Koniec i początek
Transkrypt
Koniec i początek
Koniec i początek — MERLE, MERLE, POSŁUCHAJ MNIE! Merle stanęła na równe nogi i rozglądała się w ciemności. Pomieszczenie, w którym się znajdowała, stary magazyn skór, cuchnął wilgocią i zbutwiałym drewnem. Jasne promienie docierały tu jedynie przez zniszczone drzwi do kanału. Z góry dochodziły jakieś głosy i migotanie światła. Ktoś musiał przeczesywać powierzchnię kanału z pochodnią w ręku. Merle jak najszybciej musiała stąd zniknąć. — Merle, ty nie śnisz. Słowa dobiegały z jej wnętrza, ale głos wyraźnie słyszała w uszach. — Kim jesteś? — spytała cicho i wyprostowała się. — Ty wiesz, kim jestem. Nie bój się. Merle sięgnęła do kieszeni sukienki i wyciągnęła lusterko. Obejrzała je pod światło. Jego powierzchnia była całkiem gładka, duszków nie było widać. Ale Merle podejrzewała, że to nie lusterko przemawia do niej. Szybko włożyła je z powrotem do kieszeni i wyjęła karafkę. Całkiem swobodnie mogła utrzymać ją w dłoni. 145 — Musisz opuścić to miejsce. Przeczeszą wszystkie domy, które graniczą z kanałem. A potem całą dzielnicę. — A co z Serafinem? — Jest w rękach gwardzistów. — Zabiją go! — Być może, ale nie tak szybko. Gdyby chcieli, zabiliby go już w wodzie. Ale na pewno będą chcieli dowiedzieć się, kim jesteś i gdzie mogą cię znaleźć. Merle wsunęła karafkę z powrotem do kieszeni. Ostrożnie szła przed siebie. Dreszcz zimna przebiegł jej po ciele. — Jesteś Królową Laguny? — spytała nieśmiało. — Chcesz mnie tak nazywać? Królową? — Najpierw chcę stąd uciec. — To musimy coś wymyślić. — My? Widzę tu tylko jedną osobę gotową do ucieczki. W ciemności dostrzegła drzwi prowadzące do domu. Weszła przez nie i znalazła się w pustym holu. Podłogę i klatkę schodową pokrywała gruba warstwa kurzu. Na niej, jak na śniegu, odciskały się ślady jej stóp. Prosta sprawa dla tych, którzy chcieliby pójść jej tropem. Drzwi były zabite deskami, jak większość drzwi w Wenecji w tych czasach. Ale nieopodal znalazła okno: bez namysłu wybiła szybę głową posągu, który leżał na podłodze. Przechodząc przez okno, na szczęście się nie skaleczyła. 146 Co teraz? Najlepiej jak najszybciej dostać się do Kanału Odszczepieńców. Arcimboldo będzie już wiedział, co należy dalej robić. Albo Unke. Albo Junipa. Ktokolwiek! Tajemnicy, którą poznała, nie mogła pozostawić dla siebie. — Jeśli twój przyjaciel puści parę z ust, to właśnie tam będą cię szukać — ostrzegł ją głos znienacka. — Serafin mnie nie zdradzi — odburknęła rozzłoszczona. — Przysiągł, że nigdy nie zostawi mnie samej. No tak, ale ona przyglądała się biernie, jak lew szybował z nim w powietrzu. Tylko co mogła wtedy zrobić? — Nic — szepnął głos. — Byłaś bezradna. Dalej jesteś. — Czytasz w moich myślach? Na to pytanie nie otrzymała odpowiedzi, co było jednak odpowiedzią samą sobie. — Zostawmy to — powiedziała szorstko. — Uratowałam cię. Jesteś moją dłużniczką. Odpowiedziało jej milczenie. Czyżby czymś uraziła ten głos? Tym lepiej, niech zostawi ją wreszcie w spokoju. Sytuacja była wystarczająco trudna dla niej. Nie potrzebowała żadnego wewnętrznego głosu komentującego każdą jej decyzję. Z największą czujnością biegła przez jakąś uliczkę. Od czasu do czasu zatrzymywała się, by wsłuchać się w dochodzące odgłosy. Obserwowała także niebo, które jednak było tak ciemne, że nawet gdyby pojawił się na nim cały tuzin lwów, i tak by ich nie za147 uważyła. Do wschodu słońca pozostało jeszcze wiele godzin. Wkrótce zorientowała się, gdzie jest: niedaleko Campo San Polo. To połowa drogi do warsztatu. Niedługo będzie bezpieczna. — Nie będziesz bezpieczna, przynajmniej tak długo, jak chłopak jest w rękach gwardzistów — przypomniał jej głos. Tym razem nie wytrzymała. — Cóż to znaczy??? — krzyknęła tak głośno, że jej głos odbił się echem w uliczce. — Kim jesteś, moim głosem opamiętania? — Jeśli chcesz, mogę nim być. — Chcę, żebyś zostawił mnie w spokoju! — Daję ci tylko rady, nie wydaję żadnych rozkazów. — Wcale ich nie potrzebuję! — Obawiam się, że jednak tak. Merle zatrzymała się, obejrzała za siebie i znalazła prześwit w drewnianym płocie między dwoma kamienicami. Postanowiła zrobić z tym porządek. Natychmiast. Przecisnęła się przez dziurę, skryła w ciemnym podwórku i przykucnęła. — Jeśli chcesz ze mną rozmawiać, to teraz. Natychmiast! — Jak chcesz. — Czym albo kim jesteś? — Sądzę, że już wiesz. — Królową Laguny? 148 — W tej chwili jedynie głosem i myślami w twojej głowie. Merle zawahała się. Jeśli głos rzeczywiście należał do Królowej, to czy nie byłoby wskazane okazać jej więcej szacunku? Ale dalej targały nią wątpliwości. — Nie przemawiasz jak Królowa. — Mówię dokładnie tak, jak ty mówisz. Przemawiam twoim głosem, wyrażam twoje myśli. — Jestem tylko zwykłą dziewczynką. — Teraz już nie. Otrzymałaś zadanie do wypełnienia. — Wcale nie! — odrzekła wzburzona. — Ja się do tego nie paliłam. I nie wmawiaj mi mojego przeznaczenia. To bzdura! To, w co zostałam wplątana, to nie bajka! — Niestety, nie. W bajce wszystko jest proste i łatwe. Wracasz do domu i zastajesz spalony przez żołnierzy dom. Twoi przyjaciele zostali uprowadzeni. Wzbiera w tobie gniew. Czujesz, że musisz podjąć walkę z faraonem. Stajesz wobec tego wyzwania i podstępem zabijasz faraona. Tak wyglądałby scenariusz bajki. Ale my mamy do czynienia z rzeczywistością. Droga jest niby ta sama, ale w praktyce inna. — Mogłabym chwycić karafkę i wlać jej zawartość do najbliższego kanału. — Nie, to by mnie zabiło! — W takim razie nie jesteś Królową Laguny! Ona czuje się w kanałach jak ryba w wodzie. 149 — Królowa Laguny jest tylko tym, kim pozostaje w twojej wyobraźni. W tej chwili jest jedynie cieczą w karafce. I twoim wewnętrznym głosem. — Mam mętlik w głowie. Nic z tego nie rozumiem. — Egipcjanie przepędzili mnie z kanałów, kiedy rzucili na wodę czarodziejską klątwę. Tylko dzięki temu zdrajcom udało się zamknąć mnie w karafce. Klątwa będzie działała jeszcze kilka miesięcy, zanim straci moc. Do tej pory moja esencja nie może wejść w kontakt z wodą. — Sądziliśmy wszyscy, że jesteś… kimś innym. — Przykro mi, jeśli cię rozczarowałam. — Kimś niematerialnym… — Jak bóg? — Tak, raczej tak. — Bóg także objawia się tym, którzy w niego wierzą. Tak jak ja teraz tobie. — To nie to samo. Ty nie pozostawiasz mi swobody decyzji. Wmawiasz mi, że ja muszę w ciebie uwierzyć, w przeciwnym razie… — W przeciwnym razie, co? — W przeciwnym razie wyjdzie na to, że jestem szurnięta, że rozmawiam tylko sama z sobą. — Czy to aż takie złe, by wsłuchiwać się w swój wewnętrzny głos? Merle z niecierpliwością potrząsnęła głową. — Robisz wodę z mózgu. Możliwe, że jesteś tylko jednym z tych duszków zamkniętych w moim lusterku. 150 — Wystaw mnie na próbę. Schowaj lusterko i sprawdź, czy mnie rzeczywiście przy tobie nie będzie. Merle zastanowiła się i po chwili przystała na to. Położyła lusterko w najdalszym kącie podwórka, oddalonym od wejścia o kilkanaście metrów. Idąc, potykała się o śmieci, które zebrały się tu w ciągu wielu lat. Pod nogami plątały jej się szczury, od których aż się tu roiło. W końcu wróciła na poprzednie miejsce. — No i co? — spytała cicho. — Jestem tutaj — odpowiedział głos z nieukrywaną radością. Merle westchnęła. — A więc dalej twierdzisz, że jesteś Królową Laguny? — Tego nigdy nie twierdziłam. To mówiłaś ty. Merle szybko podbiegła do lusterka i zabrała je z powrotem. Wsadziła do kieszeni sukienki, zapinając ją na guzik. — Powiedziałaś, że posługujesz się moimi słowami i myślami. Czy to oznacza, że masz wpływ na moją wolę? — Nawet gdybym miała taką zdolność, nie zrobiłabym z niej użytku. — Muszę ci wierzyć na słowo. — Uwierz mi! Po raz drugi w ciągu tej nocy żądano od niej absolutnego zaufania. Wcale jej się to nie spodobało. — Zawsze może być tak, że wszystko to sobie tylko wyobrażam, nieprawdaż? 151 — A co byś wolała? Żeby przemawiał do ciebie wyimaginowany czy prawdziwy głos? — Ani jeden, ani drugi. — Nie będę cię fatygowała dłużej, niż będzie to potrzebne. Merle przetarła oczy ze zdumienia: — Jestem twoją służącą, czy co? — Potrzebuję twojej pomocy. Egipski agent i zdrajcy nie spoczną, dopóki nie znajdę się w ich rękach. Będą szukać i ciebie. Musimy więc opuścić Wenecję. — Opuścić Wenecję? Ależ to niemożliwe! Pierścień okrążenia wokół miasta jest wciąż tak samo szczelny jak przed trzydziestu laty. Głos brzmiał teraz nieco bezradnie: — Zrobiłam, co mogłam, ale ostatecznie też padłam ofiarą podstępu wroga. Nie jestem w stanie dalej chronić laguny. Musimy znaleźć inne wyjście. — Ale… co się stanie z mieszkańcami? I z syrenami? — Nikt nie stanie na przeszkodzie Egipcjanom. Wejdą do miasta. Ponieważ nie mają mnie w swoich rękach, zostało nam trochę czasu do działania. Ale nie za wiele. Dopóki nie wpadną na mój trop, miasto jest bezpieczne. — To tylko odroczenie wyroku. — Tak — przyznał ze smutkiem głos. — Dokładnie tak. Kiedy faraon wyda wyrok na lagunę, nie spocznie, dopóki mnie nie znajdzie. A agent zna twoją twarz. Nie spocznie, aż ujrzy cię martwą. 152 Merle pomyślała o Junipie, Serafinie, o Arcimboldzie i Unke. O wszystkich tych, którzy byli jej bliscy. Miałaby zostawić ich wszystkich i uciec? — Nie uciec — poprawił ją głos — tylko szukać pomocy. Ja jestem laguną. Nigdy jej nie oddam. Jeśli ona zginie, zginę i ja. Ale musimy opuścić miasto, by znaleźć pomoc. — Poza miastem nie ma nikogo, kto mógłby nam pomóc. Imperium zawładnęło całym światem. — Możliwe, ale nie na sto procent. Merle miała dosyć tych zagadkowych sugestii, nawet jeśli coraz mniej wątpiła w to, że jej wewnętrzny głos należy do Królowej Laguny. I chociaż wyrosła w mieście, w którym Królowa była przez wszystkich czczona, to nie czuła przed nią żadnego lęku. Nie prosiła się przecież, by ją wciągnięto w to wszystko. — Najpierw idę do warsztatu — powiedziała. — Muszę rozmówić się z Junipą i Arcimboldem. — Tracimy cenny czas. — Tak zdecydowałam! — burknęła. — Jak uważasz. — Czy to oznacza, że nie będziesz próbowała mnie przekonać? — Nie. Zaskoczyło ją to. Nabrała większej pewności siebie. Już chciała wyjść z podwórka na uliczkę, kiedy znowu usłyszała głos. 153 — Jeszcze coś. — Co? — Nie mogę dłużej pozostać w karafce. — A to dlaczego? — Pustynny kryształ paraliżuje moje myśli. Merle zaśmiała się. — Czy to oznacza, że będziesz mniej mówić? — To oznacza, że umrę. Moja esencja musi się połączyć z żyjącymi organizmami. Wody laguny są ich pełne. Ale karafka jest zrobiona z zimnych, zabijających kryształów. Zwiędnę niczym pozbawiona gleby i światła roślina. — Jak mogę ci pomóc? — Musisz mnie wypić. Merle skrzywiła się. — Wypić… ciebie? — Musimy stać się jednością. Ty i ja. — Wypełniasz już całą moją głowę. A teraz chcesz jeszcze zawładnąć moim ciałem. Znasz przysłowie, które mówi, że podało się komuś palec, a on chce całą rękę? — Merle, przecież ja umrę. A wraz ze mną cała laguna. — To szantaż, wiesz o tym? Jeśli ci nie pomogę, wszyscy umrą. Jeśli cię nie wypiję, wszyscy umrą. Co jest następne w kolejności? — Merle, wypij mnie. Wyciągnęła karafkę z kieszeni. Kryształki mieniły się niczym oczy owadów. 154 — I nie ma innej możliwości? — Nie ma. — Jak, no… jak wyjdziesz ze mnie z powrotem? I kiedy? — Kiedy nadejdzie właściwy czas. — Wiedziałam, że tak odpowiesz. — Nie prosiłabym cię o tę przysługę, gdyby było inne wyjście. Merle przyszło na myśl, że istnieje inne rozwiązanie. Mogła wyrzucić karafkę gdziekolwiek i zachować się tak, jakby tej nocy nic się nie wydarzyło. Ale jak mogła unicestwić wszystkie wydarzenia? Serafina, walkę z posłańcem, Królową Laguny? Czasami poczucie odpowiedzialności niepostrzeżenie osacza człowieka. I potem trudno się od niego wyzwolić. Merle wyciągnęła korek z karafki i powąchała ją. Ze środka nie wydobywał się żaden zapach. — Hm…, jak… jak właściwie smakujesz? — Jak sobie tylko życzysz. — To może jak świeże maliny? — Dlaczegóż by nie? Przełamawszy ostatnie opory, Merle wzięła karafkę do ust i wypiła jej zawartość. Ciecz była przezroczysta i chłodna jak woda. Dwa, trzy łyki, nie więcej, i po wszystkim. — To nie smakowało jak maliny! — Tylko jak? 155 — Było bez smaku. — Nie było w każdym razie obrzydliwe, jak początkowo sądziłaś. — Nie cierpię, gdy ktoś mnie robi w balona. — To się więcej nie powtórzy. Czujesz się teraz trochę inaczej? Merle wsłuchiwała się w siebie, ale nie czuła żadnych zmian. W karafce równie dobrze mogła znajdować się woda. — Tak jak przedtem. — Dobrze. To teraz pozbądź się pustej karafki. Nikt nie może jej znaleźć. Merle zatkała ją i wsadziła pod stertę śmieci. Powoli docierało do niej, co stało się przed chwilą. — Czy teraz noszę w sobie Królową Laguny? — Nosisz ją od zawsze. Jak każdy, kto w nią wierzy. — To przypomina mi kościół, księży i cały ten kościelny ton. Jej wewnętrzny głos westchnął: — Jeśli miałoby cię to uspokoić, to teraz jestem w tobie. Naprawdę jestem. Merle zmarszczyła czoło i wzruszyła ramionami: — Nie da się tego już odwrócić. Głos milczał, co Merle przyjęła za znak, że należy opuścić kryjówkę. Ile sił w nogach biegła uliczkami do Kanału Odszczepieńców. Starała się przemieszczać wzdłuż ścian kamienic, by nie być widoczną z góry. Niebo roiło się zapewne od latających lwów. 156 — Nie bardzo w to wierzę — sprzeciwiła się jej Królowa Laguny. — Zdradziło mnie tylko trzech rajców miejskich. I tylko ich gwardziści są na ich usługach. A ponieważ każdy z rajców ma do dyspozycji dwóch gwardzistów, to najwyżej sześć lwów bierze udział w pościgu. — Sześć lwów, które nic innego nie robią, tylko mnie szukają? — wymknęło się Merle. — I to miałoby mnie uspokoić? Serdeczne dzięki. — Ależ proszę bardzo. — Nie bardzo nas znasz, nas ludzi, nieprawdaż? — Nie miałam okazji poznać was bliżej. Merle potrząsnęła głową. Od dziesięcioleci Królową Laguny otaczano największą czcią, wznoszono jej ołtarze. A ona sama nic o tym nie wiedziała. Nie wiedziała nic o ludziach, o tym, co dla nich znaczyła. Ona była laguną. Ale czy od razu bogiem? — Czy faraon jest bogiem, skoro Egipcjanie oddają mu boską cześć? — zapytał głos. — Dla nich pozostaje bogiem, dla was nie. Boskość zależy od punktu widzenia danej osoby. Merle nie była w nastroju, by dyskutować na ten temat. Dlatego zapytała: — Przedtem, ta historia z lustrem, to byłaś ty, prawda? — Nie. — Czyli to samo lustro? Albo duszki? — Zapomniałaś, że rzuciłaś nim w egipskiego posłańca? 157 — Jasne, że nie. — Słyszysz głos wydobywający się z ciebie. Możliwe, że jest on twoim głosem. Możliwe, że robisz rzeczy nieświadomie tylko dlatego, że są one słuszne. — Bzdura. — Jak uważasz. Nie rozmawiały więcej, ale ta myśl cały czas chodziła jej po głowie. A jeśli głos Królowej Laguny jest tylko jej złudzeniem? A jeśli rzeczywiście rozmawia z widmem? I, co najgorsze, jeśli sama nie kontroluje swoich poczynań, a odpowiedzialność za nie przypisuje pozaziemskim mocom, których po prostu nie ma? To wyobrażenie przeraziło ją bardziej niż sam fakt, że coś obcego zagnieździło się w jej ciele. Chociaż, szczerze mówiąc, nie czuła, że ma w sobie coś obcego. Wszystko to było niepojęte. Merle dobiegła do ujścia Kanału Odszczepieńców. Festyn jeszcze trwał. Kilku biesiadników siedziało na moście, inni gapili się w swoje kubki. Junipy i chłopców nigdzie nie było. Prawdopodobnie już dawno wrócili do domu. Szła wąską promenadą wzdłuż brzegu kanału, aż dotarła do warsztatu Arcimbolda. Woda w kanale chlupała, rozpryskując się o kamień. Po raz ostatni spojrzała w górę na ciemne niebo i wyobraziła sobie, że krążą tam lwy, tyle że nieoświetlone blaskiem lamp gazowych i pochodni. Jeźdźcy na ich grzbietach, moż158 liwe że są niewidomi, ale czyż koty to nie zwierzęta nocy? W myślach widziała żółte ślepia drapieżników gotowych zatopić kły w ciele kolejnej ofiary, a teraz szukających dziewczynki w mokrej, postrzępionej sukience, o rozwichrzonych włosach i z wiedzą, która mogła oznaczać śmierć. Zapukała do drzwi. Odpowiedziało jej głuche milczenie. Zapukała znowu. Ten odgłos wydał się jej tak donośny, że musiano go słyszeć w całej dzielnicy. Możliwe, że jeden z lwów udał się jej tropem i lada chwila lotem koszącym rzuci się pod warsztatem prosto na nią — jak strzała przeszywająca warstwy zimnego powietrza, unoszące się nad miastem opary, wydobywający się z kominów dym i słaby blask latarni. Nerwowo spojrzała do góry, za siebie. I być może rzeczywiście dojrzała potężne kamienne skrzydła i wielkie łapy… Nagle drzwi się otworzyły. Merle wpadła w objęcia Unke i znalazła się w środku. — Jak mogłaś tak po prostu zniknąć? — spytała syrena, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi. Jej wzrok zdradzał gniew. — Od kogo, jak od kogo, ale właśnie od ciebie oczekiwałabym więcej rozsądku. — Muszę pomówić z mistrzem — Merle z trwogą spojrzała na drzwi. — Tu nikogo nie było — przemówiła Królowa uspokajająco. — Z mistrzem? — zdziwiła się Unke. — Wiesz, która jest godzina? 159 — Bardzo mi przykro. Naprawdę. Ale to ważne. Wytrzymała spojrzenie Unke i próbowała wyczytać myśli z jej oczu. „Jesteś wybrana przez Królową”, usłyszała kiedyś od niej. Teraz te słowa brzmiały jak proroctwo, które wypełniło się dzisiejszej nocy. Czy syrena mogła wyczuć zmianę, jaka zaszła w Merle? Obecność jeszcze kogoś w jej myślach? Obojętne, co Unke przychodziło do głowy, przestała robić jej wyrzuty. Zamiast tego powiedziała: — Chodź! W milczeniu szły aż do bramy warsztatu. Tam powiedziała do Merle: — Arcimboldo jeszcze pracuje. Jak każdej nocy. Powiedz mu to, co masz mu do powiedzenia. — Po tych słowach zniknęła w ciemności. Merle nawet nie słyszała jej kroków. Została sama przed drzwiami. Musiała się przemóc, żeby zastukać do drzwi. Co ma powiedzieć mistrzowi? Całą prawdę? Nie uzna jej przypadkiem za szaloną i nie wyrzuci z domu? Jeszcze gorzej — czy nie zorientuje się w mig, jakie niebezpieczeństwo ściąga na warsztat i jego mieszkańców? Mimo to była przekonana, że dobrze postąpiła, niczego nie mówiąc Unke. Syrena ubóstwiała Królową Laguny. To, co się dzisiaj wydarzyło, mogło zabrzmieć w uszach Unke jak przechwałki dziewczynki, która chciała stać się ważna. Z drugiej strony bramy rozległ się odgłos kroków. Zaraz potem w drzwiach pojawił się Arcimboldo. 160 — Merle, wróciłaś! Nie przypuszczała nawet, że zauważy jej zniknięcie. Pewnie Unke powiedziała mu o tym. — Wejdź do środka! — niezgrabnie machał do niej rękami. — Martwiliśmy się o ciebie. Te słowa słyszała po raz pierwszy w życiu. Nie widziała dotąd, by ktoś, zwłaszcza w sierocińcu, martwił się o kogoś drugiego. Jeśli jakieś dziecko uciekło, to szukano go wprawdzie, ale bez przekonania i najczęściej bez efektu. Jeden ciężar na głowie mniej, jedno wolne miejsce więcej. W warsztacie było ciepło. Z urządzeń Arcimbolda, połączonych ze sobą rurami, wężami i szklanymi kulami, unosiły się kłęby pary. Mistrz luster wprawiał je w ruch nocą, kiedy przebywał tu sam. W ciągu dnia pracowano tradycyjną metodą, prawdopodobnie dlatego, by podopieczni nie mieli wglądu w tajniki jego sztuki. Czy w ogóle chodził spać? Trudno powiedzieć. W oczach Merle należał do niezmiennego wyposażenia warsztatu, jak dębowe drzwi i wysokie, ciągle brudne okna, na których kolejne pokolenia uczniów pisały swoje inicjały. Arcimboldo podszedł właśnie do jednego z urządzeń, sprawdził pokrętło i odwrócił się do Merle. Tuż za jego plecami maszyna puściła trzy kłęby pary w krótkich odstępach. — No to opowiadaj. Gdzie byłaś? 161 W drodze powrotnej Merle długo się zastanawiała, co powiedzieć Arcimboldowi. Podjęcie decyzji nie przyszło jej łatwo. — Nie wiem, czy pan mnie zrozumie. — Tym się nie przejmuj. Chcę usłyszeć tylko prawdę. Zaczerpnęła powietrza: — Przyszłam, by podziękować. I powiedzieć, że ze mną wszystko w porządku. — Ale to brzmi tak, jakbyś miała zamiar nas opuścić. — Muszę zniknąć z Wenecji. Właściwie liczyła się z każdą możliwą reakcją na tę wiadomość, że mistrz ją wyśmieje, skrzyczy albo zamknie w komórce, ale nie przypuszczała, że jego oczy wypełnią się smutkiem. Żadnego gniewu, żadnego szyderstwa, tylko żal. — Co się stało? Opowiedziała mu o wszystkim. Począwszy od spotkania z Serafinem, poprzez walkę w opuszczonym domu, aż po karafkę z Królową Laguny i schwytanie Serafina. Opisała mu twarze trzech zdrajców. Rozżalony kiwał głową przy opisie każdego z nich, jakby dokładnie wiedział, o kogo chodzi. Powie-działa mu też o obcym głosie gnieżdżącym się w jej głowie i, nieco zawstydzona, o wypiciu zawartości karafki. Kiedy skończyła, Arcimboldo zasępiony opadł na krzesło. Przetarł pot z czoła ręcznikiem, potem kichnął, przytykając go sobie do nosa. W końcu rzucił go do kominka. Obydwoje patrzyli w milczeniu, jak ogień trawi materiał, jakby płomienie niszczyły jeszcze coś in162 nego: wspomnienie albo wyobrażenie tego, co byłoby, gdyby nie pojawili się Egipcjanie, zdrajcy, którzy przepędzili Królową Laguny z kanałów. — Masz rację — powiedział po chwili. — Dalszy pobyt w Wenecji nie jest dla ciebie bezpieczny. Ale dzięki tobie Królowa Laguny może opuścić lagunę. — Pan wie o niej dużo więcej niż to, co nam pan o niej mówił. Uśmiechnął się lekko zmieszany. — Trochę. Zawsze była ważną częścią mojej pracy. Bez niej nie będzie magicznych luster. — Ale to oznacza, że… — Prędzej czy później będę musiał zamknąć warsztat. Tak to jest. Woda w lagunie jest istotnym elementem mojej sztuki. Bez obecności Królowej Laguny, która przenika każde moje lustro, na nic się zdadzą moje zdolności. Merle zatkało: — Co się stanie z innymi? Z Junipą, Borem i… nie mogła przełknąć śliny. — Muszą wrócić do sierocińca? Arcimboldo zastanowił się i po chwili potrząsnął głową. — Nie, nie. Ale nikt nie wie, co się stanie, kiedy do miasta wejdą Egipcjanie. Nikt nie jest w stanie tego przewidzieć. Możliwe, że dojdzie do walk. Wtedy chłopcy zasilą szeregi obrońców miasta. — Przetarł rękami twarz. — Jakby to miało jakiś sens. Merle bardzo chciała, by Królowa Laguny udzieliła jej na to odpowiedzi. Powiedziała przynajmniej 163 kilka pocieszających słów. Cokolwiek! Ale jej wewnętrzny głos milczał, a ona sama nie wiedziała, w jaki sposób mogłaby pocieszyć mistrza. — Musi się pan dalej troszczyć o Junipę — odrzekła. — Musi mi pan to przyrzec. — Jak najbardziej. — Ale ta obietnica zabrzmiała w uszach Merle niezbyt przekonująco. Nie tak, jakby sobie tego życzyła. — Myśli pan, że grozi jej ze strony Egipcjan niebezpieczeństwo ze względu na jej oczy? — Obojętnie, gdzie uderzyli, zawsze na największe cierpienia narażeni byli chorzy, ranni, najsłabsi. Zdrowych mieszkańców podbitych terenów faraon każe zatrudniać w swoich fabrykach. Ale z resztą… Trudno za to ręczyć, Merle. — Junipie nie może się nic przytrafić! — Nagle pojęła, że nie może wyruszyć z Wenecji bez pożegnania z Junipą. Więc teraz szybko do niej! Może uda się zabrać ją ze sobą… — Nie — odezwała się Królowa Laguny. — To niemożliwe. — Dlaczego nie? — spytała Merle natarczywie. Arcimboldo spojrzał na nią, myśląc że rozmawia właśnie z nim. Szybko jednak zorientował się, do kogo adresowała pytanie. — Droga, którą musimy przebyć, jest wystarczająco ciężka dla jednej osoby. Ten mężczyzna obiecał przecież, że będzie miał pieczę nad twoją przyjaciółką. 164 — Ale ja… — Nie, to niemożliwe. — Nie przerywaj mi w połowie zdania! — Musisz mi zawierzyć. Tu jest bezpieczna. Wystawiłabyś ją i siebie na niepotrzebne niebezpieczeństwo. — Nas obydwie? — spytała Merle kąśliwie. — Masz na myśli siebie! — Merle! — Arcimboldo wstał z krzesła i chwycił ją za ramiona. — Jeżeli rzeczywiście rozmawiasz z Królową Laguny, to powinnaś zmienić ton. Merle cofnęła się. Do oczu napłynęły jej łzy. — Co pan może wiedzieć?! Junipa jest moją przyjaciółką! Nie mogę jej zostawić! Cofała się, przecierając załzawione oczy. Nie, nie może płakać, nie tu, nie teraz. — Nie zostawisz mnie — odpowiedział jej ktoś z tyłu cicho i łagodnie. Merle zadrżała. — Junipa! W mrocznych drzwiach warsztatu srebrne oczy dziewczynki jaśniały niczym para gwiazd, które jakby przez przypadek zagubiły się tutaj. Junipa zrobiła krok do przodu. Żółtawy płomień, buchający w kominku, oświetlił jej pociągłą twarz. Na sobie miała białą koszulę nocną i czerwony płaszcz. — Nie mogłam zasnąć — powiedziała. — Martwiłam się o ciebie. Potem Unke przyszła do mnie do pokoju i powiedziała, że cię tu zastanę. 165 „Kochana, dobra, Unke — pomyślała z wdzięcznością Merle. — Choć nigdy tego po sobie nie pokaże, dobrze wie, co doskwiera każdej z nas”. Z nieskrywaną ulgą objęła Junipę. Widok przyjaciółki i jej spokojny głos podziałały na nią kojąco. Miała wrażenie, jakby nie widziały się od tygodni. A przecież rozstały się na festynie dopiero przed paroma godzinami. Kiedy wypuściła Junipę z objęć, spojrzała jej prosto w lustrzane oczy. Tym razem nie przeraził jej ten widok. W międzyczasie zdążyła przecież zobaczyć gorsze rzeczy. — Podsłuchiwałam pod drzwiami — wyznała Junipa, uśmiechając się lekko. — Unke zdradziła mi, jak to się robi — powiedziała i wskazała na stojącą w ciemności syrenę. Ta jedynie zmarszczyła brwi, ale nie powiedziała nic. Teraz Merle nie wytrzymała. Choć nie było jej do śmiechu, nie była w stanie go powstrzymać. Jakby zupełnie straciła nad sobą kontrolę. Śmiała się do łez… — Więc wszystko słyszałyście? — wykrztusiła wreszcie. — Obydwie? Junipa przytaknęła, podczas gdy Unke dusiła się ze śmiechu, próbując zachować śmiertelną powagę. — Pewnie uważacie, że zwariowałam? — Nie — odpowiedziała Junipa, a Unke dodała szeptem: 166 — Wybrana powróciła do domu, żeby się pożegnać. Bohater wstępuje na drogę sławy. Merle wcale nie czuła się jak bohater. A że miałaby stać na początku jakiejś drogi, o tym w ogóle nie chciała teraz myśleć. W gruncie rzeczy wiedziała jednak, że Unke ma rację. Pożegnanie, początek, a potem wędrówka. Jej wędrówka. Junipa chwyciła ją mocno za rękę. — Zostanę u Arcimbolda i Unke. A ty idź tam, dokąd musisz iść. — Junipa, pamiętasz jeszcze, co mi opowiedziałaś podczas pierwszej nocy? — Że wcześniej byłam dla wszystkich piątym kołem u wozu? Merle skinęła głową. — Ale nie jesteś! I nie byłabyś także wtedy, gdybyś wyruszyła teraz razem ze mną! Twarz Junipy promieniała bardziej niż chłodna srebrzystość bijąca z jej oczu. — Wiem, od tej nocy wiele się zmieniło. Arcimboldo potrzebuje mojej pomocy, szczególnie jeśli rzeczywiście dojdzie do walki Wenecjan z Egipcjanami. Chłopcy jako pierwsi zasilą szeregi obrońców. — Nie możecie do tego dopuścić! — Chyba dobrze znasz Daria — westchnął Arcimboldo. — Nie przepuści żadnej okazji do burdy. — Wojna to nie burda! — Tak, ale on tego nie pojmuje. A Boro i Tiziano pójdą jego śladem — mówiąc to, mistrz sprawiał 167 wrażenie zmęczonego życiem starca. Jakby przyznanie się do własnej bezsilności kosztowało go zbyt wiele. — Junipa będzie nam bardzo potrzebna. We wszystkich sprawach. Merle przyszło na myśl, czy przypadkiem Arcimboldo nie kocha Unke miłością mężczyzny do kobiety. I czy nie traktuje Junipy jak własnej córki, której Unke nie mogła mu urodzić. Ale czy miała prawo tak myśleć? Kim ona właściwie jest, że na jakiejś skali mierzy uczucia innych? Sama nie wychowywała się w rodzinie. Skąd więc mogła wiedzieć, co to znaczy żyć pod jednym dachem z ojcem i matką? Możliwe, że doświadczy tego właśnie Junipa, jeśli Arcimboldo i Unke dadzą jej taką szansę. Decyzja opuszczenia Wenecji w pojedynkę była więc ze wszech miar słuszna. Ona i Królowa Laguny. Natomiast miejsce Junipy było właśnie tu, w tym domu, pod opiekuńczymi skrzydłami tych dwóch osób. Jeszcze raz objęła Junipę i przycisnęła ją mocno do siebie, po czym pożegnała się z Arcimboldem i z Unke. — Do zobaczenia! Na pewno kiedyś spotkamy się wszyscy razem — powiedziała. — Znasz drogę? — spytała Junipa. — Ja jej pokażę — odpowiedziała Unke tak szybko, że Merle nie zdążyła wypowiedzieć słowa. Arcimboldo tylko skinął głową. Oczy Unke zaszkliły się. Ale może to tylko jasna maska rzuciła na jej twarz cień? 168 Merle i Junipa spojrzały sobie w oczy. Po raz ostatni Junipa chwyciła dłonie przyjaciółki. — Życzę ci szczęścia — powiedziała wzruszona. — Uważaj na siebie! — Królowa Laguny jest razem ze mną. — Te słowa wyszły się z niej, zanim jeszcze zdążyła je wymyślić i sformułować. Czy to nie Królowa przyszła jej teraz w sukurs, by pocieszyć Junipę? — Chodź, idziemy! — Unke dziarskim krokiem ruszyła przez korytarz. Merle zrobiła parę kroków i odwróciła się w kierunku bramy warsztatu. Przed nią stali Arcimboldo i Junipa. Wyobraziła sobie, że to ona zamiast Junipy stoi obok mistrza. To jego ręka spoczywała na jej ramieniu. Szybko jednak ta wizja ustąpiła rzeczywistości, jej wyimaginowany obraz ustąpił dziewczynce ze szklanymi oczami, ciemne włosy jasnym, a dziewczęca sylwetka stała się jeszcze bardziej szczupła i bezbronna. Unke zaprowadziła ją na podwórko, przed cysternę z wodą. Gdy schodziła w dół, szyb studni wydawał jej się czymś żywym, i to pomimo zimna bijącego od kamiennych ścian. Ale powietrze wokół niej było gorące. „Tak, zaczyna się — pomyślała. — Naprawdę się zaczyna”.