Algis Kuklys

Transkrypt

Algis Kuklys
Algis Kuklys
Obserwator chmur
Nie wszyscy ludzie zachowują się jak ludzie. I nie wszyscy szaleńcy są szaleni.
Myślałem, że o moim znajomym wiem już wszystko, ale niestety musiałem zmienić
zdanie. Choć przecież ciężko jest porzucić stare i wygodne myśli… Jakby zdzierało się
skórę…
Pewnej niedzieli mój znajomy z tajemniczym uśmiechem zaprosił mnie do siebie.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się niczego nadzwyczajnego, ale kiedy tylko
przekroczyłem próg jego domu, uznałem, że jak najbardziej się myliłem, choć nie chciało mi
się wierzyć.
Nad głową jaśniało łagodne światło dzienne, ponieważ sufit i dach były ze szkła.
Stałem jak kretyn, a on się tylko uśmiechał. Poczekaj, będzie jeszcze ciekawiej, powiedział i
kazał mi usiąść. Zmieszany, klapnąłem byle gdzie. Zacząłem się zastanawiać: bez wątpienia
to typowy stary kawaler, może nawet wariat, ale w takim razie ja też jestem wariatem, skoro
się z nim zadaję. Toteż nie zostanę tu ani chwili dłużej – jeszcze poderżnie mi gardło, albo
co ś w tym rodzaju. Może już pójdę, westchnąłem, wypiwszy herbatę, czeka mnie pisanie
doktoratu… Dobrze, w takim razie chodźmy do ogrodu, usłyszałem odpowiedź.
No cóż, teraz to już na pewno mnie zadźga, a policja ogłosi śledztwo dopiero po
miesiącu albo i po pół roku – przecież w policji też nie brakuje wariatów. Ale dokąd ten idiota
mnie prowadzi? Nie, to ja jestem idiotą, bo dałem się na to namówić. Gdybym miał chociaż
młotek w swojej dyplomatce. Codziennie zabieram ten przeklęty młotek, a dziś jak na złość o
nim zapomniałem!
Nic nie widzisz, powiedział nagle mój znajomy. A co mam widzieć? - zapytałem
drżącym głosem. Nie, lepiej już pójdę do domu. Ty naprawdę nic nie widzisz, zezłościł się.
Myślałem, że zaraz da mi w twarz, więc odchyliłem się i…
Nad moją głową sennie kołysała się stara, wysoka grusza, a na jej wierzchołku było
przywiązanych kilka krzeseł. Wsiadamy! - zaproponował mój znajomy. To nie autobus,
odparłem obrażonym tonem. Nie potrafisz dojrzeć sedna! zezłościł się znowu. Słowo honoru,
wariat, pomyślałem ponuro, ale ugryzłem się w język. Widziałem, jak opiera drabinę o pień
gruszy i wspina się na górę, powoli, wprawnymi ruchami, jak strażak. Po kilku minutach
poszedłem w jego ślady, bo przykłady są zaraźliwe. Jak grypa…
Ta cholerna grusza okazała się bardzo wysoka, dlatego, kiedy wspinałem się z
wybałuszonymi oczami, drżały mi kolana. Mam lęk wysokości, a ten wariat najzwyczajniej w
świecie kazał mi usiąść na jednym z przywiązanych krzeseł. Sam siadaj, a ja poczekam, aż
zlecisz na dół, potrząsnąłem głową.
Spójrz, co za widok! - melancholijnie westchnął znajomy. A jakie chmury!.. Nic o
nich nie wiesz. Chmury to rozkosz nieba, to powietrzne góry, to iluzja… Są chmury letnie,
jesienne, zimowe i wiosenne, każda inna, ale są też do siebie podobne jak siostry… Nie
wiedziałeś, że jestem znawcą chmur? Na pewno nie wiedziałeś… Dlatego mój sufit jest
szklany. To wspaniałe, obserwować przez szybę nocne niebo, albo niebo za dnia…
Zrozumiałeś? Nie zrozumiałem, odparłem. Weź moją lornetkę i spójrz na ludzi tam w dole.
Kogo ci przypominają?
Lornetka obudziła moja ciekawość. Wziąłem ją ostrożnie do rąk i popatrzyłem przez
nią na miasto. Wstrętne i tyle… Tak mu powiedziałem. Oddałem lornetkę – niech się bawi
dalej, a ja mam dość, jestem porządnym obywatelem. Znajomy popatrzył na mnie smutno,
jakby chciał powiedzieć: biedaku, biedaku, niczego nie rozumiesz, a w dodatku piszesz
doktorat, który także nikomu nie jest potrzebny.
Potem skierował spojrzenie na chmury wolno płynące po niebie, a na mnie nie zwracał
już uwagi, jakbym był tylko jedną z wielu gałązek gruszy. Ja bym tak nie potrafił, mam zbyt
wrażliwe nerwy, ale ten wariat potrafi… Zacisnąłem zęby, ostrożnie zszedłem na dół z gruszy
starego kawalera i ulotniłem się nie oglądając za siebie. Cóż, nic nie poradzisz, paskudna
przygoda.
Tłumaczyła Agnieszka Smarzewska

Podobne dokumenty