Zyjemy w strachu przed sasiadami
Transkrypt
Zyjemy w strachu przed sasiadami
Żyjemy w strachu przed sąsiadami - Boimy się o życie, nie chcemy mieszkać z taką sąsiadką - mówi Mirosława Dzikowska (© Tomasz Hołod) Agata Grzelińska, Jerzy Wójcik 2009-01-13 08:29:20, aktualizacja: 2009-01-14 09:20:10 Setki wrocławskich kamienic to bomby z opóźnionym zapłonem. Jak duże jest zagrożenie, pokazał ostatni pożar przy ul. Kraszewskiego. W co dziesiątej wrocławskiej kamienicy żyją niebezpieczni lokatorzy, którzy w każdej chwili mogą puścić budynek z dymem - tak szacują eksperci od nieruchomości. To oznacza, że przynajmniej kilka tysięcy wrocławian żyje na bombie z opóźnionym zapłonem. Tymczasem miasto nie ma pomysłu, jak pozbyć się niebezpiecznych lokatorów ze swoich kamienic. Jak groźny może być nieodpowiedzialny sąsiad, pokazał sobotni pożar w mieszkaniu pijanej lokatorki kamienicy przy ul. Kraszewskiego. Toksyczne wyziewy sprawiły, że zaczadziło się trzech jej sąsiadów. Nie był to pierwszy tego typu przypadek we Wrocławiu. W 2006 roku ciężarna kobieta cudem uratowała się z pożaru wywołanego przez pijaną sąsiadkę. Skoczyła z okna przy ul. Hubskiej. Rok później lokatorzy z ul. Rozbrat zapalili mieszkanie podczas libacji. Sąsiedzi zawdzięczają życie tylko temu, że straż przyjechała na czas. Mniej szczęścia miał mieszkaniec ul. Rejtana, który w grudniu 2006 roku podczas libacji spłonął razem z dwoma kompanami. Zobacz także: Walcząc z sąsiadem, trafili do Sądu Najwyższego Rodzice i córka zginęli w pożarze we Wrocławiu Paweł i Gaweł sieją strach Mieszkańcy kamienic, którzy muszą żyć w sąsiedztwie nieobliczalnych lokatorów, latami walczą o ich eksmisję. Ale sami urzędnicy podkreślają, że procedura w takich sytuacjach jest bardzo skomplikowana, bo takim osobom zwykle trzeba zapewnić mieszkanie socjalne. A tych we Wrocławiu brakuje. - To rzeczywiście spory problem, który nieraz poruszaliśmy w gronie radnych - przyznaje Leon Susmanek, przewodniczący komisji infrastruktury komunalnej w radzie miejskiej. Jednak mimo naszych postulatów, miasto nie ma w planie budowy bloków przeznaczonych na lokale socjalne - bezradnie rozkłada ręce. Zdaniem Marcina Garcarza, rzecznika prezydenta Wrocławia, budowa osiedli z mieszkaniami socjalnymi nie rozwiąże problemu osób niezaradnych życiowo. - Takich ludzi nie można zamykać w gettach socjalnych - twierdzi Garcarz. - To nie rozwiąże problemu, bo do takiej tragedii jak na Kraszewskiego może dojść po prostu w innym miejscu - przekonuje. Mieszkańcy kamienicy przy ul. Kraszewskiego, którym udało się wyjść cało z pożaru, twierdzą zgodnie, że nie chcą, by sprawczyni tragedii wróciła do ich domu. - Straciliśmy bardzo dobrych sąsiadów - mówi roztrzęsiona Ewa Malinowska. - Nikt tego nie naprawi. Nasze mieszkania też są uszkodzone, ale to jest mniej ważne. Dziewiętnastu lokatorów kamienicy zostało tymczasowo zakwaterowanych w hotelu przy ul. Oporowskiej. Nie kryją strachu przed powtórnym koszmarem. Pamiętają, że w mieszkaniu kobiety, która spowodowała tragedię, często odbywały się libacje, odwiedzało ją wielu hałasujących amatorów mocnych trunków. Piła ona, jej bracia i bratowa. Kilkakrotnie interweniowała u niej policja. - Składaliśmy różne skargi, ale nikt na nie nie zareagował - rozkłada ręce Irena Janecka, mieszkanka kamienicy. Jeden z ocalonych mieszkańców kamienicy opowiada też, jak przed kilku laty chciał się starać o eksmisję rodziny z sąsiedztwa, ale inni lokatorzy uspokajali go. Nadużywający alkoholu ludzie byli wprawdzie uciążliwi, ale niegroźni. Jak się okazało - do czasu. Teraz pogorzelcy zamierzają interweniować, gdzie się da, by z ich kamienicy usunięto nieprzewidywalną lokatorkę. Problem w tym, że eksmisja takich osób może okazać się niemożliwa. Dlaczego? Procedura, którą w takiej sytuacji przewidują przepisy, sprawdza się tylko do pewnego momentu. - Gdy mieszkańcy często skarżą się na uciążliwego lokatora, wysyłamy mu najpierw ostrzeżenie. Jeśli sytuacja się powtarza, kierujemy sprawę do wydziału lokali mieszkalnych urzędu miejskiego - wyjaśnia Izabela Czuban, rzecznik Zarządu Zasobu Komunalnego. Tam urzędnicy również próbują zdyscyplinować lokatora. Gdy to nic nie daje, kierują do sądu wniosek o eksmisję. Jednak - jak twierdzi Julia Wach z wydziału lokali mieszkalnych magistratu - nawet jeśli sąd przystaje na eksmisję, w większości przypadków zastrzega, że dana osoba musi mieć zapewniony lokal socjalny o niższym standardzie. I tu urzędnicza machina się zacina, bo takich lokali we Wrocławiu brakuje. Dziś na liście czekających na lokal socjalny jest 3500 osób. Ponad 2800 zapisało się do kolejki z własnej woli, a ok. 650 czeka na miejsce, po wyrokach eksmisyjnych. Szanse mają jednak niewielkie. We Wrocławiu, w którym jest blisko 50 tys. mieszkań komunalnych, w 2007 roku udało się gminie zasiedlić jedynie 86 lokali socjalnych. Trudno się dziwić, skoro Wrocław dopiero w zeszłym roku przekroczył liczbę 1000 lokali socjalnych, a od dwóch lat przybywa ich w ślimaczym tempie, bo ok. 60 rocznie. - Takie lokale pozyskujemy wyłącznie w sytuacji, gdy lokatorzy gminni przeprowadzają się do lepszych mieszkań - wyjaśnia Julia Wach. - Wtedy w miejscu, w którym mieszkali, można urządzić mieszkanie socjalne. W najbliższym czasie miasto nie ma w planie budowy bloków, które byłyby w całości przeznaczone na lokale socjalne - dodaje. Marcin Garcarz, rzecznik prezydenta Wrocławia, twierdzi, że miasto w inny sposób pomaga osobom mniej zaradnym. - Zachęcając ich do specjalistycznych terapii czy tworząc Centrum Integracji Społecznej, które ma pomóc tym osobom wrócić do normalnego życia - wyjaśnia Marcin Garcarz. Troska o swoje bezpieczeństwo to nie donoszenie Co robić w sytuacji, gdy w naszej kamienicy mieszka niebezpieczny i nieobliczalny lokator? Zdaniem prof. Jana Maciejewskiego z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego, nie możemy pozostawać obojętni. I podkreśla, że problem ten dotyczy przede wszystkim starszych mieszkańców, dla których poinformowanie straży miejskiej czy policji o kłopotach z lokatorem to rodzaj donosu. - Nic bardziej mylnego - twierdzi profesor. - Bierzmy przykład z młodych, którzy wiedzą, że to obywatelski obowiązek. Interwencja mundurowych i ich zainteresowanie sprawą mogą uratować nam życie.