Pobierz format PDF

Transkrypt

Pobierz format PDF
Danuta Wawiłow "Wędrówka"
Pewnego dnia
wyjdę z domu o świcie,
tak cicho,
że nawet się nie zbudzicie.
I pójdę,
i będę wędrować po świecie,
i nigdy mnie nie znajdziecie.
I nie wezmę ze sobą nikogo,
tylko tego małego chłopaka,
co wczoraj na schodach płakał
i bał się wrócić do domu,
a dlaczego
to tego
nie chciał powiedzieć nikomu.
I jeszcze weźmiemy ze sobą
tego czarnego kotka,
co miauczy zmarznięty na progu
i każdy odpycha go nogą,
i nie chce go wpuścić do środka.
I będziemy tak szli i szli
drogami, lasami, polami,
i każdy dzieciak,
i każdy pies
będzie mógł iść razem z nami.
I będziemy tak szli i szli
aż kiedyś,
po latach wielu,
staniemy wreszcie u celu.
I będzie tam ciepła ziemia
i dużo, dużo nieba,
i każdy będzie miał to,
czego najbardziej mu trzeba.
I będzie wspaniale.
Tak!
I niczego nie będzie nam brak!
I tęsknić nie będę wcale!
I tylko czasami, czasami
pomyślę,
że byłoby dobrze,
gdybyście wy
byli z nami...
Kot w pustym mieszkaniu-Wisława Szymborska
Umrzeć - tego się nie robi kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.
Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.
Coś sie tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.
Do wszystkich szaf sie zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.
Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
O żadnych skoków pisków na początek.
Radość pisania
Dokąd biegnie ta napisana sarna przez napisany las?
Czy z napisanej wody pić,
która jej pyszczek odbije jak kalka?
Dlaczego łeb podnosi, czy coś słyszy?
Na pożyczonych z prawdy czterech nóżkach wsparta
spod moich palców uchem strzyże.
Cisza - ten wyraz też szeleści po papierze
i rozgarnia
spowodowane słowem las gałęzie.
Nad białą kartką czają się do skoku
litery, które mogą ułożyć się źle,
zdania osaczające,
przed którymi nie będzie ratunku.
Jest w kropli atramentu spory zapas
myśliwych z przymrużonym okiem,
gotowych zbiec po stromym piórze w dół,
otoczyć sarnę, złożyć się do strzału.
Zapominają, że tu nie jest życie.
Inne, czarno na białym, panują tu prawa.
Okamgnienie trwać będzie tak długo, jak zechcę,
pozwoli się podzielić na małe wieczności
pełne wstrzymanych w locie kul.
Na zawsze, jeśli każę, nic się tu nie stanie.
Bez mojej woli nawet liść nie spadnie
ani źdźbło się nie ugnie pod kropką kopytka.
Jest więc taki świat,
nad którym los sprawuję niezależny?
Czas, który wiążę łańcuchami znaków?
Istnienie na mój rozkaz nieustanne?
Radość pisania.
Możność utrwalania.
Zemsta ręki śmiertelnej.
Mała dziewczynka ściąga obrus
Od ponad roku jest się na tym świecie,
a na tym świecie nie wszystko zbadane
i wzięte pod kontrolę.
Teraz w próbach są rzeczy,
które same nie mogą się ruszać.
Trzeba im w tym pomagać,
przesuwać, popychać,
brać z miejsca i przenosić.
Nie każde tego chcą , na przykład szafa,
kredens, nieustępliwe ściany , stół.
Ale już obrus na upartym stole
-jeżeli dobrze chwycony za brzegiobjawia chęć do jazdy.
A na obrusie szklanki, talerzyki,
dzbanuszek z mlekiem,łyżeczki, miseczka
aż trzęsą się z ochoty.
Bardzo ciekawe, jaki ruch wybiorą,
kiedy się już zachwieją na krawędzi:
wędrówkę po suficie?
lot dokoła lampy?
skok na parapet okna , a stamtąd na drzewo?
Pan Newton nie ma jeszcze nic do tego.
Niech sobie patrzy z nieba i wymachuje rękami.
Ta próba dokonana być musi.
I będzie.
Wanda Chotomska
Dzień dobry, królu Zygmuncie
- Dzień dobry, królu Zygmuncie.
Co słychać, wasza wysokość?
Kłaniam się nisko królowi,
Kłaniam się białym obłokom.
Niebo jest jasnoniebieskie.
Obłoki białe jak mlecze,
I król…
- przepraszam króla,
co król wyprawia z mieczem?
Kopertę w ręku trzyma,
Kopertę mieczem rozciął..
- Zygmuncie, co się dzieje
z królewską wysokością?
Zatrzęsła się pod królem
Kolumna marmurowa:
- Chcesz wiedzieć, co się dzieje?
Dostałem list z Krakowa:
„My wiemy, jak to było,
bo nas uczyli w szkole,
i mamy żal do króla
od paru już pokoleń.
Nasz Kraków na stolicę
Pasuje tak jak ulał,
A król stolicę przeniósł.
I po co, proszę króla?
To nie był dobry pomysł
Ta cała przeprowadzka,
Bo gdzie w Warszawie wieża
Piękniejsza niż Mariacka?
A Planty? A krakuski?
Przy czapkach pióro pawie –
Ze świecą takich czapek
Nie znajdzie się w Warszawie.
A fiakry? A te lalki,
Co tańczą u nas w szopce?
A kopce? Czy król widział
W Warszawie jakieś kopce?
Dziwimy się królowi,
że wybrał tę Warszawę…
Od Zamku Królewskiego
Ładniejszy przecież Wawel!”
Tu król czytanie przerwał
I oblał się purpurą,
I krzyknął wielkim głosem:
- Królestwo dam za pióro!
Odpiszę! Daję słowo!
Natychmiast! Osobiście!
List wyślę do Krakowa!
Wyjaśnię wszystko w liście!
Niestety - nie odpisał i pewnie nie odpisze,
Bo z piórem na kolumnę
jak dotąd nikt nie przyszedł.
Dzień dobry, panie Andersenie
Było brzydkie kaczątko,
najsmutniejsze z kaczątek,
zahukane, malutkie i słabe.
Dokuczali mu wszyscy
i nikt o tym nie wiedział,
że z kaczątka narodzi się łabędź.
Dzień dobry, panie Andersenie.
Pan tak daleko pośród gwiazd,
a tutaj rośnie pokolenie
i to pytanie zadać czas:
A co z nas będzie, co z nas będzie?
Czy w srebrne pióra dmuchnie wiatr,
czy wyrośniemy na łabędzie
jak to kaczątko z dawnych lat?
Jeszcze pióra za małe,
jeszcze skrzydeł nie widać,
jeszcze łabędź nie gotów do lotu.
Ej, kaczęta, słyszycie?
Pan Andersen w nas wierzy,
nie możemy mu sprawić zawodu.
Dzień dobry, panie Andersenie.
My nie rzucamy słów na wiatr:
będziemy starać się codziennie,
żeby łabędzie ujrzał świat.
Pan wie, co będzie, co z nas będzie,
i już niedługo przyjdzie czas,
że wyrośniemy na łabędzie
i pofruniemy aż do gwiazd!
Motyle
W szarych miastach
szary beton, szary asfalt.
W szarych miastach
szare dymy aż do nieba.
Nie ma miejsca dla motyli
w szarych miastach,
a tak mało, tak niewiele im potrzeba.
Taki motyl
to ma skromne wymagania
nie je masła
ani mięsa, ani chleba,
nie potrzeba mu mieszkania
i ubrania, i
inwestować w niego wcale nie potrzeba.
Ludzie mówią,
że to tylko zwykły owad,
a to przecież
do krainy czarów bilet,
wstęp do bajki
i przygoda kolorowa,
więc pomyślcie o motylach choć przez chwilę.
Dla motyli
trzeba miejsce zrobić w miastach
i odkurzyć zakurzony błękit nieba,
żeby słońcem i kwiatami
zakwitł asfalt,
tylko tyle i nic więcej już nie trzeba.
Gałczyński Konstanty Ildefons
Rozmowa z aktorem
Właśnie wyszedł przed chwilą jeszcze jego papieros
pokój dymem napełnia jeszcze cienie od gestów jeszcze ten dym nad świecą.
Z głośnika płynie Bach.
Chmurami pełnia.
Teraz chodzę i chodzę, i przypominam sobie jego słowa,
i jak las podateński szumi w mej głowie ta rozmowa.
Mówił o roli:
że chciałby - powiada - widownię
stroić, jak skrzypce się stroi
(nasz narodowy instrument),
że czasem śni mu się tak:
Na scenie jest parę świec
i więcej nic lecz w blasku tych małych świec
jakaś serdeczna sprawa,
jakaś sztuka pt. np. "Warszawa"
i słowa w sztuce poczynają biec
jak chmury złote, kyóre wiatr wiosenny goni aż zachwycona widownia powstaje z miejsc,
aż pochodniami są płomyczki świec
I JEDNO JEST: AKTOR I ONI.
- Czy napiszesz mi taką rolę?
- Spróbuję. Odjedź z nadzieją.
Sztuka jeat wieczną wiosną.
Sztuka jest ciepłym wiatrem,
od którego śniegi topnieją.
Józef Ignacy Kraszewski
Dziad i baba
Był sobie dziad i baba,
Bardzo starzy oboje:
Ona - kaszląca, słaba,
On - skurczony we dwoje.
Mieli chatkę maleńką,
Taką starą jak oni,
Jedno miała okienko
I jeden był wchód do niej.
Żyli bardzo szczęśliwie
I spokojnie jak w niebie,
Czemu ja się nie dziwię,
Bo przywykli do siebie.
Tylko smutno im było,
Że umierać musieli,
Że się kiedyś mogiłą
Długie życie rozdzieli,
I modlili się szczerze,
Aby bożym rozkazem
Kiedy śmierć ich zabierze Brała oboje razem.
- Razem!... To być nie może,
Ktoś choć chwilę wprzód skona.
- Byle nie ty, niebożę!
- Byle tylko nie ona!
- Wprzód umrę! - woła baba Jestem starsza od ciebie,
Co chwila bardziej słaba,
Zapłaczesz na pogrzebie.
- Ja wprzódy, moja miła,
Ja kaszlę bez ustanku
I zimna mnie mogiła
Przykryje lada ranku.
- Mnie wprzódy!
- Mnie, kochanie!
- Mnie mówię!
- Dość już tego!
Dla ciebie płacz zostanie.
- A tobie nie?... Dlaczego?
I tak dalej, i dalej,
Jak zaczęli się kłócić,
Jak się z miejsca porwali
Chatkę chcieli porzucić.
Aż do drzwi - puk powoli.
- Kto tam?
- Otwórzcie, proszę.
Posłuszna waszej woli,
Śmierć jestem, skon przynoszę.
- Idź, babo, drzwi otworzyć!
- Ot, to, idź sam! ja słaba,
Ja pójdę się położyć Odpowiedziała baba.
Fi, śmierć na słocie stoi
I czeka tam nieboga.
- Idź, otwórz z łaski swojej.
- Ty otwórz, moja droga! Baba za piecem z cicha
Kryjówki sobie szuka,
Dziad pod ławę się wpycha,
A śmierć stoi i puka.
I byłaby lat dwieście
Pode drzwiami tam stała,
Lecz, znudzona nareszcie,
Kominem wejść musiała