Nie-niemiecki obóz koncentracyjny w Łambinowicach
Transkrypt
Nie-niemiecki obóz koncentracyjny w Łambinowicach
Za powojennym obozowym drutem – Łambinowice © Copyright by Ewald Pollok, „Jaskółka Śląska”, październik 1998. Minęło ponad 50 lat od zakończenia wojny na mapie Śląska pozostało sporo białych plam związanych z ludobójstwem na Ślązakach. W trakcie trwania i zaraz po zakończeniu wojny zwycięzcy - Związek Radziecki i Polska, bezpardonowo poczynali sobie z mieszkańcami naszego regionu, Ślązakami. Już 29 stycznia 1945 roku Aleksander Zawadzki wydał zarządzenie w sprawie "likwidacji wszelkich śladów okupacji niemieckiej i dla zamanifestowania polskości Śląska". Na mocy tego zarządzenia postanowiono wysiedlić niemieckich Ślązaków i Niemców ze Śląska. Uczestników konferencji trzech mocarstw w Poczdamie, postawiono częściowo przed faktem dokonanym, gdyż do jej rozpoczęcia w lipcu 1945 roku wysiedlono 400 000 osób. Jakie trudności odpowiednie urzędy wówczas posiadały, chcąc odróżnić Polaka od Niemca można sobie, znając Śląsk i Ślązaków, wyobrazić. Wprowadzono weryfikację, w trakcie której każdy mieszkaniec Śląska musiał się opowiedzieć za Polską, jeżeli tego nie uczynił, został wydalony ze swego miejsca zamieszkania, wywieziony do Niemiec lub skierowany do obozu. Różnie to z tym wydalaniem bywało, jednych okradano, bito, kazano czekać dniami na transport, wywożono nieludzkich warunkach, gdzie w czasie podróży sporo osób umierało, innych umieszczano w obozach zwanych pięknie - obozami pracy, w których tysiące osób zmarło z głodu, z powodu chorób, pobicia a część po prostu zamordowano. Znane są takie obozy. Najgorsze z nich to obozy w Mysłowicach, Jaworznie a szczególnie często wzmiankowany był i jest nadal obóz w Łambinowicach koło Niemodlina. Mówi się o nim między innymi dlatego, że przez prawie półwiecze władze polskie nie były w stanie przyznać się do popełnionych tam zbrodni, mało tego, zarzucano zachodnim a szczególnie niemieckim środkom masowego przekazu, że jątrzą, chcą doprowadzić do nieufności wobec Polski i że to wszystko jest tylko antypolską akcją rewizjonistów, którzy chcą zatuszować kłamstwem hitlerowskie zbrodnie. Po 47 latach po raz pierwszy przyznano, że na zachodzie nie tak bez podstaw oskarżono kierownictwo obozu w Łambinowicach o masowe mordy na osadzony cli tam mężczyznach, kobietach i dzieciach. W międzyczasie ukazało się kilka artykułów w polskiej prasie, które przyznają, że były różne "niedociągnięcia" i "nieporozumienia", ale często nie chce się do dziś nazwać sprawy po imieniu. W publikacjach próbuje się podważać wypowiedzi byłych więźniów obozu, zaniża dane, kołuje, tak jak gdyby nie można było jasno i otwarcie przyznać - tak, jesteśmy winni, popełniliśmy przestępstwo. Książka E. Nowaka „Cień Łambinowic”, wydana w 1991 r. wyjaśniła niektóre aspekty a znalezione w 1992 roku trzy zeszyty i dwie luźne kartki części obozowego rejestru, nie pozostawiły żadnych wątpliwości, choć ciągle jeszcze kupczy się ilością zmarłych i zabitych. Zdawałoby się, że przyszedł okres prawdy a jednak jak widać, przyznanie się do niej, jest bardzo trudne. Dotychczas różnego rodzaju przestępstwa i mordy składało się na karb Niemców i Rosjan (tak jak zbrodnie katyńskie miały być popełnione przez Niemców), a teraz nagle należy powiedzieć - myśmy także w aureoli nie chodzili. To jest bardzo trudne. Gmatwa się, próbuje zmieniać, ukazywać półprawdy. Po co? Czyżby prawda znowu komuś nie odpowiadała? My Ślązacy chcemy całej prawdy. W obozach zginęło sporo naszych współbraci. Dla nas obojętnym jest, że część z nich mówiła tylko językiem niemieckim, część czeskim, część gwarą - to byli Ślązacy z krwi i kości. Na Śląsku zawsze mówiło się różnymi językami. Przykładowo w Grodźcu koło Ozimka mieszkali czescy Ślązacy, którzy w ramach wysiedlania Ślązaków niemieckich i Niemców zostali także pozbawieni ojczyzny. Jakim prawem? Na jakiej podstawie? Konferencja poczdamska mówiła o przesiedleniu Niemców (czytaj. Ślązaków niemieckich) w żadnym punkcie nie było mowy o Ślązakach czeskich. Czyżby w ramach "czystki 1 etnicznej", trzeba było także wyrugować to co nie było czysto polskie? Ale wracając do Łambinowic. Wg. lekarza poobozowego dr Essera, który prowadził prywatny tajemny rejestr, w obozie przebywały 8064 osoby, z czego 7236 dorosłe i 828 dzieci. Strona Polska przyznała w 1991 roku, że osadzono tam około 6-7 tys. Wg. Essera zginęło 6. 480 mężczyzn, kobiet i dzieci. Prokuratura w Hagen (Niemcy), wszczęła przed laty postępowanie przeciw polskim strażnikom, zarzucając im spowodowanie czynne i bierne śmierci 6.480 osób. Jeden z osadzonych w obozie p. Thiel twierdzi, że zginęły tam 3292 osoby. Trudno po tylu latach te dane zrewidować, udowodnić, jak i stwierdzić, iż są nieprawdziwe. Tym, bardziej, że odnaleziono tylko część obozowej ewidencji a z niej wynika, iż niektórych zamordowanych do niej nie wpisano. Sprawę związana z ilością osób pochowanych na terenie obozu, można było raz na zawsze załatwić w czasie rozprawy w 1958 roku, gdyby Sąd Wojewódzki w Opolu zdecydował się wówczas na ekshumację zwłok. Przypomnę co działo się w Łambinowicach, ponieważ nie wszyscy znają te sprawy. Część słyszała jedynie o tym obozie z ust trzecich. Często informacje były niepełne, przesadzone lub nieprawdziwe. Pod koniec lipca 1945 roku otwarto Obóz Pracy w Łambinowicach, o którym w czasie spotkania w starostwie w Niemodlinie mówiono jako o obozie koncentracyjnym. Niektórzy nazywają go obozem zagłady. Dostarczano do niego mężczyzn, kobiety i dzieci, którzy zostali wysiedleni z okolicznych wiosek: Bielice, Jaczowice, Wesele, Szczepanowice, Gracze, Jakubowice, Klucznik, Korfantów, Kuźnica Ligocka, Ligota Tułowicka, Lipowa, Lipno, Magnuszowice, Oldrzychowice, Przechód, Szydłów. Częściowo z wiosek: Piechocice, Goszczowice, Grabiny, Niewodnik, Pleśnicy, Malerzowic, Skorogoszczy, Wierzbia, Przydroża Wielkiego jak również mieszkańców Niemodlina i Prudnika. Więźniowie obozu mieli być wywożeni w ramach wysiedlenia do Niemiec, ale również używani byli jako tania siła robocza do prac w polu, lasach i przemyśle. Mowa tu jest o osobach mówiącycli językiem niemieckim, prócz tego często zamykano także polskich Ślązaków. Sołtys wsi Kuźnica Ligocka pań Staisz przypomina sobie te czasy: "Wojsko i cywile w sposób brutalny wypędzali ludzi z mieszkań (...) Widziałem osobiście, że podczas akcji żołnierze i cywile bili miejscową ludność oraz rabowali ubrania, obrączki i inne wartościowe przedmioty (...) musieli pieszo przejść 12 km do Łambinowic. W czasie drogi żołnierze polscy, cywile bili tycli ludzi, którzy nie mogli iść (...) W czasie drogi do Łambinowic śpiewaliśmy po polsku pieśń kościelną Pod Twoją obronę. Po przybyciu na teren obozu zostaliśmy dotkliwie pobici przez strażników...". Sam szef obozu Gęborski, 20 letni mężczyzna na tak poważnym stanowisku (!!??) przyznał, "że być może w obozie byli osadzeni Polacy, jednak mówili tak niezrozumiałą gwarą, że trudno było ich uznać za Polaków lub wyróżnić spośród Niemców". A oni po prostu mówili śląską gwarą. "W czasie przyjmowania do obozu nie brano pod uwagę ludzi, którzy faktycznie byli Polakami, a ich nawet najmłodsze dzieci władały językiem polskim" (protokół przesłuchania świadka Władysława Duchniaka). "Znęcano się również na tymi, którzy przyznawali się do narodowości polskiej" („Cień Łambinowic”). Obóz było ogrodzony płotem drucianym a jego wielkość zamykała się w prostokącie 300 na 150 metrów, pilnujący strażnicy rekrutowali się z okolic Będzina, Jasła i Golubia-Dobrzynia; większość była bardzo młoda (17-23 lata) i nie ukończyła szkoły podstawowej, a pracę przyjęła z "chęci przygód i wyżycia się". A jak wyglądała procedura rejestrowania dostarczanych pod przymusem mieszkańców okolicznych wiosek i jak przebiegał dzień za drutami? Wszystko to co piszę to nie moje wyssane z palca wiadomości a zeznania osób, które ten obóz przeżyły i znalazły się w Niemczech, jak również zeznania osób składanych przed Sądem Wojewódzkim w Opolu w czasie procesu przeciw Gęborskiemu. W większości wypadków doprowadzeni do obozu musieli stać na placu przed barakiem rejestrującym nowo przybyłych, przez dzień a nawet dwa, w słońcu lub deszczu. Jedzenia nie otrzymywali, gdyż nie byli jeszcze pełnoprawnymi obywatelami obozu, więc im ono nie przysługiwało. Część osób już w czasie spisywania personalii dowiadywała się za pomocą kija, kolby, kopniaka, kto tu jest panem a kto poddanym. Świadkowie zeznali: "Przy przyjmowaniu do obozu zabierali nam żywność i bardziej wartościowe rzeczy. Pozostawiono tylko w samych ubraniach", "odbierano nam wszystkie rzeczy, które następnie dzielono wśród wartowników". 2 Codziennie rano odbywały się apele, w których musiał każdy brać udział, obojętnie czy był chory albo ledwie powłóczył nogami ze starości. Jeżeli jakaś osoba padała, lub specjalnie przez strażników została spoliczkowana lub uderzona kolbą, tak że padała, reszta strażników rzucała się na niego i biła tak długo aż wyzionął ducha. Mężczyznom, kazano ubierać hełmy i śpiewać niemieckie pieśni i w czasie tego śpiewu byli bici, tak że krew lała się spod hełmów po całej twarzy. Kazano wchodzić na drzewa a inni więźniowie musieli te drzewa ścinać, często przy wchodzeniu na drzewa strzelano do nich jak do "ruchomych celów". Podczas gimnastyki kazano kłaść się na ziemi a strażnicy chodzili po leżących, nie patrząc gdzie stawiają nogi. Bito i lżono tych, którzy "ćwiczeń" nie potrafili wykonywać lub wykonywali nie tak jak życzyli sobie strażnicy. Ponieważ część osadzonych nie znała polskiego, a tylko w tym języku wydawano komendy, za złe wykonanie groziły dodatkowe kary. Strażnicy wzywali do siebie kobiety, dziewczyny i gwałcili je często na oczach innych. Niesubordynacja była ciężko karana. Jedna z kobiet występujących w procesie w charakterze świadka zeznała: "strażnicy wpuszczali dziewczętom, do pochwy szczury i myszy, rozpalonym pogrzebaczem przypalano pochwy". Osobnym rozdziałem było zaopatrzenie w żywność. Nowo przybyli musieli oddać całe jedzenie jakie przy sobie posiadali. Nie można było znajomym i krewnym dostarczać żywności z zewnątrz. Podstawą wyżywienia był jeden litr gorącej wody a w niej 1-2 ziemniaki na śniadanie i tyleż samo na obiad. Ziemniaki były stare, w części zgniłe. Pracownica kuchni obozowej p. Maria Titze zeznała, że chleba nie było często nawet przez 4 tygodnie. Do picia przygotowywano herbatę z trawy i ziół, które zbierano na terenie całego obozu, dlatego też po kilku tygodniach na placu obozowym nie było ani jednej trawki. Świadkowie opowiadali: .Judzie umierali z głodu i chorób, które powstały na, skutek niedożywienia. Dzienną rację ocenia się na około 400 kalorii. Epidemia tyfusu plamistego i duru brzusznego przerzedziła szeregi osadzonych, do tego dochodziły morderstwa i zabójstwa dokonane przez personel wartowniczy. Morderstwa były na porządku dziennym. Zeznania świadków mówią o konkretnych zabójstwach: "w obozie maltretowano, kopano, deptano i zabijano (...) Były groby długości 150 metrów, szerokości 24 metrów i 2 m głębokie" (Erwin Kubon, zeznania podczas rozprawy). "Bito ludzi, traktowano ich źle, włóczono po placu apelowym. Zabity został stary komunista - Józef Kuboń" (Jan Staisz). Jeden ze strażników zeznał "ludzi bito, kopano, deptano, z przyprowadzonych 20 Niemców zabito 9" (Roman Rydzyński) "Więźniów zabitych chowano do dołu znajdującego się za barakami. Dół wykopali więźniowie" (R. Rydzyński). Grabarz napisał, że "najpierw grzebano trupy w rowach przeciwlotniczych na terenie obozu a później na nowym cmentarzu" po 170 osób w rzędzie. Więźniowie byli wykorzystywani do prac ekshumacyjnych niemieckiego obozu jenieckiego. Zwłoki wykopywali gołymi rękami. Jeden ze świadków zeznał "Zdarzyło się, że więzień przypadkowo wpadł do takiego grobu i z uwagi na to, że zwłoki były już rozłożone stanowiły taką potworną maź - tonął w tym". 4 października 1945 roku palił się drewniany barak. Wg. naocznych świadków został specjalnie podpalony przez strażnika Ignacego Szypułę. Świadkowie przypominają sobie ten dzień: "wyznaczono do gaszenia mężczyzn i kobiety. Kobiety nabierały wodę i piasek do naczyń i pojemników, a mężczyźni nosili i wysypywali na płomienie. (...) Do gaszących ogień niespodziewanie otworzono ogień z broni. Zaczęto bić i znęcać się nad nimi. Ludzie uciekali w panice i popłochu" (Łucja Kurian) a inny świadek (Helena Bauch) powiedziała: "Byłam w obozie. Widziałem jak palił się barak. Posłano nas z beczkami pod wodę. Mężczyznom kazano wejść na dach i nie pozwolono im zejść. Dach zapadł się, a wszyscy oni wpadli do ognia i żywcem się spalili". W czasie procesu Gęborski przyznał, że wydał rozkaz ustawienia karabinów maszynowych wokół płonącego baraku, miały one być straszakiem dla ewentualnych uciekinierów. Karabiny maszynowe ustawione a po chwili strażnicy zaczęli strzelać do gaszących. Zapanowała panika, część osób ze strachu wbiegała do palącego się baraku, z którego później wyciągnięto jedynie zwęglone zwłoki. Część uciekła na oślep aby dalej od karabinów. Strażnicy gonili te osoby po terenie obozu; urządzono na nich regularne polowanie. Jak później stwierdzono, wartownicy w czasie pożaru byli pijani. Wg. oficjalnych źródeł naliczono 48 zabitych, więźniowie podają dużo wyższe liczby a lekarz obozowy dr Esser mówi o 581 zabitych. Edmund Nowak, autor "Cienia Łambinowic" napisał: "Niestety, dostępny obecnie raport nie zawiera załącznika w formie awizowanego spisu zamordowanych osób. (...) Dziś 3 dane te są raczej niemożliwe do ustalenia". A więc pozostanę przy oficjalnych 48 zabitych. Świadkowie zeznali: "Gęborski nieludzko znęcał się nad więźniami. On też jest winowajcą zamordowania 46 Polaków oraz własnoręcznie zastrzelił znanego w powiecie działacza Związku Polaków w Niemczech". H. Aschmann uważa, że noc z 25/26 lipca była najstraszniejsza. Do obozu przybyło wówczas 40 nowych osób z czego w nocy zostało 15 zamordowanych lub zmarło w wyniku tortur. Jedna z matek stwierdziła, że widziała jak kobieta rozpoznała w obozie swego męża i z radości podeszła do niego. Za to oboje musieli trzy dni leżeć w prażącym słońcu z twarzą zwróconą do słońca. Nie otrzymali jedzenia. Oboje nieco później zmarli. Inny uwięziony opowiadał, jak to w czasie wieczornych apeli prawie codziennie zabijano 4-8 osób kolbami. Przed moimi oczami w południe kolbami zabito 4 starszych mężczyzn i 18-letniego chłopaka. Sam miałem być wraz z 25 mężczyznami rozstrzelany. Moje życie zawdzięczam tylko temu, że komendant prac polowych w ostatniej chwili wyciągnął mnie z szeregu i zabrał do prac polowych. Pozostali mężczyźni zostali przez strażników bici a później za barakiem zastrzeleni. Musieliśmy podejść i gołymi rękami zagrzebać ich w ziemi. Jedna z więźniarek powiedziała, że w obozie straciła swoją 10 letnią córkę, matkę, siostrę, brata, dwie szwagierki i szwagra. Mężczyzna należący do grupy, która miała grzebać zmarłych powiedział, że po codziennych apelach musiał grzebać do 15-tu zmarłych i zabitych. Lekarz obozowy p. dr Esser stwierdził, że 15 września zaprzęgnięto 16 mężczyzn do załadowanego żelastwem wozu i kazano im go ciągnąć. W drodze niedaleko stawu zaczęto do nich strzelać, tak że uciekali w kierunku wody i ci którzy nie zostali zastrzeleni, utopili się w stawie. W obozie często strzelano do wszystkiego co się ruszało. Kiedy ludzie szli do ubikacji, część została potraktowana salwami z karabinów. Gdy ubikacje były pełne, strzelano do czekających przed nimi. 2 września z pracy w polu powróciło 100 kobiet, którym kazano maszerować wokół placu i każda z nich dostała po 25 uderzeń kijami, tak że u niektórych skóra została przecięta i widać było gole mięso. Część z nich zmarła w ciężkich cierpieniach. Któregoś dnia przyprowadzono człowieka z brodą, któremu zarzucono, że był SS-Führerem, mimo że posiadał wiarygodne papiery, które go z tego zarzutu oczyszczały, zajęto się nim bliżej. Jego brodę przykręcono do imadła i zaczęto się nad nim znęcać. Stwierdziłem po dwóch godzinach jego śmierć, oderwaną brodę, spaloną część twarzy, wyrwane paznokcie, złamaną nogę, złamane obie ręce, pękniętą czaszkę. Chciałbym raz jeszcze wyjaśnić, że nie piszę o obozie urządzonym w czasie wojny. Piszę o obozie, który Polska utworzyła dwa miesiące po wojnie (??!!) dla mieszkańców Śląska Opolskiego. Jedna z kontroli stwierdziła nadużycia władzy przez komendanta Gęborskiego i wówczas został usunięty z obozu, a kiedy w 1956 roku na szczycie rządu stanął Władysław Gomułka i przez krótki okres czasu nastąpiła "odwilż", zrobiono Gęborskiemu proces przed Sądem Wojewódzkim w Opolu. Proces trwał od marca 1958 roku do kwietnia 1959 roku. Rozprawa główna odbywała się przy drzwiach zamkniętych. Komendantowi Czesławowi Gęborskiemu i jego zastępcy Ignacowi Szypule postawiono sporo zarzutów, m. in. zamordowanie kilkudziesięciu osób. Nie zamierzam wszystkich zarzutów powtarzać, ponieważ akt oskarżenia zawierał kilkanaście stron, wymienię tylko parę z nich: z winy strażników poniosła śmierć kobieta w ciąży. Następnie zastrzelono jej dwuletnią córkę, gdy składała kwiaty na grobie matki. Do baraku zwabiono dzieci, pod pretekstem wydawania mleka. W trakcie jego wydawania strzelano do dzieci. Kilkoro z nich poniosło śmierć. W stołówce dla administracji obozu Gęborski polecił Szypule i innym strażnikom mordować codziennie 10 osób, co uczyniono. Gęborski polecił mężczyźnie przebywającemu w obozie położyć się na asfaltowej drodze, a następnie przejechał po nim kilkakrotnie bryczką. Mężczyzna zmarł. Gęborski zabił kobietę strzałem w głowę. Był winnym zastrzelenia 48 osób w czasie pożaru. Kazał rozstrzelać 10 niewinnych osób, co uczyniono. Podałem tylko kilka przykładów. Prokuratura Wojewódzka prowadząca śledztwo jak i Wiceprokurator Prokuratury Generalnej w Warszawie stwierdzili, że wyliczone w akcie oskarżenia przestępstwa nie budzą żadnej wątpliwości. W czasie rozprawy Gęborski przyznał między innymi: "W czasie pożaru dałem rozkaz użycia broni w celu opanowania sytuacji". Nie pamiętam jedynie ile ludzi zastrzelono. A Ignacy Szypula stwierdził: "W trakcie pożaru strzelali wszyscy strażnicy i ja". A jakie były opinie o Czesławie Gęborskim? Powiatowy Oddział Informacji i Propagandy w Niemodlinie napisał do sądu: "Stwierdzam 4 niniejszym, że Ob. sierżant Gęborski jako Polak i patriota jest godzien szacunku". Komendant Straży Pożarnej w Niemodlinie napisał "...Ob. Gęborski Czesław, ówczesny komendant obozu był nadzwyczajnie łagodny i dobrze ustosunkowany do więźniów (...) Znając postępowanie Niemców z Polakami bardzo bytem zdziwiony dobrym ustosunkowaniem się dozorców obozu. Tłumaczyłem to sobie charakterem uczciwych polskich serc (...) Byłem z tego wewnętrznie dumny, że my Polacy nie przestajemy być ludźmi". Komenda Powiatowa MO oświadczyła, że obowiązki wykonywał sumiennie i bez zarzutu, wykazywał dużo inicjatywy i zmysłu organizacyjnego, a także okazał się "stuprocentowym demokratą". A jaki był wyrok? "Sąd doszedł do wniosku, że zasada rozstrzygania wszelkich wątpliwości na korzyść oskarżonych ma w niniejszej sprawie zastosowanie. Dlatego po analizie całego obszernego materiału dowodowego Sąd uniewinnił oskarżonych od wszystkich zarzutów". Autor "Cienia Łambinowic" pisze: "Wyrok uniewinniający był dla wielu zaskoczeniem. Spodziewano się wyroku skazującego, prokurator nie zaskarżył jednak wyroku. Nie wniesiono też rewizji od wyroku, który po pół roku uprawomocnił się". W uzasadnieniu sąd wskazał również na wydanie takiego wyroku, "ponieważ oskarżeni nie przyznali się do winy, w dodatku prasa zachodnia pisała dużo nieprawdy na temat obozu i procesu, gdyż chciała szkodzić Polsce Ludowej". W polskiej prasie ukazały się artykuły, w których oskarżono Niemców o tworzenie złej aury wokół Polski, o dyskredytowanie jej na rynku międzynarodowym. Niejaki J. Chłopecki w „Kierunkach” z 1965 roku pisał, że Gęborski żadnej odpowiedzialności za przestępstwa ponosić nie może, ponieważ w Łambinowicach nikogo nie zabito. 8 kwietnia 1960 roku Gęborski wystąpił w procesie cywilnym przeciwko skarbowi państwa o odszkodowanie w wysokości 200 tys. złotych z tytułu szkód moralnych, materialnych i krzywd doznanych z powodu niesłusznego aresztowania. W więzieniu przebywał przez 22 miesiące do czasu procesu. Sąd Wojewódzki w Opolu na rozprawie z 30 września 1960 r. wniosek o odszkodowanie oddalił. Bardzo ciekawym i znamiennym jest fakt złożenia przed sądem dokumentu o zatrudnieniu, z którego wynika, iż Gęborski od 1 stycznia 1960 roku pracował w Służbie Bezpieczeństwa Komendy Wojewódzkiej w Katowicach. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. W roku 1990 Gęborski złożył pisemne oświadczenie na temat Łambinowic, w którym raz jeszcze, mimo dowodów, stwierdza, "...do bajek można zaliczyć bicie Niemców w obozie (...) Proces norymberski wywarł na Niemcach szok (...) H. Esser jako były nazista, chcąc łagodzić ogrom tych zbrodni, napisał paszkwil, z którego wynika, że to Niemcy byli ofiarami Polaków. (... ) W toku rozprawy (...) stwierdziłem, że wszystkie zarzuty są przez świadków zmyślone w oparciu o sugestywny paszkwil napisany przez lekarza obozowego H. Essera". Ciśnie się na usta pytanie, dlaczego Komisja do badania zbrodni na Narodzie Polskim, Ślązakach i Niemcach nie zajęła się dotychczas tą sprawą? W Niemczech skazano na 5 lat więzienia p. Paula Lindberga, który był komendantem izby w łambinowickim obozie, za współudział w torturowaniu uwięzionych, znęcaniu się nad nimi i denuncjacje. W międzyczasie prof. Witold Kulesza dyr. Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu w wywiadzie dla TV Polonia (13. IX) powiedział: "świadkowie podali wstrząsające opisy dokonanych przez niego (...) zabójstw w świetle których to opisów, nie budzi najmniejszej wątpliwości zasadność postawienia go przed sądem, pod zarzutem dokonywania zabójstw". Dobrze, że Wojewódzka Prokuratura w Opolu zajęła się ponownie tą sprawą. Poprosiła Sąd w Hagen o materiały z procesu, które w międzyczasie doszły do prokuratury. Wszystko wskazuje na to, że proces zostanie wznowiony i nareszcie będzie można zamknąć prawdą historię obozu w Łambinowicach. 5