do wydruku - mam.media.pl
Transkrypt
do wydruku - mam.media.pl
SPIS TREŚCI z prędkością sześciu filmów na godzinę strona 6 Kiribati: witamy w Polsce strona 13 o tym, że mozna być "fit", wcale nie starając się być "trendy" strona 15 balansowanie między sportem a lenistwem strona 17 życie wysokich lotów strona 22 "każdy ma przecież swoje okno" strona 26 magia i morderstwo na ulicach miasta #2 strona 30 wakacyjne warsztaty kulinarne #4 strona 35 3 WSTĘPNIAK 200% NORMY Co robi w wakacje zwykły, szary zjadacz chleba? Oczywiście, zawężamy nasze grono do tych amatorów pieczywa suchego w wieku szkolnym i studenckim. I tak jednak lista zajęć będzie tak długa, jak niekończący się papier toaletowy Foxy. Nie żebym porównywała Two-je wakacje, drogi czytelniku, do papieru toaletowego. Jednak jeśli to porównanie samo przyszło Ci do głowy to znak, że trzeba coś zmienić. Nie mam tutaj na my-śli robienia tygodnio-wych planów z dokła-dnie wypełnioną każdą godziną. Samo rozpisanie tego wszystkiego zajęłoby przecież kilka dni, a raczej na realizację nie było by co liczyć. Ale zało-żę się że w roku szkolnym/akademickim każdy z Was kilka, kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt razy wypowiedział takie oto słowa: "Tym się zajmę w wakcje, jak będę miał więcej wol-nego czasu". I jak, mam rację? No więc właśnie. A teraz przy-znaj się sam przed sobą, drogi czytelni-ku, ile z tych już zrealizować. Tylko proszę mi tutaj bez oszukiwania, bo nikt za to nie będzie złych ocen wstawiał, można co jedynie się wstydu za własne lenistwo i niesłowność najeść. lecieć do sklepu i kupować suplementu diety na pamięć pozwól, że Ci pomogę. Zapewne w większości przypadków takie założenia dotyczyły filmów do obejrzenia lub książek do przeczytania. Tak jest na pewno w moim przypadku, a jeżeli czujesz, że i Ty robisz podobne obietnice, możesz już odetchnąć z ulgą Wystarczy przeczytać ten numer Outro, a z łatwościa wyrobisz 200% nor-my. Jeżeli choć jedna pozycja na Twojej wyimaginowanej liście została spełniona to i tak nie jest najgorzej. Większy problem mają Ci, którzy w ogóle nie pamiętają co sami (jeszcze wcale nie tak dawno) obiecali zrobić. Na przyszłość polecam te ma- To jak, towarzyszu łe, sprytne, żółte kar- czytelniku - przeczyteczki samoprzylepne. tacie? Na szczęście skleroza nie boli, więc jeżeli Karolina Wojtal 4 STOPKA REDAKCYJNA OUTRO ISSN: 2299 - 5242 Ogólnopolski tygodnik młodzieżowy Wydawca: Fundacja Nowe Media Koordynator: Kamil Wiśniowski www.outro.pl Mail: redakcja(@)outro.pl, rekrutacja(@)outro.pl Redaktor naczelna: Anna Lewicka Zastępcy redaktor naczelnej: Karolina Wojtal, Agnieszka Antosik Sekretarz redakcji: Ilona Chylińska Zastępca sekretarza redakcji: Mariola Lis Redaktorzy prowadzący: Klaudia Kępska, Anna Kubicka Korekta wydania: Z u z a n n a . Świrzyńska Ostateczna korekta: Ariadna Grzona Fotoedycja: Sabina Szweda Szefowie działów: Lena Janeczko (kultura), Agnieszka Kracla (społeczeństwo), Roksana Grzmil (foto), Patryk Skoczylas (graficy), Sylwia Pacholczyk (korekta), Patrycja Brejnak (promocja). Korekta: Maria Gołaszewska, Tomasz Król, Milena Macios, Sylwia Pacholczyk, Ilona Sieradzka, Mateusz Tutka, Patrycja Ziemińska. Graficy: Magdalena Kosewska, Patryk Skoczylas. Projekt okładki: Magdalena Kosewska 5 SPOŁECZEŃSTWO 6 SPOŁECZEŃSTWO Z PRĘDKOŚCIĄ SZEŚCIU FILMÓW NA GODZINĘ Nie każdy ma czas na trzygodzinne arcydzieło kina czy nawet na półtoragodzinną komedię romantyczną średnich lotów. Często, mimo chęci, musimy za-dowolić się samym zwiastunem. Odpowiedzią na bolączki zabie-ganego kinomana są krótkometrażówki, które udowadniają, że przy opowiadaniu historii długość nie ma znaczenia. Trudno określić, jaki powinien być film krótkometrażowy. Może nim być niemal wszystko: od ani-macji przez dokument po krótkie fabuły czy filmy eksperymental-ne. Ograniczeniem jest tylko wyobraźnia twórcy. Otwarta jest też kwestia ich długości – według różnych źródeł filmy te powinny mieścić się w przedziale 30-60 minut, jednak większość z nich nie trwa dłużej niż 10 czy 15. Nie trzeba być matematycznym ge-niuszem, żeby zauważyć, że w ciągu godziny możemy zobaczyć około sześciu historii. Poniżej piszę o kilku propozycjach, które zdecydowanie powinny 7 SPOŁECZEŃSTWO 1. Pies andaluzyjski (Luis Buñuel, Salvador Dali, 1929, 16 min) z dłoni. Obie te wizje znalazły się w debiucie hiszpańskich artystów. Film składa się z odważnych scen, które nie łączą się w jedną, spójną historię. Są to raczej mini-scenki, które miały szokować ów-czesnych widzów i pokazać im coś, czego jeszcze w kinie nie wi-dziano. Ten filmowy eksperyment cieszył się taką popularnością, że przez osiem miesięcy nie scho-dził z ekranów. Warto zobaczyć go i teraz choćby po to, żeby sprawdzić czy współcześnie Pies andaluzyjski oburza tak samo jak To najstarszy film w tym zestawieniu i równocześnie jedno z najbardziej znanych awangardowych dzieł w historii kina. Punktem wyjścia do stworzenia scenariusza była rozmowa Luisa Buñuela z Salvadorem Dalim na temat ich snów. Buñuelowi przyśniła się chmura zachodząca na księżyc, co skojarzyło mu się z przecinaniem ludzkiego oka, a Dalemu mrówki wychodzące 8 SPOŁECZEŃSTWO „Film składa się z odważnych scen, które nie łączą się w jedną, spójną historię. Są to raczej miniscenki, które miały szokować ówczesnych widzów i pokazać im coś, czego jeszcze w kinie nie widziano” osiemdziesiąt sześć lat temu. A może zupełnie nie zrobi na was wrażenia? Nie jest to jedyny filmowy flirt Dalego. Jednym z ciekawszych była współpraca z Waltem Disne-yem nad animacją inspirowaną twórczością Salvadora. Prace nad produkcją zaczęły się w 1945 ro-ku, jednak po kilku miesiącach zostały przerwane z powodu problemów finansowych studia. Do pomysłu powrócono po pięćdziesięciu ośmiu latach i w końcu stworzono animację Destino. Film ten nie jest tak kontrowersyjny, jak pierwsze dzieło artysty, choć równie oryginalne. Potwierdze- 2. Fresh Guacamole (PES, 2012, 2 min) Fresh Guacamole to najmłodsze dzieło w tym artykule oraz najkrótszy film w historii, który dostał nominację do Oscara (2013). W niespełna dwie minuty poka- 9 SPOŁECZEŃSTWO zuje przepis na guacamole, jednak zamiast z tradycyjnych składników jest ono zrobione z rzeczy codziennego użytku, któ re podczas krojenia zmieniają się w inne przedmioty. Spośród wszystkich filmów wspomnianych w tym tekście wyróżnia go również to, że został stworzony przez jedną osobę, a nie całe stu-dio filmowe. PES ma na swoim koncie sporo podobnie produkcji. Swoje filmy umieszcza w sieci, warto więc pokusić się o ich obejrzenie. „Spośród wszystkich filmów wspomnianych w tym tekście wyróżnia go również to, że został stworzony przez jedną osobę, a nie całe studio filmowe” 3. Vincent (Tim Burton, 1982, 6 min) Niemal każdy wielki reżyser ma na swoim koncie przynajmniej je-den film krótkometrażowy. Wy-jątkiem nie jest i Tim Burton, któ-ry w 1982 roku stworzył animację Vincent. Film w groteskowy sposób opowiada o siedmioletnim Vincencie Malloy, który chce być niczym Vincent Price (znany ak- tor filmów grozy) i budzić postrach wszędzie tam, gdzie się po-jawia. Działania postaci komentu-je narrator, którym, co ciekawe, jest sam Price. Czarnobiała ani-macja mimo tego, że trwa zaled-wie kilka minut, odwołuje się do największych mistrzów horroru – wizualnie przypomina filmy ekspresjonistów niemieckich, a narrator wspomina o Kruku Alana Edgara Poego. Oglądając 10 SPOŁECZEŃSTWO filmy ulubionych reżyserów, możemy obserwować, jak na przestrzeni lat zmienił się czy wyszlifował ich talent oraz jak radzili sobie z tworzeniem filmów niskobudżetowych. „Niemal każdy wielki reżyser ma na swoim koncie przynajmniej jeden film krótkometrażowy” 4. Tango (Zbigniew Rybczyński, 1981, 8 min) Pomysł na tę animację był prosty – Rybczyński wprowadził do cias-nego, zamkniętego pomieszcze-nia dwadzieścia sześć osób, które wykonywały powtarzalne czyn-ności. Postaci po kolei wchodziły do pokoju, po czym kiedy na ekranie znalazły się wszystkie, powoli z niego wychodziły, cały czas poruszając się po jednej linii. Każda z postaci była fotografo-wana osobno, przez co film mu-siał być zaplanowany i nakręcony z matematyczną precyzją – został nawet rozpisany na partytury. W 1983 Tango zostało pierwszym polskim filmem uhonorowanym Oscarem. Kiedy po odebraniu na-grody Rybczyński - ubrany w bia-ły podkoszulek i tenisówki - wyszedł na papierosa, ochrona nie chciała mu uwierzyć, że tak szony na tę galę i nie chciała go wpuścić z powrotem. Po dłuższej przepychance z ochroniarzami, reżyser resztę wieczoru spędził w więzieniu. 5. Miasto płynie (Balbina Bruszewska, 2009, 15 min) Opis na stronie filmu mówi wszy-stko: film animowany dokumen-talno-musicalowy. Czy to już nie jest wystarczająca zachęta żeby go zobaczyć? „Robimy film ani-mowany o tym, co dzieje się za oknem. O tym, co widzimy, jak idziemy rano po bułki, co dzieje się gdy wracamy do domu ciem- 11 SPOŁECZEŃSTWO jakiś pies szczeknie na nas dupą, albo znajdziemy na ziemi krew z nosa (…)” – pisze na stronie reżyserka. W animacji, niczym w kolażu, widzimy różne media pojawiają się zdjęcia, ilustracje, fragmenty piosenek czy wywiadów. W filmie wypowiadają się m.in. dzieci, młodzi ludzie i kandydatki na Królową Polski. Obrazy, które widzimy na ekranie, w czasie gdy słyszymy rozmowy bohaterów, nieraz nas zaskakują swoją oryginalnością. Bruszewska w swoim debiucie w niespełna piętnaście minut przedstawia niezwykle szczery, słodko-gorzki portret miasta, ale też Polski i Polaków. I choć problemy, o których wspomina w filmie, są nam doskonale znane i słyszeliśmy o nich tysiąc razy, to reżyser-ka ma dar do przedstawienia ich w świeży, niespotykany sposób. „Obrazy, które widzimy na ekranie, w czasie gdy słyszymy rozmowy bohaterów, nieraz zaskakują swoją oryginalnością” 6. Dot and Line: A Romance in Lower Mathematics (Chuck Jones, 1965, 10 min) Ta obsypana stać się tematem filmu. Choć fabuła jest dosyć zwyczajna i nie odbiega od tego, z czym zazwyczaj kojarzy się romans (niebieska linia zakochuje się bez wzajem-ności w różowej kropce), to jed-nak jest to film wyjątkowy. W końcu bohaterem animacji jest niebieska linia, która zakochuje się bez wzajemności w różowej kropce – jak często spotykamy takich matematycznych bohaterów w kinie? A skoro jesteśmy już przy geometrii. Warto zobaczyć też polską animację Kropki i kreski. Film, podobnie jak Kropka i kreska, czyni ze swych bohaterów figury geometryczne, jednak historia, którą opowiada i sposób, w jaki to robi, jest zupełnie inny od znanej amerykańskiej krótkometrażówki. Jaki? O tym przekonacie się, og-lądając te filmy. Jak na tekst o filmach krótkich przystało, zakończenie nie może ciągnąć się w nieskończoność. Dlatego dodam tylko, że krótkometrażówki warto oglądać zawsze, nie tylko, kiedy zabraknie nam czasu na dłuższe produkcje. Agnieszka Kracla nagrodami 12 SPOŁECZEŃSTWO KIRIBATI: WITAMY W POLSCE! Polishvillage, czyli Jackowo – polska dzielnica Chicago – jest stosunkowo znana. O Polonezköy, inaczej zwanej Adampolem – polskiej miejscowości położonej w północno-zachodniej Turcji – wspomina się czasem na lekcjach historii czy geografii. A kto z was słyszał o wiosce Poland na wyspie Kiritimati? Z pewnością nie jest to miejsce kają się mieszkańcy Oceanii. zupełnie nieznane dla Polaków. Szkoda jednak, że zabrakło w O jego istnieniu wie co najmniej niej informacji o historii tego dwanaście tysięcy spośród nich miejsca – a zasługuje ona na – tyle osób obejrzało na uwagę. YouTube’ie polską wersję językową filmu Przede wszystkim warto I care for Poland (ang. Troszczę podkre-ślić zasadniczą różnicę się o Polskę), wyświetlonego między wspomnianymi już wcześ-niej podczas inauguracji Polishvillage szczytu klimatycznego ONZ, i Polonezköy a kiribacką wioską który odbył się dwa lata temu w Poland. O ile w dwóch pierwWarszawie. Projekcja miała na szych przypadkach nazwy mają celu podkreś-lenie problemów, z bezpośredni związek z mieszka- 13 SPOŁECZEŃSTWO polskiego (a przynajmniej potom-kami tych osób), o tyle Poland ma w gruncie rzeczy niewiele wspól-nego z Polską – rozczaruje się ten, kto szukałby tam niebiesko-okich blondynów. Nie oznacza to jednak, że nazwa pojawiła się zupełnie bezpodstawnie. „O jego istnieniu wie co najmniej dwanaście tysięcy spośród nich – tyle osób obejrzało na YouTube’ie polską wersję językową filmu I care for Poland (ang. Troszczę się o Polskę), wyświetlonego wcześniej podczas inauguracji szczytu klimatycznego ONZ” Na przełomie XIX i XX wieku tereny te znajdowały się pod brytyjskim protektoratem (obecnie podlegają państwu Kiribati), a ich mieszkańcy zajmowali się przede wszystkim pozyskiwaniem kopry – wysuszonego miąższu palmy kokosowej, stosowanego w przemyśle cukierniczym. Nie była to łatwa praca, szczególnie że mieszkańcy Kiritimati mieli problemy z odpowiednim nawadnianiem plantacji. Z pomocą przyszedł Stanisław kim statku przeznaczonym do transportu kopry. Polak zaprojek-tował system irygacyjny, pomógł w jego budowie i nauczył mieszkańców Kiritimati, jak korzystać z tego udogodnienia. To na jego cześć jedna z wiosek została naz-wana Poland. Dziś jednak jego nazwisko uległo na wyspie zapo-mnieniu (przynajmniej tak twier-dzi na swoim blogu podróżnik Wojciech Dąbrowski) – podobno ze względu na trudną wymowę. Poland to niejedyna intrygująca nazwa na Kiritimati. Znajdują się tam też cztery inne wioski: Tabwakea, Banana, London oraz – niestety już pozbawiona mieszkańców i popadająca w ruinę – Paris. Wyludnienie grozi też podobno Poland, a mieszkańcy tej wioski wciąż borykają się z różnymi problemami. Czy możemy jakoś pomóc naszym „rodakom”? Dariusz Zdziech, inicjator akcji humanitarno-naukowej „Poland helps Poland”, przekonuje, że to całkiem realne. Realizację tego projektu można śledzić na stronie www.anzora.org/poland helps poland/, organizatorzy zachęcają także do wsparcia ich działań. A czy ty jesteś gotów pomóc Polsce? Anna Lewicka 14 SPOŁECZEŃSTWO O TYM, ŻE MOŻNA BYĆ „FIT”, WCALE NIE STARAJĄC SIĘ BYĆ „TRENDY” Dietetycy biją na alarm – takie lub podobne hasła każdy z nas niejednokrotnie widział bądź słyszał we wszelakich mediach. I to trzeba im przyznać – mają sporo racji. Fala otyłości jest narastającym pro-blemem w bogatych krajach zachodnich. Nie da się jednak ukryć, że w mniejszości są ci, którzy przynajmniej raz w tygodniu nie nabiją „workoutu” na endomondo. Wobec tego, czy faktycznie jest aż tak źle? Siłownie w naszych miastach po-jawiają się jak grzyby po deszczu. Magazyny dla aktywnych przeży-wają renesans, a książek-porad-ników dla ćwiczących w domu jest coraz więcej. Również aplika-cje mierzące nasz wysiłek znaj-dują się bardzo wysoko w ran-kingach oprogramowania na smartfony. Trzeba przyznać, że media stają na wysokości zadania w k w e s t i i promocji zdrowego stylu życia. W mach telewizyjnych obowiązkowym punktem stały się wizyty trenerów personalnych bądź porady dotyczące przygotowywa-nia ekologicznych potraw. W mojej wypowiedzi nie ma ironii, ale da się wyczuć, że gdzieś tkwi haczyk. Wielu z nas z zadowoleniem wrzu-ca n a Instagrama zdjęcie pod-s u m o w u j ą c e niedzielny jogging. Po nudnym tygodniu 15 SPOŁECZEŃSTWO się poruszaliśmy i obowiązkowo trzeba się tym pochwalić. A skoro już tak się poświęciliśmy, to można sobie pozwolić na chwilę przyjemności - nasze ulubione lody śmietankowojagodowe są jak znalazł! Bach! Leci kolejne zdjęcie na Insta. I tu jest ten haczyk. Nie chodzi o to, czy faktycznie spaliliśmy przynaj-mniej tyle kalorii, żeby pozwolić sobie na tego loda, ale trzeba zdać sobie sprawę, że zajadając się słodkościami, marnujemy cały nasz wysiłek. „(...) media stają na wysokości zadania w kwestii promocji zdrowego stylu życia. W porannych programach telewizyjnych obowiązkowym punktem stały się wizyty trenerów personalnych bądź porady dotyczące przygotowywania ekologicznych potraw” Powinniśmy sami sobie odpowiedzieć: chcemy być „fit” czy „trendy”? Oczywiście jedno nie wyklucza drugiego – świetnym przykładem jest Ewa Chodakowska. Niestety, często mamy problem, żeby pogodzić ze sobą te dwie kwestie. Zdjęcie w topie l e p i e j zrobić przed czy po joggingu? Koszulkę do biegania kupić z Nike czy z Adidasa? „Zdrowy styl życia” wcale nie jest taki wspaniały, dlatego że mo-żemy pochwalić się t r e n i n g i e m na portalu społecznościowym. Dzięki przestawieniu się na nieprzetworzoną żywność, możemy wyraźnie poprawić stan swojego organizmu, a ruch dodatkowo nam w tym pomoże. Stała aktywność fizyczna powinna być naszym celem, a nie tylko dodatkiem do całej otoczki medialnej. Beniamin Strzelecki 16 SPOŁECZEŃSTWO BALANSOWANIE MIĘDZY SPORTEM A LENISTWEM Na początku wakacji około szóstej nad ranem wracałam do domu z imprezy, lekko się zataczając na chwiejnych nogach, ale za to z og-romnym bananem na ustach. I nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że do mojego stanu nie przyczyniły się napoje wyso-koprocentowe ani inne używki. Przyczyniła się do tego pozornie nie-winna deska, która profesjonalnie określana jest mianem trickboardu. Ten z pozoru nudny przedmiot przez znaczną część imprezy stał sobie spokojnie w kącie, nie zwracając niczyjej uwagi. Szczerze mówiąc, na początku myślałam, że jest to po prostu zepsuta deskorolka. Było to jedyne,z czym skojarzyła mi się oparta o ścianę drewniana deska o długości około metra. Kształtem przypominała coś pomiędzy deską snowboar-dową a właśnie deskorolką, nie miała jednak żadnych kółek, a zamiast tego na jej obu k o ń c a c h były jakieś dziwne wypustki. Z drugiej strony widniał fantazyj-ny wzór z motywem hawajskim, jednak tutaj powierzchnia miała strukturę papieru ściernego, ty-powego dla klasycznej deskorolki. Tknięta ciekawością i dziecięcym instynktem, żeby dotknąć choćby palcem wszystkiego, co nieznane, 17 SPOŁECZEŃSTWO Fot. 2: Trickboard.pl czenia. Musiało to wyglądać trochę żałośnie, bo w końcu kolega zlitował się nade mną i wyjaśnił, że ta „drewniana decha” to w c a l e nie była popsuta deskorolka, a trickboard. Teoretycznie jest to „specjalistyczny sprzęt p o z w a l a - j ą c y wszechstronnie rozwijać zdolności motoryczne ćwiczące-go, przy wykorzystaniu niewiel-kiej powierzchni i bez koniecz-ności stosowania dodatkowych urządzeń oraz instrumentów tre-ningowych”. W praktyce dzie stanąć i ustać, a nie skończyć z obitymi pośladkami (jak to miało miejsce w moim przypad-ku). Często jest także używany ja-ko narzędzie treningowe dla in-struktorów snowboardu. 18 „Wystarczy znaleźć kawałek podłogi (...), położyć na wałku deskę (stroną z nadrukiem do góry) i nasz trickboard jest już gotowy do użycia” SPOŁECZEŃSTWO Cóż, dla nas po prostu była to do-bra zabawa. Na trickboard, op-rócz już wyżej wspomnianej de-chy, składa się jeszcze specjalny wałek o średnicy około 10 cm. Wystarczy znaleźć kawałek po-dłogi (ważne, aby nie była to wy-kładzina czy dywan, bo wtedy wałek obraca się wolniej i mniej płynnie), położyć na wałku deskę (stroną z nadrukiem do góry) i nasz trickboard jest już gotowy do użycia. Teoria wydaje się banalna – wystarczy stanąć nogami na obu krańcach deski, która leży na obrotowym wałku, i starać się na niej balansować. Kiedy mój kolega to zademonstrował, takie utrzymywanie równowagi wyglą-dało nie tylko banalnie, ale i cał-kiem nudno. Brawury musiał balansować na wysokości nie przekraczającej dwudziestu centymetrów nad ziemią. „Teoria wydaje się banalna – wystarczy stanąć nogami na obu krańcach deski, która leży na obrotowym wałku, i starać się na niej balansować” Czym prędzej wskoczyłam więc na deskę i, ku mojemu zdziwieniu, praktyka wcale nie prezento-wała się tak różowo. Minęło ja-kieś pół godziny, zanim udało mi się ustać na desce dłużej niż dziesięć sekund bez notoryczne- 19 SPOŁECZEŃSTWO go uderzania o podłogę. Miało to jednak niewiele wspólnego z gracją wytrawnego sportowca. Bardzo przydatne okazały się te dziwnie wyglądające wypustki na spodniej stronie deski. Były to swoiste hamulce, które nie pozwalały, aby trickboard zsunął się całkowicie z wałka. Nieraz urato-wało to moje pośladki od sinia-ków i obić. Oczywiście bez kilku mne zakwasy, które nawiedziły mnie następnego dnia, ale cóż, coś za coś. wspomniałam, wysokość nie była zawrotna, więc udało mi się wywinąć bez większego uszczerbku na zdrowiu. Nie dawałam jednak za wygraną i resztę imprezy spędziłam właśnie na trickboardzie, który okazał się uzależniającą ro-zrywką. I choć raczej nie jestem amatorem sportu, to i tak balan-sowanie na tej niewielkiej desce sprawiało mi mnóstwo frajdy. Mniej fajne były natomiast ogro- Zabawa na trickboardzie okazała się jednak na tyle wciągająca, że miesiąc później sprawiłam sobie własną deskę (koszt około 200zł), co było strzałem w dziesiątkę. Bo choć nie jestem zbyt pokraczna, to jednak od zawsze stroniłam od biegania (czy jak to lubią niektórzy nazywać: joggingu) dziesięciu kilometrów w upalny dzień. To jest takie męczące… Za to balan- „Nie dawałam jednak za wygraną i resztę imprezy spędziłam właśnie na trickboardzie, który okazał się uzależniającą rozrywką” 20 SPOŁECZEŃSTWO me plusy – jest przyjemne, ćwiczy mięśnie, kręgosłup i zmysł równowagi, a poza tym do ćwiczenia potrzebne są jedynie dwa metry kwadratowe gładkiej podłogi. Co automatycznie (dla mnie przynajmniej) nasuwa jeden wniosek – można jednocześnie oglądać seriale i ćwiczyć. Po k i l k u dniach doszłam już do takiej wprawy, że w grę wchodzi także jednoczesne czytanie książki i balansowanie na desce. Według mnie trickboard pozwala idealnie utrzymać równowagę między sportowym trybem życia a słod-kim lenistwem. Oczywiście moje balansowanie jest niczym wobec możliwości, które daje trickboard swojemu użytkownikowi. Jak sama nazwa wskazuje, jest to deska do robienia tricków. Jako że sam wynalazek jest stosunkowo nowy, wciąż pojawiają się w Internecie nowe filmiki z coraz to bardziej zdumiewającymi wyczynami. W wie-lu miastach organizowane są tak-że specjalne szkolenia dla fanów tej deski bez kółek, które cieszą się wciąż rosnącą popularnością. „(...) trickboard jest po prostu świetną zabawą i wywołuje uśmiech na mojej twarzy” Trickboard jest tak wyjątkowy, ponieważ oferuje wręcz nieograniczone możliwości. Żądnym mo-cnych wrażeń pozwala się wyżyć i tworzyć własne zwariowane tri-cki. Leniwcom oferuje odrobinę ruchu, choćby przed telewizorem czy w przerwie między drzemką a zasłużonym odpoczynkiem. Natomiast fanom fitnessu umożliwia trenowanie praktycznie wszyst-kich części ciała. Dla mnie trick-board jest po prostu świetną za-bawą i wywołuje uśmiech na mo-jej twarzy. I czego chcieć więcej? Karolina Wojtal 21 SPOŁECZEŃSTWO ŻYCIE WYSOKICH LOTÓW Praca stewardessy dla wielu dziewczyn do dzisiaj jest spełnieniem ich marzeń: ciągłe podróże w najdalsze zakątki świata, poznawanie nowych ludzi, zwyczajów, kultur, religii… Jednym słowem – same przyjemności, za które, o dziwo, bardzo dobrze nam płacą. Zawód ten na ogół kojarzy się z wieloma stereotypami, które nie mają za wiele wspólnego z rzeczywistością. Może przez takie wyidealizowane historyjki trzeba w procesie rekrutacyjnym pokonać kilkanaście konkurentek na jedno miejsce? Ciemne strony zawodu Czytając w Internecie różne stro-ny i blogi poświęcone pracy i dniu codziennemu stewardessy można pomyśleć, że praca ta jest idealna, szczególnie dla osób, które śnią o podróżach do egzotycznych krajów. Gdyby na temat personelu pokładowego poroz-mawiać z przypadkowymi ludźmi, nie mającymi styczności z tym zawodem, pewnie każdy powie-działby, że jest to zajęcie nie wy-magające większego wysiłku, łat-we, lekkie i przyjemne, w dodatku z piekielnie dużym wynagrodzeniem miesięcznym. Jednak, gdy zagłębimy się bardziej w ten temat, dowiemy się, że zawód stewardessy ma także swoje poważ-ne minusy. Już na samym początku starania się o stanowisko pojawiają się problemy. Pracodawca najpierw ocenia twój wygląd, jeśli się spo- 22 SPOŁECZEŃSTWO dobasz – przechodzisz do dalsze-go etapu: musisz zmierzyć się z procesem rekrutacyjnym. Linie lotnicze mają bardzo wysokie wymagania wobec swoich prac o w n i k ó w. Przede wszystkim stewardessa musi mieć bardzo dobre zdrowie, jej zadaniem jest przecież nieść pomoc pasażerom, zapewnić bezpieczeństwo w po-wietrzu, często w dość trudnych dem własnymi regułami, podobnie jeśli chodzi o wymaganą znajomość języków obcych. To samo dotyczy tatuaży i kolczyków. Choć istnieje jasno określona re-guła: brak jakichkolwiek tatuaży i kolczyków na twarzy, szyi, dekolcie – czyli ogólnie rzecz biorąc, w widocznych miejscach. Czytając dalej wymogi pracodaw-ców, dowiadujemy się, że przysz-łych pracowników zachowanie pasażerów. Są niemi-li, źle się zachowują, a bardzo du-żo oczekują. Każda stewardessa jest wizytówką linii lotniczych, w związku z tym musi mieć zadbane włosy, ręce, nieskazitelną cerę, sprawiać wrażenie schludnej, zadbanej, o miłej aparycji. Wzrost kandydatek również jest ściśle określony: od 160 cm do 175 cm dla kobiet, choć każde linie lotnicze rządzą się pod tym kwalifikuje lęk wysokości, nieumiejętność pływania i noszenie okularów, lub wada wzroku powyżej minus trzech dioptrii. „Każda stewardessa jest wizytówką linii lotniczych, w związku z tym musi mieć zadbane włosy, ręce (...)” 23 SPOŁECZEŃSTWO Praca na okres dwóch, trzech lat Kiedy już pomyślnie przejdziemy kilka procesów rekrutacyjnych, zdamy egzamin końcowy i dosta-niemy wymarzoną pracę na po-kładzie samolotu – jak będzie wyglądał nasz dzień powszedni? Na stronie samoloty.pl Elżbieta Jaworska, była stewardessa, przy-bliża na czym polegała jej praca. – Praca fizyczna? – Podnoszenie bagaży pasażerów, pchanie ciężkich, cateringowych wózków. Nie mówiąc o permanentnym zmęczeniu, spowodowanym zmianą ciśnień, temperatury i stref czasowych. – Podobno już początkująca stewardessa może zarobić 3500 złotych? – Na starcie można było dostać 1800 złotych. A wypłata i tak zależy od liczby wylatanych godzin. Jeśli jest ich mało, to i płaca jest mała. Bo podstawy wynagrodzenia stewardess są bardzo niskie (prze-ważnie wypłata nie przekracza dwóch tysięcy złotych) Chętnych jednak nie brakuje. Żeby dostać taką pracę, trzeba pokonać w procesie rekrutacyjnym średnio dwa-dzieścia kandydatek. Natomiast Aneta i Ewelina – Polki pracujące jako personel mamy dni wolne, możemy podró-żować i nocować w wyjątkowych hotelach, korzystając ze specjal-nych zniżek przysługujących pra-cownikom linii lotniczej. […] Trzeba jednak pamiętać, że sam fakt, że bywamy w wielu krajach, nie znaczy, że zawsze mamy czas np. na zwiedzanie. Nasza praca wiąże się z ogromną odpowie-dzialnością, co oznacza, że musi-my być zawsze w pełni wypoczę-ci. Bezpieczeństwo pasażerów oraz zapewnienie im jak najlep-szej obsługi podczas lotu to nasze priorytety. W związku z tym czę-sto się zdarza, że po przylocie do danego kraju 24 SPOŁECZEŃSTWO począć i być w doskonałej formie do następnego lot”. Każda ze ste-wardess przyznaje, że po kilku la-tach pracy stan zdrowia już nie jest tak dobry jak na początku. Oprócz ogromnej odpowiedzialności za pasażerów spada na nie obowiązek pilnowania własnej diety, aktywności fizycznej, poddawania się rutynowym badaniom, ograniczania stresu. – Myślę, że nie jest to praca na dłużej niż dwa, trzy lata. – Żeby się nie wypalić czy nie zanudzić? – Żeby w niej nie zastygnąć, bo to nie jest rozwijające zajęcie. z zajęciem stewardessy. Oczywiście, praca ta wymaga dużo poświęceń – nie widzisz się z rodziną, ciągle jesteś w biegu, a jeden telefon może zniweczyć two-je plany na najbliższe tygodnie. Czy Aneta, Ewelina lub Ela żałują swojego wyboru? Oczywiście, że nie: Mimo widocznych minusów zawodu, chcę zachęcić wszyst-kich interesujących się lotnict-wem d o przeżycia wspaniałej przygody, która pozwoli zaspokoić ciekawość świata i spędzić cudowny okres życia na poznawaniu nowych miejsc i ludzi. Jednak jeśli naprawdę marzysz o pracy na pokładzie samolotu, nie powinnaś bać się ani procesu rekrutacyjnego, ani późniejszych zadań do wykonania związanych Gabriela Szczepanik 25 KULTURA „KAŻDY MA PRZECIEŻ SWOJE OKNO” W poprzednim numerze „Outro” mieliście okazję przeczytać recenzję nowego albumu lidera zespołu Turbo, Wojciecha Hoffmanna. Jak muzyk jednej z najbardziej znanych polskich grup metalowych odnajduje się we współczesnym świecie muzycznym? Co za-inspirowało go do stworzenia albumu? LJ.: Jak poprzez ten album po-w i n n i ś m y czytać pańską historię? WH: „Behind The Windows” to his-toria pewnego mieszkania, w któ-rym kiedyś w latach 70. ubiegłego wieku przebywałem u moich przyja-ciół – Urszuli i Henia Tomczaków. To wspaniali ludzie, którzy często użyczali m i gościny po koncertach. I kiedyś wieczorem po latach przejeżdżałem samochodem obok tego domu raz jeszcze, spojrzałem w to samo okno i nagle uświadomiłem sobie, że chwile spędzone w nim miały i wciąż mają dla mnie ogrom-ne znaczenie. Moi przyjaciele od dawna już tam nie mieszkają, a po-nieważ niedawno zmarła żona He-nia Tomczaka, to ten album jest głęboką opowieścią o przemijaniu, historią życia i ma swoje okno, a właściwie wiele okien za którymi przebywałem i na-dal przebywam z moimi najbliższy-mi. Czy na płycie jest jakiś bezpośredni przekaz? A może to forma pewnego nostalgicznego ciągu myśli? Myślę, że każdy człowiek ma swo-ją osobną historię i coś ważnego do przekazania. Oczywiście nie brak mi tego – dziś jestem bardzo zadowolony z mojego życia, ale pewnie jak każdy z nas miałem też trochę zawirowań osobistych, chwil kompletnego wyciszenia i nostalgii, emocji silnych i głębokich czy momentów czysto sentymentalnych. Chciałem w ja-kiś sposób to wszystko opowie-dzieć dźwiękami swojej gitary. 26 KULTURA su życia tak jak słowa, ale dają nam możliwość szerszego spojrzenia na życie. Każdy ma przecież swoje o-kno....Ty, ja i ci wszyscy, którzy ak-tualnie przebywają gdzieś z nami, nasi znajomi i przyjaciele. Co było dla pana główną inspiracją podczas tworzenia albumu? Mam na myśli zarówno mu-zyków, j a k i ogólnie elementy z otaczającego nas świata? Mnie zawsze inspiruje sama muzyka. Natchnienia często szukam w niej mojej młodości, czyli w latach 70. ubiegłego wieku, tam jest bowiem największe bogactwo pra-wdy niczym nieskrępowanej. Wte-dy muzyka była czystą prawdą pozbawioną kalkulacji, jaka jest regułom korporacji, gdzie nie liczy się zbytnio sama jakość sztuki tylko to, kto ile na tym zarobi... Ale wracając do tematu, inspi-racją była tylko muzyka i to każdy jej rodzaj: jazz, jazzrock, prog-rock, metal czy ogólnie szeroko pojęty rock. C h o ć o c z y w i ś c i e pew-ne elementy naszej rzeczywi-stości równieżm n i e dotykają i inspirują, tyle że słuchacz raczej nie odczuje tych wpływów z uwagi na fakt, że nie tworzę tekstów. Z muzyką instrumentalną jest zawsze inaczej, a ponieważ nie ma tam tekstu, to moż-liwość malowania obrazu dźwię-kiem wydaje się nieograniczona. Z drugiej jednak strony w sensie emocjonalnego przekazu na „Be-hind The Windows” jest w czym wybierać, bo historia zawarta na płycie 27 KULTURA stanowią spektrum bliskich i rozpoznawalnych odczuć dla każdego człowieka. Inni muzycy też bardzo mnie inspirują, jak choćby ostatnio cała twórczość Stevena Wilsona, który jest dla mnie geniuszem współ-czesnego prog-rocka. Artysta ten wprost genialnie przeniósł klimaty z lat 70. w XXI wiek, stąd też jego sztukę stawiam obecnie na piedestale. Na płycie zaskakuje różnorodność wykonawców – z jednej stro-ny Atma Anur i Neil Zaza, a z dru-giej – Grzegorz Skawiński... Skąd ten rozrzut? „Były różne koncepcje, ale nie wszystkie mogłem zrealizować z różnych, czasami bardzo prozaicznych powodów” Dobór artystów był w sumie trosz-kę przypadkowy, ale na szczęście stylistycznie wszystko poukładało się znakomicie. Każdy z tych wy-konawców nie silił się na szcze-gólne eksperymenty i to jest w tym wszystkim najważniejsze. Stylistyka poszczególnych utworów nasunęła mi pomysł na konkretne nazwiska. B y ł y różne konce-pcje, ale nie wszystkie mogłem zrealizować z różnych, czasami bardzo prozaicznych na płycie wyszedł od amerykańskiego gitarzysty, Neila Zazy, któ-ry zgodził się wziąć udział w na-graniu mojej płyty i podsunął pewne propozycje. Potem mój wydawca, Michał Kubicki, dołożył jeszcze kilku artystów i pomyślałem sobie: „Dlaczego nie?”. I skończyło się właśnie tak, że album „Behind The Windows” urozmaicają popisy znakomitych gości. Myślę, że wy-szło to płycie na dobre. Czy nie boi się pan, że przylgnęła do pana etykietka "tego od Do-rosłych Dzieci"? Jak udaje się od tego uciec, przyciągnąć młodsze pokolenie, które zna pana prawdopodobnie głównie z tych dokonań? „Widzę wtedy szczęśliwe oczy fanów i ja też jestem szczęśliwy, bo przecież o to chodzi w tworzeniu, żeby to, co zrobisz znalazło uznanie u odbiorcy” Nie boję się tego, a wprost przec i w n i e – bardzo się cieszę. „Dorosłe Dzieci” to przecież moje okno na świat i jakże ważna część mojej młodości, która się w to okno wpi-suje. O dziwo jednak młodsze poko-lenia bardziej 28 KULTURA to właśnie tamten album z 1986 roku wpisał się najmocniej w karty h i s t o r i i polskiego metalu. Od „Doro-słych Dzieci” jednak nie mam za-miaru uciekać – na każdym kon-cercie gramy ten utwór i zawsze skóra mi cierpnie, gdy zaczynam ten riff. Widzę wtedy szczęśliwe o c z y fanów i ja też jestem szczę-śliwy, bo przecież o to chodzi w tworzeniu, żeby to, co zrobisz znalazło uznanie u odbiorcy. To coś wspaniałego. A moją sztukę, jeśli mogę ją tak nazwać, odkrywa dziś coraz młodsze pokolenie. Czyż nie jest piękne, mając sześćdziesiąt lat być wiarygodnym dla osiemnastolatków? „W pewnym sensie jestem niepokornym artystą, który nie znosi żadnych ram i ograniczeń. Chyba nie potrafiłbym nagrać nic pod czyjeś dyktando (...)” Czy planuje pan jakieś eksperym e n t y stylistyczne na następnym albumie? Myślę, że tak. Nie będzie to łatwe, ale ponieważ jestem również mu-zykiem solowym, to na swoich al-bumach mogę nie lubiłem rejestrować tych samych płyt i chyba stąd też ta różnorodność stylistyczna Turbo na przestrzeni lat. W pewnym sensie jestem niepokornym artystą, który nie znosi żadnych ram i ogra-niczeń. Chyba nie potrafiłbym nagrać nic pod czyjeś dyktando, nawet gdyby miało mi to przynieść milion dolarów. Nie mógłbym spać po czymś takim! A no-w y album już powoli kiełkuje w gło-wie i jedno już dziś wiem na pewno – będzie się nazywał „Mirrors”… Rozmawiała Lena Janeczko 29 KULTURA MAGIA I MORDERSTWO NA ULICACH MIASTA #2 W jednym z poprzednich numerów pisałam czym jest urban fantasy. W końcu spacery z magią i morderstwem pod rękę po brudnych, mrocznych uliczkach mają w sobie coś wyjątkowego, jedynego w swo-im rodzaju. Przekonywałam, że naprawdę nie warto się temu opierać. Od których zaułków jednak zacząć swoją wędrówkę? W którym z miast zgubić się po raz pierwszy? Żeby tylko się zgubić! Jak się oka-zuje, wystarczy pomóc nieznanej, krwawiącej dziewczynie, aby tra-fić do równoległej rzeczywistości. Richard Mayhew, główny bohater Nigdziebądź Neila Gaimana, bezdyskusyjnie ma w tej kwestii największe doświadczenie. Mowa za to o Londynie Pod – tajemni-czej, tętniącej życiem krainie, znajdującej się tuż pod… Lon-dynem. Nie można jednak egzys-tować równocześnie w obydwu światach, o czym niezwykle boleś-nie przekonuje się Rick. Teraz, aby wrócić do domu, będzie mu-siał pomóc Drzwi w odnalezieniu owianego tajemnicą anioła, Islin-gtona, zmylić żądnych ofiar morderców, a tak całkiem przy okazji – przeżyć. C h o ć Nigdziebądź to debiut Neila Gaimana, ani trochę nie 30 KULTURA Jest to książka pełna czarnego hu-moru, intryg i szalonych, a nawet miejscami absurdalnych, przygód. Co oczarowało mnie w niej naj-bardziej to fakt, że czytelnik – pomiędzy tymi w s z y s t k i m i zabaw-nymi dialogami, urokliwymi czy zagadkowymi miejscami – może znaleźć wiele prawd o realnym życiu. Za Nigdziebądź przemawia też fascynujący i pełen niebezpieczeństw świat przedstawiony, który czytelnik przemierza razem z głównym bohaterem. Przyjem-nie jest obserwować, jak począt-kowo zniechęcony Rick, zaczyna się odnajdywać na ulicach Londy-nu Pod. Do całkiem innego świata Gaiman w r z u c a t e ż Cienia, głównego ciaż Cień nie musi przemierzać ulic alternatywnej rzeczywistości, jego sytuacja wcale nie wydaje się prostsza. Były więzień, którego najbliższa przyszłość po wyjściu na wolność malowała się radośnie, zostaje wplątany w po-rachunki osób o wiele silniej-szych od niego. Najmocniejczytelnikado Amerykańskich bogów może przyciągnąć intrygująca kreacja samych postaci. Gaiman nie boi się kreować fascynujących, odmiennych bohaterów ze skomplikowaną przeszłością i skrytymi motywami działań. Ta książka nie tyle absorbuje czytelnika, co go oczarowuje. Pisarz opowiada his-torię Cienia i reszty bohaterów pozornie lekko i niezobowiązują- 31 KULTURA co. Przez kilkaset stron tworzy mnóstwo wątków i na pozór niepotrzebnych szczegółów, które pó-źniej splatają się w zajmującą i dającą do myślenia historię. Jak można nie polubić książki, w któ-rej każda drobnostka została prze-myślana, a najmniejszy składnik fa-buły ma swój cel w opowieści? „John nie ma pieniędzy, ale posiada za to niezwykły dar.” Pozostając wciąż w temacie alternatywnych światów, przenieśmy się na moment d o obskurnego, brudnego biura detektywisty-cznego, należącego do głównego bohatera Czegoś z Nightside Johna Taylora. John nie ma pieniędzy, ale posiada za to niezwykły dar. Potrafi odnaleźć d o s ł o w n i e wszys-tko i dla dodatkowych funduszy, pójdzie po to nawet do Nightside. Wyobraź sobie, że m o ż e s z odwie-dzić miejsce, gdzie spotykają się wszystkie t w o j e nadzieje i kosz-mary, gdzie mity i religie splatają się w jedno, a potwory spod łóżka wychodzą, żeby trochę się zaba-wić – to właśnie Nightside. Miejsce, za które niejedna osoba oddałaby duszę. Mimo że Fabryka Słów zarzuciła hna Taylora łączą w sobie elementy klasycznego kryminału noir i dobrej fantastyki, co sprawia, że jest to tak dobre urban fantasty. Nie gorzej prezentuje się także cykl Mike’a Carey’a o Felixie Castorze. Chociaż bohater Mojego własnego diabła nie ma zbyt wiel-kiego popytu na swe umiejętno-ści, jako że jest egzorcystą, radze-nie sobie z duchami to jego spe-cjalność. Możecie uwierzyć mi na słowo, że nie ma najmniejszej możliwości, aby – gdy w mieście p o - j a w i s i ę zabójczy sukub, demony i skradzione duchy – jako następne nie padło nazwisko Felixa. „Trudno o klientów, kiedy chcesz dostawać poważne zlecenia, a nie ważyć miłosne nalewki (...)” Musicie przyznać, że dotychczas wymienionych zajęć bohaterów urban fantasy nie można nazwać bezpiecznymi, prawda? Na bezpieczeństwo nie ma jednak miejsca, kiedy żywisz się kocią karmą jak John albo łapiesz dorywczej pracy klauna na urodzinach dzie-sięciolatka, podobnie jak Felix. Nie inaczej wygląda życie 32 KULTURA choć jest jedynym prywatnym dzi. Bronią ich nie tylko przed detektywem w Chicago powładają-cym magią, wcale nie ma dużego tworami spod łóżka i monstrami ruchu w interesie. Trudno o klichowającymi się w szafach. To entów, kiedy chcesz właśnie oni pilnują, aby ciebie dostawać po-ważne zlecenia, a w zaułku nie zaskoczyła jakaś nie ważyć mi-łosne nalewki czy istota nie z tego świata. Eddie, wyciągać na pośród magicznego społeczeńimprezach króliki z kapelusza. stwa znany jako Szaman Bond, Dresden jednak uparcie nosi specjalny złoty amulet, utrzy-m u j e się na rynku, zabija tych rozwiązując śledztwa dla m a g i c z n i e niegrzecznych i chicagowskiej policji ab-solutnie to kocha. i wykonując mniejsze zlecenia. Przynajmniej do czasu, kiedy Czuwa też na straży bezpieczeńrodzina się go wy-rzeka i zmusza stwa zwykłych ludzi, kiedy okado ucieczki. Wtedy Eddie musi zuje się, że pozostałe istoty zgłosić się o pomoc tam, gdzie magi-czne są mniej przyjazne wcześniej siał postrach. dla spo-łeczeństwa. Pomijając dość szalenie brzmiący „Eddie, pośród opis, Człowiek ze złotym amuletem magicznego j e s t b a r d z o przyjemną, pełną społeczeństwa znany h u m o r u i akcji powieścią, w jako Szaman Bond, nosi której każdy znajdzie specjalny złoty amulet, c o ś dobrego. S i m o n R . Green stworzył historię ociekającą zabija tych magicznie patosem, niemożliwymi sytuacjami niegrzecznych i i wspaniałymi, wychodzącymi absolutnie to kocha.” ca-ło z każdej opresji, bohaterami, ale zrobił to J e ś l i dotychczas doszliście niezwykle dobrze. Jest to jedna z do wnio-sku, że w urban fantasy tych nielicznych powieści, którą nie ma miejsca dla rodzinnego bym wybrała, gdy-bym miała biznesu, jesteście w błędzie! wskazać pozycję, gdzie wady, Świetnie wi-dać to na które przeszkadzałyby przykładzie Człowieka ze złotym w każdej innej książce, tutaj amuletem, powieści Simona R. zmie-niają się w zalety. Green Greena. Rodzina Eddie-go uroczo wręcz eksponuje te Drooda, głównego bohatera cechy, tak jakby mó-wił do 33 KULTURA Nie rzadziej niż Eddie, ratować się ucieczką musi Atticus O’Sullivan ostatni żyjący d r u i d n a Ziemi. Główny bohater cyklu Kronik Żelaznego Druida z powodzeniem ukrywa się przed swoimi wro-gami od tysiącleci. Pijąc uzdra-wiające herbatki, które go odmła-dzają i tłumacząc swemu psu, Oberonowi, zawiłości popkultury, nawet nie podejrzewa, że niedłu-go jego życie bardzo się skomplikuje. N a psa urok, pierwsza część Kronik... to jedna z tych książek, po których nie spodziewasz się za wiele, a potem odkrystanąć na twojej półce. Tak było przynajmniej w moim wypadku. Najwyższy czas, aby na scenę wyszło kilka bohaterek, nie sądzicie? To już niebawem, a tymczasem pamiętajcie, żeby od razu, kiedy znajdziecie się w alternatywnej rzeczywistości, rozeznać się, czy jest to Nightside, czy jednak Lon-dyn Pod, a potem znaleźć kolejno Johna lub Drzwi. Nigdy nie obrażajcie też klauna - być może jest to dorabiający na chleb egzorcysta, a gdy będzie wam dane trafić na jedynego druida na świecie, koniecznie poproście 34 KULTURA WAKACYJNE WARSZTATY KULINARNE #4 Z Indii przeniesiemy się kraju, którego tereny już w czasach prehistorycznych zamieszkiwane były przez wielkie cywilizacje. Obecnie jedynymi śladami po ich obecności są monumentalne budowle w środku dżungli, a także znane dziś na całym świecie kakao, awokado i kukurydza. Witamy w Meksyku – kraju kontrastów! R d z e n n a ludność pielęgnująca tradycje i tłumy turystów na sławnych plażach Acapulco, Puerto Vallarta i Cancun. Maleńkie, zagubione osady i miasto Meksyk – jedna z największych aglomeracji świata. Płaskowyże porosłe kak-tusami i niedostępne, przykryte śniegiem wierzchołki wulkanów, pustynie i lasy równikowe, mias-tawidma okryte tajemnicą wymarłych cywilizacji. Meksyk to kraina, w której łączą się dwa światy – Indian i hiszpańskich konkwistadorów, miejsce, gdzie starły się ze sobą dwie bardzo różne kultury. Kuchnia Meksyku odzwierciedla historię tego państwa. Łączą się w niej tradycje pierwszych wielkich cywilizacji Ameryki Środkowej: Olmeków, Azteków czy Majów oraz wpływy hiszpańskich konkwistadorów. W czasach, na-zwijmy to, przedhiszpańskich, 35 KULTURA czyli do końca XV wieku, na terenach obecnego Meksyku nie hodowano popularnych wówczas w Europie zwierząt, nie używano także narzędzi metalowych oraz koła. Prace związane z rolnict-wem były wykonywane przy uży-ciu rąk, a do uprawy ziemi uży-wano tzw. coa, czyli drewnianego kija. Problem braku ziemi nada-jącej się pod uprawę rozwiązy-wano za pomocą pływających ogrodów zwanych chinampas, dzięki którym można było uzys-kiwać plony aż kilka razy w ciągu roku. To na nich uprawiano róż-nego rodzaju warzywa, owoce i kwiaty. Najpopularniejszymi spożywanymi przez Indian roślinami były między innymi kukury-dza, fasola, chili, bataty, awokado, kakao i orzeszki ziemne. Mięso udomowionego indyka stanowiło jedyny rodzaj drobiu spożywane-go w Ameryce Środkowej. Dopiero spotkanie Indian z Hiszpanami wywarło znaczący wpływ na tradycje kulinarne obu nacji. W przeciwieństwie do drama-tycznych skutków kolonizacji po-łączenie tych dwóch różnych sztuk okazało się niezwykle tra-fionym pomysłem. Choć hiszpań-scy kolonizatorzy byli wręcz za-chwyceni potrawami indiańskimi, szybko zaczęli tęsknić za euro-pejskimi no zatem na ziemie amerykańskie popularne w Europie składniki, takie jak pszenica, ryż, wcześniej nieznane w Ameryce warzywa i zioła. Znane z czasów przedkolonialnych potrawy zostały wzbo-gacone o nowe składniki, a pikan-tne indiańskie przekąski zyskały bardziej wysublimowany smak. W ten sam sposób urozmaicono d a n i a hiszpańskie, dodając do kiełbas chili, do ryżu pomidory, a desery przyprawiając wanilią. Powstały również pierwsze metyskie potrawy, na przykład tacos, które serwowane na targowiskach miały zaspokoić zróżnicowaną klientelę: Indian, 36 KULTURA Obecnie kuchnia meksykańska jest jedną z najbardziej znanych na świecie, a jej wpływy widoczne są w tradycjach kulinarnych wie-lu innych państw. Dużo produk-tów pochodzenia meksykańskie-go, jak fasola lub kukurydza, stanowi bowiem ważne dla nich składniki. Także z terenów Meksyku pochodzi znany i lubiany napój – kakao. Przygotowywali je już w III w. p.n.e. Majowie. Zaliczano je do produktów ekskluzywnych, dostępnych jedynie dla elit i rodzin królewskich. Za odpowiednią ilość kakao można by-ło nawet kupić niewolnika. Po upadku ośrodków Majów swoje wpływy na tereny niegdyś przez nich zajmowane rozprzestrzenili Aztekowie. Popularny napój zos-tał przez nich nazwany xocolatl, a następnie przyjął hiszpańską n a z w ę chocolate (czekolada). Aztekowie spożywali kakao przyprawione chili i serwowali w eleganckich rzeźbionych i malowanych naczyniach. Dopiero Hiszp a n i e , po odkryciu bogatego smaku tego napoju, postanowili dodać do niego miód lub cukier. „queso”, czyli „ser”. Oryginalnie do jej przyrządzanie używano specjalnej odmiany meksykańkiego sera Oaxaca, jednak obecnie stosuje się też inne rodzaje. W Meksyku quesadillas je się raczej na śniadanie, ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, aby za-jadać się nimi także w ciągu dnia! Oto składniki potrzebne do przy-rządzenia ośmiu quesadillas: Dziś nie ma chyba człowieka, który nie słyszałby o tacos, tortil-li, burrito czy sosie salsa. Jednym z moich ulubionych dań jest que-sadilla, rodzaj kanapki z kukury-dzianej tortilli. Jej nazwa Na dużej patelni na średnim ogn i u rozgrzewamy łyżkę oliwy. Wrzucamy cebulę i smażymy około 5 minut, aż się zrumieni. Następnie dodajemy czosnek i oregano i smażymy jeszcze kil- - 3 łyżki oleju rzepakowego lub oliwy - biała cebula, pokrojonaw cienkie plastry - 2 ząbki czosnku, drobno posiekane - ½ łyżeczki suszonego oregano - 2 strączki papryczki chili, oczyszczone z nasion i pokrojone wzdłuż na cienkie paski - 8 kukurydzianych tortilli - 250 g miękkiego żółtego sera, drobno startego - 2 łyżki świeżej kolendry, drobno posiekanej - sól - sosy: guacamole i salsa, domowe lub gotowe do podania 37 KULTURA mieszamy. Przekładamy do miski, odstawiamy. Tortille rozkładamy na blacie. Na połówce każdego placka kładziemy pełną łyżkę sera tak, aby brzegi pozostały puste. Posypujemy kolendrą i nakłada-my łyżkę cebuli z chili. Tortille składamy na pół. Na dużej patelni na średnim ogniu rozgrzewamy pozostałą oliwę. Smażymy tortille po około 3 minuty z obu stron, aż lekko się zrumienią.Podajemy od r a z u z sosem guacamole i salsą pomidorową. Podstawowa, pierwotna wersja quesadillas to właśnie ta tylko z serem i papryczką chili, jednak dla wybrednych istnieją też bardziej wykwintne odmiany: quesa- („gringo” to w języku hiszpańskim określenie cudzoziemca i osoby niemówiącej po hiszpańsku) oraz quesadilla de flor de calabaza z sosem z kwiatów dyni – jest to w e r s j a bardzo ceniona i nie wszędzie można ją spotkać. Jeśli marzysz o poznaniu dziedzi-ctwa Majów i Azteków, ale brak ci czasu, pieniędzy lub towarzysza podróży do Meksyku, koniecznie spróbuj meksykańskiej kuchni. Zwłaszcza, że w 2010 roku zosta-ła wpisana na listę niematerial-nego dziedzictwa UNESCO jako „pradawna, żywa kultura wspól-notowa”. Czy ktoś jest chętny na podróż za jedną quesadillę? 38