tutaj

Transkrypt

tutaj
Szalom Asz, Piątek w miasteczku [w:] tegoż, Miasteczko, Warszawa 1910, s. 144-173.
Grupa I
«Piątek popołudniu w lecie.
Uczniowie odczytali już do kooca przypadający na ten dzieo rozdział z ksiąg Mojżeszowych
i odpowiedni rozdział z Proroków i idą do domów , niosąc pod pachą modlitewniki, biblie i talmudy,
z których dnia następnego egzaminowad ich będzie ojciec. W domu zabrali się najpierw do czarnych
jagód; matka postawiła garnek z duszonymi jagodami, a chłopcy, jedząc umazali sobie niemal całą
twarz. Potem ukradli cichaczem kilka marchewek z piwnicy. Matka zdejmuje im chałaty i buty
i zamyka je w szafie – wyda im ubranie dopiero na modlitwę wieczorną. Boso i na wpół nago pędzą –
het! – na ulicę, za plac synagogi, tam czeka na nich reszta towarzystwa. (…)
Na rynku przekupki sprzedają już zielone jabłka i ładne czerwone gruszki, parę za dwojaka. (…)
Dziewczyna pędzi z wątpliwym drobiem do bożnicy do rabina, po decyzję czy można kurę zjeśd.
Kobieta niesie na talerzu, nie odpowiadającą przepisom, kaczkę do piekarza chrześcijanina. Ojcowie
wracają z synami od fryzjera, który na cześd „Sabatu Pociechy” ogolił im głowy tak, że wyglądają jak
barany.
Drogą wiejską idą ludzie do miasta, niosąc węzełki na plecach. Śpieszą, żeby jeszcze przed
sabasem zdążyd do domu. Na rynek zjeżdżają fury, natłoczone chasydami, starymi i młodymi, którzy
przybywają na sabat Pociechy do swego cadyka. W miasteczku roi się od nowych twarzy. Mężczyźni
chodzą tak swobodnie i wesoło jak w Jerozolimie – w czapkach futrzanych, w trzewikach i białych
pooczochach, mają długie pejsy i palą fajki. W miasteczku panuje coraz większe ożywienie, coraz
wyraźniejszy nastrój piątkowy, wszyscy biegają i śpieszą. Wszystko wskazuje, że sabat, wielki dzieo się
zbliża. Słooce również tak, „piątkowo” stoi nad miasteczkiem i zsyła światło, nie wybierając długo na
co paśd mają jego złociste promienie, kogo oświetlad mają. (…)
Teraz ukazuje się rabin z gromadą obcych: chodzi od domu do domu i zostawia każdemu
gościa na szabas. (…)
Wszystko w uliczce jest piątkowe: niebo rozpościera się daleko i szeroko, jak gdyby na szabas
chciało zdążyd do domu. W miarę jak posuwa się dzieo, ukazuje się coraz więcej mężczyzn
w chałatach atłasowych, w trzewikach i pooczochach. Młodzieocy w atłasach i jedwabiach idą
z węzełkami do rzeki na kąpiel. To młodzi chasydzi, którzy również przybyli do cadyka, aby spędzid
u niego sabat Pociechy.
I w miasteczku powstaje miła, bardzo miła atmosfera. Rzemieślnicy odsyłają ostatnią robotę,
terminatorzy chwytają napiwki i lecą do sklepów po kołnierzyki i krawaty.»
Grupa II
«I wszyscy dążą do rzeki, by wykąpad się na cześd sabatu. (…) W piątek popołudniu kąpie się
tu miasteczko. Jest tu cały Kazimierz, wszyscy nago jak ich Bóg stworzył. Cała łąka zasiana jest białymi
węzełkami, dziadowie, ojcowie i wnuki bawią się nago w wodzie.
Miasteczko od dawna słynęło ze sztuki pływania: Żydzi przywiązują do pływania wielką wagę.
Ojcowie kładą dzieci na brzuszki i uczą ich pływad. Dzieci płaczą, ich krzyk żałosny wnosi się ku niebu,
ale ojcowie wciągają je coraz głębiej do wody i zanurzają ich główki. (…) Poważni mężczyźni,
którzy cały tydzieo spędzają na trosce o chleb powszedni, stają się tutaj swawolni i popisują się
swoimi sztukami. Jeden produkuje się jako nurek, drugi chodzi olbrzymimi krokami po wodzie, trzeci
obejmuje sobie kolana rękoma i fika kozły w wodzie. Wszelako młodzieniec z Mławy zadmiewa
wszystkich: jak ryba leży „godzinami” pod wodą, chwyta się każdego za nogi, wyskakuje nagle nad
wodę, przewraca się i znów się zanurza. (…)»
Grupa III
«Słooce skłania się ku zachodowi. Mrok już zapada. Nad wodą osiada cisza. Ludzie śpieszą do domu,
tylko ostatni woźnice, którzy za późno przybyli do miasteczka i rzemieślnicy, którzy opóźnili się
z robotą, śpieszą jeszcze do rzeki. (…) Ulicą biegną wykąpani chłopcy z butelkami po wino,
nad którem wieczorem ma byd odprawione nabożeostwo.
Okiennice zamykają się stopniowo. (…) Szames1 chodzi po ulicach i głośnem klaskaniem rąk
wzywa do modlitwy wieczornej. W oknach płoną już tu i ówdzie świece szabasowe. (…)
Przed niektórymi domami ukazały się już gospodynie z córkami w stroju odświętnym; świeżo umyte
i uczesane siedzą na ławkach przed drzwiami. (…)
Cicho i uroczyście jest w uliczce. Sabat zbliża się cichymi krokami i szerzy dookoła błogi
spokój. Z wieży kościelnej rozbrzmiewa samotny dzwon i wzywa wiernych na pobożną modlitwę
do kościoła. W oknach małej synagogi migocą już świece szabasowe; wydaje się, że dzwony kościelne
i świece szabasowe zamierzają prowadzid z sobą wojnę. I te i tamte wabią i wzywają. Przez ciche
miasteczko kroczą pobożni chrześcijanie, mężczyźni i kobiety do kościoła. Czysto umyci Żydzi,
z wyłożonymi kołnierzami od koszuli na chałatach szabasowych, dążą do synagogi. Chasydzi w atłas
i jedwab przyodziani, w trzewikach i białych pooczochach, śpieszą do cadyka. (…)
Na ulicy ukazuje się reb Jecheskiel z narzeczonym, idą na modlitwę do synagogi. Z drzwi
i okien przypatrują im się córki obywateli i szepcą do siebie:
- Narzeczony Łaji! Narzeczony Łaji! (…)»
Grupa IV
«Piątek wieczór. U reb Jecheskiela, na cześd narzeczonego, nakryto stół w dużej izbie. Rozciągnięto go
na całą długośd, jak się to zdarza tylko raz do roku w Purim, kiedy wszystkie dzieci i wnuki zbierają się
na święta. Małka, gospodyni domu, nie szczędziła światła – wie przecież, że im więcej światła jest
w piątek wieczór w domu, tem więcej błogosławieostwa zsyła Pan. Staroświeckie srebrne lichtarze
stoją na stole i wszystko iskrzy się w jasnym blasku świec. Na cześd narzeczonego wydobyła też Małka
srebrne widelce i noże i srebrne kubki. Na górnym koocu stołu, przed miejscem reb Jecheskiela leżą,
jak każe zwyczaj, dwie chały pod haftowaną serwetką. Po jego prawicy ma zasiąśd narzeczony. I tutaj
leżą dwie chały pod serwetką, którą Łaja wyszyła srebrem dla narzeczonego.
Małka przywdziała białą jedwabną suknię ze złotem przybraniem, stosownie do mody,
ułożoną w szerokie plisy. Na głowę włożyła świąteczny biały czepek koronkowy, a na ramiona
zarzuciła szal jedwabny z niebieskimi frędzlami, który jej reb Jecheskiel przywiózł kiedyś z jarmarku
1
Służący w synagodze
lipskiego. Stała przy stole i ukrywszy twarz w szlachetne, białe dłonie, odmawiała błogosławieostwo
nad świecami. Łaja, strojna w długie, miękkie, jak jedwab warkocze, spadające na niebieski
kaftaniczek aksamitny, stoi obok matki jak przystało na dobrze wychowaną młodą dziewczynę,
posłuszną wszystkiemu, co „mówią rodzice i dobrzy, pobożni ludzie – a błogosławieostwo i szczęście
spoczywają na jej głowie…” Czyta razem z matką w modlitewniku:
„Panie światła, przyjmij mój pobożny czyn zapalenia światła jako przyjmowałeś czyn kapłana,
który zapalił świece w Twoje świątyni, iżby oczy moich dzieci świeciły w świętej Torze… zaś losy ich
niechaj świecą w niebie…” (…)
Z synagogi i małych bożnic idą mężczyźni do domu. Kto może zaprosił do siebie gościa. (…)
Reb Jecheskiel powrócił z modlitwy do domu i przyprowadza ze sobą całą gromadę gości
- Błogosławionego sabatu!
- Pokój z wami…»
Grupa V
«Sobota rano…
Słooce wschodzi na niebie, a do miasteczka wkracza jaśniejący dzieo. Przychodzi sam z siebie,
nikt w miasteczku nie dopomaga mu do tego. Okiennice są zamknięte i zaryglowane, nikt się nie
rusza. Gdy chłop wjeżdża na furze w uliczkę, nikt nie zwraca nao uwagi. (…) Tu i tam ukazuje się
przede drzwiami ojciec rodziny w czystych gaciach i ziewa co mu sił starczy. Chasyd powraca z kąpieli,
krople wody ściekają mu z mokrych pejsów na czysty kołnierzyk od koszuli, wyłożony na kołnierz
chałata. Na rynku ukazuje się wysoki chudy mężczyzna z długą szeroką brodą. Roztwiera szeroko usta
i krzyczy, wyrazy jak długa nic ciągnąc:
- Wstad, do bożnicy!
Kobiety w wykrochmalonych białych spódnicach wychodzą z domów i pukają do okiennic
domów sąsiednich:
- Sara, już wołali!
Rygle u okien skrzypią, okiennice się otwierają i białe szlafmyce ukazują się w oknach.
Wszyscy spoglądają na zegar miejski na wieży ratuszowej:
- Która godzina?
Ukazują się wystrojone kobiety; dziewczęta żydowskie lubią stroid się w sabat. Przywdziewają
najlepsze suknie, gdy idą do bożnicy. A wówczas noszono suknie szerokie, jedwabne, które, zwężają
się ku górze, rozszerzały się w dole tak, że wyglądało jak gdyby mieściła się w nich nie tylko kobieta
ale jeszcze i pół tuzina dzieci. Przystrajano się chętnie w koronki, które córka dziedziczyła po matce –
prawdziwe koronki kaliskie. (…) Starsze kobiety nosiły na głowach małe kapelusiki, przybrane dwoma
kwiatkami zatkniętymi na drucikach. Na ramiona zarzucały szale tureckie. Młode, bardziej postępowe
kobiety, nosiły dookoła szyi białe kołnierzyki, a na nich lipskie szale jedwabne, których haftowane
kooce tworzyły na piersi wielką kokardę. (…)
Dziewczęta w świecących czarnych bucikach świątecznymi i białych spódnicach, stoją przed
drzwiami, otulone w chustki i przyglądają się wystrojonym mężatkom. A te znów kroczą poważnie,
bo wiedzą że setki oczu skierowane są na nie, że każda ich mina, każdy ich ruch jest obserwowany
i wszystko stokrotnie rozważane i omawiane.
Małe chłopaki drepcą przed matką albo przed ciotką i niosą owinięty w chustkę do nosa
modlitewnik. Ojcowie rodzin idą w szabasowych chałatach i świeżych kołnierzykach. Niektórzy mają
na sobie płaszcze modlitewne, inni każą je nosid za sobą wraz z biblią. Chasydzi w chałatach
atłasowych, czapkach aksamitnych futrem obramowanych, w białych wykrochmalonych
kołnierzykach i jedwabnych krawatach, mających świadczyd o zamożności właścicieli, idą do kąpieli
albo z kąpieli wracają. Ulica staje się coraz bardziej ożywiona i świąteczna. »

Podobne dokumenty