Powrót marnotrawnej córki "Umiłował mnie Chrystus Pan, On
Transkrypt
Powrót marnotrawnej córki "Umiłował mnie Chrystus Pan, On
Powrót marnotrawnej córki "Umiłował mnie Chrystus Pan, On uwolnił mnie od śmierci zła" Wychowałam się w rodzinie, w której wartości takie jak: Eucharystia, Komunia Święta czy też codzienna modlitwa nie przekładały się na dni powszednie, a tym bardziej Świąteczne. Okazji do wspólnego uczestnictwa we Mszy Świętej było niewiele – głównie Pierwsza Komunia Święta – moja i rodzeństwa, łącznie cztery razy, gdy byliśmy wszyscy razem, poza tym sporadycznie z mamą, tylko w niektóre niedziele. Osobą, która zawsze dbała o to, abym była co niedzielę na Mszy Św. była moja kochana Babcia, to Ona nauczyła mnie modlitwy i chodzenia do Kościoła. W sprawach wiary byłam u Babci oczkiem w głowie. Oczywiście z mojej strony pojawiał się bunt, że ja mam iść a inni nie muszą. Wtedy uważałam, że dzieje mi się krzywda, Jej troskę odbierałam jako coś negatywnego, z czym często się nie zgadzałam. Jednak teraz, z perspektywy czasu, widzę jak Bóg cały czas troszczył się o mnie posługując się w tamtym czasie głęboką wiarą mojej Babci, która niejednokrotnie była wystawiana na próbę. Dziadek nie popierał jej poglądów, nie wspierał jej starań względem mnie. Dochodziło do przekleństw, rękoczynów oraz przykrych uwag skierowanych szczególnie w moją stronę. Babcia pomimo wszystkich trudności, nigdy nie zrezygnowała, nie poddała się. Wiara była dla niej wartością ponad wszystkie inne. Może dlatego zachowało się w mojej pamięci wiele cennych wspomnień, tak jak to gdy w mroźny zimowy poranek Babcia, pomimo 5 km odległości od domu rodzinnego, zasp przez które nawet nie docierały autobusy, pokazała siłę swej wiary i chęci uczestnictwa we Mszy Św. poprzez pieszą wyprawę do Kościoła, by pomimo trudów dotrzeć na spotkanie z Jezusem. Tata nadużywał alkoholu, w domu często pojawiały się awantury, wyzwiska, przekleństwa skierowane w naszym kierunku. Najgorzej było gdy bił Mamę, gdy stawaliśmy w jej obronie zdarzało nam się oberwać. Gdy wracał do domu pijany najłatwiejszym wyjściem była ucieczka. Zdarzało się, że pod wpływem alkoholu przeklinał, że nic w życiu nie osiągnę, że jestem zerem. Bardzo raniły mnie jego słowa, które powodowały wiele bólu i stawały się przyczyną łez. Pragnęłam, aby to się wszystko skończyło. Gdy byłam jeszcze w szkole podstawowej, pewnego dnia wpadliśmy na pomysł, aby wywoływać duchy, pokazywać ręką znak szatana, rogi, wypowiadać jego imię. Zupełnie nieświadomie. Śmialiśmy się z tego, dla nas to była tylko zabawa, bo nie wierzyłam w niego i w to jaką ma moc, że w ogóle istnieje. Przyszedł czas tak zwanego nawrócenia, było to przed moim Bierzmowaniem, wszystko było takie piękne, zaczęłam chodzić codziennie na Mszę Św., włączyłam się w grupę oazowa oraz zespół co trwało około pół roku. Gdy zaczęły się wakacje, wyjechaliśmy na biwak. Spróbowałam papierosów, tzw. „trawki”, jednak najgorszą używką stał się alkohol, od którego szybko się uzależniałam. W domu pozostawało bez zmian. Przekleństwa - już nie tylko Ojca ale i Mamy, kolejne zranienia, ból. Dzieliłam swój los wraz z Bratem, cierpieliśmy razem, do momentu gdy nie potrafił już sobie poradzić i popełnił samobójstwo. Po Jego śmierci, miałam wtedy 17 lat, zaczęłam pić na umór, wpadłam w złe towarzystwo, uciekałam z domu, ukradkiem wracając nad ranem. Tata w tamtym czasie na jakiś czas przestał pić. Jednak Ja nie mogąc pojąć dlaczego mój Brat, to zrobił zadręczałam siebie, obwiniając się, że nie było mnie wtedy w domu, że nie mogłam go powstrzymać, pomóc mu w jakikolwiek sposób. Straciłam sens życia. Nie zważając na nic i nikogo brnęłam w złe towarzystwo. Reakcja ojca stała się dla mnie obojętna, tym bardziej, że bardzo szybko wrócił do nałogu. Najgorsze były chwile, gdy przypisywał nam winę za śmierć brata. Zaczęło mnie to przerastać. Wtedy, nie świadomie, nie wiedząc co mam zrobić, w bezradności, zwróciłam się do szatana o pomoc i podpisałam z nim pakt - jeżeli zrobi coś z ojcem i to się skończy niech robi ze mną, co chce, aby tylko się skończył się koszmar w domu. Nie wierzyłam do końca, że zły może coś zrobić. Życie jeżeli można tak nazwać, to co wyrabiałam z sobą i innymi, każde zło jakie można sobie wyobrazić stawało się moim udziałem. Po nie całych trzech latach od śmierci brata okazało się, że mama jest w stanie błogosławionym. W domu była w wielka radość, gdy siostra przyszła na świat. Tata był Nią zauroczony. Nie trwało to jednak długo i zaczął znowu pić. Ja wykorzystując, to że rodzice zajęci są dzieckiem żyłam w swoim świecie i towarzystwie. Dałam upust wszystkim swoim pomysłom nie licząc się z nikim i niczym, nawet mój chłopak nie potrafił do mnie przemówić, a rodzice nie mogli mi nic zrobić, bo byłam już pełnoletnia. Po trzech miesiącach od narodzin siostry Ojciec popełnił samobójstwo. Przestałam pić na krótko. Kolejny raz przypisałam całą winę samej sobie, do tego stopnia, że sama zaczęłam myśleć o samobójstwie. Wkrótce rozstałam się z chłopakiem, raniąc go swoją decyzją. Choć prosił moją Mamę, aby przemówiła mi do rozsądku ja nie chciałam słuchać, pragnęłam zostać sama. Odcinałam się od Osób, które bardzo kochałam, tłumacząc sobie, że nie chcę ich krzywdzić. Dochodziło do prób samobójczych, ale zawsze ktoś mi w tym przeszkodził, więc postanowiłam, że zapiję się na śmierć i skończy się wszystko z czym nie potrafiłam już sobie poradzić. Fakt, że nie ukończyłam szkoły ponadpodstawowej, mój brak motywacji jedynie potęgowały moje destrukcyjne pragnienia Gdy pewnego dnia przyszłam do domu po raz kolejny pijana, Mamę to przerosło, powiedziała, że jak jeszcze raz przyjdę w takim stanie to mam się - delikatnie mówiąc wynosić z domu. Przeniosłam się więc do koleżanki, z którą razem piłam, a nie wytrzymując tego, że jestem nie chciana i nikomu nie potrzebna podcięłam sobie żyły. Rękę zszyto. Ja nic sobie z tego wszystkiego nadal nie robiłam i realizowałam swój wcześniejszy plan, piłam dalej. Aż pewnego dnia Mama z pewna Siostrą zakonną, którą poznałam przez moją znajomą, w tak zwanych dobrych czasach ustaliły dla mnie termin w ośrodku odwykowym gdzie wkrótce trafiłam. Po dwóch tygodniach, wypisałam się na własne żądanie pod pretekstem zamknięcia sklepu (prowadziłam wtedy swoja działalność). Wróciłam do domu, usamodzielniłam się z pomocą ludzi, których Pan Bóg stawiał na mojej pokręconej drodze. Niby było dobrze, jeździłam na dni skupienia dla alkoholików, choć nie dopuszczałam do siebie myśli, że mam problem z alkoholem, że jestem alkoholiczką. Zaczęłam starać się żyć inaczej. Jednak gdy stawałam trzeźwo na nogach wracały słowa wypowiedziane przez ojca, że nic nie osiągnę, bo jestem zerem. Z jednej strony pragnęłam zmiany swojego dotychczasowego życia, z drugiej zaś pojawiał się strach, lęk co będzie dalej, czy dam radę? Nałóg powrócił na krótki czas - ludzie których poznałam na mitingach, przychodzili i upominali mnie, mówili że nie warto, bo tracę wszystko. Zaczęłam znowu chodzić na mitingi, być bliżej Kościoła. Pojechałam na rekolekcje. Wtedy też poznałam Siostrę zakonną, która prowadziła wspólnotę przy parafii i ostatecznie przyłączyłam się do nich. Dzięki tej siostrze ukończyłam Liceum Ogólnokształcące zaoczne. To ona podtrzymywała mnie na duchu gdy zbliżał się czas egzaminów, gdy we mnie pojawiały się obawy czy zdam egzaminy. Ona uczyła mnie wiary w siebie. Dlatego egzaminy zdałam bardzo dobrze. Były wzloty i upadki. Gdy po raz kolejny stanęłam trzeźwo na nogach, znowu byłam bliżej Pana Boga, a w moim sercu zrodziło się pragnienie wstąpienia do Zakonu i poświęceniu swojego życia Panu. Pożyczyłam od sióstr Leksykon Zakonów, zaczęłam szukać. Znalazłam Zgromadzenie, którego charyzmat był dla mnie - posługa chorym. W 2002 roku uczestniczyłam w rekolekcjach z posługą dla niepełnosprawnych, które prowadziły siostry ze wspomnianego Zgromadzenia. Odbyłam wtedy rozmowę z Matką Przełożoną, prosząc Ją o przyjęcie, decyzja zapadła i ustalono termin mojego przyjazdu. Wróciłam do domu pojechałam do Mamy aby podzielić się z tą wiadomością. Ona nie była przekonana że podejmuję słuszną decyzję - mówiła daj sobie spokój. Wyszłam więc z domu chcąc uniknąć kłótni. Gdy się pakowałam, pojawił się niepokój i wiele pytań - po co jedziesz? Niczego ci nie brakuje, robisz co chcesz. Ostatecznie wstąpiłam do Zgromadzenia, jednak już po dwóch miesiącach zrezygnowałam. Zamieszkałam z dala od domu rodzinnego. Zadawałam sobie wiele pytań, uparcie wracało to co mówił tata - uwierzyłam, że miał rację, że jestem zerem. Alkohol kolejny raz „pomagał” mi zapominać, tłumić ból. Pewnego wieczoru zadzwoniła Siostra ze Zgromadzenia, które opuściłam. Rozmawiałyśmy, ja ciągle upierałam się przy swoim nie słuchając tego, co mówią mi ludzie, których posyłał do mnie Pan Bóg. Oni chcieli mi pomóc, a ja odrzucałam wszystko co mi oferowali bojąc się kolejnych zranień. Jednak wspomniane wcześniej siostry nie odpuszczały. Przez osiem lat było raz lepiej raz gorzej. Zaczęły pojawiać się dolegliwości które dotykały mojego ciała, zaczęłam chorować, lekarze przez długi czas nie byli w stanie zdiagnozować moich przypadłości. Wielkie oparcie znalazłam w tamtym czasie w domu rodzinnym jednej z poznanych Sióstr. Wśród tamtych ludzi poczułam się dobrze, dlatego często ich odwiedzałam. Szczególna więź nawiązałam jej Tatą. Kiedy odszedł doświadczony ciężką i bolesną chorobą bardzo to przeżyłam. Po ośmiu latach ponownie wstąpiłam do tego samego Zgromadzenia i tym razem wytrzymałam trzy miesiące. Po wystąpieniu ze Zgromadzenia zamieszkałam w zaprzyjaźnionej rodzinie. Dopiero wtedy zaczęło się prawdziwe piekło, przestałam całkowicie chodzić do Kościoła, przeklinać wszystko i wszystkich, nawet dzień, w którym się narodziłam. Gdy dzwoniłam do Mamy nasze rozmowy kończyły się kłótnią więc znacznie ograniczyłam kontakt z nią oraz domem rodzinnym. Nie wiedząc co ze sobą zrobić poszłam do szkoły o kierunku Opiekun Medyczny. Ukończenie jej było dla mnie trudne gdyż wracały słowa taty twierdzącego, że nie uda mi się niczego osiągnąć. Ale Bóg ciągle był blisko i po raz kolejny zadziałał, tym razem posłużył się koleżankami ze szkoły. Szczęśliwie ukończyłam szkołę zdobywając dyplom, który dawał mi uprawnienia do pracy z chorymi. Podjęłam pracę, o której zawsze marzyłam, praca z niepełnosprawnymi, która dawała mi przede wszystkim satysfakcję, a dopiero potem pieniądze. Ale i tutaj zaczęły się problemy. Moje zachowanie było nie adekwatne do sytuacji. Kochałam tych ludzi i jednocześnie pojawiały się nerwy, złość w stosunku do nich. Nie rozumiałam tego, co się ze mną dzieje. Wszystko się waliło. Doszło do tego, że gdy wspomniana wcześniej Siostra przyjeżdżała do domu, w odwiedziny do mamy, czułam narastające napięcie i złość. Gdy pytała co się dzieje, ja nie chciałam o tym rozmawiać albo zrzucałam winę na ciężką sytuację w pracy. Gdy wyjeżdżała wracałam do swojego życia, swoich spraw i destrukcyjnych przyzwyczajeń. Z czasem rozmowy telefoniczne z Siostrą, z którą coraz bardziej się zaprzyjaźniałam, zaczęły kończyć się kłótniami. Jej kolejne przyjazdy do domu, pytania co się dzieje doprowadzały mnie do coraz większego szału. Nie potrafiłam sama tego wytłumaczyć. Pewnego dnia wręcz przycisnęła mnie do muru, nie wiem jak to się stało, ale zdołałam powiedzieć Jej, że kiedyś nieświadomie podpisałam pakt z szatanem. Natychmiast stwierdziła, że trzeba jechać do Ks. egzorcysty. Na tamten czas zgodziłam się i poprosiłam o pomoc. Po kilku dniach zadzwoniła, z wiadomością, że jestem umówiona z Księdzem i podała termin, na co zareagowałam sprzeciwem i niechęcią. Wtedy myślałam, że to jest niemal irracjonalny pomysł „ja do egzorcysty??? Przecież nie jestem opętana!!!” Choć niechętnie, pojechałam na umówione spotkanie głownie po to, aby Siostra sama się przekonała, że to nie problem dla egzorcysty. Był to czas Wielkiego Postu, dnia 31 marca 2010 Nie wiem jak długo to wszystko trwało, pamiętam początek, kiedy Ksiądz zadawał pytania, a ja nie mogłam na żadne z nich odpowiedzieć, jakbym miała kluchę w gardle, w środku krzyk. Siostra sama opowiedziała co się dzieje i dlaczego przyjechałyśmy. Ksiądz zapytał mnie, czy się pomodlimy, potrafiłam tylko skinąć głową odpowiadając „tak”. Gdy zaczął się modlić zły zaczął manifestować i wtedy straciłam świadomość tego co działo się ze mną i dookoła mnie. Uciekłam… Siostra wyszła po jakimś czasie, a ja nie wiedziałam co się dzieje, byłam bez sił, posiedziałyśmy chwilę w aucie, abym doszła do siebie, abyśmy mogły wrócić do domu. Tam zobaczyłam co zrobił mi zły, podbite oko i czarne plecy. Z pleców zeszło na drugi dzień, ale podbite oko pozostało na długi czas, aby za każdym razem kiedy spojrzę w lustro przypomnieć mi o sobie i zniechęcić do kolejnej wizyty u Księdza. Nie chciałam więcej słyszeć wizycie u egzorcysty, bałam się, że moje ciało będzie w gorszym stanie niż poprzednio. Do lipca bywało różnie, chodziłam do pracy i starałam się nie myśleć o tym, co się wydarzyło. W lipcu miały odbyć się rekolekcje z niepełnosprawnymi, na które wcześniej już jeździłam jako wolontariuszka, poprosiłam Siostrę, aby powiedziała księdzu prowadzącemu te rekolekcje o moim problemie, by nie dziwił się gdy zły zacznie manifestować. Ja sama w dalszym ciągu nie do końca wierzyłam w to, że jestem opętana. Ksiądz się zgodził, uznał, że wspólnie damy radę. Już drugiego dnia rozpoczęły się manifestacje, do takiego stopnia, że Ksiądz prowadzący rekolekcje poprosił o przyjazd egzorcystę, który przybył dwa razy, aby modlić się nade mną. Po modlitwach poczułam się lepiej ale następnego zostałam poproszona o wcześniejszy wyjazd z rekolekcji, co zrobiłam jeszcze tego samego dnia (wjechałam wraz z Siostrą). Pojechałyśmy na Jasną Górę, wieczorem odbyłyśmy trudną dla mnie rozmowę i następnego dnia zadzwoniłam do egzorcysty prosząc o spotkanie i modlitwę. Czas oczekiwania na spotkanie z Kiędzem był bardzo ciężki, byłam zmęczona, demony ciągle nie dawały mi spokoju, ciągały, szturchały, przypominały o swojej obecności. Po spotkaniu u księdza pojechałam do domu zakonnego w którym zatrzymałam się do czasu zakończenia rekolekcji. Siostry na tamten czas nie wiedziały o moim problemie przyjęły mnie bardzo ciepło i nie zadawały pytań. Po powrocie do domu poszłam do pracy, mijały kolejne dni, tygodnie a ja czułam się coraz gorzej. Po kolejnej rozmowie i namowie Siostry napisałam do Ks. egzorcysty z prośbą o wyznaczenie terminu spotkania. Na to spotkanie dotarłam w obecności Sióstr zakonnych, które towarzyszyły również w modlitwach. Przez jakiś czas wizyty odbywały się co dwa tygodnie, oczywiście zły nie dawał spokoju i atakował. Zawsze znajdował powody, by atakować przez moje usta, używając słownej agresji w stosunku do kogoś, kto w rzeczywistości był mi życzliwy. Raz byli to Księża, czasem Siostry, innym razem znajomi albo najbliższa rodzina. Najbardziej gdy zbliżał się dzień wizyty u Księdza egzorcysty, gdy robiłam dobry uczynek, próbowałam normalnie, spokojnie rozmawiać, po 2-3 dniach było tak silne uderzenie Złego, że odechciewało mi się wszystkiego, a wszystko po to, aby mnie zniechęcić do walki o swoją wolność. Mijały miesiące, jeździłam na egzorcyzmy i traciłam nadzieję, że będzie dobrze, że stanę się wolnym człowiekiem w pełnym znaczeniu tego słowa. Nadszedł kolejny okres Wielkiego Postu, dowiedziałam się, że mój egzorcysta prowadzi rekolekcje wielkopostne. Zaczęłam na nie jeździć i choć było bardzo ciężko wytrwałam do końca. Po nich poczułam spokój, którego nigdy wcześniej nie zaznałam, ale nie potrafiłam się cieszyć, przygnębienie wewnętrzne, niepewność jak długo będzie spokój, kiedy znowu pojawią się dręczenia, strach... W wszystko wróciło, znowu zaczęły się ciemne dni, pustka, nie czucie niczego, beznadzieja. Najgorsze było, to że, nie widziałam swoich zwycięstw tylko upadki. Poddawałam się tylko po to, abym pozornie mogła odpocząć. Miałam wszystkiego dosyć to było tak męczące, nie umiałam zasnąć, gdy się udało demony budziły mnie, nie mogłam jeść, wszystkie posiłki zwracałam. Kolejna wizyta u egzorcysty przypadła na dzień św. O. Pio. Weszłyśmy do Księdza… zobaczyłam kozetkę przykrytą kocem, zamarłam - co On wymyślił? Okazało się, że aby mógł spokojnie modlić się nade mną, musi mnie związać. Tak też się stało. Straszne uczucie. Zbyt wiele nie pamiętam, ale z relacji obecnej ze mną Siostry wiem, że nastąpiło przebaczenie Ojcu, poczułam lekkość i wielką ulgę. Było dobrze, zaczęłam jeździć do księdza egzorcysty już sama bez Sióstr, One wiedząc o terminie i godzinie spotkania towarzyszyły mi modlitwą. Wydawało się, że będzie już tylko lepiej, do czasu dopóki nie zaczęły się oszczerstwa. Fala anonimowych oszczerstw na Siostry, na mnie, na posługę sióstr spowodowała kolejne uderzenie, po raz kolejny podpisałam pakt, chcąc zemsty, zniszczenia tych osób, które rzuciły te ciężkie i bolesna słowa. Kolejna wizyta u egzorcysty rozmowy, modlitwa dawanie sobie jeszcze jednej szansy i ciągłe uczucie lęku. Strach przed zaufaniem Panu Bogu, podszepty Złego - nie rób tego, zostaniesz sama, nikt z takim zerem nie będzie się zadawał, znowu ból. Pomimo tego podjęłam kolejną walkę, było bardzo ciężko, demony też walczyły i nie dawały mi spokoju. Motywacją była dla mnie świadomość modlitwy, którą byłam otoczona przez wielu ludzi. Pojechałam do Spowiedzi, po niej czułam się trochę silniejsza, później do egzorcysty na umówiony termin. Wtedy też miałam poprosić Księdza o częstsze spotkania i modlitwę, gdyż czułam, że gdy „intensywniej” pracowałam na d sobą miałam więcej siły do walki. Jednak zły i tu sobie poradził, stworzył taką blokadę, że nie potrafiłam poprosić. Po wyjściu od księdza pomyślałam, że poradzę sobie sama. Tak mijały miesiące, raz było lepiej, raz gorzej. Do Spowiedzi chodziłam z wielkimi oporami, były to Spowiedzi i Komunie świętokradzkie. Przygnębiało mnie to tym bardziej gdyż nawet w konfesjonale znalazł miejsce, abym nie odbyła szczerej Spowiedzi i dalej trwała w grzechu. Postanowiłam, że przez jakiś okres nie będę korzystać z Sakramentów, zwątpiłam w ich sens. Na Mszy św. czułam się bardzo źle, podczas Przeistoczenia ogarniała mnie bezsilność, nie mogłam się podnieść, miałam problem z podejściem do Komunii Św. Jednak na Mszę chodziłam pomimo tego, że zły próbował mnie zniechęcić. Gdy wchodziłam do kościoła, wewnątrz mnie rozlegał się krzyk, że nie powinno mnie być w tym miejscu, że ludzie służący Panu to oszuści Starałam się wytrwać i choć z trudem, ale udawało mi się zostać. Walka toczyła się nadal. Nie czułam niczego, pragnęłam tylko żeby jak najszybciej skończyło się to przedstawienie. Podczas Mszy padały bluźnierstwa. Po kolejnej rozmowie przez telefon z siostrą kiedy zły zaczynał manifestować Ona zaczynała się modlić, nie był to pierwszy raz, modliła się a ja nie potrafiłam, chciałam i nie mogłam, bo zły atakował: przekleństwa, wyrzuty, oskarżenia. Ale Siostra się modliła do czasu aż zły się wyciszył. W tym zmaganiu o moją wolność towarzyszyła również inna Siostra na tyle na ile było to możliwe dzwoniły rano i wieczorem, aby się pomodlić, a ja na tyle na ile potrafiłam włączałam się do modlitwy. Wszystko trwało do dnia aż podjęłam decyzję o odbyciu spowiedzi generalnej. Pan Bóg zatroszczył się o to, że spotkałam się z pewnym Ojcem zakonnym, którego darzyłam wielkim zaufaniem. Było bardzo ciężko, ale Jego ojcowska cierpliwość pomogła mi i udało się. Poczułam ogromną ulgę. Doświadczyłam jak Pan Bóg po raz kolejny zadziałał, dał mi odczuć, że naprawdę Mu na mnie zależy i jestem Jego ukochanym dzieckiem, że przekreśla to, co było i daje mi czysta kartę. Poszłam do Księdza egzorcysty, aby ustalić termin spotkania, zaczęłam prawdziwą walkę, zaczęłam normalnie bez agresji rozmawiać z ludźmi. To był naprawdę dobry czas. Gdy zbliżał się czas Bożego Narodzenia 2012 roku zrodziło się we mnie pragnienie pojechania do domu rodzinnego, zadzwoniłam do mamy i powiedziałam, że przyjadę. W domu odbyłyśmy szczerą rozmowę, powiedziałam, że jeżdżę do egzorcysty i co spowodowało mój stan w jakim się znajdowałam. Kolejny Cudem było przebaczenie mamie, siedziałyśmy i płakałyśmy razem, padły słowa: ”Kocham Cię córeczko”, ”Przepraszam i kocham Cię mamuś, wybacz mi”. To był piękny czas, gdy nadszedł czas powrotu pojawiło się rozdarcie, bardzo chciałam zostać w domu z najbliższymi i może bym została, gdyby nie umówione już wizyty u lekarzy. Wróciłam, bardzo tęsknię za domem rodzinnym, wiem że, gdy tylko będzie to możliwe będę jeździła strony mojego dzieciństwa, abyśmy byli razem, cieszyli się sobą i tym co Pan Bóg nam jeszcze podaruje. Upływały kolejne dni, zaczęłam jeździć do Spowiedzi co dwa tygodnie i na wizyty do egzorcysty. Wierzyłam, że to koniec moich męczarni, że będzie coraz lepiej. Myliłam się. Złemu nie podobały się moje próby zbliżenia się do Boga, im bardziej próbowałam się go pozbyć ze swojego życia, tym bardziej dawał o sobie znać . Nastąpiło kolejne uderzenie, po raz kolejny podpisałam pakt z szatanem, wyznałam że on jest moim panem, powierzając mu swoje życie. Gdy nadeszła noc zaczęło się piekło, Siostry wspierały mnie przez telefon modląc się do późna w nocy, a ja przechodziłam męczarnie. Nastał kolejny dzień ciemności, udręczenia, bólu. Strach przed ponownymi nocnymi atakami powodował, że nie potrafiłam jeść, nie czułam głodu. To były kolejne godziny koszmarnego lęku i jak powiedziała mi Siostra, która zjawiła się u mnie rano, nieludzkich odgłosów. Gdy ją zobaczyłam zatrzęsło mną, przyjechała aby mi pomóc, a traktuje mnie jak powietrze? Jej spokojny ton głosu, opanowanie i delikatność doprowadzały złego do szału. Siostra zadzwoniła do Ks. Piotra - egzorcysty kieleckiego - z zapytaniem czy przyjmie nas jeszcze tego samego dnia, jeśli jakimś cudem dojedziemy. Odpowiedź ze strony Księdza była pozytywna. Wytłumaczył dokąd mamy przyjechać. Choć pozwoliłam się tam zabrać, czułam niechęć i brak przekonania co do tego pomysłu. Droga minęła w miarę dobrze, nie podejmowałyśmy trudnego tematu. Gdy dotarłyśmy na miejsce zły zaczął manifestować – wpajał w mój umysł myśli, że nic już nie będę robiła, to mój koniec, wszyscy mnie okłamują, nikomu nie mogę już ufać, nikomu nie jestem potrzebna... Gdy ksiądz z siostrą próbowali do mnie przemówić doszło do lekkiego rękoczynu. „Odpuścili” tak wtedy pomyślałam, jednak nie pozwolili mi pozostać w tym przekonaniu zbyt długo. Siostra Po rozmowie Siostry z Księdzem zapytałam czy juz możemy wracać do domu. Jednak oboje nie dawali mi spokoju, Ks. Piotr mówił, że dobrze by było abyśmy zostały na Mszy Św. a później udamy się do kaplicy w Kielcach, aby się pomodlić. (Dotychczas to spotkanie przebiegało w kaplicy szpitalnej, w której Ks. Piotr sprawuje posługę chorym.) Zły wciąż manipulował moim umysłem i przekonywał mnie, abym się nie zgodziła na to rozwiązanie. Wyszłyśmy z kaplicy, z zamiarem powrotu do domu i wtedy stał się prawdziwy cud, zaczęłyśmy spokojnie, logicznie rozmawiać, wróciłyśmy do szpitala i Ks. Piotr zaprosił nas na Mszę Św. Nie pamiętam tego szczegółu, ale podobno otulił mnie stułą, którą miał na sobie wracając od chorych. Wtedy coś we mnie pękło i poprosiłam o Spowiedź Św. Zgodnie z planem zostałyśmy na Mszy Św. Podczas, której zaczęła mnie ogarniać słabość, nie potrafiłam spojrzeć na ołtarz, miałam zamknięte oczy. Po Komunii nie umiałam przełknąć Pana Jezusa, podobno wykrzywiło mi twarz. Pamiętam, że Siostra powiedziała: "połknij szybko" i w ten sposób zatrzymałam Jezusa w sobie. Po Mszy pojechałyśmy do Sióstr, aby poczekać do godziny umówionej z księdzem. Ponownie pojawiły się myśli "nie idźmy tam", "jedźmy do domu", "one mnie zniszczą". Gdy wyszłyśmy od Sióstr, Ksiądz już na nas czekał, a ja czułam się jak owieczka prowadzona na rzeź. Na środku kaplicy stało duże krzesło, na którym, gdy tylko usiadłam, zaczęłam być wiązana pasami. Przyszło też kilka osób, które modliło się w czasie egzorcyzmu. Po zakończeniu modlitw, wyrzeczeniu się zła zaczęliśmy uwielbiać Pana za to co uczynił. Gdy wstałam poczułam lekkość, spokój, tak jak po wcześniejszym uwolnieniu i przebaczeniu tacie w dniu św. O. Pio. Po późnym powrocie do domu noc minęła spokojnie, bezpiecznie.. Rano Siostra zadzwoniła z pytaniem jak się czuję, a ja poczułam dziwny niepokój i uderzenie. Zły chciał wrócić i ponownie próbował to robić na bazie moich emocji. Wiedział jak atakować, by wzbudzić we mnie niepokój. Szłam w kierunku kaplicy w której jest całodzienna adoracja i płakałam jak małe dziecko, tam prosiłam Pana, aby to wszystko zabrał, że pragnę aby wypełnił moje serce pokojem. Walka trwała przez trzy dni po uwolnieniu. Rozdarcie i ból mieszały się z cicho nuconymi piosenkami mówiącymi o uwielbieniu Pana Boga. Napisałam do ks. Piotra opisując, co się dzieje. On wytłumaczył mi, że uderzenia będą, i że to nie są żarty. Poszłam wieczorem na Mszę i ciągle prosiłam Pana o pokój serca, aby zabrał całe zło, dręczenia i negatywne odczucia. Po Mszy zaczęłam pisać świadectwo, oczywiście zły nie był z tego zadowolony i na różny sposób próbował mnie zniechęcać, tak aby to czym chcę się podzielić nigdy nie ujrzało światła dziennego. Jednak Duch Święty okazał swoją moc większą od zamysłów złego. Wiem, że długa droga przede mną. Nie dalej jak wczoraj doświadczyłam podczas wizyty u Księdza egzorcysty wielkiej mocy Boga, bo potrafiłam szczerze ponazywać pewne moje słabości. Równocześnie nie starczyło mi siły by zostać na modlitwie. Demony będą próbowały wrócić do miejsca, z którego zostały wyrzucone, będą walczyły ale ja również się nie poddam. Pan uczynił tyle Cudów w moim życiu. Jestem Jego ukochanym dzieckiem. Wiem jedno: Bóg ma różne sposoby, by dotrzeć do człowieka i powiedzieć mu, że jest kochany. Największą krzywdę, jaką człowiek może wyrządzić drugiemu człowiekowi będąc pod wpływem demonów Bóg może przekreślić, przemienić w błogosławioną winę. Pozostaje jednak pytanie: czy ludzie potrafią mi wybaczyć i zapomnieć? Proszę o modlitwę i wybaczenie. Uwielbiając Boga za ogrom Jego miłosierdzia. Pragnę podziękować Wszystkim, którzy byli i są blisko mnie w czasie odkąd rozpoznano moje demoniczne zniewolenie. JEZUS JEST MOIM PANEM, MARYJA MOJĄ NAJLEPSZĄ MATKĄ, KOŚCIÓŁ KATOLICKI TO MÓJ DOM. CHWAŁA OJCU I SYNOWI I DUCHOWI ŚWIĘTEMU. JAK BYŁA NA POCZĄTKU TERAZ I ZAWSZE I NA WIEKI WIEKÓW. AMEN. luty 2013 Maria M. Komentarz ks. Piotra - egzorcysty z Kielc Zaledwie kilka godzin towarzyszyłem Marii M. w jej duchowej walce. Czytając jej świadectwo, oraz będąc świadkiem jej walki o wewnętrzną wolność mogę powiedzieć, że jest jednym z wielu przykładów jak bardzo głęboko ludzkie zranienia zapisują się w naszym sercu, jak bardzo trudno jest wymazać to, co zostało złamane. Równocześnie Maria M. doświadczyła Bożej łaski nie tylko na kilka godzin przed egzorcyzmem i podczas jego trwania. Ona stale doświadcza tej łaski i stale musi zmagać się z tym co określamy słowem przebaczenie. Dzisiejsza Ewangelia zawiera takie słowa: "Piotr zbliżył się do Jezusa i zapytał: Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy? Jezus mu odrzekł: Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy. Dlatego podobne jest królestwo niebieskie do króla, który chciał rozliczyć się ze swymi sługami. Gdy zaczął się rozliczać, przyprowadzono mu jednego, który mu był winien dziesięć tysięcy talentów. Ponieważ nie miał z czego ich oddać, pan kazał sprzedać go razem z żoną, dziećmi i całym jego mieniem, aby tak dług odzyskać. Wtedy sługa upadł przed nim i prosił go: Panie, miej cierpliwość nade mną, a wszystko ci oddam. Pan ulitował się nad tym sługą, uwolnił go i dług mu darował. Lecz gdy sługa ów wyszedł, spotkał jednego ze współsług, który mu był winien sto denarów. Chwycił go i zaczął dusić, mówiąc: Oddaj, coś winien! Jego współsługa upadł przed nim i prosił go: Miej cierpliwość nade mną, a oddam tobie. On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu. Współsłudzy jego widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co zaszło. Wtedy pan jego wezwał go przed siebie i rzekł mu: Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą? I uniesiony gniewem pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu całego długu nie odda. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu." (Mt 18,21-35) Życzę Marii M., aby każdy dzień przynosił jej siły do przebaczania samej sobie i przebaczenia bliźnim, a także do proszenia o przebaczenie. Ufam, że dzięki przebaczeniu Maria M. będzie coraz bliżej Boga, a egzorcyzmy nie będą jej w przyszłości potrzebne. Szczęść Boże. ks. Piotr Markielowski, Kielce, 5.03.2013