2 latka! - SuperHero Magazyn

Transkrypt

2 latka! - SuperHero Magazyn
MAMY JUŻ
2 LATKA!
w środku m.in.
KOMIKS „INCOGNITO: MIEJSKIE LEGENDY”
ISSN 2391-4505
wydanie bezpłatne
superhero.com.pl
© 2016 Wizuale
6/2016
MAGIA TRYKOTU • ZBROJA DLA GIEROJA • BATMAN
DC REBIRTH: ACTION COMICS • FLASHPOINT
POMALUJ SOBIE DEADPOOLA • BIAŁY ORZEŁ
M A G A Z Y N
WSTĘPNIAK
czyli wieści ze świata superherosów
przegląd nie całkiem poważny
A mogło być tak pięknie…
Kapitan Planeta i Planetarianie
Czy myślałeś kiedyś, dlaczego kino
superbohaterskie często tak dalece
odbiega od komiksowego materiału
źródłowego? Okazuje się, że to często
jedynie kwestia braku właściwej osoby
na właściwym miejscu… Patrząc na niewykorzystane projekty postaci z filmu
„Kapitan Ameryka: wojna bohaterów” –
Hawkeye’a w masce rodem z serii „Ultimates III”, Wandę z ikonicznym (i z lekka
ucywilizowanym) diademem na głowie
czy Barona Zemo w słynnej, purpurowej
skarpecie na głowie – namiętnie publikowane ostatnimi czasy przez ich autora, Andy’ego Parka (odpowiedzialnego
również za oprawę graficzną wielu komiksów o mutantach Marvela), trudno
nie przyznać, że żaden, nawet najbardziej utytułowany filmowiec nie zrozumie komiksu (i jego miłośników) tak, jak
ktoś, kto na tworzeniu komiksów zjadł
zęby…
Girl-Power!
Kobiety w Domu Pomysłów trzymają się w tym roku wyjątkowo mocno.
I to zarówno te z łamów komiksów (po
Thorze i Loganie już nawet Starka wysiudały z zajmowanego stanowiska!),
jak i te z drugiej strony barykady, coraz
śmielej rozpychające się w przesiąkłych
testosteronem szeregach drużyny artystów Marvela. Z prądem emancypacji
płynie dziś również nasza zdolna i pracowita Kasia Niemczyk, która zrealizowawszy pierwotny plan pięcioletni
(pardon – pięciozeszytowy!) dla serii
„Mockingbird” nie spoczywa na lau2
rach zapowiadając na październik już
ósmą(!) odsłonę cyklu. Nic więc dziwnego w tym, że dziewczynki w Polsce
pytane o to, kim chciałyby zostać gdy
dorosną, podobno nie wspominają już
o księżniczkach. Mówi się, że wszystkie
chciałyby być Kasią…
Uniwersum Marvela – zwłaszcza to
kosmiczne, reprezentowane na wielkim
ekranie przez Strażników Galaktyki –
na tym świecie zdolnym towarzyszyć
Kurtowi w „braterskim” duecie jest Sylvester Stallone („Tango i Cash”!), który
dziwnym zbiegiem okoliczności również
znajduje się w obsadzie filmu, wychodzi
na to, że coś może być na rzeczy…
Kurt przy okazji ma być ojcem lidera
wesołej drużyny, kapitana Star-Lorda.
Być może więc słynny „Sly” również
na ekranie poczuje zew tacierzyństwa?
W końcu zbieżność imion „Rocky” i „Rocket” to chyba nie przypadek…
TRANSFER ROKU!
Piłkarskie Euro za nami. I chociaż oficjalnie wygrała Portugalia na czele z zasmarkanym ze wzruszenia Cristiano, tak
naprawdę zwycięzców jest o wiele więcej. Każdy bowiem zawodnik, który zdołał
„pokazać się” na mistrzostwach dziś dyskontuje swój sukces negocjując transfer
do nowego klubu. Zupełnie tak samo jak
niejaki Paweł K. alias „Incognito”, który
dzięki „wypożyczeniu” z Wydawnictwa
Sol Invictus będzie biegać od dziś po boiskach SuperHero Magazynu. Debiut zawodnika grającego w naszej reprezentacji
na pozycji obrońcy (uciśnionych rzecz jasna) – w „drugiej połowie” numeru!
© 2007 MARVEL
Michał Czarnocki
Co w trawie piszczy?
© 2016 MARVEL (źródło: Konto Twitter Andy’ego Parka)
„To się nie uda” – mówili. „Papierowy periodyk w dobie internetu, blogów
i Fejsbuka? Bez sensu” – narzekali. „Magazyn komiksowy w Polsce? Znowu? Jak
zwykle przetrwa raptem dwa, góra trzy
numery…” – szydzili. Mylili się. Dziś bowiem, po dwóch latach od premiery SuperHero Magazyn wciąż ma się całkiem
nieźle, a około-komiksowych czasopism
– tych podobno bezsensownych bytów
dla garstki oszołomów – wciąż przybywa
(trzymamy za was kciuki koledzy!).
Nie o konkurencji jednak rozprawiajmy, lecz o naszym jubilacie, który świętuje
dwa lata obecności na rynku prasowym.
roku formatu A4 dołącza również klasyczny „maluszek” do czytania w tramwaju).
A do tego garść recenzji komiksowych
nowości, specjalny temat okładkowy
„Magia trykotu”, w którym postaramy się
odpowiedzieć na pytanie, po co właściwie
superbohaterowi potrzebny jest kostium,
felieton „Nie oceniaj książki po okładce”
(gdzie wraz z gwiazdą tego lata – niejakim
Jokerem – zastanowimy się czy kolekcjonerskie warianty okładkowe to dobry pomysł), oraz specjalny odcinek „Piekielnej
Kuchni”, w którym Adam Kmiołek dokonuje twórczego comming-outu i bez zahamowań zdradza tajniki pracy nad „Białym
Orłem”. A ponieważ na urodzinkach humor nas nie opuszcza, na koniec imprezy
złapiemy za ołówki, kredki i flamastry, i…
beztrosko pomalujemy sobie Deadpoola!
A to dopiero początek atrakcji, które szykujemy wam
jeszcze w tym
roku. Pozostańcie więc
z nami – za
miesiąc dopiero będzie
się działo!
Red. naczelny
D. Papierska, J. Oleksów © 2015 Sol Invictus
MAMY JUŻ 2 LATKA!
W tym czasie wydaliśmy 14 numerów
(włącznie z tym, który trzymasz w rękach)
w 31 wariantach okładkowych, zwiększyliśmy format i dodaliśmy postulowane
przez was plakaty, nareszcie dostosowaliśmy częstotliwość publikacji do pierwotnie zakładanej (tytuł „Miesięcznik Miłośników Komiksu” zobowiązuje), a nasza
maskotka, HerMan, z niewinnego brzdąca
w pieluchach rodem z rubryki „Elementarz” ewoluowała w pełnoprawnego, dorosłego super(anty?)herosa, który skumał
się z tuzami rodzimego superbohaterstwa
(chodzą nawet słuchy, że już wkrótce
gałgan dorobi się syna!). Dziś przy okazji
naszego nie tak znowu małego święta nie
zwalniamy tempa i przekazujemy w wasze ręce numer jubileuszowy, a w nim
multum niespodzianek, m.in. 4 warianty
okładkowe do wyboru autorstwa Rafała
Szłapy („Bler”) i Adama Kmiołka („Biały
Orzeł”), kod rabatowy na superbohaterskie ciuszki, pierwszy odcinek serii „Incognito. Miejskie legendy” (powstałego
specjalnie z myślą o naszym magazynie
cyklu komiksowych miniatur z uniwersum niewidzialnego człowieka) oraz dwa
formaty do wyboru (specjalnie na prośbę
wielu z was do wprowadzonego w tym
pełne jest rozmaitych osobliwości. Gadający drób, człekokształtna flora i zmilitaryzowane szopy to jednak jeszcze
nic. Dzięki nowej strategii komunikacyjnej studia („zamiast czekać na przecieki
gramy w otwarte karty”) wiemy już, że
w drugiej części przygód kosmicznego
cyrku czeka nas kinowy debiut bodaj
najdziwniejszego bytu w świecie komiksu: „żyjącej planety Ego” (tak, tej samej,
którą nieumarli herosi ze świata „Marvel
Zombies” swego czasu bezpardonowo
zjedli)! Tak wielkie (dosłownie i w przenośni) role udźwignąć mogą tylko wielcy
aktorzy – dokładnie tacy jak Kurt Russell. A jeśli dodamy do tego fakt, że Ego
w komiksach miał rodzeństwo – „żyjącą
planetę Alter Ego”, a jedynym aktorem
Otwierasz lodówkę,
a tam… Avengers!
Superbohaterska marka za oceanem
niczym dojna krowa – należy wycisnąć
z niej tak dużo, jak tylko się da. Dwóch
Thorów, dwóch Kapitanów Ameryka
i trzech Spider-Manów to jednak jeszcze nic w porównaniu z Mścicielami,
3
M A G A Z Y N
Piekielny pakt?
Szef Marvel TV, Jeph Loeb, rozwiał
właśnie wszelkie wątpliwości: z przyczyn
logistycznych na rychły alians bohaterów
małego i dużego ekranu na razie nie ma
co liczyć. A skoro marvelowskiej telewizji
z kinem nie po drodze, to może chociaż
czas na jakąś małą konsolidację w świecie seriali Domu Pomysłów? Jeśli plotki
się potwierdzą i tym, który pod szyldem
„The Defenders” zjednoczy Jessikę i jej
kolegów z seriali platformy Netflix będzie
rzeczywiście sam diabeł z piekła rodem,
a „Agenci T.A.R.C.Z.Y.” zrekrutują niejakiego Ghost Ridera, to alians w oparach
siarki wydaje się coraz bardziej prawdopodobny. Marzenia ściętej głowy? Chyba
raczej płonącej…
Na przekór światu
© 2016 WARNER BROS. ENTERTAINMENT INC.
4
JAK CIĘ WIDZĄ,
TAK CIĘ PISZĄ
Nigdy nie oceniaj książki
po okładce…
Jeph Loeb zwykł mawiać, że Superman to heros dobry „na wszystkie pory
roku”. Prawda jednak jest taka, że superbohaterski fach – szczególnie w Hollywood – to praca stricte sezonowa.
Jeśli więc uznamy, że tegoroczną zimę
(i Walentynki!) zawłaszczył Deadpool,
a wiosnę – superbohaterscy bratobójcy
(tj. panowie Wayne, Kent, Stark i Rogers), wówczas trudno nie przyznać, że
lato A.D.2016 zdecydowanie zdominował Joker, strojąc sobie – jak to Joker
– niewybredne żarty z każdego, kogo
napotkał na swojej drodze: z widzów
i krytyków (obiecywał wszak wcześniej, że „Legion samobójców” to film
wszechczasów, w którym on sam będzie
grał pierwsze skrzypce…), z biednej Barbary i Jima Gordonów, a nawet z samego Batmana (zazwyczaj szarmancki i do
bólu profesjonalny Bruce Wayne przestylizowany w animowanym „Zabójczym żarcie” na Jamesa Bonda, który
żadnej towarzyszce przygód nie „przepuści” to dopiero niezły żart…). Jednak
prawdziwie wyrafinowanego psikusa
szalony clown zrobił nam wszystkim
w zeszłym roku…
Dlaczego komiks superbohaterski to
takie cudowne hobby? Za sprawą najciekawszych bohaterów, jakich dała światu
popkultura: superherosów? Z uwagi na
rysunki artystów pokroju Alexa Rossa,
tudzież rozwijane przez dziesiątki lat intrygi spod pióra wielokrotnie nagradzanych scenarzystów? Nie. Tak naprawdę
bowiem chodzi przede wszystkim o…
alternatywne okładki, dzięki którym komiks jest prawdziwym rajem dla kolekcjonerów (a jeszcze dwie dekady temu,
tuż przed komiksowym „krachem” –
również dla spekulantów). Okazuje się
jednak, że tak lubiane przez nas tzw. „variant covery” to również ostra jak brzytwa broń obosieczna, po którą w 2015 r.
cynicznie sięgnął „Pan J” aby… a jakże –
zrobić wszystkim psikusa.
Misternie uknuta przez Jokera intryga dotyczyła dwóch niesławny dziś
komiksów z ubiegłego roku: 36 numeru „Batmana” (tego, który krytykowaliśmy w SHM 1/2015 za pomysł z gumą
o smaku kryptonitu) oraz 41 numeru
serii „Batgirl”. W pierwszym z zeszytów
na alternatywnej okładce widniał Joker z klocków LEGO (rodem ze świata,
w którym Batman i jego kanciaści antagoniści brzydzą się mrokiem, zabijając
co najwyżej… śmiechem), sugerując nieświadomemu czytelnikowi, że komiks
dedykowany jest dla dzieci. Jakież więc
mogło być zdziwienie wielu milusińskich i ich wywiedzionych w pole matek
na widok komiksu, w którym zniewolony przez Jokera Superman z szyderczym
uśmiechem masakruje Batmana, a na
jednym z obrazków widać nawet makabryczny wizerunek „Pana J” z zerwanym i ponownie, niezdarnie doklejonym
skalpem twarzy?
Drugi z komiksów – a raczej towarzysząca mu, alternatywna okładka –
wzbudził jeszcze większe kontrowersje
jawnie nawiązując do rzeczonego „Zabójczego żartu”, gdzie bat-bohaterkę
postrzelono, rozebrano i rzucono do
stóp zrozpaczonemu ojcu. Prawdziwy,
szyderczy żart Jokera polegał tu jednak
nie tyle na wzbudzeniu fali oskarżeń
o szowinizm, epatowanie przemocą i tendencyjne postrzeganie kobiet
jako słabych ofiar pod adresem twórcy
ilustracji (który pod naporem krytyki
sam poprosił DC o wyrzucenia projektu okładki do kosza), lecz fakt, ze
okraszony nią komiks w rzeczywistości
charakteryzował się o wiele lżejszym
klimatem niż sugerowałby to nie pasujący doń, kontrowersyjny, pełen podtekstów front. Ech, gdyby tylko Batman
w porę powstrzymał Jokera i zamienił
komiksy okładkami…
Czy zatem chodzi o to, ze alternatywne okładki powinny być zakazane? Skądże znowu – jakimi hipokrytami musielibyśmy być snując taką tezę i jednocześnie
oferując niniejszy numer Superhero
Magazynu w aż czterech różnych warian-
tach. Ten tekst bowiem to jedynie przestroga, aby… nie oceniać książki – a już
w szczególności komiksu! – po okładce.
„Pan J” i jemu podobne zgrywusy tylko
czyhają aby wywinąć numer i na kolekcjonerskiej okładce wulgarnego komiksu
zdolnego przyprawić dziecko o koszmary
senne (Lobo!) umieścić usypiające czujność matek Pokemony (zwłaszcza dziś,
kiedy przeżywają swoje 5 minut), Krecika,
Hello Kitty czy innego Króla Lwa. Dlatego
tez już dziś drogie mamy publikujemy
wizerunki zakazanych postaci, których
powinnyście się absolutnie wystrzegać –
a przynajmniej zastosować w stosunku
do nich zasadę ograniczonego zaufania –
podczas poszukiwań komiksu dla swoich
latorośli…
Rys. M. Czarnocki
Krytyka Filmowego uniwersum
DC Comics staje
się ostatnio coraz bardziej
modna. O ile jednak twórcom „Świtu
sprawiedliwości” należał się kubeł zimnej wody za przesadnie ponury i niezbyt
fortunnie zmontowany film, o tyle opinie
zachodnich krytyków masakrujących widowisko Davida Ayera uznajemy za daleko przesadzone. Owszem – Joker jest
odrażająco brzydki i ma zdecydowanie
mniej czasu antenowego niż poprzednicy,
Enchantress nie specjalnie błyszczy w roli
przeciwnika zespołu, początek filmu bardziej niż kinową produkcję przypomina
ramówkę dawnego MTV a nasi niepokorni „samobójcy” zamiast najniebezpieczniejszych przestępców ziemskiego globu przypominają raczej zbieraninę całkiem miłych i mocno sentymentalnych osób uzdolnionych w sztukach wali i obsłudze broni
palnej, którzy po prostu znaleźli się na zakręcie. Tyle, że tak naprawdę to przecież nie
wiedźma, lecz wyśmienita Pani Waller jest tu arcywrogiem, „Pana J” jest tu tak naprawdę dokładnie tyle, ile powinno go być (w wychwalanym, animowanym „Ataku
na Arkham” wszak też nie było go więcej), dziś kiedy MTV nie jest już nawet cieniem
samego siebie taka masa dobrej, klasycznej i tak efektownie oprawionej muzyki rockowej w popcornowej produkcji jawi się niczym jednorożec, a koniec końców po
napisach wieńczących dzieło trudno nie uśmiechnąć się w duchu przyznając, że (nie)
boska Harley i spółka rzeczywiście stali się drużyną, której pomimo wszelkich niedostatków obrazu trudno nie obdarzyć szczerą sympatią. No i ten hołd dla mistrza
dla Rossa… Dlatego mówimy dziś stanowcze „nie” całemu światu nie godząc się na
globalną krytykę i chociaż film z pewnością arcydziełem nie jest (ten niespójny montaż…) na przekór krytykom śmiało polecamy seans „Legionu samobójców” wszystkim czytelnikom skłonnym do wyrobienia sobie swojej własnej opinii.
© 2015 DC Comics Inc.
których mianem określa się już niemal
każdą zbieraninę osobowości w komiksowym uniwersum Marvela. Po różnej
maści Avengersach – klasycznych, „nowych”, częściowo zmutowanych („Skład
jedności Avengers”), młodych („Young
Avengers”), studiujących („Avengers
Academy”), syntetycznych („Avengers
A.I.”) i „mrocznych” (tak, nawet Thunderboltów na bardziej nośnych marketingowo, złych Mścicieli przerobili)
przychodzi więc czas na… „Mścicieli-patriotów” („U.S.Avengers”)! Ciekawe
kto będzie następny: „Mściciele-lokaje”
(Jarvis, Wong i spółka), odzwierzęcy
„Pet-Avengersi” (Spider-Ham, Groot
i Kaczor Howard) czy dziewczyny, żony
i kochanki herosów zrzeszone w klubie
„Avengers W.A.G.s”...
5
Klasyk mawiał, że dziewczyny lubią brąz. Lubią też kwiaty, słodycze, nadmorskie spacery, filmy o miłości i dobre maniery u panów, którzy zawsze otwierają im drzwi. Przede
wszystkim jednak kobiety lubią… zakupy. Ubraniowe rzecz jasna. Nie przepadasz za tym
hobby? Nie pochwalasz, nie rozumiesz i nikomu go nie polecasz? Nienawidzisz całodniowych wypraw do centrum handlowego, podczas których zostajesz sprowadzony
do roli chodzącego wieszaka? Masz już dość całych szaf wypchanych po brzegi bawełną,
wiskozą i poliestrem, gdzie „ciuchożerne” mole buszują beztrosko zamiast ciebie – mola
książkowego, który chętnie zagospodarowałby to miejsce na rosnącą kolekcję komiksów? Poczekaj. Pomyśl. Zanim w szale chwycisz tekstylne zbiory swojej piękniejszej połowy i ciśniesz je przez okno przypomnij sobie, że… twoi superbohaterscy idole też lubią
trykoty. Lubią, a często wręcz nie mogą bez nich żyć.
Kostium to nieodłączny atrybut superbohaterskiego fachu, towarzyszący
obrońcom ziemskiego globu od zarania dziejów superheroizmu, kiedy to
pierwsi z cechu wyszli na ulice w czynie
społecznym bronić niewinnych przed
rosnącym w siłę elementem przestępczym. Kluczowy w tym miejscu jest spo6
łeczny charakter pracy superbohatera,
który nadał zasadniczy sens kostiumowi, przypisując mu – a w szczególności dopełniającej strój masce – funkcję
ochronną. Superbohaterstwo wszak to
funkcja podwyższonego ryzyka. Herosi
nie są służbami mundurowymi w świetle prawa, a tym samym nie mogą liczyć
© 2016 MARVEL
Szata nie zdobi człowieka.
A superbohatera?
te zaczęły żyć własnym życiem dzięki
identyfikującym je strojom, niezależnie
od osoby ten strój noszącej. W efekcie
pod nieobecność Bruce’a nad Gotham
czuwać równie dobrze mógł Dick Grayson, Jean-Paul Valley, a nawet czerstwy
Jim Gordon (dając społeczeństwu przekonanie o nieśmiertelności miejskiej
legendy), a dziś tym „ważniejszym” Kapitanem Ameryką jest nie Steve Rogers
borykający się chwilowo z łatką zdrajcy,
lecz noszący te same barwy Sam Wilson. Co więcej, nawet szefostwo Marvela zdaje się swoimi ostatnimi decyzjami
potwierdzać, że w relacji postać-strój
większą wagę przypisuje trykotowi, pokazując, że w silnie sfeminizowanym
uniwersum „all-new, all-different” wystarczy odziać kobietę w podrasowane
przez krawcową szaty Wolverine’a, Thora czy Iron Mana, aby z powodzeniem
kontynuować misję odstawionych na
boczny tor męskich oryginałów.
Postępująca przez dziesięciolecia
ewolucja zawodu superbohatera pociągnęła za sobą również nieuchronną
ewolucję trykotu przypisując mu cały
szereg nowych, kluczowych funkcji.
W efekcie część herosów nawet pomimo
zdjęcia masek, a tym samym rezygnacji
z ukrywania swojej tożsamości nigdy nie
zaprzestała stroić się w wymyślne, kolorowe szaty. Niektórzy herosi i ich przeciwnicy, najwyraźniej szukając inspiracji
w królestwie wielobarwnych zwierząt
i roślin nadali więc strojom specyficzne
funkcje egzotycznej flory i fauny: kusząco-wabiące (marvelowskie femme fatales Black Cat i Spider-Woman w skąpych
strojach zdolnych zauroczyć oponentów
i uśpić ich reakcje obronne), maskującą
(Venom – przyjmując postać każdej dowolnej osoby, Batman – niczym kameleon wtapiając się w mroki nocy) i odstraszającą (kiedy Batman krył się w cieniu,
Moon Knight ubierał się na biało, aby
już z daleka wzbudzać trwogę w sercach
oponentów i powstrzymywać ich przed
przestępczą działalnością, lub w ostateczności… przyprawiać ich o zawał).
Bardziej zaawansowane, naszpikowane
technologią stroje pozwalały zwiększyć
potencjał i precyzję posiadanych mocy,
skutkiem czego Spider-Man i Falcon
mogli szybować nad miastem, Bane –
pompować w swoje żyły supersterydy,
a zmutowani bracia Summers – wreszcie
© 2015 DC Comics Inc.
Magia trykotu
na pomoc państwa w zapewnieniu sobie i swoim bliskim ochrony przed zemstą przestępców – musieli więc swą
prawdziwą tożsamość najzwyczajniej
w świecie ukryć (co dobitnie potwierdził przypadek Spider-Mana z okresu
„Wojny Domowej”, kiedy to ujawnienie
tożsamości poskutkowało zamachem
na życie jego najbliższych). W związku
ze społeczną, „ochotniczą” formą pracy ukrywanie tożsamości jest zasadne
również na płaszczyźnie zawodowej.
Superbohater wszak aby jeść i opłacać
mieszkanie zarabiać musi przecież gdzie
indziej. Funkcja ochronna stroju pozwala więc ukryć hobby herosa przed pracodawcą, któremu nie koniecznie musi
podobać się pozasłużbowa aktywność
pracownika (czego zasadność dobitnie
potwierdza przypadek Spider-Mana,
który bez ukrywania tożsamości pracy
w Daily Bugle nigdy by nie dostał, tudzież Flasha, który roli samozwańczego
stróża prawa nie mógłby przecież łączyć
z pracą w policji). Nie trzeba zresztą chyba przypominać, że funkcja ta ma znaczenie również w przypadku superłotra,
który dzięki ochronie tożsamości jaką
zapewnia maska po przeprowadzonej
w nocy, spektakularnej akcji rabunkowej
może jak gdyby nigdy nic następnego
dnia wyjść niepokojony do sklepu po
mleko. O ile oczywiście zeszłej nocy nie
przeszkodził mu zamaskowany superbohater.
Wraz z zakorzenieniem się roli superbohatera w światowej popkulturze,
tudzież w krajobrazie fikcyjnych uniwersów, których obywatele mogli poczuć
się bezpieczni pod kuratelą sił skuteczniejszych niż policja i wojsko strój zyskał na znaczeniu rodząc nową funkcję:
identyfikacyjną, jednoznacznie definiującą bohatera i pomagającą budować
jego legendę. Ba, można wręcz wysnuć
pozornie tylko obrazoburcze stwierdzenie, że to strój właśnie, a nie to, kto się
pod nim kryje ostatnimi czasy stał się
głównym wyznacznikiem tożsamości
superbohatera. Za dowód wystarczy
tutaj przytoczyć przykłady dwóch ikon
uniwersów DC i Marvela – Batmana
i Kapitana Ameryki, w przypadku których w pewnym momencie znaczenie
zupełnie stracił fakt, że to Bruce Wayne
i Steve Rogers zbudowali legendę swoich superbohaterskich alter-ego, skoro
© 2016 Wizuale
Rys. R. Szłapa
M A G A Z Y N
ZBROJA DLA GIEROJA
Superbohater bez zbroi jest jak żołnierz bez karabinu. Dosłownie. Kiedy
bowiem przed herosem pojawiają się
naprawdę duże, poważne wyzwania
pokroju bitwy z Hulkiem czy inwazji
wrogiej armady obcych, nie wystarczy
peleryna, gumofilce i kolorowe portki –
niezbędne wówczas staje się wykorzystanie zbroi, jako specyficznej odmiany
trykotu: wymagającej zdecydowanie
większych nakładów pracy i środków
finansowych na jego utrzymanie, za
to dającego dużo lepsze efekty niż kawałek najszlachetniejszego nawet materiału tekstylnego. Zbroja bowiem,
chociaż spełnia szereg identycznych
funkcji jak opisane poniżej, klasyczne
trykoty, każdą funkcjonalność podnosi
na wyższy poziom.
Za wprowadzenie i renesans żelaznego garnituru w świecie komiksu
odpowiada oczywiście Tony Stark,
który wprowadził szereg nowych
funkcjonalności do świata trykotu
i poprzez liczne wariacje i wieloletnie
udoskonalenia pierwotnego projektu udowodnił, że technologią można
zdziałać więcej niż wrodzoną/nabytą supermocą: stawić czoła Hulkowi
(zbroja Hulkbuster), stworzyć latający
czołg (zbroja War Machine powstała
po wyposażeniu oryginału w… armatę), połączyć w jedno ogień i wodę,
tj. Kapitana Amerykę i Iron Mana (pomalowana przez Normana Osborna
w barwy narodowe zbroja Iron Patriot), nie wspominając o funkcji budulca nowych form życia (zbroja jako
pierwsze „ciało” filmowego Ultrona) oraz innowacyjnym rozwiązaniu
problemu potrzeb fizjologicznych męczących herosów pomiędzy kolejnymi
potyczkami (wbudowana funkcjonalność systemu sanitarnego).
Zbroja, namiętnie wykorzystywana zarówno przez herosów jak
i twórców komiksowych szczególnie w ostatniej dekadzie ubiegłego
wieku, tj. w czasach, kiedy wszystko
w komiksie musiało być podkręcone
do granic – „bardziej”, „jaskrawiej”
i „mocniej” – dziś po latach wraca do
łask. Nasz rodzimy Biały Orzeł więc,
identycznie jak Kapitan Ameryka
w latach dziewięćdziesiątych, kiedy
to serum superżołnierza zaczęło zjadać go od środka, również posiłkuje
się zbroją pozwalającą uzupełnić mu
wyczerpujący się wraz ze spadającym stężeniem supersurowicy potencjał. Czarna Pantera – podobnie
jak Iron Man w przeszłości – ujawnił
właśnie zalegający na stanie egzemplarz nowego, kociego(!) Hulkbustera, którego już na jesieni użyje do
unieszkodliwienia nowego, „totalnie
odjazdowego” Hulka. Idąc dalej tym
tropem należałoby wspomnieć Jima
Gordona, który jeszcze przed chwilą
próbując wypełnić lukę po zaginionym Bruce’ie Wayne’ie posiłkował
się potężną zbroją z bat-króliczymi
uszami (zupełnie jak Jean-Paul , który tuż po wydarzeniach opisanych
w historii „Knightfall” zbudował sobie zbroję pozwalającą mu stać się
lepszym Batmanem) tudzież Lexa
Luthora, który jeszcze przed nastaniem rzeczywistości „New 52” miał
do czynienia ze zbrojami, a który
dziś – tak jak dwaj znani panowie
tuż po „pierwszej” śmierci Supermana: John Henry Irons w stalowym
uniformie z logo „S” na piersi i zmartwychwstały Clark Kent w kryptońskiej zbroi bojowej – szykuje się do
zostania nowym, samozwańczym
spadkobiercą Supermana.
7
M A G A Z Y N
panować nad mocami jak prawdziwi herosi, zamiast stwarzać ciągłe zagrożenie.
Stroje te mogły również dać moc tym,
którzy jej w ogóle nie posiadali (kim
byłby Shocker bez swoich elektrycznych
bransoletek, Hal Jordan bez cudownej
błyskotki czy Ultimate Rhino bez „kostiumu nosorożca?). Jeszcze inne były
w stanie zamaskować, a niekiedy nawet
zniwelować ułomność super/antyherosa (blaszany strój Dr. Dooma pomagał tuszować blizny, elastyczny kostium
Agenta Venoma – zastąpić odcięte kończyny symbiontem, szkarłatny uniform
Deadpoola – ukryć brzydotę oraz krew
sączącą się z ran, a ikoniczne spodnie
Hulka – zabezpieczyć świat przed… globalnym zgorszeniem). Co bardziej wyrafinowane kostiumy oferowały jeszcze
więcej, dysponując m.in. funkcjonalnością podtrzymywania życia (Mr. Freeze
bez swojego mroźnego trykotu spociłby
się wszak na śmierć a „niebieski”, elektryczny Superman z lat dziewięćdziesiątych – rozpłynął gdzieś ponad miastem).
Część bohaterów z kolei strój zaczęła
wykorzystywać do uzewnętrzniania
uczyć patriotycznych (Kapitan Ameryka
– wobec USA, Captain Britain – wobec
Wielkiej Brytanii, rodzimy Biały Orzeł
– naszej ojczyzny, Superman w stroju
Kryptonmana – swojej ojczystej planety), tudzież do okazywania uwielbienia
swoim idolom (Agent Venom – w podstawowej, mniej potwornej formie
ciężko-zbrojnego Spider-Mana składał
hołd swojemu pajęczemu wzorowi do
naśladowania, rodzimy Incognito – bo-
haterowi kultowych horrorów z lat
czterdziestych ubiegłego wieku, Hobgoblin – Green Goblinowi, a Spawn z maską z charakterystycznym wzorem wokół
oczu i żywym, symbiotycznym strojem
– Venomowi, którego Todd McFarlane
powołał do życia na kartach Spider-Mana tuż przed pójściem „na swoje”
pod szyld Image Comics). Najbardziej
osobliwe funkcjonalności do superbohaterskiego życia wniosły jednak nie
innowacyjne zabawki, lecz organiczne,
żyjące stroje Spawna i Venoma, stając
się nie tylko akceleratorami potencjału
ich nosicieli, ale i ich swoistymi, toksycznymi… przyjaciółmi (tak, ci panowie
rozmawiają ze swoim trykotami!). Pewną ciekawostką może być również strój
Penance’a z okresu superbohaterskiej
wojny domowej, który oprócz funkcji
wyzwalacza mocy bohatera (ból spowodowany uciskiem kolców, którymi od
wewnątrz naszpikowany był kostium budził moce herosa) pełnił przede wszystkim rolę stroju… żałobno-pokutnego.
Nie każdy heros musi nosić strój. Ot,
chociażby superbohaterscy kochankowie Luke Cage i Jessica Jones, którzy na
początku kariery trykotów używali, ale
wyglądali w nich na tyle przaśnie, że
dziś zarzekają się, że nigdy trykotu nie
założą, bo to zwyczajny obciach (chociaż
Ramoneska, którą już dziś fani superbohaterów kojarzą jednoznacznie z osobą
Jessiki najwyraźniej właśnie trykotem
się stała…). To jednak tylko nieliczne
wyjątki potwierdzającego regułę o stroju jako nieodłącznym atrybucie super-
bohatera we współczesnym świecie,
gdzie już nawet ci sami filmowcy, którzy
jeszcze 15 lat temu, w pierwszej części
przygód „X-Men” szydzili z trykotów
twierdząc, że na ekranie nie mają racji
bytu, dziś klasyczne stroje czynią prawdziwą wisienką na torcie swoich produkcji (patrz finał „X-Men: Apocalypse”).
Szata podobno nie zdobi człowieka.
Zdecydowanie jednak zdobi superbohatera (a przy okazji również definiuje go, karmi, wzmacnia jego potencjał
i chroni jego tożsamość, pozwala mu
wyrazić wdzięczność, szacunek i dumę,
umożliwia dominację nad przeciwnikiem a nierzadko również ratuje życie
setkom uciśnionych). Dlatego zawsze
pamiętaj: kiedy twoja luba ciągnie cię za
rękaw na wyprawę po nowe buty, torbę
lub sukienkę, nie musi wcale chodzić jej
o kolejny, głupi „ciuch” czy inny gadżet
do kolekcji, który założy raptem jeden
raz (albo wcale…), by następnie nonszalancko pchnąć go w najgłębsze czeluści
szafy na pożarcie zachłannej bestii zwanej zapomnieniem. Z pozoru błaha kiecka może mieć bowiem drugie dno – być
może dziewczę skrywa w sobie nieznaną
ci, sekretną tożsamość i w nocy wymyka się odziane w swoją nową zdobycz,
aby stawiać czoła złu i ratować życia niewinnych? A nawet jeśli koniec końców
okaże się, że tę teorię można między
bajki włożyć w ostateczności zapewne
i tak uratujesz przynajmniej jedno życie:
swoje własne, nie stając na drodze do
szczęścia swojej ukochanej kolekcjonerce tekstyliów…
2 LATA Z SUPERHERO MAGAZYNEM!
„Piekielna Kuchnia” (ang. „Hell’s Kitchen”) to nie tylko owiana złą sławą dzielnica nowojorskiego Manhattanu i jedna z najważniejszych enklaw prawdziwego, bezkompromisowego superbohaterstwa, hartowanego w pocie, bólu i hektolitrach krwi lokalnych herosów. To również miejsce
spotkań mistrzów komiksowego cechu, gdzie poznasz tajniki ich kuchni: od skryptu scenariusza,
poprzez storyboard i inne półprodukty komiksowego rzemiosła, na gotowej do druku stronie kolorowego zeszytu skończywszy.
W niniejszej odłosnie „Piekielnej
Kuchni” proces powstawania przykładowej strony z najnowszego, dziesiątego
epizodu serii „Biały Orzeł” pt. „Kroniki
konfliktu cz. 1” przedstawi nam połowa
twórczego duetu odpowiedzialnego za
przygody warszawskiego superherosa –
rysownik, Adam Kmiołek.
1. Skrypt
Strona 14 przedstawia walkę powietrzną Białego z dronami i jest drugą stroną
w komiksie, gdzie pokazujemy naszego
bohatera w nowym stroju. Oczywiście
Maciek (scenarzysta serii i brat Adama w jednej osobie – przyp. red.) daje
mi wolną rękę jeśli chodzi o kadry. Opisy
w skrypcie jak je przedstawić są jedynie
sugestią. Lasery postanowiłem zamienić
na rakiety, bo uznałem, że może będą ciekawiej wyglądać wizualnie. Bardzo rzadko
zmieniam istotnie układ rysunków. Tym
bardziej że…
2. Storyboard
…dotychczas storyboardy robiliśmy
wspólnie. Jednak ostatnio postanowiliśmy się rozdzielić. Zrobienie całego storyboardu to kilka wieczorów. Łatwiej
zakomponować scenę najpierw na nieco
mniejszym formacie. Z boku umieszczam
jakieś szkice, czy inne elementy pomocnicze. Wolę też pracować na kartce niż
komputerze, taka forma jest dla mnie
bardziej swobodna. Mimo, że cyfrowo
można łatwo i szybko ustawiać, przesuwać, skalować kadry itd., a tu trzeba się
namachać gumką i w razie potrzeby rysować od nowa. Co jednak wychodzi tylko
na plus. Zawsze można też użyć nożyczek
(śmiech).
3. Szkic cyfrowy
Do kilku stron w numerze 10 zdecydowałem się robić pierwszy szkic cyfrowo.
I są to te strony, które wyszły mniej koślawo (śmiech). Tu już wprowadzanie istot-
8
BIAŁY ORZEŁ #10
Kroniki Konfliktu. cz.1. str.14.
9
M A G A Z Y N
nych zmian ręcznie w połowie drogi bywa
bolesne. Łatwiej też użyć ewentualnych
pomocy np. siatki z perspektywą. Kadr 2
rysowałem wzorując się mocno na zdjęciu, dlatego nie było potrzeby szkicować
teraz ujęcia z Katedrą Gnieźnieńską i zarysem miasta w tle.
4. Szkic ołówek
Niestety nie mam zdjęcia przedstawiającego szkic ołówkiem. Powstał on natomiast z pomocą lightbox’a. Wydrukowany
szkic cyfrowy na A3, został odrysowany
z małymi zmianami ołówkiem na docelowym papierze plus dodałem brakujące
elementy – kadr 2. Można też wydrukować
stronę ze szkicem (w delikatnym niebieskim kolorze) już na właściwym papierze
i od razu przystąpić do nakładania tuszu.
5. Tusz
Numer 10 jest pierwszym, w którym
porzuciłem cyfrowe nakładanie tuszu (jedynie pierwsza i druga strona). Chcąc nieco odpocząć od ciągłego wpatrywania się
w ekran, po całym dniu pracy… wpatrywania się w ekran. Chociaż manualny tusz
już pojawił się na stronach Białego Orła,
w numerze 6, Anna Helena Szymborska
również pracowała tradycyjnie, w #9 jednak przerzuciła się na cyfrowe techniki.
Nie ma co ukrywać, praca na komputerze
Strona 14
Strona przedstawia walkę w powietrzu, podczas której nagle następuję atak z ziemi.
1.
Wystrzał z lasera mija głowę Białego Orła o centymetry. Ten lekko uchyla się w ostatniej chwili.
BO: No i wykrakałem.
2.
Widzimy katedrę gnieźnieńską i zarys miasta. Czyli widok z perspektywy bohaterów
patrzących w dół. Z katedry w kierunku bohaterów lecą dwa drony (są małe na tym
rysunku, ledwie dostrzegalne).
BO: Ktoś strzelał z okolic Katedry. Zaczekaj... Chyba coś leci w naszą stronę.
HUDINI: Pan Odpowiada zastawił na nas pułapkę? Ale czemu miałby to zrobić?
3.
Zbliżenie na drona, który strzela do bohaterów. W tle drugi, nieco dalej.
BO(głos): Drony!? Komitet powitalny nie wygląda mi na przyjazny.
4.
Focus na Hudiniego, który próbuje patrzeć w górę w kierunku BO.
HUDINI: Obiecaj, że nie będzie turbulencji.
5.
Malutki kadr, gdzie widać fragment twarzy BO, np. usta, lub oczy.
BO: Pasy zapięte? Trzymaj się.
6.
BO z dużą prędkością przelatuje między promieniami laserów,
unikając ich. Leci w stronę dronów.
HUDINI: WOOOW! Zaraaaz zobaczymyyy mojeee śniadanieee!
BO: To potrwa tylko chwilę.
1 SKRYPT SCENARIUSZA
jest dużo łatwiejsza. Świetnym programem jest np. Manga Studio, gdzie można
skorzystać z pewnego rodzaju asysty – stabilizacji kreski. Linie dzięki temu są gładkie
i płynne. Tuszowanie/inkowanie ręczne to
coś, co na początku potrafi doprowadzić
do szaleństwa jeżeli nie ma się do tego naturalnego daru. Przymierzałem się do tej
zmiany już od dawna, ale efekty bywały
zniechęcające. Ostatecznie jednak nie ma
innej metody na wyrobienie sobie ręki jak
ciągła praca. Gdy tusz przestaje chlapać na
lewo i prawo już jest nieźle (śmiech). Mam
nadzieję, że numer 11 będzie pod tym
względem już nieco lepszy.
3 SZKIC CYFROWY
czasem filtrów po całości strony lub na wybranych kadrach dla stonowania, nadania
odpowiedniego klimatu. Tu użyłem filtru
6. Kolor
Po zeskanowaniu planszy pierwszym
etapem kolorowania są tzw. Flatsy (na
zdjęciu widać je bez tuszu). Najprościej
mówiąc jest to nic innego jak kolorowanka.
Kolory na tym etapie nie muszą się zgadzać
1:1, ważne, żeby wszystko było rozdzielone
i umożliwiało szybką selekcję do ostatecznego kolorowania. Jeżeli chcemy wybrać
wszystkie czerwienie ze stroju Białego
Orła, to dzięki temu możemy to zrobić dosłownie trzema kliknięciami. Dalsza praca
z kolorem to już cieniowanie poszczególnych elementów, ewentualnie dodawanie
tekstur (dla wzbogacenia niektórych powierzchni) czy efektów takich jak rozbłyski
np. hełm, zbroja, drony. Na koniec używam
10
2 STORYBOARD
5 TUSZ
Ocean Air, który dodał nieco niebieskości.
Chciałem, żeby sceny walki powietrznej,
które są pierwszymi ujęciami nowego
stroju, były żywe w kolorze, by móc go zaprezentować czytelnikowi w odpowiedniej
kolorystyce.
6 KOLOR PRZED I PO DODANIU EFEKTÓW
4 KOLOR PŁASKI (BEZ TUSZU)
6 KOLOR FINALNY (BEZ TUSZU)
11
M A G A Z Y N
BATMAN/SĘDZIA DREDD: SĄD NAD GOTHAM
Draka na styku prawa i sprawiedliwości
Dariusz Stańczyk
Jest jeszcze na tym świecie takie miejsce – mityczna utopia, która wciąż nie zna
żadnych granic, mezaliansów i kulturowych różnic. To miejsce – zwane dumnie
komiksem – gdzie koegzystują ze sobą postaci „nie z tej bajki” – gdzie Punisher
poluje na Eminema i innych baronów gangsta-rapu, śpiącą królewnę ze snu budzi
członek X-Men, a Bruce Wayne przybija żółwia... żółwiom. To miejsce, gdzie każdego dnia stykają się ze sobą...
ODRĘBNE ŚWIATY
© 2015, 2016 DC Comic Inc. & IDW Publishing
BATMAN/TEENAGE MUTANT NINJA TURTLES
Gdy człowiek udający zwierzę spotkał zwierzęta udające ludzi…
Każda szanująca się stolica na tym świecie, oprócz pełnienia dumnej funkcji administracyjnej wizytówki swojego regionu powinna nieść ze sobą jakąś konkretną wartość dodaną. Jeśli więc holenderski Amsterdam uznamy jednocześnie światową mekką rowerzystów, niemiecki Berlin – światową stolicą emigracji, a dumę lubuskiego, Nową Sól – stolicą
europejskiego bezguścia (z uwagi na jej wątpliwą ozdobę – największego na świecie krasnala ogrodowego), wówczas amerykański Nowy Jork, obficie naszpikowany różnej maści
Spider-Manami, Fantastycznymi Czwórkami, Cudownymi Kobietami i Zielonymi Latarniami w każdej możliwej rzeczywistości powinniśmy nazwać… światową stolicą superbohaterstwa. Jednak w tej konkretnej, mocno specyficznej rzeczywistości – gdzie najbardziej
leniwe, ziemskie gady po zmianie liściastej diety na włoskie placki z serem i pepeeroni
przeistoczyły się w żwawych, zamaskowanych stróżów miasta – „Wielkie Jabłko” niestety
chwilowo zostało pozbawione superbohaterskiej opieki. Oto bowiem czterej zmutowani
szambonurkowie rodem z nowojorskich kanałów postanowili wyjechać z miasta i odwiedzić obce uniwersum, aby przekonać pewnego rogatego milionera i jego lokaja, że… fast-food w diecie superbohaterskiego arystokraty to nie grzech.
Rok 2016 to (kolejny już) rok mainstreamowego komiksu w kinie. Na Deadpoolu,
Mścicielach i Lidze Sprawiedliwości superbohaterska inwazja na Hollywood jednak
się nie kończy, na wielkim ekranie swoją
14
operacji wydawnictw DC i IDW, na łamach
którego przecięły się właśnie losy człowieka udającego zwierzę i zwierząt udających
ludzi. I chociaż na pierwszy rzut oka próba pożenienia ponurego, rogatego stróża
sprawiedliwości z pogodnymi amatorami
„włoszczyzny” pachnie skrajnym mezaliansem, okazuje się, że herosów łączy wiele.
Ani to ponure, zdeprawowane Gotham
tak poważne i mroczne dla zmutowanych
wesołków, ani gadające żółwie tak przesadnie fantastyczne i niedorzeczne dla
poważnego Bruce’a Wayne’a jak mogłoby
się wydawać. W tej krótkie, sześcioczęściowej miniserii, gdzie sympatyczni kanalarze chwilowo uwięzieni w uniwersum
DC muszą zmagać się nie tylko z wrogami
Batmana, ale i z upływem czasu (im dłużej
w tym świecie, tym bliżej do ewolucyjnego regresu i powrotu do postaci bezrozumnych, akwariowych gadów) herosi
obu wydawnictw zgrabnie uzupełniają się
w punktach stycznych umiejętnie nakreślonych przez scenarzystę serii, Jamesa
Tyniona IV. Któż bowiem nadawałby się
lepiej do okiełznania starego „przyjaciela” Batmana, Killer Croca, niż paczka żółwich herosów, którzy na potyczkach ze
zmutowanymi hybrydami ludzi i zwierząt
– ot, choćby Bebopem i Rocksteadym –
zjedli zęby? Któż z kolei lepiej wspomógłby żółwie w walce z ich arcywrogiem,
Shredderem i jego skocznymi pomagierami, niż Batman, który nie tylko okiełznał
dysponującego identycznym, czarnym
pasem arcymistrza sztuk walki i jego
gang zabójców ninja, ale i został jego
zięciem? I chociaż zgrzytów tu nie brak
(potraktowanie mutagenem penitencjariuszy Azylu Arkham skutkujące zamianą
Mr. Freeze’a w misia polarnego pachnie
wszak najgorszymi epizodami z błazeńskiej, campowej przeszłości Batmana),
koniec końców trudno nie uśmiechnąć się
na widok przekomarzań roztrzepanego
Michaelangelo z nobliwym Alfredem, nie
zacisnąć kciuków podczas walki na pięści
Bruce’a i Oroku Saki’ego, ani nie docenić
atrakcyjnej oprawy graficznej, ożywiającej ten bodaj najdziwniejszy, komiksowy
alians w karierze Batmana.
Dziś, po upływie blisko ćwierć wieku drugiego z bohaterów „Sądu nad
Gotham” – Sędziego Dredda – nie sposób nie znać. Chociaż może wciąż nie
tak popularny jak herosi Marvela czy DC,
rozkosznie nadęty superfunckjonariusz
prawa rodem z komiksów brytyjskiego
wydawnictwa 2000AD ostatnimi czasy
wciąż przypomina światu o sobie – czy
to za sprawą głośnego, „społecznego”
ruchu fanatyków (bo poziom niegroźnej,
fanowskiej fascynacji już dawno został
w tym przypadku przekroczony) walczących o sequel obrazu „Dredd” z 2012 roku
z wyśmienitym Karlem Urbanem w roli tytułowej, czy to za sprawą licznych, wzbudzających powszechną ekstazę plotek
o serialowej kontynuacji filmu, rzekomo
potajemnie przygotowywanej w studiach
telewizji Netflix. Całkiem nieźle zresztą
Dredd ma się i w świadomości polskiego czytelnika, gdzie doświadcza właśnie swoistego życia po życiu, umiejętnie
wskrzeszony przez iławskie Studio Lain,
którego przedruki komiksów z uniwersum 2000AD znikają z księgarnianych półek w okamgnieniu. W 1993 roku jednak
zarówno Dredd, jak i trzecia obok sędziego i Człowieka-Nietoperza równorzędna
gwiazda komiksu – twórca oprawy graficznej albumu, Simon Bisley – byli dla rodzimych, nieopierzonych czytelników personami jeszcze zupełnie nieznanymi. Gdy
więc w ich ręce trafił „Sąd nad Gotham”…
szczęki trzeba było zbierać z podłogi.
„Sąd nad Gotham” to jedna z tych historii, która odpowiada na pytanie, co by
było, gdyby dwóch bohaterów z różnych
światów spotkało się na ubitej ziemi, re-
alizując stary, mocno zgrany schemat:
„najpierw się bijemy, a potem kolegujemy”. Przyczynek dla fabuły stanowi
kradzież pasa wymiarów przez pewnego
niepokornego obywatela Mega City One
(matecznika Sędziego Dredda), który to
traci ten niezwykle potężny gadżet na
rzecz arcyłotra tutejszego uniwersum –
Sędziego Deatha. Ta odrażająca personifikacja śmierci po rzuceniu się w wir
międzywymiarowych wojaży niezapowiedzianie pojawia się w Gotham, gdzie
szybko zaczyna zbierać krwawe żniwo.
Interwencja Batmana jest, rzecz jasna,
błyskawiczna i skuteczna, jednak pechowo dla Mrocznego Rycerza, pas wymiarów przenosi go do futurystycznej dystopii świata 2000AD, gdzie rolę sędziego,
ławy przysięgłych i kata w jednym pełnią
funkcjonariusze Departamentu Sprawiedliwości. Bezprawne samosądy, będące domeną rogatego rycerza nie są
tam mile widziane, podobnie zresztą
jak maski, rzutki, lotki, granaty błyskowe
i inne gadżety z arsenału herosa. Łatwo
się domyślić, że gdy Batman spotyka na
swojej drodze sędziego Dredda, szybko
dochodzi między nimi do sprzeczki na
temat wyższości prawa nad sprawiedliwością. Jak dobrze wiemy, gdzie dwóch
się bije, tam trzeci korzysta. Szalejący
w tym czasie w uniwersum DC Sędzia
Death również szybko znajduje sobie
adekwatnego kompana do zabawy, ale
w przeciwieństwie do panów z okładki
nie traci czasu na bezsensowne sprzeczki. A gdy wcielona śmierć łączy swoje siły
z mistrzem strachu… w Gotham zaczyna
się prawdziwa impreza!
© 1993 DC Comics Inc.
drugą młodość przeżywają bowiem właśnie kolejni herosi rodem z komiksu – Wojownicze Żółwie Ninja. Co więcej, już sam
film kwalifikuje się do wzmianki na łamach
„Odrębnych światów”. Zmutowanym, pizzożernym herosom na ekranie towarzyszy
bowiem również ich komiksowy, superbohaterski przyjaciel w hokejowej masce,
Casey Jones, portretowany przez Stephena
Amella – „Zieloną Strzałę” z przedziwnego,
telewizyjnego serialu DC o szmaragdowym
łuczniku, który najwyraźniej bardzo chciałby zostać… Batmanem (przeciwników i elementy biografii wszak cynicznie podkrada
z mitologii Człowieka Nietoperza – przyp.
red.). Szczęśliwie dla wszystkich miłośników Żółwi Ninja, którzy chcieliby zobaczyć
swoich idoli w towarzystwie prawdziwego,
pełnowartościowego Batmana z pomocą
przychodzi komiks będący efektem ko-
Jest rok 1993. W polskich kioskach pojawia się pierwszy taki album w superbohaterskiej ofercie TM-Semic: grubszy niż standardowy zeszyt, już nie szyty, lecz klejony,
z niespotykanym wcześniej w portfolio wydawcy eleganckim, kredowym papierem
w środku zamiast standardowej, szybkożółknącnej masówki. Krótko mówiąc: produkt
luksusowy. A tam, gdzie luksusowa otoczka, nietuzinkowej oprawie towarzyszyć musi
równie nietrywialna treść i nie byle jaki bohater. Z okładki wita nas więc obowiązkowo dobrze znana, święcąca wówczas sukcesy zarówno w komiksie jak i na ekranie
postać z symbolem nietoperza na piersi. Skryty w półmroku Batman, szybujący nad
tajemniczym, mierzącym z pistoletu prosto w nos czytelnika motocyklistą, wygląda
wprost imponująco, ale… kim u licha jest ten butny, ciężkozbrojny jegomość na jednośladzie?
„Sąd nad Gotham” to wizualne arcydzieło. Groteskowe, często wręcz wulgarne ilustracje ubiegłorocznego gościa
łódzkiego MFKiG pasują doskonale do
specyficznego humoru odpowiedzialnego za scenariusz Alana Granta, wspomaganego tutaj zresztą przez samego ojca
Dredda – Johna Wagnera. W rezultacie
każdy panel komiksu to bezapelacyjnie
małe dzieło sztuki, godne oprawienia
w ramkę. Będący w absolutnie szczytowej
formie Simon Bisley zostawia tutaj daleko w tyle inne swoje pamiętnej prace,
włącznie z wznowionym w zeszłym roku,
kultowym „Lobo: Ostatni Czarnianin”. Nic
dziwnego, że w swoim czasie tworzący dla
2000AD artyści mieli odgórny przykaz naśladować go możliwie jak najlepiej. Inną
kwestią jest fakt, że owa wszechobecna
w komiksie groteska nie każdemu będzie
pasować i być może nie do końca zgrabnie
komponuje się z Batmanem takim, jakiego znamy dziś – nobliwym i z pełną powagą realizującym swą krucjatę przeciw
złu – a i sam Dredd miał w swojej karierze
znacznie ciekawsze historie, traktujące
świat przedstawiony jak i samego sędziego zdecydowanie bardziej serio. Pytanie
tylko, czy w ogóle historię tę dało się
opowiedzieć inaczej? Bez groteskowego
przymrużenia oka wszak nagromadzenie
tak posępnych, dumnych i nabrzmiałych
od wypełniających ich serca ideałów
funkcjonariuszy prawa i sprawiedliwości
mogłoby poskutkować jakimś niekontrolowanym wybuchem…
15
M A G A Z Y N
DC REBIRTH: ACTION COMICS
Wspomnień czar
© 2016 DC Comics Inc.
© 2016 DC Comics Inc.
© 2016 DC Comics Inc.
Lex Luthor! Dura Lex, sed Lex – chciałoby
się zakrzyknąć… Co więcej, znów w akcji
widzimy superzbroję (nieco podobną
do tej, którą dzierżył John Henry Irons
w rzeczonym Supermanie 1/96) wzmocnioną boską mocą mateczki-skrzyneczki
(również dobrze znanej z łamów komiksów TM-Semic), znów na pierwszym
planie przewija się kilku bliźniaczo podobnych osobników podających się za
Clarka Kenta lub Supermana, a na kartach kolejnych numerów dwutygodnika
co chwila pojawiają się retrospektywne
kadry rodem z pamiętnego finału starcia
Supermana z Doomsdayem (kadr z herosem ruszającym do natarcia tuż po ostatnim przed śmiercią pocałunku Lois, scena z martwym bohaterem w ramionach
ukochanej). Ba, mamy tu wreszcie nawet
samego Doomsdaya…
Jeden rzut oka na listę twórców
i wszystko staje się jasne: DC zmienia
podstawę programową i zamiast na reformatora Goethego stawia na… naszego
uroczo konserwatywnego Himilsbacha,
który jak wiadomo lubił tylko te melodie,
które już kiedyś słyszał. A jak wiadomo
grać z tym samym wyczuciem, z którym
grało się kiedyś potrafią tylko prawdziwe gwiazdy czasów minionych. Oto więc
u steru znów stoi dawny wielki dyrygent
i żywa legenda DC – poczciwy Dan Jurgens, który ćwierć wieku temu stworzył
postać Doomsdaya, tylko po to zresztą
aby spektakularnie uśmiercić Człowieka ze Stali i zagwarantować bohaterowi i jego komiksowym seriom rynkowy
sukces. Dziś scenarzysta najwyraźniej
próbuje znów zaserwować nam ten sam
stary, już nieco zgrany hit i namiętnie
ucieka się do autocytatu niejednokrotnie
dając towarzyszącym mu artystom do
przekalkowania swoje własne ilustracje
(wspomniane wyżej kadry z amerykańskiego „Supermanana #75), na powrót
wprowadzając na pierwszy plan starych
znajomych (Maggie Sawyer), przywracając Doomsdayowi formę, w której smakuje najlepiej (a jak wiadomo najlepiej
smakuje wtedy, gdy spowija go aura tajemniczości), a nawet sięgając po takie
szczegóły z przeszłości Supermana jak
praktyczna superumiejętność herosa:
Tytuł: Action Comics #957-#959
Twórcy: D. Jurgens, P. Zircher,
T. Kirkham i inni
Kraj: USA
Rok: 2016
Wydawnictwo: DC COMICS
FLASHPOINT. PUNKT KRYTYCZNY
Szanuj ojca swego i matkę swoją
Pewnego razu Bóg szepnął do ucha
Mojżeszowi (czy raczej zostawił mu wiadomość nagraną na „skalnej” sekretarce): „Szanuj ojca swego i matkę swoją”.
Wiedział bowiem stwórca, że równowaga to rzecz święta – i to tak w komiksie
superbohaterskim, kinie science-fiction,
jak i w normalnym, codziennym życiu,
gdzie wszelakie nierówności prędzej czy
później prowadzą do konfliktów. Wiedział też, że dla zachwiania równowagi
nie potrzeba wcale wielkich, spektakularnych zmian: nagłego wzrostu potencjału nuklearnego jednego z mocarstw,
znaczącej obniżki ceny surowca żywiącego daną część świata, czy znalezienia się w rękach paskudnego złoczyńcy potężnego, magicznego artefaktu
zdolnego zmienić ustalone status quo
i przeważyć szalę na stronę zła. Wiedział
bowiem Bóg, że równie potężną moc
utrzymywania światowej równowagi
w ryzach jak wielkie armie, pieniądze,
kosmiczne kostki, aasgardzkie młoty czy
pierścienie mocy posiada… rodzina.
Niebagatelny wpływ śmierci rodziców
na przyszłość superherosów i całych superbohaterskich uniwersów Marvela
i DC znany jest miłośnikom komiksów
nie od dziś. Trudno w końcu nie zauważyć, że już samo superbohaterstwo i lwia
część panteonu herosów – z Batmanem,
Flashem i Spider-Manem na czele – rodziła się nie w kosmosie, pośród ciskanych
wokół wiązek laserowych, lecz właśnie
na grobach ojców (tudzież w ciemnych
zaułkach, w których ojcowie i matki ginęli). Co więcej, twórcy współczesnych,
wielkich eventów komiksowych namiętnie wykorzystujących zjawisko podróży
w czasie coraz częściej również zaczynają budować swoje alternatywne wizje
świata od śmierci czyjegoś rodzica, skutkującej powstaniem post-apokaliptycznej rzeczywistości, w której świat nagle
pozbawiony zbawiennego wpływu taty
na historię błyskawicznie pogrąża się
w chaosie (żeby wspomnieć tylko rządy
Apoocalypse’a w „Erze Apokalipsy” moż-
© 2016 DC Comics Inc.
Goethe mawiał, że „kto nie idzie do
przodu, ten się cofa”. Miał rację. Wszak
wszystko i wszyscy, którzy nie chcieli
poddać się wiatrowi zmian: gospodarka
centralnie planowana, polityka ciepłej
wody w kranie czy niegdyś wielka, fińska Nokia jak jeden mąż podzielili ten
sam, przykry los przeciwników ewolucji
lądując na śmietniku historii. Niestety –
rozwój również nie gwarantuje automatycznego sukcesu. Zwłaszcza wtedy, gdy
ewolucję myli się z rewolucją…. Kiedy
więc wydawnictwo DC zauroczone wizją profitów, jakie niesie ze sobą postęp
zatraciło się w transformacji ustrojowej
wymieniając praktycznie wszystkie trybiki mechanizmu i sprawiając, że ów przestał przypominać to, do czego czytelnicy
przywykli przez dziesiątki lat, ci sukcesywnie zaczęli opuszczać progi coraz
bardziej obcego im uniwersum serwując
wydawnictwu bolesny spadek w rankingach sprzedaży komiksów. Dziś, kiedy
w świecie DC – podobnie zresztą jak i we
współczesnym, realnym świecie – począwszy od Metropolis, poprzez Star City
aż po samo Gotham następuje nagły,
lawinowy wręcz zwrot ku konserwatywnym korzeniom, skutkujący powrotem
do starej numeracji, klasycznych wątków, a nawet klasycznego logo komiksy
wydawnictwa – na czele ze zbliżającą się
do jubileuszowego, tysięcznego numeru
serią „Action Comics” – coraz bardziej
zaczynają przypominać historie sprzed
wydarzeń opisywanego obok „Flashpointu”. Ale żeby aż tak?
Umarł Superman, niech żyje nowy Superman. Oto bowiem dziś, tuż po śmierci
Człowieka ze Stali z uniwersum „New 52”,
dokładnie tak samo zresztą jak ćwierć
wieku temu tuż po śmierci „ówczesnego” Supermana z rąk Doomsdaya, na placu boju jak grzyby po deszczu zaczynają
pojawiać się kolejni chętni do wzięcia na
swe barki dziedzictwa superherosa. Podobnie więc jak i w archiwalnym zeszycie
serii „Action Comics” przedrukowanym
w polskim „Supermanie” 1/96 dziś przestępstwo również udaremnia tajemniczy
uzurpator z charakterystycznym symbolem „S” na piersi, którym tym razem okazuje się… nowy superszeryf Metropolis:
super-golenie wzrokiem termicznym.
Oczywiście całość zgrabnie wkomponowano we współczesne realia, gdzie każdy wie, że dopiero co zmarły Superman
i Clark Kent to jedna i ta sama osoba
(choć obu widzimy tu stojących obok siebie w dobrym zdrowiu!), a „nasz”, jedyny
słuszny Superman rodem z komiksów
TM-Semic, zupełnie tak jak kiedyś, gdy
przybył na ziemię z obcej planety także
tutaj jest chwilowo zwyczajnym intruzem
z innej rzeczywistości. Trudno przy tym
jednak nie odnieść wrażenia, że całość
tak naprawdę wcale nie ma na celu ocieplenia wizerunku uniwersum transferem
ukochanej gwiazdy, której przyjdzie dostosować się do nowego, odmienionego
świata, a raczej jest niespecjalnie subtelną próbą dokonania kompleksowego liftingu tego świata, tak aby to otaczająca
bohatera rzeczywistość znowu pasowała
do poczciwego super-harcerza z przeszłości. I trudno nie przyznać, że zwłaszcza czytelnikowi, który swoją przygodę
z uniwersum Człowieka ze Stali zakończył
na początku obecnego milenium zabieg
ten może się rzeczywiście podobać gwarantując, że ów znowu poczuje się jak
u siebie w domu.
Goethe mawiał, że „kto nie idzie do
przodu, ten się cofa”… Zapewne miał
rację. Ale do licha z tymi mądrościami – skoro wiatr zmian w dłuższym horyzoncie czasu przyniósł DC odwrotny
w stosunku do zamierzonego skutek,
zamiast tego, co złe w ofercie wydawcy
wywiewając kolejnych, zniechęconych
zmianami czytelników, może i rzeczywiście zamiast kolejnych dwóch kroków do
przodu czas na krok wstecz? Zwłaszcza,
że ta powtórka z rozrywki – choć może
i cynicznie uderza w nostalgiczną nutę
perfidnie podtykając nam pod nos stare, zgrane elementy żywcem wyciągnięte z pożółkłych archiwaliów – smakuje
wciąż całkiem soczyście i przyjemnie.
A przecież chyba właśnie o to, aby smakowało chodzi, prawda?
Tytuł: Flashpoint. Punkt krytyczny
Twórcy: G. Johns, A. Kubert i inni
Kraj: Polska
Wydawca: Egmont Polska
(org. DC Comics)
Rok wydania: 2016
liwe dzięki uśmierceniu „ojca” X-Men,
Xaviera, tudzież smutną przyszłość uniwersum Marvela zepsutą w chwili zabójstwa „ojca” Ultrona, Hanka Pyma na
łamach „Ery Ultrona”). Kolejną historią
o grzebaniu w czasie dowodzącą, że dla
światowego ładu więcej niż kosmiczne
kostki, pierścienie mocy i gwiazdy śmierci znaczą mama i tata jest również wydany właśnie nakładem Egmontu „Flashpoint” – historia, która na zawsze zmieniła
oblicze uniwersum DC. Tyle, że tym raz
wszystko wygląda odrobinkę inaczej,
komiks duetu Johns/Kubert pokazuje
bowiem, co by było gdyby od lat martwi
rodzice swoich słynnych dzieci – matka
Flasha i ojciec Batmana – dla odmiany…
nigdy nie zginęli.
„Flashpoint”, choć zrealizowany według podobnego schematu jak wspomniane „ery” Domu Pomysłów, to dzieło
ARCHIWALNE NUMERY SUPERHERO MAGAZYNU CZYTAJ NA:
ISSUU.COM/SUPERHEROMAGAZYN
WSTĘP WOLNY!
16
17
M A G A Z Y N
SUPERIOR SPIDER-MAN: NIE MA UCIECZKI
Uwaga na kieszonkowca!
Chyba każdy z nas marzył kiedyś o tym, aby choć na chwilkę stać się kimś innym:
księżniczką, Billem Gatesem, Davidem Beckhamem, Pocahontas, Batmanem albo
Bradem Pittem. W końcu przecież inni – zwłaszcza ci piękni i bogaci, tudzież znani
i lubiani – zawsze mają lepiej. Czy jednak pomyślałeś kiedykolwiek, że ktoś mógłby
chcieć zostać… tobą?
PREMIERA 14.09.2016 W KINIE HELIOS
bezgranicznej miłości rodzica do dziecka, a nawet cotygodniowej, wspólnej
kolacji. I właśnie dlatego chociaż dziś,
po latach DC zaczyna umniejszać znaczenie „Flashpointu” zrzucając całą
winę za zmiany w uniwersum na barki
Strażników (podobnie zresztą jak przed
laty, kiedy zrehabilitowało wydawałoby
się niemożliwe do wybaczenia zbrodnie Hala Jordana zrzucając jego winy na
barki kosmicznego pasożyta) historia ta
zapewne trafi do komiksowego kanonu
Najlepsza oferta
komiksów z USA
Sprawdź na www.multiversum.pl
18
Dariusz Stańczyk
Michał Czarnocki
prędzej niż wspomniane eventy Domu
Pomysłów. Z pewnością natomiast już
lada moment trafi na srebrny ekran, do
telewizyjnego uniwersum DC, gdzie Barry Allen wzorem swojego komiksowego
pierwowzoru wywinął właśnie podobny
numer z podróżą w czasie…
Szanuj więc ojca swego i matkę swoją.
Bez nich bowiem świat może wyglądać
dużo gorzej niż ten, który widzisz za oknem…
Biedny Peter Parker, nieustannie doświadczany przez różne traumatyczne
wydarzenia – śmierć wujka, narzeczonej
i niedoszłego teścia, tudzież wymuszony przez samego szatana rozwód z żoną
– najwyraźniej o tym nie pomyślał, zakładając, że nikomu nie potrzeba ciągnącego się za nim pecha. Szkoda, bo kiedy
nasz pyskaty heros bujał w obłokach, ktoś
inny – w dodatku bardzo zły – postanowił
jednak zostać dobrym Peterem i jego pajęczym alter ego. Nie pierwszy raz z resztą, wszak przed Ottonem Octaviusem już
i niejaki Kraven („Ostatnie łowy Kravena”)
i klony Szakala (niesławna „Saga Klonów”)
paradowały po Nowym Jorku w pajęczych ciuszkach. Dopiero dr Ośmiorniczka jednak jako pierwszy ukradł naszemu
bohaterowi nie tylko strój i tożsamość, ale
również ciało i – poniekąd – duszę, czego zabójcze dla reputacji bohatera skutki
dane nam było oglądać na łamach trzech
pierwszych tomów cyklu „Superior Spider-Man”. W czwarty tomie przygód „lepszego” Człowieka Pająka twórcy serii idą
o krok dalej rozprzestrzeniając epidemię
kradzieży tożsamości na kolejnych bohaterów pajęczego uniwersum.
Roderick Kingsley, oryginalny Hobgoblin, znalazł świetny sposób na życie: czerpanie zysków z własności intelektualnej
dzięki marce, którą wyrobił sobie przez
lata. Wycofawszy się z aktywnego życia
superłotra na utrzymanie zarabia „wypożyczając” tożsamość Hobgoblina młodym
i pełnym energii rzezimieszkom w zamian
za udział w profitach z ich niecnej działalności. Oryginalny pomysł jak na kogoś,
kto strój, wyposażenie i pomysł na pseudonim skopiował – żeby nie powiedzieć:
bezpardonowo ukradł! – od Normana
Osborna… Dziś pod żółtą maską kryje się
więc świeża krew „licencjobiorcy”. Świeża, lecz niestety mocno już zadłużona
(a stary Kingsley nie lubi czekać na obiecane pieniądze). Cierpieniom młodego Goblina, przypadkiem będącego jednocześnie
siostrzeńcem znanego reportera – Bena
Uricha (o którym więcej w SuperHero
Magazynie za miesiąc – przyp. red.) – winien jest rzecz jasna Spider-Man, który
bezceremonialnie obszedł się z ostatnią
siedzibą Kingpina – Shadowlandem (tą
samą, którą swego czasu zaanektował
sobie opętany przez demona Daredevil –
przyp. red.). Zmuszony do salwowania się
ucieczką Fisk pozostawia młodego Uricha
samemu sobie, odcinając go tym samym
od swoich funduszy. Pracujący w Daily
Bugle Phil, zebrawszy od Pająka solidne
lanie, ma nadzieję zdobyć potrzebne mu
pieniądze w pewien sprytny (i dobrze
znany nam) sposób – dostarczając do
Bugle’a ekskluzywne zdjęcia Hobgoblina
w akcji! Na nieszczęście dla Phila, który
przerażony stanem konta najwyraźniej
nabawił się schizofrenii i chciałby być zarówno Hobgoblinem, jak i foto-reporterskim alter-ego Spider-Mana jednocześnie,
„Parker” za nic ma jego problemy finansowe i zamierza pozostać jedynym przebierańcem zarabiającym na „selfie”…
Akcja w czwartym tomie przygód „lepszego” Spider-Mana (gdzie Egmont serwuje nam jeszcze jedną historię – pełną
„przygód” wycieczkę Spider-Mana i jego
nowego „kolegi”, J. Jonah Jamesona na
egzekucję Spider-Zabójcy) pędzi na złamanie karku, nie zwalniając tempa ani na
chwilę. Można odnieść wrażenie, że im
bliżej Ottonowi do uporania się z pozostawioną mu przez Parkera przeszłością, tym
szybciej i prężniej działa. Całości dopełniają ekspresyjne ilustracje Humberto Ramo-
© 2016 MARVEL
o wiele ciekawsze i zdecydowanie bardziej przełomowe dla rozwoju superbohaterskiego uniwersum. I nie chodzi już
nawet o to, że to bodaj jedyny tego typu
event, którego skutki okazały się tak
trwałe i tak daleko idące (kiedy bowiem
po „Czasie Ultrona” Marvel co najwyżej
delikatnie przebudował uniwersum Ultimate, a Ziemię-616 wzbogacił jedynie
o Angelę Neila Gaimana, DC poszło na
całość poddając całkowitej – i co najważniejsze: trwałej – korekcie niemal
wszystko, co się dało, włącznie z kozią
bródką Olivera Queena, majtkami Clarka Kenta oraz seksualnymi orientacjami
i pochodzeniem etnicznym wielu bohaterów). DC oprócz ciekawej, alternatywnej wizji świata oferuje tu więc coś
więcej, serwując czytelnikowi interesujące studium prawdziwej natury swoich
największych bohaterów i dowodząc,
że Superman to misterna układanka,
na którą składają się nie tylko mięśnie,
peleryna i słońce, ale również nieoceniony wpływ jego ziemskich rodziców
(których w tym świecie nie miał nawet
szansy spotkać na swej drodze), Cyborg
to nie tylko kosmiczna technologia, ale
i silna potrzeba zaimponowania ojcu,
a Batman to zdecydowanie coś więcej,
niż tylko zdolny, bogaty i dobrze wytrenowany Bruce Wayne w pelerynie – to
idea będąca miksem traumy i rozpaczliwego krzyku zdeprawowanej metropolii o odrobinę sprawiedliwości, która
w taki czy inny sposób i tak zmaterializowałaby się w Gotham niezależnie od
otaczającej miasto rzeczywistości i osoby ukrywającej się pod maską. Trudno
zresztą nie zauważyć, że koniec końców
to nie Flash – bądź co bądź sprawca całego zamieszania – lecz właśnie ocaleni
od śmierci rodzice: Thomas Wayne, niezłomny w swojej misji przywrócenia do
życia dziecka i Pani Allen, bez wahania
wyrzekająca się dopiero co odzyskanego życia na rzecz milionów istnień grają
tutaj główne skrzypce, dowodząc jak
wielka supermoc drzemie w rodzinie,
Tytuł: Superior Spider-Man:
Nie ma ucieczki
Twórcy: D. Slott, Ch. Gage, H. Ramos
i inni
Kraj: Polska
Wydawca: Egmont Polska (org. MARVEL)
Rok wydania: 2016
sa (silne kontrastujące z klasyczną kreską
Giuseppe Camuncoliego z otwierającej
tom wspólnej przygody Jamesona i Octaviusa). Często nienaturalnie powykręcane
sylwetki bohaterów nie tylko świetnie ilustrują dynamikę akcji, ale przywodzą też
na myśl dziwaczne pozy, którymi pająka
ponad dwie dekady temu obdarzał nikt
inny jak sam Todd McFarlane.
Lepsze jest wrogiem dobrego. Odkąd bowiem w Nowym Yorku pojawił
się nowy stróż – „lepszy” Spider-Man –
lepiej mieć się na baczności i… trzymać
przy sobie dowód osobisty. A to jeszcze
wciąż nie koniec epidemii kradzieży tożsamości. Nienasycony Otto bowiem już
szykuje pazurki na pewien elegancki,
gadający garnitur i superbohaterskie
alter-ego niejakiego Flasha Thompsona.
O tym jednak więcej dopiero w szóstym
tomie przygód Super Spider-Mana, na
który przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.
dołącz do nas!
facebook.com/superheromagazyn
19
M A G A Z Y N
W NUMERZE:
PO GODZINACH…
POMALUJ SOBIE DEADPOOLA
Nie obetniesz mu głowy (odrośnie), nie zamkniesz mu ust (filmowcy już próbowali…) i nie pozbawisz go członkostwa w Avengers (Kapitan Rogers nie pozwala), ale
zawsze możesz go sobie... pomalować.
JAK CIĘ WIDZĄ, TAK CIĘ PISZĄ
Nigdy nie oceniaj książki po okładce
MAGIA TRYKOTU
Szata nie zdobi człowieka.
A superbohatera?
PIEKIELNA KUCHNIA
Biały Orzeł
INCOGNITO: MIEJSKIE LEGENDY
Lekcja Ekonomii
ODRĘBNE ŚWIATY
Batman/Teenage Mutant Ninja Turtles
Batman/Judge Dredd: Sąd na Gotham
WSPOMNIEŃ CZAR
DC Rebirth: Action Comics
SZANUJ OJCA SWEGO I MATKĘ SWOJĄ
Flashpoint
UWAGA NA KIESZONKOWCA!
Superior Spider-Man
Wydawnictwo OiD
Warszawa
Redakcja
ul. Bogatyńska 10A
01-461 Warszawa
[email protected]
2016 MARVEL
Redaktor naczelny
Michał Czarnocki
[email protected]
Fajnie jest czytać komiksy… Czy myślałeś jednak kiedyś jak to jest stać po drugiej
stronie – nie tylko konsumować oczami
kolorowe kadry jako szary odbiorca, ale
i samemu współtworzyć przygody Iron
Mana i spółki? Kasia Niemczyk – „nasz
człowiek” w szeregach Domu Pomysłów –
dowodzi, że warto. Wielu z nas zapewne
nigdy nie będzie dane pójść w ślady naszej
zdolnej rodaczki, Marvel jednak wychodzi
wszystkim nam „mniej zdolnym” naprzeciw pozwalając choć przez chwilę poczuć
się komiksowym artystą. Wystarczy tylko
sięgnąć po jedną z „kolorowanek” z serii
„Color your own!” pozwalających wzbo20
Reklama i Promocja
[email protected]
gacić oryginalne, często ikoniczne szkice
artystów Marvela swoimi własnymi barwami i dodatkowymi szkicami. Niebieski,
smerfny Hulk w otoczeniu własnych herosów? Proszę bardzo. My właśnie dorwaliśmy swój własny egzemplarz tomiku
„Color your own Deadpool” naszpikowany
czarno-białymi wariantami ilustracji z komiksów o przygodach Wade’a – od okładki
debiutu herosa (The New Mutants #98),
aż po „baby-warianty” Skottiego Younga.
No i cóż… od teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, aby obok Deadpoola zagościł
jego rogaty fan rodem z nadwiślańskiego
szmatławca o życiu (super)gwiazd!
Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do dokonywania
ich skrótów i redagowania w przypadku publikacji, a także ich wykorzystania w Internecie
oraz innych mediach w ramach działań promocyjnych Wydawnictwa OiD oraz „SuperHero Magazynu”. Listy nadesłane do redakcji
nieopatrzone wyraźnym zastrzeżeniem autora
mogą być traktowane jako materiały do publikacji. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności
za treść reklam i ogłoszeń, a Wydawca zastrzega sobie prawo do odmowy zamieszczeania
treści sprzecznych z interesem Wydawnictwa
lub linią programową „SuperHero Magazynu”,
a także prawem polskim. Wszystkie publikowane materiały na łamach „SuperHero Magazynu” są chronione prawem autorskim. Ich
kopiowanie, przedruk lub rozpowszechnianie
w dowolnej formie wymagają pisemnej zgody
Wydawcy.
© 2016 Wydawnictwo OiD
DLACZEGO UWAŻAM WKKM
ZA NAJBARDZIEJ PRZEŁOMOWE
WYDARZENIE W POLSCE PO TM SEMIC?
Część. Na początek wypada się przedstawić. Mam na imię Rafał i jestem fanem
komiksów... No właśnie – czy mógłbym
tak napisać gdyby nie pewne wydarzenie
z 2012 roku? Moja przygoda ze światem
superbohaterów zaczęła się gdy miałem
kilka lat. Jako dziecko oglądałem z wielkim zainteresowaniem takie kreskówki jak
„Spider-Man”, „X-Men”, „The Tick”, „Justice
League” (…). Z zaciekawieniem oglądałem
również filmy np. „Batmany” Burtona, „Spider-Mana”, „Fantastyczną Czwórkę” (młody
człowiek niedoświadczony), „Maskę” jak
i pierwsze „X-Men”. Później jednak nastąpiła przerwa na kilka lat. Oczywiście dalej
potrafiłem powiedzieć, że Spider-Man to
Peter Parker, X-Meni to mutanci, a Batman
to Bru... (tego nikt nie wiedział). Potrafiłem
również się określić, że moim ulubionym bohaterem jest Kapitan Ameryka, jednak nie
przywiązywałem już takiej wagi do świata
superbohaterów... Aż do roku 2012. W tym
roku w Polsce ukazała się „Wielka Kolekcja
Komiksów Marvela”. Zachęcony atrakcyjną
ceną pierwszego tomu oraz sentymentami
z dzieciństwa kupiłem komiks, jakim był
„Spider-Man: Powrót Do Domu”. Zabrałem się do lektury i BOOM! Bardzo szybko
przeczytałem komiks i od razu chciałem
więcej. Na nowo obudziła się we mnie zajawka z dzieciństwa oraz narodziła się chęć
poznania większej gamy postaci. Od tego
momentu regularnie kupuję WKKM oraz
wiele innych komiksów, oglądam na bieżąco nowe filmy oraz niektóre seriale i ogólnie interesuje się komiksami. Potrafię już
powiedzieć wiele więcej na temat danych
postaci (a nawet powoli rodzi się pomysł na
własny komiks <kaszel> szukam rysownika
<kaszel>) dalej tylko nie znam tajnej tożsamości Batmana (nikt jej nie zna). Uważam
również, że WKKM jest bardzo ważne dla
polskiego rynku komiksowego. Od czasów
TM-SEMIC było kilka wydawnictw, które
(w większości) po jakimś czasie upadały.
Jednak dzięki WKKM oraz nowym genialnym produkcjom kinowym rośnie liczba
fanów i dostajemy w Polsce KILKADZIESIĄT
komisów miesięczni! Podsumowując: Gdyby nie „Wielka Kolekcja Komiksów Marvela”
nie pisałbym dziś do redakcji i nie pielęgnowałbym tej SUPER pasji!
Rafał Staszyński
PISZESZ? RYSUJESZ? CHCESZ POCHWALIĆ SIĘ SWOJĄ
TWÓRCZOŚCIĄ, PODZIELIĆ SIĘ Z NAMI PRZEMYŚLENIAMI
NA TEMAT PRZECZYTANEGO KOMIKSU ALBO OPINIĄ
DOTYCZĄCĄ NASZEGO MAGAZYNU? NAPISZ DO NAS!
Nie da się ukryć, że marvelowska kolekcja Hachette dzięki bogatej ofercie regularnie wydawanych i szeroko dostępnych
tytułów przyczyniła się do znacznego rozwoju zainteresowania komiksem superbohaterskim w Polsce. Trudno zresztą nie
przyznać, że gdyby nie cykl, któremu nie
żałowaliśmy miejsca na łamach pierwszych numeru magazynu, zapewne światła dziennego nigdy nie ujrzałby nasz miesięcznik, a my nie świętowalibyśmy dzisiaj
drugiej rocznicy jego istnienia. A to jeszcze
nie koniec. Aż strach pomyśleć, jak duży
przyrost populacji miłośników komiksu
nad Wisłą czeka nas w związku z nadchodzącą premierą Wielkiej Kolekcji Komiksów DC…
X-CUTIONER’S SONG
CZYLI NAJLEPSZA HISTORIA POKAZUJĄCA
DLACZEGO X-MEN SĄ THE BEST!
Gdy ktoś pyta, jaka historia najdobitniej przedstawia heroizm, ale i równocześnie drużynowość X-Men, zawsze
odpowiadam: „Pieśń Egzekutora”. Wielu może powiedzieć, że „Saga Mrocznej
Phoenix” albo z nowszych „Kompleks Mesjasza” są jeszcze lepsze. Jednak dla mnie
nie ma lepszego przykładu niż działania
Stryfe’a wobec „dzieci Atomu”, a przede
wszystkim Scotta i Jean.
Zaangażowanie zarówno członków X-Men, X-Factor jak i X-Force w rozgrywkę
zaplanowaną przez szaleńca imieniem
Stryfe pokazuje ogrom zagrożenia. Równocześnie na morderczej szachownicy
pojawiają się Apocalypse jak i Mister Sinister. Dodając do tego Dark Riders mamy
właściwie pełnię zagrożenia. Jednak to, co
inicjuje opowieść, czyli zamach na Xaviera
i rzucenie podejrzeń na Cable’a skutecznie
pokazuje jak bardzo X-Men w wielu ich odmianach mogą się różnić, by po wyjaśnieniu nieporozumień wspólnie stawić czoła
mózgowi tej operacji.
Osobiście bardzo podobała mi się interakcja ludzi przyszłości, czyli Bishopa
i Cable’a z Wolverinem. Ich zawziętość
i oddanie sprawie pokazuje, jaka jest
stawka. To, co najbardziej jednak rzuca się
w oczy to pomysł twórców tej opowieści
by za jej punkt centralny obrać RODZINĘ
(choć to dopiero wyjaśnia się wraz ze zbliżaniem się do finału). Dla mnie pokazuje
to, czym w tamtym okresie byli X-Men:
rodziną z problemami, ale wspierającą się
wobec zagrożenia.
Złoczyńcy błyszczą na drugim planie
jak Apocalypse ratujący Xaviera (choć
jego były sługa Archangel nie ufa mu za
grosz i zostawia go umierającego na podłodze). Pojedynek Stryfe versus Apocalypse po dzień dzisiejszy powoduje u mnie
gęsią skórkę. To kadrowanie, te dialogi...
Przeszłość spotyka przyszłość. I tylko jeden wyjdzie cało z konfrontacji.
Pytania zadawane od początku i wiszące w powietrzu:, „co łączy
Cable’a i Stryfe’a?”, „co oni mają wspólnego ze Scottem i Jean?”, „czym sobie
zasłużył Xavier na zamach?” otrzymują
odpowiedź w wybuchowym finale, który
otwiera „puszkę Pandory” na wiele lat
przez nierozwagę Sinistera.
Wracam do tego albumu ilekroć chcę
sobie przypomnieć, dlaczego byłem fanem X-Men przez tak wiele lat. Daje on
czytelnikowi bardzo dobrą fabułę z udziałem kilku zespołów spod znaku „X”, pokazuje, czym jest praca w zespole i ile przeciwności w życiu można pokonać pracując
wspólnie pełnią serca.
Piotr Bąbka
Piotr jest z nami praktycznie od początku istnienia SuperHero Magazynu, aktywnie udziela się na fan-page’u miesięcznika
i nigdy nie szczędzi nam uwag i opinii dotyczących kolejnych numerów czasopisma.
Dlatego też nie wyobrażaliśmy sobie startu
rubryki HERM@IL bez udziału największego miłośnika mutantów w gronie naszych
czytelników. Na szczęście Piotr jak zwykle
trzyma rękę na pulsie… Dzięki Piotrze! (tak,
my też miło wspominamy „Pieśń Egzekutora”).
NA WASZE LISTY Z DOPISKIEM „HERM@IL” W TYTULE CZEKAMY POD ADRESEM [email protected]
21
ZA MIESIĄC
W SUPERHERO
MAGAZYNIE...
CZARNA
WDOWA
© 2016 MARVEL

Podobne dokumenty