Kawa po Puszczańsku

Transkrypt

Kawa po Puszczańsku
FOTOCZATY
Kawa po puszczańsku.
Wstawanie o nieprzyzwoicie wczesnych porach ma to do siebie, że zawsze
przynosi ze sobą jakieś niespodzianki. Przez kilka lat wydawało mi się, że dźwięk
budzika o 3.30 to najstraszniejsza z możliwych tortur. Ach w jakiej nieświadomości i
błędzie trwałam.
Puszcza jak zwykle przywitała mnie szumem drzew i zapachem łąk, nie
wytrzymałam i po tygodniu na bagienku musiałam ją odwiedzić. Cudownie było móc
znowu pod bosymi stopami poczuć nagrzany mech, zatopić palce w poskręcanych
wiatrem trawach, położyć się i poczuć ten ciepły, delikatny dotyk wiatru. Niebieskozielony czas, magia trwa.
Tylko budzik, tyran i despota zadzwonił o 3.30. Nogi same wstały, głowa
wyjątkowo przytulona do poduszki jakoś nie chciała podążać za resztą ciała. Jedynym
ratunkiem w takiej sytuacji była extra mocna kawa. Cudem trafiłam do kuchni, jeszcze,
większym cudem trafiłam w czajnik i z nieprzytomnym wyrazem twarzy usiadłam na
ganku z kubkiem "życia" w dłoni.
Z nieba powoli zaczęła znikać noc a ja pozostawiając kubek na stole, zatapiałam
się w tej cudownej niebieskości. I trwałabym tak w swoim szczęściu jeszcze długą
chwilę, gdyby nie najstraszniejszy dźwięk świata. Nagle za plecami rozległo się
cichutkie ale zdecydowane, chlip, chlip, chlip. Po chwili chlipanie nabrało zdwojonej siły
a do mnie powolutku zaczęło docierać co słyszę. Tak właśnie wypija się życiodajna kawa,
bez mojego udziału. Jeszcze przez sekundę miałam nadzieję, że to tylko kolejny
FOTOCZATY
szalony sen. Widok jaki ukazał się moim oczom zabił resztki złudzeń. Oto w moim
kubku z kawą tkwił dwie kocie paszcze. A ścisłej mówiąc jedna kocia paszcza i pół
kociaka radośnie machającego ogonkiem w rytm wypijanej kawy. W zielono niebieskich
oczach mignęła zawadiacka iskierka a ja zostałam bez kawy z dźwięcznym śmiechem w
uszach i nadzieją na odkrycie kolejnej puszczańskiej tajemnicy.