w a miesiące po tym, jak zaczęli rządzić, o k a z a ł o się, że bezrobocie w z r o s ł o ! Niech p a n zauważy, że gdy my rządziliśmy, to bezrobo cie m o ż e i nie malało, ale za to nie r o s ł o ! Za r z ą d ó w opozycji u p a d ł o b a r d z o d u ż o małych przedsiębiorstw i m o g ę się założyć, że to wszystko przez obni żenie p o d a t k ó w , nakładanych na m a ł e i średnie przedsiębiorstwa. To wła śnie przez to wszystkie te przedsiębiorstwa upadły. M y ś m y im zabierali część d o c h o d ó w w formie p o d a t k ó w w ł a ś n i e po to, żeby im p o m a g a ć - co w tym t r u d n e g o do z r o z u m i e n i a ? Ale nie, opozycja zwalała w i n ę za bezrobo cie na nas, twierdząc, że ich p o m o c , to znaczy o b n i ż e n i e p o d a t k ó w , przyszła za p ó ź n o - idioci. Nie chciałem mu na razie przerywać, r o b i ł e m tylko szybko n o t a t k i . - Tak więc - k o n t y n u o w a ł poseł Lop - m i n ę ł y cztery lata, po których z n ó w doszliśmy władzy. Nie b ę d ę zaprzeczał, że pod koniec ich kadencji bez robocie spadło, inflacja się obniżyła, ale ja wierzę, że dzięki m o i m p o m y s ł o m 258 FRONDA 32 u d a się n a m zaprowadzić porządek w gospodarce, dzięki c z e m u przywróci my jej prawdziwy r o z m a c h . Lop przestał na chwilę mówić, więc p o s t a n o w i ł e m wykorzystać okazję i p o n o w n i e zadać mu zasadnicze pytanie. - Tak więc skąd wziął p a n p o m y s ł na swoją u s t a w ę ? - H m . . . do tego w ł a ś n i e z m i e r z a m . Ja... ja biorę swoje p o m y s ł y z radia. - Z radia? - Z radia. Czasami przychodzą o n e do m n i e p o p r z e z telewizor albo - co zdarza się o s t a t n i o b a r d z o rzadko - ż o n a m ó w i przez sen Ich głosami. - Z o n a m ó w i przez sen...? Ich głosami? Przez m o m e n t w p a t r y w a ł e m się w Lopa b a r d z o intensywnie, zastanawia jąc się jednocześnie, czy p r z y p a d k i e m nie strzeliłem sobie o j e d n ą setkę za dużo, więc żeby u p e w n i ć się, że wszystko ze m n ą w porządku, z a p y t a ł e m : - Do kogo niby należą te głosy? - Pewien nie jestem, wydaje mi się jednak, że do OBCYCH. - Do jakich OBCYCH? Z a d a ł e m to pytanie, nie będąc pewien, czy mój u m y s ł jest w stanie przy jąć odpowiedź, jaką s p o d z i e w a ł e m się usłyszeć. - N o , wie pan, do k o s m i t ó w . Powiedział to b a r d z o cicho, kręcąc nerwowo głową we wszystkie strony. Ciekawe tyl ko po co? Swoje rewelacje ogłaszał w ł a ś n i e dziennikarzo wi jednej z największych i najpoważniejszych gazet w t y m kraju. To przecież tak, jakby stanął teraz na m ó w n i c y sejmowej i ogłosił w s z e m wobec, że jest na usługach N a p o l e o n a . Zawsze marzyłem, aby robić to, co r o b i ł e m w ł a ś n i e w t a m t e j chwili, jed nak nie s p o d z i e w a ł e m się, że przyjdzie mi się zadawać z w a r i a t a m i . Spodzie w a ł e m się głupca, ale nie idioty! Siedziałem więc naprzeciwko posła na sejm III Rzeczypospolitej i czułem, że gdzieś t a m na mojej młodej głowie pojawia się pierwszy siwy włos, a w głębi oczu, jeśliby im się dobrze przyjrzeć, m o ż n a by się doszukać początków obłędu. N a w e t nie p a m i ę t a m , kiedy w y s z e d ł e m z restauracji i jak s p i s a ł e m tę roz m o w ę . N a s t ę p n e , c o p a m i ę t a m , t o wściekłość B r u n s t e i n a p o przeczytaniu WIOSNA-2004 259 wywiadu. Krzyczał, że nie p o w i n n o się wysyłać takiego zielonego m a t o ł a do załatwiania t a k p o w a ż n y c h spraw, bo każdy poseł robiłby sobie ze m n i e jaja, tak jak to zrobił poseł Lop. Poprosiłem rednacza o kilka dni urlopu, mając nadzieję dojść przez ten czas do psychicznej równowagi. Podczas tych kilku dni mojej nieobecności, w „Re publice" ukazał się wywiad z Lopem, który Brunstein przeprowadził osobiście. Oczywiście poseł Lop nic nie w s p o m i n a ł Brunsteinowi o żadnych kosmitach. Ja jednak wiedziałem swoje. To, co mówił Brunsteinowi, było k ł a m s t w e m , a to, co powiedział mnie, było prawdą. W końcu oczy nie kłamią. Nie m o g ł e m tej sprawy zostawić t a k sobie. Ta h i s t o r i a m u s i ujrzeć świa tło dzienne, żeby ludzie wiedzieli, jakich to przedstawicieli sobie wybierają: na usługach szaleństwa czy też na u s ł u g a c h obcej rasy? Ja osobiście s t a w i a m na to pierwsze, a co Ty, S z a n o w n y Czytelniku, o t y m sądzisz, to już twoja sprawa. Ja tę historię - p o d k r e ś l a m jeszcze raz, że p r a w d z i w ą ! - o p i s a ł e m i p o s t a r a ł e m się, aby została o p u b l i k o w a n a na d o w ó d mojej p r a w d o m ó w n o ści. N i e d o w i a r k ó w informuję, że dysponuję n a g r a n i e m m a g n e t o f o n o w y m . TOMASZ PAPKA 260 FRONDA 32 ANDRZEJ Z GŁUBCZYC Sześć stóp za w y s o k o Kwiecień czterdzieści trzy Niemcy pokazali nam Katyń Generał Sikorski z Londynu w nocie dyplomatycznej wystosował pytanie do rządu ZSRR Na to Wiaczesław Mołotow zerwał stosunki z RP Potem już tylko Gibraltar krótki lot skały morze zakołysało samolot Archiwa po dziś dzień skrywają myśli naszych aliantów tych z Moskwy i tych z MI-5 Trzecia jesień milenium w zupełnie nowej Europie Znów główna rola Niemiec znów protest polskiego rządu w obronie traktatu z Nicei to znaczy suwerenności A potem lot już dłuższy ze Śląska aż pod Warszawę w śnieżną noc ciemne Lasy Chojnowskie zabłysły śmigłowcem W Hadze jak w Teheranie fiaskiem skończone układy choć premier tym razem ocalał i mógł w nich wziąć udział na wózku A gdyby się stało inaczej zadrżałaby ręka pilota W zgodzie z własną maksymą o końcu godnym mężczyzny Szef rządu wstępuje w szeregi przegranych lecz bohaterów i po dwudziestu latach matki znów chrzczą swych synów imieniem praojca Lechitów Historia musnęła go skrzydłem chwały pamięci pokoleń Jednak tragedia gdy wraca jak uczył pewien filozof to tylko w postaci farsy by centrum władzy w Rzplitej z pałaców i pól bitewnych przenieść pomiędzy fartuchy źle opłacanych lekarzy i zerwać rytm heksametru WIOSNA'2004 261 Gruba kreska wspaniałomyślnie przekreślająca nie uka rane zbrodnie miała w paradoksalny sposób przyczynić się do skruchy i poprawy przestępców. Tymczasem stała się przyzwoleniem na kolejne, jeszcze bardziej odrażające występki. Bezkarność doprowadziła do tego, że - jak przestrzegał Piotr Skarga - „rozgniewa ny ziemianin abo starosta królewski nie tylko złupi wszystko, co ubogi ma, ale i zabije, kiedy chce i jako chce, a o to i słowa złego nie ucierpi". Nie rządem stoi Polska O B R A Z I W P O L S K I P O L A K Ó W K A Z A N I A C H P R Z E D R O Z B I O R O W Y C H KS. LESŁAW JUSZCZYSZYN CM Upadek p a ń s t w o w o ś c i polskiej, jaki n a s t ą p i ! w wyniku trzech następujących po sobie rozbiorów ( 1 7 7 2 - 1 7 9 3 - 1 7 9 5 ) nie d o k o n a ł się z d n i a na dzień. Był to raczej efekt d ł u g o t r w a ł e g o procesu erozji s t r u k t u r p a ń s t w a . Zapis t e g o procesu m o ż e m y znaleźć w kazaniach przedrozbiorowych, z których wyłania się pełen sprzeczności i fantazji obraz Polski i Polaków. P o z n a n i e t e g o obra262 FRONDA 32 zu m o ż e p o m ó c nie tylko w z r o z u m i e n i u tragicznej przeszłości naszego pań stwa i n a r o d u , ale m o ż e posłużyć również w n a k r e ś l e n i u wizji przyszłości. Za datę p r z e ł o m o w ą m o ż n a przyjąć rok 1505. Na sejmie w R a d o m i u za padła wówczas słynna konstytucja „Nihil novi". W t e d y nie zwiastowała o n a jeszcze rychłego u p a d k u Rzeczypospolitej, choć do reszty ograniczyła praw a królewskie, a władzę o d d a ł a w ręce s e n a t u i p o s ł ó w szlacheckich. Swoisty p a r l a m e n t a r y z m polski zaczął wyrastać na podwalinie wolności szlacheckich. Cechą charakterystyczną była organizacja sejmikowa i zjazdy w a l n e szlachty. Bez ich woli król nie mógł wydać n o w e g o p r a w a ani zwołać pos polit ego ru szenia. Jakkolwiek z wolności politycznej i p r a w obywatelskich korzystała w Polsce wyłącznie szlachta (ona była n a r o d e m ) , w a r t o wziąć p o d u w a g ę li czebność i klasowe zróżnicowanie szlachty. Jak zauważył Andrzej Walicki, wieloetniczna i wielojęzykowa szlachta s t a n o w i ł a „ o k o ł o 10 proc. ogółu lud ności państwa, w t y m aż 25 proc. ogółu ludności katolickiej, w t y m aż 60 proc. szlachty b e z r o l n e j ' " . D a n e te wypadają zdecydowanie na korzyść pol skiego p a r l a m e n t a r y z m u , gdy p o r ó w n a m y je z liczbą u p r a w n i o n y c h do gło sowania w Anglii i Francji. W p a r l a m e n c i e angielskim d o p i e r o w roku 1832 wynosiła o n a 3,2 proc. ogółu mieszkańców, a we Francji Ludwika Filipa z prawa wyborczego m o g ł o korzystać zaledwie 1,5 proc. ludności 2 . Tak liczny udział w podejmowaniu decyzji to nie tylko e w e n e m e n t na skalę Europy, to przede wszystkim zwycięstwo demokracji. Przed Polską i Polakami pojawiła się wyjątkowa szansa. Dlaczego nie została uwieńczona sukcesem? Ob raz Polski i Polaków, jaki wyłania się z tekstów kaznodziejskich czasów przedro zbiorowych, to historia o tym, jak Polacy zamienili zwycięstwo w klęskę. Prorocza w i z j a Pierwszym kaznodzieją, określającym p r z e s t r z e ń czasową nazywaną okre sem przedrozbiorowym, był Piotr Skarga Powęski ( 1 5 3 6 - 1 6 1 2 ) . Jego p r o r o cza wizja zapowiadała u p a d e k potęgi Rzeczypospolitej. Kiedy t e n uczony je zuita i k o n t r r e f o r m a t o r wydał po raz pierwszy Kazania sejmowe, m o ż n a było jeszcze żywić nadzieję, że zapowiadany krach to tylko czcze pogróżki prze wrażliwionego kaznodziei. J e d n a k ż e bystry o b s e r w a t o r życia społecznego i politycznego, jakim był z pewnością Skarga, dostrzegał wyraźne znaki tego u p a d k u . Polska - wspaniały kolos - chwiała się na glinianych nogach. WIOSNA 2004 263 Na Zygmuncie II Auguście (1520-1572) wygasła dynastia Jagiellonów, bu downiczych potęgi Rzeczypospolitej. O wyborze króla miała odtąd rozstrzygać elekcja szlachty viritim. Już pierwsza elekcja sprowokowała zatargi. Różnowiercy kontra katolicy. Za pierwszym razem zwycięży ło stronnictwo katolików. Królem został Hen ryk Walezjusz (1573-1574). Zbiegł on z Polski po kryjomu na wieść o wakującym tronie fran cuskim. Prestiż Polski próbował jeszcze rato wać Stefan Batory (1576-1586), ale po jego śmierci znowu zabrakło zgody. N o w a elekcja i dwa nowe wrogie obozy. Magnaci stawiali na Maksymiliana austriackiego, szlachta na Zyg m u n t a szwedzkiego. To za panowania tego dru giego w Brześciu Litewskim doszło do unii Ko ścioła ruskiego z Rzymem (1596). Powstał Kościół greckokatolicki (unici). Sukces kościel ny przerodził się w porażkę polityki wyznanio wej, gdyż biskupów unickich nie wpuszczono do senatu. Tym razem zabrakło wyobraźni. Wy raźną słabość Polski, polityczną i militarną, wy kazał najazd Turków. Polacy mogli przeciwsta wić T u r k o m zaledwie kilka tysięcy żołnierzy. Klęska pod Cecora (1620) była nieuchronna. Na to tylko czekał car rosyjski Michał, który łamiąc zawarty rozejm, wkroczył na zie mie polskie. Dopiero inwazja wojsk mo skiewskich zjednoczyła szlachtę. Z g o d n y m i glosami wybrany został Władysław IV ( 1 6 3 2 - 1 6 4 8 ) . Król p o s z e d ł na odsiecz Smo leńska i wziął do niewoli całą a r m i ę m o s k i e w ską. Kolejna p r ó b a najazdu T u r k ó w na Polskę nie p o w i o d ł a się, a ze Szwedami p r z e d ł u ż o n o rozejm na 26 lat. Król rósł w siłę. Proporcjonalnie rósł o p ó r szlachty. Kró lewskie plany wystąpienia przeciw islamowi m u s i a ł y upaść. Słaby król - sła ba Polska. Efektem walki o w ł a d z ę był kozacki b u n t Chmielnickiego. 264 FRONDA 32 Lista g r z e c h ó w ś m i e r t e l n y c h 3 W Kazaniach sejmowych , wydanych po raz pierwszy w 1597 r o k u Piotr Skar ga pokazai i wyliczył przyczyny katastrofy, k t ó r a m i a ł a nastąpić. Jego ó s m e kazanie O szóstej chorobie Rzeczypospolitej, która jest dla grzechów jawnych i nie4 karności ich , będące syntezą całości, m ó w i o grzechach jawnych i o t w i e r a per spektywę przyszłości, k t ó r a była w y n i k i e m g r z e c h ó w n a r o d o w y c h . Jakie to grzechy? O t o n i e k t ó r e z nich: o d w r ó c e n i e się od Boga, herezje, świętokradz twa, złe prawo, niesprawiedliwe sądy, s a m o w o l a , krzywda ubogich, chci w o ś ć pieniędzy, słabe wojsko, waśnie, m a t a c t w a i l e n i s t w o . Z d a n i e m Skargi pierwszy i najpoważniejszy grzech to u t r a t a a u t e n t y c z n e j wiary chrześcijańskiej, a co za t y m idzie herezje i sekty, pieniące się przy mil 5 czącym przyzwoleniu społeczności wierzących Polaków . Skarga w s p o m i n a ł przy t y m „ ł u p i e s t w a kościołów Bożych i s p u s t o s z e n i e s ł u ż b y Bożej", będące dziełem heretyków. W tej sytuacji b r a k w ł a ś c i w e g o o d p o r u m u s i a ł ściągnąć nieszczęście na całe k r ó l e s t w o . Jacek Liberiusz ( 1 5 9 9 - 1 6 7 3 ) 6 , należący już do n a s t ę p n e g o p o k o l e n i a ka znodziejów krakowskich, m ó w i ł o realnym zagrożeniu ze s t r o n y p o g a ń s t w a w kontekście narastającej obojętności religijnej Polaków. W Kazaniu trzecim7 określił katolików polskich m i a n e m „leniwych ż ó ł w i " , „[...] którzy w róż nych złościach j a k o w c i e m n o ś c i a c h jednych gniją i t e g o b o s k i e g o światła świętymi inspiracjami gardzą!" 8 . Płycizna wiary d a ł a efekt w postaci relaty w i z m u m o r a l n e g o , a zwłaszcza k o n k u b i n a t u , pijaństwa, o b ż a r s t w a i chciwo ści. Zwyczajem stała się praca w niedzielę i niedzielne zakupy 9 . Przypuszczalnie kazanie zostało wygłoszone w dzień Zesłania Ducha Święte go 1668 roku. Warto uświadomić sobie historyczny m o m e n t . Następca Władysła wa IV, Jan Kazimierz, musiał walczyć już nie tylko z Kozakami, ale i z carem m o skiewskim. Rzeczpospolita utraciła Litwę, Wilno i Kijów. W 1654 roku kolejny wróg najechał na Polskę. Król szwedzki Karol Gustaw zajął Warszawę i Kraków. Dopiero obrona Częstochowy dała początek powstaniu. Polska otrząsnęła się, ale tylko na chwilę. Gdy król wyznaczył swojego następcę, wybuchł rokosz Lubomir skiego. Polała się bratnia krew. W krwawej bitwie pod Mątwami król przegrał. Na rastający chaos zmusił go do abdykacji. Wybór szlachty padł na nieudolnego Mi chała Wiśniowieckiego (1669-1673). Kolejny najazd turecki na Polskę zakończony został utratą Podola z Kamieńcem i haniebnym traktatem buczackim 1 0 . WIOSNA-2004 265 P r o r o c t w o Skargi s t a w a ł o się rzeczywistością. Jego z d a n i e m u t r a t a żywej wiary pociąga za sobą wszystkie p o z o s t a ł e grzechy. Drugi grzech śmiertelny Rzeczypospolitej to słabe sądy. Stabe sądy Prostą konsekwencją braku wiary w Boga i lekceważenia prawa Bożego jest złe prawo świeckie, słabe sądy i nieudolni sędziowie. Skarga ostro krytykował opieszałość w sądzeniu ciężkich przestępstw. Doszło do tego, że „[...] m ę ż o bójca, rozbójnik, najezdnik domowy, zabiwszy jednego i drugiego, i dziesiąte go, nie m o ż e być nigdy pojman i prawa się nie boi, aż za dziesięć, trzydzieści i czterdzieści lat. W którym czasie abo ich więcej nazabija, abo ojczyznę zdra dzi, wolne mając do kilkanaście lat u c i e k a n i e " " . Niebezpieczne, alarmujące zlekceważenie prawa miało miejsce na sejmie 1597 roku. W jego obradach bez przeszkód uczestniczył człowiek, który z a m o r d o w a ł własnego ojca. G r u b a kreska w s p a n i a ł o m y ś l n i e przekreślająca nie u k a r a n e z b r o d n i e miała w paradoksalny s p o s ó b przyczynić się do skruchy i p o p r a w y p r z e s t ę p ców. T y m c z a s e m stała się przyzwolenie na kolejne, bardziej odrażające wy stępki. Bezkarność d o p r o w a d z i ł a do tego, że - jak przestrzegał Piotr Skarga - „rozgniewany ziemianin abo starosta królewski nie tylko złupi wszystko, co ubogi ma, ale i zabije, kiedy chce i jako chce, a o to i słowa złego nie ucier pi" 1 2 . Na skutki postępującej deprawacji nie t r z e b a było d ł u g o czekać. Siedemdziesiąt lat po tym, jak Skarga wzywał do odpowiedzialności za przyszłość Polski, Jacek Liberiusz stwierdził: „[...] u n a s P o l a k ó w nic i n n e g o nie miesza, j e n o ta swawola, że nie chcemy często słuchać ani pana, ani pra wa, a już ani s a m e g o Boga" 1 3 . N o r m ą i p r a w e m s t a w a ł o się bezprawie. J a k o naoczny świadek zajść, Liberiusz, nie m o g ą c ukryć wzburzenia, d e m a s k o w a ł proceder wykorzystywania ludzi ubogich. Aby sprostać zbyt w y g ó r o w a n y m zobowiązaniom w o b e c p a ń s t w a , chłopi musieli sprzedawać dobytek, a n a w e t rzeczy osobiste. Z d a r z a ł o się, że d o p r o w a d z e n i do rozpaczy, porzucali swoje d o m y i pola i ratowali się ucieczką 1 4 . Do historii p r z e s z ł o określenie Liberiusza: „Polska p i e k ł e m dla c h ł o p ó w " . Kaznodzieja przestrzegał, że z p o w o d u takiej niesprawiedliwości k r ó l e s t w o m u s i upaść. Aby się tego u s t r z e c „[...] trzeba n a p r a w ę powalonych p r a w zacząć" 1 5 . N a p r a w y p r a w a się nie doczekał. Pozostało n a t o m i a s t p o w s z e c h n e poczucie bezkarności, której przyczyny p o 266 FRONDA 32 dał Liberiusz: „[...] czemu takie ubogich ludzi więcej niż p o g a ń s k i e i nieprzy jacielskie dręczenia, uciskania, niesłychane krzywdy, ubogich ludzi bicia, ka towania? Bo się nie oglądają na miecz, na sprawiedliwość: «Uczynimy b u n t , związek, konfederację, m u s z ą n a m odpuścić, będzie amnestia». O nieszczę śliwa a m n e s t i a ! ' " 6 . Polską zawładnęła anarchia. Iskierka nadziei na u p o r z ą d k o w a n i e życia spo łecznego i politycznego pojawiła się wraz z h e t m a n e m J a n e m Sobieskim, póź niejszym królem Polski (1674-1696). W b r e w t e m u , czego m o ż n a było się spo dziewać, szereg zwycięstw nad Turkami, oswobodzenie W i e d n i a oraz odzyskanie Ukrainy i Podola stępiło u Polaków i tak m i z e r n e już poczucie rze czywistości. Sam zwycięzca spod Wiednia, zaszczuty intrygami magnatów, zgorzkniał i wycofał się z aktywnego życia politycznego. Burzliwe bezkrólewie zakończyło się wraz z wyborem A u g u s t a II Sasa, popieranego przez trzy pań stwa uczestniczące później w rozbiorze. Druga inwazja szwedzka na Polskę (1704) skończyła się wkroczeniem Rosjan. Car Piotr niszczył kraj materialnie, rabował i wywoził do Moskwy wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek war tość. Popierał prawosławie, prześladował u n i t ó w i nie dopuszczał do żadnych reform. Na ironię losu dopiero interwencja Turcji uwolniła Polskę od m o skiewskiego najeźdźcy. Na krótko. Kolejna agresja wojsk rosyjskich zaowoco wała powołaniem na t r o n Augusta III (1735-1763). Polska w p a d ł a w ostateczny m a r a z m . Magnaci zrywali sejmy i sprzeda wali głosy zagranicznym d w o r o m . Za A u g u s t a III d o s z e d ł do s k u t k u zaled wie j e d e n sejm. T y m c z a s e m chłopi niemieccy kolonizowali Prusy Z a c h o d n i e i Wielkopolskę. Na ambonie Krakowa dał się usłyszeć głos Kaspra Balsama (1715-1760) 1 7 , jezuity, kaznodziei kościoła św. Barbary. Był rok 1758. W Warszawie zbierał się na obrady Sejm Walny. Z tej okazji Kasper Balsam wygłosił Kazanie o Trojakiej Jedności1". Trwożyła go jedna myśl: aby sejm nie został p o n o w n i e zerwany. Taka ewentualność była wielce prawdopodobna, o czym świadczy dramatyczny ton jego wystąpienia. W swoim przemówieniu zabiegał o jedność r o z u m u , serca i „intencji polskiej". Chodziło przecież o to, „[...] aby wszyscy Sejm składający Polacy tę szczerość mając, starali się o dobro pospolite, aby ojczyznę upadającą dźwigali, mdlejącą rzeźwili, umierającą naprawą dobrego porządku (który jest «anima rerum») ożywiali" 1 9 . Było już oczywiste, że Polska przeżywa agonię, a jednak ciągle brakowało myślenia perspektywicznego. Polaków zadowalał WIOSNA-2004 267 istniejący pokój. Jak to wyraził Ka sper Balsam: „[...] pokój taki, jaki się trafia ludziom chorym blisko przed skonaniem, czyli spoczynek, ale letargowy. Pokój gorszy od wojny 2 [...]" °. Przykład Greków, Rzymian, upadek imperiów powinien był wy trącić z dobrego samopoczucia po słów polskich. Ale czy sejm to sejm, czy teatr? Sejm to teatr Zdaniem trzeć Skargi na polski wystarczy sejm, popa żeby sobie u ś w i a d o m i ć , co się dzieje w całym królestwie. Wystarczy z a o b s e r w o w a ć obyczaje p o s ł ó w , by dojść do p r z e k o nania, że chodzi im p r z e d e w s z y s t k i m o w ł a s n ą wygodę i o p r y w a t n e korzy ści. Bardziej zabiegają o swoją c h w a ł ę niż o prestiż p a ń s t w a . Na p o r z ą d k u d z i e n n y m są matactwa, zdrady i p o d s t ę p . Skarga nie miał wątpliwości, że ta ki stan nie m o ż e trwać w n i e s k o ń c z o n o ś ć : „ U s t a w i c z n i e się m u r y Rzeczypo spolitej waszej rysują, a wy mówicie: Nic, nic! N i e r z ą d e m stoi Polska! Lecz gdy się nie spodziejecie, u p a d n i e i was wszystkich p o t ł u c z e ! " 2 1 . J u ż nie o p ę k a n i u m u r ó w , ale o w a l e n i u się d o m u ojczystego m ó w i ł 9 marca 1667 roku Jacek Liberiusz: „Walą się ściany k r ó l e s t w a [...], a wy tak częstym r o z e r w a n i e m sejmów jeszcze do tego p o m a g a c i e i sami ściany Oj czyzny Matki waszej miłej rozrywacie. O t w o r z y ł na w a s s m o k żółty turecki, Draco Rufus, paszczękę swoją, a wy przez niezgodę swoją sami w nią lezie cie. Bierze was p o g a ń s t w o w niewolę, zabija, pali, a wy o w o n n o ś c i a c h , wakansach [urzędach - przyp. L.J.] dusputujecie, koszty, czas d a r m o trawicie. Niszczeje lud ubogi, ginie Ojczyzna, a t e m u przez co ginie nie zabiegacie" 2 2 . Nikłą nadzieję musiał mieć trzeci z kolei kaznodzieja krakowski, Kasper Balsam, gdy wzywał sejm do jedności i r a t o w a n i a ginącej Ojczyzny. Nagle przerwał swój wywód i p o r a ż o n y myślą o tym, co m o ż e się stać, powiedział: „Zapewne, zapewne, zginie, z a p e w n e u m r z e M a t k a nasza, jeżeli Ty Jezu Zba268 FRONDA 32 23 wicielu nie zlitujesz się [...]" . Na litość posłów, na litość sejmu nie było bo w i e m co liczyć. Z d a n i e m Balsama polski sejm to teatr. A wszystko dlatego, że w tym sejmie „[...] miłości szczerej Ojczyzny nie masz, rady nie masz, bo acz są o b r a d n e zjazdy, a na nich g r u n t o w n i e u ł o ż o n e mowy, o k r a s z o n e pięknymi słowy, wszakże tak się dzieje wszystko jak na wyprawie teatralnej, gdy się 24 wszystko na samych słowach kończy" . Za p a r a w a n e m wzniosłych słów o Oj czyźnie i wolności dokonywało się rozkradanie majątku n a r o d o w e g o . Kradzież majątku narodowego Jeśli wierzyć s ł o w o m Skargi, kradzież w s p ó l n e g o majątku stała się powsze d n i m zwyczajem. Wielu było takich, którzy garnęli się do służby publicznej w celu „dorobienia się". Bo, jak wyjaśniał Skarga, „[...] to najsmaczniejsza kradzież, o k t ó r ą się i karania ż a d n e g o bać nie trzeba" 2 5 . Bogaty złodziej był niemal pewien swojej bezkarności. Mógł się spodziewać, że nigdy nie zosta nie pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Przyzwolenie społeczne na kra dzież, a także k u m o t e r s t w o ludzi piastujących u r z ę d y p a ń s t w o w e d a w a ł o mu pewność, że lustracja nigdy go nie dosięgnie. Z d a n i e m Skargi zaledwie p o ł o wa p o d a t k ó w ściąganych od najuboższych obywateli (chłopów i mieszczan) trafiała do kasy p a ń s t w o w e j . Reszta szła do prywatnej kiesy. C h o r o b a polskich elit polegała na pazerności i r o z r z u t n o ś c i . Jak się wy raził Skarga: „Żaden się pieniędzmi, których nigdy więcej w Polszczę nie by ło, nie nasyci. N i k t nie m ó w i : dosyć m a m " 2 6 . Tej żarłocznej z a c h ł a n n o ś c i t o warzyszyła s k ł o n n o ś ć do t r w o n i e n i a pieniędzy. B e z p o w r o t n i e zaginęła staropolska, żołnierska p r o s t o t a życia. Z a p a n o w a ł a n a t o m i a s t m o d a na wy godę. Z a p a n o w a ł styl życia na pokaz. Z a p a n o w a ł bezwstyd polegający na chełpieniu się b o g a c t w e m . W oczy rzucała się w y s t a w n o ś ć : Polacy chcieli mieć tylko najlepsze wino, najnowsze kreacje, najdroższe k o n i e i wozy, naj wymyślniejsze m e n u . „Nikt w t a k i m d o s t a t k u z a m k ó w i m u r ó w nie o p a t r u 27 je. Wszytka Rzeczpospolita uboga, d o m y tylko pojedynkowe b o g a t e " . Nie było pieniędzy na o b r o n ę granic, na uzbrojenie i u t r z y m a n i e żołnierzy. Twierdze z b u d o w a n e przez mądrych p r z o d k ó w poszły w r u i n ę . Aby zrozumieć przyczynę powszechnej degrengolady, w a r t o p o z n a ć opi nię Jacka Liberiusza o ludziach uczestniczących w życiu publicznym i o d p o wiedzialnych za stanowienie prawa: „Wiele by ich nie służyło, gdyby pijaństwa WIOSNA 2004 269 nie było" 2 8 . Oskarżał p o s ł ó w o n a g m i n n e sprzedawanie głosów za wino, za możliwość udziału w bankietach i i n n e d o r a ź n e korzyści. Sejmiki i sejmy sta ły się t e r e n e m walki o zapewnienie, ewentualnie poszerzenie przywilejów jednostkowych i grupowych. Gdyby ktoś odważył się z a p r o p o n o w a ć ich ogra niczenie: „[...] zaraz wrzask, trzask, łoskot, do szabel, roznieść takiego na sza 29 blach, kto by to i w s p o m n i a ł " . Nic dziwnego, że w tej atmosferze kwitła ko rupcja urzędników 30 i pojawiło się zjawisko „prania" brudnych pieniędzy. Zjawisko to opisał J. Liberiusz: „[...] chytrzy bywają niektórzy, p o s z p e c o n e wydzierstwem, kradzieżą ręce, umieją pokrywać różnymi «skórkami», p r ę d k o nabyte dobra, skupione wioski, grunty, folwarki, wystawione fabryki [budyn ki - przyp. L.J.], przypisując i n d u s t r i o m [ p o m y s ł o m - przyp. L.J.] swoim, abo szczególnej boskiej prowidencji [opatrzności - przyp. L J . ] " 3 1 . Równolegle Liberiusz pokazywał brak należytej troski o „ g o s p o d a r s t w a polskie", zarządzane przez Polaków. Z p o w o d u niegospodarności o p u s t o s z a ły i popadły w r u i n ę p i ę k n e niegdyś zamki w s t a r o s t w a c h i b u d y n k i gospo darskie. Majątek n a r o d o w y przechodził w obce ręce r a z e m z p o d d a n y m i , k t ó rzy byli przypisani do ziemi. M ó w c a ubolewał, że: „[...] we m ł y n a c h , w browarach, na cłach, m y t a c h j e n o żydy dla większej ubogich ludzi opresji i zdzierstwa. Im większa intrata, t y m więcej ł a k o m s t w a i n i e p o r z ą d k u " 3 2 . Słaba władza, n i e u d o l n a administracja i kryzys finansowy p a ń s t w a do prowadziły do zniszczenia siły militarnej Polski. Rzeczpospolita nie była już w stanie bronić swoich granic. Brakowało d o b r z e wyszkolonych i uzbrojo nych żołnierzy. Słabe wojsko Opinia Skargi zawarta w Kazaniu ósmym na t e m a t wojska jest k r ó t k a i rzeczo wa: „Nie m a s z pieniędzy na żołnierza, na sypanie wałów, na działa i prochy, 33 na opatrzenie twierdzej" . Granice praktycznie p o z o s t a w a ł y n i e s t r z e ż o n e . W r ó g bez przeszkód mógł w każdej chwili w e d r z e ć się w głąb kraju. Więcej na t e n t e m a t powiedział Skarga w kazaniu Na moskiewskie zwycięstwo34. Cie sząc się z zajęcia Moskwy i o b s a d z e n i a Kremla polską załogą, wylicza t r u d ności, k t ó r y m musiał stawić czoło król Z y g m u n t III Waza, aby wyprawa wo j e n n a doszła do s k u t k u . Po pierwsze - m a ł a liczba żołnierzy, po drugie - brak pieniędzy (dosłownie: „ b e z p i e n i ę ż n o ś ć " ) , po trzecie - niezdyscyplinowanie 270 FRONDA 32 żołnierzy 3 5 . Stąd p o d w ó j n e zdziwienie kaznodziei królewskiego. Najpierw dziwi się on o d w a d z e króla, że w ogóle zdecydował się wyruszyć na Moskwę, a p o t e m dziwi się na wieść o wielkim zwycięstwie p o d K ł u s z y n e m ( 1 6 1 0 ) . Skarga nie miał wątpliwości, że była w tym ręka Boga. Świadom kruchości odniesionego zwycięstwa, prze strzegał zadowolonych z siebie Pola ków, że Bóg „[...] karze przez nas Moskwę i my się bójmy" 3 6 . Wyja śnia! też, na czym ta bojaźń powin na polegać. Mówił mianowicie, że należy się wyzbyć grzechów narodo wych i zadbać o rozwój Ojczyzny. Nie wystarczy bowiem zwyciężyć. Zwycięstwo trzeba dobrze zagospo darować, aby nie stracić stanu posia dania. „Budujmy zamki, twierdze, obrony, gotujmy prochy, działa, m u ry, wieże, wały, baszty [...]. Z skarbu pospolitego nie bogaczmy d o m ó w naszych, ale z prącej i dochodów oj czystych skromnie żyjmy, utraty i zbytki odmiatając, a głupią hardością d o m ó w nie gubiąc" 3 7 . Wzywał też Skarga do posłuszeństwa królo wi, twierdząc, że ten, kto nie miłuje króla, jest nieżyczliwy ojczyźnie. Za czasów Jacka Liberiusza sy tuacja militarna Rzeczypospolitej i polskiego wojska była jeszcze gorsza. W Kazaniu we środę po wtó re] niedzieli postnej w s p o m i n a ł on grudzień 1666 roku, kiedy oddzia ły tatarskie bez przeszkód weszły w głąb kraju. W r ó g palił, grabił i mordował, WIOSNA2004 biorąc do niewoli 271 tysiące ludzi. Po trzech latach od t a m t e j tragedii Liberiusz z gorzką ironią w glosie wolał: „Już, już wywinął i wysforował bezpiecznie ręce swoje poga nin na wasze karki Polacy, już śmiele w głos w y m i a t a g n u ś n o ś ć żołnierzowi naszemu, już was gotuje się brać za kołnierz, za te wywijane rękawy, za te k u d ł a t e włosy i ciągnąć do h o r d swoich. Blisko tego wierzcie mi, jeśli osobli 38 wego n a d n a m i nie będzie miłosierdzia Pańskiego" . Ale miłosierdzia nie było, bo Polacy niczego się nie nauczyli. Miłosierdzia nie mogło być ze względu na ciągłe waśnie narodowe, a szczególnie z p o w o d u swawoli żołnierzy, którym przestano wypłacać żołd. Wojska najemne grabiły kraj. Żołnierze zamiast bronić granic państwa, „[...] to się rozbiegli po Koronie na chleb krowy doić. Wyciągnęliście, wydoili ad sanguinem, do krwie" 3 9 . W m o wie zatytułowanej: Kolęda gospodarska rożnym stanom40 nazywał żołnierzy „chłopożercami" i to nie bez powodu. Zamiast w obozach i namiotach żołnierskich przebywać, oni zajmowali się grabieniem wsi. „Kiedy na chleb, o, jako bieżą! A kiedy do obozu, to się w głowę skrobią i drudzy wycisnąwszy chleb z ubogich abo się żenią i spod chorągwi wyjeżdżają, abo nie ladajako z piekarni wiejskich wykocować się dadzą" 4 1 . Wojsko rekwirowało nie tylko żywność, ale ściągało również pieniądze na u m u n d u r o w a n i e , grabiąc wsie królewskie i kościelne. Proceder ten odbywał się przy cichym przyzwoleniu i aprobacie szlachty, która w ten sposób zwalniała się od obowiązku utrzymania żołnierzy 4 2 . W roku 1758 Kasper Balsam apelował o zorganizowanie składki ogólno narodowej na powiększenie liczebności i u t r z y m a n i e wojska, gdyż systema tyczne rabowanie d o c h o d ó w kościelnych na cele wojskowe d o p r o w a d z i ł o do ruiny finanse Kościoła. Odwołując się do zwykłego rozsądku, a j e d n o c z e ś n i e grając na strunie miłości do Ojczyzny, sugerował, iż konieczny jest wysiłek wszystkich obywateli, aby zagwarantować b e z p i e c z e ń s t w o granic i szlachec kich fortun 4 3 . Ale n a w e t takie a r g u m e n t y już nie przemawiały. Rzeczpospo lita stawała się b e z b r o n n a i bezradna. Zgwałcona panna Podczas gdy Polacy walczyli ze sobą, wrog owi e z e w n ę t r z n i patrzyli na ago nię Polski i czekali na d o g o d n y m o m e n t , aby zadać jej ostateczny cios. 24 lipca 1688 roku Sylwester Rotkiewicz, k a n o n i k regularny, profesor Akademii Krakowskiej, wygłosił w Starym Sączu kazanie Królowa cnót i Pani 272 FRONDA 32 Zastępów Kunegunda Święta, Królowa Polska". Mówił p i ę k n i e o dziewiczej żo nie Bolesława Wstydliwego, i w t y m k o n t e k ś c i e m ó w i ł też o Polsce: „ P o l s k o nasza! To i ty p o d o b n o P a n n a , k t ó r a zawsze wojujesz, nigdy z placu n i e scho dzisz, nigdy szabli od b o k u nie odpasujesz, nigdy zbroi, o r ę ż a nie zdejmu jesz, nigdy pokoju nie masz, nigdy w y t c h n ą ć nie m o ż e s z . Gdy p o s t r o n n y c h nieprzyjaciół nie masz, w sobie swe miecze topisz, z s o b ą wojujesz, siebie wniwecz obracasz. Pożal się cię Boże, o głupia P a n n o ! " 4 5 . D r a m a t na w ł a s n e życzenie P o l a k ó w dobiegał końca. W r o k u 1773 u t w o r z o n o jeszcze Komisję Edukacyjną, z r e o r g a n i z o w a n o A k a d e m i ę K r a k o w s k ą i Wileńską. W roku 1790 z o s t a ł a u c h w a l o n a Konstytucja 3 Maja. W s z y s t k o za p ó ź n o . W r ó g działał s p r a w n i e i u d e r z a ł precyzyjnie, był przewidujący. T r a k t a t p e t e r s b u r s k i z 1797 r o k u zobowiązywał m o c a r s t w a r o z b i o r o w e do wzajemnego w s p i e r a n i a się przeciwko P o l a k o m . Polacy bez ziemi przestali się liczyć. E u r o p a o d e t c h n ę ł a . KS. LESŁAW JUSZCZYSZYN CM PRZYPISY: 1 A. Walicki, Trzy patriotyzmy, Warszawa 1 9 8 3 , s. 13. 2 Tamże. 3 P. Skarga, Kazania na niedziele i święta całego roku [...] z przydaniem kazań sejmowych, Kraków 4 P. Skarga, Kazania sejmowe i Wzywanie do pokuty, M. Korolko (red.), Warszawa 1 9 8 5 , s. 8 5 - 9 3 . 5 Jak napisał P. Skarga, O szóstej chorobie Rzeczypospolitej, która jest dla grzechów jawnych i niekar- 1597, s. 6 5 7 - 7 0 7 . ności ich, w: Kazania sejmowe i Wzywanie do pokuty, M. Korolko (red.), Warszawa 1 9 8 5 , s. 8 5 : „Naprzedniejszy grzech jest i przenasroższa niesprawiedliwość t e g o królestwa: zbluźnienie Pana Boga chrześcijańskiego, w Trójcy jedynego, którego dopuszcza i rozmnażać się j e m u da je, iż kto chce, nie tyło m o w ą , ale i p i s m e m , i drukami bluźni b e z bojaźni n a w y ż s z e g o Boga naszego w Trójcy [ . . . ] " . 6 Jacek Liberiusz, kanonik regularny, proboszcz kościoła B o ż e g o Ciała w Krakowie. Byl cenio nym kaznodzieją. Wydal kilka zbiorów kazań, w których ś m i a ł o p i ę t n o w a ł m.in. ó w c z e s n e nadużycia władzy, butę szlachty, brak szacunku dla władzy, ucisk c h ł o p ó w („Polska piekłem dla c h ł o p ó w " ) , przekupstwo w sądach. Por. J. Beniarzówna, PSB, XVII, s. 2 8 2 . 7 J. Liberiusz, Kazanie trzecie, w: Gospodarz Nieba i Ziemie lezus Chrystus..., Kraków 1 6 6 9 . 8 Tamże, s. 4 8 2 - 4 8 3 . Ciekawą o c e n ę braku wojen religijnych w Polsce wydai Z y g m u n t Krasiń ski w liście do s w e g o ojca, a którą przypomniał w kontekście rozważań o polskiej tolerancji WIOSNA-2004 273 Piotr Wandycz w artykule Polska cnota, (http://www.opoka.org.pl/biblioteka/I/IH/toleran- cja.html): „Że wojen u nas religijnych nie było, to tylko dowód, że nikt w nic nie wierzy! moc no. O to, w co ludzie wierzą, biją się". Musi być w tym d u ż o prawdy o samych Polakach. Ka sper Balsam w Kazaniu o trojakiej jedności..., Kraków 1 7 5 8 , s. 1 1 , powiedział tak: „[...] dawni Polacy, podczas Ewangelii, przez p o ł o w ę szabel s w o i c h dobywali, dając znać o g o t o w o ś c i ser deczne krwie przelania za wiarę świętą". W s p ó ł c z e ś n i (Balsamowi) Polacy już tej g o t o w o ś c i widocznie nie posiadali. 9 10 Por. tamże, s. 4 8 3 . Jak podaje Encyklopedia Powszechna Ultima Thule, S.F. Michalski (red.), t o m VIII, Warszawa 1937, s. 5 3 2 , traktat zawarty 16 października 1 6 7 2 roku przewidywał odstąpienie T u r k o m województw: podolskiego, bracławskiego oraz południowej kijowszczyzny. Ponadto Polska zobowiązała się do płacenia haraczu w wysokości 100 tysięcy złotych rocznie. To wyraźne upokorzenie Polski w y w o ł a ł o oburzenie w kraju, które d o p r o w a d z i ł o do w z n o w i e n i a działań wojennych w 1 6 7 3 roku i przyniosło w rezultacie z w y c i ę s t w o pod C h o c i m i e m . 11 P. Skarga, O szóstej chorobie Rzeczypospolitej, która jest dla grzechów jawnych i niekarności ich, 12 Tamże, s . 8 8 . 13 J. Liberiusz, Kazanie wtóre na toz święto, verbum caro factum est..., w: Gospodarz nieba i ziemie w: Kazania sejmowe i Wzywanie do pokuty, M. Korolko (red.), Warszawa 1 9 8 5 , s. 87. lezus Chrystus..., Kraków 1 6 6 9 , s. 2 4 . 14 Zob. J. Liberiusz, Kolęda na nowe lato, w: Kolęda gospodarska rożnym stanom. Na kazaniu w dzień Nowego Lata i Trzech Krolow Ofiarowana, Kraków 1 6 6 9 , s. 2 0 . 15 Tamże, s . 2 1 . 16 J. Liberiusz, Kolęda na trzy króle, w: Gospodarz nieba i ziemie lezus Chrystus..., Kraków 1 6 6 9 , s. 9. 17 Kasper Balsam, urodzony 5 stycznia 1 7 1 5 roku we Lwowie. Pochodził z rodziny ormiańskiej. Do zakonu j e z u i t ó w wstąpił w 1 7 3 1 roku. W latach 1 7 4 6 - 1 7 4 8 wykładał t e o l o g i ę w kole gium św. Piotra w Krakowie. Jego m o w y sejmowe nawiązują do twórczości Piotra Skargi. Por. J. Bazydło, EK, I, k. 1 2 8 8 . 18 Pełny j e g o tytuł brzmi: Kasper Balsam, Kazanie o Trojakiej Jedności do publicznych obrad potrzeb nej pobudzające ku ziednaniu przez modlitwę Sejmowi Walnemu na rok pański 1758 przypadającemu w Warszawie..., Kraków 1 7 5 8 . 19 Tamże, s. 3 5 . 20 Tamże, s. 14. 21 P. Skarga, O szóstej chorobie Rzeczypospolitej..., w: Kazania sejmowe i Wzywanie do pokuty, dz.cyt., s. 9 0 . 22 J. Liberiusz, Lapis angulańs kamień węgielny, abo kątny. Na podparcie oslabiatej Ojczyzny w świąto bliwym mężu i słudze Bożym Janie Kantym..., Kraków 1667, s. 15. 23 K. Balsam, Kazanie o Trojakiej Jedności..., dz.cyt., s. 3 8 . 24 Tamże. 25 P. Skarga, O szóstej chorobie Rzeczypospolitej..., w: Kazania sejmowe i Wzywanie do pokuty, dz.cyt., s. 8 9 . 26 Tamże, s . 8 8 . 27 Tamże, s . 8 8 - 8 9 . 28 J. Liberiusz, Kazanie wtóre. Hodiefalus domui huicfacta est, w: Gospodarz Nieba i Ziemie lezus Chry stus..., Kraków 1 6 6 9 , s. 6 2 5 . 29 J. Liberiusz, Kazanie pierwsze na dzień zmartwychwstania pańskiego, [...] Gospodarz Nieba i Ziemie lezus Chrystus..., Kraków 1 6 6 9 , s. 2 9 6 . Kasper Balsam w Kazaniu o Trojakiej Jedności..., Kraków 274 FRONDA 32 ] 7 5 8 , s. 3 3 , informował, że pierwszy przypadek przekupstwa posła, który doprowadził do ze rwania Sejmu W a l n e g o mial miejsce za panowania Jana Kazimierza. W ó w c z a s , jak to sko m e n t o w a ł Balsam: „Zdziwiła się na ten złośliwy p o s t ę p e k cała Rzecz-Pospolita, a w s z y s c y na sejmie przytomni, miłość, którą k n i e m u mieli, w sprawiedliwą zapalczywość, serdeczną życzliwość, w jawną z a m i e n i w s z y nieprzyjaźń, w o i a ć poczęli: zgiń! Przepadnij! Otóż, dobra prywatnego w publicznym s z u k a n e g o skutek". 30 Por. J. Liberiusz, Kazanie pierwsze na dzień wniebowstąpienia pańskiego, w: Gospodarz Nieba i Zie mie lezus Chrystus..., Kraków 1 6 6 9 , s. 3 5 0 - 3 5 1 . 31 J. Liberiusz, Kazanie pierwsze na dzień wniebowstąpienia pańskiego, w: Gospodarz Nieba i Ziemie 32 J. Liberiusz, Kazanie wtóre. Hodiefalus domui huicfacta est, w: Gospodarz Nieba i Ziemie lezus Chry lezus Chrystus..., Kraków 1669, s. 3 5 4 . stus..., Kraków 1 6 6 9 , s. 6 2 6 . 33 p. Skarga, O szóstej chorobie Rzeczypospolitej..., W: Kazania sejmowe i Wzywanie do pokuty, dz.cyt., s. 8 9 . 34 p. Skarga, Na Moskiewskie zwycięstwo kazanie i dzięki Panu Bogu. Czynione w Wilnie 25. Julii, w dzień S.Jakuba, 1611. na przyiazd szczęśliwy Króla J.M., Kraków 1 6 1 1 . 35 Tamże, s. 2. 36 Tamże, s . 11. 37 Tamże, s . 12. 38 J. Liberiusz, Kazanie we środę po wtorej niedzieli postnej, w: Gospodarz Nieba i Ziemie lezus Chry 39 J. Liberiusz, Kazanie we środę po wtorej niedzieli postnej, w: Gospodarz Nieba i Ziemie lezus Chry 40 J. Liberiusz, Kolęda gospodarska rożnym stanom. Na kazaniu w dzień nowego lata i Trzech Krolow 41 Tamże, s. 16. 42 J. Liberiusz, Kazanie trzecie, w: Gospodarz Nieba i Ziemie lezus Chrystus..., dz.cyt., s. 7 0 4 . Kazno stus..., Kraków 1 6 6 9 , s. 1 3 - 1 4 . stus..., dz.cyt., s. 15. ofiarowana..., Kraków 1669. dzieja pytał słuchaczy: „A nie w i e m skąd by to aby ubodzy poddani, królewscy, d u c h o w n i pie c h o t ę odziewać, m u n d e r o w a ć mieli? A pieniądze z skarbu na c o ? " . 43 Por. K. Balsam, Kazanie o Trojakiej Jedności..., dz.cyt., s. 2 8 . 44 S. Rotkiewicz, Królowa cnót i Pani Zastępów Kunegunda Święta, Królowa Polska..., Kraków 1 6 8 9 . 45 Tamże, s. 5 1 . WIOSNA-2004 275 Zmarły w 1980 roku Władimir Wysocki był z pocho dzenia Żydem i znajduje to swoje odbicie w jego twór czości. Jewgienij Mierzon próbuje wykazać, że gdyby pieśniarz znalazł się za życia w Izraelu, to byłby bar dem prawicy. Wśród wielu jego pieśni są i takie, które gloryfikują miłość do ojczyzny, odwagę, heroizm, męstwo. Jest jeszcze jedna cecha, którą autor przypisu je pieśniarzowi - życzliwość wobec politycznych prze ciwników (czytaj: wolność od resentymentów). Według Mierzona cecha ta odróżnia prawicę od lewicy. ŻYDOSTWO - OSTATNIA NADZIEJA BIAŁEGO CZŁOWIEKA PRZEGLĄD IZRAELSKIEJ PRASY ROSYJSKOJĘZYCZNEJ FILIP ME MC H ES Kiedy się czyta znajdujące się w Biblii dwie księgi machabejskie, nie ma się wąt pliwości, że Żydzi bronili wówczas (w drugim wieku ery przedchrześcijańskiej) swojego zaścianka wbrew „całemu światu". Po śmierci Aleksandra Macedońskie go narody opanowane przez dynastię Seleucydów zostały poddane walcowi unifi kacji, porzucały tradycyjne prawa i religie, uczyły się greckich obyczajów i języ ka, stapiały się w jedno społeczeństwo. Procesy te ogarnęły również Żydów i był moment, kiedy hellenizacja tego narodu wydała się czymś przesądzonym. dzięki nadludzkiemu wysiłkowi Machabeuszów żydowski „zaścianek" Tylko na szczę ście wtedy się ostał. Nawet nie umiem sobie wyobrazić, że ktoś mógłby przeczyć temu, że po dziś dzień cała ludzkość bardzo wiele korzysta z owoców tamtego mogłoby się wydawać, że tylko partykularnego - zwycięstwa. Ojciec Jacek Salij OP 276 FRONDA 32 Stosunek znacznej części polskiej prawicy do konfliktu izraelsko-palestyńskiego u w a r u n k o w a n y byl i jest własnymi doświadczeniami. Prawidło wość tę potwierdzają zwłaszcza środowiska, któ re próbują odgrzewać anachroniczne wątki z do robku Narodowej Demokracji. Udział „ ż y d o k o m u n y " w stalinizacji Polski oraz brak analo gicznych wydarzeń w dziejach kontaktów polsko-arabskich zadecydowały o p u n k t a c h dodat nich dla rodaków Jasera Arafata, a ujemnych dla w i a d o m o kogo. I cho ciaż pojawienie się nowych podziałów geopolitycznych po 11 września 2001 roku sprawiło, że dzisiaj również w prasie „narodowej" nie brakuje głosów popierają cych ewentualne zawiązanie chrześcijańsko-żydowskiego jako sojuszu muru obronnego przed islamskim fundamen talizmem, to jednak jej stali czytelnicy wiedzą swoje. Mogliby się oni j e d n a k bardzo zdziwić, gdyby sięgnęli po prasę izraelską wydawaną w języku... rosyj skim przez imigrantów z terenu d a w n e g o ZSRS, a więc - by przywołać tu pewien stereotyp - potomków sadystycznych, krwiożerczych komisarzy ludowych. Na łamach takich pism jak „ 2 2 " czy serwisów internetowych jak „Chroniki Jerusalima" często i wyraźnie dają o sobie znać poglądy przeciwne t e m u wszystkiemu, co personifikuje mityczny „ruski" Żyd- -bolszewik, który przemieniwszy się wczoraj w pazernego oligarchę i kosmopolitycznego WIOSNA 2004 demoliberała, spiskuje teraz z G e o r g e ' e m S o r o s e m przeciw Polsce, chrześci j a ń s t w u oraz całej cywilizacji łacińskiej. Jeśli n a t o m i a s t pojawiają się w tych mediach jakieś krytyczne opinie w o b e c w ł a s n e g o n a r o d u , to f o r m u ł o w a n e są z przeciwnej perspektywy aniżeli ta, k t ó r ą reprezentują lewicowi intelektu aliści żydowscy pokroju N o r m a n a Finkelsteina (autora g ł o ś n e g o Przedsiębior stwa Holocaust) albo - dla o d m i a n y - K o n s t a n t e g o Geberta. Nie b ą d ź m y jed nak gołosłowni. Samobójcze tendencje narodu żydowskiego W tekście Z A P A D N A J A KULTURA I JEWRIEJSKIJ W Y B Ó R (Kultura zachodnia i żydowski wy bór, „22" nr 99) Raisa Epsztajn oskarża h u m a n i z m i oświecenie o rozkład społe czeństw tradycyjnych oraz przygotowanie podatnego gruntu dla totalitarnych ide ologii. Ofiarami postępu okazały się też zamknięte zbiorowości żydowskie, które nie oparły się procesom modernizacyjnym i utopijnym eksperymentom. Dlacze go? Bo sens byciu Żydem nadaje judaizm. Dotyczy to zwłaszcza sytuacji, w któ rych przynależność do Narodu Wybranego jest przyczyną konfliktów z gojami. Ale rola judaizmu, podobnie jak chrześcijaństwa, zaczęła maleć. Wielu Żydów zdecydowało się zerwać z „ciemnotą", porzucić wiarę i obyczaje przekazywane z pokolenia na pokolenie przez przodków, aby zasymilować się z nowoczesnymi narodami europejskimi. Epsztajn nie w a h a się stwierdzić: „Taki jest początek sławetnej żydowskiej samonienawiści, żydowskiego antysemityzmu, który często okazuje się d u ż o bardziej okrutny niż antysemityzm nieżydowski". O w a samonienawiść osiągnę ła krańcową postać, uobecniając się w dwóch zantagonizowanych wzajemnie ideologiach: k o m u n i z m i e i - paradoksalnie - nazizmie. Marksistowski interna cjonalizm postulował, aby żydostwo rozszerzyło się na całą ludzkość, a następ nie się w niej rozpłynęło. Hitlerowski antysemityzm jest nat omias t doprowa dzeniem do ostateczności rozważań O t t o Weiningera, Żyda przekonanego o niższości swojego narodu wobec rasy aryjskiej. Obie wymienione ideologie poniosły klęskę. Żydzi jednak zachowali samobójcze skłonności zarówno do budowy „nowego wspaniałego świata", jak i do samounicestwienia. Epsztajn ma świadomość, że taka ocena dziejów m o ż e gorszyć lub napotykać lekceważe nie współczesnych rządców dusz, których pochłania walka z r z e k o m o nadmier nym pielęgnowaniem każdej rodzimej tożsamości (piętnowanym jako nacjona278 FRONDA 32 lizm bądź ksenofobia). Stąd konkluzja: „Ignorowanie tego problemu to ścieżka najprostsza i najłatwiejsza. Ale jest ona zarazem najbardziej niebezpieczna i nie uchronnie zmierza do jednego z dwóch wskazanych tu biegunów". A r g u m e n t y Raisy Epsztajn zdaje się podzielać Aleks T a m . W jego tekście o w y m o w n y m tytule salima", SUMIERK.1 28.11.2002, IDIEOŁOCIJ (Zmierzch ideologii, „ C h r o n i k i Jeru- http://rjews.net/gazeta/gazeta.html) czytamy: „21 stycznia 1793 roku n a d r a n e m kat pociągnął dźwignię i n ó ż gilotyny o p a d ł w dół, wydając zgrzyt n a d z a m a r ł y m placem Rewolucji i oddzielając głowę od ciała, a j e d n o c z e ś n i e ó w c z e s n ą e p o k ę od nowej. Upadając z szafotu r a z e m z zakrwawioną głową Ludwika XVI, n o w a epoka, E p o k a Ideologii, w odróż nieniu od głowy króla, nie została w plecionym koszu, lecz w e s o ł o potoczy ła się w świat w p o s z u k i w a n i u innych g ł ó w i od tej pory nie p r z e s t a w a ł a na wiązywać do złowieszczych okoliczności swych n a r o d z i n " . T a m bardzo precyzyjnie wyjaśnia, gdzie od ponad dwóch stuleci przebiega li nia frontu. „Dla mnie jest istotne, że Ideologia łączy się z tym, co Pożądane, z Ideałem, który jak na razie, z p o w o d u rozmaitych przyczyn, nie m o ż e być zre alizowany, ale do którego, cholera, trzeba dążyć. A kiedy zostanie osiągnięty, wtedy już będzie wszystko dobrze... [...] Na razie jednak pojawia się pytanie: czy istnieje ideologia, taka jak ją zdefiniowałem, u konserwatysty? Rzecz wątpliwa. Wartości konserwatywne są proste, konkretne i stare jak świat: rodzina, dzieci, naród, ojczyzna, tradycja, zwłaszcza tradycja, od niepamiętnych czasów, korze niami wyrastająca z ziemi cmentarzy. Czy to wszystko m o ż e być nazywane hała śliwym słowem «ideologia»? Figa z makiem... Ideologia to «jak być powinno*. Wartości konserwatysty to «jak jest», a nawet «jak było». [...] Zgodnie z tym pa radygmatem za nonsens należy uznać przeciwstawianie konserwatystów libera łom lub k o m u n i s t o m , lub faszystom, lub przedstawicielom jakiejkolwiek innej ideologii. Dzisiejsza właściwa para przeciwieństw wygląda następująco: konser watyści przeciwko wszystkim pozostałym; Tradycja przeciwko Ideologii". Tarn oznajmia, że nadeszła pora, aby raz na zawsze pożegnać zgubne u t o pie, które chcieli realizować polityczni zbrodniarze. „Krwawa epidemia h u m a nistycznych ideologii, będąca p o k a r m e m dla Robespierre'a i Stalina, Trockie go i Hitlera, Pol Pota i Castro, M a o Tse-tunga i Ulriki Meinhof, nie jest i m m a n e n t n ą cechą tego świata. [...] O n a zwaliła się n a m na głowę dwa wieki temu; ona zginie w otchłani, zostawiając po sobie złą p a m i ę ć o wielu milio nach ofiar. Idź precz, szatanie!". WIOSNA 2004 279 W obronie państw narodowych - przeciwko globalnemu imperium W tekście POSTSIJONIZM I DIEMOKRATIJA (Postsyjonizm i demokracja, serwis Grupy Analitycznej MAOF, 5.03.2003, http://rjews.net/maof) Raisa Epsztajn zwraca uwagę na zagrożenie, jakie po u p a d k u realnego socjalizmu niesie świa tu inny totalitaryzm, chociaż ani elity, ani e s t a b l i s h m e n t o w e media nie ośmie liłyby się tego zjawiska tak określić. Chodzi o „demokrację totalitarną" (termin stosowany chociażby przez Friedricha von Hayeka), która przedłuża łańcuch projektów będących od wybuchu rewolucji 1789 roku kolejnymi próbami wcie lenia w życie herezji chrześcijaństwa zsekularyzowanego mesjanizmu. Absolutyzacja reguł demokracji to - w e d ł u g Epsztajn - działania marginali zujące tradycję i religię: większość społeczeństwa m o ż e wywracać hierarchie społeczne oraz relatywizować świętości i n o r m y moralne. Niegdyś zlaicyzowa ni Żydzi stanowili pokaźną reprezentację w kolejnych międzynarodówkach, gdyż wierzyli, że ludzkość m o g ą zjednoczyć idee komunistyczne. Za wroga uważali oni swoich rodaków, którzy ideom p o s t ę p o w y m stawiali opór. Dziś spora część w e t e r a n ó w „nowej lewicy" to również ludzie wywodzący się z ży dowskich d o m ó w . Teraz, objąwszy ważne funkcje w instytucjach Unii Europej skiej czy O N Z , traktują oni swoiście p o j m o w a n ą globalizację jako i n s t r u m e n t walki z p a ń s t w a m i narodowymi, w tym zwłaszcza z Izraelem, a sojuszników pozyskują wśród p a ń s t w arabskich. W ten sposób - uważa Epsztajn - p o m i m o rozpadu ZSRS, kresu realnego socjalizmu i zwycięstwa zachodniej demokracji E u r o p a wraca do m o d e l u mark sistowskiego, a w „kwestii żydowskiej" do syntezy tego m o d e l u z innym, trak towanym powszechnie jako przeciwieństwo owego pierwszego, lecz dla Żydów dużo bardziej potwornym. Dlaczego? „Jedną z przyczyn jest to, iż [...] procesy denazyfikacyjne w Europie po II wojnie światowej doprowadziły z biegiem cza su do sytuacji, w której jakiekolwiek partykularno-narodowe orientacje zaczęły być identyfikowane z nacjonalizmem, rasizmem i nawet nazizmem, co natural nie od razu delegitymizuje te orientacje w każdym państwie pretendującym do nazywania go demokratycznym". Denazyfikacja bez dekomunizacji - twierdzi Epsztajn - pozostaje czymś po zornym. Trzymająca władzę nad świadomością społeczną Europejczyków i Izra elczyków lewica nie pozwoliła na dekomunizację w sferze idei, symboli, mitów. 280 FRONDA 32 Dlatego „internacjonalizm kościoła komunistycznego nie tylko nie utracił na wet odrobiny swojej poprzedniej legitymacji, ale więcej, stał się niezaprzeczal ną prawdą, autentycznym credo religii demokracji totalitarnej, w jej choćby i od nowionej, lecz nie mniej fanatycznej i fundamentalistycznej wersji niż poprzednie - takiej wersji, jaka sformułowana została w bieżącej, ponoć «post-ideologicznej» epoce". Z m i t e m identyfikacji nacjonalizmu i faszyzmu rozprawia się Aleks T a r n w tekście 26.01.2003, BIELGIJSKAJA MODEL (Model belgijski, http://rjews.net/gazeta/gazeta.html). idee zjednoczonej „Chroniki Jerusalima", Autor przypomina, że E u r o p y żywe były j u ż w ś r ó d z w o l e n n i k ó w p a n o w a n i a III Rzeszy n a d Starym K o n t y n e n t e m , i to z a r ó w n o w ś r ó d N i e m c ó w , jak i przedstawicieli innych n a r o d ó w . Do tych drugich należy zaliczyć H e n r i de Mana, kolaborującego z n a z i s t a m i lidera belgijskich socjalistów, c z o ł o w e g o ideologa europejskiej jedności. Dziś p r e m i e r Belgii pomija m i l c z e n i e m bru n a t n ą przeszłość r o d z i m y c h p r e k u r s o r ó w Unii Europejskiej, ale d o m a g a się, aby szef rządu izraelskiego, Ariel Szaron, stanął p r z e d belgijskim s ą d e m za swoje r z e k o m e z b r o d n i e wojenne. Obecnie socjaldemokraci tropią na całym świecie przejawy nacjonalizmu jako upiory faszystowskie. Lewicę belgijską przerażają sukcesy wyborcze separatystów z Vlaams Blok, którzy zamiast wspierać europejskie procesy integracyjne, dążą ku suwerenności swojego regionu (czy raczej kraju), a co za tym idzie - ku rozpado wi belgijskiej państwowości. Tarn zauważa: „Można uznać za sprawiedliwe koja rzenie niemieckich nazistów z rasizmem, z grą na urażonej przez I wojnę świato wą niemieckiej d u m i e narodowej, lecz nacjonalizm jako taki nie mi z faszyzmem nic wspólnego. Idea narodowa z założenia jest separatystycz na, zamknięta w wewnętrznych granicach swojego kręgu narodowego. Na tomiast faszystowska, zaborcza ekspansja skierowana była poza te grani ce, podobnie zresztą jak komunistyczna. Dotyczy to też pokrewnej obu tym e k s p a n s j o m socjalistycznej ekspansji «integracyjnej». Dlatego H e n r i de Man tak się cieszył na widok faszystowskich czołgów". N o n s e n s y h u m a n i z m u i e p i d e m i a political correctness Idea w i e l o k u l t u r o w o ś c i m o ż e się stać w ł a s n y m z a p r z e c z e n i e m , d o w i a d u j e m y się z t e k s t u Aleksandra W o r o n e l a BOLSZOJ BIEZPORIADOK W CUMANNOM MIRIE WIOSNA-2004 281 (Wielki chaos w h u m a n i t a r n y m świecie, „ W i e s t i " , 2 3 . 0 5 . 2 0 0 2 ) . Z a c h o d n i ą cywilizację h u m a n i s t y c z n ą cechuje p e w n a hipokryzja: „Z jednej strony w żadnym wypadku nie chcemy profanować jakichkolwiek obcych świętości (no bo w czym są «one» gorsze od n a s ) , a z drugiej s t r o n y z a c h o w u j e m y się tak, jakby takich świętości na świecie nie było (przede w s z y s t k i m nie było u nas) i być nie m o g ł o " . T e n relatywizm m u s i w z b u d z a ć n a t u r a l n e podejrze nia: czy szacunek w o b e c obcych wierzeń jest szczery? „Poza tym, jeśli robi my wrażenie, że sami nie p o s i a d a m y żadnych świętości, to w konsekwencji zawsze i we w s z y s t k i m m u s i m y u s t ę p o w a ć p r z e d s t a w i c i e l o m innych k u l t u r . Dlatego że to, co względne, m u s i ustąpić t e m u , co a b s o l u t n e . Na t y m pole ga sprawiedliwość. Oprócz tego chodzi o to, «żeby tylko nie było wojny». Je steśmy przecież h u m a n i s t a m i " . W o r o n e l zauważa, że Trzeci Świat o d r z u c a h u m a n i z m i pozostaje w i e r n y s w o i m tradycjom oraz s w o i m religiom. D o w o d z ą t e g o chociażby palestyńscy terroryści, którzy z i m i e n i e m Allaha na u s t a c h są gotowi p r o w a d z i ć „świętą w o j n ę " przeciwko r e p r e z e n t u j ą c e m u wartości z a c h o d n i e Izraelowi. O d p o wiedzią m o ż e być jedynie siła - a r g u m e n t t r u d n y do przyjęcia dla Ż y d ó w z krajów zachodnioeuropejskich, lecz z r o z u m i a ł y dla doświadczonych przez represje totalitarnego r e ż i m u m i e s z k a ń c ó w Izraela przybyłych z obszaru d a w n e g o ZSRS. „ N o cóż, t a k a sytuacja będzie t r w a ć jeszcze w przyszłości, póki nie nadejdzie mesjasz [ m a ł ą literą, p i s o w n i a oryginalna - przyp. F . M . ] . I skoro on jeszcze nie nadszedł, legalność i s t n i e n i a Izraela nie będzie zabez pieczona, jeśli nie u d a się jej w z m o c n i ć siłowymi, p o z a p r a w n y m i a r g u m e n tami, tak jak to m i a ł o miejsce w Kuwejcie, Bośni i innych krajach. T e r a z i p o tem". W innym swoim tekście O NACYONALNOJ NIEZAWISIMOSTI T L I N K I T O W (O n a r o d o wej niezawisłości Tlinkitow, „Wiesti", 11.04.2002) Aleksander W o r o n e l zaj muje się kwestią aspiracji niepodległościowych różnych n a r o d ó w . Aspiracje te mają często a d w o k a t ó w w ś r ó d rozmaitych aktywistów „praw człowieka". Ale we współczesnym świecie pokutuje przekonanie, zgodnie z którym człowiek ma rozmaite prawa, natomiast nie ciążą na n i m żadne obowiązki. Istnieją na rody, które nie są zdolne do stworzenia własnego państwa. „Rozdzielenie politycznych p r a w od politycznych o b o w i ą z k ó w w wol nych krajach sprawia, iż szczególnie efektywnie korzystają z tych p r a w wła śnie ci, którzy nigdy nie wywiązywali się z obowiązków. To p r o w a d z i do nie282 FRONDA 32 u s t a n n e g o niezadowolenia innych obywateli, którzy zbyt wyraźnie widzą, że są nabijani w butelkę. « N a r o d o w e p r a w a Palestyńczyków są niezaprzeczalne* - m o ż e to i prawda, zwłaszcza jeśli się r o z u m i e , o czym się mówi. A jakie t e n n a r ó d ma obowiązki? Czy t e n p r o b l e m był dysku towany na forach m i ę d z y n a r o d o w y c h ? " - pyta retorycznie a u t o r . H u m a n i s t y c z n ą ideę w i e l o k u l t u r o w o ś c i r e i n t e r p r e t u j ą na w ł a s n y użytek zwolennicy political correctness. W tekście „Chroniki J e r u s a l i m a " , 12.10.2002, STRASTI-PIEDIERASTI (Homo-namiętności, http://rjews.net/gazeta/gazeta.html) Aleks T a r n polemizuje z p o s t u l a t a m i izraelskich ś r o d o w i s k gejowskich. J a k o poseł do Knesetu został wybrany profesor u n i w e r s y t e t u w Tel Awiwie, zde klarowany i jednocześnie wojujący h o m o s e k s u a l i s t a , Uzi Ewen. Na uroczy stości zaprzysiężenia go jako p o s ł a E w e n pojawił się w t o w a r z y s t w i e swoje go partnera. N o w y p a r l a m e n t a r z y s t a od razu zaangażował się w walkę o r ó w n o u p r a w n i e n i e p a r h o m o s e k s u a l n y c h z m a ł ż e ń s t w a m i . C h o d z i mu o ulgi e k o n o m i c z n e dla siebie i swojego k o c h a n k a . T a r n kpi sobie z p o m y s ł ó w Ewena. A u t o r a d u ż o bardziej n i e p o k o i co in nego: „(...) przejmuję się a d o p t o w a n y m przez tę kochającą się p a r ę c h ł o p c e m o imieniu Josi. N i e wiem, kto, kiedy i na jakich zasadach zdecydował o losie tego chłopca. Ale robi mi się p o t w o r n i e przykro, kiedy p o m y ś l ę sobie, że z p o w o d u t e g o p r e c e d e n s u w przyszłości p o d o b n y los m o ż e s p o t k a ć k a ż d e izraelskie dziecko, włączywszy, Czytelniku, n a s z e w n u k i i p r a w n u k i " . T a r n przywołuje wypowiedź W ł a d i m i r a Bukowskiego, rosyjskiego pisa rza i słynnego a n t y k o m u n i s t y c z n e g o dysydenta. Bukowski stawia diagnozę o kryzysie cywilizacji zachodniej, k t ó r a coraz bardziej poddaje się i d e o m po litical correctness. W Wielkiej Brytanii - gdzie pisarz m i e s z k a - p a r l a m e n t omal nie uchwalił zakazu hate speach. Co oznacza hate speach? Okazuje się, że chodzi o w e r b a l n e wyrażanie d o m n i e m a n e j nienawiści, lecz tylko w o b e c określonych grup, n p . o s ó b o d m i e n n e j rasy czy h o m o s e k s u a l i s t ó w . Projekt tej ustawy p r z y p o m i n a B u k o w s k i e m u sławetny artykuł 70 sowieckiego ko deksu karnego, na którego p o d s t a w i e pisarz został p o z b a w i o n y wolności. „Śmieszne?" - pyta Tarn. I zaraz odpowiada: „Dla m n i e okropne. Mogę tyl ko schylić głowę przed straszliwym osobistym doświadczeniem Władimira Bu kowskiego, który z piekła sowieckich psychuszek wyniósł wiedzę o tym, jak to jest, kiedy «dla twojego dobra [...] ratują ciebie od samego siebie». Mnie ratować nie trzeba, towarzysze komisarze! [...] Zostawcie mój biedny tyłek w spokoju!". WIOSNA2004 283 Silny „ n o w y Ż y d " Pielgrzymki Izraelczyków do Oświęcimia stają się coraz bardziej p u s t y m ry t u a ł e m - twierdzi Asja E n t o w a w tekście PAMIATI o KATASTROFIE PROSZŁOJE I BUDUSZCZIEJE: EKSPLUATACJA (Przeszłość i przyszłości: eksploatacja pamięci o Kata strofie, „ N o w o s t i niedieli", 4 . 0 7 . 2 0 0 3 ) . Lata mijają i świat p o m a ł u z a p o m i na o tym, co się wydarzyło w latach 3 0 . i 4 0 . ubiegłego stulecia. Kiedyś było inaczej. „Pod w p ł y w e m u ś w i a d o m i e n i a sobie faktu Katastrofy O N Z miłości wie zgodziła się na istnienie p a ń s t w a Izrael (chociaż w z u p e ł n i e nie nadają cych się do życia granicach, ale to już i n n a kwestia). Cały świat z ciekawo ścią obserwował proces E i c h m a n n a , pomijając to, że p o r w a n i e E i c h m a n n a z Argentyny było w b r e w p r a w u m i ę d z y n a r o d o w e m u " . Koniunktura się zmieniła. Świadczy o tym niespotykany od końca II wojny światowej wzrost nastrojów antysemickich w Europie i USA. Przypominanie nazistowskich obozów koncentracyjnych nie robi już w świecie wrażenia. En towa radzi swoim r o d a k o m pozbyć się złudzeń: „Już nie jesteśmy silnymi re prezentantami cywilizacji zachodniej". Świecki kult ofiar holocaustu, który miał być wspólną płaszczyzną p o r o z u m i e n i a z antytotalitarnym Z a c h o d e m , nie m o ż e już stanowić o żydowskiej tożsamości narodowej. „Yad V a s h e m chroni pamięć o tysiącach zburzonych synagog, lecz nie ma w n i m miejsca na pamięć 0 d w u k r o t n y m zburzeniu Świątyni [Jerozolimskiej - przyp. F.M.]. A przecież tylko spadkobiercy ludzi, którzy wznieśli Pierwszą i D r u g ą Świątynię, m o g ą sobie rościć p r a w o do tej ziemi - ziemi naszych ojców". W tekście MUZYKA MIFA (Muzyka mitu, „Wiesti", 2 0 . 0 2 . 2 0 0 3 ) N a u m Waj- m a n recenzuje sztuki teatralne i filmy, w których pojawia się t e m a t „kwestii ży dowskiej". Autor nie pozostawia suchej nitki na utworach prezentujących Ży d ó w jako bezsilne ofiary antysemickich zbrodni, chociaż - trzeba uprzedzić daje się przy okazji niepotrzebnie ponosić rozmaitym fobiom. „Pianista, Lista Schindlera i p o d o b n e produkcje to filmy-rytuały. [...] Chociaż, oczywiście, współczesny Europejczyk zinterpretuje swój zachwyt jako czysto «estetyczny», 1 będzie na wszelkie sposoby obłudnie obwieszczać: «to jest dzieło sztuki». «Ofiara», czyli Żydzi, w nie mniejszym stopniu czynnie przeżywa te filmy i się nimi zachwyca. [...] Co się zaś tyczy żydowskich twórców owych filmów, to obawiam się, że troskami tych «kapłanów sztuki» są bardziej względy praktycz ne. [...] I chociaż profanacja Katastrofy, przemienienie jej w «fabułę», [...] jest 284 FRONDA 32 gorszym przestępstwem niż negacja Katastrofy, to spielbergi i polańscy świadomie kontynuują podtrzymywanie tego stereotypu ofiary. Kieruje nimi ten sam instynkt «asymilowanego», to znaczy Żyda, który wyrzekł się swojej kultury: spodobać się swoim gnębicielom. I nie ma dla Żyda lepszego spo sobu, aby spodobać się chrześcijanom, niż uczynić z siebie ofiarę". W a j m a n o w i podobają się i n n e filmy: Europa Europa (recenzent mylnie odnotował, że reżyserem tej produkcji jest o d t w ó r c a głównej roli, Marco Hofschneider, a nie Agnieszka Holland) oraz Fanatyk H e n r y ' e g o Beana. W obydwu obrazach główni b o h a t e r o w i e p r z e ł a m u j ą stereotyp Żyda-ofiary lub b u n t u j ą się przeciwko n i e m u . W tym d r u g i m filmie były u c z e ń jesziwy staje się n a w e t neonazistą, który używa p r z e m o c y w o b e c swoich rodaków, aby pod koniec filmu ostrzec u c z e s t n i k ó w n a b o ż e ń s t w a o p o d ł o ż o n e j w sy nagodze bombie, a n a s t ę p n i e s a m e m u zostać w świątyni i zginąć. Wajman konkluduje: „[...] w rzeczywistości syjoniści z b u n t o w a l i się kie dyś głównie przeciwko ż y d o w s k i e m u «ofiarnictwu» i zamarzyli o «nowym Żydzie*, o antropologicznym przeszczepie na Z i e m i ę Obiecaną. C h ł o p a k i za szli d u ż o dalej aniżeli b o h a t e r filmu Fanatyk, lecz niestety, i tutaj, w Izraelu, obserwujemy t e n proces «judaizacji», który n a d c h o d z i z d w ó c h stron: ze stro ny «bogobojnych» (charedim) i ze s t r o n y izraelskiej «lewicy». J e d n i nadal lu bią «ofiarnictwo», d r u d z y po chrześcijańsku n i e n a w i d z ą naszej «siły», uważa jąc ją za zasadniczą «przeszkodę dla pokoju»". Resentymenty jako d o m e n a lewicy, także izraelskiej, to t e m a t innego tekstu N a u m a Wajmana, ŁOWUSZKI MORAU (Pułapki moralności, „Wiesti", 28.11.2002). Pomimo klęski lewicowych utopii idea „sprawiedliwości społecznej" nie zeszła z areny dziejów. „Te wszystkie «szlachetne przekonania* nie mogą przecież się ulotnić w minutę, tym bardziej że wciąż uważane są za «szlachetne». O n e szuka ją nowego «adresu», nowego pola działalności, nowych «wyzyskiwanych» i no wych «wyzyskiwaczy», nowych «ulubionych wrogów». O n e walczą o prawa mniejszości etnicznych i seksualnych, przeciwko dyskryminacji rasowej, neokolonializmowi, globalizacji, «zacofaniu Południa*, występują w obronie Palestyń czyków i zwierząt". Grzechem pierworodnym państwa izraelskiego okazały się próby łączenia idei narodowo-niepodległościowej z lewicowymi dążeniami do oswobodzenia „uciskanych m a s " , również palestyńskich. Wajman wskazuje na antyizraelskie i propalestyńskie nastroje w E u r o pie. Ale są o n e u d z i a ł e m lewicy (w s a m y m Izraelu też) oraz i m i g r a n t ó w W1OSNA2004 285 m u z u ł m a ń s k i c h . Pozostaje jeszcze e u r o p e j s k a „milcząca w i ę k s z o ś ć " , k t ó r a zdaje sobie sprawę z zagrożenia, jakie niesie f u n d a m e n t a l i z m islamski. „Ale ma o n a dosyć żydowskiej «świętoszkowatości», ciągłych żydowskich «żądań sprawiedliwości", ciągłego poczucia w i n y z p o w o d u zagłady Ż y d ó w , p o r u s z a nia się jak niewolnik, k t ó r e g o krępują w y r z u t y żydowskiego spojrzenia". Au t o r nawołuje do przyjęcia przez swoich r o d a k ó w wojowniczej p o s t a w y i od rzucenia lewicowej mentalności opartej na r e s e n t y m e n t a c h . Tylko t a k b o w i e m m o ż n a p o m ó c sobie i i n n y m . W tekście TURY?" WYSOCKIJ K A K ZIERKAŁO P R A W O C O ŁACIERIA ILI „Z KIEM WY, MASTIERA KUL (Wysocki jako zwierciadło obozu prawicy, czyli „Po której stronie jeste ście, ludzie kultury?", „Chroniki Jerusalima", 25.01.2003) Jewgienij Mierzon prezentuje sylwetkę najsłynniejszego, oprócz Bułata Okudżawy, rosyjskiego barda. Z m a r ł y w 1980 roku W ł a d i m i r Wysocki był z p o c h o d z e n i a Ż y d e m i znajduje to swoje odbicie w jego twórczości. Mierzon próbuje wykazać, że gdyby pieśniarz znalazł się za życia w Izraelu, to byłby b a r d e m prawicy. W ś r ó d wielu jego pieśni są i takie, które gloryfikują miłość do ojczyzny, odwagę, h e roizm, m ę s t w o . Jest jeszcze j e d n a cecha, k t ó r ą a u t o r przypisuje pieśniarzowi życzliwość wobec politycznych przeciwników (czytaj: wolność od r e s e n t y m e n t ó w ) . W e d ł u g Mierzona cecha ta odróżnia prawicę od lewicy. O t o fragment jednej z pieśni Wysockiego „o s e n t y m e n t a l n y m b o k s e r z e " : Nieprawda, że niby na koniec Gromadzę swe siły, Bić człowieka po twarzy Od dzieciństwa nie potrafię, A lewicowcy zachowują się jak „Borys Butkiejew z Krasnodaru" G o j e t e ż są l u d ź m i Słynny rosyjski n o b l i s t a literacki, A l e k s a n d e r Sołżenicyn, napisał książkę DWIESTIE LIET WMIESTIE (Dwieście lat r a z e m ) , p o ś w i ę c o n ą b u r z l i w y m i skompli k o w a n y m dziejom s t o s u n k ó w rosyjsko-żydowskich. W tekście Iz z P O K Ł O N O M IZRAILIA - (Z Izraela - z p o k ł o n e m , „ 2 2 " n r 129) Anatolij D o b r o w i c z recen zuje tę pozycję. Na u w a g ę zasługują zwłaszcza p o n i ż s z e fragmenty, k t ó r e m o ż n a zostawić bez k o m e n t a r z a . „Sołżenicyn m a s ł u s z n o ś ć : każdy n a r ó d p o 286 FRONDA 32 w i n i e n pochylić się n a d s a m y m sobą z p o w o d u swoich w a d i sła bości. J e d n a z naszych żydowskich słabości to p o d s k a k i w a n i e z p y t a n i e m : czy a u t o r jest j u d o f o b e m czy judofilem? Żydzi żądający, żeby ich k o c h a n o , i wychwalający judofilów wzbudzają poczucie za kłopotania. Nikt n i k o g o nie m u s i kochać. [...] N i e m o ż n a powie dzieć, żeby krytykowanie Rosjan i ich m e n t a l n o ś c i było dla Ż y d ó w t a b u : w ogóle opinia ze s t r o n y jakiegokolwiek n a r o d u , choćby i aż do bólu przykra, jest korzystna, bo p o z w a l a p r z e p r o w a d z i ć s a m o a n a l i z ę . [...] N a m n a t o m i a s t , Ż y d o m , nie zaszkodzi przyjrzeć się sobie o c z a m i A l e k s a n d r a Isajewicza [Sołżenicyna - przyp. F . M . ] . N i e j e d e n raz chrząknąwszy, t r z e b a bę dzie m r u k n ą ć : «I to jest prawda». W e ź m y chociażby t e n n a r c y z m - jego prze jawy są r ó ż n o r o d n e : tutaj jest i żydowskie poczucie winy, i żydowskie bycie p i ę k n o d u c h e m , i p o ł o w i c z n y bądź całkowity internacjonalizm, i syczący so cjalny d y n a m i z m , i s k ł o n n o ś ć do s ł u ż e n i a w s z ę d z i e p o s t ę p o w i , m i e r z e n i e wszędzie w elitę... Aż do p a r a d o k s u - do żydowskiej s a m o n i e n a w i ś c i (to przecież też rodzaj n a r c y z m u ) " . T e k s t Emila Szlejmowicza M Y GOWORIM „SŁOWIANSKIJ SOJUZ", PODRAZUMIEWAJEM... (Mówimy „Związek Słowiański", myślimy..., „Russkij Izrailitianin", 16.12.2002) p o r u s z a p r o b l e m Rosjan mieszkających w Izraelu. W ś r ó d imi g r a n t ó w z t e r e n u byłego Związku Sowieckiego przybyło w latach 90. do Izra ela m n ó s t w o ludzi, którzy formalnie nie mają p o c h o d z e n i a żydowskiego. Grupie tej t r u d n o jest pozyskać akceptację t a r g a n e g o n a p i ę c i a m i na tle et nicznym s p o ł e c z e ń s t w a izraelskiego. Aby n i e pogrążać się w alienacji, Rosja nie próbują organizować się politycznie. J e d n a k sytuacja t a k a t w o r z y w a r u n ki d o g o d n e do u a k t y w n i a n i a się r o z m a i t y c h podejrzanych o s o b n i k ó w . T a k jest w w y p a d k u organizacji „Związek S ł o w i a ń s k i " p o d p r z y w ó d z t w e m Aleksieja Korobowa. Szlejmowicz stwierdza j e d n a k : „ N a d s z e d ł m o m e n t , żeby przyznać się d o tego, iż K o r o b o w a i jego «Związek Słowiański* zrodziliśmy my, Żydzi. To nie jest przyczyna, ale n a s t ę p s t w o jakże częstego używania p r z e z n a s s ł o w a «goj». Izraelczyk, który urodził się tutaj i nie zetknął się na obczyźnie ze s ł ó w k i e m „Żydek", nie m o ż e pojąć, jak p r z y k r o i niesprawiedliwie b r z m i sło wo «goj». W efekcie ci Rosjanie, którzy n a p r a w d ę stykają się w Izraelu z przy p a d k a m i słowianofobii, stają się zawzięci i zaczynają szukać obrońcy, a znaj dują tylko... «Związek Słowiański*". WIOSNA-2004 287 W tekście ŻENSKIJ SIŁUET W OPTICZESKOM PRICELIE (Kobieca sylwetka na celow niku, „Wiesti", 21.08.2003) Jaków Szaus rozmawia z Yoną Dureau, mieszka jącą we Francji autorką filmu d o k u m e n t a l n e g o o sytuacji w A u t o n o m i i Pale styńskiej. Film nie wzbudził zainteresowania BBC, a trzy francuskie kanały telewizyjne odmówiły jego emisji, tłumacząc, że „nie odpowiada on ich podej ściu do problematyki bliskowschodniej". Dodajmy, że na paru palestyńskich serwisach internetowych zostały zamieszczone apele o zabicie autorki. P u n k t e m wyjścia dla D u r e a u jest okupacja przez t e r r o r y s t ó w Bazyliki Na rodzenia Pańskiego. A u t o r k a alarmuje: „Tego, jak bojownicy poniżali m n i chów, jak plądrowali świątynię, p r z e d ś w i a t e m nie d a ł o się ukryć. Ale z n o wu, Europie wygodnie jest się o b u r z a ć na osobny, swoisty przypadek. Lecz przecież za t y m kryje się przerażający obraz zaplanowanej rozprawy z chrze ścijańską ludnością A u t o n o m i i . [...] Na islamskiej konferencji w Bagdadzie podjęto decyzję, żeby b u d o w a ć w A u t o n o m i i i w granicach «zielonej linii» meczety wszędzie, gdzie tylko się da. W Betlejem było s i e d e m m e c z e t ó w , a teraz jest ich siedemdziesiąt. [...] Arabowie, k t ó r z y p r z e c h o d z ą na chrze ścijaństwo, są zabijani - w e d ł u g oficjalnej wersji - jako h o m o s e k s u a l i ś c i . Występujący przed k a m e r ą m n i c h p r a w o s ł a w n y opowiada, jak w A u t o n o m i i Arabki-chrześcijanki są z m u s z a n e do poślubiania m u z u ł m a n ó w , a te, k t ó r e nie zgadzają się, są g w a ł c o n e " . Skoro tak, to czy Arabowie-chrześcijanie nie p o w i n n i szukać szansy w tym, że żona Jasera Arafata r ó w n i e ż jest chrześcijanką? D u r e a u p o z b a w i a ich złudzeń: „To wymysł pozostający częścią s k ł a d o w ą dezinformacji, której cel polega na p r e z e n t o w a n i u Arafata jako liberalnego, tolerancyjnego przy wódcy A u t o n o m i i " . Okazuje się, że ż o n a palestyńskiego przywódcy przeszła po zamążpójściu na islam. Ale to nie wszystko. Arafat p r o w a d z i w o b e c chrześcijan politykę w myśl zasady divide et impera. Z niektórych p r a w o s ł a w nych świątyń należących do rosyjskiej Cerkwi zagranicznej wygnał m n i c h ó w i - jak m ó w i D u r e a u - „przekazał je do dyspozycji współpracującej z bolsze wikami Prawosławnej Cerkwi P a t r i a r c h a t u Moskiewskiego. Kiedy do A u t o nomii przyjeżdżają politycy rosyjscy, lokalni chrześcijanie n i e m o g ą się z ni mi spotkać". Na zakończenie tego przeglądu w a r t o w s p o m n i e ć o wątku p o l s k i m . W tekście ANTICLOBALISTY ILI P R O T I W KOGO M Y D R U Ż I M (Antyglobaliści, czyli prze ciw k o m u się przyjaźnimy?, „Wiesti", 27.03.2003), Asja E n t o w a relacjonuje 288 FRONDA 32 swój pobyt w Warszawie na m i ę d z y n a r o d o w e j konferencji „ S p o ł e c z e ń s t w o o t w a r t e i z a m k n i ę t e - konflikt i dialog". O r g a n i z a t o r e m tej konferencji był Mansur-Maciej Jachimczyk, Polak n a w r ó c o n y na islam, bliski w s p ó ł p r a c o w nik byłego w i c e p r e m i e r a Czeczenii, H o ż a - A h m e d a Nuchajewa. To w ł a ś n i e koncepcja tradycjonalizmu hanifijskiego, której oficjalnym a u t o r e m jest N u chajew, stała się inspiracją dla konferencyjnych prelekcji, wystąpień i dysku sji. E n t o w a jako przedstawicielka Izraela także zabierała głos. Interesujące s p o t k a n i a miały miejsce w k u l u a r a c h konferencji. E n t o w ą zaskoczyły niektóre uwagi, c z e m u d a ł a wyraz następująco: „ A b s o l u t n i e n i e s p o d z i e w a ł a m się od chrześcijan p y t a n i a o t o , czy Izrael nie p o w i n i e n swojej demokracji i swojego liberalizmu odstawić nieco na b o k i działać ostrzej, p o nieważ p a ń s t w o to r z u c o n e jest na pierwszy ogień walki z m u z u ł m a ń s k i m t e r r o r e m . Nie oczekiwałam też z a r z u t u p o r ó w n u j ą c e g o Izrael na z m i a n ę : raz z Czeczenia, raz z Rosją. «Czy Izrael kiedykolwiek b o m b a r d o w a ł Palestyń czyków jak Rosjanie w Czeczenii? Izrael działa b a r d z o o s t r o ż n i e , żeby tylko cywilna l u d n o ś ć nie p o n i o s ł a strat, i z p e w n o ś c i ą nie bierze z a k ł a d n i k ó w , co uczynili Czeczeńcy w Moskwie!» - o b u r z a ł się mój europejski kolega. [...] W ł a ś n i e m ł o d y ksiądz katolicki p o m ó g ł mi znaleźć resztki w a r s z a w s k i e g o getta, k t ó r e p o w s t a ł o zbrojnie przeciw n a z i s t o m sześćdziesiąt lat t e m u . N a t o m i a s t całkowicie spełnił moje oczekiwania fotograf h o l e n d e r s k i , oskarża jący m n i e o wszystkie grzechy ś m i e r t e l n e w o b e c palestyńskich Arabów, oprócz - czyżby? - tego, że piję co r a n o k r e w palestyńskich n i e m o w l ą t " . Skąd my to znamy? FILIP MEMCHES PS Ciąg dalszy (być m o ż e ) nastąpi. WIOSNA-2004 289 Jak napisała gazeta „Globes", w jednym hotelu w Tel Awiwie mieszka tylu menedżerów rosyjskiego Jukosu, że mogą oni zwołać t a m posiedzenie zarządu tego koncernu. Nadreprezentacja czy aryzacja? ZENON CHOCIMSKI Rok t e m u amerykański miesięcznik „ F o r b e s " opublikował listę najbogatszych ludzi na świecie. Okazało się, że czterej najbogatsi obywatele rosyjscy - Micha ił Chodorkowski (majątek: 8 miliardów dolarów), R o m a n Abramowicz (5,7 miliardów dolarów), Michaił Fridman (4,3 miliardy dolarów) i W i k t o r Wekselberg (2,5 miliarda dolarów) - są z pochodzenia Żydami. Kilka lat wcześniej w rosyjskiej czołówce znajdowali się też inni miliarderzy z żydowskimi korze niami - m.in. Borys Bieriezowski (obywatel Rosji i Izraela) oraz W ł a d i m i r Gusinski (przewodniczący Rosyjskiego Kongresu Żydowskiego), obydwaj musie li jednak uciekać za granicę przed r e ż i m e m W ł a d i m i r a Putina. 290 FRONDA 32 Są to fakty p o w s z e c h n i e z n a n e w Rosji, gdzie p o d k r e ś l a n i e czyjegoś ży dowskiego p o c h o d z e n i a nie oznacza, jak często ma to miejsce w Polsce, an tysemickiej aluzji. Na przykład 12 w r z e ś n i a 1998 r o k u w gazecie „Argumienty i fakty" został o p u b l i k o w a n y list o t w a r t y do oligarchów, k t ó r e g o a u t o r E d u a r d Topól s a m określił siebie jako żydowskiego dziennikarza. N a p i s a ł on m.in.: „Jest rząd rosyjski - Jelcyn, Kirijenko, Fiodorów, Stiepaszyn. Ale głów ny pociągający kukiełki za sznurki ma długie żydowskie n a z w i s k o - Bieriezowsko-Gusinsko-Smolensko-Chodorkowski i tak dalej. Po raz pierwszy od tysiąca lat, od m o m e n t u osiedlenia się Ż y d ó w w Rosji, uzyskaliśmy w tym kraju realną władzę. Pragnę zapytać was, jak zamierzacie ją wykorzystać? Co zamierzacie zrobić z t y m krajem? Pogrążyć go w chaosie zniszczenia i wojen czy też podnieść z b r u d ó w ? I czy czujecie swoją o d p o w i e d z i a l n o ś ć p r z e d na szym n a r o d e m za swoje działania?". Fakty te s t a n o w i ą pożywkę dla antysemickich nastrojów, k t ó r e wykorzy stują dziś głównie u g r u p o w a n i a b r u n a t n o - c z e r w o n e , p o d n o s z ą c e c h ę t n i e p r o b l e m nadreprezntacji Żydów w ś r ó d oligarchów, tak jak niegdyś p o d n o szono kwestię nadreprezentacji Ż y d ó w w ś r ó d w ł a d z bolszewickich. Z kolei socjologowie wskazują na p e w n ą analogię, dotyczącą u p a d k u średniowiecza i feudalizmu oraz n a r o d z i n n o w o ż y t n o ś c i i kapitalizmu. Przez całe wieki chrześcijańskie w ł a d z e zezwalały Ż y d o m jedynie na tak pogardza ne wówczas zajęcia, jak lichwa, h a n d e l d o m o k r ą ż n y czy wyszynk. W t y m okresie Żydzi, którzy byli n a r o d e m a u t o d y d a k t ó w i przywiązywali olbrzymie znaczenie do zdobycia solidnego wykształcenia, nie mogli się cieszyć t a k i m i p r a w a m i i przywilejami, jak arystokracja czy szlachta, a ich m o ż l i w o ś ć karie ry była bardzo ograniczona. Poza tym doświadczając często p r z e ś l a d o w a ń czy wypędzeń, wypracowali w sobie z d o l n o ś ć d o s t o s o w y w a n i a się do zmieniają cych się w a r u n k ó w . Powstanie kapitalizmu zmieniło w a r u n k i społeczne i nagle okazało się, że najbardziej przydatne w nowych okolicznościach są te cechy, które Żydzi przez wieki doskonale w sobie wykształcili - pasja poznawcza, innowacyjność, życio wy spryt, umiejętności finansowe. N o w y system opierał się na przykład na bankach, a te były z d o m i n o w a n e przez ludzi wyznania mojżeszowego. To wszystko połączone z o g r o m n y m g ł o d e m awansu społecznego, który towarzy szył wielu Ż y d o m po wyjściu z getta, stworzyło mieszankę decydującą o zdo byciu przez nich mocnej pozycji w nowożytnym społeczeństwie. WIOSNA-2004 291 Z d a n i e m niektórych socjologów, z p o d o b n ą sytuacją m a m y dziś do czynie nia w Rosji. W okresie schyłkowego k o m u n i z m u Żydzi byli t a m prześladowa ni. Inna Rywkina w książce Żydzi w postsowieckiej Rosji pisze, że w latach 70. osoby pochodzenia żydowskiego miały w ZSRS zakaz obejmowania stanowisk we władzach politycznych i organach ochrony porządku, a w s t ę p na wyższe uczelnie ograniczał im nieformalny numerus clausus. Stosowano wobec nich za sadę 4 razy N: nie przyjmować, nie przenosić do innej pracy, nie awansować, nie zwalniać (to ostatnie, aby nie wywoływać skandali). Kiedy więc u p a d ł ko m u n i z m , otworzyła się przed Żydami możliwość a w a n s u społecznego. Nic dziwnego, że z niej skorzystali, tym bardziej że byli przedstawicielami n a r o d u - jak już w s p o m n i a n o - najbardziej p r e d y s p o n o w a n e g o do funkcjonowania w warunkach kapitalizmu. Ciekawe, że m i m o ograniczeń, o których pisze Rywkina, w ZSRS to właśnie Żydzi byli nacją, w której odsetek o s ó b z wyż szym wykształceniem był najwyższy (drudzy na tej liście Koreańczycy mieli proporcjonalnie trzykrotnie mniej absolwentów wyższych uczelni). Taka analogia byłaby j e d n a k prawdziwa, gdyby w y m i a n a elit odbywała się w s p o s ó b organiczny, jak m i a ł o to miejsce przy n a r o d z i n a c h kapitalizmu. Kariery oligarchów były j e d n a k b u d o w a n e na zasadzie u k ł a d ó w w e w n ą t r z n o m e n k l a t u r y i s ł u ż b specjalnych. W ł a d i m i r Bukowski, który uzyskał wgląd w archiwa Kremla, opisuje n a w e t okólnik KC KPZS, zachęcający do uwłasz czenia się n o m e n k l a t u r y przez o d d a n i e całych gałęzi p r z e m y s ł u „zaufanym towarzyszom". P o d o b n y proces miał miejsce nie tylko w Rosji, lecz również na Ukrainie. Kijowski Instytut Polityki sporządził kilka lat t e m u listę pięciu najbardziej wpływowych oligarchów w t y m kraju. Znalazły się na niej cztery osoby p o chodzenia żydowskiego: O ł e k s a n d r W o ł k ó w , Grygorij Surkis, W i k t o r Pinczuk i W a d i m Rabinowicz. Skoro t w o r z e n i e nowej klasy - oligarchów - nie było s p o n t a n i c z n e , tylko sterowane, to dlaczego p o s t a w i o n o na obywateli p o c h o d z e n i a żydowskiego? Być m o ż e da się to wyjaśnić przez analogię do czasów k o m u n i s t y c z n y c h . J a n u s z Goćkowski i Stanisław M a r m u s z e w s k i z U n i w e r s y t e t u Jagielloń skiego opublikowali p r z e d dziesięciu laty pracę, w której opisywali instru m e n t a l n e t r a k t o w a n i e Ż y d ó w przez w ł a d z e stalinowskie. Polityka k a d r o w a i narodowościowa Stalina najpierw z m u s z a ł a działaczy k o m u n i s t y c z n y c h p o chodzenia żydowskiego do wykonywania najbardziej niewdzięcznych zadań, 292 FRONDA 32 aby później - rozpętując a n t y s e m i c k i e nastroje - ukazać ich j a k o ł o t r ó w za sługujących na gniew i odrazę „ludzi sowieckich". Kiedy w Rosji do władzy doszedł człowiek KGB - W ł a d i m i r P u t i n , wów czas Bukowski przewidywał, że już w k r ó t c e służby specjalne u p o m n ą się o „swoje" u oligarchów, którzy zbytnio się usamodzielnili. Tak też się s t a ł o . Na pierwszy ogień poszli Bieriezowski i Gusinski, którzy musieli r a t o w a ć się ucieczką z kraju. Kolejną ofiarą został szef największego giganta naftowego w Rosji - Michaił C h o d o r k o w s k i , a r e s z t o w a n y w październiku zeszłego ro ku w Nowosybirsku. Do Izraela m u s i e l i uciekać inni szefowie J u k o s u - Le onid Newslin (po G u s i n s k i m przewodniczący Rosyjskiego Kongresu Żydow skiego), Michaił B r u d n o czy W ł a d i m i r D u b n o w . Jak n a p i s a ł a g a z e t a „Globes", w j e d n y m h o t e l u w Teł Awiwie m i e s z k a tylu m e n e d ż e r ó w rosyj skiego Jukosu, że m o g ą oni zwołać t a m p o s i e d z e n i e zarządu tego k o n c e r n u . Kampanii wymierzonej w oligarchów towarzyszy granie na antysemickiej nucie. Wyciąga im się żydowskie p o c h o d z e n i e . Pojawiają się zarzuty, że są oni zbyt kosmopolityczni i w y k o r z e n i e n i z rosyjskiego n a r o d u . Badania opi nii publicznej pokazują, że większość Rosjan p o p i e r a P u t i n a w jego rozpra wie z oligarchami. Opisując ten konflikt, C h r i s t i a n Neef stwierdza na ł a m a c h „Der Spiegel", że „ p a ń s t w o troskliwie pielęgnuje a n t y s e m i t y z m " , i pyta, czy a r e s z t o w a n i e C h o d o r k o w s k i e g o m o ż n a z i n t e r p r e t o w a ć j a k o „atak n a zniena widzony kapitał żydowski". W s z y s t k o wskazuje n a t o , ż e m i m o formalnego u p a d k u k o m u n i z m u ma my do czynienia z kolejną o d s ł o n ą walki p o m i ę d z y „ C h a m a m i " a „ Ż y d a m i " . Najciekawsze jest to, że W ł a d i m i r P u t i n , który wypędza l u b więzi kolejnych żydowskich b i z n e s m e n ó w , jest w krajach z a c h o d n i c h fetowany jako mąż sta nu i nikt nie w y s u w a w o b e c jego r e ż i m u z a r z u t u o a n t y s e m i t y z m . ZENON CHOCIMSKI WIOSNA-2004 293 POCZTA D z i e c k o s k ł a d a się z k o b i e t y i mężczyzny Pourywane malutkie rączki i nóżki, zniekształcona główka niewiele większa niż ta od szpilki, cała we krwi. Takie ob razy przyprawiają nas o dreszcz przera żenia i słusznie. Mają przecież ukazać potworność aktu zwanego aborcją. Za zwyczaj obrazy te są kierowane do ko biet. To tak, jakby dziecko nienarodzo ne było wyłącznie sprawą i własnością kobiety. To tak, jakby wyłącznie o ko biece emocje tutaj chodziło. Pozwolę sobie przypomnieć, że dziec ko powstaje z połączenia dwóch komó rek żeńskiej i... męskiej. Gdzie wobec tego jest miejsce dla mężczyzny w usta wie antyaborcyjnej? Owszem, pojawia się on jako lekarz, także jako ten, który namawia, ewentualnie jest ścigany przez prawo. Czy „tatusiowie", którzy mówią: „nie jestem jeszcze gotowy", „nie stać mnie na dziecko", „daj mi trochę czasu" lub którzy po prostu znikają po otrzymaniu informacji o dziecku, to ci, którzy nie wiedzą, że z obcowania z kobietą po wstają dzieci? Gdzie jest ich odpowie dzialność? Kto ich ściga oprócz nieudol nych „ściągaczy" alimentów? Czy posiadanie dziecka sprowadza się do pieniędzy wyszarpanych z pensji, której wysokość zaniża się, nawiasem mówiąc, przed sądem? Czy może jest to obowią zek? Dla kobiety - zdecydowanie obo wiązek „uświęcony" zakazem aborcji. 294 A mężczyzna nie ma obowiązku być ze swoim dzieckiem i z kobietą, która to dziecko urodzi? Kobieta przez dziewięć miesięcy i mniej więcej trzy lata jest ubezwłasnowolniona, należy do swoje go dziecka duszą i ciałem, bo tak chce natura. Czy aby na pewno natura nie chce, aby w tym czasie samica miała wsparcie ze strony swego samca, poczu cie bezpieczeństwa i kawałek mięsa do zjedzenia? Męska odpowiedzialność to już sprawa kultury nie natury, czyż nie? Więc pytam wprost: a dlaczego? Dlaczego nie uregulować prawnie obowiązku opiekowania się mężczyzny swoją kobietą i swoim dzieckiem przez trzy lata i dziewięć miesięcy, prze rok i dziewięć miesięcy czy przez 11 miesię cy w zależności od tego, jak psychologo wie ustalą czas niezbędny dziecku, aby nie zostało ono okaleczone na całe póź niejsze życie przez nieobecność jednego z rodziców. Dałoby to kobiecie poczucie bezpieczeństwa, dziecku szansę na roz wój w pełnej rodzinie. Bo dużo trudniej opuścić rodzinę niż kobietę. Przecież wszystko to naprawdę łatwo ubrać w prawniczą frazeologię, okrasić zdjęciami i filmami zapadającymi w na sze umysły i serca, wpisać w odpowied ni paragraf. Teraz wprawdzie brzmi to nierealnie, ale kto wie, może w przy szłości ktoś weźmie pod uwagę taki punkt widzenia, czego wszystkim ko bietom oczekującym niechcianego przez mężczyznę dziecka życzę. Anna Tupaczewska FRONDA 32 INDEKS KSIĄG ZAKAZANYCH Margaret Atwood, Zycie przed mężczyzną, Zysk i S-ka, Poznań 2 0 0 3 . Simone de Beauvoir, Pamiętnik statecznej panienki, Jacek Santorski & Co., Warszawa 2002. Henryka Bochniarz, Jacek Santorski, Bądź sobą i wygraj. 10 podpowiedzi dla aktywnej kobiety, WAB, Warszawa 2003. Aleister Crowley, Atlantyda, Okultura, Warszawa 2003. Aleister Crowley, Krótkie eseje o prawdzie, Okultura, Warszawa 2 0 0 1 . Kinga Dunin, Czego chcecie ode mnie, Wysokie Obcasy?, Sic!, Warszawa 2002. Clarissa Pinkola Estes, Biegnąca z mikami, Zysk i S-ka, Poznań 2 0 0 1 . Oriana Fallaci, Wściekłości duma, Cyklady, Warszawa 2 0 0 3 . Izabela Filipiak, Kultura obrażonych, WAB, Warszawa 2 0 0 3 . A. Geske Dijkstra, Janneke Plantega, Ekonomia i pleć, Gdańskie Wydawnictwo Psycholo giczne, Gdańsk 2002. Manuela Gretkowska, Piotr Pietucha, Sceny z życia pozamałżeńskiego, WAB, Warszawa 2003. Ryszard Marek Groński, Jeż na kaktusie. Wypisy z histerii najnowszej 1999-2002, Książka i Wiedza, Warszawa 2003. Daniel A. Helminiak, Co Biblia naprawdę mówi o homoseksualności, Uraeus, Gdynia 2002. Christopher S. Hyatt, Lon Milo D u Q u e t t e , Tabu - Seks, Magia, Religia, Okultura, Warszawa 2003. Daniel Jabłoński, Lech Ostasz, Zarys wiedzy o rodzinie, małżeństwie, kohabitacji i konkubinacie. Perspektywa antropologii kulturowej i ogólnej, Adiaphora, Olsztyn 2 0 0 1 . Maria Janion, Wampir. Biografia symboliczna, stowo/obraz terytoria, Gdańsk 2003. Erica Jong, Czarownice, Zysk i S-ka, Poznań 2003. Izabela Kowalczyk, Ciało i władza, Polska sztuka krytyczna lat 90-tych, Sic!, Warszawa 2002. Guido v o n List, Tajemnice run, Okultura, Warszawa 2003. Dorota Majka-Rostak, Mniejszość kulturowa w warunkach pluralizacji. Socjologiczna analiza sytuacji homoseksualistów polskich, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, W r o c ł a w 2003. Catherine Millet, Zycie seksualne Catherine M., Albatros, Warszawa 2002. Tomasz Piątek, Heroina, Czarne, Wołowiec 2002. Gerard Suster, Dziedzictwo Bestii, Okultura, Warszawa 2002. Kazimiera Szczuka, Kopciuszek, Frankenstein i inne. Feminizm wobec mitu, Wydawnictwo eFKa, Kraków 2001. Magdalena Tulli, Sergiusz Kowalski, Zamiast procesu. Raport o mowie nienawiści, WAB, Warszawa 2003. V., Mafijny menedżer. Poradnik korporacyjnego machiavellego, Książka i Wiedza, Warszawa 2 0 0 3 . Anton Szandor LaVey, Współczesna czarownica, czyli szatańska sztuka uwodzenia, Okultura, Warszawa 2002. WIOSNA-2004 295 NOTY O AUTORACH: ANDRZEJ Z GŁUBCZYC (1966) - bard. Wędruje. N I K O D E M BOŃCZA-TOMASZEWSKI tucie Historycznym UW, autor (1974) - historyk, doktorant w Insty książki Demokratyczne źródła nacjonalizmu (2001), miłośnik polskiego wapienia. Mieszka w Warszawie. S A M U E L BRACŁAWSKI ZENON CHOCIMSKI ALEKSANDER (1976) - dziennikarz. Mieszka w Zielonce. (1969) - publicysta. Mieszka w Poznaniu. DUGIN (1962) - czołowy ideolog eurazjatyzmu, nacjonal- -bolszewizmu i tradycjonalizmu integralnego, teoretyk geopolityki i historyk religii, autor kilkunastu książek, m.in. Podstaw geopolityki - podręcznika w ro syjskich akademiach wojskowych i dyplomatycznych, założyciel i lider Stowa rzyszeń „Arktogeja" i „Eurazja". Mieszka w Moskwie. GRZEGORZ G Ó R N Y (1969) - redaktor naczelny „Frondy". Mieszka w War szawie. M A R E K HORODNICZY (1976) - członek zespołu redakcyjnego „Frondy", publikował m.in. w „Christianitas", „Nowym Państwie" i „ R U a H " . Mieszka w Warszawie. 296 FRONDA 32 C I A N N A JESSEN (1977) - ofiara nieudanej aborcji. Mieszka we Franklin w Teksasie. KS. LESŁAW JUSZCZYSZYN C M (1964) - kapłan Zgromadzenia Księży Mi sjonarzy, teolog, doktor homiletyki, duszpasterz młodzieży, założyciel wspól noty modlitewnej „Effatha" i Duszpasterstwa Akademickiego dla studentów Uniwersytetu Europejskiego „Viadrina" we Frankfurcie, wykładowca w Insty tucie Teologicznym Księży Misjonarzy w Krakowie, autor kilku książek. Miesz ka w Krakowie. DARIUSZ KARŁOWICZ (1964) - doktor filozofii, redaktor naczelny „Teolo gii Politycznej", członek Warszawskiego Klubu Krytyki Politycznej, twórca kampanii informacyjnych na rzecz wielu dzieł dobroczynnych. Mieszka w Piasecznie. M A R E K KLECEL (1945) - publicysta, krytyk literacki, wydawca. Publikował m.in. w „Nowym Państwie", „Życiu", „Communio", „Powściągliwości i Pra cy", nowojorskim „Nowym Dzienniku", londyńskim „Tygodniu Polskim". Mieszka w Warszawie. ALEKSANDER KOPIŃSKI (1974) - humanista dyplomowany i praktykujący, redaktor „Frondy", stały współpracownik „Arcanów", ostatnio drukował też w „Toposie"; przygotowuje do druku książkę Ludzie z charakterami. O okupa cyjnym sporze Czesława Miłosza i Andrzeja Trzebińskiego (Biblioteka „Frondy"). Mieszka w Warszawie. B O H D A N K O R O L U K (1965) - krytyk literacki. Przeniósł się z Petersburga do Uljanowska. ANDRIEJ K U R A J E W (1963) - diakon Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej Pa triarchatu Moskiewskiego, filozof, teolog, apologeta, publicysta, autor kilku dziesięciu książek, najbardziej poczytny dziś teolog w Rosji. Mieszka w Mo skwie. M A R E K ŁAZAROWICZ (1969) - absolwent polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim; pracował jako dziennikarz Prasowej Agencji Telewizyjnej; współpracował z prasą codzienną, lokalną, telewizyjną i katolicką; obecnie W1OSNA2004 297 zatrudniony w jednym z licznych biur TVP S.A. Jako że nie może długo wy trzymać bez pisania, co pewien czas publikuje artykuły na temat filmu, lite ratury i kresów wschodnich. Mieszka w Warszawie. FILIP (1969) - publicysta, tłumacz, początkujący wierszokleta. M E M C H E S Patriota Rzeczpospolitej Obojga Narodów, staroświecki naiwniak zagubiony w „globalnej wiosce". Absolwent psychologii warszawskiej ATK (obecnie UKSW). Teraz na utrzymanie swojej rodziny i swoje zarabia w firmie informa tycznej, robiąc korekty stron WWW pewnej megakorporacji. Stały współpra cownik „Nowego Państwa", ostatnio artykuły zamieszczał też na łamach ta kich pism, jak: „Arcana", „Obywatel", „Stańczyk", „Życie". Mieszkaniec war szawskich Starych Bielan. (1933) - filozof, teolog, ekonomista, autor wielu książek, MICHAEL N O V A K m.in. Przebudzenie etnicznej Ameryki, Duch demokratycznego kapitalizmu czy Li beralizm - sprzymierzeniec czy wróg Kościoła, kierownik Katedry Religii, Filozo fii i Spraw Publicznych imienia Ceorge'a Fredericka Jewetta w American En terprise Institute. Mieszka w Waszyngtonie. DŻEBEL-AL-NUR (1978) - studiuje zaocznie psychologię, dorabia jako po mocnik kucharza. Mieszka tymczasowo w Warszawie. T O M A S Z PAPKA (1980) - w latach 1 9 9 9 - 2 0 0 2 pracownik zakładów Z M M „Bumar-Mikulczyce" w Zabrzu, w latach 2 0 0 0 - 2 0 0 2 student politologii na Uniwersytecie Śląskim, publikował w miesięczniku „Opcja na prawo", obec nie kucharz. Mieszka w Winter Park w Colorado w USA. KS. ALEKSANDER POSACKI SJ (1957) - filozof (doktoryzował się na Uni wersytecie Gregoriańskim w Rzymie), teolog (studia w Warszawie i w Insty tucie Orientalnym w Rzymie), zajmujący się antropologią filozoficzną i teolo giczną, demonologią, filozofią religii, filozofią psychologii i medycyny oraz historią idei (w tym szczególnie ezoteryzmu i okultyzmu), badacz ideologii, światopoglądów, prądów duchowych, nowych ruchów religijnych (sekt) głównie w Polsce i w Europie Wschodniej. Opublikował m.in. Okultyzm, ma gla, demonologia. Dlaczego nie Metoda Silvy, Cuda chrześcijańskiej wiary. Autor licznych artykułów, m.in. w Encyklopedii Białych Plam. Wykłada w Wyższej 298 FRONDA 32 Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej IGNATIANUM w Krakowie. Mieszka w Krakowie. O. J A C E K SALIJ O P (1942) - dominikanin, profesor Uniwersytetu Kardyna ła Stefana Wyszyńskiego, kierownik Katedry Teologii Dogmatycznej, autor wielu książek z dziedziny teologii i duchowości, m.in. Rozmów ze św. /Augusty nem i Esejów tomistycznych. Mieszka w Warszawie. JILL STANEK - amerykańska pielęgniarka. Przez pięć lat pracowała na od dziale położniczym Christ Hospital w stanie Illinois. W 1999 roku, kiedy po mogła porzuconemu przez rodziców i lekarzy usuniętemu żywemu dziecku z zespołem Downa, zdecydowała się bronić życia nienarodzonych. W swoim szpitalu założyła organizację „Advocates Against Abortion". W tym samym roku zawieszona z tego powodu karnie w obowiązkach, a w 2001 - wyrzu cona ze szpitala. SONIA SZOSTAKIEWICZ T O M A S Z P. (1971) - redaktor „Frondy". Mieszka pod Warszawą. TERLIKOWSKI (1974) - doktor filozofii, publicysta „Nowego Państwa" i „Życia". Mieszka w Warszawie. SZCZEPAN T W A R D O C H (1979) - Ślązak, absolwent socjologii na Między wydziałowych Indywidualnych Studiach Humanistycznych na Uniwersytecie Śląskim, obecnie kończy na tych samych studiach filozofię, w przygotowaniu znajduje się jego zbiór opowiadań pt. OMęd rotmistrza von Egern. Mieszka w Pilchowicach koło Gliwic. O. J O S E P H - M A R I E V E R L I N D E (1948) - francuski mnich, wykładowca filozo fii na Uniwersytecie Katolickim w Lyonie oraz w Wyższej Szkole Inżynieryjnej, w młodości inicjowany w religie Wschodu i okultyzm, po nawróceniu na ka tolicyzm założył wspólnotę zakonną „Rodzina św. Józefa". Mieszka w Lyonie. WIOSNA-2004 299 WYJAŚNIENIE Tekst pt. Syndrom postaborcyjny we „Frondzie" (nr 31) w dużej mierze oparty był na materiałach zebranych przez dr. Witolda S i m o n a - psychiatrę i t e r a p e u t ę z Instytutu Psychiatrii i Neurologii Kliniki Nerwic w Warszawie. Z kolei zamieszczona w tym s a m y m n u m e r z e „Frondy" na stronie 2 8 2 n o t a dotycząca terapii osób uwikłanych w aborcje oraz inne straty prokreacyjne jest a u t o r s t w a psychologa i t e r a p e u t y Andrzeja Winklera. Obu P a n ó w za pominięcie ich nazwisk przepraszamy. Redakcja 300 FRONDA 32