„Naznaczeni historią” Magda Sendecka Jakie jest współczesne
Transkrypt
„Naznaczeni historią” Magda Sendecka Jakie jest współczesne
„Naznaczeni historią” Magda Sendecka Jakie jest współczesne polskie kino? Na tak postawione pytanie trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Dzięki nowej Ustawie o kinematografii, której konsekwencją było powstanie w 2005 roku Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i zmiana sposobu finansowania filmów, w Polsce powstaje co roku kilkadziesiąt, łącznie z międzynarodowymi koprodukcjami ok. 60 pełnometrażowych filmów fabularnych. Czy da się w nich zauważyć jakąś prawidłowość, wspólne nurty czy trendy? Niewątpliwie tak, choć uderza przede wszystkim ich różnorodność, wielość tematów, sposobów podejścia, poetyk i strategii autorskich. Tak się jednak składa, że w zestawie, wybranym specjalnie dla państwa z polskiej produkcji fabularnej ostatnich 3 lat, dominują filmy traktujące o nieodległej i bardzo nieodległej historii. Właściwie poza debiutanckim „Zerem” Pawła Borowskiego, który maluje czarny obraz współczesnego wielkiego miasta-molocha, pożerającego własne dzieci – wszyscy pozostali twórcy próbują opisać jakiś fragment polskiej czy europejskiej historii. Ale czynią to – na różne sposoby – poprzez opowieść o ludziach, którym przypatrują się z bliska. Karty podręczników zamieniają się w ich rękach w osobiste opowieści o ludzkich dramatach, emocjach, klęskach i zwycięstwach. Najdalej w tej strategii idzie Lech Majewski. To bez mała twórca totalny, przekraczający granice stylów i gatunków: reżyser filmowy i operowy, scenarzysta, producent, prozaik, poeta, malarz i performer, którego videoarty podziwiane są w galeriach na całym świecie. Majewskiemu udała się rzecz, wydawałoby się, niemożliwa: ożywienie obrazu Petera Bruegla. Akcja toczy się w 1594 roku we Flandrii zajętej przez wojska hiszpańskie, a więc w czasie, kiedy Bruegel malował „Drogę na Kalwarię”. Z jednej strony obserwujemy artystę przy pracy, z drugiej – wchodzimy w przestrzeń dzieła, zaludnionego przez kilkaset postaci. Kamera wybiera spośród nich kilkanaście, których losy będziemy śledzić w ciągu jednego dnia, cały czas pozostając w obrębie niezwykłej malarskiej przestrzeni. Temat pasyjny malarskiego przestawienia splata się z politycznym. Cierpienie młodego Flamandczyka zamęczonego przez hiszpańskich żołdaków stanowi figurę męki ukrzyżowanego Chrystusa. Ten film to przykład kongenialnego wykorzystania współczesnej techniki filmowej (3D, FX) do realizacji dzieła głęboko zanurzonego w tkankę kultury, nie tylko czerpiącego pełnymi garściami z tradycji, ale dosłownie ją ożywiającego i reinterpretującego. Na drugim biegunie umieściłabym nagrodzone m.in. na festiwalach w Wenecji i Gdyni dzieło Jerzego Skolimowskiego „Essential Killing”. To, podobnie jak „Młyn i krzyż”, przykład międzynarodowej koprodukcji, film szeroko oglądany i komentowany, a odwołujący się do najtrudniejszych kart najnowszej historii. Można go umieścić w porządku „filmów historycznych”, choć czas i miejsce akcji są tyleż bliskie, co niedokreślone. To lata dwutysięczne w jakimś północnym państwie Europy, być może w Polsce. Skolimowskiego – jednego z mistrzów polskiej kinematografii – interesuje nie konkret lecz uniwersum. Opowiada o jednostce w sytuacji granicznej, o stanie, kiedy człowiek zamienia się w zaszczute zwierzę. Tę opowieść – i Vincenta Gallo, charyzmatycznego odtwórcę głównej roli – nagrodziło m.in. jury festiwalu w Wenecji i w Mar del Plata. II wojna światowa jest obecna w wielu polskich filmach. Dość wspomnieć najwybitniejsze dzieła Polskiej Szkoły Filmowej: Wajdy, Munka czy Różewicza. Nie jest przypadkiem, że po tę tematykę na nowo siegają reżyserzy w ostatnich kilku latach, próbując nadać jej nowy, często osobisty ton. Jednym z nich jest Jan Jakub Kolski – reżyser, który w polskim kinie zajmuje miejsce osobne. Ten piewca prowincji, twórca własnej wersji realizmu magicznego, sięgnął po prozę Włodzimierza Odojewskiego, aby opisać rzeczywistość okupacyjną polskiego dworku. Powstał osobisty, poetycki obraz odchodzenia pewnego świata, apokalipsy widzianej oczyma chłopca a potem nastolatka, któremu wojna uniemożliwiła odbycie obiecanej wycieczki do Wenecji, co jest rodzinnym rytuałem inicjacyjnym. „Wenecja”, z wysmakowanymi zdjęciami Arthura Reinharta, jest jak motyl zatopiony w bursztynie – zaprasza do nostalgii, która tutaj jest ucieczką od rozpaczy. Na gruzach świata opisywanego przez Kolskiego w „Wenecji” konstytuuje się rzeczywistość PRL-u – Polski komunistycznej. Jan Kidawa-Błoński pokazuje ten świat w stanie kryzysu. W roku 1968 w wyniku walk frakcji wewnątrz partii komunistycznej doszło do prowokacji. Rozruchy studenckie w obronie wolności słowa władze komunistyczne wykorzystały do rozpętania antysemickiej nagonki. Na pieczołowicie odtworzonym (misternie wkomponowane we współczesne zdjęcia materaiały archiwalne) tle epoki rozgrywa się w „Różyczce” dramat miłosnego trójkąta, w który uwikłany jest wybitny pisarz, związany z opozycją, piękna kobieta, i agent komunistycznej służby bezpieczeństwa. Zupełnie inny nastrój – i całkiem już bliską historię – przywołuje Jacek Borcuch we „Wszystko co kocham”. Słodko-gorzka opowieść o pierwszej miłości ma w tle zryw „Solidarności” i przygotowania komunistycznej władzy do wprowadzenia stanu wojennego 13 grudnia 1981. Tytuł filmu to zarazem nazwa punk-rockowego zespołu, założonego przez Janka, licealistę, z młodszym bratem i kumplem z klasy. Młodzieńcza miłość, pierwsze wtajemniczenia erotyczne, smak przyjaźni, wolności i buntu – historię w tym filmie opromienia nuta nostalgii i satysfakcja z happy endu. Współczesność tymczasem jawi się często polskim reżyserom w ciemnych barwach. Taka w każdym razie jest w filmie Pawła Borowskiego „Zero” – stalowobłękitna dominanta kolorystyczna obrazu odpowiada surowej diagnozie reżysera, tropiącego najgorsze ludzkie instynkty i przyglądającego się ludziom z uwagą entomologa. Scenariusz skonstruowany z precyzją szwajcarskiego zegarka prowadzi nas w coraz głębsze kręgi piekła, dokąd schodzą bohaterowie nieświadomi, że są tylko igraszką w rękach… czyich? Złośliwego demiurga? Przypadku? Nie usłyszymy odpowiedzi… Jakie więc jest polskie kino? Rzec można: to kino, które chce być ważne. Polscy filmowcy przez lata towarzyszyli widowni próbując opisać i zinterpretować otaczający świat, mówić w tej widowni imieniu. Kiedyś był to głównie świat polityki, a raczej – świat opresji płynącej z obecności niechcianej władzy. Po przełomie demokratycznym polska kinematografia jakby na chwilę straciła głos. Twórcy szukali swojego miejsca nie tylko w nowej rzeczywistości rynkowej. Zapaść dotyczyła również samej idei uprawiania kina – dla kogo i po co – to pytania najżywsze po 1989 roku, choć nie zawsze formułowane wprost. Dzisiejsze polskie kino mówi już pełnym głosem. A raczej – głosami, bo jest ich wiele. Starzy mistrzowie szukają nowych środków wyrazu – jak nagrodzony za nowatorstwo na Berlinale 2009 Andrzej Wajda czy Jerzy Skolimowski, którego film tu prezentujemy. Młodzi i już nie najmłodsi szukają nowych dróg i nowych tematów, sięgając po intymne historie psychologiczne (Jan Komasa, Leszek Dawid, Marek Lechki, Bartosz Konopka, Greg Zglinski, by wymienić tylko kilka nazwisk), ale i… kino kostiumowe, jak Adrian Panek w spektakularnym debiucie „Daas”. Nie stronią od tematów społecznych („Dzien Kobiet” Marii Sadowskiej, „Lincz” Krzysztofa Łukaszewicza). I – znowu - wracają do historii: o okresie tuż przed stanem wojennym opowiedział Wademar Krzystek w brawurowych „80 milionach”, o masakrze robotników protestujących przeciwko arogancji władzy w grudniu 1970 roku – Antoni Krauze w „Czarnym Czwartku”, o roku 1945 na Mazurach tuż po zajęciu ziem polskich przez Armię Czerwoną – Wojciech Smarzowski w najlepszym zdaniem niżej podpisanej filmie ostatnich lat, wstrząsającej „Róży”. Wcześniej była jeszcze bardzo czarna komedia dziejąca się w okresie stalinowskim – „Rewers” Borysa Lankosza. Najnowszy film tego nurtu to „Obława” Marcina Krzyształowicza (II wojna światowa), a niebawem zobaczymy „Wałęsę” Andrzeja Wajdy, przy którym trwają ostatnie prace. Oczywiście, to tylko część przestrzeni, jaką zajmuje polskie kino. Są przecież twórcy osobni, jak Dorota Kędzierzawska, Andrzej Jakimowski czy Joanna i Krzysztof Krauze. Ale ci ostatni też zajęli się postacią historyczną, choć nie o „wielkiej” historii chcą zapewne opowiedzieć, pracując nad biografią romskiej poetki Papuszy. Tak czy inaczej, rozliczenia z historią nie przestają być naszą specjalnością. Najwyraźniej „nauczycielka życia” wciąż inspiruje filmowców.