Apokalipsa
Transkrypt
Apokalipsa
Julian Tuwim Apokalipsa Ciosami świateł ciemności rozciął Blask stutysięczny, nożowy zamach. I noc, podźgana elektrycznością, W oślepiających stanęła ranach. Zorzo zbrodnicza, tęczo pożarna, O, fajerwerku bożka Philipsa! Jakich objawień pali się barwna Amerykańska apokalipsa? Kto idzie? Bokser. W kułakach - ołów, Zęby na wierzchu: zbawiciel nowy. I chwali Pana wrzask apostołów Z krwawo rozdartych szczęk kwadratowych. Julian Tuwim Chrystus miasta Tańczyli na moście, Tańczyli noc całą. Zbiry, katy, wyrzutki, Wisielce, prostytutki, Syfilitycy, nozownicy, Łotry, złodzieje, chlacze wódki. Tańczyli na moście, Tańczyli do rana. Żebracy, ladacznice, Wariaci, chytre szpicle, Tańczyły tan ulice, Latarnie, szubienice, Hycle. Tańczyli na moście Dostojni goście: Psubraty: Starcy rozpustni, stręczyciele, Wstydliwi samogwałciciele, Wzięli się za ręce, Przytupywali, Grały harmonie, harmoniki, Do świtu grali, Tańczyli swój taniec dziki: Dalej, Dalej! Żarli. Pili. Tańczyli. A był jeden obcy, Był jeden nieznany, Patrzyli nań spode łba, Ramionami wzruszali, Spluwali. Wzięli go na stronę: Mówili, mówili, pytali. Milczał. Podszedł Rudy, czerwony: - Coś za jeden? Milczał. Podszedł drugi, bez nosa, Krościasty: - Coś za jeden? Milczał. Podszedł pijus, wycedził: - Coś za jeden? Milczał. Podeszła Magdalena: Poznała, powiedziała... Płakał... Ucichło. Coś szeptali. Na ziemię padli. Płakali. Erotyk o bzach Bzy gęsto sterczą sztorcem, Gruboziarniste i mokre, Stokrotne, gotowym wierszem, radośnie rozrosłe bzy. O szóstej rano wstałaś, Dziewczyno z prężnym sercem, I łamiesz, z miłości dla mnie, promieniejące bzy. Tak wcześnie i już tak gorąco, A cóż dopiero w południe, Gdy jeszcze mocniej w nozdrza uderzą zerwane bzy! Dziewczyno na palcach wspięta, Której ręce tak czule, Z taką nadzieją chwytają coraz pełniejsze gałęzie! Dziewczyno bardzo szczęśliwa, Z listem wycałowanym, Z listem okrutnie krótkim, Cóż na niemiłość poradzę? Trzęsę się twoim szczęściem I drżę jak targane bzy. Julian Tuwim Jesteś znowu Jesteś znowu! Mój Boże! Jak mi serce bije! Jak mi sie wzrok owiośnił! Jak świat rozradował! Tylem nocy Cię w snach, nazbyt krótkich, całował! Tylem dni dzień ten tęsknił, co przyszedł i żyje! I jest! O teraz właśnie! Jest ten dzień powrotny, Wypłakany, kochany nowy dzień spotkania. Dzień wszystkiej mej nadziei, całego czekania, Gdym Cię piastował w sercu, stęskniony, samotny! I jakże to wypowiem? I jakiemu słowu Powierzę ową radość, drżącą, niespodzianą, Że obudzę się jutro z duszą rozkochaną, Z uśmiechem szczęścia w ustach: "Jesteś! jesteś znowu!" Mieszkańcy Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach Strasznie mieszkają straszni mieszczanie. Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach Zgroza zimowa, ciemne konanie. Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą, Że deszcz, że drogo, że to, że tamto. Trochę pochodzą, trochę posiedzą, I wszystko widmo. I wszystko fantom. Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie, Krawacik musną, klapy obciągną I godnym krokiem z mieszkań - na ziemię, Taką wiadomą, taką okrągłą. I oto idą, zapięci szczelnie, Patrzą na prawo, patrzą na lewo. A patrząc - widzą wszystko oddzielnie Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo... Jak ciasto biorą gazety w palce I żują, żują na papkę pulchną, Aż papierowym wzdęte zakalcem, Wypchane głowy grubo im puchną. I znowu mówią, że Ford... że kino... Że Bóg... że Rosja... radio, sport, wojna... Warstwami rośnie brednia potworna, I w dżungli zdarzeń widmami płyną. Głowę rozdętą i coraz cięższą Ku wieczorowi ślepo zwieszają. Pod łóżka włażą, złodzieja węszą, Łbem o nocniki chłodne trącając. I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki, Spodnie na tyłkach zacerowane, Własność wielebną, święte nabytki, Swoje, wyłączne, zapracowane. Potem się modlą: "od nagłej śmierci... ...od wojny... głodu... odpoczywanie" I zasypiają z mordą na piersi W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie. Julian Tuwim Modlitwa Modlę się, Panie, ale się nie korzę: Twarde są słowa modlitwą zrodzone. Daj mi wytrwania i sił wiele, Boże, W życiu, co będzie twórcze i szalone. Daj mi, o Panie, poczynań płomienność I nieugiętą daj ku Sobie wolę. Niech życie moje zwie się: wieczna zmienność. W wiecznej jedności na duszy cokole Ale pamiętaj: gdy padnę, nieszczęście Moje olbrzymie w twarz cisnę Ci, Boże. Wiedz: w górę wzniosę dwie żelazne pięście, Oczy spłomienię, spojrzę i -- zagrożę! Julian Tuwim Na noże Dzika gra! Straszna gra! Oczy płoną! Serce gorze! Który? Dwóch nas być nie może! Albo ty - albo ja. Raz-dwa, raz-dwa! Na noże!! Krwi! krwi! Tak jak zwierz, Żarem tchnę, wzrokiem palę! Bez litości! W męce, w szale Wyje żądza, wyje chuć! Celnie gódź! Dobrze dźgniesz - Sam pochwalę! Stań wprost - nie jak tchórz, Lub ci sam bod żebro nóż Wwalę! Dzika gra, straszna gra: Albo ty - albo ja! Miękkie ciało - twarda stal, Tu się zaczaj, tam się skryj, Po rękojeść w serce wbij, Po rękojeść w serce wwal, W miękkie ciało twardą stal, Dźgnij! A ja też, a ja też, Chytrze, skrycie niby zwierz, Póki krwią się nie obroczę, Naprzód skoczę! Na noże! Jedna chwila, jeden ruch: Raz-dwa! Prosto w brzuch! Wbiję nagle, szybko wtłoczę I rozpruję i zawiercę, I bić będzie jedno serce Jedno z dwóch! Dumna sprawa, ciężka sprawa, Chuć czerwona, krwawa sława, Harda gra! Piękna gra! Albo ty - albo ja! Płonę! Dwóch nas być nie może! Raz-dwa! Raz-dwa! Na noże! Lecz nim błysną z nożów skry, Poprzysięgniem, ja i ty, Że będziemy strzec najświęciej, My uparci, my zawzięci, By strumienie naszej krwi, Boże broń, nie pobluzgały Jej - lilijnej, cichej, białej, Kiedy w strasznej naszej walce Rękojeście ścisną palce, Kiedy wielki gniew rozgorze, Gdy będziemy życiu mścić, Gdy się zaczniem strasznie bić Julian Tuwim Patriota Karczemny jestem człowiek, karczemny patriota, chmielny mój zamiar ziemski, pijana w życiu ochota. Gardłuje jeden z drugim za Polską mocarstwową, a tobie za imperium kąt w szynku, bujna głowo! Tobie naftowa lampka Indiami w butelkach płonie, nędzę ojczystą przetapiasz w stare, zamorskie kolonie. Diabła tam łopot sztandarów i bohaterskie dzieje! Śmiechem najtkliwszej miłości śmieje sie w Polsce i chwieje. Jaka tam 'harfa eolska'! Bas i dwie skrzypki w karczmie, i taka starczy mi Polska rzępoląca jarmarcznie. Trafiłbym do niej słuchem spod tropikalnej palmy, na nic mi króle-duchy albo hrabiowskie psalmy. A niechże się miss Gdynia sto razy wyameryczy! Mnie - kozienicka świnia serdeczniej w rynku kwiczy. W Krościenku na odpuście urżnąłem się z furmanem: Persjo moja! Tartario! Colorado pijane! Och, wietrze za oknami, a tobie jaka troska? Brzęczy strunami deszczu straszliwa pieśń dziadowska Julian Tuwim Poeta opętany uprzedza, na wszelki wypadek, Bogu ducha winną żonę A jeżeli ja ci nagle syknę, świsnę i dam nura, Trzasnę plackiem o posadzkę i płomieniem buchnę wzwyż? Zgiełk powstanie, zamieszanie, swąd siarkowy, awantura, Pod podłogą szastnę nogą - i już ze mnie szara mysz! Przez piwnicę na ulicę jak piłeczka się potoczę, Wtem podskoczę, w iskrach prysnę i zakręcę się jak bąk! Nad snem twoim zakołuję- zacałuję- załaskoczę I opadnę kłębkiem czarnym do stulonych twoich rąk. Julian Tuwim Sokrates tańczący Prażę się w słońcu, gałgan stary... Leżę, wyciągam się i ziewam. Stary ja jestem, ale jary: Jak tęgi łyk pociągnę z czary, To śpiewam. Słońce mi grzeje stare gnaty I mądry, siwy łeb kudłaty, A w mądrym łbie, jak wiosną las, Szumi i szumi mędrsze wino, A wieczne myśli płyną, płyną, Jak czas... Czego się gapisz, Cyrbeusie? Co myślisz? Leży stary kiep, Już do gadania słów mu brak, Już się wygadał? A tak, tak... Idź, piecz swój chleb. Z zaułka śmieją się uczniowie, Że się mistrzowi kręci w głowie, Że się Sokrates spił... Idź, Cyrbeusie, uczniom powiedz, Że już trafiłem w samo sedno: Że cnotą jest zlizywać pył Z ateńskich ulic! Lub im powiedz, Że cnotą jest w pęcherze dąć! Że cnotą jest - lać wodę w dzbany! Albo - wylewać! Wszystko jedno... A jeśli chcesz - to przy mnie siądź, Nie piecz swych bułek i rogali, Będziemy sobie popijali! No, trąć się ze mną, trąć! Cóż ci to? przykro, Cyrbeusie, Że mi się język trochę plącze? Że się tak śmieję, Cyrbeinku? Że w biały dzień w Atenach, w rynku, Jak żebrak leżę, wino sączę? Mędrcowi, mówisz, nie przystoi, Gdy złym przykładem uczniom świeci? Że stary broi Jak dzieci? Że tłumu uczni nie gromadzę, Że drogi prawd im nie wskazuję? Nie radzę, Nie filozofuję? A tak... a tak... Zło! Dobro! - prawda? - Ludzie, bogi, Cnota i wieczność, czyn i słowo, I od początku - znów, na nowo, Bogi i ludzie, dobro, zło, Rzeczpospolita, słowa, czyny, Piękno - to, tamto, znowu to! - - Mój drogi - kpiny! Słyszeliście od Herifona, Żem jest najmędrszy... Tak orzekła Wyrocznia, w całej Grecji czczona, Blask chwały czoło moje zdobi! Więc patrzcie, co najmędrszy robi: O! Bo cóż jest słowem, a co czynem, Bo cóż jest dobro, a co zło, Kiedym się złotym upił winem, A mam kosmatą głowę psa I w głowie zamęt obłąkańczy?! Wy patrzcie, jak filozof tańczy: I hopsasa, i hopsasa! I hopsa, hopsa, hopsasa! Wy patrzcie, jak najmędrszy tańczy! Jak mu skaczą stare nogi, Zło i dobro, ludzie, bogi, Cnota, prawda, wieczna Mojra, Hopsa, hopsa, idzie ojra: Raz na prawo - hopsasa! Raz na lewo - hopsasa! Rypcium pipcium, chodź, Ksantypciu! A muzyka gra!! Chodź tu także, Cyrbeinku, Wokoluśko tak, po rynku, Mędrzec tańczy, dalej z drogi Cnota, prawda, piękno, bogi, Patrzcie ludzie, patrzcie, gapie, Od Ksantypci wały złapię, Że tak we mnie wszystko drga, A ja sobie hopsasa! Tak bez końca, tak do śmierci, Niech się jasne niebo wierci, Tak - do góry, a tu kopsa, I znów boczkiem hopsa, hopsa! Nie żałować starych nóg! Niech się cieszy wielki Bóg, Że Sokrates prawdę zna, Że już wie! że wszystko ma! Że już poszedł hen, za kraniec, On - najmędrszy, on - wybraniec, Gałgan z brzydką mordą psa Poznał taniec, poznał taniec, Hopsa, hopsa, hopsasa!!! Julian Tuwim Zająć by się jakąś... pracją... Spleen Mracją... czy ja wiem? Pempologią? alansacją? Diabli wiedzą czem. Ze znudzenia, ze znużenia Pusto, sennie, mdło. Neurocholia? melanstenia? Diabli wiedzą co. Siadłbym z jakim byczym chłopem, Pogawędziłbym. Z księdzem? Żydem? czartem? popem? Diabli wiedzą z kim. Gdybyż w innej być mieścinie, Bo w Warszawie źle... W Pajtuliszkach? w Bambierzynie?... Diabli wiedzą gdzie. Może wylazłby z rozmowy Jakiś zdrowy sąd? Może z serca, moze z głowy, Diabli wiedzą skąd. Byłoby też doskonale Lata puścić wspak. Chętnie bym to zrobił, ale Diabli wiedzą jak. Ziewam, dumam żałośliwie, Że... że co? że pstro? Owszem, może... Lecz właściwie Diabli wiedzą co. Julian Tuwim Tak i nie Już mi jest wszystko jedno, Czy powiesz "nie" czy "tak", Jeno mi Ciebie bardzo brak, Jeno mi Ciebie strasznie brak! ...Żal gnębi duszę mą biedną. Ach przyznam Ci się - muszę! Że wolę "nie" niż "tak"!... Ale mi Ciebie bardzo brak, Ale mi Ciebie strasznie brak!!! ...Żal gnębi biedną mą duszę. A w serce coraz głębiej Wpija się rdzawy hak I tak mi Ciebie bardzo brak!!! I tak mi Ciebie strasznie brak!!! ...Żal biedną duszę mą gnębi. Julian Tuwim Umarł Jak gdyby nigdy nic: Wieźli Pospiesznie przez ulicę, Tak szybko, tak prędko, Doprawdy - prawie kłusa, Czarny krzyż nieśli, I ksiądz szedł zamaszyście, Jak gdyby zwykłą szedł drogą. A za karawanem (Pomyślcie, pomyślcie!) Nikogo nie było, nikogo... Zawieźli go do ziemi i do Pana Jezusa. A nie wiadomo gdzie - wdali Jak gdyby nigdy nic, Kiedyś tam, rano, List dostaną. Ach jakże będą płakali, Krzyczeli, rozpaczali, (Nie wiem gdzie - w dali). Postawią woskowe świeczki Postawią woskowe świeczki W zżółkłych matowych świecznikach I będą zbierali Po szufladkach, kącikach, Najświętsze pamiąteczki. Julian Tuwim Wiersz, w którym autor grzecznie, ale stanowczo uprasza liczne zastępy bliźnich, aby go w dupę pocałowali Absztyfikanci Grubej Berty I katowickie węglokopy, I borysławskie naftowierty, I lodzermensche, bycze chłopy. Warszawskie bubki, żygolaki Z szajką wytwornych pind na kupę, Rębajły, franty, zabijaki, Całujcie mnie wszyscy w dupę. Izraelitcy doktorkowie, Widnia, żydowskiej Mekki, flance, Co w Bochni, Stryju i Krakowie Szerzycie kulturalną francę ! Którzy chlipiecie z "Naje Fraje" Swą intelektualną zupę, Mądrale, oczytane faje, Całujcie mnie wszyscy w dupę. Item aryjskie rzeczoznawce, Wypierdy germańskiego ducha (Gdy swoją krew i waszą sprawdzę, Werzcie mi, jedna będzie jucha), Karne pętaki i szturmowcy, Zuchy z Makabi czy z Owupe, I rekordziści, i sportowcy, Całujcie mnie wszyscy w dupę. Socjały nudne i ponure, Pedeki, neokatoliki, Podskakiwacze pod kulturę, Czciciele radia i fizyki, Uczone małpy, ścisłowiedy, Co oglądacie świat przez lupę I wszystko wiecie: co, jak, kiedy, Całujcie mnie wszyscy w dupę. Item ów belfer szkoły żeńskiej, Co dużo chciałby, a nie może, Item profesor Cy... wileński (Pan wie już za co, profesorze !) I ty za młodu nie dorżnięta Megiero, co masz taki tupet, Że szczujesz na mnie swe szczenięta; Całujcie mnie wszyscy w dupę. Item Syjontki palestyńskie, Haluce, co lejecie tkliwie Starozakonne łzy kretyńskie, Że "szumią jodły w Tel-Avivie", I wszechsłowiańscy marzyciele, Zebrani w malowniczą trupę Z byle mistycznym kpem na czele, Całujcie mnie wszyscy w dupę. I ty fortuny skurwysynu, Gówniarzu uperfumowany, Co splendor oraz spleen Londynu Nosisz na gębie zakazanej, I ty, co mieszkasz dziś w pałacu, A srać chodziłeś pod chałupę, Ty, wypasiony na Ikacu, Całujcie mnie wszyscy w dupę. Item ględziarze i bajdury, Ciągnący z nieba grubą rętę, O, łapiduchy z Jasnej Góry, Z Góry Kalwarii parchy święte, I ty, księżuniu, co kutasa Zawiązanego masz na supeł, Żeby ci czasem nie pohasał, Całujcie mnie wszyscy w dupę. I wy, o których zapomniałem, Lub pominąłem was przez litość, Albo dlatego, że się bałem, Albo, że taka was obfitość, I ty, cenzorze, co za wiersz ten Zapewne skarzesz mnie na ciupę, Iżem się stał świntuchów hersztem, Całujcie mnie wszyscy w dupę !... Julian Tuwim Wspomnienie Mimozami jesień się zaczyna, Złotawa, krucha i miła. To ty, to ty jesteś ta dziewczyna, Która do mnie na ulicę wychodziła. Od twoich listów pachniało w sieni, Gdym wracał zdyszany ze szkoły, A po ulicach w lekkiej jesieni Fruwały za mną jasne anioły. Mimozami zwiędłość przypomina Nieśmiertelnik żółty - październik. To ty, to ty moja jedyna, Przychodziłaś wieczorem do cukierni. Z przemodlenia, z przeomdlenia senny, W parku płakałem szeptanymi słowy. Młodzik z chmurek prześwitywał jesienny, Od mimozy złotej - majowy. Ach, czułymi, przemiłymi snami Zasypiałem z nim gasnącym o poranku, W snach dawnymi bawiąc się wiosnami, Jak tą złotą, jak tą wonną wiązanką... Julian Tuwim Zacisnąć pięści, zaciąć zęby... Zacisnąć pięści, zaciąć zęby, Spod bruzdy gniewu patrzeć w świat, Iść pod wysoki, szumny wiatr, Bijący w twarz, tłukący w świat, Jak rebeliantów twarde bębny. Oto samotnych prosta droga: Wielki, przeciągły wichru huk. Groźny, szumiący w wichrze Bóg I burza w chmurach - Jego pięść złowroga. I ja i On w odwiecznej męce Miłością rozsadzamy świat, W niebie szaleją mściwe ręce I jego oczu gwiezdny grad. A jeśli grom - to On, to On Na dół płonącą runął głową! A jeśli krzyk - to ja, to ja: Ludzkiego buntu boże słowo. Julian Tuwim Życie Do krwi rozdrapię życie, Do szczętu je wyżyję, Zębami w dni się wpiję, Wychłeptam je żarłocznie I zacznę święte wycie. Rozbyczę się, rozjuszę, Wycharknę z siebie duszę, Ten pęcherz pełen strachu, I będę ryczał wolny, Tarzając się w piachu. Julian Tuwim Żydek Żydek Śpiewa na podwórku, tuląc się w łachmany, Mały, biedny chłopiec, Żydek obłąkany. Ludzie go wygnali, Bóg pomieszał głowę, Wieki i wygnanie pomieszały mowę. Drapie się i tańczy, płacze i zawodzi O tym, że się zgubił, że po prośbie chodzi. Pan z pierwszego piętra patrzy na wariata: Spójrz, mój bracie biedny na smutnego brata. Kędy nas zaniosło? Gdzieśmy się zgubili, Światu ogromnemu obcy i niemili? Pan z pierwszego piętra, brat twój opętańczy Głową rozpaloną po wszechświecie tańczy. Pan z pierwszego piętra wyrósł na poetę: Serce swe, jak grosik, zawinie w gazetę – I przez okno rzuci, żeby się rozbiło, Żebyś je podeptał, żeby go nie było! I pójdziemy potem każdy w swoją stronę Na wędrówki nasze smutne i szalone. Nie znajdziemy nigdy ciszy i przystani, Żydzi śpiewający, Żydzi obłąkani. Ty Ty trzymasz mnie na ziemi, Ty wznosisz mnie do nieba, Tyś jest mi tutaj wszystkim, Po co aż tam iść trzeba. O Tobie wiem jedynie. I tylko Ciebie umiem. Na świat machnąłem ręką: I tak nic nie zrozumiem! Co krok - to nowa droga, Co myśl - to otchłań wrząca. Ty jedna odpowiadasz, Mówiąca czy milcząca. Krwi słucham Twego serca, Bijącej w białej piersi I trwam miłością błędną W tym życiu, pełnym śmierci. \ Skakanka "Żeby kózka nie skakała, Toby nóżki nie złamała". Prawda! Ale gdyby nie skakała, Toby smutne życie miała. Prawda? Bo figlować -bardzo miło, A bez tego- toby było Nudno... Chociaż teraz musi płakać, Potem będzie znowu skakać! Trudno! Więc gdy cię dorośli straszą, Że tak będzie , jak z tą naszą Kozą, Najpierw grzecznie ich wysłuchaj, Potem powiedz im do ucha Prozą: "A ja znam może dwadzieścia innych kózek, co od rana do wieczora skakały i zdrowe są, i wesołe, i nic im się nie stało, i dalej skaczą! Grunt,żeby się nie bać! Tak skakać, żeby nic się nie stało! Bo inaczej , co by za życie było? Prawda?" I skacz , ile ci się podoba. Niech dorośli zobaczą , jak się to robi! Rzeź brzóz Brzozom siekierą żyły otworzę, Ciachnę przez ciało, rąbnę przez korzeń, Lepkim osoczem brzozy ubroczę, Na rany białe wargami wskoczę. Zęby chwytliwe w trzony brzóz wbiję, Ustami chciwie soki wypiję, Żywcem spod kory wyrwę wargami Rdzeń umęczony pocałunkami. Może te leki z żywego drzewa Słów mnie nauczą, których mi trzeba: Na chwałę brzozom, na chwałę latu, Ustom obłędnym, bożemu światu! Julian Tuwim Ranyjulek Powinienem z wiatrami po ulicach się włóczyć, W tłoku miast, podchmielony, najradośniej się chwiać, Od andrusów, dryndziarzy powinienem się uczyć Gwizdać, kląć, pohukiwać na psiakrew i psiamać! Od rynsztoka do ściany zygzakami się toczyć, Ranyjulek! swobodny, bezpański, jak pies! Sińce łapać na słupach, w zbiegowiskach się tłoczyć, Na parkany wdrapywać się wiosną po bez! I kapelusz dziurawy liliowymi kwiatami Na swą chwałę ustroić i na chwałę swą chlać, I znów w kwiatach się włóczyć po ulicach z wiatrami, Podnieś łeb, gwiazdy łykać i na nogach się chwiać! Julian Tuwim Nuda Niedzielnych popołudni szare, miejskie smutki. Sucha, nudna jałowość ulic i podwórek. Przed domem - nie zasiane, żółknące ogródki. W oknach - postacie brzydkich, bezposażnych córek. O, nudo, nudo, nudo! O, natrętna damo Kancelaryjnych stołów i stacji kolei! O, bezczynie, znużony męczącym "to samo"! O, nudo, nudo, nudo wyblakłych nadziei! Ach, nie ma na co czekać! Czego się spodziewać! Wlecz się mieszczańsko-schludna niedzielna godzino! Będziemy sobie, nudo, starą piosnkę śpiewać: "Ty pójdziesz górą, ty pójdziesz górą, a ja doliną, Ty zakwitniesz różą, ty zakwitniesz różą, a ja kaliną..." Mój dzionek Ledwo słoneczko uderzy W okno złocistym promykiem, Budzę się hoży i świeży Z antypaństwowym okrzykiem. Zanurzam się aż po uszy W miłej moralnej zgniliźnie I najserdeczniej uwłaczam Bogu, ludzkości, ojczyźnie. Komunizuję godzinkę, Zatruwam ducha, a później Albo szkaluję troszeczkę, Albo, gdy święto jest, bluźnię Zaśmiecam język z lubością, Znieprawiam, do złego kuszę, Zakusy mam bolszewickie I sączę jad w młode dusze. Czasem mnie wujcio odwiedza, Miły, niechlujny staruszek, Czytamy sobie, czytamy Talmudzik, Szulchan-Aruszek. Z wujciem, jewrejem brodatym, Emisariuszem sowietów, Śpiewamy pierwszą brygadę, Chodzimy do kabaretów. Od oficerów znajomych Wyłudzam w czasie kolacji Sekrecik jakiś sztabowy Lub planik mobilizacji. Często mam misje specjalne To w Druskiennikach, to w Kielcach I wywrotowców werbuję Na rozkaz Moskwy do Strzelca. Do domu wracam pogodny, Lekki jak mała ptaszyna, W cichym mieszkaniu na Chłodnej, Czeka drukarska maszyna. Odbijam sobie, odbijam Zielone dolarki śliczne, Komunistyczną bibułę, Broszurki pornograficzne. A potem mała orgijka W ramionach płomiennej Chajki! (Mam w domu taką sadystkę Z odsskiej czerezwyczajki.) I choć mam milion rozkoszy Od Chajki krwawej i ryżej, To ciężko mi! Nie na sercu, Lecz wprost przeciwnie i niżej. Niech się ciężarem tym ze mną Podzieli któryś z rodaków! Mój Boże ile tam siedzi Głupich endeckich pismaków. Julian Tuwim List do kobiety Gdybym ja nie był poetą, A pani nie była kobietą, To znaczy: gdybym ja umiał Bez obłąkania i szału Dań składać pięknemu ciału I takbym się wyżył, wyszumiał; Gdybym mógł kochać bez mitu, Bez natchnionego zachwytu, Bez legendarnych przydatków, Bez wahań, wzlotów, upadków, Bez mistycznego pomostu, Który prowadzi po prostu Do pani (pardon!) pośladków; Gdybym opuścić mógł z tonu I nie zaznając katuszy Dupie nie wmawiałbym duszy; Gdybym z czułego szaleńca Stał się buhajem bez ducha; Miał znacznie mniej z oblubieńca, A znacznie więcej z świntucha; Pani zaś - ach! gdyby pani Zostając przy swoich cudach (Mówię o biodrach, o udach, Piersiach i erotomanii, O pani wprawie miłosnej, O pani chuci radosnej, O oczach - błękitnych kwiatkach O ustach - świeżych czereśniach O włosach - złocistych pieśniach I wzmiankowanych pośladkach), Gdyby się pani zdobyła Na jeszcze jedną zaletę: Gdyby tak pani zabiła Przewrotną w sobie kobietę, Tę niebezpieczną panterkę, Tę chytrą, wieczną heterkę, To głupie, fałszywe zwierzę, Co z każdym będzie się tarzać, Rozkładac, tulić, obnażać, Za wiersz czy pustą zabawę, Za parę pończoch czy sławę, Nawet - z miłości - powiedzmy, Lecz w jakiś sposób bezecny, Bo obliczony bezwiednie W tak zwanej podświadomości Na efekt cudzej zazdrości Oraz korzyści powszednie; O, gdyby pani umiała Kochając najidealniej Nie sądzić, że bez jej ciała I "ekskluzywnej" sypialni Byłbym stracony, zgubiony, Chodziłbym błędny, strapiony, I, że prócz pani na świecie Na żadnej innej kobiecie Nie znalazłbym tyle szczęścia I takiej pełni posięścia, I takiej upojnie - skwarnej Rozkoszy (dość popularnej), I że bez pani spojrzenia Nie ma już dla mnie natchnienia, I że bez pani rozkraczeń W szał wpadnę chorych majaczeń! Że bez przychylnych jej gestów Zapadnę w nicość i próżnię, I odtąd juz nie odróżnię Chorejów od anapestów; Gdyby się pani, powtarzam, Zmieniła nieco w tym względzie, A ja bym się nie rozmarzał Przy seksualnym popędzie, To stałaby się z nas para Ach, najszczęśliwsza w Warszawie! Może się pani postara? Ja także trochę się wprawię. Lecz list się dłuży. A przeto Kończę. Nadziei mam mało. Bo cóż by z nas pozostało, Gdybym ja nie był poetą, Nie dążył ku "ideałom", A pani nie była kobietą tak jednolitą i całą? A zresztą... małoż to bywa Na świecie różnych wypadków? Może się jednak zmienimy? Adieu, Madame. Bądź szczęśliwa, Kiedy się znów zobaczymy? P.S. Ukłony dla pięknych pośladków Julian Tuwim Kamienie raczej rąbać Kamienie raczej rąbać dla czerstwego chleba I żuć go, by znów siły zdobyć na rąbanie, Niż tak po ziemi chodzić i tak pragnąć nieba, I tak ze szczęścia cierpieć, jak ja cierpię, Panie! Patrz, jak się ze mnie rodzą te słowa w męczarni, Słowa – krew moich szarpań, ran rozdartych ogień. Mojżesz, który sepleni, bełkoce niezdarnie, Nie mam swego Arona, co by mówił z Bogiem. Tak dźwięczne szczęście życia przekleństwem się stało, Apostoła mi ześlij! niechaj mnie tłumaczy! Słowo stało się ciałem, a popiołem – ciało I w prochu moich modlitw tarzam się w rozpaczy. Jak Bolesław Leśmian napisałby wierszyk „Wlazł kotek na płotek” Na płot, co własnym swoim płoctwem przerażony, Wyziorne szczerzy dziury w sen o niedopłocie, Kot, kocurzak miauczurny, wlazł w psocie-łakocie I podwójnym niekotem ściga cień zielony. A ty płotem, kociugo, chwiej, A ty kotem, płociugo, hej! Bezślepia, których nie ma, mrużąc w nieistowia Wikłające się w plątwie śpiewnego mruczywa, Dziewczynę-rozbiodrzynę pod pierzynę wzywa Na bezdosyt całunków i mękę ustowia. A ty płotem, kociugo, chwiej, A ty kotem, płociugo, hej! Intymny wiersz Warto, warto żyć, Wtedy pachniałaś bzami, Dziś znów kupiłem flakonik, Roztarłem kroplę na dłoni I przeszłość wieje nad nami Bzami. Warto, warto żyć. Mgławo jest za oknami, Zaraz listonosz zadzwoni, Ustami przypadam do dłoni, Całuję cień twojej woni... Przyjdziesz – będziemy sami, Jedyni i zakochani, Chłonąc z czułością perfumy W miłym uśmiechu intymnej zadumy: „To my? Ja – i ty?” Wiesz? Wzdycham...I przez łzy Powtarzam: warto, warto żyć... Julian Tuwim ...Et arceo Odi profanum vulgus. Kościół czy kawiarnia, Republika czy koni, wiec szewców czy armia, Naród, gmina, rodzina, uczelnia, czytelnia Wszystko chaos i zgroza, i pustka śmiertelna. I w tym hucznym stuleciu tyrańskiej wspólnoty, Śród głupich wielkorządców i tępej hołoty, Gdzie patos lwi rozdyma mrówczą krzątaninę, Gromadząc ludzkość w nudną, mieszczańską rodzinę, Gdzie pustego kościoła krzykliwi papieże Na gruzach Babilonu - babilońskie wieże Wznoszą pośród szwargotu wyszczekanych maszyn, A chciwa czerń szpieguje samotność serc naszych, W tym wieku rozjątrzonym, wydętym, okrutnym Przechodzę, mijam, milczę: obcy, zimny, smutny. Kotek Miauczy kotek: miau! - Coś ty, kotku, miał? - Miałem ja miseczkę mleczka, Teraz pusta jest miseczka, A jeszcze bym chciał. Wzdycha kotek: o! - Co ci, kotku, co? - Śniła mi się wielka rzeka, Wielka rzeka, pełna mleka Aż po samo dno. Pisnął kotek: pii... - Pij, koteczku, pij! Skulił ogon, zmrużył ślipie, Śpi - i we śnie mleczko chlipie, Bo znów mu się śni. Okulary Biega, krzyczy pan Hilary: "Gdzie są moje okulary?" Szuka w spodniach i w surducie, W prawym bucie, w lewym bucie. Wszystko w szafach poprzewracał, Maca szlafrok, palto maca. "Skandal! - krzyczy - nie do wiary! Ktoś mi ukradł okulary!" Pod kanapą, na kanapie, Wszędzie szuka, parska, sapie! Szuka w piecu i w kominie, W mysiej dziurze i w pianinie. Już podłogę chce odrywać, Już policję zaczął wzywać. Nagle zerknął do lusterka... Nie chce wierzyć... Znowu zerka. Znalazł! Są! Okazało się, Że je ma na własnym nosie.