materiały do pobrania

Transkrypt

materiały do pobrania
Jutro będzie lepiej
fragmenty scenariusza
Dorota Kędzierzawska
©Kid Film
5.
Stuk puk... stuk puk... Szyny błyszczą stalowo i uciekają w tył w niekończącym się
wyścigu. Noc jeszcze rozwleczona wszędzie. Jadą i jadą.
Towarowy wlecze się, ciągle przystaje, przepuszcza inne pociągi i zanim wydostanie
się z mijanego właśnie miasta po raz kolejny zatrzymuje pod semaforem. Tory biegną
tu po wysokim nasypie, jakby ściśniętym między osaczającymi je z dwu stron
kamienicami. Zajrzeć możnaby do wielu mieszkań, bo pociąg stoi na wysokości
drugiego piętra, ale większość okien już śpi. Pociąg szarpie i gruchocze, jakby chciał
się zerwać z miejsca, a potem znów usypia. W jednym z nielicznie oświetlonych
okien, w bladym, rachitycznym świetle przechadza się po pokoju w tę i z powrotem
jakaś młoda kobieta. W koszuli nocnej, rozczochrana, tuli do siebie wyjące dziecko.
Głaszcze, huśta w ramionach, coś szepcze do ucha. Ale wzrok ma jakiś nieobecny i
wszystko robi trochę mechanicznie, jakby zmęczenie było silniejsze od miłości.
Kiedy podchodzi do krawędzi okna - ginie w niewidocznej części pokoju, ale po
chwili znów się pojawia. Wraca... I jeszcze raz... i jeszcze. Wasia oparty o żelazną
krawędź wagonu, gapi się na nocnych wędrowców przez dziurę w plandece. Pociąg
wciąż stoi. Pietia budzi się, być może panująca wokół cisza go niepokoi. Zbyt długa,
zbyt cicha. Wierci się, stęka. Z trudem otwiera oczy. W ciemności majaczy
nieruchoma postać zagapionego brata.
- Szto?* - Pietia pyta rozespanym, trochę ochrypłym głosem.
- ... ... ... - Waśka mruczy coś niezrozumiale.
- Cziewo smotrisz?** - ciekawość zwycięża i mały wiercipięta budzi się już zupełnie.
Wasia przygarnia go do siebie i nie pozwala wyjrzeć.
- Szto tam takoje?***
- Nicziewo takowo... Spi... Nie dlia dietiej.**** - mówi poważnie i groźnie Wasilij.
*Co?
** Co tak patrzysz?
*** Co tam jest?
****Tak sobie... Śpij... To nie dla dzieci.
Mocno trzyma małe ciało, mocno przyciska je do siebie.
Maluch jeszcze się szarpie, ale Waśka jest mocniejszy. Nie daje mu szans.
- Spi, ja toże budu... Spi.* - szepcze stanowczo, ale tym razem brzmi to jakoś
łagodniej, może dlatego, że nareszcie popatrzył na Pietię.
Złość małego rozbrojona i spojrzeniem, i sennością, która tak do końca nie uleciała,
szybko słabnie. Już się nie broni, nie wyrywa, poddaje się niespodziewanym
"czułościom" brata, pozwala położyć rękę na głowie, wciska się w waciak Waśki i
sam nie wiedząc kiedy zasypia twardym snem.
W oknie kobieta leży na szerokim łóżku obok zasypiającego już, półnagiego
dzidziusia. Dłonią muska marne, spocone od ryku, zlepione kłaczki włosów. Kładzie
głowę, wzdycha i już z zamkniętymi oczyma całuje główkę dziecka tak delikatnie, by
go nie zbudzić.
Pociąg rusza. Waśka zamyka oczy. Niewprawnie, niezgrabnie, sztywnymi paluchami
głaszcze śpiącego braciszka po głowie. Otwiera oczy. Nie może zasnąć.
* Śpij, ja też będę spał. Śpij.
7.
Cisza jest przeraźliwa i nagła. Przerywa ją hurgot podciąganej plandeki. Mały z
trudem otwiera oczy, tak strasznie razi słońce. Chyba to siedzenie mu się tylko śniło.
Śnił sen o samym sobie. Słodko ćwierkają ptaszki. Bez słowa ześlizgują się z wagonu
i przemykają w kierunku małej stacji. Pociąg towarowy stoi na bocznicy. Nie
oglądają się, nie patrzą na niego, chociaż na pewno widzą się z nim ostatni raz.
Wczesnoporanny bazar szaleje ludzkim tłumem, wrzaskiem. Nie wiadomo, na co
patrzeć, kogo słuchać... Przemykają się chyłkiem między tłoczącymi się,
rozgorączkowanymi ludźmi.
- Skolko...*? - Pietia pyta zaczepnie i przygląda się czemuś z dużą uwagą.
Chłop rozładowywuje wóz. Odwraca się do Pietii, ocenia jednym spojrzeniem,
uśmiecha trochę smutno, trochę pogardliwie.
- A skolko dienieg u tiebia?** - i nie czekając na odpowiedź zdejmuje skrzynki z
wozu na ziemię.
Na otwartym szczycie furki, w sfatygowanym pudełku od butów jest dziwnie
ruchliwie. Pietia wyciąga rączki i bierze puchatą, słodką kulkę. Przytula pieska do
buzi, całuje, tuli, szepcze... Psiutek ziewa szeroko, pokazując różowy języczek,
macha krótkim ogonkiem, popiskuje.
- C baszkoj u tiebia wsio w poriadkie? Aaaa? Pietia?*** - Waśka stoi z tyłu i trąca
bokiem Pietię tak, że mały się zachwiał.
- Możesz jewo wziat, zacziem mnie stolko sobak... - mężczyzna z uśmiechem
przygląda się pieszczotom chłopca - Bieri, bieri...****
Pietia całuje mały nosek i przygląda się rozpromieniony psiaczkowi. Potem wolno
podnosi głowę i patrzy błagalnie na Waśkę. Ale Waśka bezlitośnie kręci głową. Pietia
robi podkówkę i patrzy uporczywie, prosto w oczy bratu. I to nic nie pomaga. Mały
przytula pieska, ale tylko raz, szybciutko.
* Ile?
** A ile masz pieniędzy?
*** Z głową masz coś nie w porządku? Co? Pietia?
****Możesz go sobie wziąć, po co mi te psiaki... Bierz, bierz..
- Nie chocziu jewo, on mnie nie nrawitsia...* - mówi dzielnie, głośno i niezbyt
delikatnie, wrzuca pieska z powrotem do pudełka.
Pieseczek piszczy żałośnie. Chłop wzdycha, macha ręką, jakby szkoda mu było czasu
i tych paru słów, które powiedział. Niby zajęty swoją robotą, a jednak wciąż
popatruje na odchodzących chłopców. Duży obejmuje małego ramieniem, ciągnie do
przodu i ogląda za siebie, jakby to jemu było bardziej żal pieska, niż Pietii.
Ciągnięty przez brata maluch stara się za wszelką cenę opanować łzy, ale rozmazuje
się i ryczy. Waśka nie patrząc na małego, nie zwalniając, niezgrabnie wyciera mu
paluchami buzię. Wchodzą w coraz większy tłum. Ludzie potrącają ich co chwila.
Ktoś wchodzi między nich i rozdziela chłopców. Waśka rozgląda się. Mały stoi wśród
trącających go ludzi spłakany, bezbronny, bez sił. Jakaś kobieta pochyla się nad nim,
zagaduje, pyta. Patrzy na nią, jakby była jakimś nieziemskim zjawiskiem. Tłum ich
zasłania, wchłania.
Waśka przeciska się między dwoma grubymi facetami.
- Waaasia...** - Pietia wyciąga rączki do brata.
Wasia podnosi go z trudem i bierze na ręce i przedziera się w spokojniejsze miejsce.
Liapa stoi w tłumie i rozgląda się. Włazi na ławkę i nerwowo kręci się w kółko.
- Skażi, sztoby ja nie rydał...*** - Pietia nie może przestać płakać i piskliwym głosem
szepcze do ucha Waśki swoją prośbę i tuli się do niego.
- Nie płacz... ****- niezbyt przekonywująco, niezbyt twardo odpowiada mu Wasia i
puszcza do niego oczko.
- Liiaaaaap...!!! Liaaap!!! My zdiees!* - wrzeszczy Piertia i rozpromienia się na
widok Liapki, który wciąż ich nie widzi i rozgląda się jak głupi na wszystkie strony.
*Nie chcę go, nie podoba mi się...
**Waaasia!
***Powiedz mi, żebym nie płakał...
****Nie płacz.
*Liaaap! Liaaapa! Tu jesteśmy!
8.
Włóczą się po rynku ot tak, od niechcenia. Kopią leżące na ziemi puste butelki od
wody mineralnej, grzebią w śmietnikach, przebierają, wyciągają... Grzebią w
śmieciach umiejętnie, bez obrzydzenia i coś tam znajdują. Na przykład kawałek
blachy czy pocięty na drobne kawałki sznurek ze sztucznego włókna. Chowają w też
znalezione dziurawe torby foliowe i po kieszeniach, chociaż tak naprawdę nie
wiadomo, do czego miałoby się im to przydać. Nawet jakaś stara szmata wygląda
interesująco.
Siedzą na krawężniku i przyglądają się straganom. Wybierają tylko te, gdzie są
kobiety. "Męskie"i te z warzywami opuszczają. Najważniejsze są te, gdzie sprzedaje
się sery, chleby, buły. Lustrują systematycznie. W końcu spojrzenie wszystkich trzech
zatrzymuje się na niemłodej grubasce, wyraźnie zmęczonej upałem i znudzonej
robotą.
- Tiotieńka...* - mały wystawia główkę zza lady i cichutko zagaduje babę, która albo
rzeczywiście nie słyszy, albo udaje.
Oczy robią mu się okrąglutkie, smutne i głębokie. Ktoś go potrąca. Mały krzywi się i
na chwilę zapomina o roli niewiniątka. Wali pięścią w plecy nieszczęsnego
przechodnia, po czym nie speszony zupełnie, znów patrzy słodko na kobietę i
zalotnie przekręca główkę. Baba cmoka, wyskubując sobie językiem coś spomiędzy
zębów i patrzy na niego bez wyrazu.
- Paszoł.** - mówi krótko, stanowczo, i znów cmoka.
- Tiooootieńka...***- jeszcze słodziej zagaduje Pietia.
- Ja skazała paszoł.**** - baba mruczy i już uśmiecha się do znajomego klienta.
* Ciociuniu...
** Zjeżdżaj.
***Ciociuniu...
****Powiedziałam: zjeżdżaj.
- Ja dienieg nie chocziu...* - szepcze mały, kiedy znów zostają sami.
Kobieta udaje, że go nie ma, że go nie widzi. Wyciera pot z czoła, przekłada bochny,
jakby źle leżały. Poprawia bułeczki.
- Tiooootieńka, ty takaja krasiiiwaja... takaja charoooszaja... ty mnie pomożesz, ja eto
znaaaju... cziuuuju. - Pietia uśmiecha się słodko, przeciągle i w tym uśmiechu
zamiera - Oh... kakaaaja krasiiiwaja...**
Wgapiony w babę czeka. Słychać długi, mocny śmiech kbiety. Powoli uspokaja się i
mięknie, aż w końcu robi się całkiem łagodny.
*Nie chcę pieniędzy...
**Ciociuniu, jesteś taka piękna... taka dobra... pomożesz mi, ja to wiem... czuję. Oh... jaka
pięęęękna...
19.
Lala przypięta do maski ślubnego samochodu patrzy sztywno przed siebie. Wstążki i
baloniki furczą na wietrze. Waśka przebiega przez drogę jak błyskawica i napina
sznur, którego drugi koniec trzyma Liapa.Pietia stoi na samym środku drogi, krzyczy
i macha łapami. Nadjeżdżający samochód nie ma wyjścia, musi się zatrzymać.
Łada hamuje z piskiem, a za nią cały orszak ślubny. Samochody, bryczki, zwykły
wóz i pełno pieszych. Lala przechyla się na bok. Chłopcy uśmiechają się szeroko.
Otwierają się drzwi i z tylnego siedzenia wyskakuje pan młody z wódką pod pachą i
kieliszkami w ręku. Rusza w stronę "zapory". Pietia prześlizguje się koło niego.
Zagląda do wnętrza samochodu. Nieśmiało stuka paluszkiem w szybę, mimo, że
dziewczyna na niego patrzy. Powoli szyba opuszcza się w dół, żałośnie piszcząc.
Pan młody nalewa do kieliszków, a potem dopiero przygląda się chłopcom.
- Aaaa... niet niet, wy sliszkom mołodyyyje...* - śmieje się zbyt głośno i wychyla
naraz wszystkie trzy kieliszki, zanim chłopcy zdążą po nie sięgnąć.
Wyciera polaną brodę i macha do kogoś z tyłu. Potem sięga do kieszeni
- Dietka... dieeetka...** - panna młoda wystawia głowę, wyciąga ręce, śmieje się
głośno, a potem łapie delikatnie małego za głowę i tuli do siebie.
Patrzy na chłopca, trzymając jego twarz w dłoniach i zamyśla się, odpływa nagle
gdzieś daleko daleko.
- Możno... dotronut?*** - pyta nieśmiało mały i nie czekając na odpowiedź głaszcze
brudną łapą biały, wysoko upięty na czubku głowy, sztywny welon, potem twarz
rozmarzonej dziewczyny.
- Dieetka...otkuda ty zdies diełsia?**** - panna młoda pyta łagodnie i troskliwie i
uśmiecha się.
* O nie, nie, za młodzi jesteście...
**Dzieciaczku... dzieciaczku...
***Mogę... dotknąć?
****Dziecino... skąd się tu wziąłeś?
- Na waszu swadbu prijechał... - łże mały - Scziastie wam priwioz... Malczik budiet.*
- dodaje szeptem zarkając na pełny brzuch panny młodej i mruga do niej, jak dorosły
mężczyzna.
Śmieją się obydwoje.
- Malczik... malczik! - dziewczyna klaszcze w ręce - Ty słyszał, Misz... słyszał...
aaaa!!!? - piszczy szczęśliwa... - Maaalczik...!!!** - dziewczyna szuka oczyma męża
i cichnie, bo widzi, że się go nie dowoła.
Stojące z tyłu samochody zaczynają trąbić, wszyscy chcą już jechać dalej.
Grupka gości otoczyła Liapę i Wasię. Kieliszki krążą szybko wypijane i nalewane od
nowa nad głowami chłopców. Wyciągają ręce i chyba się "załapują" w ogólnej,
radosnej karuzeli. ,Ale przy następnej kolejce ktoś wyjmuje Wasi z ręki przelewający
się kieliszek i wciska w zamian kawał ciasta zawiniętego w gazetę. Ktoś inny sypie
na to cukierki. Lecą na drogę... Jeszcze inny dokłada mełe pęto pieczonej kiełbaski.
Plamy tłuszczu na gazecie robią się coraz większe. Śmiechy, przepychanki, krzyki...
Dawno nie widzieli tak wesołych ludzi. Dają się uwieść ogólnemu szczęściu. I im
robi się wesoło na duszy. Ach, jak wesoło... Kieliszki krążą.
Panna młoda podciąga suknię tak wysoko, że widać końce pończoch. Nowoczesnych.
Na gumkę u góry. Noga jest pełna i absolutnie piękna. Pietia rozdziawia buzię, bo
takiej pięknej jeszcze w życiu nie widział. Zza tej gumki dziewczyna wyciąga
woreczek, szpera w nim przez chwilę, a potem wciska coś małemu do ręki. Pietia
przytrzymuje tę dłoń. Dłoń damy. Czystej, pachnącej, rumianej i szczęśliwej. Potem
całuje ją szybko, jakby się wstydził, chucha na ściśniętą piąstkę i szepcze:
- Na scziastie...***
- Na scziastie...**** - odszeptuje mu dziewczyna i nagle zaczyna szlochać.
*Na wasz ślub przyjechałem, szczęście wam przywiozłem... Chłopczyk będzie.
**Chłopczyk... chłopczyk! Słyszałeś, Misza... słyszałeś, co!!!? Chłopczyk...!!!
***Na szczęście...
****Na szczęście...
Kierowca naciska na klakson i podjeżdża do grupki. Pokrzykuje na towarzystwo i
pogania.
Koła samochodu przejeżdżają przez sznur leżący na jezdni. Potem kopyta konia,
ciągnącego bryczkę, nogi, nogi, nogi...
W dali ginie orszak ślubny razem ze zgiełkiem i strzępami muzyki. Droga jest
zaśmiecona przedziurawionymi balonami, podeptanymi kwiatami, fruwają torby
plastikowe. Po chłopcach ani śladu.
30.
Szorują się w płytkim, kamienistym strumieniu. Woda jest lodowata. Bardzo bardzo
lodowata. Mimo to chcą wyglądać tak porządnie, na ile się tylko da. Rozebrani do
naga szorują się piaskiem. Prychając i sycząc podskakują z zimna do góry, jak
rozbrykane konie. Nikt nic nie mówi. Pracują w skupieniu, z precyzją i powagą. Chcą
dobrze wyglądać.
Potem biegają wzdłuż brzegu, żeby wyschnąć. Wokół cicho, tylko wiatr świszcze
przy ziemi. Gdyby ubranie rzucone ne ziemię nie było przyciśnięte kamieniami, na
pewno coś by odfrunęło. Nieszczęśliwe furkoczą cichutko cienkie koszulki, skarżąc
się z powodu utraconej wolności.
Z pogniecionej paczki wyglądają główki czterech papierosów. Prawdziwych. Całych.
Fiu, fiu... - Pietia nie może ukryć zachwytu. Mokre jeszcze palce Waśki biorą dwa od
razu, Liapa wkłada do ust drugie dwa wprost z paczki. Obrażony Pietia, trzęsąc się z
zimna patrzy na brata spode łba i wciąga przez głowę koszulkę.
- Posliednij raz...* - Liapka od jednego już zapalonego papierosa odpala następny
zaciąga się obydwoma naraz i przymyka oczy.
Siedzą w kucki nad brzegiem rzeki, wciąż jeszcze nie do końca ubrani. Zza chmur
wychodzi słońce. Mały mruczy nieprzyjaźnie, podnosi zmiętą paczkę i ostentacyjnie
sprawdza, czy czegoś w niej nie ma. Może chociaż jakieś okruchy możnaby possać.
Wysypuje na język parę kłaczków tytoniu i ssie. Liapa zaciąga się to jednym, to
drugim papierosem, na przemian. Mruga oczami, kuli się, krztusi.
Waśka wzdycha ciężko i niezadowolony, kręcąc głową, jakby robił nie to, co
powinien, lituje się nad małym. Ale zanim odda mu jedną z dwu fajek, sztacha się nią
jeszcze raz, ale mocno i porządnie.
- Na...** - mruczy pod nosem, i cmoka, jakby wydłubywał sobie coś spomiędzy
zębów.
*Ostatni raz...
**Masz...
Mały nie może opanować uśmiechu. Kiedy dostaje w palce prawdziwy, duży, prawie
nieużywany papieros jest absolutnie szczęśliwy. Zaciąga się łapczywie i krztusi.
Rozkłada się na ziemi, jak pawdziwe panisko, pokasłując wciąż jeszcze, ćmi
papierosa.
- Niebo u nich sowsiem takoje że samoje, kak u nas...* - Pietia ma chęć pogadać
sobie.
- Duraaak... sososowsiem drugoje... sososowwwsiem...** - Liapa zacina się i
przymyka oczy, żeby je uspokoić.
- Siejczas u nas - eto zdies, eto nasze niebo, Pietia, zapomni...*** - Wasia kończy
dyskusję.
Rozłożeni na trawie patrzą w "nowe" niebo i już nic nie mówią.
Jeśli Pietia jeszcze raz się zaciągnie, to sparzy sobie usta. Ale zaciąga się...
- Poszli.**** - Liapa strzela niedopałkiem i spluwa.
*Niebo u nich jest zupełnie takie samo, jak u nas...
**Głupi... zuzuzupełnie inne, zuzuzuppppełnie...
***Teraz u nas - to tutaj, to jest "nasze" niebo, zapamiętaj sobie...
****Idziemy.

Podobne dokumenty