do wydruku - mam.media.pl

Transkrypt

do wydruku - mam.media.pl
SPIS TREŚCI
z prędkością sześciu filmów na
godzinę
strona 6
Kiribati: witamy w Polsce
strona 13
o tym, że mozna być "fit", wcale
nie starając się być "trendy"
strona 15
balansowanie między sportem a
lenistwem
strona 17
życie wysokich lotów
strona 22
"każdy ma przecież swoje okno"
strona 26
magia i morderstwo na ulicach
miasta #2
strona 30
wakacyjne warsztaty kulinarne
#4
strona 35
3
WSTĘPNIAK
200% NORMY
Co robi w wakacje zwykły, szary zjadacz chleba? Oczywiście, zawężamy nasze grono do tych amatorów pieczywa suchego w wieku
szkolnym i studenckim. I tak jednak lista zajęć będzie tak długa, jak
niekończący się papier toaletowy Foxy. Nie żebym porównywała
Two-je wakacje, drogi czytelniku, do papieru toaletowego. Jednak
jeśli to porównanie samo przyszło Ci do głowy to znak, że trzeba
coś zmienić.
Nie mam tutaj na
my-śli
robienia
tygodnio-wych
planów z dokła-dnie
wypełnioną
każdą godziną. Samo rozpisanie tego wszystkiego zajęłoby przecież kilka dni, a
raczej na realizację
nie było by co liczyć.
Ale zało-żę się że w
roku
szkolnym/akademickim każdy z Was kilka, kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt razy
wypowiedział takie
oto słowa: "Tym się
zajmę w wakcje, jak
będę miał więcej
wol-nego czasu". I
jak, mam rację? No
więc właśnie. A teraz
przy-znaj się sam
przed sobą, drogi
czytelni-ku, ile z tych
już
zrealizować.
Tylko proszę mi tutaj
bez oszukiwania, bo
nikt za to nie będzie
złych ocen wstawiał,
można co jedynie się
wstydu za własne
lenistwo
i
niesłowność najeść.
lecieć do sklepu i kupować
suplementu
diety na pamięć pozwól, że Ci pomogę.
Zapewne w większości przypadków takie
założenia dotyczyły
filmów do obejrzenia
lub książek do przeczytania. Tak jest na
pewno w moim przypadku, a jeżeli czujesz, że i Ty robisz
podobne obietnice,
możesz
już
odetchnąć
z ulgą Wystarczy
przeczytać
ten
numer Outro, a z
łatwościa
wyrobisz
200% nor-my.
Jeżeli choć jedna pozycja na Twojej wyimaginowanej
liście
została spełniona to
i tak nie jest najgorzej.
Większy
problem
mają Ci, którzy w ogóle nie pamiętają co
sami (jeszcze wcale
nie tak dawno) obiecali zrobić. Na przyszłość polecam te ma- To jak, towarzyszu
łe, sprytne, żółte kar- czytelniku - przeczyteczki samoprzylepne. tacie?
Na szczęście skleroza
nie boli, więc jeżeli
Karolina Wojtal
4
STOPKA REDAKCYJNA
OUTRO
ISSN: 2299 - 5242
Ogólnopolski tygodnik młodzieżowy
Wydawca: Fundacja Nowe Media
Koordynator: Kamil Wiśniowski
www.outro.pl
Mail: redakcja(@)outro.pl,
rekrutacja(@)outro.pl
Redaktor naczelna: Anna Lewicka
Zastępcy redaktor naczelnej:
Karolina Wojtal, Agnieszka Antosik
Sekretarz redakcji: Ilona Chylińska
Zastępca sekretarza redakcji:
Mariola Lis
Redaktorzy prowadzący:
Klaudia Kępska, Anna Kubicka
Korekta wydania: Z u z a n n a
.
Świrzyńska
Ostateczna korekta: Ariadna Grzona
Fotoedycja: Sabina Szweda
Szefowie działów:
Lena Janeczko (kultura),
Agnieszka Kracla (społeczeństwo),
Roksana Grzmil (foto),
Patryk Skoczylas (graficy),
Sylwia Pacholczyk (korekta),
Patrycja Brejnak (promocja).
Korekta:
Maria Gołaszewska, Tomasz Król,
Milena Macios, Sylwia Pacholczyk,
Ilona Sieradzka, Mateusz Tutka,
Patrycja Ziemińska.
Graficy:
Magdalena Kosewska,
Patryk Skoczylas.
Projekt okładki: Magdalena
Kosewska
5
SPOŁECZEŃSTWO
6
SPOŁECZEŃSTWO
Z PRĘDKOŚCIĄ
SZEŚCIU FILMÓW
NA GODZINĘ
Nie każdy ma czas na trzygodzinne arcydzieło kina czy nawet
na
półtoragodzinną
komedię romantyczną średnich
lotów. Często, mimo chęci,
musimy za-dowolić się samym
zwiastunem. Odpowiedzią na
bolączki
zabie-ganego
kinomana
są
krótkometrażówki, które udowadniają, że
przy opowiadaniu historii długość nie ma znaczenia.
Trudno określić, jaki powinien
być film krótkometrażowy. Może
nim być niemal wszystko: od
ani-macji przez dokument po
krótkie
fabuły
czy
filmy
eksperymental-ne.
Ograniczeniem jest tylko wyobraźnia twórcy. Otwarta jest
też kwestia ich długości –
według różnych źródeł filmy te
powinny
mieścić
się
w
przedziale 30-60 minut, jednak
większość z nich nie trwa dłużej
niż 10 czy 15. Nie trzeba być
matematycznym
ge-niuszem,
żeby zauważyć, że
w ciągu godziny możemy zobaczyć około sześciu historii. Poniżej piszę o kilku propozycjach,
które zdecydowanie powinny
7
SPOŁECZEŃSTWO
1. Pies andaluzyjski (Luis
Buñuel, Salvador Dali, 1929, 16
min)
z dłoni. Obie te wizje znalazły się
w debiucie hiszpańskich artystów. Film składa się z odważnych
scen, które nie łączą się w jedną,
spójną historię. Są to raczej
mini-scenki,
które
miały
szokować ów-czesnych widzów
i pokazać im coś, czego jeszcze
w kinie nie wi-dziano. Ten
filmowy eksperyment cieszył się
taką popularnością, że przez
osiem miesięcy nie scho-dził z
ekranów. Warto zobaczyć go i
teraz choćby po to, żeby
sprawdzić czy współcześnie Pies
andaluzyjski oburza tak samo jak
To najstarszy film w tym zestawieniu i równocześnie jedno
z najbardziej znanych awangardowych dzieł w historii kina.
Punktem wyjścia do stworzenia
scenariusza była rozmowa Luisa
Buñuela z Salvadorem Dalim na
temat ich snów. Buñuelowi przyśniła się chmura zachodząca na
księżyc, co skojarzyło mu się
z przecinaniem ludzkiego oka,
a Dalemu mrówki wychodzące
8
SPOŁECZEŃSTWO
„Film składa się z odważnych scen, które
nie łączą się w jedną,
spójną historię. Są to
raczej miniscenki,
które miały szokować
ówczesnych widzów
i pokazać im coś,
czego jeszcze w kinie
nie widziano”
osiemdziesiąt sześć lat temu.
A może zupełnie nie zrobi na
was wrażenia?
Nie jest to jedyny filmowy flirt
Dalego. Jednym z ciekawszych
była współpraca z Waltem
Disne-yem
nad
animacją
inspirowaną
twórczością
Salvadora. Prace nad produkcją
zaczęły się w 1945 ro-ku, jednak
po kilku miesiącach zostały
przerwane z powodu problemów finansowych studia. Do
pomysłu
powrócono
po
pięćdziesięciu ośmiu latach i w końcu
stworzono
animację Destino.
Film
ten nie jest tak kontrowersyjny,
jak pierwsze dzieło artysty, choć
równie oryginalne. Potwierdze-
2. Fresh Guacamole (PES,
2012, 2 min)
Fresh Guacamole to najmłodsze
dzieło w tym artykule oraz najkrótszy film w historii, który dostał nominację do Oscara (2013).
W niespełna dwie minuty poka-
9
SPOŁECZEŃSTWO
zuje przepis na guacamole, jednak zamiast z tradycyjnych
składników jest ono zrobione
z rzeczy codziennego użytku,
któ
re podczas krojenia zmieniają się
w inne przedmioty. Spośród
wszystkich filmów wspomnianych w tym tekście wyróżnia go
również to, że został stworzony
przez jedną osobę, a nie całe
stu-dio filmowe. PES ma na
swoim koncie sporo podobnie
produkcji.
Swoje
filmy
umieszcza w sieci, warto więc
pokusić się
o ich obejrzenie.
„Spośród wszystkich
filmów wspomnianych
w tym tekście wyróżnia
go również to, że został stworzony przez
jedną osobę, a nie
całe studio filmowe”
3. Vincent (Tim Burton,
1982, 6 min)
Niemal każdy wielki reżyser ma
na swoim koncie przynajmniej
je-den
film
krótkometrażowy. Wy-jątkiem
nie jest i Tim Burton, któ-ry w
1982 roku stworzył animację
Vincent. Film w groteskowy sposób opowiada o siedmioletnim
Vincencie Malloy, który chce być
niczym Vincent Price (znany ak-
tor filmów grozy) i budzić postrach wszędzie tam, gdzie się
po-jawia.
Działania
postaci
komentu-je narrator, którym, co
ciekawe, jest sam Price. Czarnobiała ani-macja mimo tego, że
trwa zaled-wie kilka minut,
odwołuje się do największych
mistrzów horroru – wizualnie
przypomina
filmy
ekspresjonistów niemieckich, a narrator wspomina o Kruku Alana
Edgara
Poego.
Oglądając
10
SPOŁECZEŃSTWO
filmy ulubionych reżyserów, możemy obserwować, jak na przestrzeni lat zmienił się czy wyszlifował ich talent oraz jak radzili
sobie z tworzeniem filmów niskobudżetowych.
„Niemal każdy wielki reżyser ma na swoim koncie przynajmniej jeden
film krótkometrażowy”
4. Tango (Zbigniew Rybczyński,
1981, 8 min)
Pomysł na tę animację był prosty
– Rybczyński wprowadził do
cias-nego,
zamkniętego
pomieszcze-nia
dwadzieścia
sześć osób, które wykonywały
powtarzalne czyn-ności. Postaci
po kolei wchodziły do pokoju, po
czym kiedy na ekranie znalazły
się wszystkie, powoli z niego
wychodziły, cały czas poruszając
się po jednej linii. Każda z
postaci była fotografo-wana
osobno, przez co film mu-siał
być zaplanowany i nakręcony z
matematyczną precyzją – został
nawet rozpisany na partytury.
W
1983 Tango
zostało
pierwszym
polskim
filmem
uhonorowanym Oscarem. Kiedy
po
odebraniu
na-grody
Rybczyński - ubrany w bia-ły
podkoszulek i tenisówki - wyszedł na papierosa, ochrona nie
chciała mu uwierzyć, że tak
szony na tę galę i nie chciała go
wpuścić
z
powrotem.
Po
dłuższej
przepychance
z
ochroniarzami, reżyser resztę
wieczoru spędził w więzieniu.
5. Miasto płynie (Balbina
Bruszewska, 2009, 15 min)
Opis na stronie filmu mówi
wszy-stko:
film
animowany
dokumen-talno-musicalowy.
Czy to już nie jest wystarczająca
zachęta żeby go zobaczyć?
„Robimy film ani-mowany o tym,
co dzieje się za oknem. O tym,
co widzimy, jak idziemy rano po
bułki, co dzieje się gdy wracamy
do domu ciem-
11
SPOŁECZEŃSTWO
jakiś pies szczeknie na nas dupą,
albo znajdziemy na ziemi krew
z nosa (…)” – pisze na stronie
reżyserka. W animacji, niczym
w kolażu, widzimy różne media pojawiają się zdjęcia, ilustracje,
fragmenty piosenek czy wywiadów. W filmie wypowiadają się
m.in. dzieci, młodzi ludzie i kandydatki na Królową Polski. Obrazy, które widzimy na ekranie,
w czasie gdy słyszymy rozmowy
bohaterów, nieraz nas zaskakują
swoją
oryginalnością.
Bruszewska w swoim debiucie w
niespełna
piętnaście
minut
przedstawia niezwykle szczery,
słodko-gorzki portret miasta, ale
też Polski
i Polaków. I choć problemy,
o których wspomina w filmie, są
nam doskonale znane i słyszeliśmy o nich tysiąc razy, to
reżyser-ka
ma
dar
do
przedstawienia ich w świeży,
niespotykany sposób.
„Obrazy, które widzimy
na ekranie, w czasie gdy
słyszymy rozmowy bohaterów, nieraz zaskakują
swoją oryginalnością”
6. Dot and Line: A Romance in
Lower Mathematics (Chuck
Jones, 1965, 10 min)
Ta
obsypana
stać się tematem filmu. Choć fabuła jest dosyć zwyczajna i nie
odbiega od tego, z czym zazwyczaj
kojarzy
się
romans
(niebieska linia zakochuje się bez
wzajem-ności
w
różowej
kropce), to jed-nak jest to film
wyjątkowy.
W końcu bohaterem animacji
jest
niebieska linia, która zakochuje
się bez wzajemności w różowej
kropce – jak często spotykamy
takich matematycznych bohaterów w kinie?
A skoro jesteśmy już przy geometrii. Warto zobaczyć też polską animację Kropki i kreski.
Film, podobnie jak Kropka i
kreska,
czyni
ze
swych
bohaterów figury geometryczne,
jednak historia, którą opowiada i
sposób, w jaki to robi, jest
zupełnie
inny
od
znanej
amerykańskiej
krótkometrażówki. Jaki? O tym
przekonacie się, og-lądając te
filmy.
Jak na tekst o filmach krótkich
przystało, zakończenie nie może
ciągnąć się w nieskończoność.
Dlatego dodam tylko, że krótkometrażówki warto oglądać zawsze, nie tylko, kiedy zabraknie
nam czasu na dłuższe produkcje.
Agnieszka Kracla
nagrodami
12
SPOŁECZEŃSTWO
KIRIBATI:
WITAMY W POLSCE!
Polishvillage, czyli Jackowo – polska dzielnica Chicago – jest stosunkowo znana. O Polonezköy, inaczej zwanej Adampolem –
polskiej miejscowości położonej w północno-zachodniej Turcji –
wspomina się czasem na lekcjach historii czy geografii. A kto z was
słyszał
o wiosce Poland na wyspie Kiritimati?
Z pewnością nie jest to miejsce
kają się mieszkańcy Oceanii.
zupełnie nieznane dla Polaków.
Szkoda jednak, że zabrakło w
O jego istnieniu wie co najmniej
niej informacji o historii tego
dwanaście tysięcy spośród nich
miejsca – a zasługuje ona na
– tyle osób obejrzało na
uwagę.
YouTube’ie
polską
wersję
językową filmu
Przede
wszystkim
warto
I care for Poland (ang. Troszczę
podkre-ślić zasadniczą różnicę
się o Polskę), wyświetlonego
między
wspomnianymi
już
wcześ-niej podczas inauguracji
Polishvillage
szczytu klimatycznego ONZ,
i Polonezköy a kiribacką wioską
który odbył się dwa lata temu w
Poland. O ile w dwóch pierwWarszawie. Projekcja miała na
szych przypadkach nazwy mają
celu podkreś-lenie problemów, z
bezpośredni związek z mieszka-
13
SPOŁECZEŃSTWO
polskiego
(a
przynajmniej
potom-kami tych osób), o tyle
Poland ma w gruncie rzeczy
niewiele wspól-nego z Polską –
rozczaruje się ten, kto szukałby
tam niebiesko-okich blondynów.
Nie oznacza to jednak, że nazwa
pojawiła
się
zupełnie
bezpodstawnie.
„O jego istnieniu wie
co najmniej dwanaście
tysięcy spośród nich
– tyle osób obejrzało na
YouTube’ie polską wersję
językową filmu I care for
Poland (ang. Troszczę się
o Polskę), wyświetlonego
wcześniej podczas
inauguracji szczytu
klimatycznego ONZ”
Na przełomie XIX i XX wieku tereny te znajdowały się pod brytyjskim protektoratem (obecnie
podlegają państwu Kiribati), a
ich mieszkańcy zajmowali się
przede
wszystkim
pozyskiwaniem
kopry
–
wysuszonego miąższu palmy
kokosowej, stosowanego w przemyśle cukierniczym. Nie była to
łatwa praca, szczególnie że mieszkańcy
Kiritimati
mieli
problemy
z
odpowiednim
nawadnianiem
plantacji.
Z
pomocą przyszedł Stanisław
kim statku przeznaczonym do
transportu
kopry.
Polak
zaprojek-tował
system
irygacyjny, pomógł w jego
budowie i nauczył mieszkańców Kiritimati, jak korzystać
z tego udogodnienia. To na jego
cześć jedna z wiosek została
naz-wana Poland. Dziś jednak
jego nazwisko uległo na wyspie
zapo-mnieniu (przynajmniej tak
twier-dzi na swoim blogu
podróżnik Wojciech Dąbrowski)
– podobno ze względu na trudną
wymowę.
Poland to niejedyna intrygująca
nazwa na Kiritimati. Znajdują się
tam też cztery inne wioski: Tabwakea, Banana, London oraz –
niestety już pozbawiona mieszkańców i popadająca w ruinę –
Paris. Wyludnienie grozi też podobno Poland, a mieszkańcy tej
wioski wciąż borykają się z różnymi problemami. Czy możemy
jakoś pomóc naszym „rodakom”?
Dariusz Zdziech, inicjator akcji
humanitarno-naukowej „Poland
helps Poland”, przekonuje, że to
całkiem realne. Realizację tego
projektu można śledzić na
stronie
www.anzora.org/poland helps
poland/,
organizatorzy
zachęcają także do wsparcia ich
działań.
A czy ty jesteś gotów pomóc
Polsce?
Anna Lewicka
14
SPOŁECZEŃSTWO
O TYM, ŻE MOŻNA BYĆ „FIT”, WCALE
NIE STARAJĄC SIĘ BYĆ „TRENDY”
Dietetycy biją na alarm – takie lub podobne hasła każdy z nas niejednokrotnie widział bądź słyszał we wszelakich mediach. I to
trzeba im przyznać – mają sporo racji. Fala otyłości jest
narastającym pro-blemem w bogatych krajach zachodnich. Nie da
się jednak ukryć, że w mniejszości są ci, którzy przynajmniej raz w
tygodniu nie nabiją „workoutu” na endomondo. Wobec tego, czy
faktycznie jest aż tak źle?
Siłownie w naszych miastach
po-jawiają się jak grzyby po
deszczu.
Magazyny
dla
aktywnych
przeży-wają
renesans, a książek-porad-ników
dla ćwiczących w domu jest
coraz więcej. Również aplika-cje
mierzące nasz wysiłek znaj-dują
się
bardzo
wysoko
w
ran-kingach oprogramowania na
smartfony. Trzeba przyznać, że
media stają na wysokości
zadania
w k w e s t i i promocji
zdrowego
stylu
życia.
W
mach telewizyjnych obowiązkowym punktem stały się wizyty
trenerów personalnych bądź porady
dotyczące
przygotowywa-nia
ekologicznych potraw.
W mojej wypowiedzi nie ma ironii, ale da się wyczuć, że gdzieś
tkwi haczyk.
Wielu z nas z zadowoleniem
wrzu-ca n a Instagrama zdjęcie
pod-s u m o w u j ą c e niedzielny
jogging. Po nudnym tygodniu
15
SPOŁECZEŃSTWO
się poruszaliśmy i obowiązkowo
trzeba się tym pochwalić. A
skoro już tak się poświęciliśmy,
to można sobie pozwolić na
chwilę przyjemności - nasze
ulubione lody śmietankowojagodowe są jak znalazł! Bach!
Leci kolejne zdjęcie na Insta. I tu
jest ten haczyk. Nie chodzi o to,
czy
faktycznie spaliliśmy
przynaj-mniej tyle kalorii, żeby
pozwolić sobie na tego loda, ale
trzeba zdać sobie sprawę, że
zajadając
się
słodkościami,
marnujemy cały nasz wysiłek.
„(...) media stają na
wysokości zadania
w kwestii promocji
zdrowego stylu życia.
W porannych programach telewizyjnych
obowiązkowym punktem
stały się wizyty trenerów personalnych bądź
porady dotyczące
przygotowywania
ekologicznych potraw”
Powinniśmy sami sobie odpowiedzieć: chcemy być „fit” czy
„trendy”? Oczywiście jedno nie
wyklucza drugiego – świetnym
przykładem jest Ewa Chodakowska. Niestety, często mamy
problem, żeby pogodzić ze sobą
te dwie kwestie. Zdjęcie w topie
l e p i e j zrobić przed czy po
joggingu? Koszulkę do biegania
kupić z Nike czy z Adidasa?
„Zdrowy styl życia” wcale nie
jest taki wspaniały, dlatego że
mo-żemy
pochwalić
się
t r e n i n g i e m na
portalu
społecznościowym.
Dzięki
przestawieniu się na nieprzetworzoną żywność, możemy
wyraźnie poprawić stan swojego
organizmu, a ruch dodatkowo
nam w tym pomoże. Stała aktywność fizyczna powinna być naszym celem, a nie tylko dodatkiem do całej otoczki medialnej.
Beniamin Strzelecki
16
SPOŁECZEŃSTWO
BALANSOWANIE MIĘDZY
SPORTEM A LENISTWEM
Na początku wakacji około szóstej nad ranem wracałam do domu
z imprezy, lekko się zataczając na chwiejnych nogach, ale za to z
og-romnym bananem na ustach. I nie byłoby w tym może nic
dziwnego, gdyby nie fakt, że do mojego stanu nie przyczyniły się
napoje wyso-koprocentowe ani inne używki. Przyczyniła się do
tego pozornie nie-winna deska, która profesjonalnie określana jest
mianem trickboardu.
Ten z pozoru nudny przedmiot
przez znaczną część imprezy
stał sobie spokojnie w kącie, nie
zwracając niczyjej uwagi. Szczerze mówiąc, na początku myślałam, że jest to po prostu zepsuta
deskorolka. Było to jedyne,z
czym skojarzyła mi się oparta o
ścianę drewniana deska o
długości około metra. Kształtem
przypominała coś pomiędzy
deską snowboar-dową a właśnie
deskorolką,
nie miała jednak
żadnych kółek,
a zamiast tego na jej obu
k o ń c a c h były jakieś dziwne
wypustki.
Z
drugiej
strony
widniał
fantazyj-ny wzór z motywem
hawajskim,
jednak
tutaj
powierzchnia miała strukturę
papieru ściernego, ty-powego
dla
klasycznej
deskorolki.
Tknięta
ciekawością
i
dziecięcym instynktem, żeby
dotknąć
choćby
palcem
wszystkiego,
co
nieznane,
17
SPOŁECZEŃSTWO
Fot. 2: Trickboard.pl
czenia. Musiało to wyglądać trochę żałośnie, bo w końcu kolega
zlitował się nade mną i wyjaśnił,
że ta „drewniana decha” to
w c a l e nie
była
popsuta
deskorolka,
a trickboard. Teoretycznie jest
to
„specjalistyczny
sprzęt
p o z w a l a - j ą c y wszechstronnie
rozwijać zdolności motoryczne
ćwiczące-go,
przy
wykorzystaniu
niewiel-kiej
powierzchni i bez koniecz-ności
stosowania
dodatkowych
urządzeń oraz instrumentów
tre-ningowych”. W praktyce
dzie stanąć i ustać, a nie skończyć z obitymi pośladkami (jak
to miało miejsce w moim
przypad-ku). Często jest także
używany
ja-ko
narzędzie
treningowe dla in-struktorów
snowboardu.
18
„Wystarczy znaleźć kawałek podłogi (...), położyć na wałku deskę
(stroną z nadrukiem do
góry) i nasz trickboard
jest już gotowy do
użycia”
SPOŁECZEŃSTWO
Cóż, dla nas po prostu była to
do-bra zabawa. Na trickboard,
op-rócz już wyżej wspomnianej
de-chy, składa się jeszcze
specjalny wałek o średnicy około
10 cm. Wystarczy znaleźć
kawałek po-dłogi (ważne, aby nie
była to wy-kładzina czy dywan,
bo wtedy
wałek obraca się wolniej i mniej
płynnie), położyć na wałku deskę
(stroną z nadrukiem do góry)
i nasz trickboard jest już gotowy
do użycia. Teoria wydaje się banalna – wystarczy stanąć nogami
na obu krańcach deski, która
leży na obrotowym wałku, i
starać się na niej balansować.
Kiedy
mój
kolega
to
zademonstrował,
takie
utrzymywanie
równowagi
wyglą-dało nie tylko banalnie,
ale i cał-kiem nudno. Brawury
musiał balansować na wysokości
nie przekraczającej dwudziestu
centymetrów nad ziemią.
„Teoria wydaje się
banalna – wystarczy
stanąć nogami na
obu krańcach deski,
która leży na
obrotowym wałku,
i starać się na
niej balansować”
Czym prędzej wskoczyłam więc
na deskę i, ku mojemu zdziwieniu,
praktyka
wcale
nie
prezento-wała się tak różowo.
Minęło ja-kieś pół godziny,
zanim udało mi się ustać na
desce dłużej niż
dziesięć sekund bez notoryczne-
19
SPOŁECZEŃSTWO
go uderzania o podłogę. Miało to
jednak niewiele wspólnego z
gracją wytrawnego sportowca. Bardzo przydatne okazały się te dziwnie wyglądające wypustki na
spodniej stronie deski. Były to
swoiste hamulce, które nie pozwalały, aby trickboard zsunął się
całkowicie z wałka. Nieraz
urato-wało to moje pośladki od
sinia-ków i obić. Oczywiście bez
kilku
mne zakwasy, które nawiedziły
mnie następnego dnia, ale cóż,
coś za coś.
wspomniałam, wysokość nie była
zawrotna, więc udało mi się wywinąć bez większego uszczerbku
na zdrowiu. Nie dawałam jednak
za wygraną i resztę imprezy spędziłam właśnie na trickboardzie,
który okazał się uzależniającą
ro-zrywką. I choć raczej nie
jestem amatorem sportu, to i tak
balan-sowanie na tej niewielkiej
desce sprawiało mi mnóstwo
frajdy.
Mniej fajne były natomiast ogro-
Zabawa na trickboardzie okazała
się jednak na tyle wciągająca, że
miesiąc później sprawiłam sobie
własną deskę (koszt około
200zł), co było strzałem w
dziesiątkę. Bo choć nie jestem
zbyt pokraczna, to jednak od
zawsze stroniłam od
biegania (czy jak to lubią niektórzy
nazywać:
joggingu)
dziesięciu kilometrów w upalny
dzień. To
jest takie męczące… Za to balan-
„Nie dawałam jednak za
wygraną i resztę imprezy spędziłam właśnie na trickboardzie,
który okazał się uzależniającą rozrywką”
20
SPOŁECZEŃSTWO
me plusy – jest przyjemne, ćwiczy mięśnie, kręgosłup i zmysł
równowagi, a poza tym do ćwiczenia potrzebne są jedynie dwa
metry kwadratowe gładkiej podłogi. Co automatycznie (dla mnie
przynajmniej) nasuwa jeden
wniosek – można jednocześnie
oglądać seriale i ćwiczyć. Po
k i l k u dniach doszłam już do
takiej
wprawy, że w grę wchodzi także
jednoczesne czytanie książki
i balansowanie na desce. Według
mnie
trickboard
pozwala
idealnie
utrzymać równowagę
między sportowym trybem życia
a słod-kim lenistwem.
Oczywiście moje balansowanie
jest niczym wobec możliwości,
które daje trickboard swojemu
użytkownikowi. Jak sama nazwa
wskazuje, jest to deska do robienia tricków. Jako że sam wynalazek jest stosunkowo nowy, wciąż
pojawiają się w Internecie nowe
filmiki z coraz to bardziej zdumiewającymi wyczynami. W
wie-lu miastach organizowane
są tak-że specjalne szkolenia dla
fanów tej deski bez kółek, które
cieszą
się
wciąż
rosnącą
popularnością.
„(...) trickboard jest po
prostu świetną zabawą
i wywołuje uśmiech
na mojej twarzy”
Trickboard jest tak wyjątkowy,
ponieważ oferuje wręcz nieograniczone możliwości. Żądnym
mo-cnych wrażeń pozwala się
wyżyć
i
tworzyć
własne
zwariowane tri-cki. Leniwcom
oferuje odrobinę ruchu, choćby
przed
telewizorem
czy
w
przerwie między drzemką a
zasłużonym odpoczynkiem. Natomiast
fanom
fitnessu
umożliwia
trenowanie
praktycznie wszyst-kich części
ciała. Dla mnie trick-board jest
po prostu świetną za-bawą i
wywołuje uśmiech na mo-jej
twarzy. I czego chcieć więcej?
Karolina Wojtal
21
SPOŁECZEŃSTWO
ŻYCIE WYSOKICH LOTÓW
Praca stewardessy dla wielu dziewczyn do dzisiaj jest spełnieniem
ich marzeń: ciągłe podróże w najdalsze zakątki świata, poznawanie
nowych ludzi, zwyczajów, kultur, religii… Jednym słowem – same
przyjemności, za które, o dziwo, bardzo dobrze nam płacą. Zawód
ten na ogół kojarzy się z wieloma stereotypami, które nie mają za
wiele wspólnego z rzeczywistością. Może przez takie
wyidealizowane historyjki trzeba w procesie rekrutacyjnym
pokonać kilkanaście konkurentek na jedno miejsce?
Ciemne strony zawodu
Czytając w Internecie różne
stro-ny i blogi poświęcone pracy
i dniu codziennemu stewardessy
można pomyśleć, że praca ta jest
idealna, szczególnie dla osób,
które śnią o podróżach do egzotycznych krajów. Gdyby na
temat
personelu pokładowego
poroz-mawiać z przypadkowymi
ludźmi, nie mającymi styczności
z tym zawodem, pewnie każdy
powie-działby, że jest to zajęcie
nie wy-magające większego
wysiłku,
łat-we,
lekkie
i
przyjemne,
w
dodatku
z
piekielnie dużym wynagrodzeniem miesięcznym. Jednak, gdy
zagłębimy się bardziej w ten temat, dowiemy się, że zawód stewardessy ma także swoje
poważ-ne minusy.
Już na samym początku starania
się o stanowisko pojawiają się
problemy. Pracodawca najpierw
ocenia twój wygląd, jeśli się spo-
22
SPOŁECZEŃSTWO
dobasz – przechodzisz do
dalsze-go
etapu:
musisz
zmierzyć się
z procesem rekrutacyjnym. Linie
lotnicze mają bardzo wysokie
wymagania wobec swoich prac o w n i k ó w. Przede wszystkim
stewardessa musi mieć bardzo
dobre zdrowie, jej zadaniem jest
przecież
nieść
pomoc
pasażerom,
zapewnić
bezpieczeństwo w po-wietrzu,
często
w
dość
trudnych
dem własnymi regułami, podobnie jeśli chodzi o wymaganą znajomość języków obcych. To
samo
dotyczy tatuaży
i
kolczyków. Choć istnieje jasno
określona
re-guła:
brak
jakichkolwiek tatuaży
i kolczyków na twarzy, szyi, dekolcie – czyli ogólnie rzecz biorąc, w widocznych miejscach.
Czytając
dalej
wymogi
pracodaw-ców,
dowiadujemy
się, że przysz-łych pracowników
zachowanie
pasażerów.
Są
niemi-li, źle się zachowują, a
bardzo du-żo oczekują. Każda
stewardessa jest wizytówką linii
lotniczych,
w związku z tym musi mieć zadbane włosy, ręce, nieskazitelną
cerę, sprawiać wrażenie schludnej, zadbanej, o miłej aparycji.
Wzrost kandydatek również jest
ściśle określony: od 160 cm do
175 cm dla kobiet, choć każde
linie lotnicze rządzą się pod tym
kwalifikuje lęk wysokości, nieumiejętność pływania i noszenie
okularów, lub wada wzroku powyżej minus trzech dioptrii.
„Każda stewardessa
jest wizytówką linii
lotniczych, w związku
z tym musi mieć zadbane włosy, ręce (...)”
23
SPOŁECZEŃSTWO
Praca na okres dwóch, trzech
lat
Kiedy już pomyślnie przejdziemy
kilka procesów rekrutacyjnych,
zdamy egzamin końcowy i
dosta-niemy wymarzoną pracę
na po-kładzie samolotu – jak
będzie
wyglądał nasz dzień powszedni?
Na stronie samoloty.pl Elżbieta
Jaworska, była stewardessa,
przy-bliża na czym polegała jej
praca.
– Praca fizyczna?
– Podnoszenie bagaży pasażerów,
pchanie ciężkich, cateringowych
wózków. Nie mówiąc o permanentnym zmęczeniu, spowodowanym
zmianą
ciśnień,
temperatury i stref czasowych.
– Podobno już początkująca stewardessa może zarobić 3500 złotych?
– Na starcie można było dostać
1800 złotych. A wypłata i tak zależy od liczby wylatanych godzin.
Jeśli jest ich mało, to i płaca jest
mała.
Bo
podstawy
wynagrodzenia stewardess są
bardzo
niskie
(prze-ważnie
wypłata nie przekracza dwóch
tysięcy złotych) Chętnych jednak
nie brakuje. Żeby dostać taką
pracę, trzeba pokonać w procesie
rekrutacyjnym
średnio
dwa-dzieścia kandydatek.
Natomiast Aneta i Ewelina –
Polki pracujące jako personel
mamy dni wolne, możemy
podró-żować i nocować w
wyjątkowych
hotelach,
korzystając
ze
specjal-nych
zniżek
przysługujących
pra-cownikom linii lotniczej. […]
Trzeba jednak pamiętać, że sam
fakt, że bywamy w wielu krajach,
nie znaczy, że zawsze mamy
czas np. na zwiedzanie. Nasza
praca wiąże się z ogromną
odpowie-dzialnością,
co
oznacza, że musi-my być zawsze
w
pełni
wypoczę-ci.
Bezpieczeństwo pasażerów oraz
zapewnienie im jak najlep-szej
obsługi podczas lotu to nasze
priorytety. W związku z tym
czę-sto się zdarza, że po
przylocie do danego kraju
24
SPOŁECZEŃSTWO
począć i być w doskonałej
formie do następnego lot”.
Każda ze ste-wardess przyznaje,
że po kilku la-tach pracy stan
zdrowia już nie jest tak dobry jak
na początku. Oprócz ogromnej
odpowiedzialności za pasażerów spada na nie
obowiązek pilnowania własnej
diety, aktywności fizycznej, poddawania się rutynowym badaniom, ograniczania stresu. – Myślę, że nie jest to praca na dłużej
niż dwa, trzy lata. – Żeby się nie
wypalić czy nie zanudzić? – Żeby
w niej nie zastygnąć, bo to nie jest
rozwijające zajęcie.
z zajęciem stewardessy. Oczywiście, praca ta wymaga dużo
poświęceń – nie widzisz się z rodziną, ciągle jesteś w biegu, a jeden telefon może zniweczyć
two-je plany na najbliższe
tygodnie. Czy Aneta, Ewelina lub
Ela żałują swojego wyboru?
Oczywiście, że nie: Mimo
widocznych minusów zawodu,
chcę
zachęcić
wszyst-kich
interesujących się lotnict-wem
d
o przeżycia
wspaniałej
przygody, która pozwoli zaspokoić ciekawość świata i spędzić
cudowny okres życia na poznawaniu nowych miejsc i ludzi.
Jednak jeśli naprawdę marzysz
o pracy na pokładzie samolotu,
nie powinnaś bać się ani procesu
rekrutacyjnego, ani późniejszych
zadań do wykonania związanych
Gabriela Szczepanik
25
KULTURA
„KAŻDY MA PRZECIEŻ
SWOJE OKNO”
W poprzednim numerze „Outro” mieliście okazję przeczytać recenzję nowego albumu lidera zespołu Turbo, Wojciecha
Hoffmanna. Jak muzyk jednej z najbardziej znanych polskich grup
metalowych
odnajduje
się
we
współczesnym
świecie
muzycznym? Co za-inspirowało go do stworzenia albumu?
LJ.: Jak poprzez ten album
po-w i n n i ś m y czytać pańską
historię?
WH: „Behind The Windows” to
his-toria pewnego mieszkania, w
któ-rym kiedyś w latach 70.
ubiegłego wieku przebywałem u
moich przyja-ciół – Urszuli i Henia
Tomczaków. To wspaniali ludzie,
którzy często użyczali m i gościny
po koncertach.
I kiedyś wieczorem po latach przejeżdżałem samochodem obok
tego
domu
raz
jeszcze,
spojrzałem w to samo okno i nagle
uświadomiłem sobie, że chwile
spędzone w nim miały i wciąż
mają
dla
mnie
ogrom-ne
znaczenie. Moi przyjaciele od
dawna już tam nie mieszkają, a
po-nieważ niedawno zmarła żona
He-nia Tomczaka, to ten album
jest
głęboką
opowieścią
o
przemijaniu, historią życia i
ma swoje okno, a właściwie wiele
okien za którymi przebywałem i
na-dal przebywam z moimi
najbliższy-mi.
Czy na płycie jest jakiś bezpośredni przekaz? A może to forma
pewnego nostalgicznego ciągu
myśli?
Myślę, że każdy człowiek ma
swo-ją osobną historię i coś
ważnego
do
przekazania.
Oczywiście nie brak mi tego –
dziś jestem bardzo zadowolony z
mojego życia, ale pewnie jak
każdy z nas miałem też trochę
zawirowań
osobistych, chwil
kompletnego wyciszenia
i nostalgii, emocji silnych i głębokich czy momentów czysto
sentymentalnych. Chciałem w
ja-kiś sposób to wszystko
opowie-dzieć dźwiękami swojej
gitary.
26
KULTURA
su życia tak jak słowa, ale dają
nam
możliwość
szerszego
spojrzenia na życie. Każdy ma
przecież swoje o-kno....Ty, ja i ci
wszyscy,
którzy
ak-tualnie
przebywają gdzieś z nami, nasi
znajomi i przyjaciele.
Co było dla pana główną inspiracją podczas tworzenia albumu? Mam na myśli zarówno
mu-zyków, j a k i
ogólnie
elementy
z otaczającego nas świata?
Mnie zawsze inspiruje sama muzyka. Natchnienia często szukam
w niej mojej młodości, czyli w latach 70. ubiegłego wieku, tam
jest
bowiem
największe
bogactwo
pra-wdy
niczym
nieskrępowanej. Wte-dy muzyka
była czystą prawdą pozbawioną
kalkulacji, jaka jest
regułom korporacji, gdzie nie liczy się zbytnio sama jakość
sztuki tylko to, kto ile na tym
zarobi... Ale wracając do tematu,
inspi-racją była tylko muzyka i
to każdy jej rodzaj: jazz, jazzrock, prog-rock, metal czy
ogólnie szeroko pojęty rock.
C h o ć o c z y w i ś c i e pew-ne
elementy naszej rzeczywi-stości
równieżm n i e dotykają i
inspirują, tyle że słuchacz raczej
nie odczuje tych wpływów z uwagi na fakt, że nie tworzę
tekstów. Z muzyką instrumentalną jest zawsze inaczej, a ponieważ nie ma tam tekstu, to
moż-liwość malowania obrazu
dźwię-kiem
wydaje
się
nieograniczona. Z drugiej jednak
strony w sensie emocjonalnego
przekazu na „Be-hind The
Windows” jest w czym wybierać,
bo historia zawarta na płycie
27
KULTURA
stanowią spektrum bliskich i rozpoznawalnych
odczuć
dla
każdego człowieka. Inni muzycy
też bardzo mnie inspirują, jak
choćby ostatnio cała twórczość
Stevena Wilsona, który jest dla
mnie geniuszem współ-czesnego
prog-rocka. Artysta ten wprost
genialnie przeniósł klimaty z lat
70. w XXI wiek, stąd też jego
sztukę stawiam obecnie na piedestale.
Na płycie zaskakuje różnorodność wykonawców – z jednej
stro-ny Atma Anur i Neil Zaza, a
z
dru-giej
–
Grzegorz
Skawiński... Skąd ten rozrzut?
„Były różne koncepcje,
ale nie wszystkie mogłem zrealizować z różnych, czasami bardzo
prozaicznych powodów”
Dobór artystów był w sumie
trosz-kę przypadkowy, ale na
szczęście stylistycznie wszystko
poukładało
się
znakomicie.
Każdy z tych wy-konawców nie
silił
się
na
szcze-gólne
eksperymenty i to jest w tym
wszystkim
najważniejsze.
Stylistyka poszczególnych utworów nasunęła mi pomysł na konkretne
nazwiska. B y ł y różne
konce-pcje, ale nie wszystkie
mogłem zrealizować z różnych,
czasami bardzo prozaicznych
na płycie wyszedł od amerykańskiego gitarzysty, Neila Zazy,
któ-ry zgodził się wziąć udział w
na-graniu mojej płyty i podsunął
pewne propozycje. Potem mój
wydawca, Michał Kubicki, dołożył
jeszcze
kilku
artystów
i
pomyślałem sobie: „Dlaczego
nie?”. I skończyło się właśnie tak,
że album „Behind The Windows”
urozmaicają popisy znakomitych
gości. Myślę, że wy-szło to płycie
na dobre.
Czy nie boi się pan, że
przylgnęła do pana etykietka
"tego od Do-rosłych Dzieci"?
Jak udaje się od tego uciec,
przyciągnąć młodsze pokolenie,
które
zna
pana
prawdopodobnie głównie z tych dokonań?
„Widzę wtedy szczęśliwe
oczy fanów i ja też
jestem szczęśliwy, bo
przecież o to chodzi w
tworzeniu, żeby to, co
zrobisz znalazło
uznanie u odbiorcy”
Nie boję się tego, a wprost przec i w n i e – bardzo się cieszę.
„Dorosłe Dzieci” to przecież moje
okno na świat i jakże ważna część
mojej młodości, która się w to
okno wpi-suje. O dziwo jednak
młodsze
poko-lenia bardziej
28
KULTURA
to właśnie tamten album z 1986
roku wpisał się najmocniej w karty
h i s t o r i i polskiego metalu. Od
„Doro-słych Dzieci” jednak nie
mam za-miaru uciekać – na
każdym kon-cercie gramy ten
utwór i zawsze skóra mi
cierpnie, gdy zaczynam ten riff.
Widzę
wtedy
szczęśliwe
o c z y fanów i ja też jestem
szczę-śliwy,
bo przecież o to
chodzi w tworzeniu, żeby to, co
zrobisz znalazło uznanie u
odbiorcy. To coś wspaniałego. A
moją sztukę, jeśli mogę ją tak
nazwać, odkrywa dziś coraz
młodsze pokolenie. Czyż nie jest
piękne,
mając
sześćdziesiąt
lat być wiarygodnym dla osiemnastolatków?
„W pewnym sensie
jestem niepokornym
artystą, który nie znosi
żadnych ram i
ograniczeń.
Chyba nie potrafiłbym
nagrać nic pod czyjeś
dyktando (...)”
Czy planuje pan jakieś eksperym e n t y stylistyczne na następnym albumie?
Myślę, że tak. Nie będzie to
łatwe, ale ponieważ jestem
również mu-zykiem solowym, to
na swoich al-bumach mogę
nie lubiłem rejestrować tych samych płyt i chyba stąd też ta
różnorodność stylistyczna Turbo na
przestrzeni
lat. W pewnym
sensie
jestem
niepokornym
artystą, który nie znosi żadnych
ram i ogra-niczeń. Chyba nie
potrafiłbym nagrać nic pod
czyjeś dyktando, nawet gdyby
miało
mi
to
przynieść milion dolarów. Nie mógłbym spać po czymś takim! A
no-w y album
już powoli
kiełkuje w gło-wie i jedno już dziś
wiem na pewno – będzie się
nazywał „Mirrors”…
Rozmawiała Lena Janeczko
29
KULTURA
MAGIA I MORDERSTWO
NA ULICACH MIASTA #2
W jednym z poprzednich numerów pisałam czym jest urban
fantasy. W końcu spacery z magią i morderstwem pod rękę po
brudnych, mrocznych uliczkach mają w sobie coś wyjątkowego,
jedynego w swo-im rodzaju. Przekonywałam, że naprawdę nie
warto się temu opierać. Od których zaułków jednak zacząć swoją
wędrówkę? W którym z miast zgubić się po raz pierwszy?
Żeby tylko się zgubić! Jak się
oka-zuje,
wystarczy
pomóc
nieznanej,
krwawiącej
dziewczynie, aby tra-fić do
równoległej
rzeczywistości.
Richard Mayhew, główny bohater Nigdziebądź Neila Gaimana,
bezdyskusyjnie ma w tej kwestii
największe
doświadczenie.
Mowa za to o Londynie Pod –
tajemni-czej, tętniącej życiem
krainie, znajdującej się tuż pod…
Lon-dynem. Nie można jednak
egzys-tować równocześnie w
obydwu światach, o czym
niezwykle boleś-nie przekonuje
się Rick. Teraz, aby wrócić do
domu, będzie mu-siał pomóc
Drzwi w odnalezieniu owianego
tajemnicą anioła, Islin-gtona,
zmylić żądnych ofiar morderców, a tak całkiem przy
okazji – przeżyć.
C h o ć Nigdziebądź to debiut
Neila Gaimana, ani trochę nie
30
KULTURA
Jest to książka pełna czarnego
hu-moru, intryg i szalonych, a
nawet miejscami absurdalnych,
przygód. Co oczarowało mnie
w niej naj-bardziej to fakt, że
czytelnik – pomiędzy tymi
w s z y s t k i m i zabaw-nymi
dialogami,
urokliwymi
czy
zagadkowymi miejscami – może
znaleźć wiele prawd o realnym
życiu. Za Nigdziebądź przemawia
też fascynujący i pełen niebezpieczeństw świat przedstawiony,
który
czytelnik
przemierza
razem z głównym bohaterem.
Przyjem-nie jest obserwować,
jak począt-kowo zniechęcony
Rick, zaczyna się odnajdywać na
ulicach Londy-nu Pod.
Do całkiem innego świata
Gaiman
w r z u c a t e ż Cienia, głównego
ciaż Cień nie musi przemierzać
ulic alternatywnej rzeczywistości, jego sytuacja wcale nie wydaje się prostsza. Były więzień,
którego najbliższa przyszłość po
wyjściu na wolność malowała
się radośnie, zostaje wplątany w
po-rachunki osób o wiele
silniej-szych od niego.
Najmocniejczytelnikado Amerykańskich bogów może przyciągnąć intrygująca kreacja samych
postaci. Gaiman nie boi się kreować fascynujących, odmiennych bohaterów ze skomplikowaną przeszłością i skrytymi
motywami działań. Ta książka
nie tyle absorbuje czytelnika, co
go oczarowuje. Pisarz opowiada
his-torię
Cienia
i
reszty
bohaterów pozornie lekko i
niezobowiązują-
31
KULTURA
co. Przez kilkaset stron tworzy
mnóstwo wątków i na pozór niepotrzebnych szczegółów, które
pó-źniej splatają się w zajmującą
i dającą do myślenia historię. Jak
można nie polubić książki, w
któ-rej każda drobnostka została
prze-myślana, a najmniejszy
składnik fa-buły ma swój cel w
opowieści?
„John nie ma pieniędzy,
ale posiada za to
niezwykły dar.”
Pozostając wciąż w temacie alternatywnych światów, przenieśmy
się
na moment
d o obskurnego, brudnego biura
detektywisty-cznego,
należącego
do
głównego
bohatera
Czegoś
z
Nightside Johna Taylora. John nie
ma pieniędzy, ale posiada za to
niezwykły dar. Potrafi odnaleźć
d o s ł o w n i e wszys-tko i dla
dodatkowych funduszy, pójdzie
po to nawet do Nightside.
Wyobraź
sobie,
że
m o ż e s z odwie-dzić miejsce,
gdzie spotykają się wszystkie
t w o j e nadzieje i kosz-mary,
gdzie mity i religie splatają się w
jedno, a potwory spod łóżka
wychodzą, żeby trochę się
zaba-wić – to właśnie Nightside.
Miejsce, za które niejedna osoba
oddałaby duszę. Mimo że
Fabryka
Słów
zarzuciła
hna Taylora łączą w sobie elementy klasycznego kryminału
noir i dobrej fantastyki, co
sprawia, że jest to tak dobre
urban fantasty.
Nie gorzej prezentuje się także
cykl Mike’a Carey’a o Felixie
Castorze. Chociaż bohater Mojego
własnego diabła nie ma zbyt
wiel-kiego popytu na swe
umiejętno-ści, jako że jest
egzorcystą, radze-nie sobie z
duchami to jego spe-cjalność.
Możecie uwierzyć mi na słowo,
że nie ma najmniejszej możliwości, aby – gdy w mieście
p o - j a w i s i ę zabójczy sukub,
demony
i skradzione duchy – jako następne nie padło nazwisko Felixa.
„Trudno o klientów,
kiedy chcesz dostawać
poważne zlecenia, a nie
ważyć miłosne
nalewki (...)”
Musicie przyznać, że dotychczas
wymienionych zajęć bohaterów
urban fantasy nie można nazwać
bezpiecznymi, prawda? Na bezpieczeństwo nie ma jednak miejsca, kiedy żywisz się kocią karmą
jak John albo łapiesz dorywczej
pracy klauna na urodzinach
dzie-sięciolatka, podobnie jak
Felix. Nie inaczej wygląda życie
32
KULTURA
choć jest jedynym prywatnym
dzi. Bronią ich nie tylko przed
detektywem
w
Chicago
powładają-cym magią, wcale nie ma dużego
tworami spod łóżka i monstrami
ruchu w interesie. Trudno o klichowającymi się w szafach. To
entów,
kiedy
chcesz
właśnie oni pilnują, aby ciebie
dostawać po-ważne zlecenia, a
w zaułku nie zaskoczyła jakaś
nie ważyć mi-łosne nalewki czy
istota nie z tego świata. Eddie,
wyciągać na
pośród magicznego społeczeńimprezach króliki z kapelusza.
stwa znany jako Szaman Bond,
Dresden
jednak
uparcie
nosi specjalny złoty amulet,
utrzy-m u j e się
na rynku,
zabija tych
rozwiązując
śledztwa
dla
m a g i c z n i e niegrzecznych i
chicagowskiej policji
ab-solutnie
to
kocha.
i wykonując mniejsze zlecenia.
Przynajmniej do
czasu, kiedy
Czuwa też na straży bezpieczeńrodzina się go wy-rzeka i zmusza
stwa zwykłych ludzi, kiedy okado ucieczki. Wtedy Eddie musi
zuje się, że pozostałe istoty
zgłosić się o pomoc tam, gdzie
magi-czne są mniej przyjazne
wcześniej siał postrach.
dla spo-łeczeństwa.
Pomijając
dość
szalenie
brzmiący
„Eddie, pośród
opis, Człowiek ze złotym amuletem
magicznego
j e s t b a r d z o przyjemną, pełną
społeczeństwa znany
h u m o r u i akcji powieścią, w
jako Szaman Bond, nosi
której
każdy znajdzie
specjalny złoty amulet,
c o ś dobrego. S i m o n R . Green
stworzył historię ociekającą
zabija tych magicznie
patosem, niemożliwymi sytuacjami
niegrzecznych i
i wspaniałymi, wychodzącymi
absolutnie to kocha.”
ca-ło
z
każdej
opresji,
bohaterami,
ale
zrobił
to
J e ś l i dotychczas
doszliście
niezwykle dobrze. Jest to jedna z
do wnio-sku, że w urban fantasy
tych nielicznych powieści, którą
nie ma miejsca dla rodzinnego
bym
wybrała, gdy-bym miała
biznesu, jesteście w błędzie!
wskazać pozycję, gdzie wady,
Świetnie
wi-dać
to
na
które przeszkadzałyby
przykładzie Człowieka ze złotym
w każdej innej książce, tutaj
amuletem, powieści Simona R.
zmie-niają się w zalety. Green
Greena.
Rodzina Eddie-go
uroczo wręcz eksponuje te
Drooda, głównego bohatera
cechy, tak jakby mó-wił do
33
KULTURA
Nie rzadziej niż Eddie, ratować
się ucieczką musi Atticus O’Sullivan
ostatni żyjący d r u i d n a Ziemi.
Główny bohater cyklu Kronik
Żelaznego
Druida
z
powodzeniem ukrywa się przed
swoimi wro-gami od tysiącleci.
Pijąc uzdra-wiające herbatki,
które
go
odmła-dzają
i
tłumacząc
swemu
psu,
Oberonowi,
zawiłości
popkultury,
nawet
nie
podejrzewa, że niedłu-go jego
życie bardzo się skomplikuje. N a psa urok, pierwsza
część Kronik... to jedna z tych
książek, po których nie spodziewasz się za wiele, a potem
odkrystanąć na twojej półce. Tak było
przynajmniej w moim wypadku.
Najwyższy czas, aby na scenę
wyszło
kilka
bohaterek,
nie
sądzicie? To już niebawem,
a tymczasem pamiętajcie, żeby
od razu, kiedy znajdziecie się w
alternatywnej
rzeczywistości,
rozeznać się, czy jest to
Nightside, czy jednak Lon-dyn
Pod, a potem znaleźć kolejno
Johna lub Drzwi. Nigdy nie obrażajcie też klauna - być może jest
to dorabiający na chleb egzorcysta, a gdy będzie wam dane
trafić na jedynego druida na
świecie, koniecznie poproście
34
KULTURA
WAKACYJNE WARSZTATY
KULINARNE #4
Z Indii przeniesiemy się kraju, którego tereny już w czasach prehistorycznych zamieszkiwane były przez wielkie cywilizacje. Obecnie jedynymi śladami po ich obecności są monumentalne budowle
w środku dżungli, a także znane dziś na całym świecie kakao, awokado i kukurydza. Witamy w Meksyku – kraju kontrastów!
R d z e n n a ludność pielęgnująca
tradycje i tłumy turystów na sławnych plażach Acapulco, Puerto
Vallarta i Cancun. Maleńkie, zagubione osady i miasto Meksyk –
jedna
z
największych
aglomeracji świata. Płaskowyże
porosłe
kak-tusami
i
niedostępne, przykryte śniegiem
wierzchołki wulkanów, pustynie
i lasy równikowe, mias-tawidma okryte tajemnicą wymarłych cywilizacji. Meksyk to
kraina, w której łączą się dwa
światy – Indian i hiszpańskich
konkwistadorów, miejsce, gdzie
starły się ze sobą dwie bardzo
różne kultury.
Kuchnia Meksyku odzwierciedla
historię tego państwa. Łączą się
w niej tradycje pierwszych wielkich cywilizacji Ameryki Środkowej: Olmeków, Azteków czy Majów oraz wpływy hiszpańskich
konkwistadorów. W czasach,
na-zwijmy
to,
przedhiszpańskich,
35
KULTURA
czyli do końca XV wieku, na
terenach obecnego Meksyku nie
hodowano
popularnych
wówczas w Europie zwierząt, nie
używano
także
narzędzi
metalowych oraz koła. Prace
związane z rolnict-wem były
wykonywane przy uży-ciu rąk, a
do uprawy ziemi uży-wano tzw.
coa, czyli drewnianego kija.
Problem braku ziemi nada-jącej
się pod uprawę rozwiązy-wano
za pomocą pływających ogrodów
zwanych
chinampas,
dzięki
którym można było uzys-kiwać
plony aż kilka razy w ciągu roku.
To na nich uprawiano róż-nego
rodzaju
warzywa,
owoce
i
kwiaty. Najpopularniejszymi
spożywanymi przez Indian roślinami
były
między
innymi
kukury-dza, fasola, chili, bataty,
awokado, kakao i orzeszki
ziemne. Mięso udomowionego
indyka stanowiło jedyny rodzaj
drobiu
spożywane-go
w
Ameryce Środkowej.
Dopiero spotkanie Indian z Hiszpanami
wywarło
znaczący
wpływ na tradycje kulinarne obu
nacji. W przeciwieństwie do
drama-tycznych
skutków
kolonizacji po-łączenie tych
dwóch różnych sztuk okazało się
niezwykle tra-fionym pomysłem.
Choć hiszpań-scy kolonizatorzy
byli
wręcz
za-chwyceni
potrawami indiańskimi, szybko
zaczęli tęsknić za euro-pejskimi
no
zatem
na
ziemie
amerykańskie
popularne
w
Europie składniki, takie jak
pszenica,
ryż,
wcześniej
nieznane w Ameryce warzywa
i zioła. Znane z czasów przedkolonialnych
potrawy
zostały
wzbo-gacone o nowe składniki, a
pikan-tne indiańskie przekąski
zyskały bardziej wysublimowany
smak.
W ten sam sposób urozmaicono
d a n i a hiszpańskie, dodając do
kiełbas chili, do ryżu pomidory,
a desery przyprawiając wanilią.
Powstały również pierwsze metyskie potrawy, na przykład tacos, które serwowane na targowiskach miały zaspokoić zróżnicowaną
klientelę:
Indian,
36
KULTURA
Obecnie kuchnia meksykańska
jest jedną z najbardziej znanych
na świecie, a jej wpływy
widoczne są w tradycjach
kulinarnych
wie-lu
innych
państw.
Dużo
produk-tów
pochodzenia meksykańskie-go,
jak fasola lub kukurydza, stanowi
bowiem
ważne
dla
nich
składniki. Także z terenów Meksyku pochodzi znany i lubiany
napój – kakao. Przygotowywali je
już w III w. p.n.e. Majowie. Zaliczano je do produktów ekskluzywnych, dostępnych jedynie dla
elit i rodzin królewskich. Za odpowiednią ilość kakao można
by-ło nawet kupić niewolnika.
Po upadku ośrodków Majów
swoje wpływy na tereny niegdyś
przez
nich
zajmowane
rozprzestrzenili
Aztekowie.
Popularny napój zos-tał przez
nich nazwany xocolatl,
a następnie przyjął hiszpańską
n a z w ę chocolate (czekolada).
Aztekowie spożywali kakao przyprawione chili i serwowali w eleganckich rzeźbionych i malowanych naczyniach. Dopiero Hiszp a n i e , po odkryciu bogatego
smaku tego napoju, postanowili
dodać do niego miód lub cukier.
„queso”, czyli „ser”. Oryginalnie
do jej przyrządzanie używano
specjalnej odmiany meksykańkiego sera Oaxaca, jednak obecnie stosuje się też inne rodzaje.
W Meksyku quesadillas je się raczej na śniadanie, ale przecież
nic nie stoi na przeszkodzie, aby
za-jadać się nimi także w ciągu
dnia!
Oto składniki potrzebne do
przy-rządzenia
ośmiu
quesadillas:
Dziś nie ma chyba człowieka,
który nie słyszałby o tacos,
tortil-li, burrito czy sosie salsa.
Jednym z moich ulubionych dań
jest que-sadilla, rodzaj kanapki z
kukury-dzianej tortilli. Jej nazwa
Na dużej patelni na średnim ogn i u rozgrzewamy łyżkę oliwy.
Wrzucamy cebulę
i smażymy
około 5 minut, aż się zrumieni.
Następnie dodajemy czosnek
i oregano i smażymy jeszcze kil-
- 3 łyżki oleju rzepakowego lub
oliwy
- biała cebula, pokrojonaw
cienkie plastry
- 2 ząbki czosnku, drobno
posiekane
- ½ łyżeczki suszonego oregano
- 2 strączki papryczki chili,
oczyszczone z nasion i
pokrojone wzdłuż na cienkie
paski
- 8 kukurydzianych tortilli
- 250 g miękkiego żółtego sera,
drobno startego
- 2 łyżki świeżej kolendry,
drobno posiekanej
- sól
- sosy: guacamole i salsa,
domowe lub gotowe do podania
37
KULTURA
mieszamy.
Przekładamy
do
miski,
odstawiamy. Tortille rozkładamy
na blacie. Na połówce każdego
placka kładziemy pełną łyżkę
sera tak, aby brzegi pozostały
puste. Posypujemy kolendrą i
nakłada-my łyżkę cebuli z chili.
Tortille składamy na pół. Na
dużej patelni na średnim ogniu
rozgrzewamy pozostałą oliwę.
Smażymy tortille po około 3
minuty z obu stron, aż lekko się
zrumienią.Podajemy od r a z u z
sosem
guacamole
i
salsą
pomidorową.
Podstawowa, pierwotna wersja
quesadillas to właśnie ta tylko
z serem i papryczką chili, jednak
dla wybrednych istnieją też bardziej
wykwintne
odmiany:
quesa-
(„gringo”
to
w
języku
hiszpańskim
określenie
cudzoziemca
i
osoby
niemówiącej po hiszpańsku) oraz
quesadilla de flor de calabaza
z sosem z kwiatów dyni – jest to
w e r s j a bardzo ceniona i nie
wszędzie można ją spotkać.
Jeśli
marzysz
o
poznaniu
dziedzi-ctwa Majów i Azteków,
ale brak ci czasu, pieniędzy lub
towarzysza
podróży
do
Meksyku, koniecznie spróbuj
meksykańskiej
kuchni.
Zwłaszcza, że w 2010 roku
zosta-ła
wpisana
na
listę
niematerial-nego
dziedzictwa
UNESCO jako „pradawna, żywa
kultura wspól-notowa”. Czy ktoś
jest chętny na podróż za jedną
quesadillę?
38

Podobne dokumenty