Andriej Wiszniewski - Stowarzyszenie De Musica

Transkrypt

Andriej Wiszniewski - Stowarzyszenie De Musica
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Andriej Wiszniewski
ZINNOBER
sztuka na motywach opowiadania E.T.A. Hoffmana
„Klein Zaches genannt Zinnober“
2000
przekład Piotra Nikolskiego
Scena I
Leśna polana, słońce, upalny dzień. Rozgrzana ziemia.
MATKA I DZIECKO
(Pojawia się Liza Na plecach niesie coś zawiniętego w pieluszki. Przypomina to kokon olbrzymiego
jedwabnika. Robi dwa kroki po scenie i pada. Frau Liza ma ok. 60 lat. To kudłata, nieogolona
starucha z wielkim nochalem. Leży i ciężko oddycha.)
Frau Liza: No i wywaliłam się. No to leż, leż (kładzie się na plecy). Na pleckach leż... Rozłóż
łapska, odetchnij... – Kto wywróżył, że będę szczęśliwa? Wyrwać mu jęzor, oczy wydłubać
i ptaszkom oddać... (mówi w przestrzeń) Witajcie... (kładzie się na boku). Mąż prawie umarł...
Skarb znaleźliśmy, złoto, dużo złota. Powiodło się, nie zaprzeczam i tego samego dnia nam
wszystko podpieprzyli. I mąż powiedział: “To mnie zabije”. Już prawie... (w przestrzeń). Odchodzę,
odchodzę... Zaraz, troszeczkę babka poleży i pójdzie... No, dobrze, dobre skrzaty, nie pogonią
babki... (kopie nogą leżący kokon). Ale wam świętym niebiosom wszystkiego mało. (kopie kokon)
Jakby nie dość było, że jesteśmy najbiedniejszą i najobrzydliwszą parą na wsi. Skąd, w jakiej wsi
stara, na świecie... Podarowałyście nam takiego pierworodnego, o jakim i sam Szatan nie marzy.
1
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
(kokon miauczy) Tak, tak, tak... (kokon miauczy) Jeszcze pomrucz, jeszcze, głośniej, żeby cię las
usłyszał, bo las ciebie nie słyszy. Mały parszywcu... Synek ma 15 lat, nie chodzi, nie mówi,
miauczy, robi pod siebie, żre sześć razy dziennie, boleśnie, aż do krwi się gryzie, bije umierającego
ojca i z każdym dniem robi się coraz złośliwszy... Nic nie robi. Jedyne, co potrafił to podpalić naszą
chałupę. Oczy czerwone jak u wiedźmy, łysina błyszczy jak księżycowa poświata. Oto, co wydałam
z siebie 15 lat temu. Pastor powiedział: “Frau Liza okociła się kawałkiem piekła” – Wybacz lesie,
że hańbimy sobą twoje polany... Żeby szybciej zdechnąć. (Po chwili śpi jak zabita)
MATKA ŚPI, DZIECKO WYDOSTAJE SIĘ Z PIELUCH
Kokon zwolna rozwija się wśród traw i kwiatów. Coś, co jest w środku, nie może się wykaraskać.
Bije się. Miota się wśród gałganów. Zrywa szmaty. Rozwija się.
Młodzian ma mniej więcej 1m 11cm wzrostu. Faktycznie ma łysinę (trupio blada, jak gdyby
wydeptana przez złych karzełków łysina jest otoczona czarnymi poplątanymi kudłami). Jest
odrażający. Podobny jest do polana z którego stolarz zaczął rzeźbić Pinokia, lecz rozpił się i rzucił
robotę w połowie. Wyraźne kształty ma tylko tułów. Dłuto zaledwie rozpoczęło pracę nad szyją
i prawie jej nie ma. Głowa stanowi z ciałem coś w rodzaju torpedy. Pocisk, któremu nie pisano ani
polecieć, ani wybuchnąć (brak ładunku). Są rączki i nóżki, ale jakieś niepoważne – cieniutkie pędy
ze spróchniałego pnia, coś w rodzaju drutów na które mieli założyć kończyny. Są dwie narośle, na
plecach i na piersi.
Wieczór, niedługo noc. Oświetlenie w lesie się zmienia.
Teraz wygląda, że głowa młodzieńca zerwana jest z ramion i potylicą wciśnięta w pierś.
Twarz patrzy z piersi. Karmazynowy zachód oświetla tę twarz, uwięzioną w bryle tułowia niczym w
ciasnej ciemnicy. Materia, z której utworzone jest ciało, otacza ją ze wszystkich stron. Wydaje się,
że tułów napływa na twarz, usiłując zalepić oczy, usta, uszy, połknąć ją, wchłonąć w siebie. Twarz
opiera się, stroi miny. Tylko podczas tego wykrzywiania da się rozróżnić cechy twarzy, w statyce
bowiem – nie wiadomo co, kawał ciasta.
Czas dziennego zacisza minął. Las wypełniają wieczorne dźwięki.
Oczka małego ludzika są brązowe, skóra jak u starca. Nos jest nadzwyczaj długi. Istnieje,
można by rzec, oddzielnie od twarzy: rwie się na wolność, chce odfrunąć i przyłączyć się do motyli.
Kruszynka z warczeniem kotłuje się w trawie.
2
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
CZARODZIEJKA
Pojawia się Czarodziejka Rosabelverde. Czas nie ma nad nią władzy. Jest w takim wieku,
gdy piękno ma właśnie zacząć przekwitać. Sakwojaż z początku wieku, secesja, zawijasy, kruchość,
etc. Kruszynka (Zaches) je trawę i kwiaty. Czarodziejka przechodzi obok niego i Frau Lizy,
nie zauważając ich. Kruszynka tarza się i pełza. Czarodziejka odchodzi.
Kruszynka głośno miauczy.
Czarodziejka wraca.
Czarodziejka: Co ci jest malutki? Co cię niepokoi? (głaszcze Kruszynkę po głowie, ale ten usiłuje
ugryźć ją w rękę) Czyżbyś nie rozumiał, jak bardzo zostałeś pokrzywdzony? Czyżby jednak
ta niewiedza nie czyniła cię szczęśliwym?... Wiem, że twoja matka jest najbardziej nieszczęśliwa ze
wszystkich kobiet, że twój ojciec umarł. Wy jeszcze nie wiecie o tym, on umarł przed chwilą,
we śnie, że biedujecie, że się ciebie czepiają sąsiedzkie dzieci... Znając twoją żarłoczność, wiedząc
że jesteś gotów połknąć wszystko, co się da, to i one dają ci wszystko co się da. Ty jednak nie
widzisz siebie w lustrze, nie możesz wznieść się i z góry spojrzeć na siebie pełzającego po trawie,
jak beznoga gąsienica. (Kruszynka mruczy i łasi się do Czarodziejki. Czarodziejka otwiera
sakwojaż i wyciąga cukierek w jaskrawym papierku. Rozwija go, wyciąga czekoladową gąsienice,
wkłada do buzi chłopczyka.) Jedz maluszku, żadne dziecko nie jadło takich cukierków. Nigdy,
w żadnym państwie. (Kruszynka warcząc pożera cukierek) Czasami, gdy promienie słońca padają
na ciebie tak jak teraz wydaje się, że w tobie jest zamknięte niewiarygodne piękno, że w samym
środku chorego ciała tkwi najrzadsza perła (Czarodziejka głaszcze Kruszynkę, Kruszynka
obwąchuje ją swoim długim nosem, usiłuje pocałować.) Mogłoby się stać tak: w tobie maleńki
ukrywa się Książę, zaczarowany Rycerz, najdzielniejszy Wojownik i najlepszy Kochanek na
świecie. (Kruszynka jednak zdołał pocałować kraj sukni Czarodziejki i odpadł od niej) W tobie
Żuczku drzemie rozum, śpi zakuta w lodzie piękna dusza... Tak mogłoby być. W tobie wręcz nic
nie ma. Jesteś pusty. (Zaches ryczy) Jednak coś mi nie pozwoliło przejść obojętnie obok ciebie...
(Czarodziejka wyciąga z sakwojażu zabawkę, dziwne zwierzątko) W dzieciństwie mieszkałam na
wyspie, mieliśmy dziwnego niewolnika, którego Ojciec nauczył mówić. Na świecie nigdy nie było
nikogo straszniejszego od niego. Tylko ty... Tą zabawkę zrobił dla mnie. Weź. (Czarodziejka
podaje Zachesowi zabawkę, ten wkłada zwierzątko za pazuchę. Frau Liza zamamrotała przez sen,
odzywając się po raz pierwszy od chwili zjawienia się Czarodziejki). Gdybym mogła pomóc tak jak
chcę! Dopiero teraz poczułam swoją bezsilność... Pieniądze wam nie pomogą. Są rodziny, które
3
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
pieniądze porzucają jak niewierni kochankowie... (pochyla się nad Frau Lizą) Dla ciebie jednak syn
jest gorszy od nędzy. (Kruszynka bawi się zwierzątkiem) Ten chłopczyk nigdy się nie poprawi,
ale być może zdołam mu pomóc w inny sposób. (Czarodziejka Rosabelverde głaszcze siedzącego
chłopczyka po głowie, ten nieruchomieje. Czarodziejka wyciąga z torby złoty grzebień, czesze jego
rzadkie kudły.) Śpij. (wyciąga z torby flakonik perfum i spryskuje brzydala, całego, od stóp do
głów. Trochę później spryskuje i Frau Lizę. Starucha kicha.) Do widzenia kochany! (prawie
odeszła, ale jednak wręczyła ostatni dar – maleńką księgę w kosztownej oprawie.)
Rosabelverde pospiesznie odchodzi.
Kruszynka Zaches zamarł z czarodziejska księgą w ręce.
Pochylił się upadł w trawę. Ucichł w trawie.
NARODZINY
Jasna księżycowa noc.
Las stoi całkiem nieruchomo, lecz pełen jest głosów. Głosy są tym, w co zamieniło się
kołysanie zupełnie zastygłych teraz traw i drzew.
Pauza. Trawa się poruszyła zaskoczona własnym przebudzeniem.
Gdzieś u nasady traw pokazuje się głowa Zachesa. Wygląda tak, jakby przyciągnęła część
poświaty księżyca i pokryła się srebrzystym, niebiańskim pyłkiem.
Zaches: Jest ciemno i dlatego jesteście tacy bezczelni. A w dzień co, za słabi jesteście by urządzać
swoje korowody? W mroku jesteście szczęśliwi jak w raju. Mrok jest waszą praojczyzną, waszym
matczynym łonem… (podnosi się i prostuje na całą wysokość; trawy są od niego wyższe. Księga
czarodziejki Rozabelverde spoczywa w jego ręce.) Oblepili mnie, marni wieczorni krwiopijcy.
(opędza się) Doprowadziliście sztukę ssania do perfekcji…
Matka się budzi.
Frau Lisa: Rozplątałeś się, ty leśne straszydełko! (podnosi się z ziemi, idzie do syna, zatrzymuje
się, pauza) Kruszynko Zaches, któż to tak ładnie cię uczesał? Byłoby ci do twarzy, gdybyś nie był
takim wyrodkiem… Co to za książkę masz w ręku? (wyciąga rękę do książki).
Zaches: Nie rusz. (bije matkę po ręce.)
Frau Lisa: Co?? Coś ty powiedział? (pauza) Zaches, Kruszynko Zaches, kto cię nauczył? No,
mówić kto cię nauczył?
Zaches: Ty nauczyłaś. Idź. (pauza) No idź, idź stąd. (wącha kwiaty i trawy, patrzy na przelatującą
ważkę).
4
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Frau Lisa: Zaches, Kruszynko Zaches…
Zaches: Ruszaj. (Przeciąga się, rozkoszując się gwieździstym niebem, latem, ciepłą nocą.) Trawa
jest wyższa ode mnie.
Frau Lisa: Taki się urodziłeś.
Zaches: Co?
Frau Lisa: Taki się urodziłeś, Kruszynko Zaches.
Zaches: Jaki?
Frau Lisa: Maleńki, niewysoki.
Zaches: (pauza)Kim ty dla mnie jesteś?
Frau Lisa: Matką.
Zaches: Nie zalewaj.
Frau Lisa: Kruszynko Zaches, jestem stara Lisa, twoja matka.
Zaches: Stara Lisa, młoda Lisa… (patrzy na niebo) Moją matką jest królowa wróżek. Jest ona
piękniejsza, czystsza i zimniejsza niż gwiazdy na niebie. (otwiera księgę, czyta przez chwilę,
odrywa się) Ooo! To jest książka! (czyta przez chwilę, odrywa się) Ooo! Wielki Pisarz! (do Lisy)
Ty, ty…
Frau Lisa: Matka.
Zaches: Wynoś się! Ja jeszcze zostanę. (z rozkoszą wali się na trawę, warczy) Wrr! Wrr!
Zaches turla się na trawie. Matka, zarażona euforią syna, też się tarza.
PIERWSZY CUD
Wchodzi pastor, 40 lat i jego syn, rówieśnik Zachesa, pucułowaty, rumiany wałkoń, pachnący
perfumami i miodem.
Syn: (coś żuje)Co to jest?
Pastor: Rozumiesz synku, są ludzie, którzy się tarzają. Są ludzie, którzy orzą, leczą, handlują, robią
spektakle, walczą, modlą się. A są ludzie, którzy się tarzają. Nie patrz... Witam Frau Lizo. Mimo
wszystko trzeba się witać synku, jaki by człowiek nie był.
Frau Liza: (tarzając się) Witaj pastorze.
Pastor z synem przechodzą mimo leżącego Zachesa. Syn pastora zrywa kwiatek, daje w prezencie
tacie. Pastor przyjmuje podarunek, wącha, zatrzymuje się. Długo wącha kwiatek. Obraca się na
pięcie i powraca do tarzających się: maluszka i Frau Lizy.
5
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Pastor: (do Zachesa) Dziękuję Ci mój drogi. (wącha kwiatek) Jaki delikatny kwiatek,
on nie pachnie lasem... (chodzi po polanie, głęboko wciąga nosem powietrze. Do Zachesa) Nie,
ten cudowny zapach pochodzi od ciebie. Kwiaty nie mogą, nie potrafią tak pachnieć.
Syn: Mówiłeś mi, że kwiaty dają radość. Przecież one dają radość, tak tato?
Pastor: (do Zachesa, jąkając się ze wzruszenia) Jestem szczęśliwy, że nazywasz mnie tatą.
Ale dlaczego nie widziałem cię wcześniej? A kwiaty, tak kwiaty dają radość.
Syn: Tak, to dziwne, że wcześniej go nie widziałeś. Przecież ty tato zawsze na wszystko zwracasz
uwagę.
Pastor: (do Zachesa) Dziękuję ci za te słowa. Ja naprawdę staram się wszystko dostrzegać, niczego
nie przeoczyć. I tylko wróg rodzaju ludzkiego sprawił, że do dnia dzisiejszego cię nie spotkałem.
Ale dzisiaj jest wyjątkowy dzień (pochyla się nad Zachesem, przygląda mu się) Jaki uroczy
chłopczyk, cudowne, boskie dziecko.
Zaches: Zasłoniłeś mi niebo bydlaku.
Pastor: Dziecko lśni. Jak masz na imię urocze maleństwo?
Zaches: Mateczko, przez niego nie mogę na ciebie patrzeć. Spraw, by stał się przezroczysty, albo
zdechł.
Pastor: Frau Liza jakie to dziwne, że pani stara, brzydka kobieta doczekała się takiego
błogosławionego potomka.
Frau Liza: Ach panie pastorze, grzechem jest, gdy sługa boży kpi z cudzego nieszczęścia. Niebiosa
pokarały nas dając nam tego obrzydliwego odmieńca.
Pastor: Co ona plecie! Pani chyba kompletnie oślepła, droga pani Lizo, jeżeli nie widzi pani jak
hojnie niebiosa was obdarowały. Obrzydliwy odmieniec! Tak nazwać anioła! (do Zachesa) Ucałuj
mnie grzeczne dziecko.
Zaches: (Podnosi się i ze słodyczą pluje Pastorowi w twarz) Jeżeli ty spaślaku jeszcze raz jeszcze
raz zbliżysz się do mnie, kiedy ja patrzę na gwiazdy, rozerwę cię na strzępy. Zębami. (Zębami
wpija się w ubranie pastora) Każdy kawałek twojego białego ciała krwi pozbawię, zabrudzę
i zhańbię. Potem nawet wrony będą cię omijać. (otwiera księgę, czyta)
Frau Liza: No, co ty synku. Jak możesz? Przecież to jest nasz pastor, sługa boży.
Zaches: (nie odrywając oczu od księgi) Dobra, dobra. W dzień Bogu służy, a w nocy Lucyferowi
obciąga. Znamy takie służby.
Pastor: Cóż to za dobrotliwe, roztropne pacholę.
Syn: Ty tatusiu jesteś po prostu bardzo postępowy, więc dzieci bardzo cię kochają i słuchają ciebie.
6
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Zaches: (czyta) “Kiedy św. Adelajda zstąpiła do piekieł żeby zbawić grzeszników, demony
wsadziły jej we wszystkie dziury.”
Frau Lisa: Skąd ten pokurcz wziął tę księgę?
Pastor: Zauważyłem, Frau Lizo, że pani zły charakter sprawia, iż nigdy nie będzie pani
zadowolona ze swego syna, jakkolwiek by nie był mądry i piękny. (z miłością patrząc na
czytającego Zachesa) A może by mi pani oddała to wielce obiecujące dziecko. Będę je utrzymywał
i wychowywał. Jesteście biedni, dla was dziecko to ciężar, a ja je wychowam, jak ukochanego syna.
Frau Liza: Ach drogi panie pastorze! Pan nie żartuje? Pan naprawdę chce zabrać tego przeklętnika
i uwolnić mnie od wszystkich trosk, których mi przysparza?
Pastor: No już, dosyć! Moja cierpliwość się skończyła. Nierozumna starucho, ubliżając swojemu
synowi bluźni pani przeciw Bogu, który z taką miłością go stworzył. (do Zachesa) Chodź ze mną.
Zaches: (odrywając głowę od księgi) Kim jesteś? (uważnie wpatruje się w pastora)
Pastor: Jestem pastorem synku.
Zaches: Dlaczego “synku”? Co, ty mój ojciec?
Pastor: (rumieniąc się) Widzisz... Ja tak od razu nie mogę wytłumaczyć. Chodź do mojego domu,
wszystko ci tam wyjaśnię... Do mojego domu, który teraz jest twoim...
Syn: Tak, chodź z nami.
Zaches: A to dobry, duży dom?
Pastor: O tak! Czasami mi się wydaje, że to jest całe miasto.
Zaches: A ogród jest?
Syn: Ze wszystkimi kwiatami. Z jakimi tylko zapragniesz.
Zaches: (czytając księgę) Cóż, chodźmy.
Wszyscy trzej odchodzą.
Głos pastora: (off) Cudowny chłopiec.
MATKA SAMA
Frau Lisa: Co się dzieje z moimi plecami? Nie rozumiem co mi jest. (Podskakuje i kręci się)
Rozumiem, rozumiem, co jest z moimi placami. Na nich nie siedzi kruszynka Zaches. Ot co się
stało z moimi plecami. Nie będę więcej dźwigać go na sobie! I jak on pastorowi mózg zapaskudził?
(tańczy) Mój przychówek, moje złowieszcze wypróżnienie okręciło świętoszka. (tańczy, zrywa
kwiaty) Prawdę powiedziawszy, ja w jego wieku też wiele potrafiłam. Komu chciałam mogłam
przewrócić w głowie. Kruszynko Zaches, Kruszynko Zaches! W tobie moje geny, moja krew…
7
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Małe nochate diabelstwo. Nie inaczej, to magiczny las cię odmienił… Moja krew, moje geny…
(tańcząc odchodzi).
Scena II
Minęły lata (6-10 lat). Leśna polana. Słońce. Upał. Rozgrzana ziemia.
BALTAZAR I FABIAN
Baltazar i Fabian przechadzają się po lesie. Przystojni młodzi ludzie (20-21 lat).
Baltazar: … “Lustrzani bracia i siostry” modlą się do każdej lustrzanej powierzchni. Uważają,
że prawdziwa rzeczywistość jest tam, a ten świat jest tylko odbiciem. W ich bożnicach oślepnąć
można od odbijającego się światła. Są tacy, co modlą się do Boga Kina, a najlepsze filmy podnoszą
do rangi świętych. Są wreszcie fekalianie. Oddają część bóstwom ekstrementów. Ich świątynia –
to drewniany wychodek.
Fabian: Do kaduka z nimi. Lepiej powiedz, czemu nie jeździsz wyścigówką?
Baltazar: Nie mogę. Dla mnie przejechać się nią – to jak dziewicę skalać. Wydaje mi się,
że wystarczy zapalić, przekręcić kluczyk w stacyjce, a ze wszystkich jej lśniących części poleje się
krew.
Fabian: No tak, śnieżnobiała, rozpieszczona kapłanka Autoboga… Daj mi, ja po prostu siądę
i przejadę pierwszy kilometr. A ty – potem, przecież dla ciebie najważniejsze – to nie naruszyć
dziewictwa…
Baltazar: Ale wszystkich prześcignął nasz kozioł-profesor. Twierdzi, że żadnych Bogów nigdy nie
było i nie ma.
Fabian: To kto wobec tego stworzył świat i ludzi?
Baltazar: Zapytaj go. (pada na trawę) Ot, na tej polanie jestem szczęśliwy.
Fabian: (sadowi się obok niego) To po co chodzisz do tego kozła?
Baltazar: Nie wiem. Choć zabij, nie wiem.
Fabian: Ale ja wiem.
Baltazar: Nie.
Fabian: Tak.
Baltazar: Nie w tym rzecz.
Fabian: W tym. W córce kozła.
8
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Baltazar: Temat zamknięty.
Fabian: Piękna dziewucha.
Baltazar: Jest jeszcze sekta kretynów.
Fabian: Dobra, uspokój się. Sam jesteś poganinem. Przychodzisz do lasu się modlić. Na tej polanie
stoi twój niewidzialny kościół.
Baltazar: (z zamkniętymi oczyma) Nie masz słuchu.
Fabian: Muzycznego?
Baltazar: Leśnego. Brak ci zmysłu lasu. Wszystko byś słyszał, i nie trzeba byłoby niczego ci
tłumaczyć. (pauza)
Hałas za sceną.
Fabian: (podnosi się, wpatruje się w dal) Patrz, przeklęta szkapa zrzuciła jeźdźca i uciekła. Trzeba
ją złapać, a potem poszukać w lesie jeźdźca. Leci jak szalona.
ZRZUCONY JEŹDZIEC WPEŁZA NA POLANĘ
Wpełza Zaches w kurteczce z mnóstwem ozdobnych sznurków, galonów i frędzli,
w aksamitnym berecie z piórami. Nie ma butów na nogach. W ręku ma księgę. Fabian śmieje się na
jego widok.
Zaches: (Bełkocze, patrząc w ziemię.) Miasta mrą jak muchy. Berlin w ogniu, rozcięty na dwoje,
Rzym osaczony, Stambuł dusi się z powodu brudu, Wenecja gnije żywcem, w Londynie - dżuma,
w Paryżu – syfilis, w Pekinie – wilkołaki, Petersburga nie ma… (podnosi oczy) Co za miasto jest tu,
za lasem?
Baltazar: Amadeyville.
Zaches: (zagląda do księgi) Amadeyville… Może być. Nadaje się… (przyglądając się
Baltazarowi) Znajdź moje botforty.
Baltazar: Postaram się. (odchodzi).
Zaches podejmuje niezdarne próby powstania na nogi. Fabian się śmieje.
Zaches: Zębiska szczerzysz? Dobre masz. Ładnie błyszczą. Jaskrawie. Lustrzane zęby. (podnosi
się)
Wchodzi Baltazar. W ręku ma botforty. Są ogromne. Baltazar podaje botforty Zachesowi.
Zaches: Nie.
Baltazar: To nie Pana?
9
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Zaches: Moje (pauza).
Baltazar: To o co chodzi?
Zaches: Po cholerę mi je podajesz? Co ja je w rękach będę niósł? (siada na ziemi) Na nogi wkładaj.
Fabian: Chwileczkę, mospanie…
Zaches: Odwróć się, co? Twój uśmiech mnie oślepia.
Baltazar zakłada Zachesowi botforty. Botforty są o wiele za duże. Zaches próbuje wstać i pada.
Fabian się śmieje.
Zaches: (Do Fabiana) Jestem żakiem. Waść, jak widzę, też. A ten śmiech prosto w twarz… jest
niedobry, nieczysty. Jutro w Amadeyville będzie Pan się ze mną bił.
Fabian: Wyzwanie przyjęte. A oto i szkapa. (Do Baltazara) Pomóżmy karłowatemu żakowi.
Baltazar i Fabian chwytją Zachesa i wynoszą go.
Zaches: (niesiony, do Fabiana) Wesoły pojedynek cię czeka.
Fabian: Nie wątpię.
BALTAZAR I FABIAN
Wchodzą Baltazar i Fabian.
Baltazar: Przyjacielu, czy z tobą wszystko w porządku? Śmiałeś się z kaleki. Nie jest miły Bogom,
a ty mu jeszcze dokładasz? Jeżeli zaś on naprawdę jest studentem, to będziesz musiał z nim
walczyć, i na dodatek, wbrew zasadom, na pistolety, ponieważ on nie może władać szablą albo
rapierem.
Fabian:
Jak poważnie ty sobie to wszystko wyobrażasz.
Nigdy do głowy mi nie przyszło
natrząsać się z pokraki. Ale wytłumacz mi, po co ten kurdupel wlazł na konia? On w grzywie może
się zgubić, a sadowi się na siodle. I po co naciągnął te botforty, z których każdy mu jest jak
sarkofag. Po co ten kostium, ten beret – przecież nawet z jego posturą można ubierać się godnie.
A ten nadęty wygląd, ten barbarzyński, ochrypły głos! Sam zrobił z siebie błazna… Dobra,
zapomnijmy o nim. Ona wcale nie jest tym, kim myślisz. Kandyda jest rozkoszną dziewczyną, lecz
twoje rozmowy z lasem i dramaty o zagładzie krainy Lemurii są dla niej śmieszne.
Baltazar: Uff, znudziłeś mnie, bracie.
Fabian: Widzę co przeżywasz i się dziwię. Zrozumże – nie ma czym się zadręczać. Lubi cię,
ale nie za to, że piszesz o świecie niewidzialnym, lecz za to, że jesteś przystojny, masz kupę forsy,
zamek, jacht i ciotuchnę, która co roku daje ci w prezencie piekielnie drogą brykę. Przewieź ją tą
10
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
nieszczęsną śnieżką. Starczy już tego lania miodu poezji na dziewczęcy mózg. Kiedy zaczynasz jej
śpiewać o Lemurii i o upadłych aniołach, ona biedna nie wie co powiedzieć…
Baltazar: Jeśli ona jest taka, jak mówisz, to czym się ona różni od pozostałych?
Fabian: Niczym. To znaczy, pięknością.
Baltazar: Tak? Tak więc ja wszystko wymyśliłem?
Fabian: Wszystko.
Pauza.
Baltazar: Dobrze, przyjacielu, potrzebuję pobyć sam.
Fabian: W porządku. Tylko nie pogrążaj się zanadto w rozmowy z lasem.
BALTAZAR SAM
Baltazar: Jak gdyby mnie nie było. Nie ma tego wszystkiego, co się ze mną wiąże: Fabiana, sztuk,
Mozerati, krainy Lemurii, uniwersytetu, Kandydy… Jakże dziwnego karzełka spotkaliśmy dzisiaj.
To po spotkaniu z nim wydaję mi się, że jestem spustoszony. Wyssany. Pozostała powłoka,
kokon… Do diabła, żadnych więcej polan, sztuk, żadnych sekt. Wsadzam Kandydę w Mozerati,
wożę po mieście, mam gdzieś, że silnik ocieka krwią. Kupuję jej wszystko, co tylko zechce,
wykuuję całe miasto: suknie, futra, złoto. Opisuję jakież wspaniałe życie nas czeka, oświadczam
się, a na koniec daję jej w prezencie Mozerati i… Będę z wami delikatny… Dwa dziewicze
stworzenia… Biała powierzchnia auta i biała cera Kandydy. Dlaczego w moje myśli o dwóch
dziewczynach cały czas włazi dzisiejszy karzeł?… Kandyda… A może ja jej wcale nie kocham?
Głos Kandydy: Panie Baltazar!
KANDYDA
Pojawiają się profesor Mosz Terpin i jego córka Kandyda. Profesor ma lat 50, córka- 18.
Jest rzeczywiście nad wyraz piękna. Rudowłosa, w skandynawskim typie.
Profesor: Doprawdy, nikt tak nie kocha natury jak Baltazar. Każdą wolną chwilę spędza w lesie,
w krzakach, na łączkach, wśród owadów. Botanizował Pan? Obserwował Pan tańce godowe
modliszek? Jakież tylko stwory nie wyłażą wieczorem w naszym lesie, nie prawdaż, Baltazarze?
W ogóle natura stworzyła mnóstwo zadziwiających rzeczy, nieprawdaż? Ale i człowiek nie
pozostaje w tyle. Jutro zademonstruję wam swoją nową pompę powietrzną. I mówiące drzewo.
Przyjdzie Pan jutro? Oczywiście, że Pan przyjdzie. Zgromadzi się u nas cała elita naukowa. Obiecał
11
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Pan przeczytać kawałek nowej sztuki. Pewnie coś nadzwyczaj wzniosłego? Prawda, Baltazarze?
Ciemne moce zmagają się z jasnymi i zostają pohańbone? Książe Ciemności zapanował na jakiś
czas, lecz został obalony i ze wstydem wypędzony z powrotem w dół (pokazuje palcem w ziemię)
Coś w tym rodzaju, tak?
Póki profesor mówi, Baltazar, nie odrywając się, patrzy na Kandydę.
Profesor: Proszę przyjść. Zapoznam Pana z pewnym bardzo fascynującym młodym człowiekiem,
którego mi rekomendowano z najlepszej strony. A więc do jutra. Adieu, mon cher.
Profesor i Kandyda odchodzą.
BALTAZAR SAM
Baltazar: A jednak ja ją kocham.
Scena III
Następnego dnia. Dom Profesora Mosza Terpina
ŁAPKA NA MYSZY
W pokoju znajdują sie: Baltazar, Fabian, Kandyda w stroju starogermańskiej panny, goście
– panie i panowie. Dwaj starsi panowie prowadzą nieśpieszną rozmowę.
Pan I: Z sześciu podarunków pachnąć może tylko jeden, a tymczasem brzmieć i roztaczać muzykę
mogą aż trzy podarunki z sześciu.
Pan II: Natomiast ja sądzę, że konieczny jest jeden duży podarunek, który zadowoliłby wszystkie
zmysły. (pauza, wyciąga z zanadrza przedmiot przypominający łapkę na myszy) Jak się panu
podoba taki?
Pan I: (obraca przedmiot w starczych palcach) Myślę, że on doceni…
Pan II: A co sądzi w tej materii czcigodny Pan Baltazar?
W tym czasie Kandyda podaje Baltazarowi filiżankę parującej herbaty.
Baltazar: (podnosi herbatę do ust, wdycha aromat, pije) Sądzę, że ta herbata jest tym właśnie
podarunkiem, o którym marzyłem.
Kandyda: Oto rum i maraskin, sucharki i pumpernikiel. Z łaski swojej, panie Baltazar, niech się pan
częstuje.
Baltazar, nie odrywając się, patrzy na Kandydę.
12
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
ZINNOBER
Do pokoju wchodzą profesor Terpin i Zaches ubrany w wyszukane szaty (złoty płaszcz, biały
kosztowny cylinder, eleganckie pantofle, atlasowe szarawary, modne szelki). W prawej ręce trzyma
srebrną laseczkę, w lewej księgę.
Terpin: Wielce Łaskawe Panie i Wielce Łaskawi Panowie! Pozwólcież przedstawić wam
młodzieńca obdarzonego unikalnymi zdolnościami, który bez trudu uzyska Państwa życzliwość
i przychylność… Pan Zinnober dopiero wczoraj przybył do naszego uniwersytetu, gdzie ma zamiar
studiować prawo. Pan Zinnober sporo podróżował… Przecież Pan dużo podróżował, Panie
Zinnober?
Zaches- Zinnober: Ch-che!
Terpin: I chętnie opowie nam o swoich wyprawach. Opowie Pan?
Zinnober: Chyba tak.
Fabian: (do Baltazara) Czyżbym naprawdę musiał się z nim pojedynkować? Na jaką rodzaju broń?
Na fujarki, na szewskie szydła? Jaki jeszcze oręż mogę zastosować?
Zinnober podchodzi do Kandydy i przywiera do jej ręki.
Baltazar: (do Fabiana) Znowu kpisz z jego wyglądu. Wyobraź sobie, że go nie ma!
Fabian: Powierzchowności?
Baltazar: Ciała nie ma. Patrz na wskroś. Chłopak, jak słyszałeś, jest obdarzony wyjątkowymi
zdolnościami. Przyroda zawarła w tym paskudnym naczyniu genialny umysł.
Fabian: Uwierz mi, nic w tym paskudnym naczyniu nie ma. Kacerze z wielką przyjemnością
umieściliby małego idola w swych zbitych z desek świątynkach.
Baltazar: (podchodzi do Zinnobra) Mam nadzieję, szanowny Panie Zinnober, że Pana wczorajszy
upadek z konia nie miał żadnych przykrych konsekwencji?
Zinnober: (przyglądając się Baltazarowi badawczo) Jak masz na imię?
Baltazar: Baltazar.
Zinnober: Ładne imię. Jesteś naukowcem?
Baltazar: Nie, jestem literatem.
Zinnober: Wiersze?
Baltazar: Dramaty.
Zinnober: O czym?
Baltazar: O miłości.
13
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Zinnober: (mierzy Baltazara wzrokiem) Zuch. A ja cię zrazu nie doceniłem… Czy byłeś
kiedykolwiek na wybrzeżu Trojańskim?
Baltazar: Nie.
Zinnober: A w Południowej Kartaginie?
Baltazar: Nie.
Zinnober: Na Polach Hetyckich?
Baltazar: Nie.
Zinnober: We wszystkich tych bitwach dowodziłem kawalerią. Maszerowaliśmy przez rozpalone
piaski całymi tygodniami. Jeźdźcy spadali z koni porażeni upałem. Straciłem na wyprawach 55%
swoich ludzi i koni. Ale w bitwach… Przeciwnicy wiali zaledwie mnie dostrzegłszy. Wszyscy
dostawali dreszczy ze strachu. O, takich (robi miny). Przed moją jazdą uciekały słonie bojowe.
Tak żałośnie, tak przeciągle trąbiły, uciekając. (Pauza) A wy mówicie, że spadłem z konia. Czy
ja mogłem spaść z konia? Przyprowadźcie mi płonącą żyrafę, a objadę na niej kulę ziemską. A wy
mówicie – upadł… (traci przytomność i pada. Biały cylinder toczy się po podłodze.)
Baltazar: Panu Zinnobrowi słabo!
Baltazar podnosi Zinnobra i przypadkowo dotyka jego włosów. Z powodu tego dotknięcia Zinnober
odzyskuje przytomność i dziko wrzeszczy.
Wrzask Zinnobra spowodował panikę wśród gości. Liczne damy zemdlały. Uczeni panowie rzucili
się do wyjścia.
Krzyki gości: Kot! Dziki kot!
Wokół Baltazara i Zinnobra powstaje pusta przestrzeń.
Kandyda leje na jedną z nieprzytomnych dam sole trzeźwiące. Dama ociężale, jakby niechcący,
przychodzi do siebie.
Kandyda: Jakich nieszczęść pan narobił, Panie Baltazarze, swym wstrętnym, przenikliwym
miauczeniem!
Baltazar miesza się.
Terpin: Panie Baltazarze, proszę się uspokoić… Ja wszystko dobrze widziałem. Pochylony
ku ziemi, na czworakach, pan niezrównanie naśladował rozjuszonego, wściekłego kota. Ja też lubię
podobne sztuczki z historii przyrodniczej. Ale tu, teraz, podczas wieczorku literackiego…
Baltazar: Przepraszam, ale to nie byłem ja!
Terpin: No dobrze, dobrze, to byłem ja. (do Kandydy) Pociesz, proszę najdroższego Baltazara, jest
całkiem przytłoczony tym, co tu zaszło.
14
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Kandyda: (obejmując Baltazara, półszeptem) Jacy śmieszni są jednak ludzie, że tak boją się kotów.
(całuje Baltazara w policzek i odchodzi)
Tymczasem goście siadają półkolem. Zinnober siedzi pomiędzy dwiema damami i wertuje księgę.
Terpin: Łaskawe Panie i Łaskawi Panowie, nasz przyjaciel Pan Baltazar zakończył właśnie kolejne
dzieło literackie. Jest to błyskotliwy młodzieniec pochodzący ze sławnego i bogatego rodu. Mógłby
się obijać, szwendać się po kasynach i rozjeżdżać drogimi brykami, lecz nasz Baltazar poświęcił się
książkom i przyrodzie. Jego sfera zainteresowań jest nieograniczona. Etruski i nowa demonologia,
zmartwychwstający bogowie i lot ptaków, kino i jaszczury, nocne niebo i małe kulty, koty
i śmierć… Zawsze zazdrościłem tym, którzy piszą wiersze i dramaty. Zawiść też jest przedmiotem
zainteresowania naszego przyjaciela… Poprosimy Panie Baltazarze, niechże przeczyta nam pan coś
nowego. (pauza)
Kandyda: Czytaj.
Baltazar: (z kartką w ręku) Panie i Panowie, dramaturgia jest gatunkiem szczególnym… O tym
można długo rozprawiać. Pragnę jedynie powiedzieć, że jest to gatunek, przez nas, ludzi,
zapożyczony, że dramaty piszą aniołowie niebiańscy. Oni także piszą wierszem, zaś nigdy prozą.
Zinnober: (nie odrywając się od książki) A scenariusze filmowe?
Baltazar: Całkiem prawdopodobnie, Panie Zinnober. Widziałem nawet filmy nakręcone według
ich scenariuszy. Panie i Panowie, proszę o uwagę. Dramat “Sangwinik” w czterech odsłonach.
Terpin: Litości, Panie Baltazarze!
Baltazar: Sam początek, panie profesorze, sam początek… Moi przyjaciele aktorzy zagrają go dla
was… Dedykuję to dzieło Kandydzie.
SZTUKA
Zinnober wstaje ze swego miejsca, podchodzi do Baltazara i siada u jego nóg jak kot. Baltazar
zagląda do swych notatek, Zinnober do księgi czarodziejki Rosabelverde.
Baltazar: (czyta) “Sangwinik” dramat dla dwóch aniołów.
Zinnober: Koty -i- Śmierć.
Pauza.
Baltazar: “Sangwinik” dramat dla dwóch aniołów… (pauza) Zaraz zacznę… Uch. Wydało mi się
że jestem gdzieś nie tutaj. Jak gdyby zostałem wyjęty z tej przestrzeni… Zaraz. Odsłona pierwsza.
Scena pierwsza. Leśna polana. Słońce. Upał. Rozgrzana ziemia. Życie w lesie sparaliżowane przez
upał. Elfy i wróżki mają sjestę. Żadnego dźwięku. Leśne powietrze jest porażająco czyste.
15
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Zinnober: Czyścioszek. Dziewczynki się boisz, a u wiekowej ciotki każdą łuskę pielęgnować –
to spoko.
Baltazar: Wchodzi młody człowiek w białym stroju kolonialnym. Jest to Aleksy. Na głowie ma
korkowy hełm, w ręku – siatka do łapania motyli. Aleksy siada na trawie, żeby chwilę odetchnąć.
Zdejmuje hełm, zagląda do środka, szpera w nim ręką, potrząsa i zakłada z powrotem. Pauza.
Wchodzi Etienne, w tym samym wieku, co Aleksy, w stroju błazna, wykonanym przez
najdroższych projektantów…
Zinnober: Akurat, przez najdroższych…
Baltazar: W kołpaku z dzwoneczkami ze szczerego złota.
Pojawiają się dwaj aktorzy. Na plecach mają skrzydła. Przez jakiś czas w milczeniu patrzą na
siebie.
Aleksy: 800 miast, 1600 siół, 3000 wsi, tyleż osad, i…
Etienne: Zero
Aleksy: Na razie zero.
Etienne: Chcesz przez to powiedzieć: Etienne, nie bądź małej wiary, przecież 800 miast i 3000
osad, to w zasadzie nie tak dużo, przecież to jeszcze nie cały świat.
Aleksy: Nawet nie połowa świata. (pauza) Czy mogę zapytać, gdzie byłeś przez cały ten czas?
Nie mów tylko, że wędrowałeś.
Etienne: Wędrowałem.
Aleksy: To wszystko? Wszystko, co możesz mi powiedzieć?
Etienne: Podróżowałem, latałem. Przemieszczałem się w przestrzeni. Nawet pływałem.
Aleksy: A to coś nowego. Tego jeszcze nie było.
Etienne: W Wenecji. Musiałem zanurkować. Zbytnio się rozpędziłem. Miałem do wyboru: albo
łbem o kocie łby Świętego Marka, albo do wody.
Aleksy: I jak woda?
Zinnober: (sufluje) Stęchła.
Etienne: Stęchła.
Aleksy: A widziałeś coś ciekawego?
Etienne: Widziałem.
Aleksy: (z ożywieniem) Naprawdę?
Etienne: Przelatując nad parkiem Guel, zwróciłem uwagę: taka babka, szwedzka turystka…
Aleksy: (z irytacją) Nie o to mi chodziło.
Zinnober: (wyczytuje kwestię z księgi) A mnie o to…
16
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Etienne: A mnie o to, Loszeńko. Takie ma Everesty. Wlazł bym. Na obydwa szczyty.
Aleksy: (zjadliwie) I flagę byś zatknął.
Etienne: Żałowałem, że jestem jeden. Gdybym mógł się zwielokrotnić, to bym ją wziął
wielokrotnie.
Zinnober: Ty byś choć raz to zrobił.
Aleksy: Ty? Kilka razy? Nie rozśmieszaj mnie.
Zinnober: Pauza.
Pauza.
Etienne: Ile miast oblecieliśmy?
Aleksy: 800.
Etienne: Na pewno nie mniej. I co w rezultacie?…
Aleksy: Rozumiem twoją aluzję…
Zinnober: (wrzeszczy) Pauza!
Aktorzy wytrzymują 10 sekundową pauzę.
Zinnober: Można.
Aleksy: Rozumiem twoją aluzję…800 miast, 1600 siół, 3000 wsi, tyleż osad, i…
Etienne: Zero.
Aleksy: Znaleźliśmy…
Etienne: Nieobecność.
Aleksy: Ale przecież ja widziałem, jak… To… Ale wiesz, o co mi chodzi… Przemknęło.
Etienne: W Paryżu.
Aleksy: (niepewnie) No, tak.
Etienne: Zero jeden na własnym polu, Aliosza. Poprzedniego razu mówiłeś o Londynie.
Aleksy: Niech będzie Londyn. Ale zobaczyłem wyraźnie… no… odbicie, odblask tego, czego już
nawet nie marzyłem ujrzeć, tego, o już…
Etienne: Nie myślałeś. A nie wydawało się tobie, że tego w ogóle… wcale…
Aleksy: Nie bluźnij, gdyby tak było, że tego wcale…, nie dano by nam takiego zadania.
Baltazar zasypia. Zinnober wstaje, okrąża scenę i podchodzi do Etienne’a i Aleksego.
Zinnober: Cześć, chłopaki… (zdejmuje kołpak z dzwoneczkami z głowy Etienne’a, i kładzie do nóg
Kandydy).
Aleksy: Pan?
Zinnober: Pauza. Aleksy cofa się w niepewności. (grymasząc, cienkim głosem) Jestem trzecią
postacią sztuki “Sangwinik”. Pan Baltazar mnie dopiero co dopisał… (swoim głosem) Na ilu
17
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
stronach zamierzacie tego szukać? Na 50? Na 100? Wy, aniołowie nie poradziliście sobie
z bagatelnym zadaniem. Dla anioła znaleźć rzecz najgłębiej ukrytą – to jak dla botanika –
zdmuchnąć rosę z trawy, jak dla artysty wypić… Jestem władzą, stojąca ponad wami, jestem nadanielską mocą. Zaś za to, że nie znaleźliście tego, co miał na myśli Baltazar, ja wymierzę wam karę.
Aleksy: Ale…
Zinnober: Pluję na to, co on kazał wam znaleźć, lecz wy, aniołowie, nie zrobiliście tego! Z łaski
swojej dałem wam 3 minuty albo 1,5 strony dramatu… Albo jesteście fałszywymi aniołami,
i w tym przypadku podlegacie natychmiastowemu ścięciu ognistym mieczem. Albo jesteście
aniołami zdziadziałymi, wypadającymi w osad… To po co żeście się podjęli poszukiwań?
Etienne: Kazano nam.
Zinnober: Kłamstwo. Samiście się wprosili. Daje wam minutę na opuszczenie bytu.
W przeciwnym razie, mój gniew będzie tak straszny, że wszechświat opuchnie i powie: “Hmm,
a on naprawdę się mocno wkurzył!” i wszystkie żywioły będą opłakiwać was przez trzy lata
świetlne. Jasne?
Etienne: Jasne, jasne…
Zinnober: Minuta minęła.
Aktorzy uciekają.
Zinnober: I oni chcieli dedykować to pięknej Kandydzie?! Wszystko. Nie ma więcej o czym
mówić. Kurtyna. (zdejmuje cylinder, kłania się publiczności).
Baltazar: (budząc się ze snu) Koniec sceny pierwszej.
Wszyscy obstępują Zinnobra. Klaszczą mu. Damy obejmują go, dają mu kwiaty.
Goście: Jakie dzieło! Ileż tu myśli! Ile fantazji! Jakie szlachetne brzmienie! Dziękujemy, drogi
Panie Zinnober, dziękujemy, za boską rozkosz!
Zinnober: Dziękuję uprzejmie, dziękuję uprzejmie, proszę mi wybaczyć. To błahostka,
nabazgrałem ją na kolanie zeszłej nocy.
Goście: Jaka niespodzianka! Pomyśleliśmy, że naprawdę są 4 odsłony! Dziękujemy! Dziękujemy!
Baltazar: Jak? Co? To jemu dziękują? Za boską rozkosz? To on jest dramatopisarzem??!
Nikt go nie zauważą, oprócz Zinnobra.
Zinnober: (Do Baltazara) Nie wytrzeszczaj gały, Koty –i- śmierć, w życiu wszystko się zdarza.
Gruby gość: O przedziwny, boski Zinnobrze! Serdeczny przyjacielu, po mnie jesteś pierwszym
poetą na świecie! Chodź w me objęcia, o piękna duszo! (Podnosi Zinnobra w powietrze, przyciska
do serca i całuje).
Zinnober: Puść mnie.
18
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Gruby gość: O jasny geniuszu! (całuje Zinnobra).
Zinnober: Puść mnie, albo wypiję ci oko.
Gość podrzuca Zinnobra jak dziecko.
Zinnober: Wypijam. (całuje gościa w oko)
Gruby gość: Nie! (Puszcza Zinnobra) Nie, miły druhu, na co taka przesadna skromność. (odchodzi
trzymając się za oko)
Terpin: (ściska Zinnobrowi rękę) Wspaniale, młody człowieku, wspaniale… Wcale nie
przesadzam, bynajmniej… Tyle mi naopowiadali o wysokim geniuszu, dającym Panu
natchnienie… Bardzo, bardzo mi miło.
Gruby gość: (trzymając się za oko, kręcąc się) Która z was, o dziewice, nagrodzi pocałunkiem
przedziwnego Zinnobra, za sztukę, w której wyrażone zostało najskrytsze uczucie najsilniejszej
miłości?
Pauza. Kandyda podchodzi do Zinnobra. Zinnober czyta księgę. Kandyda klęka. Całuje go
w czoło. W czubek ogromnego nosa. W sine wargi. Zinnober odkłada księgę. Kandyda znów
przywiera do ust Zinnobra. Pocałunek. Długi. Zinnober lekko odpycha Kondidę. Pocałunek trwa.
Zinnober odsuwa Kandydę i powraca do czytania.
Baltazar: (jakby ogarnięty nagłym szaleństwem) Tak, Zinnobrze, boski Zinnobrze, stworzyłeś
anielskie misterium “Sangwinik” i zasłużyłeś na cudowną nagrodę, którą otrzymałeś! (podchodzi
do Fabiana, bierze go na stronę) Z łaski swojej przypatrz mi się dobrze i powiedz szczerze, czy ja
w rzeczy samej jestem studentem Baltazarem, i czy ty naprawdę jesteś Fabianem, i czy my
faktycznie jesteśmy
w domu Mosza Terpina, czy to wszystko jest snem, albo wszyscyśmy
powariowali? Pociągnij mnie za nos albo potrząśnij, żebym się uwolnił od tego przeklętego uroku.
Fabian: Jak możesz się tak wściekać z powodu pospolitej zazdrości, dlatego że Kandyda
pocałowała malucha. Musisz wszak przyznać, że sztuka którą napisał mały, w rzeczy samej jest
znakomita.
Baltazar: Fabianie, co ty mówisz?
Fabian: Rzeczywiście, dzieło małego jest znakomite, i ja uważam, że on zasłużył na pocałunek
Kandydy. W ogóle, mi się zdaje, że w nim kryje się wiele rzeczy cenniejszych od ładnej
powierzchowności. Nawet jego figura nie wydaje mi się taką pokraczna, jak za pierwszym razem.
Starczyło mu wypowiedzieć pierwsze słowa: “Sangwinik, dramat dla dwóch aniołów”,
jak natchnienie wewnętrzne uszlachetniło cechy jego oblicza, i on czasami wydawał mi się
przystojnym, postawnym młodzieńcem, nie bacząc na to, że jego głowa zaledwie wyglądała zza
stołu. Porzuć swą absurdalną zazdrość i zaprzyjaźnij się z nim jak poeta z poetą.
19
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Baltazar: Co? Co takiego? Mam się jeszcze zaprzyjaźnić z przeklętym odmieńcem, którego bym
chętnie zadusił tymi oto rękami!
Fabian: A więc jesteś całkiem głuchy na głos rozumu.
DRZEWO
Podczas dialogu Baltazar – Fabian goście gromadzą się wokół stożkowatego, przedmiotu wielkości
człowieka, nakrytego białą jedwabną tkaniną.
Terpin: Łaskawi Państwo! Lata pracy selekcyjnej, wieloletnie poszukiwania roślin na różnych
szerokościach, badanie głosów śpiewaków operowych świata, od najgęstszych basów aż po srebrne
tenory, mozolne trudy krzyżowania drewna z dźwiękiem, flory i opery, pozwoliły mi dziś
zademonstrować Szanownym Państwu mówiące drzewo! Palma Słowikowa! (zrywa jedwabne
nakrycie)
Oczom zebranych jawi się drzewo. Raczej nie jest to palma, tylko hybryda osiki z olbrzymią różą.
Na samej górze pałęta się samotny owoc. Mandaryna? Jak na choince, na gałęziach, wiszą ozdoby
(czekoladowy bestiariusz).
Drzewo: (przemawia korzeniem, głos – ochrypły bas, jakim niekiedy posługuje się pan Zinnober;
najpierw odchrząkuje, potem zaczyna histerycznie nadawać, zasuwa prawie bez pauz) – Już pora!..
– A gdzie oni mają się śpieszyć, jeśli żyją w świecie, w którym nie ma czasu… Nikt nas nie
widział! – A choćby i widzieli. Cóż z tego? Wszystko jedno każdy, kto nas zobaczy, nie trzyma nas
w pamięci dłużej niż minutę… - Kończ szybciej, już się budzą… - Można się nie śpieszyć. Przez
cały czas, odkąd ich poznałem, oni się budzą i ani razu nie obudzili się do końca. – jeden
drugiego… Takie jest życie. Przez cały czas wszyscy oszukują, okradają, obdzierają, obłamują,
obrzezają, oskubują jeden drugiego. Jest to nieodzowna część naszej egzystencji. – Zrozumiano?
Żeby było po – mojemu, słyszycie? Bo jak nie…
Zinnober: (dmucha na drzewo) No już, już. Dosyć. Teraz mów milcząc.
Słowikowa palma milknie. Goście okrążają Zinnobra.
Goście: Wspaniale, znakomicie, najdroższy Panie Zinnober!
Terpin jest lekko zszokowany.
Terpin: (przezwyciężywszy szok, krzyczy najgłośniej ze wszystkich) Wspaniale, znakomicie,
najdroższy Panie Zinnober!
Zinnober: Dosyć, bez przesady… mam ich cały zagajnik. (zrywa czekoladowego Lewiatana,
zjada) Proszę się częstować.
20
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Drzewo zostaje obdarte w ciągu sekundy.
KSIĄŻĘ
Tymczasem głos obwieszcza: Książe Gregor!
Wchodzi piękny Książe. Zinnober dołącza do niego. Razem uroczyście wchodzą. Kobiety rzucają
się do nich.
Kobiety: Książę, książę, skrawek odzienia Waszej Wysokości! (Zdzierają z Zinnobra złoty płaszcz
i drą na strzępy.)
Terpin: (do Baltazara) I co Pan powie o moim protegowanym, o moim przemiłym Zinnobrze?
Wiele się w nim kryje, i kiedy przyjrzę się mu dobrze, to bliski jestem odgadnięcia, jaka
okoliczność została tu zamieszana. Pastor, który go wychował i mi polecił, w sposób nader
tajemniczy mówi o jego pochodzeniu.
Brzmi muzyka. Zinnober podchodzi do Kandydy, bierze ja za rękę, wyprowadza na środek
sceny. Obejmuje. Tańczą. Książę Gregor prosi do tańca jedną z dam, tańczy z nią. Dwie pary
tańczą.
Terpin: Proszę tylko popatrzeć na jego dostojną postawę, na jego szlachetne, niewymuszone
obycie. Ponad wszelką wątpliwość, to książęca krew, być może nawet królewska. (opuszcza
Baltazara)
DRZEWO
Wszystkich, oprócz Baltazara i dwóch wiekowych naukowców, porywa taniec. Baltazar
siedzi pod mówiącym drzewem z dala od wszystkich. Uczeni studiują drzewo. Obmacują pień,
pocierają liście.
Baltazar: Panu Zinnobrowi przypadły oklaski za napisaną przeze mnie sztukę. Panu Zinnobrowi
wiwatowano, jako selekcjonerowi, który wyhodował palmę-histeryczkę. Płaszcz pana Zinnobra
podarły wielbicielki. Wargi Pana Zinnobra zostały obcałowane przez piękną Kandydę.
Uczeni sypią do kieszeni ziemię z donicy.
Kto cię stworzył? Odpowiadajże boski popłukańcu! Jakąż tytaniczną pracę wykonał selekcjoner,
by cię wyhodować? Jesteś bulwą, co? Mów, gadaj skądeś się wziął!! Z jakich grządek, do kaduka,
z jakich ogrodów? Kawaler pól hetyckich? Jesteś bebechami trupa, nie kawalerem! W tobie, nie
21
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
wiedzieć czemu, widzą księcia. Jakiego kurzu napędziłeś, jakim naparem zakropiłeś im w oczy?
Książę! Twoją matka poczęła cię, kiedy robiła sobie lewatywę!
Drzewo: Nikomu nie wolno tak mówić, nawet Kandydzie, którą bardzo kocham!
Baltazar: (do pnia, złowieszczym szeptem) Więc tak, droga słowikowa palmo. Wyrwę cię
z korzeniem…
Drzewo piszczy.
Wyhebluję…
Drzewo jęczy.
Zrobię z ciebie pal…
Drzewo sapie.
Naostrzę do nieziemskiej ostrości… i wbiję na ciebie pana Zinnobra. Ciao. (odchodzi)
Scena IV
SNY BALTAZARA
Na omszałym kamieniu w samym gąszczu lasu siedział Baltazar i spał, i widział sny.
Baltazar: Pewnie jakaś mroczna tajemnica, jakieś złe czary naruszyły me życie, ale ja złamię
te czary, nawet gdybym musiał zginąć! Gdy wyznałem swą miłość niezrównanej Kandydzie, czyż
nie przeczytałem w jej spojrzeniu, czyż nie odczułem w uścisku jej ręki, że ona też mnie kocha?
Ale wystarczyło, by pojawił się ów mały potworek, i cała jej miłość zwróciła się ku niemu.
Wchodzi pan Zinnober i siada na omszałym kamieniu plecami do pleców Baltazara, czyta
księgę.
Baltazar: Za tym powinna stać jakaś tajemnicza okoliczność, albowiem niekiedy mam wrażenie,
że mały jest zaczarowany i może rzucać na ludzi zły urok. I wszyscy, którzy zrazu wołają: “Panie
Boże, ależ go matka natura skrzywdziła!”, jak tylko się pojawi, zaczynają wychwalać go pod
niebiosa! I co ja mówię! Nawet mi się czasem wydaje, że ta nochata drobnica jest piękna
i inteligentna. Tylko w obecności Kandydy jestem wolny od jego zauroczenia, i pan Zinnober
pozostaje równie odpychający jak poprzednio.
Zinnober: Ogólnie wszystko dobrze zrozumiał. Prawie wszystko.
Baltazar: Lecz ja przeciwstawię się wrogiej mocy, i maluch powróci do łona, które go wydało.
Zrobimy Otchłani cesarskie cięcie, wepchniemy tam ludzika, a potem zaszyjemy ranę nićmi
najnowszej technologii.
22
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Zinnober: (kwaknąwszy z rozkoszy) Hehe!
Dźwięki saksofonu.
Baltazar: Cóż za cudowna muzyka! Jeszcze, jeszcze…
Zinnober: Tak, niezła. To ja napisałem, niedawno
SEN NR 1. GARDŁO MURZYNA
Wchodzi saksofonista.
Saksofonista: Jak to dobrze, że spotkałem pana, panie Baltazarze. Mam możliwość się z panem
pożegnać. (pauza) Do widzenia, ja wyjeżdżam.
Baltazar: Wyjeżdża pan z miasta, gdzie pana tak kochają?
Saksofonista: Tak.
Baltazar: Więc nie będzie więcej koncertów?
Saksofonista: Nie będzie.
Baltazar: Pan? Młodzieniec o białej skórze i gardle Murzyna? Honorowy obywatel miasta? Pan
nas opuszcza? Pańscy wielbiciele nie wybaczą panu tego.
Saksofonista: Szkoda, że nie był pan na wczorajszym koncercie. Obroniłby mnie pan przed
tłumem, gotowym rozszarpać wczorajszego idola.
Baltazar: Wczorajszego? To co się w końcu wydarzyło?
Saksofonista: Gram sobie, gram… (zaczyna grać)
Zinnober podnosi się z kamienia i rozwala się u jego nóg.
Zinnober: (komentując grę) Ten koncert dedykuję, oczywiście, wam, piękne panie. I tobie,
Kandydo. I innym. Ale przede wszystkim – pierwszej piękności świata: mojej mamie. Moja mama
– czarodziejka Rosabelverde. Początek koncertu to jej chód… niesłyszalny chód… Mieszkaliśmy
w Nowym Orleanie, gdzie nauczyłem się grać, i gdy ona śpiewała mi kołysankę, Morze Karaibskie
milkło, aby jej posłuchać… Tak ona śpiewała, ot coś takiego… A tak milkło morze,
by jej słuchać… Ciszej… ciszej… Sztil. Martwe morze… Od matki odziedziczyłem magiczny dar
słyszenia muzyki we wszystkim… To nie ja śpiewam tobie, mówiła mama, to śpiewa ci noc,
to śpiewa ci księżyc, to moja skóra ci śpiewa, śpiewają ci moje włosy… A potem, kiedy wyrosłem,
pytałem ją, czy moja skóra też śpiewa, mamo? Czy moje włosy też śpiewają? Oczywiście, mówiła.
A moje oczy, moje rzęsy, nos, brzuch, zwierz też śpiewają? Oczywiście, kruszynko, powiadała.
I kiedy to rzekła, zaczęły śpiewać… (saksofon wygrywa temat nosa, po czym robi krótką pauzę
i wznawia grę) Potem odszedłem z domu. Musiałem zobaczyć świat, a co najważniejsze – usłyszeć
23
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
go… Nie widziałem jej od tego czasu, lecz nie zapominałem ani na sekundę. I kiedy słyszałem
szum tyrolskiego lasu, szmer wiatru w Galicji, albo pieśń piasku w Egipcie, albo płacz strumyka na
Islandii, wszystko to było jak gdyby głosem mojej mamy, czarodziejki Rosabelverde: to moja skóra
ci śpiewa, śpiewają ci moje włosy… I oto niedawno spotkaliśmy się… Dawaj finał… Nie
widziałem jej tyle lat, lecz ona wcale się nie zmieniła. Mamo, usłyszałem cały świat, nigdy więcej
cię nie opuszczę. Nie jestem już kruszynką, jestem Młodzieńcem o białej skórze i gardle Murzyna,
ja zagram dla ciebie cały świat. Cały, co do ostatniego atomu. Dobrze, powiedziała ona,
jak gdybyśmy się rozstali dopiero wczoraj… (do saksofonisty) nie tak, nie tak, inaczej, inaczej…
(pauza) Nie, do diabła, finał mi nie wyszedł.
Baltazar: Znakomity koncert!
Saksofonista: Też tak myślałem. Ale coś się stało! Wszyscy słuchacze rzucili się gdzieś obok mnie
i zakrzyczeli: Brawo! Bravissimo! Boski Zinnober! Co za gra! I oto widzę, stoi taki insekt, trzy
stopy wzrostu i kłania się: “Pięknie dziękuję, grałem jak mogłem.” Spróbowałem wziąć diabełka za
kołnierz i wyrzucić z klubu, ale tłum najpierw zasłonił go, a potem natarł na mnie, mało nie
stratował. Jak to przeżyłem, nie mam pojęcia… No cóż, drogi Baltazarze, żegnam. Nie ma dla mnie
życia w Amadeyville… Nie chcę dotykać wargami instrumentu, który w taki sposób mnie zdradził.
(kładzie saksofon u nóg Zinnobra i odchodzi do lasu)
Zinnober: Zaraz mały słowik tak dmuchnie, że cała natura umrze i zmarnieje, kwiaty zwiędną,
a ptaki stracą swój głos. (dmucha w saksofon; mówi, zwracając się do lasu) Zrozumiałeś?
RÓJ
Baltazar: I kogo jeszcze okradłeś? Sztangistów? Cyrkowców? Topmodeli?
Zinnober: Nikomu niczego nie można zabrać. Wszyscy wszystko oddają sami. Myślisz: zgubiłem,
podpieprzyli, a to ty sam oddałeś... Oni lecą do mnie... Cały rój... Przechodzą przez (pokazuje na
pierś) i każdy coś zostawia w środku... (strasznie wrzeszczy) Hej, hej do mnie –
Baltazar: (w tronę lasu, wpatrując się jakby w twarze niewidzialnych duchów) Tak, rzeczywiście.
Aktorki, śpiewaczki, żonglerzy... Cała nasza sztuka... Witajcie... Cześć....
Zinnober: (pokazując palcem wybrał jednego ducha) Chodź tu (z lasu wychodzi baletnica)
Baltazar: Anna Mlekoff? Perła Edenu... Do-niebios-wzlatująca... Uskrzydlone ciało...
24
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
SEN NR 2. POWRÓT DZIADKA DO ORZECHÓW
Zinnober: Powrót dziadka do orzechów. Balet w jednej odsłonie. Książę z własnej woli zamienia
się w Dziadka do Orzechów i sprawia to, że czuje się niewypowiedzianie, nadludzko wręcz
szczęśliwy.
Muzyka. Baletnica zaczyna tańczyć. Zinnober zakłada maskę Dziadka do Orzechów z olbrzymią,
zębatą paszczą, pas z krótką drewnianą szabelką i tańczy z nią. Anna Mlekoff to naprawdę
najwyższa klasa. Anna Mlekoff szybuje. To, co robi Zinnober, to w ogóle nie jest taniec. On bawi
się z jej ciałem. Odrywa od ciała baletnicy niewidzialne kawałki wkłada sobie do kieszeni, bada
łapkami pierś tańczącej, obejmuje jej nogi, coś szepce biodrom, zaklina, zagaduje je. Przez zęby
maski Dziadka do Orzechów całuje łono. W finale, zmęczony Zinnober pada. Taniec się skończył.
Za sceną pstrykniecie magnetofonu. Rozlega się nagranie spowiedzi baletnicy.
Głos Anny Mlekoff: (zmęczony, zniekształcony hałasem i trzaskami) Ledwo skończyłam, wszyscy
powiedzieli, że nigdzie na świecie nie można znaleźć takiej baletnicy, jak Zinnober...
Powiedziałam, że takiej baletnicy u nas nie ma. Mówią do mnie, ale jakże, ta która panią dzisiaj
zastępowała... Mówię: dzisiaj mnie nikt nie zastępował, bo przez cały wieczór tańczyłam bardzo
skomplikowany taniec... Jaki? Mówię: “Młodość Czasu”. Ale mi powiedzieli, że zwariowałam,
że dzisiaj dawali “Powrót Dziadka do Orzechów” z Zinnober...
Zinnober: (Pstryka palcami. Dźwięk milknie.) Widzę, że rozumiesz.
Baltazar: Aż za dobrze. (wpatrują się w las) Fabian? I ty tu jesteś?
SEN NR 3. POJEDYNEK
Wchodzi smutny Fabian w stroju szermierczym ze szpadą w ręku.
Fabian: O tak, najmilszy przyjacielu i ja tu jestem. Jak ci wiadomo, ten konus, Zinnober nalegał na
pojedynek. Musiałem się stawić. Lecz to, co się stało…
Zinnober: Jest po prostu fatalne. (zdejmuje maskę, czyta książkę)
Fabian: Panie Zinnober! Przyszedł Pan pojedynkować się ze mną czy czytać?
Zinnober: Spadaj stąd!
Fabian: Proszę mi wybaczyć…
Zinnober: Bóg wybaczy, znikaj z krajobrazu.
Fabian: Ależ Panie Zinnober…
25
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Zinnober: Z inwalidą chcesz się bić? Ty, najlepszy szermierz, takiego będziesz nadziewał? (pcha
Fabiana w brzuch) Rozejdźmy się. Nawet moja szpada jest zabawkowa. Szedłbyś lepiej swoją
drogą. Ja już swoją idę. (pcha się) Nie bij mnie mocno, ja się nie boję… Zamknij gębę, jeszcze coś
złapiesz. Coś ty? Na taką pluskwę będziesz się rzucać? Wojny nie widziałeś, chłopcze. Wiesz ile po
wojnie się takich rozlazło? Półczłowieka, ćwierć człowieka… Gdyby twój ojciec w takim stanie
z frontu powrócił, nie zaczepiałbyś kikuta. Masz fajki? Zapalniczkę? (Fabian rozpina suwak stroju
szermierczego, wyciąga żądane przedmioty) Dawaj (zabiera papierosy i zapalniczkę) Dzielny
z ciebie facet! (klepie Fabiana po ramieniu) Będziesz mnie bił? Nie? No to idź do diabła.
Fabian: I wiesz co powiedziałem? Powiedziałem: “W porządku, panie Zinnober, oczywiście, że nie
będę się bił z kaleką, rozejdźmy się”. A wiesz co oni powiedzieli? Sekundanci, kibice, gapie? Tak powiedzieli gapie - tak Fabianie, cóż za tchórzostwo, żeby tak uciekać… Całe szczęście że pan
Zinnober był tak wspaniałomyślny i nie przedziurawił pana jak przepiórkę. Zgubił pan szpadę,
upadł na trawę, a gdy pan Zinnober się odwrócił, pan takiego dał drapaka, że nawet gepard by nie
dogonił. (oddaje Zinnobrowi swą szpadę)
Zinnober: (zabiera szpadę, czyta z księgi) Zaś gepard jest niemal najszybszym zwierzęciem.
Fabian: Po tym, za pozwoleniem, pojedynku, ja nikomu nie mogę się pokazać na oczy.
Baltazar: (somnambulicznie) Widzisz, i ty przyszedłeś do lasu.
SEN NR 4. DYPLOMACJA
Krzyki za sceną:
Nie! Nie zniosę dłużej tej hańby! Nadzieje całego życia przepadły!
Wbiega Pulcher, młody dyplomata.
Pulcher: Pozostał mi jedynie grób. Żegnaj życie, żegnaj świecie, żegnajcie nadziejo i ukochana!
Zinnober: (kartkuje księgę) Tyle patosu! Przepadły… Grób… Żywego słowa nie usłyszysz.
Pulcher gwałtownym ruchem wydobywa z zanadrza pistolet i przystawia do czoła. Fabian odwodzi
jego rękę.
Baltazar: Pulcher, na Boga, co ci jest, co ty wyprawiasz?
Pulcher: (natychmiast się uspokaja) Przez dwa lata pisałem książkę o naszej polityce zewnętrznej.
Ona dopiero co się ukazała i zasłużyła na najwyższe pochwały wszystkich liczących się
dyplomatów i księcia Barsanufa. Potem złożyłem papiery na stanowisko tajnego ekspedytora przy
Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Egzamin miał być zwykłą formalnością. Sam książę obiecał…
Raptem się dowiaduję, że do egzaminu ustnego dopuszczono dwie osoby. Mnie oraz niejakiego
26
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
pana Zinnobra. Wierz mi, odpowiadałem błyskotliwie. Wiem przecież wszystko o naszej polityce
zewnętrznej. A ten Zinnober plótł coś od rzeczy. Ale jakie było moje zdumienie…
Baltazar: Możesz nie kontynuować: twoje stanowisko otrzymał pan Zinnober.
Pulcher: Skąd wiesz?
Baltazar zabiera Pulcherowi rewolwer, oddaje Zinnobrowi.
Baltazar: No widzisz, my z Fabianem też jesteśmy ofiarami pana Zinnobra.
Zinnober: Żadne tam ofiary. Po prostu nie wyszło po waszej myśli i już.
Baltazar: Tobie zabrał stanowisko, mnie – miłość, Fabianowi – honor. Niewątpliwie w matactwach
przeklętego kurdupla kryje się tajemniczy czar, i my musimy twardo mu się przeciwstawić.
Zwycięstwo jest pewne tam, gdzie jest męstwo. Razem mu się oprzemy.
Pulcher: Czary, magia… Nie za bardzo w to wierzę… Wydaję mi się, że wszystkie dawno się
rozproszyły… Powodem naszych nieszczęść jest ogólne szaleństwo lub niesłychane przekupstwo.
Zinnober jest pewnie niesamowicie bogaty. Niedawno stał przed mennicą, a przechodnie mówili:
“spójrzcie na tego maleńkiego uroczego papagena. Do niego należy całe złoto które tam biją”.
Baltazar: Dosyć, przyjacielu Pulcherze, nie w złocie leży potęga tego potwora, tu chodzi o coś
poważniejszego.
Pulcher: Dobrze, przypuśćmy, że w świecie istnieje coś poważniejszego niż złoto. Ale jak mamy
działać we trójkę? Od czego zacząć?
Fabian: A może ja go zakłuję? Nie będę go więcej słuchał, po prostu zadźgam i już.
Baltazar: Nie, potrzeba tu innych środków.
Pulcher: Mam możliwości, by włączyć służby specjalne.
Fabian: Skontaktujmy się z księciem Gregorem, póki nie jest za późno.
Zinnober: (podchodzi do nich w masce Dziadka do orzechów) Może mógłbym jakoś pomóc?
Pulcher: Dziękuję panu, lecz obawiam się, że nie będzie pan w stanie rozwiązać naszego
problemu.
Zinnober: Może jednak?
Fabian: Widzi pan, pewnie łaskawy pan nam nie uwierzy, ale pewien dziwny zaczarowany
człowieczek kradnie nam nasze zalety i zastępuje własnymi przywarami.
Zinnober: Co za łajdak!
Fabian: Rzecz jasna, pan nam nie uwierzył…
Zinnober: Ależ skąd, jak najbardziej uwierzyłem. Przecież ze mną uczyniono to samo. Byłem
pięknym i szlachetnym rycerzem. Lecz pewien mały… dzieciak – nie dzieciak, staruszek – nie
staruszek… nieukształtowany, niedolepiony… nie pamiętam jego imienia…
27
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Pulcher: Zinnober.
Zinnober: Być może… Zabrał mi szlachetną duszę, waleczne serce, przystojne oblicze… I wiecie,
co dał mi w zamian?
Fabian: Co?
Zinnober: Gdybym umiał to nazwać… niedo… topi się, nie stygnie… To nadal się dzieje…
(pauza, zrywa maskę) Ot co!
Fabian: Jaki koszmar!
Pauza.
Baltazar: O czym my tu mówimy? Wsłuchajcie się, jakaż niebiańska muzyka wypełnia teraz las.
Podobnie jak deszcz wlewa się w kwiaty i krzewy, i one zaczynają brzmieć. (pauza) Precz z moich
snów! (przebudzenie)
Zinnober: Prosz-prosz…( odchodzi)
Fabian: Baltazarze…
Baltazar: Milcz! Nie mów! Słuchajcie jej…
Pulcher: Słyszę muzykę, ale to nie krzaki, ani kwiaty.
ZBAWIENIE
Hałas podjeżdżającego samochodu.
Muzyka. Jazz. Lata 1950- te.
Wchodzi mężczyzna czterdziestopięcioletni, mocno zbudowany. Ma na sobie pogięty kapelusz,
w zębach cygaro. Przyniósł ze sobą mieszankę zapachów: mocnego kubańskiego cygara, drogiego
koniaku i ostrej wody po goleniu. Jest lekko podpity. Nie zauważając Baltazara, Fabiana
i Pulchera, idzie w krzaki by oddać mocz. Jego zapach przyciąga owady. Mężczyzna stoi plecami
do widzów i lekko się kołysze. Motyle pokrywają jego kapelusz. Wiatr roznosi popiół z jego cygara.
Muzyka. Motyle pokrywają całego mężczyznę. Kilkoma warstwami. Jest w kokonie z motyli.
Motyle zamarły, jak gdyby dając swojemu gigantycznemu współbratu czas na dojrzewanie.
Muzyka ustaje. “Kokon” się rozlatuje. W kokonie nie ma nikogo. Dym cygara.
Baltazar: Jesteśmy uratowani! Oto ten, kto złamie przeklęte czary małego Nobra.
Pulcher: Nie wiem, co się ze mną teraz dzieje, lecz nie ma wątpliwości, że moją duszę wypełnia
pocieszenie i nadzieja.
28
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
SCENA V
KONIEC KAKATUKSKIEGO DWORU
Komnata w pałacu cesarza Barsanufa. Nefrytowa, przeznaczona do rozstrzygania spraw
polityki zewnętrznej. Długi stół. U szczytu stołu cesarz Barsanuf. Obecni są: jego syn, następca
tronu, książę Gregor; Minister Spraw Zagranicznych (bardzo stary); znakomici dyplomaci, wśród
których znajduje się pan Zinnober.
Korona na głowie Barsanufa – coś w rodzaju wielokondygnacyjnej wieży (Babel)
w miniaturze. Za szklanymi taflami każdego piętra maleńkie ludziki przedstawiają życie dawnych
cywilizacji. Koronę wieńczy państwo, gdzie rządzi Barsanuf. Czyli te mocarstwa były i przeminęły,
zaś nasze jest wieczne. Ponad nimi jest tylko królestwo niebieskie. Korona–wieża lśni i chwieje się.
W jaki sposób cesarz jej dotąd nie upuścił?
Minister Spraw Zagranicznych: (referuje) Na dworze Kakatukskim walczą o władzę trzy rody:
Rosenegri, Passi i Toffenuzi. Rodzina Rosenegri opiera się o Wenecję, Passi o Anglię. Rodzina
Toffenuzi popiera niby nas, lecz cały biznes starszego Toffenuziego jest powiązany z Anglią
i Niemcami. Rodzina Rosenegri straci wszelkie wpływy, jeśli wyeliminujemy z gry Wenecję,
co z łatwością możemy uczynić, popierając Imperium Osmańskie. Proangielska postawa Passich
wiąże się z tym, że oni finansują brytyjską ekspansję w Afryce. Zarazem jednak sprzedają oni broń
rebeliantom w koloniach angielskich. Pracujemy obecnie nad tym, by ta informacja dotarła do
Londynu…
Barsanuf: No dobra, ale kogo pan widzi w roli premiera przy Kakatukskim dworze?
Minister Spraw Zagranicznych: Obecnie eksperci analizują rozmaite warianty. Nie możemy ufać
Toffenuziemu na 100%, wiemy bowiem dobrze kim jest jego żona.
Barsanuf: Nie mogę już słuchać o żonie Toffenuziego! Proszę nazwać kandydaturę!
Minister Spraw Zagranicznych: Uważamy, że odpowiedniej kandydatury na Kakatukskiego
premiera obecnie nie ma.
Barsanuf: Ten Kakatukski dwór męczy mnie od 10 lat. Śni mi się a to w postaci wrzodu na gardle,
a to w postaci szczęki dziadka do orzechów, a to choinki bożonarodzeniowej. To rozżarzony
gwóźdź wbity pod paznokieć imperium, on nie pozwala mi spokojnie cieszyć się życiem. Panie
Leo, wasz kandydat.
Pan Leo: Podzielam zdanie pana ministra: brak odpowiedniej kandydatury.
Barsanuf: Co sądzi pan Trois (trua)?
29
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Pan Trois: Uważam, że on niewątpliwie istnieje, po prostu my jeszcze go nie znamy.
Barsanuf: Co o tym myśli pan tajny ekspedytor?
Zinnober: Nie mogę myśleć.
Barsanuf: Niby dlaczego?
Zinnober: Wśród nas, Wasza Wysokość, jest kilku oczywistych głupców. Wśród głupców ciężko
mi się myśli.
Barsanuf: Pan tajny ekspedytor każe mi coś zmienić w kraju, by rozum poddanych działał
w sposób doskonalszy?
W głosie cesarza słychać ironię w stosunku do Zinnobra. Dyplomaci chichoczą.
Zinnober: Jaki tam rozum. Proszę nie ironizować nad własnym narodem, Wasza Wysokość.
Żebym mógł spokojnie pomyśleć wystarczy, by tę salę opuściło kilka osób.
Barsanuf: Kto konkretnie?
Zinnober wstaje z fotela, nie za szybko i nie za wolno (w średnim tempie) obchodzi zebranych,
po czym szybko wskazuje na trzech młodych dyplomatów.
Barsanuf: Ci trzej?
Zinnober kiwa twierdząco.
Barsanuf: Osoby wskazane przez pana tajnego inspektora mają natychmiast opuścić salę.
Młodzi dyplomaci niezwłocznie opuszczają komnatę.
Barsanuf: Pańska opinia w kwestii Kakatukskiego dworu.
Pauza. Wszyscy czekają na odpowiedź Zinnobra.
Zinnober: Dlaczego się kurzy 10 najnowszych bombowców? Dlaczego poddaje się torturze
bezruchu te lśniące, skrzydlate istoty? 10 bombowców i problem Kakatukskiego dworu rozwiązany.
Barsanuf: Pan oszalał?
Zinnober: Terytorium Kakatukskiego dworu nie jest duże. Cesarz z łatwością oblatuje go w ciągu
jednego swego snu. Niech one teraz polatają. 10 lotów, powrót do bazy, jeszcze 10 lotów, znowu
powrót do bazy, jeszcze 10 lotów…
Barsanuf: Po czymś takim tam żywy mikrob się nie ostanie.
Zinnober: Racja. I do tego rowu, który powstanie w miejscu Kakatukskiego dworu, jeszcze
10 lotów, żeby u mieszkańców podziemi sufity się zawaliły.
Barsanuf: Darowałem Kakatuku wolność i nietykalność.
30
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Zinnober: Przecież oni z cesarza sznury wiją. Z pańskich żył i ścięgien. A potem na tych sznurach
ich żony wieszają pranie. Brudne, niedoprane kalesony. Nad cesarzem już naśmiały się zwierzęta,
ptaki i płazy. Teraz kolej na ryby, gady i owady. We śnie cesarzowi ciągle ukazuje się młody
człowiek, który odmawia księciu uścisku swej dłoni. Przypomina sobie Wasza Wysokość?
Pauza. Wszyscy patrzą na księcia Gzegora, który, spuściwszy wzrok, czyści paznokcie.
Barsanuf: (przypominając) Tak, tak, tak… (pauza) Dlaczego 10 wspaniałych, skrzydlatych istot
ma się męczyć tkwiąc w bazie?… Podjąłem decyzję odnośnie kakatukskiego premiera.
Minister Spraw Zagranicznych: (szykując się do pisanie) Słucham Waszej Książęcej Mości.
Barsanuf: Będzie nim nasze lotnictwo. Będzie ono rządziło w Kakatuku przez 1 dzień, jako ostatni
kakatukski rządca.
Minister Spraw Zagranicznych: Czy to decyzja ostateczna?
Barsanuf: Tak.
Minister Spraw Zagranicznych: Nic więcej?
Barsanuf: Jeszcze coś.
Książe zdejmuje order z piersi ministra i przypina Zinnobrowi.
Barsanuf: (do ministra) Nie jestem pewien, czy będę nadal pana potrzebował. Czy pan, panie
Zinnober, zgodzi się przyjąć tekę MSZ?
Zinnober: Lubię geografię…, chyba nie odmówię.
Barsanuf: Wspaniale. (ściska dłoń Zinnobrowi).
Gregor: Nie zgadzam się.
Barsanuf: Co książę raczył powiedzieć?
Gregor: Nie zgadzam się, ojcze.
Barsanuf: Z czym? Z rozwiązaniem kakatukskiego problemu, czy z nową nominacją?
Gregor: Z jednym i drugim.
Barsanuf: Wyjaśnij.
Gregor: Masz zamiar posłać Zaświatom najbogatsze dary i dajesz tekę ministra typowi, którego
wcale nie znasz.
31
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Barsanuf: Znam go… Już znam.
Gregor: Zaglądałeś w jego życiorys?… Zajrzyj.
Barsanuf: I co ja mam tam zobaczyć?
Gregor: A to, że on nie ma żadnej biografii. Wziął się znikąd. Gdzie był, co robił – nie mamy
pojęcia. Podobno wychował go pastor, a może i nie pastor. Znaleziono go w lesie, a może
w śmietniku? Czy pod ziemią? I w ogóle, czy kobieta go zrodziła?
Zinnober: Uspokój się, książę, otrzyj pianę… Otarłeś? A teraz będziemy przyjaciółmi.
Gregor: Moimi przyjaciółmi są ludzie szlachetni, a zatem pańska propozycja zostaje automatycznie
odrzucona.
Zinnober: Głuptasek…
Gregor: Ojcze, dopiero od wczoraj jest tajnym ekspedytorem! Trzy dni temu pojawił się w stolicy!
Barsanuf: Jaki pożytek z tego, że ci wszyscy otaczają mnie przez wiele lat? Zrobili coś dla mnie?
W czymś pomogli?
Gregor: To nie oznacza, że należy pierwszego lepszego kurdupla wsadzać do MSZ-tu.
Barsanuf: Czy ty, mój syn, zaproponowałeś mi kiedykolwiek cokolwiek sensownego? Urządzasz
w karnawale bale na 100 tysięcy osób, coroczne festiwale filmowe, mistrzostwa w wyścigach
samochodowych – wszystko za moje pieniądze. Wezwać każdą królową piękności z każdego kraju
– to dla ciebie jak się wysmarkać. Wydajesz czasopismo, w którym mi ubliżasz…
Gregor: Tato, tato…
Barsanuf: W którym przedstawiasz mnie jako ropuchę, albo żuka gnojarza, albo Śmierć w koronie,
albo zużytą prezerwatywę na śmietnisku historii. Czy ty wniosłeś chociaż jeden wartościowy
wniosek choćby w jednej sprawie? A pan Zinnober od razu mnie uzdrowił. Po raz pierwszy
odetchnąłem z ulgą. Mam gdzieś, skąd się pojawił. Odczułem przypływ mocy.
Gregor: Odczułeś przypływ ciemnej siły.
Barsanuf: Nie chcę wiedzieć, kto wychował pana Zinnobra. Mam w sobie tyle mocy, że nikt mnie
nie pokona i nie powstrzyma. Fuuf, jakbym się wyrwał z więzienia.
Gregor: Ojcze, ty bredzisz. Oceń sprawiedliwie tę paskudną gębę. To pewnie były błazen, którego
przepędzili już ze wszystkich dworów, tylko u nas on jeszcze nie był…
32
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Barsanuf: Idź już… Tak, panie Zinnober, powinniśmy wydać dyspozycje odnośnie Kakatuku jak
najszybciej.
Zinnober: Już są gotowe. (podaje księciu arkusz)
Gregor: Idź pan stąd.
Zinnober: Będziesz moim błaznem.
Gregor: Słyszałeś, co powiedziałem?
Zinnober: A ty?
Książę Gregor wymierza Zinnobrowi policzek.
Barsanuf: Co ty narobiłeś? Jak śmiałeś? Człowiekowi, który mnie ocalił… (pauza) Nie jesteś
moim synem… Żebym cię tu więcej nie widział.
Gregor: Nie zobaczysz. I nie próbuj prosić bym wrócił. (odchodzi)
Barsanuf: (za nim) I zapomnij o tym, żeś następca. (pauza) Następcy na razie nie ma… Wszyscy
są wolni. A pan, mój przyjacielu, niech zostanie…
Książę i Zinnober sami.
Zinnober: To będzie wstrząsające widowisko. Kakatuk w ogniu. Ich bogini Śmierci, piękność
o czarującym głosie, zeskoczy ku nim z naszych samolotów. Jej spadochron nakryje Kakatuk niby
noc.
Barsanuf: (zaczarowany) Niby noc…
Zinnober: Jakże się ona zmęczy – przecież tylu będzie musiała ucałować… Nie mogę zapomnieć
jej pocałunków…
Barsanuf: Całował się pan z kakatukską boginią Śmierci?
Zinnober: I całowałem się, no i wszystko pozostałe.
Barsanuf: I pozostał pan przy życiu?
Zinnober: Oszukałem ją, lecz to już odrębna historia… Uwielbiam samoloty bojowe w akcji.
Polecimy zobaczyć, Książę, no nie?
Barsanuf: A może najpierw posłać im ultimatum?
Zinnober: Książę mnie zabija… (chwyta się za serce) Już mi źle.
33
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Barsanuf: Proszę się nie przejmować, tylko żartowałem!
Zinnober: No, dzięki Bogu… Niech się cesarz nie boi być stanowczym. Wasza książęca Mość
okazuje miłosierdzie, a oni zamiast wdzięczności żrą księcia jak robaki… Nawiasem mówiąc,
ci trzej, co ich wygoniłem są szpiegami Kakatukskiego dworu.
Barsanuf: Coś takiego! Z takich poczciwych rodzin.
Zinnober: Niech się książę nie przejmuje. Teraz wszystko pójdzie dobrze. Bardzo, bardzo dobrze.
Scena VI
ALPANUS
Minęło kilka dni.
Ogród. Przed furtką prowadzącą do ogrodu Baltazar czeka na Fabiana. Wchodzi Fabian.
Fabian: Przepraszam, że się spóźniłem.
Baltazar: To nic… Jesteś smutny.
Fabian: Złe wieści Baltazarze.
Baltazar: Mów.
Fabian: Kandyda…
Baltazar: Umarła?
Fabian: Nie, żyje i czuje się lepiej, niż kiedykolwiek.
Baltazar: Więc o co chodzi?
Fabian: Wychodzi za mąż.
Baltazar: Za niego?
Fabian: Tak.
Baltazar: Chwała Bogu, bo już myślałem, że stało się coś poważnego.
Fabian: Co? Już nie kochasz Kandydy?
Baltazar: Kocham, kocham, kocham tego uroczego anioła, i wiem, że ona też mnie kocha, tylko
przeklęte czary ją zniewoliły…
Fabian: Czary czarami, a nasz Nober jest pierwszą osobistością w państwie. Po księciu, rzecz
jasna.
Baltazar: Doprawdy? Tak szybko?
34
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Pauza.
Fabian: Idziemy?
Baltazar: Denerwuję się, boję się wejść.
Fabian: Daj spokój, mówiłem przecież, wszystkiego się o nim dowiedziałem. Doktor Prosper
Alpanus nie jest żadnym czarownikiem. Człowiek, rzecz jasna niepospolity, ale żadnej magii tu nie
masz. Będąc całkiem młody, Alpanus zaciągnął się do wojska, brał udział w kampanii Wschodniej.
Rychło dostał się do niewoli, i został sprzedany. Wykupił się w ten sposób, że napisał poemat
o życiu swego pana i stworzył dlań ogród, któremu nie było równych. Po wyzwoleniu zamieszkał
na wyspie, gdzie, jak pogłoska niesie, sam trzymał niewolników. Co prawda, oni służyli mu
dobrowolnie.
Baltazar: Sekta?
Fabian: Coś w tym rodzaju.
Baltazar: Dziwne, nic nie słyszałem.
Fabian: Potem niespodziewanie zjawił się na castingu “Skalanych aniołów” i został zatwierdzony.
Wyprzedził wiele gwiazd. Tak oto zaczęła się jego zawrotna kariera filmowa.
W ogrodzie pojawia się mężczyzna w pogiętym kapeluszu z kubańskim cygarem w zębach. Pije
koniak z metalowej piersiówki.
Fabian: Zagrał wszystko: od Antychrysta do szefa mafii. Wstrząsająca sława, i nagle zniknął,
wędrował nie wiadomo gdzie, powrócił rok temu i zaszył się tu… Teraz się nie boisz? Chodźmy.
OGRÓD
Wchodzą do ogrodu.
Wygląda na las tropikalny, który nie wiedzieć jak wyrósł w północnych szerokościach.
Dziewczyny – wyspiarki kąpią się w strumyku. Ogród wypełnia ich śmiech i śpiew.
Hamak zawieszony pomiędzy dwiema palmami. Do tego hamaku wskakuje Alpanus.
Fabian: Czy dostrzegasz coś niezwykłego, magicznego?
Baltazar: Coś? Tu wszystko jest magiczne. Czyż można spotkać w tutejszych okolicach tak dziwne
drzewa, jak te, w tym parku? Wydaje się nawet, że niektóre drzewa i krzewy zostały przeniesione
tutaj z dalekich i nieznanych krain. Mają połyskujące pnie i szmaragdowe liście.
35
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Prosper Alpanus: (z hamaku) Zobaczyłem panów przez okno. Prawdę mówiąc, co do pana, panie
Baltazar, to ja już wcześniej wiedziałem, że pan mnie odwiedzi. Czym mogę służyć?
Baltazar: Rozumie pan, wszystko zaczęło się z tego, że w mieście pojawił się pewien… jak to
powiedzieć… niewysoki pan…
Fabian: Skończyło się zaś na tym, że on okradł nas wszystkich i został drugą osobistością
w cesarstwie.
Prosper: Cóż, wszystko jest jasne…
Fabian: Proszę. (podaje Alpanusowi zdjęcie)
Prosper: (studiuje foto, czyta napis na rewersie) Pan Zinnober i cesarz Barsanuf podczas parady…
Nie ulega wątpliwości, że w sprawie tego małego Zinnobera istnieje jakaś tajemnicza okoliczność.
Musimy jednak dokładnie wiedzieć jaka. Wówczas będziemy mogli go pokonać. Być może to nikt
inny, jak tylko alraun. Tego się zaraz dowiemy. (zeskakuje z hamaka i trzykrotnie klaszcze w dłonie)
KINO
Dziewczyny wyciągają z zarośli szmaragdowych krzewów aparat do wyświetlania filmów
(z lat 50-ch), zrywają z palmy bobinę, wprawiają w aparat.
Kino.
Bardzo licha kopia. Film czarno- biały. Niemy. Szybko – szybko migoczą klatki, w których
pląsają, fikają i robią miny setki różnobarwnych ludzików.
Dziewczyny oglądają film jak zaczarowane.
Prosper: Proszę mi powiedzieć: rozpoznajecie Zinnobra? (kładzie się w hamaku)
Baltazar: To jest Zinnober!
Fabian: Nie, to nie Zinnober.
Baltazar: To, to jest Zinnober!
Fabian: Nie.
Baltazar: To on.
Fabian: W takim razie ty też jesteś Zinnobrem. Doktorze…
Doktor smacznie śpi w hamaku.
Baltazar i Fabian kontynuują oglądanie. Pęknięcie kliszy.
Baltazar: Doktorze, Zinnobra wśród nich nie ma.
Prosper: (budząc się) Dziwne. A może Zinnober jest gnomem? (klaszcze trzykrotnie)
Dziewczyny zmieniają bobinę.
36
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Kino.
Czarno białe, ale z dźwiękiem (hałas prac górniczych). Tym razem tempo jest przeciągłe powolne.
Mroczne podziemne wnętrza. Twarze gnomów są zaledwie widoczne. Z rzadka do słuchu dolatują
ich wyborne przekleństwa.
Baltazar: (przyglądając się z wytężeniem) Nober.
Fabian: Dokładnie, Nober.
Baltazar: A ten o, patrz, czyż nie jest podobny?
Fabian: Ten też.
Baltazar: Cholera, wydaje mi się, że każdy z nich, to Nober.
Głos Zinnobra za sceną: (bardzo słodki) Nie szukajcie, nie ma mnie tam…
Baltazar: (w konwulsjach) Fabianie, Fabianie! Słyszałem jego głos! Jest tutaj! Fabianie! Jest tu,
ale nie w filmie, w ogrodzie. Gdzieś tu, w krzakach, w palmach, w dziewczynach!
Doktor uważnie obserwuje atak Baltazara.
Fabian: Baltazarze, Baltazarze, uspokój się, nie ma go tu. Doktorze, Zinnobra nie ma wśród
gnomów.
Prosper: Dziwne, bardzo dziwne. Królem żuków on też być nie może, gdyż ten, jak mi doskonale
wiadomo, jest obecnie zaangażowany gdzie indziej.
Fabian: (przygląda się czemuś w trawie) Doktorze, skąd pan ma takie dziwne stwory?
Prosper: Miałem własną wyspę. Daleko, w West- Indiach (raczej w Indiach Zachodnich).
Przeniosłem ją tutaj.
Fabian: W całości?
Prosper: Marszałkiem pająków Zinnober też być nie może. Marszałek, choć jest odrażający, jest
jednak inteligentny i biegły w sztuce, żyje z pracy rąk własnych i nie przypisuje sobie cudzych
zasług… Chcesz koniaku? (daje Fabianowi menażkę, Fabian robi łyka)
Fabian: (oglądając ogród- wyspę) Przeniósł ją pan wraz z ludnością? Ale jak?
Pauza.
Prosper: Wiesz co, wybacz, ale ty nam przeszkadzasz. Z łaski swojej, zaczekaj przy furtce. Kiedy
będę wolny, pojedziemy, posłuchamy jazzu.
Baltazar: Tylko nie jazz. Po tym, jak Zinnober urządził naszego przyjaciela saksofonistę,
nie potrafię już słuchać jazzu.
Prosper: Tobie nie proponuję. Jazzu pojedziemy słuchać z Fabianem. (Fabianowi) Zaczekaj tam.
Fabian odchodzi.
37
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
POKROPIENIE BALTAZARA
Prosper: (wyskakuje z hamaka) Zaczynamy. Tylko najczystsza symfonia pierwiastka psychicznego
zgodnie z prawem dualizmu sprzyja operacji, którą zamierzam teraz przeprowadzić.
Dźwięki szklanej harmonijki. Aromat nieznanych kadzideł wypełnia ogród.
Dziewczyny kropią Baltazara wodą ze smoczych czaszek.
Wyspiarz kręci to na amatorską kamerę wideo.
Baltazar zasypia.
Pauza.
Prosper: (budzi Baltazara) Chodźmy… (wiedzie go w kierunku szmaragdowych krzewów) Proszę
się zatrzymać, panie Baltazar. Proszę skierować wszystkie swoje myśli ku Kandydzie i z całej
duszy zapragnąć, ażeby stanęła przed panem w tej chwili, która trwa teraz w czasoprzestrzeni.
Pauza.
KASTET
Wchodzą Zinnober i Kandyda. Kandyda jest całkowicie szczęśliwa.
Kandyda: Nie przestaniesz mnie kochać?
Zinnober: Przestanę, ale zanim to nastąpi, będziesz najszczęśliwszą, i nie tylko spośród ludzi.
Kandyda: Czy ty uczynisz mnie królową Niebiańskiej Atlantyki?
Zinnober: Poniosę cię na rękach i położę na tym ogromnym tronie.
Kandyda: Czy podarujesz mi puchate niewolnice?
Zinnober:: Już je podwożą.
Kandyda: Czy dasz mi w filmie rolę twojej ukochanej?
Zinnober: Jeśli wygrasz casting.
Kandyda: Zapoznasz mnie z boginiami rozpusty?
Zinnober:Zostaną twymi kapłankami.
Kandyda: Czy pokażesz mi Promienistą Rzekę?
Zinnober: Ubzdurała ci się ta Promienista Rzeka! Mogę uczynić, że raj cały się ściśnie i wejdzie
w ciebie, rozwinie się już w tobie i olśni cię od środka.
Kandyda: Niczego, ach, niczego nie potrzebuję! Jedyne czego pragnę, to być z tobą.
Zinnober: Ja też chcę być z tobą. Zatańczymy?
Taniec. Głowa Zinnobra na brzuchu Kandydy.
38
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Kandyda: Czy mogę cię pocałować?
Zinnober: Nie.
Kandyda: Dlaczego?
Zinnober: Na razie nie.
Kandyda: Proszę cię…
Zinnober: Możesz stracić rozum, a szaleństwo jest pozbawione uroku. Będziesz szwendać się
ulicami, ślinić się, a dzieciaki w ciebie – kamieniami, kamieniami…
Kandyda: Zgadzam się, będę się ślinić, ale pozwól mi pocałować ciebie.
Zinnober: Za to cię kocham… No dobra, kładź się.
Kandyda: Na plecy?
Zinnober: Tak.
Kandyda kładzie się na wznak.
Zinnober: Rozbieraj się, ale bardzo powoli.
Kandyda zaczyna rozbierać się w pośpiechu.
Zinnober: Przecież powiedziałem – powoli…
Kandyda: Nie potrafię powoli.
Baltazar chce wrzasnąć, ale dźwięk nie wydobywa się z jego gardła.
Prosper: Spokojnie, Baltazarze. Założy pan ten kastet i pobije malucha. Proszę tylko nie ruszać się
z miejsca. (Wkłada na dłoń Baltazara złoty kastet)
Baltazar bije Zinnobra. Wielokrotnie i z dużym zapałem.
Zinnober zwija się i tarza po ziemi. Kandyda zrywa się z ziemi i natychmiast traci przytomność.
Baltazar rzuca się do Kandydy. Prosper powstrzymuje go siłą.
Prosper: Stać! Jeśli rozbije Pan magiczne zwierciadło, to będzie po nas. Seans zakończony! Proszę
się umyć. (myje Baltazara wodą ze strumyka) Teraz nie mamy wątpliwości, że Zinnober to nie
alraun i nie skrzat, lecz zwykły człowiek. Jest tu jednak zamieszana jakaś tajemnicza magiczna siła,
której rozpoznać jak dotąd nie potrafiłem. Dlatego też nie mogę na razie Panom pomóc. Proszę
odwiedzić mnie w najbliższym czasie, wtedy zobaczymy co należy przedsięwziąć. Pana odwiozą do
domu, a my z Fabianem pojedziemy posłuchać jazzu. Do widzenia. (odchodzi)
Wyspiarze otaczają Baltazara filmują go kamerami video, robią mu zdjęcia.
39
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Scena VII
KSIĄŻE GREGOR I PULCHER
Książę leży ta trawie twarzą w dół i cierpi. Pulcher rozlewa z termosu parującą kawę, podsuwa
księciu pod nos.
Gregor: Jak ojciec mógł tak mnie potraktować! Co się z nim stało? Nigdy taki nie był.
Pulcher: Proszę się nie zamartwiać, Wasza Wysokość, wszystko się urządzi, cesarz przeprosi jako
pierwszy.
Gregor: (bierze kawę z rąk Pulchra) Jak mógł! Zamienił rodzonego syna na jakiegoś
niewyobrażalnego zwierzaka. Powiedz mi, czy to jest postępowanie normalnego, rozsądnego
człowieka?
Pulcher: Szaleństwo!
Gregor: No nie, jestem przecież synem, jaki jestem taki jestem, ale synem. Zgódź się.
Pulcher: Delirium! Istne delirium!
Gregor: Gdyby mama to widziała…
Pulcher: Widzi i jest przerażona. Nie ma innego słowa: przerażona. Aniołowie ją pocieszają.
Gregor: Być może po prostu się starzeje.
Pulcher: Oczywiście, posuwa się cesarz, posuwa.
Gregor: No dobra, wyrzucimy karła i natychmiast odsuwamy ojca od steru. Niech odpoczywa.
Pulcher: Świetny pomysł!…
Wchodzi Baltazar. Jego spojrzenie płonie szaleństwem. Na prawej dłoni ma złoty kastet.
Pulcher: Baltazar, ty – tutaj!?
Baltazar: A gdzie ja mam być? W orszaku Zinnobra?
Pulcher: Idziesz do miasta?
Baltazar: Nie ale niedługo tam pójdę.
Pulcher: A więc o niczym nie wiesz?
Baltazar: Masz całkowitą rację: w ogóle nic nie wiem.
Pulcher: Szukają cię z nakazem aresztowania.
Baltazar: Kto go wydał:
Gregor: Ojciec.
40
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Pulcher: Oczywiście, mały wszystkim nam zalazł za skórę, ale tym razem przesadziłeś. Wdarłeś się
do domu Kandydy, złamałeś nietykalność mieszkania prywatnego i do nieprzytomności sprałeś
Zinnobra na oczach jego narzeczonej.
Baltazar: No nie, przez całą dobę nie było mnie w mieście.
Pulcher: Wdarłeś się jak rozjuszony motłoch, jak barbarzyńca, który plugawi przestrzeń. Byłeś
niepoczytalny, jakbyś się napił odurzającego naparu.
Baltazar: Mówisz tak, jakbyś to wszystko widział.
Pulcher: Nikt z nas w sposób fizyczny nie był przy tym obecny, ale ta scena jest u wszystkich
przed oczyma. Nawet teraz ja widzimy. Działałeś bardzo, nawet bardzo brutalnie. Nie poradziłeś się
nas…
Gregor: Najważniejsze jest to, że niczego nie zmieniłeś przez swoje najście, a nawet pogorszyłeś
sytuację.
Baltazar: Byłem u Prospera Alpanusa.
Gregor: Opowiedz to tropicielom ojca.
Baltazar: Książę, proszę mi wierzyć.
Gregor: Dosyć czczego gadania. Nie wolno panu wracać do domu… Ot (daje Baltazarowi grubo
wypchany portfel) Na jakiś czas starczy. Wyjedzie pan z kraju.
Baltazar: Nie wyjadę, jestem potrzebny tu.
Pulcher: Na tym właśnie polega pański błąd.
Gregor: Nie jest pan tu potrzebny. Wyjedzie pan, by nie zaszkodzić naszej sprawie. Naszej
wspólnej sprawie.
Baltazar bierze portmonetkę i odchodzi.
Pulcher: Ogólnie rzecz biorąc, chłopaka można zrozumieć. Pan Zinnober kocha Kandydę od 6 do
10 razy w ciągu nocy. Po stoczeniu kolejnej miłosnej walki, dmucha w jej łono i jej dziewictwo
w sposób cudowny się odnawia. W ten sposób u nich każdy raz jest jakby pierwszy.
Gregor: Geniusz, co tu dużo mówić.
Pulcher: Wystarczy, że Zinnober podmucha na jakąkolwiek ranę, jak ona się goi. Jest wytrawnym
lekarzem. Beznadziejnych wyciągał. Siebie tylko nie wyleczył. Cięgi po Baltazarze nie wiedzieć
czemu się nie goją.
Gregor: Zuch Baltazar. Porządny łomot Noberowi sprawił… Obejrzyjmy raz jeszcze wizytę
złotego kastetu.
Pulcher: Dobra.
41
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Kładą się na trawie, zamykają oczy. Błogie uśmiechy na twarzach. Fonogram: hałas bójki, wrzaski
Zinnobera, przyśpieszony oddech Baltazara, westchnienia Kandydy, kwestia Prospera o magicznym
zwierciadle.
Scena VIII
WŁADCY
Sala kominkowa w pałacu cesarza Barsanufa.
Barsanuf i Zinnober jedzą kolację. Zinnober łapczywie pochłania dania, podnoszone przez
lokajów.
Zinnober ma zabandażowaną głowę.
Płomienie ognia odbijają się w koronie Barsanufa.
Wchodzi osobisty ochroniarz cesarza, szepcze mu na ucho.
Barsanuf: Cóż, niech kontynuują.
Ochroniarz wychodzi.
Barsanuf: Na razie nie znaleźli. Niewiarygodne. Ktoś go poważnie ukrywa. Jakieś potężne moce.
Przeczesaliśmy wszystko. Powiadają, że widziano go u tej rozpitej gwiazdy filmowej, u Alpanusa,
a potem jakby się zapadł pod ziemię…
Zinnober: A ten Alpanus, co to za człowiek?
Barsanuf: Mówiono o nim jako o najlepszym aktorze cesarstwa. Osobiście dawałem mu pieniądze,
i to niemałe, na dowolny film z jego udziałem. Ale nie, wolał wylegiwać się w hamaku i chlać.
Dziwni są ci ludzie…
Zinnober: Czy mogę obejrzeć te filmy?
Barsanuf: Z Alpanusem? Na każdym rogu… Ale gdzie mógł się ukryć ten Baltazar?
Zinnober: To nic, najjaśniejszy panie, sam przybiegnie… (je) Proszę się częstować, wasza
wysokość, proszę się częstować…
Barsanuf: Brak mi apetytu.
Zinnober: Można temu zaradzić… Znowu te sny?
Barsanuf potrząsa głową.
Zinnober: Słucham.
42
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Barsanuf: Trzy, jeden przechodzi w drugi, lecz nie płynnie, a jak wagoniki w pociągu.
Zinnober: (uściślając) W cesarskim pociągu…
Barsanuf: Tak. Pierwszy sypialny:… Jama pełna krwi. Kobieta z głową kuny zaczerpnęła pełny
czerpak i podała mi, bym się napił. Podniosłem go do ust, lecz potem wychlusnąłem jej w paszczę,
na co kunia morda się wyszczerzyła…
Zinnober: To proste. Jama pełna krwi – to lej pozostały po Kakatukskim dworze. Czerpak krwi
oznacza kompleks winy, który próbują cesarzowi narzucić. Najjaśniejszy pan ma absolutną rację, że
się na to nie godzi… Numer dwa?
Barsanuf: Byłem piękną kobietą i do mnie przyszedł anioł o śnieżnobiałych skrzydłach, i ja
kąpałem się w bijących zeń promieniach. Powiłem złotowłosą dziewczynkę, przy czym, urodziła
się ona mając już lat 14, wraz z sukienką i mnóstwem zabawek. Bawiła się nimi i poprosiła mnie
bym ją przytulił. Zamiast tego odebrałem jej wszystkie zabawki i spaliłem.
Zinnober: To również jest nadzwyczaj proste. Dziewczynką jest książę Gregor, zabawki wraz
którymi się urodziła jest królestwo przeznaczone mu od urodzenia, które ma odziedziczyć.
Zniszczywszy imperialne zabawki książę go wydziedziczył.
Barsanuf: Czy nie postąpiłem zbyt okrutnie?
Zinnober: Co takiego? Okrutnie?… Czy dziewczynka pozostała cała?
Barsanuf: Przepraszam?
Zinnober: Czy dziewczynka ze snu pozostała cała?
Barsanuf: Tak, calusieńka, tylko się rozpłakała.
Zinnober: Cesarz nie postąpił okrutnie, lecz był stanowczo za miękki. Należało skrzyknąć gwardię
i rzec: Dopóki z dziewczynki nie zostanie chmurka krwawej pary, do koszar nie wracać. (je) Trzeci
sen…
Barsanuf: Zdjąłem z siebie koronę i włożyłem na głowę małego pokracznego człowieczka, twarzy
którego nie dojrzałem.
Zinnober: A-a-a… To już jest istotne… jak to się stało?
Barsanuf: Zwyczajnie: zdjąłem z siebie i włożyłem na niego.
Zinnober: Gdzie to się stało? W ogrodzie, w lesie, w morzu, w niebie?
Barsanuf: Nie, nie w lesie, nie w morzu. Siedzieliśmy przy stole, jedliśmy kolację. On jadł bardzo
żarłocznie, a ja chyba nie byłem głodny… właściwie nic nie jadłem…
Zinnober: Twarzy najjaśniejszy pan nie widział?
Barsanuf: Nie, w tej części stołu, gdzie siedziałem ja, wszystko było wyraźne, tam zaś, gdzie
siedział człowieczek, obraz był rozmyty, jak we mgle…
43
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Zinnober: Dobrze. Czy wasza wysokość, będąc chłopcem, grał w dworskim teatrze?
Barsanuf: Tak. Rolę małego cara, nad którym znęcali się bojarzy.
Zinnober: Wspaniale. Zagramy małą scenkę. Wyobraźmy sobie niewiarygodną rzecz.
Barsanuf: Jaką?
Zinnober: Że to ja jestem tym małym pokracznym człowieczkiem.
Barsanuf: Jakże tak, mój przyjacielu…
Zinnober: Mówię przecież, wyobraźmy sobie rzecz niemożliwą, niewiarygodną.
Barsanuf: Nie chcę wyobrażać pana jako małego niegodziwca.
Zinnober: Imperatorze, dla mnie. Proszę…
Barsanuf: (próbuje to sobie wyobrazić, pauza) Nie potrafię.
Zinnober: Wasza Wysokość potrafi. Nie na próżno powiadają, że z wszystkich monarchów Wasza
Wysokość posiada najbogatszą wyobraźnię. Nazywają cesarza: Barsanuf Wielka Iluzja. Według
pana, to ot tak sobie to mówią?
Barsanuf: No dobra, co ja mam robić?
Zinnober: To samo, co we śnie.
Barsanuf zdejmuje koronę i wkłada na zabandażowaną głowę Zinnobra.
Zinnober: Ach, cudownie… Jakbym włożył głowę pod czysty, chłodny wodospad. (chodzi
w koronie, obmacuje ją rękoma, nagle się zatrzymuje, bełkocze niewyraźnie, jak człowiek, po raz
pierwszy udzielający wywiadu) Oczywiście, że ja, prosty człowiek, jakoś dziwnie się czuję
z cesarską koroną na głowie. Ale to wspaniale, że niekiedy, w szczególne święta, cesarz pozwala
swym poddanym pobyć w koronie. Pospacerować, porozmyślać… Czy ten człowieczek we śnie
mówił w ten sposób?
Barsanuf: Dokładnie.
Zinnober: Odtąd żadne sny nie będą już najjaśniejszego pana niepokoić. Ani złe, ani dobre. Cesarz
będzie po prostu słodko spać.
Barsanuf: To moje marzenie.
Zinnober: I ono się ziściło. (pauza) Czy to imperium jest mi potrzebne? To więzienie, wielkości
Wszechświata. Te widmowe pałace i nędzne chałupy. Imperium – kraina wyniosłych piękności
i nadętych wielmożów, zepsutych dziewczynek i debilowatych chłopców, błękitnego lodu i czarnej,
wściekłej złości… A wiesz cesarzu, paskudnie mi w twej koronie. Ona gniecie, a nie wywyższa.
Barsanuf: To niech pan ją zdejmie.
Zinnober: Sam zdejmuj. (pochyla głowę jak jednorożec, który chce bóść)
Barsanuf usiłuje zdjąć koronę z Zinnobera. Zinnober jęczy.
44
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Zinnober: Ze skalpem nie zdejmij, wodzu.
W tym momencie wbiegają słudzy.
Ochroniarz: Co się dzieje, panie?
Barsanuf: Otóż, nijak nie udaje mi się zdjąć korony z głowy pana Zinnobra.
Ochroniarz: (nie widząc Barsanufa) Co się dzieje, panie?
Zinnober: A tak, bawimy się, że on chce zerwać ze mnie koronę i uzurpować władzę.
Ochroniarz: To tylko zabawa?
Zinnober: Tak, tylko zabawa.
Ochroniarz: Nie mamy więc powodu do niepokoju?
Zinnober: Żadnego, panuję nad sytuacją.
Słudzy wychodzą.
Barsanuf: Przecież pan…
Zinnober: (drażni się) Bu-bu-bu.
Barsanuf: Przecież sam pan powiedział, że paskudnie się czuje w koronie.
Zinnober: Bu-bu-bu.
Barsanuf: Cesarz ma całkowitą rację, i jeśli ja czegoś nie rozumiem, to proszę spisać to na moją
ignorancję… Natomiast Wasza Wysokość będzie tak dobry i wspaniałomyślny, i wybaczy, jeśli
popełnię jakieś drobne wykroczenie, a tylko takiego mogę się dopuścić, gdyż jestem całkowicie,
do najgłębszych zakamarków i tajników mego jestestwa, oddany Waszej Wysokości…
Zinnober: Zrozumiałeś choć, co przed chwilą powiedziałeś?
Barsanuf: Proszę mi wybaczyć, gubię się wobec najwyższej, przez Boga wybranej
i wszechogarniającej władzy. Lecz moje oddanie…
Zinnober: Kawał łajna – to twoje oddanie. A więc tak. Teraz złożysz przysięgę i będziesz
eunuchem w moim haremie. Pięciominutowa operacja i już dzisiaj przystąpisz do swoich
obowiązków.
Barsanuf: Z największą przyjemnością, Wasza Wysokość nawet nie wyobraża z jak wielką, ale
obawiam się, że mogę nie sprostać, nie mam doświadczenia.
Zinnober: Nie tchórz, Barsiu. To stanowisko jest zbyt zaszczytne dla ciebie. Mam w swoim
haremie nawet upadłe anioły. Świetnie pracują. Wszystko umieją… Jakże mógłbym powierzyć ci
takie stanowisko? Na dodatek jest już zajęte. Kiedyś był to najbardziej pożądany i uwodzicielski
mężczyzna. Na imię miał Don Juan. Wszystkie kobiety się przed nim ścieliły. I został moim
głównym eunuchem. To jest oddanie, to ja rozumiem. Albo Kandyda, moja narzeczona. Nie ma
rzeczy, której by dla mnie nie zrobiła. Uwielbia mnie, a przy tym gania po nocach ze swą czeladzią
45
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
na motorach i łapie dla mnie dziewczyny. Dopiero co pieściliśmy się, a ona już zapina skórzaną
kurtkę, wskakuje na Yamachę – i na polowanie. Dla mnie. Najświeższych, najbardziej kwitnących.
Dla mnie, właśnie dla mnie. Oddanie! A ty tylko zalewasz, zalewasz, zalewasz…
Barsanuf: Nie, najjaśniejszy pan niewłaściwie mnie zrozumiał…
Zinnober: Zalewasz, zalewasz, zalewasz… I nie ma temu końca ani kresu. Twoje kłamstwo równa
się rozmiarem twemu imperium. Mojemu imperium. Włącz radio. Szybko.
Barsanuf włącza radio. Szumy, szmery.
Zinnober: Nie mam przed Państwem żadnych sekretów. Nie możemy niczego przed sobą ukrywać.
Cóż to za władca, który stanowi jedną wielką tajemnicę, jest utkany z tajemnic, który ma tajemnice
we krwi, we łzach, w błonie śluzowej – wszędzie. Jestem przed wami całkowicie otwarty. Jak ta oto
księga, którą podarowała mi mama.
Zinnober wychodzi.
Monolog Zinnobra słowo w słowo powtarza się w radiu z towarzyszeniem śmiechu, oklasków, albo
jednego i drugiego naraz.
Radio: Odpowiem na każde wasze pytanie. Proszę pytać.
Pytanie: Wszyscy mówią o pańskich cudownych narodzinach. Czy mógłby pan powiedzieć, gdzie
się pan urodził i kim są pańscy rodzice.
Zinnober: Zrozumiałem pana pytanie. Nie odpowiem na nie, gdyż nie jesteście państwo gotowi do
przyjęcia prawdy. Ona bowiem może okazać się dla was zabójcza, a kłamać nie chcę.
Pytanie: Kiedy odbędzie się pańskie wesele z Kandydą?
Zinnober: W najbliższych dniach. Dzień ślubu zostanie ogłoszony wolnym od pracy; ludność
otrzyma cenne prezenty.
Pytanie: Co będzie z byłym cesarzem Barsanufem?
Zinnober: Nic.
Pytanie: Co znaczy nic?
Zinnober: Obiecałem mu, że w jego biografii już nic nie będzie się działo. Jego życie będzie wolne
od wydarzeń…
Barsanuf słucha radia w samotności.
Scena IX
Minęło coś około tygodnia.
Leśna polana.
46
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
W krzakach kryją się książę Gregor, Fabian i Pulcher.
Gregor: Jeszcze trochę i się przeziębię.
Pulcher: Proszę się nie martwić, wasza wysokość, mam tabletki… I co, Fabianie, gdzie jest owa
niewiarygodna, jak pan powiedział, niespodzianka?
Fabian: Zaraz będzie.
Gregor: Czekamy jeszcze parę minut i stąd idziemy.
Pulcher: Niepotrzebnie, Fabianie, pan posłuchał tego Alpanusa. Jest pijakiem, kobieciarzem
i tanim mistykiem.
Fabian: Ośmielę się panów zapewnić, że bardzo kiepsko go, panowie, znacie.
Pulcher: Za to pan zna go świetnie. Widziano was, jak wy z doktorem wychodzili z jazz-klubu
wręcz na brwiach. Czuć od was było jakimiś podejrzanymi ziołami. Na dodatek w towarzystwie
nieprzyzwoitych kobiet. Jakiś staruszek zwrócił doktorowi uwagę, gdy ten odlewał się na ulicy, zaś
pan, dla zabawy obrócił doktora i ten opryskał go bursztynową strugą.
Fabian: Upierdliwy staruch. Niech podziękuje, żeśmy go nie sprali.
Pulcher: Sprać nie sprali, lecz wzięli do niewoli. Biedny dziadek musiał przez dziesięć godzin
włóczyć się z wami po najgorszych jaskiniach rozpusty. Trzymaliście go gwałtem, nie
pozwalaliście odejść.
Fabian: Tego nie pamiętam… Dziadek dziadkiem, ale doktor jest jedyną osobą, która zna
przyczynę potęgi Nobera.
Gregor: Przyczyna pojawienia się w naszym życiu małego Nobera jest taka, że mamy teraz
przełom stuleci. Jest to najpaskudniejsza pora. Lubię środek stulecia. Na początku stulecia lata są
jakieś wściekłe, a na końcu zdechłe, zaś środek – to, co trzeba!
Pulcher: Książę ma rację, jakże byłoby dobrze, gdyby przełomu stuleci w ogóle nie było. Tylko
czterdzieste- pięćdziesiąte, czterdzieste pięćdziesiąte.
Fabian: Idą! Ciszej, panowie, ani słowa więcej.
Wchodzą Zinnober i Barsanuf.
Zinnober: (zdejmuje z zabandażowanej głowy koronę i królewski płaszcz z ramion, oddaje
Barsanufowi) Idź w tamtym kierunku… (pokazuje ręką) i nie waż się obrócić.
Barsanuf: Tak jest książę.
Zinnober: Sam zrozumiesz, kiedy trzeba będzie się zatrzymać i wrócić na to miejsce.
Barsanuf: Tak, książę.
Zinnober: Możesz trochę pochodzić w koronie. Ruszaj.
Barsanuf: Dziękuję, wasza wysokość, dziękuję…
47
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Zinnober: Dosyć, znikaj.
Barsanuf odchodzi.
Zinnober: (pada na trawę, tarza się) Mateczko! Mateczko! (Pauza) Mateczko, nie kryj się, wiem,
że jesteś w lesie! (wącha kwiaty, warczy) Wrr! Wrr!
Wchodzi czarodziejka Rosabelverde.
Rosabelverde: Witaj, kochane me dziecko. (siada obok Zinnobra, całuje go, głaska po głowie)
Co się stało? Dlaczego masz zabandażowaną głowę?
Zinnober: Ktoś chce, żebym cię nie kochał. Chcieli wybić ze mnie miłość do ciebie…
Rosabelverde: Biedny chłopczyk… Zmienię opatrunek i twoje rany zaraz się zagoją.
Czarodziejka Rosabelverde zdejmuje bandaże i kładzie na czoło i łysinę Zinnobra trawy i liście.
Zinnober: Udawali, że biją mnie z powodu Kandydy, mojej narzeczonej. Lecz ja od razu
zrozumiałem, że do z twego powodu. Chcieli, żebym stracił pamięć i przestał cię kochać, ale im się
nie udało. Kocham cię jeszcze bardziej.
Rosabelverde: Oczywiście, mój miły. Wiem że nic nie jest w stanie zmusić ciebie byś przestał
kochać.
Zinnober: Kochać ciebie.
Rosabelverde: Tak, oczywiście… Byłam w różnych krajach i przywiozłam ci zabawki.
Wchodzą (wlatują) elfy i przynoszą białą walizę, w niezmierzonym wnętrzu której mogłoby się
zmieścić czterech panów Zinnobrów.
Czarodziejka Rosabelverde pstryka klamrami, waliza się otwiera, zabawki wylewają się jak
wodospad i zasypują Zinnobra z głową.1
Zinnober: (pławiąc się w nich) Ach, dziękuję, mamo.
Czarodziejka zdejmuje z głowy Zinnobera trawy i liście.
Rosabelverde: Nie ma teraz ani draśnięcia… Pozwól, że cię uczeszę. (Czesze grzebieniem
bawiącego się Zinnobra)
Zinnober: (bawi się w bitwę przechodzącą w miłosne zmagania) Wsz-sz! Kch-ch! Bff! Ach-ach…
Dsz-sz! Bdźżż! Ach-ach-ach… Drr-bwwau!… Ach-ach-ach… (jęczy) Ymmm- ymm…
Rosabelverde: Czy jesteś zadowolony, że zostałeś cesarzem?
Zinnober: Wiesz przecież, mamo, że wszystko to są bzdety. Bżż! Kych-Kych!
Rosabelverde: A Kandyda? Jesteś pewien, że ci odpowiada?
1
Są to zabawki, którymi czarodziejka bawiła się w dzieciństwie, kiedy mieszkała z ojcem na wyspie. Duchy prześcigały
się, kto lepiej zrobi (utka, wylepi, wyrzeźbi) postacie z jej dziecięcych snów. W białej walizce są zabawki ze snów z
południowej sjesty. Przypadkowo wplątało się tam kilka robótek niewolnika, wyciosanych z kamienia.
48
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Zinnober: (wyjada te z zabawek, które okazały się jadalne) Mniam- mniam- mniam… Bynajmniej.
Ale wiesz, nagle… momentami… (przestaje się bawić) Ona staje się podobna do ciebie… Nie
bardzo, rzecz jasna, nie bardzo, ale pozostałe to wcale niepodobne, ani jednym punkcikiem…
Rosabelverde: A kiedy Kandyda bywa podobna do mnie?
Zinnober: Przedwczoraj… Wracamy z polowania na czarownice. Nałowiliśmy trzy pełne niewody.
Zmęczeni jak diabli. A Kandyda kładzie mi głowę na ramieniu, całuję w szyję… I pojmuję…
Rosabelverde: Co?
Zinnober: Że ona bardzo mocno mnie kocha. Zupełnie mocno, wyjątkowo kocha. Wtedy wydało
mi się, że ona zaraz, w tej oto chwili, rozchyli wargi i powie twym głosem: “Nie bój się, kochane
me dziecko, uratuję cię przed wszystkimi- wszystkimi”. A ona, głupia, pcha mi jęzor w usta! (rzuca
zabawkami w krzaki, gdzie kryją się Książę Gregor, Fabian i Pulcher).
Rosabelverde: Nie martw się, mój chłopcze, postaram się zrobić tak, by ona cię rozumiała.
Zinnober: Postaraj się, ale ogólnie rzecz biorąc, jest głupia.
Czarodziejka robi ostatnie ruchy grzebieniem, odchodzi trochę na bok i z zadowoleniem przygląda
się swojej pracy.
Rosabelverde: Nigdy przedtem nie udawało mi się tak pięknie cię uczesać…
Pauza.
Zinnober: Mateczko, czy ty nie znalazłaś sobie żadnych pupilków w swoich dalekich krajach?
Rosabelverde: Coś ty, miły? Gdyby tak było nie podarowałabym tobie…
Elfy wnoszą nową księgę.
Zinnober: Ojj! Ot co prezent, to prezent.
Rosabelverde: Pomyślałam, że tą znasz już na pamięć.
Zinnober: Ach! Mateńko! Nie tylko ja, ale i ona zna mnie na pamięć. Wszystkie piękne kobiety,
które spotkałem na jej kartach, już dawno są ze mną w ciąży, i rychło spodziewamy się legionu
Zinnobrów.
Rosabelverde: Tak właśnie myślałam.
Zinnober: Wiesz, mateńko, ja też niedługo zrobię ci prezent. Poczujesz, że nie na próżno się tak
starałaś, wychowując mnie. (czyta).
Rosabelverde: Odchodzę.
Zinnober: Zostań jeszcze trochę.
Rosabelverde: Nie, dziecko, muszę już iść.
Zinnober: Dobrze, mateczko. Tutaj, za dziewięć dni.
Rosabelverde: Tak, kochanie.
49
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Zinnober pada, całuje brzeg jej sukni.
Rosabelverde: Żegnaj. (odchodzi)
Elfy składają zabawki do walizy.
Zinnober: Dostarczyć do pałacu, do pokoju dziecięcego.
Elfy znikają.
Pauza.
Krzaki zaczynają kasłać, prychać, i trzej spiskowcy podnoszą się w pełny wzrost i ruszają ku
Zinnobrowi, otrzepując się i plując.
Fabian: Dzień dobry, najjaśniejszy panie! O, cóż za wspaniała fryzura.
Pulcher: A co najjaśniejszy pan robił w trawie? Pych-kych! Jak mamy to rozumieć?
Fabian: A co to za piękna pani fruwała tu, niby duszek?
Pulcher: Nowa faworyta? Z szlachetnie urodzonych?
Gregor: Za stara.
Pulcher: A po co ona czesała monarsze loki?
Fabian: Być może jest wizażystką?
Gregor: Na pewno Fabianie… A masaż? Wasza wysokość, czy ta pani umie też robić masaż?
Pulcher: Sądzę, że umie. (szepcze Księciu na ucho)
Gregor: Oczywiście, że masz rację: są z jednej trupy pajaców. Najpierw maluch robi fikołki,
co powoduje, że panowie nadwerężają sobie brzuchy. Potem, rozgrzani śmiechem udają się do
pokoi gdzie czeka ich masaż.
Zinnober: (odrywa się od lektury) Co powiedziałeś? Masaż? (uważnie patrząc na Księcia) Dobra.
Macie szczęście, że teraz pochłonięty jestem lekturą. (do księcia) Ale wkrótce ci odpowiem. Dobrze
że przypomniałeś mi o trupie pajaców. (pogrąża się w lekturze księgi)
Wchodzi Barsanuf z koroną w rękach.
Barsanuf: Jak ośmieliliście się, niegodziwcy, zakłócić odpoczynek waszego monarchy?!
Gregor: Jesteśmy, panie, źle wychowani, nie jesteśmy przecież królewskiej krwi.
Barsanuf: Natychmiast odejdźcie od cesarza Zinnobra?
Gregor: Zinnober cesarzem? W takim razie pozwoli pan, że się przedstawię: archanioł Gabriel.
A być może pan Zinnober jest kimś większym niż cesarz, być może on stworzył świat z własnych
rzygowin, a ze swego powidła ulepił ludzi?
Barsanuf: (do księcia) Podły łajdaku, nie śmiej wymawiać imienia cesarza swoimi brudnymi
ustami!
Gregor: To mi zabroń.
50
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Barsanuf: Skądeś się taki wziął?!
Gregor: Z pańskiego ciała i krwi, mospanie.
Barsanuf: Ł-łajdak, zbrodniarz…
Gregor: Nie denerwuj się, ojcze, źle będzie z sercem.
Zinnober: Zostaw, Barsiu, życie mu dokopie. I to bardzo prędko. I to moją nogą.
Zinnober i Barsanuf odchodzą. Barsanuf wkłada koronę na Zinnobra.
Barsanuf: (odchodząc) Proszę waszej wysokości, nosiłem teraz koronę i doszedłem do wniosku,
że jej kształt jest wszakże niedoskonały. Jakoś niezbyt przekonująco wygląda na pańskich złotych
włosach.
Gregor: Nie, nasza dynastia nigdy nie powróci!
Pulcher: Proszę waszej wysokości, najważniejsza jest cierpliwość.
Fabian: Prosper Alpanus wszystko odgadł! Wiemy już, kto stworzył Nobera!
Scena X
Następnego dnia.
Wyspa Prospera Alpanusa. Zachód słońca, śpiew ptaków.
Prosper Alpanus leży w hamaku, kartkując wielką księgę
Dzwonek.
Prosper zeskakuje z hamaku.
Dzwonek.
Prosper: Proszę wejść! (znika w palmowym gaju)
Wchodzi czarodziejka Rosabelverde. Podziwia ogród.
Rosabelverde: Jest tu ktoś? Halo!… Czy ten ogród jest niezamieszkały? … Nie ma nikogo.
W takim razie będę rozmawiać z palmami… Ogrodzie któż cię wypielęgnował? Nie widzę niczego,
co by mi się nie podobało… Od dawna czegoś takiego nie doświadczałam… (podchodzi do
hamaka, bierze do rąk księgę) Hamak i księga mego ojca… Tu na pewno ktoś przed chwilą był…
Halo! Gdzie jesteście? Proszę się nie chować… Wydaje się, że zaraz… Musiałam się pomylić…
Niepodobna, by tutaj mieszkał prześladowca mojego małego pupilka. (kładzie się w hamaku) Ojcze,
po co ty mi zsyłasz takie sny? Po co zamieniasz cudzy majątek w naszą wyspę. Wydaje się, że zaraz
sam ukażesz się w swym utkanym z uczuć płaszczu, i powiesz: “Chodźmy, najcudowniejsza, duchy
przygotowały dla nas nowe przedstawienie.” Zrób tylko, żebym dłużej się nie budziła: chcę
pospacerować po naszej wyspie… Miły ojcze, mojemu wybrańcowi grozi niebezpieczeństwo.
51
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Szłam do jego wrogów, szłam go bronić, i oto niespodziewanie zasnęłam i… mam 13 lat, jest to
pierwsze lato mojej kobiecości, i zachód słońca się nie kończy, a morze takie delikatne
i pieszczotliwe.… (Zeskakuje z hamaku) Idę do ciebie… (podnosi księgę z trawy) Rozrzucasz księgi
po całej wyspie. Pozbieram te, które trafią mi się po drodze. (kieruje się w głąb wyspy)Jeśli to jest
sen, to niech się nie kończy, a jeśli sad rzeczywiście istnieje, to gdybym mogła, nigdy bym go nie
opuściła…
Głos Prospera: Niechże Pani tu zamieszka.
Rosabelverde: Kim pan jest?
Prosper: Jestem Prosper Alpanus.
Rosabelverde: Czy to pański ogród?… I to pan mi powiedział: niech pani tu zamieszka?
Prosper: Tak, powiedziałem.
Rosabelverde: W pana majatku?
Prosper: W pani majątku. Ta wyspa należy do pani.
Rosabelverde: Do mnie?
Prosper: Tak, daję ją pani w prezencie.
Rosabelverde: Dziękuję… Przepraszam, lecz mi należałoby odmówić przyjęcia takiego prezentu…
Prosper: Ale pani nie potrafi odmówić…
Rosabelverde: Ma pan rację, nie potrafię…
Prosper: Pokazałbym pani, gdzie co jest, ale zdaje się, ze pani sama wszystko wie. (pauza) Czas na
mnie. Mam nadzieję, że kiedyś przyjdę do pani w gości. (kieruje się w stronę wyjścia).
Rosabelverde: Niczego pan nie zabiera?…( pauza)
Prosper: Nie, niczego mi nie potrzeba. (idzie w stronę furtki)
Rosabelverde: Niech pan zaczeka… niech, pan nie odchodzi.
Prosper: Czekają na mnie pilne sprawy. (pauza) Pani, zdaje się, chce o coś zapytać i nie ośmiela
się.
Rosabelverde: Tak.
Prosper: Niech więc pani pyta.
Rosabelverde: Teraz…
Prosper: Bez obaw.
Rosabelverde: Dobrze… Za co pan prześladuje mojego chłopca?
Prosper: To nie jest pani chłopiec.
Rosabelverde: Nie zupełnie pana rozumiem.
52
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Prosper: Czyżby?.. Kim on pani jest? Synem? Bratankiem? Bratem? Ukochanym?.. Nie widzę nic,
co by was łączyło.
Rosabelverde: Jasne, że pan nie widzi, ale to wcale nie oznacza, że nie ma nic.
Prosper: Nie ma nic.
Rosabelverde: Przecież mówię – pan nie widzi.
Prosper: Dobra, niech tak będzie. Nie widzę. Proszę mi to wyjaśnić.
Rosabelverde: Ani myślę. Do dotyczy tylko nas dwojga.
Prosper: To dlaczego prosi mnie pani, bym go nie prześladował? Nie będę się wypierał:
ja rzeczywiście nie życzę dobrze nowemu cesarzowi. Lecz jeśli pani nie chce opowiedzieć o tym,
co was łączy, to proszę się za nim nie wstawiać.
Rosabelverde: Pan go nie lubi, bo nie wie, jaki jest wspaniały.
Prosper: Wiec to tak. A mi nie wydaje się on godnym, i nie tylko pani, a nawet czyjejkolwiek
uwagi.
Rosabelverde: Jest lepszy od pana… Pańskie zdziwienie pana zdradza. Są rzeczy które nie
układają się w pańskiej głowie, jak również uczucia, których pana dusza nie jest w stanie zmieścić.
Prosper: Czy zatem dusza Zinnobra jest nieskończona?
Rosabelverde: Tak. Tyle w nim miłości! Parzy mnie, gdy się doń zbliżam. Powstrzymuje się,
by nie rzucić się do niego, żeby traktował mnie jak matkę. (pauza) Gdyby pan wiedział, jak on
kocha świat. Z jaką zachłannością żyje! Nie ma nic, co pozostawiłoby go obojętnym. Nigdy nie jest
zimny, ociężały lub niewrażliwy. On chwyta różne elementy bytu i łączy w sobie, niby
w probówce. Nie bał się zrobić z siebie laboratorium. Kiedy go zobaczyłem był drobniutkim
odłamkiem, odpryskiem, cząstką gwiezdnego pyły. Potem na nim zaczęły narastać warstwy
drogocennych pereł. Jedna na drugiej. Pokonał olbrzymią drogę. Nie sądzę by komukolwiek
innemu zdarzały się takie zrywy. Jest niczym ogromny kryształ powstały prawie z niczego.
Prosper: Pani wszystko wymyśliła, od początku do końca. Na początku wydawało mi się,
że Zinnober faktycznie przyswaja sobie cudze talenty, teraz jednak widzę, że jest to monstrum,
żywione pani wyobraźnią. Jest taki, jakim pani go widzi.
Rosabelverde: Moc, zawarta w Zinnobrze jest tym, czego tak długo szukałam. Potrzebny mi był
człowiek, w którym byłoby to, czego brak we mnie… Proszę mi wierzyć, od razu doceniłam
wszystkie pańskie zalety, drogi Prosperze Alpanusie, jednakże taki człowiek jak pan nie jest mi
potrzebny. Jest pan za bardzo do mnie podobny… i nie porusza niczego w mojej duszy.
Prosper: Nie zawsze tak było.
53
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Rosabelverde: (nie słysząc go) Już niedługo mam czekać. Wkrótce Zinnober osiągnie niesłychaną
potęgę, a wówczas moja magia i jego bezgraniczna moc się połączą.
Prosper: Po co pani ma się łączyć z jego, chociażby nawet bezgraniczną, mocą?
Rosabelverde: Nie mogę tego panu powiedzieć. Powiem jedynie, że my razem zmienimy
wszechświat. On bardzo się zestarzał i zużył. Żyjemy wewnątrz ogromnego, zdychającego dziada.
Lecz razem z Zinnobrem, moim synem, bratem, siostrzeńcem, jeśli się panu podoba, ja stworzę
świat, któremu nie będzie równych pod względem piękna i majestatu…
Prosper: Jakże srogo zostałaś ukarana.
Rosabelverde: (nie słyszy słów Prospera, ogląda wyspę) Czy spodoba się mojemu synowi? (pauza)
Jak pan wszedł w posiadanie tego ogrodu?
Prosper: Mój mistrz mi go podarował.
Rosabelverde: Wyobrażam sobie, jak on tu wejdzie. (zamyka oczy) Ujrzy kwiaty palmy i powie…
Wchodzi Zinnober.
Zinnober: (ogląda się) Kwiaty, palmy… Wszystko jedno ja widzę tylko ciebie… (klęka, całuje
pantofelki czarodziejki Rosabelverde) Wszystkie krajobrazy bledną, gdy w nie wkraczasz. Nie ma
nikogo prócz ciebie. W całym świecie. Tam, gdzie kończą się ostrza twoich obcasów – kończy się
świat…
Prosper: On nigdy tu nie wejdzie.
Zinnober odchodzi.
Rosabelverde: Wyspa jest teraz moja i tu będą przychodzić ci, kogo zaproszę.
Prosper: I tak będzie, ale on tu nie wejdzie.
Rosabelverde: Proszę natychmiast opuścić moją wyspę.
Prosper podnosi foliał.
Prosper: (czyta) Monologi, wypowiedziane bez słów… (wertuje) Życia przeżyte bez inkarnacji…
(wertuje) Tutaj… Dziewczynka, która uwielbiała ojca i lubiła spoglądać w dal. Miała najpiękniejszą
wyspę i cudowne dzieciństwo. Duchy, będące pod władzą jej ojca, służyły jej, wychowywali
ją i bawiły. Tylko z jednym ze wszystkich podwładnych mu duchów ojciec zabronił jej rozmawiać.
Ów duch zuchwale sprzeczał się z nim i lubił dywagować na temat rzeczy niemożebnych.
Dziewczynka nie posłuchała ojca i rozpoczęła rozmowę z tym duchem. Zuchwalec powiedział jej:
“Wyspa jest dobra, ale nie twoja i nie masz na niej swobody. Kim jesteś tutaj? córeczką tatusia?
Na mojej wyspie, która leży na innym morzu, ty będziesz królową.” Ojciec rozgniewał się
z powodu tej rozmowy i ukarał córkę. Nie pozbawił jej wprawdzie magicznego daru dziedzicznego,
lecz odtąd zaczęła ona roić o rzeczach nierealnych i marzyć o tym, co niedostępne. Powiedział
54
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
jeszcze “Zapomnisz o swym ukochanym i będziesz żywić miłość do nie wartych miłości,
i brzydzących Boga mężczyzn.” (odkłada księgę) Przecież Zinnober nie jest pierwszy ani jedyny.
Czy pamięta Pani, ilu Pani pomogła, zobaczywszy w nich to, czego tam nie było? Przystojniak
Johnny z nienawiści do świata wolał zamienić się w bombę atomową… Esteta Lavalier… Uczyniła
go Pani królem Dżinnistanu, krainy elfów. Tak samo jak przedtem w Alzacji ginęły nastolatki, tak
w Dżinnistanie zaczęły ginąć elfy i wróżki. Dobrze, że miłośnika anatomii chwycił udar… Waśkadebil, który potrafił tylko przemienić wodę morską w wińsko i się utopił…
Rosabelverde: Ale Zinnober jest inny.
Prosper: O tak, kruszynka prześcignął ich wszystkich. Ale, proszę mi wierzyć, Zinnober nie jest
niczym więcej jak tylko nieudanym epizodem w pani życiu. Pracowałem w kinie, wiem co to
nieudany epizod. Należy o nim jak najprędzej zapomnieć. (pauza) Chodźmy na spacer po wyspie.
Rosabelverde: Chodźmy… Prawie jak wyspa mojego dzieciństwa.
Prosper: To jest ta sama wyspa. Twój ojciec oddał mi ją ze wszystkimi sługami.
Rosabelverde: Jesteś bardzo do niego podobny… Jak to się stało, że ojciec podarował wyspę
tobie?
Prosper: Mieszkaj tu, a wszystko wkrótce sobie przypomnisz.
Rosabelverde: Dlaczego nie spotkaliśmy się wcześniej?
Prosper: Spotykaliśmy się.
Rosabelverde: Gdzie?
Prosper: Tutaj.
Pauza. Czarodziejka przypomina sobie.
Prosper: Wtedy w twoim życiu nie mogło być żadnego Zinnobra.
Rosabelverde: To dziwne, ale teraz wydaje mi się, że to nie ty jesteś obcy, lecz on.
Prosper: (prawie krzyczy) Twój ojciec a mój mistrz mówił nam: “Nie wiążcie się z obcymi
żywiołami. Nie zadawajcie się z tymi, którzy zostali utkani z innej materii. Nawet jeśli to obce jest
pożądane, to nie należy go brać.” Staliśmy tu, koło tych palm, kiedy nam to mówił.
Rosabelverde: Nie mogę go rzucić. On mnie kocha.
Prosper: Nie. Wszystko co ma, jest kradzione. Nawet miłość do ciebie.
Rosabelverde: Próbuję uratować moje plantacje róż, które więdną.
Prosper: Ażeby je uratować Zinnober nie jest potrzebny.
Rosabelverde: Wiesz jak to zrobić?
Prosper: Nie trzeba nic robić – po prostu taki mamy czas. Potem one znów zakwitną.
Pauza.
55
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Zmierzch.
Głosy w ciemności.
Rosabelverde: A biblioteka ojca?
Prosper: Nic się nie zmieniło…
Rosabelverde: Jest taka sama jak wtedy?
Prosper: Zaprowadzę cię tam.
Odchodzą w głąb ogrodu.
DRUGIE WEJŚCIE ZINNOBRA
Wchodzi Zinnober w prochowcu, z walizką.
Zinnober: Mateczko! Przyjechałem! Twoje dziecię, przyjechałem w gościnę! Do twojego nowego
majątku!... (pada na trawę.) Oj, a cóż to ci podarowali? Tu jest całkiem inna trawa. Nie ta, którą
oboje lubimy. Mateczko wyjdź mi na spotkanie! Czy ty nie chcesz mnie widzieć? Przecież
wcześniej tak nie bywało. Żebyś ukrywała się przede mną. (Wstaje z ziemi, ogląda ogród)
Tu wszystko jest jakieś nieprawdziwe (węszy). Ogród, który nie pachnie, podobny do studia...
Oczywiście to jest studio filmowe. Wskakuje do hamaku. Jakie miękkie wnętrze ma ten hamak.
To może być niebezpieczne... (wertuje foliał, czyta) “Niepotrzebnie położyłeś się w hamaku
i otworzyłeś księgę.” (odkłada) Niepotrzebnie, a więc.... (wypada z hamaka, pełza po trawie,
miauczy, warczy)
Wrr
Wchodzi Czarodziejka Rosabelverde
Rosabelverde: Co to tobie malutki? Co cię niepokoi? (głaszcze Kruszynkę po głowie, ale ten
usiłuje ugryźć ją w rękę) Czyżbyś nie rozumiał, jak bardzo jesteś pokrzywdzony? Czyżby jednak
ta niewiedza nie czyniła cię szczęśliwym?... Ty jednak nie widzisz siebie w lustrze, nie możesz
wznieść się i z góry spojrzeć na siebie pełzającego po trawie, jak beznoga gąsienica. (Kruszynka
mruczy i łasi się do Czarodziejki. Czasami, gdy promienie słońca padają na ciebie, tak jak teraz,
wydaje się, że w tobie jest zamknięte niewiarygodne piękno, że W samym środku chorego ciała
leży najrzadsza perła (Czarodziejka głaszcze Kruszynkę, Kruszynka obwąchuje ją swoim długim
nosem, usiłuje pocałować.) Mogłoby się stać tak: w tobie maleńki ukrywa się Książę, zaczarowany
Rycerz, najdzielniejszy Wojownik i najlepszy Kochanek na świecie. (Kruszynka jednak zdołał
pocałować kraj sukni Czarodziejki i odpadł) W tobie żuczku drzemie rozum, śpi zakuta w lodzie
56
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
piękna dusza... Tak mogłoby być. W tobie wręcz nic nie ma. Jesteś pusty. (Zaches ryczy)
Ten chłopczyk nigdy się nie poprawi, ale być może zdołam mu pomóc w inny sposób.
(Czarodziejka głaszcze siedzącego Kruszynkę po głowie. On zastyga, Czarodziejka wyciąga
z sakwojażu złoty grzebień. Unosi nad głową maluszka. Pauza.) Nie, ale w żaden sposób nie można
ci pomóc... Nie, w żaden. Śpij. (Nie wiadomo czy Kruszynka zasnął, czy nie, ale jak siedział,
tak i siedzi nieruchomo) Do widzenia kochany!
Rosabelverde pospiesznie odchodzi.
Kruszynka Zaches zamarł z czarodziejska księgą w ręce.
Pochylił się, upadł w trawę. Ucichł w trawie.
Pauza.
Wchodzą Prosper i Czarodziejka.
Rosabelverde: Znów jestem w domu… (pauza) Nadal chcesz wyjechać?
Prosper: Trzeba. Powróćmy na trochę do Zinnobra.
Rosabelverde: Do kogo?
Prosper: Do maleńkiego człowieczka, który został królem.
Rosabelverde: Ach, no tak, Zinnober… Czego chciałbyś się dowiedzieć?
Prosper: Daj mi złoty grzebień.
Rosabelverde (Oddaje grzebień): Nic więcej nie potrzeba?
Prosper: Nie.
Czarodziejka figluje na łące, nie zauważając leżącego Zinnobra.
Rosabelverde: Zapomniałam! Być może już za późno. Podarowałam mu drugi tom. Jest już
wystarczająco silny i bez mojej pomocy. Stworzył szkołę Zinnobrów. Wzrost jego potęgi zaskakuje
nawet mnie.
Prosper: To nie jest takie groźne. Najważniejsza jest twoja z niego rezygnacja.
Rosabelverde: Masz ją! (Bawi się)
Prosper: Nie spodziewałem się, że tak rychło zrezygnujesz z Zinnobra.
Rosabelverde: Dlaczego ciągle wspominasz o tym Zibnnobrze. Ja już zapomniałam.
Prosper: Cieszę się.
Pauza
Rosabelverde: Musisz wyjeżdżać?
57
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Prosper: Tak.
Pauza
Rosabelverde: Czy mogę z tobą pojechać?
Prosper: Oczywiście. Ale natychmiast.
Rosabelverde: Niezwłocznie. Pozwól mi pożegnać się z wyspą.
Prosper: Nigdzie ci nie ucieknie. Chodźmy.
Odchodzą. Zinnober leży w trawie.
Scena XI
DZIEŃ CESARZA2
Były pałac Barsanufa, obecnie rezydencja Zinnobra. Wnętrze pałacu z trudem podaje
się opisowi, gdyż poszczególne sale ciągle małpują style od siebie nawzajem. Poza tym, pałac staje
się podobny do tych, którzy do niego wchodzą. Okna wsysają leżący poza nimi krajobraz. Dachy
ocierają się o niebo i lgną do ciał niebieskich.
W pałacu w postaci skondensowanej jest obecne całe Imperium. Powietrze jest tak gęste od
wypełniających je niewidzialnych stworzeń, które zleciały się do blasku iluminacji pałacu,
że trudno jest nie tylko oddychać, lecz nawet się poruszać.
Szczególną uwagę zwrócić należy na tron, przypominający katedrę gotycką, na szczycie
którego Zinnober wygląda jak gargulec, oraz na łoże, a raczej bezkresne pole
pokryte,
jak śniegiem, białym prześcieradłem.
Jest jeszcze stół dla spożywania posiłków oraz kolorowy parawan.
W scenie “Dzień cesarza” uczestniczą wszystkie postacie dramatu oprócz Prospera Alpanusa,
Czarodziejki Rosabeverde, Baltazara i Frau Lizy.
2
Ta scena przewiduje znaczny element improwizacji oraz różne warianty kompozycji. Epizody można zamieniać
miejscami lub zastępować innymi. Konieczne jest jedynie by dzień cesarza miał bogaty program.
58
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
PRZEBUDZENIE
Ranek. Zinnober śpi (sam) na swym bezkresnym łożu. Dookoła łoża stoi najbliższe
otoczenie. U wezgłowia Kamerdyner Barsanuf z koroną w ręku, u nóg Fabian w mundurze
wojskowym, przyciskając do orderów biały cylinder Zinnobra., gdzieś pośrodku Pulcher
z dyktafonem.
Książę Gregor (błazen Gregor) śpi na dywaniku koło łóżka. Ma na sobie kostium Etienne’a
(scena 3), na głowie ma wymyślną konstrukcję, będącą połączeniem korony i błazeńskiego kołpaka
(oderwane od korony zbędne złote kuleczki zostały zamienione w grzechotki). Błazen jest
przywiązany do cesarza długim plastykowym łańcuszkiem (nadgarstek do nadgarstka).
Pulcher: Plantacje róż.
Fabian: Wesele.
Pulcher: Bezkresne plantacje róż.
Fabian: Uczta weselna, bliżej finału. Zakład.
Schodzą się, ściskają sobie dłonie. Barsanuf przecina.
Pulcher: Przegrał pan.
Fabian: Się zobaczy.
Barsanuf: Nic nie rozumienie w nocnych marzeniach naszego cesarza, młodzi ludzie. Wesele,
różane plantacje… Całkowity brak zrozumienia natury nocnych marzeń w ogóle, a geniusza
w szczególności..
Fabian: Dobrze, pańska wersja.
Barsanuf: Chcecie moją wersję? Zaraz… Wyobraźcie sobie
Zinnober się poruszył.
Barsanuf: (głośnym szeptem) Dyktafon!
Pulcher podnosi dyktafon do ust budzącego się Zinnobra. Pauza.
Barsanuf: (cichym szeptem) Wyobraźcie sobie… Leśna polana. Słońce. Upał. Rozgrzana ziemia.
Gregor: (z dywanika, nie budząc się) I wchodzi starucha. Biueee… (jakby rzygał) Kudłata,
garbata…
Pulcher: Znów zepsuje nagranie.
Barsanuf: Nie ma rady. Ochłapy snów najjaśniejszego pana dostają się Gregorowi.
Gregor: (bełkocze) Upadła na trawę… Bachor się turla. Biueee.
Zinnober się przewraca.
Fabian: Budzi się.
59
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Barsanuf: Włącz dyktafon.
Pstrykniecie dyktafonu w ręku Pulchra.
Fabian: Wesele.
Pulcher: Plantacje.
Fabian: Wesele.
Pulcher: Plantacje.
Barsanuf: Milczeć, matoły!
Zinnober się przewraca.
Gregor: Pojawiła się piękna – piękna… Lotna… Zobaczyła. Ach! Zlitowała się nad dziecięciem…
Zinnober siada z zamkniętymi oczyma.
Gregor: Pochyliła się. Ach, biedactwo! Jakże ci pomóc?… Starucha śpi, oczy zatoczyła – śmierć!
A piękna mówi…
Zinnober się budzi.
Zinnober: Mama! (łapie się za głowę, pauza) Zrobię, co obiecałem.
Gregor: (budząc się jednocześnie z Zinnobrem) Jeżeli już coś z królewiątkiem obiecaliśmy, to murbeton zrobimy, wszystko! Siemasz drobnico! (podaje dłoń Zinnobrowi)
Zinnober: Cześć, trefnisiu!
Panowie mówią “Życzymy zdrowia Waszej Wysokości!”. Zinnober wstaje z łoża.
Ma na sobie stylową pidżamę. Barsanuf wkłada koronę na głowę Zinnobra. Zinnober wyciąga
z pod poduszki II tom czarodziejki Rosabelverde, wertuje.
Zinnober: (do Barsanufa) Przynieś przybory do mycia. (Pulchrowi) Czytaj.
Barsanuf odchodzi. Pulcher wyciąga z kieszeni marynarki kartkę i czyta plan dnia.
PORANEK CESARZA
Pulcher: Na dziś zaplanowano:
Spotkanie z królem Żuków
Pertraktacje z magami
Rozprawa z motłochem
Klinika. Operacje sześciu beznadziejnych przypadków
Spotkanie z Juchananowem
Kapłani kultu
Poselstwo Chazarów
60
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
W czasie gdy Pulcher czyta, powraca Barsanuf z butelką szampana i gąbką. Otwiera szampana,
wyciera Zinnobra winem. Gregor szarpie go za brzegi ubrania, przeszkadza w wycieraniu
Zinnobra.
Barsanuf: (Gregorowi) Sio!
Pulcher: (czyta dalej)
Wizytacja królewskiego więzienia
Festiwal teatralny
Próba “Raju utraconego”
Zdjęcia filmu “Dzieciństwo Zinnobra”
Start Traveller’a -73
Odwiedzenie haremu
Spotkanie z narzeczoną
Dokończenie artykułu o pięknie
Odpowiedź na list króla Ludwika o długiej pauzie
Obdarowanie dzieci miłością.
Zinnober: Wystarczy… Cylinder.
Fabian przynosi Pulchrowi cylinder. Pulcher wyciąga jedna biała karteczkę.
Zinnober: Ciągnij od razu trzy.
Pulcher wyciąga jeszcze dwie, czyta.
Pulcher: Harem, Chazarski wysłannik i kapłani kultu Zinnobra.
Zinnober: (wyrywa kartkę z księgi czarodziejki Rosabeverde) Odesłać to królowi Ludwikowi…
Pulcher: (zabiera kartkę) Tak jest.
Zinnober: Teraz wołaj.
Pulcher: (głośno) Delegacja Chazarska, kapłani kultu oraz elita haremu mogą wejść.
Z trzech stron wchodzą trzy grupy osób. Harem oblepia Zinnobra, głaszcze go dotyka, obmacuje
monarsze ciało. Kapłani padają na kolana i zwolna pełzną w kierunku tronu; Chazarowie
nieśmiało tłoczą się gdzieś na uboczu.
Zinnober: Najpierw z wami… (wymienia ukłony z Don Juanem i Pastorem) Dzień dobry,
Don Juanie, dzień dobry Pastorze…
Gregor: Cześć, kastracie. W jakich światach czynią teraz rozpustę pańskie grzechotki? (wita się
za rękę z Don Juanem)
3
Jeden z osobistych statków kosmicznych Zinnobra. Chodzi o to, że nadworni astronomowie i konstruktorzy szykują
wyprawę Cesarza Zinnobra w kosmos.
61
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Pastor: Bądź pozdrowiony, mój synu.
Zinnober: Co się dzieje w grzesznym świecie?
Pastor: Chrzczę twoje dzieci, zanim się urodzą.
Zinnober: Czy wszystko przebiega dobrze?
Pastor: Prawie wszystkie dzieci reagują normalnie, ale niektóre nazbyt gwałtownie. 17 kobiet, te,
w łonie których rozszaleli się twoi synowie, obecnie chorują. To wszystko w lewym skrzydle
haremu…
Zinnober: Czy przeżyją?
Pastor: Miejmy nadzieję. Wola Boża.
Zinnober: Dobra, wielebny ojcze, nie zapominaj o mnie.
Pastor: Nigdy, mój synu.
Zinnober: (całuje się z Don Juanem) I co tam, mój złoty, odpowiedziałeś tym pieskom
dziennikarzom?
Don Juan: (podobny do ładnej brunetki lat około 40) Powiedziałem, że wyczerpawszy kobiecość
Królestwa Ziemskiego, wyruszyłem na poszukiwania. Uwodziłem doświadczone samice Tartaru,
rozmarzone kapłanki Krainy Cieni, Zalustrzane diwy… Wspinałem się po drabinie rozkoszy coraz
wyżej i wyżej, miłość nieziemska wchłaniała mnie i ja sam stawałem się najczystszym napojem
miłosnym…
Zinnober: No i…
Don Juan: Ale wszystko to żadną miarą nie może się równać z tym uczuciem, jakiego teraz
doświadczam. Służąc w charakterze cesarskiego eunucha, każdego dnia podłączam się do
wszechpochłaniającej miłości, którą Zinnober przelewa na swój harem.
Zinnober: Słuchajcie, tani pochlebcy, słuchajcie.
Don Juan: I tylko przez służenie Zinnobrowi, przez obcowanie z nim prawdziwie władam całym
światem.
Zinnober: Zuch, dobrze powiedziałeś. (przygląda się pieszczącym go kobietom) Niech się dzisiaj
szykują… Ty ze swoją świtą… Ty ze swoim oddziałem… Niech może jeszcze przygotują śpiące
królewny, spróbuję obudzić…
Don Juan: Wasza Wysokość, w haremie zdarzył incydent, wymagający monarszego dochodzenia.
Zinnober: Co tam nabroiły moje łakomczuszki, moje pieszczoszki, moje sobolątka?
Don Juan: Dwa upadłe anioły przez cały czas udawały inne kobiety i oszukiwały swego władcę,
przeto doświadczały jego pieszczot częściej niż pozostałe.
Zinnober: A wiec to są moi najlepsi uczniowie! Stańcie przede mną…
62
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Dwa upadłe anioły oddzielają się od elity haremu i stają przed oczyma cesarza.
Zinnober: Oszukiwałyście wczoraj?
Dwa upadłe anioły kiwają twierdząco.
Zinnober: A przedwczoraj?
Kiwają twierdząco.
Zinnober: Udawałyście licealistki, uduchowione dziewice, prawiczki…
Kiwają twierdząco.
Zinnober: I ja niczego nie zauważyłem! Genialnie… Zagrzać mi łoże.
Upadłe anioły włażą pod kołdrę, pod którą przed chwilą spał Zinnober.
Zinnober: (do chazarskiego ambasadora) A ty czemu nie podchodzisz? Chodź tu. (ambasador
podchodzi) Czarnuchu ty mój, talibie, brudny mój Azjato! (pocałowali się, uściskali, dotknęli się
ogromnymi nosami)
Gregor: Nie marnuj na niego swych pocałunków, panie.
Zinnober: Mapę cesarstwa!
Fabian przynosi mapę, przypominającą grubą kołdrę ze skrawków. Zinnober i ambasador patrzą
na mapę.
Zinnober: Tu są usta naszego Imperium. Połykamy nimi Hunów, przyłączamy, wsysamy w siebie.
Dalej oni płyną pięknymi, przezroczystymi rzekami, naszymi arteriami. A tutaj, na Południowym
Wschodzie, gdzie mamy odbyt, my ich wydalamy. Nasączeni sokami trawiennymi Cesarstwa oni z
łatwością mogą zostać chazarskimi poddanymi. Bierzcie ich.
Ambasador: A ja mam propozycję. Macie tutaj bardzo chorobliwy półwysep. Najlepsi chazarscy
chirurdzy mogliby w sposób bardzo kunsztowny go odciąć.
Zinnober: Mów jeszcze, doktorku mój nochaty! Cóż za ochłoda słuchać cię, widzieć jak trzepocze
twój języczek. I co ty tam chcesz odciąć, szczęście moje? Mów, mów…
Dzwoni telefon. Zinnober podnosi słuchawkę.
Zinnober: Tak… Witaj moja droga… Aha… Nie… Nic dla ciebie nie będzie… (przykrywając
dłonią słuchawkę) Pokaż Chazarom moje muzeum. (do słuchawki) A co ja według ciebie mam
robić? Kim ty dla mnie jesteś?… I co z tego? (odkłada słuchawkę) Obraziła się. Coś takiego!
Wszyscy uważają, że jestem im coś winien.
63
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
WYCIECZKA PO MUSEUM ZINNOBRA
Barsanuf: Zapraszam serdecznie, panowie innowiercy do muzeum Zinnobra, do sali Wysokiego
Zapożyczania… Poproszę o muzykę…
Zza parawanu rozbrzmiewają dźwięki saksofonu. Chazarowie jak zaczarowani wolno ruszają
w stronę źródła dźwięków. Efekt zaklinacza szczurów.
Barsanuf: Nasz Cesarz jako pierwszy odkrył zasadę Wysokiego Zapożyczania,
zawartą
w strukturze stworzenia. Zobaczycie państwo, jak błąkają się właściwości, przechodząc od jednego
obiektu do drugiego, od jednego do drugiego.
Miasta Zinnobry, zamieniające się krajobrazami.
Zwierzęta-, ptaki- i owady- Zinnobry, przejmujące od siebie nawzajem ubarwienie, plastyczność
i złożoność budowy.
Zobaczycie duchy – Zinnobry, figlujące jeden w drugim.
Noc udającą południe.
Ciemność pozorującą światło.
Ujrzycie sny, zabierające jawie jej cielesność, dotkniecie drzew, porywających od siebie nawzajem
ukrytego w nich Pinokio…
Zobaczycie książki Zinnobry, zagarniające teksty innych ksiąg; filmy Zinnobry, pełne cudzych
kadrów.
Przez wasze uszy wleje się muzyka Zinnobra, melodie przetrawione przez Imperatora, dźwięki,
które on odsłuchał i wydzielił przez skórę.
(nowy temat saksofonu)
Będziecie rozkoszować się ciałami, odbierającymi wdzięk i smukłość innym ciałom, ujrzycie też
oblicze naszego świata w te minuty, kiedy on zapożycza właściwości od świata martwych…
(znika za parawanem, mówi zza niego)
Obraz wielkiego Zinnobra wypełni was do ostatniej komórki. W każdej kropli waszej, w tym
wypadku chazarskiej krwi będzie Zinnober.
Chazarowie znikają za parawanem w ślad za Barsanufem. Były cesarz szybko wraca, Chazarowie
zaś pozostają w muzeum. Wygląda na to, że na zawsze.
64
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
KAPŁANI KULTU ZINNOBRA
Kiedy Barsanuf wyprowadza Chazarów, Zinnobra obstępują kapłani jego kultu, pierwsi absolwenci
jego szkoły. Wszyscy ubrani jak Zinnober w różnych latach jego życia. Wśród kapłanów syn
pastora, liczni spośród gości prof. Terpina ze Sceny III, między innymi gruby gość z czarną opaską
na oku i dwaj wiekowi, uczeni panowie.
Jeden z zinnoberian, w masce, trzyma się osobno.
Syn pastora: Kapłani Pańskiego kultu, Pańscy uczniowie przybyli by wznieść modły i złożyć
dary…
Zinnober: Walcie!
Sekciarze wywalają przed Królem zabawki, górę różnorodnych, różnobarwnych zabawek.
Sekciarze: Wiekuista i powszechna sława i miłość oczom Wielkiego Zinnobra, językowi
Wielkiego Zinnobra, Jego jaśniejącej łysinie, biodrom, namiętnościom, jego kobietom, jego
błaznowi.
Póki sekciarze się modlą Zinnober siada na podłodze i się bawi, a raczej próbuje się bawić:
Zabawki najwyraźniej mu się nie podobają. Psuje je i rzuca nimi, mówi: “barachło, podróba”.
Błazen Gregor bawi się z nim razem.
Sekciarze: Chwała tobie, o przedziwnie urodzony! Chwała tej chwili, kiedy wyszedłszy z piany,
Afrodyta doświadczyła pierwszej miłości, a z jej pierwszej miłości powstał złoty impuls, wszedł
w błogosławione łono i stał się Zinnobrem! Chwała dniowi, kiedy w błogosławionym łonie
Zinnober w śmiertelnych zapasach pokonał niecnego bliźniaka, który zawadzał jego cudownemu
narodzeniu.
Błazen: Spokoju im nie daje twoje narodzenie. Narodzenie Najjaśniejszego Pana jest cudowne i bez
waszego bredzenia.
Zinnober: Czyżbyśmy byli realistami? Niech nawijają co chcą.
Sekciarze: Chwała królewskiemu dzieciństwu Zinnobra i bóstwom, które go wychowały! Chwała
Afrodycie, pierwszej kobiecie Zinnobera!
Chwała ich synowi: wspaniałemu Zinnofrodytowi!
Chwała trzem latom inicjacji Zinnobera…
Zinnober: (wydziera się) Dość! Więc tak: zabawki są do dupy; zobaczymy, czegoście się nauczyli.
Syn pastora: Trzy pary oczekują pasowania na Zinnobry i Kandydy.
65
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Trzy pary ustawiaja się przed Zinnobrem.
Zinnober: (do pierwszego młodzieńca) Mów.
I Młodzieniec: Mam na imię Anzelm. Przeżyłem ciekawe życie, ale najważniejsze jest to, że ono
się skończyło. Sześć miesięcy temu zginąłem w pojedynku. Zabił mnie… zresztą to bez znaczenia.
Ważne jest, że od pół roku jestem martwy, nieżywy. Nie ma mnie na tym świecie. Przebywam
jednak wśród żywych. Zabieram od każdego po trochu żywej materii. Troszkę żywego… i oto nikt
nie potrafi odróżnić, stoję przed wami i nikt nie powie, że nie jestem stąd…
Zinnober podchodzi do Anzelma i obwąchuje go.
Zinnober: A zapach? Zapach trupa (węszy) Nie jesteś umarły, jesteś nieżywy. To wielka różnica.
(do świty) Dawać tu najlepszą trumnę. Niezwłocznie go pochować!
I Młodzieniec: Dobra, dobra. Sam sobie pójdę. Odchodzę, już mnie nie ma.
Odchodzi wraz z I Dziewczyną.
Zinnober: (do II Młodzieńca) Ty…
II Młodzieniec: W odróżnieniu od waszej Cesarskiej Mości urodziłem się na bagnie. I na dodatek,
jako zwykła pijawka. Moi mama i tata, babcia i dziadek i wszystkie prapraprapra- babcie
i dziadkowie byli bagiennymi krwiożercami. Możecie sobie wyobrazić, jak trudno mi było pokonać
drogę od pijawki do być może niezbyt przyjemnego, ale człowieka. Stosując metodę wysokiego
zapożyczania, stałem się swoim najpierw wśród żab, potem wśród bocianów, potem lisów, psów
i wreszcie psiarzy. I oto jestem przed wami. Szkoda że mama i tata nie mogą widzieć mojego
wzlotu.
Zinnober: (przygląda mu się): Dobra robota: ale… (podwinął rękaw) popatrz.
Człowiek–pijawka: Po co?
Zinnober: Patrz, jak nabrzękły moje żyły. Jaki przedziwny wzór… Nie przypomina ci czegoś?
Człowiek–pijawka: Nie, nic takiego.
Zinnober: A kolor?
Człowiek–pijawka: Kolor zmierzchu.
Zinnober: Nie po prostu zmierzchu, lecz zmierzchu w leśnej głuszy… Nieprzebyte chaszcze…
Kiedyś było tam jezioro… a teraz glony, zgniłe trawy, stęchła woda… Popatrz bliżej.
Cczłowiek-pijawka przygląda się uważnie królewskim żyłom w kolorze zmierzchu i nagle
żarłocznie wpija się w rekę Zinnobra i zaczyna ssać.
Zinnober: Fotografa, szybko.
Fotograf robi zdjęcia.
66
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Człowiek–pijawka: Mniam, mniam, mniam.
Zinnober: A teraz powiedz coś w ludzkim języku. Czekamy... Nie możesz?
Człowiek-pijawka przecząco kręci głową.
Zinnober: Od tego momentu zaczyna się twoja droga powrotna. Psy, lisy i tak do samego bagna,
do taty i mamy... Wyprowadźcie.
Wyprowadzają człowieka-pijawkę.
Zinnober: (bada drugą dziewczynę) Tą Kandydę można zaprowadzić do haremu. W najbliższym
czasie odbędzie się jej inicjacja.
Druga Kandyda przypada do nóg Zinnobra, całuje jego kapcie.
Następny w kolejce zinnoberianin z maską na twarzy, który się trzymał na uboczu.
Zinnober: Jesteś sam?
Zinnoberianin: Ona nie przyszła.
Zinnober: Dlaczego?
Zinnoberianin: Powiedziała: do diabła z tym pasowaniem i pojechała tańczyć.
Zinnober: (wpatruje się w tego młodzieńca) Coś jest w tym młodzieńcu. Nawet egzaminować nie
trzeba. Pasuje ciebie na Zinnobra mój przyjacielu. (przytula go) Kim byś chciał być na moim
dworze?
Zinnoberianin: Imperatorem.
Zinnober: Cóż, być może będziesz. Co to za księga w twojej ręce?
Zinnoberianin: Mój dziennik.
Zinnober: Czytaj.
Zinnoberianin: Życiorys pana Zinnobra należy rozpocząć od dziwnej historii, nie mającej jakby
nic wspólnego z cała sprawą. Pewien młodzieniec, związał się ze staruchą.
Dzwoni telefon.
Zinnober: Przepraszam, potem dokończysz.
I tak ta historia młodzieńca został niedokończona.
Zinnober: (do telefonu) Co... (pauza) W takim razie wojna. (do Fabiana) Doczekałeś się.
Fabian: Hura! Wojna! Naprawdę... Nie wierzę... Jak we śnie.
Zinnober: Doczekałeś się stary. (do sekciarzy) Mam wrażenie, że wysokie zapożyczenie
przychodzi wam z trudem. Jesteście kamieniami nie mającymi w sobie żadnej muzyki. Nawet
zastygłej. Wszystko powinno być o wiele lżejsze. (podchodzi do kapłanek i po kolei je obcałowuje)
67
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Jak pszczoła nektar: zerwał – porzucił, zerwał – porzucił, wypił ją, wlał cząstkę siebie (pocałowane
Kandydy tracą przytomność)
Zinnober: Cylinder!
SWIĄTYNIA I PUMPIERNIKEL
Fabian podaje Zinnobrowi cylinder. Zinnober wyciąga jeszcze trzy karteczki, oddaje Pulchrowi.
Pulcher: (czyta) Nadworny architekt, festiwal teatralny, miłość do dzieci.
Zinnober: Wołaj.
Pulcher: (głośno) Architekt świątyni, komedianci i uczniowie szkół, wejść!
Z trzech stron pojawiają się: architekt z makietą dzieciaki i aktorzy. Zinnober zagłębia się
w czytaniu księgi.
Pauza. Zinnober kiwa palcem, przywołując architekta. Architekt podchodzi Zinnober
pochyla się nad makietą.
Architekt: Świątynia Zinnobra gromadzi wszystko co jest najlepszego w istniejących
i zniszczonych światyniach. Kumuluje też całego ducha modlitwy, który się w nich nagromadził…
Oto wiecznie rosnąca żywa wieża Zinnober. Ściany są wymurowane z dźwięczących cegieł, które
cytują Waszą Wysokość… Tu przewiduje się minaret, na nim zaś małe minarety, jak igły na
kaktusie… Pod kopułą mozaika: żywe obrazy z życia Zinnobera: jak Zinnober tworzy gwiazdy,
słońce i świat…
Zinnober: Nie, nie to. Nadmiar przepychu. Najważniejsze, żeby mój duch czuł się tam przytulnie.
(do jednego z chłopców ze szkoły) Chodź tu… Po co do mnie przyszedłeś?
Chłopiec: Nagrodzono mnie wycieczką do pałacu.
Zinnober: Za co?
Chłopiec: Za najlepsze wypracowanie.
Zinnober: Jaki temat?
Chłopiec: Mój przyjaciel.
Zinnober: Czytaj.
Chłopiec: (zasuwa z pamięci) Mój przyjaciel jest bardzo dziwnym człowiekiem. Nie chodzi do
szkoły, mieszka w kupie śmieci i się nie myje. Łapie kobiety za wszystkie miejsca, kradnie,
przeklina. Jeśli wypije kieliszek, to rozcieka się po stole. Nikt z ludzi nie chce się z nim przyjaźnić.
Za to psy i koty się go słuchają, pieśce wyciągają doń swe kudłate mordki. Ptaki świergoczą
68
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
z radości na jego widok. Las przysłuchuje się jego chrapaniu, ponieważ interesuje się jego snami.
A jego sny rzeczywiście są interesujące…
Zinnober: Zuch jesteś, naprawdę kochasz swego przyjaciela. Zasłużyłeś na pumpernikiel.
Wnoszą wielowarstwowy tort. Jest to zrobiona z lodów, kremu i czekolady korona królewska.
Zinnober: Zjedz to do ostatniego okrucha, a spotka cię przedziwna przemiana
Chłopiec: ( nie patrząc na tort, wskazuje na księgę) Daj!
Gregor: Nie rusz.
Chłopiec kaprysi: “Daj! Daj!” Chwyta się za książkę. Błazen łapie chłopca, mocno ściska obiema
rękami, nie dopuszcza do księgi.
Zinnober: Zachowujesz się jak niedobry chłopiec.
Chłopiec: (usiłuje wyrwać się błaznowi) Księgę!
Zinnober: Oddam cię na wychowanie mojemu błaznowi.
Chłopiec: (niespodziewanie dorosłym głosem) Cha! Sam go wychowam! (znowu dziecięcym)
Księgę!
Zinnober: (patrzy na chłopca) Zresztą, je też nigdy nie byłem grzecznym chłopcem ( wyrywa
z księgi kartkę, daje chłopcu, chłopiec natychmiast bierze się do czytania) Ale pamiętaj mały,
czytanie tych stron bywa niebezpieczne.
Pulcher: Do Najjaśniejszego Pana jego Wiecznie dziewicza narzeczona.
NARZECZONA
Pojawia się Kandyda w asyście pięknych frejlin. Za świtą następuje Terpin, ojciec Kandydy.
Ma na sobie białe bokserskie rękawicy i ciemne okulary. Podskakuje, walcząc z niewidzialnym
przeciwnikiem.
Terpin: Miłość i Szczęście boksują ze mną. Moja córka – cesarzową. O miłości, bij mnie
do pełnego nokautu. Moja córka – władczynią imperium.
Kandyda idzie niepewnym krokiem, podtrzymywana przez frejlin, jak gdyby była pijana lub nie do
końca się obudziła. Jest bardzo lekko ubrana. Jedna z frejlin próbuje narzucić futerko na jej
ramiona.
Kandyda: Nie założę. (zrzuca futerko)
Kandydzie podają pantofelki. Ona zarzuca je gdzieś hen.
Kandyda: Kiedy ty do mnie przyjdziesz?
69
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Terpin: (skręca się) Poniżej pasa, poniżej pasa. Szczęście, walnij mnie poniżej pasa raz jeszcze!
U –hu-hu! Moja córka rządzi światem!
Zinnober: Dlaczego nie jest w szpitalu?
Kandyda: No wiesz kochany, to przecież mój tata, chce mu się przecież pobyć ze mną. Kiedy ty do
mnie przyjdziesz?
Zinnober: Dziś, gdzieś później.
Kandyda: A wcześniej się nie da?
Zinnober: Wcześniej nie przyjdę.
Kandyda: Uważaj, mój miły, na zostawiaj mnie samą na dłużej. Bo inaczej dziewczynki całkiem
mnie zdeprawują i zepsują, i ja odzwyczaję się od twych pieszczot.
Zinnober: I któż to psuje cię i deprawuje?
Kandyda: One. (Wskazuje na boginie Rozpusty) Ukarz je.
Zinnober: I co one z tobą robią?
Kandyda: Co zechcą. Wiesz, trudno im odmówić… Chcę przyjść do ciebie nocą. Dlaczego w nocy
ty zawsze śpisz sam?
Zinnober: (do bogini Rozpusty): Pocałuj moją narzeczoną.
Kandyda: Oj, nie, nie każ jej to robić! Ona tak to robi.
Zinnober: Jak?
Kandyda: Tak, że zapominam o tobie.
Zinnober: Całujcie się.
Kandyda i bogini rozpusty się całują.
Zinnober: (przypatruje się) Jakże różne bywają pocałunki! (do chłopca) Podobają ci się te panie?
Chłopiec: (nie odrywając się od książki) Nie.
Zinnober: (do Kandydy i jej orszaku) Odejdźcie.
Terpin: Setna runda. I nadal żyję! O miłości i szczęście, pod waszymi ciosami niepodobna umrzeć.
PRÓBA OTWARTA
W całym pałacu gaśnie światło. Pauza bez światła.
Światło reflektora pada na wezgłowie łoza.
Zza wezgłowia pokazują się głowy trzech aktorów (dwie kobiety, jeden mężczyzna), ubranych
do przedstawienia.
70
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
P: Wasza wysokość, dopiero co zakończyła się pierwsza tura festiwalu. Szczególnych wydarzeń nie
ma, lecz oczywiście że wszystkie antyzinnoberskie utwory okazały się gówna warte, na dodatek
podobne jeden do drugiego, wszystkie zaś prozinnoberskie bardzo dostojne. Waszej wysokości
przedstawiona zostanie miniatura wykonana na zamówienie Najjaśniejszego Pana.
Pauza.
Spiker: Akwaforta Nr 64. Szczęśliwej drogi!
Włącza się fonogram. Zaczyna się przedstawienie. Trio przemieszcza się od łoża w kierunku tronu.
Aktorzy nic nie mówią, tylko wyją.
Spiker: Dokąd zmierza ta piekielna zgraja, wyjąca w mroku nocy? Przy świetle dziennym byłoby
łatwo wystrzelać całą tą zarazę. Jednakże w mroku ich nie widać.
Trójka dociera do tronu.
Zinnober patrzy jeszcze przez kilka sekund.
Zinnober: Stój! Jak wy gracie Hiszpanię?!… Cóż to jest Hiszpania? Hiszpania – to ja. Zaraz
wyjaśnię. Moja mama, boska czarodziejka, urodziła mnie i porzuciła. W życiu moim zaczął się
okres ciemności. To samo działo się z Hiszpanią. Została bowiem pomyślana jako boska kraina,
lecz później jej bogowie odwróciły się od niej. Hiszpania jest bezksiężycową nocą, która pamięta
światło, które ją opuściło.
Pulcher: Najjaśniejszy Panie, przywieziono kaleki, którzy oczekują nałożenia palców waszej
wysokości.
Zinnober: (dziko wrzeszczy) Co to ja jedynym doktorem w imperium?! Wszystkim odbiło wam!?
Zabierzcie ich w cholerę, bo inaczej pokaleczę ich jeszcze mocniej. I was przy okazji! (do aktorów)
Dokąd zmierza ta piekielna zgraja?.. Pytanie dokąd oni podążają?.. Są straszliwie przerażeni.
Co mogło ich przerazić? Tylko światłość… Lecz światłość nie może znajdować się w pobliżu
takich stworzeń. W jaki sposób znaleźli się oni obok światła? Gdzie toczy się akcja? W piekle?…
Być może Chrystus zstąpił do piekieł. Oglądamy więc ucieczkę Piekła przed Chrystusem.
Gregor: W jakież to ostępy zabrnąłeś, króliku!
Zinnober: Czy dopuszczacie taki wątek?
Artyści niepewnie kiwają głowami, że ogólnie rzecz biorąc, dopuszczamy.
Zinnober: A niepotrzebnie. Temat tu jest zupełnie inny…Jest to nasza z Kandydą zabawa: łapiemy
nieczystych i wleczemy je ku światłu. A kiedy ich konwulsję staną się nie do zniesienia,
uwalniamy. Jak one wtedy wieją! (Dzwoni telefon, Zinnober zdejmuje słuchawkę) Tak… Nie, beze
71
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
mnie żadnych doświadczeń nie przeprowadzać. (przykrywa słuchawkę dłonią, do aktora) Jak pan
ma na imię?
Aktor: Włodek.
Zinnober: (do słuchawki) Niczego beze mnie nie robić! Ani wstępnego ani końcowego. (odkłada
słuchawkę) Ma pan kiepską szkołę, panie Włodku. Nie słyszy pan partnera… Oglądał pan “Powrót
Dziadka do orzechów” z moim udziałem?… No, gdzie jesteś?
Przyfruwa Anna Mlekoff, perła Edenu. Muzyka. Zinnober i Mlekoff tańczą.
Zinnober: Zlewasz się z nią… Odczuwasz wszystko, co się w niej dzieje. Łowisz moment, kiedy
z niej wyodrębnia się, wyfruwa inna, niewidzialna i ap! W siebie, w siebie…
Taniec się kończy.
Zinnober: (do baletnicy) Tak, póki nie zapomniałem: kiedy będziesz tańczyć partię Kandydy
na naszym weselu… (na ucho) Załapałaś? Wolnaś. (klepie perłę Edenu po szczupłych pośladkach,
ta znika za kulisami)
Zinnober: (powraca do aktorów) Zagrałeś i natychmiast opanowałeś widza. (łowi zagapioną
sekciarkę) Czy pani spodobał się mój taniec?
Sekciarka: Tak.
Zinnober: Czy mogę panią pocałować? (całuje ją, następnie zwraca się do aktorów) I oto masz
w sobie nie tylko partnera, lecz również widza. (pauza) Ale rzecz nie w tym nawet, że nie słyszycie
się nawzajem. Nie słyszycie podstawowych rzeczy, nie czujecie substancji, z której utkany jest
teatr. Przecież cała ta scena… Nie ta (wskazuje na aktorów) Lecz ta (ogarnia rękoma całą
przestrzeń pałacu) dzieje się we mnie. Nie macie tego w swojej grze. Już we mnie jesteście…
Spróbujcie raz jeszcze.
Aktorzy niemrawo wloką się w stronę kulis.
Zinnober: Zresztą nie, można nawet nie próbować. Tutaj drugie życie trzeba przeżyć. (pauza) Czy
rozumiecie, co wam nie wychodzi?
Aktorzy: Tak.
Zinnober: Chcielibyście to zagrać?
Aktorzy: Tak.
Zinnober: Wobec tego pracujemy według Stanisławskiego. Jutro schodzimy do Piekieł, próbujemy
tam, przechodzimy przez wszystkie kręgi, w każdym kręgu odgrywamy tę historię, przesiąkamy
Piekłem, obrastamy nim, potem wydostajemy się i… lecimy ku światłości… Musicie przeżyć
te biografie. A teraz odpoczywać, gromadzić siły. Wszystkim dziękuje.
Wszyscy obecni klaszczą: Brawo! Jaka reżyseria!
72
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Zinnober: (Pulchrowi) Zapisz na jutro: Próba infernalna.
Gregor: A może bym przeprowadził tę próbę? Cesarzowi nie wypada błaznować, a to raptem
ukoronowana osoba, zaczyna grymasić i robić figle jak komediant. Coś ot takiego, może, dajmy na
to, wywinąć. (grymasi, naśladując taniec Cesarza z baletnicą)
Zinnober: Nie przedrzeźniaj, bo sam się taki staniesz… Aktorzy – przecz! Wszyscy precz!
Pozostaje najbliższe otoczenie i… ty (wskazuje na zamaskowanego człowieka, przed chwilą
pasowanego na Zinnobra)
UCZTA
Wszyscy się rozpływają, oprócz cesarza zostali Barsanuf, Fabian, błazen Gregor
i zinnoberianin w masce.
Zmienia się oświetlenie: zamiast wielopiętrowych żyrandoli – świece.
Cesarz siada do stołu.
Stół zastawiony potrawami, lecz dania przykrywa biały obrus.
Najbliższe otoczenie siada do stołu.
Pauza.
Zinnober: Zacząłem o wiele szybciej się męczyć… Chcę, by przez kilka dni do pałacu nikt nie
przychodził… Będę odpoczywał. Spał na balkonie. Ze mną będzie tylko wiosenny wiatr… (pauza)
Wiecie, że moja mama, czarodziejka Rosabelverde, posiada plantacje róż. Tysiące hektarów
i miliony kwiatów. Kwiaty mojej mamy są najpiękniejsze w świecie. Z ich pięknem może
współzawodniczyć jedynie ich wydelikacenie. Potrzebują ciągłej pielęgnacji. Ogrodników jest
najwyraźniej za mało.
Barsanuf: Można by przerzucić z pól nektarowych.
Zinnober: Nie, nie można. Tam pracują niechlujni ludzie o szorstkich rękach. Te brudne paluchy
nie są pasują do kwiatów czarodziejki Rosabeverde. Róże zwiędną przy samym zbliżeniu się ich
czarnych paznokci.
Pulcher: Gdzie mamy wziąć ogrodników o tak delikatnym dotyku?
Barsanuf: Być może dzieci Najjaśniejszego Pana, które wkrótce przyjdą na świat w haremie,
potrafią pielęgnować plantację swojej babci.
Zinnober: Kiedy oni się jeszcze pojawią… Poza tym, dzieci trzeba wypielęgnować, wychować – to
zajmie dużo czasu. Natomiast plantacje trzeba ratować teraz… Znalazłem krainę, gdzie są
ogrodnicy o delikatnych dłoniach. Przedziwne miejsce… (jakby nasłuchuje) Nie ma tam zmiany
pór roku. Tam jest zawsze koniec kwietnia. Kwiaty, współbracia maminych róż, nie wydzielają tam
73
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
zapachu, lecz pochłaniają… Jaką rozkoszą jest dostać się tam pod deszcz… W Królestwie
Umarłych wszyscy mają dobre oczy… (pauza, przypomina sobie coś, mu tylko wiadome) Okrutny
to los być brzydkim… To nie ma nic wspólnego z Królestwem Umarłych… Jeziora, kanały…
Gondole sunące po martwej wodzie…
Zinnoberianin: Proszę opowiedzieć cos jeszcze.
Zinnober: W Królestwie śmierci nie ma śmierci…
Zinnoberianin: Jeszcze proszę…
Zinnober: Po co uzdrawiam niektórych złych ludzi? Bo nie chcę zaśmiecać Królestwa Śmierci.
(pauza) Subtelne płatki i grube palce… Muszę to zrobić. Plantacje nie zginą. Czuję, że w jakiś
sposób ją rozgniewałem. Już dawno mnie nie odwiedzała. Wydaje mi się, że nić, co nas łączy,
nieubłaganie się cieni. Zrobię to dla niej.
Dzwoni telefon. Zinnober go rozbija.
Zinnober: Co tam, Barsiu, dzisiaj mamy?
Fabian zdejmuje obrus.
Barsanuf: Imperialne ciasto trójwarstwowe – nadzienie każdej warstwy jest wykonane
z pokarmów właściwych dolnemu, średniemu oraz górnego światom… Zastygłe kraje i wyspy: od
Burgundii aż po Cejlon. Zatoki… Narody i grupy etniczne: zwyrodniałe i te na topie. Wolność
niewolnictwo, zawiść oraz inne przywary, trochę dalej – cnoty. Zwierzęta marzące, by zostać
ludźmi… One leżą tu… Wilczyzna, ale każdy z tych wilków zjadł swego Czerwonego Kapturka.4
Zinnober: Znam ja te Czerwone Kapturki, same otwierają osłupiałemu wilkowi paszczę i wpychają
się do środka.
Barsanuf: No i drobnostki: nektar, ława, pierożki z lotosów, napój księżycowy… Ba! Szczególnie
polecam: historia życia waszej wysokości zrobiona ze słodyczy…
Zinnober zaczyna jeść. Świta też podjada, jedynie Zinnoberianin nie rusza jedzenia.
Zinnober: (pochłaniając jedzenie) Na weselu wszystko ma być na stole. (do Zinnoberianina)
Nic nie jesz?
Zinnoberianin: Ja i bez tego się nasycam.
Zinnober żre miasta i przywary, popija rzekami i cierpieniami. Przy pomocy dziadka do orzechów
rozłupuje brylantowe orzeszki, które garściami wrzuca do gardzieli.
Zinnoberianin wyjmuje z kieszeni małą świecącą kulkę (piorun kulisty w miniaturze).
Niepostrzeżenie kładzie ją na stole pomiędzy Flandrią a Chciwością.
4
Dania mogą być przeróżne, a ich lista bardzo długą.
74
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Nober nie zauważa podłożonego, pożera piorun kulisty i raptem zaczyna bardzo nieładnie się
dławić. Chwyta się za gardło.
Zinnober: Ggyyy!
Zinnoberianin: Nie ma nic więcej do powiedzenia?
Zinnober warczy. Świta przycichła i zachowuje się biernie.
Zinnoberianin: Kęs, który utkwił w twym gardle, też lubi zapożyczać. Będzie wchłaniał połknięte
przez ciebie jadło, a potem i ciebie samego. Będzie pęczniał, rozrastał się, tył, dopóki cię
całkowicie nie opróżni. Zostaniesz pozbawiony wszystkiego, co wessałeś przez całe swe życie,
wszystko to bowiem przejdzie do niego, twoja zaś powłoka będzie leżeć na nim jak zbyt ciasny
garnitur. I to już wszystko: on łatwo, jak płaszcz, zrzuca ciebie… (zrzuca płaszcz) i idzie wędrować
dalej.
Zinnober usiłuje złapać Zinnoberianina za klapy.
Zinnoberianin: Żegnam Najjaśniejszego Pana.
Zinnober: (słowa przedzierają się przez jego zwierzęcy ryk) Stóóój!
Zinnoberianin odchodzi.
Cesarz bije się w konwulsjach.
Pulcher: (do swego monarchy) Muszę powiedzieć panu coś przykrego. Dalece nie wszyscy
poddani Cesarstwa znajdują się pod urokiem pańskiej błyskotliwej osobowości.
Barsanuf: Pańska zdolność trzymania pod kontrolą wszystkich elementów bytu jest podawana
w wątpliwość.
Fabian: Mówi się, że czarodziejka Rosabeverde zrezygnowała z pana.
Pulcher: Liczni nie są zachwyceni pańskimi projektami.
Barsanuf: Uważają, że pańskie magiczne wpływy rozciągają się tylko na dwór i częściowo
na stolicę.
Fabian: Że cesarski dwór pławi się w rozkoszach i aurze magicznej, Imperium żyje, ogólnie rzecz
biorąc, dosyć nudno.
Błazen ratuje cesarza. Mocno uderza go po plecach i mała kulka wylatuje z gardła Zinnobra.
Zinnober szybko oddycha. Nieprzeżuty kęs wiję się u jego stóp.
Zinnober: Myśleliście, że zdechnę?
Barsanuf: Jakże można, Wasza Wysokość.
Gregor: Żadna tam wysokość. Jesteś magicznym plebejuszem.
Ogólna pauza.
Zinnober: To jest właściwa definicja prawdziwego arystokraty.
75
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Gregor: Najmarniejszy z władców. Czy ty wiesz, że rośniesz na odwrót? Że w ziemię wrastasz,
w dół, królewisko. Niedługo będziesz miał minus 10 cm. Będziesz u chłopaków na dole z sufitu
zwisał… Tak oni o tobie myślą.
Zinnober: Aż tak źle?
Gregor: Goń ich wszystkich, panie. Oni chcą, żeby cię wcale nie było.
Zinnober: Wcale? To znaczy nigdzie – przenigdzie.
Gregor: No tak, absolutnie nigdzie.
Zinnober: Czyli, żebym najzupełniej, w żaden sposób nie istniał? A co z moimi pragnieniami,
zamysłami, nadziejami? Czy to wszystko tylko błoto pod nogami, śmiecia?
Gregor: Oni naśmiewają się z twoich pomysłów i plują na twe nadzieje. To są kreatury, panie.
Spójrz na te ryje. (pauza) Będziesz musiał znowu zaśmiecić Królestwo Umarłych.
Zinnober: Co to, to nie.
Gregor: Rozumiem, panie, mi też się nie chce. Rozpędź cały dwór, ale już naprawdę. Nie po
dobremu, jak ty zwykł robić. Zwłaszcza tych trzech… (wskazuje na Pulchra, Barsanufa i Fabiana)
Zinnober: Cóż, będę musiał. I wiesz co, ja rozumiem, kto w Imperium mnie nienawidzi. Ci,
którym nie starcza magii. Ale przecież to oni sami są winni, że nic na nich nie działa. Poza tym, nie
mogę obdarzać absolutnie wszystkich. Zawsze do kogoś nie dociera… (do trzech) Obraziliście
mnie. Nie chcę was widzieć.
Trzej dygnitarze zmierzają do wyjścia.
Gregor: Nie rób tego błędu. Nie pozwól im odejść.
Zinnober: (w niepewności) Oszczędzić ich, czy nie trzeba?
Gregor: Sam ich zarżnę, jeśli pozwolisz.
Zinnober: Niech idą… I póki co się nie zjawiajcie. Niech mój żal minie.
Trzej odchodzą.
Zinnober: (z hałasem gramoli się na tron) Łżą. Cały świat mnie kocha, Natura mnie pragnie.
Podkłada się niczym nasza wiecznie dziewicza Kandyda. Szczególnie wiosną. Wiosną natura się
budzi, rozkrywa się, rozwiera i mówi: “Wejdź we mnie, maleńki Zinnobrze, wejdź we mnie,
zawładnij mną.”
Gregor: Dokładnie, też to słyszałem.
Zinnober: Wkrótce będzie maj, czyż nie, Gregor?
Gregor: Tak, panie.
76
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
CESARZ ZOSTAJE SAM
Pauza. Zinnober odpina błazna.
Zinnober: Idź, potrzebuję się pomodlić.
Gregor: Postaraj się niedługo. Bez ciebie od razu staję się bezbronny. Nienawidzą ciebie a złość
zrywają na mnie.
Zinnober: (zdejmuje z siebie medalion, odziewa na Gregora) Niech to cię chroni! (obejmują się,
żegnają się)
Gregor odchodzi.
Zinnober: Macie tu łysą górę! Zlatujcie się! (klepie się po łysinie) Tutaj, tutaj… Oto łysa pała.
Z całą prędkością, na pełnym gazie! Wlatujcie, paszczę wam nadstawiłem (rozdziawia usta) uszy,
nozdrza… (odmachuje się) Nie to, nie to. Wyjdź! A ty wejdź.
Rozmawia z duchami, łapie je, smaruje się nimi, wciera, odpluwa się, niektóre czerpie i wylewa na
siebie.
Zinnober: A teraz pikujcie, aniołowie, walczcie z nimi. Macie tu pole bitwy. (pauza, zwraca się
gdzieś w stronę) Rozumiesz, że wszystkich przyciągam. Jeśli jestem zaśmiecony, to już nie jest
moja wina. Wszyscy do mnie lazą. (wzywa niebo, by runęło mu na głowę) Padajże, padaj, zmiażdż
mnie… (pauza, Zinnober całkowicie się uspokaja) Mamo powiedz mi, jak mam to wytrzymać?
Czy zdołam nim zostać gdy się pojawia? Zostanę nim? Nie umrę? Czy mnie nie porazi? (powoli
schodzi z tronu) Żywy Bóg w białej szacie. Blask bije z nas… Promienie zewsząd: z oczu,
z paznokci… Cały będę światłością… Tylko żeby się zjawił obok mnie! Ale mamo, przecież ty nie
dopuścisz, żeby on oslepił i spopielił mnie. Przecież odziedziczyłem twoje oczy, mamo, twe
czarowne oczy, które nie mogą oślepnąć… (dumnie zstępuje z tronu) Oto, przybywasz. Jesteś obok
mnie. Oto razem zstępujemy do nich. (podnosi się, zstępuje raz jeszcze) Tak właśnie zstępujemy…
Przemawiamy do nich… Nie nic nie mówimy… Oni po prostu widzą nas i zastygają. “Zstąpił” –
wyrywa się z ich ust. Nie wnet nie zrazu ośmielą się zbliżyć się do nas. Ci którzy zniosą widok
naszego przybycia. Ci, którym starczy duchu rzec: “Patrzcie, On przyszedł!”… (schodzi z tronu)
Zstępujemy na Ziemię. To nowe dla nas uczucie. Nasze ślady… (ogląda się, patrzy przez ramię) są
podobne do srebrnych, dymiących się poranną mgiełką jezior. Wdychamy powietrze, stworzony
przez nas, ale nie dla nas. Ach, ot co żeśmy stworzyli! (wdycha) Głaskamy krajobraz, jak włosy
swojego dziecka. (głaszcze powietrze. Zaskakuje nas miękkość tego świata… Idziemy, a wszyscy
wchodzą w nas, rozpływają się i kończą w nas swą drogę. Nie będzie niczego, co żyłoby poza
nami, niczego co nami nie było. (znowu wspina się na tron, przechodzi 1/3 schodów) Czujemy się
77
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
tak lekko. Możemy przecież w każdej chwili ich porzucić. A możemy znowu zstąpić. (schodzi)
Podoba się nam to uczucie. Dopiero co byliśmy w naszym przybytku, i nagle jesteśmy tutaj. To jest
niemożliwe! A ot, może…
Pada na białe prześcieradło łóżka, zalanego księżycową poświatą nocy. Tarza się. Zakopuję się
w kołdrę.
Mamo, przecież on nie może nie przyjść, przecież on pojawi się obok mnie. Mamo, wybacz mi!
Mamo!… Cały świat kocha mnie, oprócz ciebie…
Scena XII
WTAJEMNICZENIE BALTASARA
Minęło kilka dni.
Leśna polana. Baltazar leży na trawie i czyta list.
Baltazar: “W cesarskim ogrodzie zoologicznym Zinnobra wzięto za najpiękniejszy okaz małpy.
Potem w ogrodach, na wystawach, w teatrach podobne konfuzje zdarzały się jedna po drugiej.
Brano go za różę, minerał, kometę (najpierw w planetarium, potem w niebie). Podczas wizyty
w Wenecji wzięty został za katedrę. Wzięty został także za wyszukany film. Patrząc na jego twarz,
ludzie omawiali kompozycję kadru. Wszystko to się działo bez jego woli! Wygląda na to, że Nober
sam się złapał w swoje sidła. Nie panuje już nad sytuacją tak jak przedtem. Na razie nie mogę nic
dokładniej napisać, jednakże fortuna się od Nobra odwróciła. Niczego beze mnie nie przedsiębierz
– czekaj na moje wskazówki. Prosper Alpanus.” (odkłada list, pauza) Coś nie widać, drogi mój
czarodzieju, żeby fortuna się odeń odwróciła. Ta gadzina zamieniła imperium w ogromną sektę.
Kontroluje on każdą myśl i uczucie w cesarstwie, rozkoszuje się życiem. Jego uwielbiają wszystkie
kobiety… Szaleniec ze mnie! Pokładałem nadzieję w Prosperze Alpanusie, który zwabił mnie
swoją piekielną sztuką. Sprawił, że ciosy, które zadałem odbiciu w lustrze, rzeczywiście spadły na
Zinnobra, i teraz ogłoszony zostałem przestępcą i nie mogę pokazać się w mieście. O Kandydo,
gdybym mógł o tobie zapomnieć! Zamiast tego kocham cię coraz bardziej! Wiem, że ty przecież też
mnie kochasz, i to jest mą śmiertelną męką, że nie mogę cię uwolnić od niegodziwych czarów,
którymi cię omotano! O, Zdradziecki Prosperze! Co ci uczyniłem, że tak okrutnie naigrywasz się
ze mnie? (pauza, Baltazar jakby domyślając się) Alpanusie, pospołu z Nobrem rozegrałeś tę podłą
farsę.
Baltazar leży z zamkniętymi oczyma.
78
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Wieje lekki wiaterek. Las się zmienia. Wszystko napełnia się lśnieniem. Wydaje się, że to wiatr
przyniósł to światło z odległych królestw.
Hałas podjeżdżającego auta.
Wchodzi Prosper Alpanus z kwiatem lotosu w ręku. Dotyka Baltazara lotosem.
Baltazar otwiera oczy. Jego półsenny stan zamienia się w rześkość.
Prosper: Jesteś niesprawiedliwy dla mnie, gdy wyzywasz mnie od zdrajców o okrutnym sercu.
Przyjechałem, by cię pocieszyć. Wiem jak pokonać czary, które zniszczyły ci życie. Wybaczam
ci twój gniew, gdyż znam jego przyczynę. Jest nią miłosna tęsknota, która cię pożera. Przeżyłem
cos podobnego, gdy ma ukochana zapomniała o mnie. Nie będę zanudzał cię tą opowieścią,
ponieważ każdy zakochany chce słuchać tylko o swojej miłości. A zatem do rzeczy! Fabian, który
na moje polecenie obserwował spacery Zinnobra, naprowadził mnie na trop. Dzięki temu udało mi
się dojść do prawdy. Wiedz zatem, że Zinnober jest synem nędznej chłopki, nazwany przy
urodzeniu kruszynką Zaches. Z samej tylko próżności przybrał on dumne imię Zinnober.
Czarodziejka Rosabelverde znalazła małe stworzonko przy drodze. Sądziła, że, dając mu
tajemniczy dar, wynagrodzi wszystko, czego matka natura maluchowi odmówiła. Na mocy tego
daru, wszystko piękne i wartościowe, pomyślane, powiedziane lub uczynione przez kogokolwiek
innego zostaje mu przypisane. On zaś sam obok piękności stanie się piękny, obok wielkości –
wielki i tak dalej. Przy tym naturalne właściwości samego kruszynki przechodzą na innych.
Ten osobliwy czar kryje się w trzech ognistych, połyskujących włosach na głowie małego.
Każdy dotknięcie do nich jest dlań bolesne, a nawet zgubne. Z tego powodu kruszynka nie pozwala
nikomu, nawet Kandydzie, głaskać ani czesać swoje włosy. Każdego dziewiątego dnia czarodziejka
rozczesywała pokrakę i ta fryzura niweczyła wszystkie próby zniszczenia czarów Nobra… Teraz
czarodziejka już go nie czesze.
Baltazar: Dlaczego?
Prosper: Nie ma więcej grzebienia.
Baltazar: Gdzie on teraz jest?
Prosper: U mnie.
Prosper wyjmuje z kieszeni grzebień czarodziejki. Złote lśnienie bijące z grzebienia w 1 i 9 scenach
wyraźnie osłabło.
Baltazar: Jak się panu udało?
Prosper: To oddzielna historia. Teraz cała rzecz jest w tym, żeby wyrwać mu te trzy ogniste
włoski, a wówczas pogrąży się w dawnej nicości. Tobie, najdroższy Baltazarze, wypadło zniszczyć
79
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
te czary. Jesteś obdarzony męstwem, siłą i zręcznością, zrobisz wszystko jak należy. Wyrwiesz te
włoski i natychmiast je spalisz, bo inaczej one wyrządzą jeszcze wielkie szkody.
Baltazar: Ale jak mam dostać się do pałacu, jak przedostanę przez wszystkie zabezpieczenia, które
rozstawił?
Prosper: Powiem ci. (daje Baltazarowi księgę) Wszystko tu masz: jak dotrzeć do Zinnobra, nawet
wtedy, kiedy nikogo nie przyjmuje; jakie słowa należy wypowiedzieć, w jakiej kolejności…
Baltazar: Prosperze Alpanusie! Przez swoja podejrzliwość nie zasłużyłem na taką dobroć, na taka
wspaniałomyślność! W głębi mego serca zrodziło się poczucie, że cierpienia przeminęły i że przede
mną otworzyły się bramy niebiańskiego szczęścia.
Prosper: Lubię młodzieńców, w czystym sercu których, tak jak w twoim, kryje się niecierpliwe
dążenie i miłość, w duszach których znajdują oddźwięk
z dalekiej, pełnej boskich cudów krainy – mojej
majestatyczne akordy, dolatujące
ojczyzny. Ty zaś, przyjacielu, posiadasz
szczególnie rzadki dar: słyszysz prawie cała muzykę mojego kraju, co więcej, ta muzyka nie ginie
w tobie, lecz rodzi inną, pełną harmonii najskrytszych zasad natury.
Baltazar: Nie ta muzyka zabrzmiała dopiero teraz… (Kładzie się na trawie z zamkniętymi oczyma)
Dziękuję ci, Prosperze. Nie chcę już walczyć z Zinnobrem, nie potrzebna mi jest więcej Kandyda;
jestem pełen muzyki płynącej z twojego kraju i pragnę jedynie, żeby trwała bez końca.
Pauza. Po jakimś czasie Prosper znów dotyka Baltazara lotosem. Baltazar otwiera oczy.
Prosper: Kontynuujemy rozmowę. Jeżeli czarodziejka Rosabelverde tak starannie dbała
o Zinnobra, to, ty, Baltazarze, jesteś całkowicie pod moją osłoną. Posłuchaj, co dla ciebie
wymyśliłem. Jeszcze ci nie mówiłem, że najzupełniej niespodziewanie przyszła do mnie, a ściślej
mówiąc, wróciła szczęśliwa miłość. Znamy się od bardzo dawna, lecz drogi nasze się rozeszły
i dopiero co skrzyżowały się znowu. Wkrótce wyjedziemy w podróż poślubną, najpierw do mojej
ojczyzny, a potem już całkiem daleko, do mojego przyjaciela Lotosa. Nie chciałbym widzieć
w naszym majątku, do którego nigdy już nie wrócimy, innego właściciela, niż ty. Jak tylko czary
Zinnobra zostaną zniweczone, przedstawisz się profesorowi Terpinowi jako właściciel znakomitego
majątku i sporej fortuny i poprosisz o rękę ślicznej Kandydy, na co on z wielką radością się zgodzi.
Baltazar: Dziękuję, Prosperze Alpanusie! Czyż jestem godzien tak wspaniałego daru?
Prosper: Nie przekazałbym niegodnemu świata, który jest dla mnie tak drogi. Tę wyspę podarował
mnie mistrz, ojciec mej ukochanej. Rośnie na niej praktycznie wszystko: od ananasów i maków po
całe królestwa. Na tej wyspie można hodować nawet inne wyspy, większe i piękniejsze od tej.
Zwróć szczególna uwagę na książki. Ta, która masz w tej chwili w ręku, jest tylko jedna z wielu…
80
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Baltazar: (otwiera księgę, czyta) Ale tutaj… To jest zadziwiający tekst, lecz według mnie nie ma
on nic wspólnego z Zinnobrem.
Prosper: Nie śpiesz się z wyciąganiem wniosków. Wczytaj się. Niebawem wszystko zrozumiesz.
I nie odstępuj ani na krok, od tego co się tu pisze.
Baltazar: Dziwny tekst. Tu się pisze o ruchu ciał niebieskich, a ja mam wrażenie, że opowiada się
mi o tym, jak urządzony jest pałac Zinnobra.
Prosper: Jest niedostępny tylko z pozoru. W rzeczywistości pałac Zinnobra – to rozwarta
przestrzeń.
Baltazar: Mówi pan tak, jakby tam był.
Prosper: Byłem tam. Wykorzystałem napływ odwiedzających i prześliznąłem się nierozpoznany.
Baltazar: (czyta) Nie, jest coś i o Zinnobrze. Jak mogłem tego od razu nie zauważyć? (czyta
na głos) “Nasz malusieńki cesarz narodził się wraz ze światem i natychmiast zaczął zapożyczać
właściwości pierwszej zorzy. Przezroczyste ciało małego Zinnobra zaczęło zabarwiać się jej
purpurą. Później imperator powie, że Dar Wysokiego Zapożyczenia narodził się jeszcze przed
nim…” (odkłada książkę) Uff. Czuję się jakoś nieswojo. Przeczytałem trzy zdania – jak gdybym
ciężary dźwigał…
Prosper: Czytaj!
Baltazar: (czyta) “Zinnober pozwalał rodzić siebie najpiękniejszym kobietom. Sprawiał przy tym,
że porody były nie tylko bezbolesne, lecz nawet sprawiały niezrównaną rozkosz… Co niektóre nie
wytrzymywały zinnoberiańskich porodów i umierały ze szczęścia. Niektóre, zrodziwszy cesarza,
traciły pamięć i jak gdyby rodziły się na nowo, z nową duszą.” Czytam i zaczynam go kochać…
Ale ja wcale tego nie chcę!
Prosper: Bez obaw, tobie nie grozi znalezienie się pod jego urokiem.
Baltazar: “Zinnober osobiście robił operacje plastyczne wszystkim, kto pragnął przyjąć jego
oblicze, nie używając przy tym żadnych narzędzi… “Czuję jak to robisz, panie, jak głaszczesz ich
swą dłonią po nosach i policzkach, (przeciąga rękami po twarzy) nie są już zmęczonymi życiem
samcami i samicami. Teraz są piękni.… Nakładam niewidzialne szwy… To przecież nie ja
nakładam szwy; Prosper niech pan zabierze ode mnie tą księgę! (pogrąża się w lekturze)
Prosper: Czas na mnie! Czeka na mnie moja narzeczona. Żegnaj, mój Baltazarze! (odchodzi)
Baltazar: Nie mogę nie czytać… (czyta) “Operacje wykonuje się nie tylko na osobach ludzkich.
Wybitny znawca sztuki, cesarz Zinnober wyjmuje z rzeczywistości widzialnej nieudane spektakle
i zaszywa ich w łono bogini Teatru, żeby zostały donoszone…” Jakże ci się to udaje, mój panie?
Księga: (głosem Zinnobra) Bardzo prosto, miły Baltazarze. Chcesz wiedzieć?
81
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Baltazar: Tak.
Księga: Więc przewróć kartkę, uczniaczku.
Baltazar przewraca.
Nagle pojawia się otacza go rój pszczół.
Baltazar: (odmachuje się od pszczół) Odczepcie się, zostawcie mnie, nie przeszkadzajcie.
Baltazar wskakuje na nogi.
Nagle jego uwagę przyciąga przedmiot leżący w trawie i połyskujący w promieniach zachodzącego
słońca. Dotyka go ostrożnie.
Baltazar: Prosperze! Panie Prosperze! Zapomniał pan grzebień czarodziejki Rosabelverde!..
Prosperze!
Baltazar zagłębia się w księdze, używając grzebienia jako zakładki.
Scena XIII
WESELE
Obszerny balkon w pałacu Zinnobra.
Zinnober i Kandyda w strojach weselnych. Całują się czule.
Wchodzi Terpin. Kładzie do nóg państwa młodych białe rękawice bokserskie.
Terpin: Niechaj Miłość i Szczęście biją was każdego dnia, każdej godziny i każdego mgnienia.
Zinnober: Dziękuję, tato.
Terpin odchodzi, wchodzi Błazen.
Błazen wręcza Zinnobrowi kostium jokera i kołpak z dzwoneczkami.
Zinnober: Założę to w noc poślubną. (do Kandydy) Nie masz nic przeciwko?
Kandyda kiwa twierdząco.
Błazen wychodzi, wchodzi Barsanuf z subtelnie wyrzeźbioną koroną nowego wzoru.
Barsanuf: Wasza Wysokość, obawiali się , że nie zdążą do ślubu. A jednak przeszli samych siebie
i zrobili… Lekkość, lotność, zamiast dawnej masywności. Z tej oto strony jest żywa, a tutaj antenki,
łowią sny wszystkich szerokości.
Zinnober: Brakowało nam tylko innych szerokości! Swoich snów nie ma gdzie trzymać, tak,
Kandydo?
Kandyda kiwa: tak.
Zinnober: (do Barsanufa) Doceniłem waszą pracę.
82
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Barsanuf zostawia koronę, odchodzi.
Kandyda: Ja też mam dla ciebie…
Zinnober: E, nie, najpierw ja mam dla ciebie.
Zinnober macha dłonią i na balkon wnoszą wielkie białe pudło, w którym mogłaby się zmieścić
lalka wielkości Kandydy. Pudło jest obwiązane dziesiątkami kolorowych wstążek.
Kandyda: To dla mnie?
Zinnober: Dobre pytanie… Otwieraj.
Kandyda zrywa wstążki. Pudło się otwiera. Jest w nim mnóstwo waty. Wata zapełnia balkon.
Kandyda nie od razu znajduje w dużym pudle mniejsze – wielkości pudła na tort. Znowu to samo –
obfitość wstążek, wata w środku…W końcu wyciągnęła. Szklana próbówka. W środku – uwięziony
promień księżycowej poświaty.
Kandyda: (przygląda się zawartości) Kto to? .. Nie, czyżby… (płacze, oddaje próbówkę
Zinnobrowi) Nigdy – nigdy więcej tego nie rób.
Zinnober: pamiętasz, co powiedziałaś? “Najważniejszą rzeczą w naszym życiu, mój drogi…”
Pamietasz?… Właśnie to najważniejsze teraz robię: Daję ci w darze siebie… Zinno- homunkulus.
(patrzy przez próbówkę pod światło) Malusiński. Karzełeczek. Zinnomunkulus dziesięciokrotnie
destylowany. Czy wiesz, ile dusz przetopić musieli alchemicy, żeby go wyprodukować?
Kandyda: Nie chcę. Potrzebuję ciebie zwykłego.
Zinnober: Zwykłego? Znowuż dobrze powiedziano… (odkorkowuje próbówkę) Powąchaj.
Kandyda: (wącha próbówkę) Ach… (chwieje się) Jak cudownie!… Zaraz upadnę… To lepsze
od wszelkich perfum. (prawie mdleje)
Zinnober: Lepsze! Kiedy to podarowałem ci coś nie najlepszego? Podnieś do ucha, on
ci poszepcze.
Kandyda: Nie dawaj mi więcej takich prezentów. Jest mi za dobrze. (dotyka koniuszkiem języka
brzegu próbówki) Chcę do środka, do niego… Nie dawaj więcej, jest za dobrze…
Zaćmienie.
Szmer milionów skrzydeł.
Zinnober: To była pierwsza część mojego prezentu. Teraz patrz na niebo, Kandydo.
Kandyda: Skrzydła… lecz ich właściciele są niewidoczni… Ciał nie ma… Skrzydła porzucili
swoje ciała i zlecieli się tutaj… Ani skrawka czystego nieba… wszędzie pióra… (łapie fruwające
w powietrzu pióra) Świat składa się z samych skrzydeł… Czarnych i białych… Czy one walczą?
Kochają się? (pauza) Złożyły się w twój portret! (piszczy z zachwytu) Cały czas dajesz mi w darze
siebie. Dzięki ci, mój wspaniały… Zbliżają się do nas… Jak ich dużo.
83
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Zinnober: Tysiące. Setki tysięcy… Moi czarno-białe aniołowie zapożyczenia. Walczą o moją
duszę. Aniołowie wiecznej niczyjej… Jaka zażarta walka w rejonie grdyki…
Kandyda: Czy ta bitwa na pewno nie odbije się na naszym weselu?
Zinnober: (aniołom zapożyczenia) Nie padać, nie padać, jeszcze za wcześnie! Nie rozlatywać się!
… Nie rozmazujcie mnie, jestem bardzo wyraźny. Czyżbyście dotychczas nie zrozumieli?…
(pauza) A niech wam, padajcie, róbcie co chcecie. Kandydo, nie patrz więcej na niebo.
Niebo się rozjaśnia.
Wchodzi Pulcher.
Pulcher: (melduje) Wasza wysokość, jest tu młody człowiek, twierdzi że ma szczególny prezent.
Zinnober: Co za jeden?
Pulcher: Najlepszy adept szkoły Zinnobrów. Dostał w nagrodę zaproszenie na ślub.
Zinnober: Aż tak dobry uczeń?… Niech wejdzie.
Pulcher wychodzi. Wchodzi młody człowiek w masce. W ręku ma księgę.
Młody człowiek: Wasza wysokość – jestem najlepszym Zinnobrem na swoim roku.
Zinnober: (przygląda się) Dziwny młodzieniec, wydajesz mi się tak jakby znajomy… Chociaż,
nie mógłbym zapomnieć spotkania z kimś tak wyjątkowym, naznaczonym…
Młody człowiek: Jestem jednym z wielu, wasza wysokość.
Zinnober: Nie powiedziałbym… (długo się przygląda) Postanowiłeś podarować mi książkę?
Młody człowiek: Nie, to nie dla Najjaśniejszego pana.
Zinnober: Nie dla mnie? A dla kogo? Dla panny młodej?
Młody człowiek: Nie, to jest moja księga, z którą się nie rozstaję.
Zinnober: Pozwól, że zobaczę.
Młody człowiek: (broniąc księgi) Proszę mi wierzyć, jest dla mnie równie droga, jak dla pana
pańska.
Zinnober: Czujesz jak droga jest dla mnie moja?
Młody człowiek: Prawdopodobnie.
Zinnober znów wyciąga rękę ku jego księdze.
Młody człowiek: Nie tak, nie tak, wasza wysokość. (wyrywa kartkę, daje Zinnobrowi)
Zinnober: (czyta) Bomba!.. Jeszcze!
Młody człowiek daje mu jeszcze jedna strone.
Kandyda: Kochany!
Zinnober: Odejdź, czytam.
84
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Kandyda: Nie zadawaj się z nim. Nie czytaj jego księgi. Wydaje mi się, że jest wrogiem naszej
miłości.
Zinnober: Odwal się.
Kandyda: On chce zburzyć nasze szczęście!
Zinnober: Wreszcie spotkałem ciekawego człowieka.
Młody człowiek: Chłonąłem wszystko, co dotyczy najjaśniejszego pana. Żyłem pańskim zyciem.
Dowiedziałem wszystkiego się o moim panu. Upodobniłem się do waszej wysokości do takiego
stopnia, że występowałem przed wielotysięcznym tłumem, i nikt nie zorientował się, że to nie pan.
Szaleli z zachwytu i miłości do waszej wysokości. Do mnie… Do pana… Nie będę zdejmował
maski, ponieważ to podobieństwo chyba nie sprawi najjaśniejszemu panu przyjemności.
Zinnober: Nie trzeba.
Młody człowiek: (wygłasza z balkonu mowę, naśladując intonacje Zinnobra) Oto, podchodzi…Nie
zwlekaj, działaj, nie pozwalaj mu odejść! Wchłaniaj go skórą, skórą, jak balsam! Zawładnij jak ja
Kandydą! (Kandyda drga.) Nurkuj w człowieka, jak w wannę z nektarem!
Zinnober: (zafascynowany podchwytuje) Tak, w nektarową wannę, w której frejliny kąpią
Kandydę. We dwójkę rozpuszczamy się jak dwa cukrowe ludziki i tam zlewamy się…
Kandyda: Po co opowiadasz mu nasze sekrety?
Zinnober: Czy ty nie widzisz, jakiego wybitnego człowieka mamy przed sobą? (do młodego
człowieka) Przedstawiam ci moją wiecznie dziewiczą narzeczoną. Nasz pierworodny syn będzie
kontynuatorem dynastii Zinnobrów. Jak mam cię przedstawić?
Młody człowiek: Jestem Zinnober.
Zinnober: No tak, oczywiście, kochanie to – Zinnober. Większy Zinnober niż ja.
Młody człowiek: (naśladując Zinnobra) Ta scena jest o czymś zupełnie innym. To nie jest teatr
obyczajowy. Jeżeli zapożyczać można wszystko, to również dar Wysokiego Zapożyczenia.
Zinnober: Kiedy to?
Młody człowiek: Próba “Raju utraconego” 3 czerwca.
Zinnober: Tak- tak- tak… Kontynuuj.
Młody człowiek: Można, można kontynuować. Oczywiście, że można…
Zinnober: Ale?
Młody człowiek: Ale jednak nie jestem panem. Moim marzeniem jest na jakiś czas zostać panem,
ażeby zrozumieć coś ważnego, co nadaje szczególny, królewski splendor wszystkim czynom
najjaśniejszego pana. Potrafię zapożyczyć bardzo wiele, lecz nie jest mi to potrzebne. Żyję bowiem
jak pustelnik. Zrozumiałem, że nie zdołam zostać prawdziwym Zinnobrem, jeśli zechce się
85
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
zatrzymać, jeśli moje dążenia zostaną ograniczone. Otóż ze wszystkich moich pragnień
pozostawiłem jedno jedyne. Pragnąłem jedynie pańskiej duszy. Łaknąłem materii, z której jest pan
stworzony. Żeby tylko odczuć to szczęście… Pańską duszę we mnie, choćby na chwilę. Znajdując
się obok pana, zostać panem…
Zinnober: Cieszę się, spotykając takich młodych ludzi, widzę bowiem, że cała moja działalność nie
idzie na marne, że dar wysokiego zapożyczenia żyje nie tylko we mnie.
Młody człowiek: W pewnym momencie cały zamieniłem się w totalne pragnienie bycia panem.
Wówczas bogowie nagrodzili mnie… Leżałem na jedwabistej, leśnej łące i myślałem o tym,
że jestem cesarzem Zinnobrem. Do takiego stopnia stopiłem się z panem w moich marzeniach, że…
Kandyda: Nie słuchaj go, kochany, bo zaraz powie jakąś obrzydliwość.
Zinnober: Obrzydliwość? Nie sądzę… Mów.
Młody człowiek: Do takiego stopnia stopiłem się z panem w swych marzeniach, że zdarzył się cud.
To było jak objawienie…
Kandyda: Chodźmy stąd. (chce odejść, ciągnie za sobą Zinnobra)
Zinnober: Nie. Zostaw nas.
Kandyda odchodzi.
Młody człowiek: Podeszła do mnie kobieta nieziemskiej piękności – jakiej nigdy i nigdzie nie
widziałem – i powiedziała: Od dawna nie spotykałam ludzi, których myśli są tak czyste, a zamysły
tak wzniosłe. Jest tylko jeden człowiek, którego można było z panem porównać. Niestety, teraz on
utracił niegdysiejszą wielkość i stał się niegodny otrzymanego daru. Powiedziawszy to, ona…
Zinnober: Co?
Młody człowiek: (dusząc się ze szczęścia) Ona, ona rozczesała moje włosy złotym grzebieniem!
Zinnober: To niemożliwe… Gdzieś wyczytałeś tę historyjkę.
Młody człowiek: A potem pocałowała mnie…
Zinnober: Wyczytałeś to, i łżesz swemu cesarzowi, że to prawda.
Młody człowiek: Pocałunek był niedługi, lecz w ten pocałunek włożyła ona całą miłość jaka jest
na ziemi i na niebie… Powiedziała jeszcze…
Zinnober: Że jeszcze przyjdzie.
Młody człowiek: Nie, powiedziała, że nie ma takiej potrzeby, że ona i bez tego będzie ze mną, a
jej pocałunek zawsze będzie na mych ustach.
Zinnober: I ona już nie przyjdzie, ażeby rozczesać twoje włosy?
Młody człowiek: Nie.
86
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Zinnober: To właśnie jest najważniejsze! Nie łudź się, koleś. Jeśli ona nie przyjdzie, by rozczesać
twoje, to nie na długo cię starczy. Pocałunek zawsze na ustach – bzdura. Twoje włosy nie będą
odczuwać dotyku jej rąk!
Młody człowiek: Nawet teraz czują dotyk jej rąk. Na ustach pozostał jej pocałunek, a na włosach
jej dotknięcie.
Zinnober: Nic ci nie zostało.
Młody człowiek: Doceniam pańską przenikliwość, bo i ja zadałem wtedy to samo pytanie,
co wasza wysokość teraz. Tak jakby najjaśniejszy pan tam był… Zapytałem: “Nie przyjdziesz więc,
żeby rozczesać moje włosy?” “Nie” – odpowiedziała.
Zinnober: Jasne, że nie.
Młody człowiek: “Sam będziesz to robił. Rozczesywałam włosy tamtego człowieka, i teraz
rozumiem, że niepotrzebnie. Trzeba to robić samemu.” Zostawiła mi grzebień i dodała: “Na znak
mej miłości do ciebie.” (wyjmuje z kieszeni grzebień czarodziejki Rosabelverde, pauza) Zdębiałeś,
mały? Tak samo zdębiałem, jak zobaczyłem cię z Kandydą!
Zinnober: Przepraszam?
Młody człowiek: Nic nie powiedziałem, najjaśniejszy pan się przesłyszał… Wasza wysokość
dobrze się czuje?
Zinnober: Nic, nic. Mówiłeś…
Młody człowiek: Że zostawiła grzebień na znak swojej miłości.
Zinnober: Nie to, wcześniej.
Młody człowiek: O pocałunku?
Zinnober: Nie, do cholery! Że pragnąłeś mej duszy, mojego daru i materii.
Młody człowiek: To jedyne żyjące we mnie marzenie.
Zinnober: Co jest dla ciebie cenniejsze: moja dusza, czy miłość tamtej kobiety?
Młody człowiek zastanawia się.
Młody człowiek: Nie wiem… Marzenie mego życia i miłość, którą spotkałem, a którą spotkać
można tylko raz. Tylko prawdziwy cesarz może postawić przed takim wyborem.
Zinnober: (wrzeszczy) Właśnie tak, ja jestem prawdziwym cesarzem, i ja stawiam cię przed takim
wyborem!
Młody człowiek: Nikomu, nawet waszej wysokości, nie wolno na mnie krzyczeć. Żegnam.
Zinnober: Poczekaj, wybacz mnie. Moją duszę, mój dar, wszystko, co zechcesz… Tylko oddaj mi
grzebień.
87
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Kandyda: (wbiega) Kochany, co zamyślasz? Wszyscy już się zebrali za weselnym stołem…
Imperium oczekuje naszego pojawienia się…
Zinnober: (do Kandydy) Idź… (do Młodego człowieka) Nie wyobrażasz sobie jak bardzo
potrzebuję tego grzebienia.
Młody człowiek: Nie rozumiem dlaczego jest dla najjaśniejszego pana taki cenny.
Zinnober: Nie mogę ci powiedzieć dlaczego, ale… znam kobietę, która do ciebie przychodziła
i podarowała grzebień.
Młody człowiek: (przypominając) Jest tylko jeden człowiek, którego można było z panem
porównać. Niestety, teraz on utracił niegdysiejszą wielkość i stał się niegodny otrzymanego daru.”
Przepraszam, wasza wysokość, przypomniały mi się tylko jej słowa. A ów człowiek, o którym
mówiła…
Zinnober: Bierzesz w końcu moją duszę? Czy nie?
Młody człowiek: Duszę, święte źródło wysokiego zapożyczenia, i…
Zinnober: Co – i?
Młody człowiek: Pańską wiecznie dziewiczą narzeczoną.
Zinnober: Bierz!
Młody człowiek: Dawaj!
Zinnober: Grzebień!
Młody człowiek: Duszę!
Zinnober: Grzebień!
Młody człowiek: Narzeczoną!
Kandyda: (rzucając się do Zinnobra) Nie, nie możesz mnie oddać!
Młody człowiek: (mruczy jak zaklęcie) Bierz ode mnie mój dar, moją materię, moją kobietę,
ty jesteś mną, cały świat garnie się ku tobie, jak do boskiego magnesu… Teraz… Podejdź bliżej…
(Młody człowiek podchodzi bliżej) Uff!
Głęboki wydech imperatora.
Młody człowiek oddaje Zinnobrowi grzebień. Zinnober czule głaszcze zęby grzebienia.
Kandyda: (Młodemu człowiekowi) Nie możesz mnie oddać!
Młody człowiek: (z zinnoberską intonacją) Mogę, ale tego nie zrobię. Idziemy do gości?…
Ukażemy się cesarstwu… A co jest między nami – miłość?
Kandyda: Tak, miły.
Młody człowiek: Chcesz bym rozwiązał harem?
Kandyda: Nie wiem, przyzwyczaiłam się do nich.
88
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Młody człowiek: Rozrósł się ostatnimi czasy. Nie dziwota! Zamieniam kobiety, które mi się oddają
w niewiarygodne piękności. Dlatego tak się tu pchają. Myślisz, że one ot tak sobie mnie kochają?
Zinnober nijak nie może podnieść grzebienia do włosów. Miota się z relikwią w ręku: a to podniesie
do skroni, a to do grzywki, a to podrapie się w nos, a to przeciągnie ząbkami grzebienia po gardle,
jak brzytwą.
Młody człowiek: Barsiu! Fabianie! Pulchrze! Kochany trefnisiu! Walcie wszyscy tutaj! Wasz
cesarz, chce podzielić się z wami swym szczęściem! Nie zapomnijcie wziąć ze sobą złotych
sekatorów.
Wchodzi najbliższe otoczenie, Fabian ma w ręku złoty sekator.
Młody człowiek: Włóżcie koronę na moją narzeczoną.
Barsanuf wkłada na głowę Kandydy koronę nowego wzoru.
Młody człowiek: Nigdy nie byłem taki szczęśliwy! Mam najdoskonalszą ukochaną, oddanych
przyjaciół, magiczne imperium. Odtąd zaczyna się nieprzerwane świętowanie i powraca Złoty
Wiek. Już powrócił. Nastąpił w tej komnacie, w tym pałacu i jak mgła rozlewa się po całej Ziemi…
Muzyka!
Gra muzyka. Młody człowiek przez kilka sekund tańczy z Kandydą.
Młody człowiek: (nagle wrzeszczy najgłośniej jak potrafi) Zdrada!!!
Fabian: Kto, mój panie?
Młody człowiek: On! (wskazuje na Zinnobra)
Wbiegają ochroniarze, wykręcają ręce Zinnobrowi.
Młody człowiek: (chwyta Zinnobra za włosy) Tutaj!
Fabian ścina kosmyk włosów Zinnobra.
Młody człowiek: Spalić!
Fabian podnosi zapalniczkę. Spala czerwono –złoty kosmyk.
Grzmoty.
Pęka próbówka z Zinnomunkolusem.
Kandyda: Tak się wystraszyłam!
Młody człowiek: To jeszcze nie wszystko. Wesele odwołane.
Kandyda traci przytomność. Młody człowiek podtrzymuje ją.
Młody człowiek: To znaczy, odwołuje się ogólnoimperialny festyn. My z Kandydą wyjeżdżamy we
dwoje. Żadnych uroczystości. Ani lotu Travellera. Ani festiwalu. Ani otwartej próby infernalnej.
Natychmiast rozpocząć pertraktacje pokojowe. Błazna zwolnić, nie jest mi już potrzebny.
Pulcher: (stenografując rozkazu w notesie) Zemrze bez waszej wysokości.
89
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Młody człowiek: Nie zemrze… Tego… (wskazuje na Zinnobra) pod areszt. I jeszcze: Odchodzę,
nie jestem więcej waszym cesarzem. (Baltazar zdejmuje maskę) Panowie wybaczą…
Scena XIV
Miejsce akcji: pałac cesarski.
Czas: po opadnięciu czarów Zinnobra.
Jak gdyby ten sam pałac, ale opróżniony, wypity do dna. Wszystko, co zapożyczył Zinnober, odeszło
stąd.
Rzeczy oddały swe dusze, a teraz zostały z nich same zewnętrzne powłoki.
Wnętrze utraciło jaskrawość, nabytą za Nobra.
Lustra przygasły. Widać, ze za nimi prawie nic nie ma. Zalustrzane królestwa skurczyły się do
wielkości komórek.
Lichtarze zdają się świecić do środka.
ODCZAROWANI
Przy stole siedzą: Barsanuf (w wytartej koronie), Książę Gregor, Fabian, Pulcher i Terpin. Na stole
resztki uczty ze sceny XI. Mężczyźni palą cygara i piją wino.
kilka kroków od stołu leży olbrzymia świńska tusza.
Fabian od czasu do czasu wstaje ze swego miejsca by odpędzić od tuszy bzyczące muchy.
Fabian: Jak zdrowie Kandydy?
Terpin: Dziękuję, lepiej.
Pulcher: Była taka blada.
Barsanuf: Nic dziwnego, po takim wstrząsie, biedna dziewczyna.
Gregor: Uroda spłatała Kandydzie złośliwego figla. Przyciągnęła potwora. (pauza) Wypijmy
za nasze imperium. Jest mi żal, że ono nie może przybrać postaci rozkosznej dziewczyny, zasiąść
do stołu i napić się z nami. Żal, że nie mogę posadzić jej na kolanach, zabrać na przejażdżkę łódką,
potańczyć z nią, wziąć na ręce i rzec: “Kocham cię!…” Chciałbym, żeby - raz do roku - imperium
zamieniało się w dziewczynę. Przez cały rok czekałbym na tę randkę.
Barsanuf: A ile lat miałaby ta twoja dziewczyna –imperium.
Pulcher: 17.
Fabian: Więcej.
90
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Terpin: Mi się podoba 36.
Pulcher: Omawiamy, nie to, co się profesorowi podoba, lecz kobiece wcielenie naszego kraju.
Barsanuf: 24 i pół. Zawsze, niezmiennie.
Fabian: Skóra biała jak u Śnieżki.
Terpin: I długi warkocz.
Gregor: Jak dobrze, że ta przedziwna dziewica nie wpadła w łapy Nobra. Za cesarstwo!
Piją.
Fabian: A mnie w latach młodzieńczych marzyło się, żeby w kobiety zamieniały się rzeki…
Nie na zawsze. Na jedną noc… Nie ma bowiem lepszych oblubienic nad nasze rzeki. Nikt tak nie
pieści.
Pauza.
Barsanuf: Co się stało z niemowlętami, co się narodziły w zinnobrowym haremie?
Pulcher: Niewiadomo. Urodziły się ani żywe, ani martwe. Wyszły z łona swych matek, lecz nie
dostały się do naszego świata.
Fabian: A Zinnofrodyt, syn Zinnobra i bogini miłości?
Terpin: Powiadają, że przeziębił się i umarł.
Pulcher: Nie, zmarł ze zgryzoty – matka go porzuciła.
Barsanuf: Czy w muzeum Nobra pracuje ekipa filmowa?
Pulcher: Tak, zgodnie z poleceniem Waszej cesarskiej mości.
Barsanuf: Trzeba koniecznie sfilmować uwiąd muzeum Zinnobra. Będzie to najwybitniejszy
dokument filmowy stulecia. Sam zawiozę go na festiwal.
Gregor: To będzie mocne widowisko, jak te stwory zwracają, co ukradły i odchodzą tam, skąd
przyszły.
Pulcher: Jakże można tak mówić, wasza wysokość. Nie ukradły, tylko zapożyczyły.
Terpin: Wysokie zapożyczenie! Trzeba było coś takiego wymyślić!
Pulcher: Proponuję ufundować nagrodę Nobra i każdego roku wręczać najgorszemu człowiekowi
w cesarstwie.
Barsanuf: No cóż, można… Tyle że nie ja będę ją wręczał. Proszę mnie z tego zwolnić.
Gregor: Ojcze, teraz w obecności wszystkich uczynię to, co od dawna uczynić chciałem. (wyciąga
spod stołu pakę ilustrowanych czasopism) Jest to komplet czasopisma “Książę”, w którym
przedstawiałem cię jako żabę i takie tam rzeczy. Spalam go. Więcej nie powiem o tobie żadnego
złego słowa. Wybacz mi.
91
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Barsanuf: (płacze ze wzruszenia) Ty też mi wybacz. Byłem nieraz szorstki, opryskliwy (obejmują
się)
Gregor: A właśnie, tato, kiedy polecę w kosmos?
Barsanuf: Mam nadzieję, że jesienią, jeśli wszystko będzie w porządku.
Gregor: Wszystko będzie w porządku, tato.
Terpin: Ja z kolei proszę o przebaczenie, że, jako ojciec narzeczonej, uczestniczyłem w tym
monstrualnym weselu.
Barsanuf: Ależ skąd, pan profesor nie jest niczemu winien!
Wchodzi ochroniarz.
Ochroniarz: Wasza wysokość, jakaś obrzydliwa starucha z koszem cebuli twierdzi, że tu jest jej
syn.
Barsanuf: Nie ma tu nikogo prócz nas.
Gregor: Nasze matki nie sprzedawały cebuli.
Ochroniarz: Mówi , że jest matką imperatora Zinnobra.
Pulcher: Nie wiem o co chodzi.
Ochroniarz: Przepędzić?
Barsanuf: (zastanowiwszy się) Nie, niech zaczeka za drzwiami.
Ochroniarz: Tak jest.
Barsanuf: A propos, co zrobimy z małym niegodziwcem?
Pulcher: Wasza wysokość, mam świetny pomysł…
Ochroniarz: (wbiega) Panie, nie mogliśmy nic poradzić! Oni znieśli wszystkie zapory.
Barsanuf: Kto?
TŁUM
Wpada tłum. Dworacy, dyplomaci, sekciarze, aktorzy, uczniowie szkoły Zinnobrów, kobiety
z haremu i inni.
Barsanuf: O co chodzi? Dlaczego wdzieracie się bez zaproszenia?
Z tłumu wyłania się przedstawiciel. Jest to pastor, który wychował Zinnobra.
Pastor: (kłaniając się Barsanufowi) Witamy powrót prawowitego władcy. Mamy nadzieję,
że pokój i ład zostały przywrócone na zawsze.
Barsanuf: Przyjmuję wasze powitanie. Cos jeszcze?
Pastor: Wasza wysokość, wszyscy przybyli chcą wiedzieć, gdzie jest potwór, który nas omotał,
zamącił w naszych głowach?
92
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Barsanuf: Jest odizolowany.
Gregor: W celi, na którą sobie zasłużył.
Przybyli przestępują z nogi na nogę.
Barsanuf: Czy już możecie zostawić mnie w towarzystwie najbliższego otoczenia?
Pastor: Najjaśniejszy panie, słyszeliśmy, że ów mały diabeł jest gdzieś tu. Ludzie są zaniepokojeni
i okazanie złoczyńcy uspokoiłoby ich. Proszę wybaczyć waszym wiernym sługom i zadośćuczynić
ich prośbie.
Barsanuf: Dobrze, okażemy, zadośćuczynimy.
Fabian nożem rozpruwa brzuch świńskiej tuszy.
Fabian: Najlepszego z okazji kolejnych narodzin wieprzyku.
Z tuszy wydostaje się Zaches- Zinnober w szacie królewskiej zabrudzonej świńską krwią. Otrzepuje
się, oblizuje się, mruczy. Mruga, wynurzywszy się z całkowitej ciemności. Prycha.
Gregor: Podziwiajcie.
Pulcher: Możecie państwo spytać tego kanibala o cokolwiek. Ale nie spodziewajcie się
odpowiedzi. Z powodu szoku wywołanego upadkiem z tronu kruszynka stracił mowę.
Tłum otacza Zachesa.
Tłum: Kruszynka Zinnober! Spójrzcie tylko na tego małego wystrojonego zwierzaczka! Kruszynka
Zinnober! Tomcio Paluch! Alraun!
Pulcher: (do Barsanufa) Wydaje mi się, że mimo wszystko, najważniejsza w potoku wyzwisk, jest
miłość do Waszej cesarskiej mości.
Gregor: (do Pulchra) Przedobrzyłeś, przyjacielu.
Przestrzeń pałacowa zmatowiała jeszcze bardziej.
Tłum obstępuje Zachesa jeszcze ściślej. Ściska, zgniata.
Tłum: Precz z małym bydlakiem! Przecz! Wytrzepać go z królewskiej szaty! Do klatki z nim!
Pokazywać za pieniądze o dziesiątej rano na Puerto del sol. Okleić sreberkami i dać dzieciakom
zamiast zabawki!
OSTATNI CUD
Nagle pojawia się piękna kobieta z warkoczem do pasa oraz z dobrze naostrzoną kosą.
Tłum natychmiast się rozstępuje, pozostawiając Zinnobra leżącego. Modelka podchodzi
do drobniutkiego ciała, dotyka głowy Zinnobra.
Terpin: (przerażony) Dwaj aniołowie śmierci.
Fabian: Piękne bliźnięta, zabierające dusze.
93
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Barsanuf: Ale po kogo przyszli?
Gregor: Nie, jeden z nich to Nober. Znowu nas nabiera.
Pulcher: W obecności anioła śmierci, sam stał się jak śmierć.
Barsanuf: Kto z nich jest Śmiercią, a kto Nobrem?
Śmierć odchodzi trochę na bok.
Zinnober podnosi się, nie otwierając oczu; podchodzi do Pięknej nie otwierając oczu; tańczy z nią
(jak przedtem z Mlekoff, tylko z zamknietymi oczyma).
Zinnober: (wpatrując się w obecnych przez powieki) Na pożegnanie, panowie… Po raz ostatni
pokazuje wam, co to jest wysokie zapożyczenie. Być może choć teraz czegoś się nauczycie.
Wszyscy oglądają taniec Zinnobra.
Gregor: To jego ostatnia nałoznica.
Fabian: To on zabrał ją do swojej Zinnoberii.
Tłum, świta i cesarz opuszczają przestrzeń pałacową.
Taniec dobiega końca.
Zinnober kładzie się obok tuszy.
Wchodzi czarodziejka Rosabelverde. Za nią idzie stara Liza, rodzona matka Zachesa. W ręku ma
kosz z cebulą.
Liza: Oto ono! Dzieciątko moje lube, krasnalku mój maluteńki!
Rosabelverde siada obok Zinnobra, kładzie jego głowę na swoje kolana, głaszcze.
Liza: Mój Boże łaskawy, przecież to nie jest kruszynka Zaches, tamten nigdy nie był taki
przystojny! A więc przyszłam do pałacu wcale niepotrzebnie, źle mi pani poradziła,
najczcigodniejsza freulein!
Rosabelverde: Nie marudź stara! Powtarzam, że maluch, który tu leży, naprawdę i z cała
pewnością jest twoim synem, kruszynką Zachesem.
Liza Jeżeli więc jego mała cesarska mość w rzeczy samej jest moim dzieciątkiem, to znaczy,
że dostanę w spadku wszystkie te ładne rzeczy, cały pałac ze wszystkim, co w nim jest? Cały ten
przepych jest teraz mój! Naciągnę na siebie cały ten pałac, jak królewską suknię!
Rosabelverde: Nic z tego. Wszystko to przeminęło, przegapiłaś czas, kiedy mogłaś zdobyć
bogactwo i dobrobyt. Tobie – od razu to powiedziałam – bogactwo nie jest pisane.
Liza (przez łzy) Skoro tak, to czy nie mogę wziąć, zawinąć mojego biednego maluszka w fartuch
i zanieść do domu? Nasz pastor ma dużo wypchanych zwierzątek i ptaszków, bardzo ładnych
94
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
bażantów i wiewióreczek. Wypcha też mojego kruszynkę Zachesa, i ja postawię go na szafie,
takiego jak jest w królewskim płaszczu, z szeroką wstęga i gwiazdą na piersi, na wieczną pamiątkę.
Rosabelverde: To już całkiem niedorzeczne! Absolutnie niemożliwe!
Liza Co mi przyszło z tego, że mój kruszynka Zaches dosięgnął wysokich zaszczytów i wielkiego
bogactwa! Gdyby pozostał u mnie, wychowałabym go w ubóstwie, żyłby teraz, cieszył mnie
i zapewniał dobrobyt. Nosiłabym go po okolicy, ludzie współczuliby mej niedoli i rzucali trochę
grosza, a teraz…
Rosabelverde: Dosyć! Czekaj na mnie przy bramie. Wręczę ci środek, by za jednym zamachem
wyrwać się z biedy.
Liza: Idę już, idę…Taki pałac! Mogłabym być królową matką!… Oszukałeś mnie synku.
(odchodzi).
POŻEGNANIE CZARODZIEJKI ROSABELVERDE Z ZACHESEM
Rosabelverde: Biedny Zaches! Pasierb natury! Pragnęłam twego dobra. Będąc sama we władzy
czaru, pomyślałam, że wspaniały dar zewnętrzny, którym cię obdarzyłam, jak promień przeniknie
twa duszę i obudzi głos, który powie: “Nie jesteś tym, za kogo cię biorą. Dąż do tego, by zrównać
się z tymi, na których skrzydłach, ty, pozbawiony skrzydeł i bezradny, wznosisz się ku górze
i dosięgasz boskich wysokości”. Lecz głos wewnętrzny się nie przebudził… Nigdy nie mówiłam
o tym, jak bardzo cię kochałam. Widziałam ciebie w każdym śnie. Marzyłam o tym, jak zostaniesz
moim niebiańskim małżonkiem i porzuciwszy całą tą marność, wyruszymy w podróż poślubną
i znajdziemy się przed początkiem czasu. Przed jego zaistnieniem. Bylibyśmy jedyni. Nikogo
oprócz nas… Przed pierwszą wodą, nad którą unosi się Duch, przed samą myślą o tej wodzie.
Zostalibyśmy pierwszymi twórcami. Wszystkie stworzenia zrodziłyby się z naszej miłości… O tym
marzyłam, Zachesie… Ach! Gdybyś nie podniósł się z nicości i pozostał małą nieukształtowaną
grudką, uniknąłbyś haniebnej smierci! Być może, zdarzy mi się zobaczyć cię jako małego żuczka,
chyżą myszkę lub zwinną wiewiórkę, będę temu rada! Spoczywaj w pokoju kruszynko Zaches!
(odchodzi)
CEBULE
Wchodzi Barsanuf i jego świta. Kroczą bardzo ostrożnie, jakby się obawiali, że Zaches może
zmartwychwstać.
95
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Terpin uważnie ogląda ciało Zachesa.
Gregor: Udar?
Fabian: Szok?
Terpin: Nie zmarł z bojaźni, że umrze.
Pulcher: Przed weselem Zinnober zamówił sobie mauzoleum. Wielopiętrowe, wielkości Wersalu.
Chciał, żeby wraz z nim pochowano cały harem i kapłanów kultu.
Fabian: Ale on zawsze mówił, że jest nieśmertelny.
Pulcher: Powiedział, iż nieśmiertelni lubią rozgrywać własne pogrzeby.
Gregor: No i doigrał się.
Liza (wsuwa się) Sama pochowam swojego syneczka.
Wszyscy zwracają się do niej.
Barsanuf: (podchodzi do staruchy) W życiu nie widziałem tak, ładnych cebulek, są z pewnością
znakomite w smaku! Sprzedaje je pani?
Liza (nisko dygając) Oczywiście, oczywiście, najjaśniejszy panie. Sprzedając cebule zdobywam,
jak mogę, skromne pożywienie. Są słodziutkie, jak czysty miód. Zechce, Jaśnie pan skosztować?
Barsanuf: Nóż.
Fabian podaje Barsanufowi nóż, którym szlachtował tuszę. Barsanuf obiera cebulę, je.
Barsanuf: Co za smak! Co za słodycz! Wyśmienite! A jaki ogień! Jakbym widział przed sobą
nieboszczka Zinnobra, który kiwa mi głową i szepcze: “Kupuj, jedz, te cebulki, mój Barsiu, to jest
potrzebne dla naszego Cesarstwa.” Proszę się częstować, panowie.
Wszyscy z chrupaniem pochłaniają złote cebule.
Barsanuf: (do staruchy) Pani będzie zaopatrywać cesarski dwór w cebulę. (krzyczy) Zarządźcie,
żeby kobiecie pomogli pochować syna.
Słudzy zabierają ciało Zinnobra.
Liza: (kłaniając się) Bóg zapłać! Dziękuję! Są na świecie dobrzy ludzie. Jedzcie, jedzcie…
Mój kruszynka Zaches cieszy się, patrząc z niebios. Wielce dziękuję. (odchodzi)
FINAL. ZDJĘCIA FILMOWE
Wchodzą Baltazar i Kandyda.
Pulcher: Oto nasz zbawca.
96
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Baltazar: Panie profesorze, proszę o rękę pańskiej córki.
Terpin: Wzrost?
Baltazar: Metr dziewięćdziesiąt.
Terpin: Wtedy tak. Pobierajcie się ile chcecie.
Baltazar strzepuje niewidzialne istoty ze ślubnej sukni Kandydy.
Kandyda: Co ty robisz?
Baltazar: Strzepuję z ciebie noberinki. Mizerne, niezauważalne dla oka zachesinki.
Kandyda: Nie obrażaj mnie.
Baltazar: To żart. Będziemy szczęśliwi. (całują się)
Wchodzą Prosper i Czarodziejka, ściskają się i całują z Baltazarem i Kandydą.
Prosper: Wyjeżdżamy w podróż poślubną i przed wyjazdem chcemy zrobić wam prezent ślubny.
Baltazar: Przecież Prosperze, nie dość, że pan uratował moje życie i moją miłość, to jeszcze
uczynił mnie pan właścicielem wyspy. O jakich jeszcze darach może być mowa?
Czarodziejka: Prosper obdarował Baltazara, a ja przygotowałam posag dla panny młodej. Miła
Kandydo, weź w posiadanie moje plantacje różane. Niedługo już przyjdzie czas kwitnienia
i zobaczysz jak piękne są róże. One przyniosą ci szczęście.
Do Barsanufa przedziera się korespondent (były członek sekty).
Korespondent: Wasza wysokość, obiecał pan opowiedzieć o magicznym totalitaryzmie.
Barsanuf: Nie lubimy mówić o tym okresie historii naszego państwa. Istnieją struny, których nie
powinien poruszać porządny człowiek. Na przykład wiem, że pańska matka jest w domu wariatów.
I ja będę do tego nawiązywać.
Korespondent: A co moja matka ma tu do rzeczy?
Barsanuf: Aha, nie podoba się! A wy ciągle: Zinnober, Zinnober!
Podczas tego wywiadu Książę Grzegorz podchodzi do Prospera.
Książę: (cicho) Przepraszam, bardzo mi nie zręcznie prosić o...
Prosper: W tym dniu proście o wszystko, co chcecie.
Książę: Nie sądzę, ażeby mnie pan zrozumiał... Ja czasami strasznie tęsknie za Zinnobrem.
Prosper: Dlaczegóż? Świetnie pana rozumiem!
Książę: Słyszałem o pańskim magicznym zwierciadle...
97
Mu z y k a l i a
XIV · Zeszyt rosyjski 2
Prosper: Nic łatwiejszego.
Światło gaśnie. Szmer projektora filmowego. W promieniu światła pojawia się Kruszynka-Zaches.
Głos za sceną: “Dzieciństwo Zinnobra”. Dubel pierwszy.
Zaches-Zinnober: Do piętnastego roku życia nie mówiłem. Czy rozumiałem to, co mówią inni?
Chyba rozumiałem... Potem moje pragnienie nieobcowania ze światem będzie tłumaczone na różne
sposoby. Jedno zacne wydawnictwo napisało, że to, co mówili ludzie, wśród których rosłem było
po prostu nieinteresujące.
Głos za sceną: Przepraszam Waszą Wysokość, troszeczkę głośniej...
“Dzieciństwo Zinnobra” Dubel drugi.
Zaches-Zinnober: Władcy nie przystoi wrzeszczeć... (pauza) Jeszcze będą pisać o tym,
że do piętnastego roku życia mój duch wędrował i poznawał świat.
Głos Księcia: Dziękuje Prosperze. Można wyłączyć.
Zaches-Zinnober: W taki sposób przez piętnaście lat niemoty poznałem więcej niż wy wszyscy
razem wzięci podczas waszego długiego życia...
Książę: Prosper!!!
Pulcher: A oni z Czarodziejką właśnie wyjechali.
Zaches-Zinnober: Oczywiście mówiłbym o dwóch postaciach: o Zachesie i o Zinnobrze. Grać ich
trzeba na dwa absolutnie odmienne sposoby. (pauza) Ja nie lubię spowiedzi jako gatunku. Lubię
reżyserię i pokaz reżyserski. Za pomocą tu obecnych zaraz zagram swoje życie. Nie od początku
jednak, ale od końca. Od finału. Dlatego więc, kurtyna.
Kurtyna
98

Podobne dokumenty